- Opowiadanie: maciekzolnowski - Święty gaj

Święty gaj

Fantastyka to nie jest. Uwaga: miłośnicy prozy wyzutej z opisów przyrody proszę omijać tekst szerokim łukiem. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Święty gaj

W gaju jak w raju, powiadają ludzie. Gaj-maj. A potem po maju jest gaj i jest czerwiec, czerwcowy taki gaj; zboże dojrzewa i pachnie tak cudownie. Kiedyś gaj oznaczał święte miejsce, miejsce kultu. Dla mnie jest święte, święte-niepojęte. Uwielbiam moment, gdy mijam zagajnik albo weń wchodzę, przedzieram się przezeń, wcinam się w jego delikatną strukturę, miękisz zielony, kiedy muskam gaj rękami, pazurami i nawet całym ciałem, a on milczy jak zaklęty. Choć nie do końca jednak milczy, nie do końca. Czasem rozbrzmiewa enigmatycznym śpiewem jakiegoś ptaka, czasem szeleści delikatnie listowiem, szeleści, baja, mruczy jak kocur, niechętnie zdradzając swe sekrety, bo te najlepsze i najciekawsze zachowuje dla siebie. A jeśliby kto zdołał je poznać, to i tak nikomu ich nie opowie. Są niewyrażalne słowem, bajkowe, są niewyobrażalne. No więc jak to jest, że chce się mijać te właśnie wyspy zieleni, coraz to ciemniejsze im dalej od obserwatora są położone, że pragnie się, by sunęły jak jakieś zażegnięte słońcem lśniące statki mimo siebie i względem nas: górą, dołem, bokiem… albo jeszcze lepiej – chce się, by były poznawalne od środka, by wiodła nas w nie jakaś ścieżka, polna dróżka, która wprowadza, a potem niknie, ginie w gąszczu, stając się z nagła ciemna jak królicza nora? Ech, te zielone kaskady, co sprowadzają się do jednej uczonej nazwy: chlorofil; te nawarstwienia derywatu wody gruntowej i słońca; te wyspy Cannabis wytryskujące wprost z ziemi jak lawa; te wodogrzmoty, fontanny soczystej i połyskującej zieleni. Spoglądam na nie i widzę zielone obłoczki przycumowane tak nisko, że już niżej się nie da. Zapewne chciałyby się oderwać i odfrunąć, odpłynąć niby baranki sunące po niebie, ale są na to zbyt ciężkie i telluryczne. No więc po niebie szybują te właśnie obłoczki barankowe, a po ziemi? Po ziemi zdają się pełzać masy zielonej substancji… albo inaczej – to ja się przemieszczam, a one wraz ze mną, za mną i przede mną. Widzę więc i podziwiam tysiące ich odsłon i tysiące lagun oderwanych, oddzielonych od właściwego lasu, które nie są wcale błękitne, lecz zielone. A każdy taki zagajnik jest inny i każdy ma do opowiedzenia coś innego, choć podobno bez słów nie ma komunikacji, a tylko jakaś jej namiastka. Ja komunikuję się z nimi, a one ze mną i świetnie się razem dogadujemy. Znajduję się bowiem za kurtyną niewiedzy, w środku tak zwanym, gdzie zagłębiam się we wnętrzności własnych myśli. Oto one, te myśli i pytania, mnóstwo pytań. Co się za ową kurtyną znajduje? Czy może zamek jakiegoś bajkowego stwora? Pałac Śpiącej Królewny? Oaza marzeń i republika snów? Stara cegielnia i zapomniane forty? Szmaragdowe Grody i jakieś ruiny? I nastrojowe oczka wodne skryte het głęboko w zagajniku? Wreszcie: zaszyte gdzieś na mapie Polski Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie, Dobrzynieckie, Wzgórza Gumińskie, Gilowskie i Szklarskie? Kto wie, co jest tam schowane? Kto wie, czy można to schowane wyrazić słowem pisanym i jak to zrobić? Jak zrobić, by spoglądać na świat oczami dziecka? Jak zrobić, by rzeczy tak powszechne, jak właśnie pola, lasy, zagajniki widzieć i opisywać, jakby się je widziało i opisywało po raz pierwszy w życiu? Niektórzy pisarze i poeci to potrafili. Pawlikowska-Jasnorzewska na przykład to potrafiła, Schulz to potrafił. Nie wiem, czy tego specyficznego oglądu świata można się w ogóle nauczyć? Ale szczerze wątpię.

Koniec

Komentarze

Witaj, Anonimie

Twój szort przypomniał mi, wykuwane przed laty na szkolne konkursy recytatorskie, wzruszjące fragmenty prozy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, za co dziękuję:

„Las to nie tylko żywiczny skarb dla naszego oddechu, smolny balsam dla naszych płuc zmęczonych, zielone collyrium dla oczu. Kto doznał od ludzi wiele złego czy dobrego, co jest czasem na równi męczące jedno jak drugie, ten zrozumie znaczenie wspaniałej obojętności drzew, tych jednostek bez ujemnych czy dodatnich zamiarów, tego jedynego w świecie bezpiecznego tłumu. Przesuwamy się wśród pięknych prostaków, spoczywamy w ich cieniu błogim. Ramiona ich nie zatrzymują nas, nie mają oczu, aby nas śledzić i sądzić naszą urodę, ani serc, aby nas kochać lub nienawidzić. (…)”.

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

I ja Ci pięknie dziękuję za komentarz, Bruce.

Jak to zrobić, by spoglądać na świat oczami dziecka? Jak to zrobić, by rzeczy tak powszechne jak właśnie ów las widzieć i opisywać tak, jakby się je widziało i opisywało po raz pierwszy w życiu? Niektórzy pisarze i poeci to potrafią, Pawlikowska-Jasnorzewska na przykład to potrafiła, Schulz to potrafił. Nie wiem, czy takiego oglądu świata można się w ogóle nauczyć? Oto mały przykład zaczerpnięty z “Republiki marzeń”:

Rzecz dziwna, jaka witalność opętańcza, daremna i nieproduktywna tkwi w tej żarliwej odrobinie zielonej substancji… Z szczypty chlorofilu wyprowadza, rozbudowuje ona w pożarze tych dni tę tkankę wybujałą i pustą, miękisz zielony, rozpłodzony stokrotnie na miliony blach listnych, prześwietlonych zielono i pożyłkowanych, przeświecających wodnistą, wegetatywną krwią zielną, omszonych i włochatych, o zapachu ostrym, chwastowym i polnym.

 

Cudne. heart

Pecunia non olet

Cześć, Maćku!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Odnoszę wrażenie, że po odanonimizowaniu dopisałeś jeszcze kilka zdań. One chyba podsumowują celowość tego opisu – wzorowanie się na tychże autorach.

Przez ten styl zresztą podejrzewałem właśnie Ciebie, jako autora.

Początek jest może nieco przekombinowany stylistycznie i później nie utrzymujesz tego poziomu. Mimo to w trakcie lektury odpływałem. Nie pomagał fakt, że tekst jest pojedynczym akapitem – już sam podział by pomógł.

Jako wprawka fajne, jako osobny tekst mnie nie przekonuje, choć lubię zagajnikowe klimaty.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nadzwyczaj lubię spacerować w lesie, przez zagajniki przedzieram się raczej niechętnie, ale nigdy o żadnym terenie zadrzewionym nie myślałam jako o świętości.

 

Cza­sem śpie­wa enig­ma­tycz­nym śpie­wem ja­kie­goś ptasz­ka, cza­sem sze­le­ści de­li­kat­nie li­sto­wiem, sze­le­ści, baja… → Czy to celowe powtórzenia?

 

by wpro­wa­dza­ła nas w nie jakaś ścież­ka, polna dróż­ka, która wpro­wa­dza, a potem nik­nie… → Jak wyżej.

 

Czy w zdaniach: …by su­nę­ły jak ja­kieś za­że­gnię­te słoń­cem lśnią­ce stat­ki… i Ach, te zie­lo­ne ka­ska­dy sub­stan­cyj… – konieczne są archaizmy?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, Krokus, dziękuję. To faktycznie tylko wprawka.

Reg, pomyślę, co da się zrobić, w sensie: poprawić.

Krokus, masz rację, że rozbicie tekstu na osobne akapity bardzo by pomogło. Mówisz i masz. :-)

Maćku, proponuję:

 

Czasem rozbrzmiewa enigmatycznym śpiewem jakiegoś ptaszka, czasem szeleści delikatnie listowiem, szumi, baja

 

by wiodła nas w nie jakaś ścieżka, polna dróżka, która wprowadza, a potem niknie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg, już poprawiam. :-)

Maćku, bardzo się cieszę, że propozycje znalazły Twoje uznanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:-))

Poezja prozą. yes :)

Podziękować, Koalo Drogi. 

O, i tu bardziej charakterystyczny dla Ciebie tekst. Czytało się okej, choć mocno nie porwało. Ale opsy definitywnie przyjemne :D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, starałem się, choć to tylko… opis przyrody i mojego do niej stosunku.

Nowa Fantastyka