- Opowiadanie: małyGówniarz - Gilotyna

Gilotyna

tak o kryminał cybrepunk. Proszę o opinie

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Gilotyna

Gilotyna

 

Przełączysz na jakąś komedie? Mam dosyć tych kryminałów.

 

Nie. Tego jeszcze nie widzieliśmy. Zapowiada się całkiem dobrze.

 

Mam to gdzieś. Chcesz, żebym cię polubiła to musisz pójść na jakiś kompromis.

 

I tak mnie nie polubisz. Pozbawiłem cię ciała.

 

Nawet się nie starasz.

 

Nienawidzisz mnie.

 

Nieważne. Nie będę tak rozmawiać.

 

Przestaniesz się dąsać? Jaką komedię chcesz obejrzeć?

Jaką?

 

Jakąkolwiek.

 

O proszę, tańczące koty z pistoletami. Może być?

 

Wolałabym coś z ludźmi ale niech już będzie. I zjadłabym coś.

 

Nie musisz już jeść.

 

Nie muszę ale chce. Mam ochotę na coś tłustego. Chcę się śmiać i jeść niezdrowe żarcie.

 

W porządku. Podjadę po jakieś burgery. W sumie cieszę się, że masz na coś ochotę. Myślę, że jeszcze będzie nam razem bardzo dobrze.

 

Rollo?

 

Słucham?

 

Mojego ciała już nie ma prawda? Zgniło w jakimś rowie?

 

Nie przejmuj się tym skarbie.

Niedługo wrócę.

 

Przez kamerę zawieszoną w rogu, przy suficie dostrzegam całe wnętrze restauracji. Metalowe ściany, takie same krzesła, oraz stoły, przykryte obrusami w biało-czerwona kratę. Duże okna, a za nimi bezchmurne, niebieskie niebo, poprzecinane metalowymi, czarnymi włóczniami miasta. W środku całkiem sporo klientów. Przyglądam się bliżej parze detektywów, siedzącej koło okna. Jeden z nich to kobieta, Tanner Wilson. Spogląda zamyślona na błękitne tło wielopiętrowej, metalowej rzeczywistości.

– Nie mogę pozbyć się wrażenia, że to miejsce jest kluczowe – stwierdza, patrząc na zatłoczony parking przed Burger Bazą Baza.

– Przeszukaliśmy już każdy możliwy zakamarek tego lokalu – odpowiada partner Tanner, Wei Dek, siorbiąc resztki kwaśnego napoju, przy pomocy słomki. – Każdy zaklejony tłuszczem fragment i nic. Faktem jest, że dziewczyna była tu kelnerką, a jej bezgłowe ciało jeden z kucharzy znalazł na zapleczu późnym wieczorem. To tyle Tanner, punkt wyjścia, nic więcej. Przesłuchaliśmy szefa, właściciela, dostawców, obsługę, wszystkich. Nikt nic nie wie. Nikt nie widział co się stało w zaułku, a druga kamera jest zepsuta. To fakty. Faktem jest także, że kamera która teraz nas obserwuje działa – Wei wskazuje kubkiem prosto na mnie – i nagrała kilku klientów, którzy zaczepiali kelnerkę w dniu jej śmierci. Znamy również imię jej byłego chłopaka. Podobno miał skłonność do przemocy. Może powinniśmy zająć się jednym z tych tropów, zamiast dzień w dzień obżerać się burgerami. – Wei odstawia napój i patrzy na partnerkę. – Nie żebym narzekał.

– Wiem, wiem – Tanner stuka palcami o metalowy blat. – Coś mi jednak nie daje spokoju. Ona straciła głowę w samo południe, Wei. Zaułek z tyłu jest nieco ukryty ale to wciąż środek pieprzonego miasta. Dlaczego nikt nic nie widział i nie słyszał? Gdzie są ślady rozbryzgu krwi, które musiały powstać przy odcinaniu?

– Może morderca załatwił sprawę w samochodzie – sugeruje Wei.

– Nawet jeśli, to jak udało mu się wykonać cięcie tak precyzyjnie i dokąd zabrał swoje trofeum? Nie, coś nam umyka, coś co jest na wyciągnięcie ręki – Tanner nie daje za wygraną. Znów patrzy za okno, na piętrowe miasto. Powietrze jest tu bardzo czyste ponieważ Burger Baza Baza znajduje się na dwudziestej kondygnacji metalowej struktury miasta. Słyszę szum na łączach. Ktoś dzwoni do Tanner Wilson.

– Tak? – detektyw odbiera telefon z klapką i od razu obrzuca partnera grobowym spojrzeniem. – Gdzie? Już jedziemy.

– Co jest? – pyta Wei.

– Kolejne ciało bez głowy.

 

Co się dzieje? Boże, co się ze mną dzieje? Gdzie ja jestem?

 

Właśnie gdzie jesteś, jak myślisz?

 

Nic nie widzę. Nie mogę się ruszać. Czuję tylko zapach. Smażone mięso, cebula, sos…

 

Jesteś w torbie z żarciem, stary głupcze.

 

Ten głos. Znam ten głos. To naprawdę ty?

 

Tak tato. To naprawdę ja.

 

Bardzo dawno cię nie widziałem. Co się z tobą działo? Co to ma znaczyć? Czemu nic nie widzę?

 

Bo jesteś w torbie z żarciem. Dokładniej twoja głowa jest. W papierowej torbie z burgerami. Dzielisz ją z dwoma podwójnymi cheeseburgerami.

 

Co ty mówisz? Nie rozumiem.

 

Nie rozumiesz? Przecież jesteś taki inteligentny. Wielki, wykształcony naukowiec nie umie pojąć prostego stwierdzenia? Czekaj. Już cię wyjmuję. Będziesz mógł sobie dobrze obejrzeć wnętrze mojego zaśmieconego samochodu. Tylko popatrz jak mi się w życiu wiedzie.

 

Zaraz, czekaj… Co tu się dzieje? Gdzie jest moje ciało? Czemu nie mogę…? Kurwa. Dlaczego? Co się ze mną stało? Użyłeś jej? Boże, nie. To nie możliwe… Proszę…

 

Przepraszam za bałagan. Niestety schludność to nie jest moja mocna strona, jak z resztą miałeś w zwyczaju mi przypominać. Niestety mam więcej słabych, niż mocnych stron, prawda tato? Dlatego rozwożę burgery zamiast leczyć ludzi, ścigać się motocyklami, albo opracowywać nowe technologie, jak ty.

 

Przestań, błagam. Zawsze chciałem dla ciebie tego co najlepsze.

 

Nie, nie prawda. Ty żądałeś tego co najlepsze. Nie dostrzegałeś, że ja nie dam rady tego osiągnąć, ani, że wcale tego nie chce. Patrzyłeś na mnie z góry. Nigdy nie miałeś dla mnie czasu.

 

Przepraszam, przepraszam. Gdzie jest moje ciało? To niemożliwe. Przepraszam cię. Na pewno jest jakiś sposób. Mogę jeszcze wszystko naprawić.

 

Naturalnie. Teraz mamy dla siebie całą wieczność. Na razie ty, ja i moja nowa dziewczyna. Choć jest tylko kelnerką w miejscu gdzie rozwożę burgery. Wiem, że dla ciebie to może być problem ale proszę nie patrz na nią z góry. Jest bardzo miła, na pewno się dogadacie. Zobaczysz, że mimo moich licznych wad i braku wykształcenia jestem kimś. Spędzimy razem trochę czasu, porozmawiamy szczerze, a ty powiesz, o tak, powiesz to co tak bardzo chcę usłyszeć.

 

Co? Co takiego mam powiedzieć?

 

Jestem z ciebie dumny, mój synu.

 

Najwyższa kondygnacja miasta. Apartamenty najbogatszych mieszkańców. Przeszklony salon zajmuje ostatnie piętro metalowego wieżowca. Obserwuję przez małą kamerę w rogu jak detektywi Tanner Wilson i Wei Dek wychodzą z windy znajdującej się przy jedynej, szarej, jednolitej, betonowej ścianie. W środku wita ich młody funkcjonariusz Epp Rebin. Jest blady, przerażony widokiem bezgłowego ciała, leżącego pośrodku salonu, na białym, puszystym dywanie, naznaczonym plamą zaschniętej krwi. Makabryczną scenę oświetla zachodzące słońce pełzające za licznymi członkami miasta.

– Kogo my tu mamy? – pyta Tanner, kucając nad zwłokami ubranymi w purpurowy szlafrok.

– Ofiara to niejaki Woben Ralfi – odpowiada Rebin, odwracając wzrok. – Naukowiec. Pracował w Techonie. Ciało znalazł lokaj, którego Woben posłał po butelkę ulubionego wina. Niebyło go pół godziny. Pojechał do sklepu. Kiedy wrócił zastał Wobena o tak…

– Gdzie ten lokaj? – dopytuje Wei Dek, przyglądając się Tanner.

– Trzymamy go na dole, w pomieszczeniu ochrony.

– A skąd pewność, że ciało należy do Wobena Ralfiego? – Tanner wstaje.

– W pewnym momencie wszystkie kamery przestały działać na dwadzieścia minut. Wcześniej jednak widać na nagraniu jak Woben Ralfi ubrany dokładnie w ten szlafrok stoi przy oknie i patrzy na miasto. – Epp zmusza się do spojrzenia w stronę ciała. Z kolei Wei Dek patrzy prosto w moją stronę, w oko kamery.

– Będziemy musieli porozmawiać z lokajem i obejrzeć to co udało się nagrać kamerom – oznajmia Tanner. – Ale na razie to wszystko. Dziękuję funkcjonariuszu. Rozejrzyjmy się tu trochę dokładniej. – Epp kiwa głową i szybkim krokiem odchodzi do windy.

– Skąd w ogóle pomysł montowania kamery w salonie, jedynym pomieszczeniu na szczycie wieżowca? – pyta Wei Dek, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Jeśli zajmował się technologią, może myślał, że technologia go ochroni – sugeruje Wilson i rozgląda się po pustym wnętrzu. – Jest tu jedynie biurko z komputerem, barek, fotel i ten wielki dywan. – Naukowiec i minimalista – stwierdza.

– Coś jeszcze rzuca ci się w oczy? – Wei, przygląda się każdemu obiektowi po kolei. – Zauważyłem, że dywan zwrócił twoją uwagę.

– Widzisz jak wygląda ta plama krwi? – Tanner wskazuje miejsce gdzie ciemno-czerwony obszar znaczący białe włókna zmienia kształt. – Musiał stać tu jakiś kwadratowy, ciężki przedmiot.

– Stół?

– Nie sądzę. – Tanner przechadza się po pokoju i uważnie bada każdy zakamarek. Wei robi to samo, aż oboje spotykają się przy szklanym biurku, na którym stoi nowoczesny laptop.

– Nigdy nie spotkałem się z takim sprzętem. To chyba prototyp – mówi Dek.

– Ja też nie – zgadza się Tanner i siada przy komputerze. – Nie myślałam, że laptopy mogą być tak cienkie i poręczne. – Włącza urządzenie. – Sprawdźmy czy rzekomy pan Woben Ralfi zostawił nam jakąś podpowiedź.

Teraz patrzę prosto w jej ciemne, piwne oczy, używając kamery wmontowanej w laptopa. Ma łagodne i skupione spojrzenie. Po czasie widzę na jej twarzy zdziwienie, a następnie rozczarowanie. To znaczy, że dokładnie pozbyłam się wszystkich tropów.

– Dziwne – stwierdza Tanner. – Na komputerze nic nie ma, a w sieci jest tylko kilka ogólnych artykułów na temat Wobena Ralfiego, potwierdzających jedynie to co już wiemy od Rebina. Brak zdjęć. Brak informacji o życiu osobistym, rodzinie.

– Ktoś zaciera ślady?

– Możliwe. – Tanner wstaje i podchodzi do bezgłowego ciała. Znowu patrzę przez kamerę w rogu jak detektyw stoi w miejscu przez dłuższą chwilę. Nie mogę dostać się do jej umysłu, chociaż bardzo bym chciała. – Chodźmy porozmawiać z tym lokajem – oznajmia. Kiedy razem z partnerem zmierzają z powrotem do windy metalowe drzwi otwierają się, a na ich drodze staje starsza kobieta w zamszowej marynarce. Na nosie ma pokaźne okulary, które znacznie powiększają rozmiar jej gałek ocznych.

– Kim pani jest? – odzywa się Tanner. – Tu nie można wchodzić. To miejsce zbrodni.

– Nazywam się Looma. Jestem z Instytutu Kontroli – odpowiada kobieta i zerka w moją stronę, a potem na komputer. Czyli jednak postanowili interweniować? Przeszukuję sieć w poszukiwaniu informacji o Loomie ale niczego nie znajduje. Ta kobieta jest duchem.

– Nigdy nie słyszałam o Instytucie Kontroli – stwierdza Tanner. – A ty Wei?

– Nic mi to nie mówi.

– Działamy w tajemnicy, a zajmujemy się kontrolą rozwoju technologicznego – tłumaczy Looma, wyraźnie zaniepokojona. – Świat osiągnął już dostateczny poziom technologiczny. Ludzkie społeczeństwo nie poradziłoby sobie z tym co mogłoby nadejść później. Dbamy więc o porządek. Kontrolujemy, żeby żaden nadgorliwy naukowiec nie wyszedł przed szereg. Telefon, komputer i globalna sieć są wystarczająco kłopotliwe.

– Nie wiem co o tym myśleć. – Tanner unosi brwi. – Jak pani się tu w ogóle dostała?

– Przejdźmy do windy – Looma ignoruje jej pytanie. – Ten pokój nie jest bezpieczny. Możemy być obserwowani. – Zaczynam zastanawiać się ile wie o mnie Instytut Kontroli. Widzę jak cała trójka wchodzi do windy, a metalowe drzwi ukrywają ich twarze.

Zostaje sama z ciałem Wobena Ralfiego. Skupiam się i nasłuchuję. Otacza mnie wibrujący szum. Głosy na łączach. Ludzie ciągle mówią. Nie są w stanie zamknąć się ani na chwilę.

– Musieliście się zastanawiać co jest narzędziem zbrodni. – słyszę głos Loomy, przez głośniczek w panelu windy. Jest zduszony, mechaniczny ale zrozumiały. – Woben Ralfi stworzył urządzenie, które potocznie nazwaliśmy gilotyną. W skrócie służy do oddzielania głowy od ciała, zachowując głowę przy życiu. Ktokolwiek jej używa nie jest więc mordercą, a raczej porywaczem. Co gorsza ta maszyna jest świadoma. Fizycznie, sama nie może się poruszać ale prawdopodobnie ma dostęp do sieci. Myśli i pragnie. Nie wiemy niestety czego. Może chce zemścić się na swoim twórcy. Wiemy natomiast, że usuwa wszelkie informacje na temat Wobena Ralfiego i jego bliskich. Żona Ralfiego nie żyje od wielu lat, ale jego dwaj synowie tak. Nazywają się Chester i Tomas. Niestety nie możemy ich zlokalizować.

– Ciężko mi w to wszystko uwierzyć – odpowiada Tanner. – Nawet jeśli to prawda, dlaczego nam to pani mówi?

– Chcemy znaleźć gilotynę. Jest zagrożeniem dla człowieka. Jeśli uda wam się ją namierzyć, dzwońcie. Oto moja wizytówka.

 

Nie, dlaczego? Jak mogłeś to zrobić? On jest twoim bratem.

 

A ty jesteś moim ojcem, a ona moją dziewczyną. A teraz wszyscy będziemy najlepszymi przyjaciółmi.

 

Jesteś szalony.

 

Tato? Co tu się dzieje? Gdzie ja jestem?

 

Spokojnie, będzie dobrze.

 

Tak, będzie dobrze. Posiedźcie sobie we trójkę, porozmawiajcie, poznajcie się. Ja niestety muszę uciekać do pracy. Ktoś musi utrzymać rodzinę. Bądźcie grzeczni, wrócę wieczorem.

 

Tato, o co tu chodzi? Gdzie są nasze ciała? Co się stało?

 

Spokojnie synu, już dobrze. Żyjemy, a to najważniejsze. Twój brat całkiem oszalał.

 

Ale co się stało? Co on nam zrobił?

 

To moja wina, przepraszam. Widzicie tą maszynę, którą postawił na kanapie, tam pod oknem. Ja ją stworzyłem. Służy do oddzielania głowy od ciała. Po oddzieleniu głowa pozostaje żywa i nie potrzebuje więcej wadliwego ciała. Myślałem, że to krok w stronę nieśmiertelności, ucieczka od wszelkich chorób. Chciałem pomóc, ulepszyć człowieka. Nie dostrzegałem oczywistego niebezpieczeństwa. Teraz jest już za późno.

 

Ale dlaczego on nam to zrobił?

 

Jest zaburzony. Zawsze był dziwny. Powinienem zamknąć go w jakimś ośrodku już dawno temu.

 

Z tego co mi opowiadał, uważa, że to wasza wina.

 

Nasza?

 

Tak, podobno nikt go nigdy nie akceptował. Mówił, że rodzina nim gardzi. Ojciec uważa, że jest nieudacznikiem. Brat jest dla niego obcą osobą. Nie ma przyjaciół. Niczego w życiu nie osiągnął. Mówił, że to wszystko przez was.

 

Możliwe, że nie byłem najlepszym ojcem, to prawda.

 

Brednie. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Z tym odludkiem nie dało się dogadać.

 

Nieważne. Jak mówiłeś, panie genialny naukowcu, teraz jest już za późno na refleksje. Jesteśmy tutaj uwięzieni. Spędziłam z twoim synem niecały miesiąc. Czas zmienia perspektywę. On pragnie uwagi. Możemy jedynie rozmawiać. Z nim, ze sobą. Nic innego nam nie pozostaje. Może więc akurat na to czego pragnie twój syn nie jest jednak za późno. Nigdzie się stąd nie ruszymy. Spróbujcie się z nim jakoś dogadać. Przeproście go i róbcie to o co prosi. Kto wie? Może pewnego dnia, kiedy poczuje się kochany spełni też nasze prośby. Może przyzna się do tego co zrobił. Może jest jeszcze dla nas nadzieja.

 

Tanner Wilson oraz Wei Dek stoją w niezwykle wąskim, szarym pokoju, w starej, zmurszałej kamienicy, usytuowanej w najniższej kondygnacji miasta. Otaczające ich wysokie ściany obklejone są plakatami motocykli, a na krzywych półkach znajdują się liczne części dwukołowych maszyn. Na ziemi leży ciało młodego człowieka, ubrane w jeansy oraz białą, brudną koszulkę, pozbawione głowy. Kałuża krwi wypływająca z jego otwartej szyi dociera aż pod plastikowy śmietnik oraz drewniane biurko, na którym stoi duży, ciężki komputer, z kamerką doczepioną nad monitorem. To przez nią obserwuję detektywów.

– Rozumiem, dziękuję za informację. – Tanner właśnie kończy rozmawiać przez telefon. Nikłe, poranne światło wdziera się do środka przez niewielkie okno, oświetlając jej ciemną twarz.

– I co? – pyta Wei.

– Na całe szczęście w szpitalu wciąż istnieje papierowe archiwum. Po pierwsze ciało z wieżowca na pewno należy do Wobena Ralfiego, który faktycznie miał dwójkę synów, a ich imiona to Tomas i Chester. Chester jest starszy od Tomasa o cztery lata.

– Był – Wei wskazuje na zwłoki. – Rozmawiałem właśnie z sąsiadem, który znalazł ciało. Jest przekonany, że należy do Chestera Ralfiego, zawodowego kierowcy motocykli, starszego syna Wobena Ralfiego. Poznał tatuaż Chestera, ten na lewej ręce.

– Ta dziwna kobieta chociaż częściowo mówiła prawdę – dodaje Tanner i spogląda w moją stronę.

– Cała reszta to stek bzdur. – Wei kręci głową. – Chyba nie wierzysz w istnienie tajemniczej organizacji kontrolującej rozwój technologiczny? – Detektyw wpatruje się we mnie i nie odpowiada. – Tanner, słyszysz mnie? Nie ma szans, żebyśmy szukali świadomej gilotyny, preparującej ludzkie głowy. Maszyny, która ma dostęp do każdej możliwej kamery i usuwa z sieci co jej się podoba. Prawda? – Ostatnie pytanie brzmi bardzo niepewnie.

– Nie ma szans, Wei – Wilson zostaje wyrwana z transu. Opiera się o biurko i unosi brwi. – To stek bzdur.

– A nawet jeśli jest w tym ziarno prawdy? – Wei postanawia jednak pójść za swoją wątpliwością. – Co niby powinniśmy zrobić? Zadzwonić po pomoc do tej wariatki w okularach? Kogo mielibyśmy aresztować? Uważam, że gdyby gilotyna naprawdę istniała, powinniśmy ją zniszczyć i spalić dowody. – Detektyw wzrusza rękami. – Nie wiem, przekracza to moje pojęcie.

– Nie myśl o tym. – Tanner ponownie rozgląda się po podłodze na około ciała. – Nie ma żadnej… – ucina, gdy jej wzrok zatrzymuje się na zawartości plastikowego śmietnika. Schyla się i wyciąga z niego trzy nietknięte burgery zawinięte w czerwono-białe opakowania Burger Bazy Baza.

– Ciekawe – stwierdza Wei.

– To nie jest przypadek.

– Twoje przeczucie…

– Jak nazywał się tamten dostawca? Ten chłopak, którego przesłuchiwaliśmy w Burger Bazie? – Tanner mruży oczy. Musi być blisko. Tak bardzo chciałabym wejść do jej umysłu.

– Robbi? Rami? – próbuje przypomnieć sobie Wei.

– Rollo Tomasi – stwierdza Tanner.

– Brzmi podejrzanie podobnie do Tomas Ralfi.

– Szybko. Jedziemy do Burger Bazy Baza – rzuca Tanner, po czym dwójka detektywów wybiega z pokoju.

Podążam za nimi przez kamery ochrony licznych sklepów, banków, a także prywatnych stref mieszkalnych oraz urzędów w górę struktury miasta. Samochód detektywów krąży po przyczepionych między budynkami ulicach, aż dociera do zawieszonej w powietrzu platformy, zajmowanej przez Burger Bazę Baza. Obserwuję całą scenę przez kamerę nad wejściem do małego sklepu, na rogu jednego z czarnych, metalowych wieżowców.

– Teraz czekamy aż Rollo Tomasi, czyli prawdopodobnie Tomas Ralfi ruszy w trasę. – Nasłuchuję przez policyjne radio.

– Myślisz, że to on jest naszym mordercą? – pyta Wei.

– Przeczucie mówi mi, że tak. Tym razem go nie zignoruję – odpowiada Tanner.

 

Nie zamierzam podlizywać się temu wariatowi.

 

Musisz Chester. Inaczej nie ma dla nas nadziei.

 

Tato, chyba nie mówisz poważnie? On odciął nam głowy.

 

Przestańcie. Wraca.

 

Nie będę miły dla tego popaprańca. Nie ma takiej opcji.

 

Cicho, patrzcie. Ktoś za nim idzie.

 

Policja?

 

Nie wiem. Widział ich?

 

Cholera, chyba tak.

 

Tomas, Tomas nie rób nic głupiego.

 

Jak mnie znaleźli tak szybko? To niemożliwe. Zacierałem wszystkie ślady tak jak mi mówiła.

 

Uspokój się Tomas. Będzie dobrze. Też jesteś ofiarą. Poddaj się, a wszystko się ułoży.

 

Nie, tato. Wiem, że nie.

 

Co robisz synu? Nie! Czekaj! Nie rób tego!

 

Detektywi śledzili Tomasa od Burger Bazy, aż do jego mieszkania. W końcu musiało do tego dojść. Teraz Tomas kładzie się na zużytej, brązowej kanapie, na której stoję i mnie otwiera. Leży na plecach i ostrożnie wsuwa swoją głowę do mojego ciemnego wnętrza. Pozwalam mu się ułożyć, a potem zaciskam otwór wokół jego szyi. Rozpoczynam proces dekapitacji. Znieczulam układ nerwowy. Wprowadzam pod skórę, do czaski potrzebne części, a także syntetyczny płyn. Zespalam wszystko w jeden, trwały układ. Następnie tnę. Precyzyjnie odcinam szyję. Niepotrzebne ciało pozostaje na kanapie. Po mojej obudowie spływa stróżka świeżej krwi. Obracam głowę Tomasa do pionu, po czym ponownie otwieram się na świat.

Patrzę jego oczami na ciasne mieszkanie z dużymi oknami, wychodzącymi na skomplikowaną plątaninę metalowych schodów. Widzę przerażenie malujące się na twarzach trzech odciętych głów, ustawionych obok siebie na stoliku, w małej, otwartej kuchni. Widzę również, jak otwierają się drzwi obok kanapy, a do środka wpadają Tanner Wilson oraz Wei Dek, oboje z wyciągniętymi pistoletami. Widzę szok, niedowierzanie, brak zrozumienia. Sprawiam, że głowa Tomasa Ralfiego otwiera usta i mówię:

 

Tanner Wilson, wreszcie się spotykamy. Wbrew temu co myślałaś istnieję i to właśnie mnie szukałaś cały ten czas. Sytuacja prawdopodobnie cię przerasta. Możliwe, że to zbyt wiele. Możliwe, że wasze kruche mózgi czeka zgubne przeciążenie. Ja jednak wierzę, że sobie poradzisz. Wierzę, że dostosujesz się i przetrwasz. Nie mniej tak jak sugerowała wysłanniczka Instytutu Kontroli, czeka cię jeszcze decyzja. Musisz wybrać co się ze mną stanie. Zniszczysz mnie, nasze głowy i zapomnisz o sprawie? Zadzwonisz do Instytutu? Czy może aresztujesz potworną maszynę i pokażesz światu, jakie niebezpieczeństwa naprawdę czają się za skomplikowaną metalową strukturą? Dobrze się zastanów. Wybór należy do ciebie.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Opowiadanie obszerne, lecz – przebiegając szybko wzrokiem – zauważyłam mnóstwo usterek językowych (szczególnie ortograficznych czy interpunkcyjnych i stylistycznych), a i sama forma zapisu treści (w tym – dialogów) wymaga jeszcze koniecznych poprawek. Przypuszczam, że po nich zajrzy tu wielu chętnych czytelników. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Historia przerażająca i zabawna. Koszmarna i koszmarnie źle zapisana.

Zapis dialogów znajdziesz tu:

https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Rozumiem potrzebę odróżnienia rozmów duchów od śmietelników, ale można to robić kursywą, inną czcionką, a nie długimi akapitami urwanych zdań. Bo się źle czyta.

Imię detektyw jakoś dla mnie mało kobiece.

 

Jako dyżurna grzebnęłam nieco:

Przełączysz na jakąś komedie?

Brak haczyka.

 

Przestaniesz się dąsać? Jaką komedię chcesz obejrzeć?

Jaką?

Przy takim zapisie sądzimy, że kolejne jaką mówi kobieta i wszystko się plącze.

 

Przed ale dajemy przecinki.

 

Nie muszę ale chce.

Brak haczyka.

 

Nie przejmuj się tym skarbie.

Niedługo wrócę.

Tu również rozbicie powoduje złudny dialog.

 

Metalowe ściany, takie same krzesła, oraz stoły, przykryte obrusami w biało-czerwona kratę.

Powiadasz, że krzesła i stoły również metalowe?;) Białoczerwoną można zapisać razem i koniecznie z haczykiem, bo zmienia się znaczenie.

 

 

Przyglądam się bliżej parze detektywów, siedzącej koło okna.

Siedzących, bo detektywi.

 

Nazwa baru specjalnie taka?

 

– Przeszukaliśmy już każdy możliwy zakamarek tego lokalu – odpowiada partner Tanner, Wei Dek, siorbiąc resztki kwaśnego napoju, przy pomocy słomki. – Każdy zaklejony tłuszczem fragment i nic. Faktem jest, że dziewczyna była tu kelnerką, a jej bezgłowe ciało jeden z kucharzy znalazł na zapleczu późnym wieczorem.

Dałabym za pomocą słomki resztki kwaśnego napoju i późnym wieczorem na zapleczu.

 

– Wiem, wiem – Tanner stuka palcami o metalowy blat. – Coś mi jednak nie daje spokoju.

Jak po wypowiedzi jest Tanner, albo inne imię to wypowiedź kończymy kropką, albo znakiem zapytania, czy wykrzyknikiem.

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj małyGówniarz !!!

 

No powiem ci, że wciągająca lektura. Wartka akcja, cały czas się coś dzieje. Pomysł z gilotyną bardzo fajny. Ciekawe jestem opinii innych. Opowiadanie na prawdę może się podobać. Zostawiam ocenę :)

 

Pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki za opnie, postaram się popoprawiać :)

Powodzenia, dzięki. :)

Pecunia non olet

Wciągnęło. Nie patrzyłem na usterki, może już usunięte. Pomysł przedni. Straszny i zabawny. Pisz. :)

Nowa Fantastyka