- Opowiadanie: Ober - Studnia Nöbelinga

Studnia Nöbelinga

To opowiadanie było dla mnie ćwiczeniem w szybkim pisaniu i ucinaniu niepotrzebnie rozbudowanych treści. Inspiracją był temat matematycznego doktoratu kolegi i piosenka nieistniejącego zespołu.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Studnia Nöbelinga

Najbardziej ekscytujące w wyprawach badawczych jest przecieranie nowych ścieżek i odkrywanie tajemnic, które owocują prestiżem oraz spełnieniem naukowym. Jakub może i czułby dreszcz emocji, gdyby nie był całkowicie zdezorientowany i obolały.

Właśnie odzyskał przytomność, próbował zrozumieć gdzie jest, ale uniemożliwiał to powtarzający się huk i ból penetrujący ciało. Dzwoniło mu w uszach i cały się trząsł.

Kiedy ustał hałas i ból zaczął ustępować, pozostały z nim tylko szum i nieregularne pykanie gdzieś z tyłu głowy.

Nie mógł zebrać myśli, próbował wszystko ułożyć, ale zresetowana pamięć dopiero ładowała się do mózgu. Projekt, zespół badaczy, ktoś żartuje, ktoś robi zdjęcie, jakiś gęsty dym nie z tego świata, następnie odliczanie, a potem… a potem przejście.

Powoli zeszło też odrętwienie i wróciła władza w rękach, więc próbował się ruszyć. Szło bardzo opornie, był w jakimś ciężkim stroju. Chyba z gumy i metalu. Chwila skupienia i umysł się rozjaśnił – Skafander. Pamiętam!

Specjalny konstrukt, który pomagał budować. Jako zwieńczenie, hełm podobny do klasycznego Mark V. Nie, nie ten z Iron Mana (zawsze musiał poprawiać ignorantów), tylko ten z początku ubiegłego stulecia. Był tak ciężki, że całość musiała mieć metalowy stelaż i wspomaganie hydrauliczne.

To uruchomiło kaskadę wspomnień. Różne wersje kombinezonów, poprawki, czyjś głos sugerujący mechaniczne rozwiązania zamiast elektronicznych. No i hasło powtarzane wielokrotnie: nigdy go nie zdejmuj! BHP przede wszystkim. Pomimo braku elementów, puzzle zaczynały się układać.

Ten eksperyment chyba się udał. Jakub gdzieś trafił. Nie miał pojęcia gdzie. Otworzył oczy. Wszędzie mrok. Słuch nie rejestrował niczego poza własnym oddechem oraz irytującym pykaniem, najpewniej pochodzącym od stelaża. Nos miał zapchany krwią. Poczuł delikatny powiew powietrza we włosach i nagle pojawiły się czarne myśli – Ile mam powietrza? Zaraz się uduszę!

Spanikował. Chciał sięgnąć do głowy i za plecy, aby sprawdzić czy ma jakąś butlę, ale poczuł silny opór. Jakby ugrzązł w betonie. Jeszcze jedna próba machnięcia ręką i od razu blokada. Dziwne, bo przed chwilą wykonywał drobne ruchy. Zaintrygowany sytuacją, ale też zaskoczony niemocą, trochę się wyciszył. Potrzebował spokoju. Skupił się, jedno ze wspomnień dało ulgę – przecież konstrukcja tej wersji skafandra ma układ do tłoczenia powietrza z zewnątrz i ujście dla dwutlenku węgla.

Przestał się szarpać. W myślach zaczął łączyć fakty – Ruch, energia kinetyczna, zmienna lepkość. Rozumiem, ta substancja działa jak ciecz nienewtonowska. Kiedy dostarczasz dużo energii, to natychmiast twardnieje, jak nie ruszasz się lub robisz to bardzo powoli, to możesz po niej chodzić, nurkować albo pływać.

Ostrożnie sięgnął za siebie, na tyle na ile pozwalał skafander. Wyczuł gruby przewód podłączony do pleców. Ulżyło mu. Następnie podniósł powoli ręce i poczuł jakby się unosił, co wprawiło go w dziecięcą radość. Na głos skwitował to polskim, radosnym przekleństwem, które zadudniło wewnątrz hełmu. Zaskoczony usłyszał odpowiedź:

– Pan doktor się obudził? Na Boga, jak dobrze. Bałem się, że straciliśmy kontakt – Głos był odległy, dziwnie zmodulowany, ale ciepły i znajomy. Należał do kogoś z zespołu.

– Kto mówi, gdzie jesteś?

– Wojtuś z tej strony! Wojtek Dobrzyński, doktorant! Jestem tu z całym zespołem – było słychać radość w głosie młodego naukowca – kamień spadł mi z serca, szefie – zawahał się i szybko poprawił – znaczy się, panie doktorze. Mamy przecież kontakt przez kanał transportujący powietrze. Długo nie mieliśmy odpowiedzi, panu doktorowi chyba urwał się film.

Tak, przewód miał mieć jakiś system kontaktu. Wojtka też kojarzył, był promotorem jego pracy doktorskiej w instytucie. Wszyscy mówili na niego Wojtuś. Utalentowany chłopak, pomagał przy kilku projektach. Jakub był nawet na jego ślubie. Zawsze fascynowało go jak tacy ludzie potrafią łączyć pracę z życiem rodzinnym.

Jakub, w przeciwieństwie do niego, całkowicie poświęcił się karierze i nauce. Publikacje, pisanie grantów, prestiżowe nagrody za wielkie odkrycia z fizyki. Habilitacja w młodym wieku, niebawem profesura, a potem główny cel – Nobel.

– Projekt Betel, pamięta doktor? – zapytał Wojtek – pana opus magnum.

– Tak, tak, przypominam sobie. Mieliśmy wygenerować w warunkach laboratoryjnych kawałek równoległej rzeczywistości… – doktor mówił powoli, bardziej do siebie niż do młodszego kolegi.

– I udało nam się. Tylko że to nie była zamknięta przestrzeń. To było przejście! – wykrzyknął Wojtuś.

– Studnia Nöbelinga. Nazwa na cześć niemieckiego matematyka Georga Nöbelinga i jego wyjątkowych dzieł głównie tych, które nie trafiły do szerokiego odbiorcy – Jakub mówił coraz bardziej ożywiony – w swojej ostatniej pracy postawił śmiałą tezę. Uważał, że możliwe jest ustalenie energii dla dynamicznej przestrzeni, ale także wyznaczenie jej położenia dla nieskończenie małego pędu. Prosto tłumacząc – według niego można utworzyć obok nas kawałek równoległej rzeczywistości. Niestety nie wystarczyło mu czasu na dowiedzenie tego. No i nie posiadał naszej technologii.

Wojciech zaczynał mówić, a kiedy Jakubowi wracała pamięć, to wchodził mu w słowo. Wpadli w klasyczny słowotok naukowców. Pojawiły się tematy różnic w fizyce klasycznej i kwantowej, ich model fizyki urojonej, specyficzne całki, brzegi Gromowa, przestrzeń Mengera oraz wiele innych określeń tytułowanych nazwiskami wielkich matematyków.

Ich ożywiona, acz krótka wymiana zdań mogła podniecić największe umysły ścisłe, a także uśpić całą resztę. Najwytrzymalsi słuchacze ostaliby się z niezręcznym zakłopotaniem.

W końcu doszli do tematu wystrzeliwania energii wielkim działem cyklotronowym, dzięki czemu udało im się utworzyć punkt pożądanej przestrzeni. To co uzyskali, było jednak niestabilne i szybko znikało, zostawiając po sobie dziwną substancję. Nazwali ją twardy eter, bo unosiła się lekko jak gaz, ale była jednocześnie gęsta jak ciało stałe. Ten specyficzny eter pochłaniał światło i energię elektryczną, kiedy miał z nimi kontakt. A potem się rozpraszał.

– Jak ciemna materia – Stwierdził Jakub.

– Wtedy zwrócił się pan do mnie, abym udostępnił do obliczeń Ozyrysa. Moją sztuczną inteligencję, którą opracowałem z wykorzystaniem architektury naśladująca działaniem mózg. – z dumą tłumaczył Wojtek, ale Jakub nie dał mu się rozpędzić w samozachwycie.

– Racja! Wprowadzaliśmy informacje zbierane z analizy twardego eteru, które nam wydawały się absurdalne. Ozyrys przetwarzał dane i zwracał zaskakujące wzory – doktor był w swoim żywiole – na ich podstawie zrozumiałem, że potrzeba obszaru kondensującego.

W laboratorium, pod wygłuszającą kopułą, zbudowali układ stojących tub, jedna w drugiej. Obie wirowały w przeciwprądzie z różnymi częstotliwościami i wiązkami energii. Po szeregu prób udało im się utworzyć obszar wypełniony twardym eterem. Dopóki dokładali energię nie zanikał.

Nie było więcej czasu na rozmowy. Wojtek przeszedł do wyjaśniania sytuacji w jakiej się znaleźli:

– Po eksperymentach ze szczurami okazało się, że studnia jest bez dna. Wiedzieliśmy, że odpowiednio przygotowani możemy tam wejść. Projektowaliśmy różne stroje ochronne, mniej i bardziej zaawansowane technologicznie. Pan doktor jest właśnie w najprostszym z nich. Inspirowaliśmy się skafandrami do nurkowania sprzed stu lat, takimi z tłoczonym powietrzem. Prąd może pan wygenerować tylko za pomocą ręcznego dynama do latarki.

Zastosowali oczywiście bardzo wytrzymałe materiały, zdobycze nowoczesnej techniki, poza tym, konstrukcja była uboga. To nie pasowało doktorowi:

– Rozpatrywaliśmy różne opcje, ale nie byliśmy jeszcze gotowi do zejścia. Oświeć mnie, czemu tu jestem i dlaczego w tym kombinezonie?

– Hmm… – chłopak na chwilę się zamyślił. Jego głos był wciąż odległy i zmodulowany przez przewód, można było jednak wyłapać determinację – jest pan na misji ratunkowej, a to był jedyny gotowy skafander. Kilkanaście minut temu profesor Luft wszedł do studni. Nie byłem przy tym, ale wiem, że lina holownicza nie wytrzymała przejścia.

Wróciły negatywne emocje. Złość odświeżyła kolejne wspomnienia. Karol Luft, szef instytutu, ich bezpośredni przełożony. Nazywali go „Stary”. Persona śliska, z parszywym charakterem i bez osiągnięć. Trafił na stanowisko z nadania politycznego. Okazywał niezdrowe zainteresowanie projektem. Doktor przypomniał sobie, jak profesor zaczął coraz bardziej ingerować w jego pracę i przypisywać sobie różne osiągnięcia. Kiedy pojawiły się sukcesy, chciał pierwszy zejść do studni.

W końcu to zrobił. Zaraz po godzinach pracy, kiedy większość personelu wracała do domów, pojawił się z jakimś napakowanym łobuzem. Zmusili Jakuba do włączenia maszynerii i wygenerowania odpowiedniej mocy. Stary wziął najnowocześniejszy skafander, naszpikowany elektroniką, wyposażony w sensory, krótkofalówkę, kamerę i butle tlenowe. Doktor miał świadomość, że w studni prąd znika. Drony nie wracały, kamery wyciągali z wyczerpanymi bateriami. Jednak nie poinformował o tym przełożonego.

Luft wszedł do studni niezgodnie z procedurami, jedynie ze wsparciem Jakuba i osiłka nagrywającego cały proces. Nie mógł sobie przypomnieć jak to się stało, ale lina, która miała wciągnąć profesora, pękła. Doktor był wściekły, wiedział, że cała jego kariera mogła legnąć w gruzach. Natychmiast poinformował o tym zespół, który szybko wrócił do laboratorium. Oszacowali, że tlenu wystarczy na czterdzieści, maksymalnie sześćdziesiąt minut. Drugim problemem było utrzymywanie przejścia, co wymagało ogromnej energii. Od razu podjęli decyzję o akcji ratunkowej.

– Muszę go znaleźć – powiedział stanowczo doktor – tylko jak? Nie jestem już w Kansas, Wojtku. Latam zawieszony na przewodzie z rurami jak bezwolna kukiełka. Szumi mi w uszach. Nic nie widzę, nie mam światła, nawet nie wiem, gdzie się kierować.

– Proszę sprawdzić czy działa dynamo do latarki. Na przodzie powinna być butelka z wodą przypięta paskiem, a obok niej włącznik. To wymaga trochę gimnastyki, ale nie jest takie trudne.

Jakub wysunął dłoń z rękawa, przesunął przy twarzy, następnie wzdłuż klatki piersiowej. Skóra piekła, wciąż był obolały. Przez ciasnotę z trudem manewrował ręką, co zaczęło go irytować. Trafił na butelkę, ale miał trudność z wymacaniem jakiegokolwiek przycisku do dynama. W końcu zdenerwowany trafił na małą dźwignię z blokadą. Już miał szarpnąć, kiedy zdał sobie sprawę, że trzyma mechanizm do otwierania skafandra od środka. Zalał się zimnym potem.

– Panie doktorze, coś się stało? – odezwał się zaniepokojony Wojtek.

Doktor nie odpowiedział od razu. Zrobił duży wydech, jeszcze raz spróbował, aż trafił przy boku na uchwyt. Przycisnął kilka razy, pojawiło się niemrawe światełko na wysokości czoła. Oświetliło kilka gęstych smug dymu i zniknęło. Eter pochłaniał prąd i światło, jakby się nimi żywił.

Musiał się nieźle napracować, aby na kilka dłuższych chwil rozjaśnić obszar przed twarzą. Niewiele zobaczył poza gęstwiną twardego eteru oraz kilkoma miernikami na zewnątrz. Temperatura około zera stopni Celsjusza, ciśnienie w okolicach tysiąca hektopaskali. Wilgotnościomierz i zegarek były uszkodzone. Godzina zatrzymała się na dwudziestej trzydzieści osiem.

Opanował się i odpowiedział studentowi:

– Tak, wszystko w porządku. Ze względu na właściwość tej substancji latarka niewiele pomoże, ale przynajmniej z bliska będę mógł coś obejrzeć w razie potrzeby.

Zaczął wykonywać powolne ruchy, żeby się przemieszczać. Wyobraził sobie, że jest wielką ropuchą brodzącą w błocie.

Początkowo nic się nie zmieniało, wciąż słyszał szum podobny do płynącej rzeki. Co jakiś czas dochodziło do niego nierównomierne pykanie z tyłu. Żeby nie oszaleć, zaczął wypytywać Wojtka o nastroje w zespole, potem nawiązał do budowy skafandra i stwierdził, że jest genialnym połączeniem dawnych i nowoczesnych technologii. Chwilę o tym rozprawiał, aż poczuł przed twarzą uderzenie w hełm. Poświecił latarką i zobaczył na szybce muchę. Nim zdołał zareagować poczuł jeszcze kilka uderzeń w bok.

– Wojtuś, przede jakieś muchy – powiedział ze zdziwieniem i obrzydzeniem.

– Jak to? Jakie znowu muchy? – Chłopak był tak samo zdziwiony – to gdzie pan jest?

Doktor popatrzył jeszcze chwilę, po czym opisał swoje obserwacje:

– Wydaje mi się, że wciąż po drugiej stronie. To miejsce jest za duże na pokój czy pojemnik. Widzę więcej tych latających ścierw, lecą w jednym kierunku i czasem się o mnie obijają. Kiedy tak się staje, odczuwam to jak uderzenie kamieniem o karoserię samochodu. Tutaj zawodzą znane nam prawa fizyki.

– Ciekawe gdzie lecą? – zastanawiał się Wojtek.

Jakub zaczął sunąć za owadami. Nie był pewien co to za kierunek. Dół, góra? Zmysły go zawodziły. Po kilku minutach pojawiło się jakieś odległe światełko, potem następne. Eter zaczął się rozrzedzać. Muchy doprowadziły do płaskiej powierzchni ustawionej pod dziwnym kątem. Wisiał nad nią.

W tym miejscu było już znacznie mniej eteru, nie było też takiej bezwładności jak wcześniej. Zeskoczył, zadziałała grawitacja, trochę nim zatrzęsło. Jego błędnik szalał i przyprawiał o zawrót głowy. Położył się na chwilę, aby dojść do siebie. Wciąż było ciemno, ale nie ze względu na obecność gęstego dymu. Była to ciemność nocy.

Jakub zignorował pytania zadawane z drugiej strony przewodu, bo wydały się teraz nieistotne. Przyjrzał się powierzchni. Była transparentna. Za tą dziwną szybą był dworzec kolejowy, który znajduje się kilka kilometrów od laboratorium. Przebijały stamtąd światła lamp, księżyca, neonu sklepowego i elektronicznych tablic.

Dużo rzeczy tu nie grało. Miał problem ze zrozumieniem swojej pozycji w przestrzeni. Skoro jest na jakiejś płycie, to powinien być nad dworcem, a nie z boku, ustawiony niemal prostopadle do sceny. Czasem zza jego pleców dolatywał dym eteru i jak macka uderzał tam, gdzie padało światło gasząc je na chwilę. Na szybie, po swojej stronie zauważył więcej much. Jedną przycisnął rękawicą i została brudna, krwawa maź.

Sam obraz po drugiej stronie wydawał się zanikać i pojawiać. Migały mu przed oczami dwie wizje tego samego miejsca; znany mu dworzec z kilkoma osobami czekającymi na peronie oraz jego starsza wersja, w bardzo złym stanie, pełna jakichś rozmytych, ludzkich kształtów. Zmiany były tak szybkie, że obrazy nakładały się na siebie.

Przetarł miejsce, w którym zgniótł muchę. Zaświecił latarką, dawała teraz znacznie więcej światła. Wskazówki przed twarzą pokazywały nieco wyższe ciśnienie i temperaturę niż przy pierwszym odczycie. Jeszcze raz wytężył wzrok i przymrużył oczy, żeby złapać ostrość. Za szybą, tam gdzie podróżni gapili się w smartfony, w alternatywnym obrazie widział jasne strzępy, wyglądające jak duchy ludzi, przyczepione do wyświetlaczy. Upiory były przytwierdzone głowami do ekranów i łopotały jak latawce na wietrze. Te, które nie gapiły się w telefony spojrzały w stronę latarki Jakuba i zerwały się lecąc w jego kierunku. Zobaczył poskręcane głowy z otworami zamiast twarzy. Osoby ze znanego mu świata, czekające na pociąg, podskoczyły i rozejrzały się, jakby wystraszył ich huk petardy. W tym drugim, zdeformowanym świecie, zjawy zaczęły wypływać z najciemniejszych zakątków. Cała horda sunęła w jego kierunku.

Przerażony odskoczył z powrotem w eter i zawisł w nim jak owad w pajęczej sieci. Wdrapywał się, tak szybko jak mógł, ale im głębiej, tym bardziej grzązł. Kiedy tak pełzał spanikowany poczuł szarpnięcie, miał wrażenie, że ktoś pociągnął za przewód. Serce mu waliło. Łapiąc oddech, krzyknął przerażony:

– Tam są jakieś potwory, lecą po mnie! Chcą mnie zjeść! Muszę uciekać. Muszę się wydostać. Co to za koszmar!

– Jakubie, nie wiem co tam się dzieje, ale skoro coś cię goni, to może rzeczywiście porzuć skafander. Jeśli są tam muchy, to znaczy, że mają czym oddychać – Wojtek był wyraźnie zaniepokojony, ale niewiele mógł zrobić.

Doktor szukał kierunku, z którego przybył. Obracał się chwilę, aż wymacał przewód z powietrzem. Zaczął się podciągać, jednak robił to bardzo powoli. Miał w głowie wizję kreatur pędzących za nim.

– Wyciągnijcie mnie! Wciągnijcie przewód! – Jakub krzyczał, ale nie było żadnej reakcji – Jesteś tam? Musicie mi pomóc.

– Tak, jestem i jest cały nasz zespół, ale nie możemy nic zrobić. Próbujemy wszystkiego – w głosie Wojciecha było słychać bezsilność – no i wciąż jest misja do wykonania. Profesor na pewno jest w pobliżu, przecież w twardym eterze nie mógł zajść daleko.

Dalsze uciekanie w twardym eterze wydało się bez sensu. Doktor spojrzał za siebie, tam gdzie jeszcze przebijało się światło dworca, ale nie widział żadnych zjaw. Podciągnął się na przewodzie, który po krótkiej wspinaczce doprowadził go znowu do szyby. Upewnił się czy nikt tu na niego nie czeka i ostrożnie zeskoczył. Zdziwił się, jak pod butami zobaczył pusty, miejski park.

Przy powierzchni praktycznie nie było twardego eteru, który spowalniałby ruchy. Przeszedł kawałek cały czas trzymając przewód. Obraz pod nim rozmył się, jakby zrobił bardzo długi, szybki skok. Zauważył, że nie przemieszcza się równolegle do miasta będącego po drugiej stronie. Trochę inne kierunki, większe odległości, ale coraz bliżej wejścia, z którego przybył. Znowu górę wzięła ciekawość. W myślach wykonywał rachunki matematyczne, kiedy odezwał się doktorant przypominając o misji. Zaczęło go to drażnić, więc warknął, aby tamten się uciszył. Wrócił do obliczeń w głowie – Pięć, całka, pi, torus – pyk, pyyyk, pyyyk zza głowy – wstęga, przyśpieszenie. Do cholery, co to za pykanie? – skupił się na nim – raz, dwa, raz, nie, to nie to… krótki, długi, krótki, krótki, przerwa, krótki, krótki, długi, przerwa, krótki, krótki, długi, krótki, przerwa, długi. „Luft” to kod Morse’a! – słuchał dalej i układał słowa. Wróciła pamięć – to był ten kanał komunikacji w przewodzie – dwie metalowe żyłki i blaszki. Prostota ponad wszystko.

Przekaz był bez polskich znaków. Poskładał słowa: „LUFT TRAFIL NA TWUJ PRZEWUD STOP JEST CALY I ZDROWY MOŻESZ WRACAC STOP”. Zdanie było w kółko powtarzane. Pobladł i zamarł na dłuższą chwilę.

– Ten przewód nie przenosi głosu, a stary już wrócił. Kim ty jesteś? – powiedział roztrzęsionym głosem.

– To ja, Wojtuś – brzmiał teraz bardzo naturalnie, jakby był blisko. Wibracje jego głosu przechodziły przez hełm – Jestem tu z tobą cały czas, doktorze.

– Jak? Jak to możliwe?

– Tu można oddychać. Wyjdź i sam sprawdź – Wojtek nie był zbyt przekonujący.

– Nie żyjesz, prawda? – doktor był tego pewny. Grał trochę na zwłokę i cały czas wspinał się w stronę studni. Miał wrażenie, że migotała z daleka.

– Nie wiem. Na pewno miałem wypadek i jakoś znalazłem się tutaj.

– Nie widziałem cię od kilku dni – Jakubowi zaczęło się wszystko układać – Co się stało?

– Nie było mnie, bo cały czas piłem i imprezowałem na odreagowanie. Za dużo stresu w pracy, w której szef mi odbiera najważniejsze dzieło życia. Mówiłeś: „to jest teraz ważniejsze, to nasz priorytet, badanie zmian klimatycznych może poczekać, następna twoja praca będzie jeszcze większa, dopiszę cię do artykułów”. Oczywiście odpuściłem. Tylko, że Ozyrys został całkowicie wchłonięty przez projekt. Wyczyściliście moje dane, zapchaliście swoimi. Mój doktorat przepadł, został system, którego nie mogłem używać – niedoszły doktor mówił to z przekąsem, ale też z dużą goryczą, po chwili przerwy dodał:

– Kiedy dzwoniłeś po mnie, żebym natychmiast wracał do laboratorium, nie byłem trzeźwy. Mówiłem, że nie dam rady, ale krzyczałeś, że sprawa jest pilna, że ciebie nie obchodzi mój stan, że od tego zależy czy dalej będę pracował. Nie miałem wyjścia, wsiadłem za kierownicę. Był wypadek. Wiesz, że zostawiłem tam żonę i dziecko?

– Przepraszam, ja nie wiedziałem, ja nie chciałem. Gdybym tylko wiedział, gdybym mógł…

– Możesz, Jakubie. Możemy się zamienić na miejsca. Ty zawsze szukałeś odpowiedzi – wszystkie tu są.

– Przecież nie mogę. Praca, badania, wyniki, wszystko przede mną.

– Tutaj już drugi raz nie przejdziesz, bo zużyliście za dużo energii. A tam nie ma już miejsca dla ciebie. Nasz parszywy szef zniszczy ci życie. A jak już będziesz miał go dość, to wcale nie jest pewne, gdzie trafisz i w jakiej formie. Czy będziesz duszą, czy marną muchą.

Jakub zmieszany analizował jego słowa. Jednocześnie eter gęstniał i coraz trudniej było mu przesuwać się naprzód. Był bardzo zmęczony. Chciał wyjść z tego więzienia.

– Słyszysz ten szum? – kontynuował Wojtek – to woda życia, którą przypłynęli tu bogowie. Tu jest bezkres. Będziesz mógł w niej tworzyć. Zobaczysz maski umarłych i anioły przy pracy. Poznasz świętą geometrię, matematyczną kabałę.

Zbliżyli się do przejścia. W jego otoczeniu ściana między światami była matowa, zresztą ledwo była widoczna od szalejącego przy powierzchni gęstego dymu. Studnia wciągała do środka twardy eter tworząc chaotyczny wir. Wyładowania energii błyskały i trzaskały co kilka sekund. Z daleka wyglądało to jak walka żywiołów lub mitycznych smoków ponad burzowymi chmurami.

– W takiej formie nie mogę przejść – zauważył Wojtek – wir rozerwie mnie na strzępy. Obserwowałem dusze, które próbowały się przedostać. Ginęły w męczarniach kiedy tylko się zbliżały.

– Co mam zrobić? – doktor zapytał na głos, ale mówił do siebie. Górę brała klaustrofobia. Zamyślony zwolnił blokadę.

– Ciebie ludzie nie interesują. Ja mam po co żyć. Chcę pokazać dziecku cuda naszego świata. Chcę edukować ludzi, opowiedzieć o tym co poznałem. Z twoim ciałem i moją duszą wszystko będzie możliwe. A tu będziesz bogiem kreacji, dżinem spełniającym własne życzenia i odkrywającym granice kosmosu.

Jakub pociągnął za uchwyt, który poluzował zamki oraz odsunął hełm od metalowego kołnierza. Poczuł się wreszcie wolny. Chwilę później setki much pozlepianych jak pleń wlało się do środka i wypełniło metalowy strój. Następnie ogromny strumień obcych, pustych dusz przepłynął przez jego głowę, a wraz z nimi rzeka pradawnych myśli i wspomnień. Tylko kilka z nich pochodziło z Ziemi, reszta była nie z tego świata. Pożeracz dusz wypełnił jego ciało i umysł.

Lawinowy przegląd slajdów; gasnące słońce, znikający ocean, umierająca planeta; miliony istnień modlących się do nieobecnych bogów, utracone nadzieje, wściekłość oraz potworny strach. Trwało to ułamek sekundy. Ostatnia dusza jaką zobaczył należała do Wojtka, była inna niż reszta; wydrenowana, pozbawiona emocji.

Wszystkie te istnienia zlepione były w jeden, monstrualny byt, który wydał z siebie kakofoniczny głos złożony z tysięcy:

– Czekaliśmy, aż w końcu przybędziesz i nas wpuścisz. Ciepło przyjęliśmy twojego studenta. Oferował całą potrzebną wiedzę o waszym świecie. Ty jednak masz zbyt skomplikowany umysł. Parszywy, niepotrzebny. Chory na egoizm, który raniłby nasz kolektyw. Wynoś się, gardzimy tobą.

Jego duszę wyrzucono z ciała. Zamknięty skafander ruszył w głąb studni i tam znikł. Niedługo po tym wir ustał. Pozostał tylko matowy ślad na szybie światów. Jakub nie czuł bólu, ciężaru, ani potrzeby oddychania. Widział wszystko w delikatnych, jasnych barwach. Był lekki, naprawdę wolny. Nie chciał wiedzieć, co się właśnie wydarzyło i co wpuścił na drugą stronę. To nie była już jego sprawa i jego rzeczywistość. Przed nim leżał bezkres, wieczny ocean bez dna.

Koniec

Komentarze

Witaj Ober

 

Podziwiam twoją wiedzę. I nie wiem czy też wyobraźnię :) Bo nie wiem gdzie tu kończyła się nauka a gdzie zaczynał świat przez ciebie wykreowany. Trudny do zrozumienia tekst. Ale tam gdzie nie było tych wszystkich terminów naukowych wciągało. Dla mnie tekst bardzo trudny :) Jakbym miał teraz streścić co tak naprawdę się wydarzyło to bym nie potrafił. Oczywiście przyszedł mi podczas czytania Lem. On właśnie tak pisał trudnym językiem.

 

Pozdrawiam serdecznie!!!

Jestem niepełnosprawny...

Bardzo dziękuję! To wyjątkowo miły komentarz i zasadna krytyka :)

 

Rzeczywiście, może przesadziłem trochę z opisami naukowymi. Dla mnie były dość naturalne ze względu na karierę i zainteresowania, ale może być przekombinowane dla czytelników mających inny background. Muszę mieć to na uwadze przy kolejnych materiałach, zwłaszcza, że Lemem nie jestem ;p

█▓▒░ Służę Przemocą ░▒▓█

Dzień dybry,

 

Przestał się szarpać. W myślach zaczął łączyć fakty:

– Ruch, energia kinetyczna, zmienna lepkość. Rozumiem, ta substancja działa jak ciecz nienewtonowska. Kiedy dostarczasz dużo energii, to natychmiast twardnieje, jak nie ruszasz się lub robisz to bardzo powoli, to możesz po niej chodzić, nurkować albo pływać.

Nie jestem pewna, czy myśli bohatera można zapisywać tak samo jak dialog. Tutaj jest fajny krótki poradnik.

 

Długo nie mieliśmy odpowiedzi, panu doktorowi chyba urwał się film.

 

– I udało nam się. Tylko, że to nie była zamknięta przestrzeń. To było przejście! – wykrzyknął Wojtuś.

W spójniku “tylko że” nie ma przecinka: https://sjp.pwn.pl/szukaj/tylko%20%C5%BCe.html

 

Co jakiś czas dochodziło nierównomierne pykanie z tyłu

Do czego dochodziło? Do niego?

 

– Jak to? Jakie znowu muchy? – chłopak był tak samo zdziwiony – to gdzie pan jest?

Doktor popatrzył jeszcze chwilę, po czym opisał swoje obserwacje:

“Chłopak” musi być z dużej litery. Tu i tu masz poradniki, jak zapisywać dialogi.

 

Za tą dziwną szybą zobaczył dworzec kolejowy, który znajduje się kilka kilometrów od laboratorium.

Raz czas przeszły, raz teraźniejszy.

 

Wskaźniki przed twarzą wskazywały nieco wyższe ciśnienie i temperaturę niż przy pierwszym odczycie.

Powtórzenia. Spróbuj zastąpić wskazywały lub wskaźniki czymś innym.

 

 

Weszłam tu, bo Nöbeling mi się skojarzył z Pieśnią o Nibelungach i mnie zainteresowało ;p Dopiero po przeczytaniu wygooglałam i się okazało, że był to pan matematyk.

Będę szczera: ja nie przepadam za techniczno-science-fiction-matematyczno-fizycznymi opowiadaniami, bo zazwyczaj w nich znajduje się zbyt wiele szczegółów i informacji, które dla mnie nie są oczywiste. Dopiero pod koniec zaczęło być dla mnie interesująco i moim zdaniem sama końcówka została zgrabnie ujęta.

Tekst napisany schludnie, choć nie pozbawiony błędów. Na przyszłość radzę korzystać z bety – sama z niej chętnie korzystam.

Na pewno będę zaglądać do innych Twoich przyszłych tekstów. Życzę powodzenia, wszystkiego dobrego i miłego dnia!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Wielkie dzięki za uwagi. Skorzystałem z nich, zostawiłem na razie ‘wewnętrzny monolog’ myśli bohatera. Poszukam jak powinienem poprawnie to zapisać. Tekst poprawiałem oczywiście wielokrotnie i poprosiłem o pomoc bliskich, ale nie wszystko dało się wyłapać.

 

Również życzę miłego dnia i samych dobroci!

█▓▒░ Służę Przemocą ░▒▓█

Witaj.

 

Ze spraw technicznych mignęły mi literówki czy powtórzenia, dodałabym tradycyjnie sporo przecinków, w dialogu pojawił się „profesor”, pisany wielką literą, a po nim kolejna literówka („Kilkanaście minut temu Profesor Luft wszedł to studni”), czasem w wypowiedziach bohaterów brakowało kropek, lecz przeważnie skupiałam się na fabule.

 

Poczytałam w necie od razu po rozpoczęciu lektury o naukowcu, którego nazwisko umieściłeś w tytule. Opowieść dla mnie – typowej humanistki – mocno zawiła i trudna do stuprocentowego zrozumienia (szczególnie fragmenty z danymi fizycznymi).

Pomysł bardzo dobry, poza kwestią naukową są tu poruszone istotne zagadnienia postaw, zachowań i emocji, wyeksponowana zemsta oraz zaciekła rywalizacja. Zaskoczeniem było przedstawienie prawdy o Wojtku, jego losach i obecnym celu.

 

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Dzięki! Poprawię zgodnie z uwagami. Jestem przeczulony na punkcie powtórzeń, ale zawsze coś mi umknie. Z Interpunkcją bywa różnie :p

 

W pierwszej wersji opowiadania były jeszcze ze 2-3 akapity tłumaczeń zjawisk fizycznych. Nawet wtedy myślałem, że jest ok i zrozumiale xD

 

Pisałem to opowiadanie z ambitnym planem, żeby je kiedyś w dłuższą formę i wykorzystać jeszcze niektórych bohaterów. Może za dużo chciałem przemycić już tutaj i wyszło chaotycznie.

 

█▓▒░ Służę Przemocą ░▒▓█

Każdy z nas popełnia błędy, u Ciebie jest ich naprawdę niewiele. :)

O chaosie mowy nie ma, ja po prostu pewnych zagadnień fizycznych nie ogarniam. ;))

Popieram ambitny plan, trzymam zań kciuki, również dziękuję i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ten specyficzny eter pochłaniał światło i energię elektrycznąPRZECINEK kiedy miał z nimi kontakt.

To na dowód, że dokładnie czytałem. Interesujący pomysł i niezła realizacja. Pisz. :)

Wielkie dzięki za wszelkie wskazania błędów, uwagi oraz za miłe słowa <3

 

█▓▒░ Służę Przemocą ░▒▓█

Przeczytałam – to wszystko, do czego mogę się przyznać, albowiem opisane zagadnienia z dziedziny fizyki są dla mnie nie do pojęcia. A najbardziej nie rozumiem, dlaczego w tak naukowo potraktowanym opowiadaniu pojawiły się dusze…

Oberze, pozostaje z nadzieją, że Twoje przyszłe opowiadania dostarczą mi więcej satysfakcji. :)

 

Chwila skupienia i umysł się rozjaśnił.

– Skafander. Pamiętam! → Skoro rzecz dzieje się w umyśle, to nie jest to wypowiedź dialogowa. Myśli nie zapisujemy tak jak dialogu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów

 

Nie, nie ten z Iron–mana… → Nie, nie ten z Iron

Zakładam, że to tytuł filmu.

 

– Pan dok­tor się obu­dził? Na boga, jak do­brze. Bałem się, że stra­ci­li­śmy kon­takt – głos był od­le­gły, dziw­nie zmo­du­lo­wa­ny, ale cie­pły i zna­jo­my. Na­le­żał do kogoś z ze­spo­łu. → – Pan dok­tor się obu­dził? Na Boga, jak do­brze. Bałem się, że stra­ci­li­śmy kon­takt.Głos był od­le­gły, dziw­nie zmo­du­lo­wa­ny, ale cie­pły i zna­jo­my. Na­le­żał do kogoś z ze­spo­łu.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

jak tacy lu­dzie po­tra­fią dzie­lić pracę z ży­ciem ro­dzin­nym. → Raczej: …jak tacy lu­dzie po­tra­fią łączyć pracę z ży­ciem ro­dzin­nym.

 

Stary wziął naj­no­wo­cze­śniej­szy ska­fan­der; na­szpi­ko­wa­ny elek­tro­ni­ką… → Zamiast średnika powinien być przecinek.

 

Tylko kilka z nich po­cho­dzi­ło z ziemi, resz­ta była nie z tego świa­ta. → Jeśli piszesz o planecie, to: Tylko kilka z nich po­cho­dzi­ło z Ziemi, resz­ta była nie z tego świa­ta.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem komentarz i przyznaję, że skorzystałem z porad. Pozwolę sobie odpowiedzieć na niezrozumienie dusz w naukowym opowiadaniu. Mam zasadę osadzania świata, nawet fantastycznego, w jak najbardziej zrozumiałych, naukowych ramach. Przez naukowe, rozumiem nie tylko etykietowane definicjami, żargonem naukowym i miarami, ale po prostu o podleganie prawom i wytłumaczalność. Obce mi są zabiegi w stylu “tak działa, bo magia”. Po drugie, moje wersum nie jest “naukowe”, tylko fantastyczne. Zresztą, czy w Wiedźminie nie ma dynamiki, tarcia? Czy w Hobbicie nie ma zasad fizyki, chemii i biologii?

 

Co do zapisu myśli bohatera, również spojrzałem na podpowiedź i usatysfakcjonowało mnie co tam w linku znalazłem: “W języku polskim zapisywanie myśli w beletrystyce nie podlega żadnym zasadom, bo te po prostu nie istnieją. Oznacza to, że można spotkać się z kilkoma różnymi sposobami i tak naprawdę od autora/redaktora zależy, jaki będzie użyty w danym tekście.“ :) Jednak mam wrażenie, że redaktorzy niniejszego forum mają inną wizję, do której powinienem się podporządkować. Jaką? Niestety nie wiem. W związku z tym improwizowałem w poprawkach.

 

Dzięki za porady. Ja tylko pozostaję z nadzieją.

█▓▒░ Służę Przemocą ░▒▓█

Oberze, miło mi, że uznałeś sugestie za przydatne. Dziękuję też za wyjaśnienia w sprawie dusz.

Owszem, nie ma zasad regulujący zapisywanie myśli bohaterów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby zapisywać je w sposób pozwalający czytelnikowi natychmiast zorientować się, że mamy do czynienia z myśleniem a nie z dialogiem.

Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy pomysł ale może byś rozwinął temat w późniejszym opowiadaniu?

Dobrze się czytało. Jest rozmach. Do poprawy trochę usterek językowych i niektóre dialogi. Ale jest to, co najważniejsze – to ,,coś”.

Pozdrawiam.

Kazik12 – takie jest generalnie założenie.

Oblatywacz – będę wdzięczny za wszystkie uwagi dotyczące usterek językowych!

█▓▒░ Służę Przemocą ░▒▓█

Nowa Fantastyka