
Usłyszawszy pukanie, George McDonnell podszedł do drzwi jego nowego domu. Ile godzin temu minął znak z napisem „Witamy w Southfall Springs”? Pięć, może sześć? Pamiętał wyraźnie ten moment i był przekonany, że nie zmieni się to jeszcze przez długie lata. W końcu czy można zapomnieć pierwszą przeprowadzkę w życiu?
Przed drzwiami stał wysoki mężczyzna ubrany w sztruksowe spodnie oraz granatową koszulę flanelową. Krótkie blond włosy zaczesane miał do tyłu. Z uśmiechem na ustach powiedział:
– Witaj sąsiedzie! – Mężczyzna trzymał talerz z ciastkami. – Upieczone przez moją żonę! – dodał podając naczynie sąsiadowi. – Tak w ogóle to nazywam się James.
George odstawił talerz na bok i podał mężczyźnie dłoń.
– George. Dziękuję za miłe powitanie.
– To drobiazg! – James uśmiechał się niczym gwiazda filmowa albo domokrążca. W jego wyrazie twarzy było coś nieszczerego, czego jednak George nie potrafił określić. – Jak żyje się w Southfall Springs?
– Na razie? Wspaniale. Ale, wiesz, to mój pierwszy własny dom. Cieszyłbym się z tego w każdej części świata.
W holu pojawiła się Ashley, a tuż za nią Brian.
– Dzień dobry! – krzyknął chłopiec.
Ashley podeszła do Jamesa.
– Czyżby był pan naszym nowym sąsiadem?
– A pani moją nową sąsiadką? Nazywam się James. I tak proszę się do mnie zwracać.
– Ashley. Proszę wejść do środka, nie będziemy chyba rozmawiać w progu?
George postawił na stole ciastka, a Ashley zaparzyła każdemu siedzącemu przy okrągłym stole po filiżance kawy.
– Dziękuję za waszą gościnność – powiedział James upijając łyk napoju.
– Nie byłabym sobą, gdybym nie przyjęła gościa do domu. Poza tym, to my powinniśmy panu dziękować za tak ciepłe powitanie.
– To nic wielkiego. W Southfall Springs jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Każdy zna swoich sąsiadów. Mało kto się tutaj zatrzymuje, ale jeśli już mu się zdarzy… Zostanie tu na zawsze. – James wziął jedno z ciastek i zjadł kilkoma ugryzieniami. – Beverly, to znaczy moja żona, robi takie co tydzień, ale nigdy mi się nie nudzą, wiecie?
– Są naprawdę pyszne – zapewnił go George. – Dodaje do nich jakiś sekretny składnik?
– Zgaduję, że cukier – powiedziała Ashley. – Dużo cukru!
– Bingo! – oznajmił klaszcząc w dłonie James. – Wiecie co? Powinniście wpaść do mnie do domu. Co powiecie na jutro wieczór? Jest piątek, nie pracujecie chyba w weekendy?
– Piątek nam odpowiada – powiedział George spoglądając na żonę, która skinęła głową. – Możemy wziąć Briana?
– Och tak! Musicie! Mam synka w podobnym wieku. Ile masz lat? – mówiąc to, mężczyzna schylił się do stojącego obok stołu chłopca.
– Siedem! – Usłyszał odpowiedź.
– Siedem! Co za piękny wiek! Mój synek, Billy, ma tyle samo. Myślę, że będzie zachwycony nowym kolegą!
James dopił kawę, po czym powiedział:
– To ja będę już lecieć. Do zobaczenia jutro!
***
George wypłukał wypełnione pastą do zębów usta i przejrzał się w lustrze. To będzie dobry dzień – pomyślał. W nowej pracy miał zarabiać trzy razy więcej niż poprzednio. I w dodatku robiąc dokładnie to samo, co wcześniej – naprawiając samochody. Pełny optymistycznych myśli wyszedł z łazienki, aby pożegnać się z żoną i synem.
Gdy zakładał buty, Brian siedział pochylony nad miską z płatkami i cicho mlaskał.
– Powodzenia w szkole! – Ojciec poklepał chłopca po plecach.
– Dzięki – powiedział bez przekonania chłopiec, po czym wrócił do jedzenia.
George wyszedł, zostawiając żonę i syna samych.
– Coś się stało? – spytała Ashley.
– Nic takiego.
– To przez przeprowadzkę? Nie chcesz iść do nowej szkoły?
– Trochę…
Słońce wpadało do kuchni, zalewając promieniami posadzkę oraz stół.
– Patrz jaki piękny dzień.
– To nie ma znaczenia.
– Na pewno wszyscy cię polubią. Ludzie cały czas się przeprowadzają, a i tak znajdują sobie nowych kolegów i koleżanki. No, kończ już jeść, bo się jeszcze spóźnisz.
Chłopiec zaczął energiczniej poruszać łyżką, a Ashley wyszła na zewnątrz sprawdzić pocztę. Wyrobiła sobie ten nawyk przez kilka ostatnich miesięcy oczekiwania na odpowiedź od agenta nieruchomości. W skrzynce znalazła jedynie ulotkę z reklamą firmy oferującej usługę koszenia trawy oraz niewielką broszurkę podpisaną u góry „Kościół świętego Aurore’a”. To chyba ten miejscowy – pomyślała, po czym zaczęła czytać podane niżej informacje:
Z uwagi na zbliżające się święto Wielkanocy, prosimy o wsparcie od wszystkich mieszkańców Southfall Springs – zarówno wiernych, jak i tych jeszcze poszukujących drogi ku zbawieniu. Jeśli chcesz wykazać się szczególną pobożnością i pomóc w nadchodzących okolicznościach, możesz zgłosić się do księdza Bernarda na zakrystii kościoła po każdej mszy świętej. Pamiętaj – liczy się każda pomoc!
Ashley zabrała broszurę i zgniotła ją, aby razem z ulotką wrzucić do kosza na śmieci. Brak kościoła katolickiego był chyba największym problemem Southfall Springs, jednak jego nieobecność nie dziwiła jej wcale. Małe miasteczka w Luizjanie miały większe priorytety, niż dostosowywanie się do wszystkich religii świata.
Kiedy wróciła, Brian już skończył jeść. Poczekała aż chłopiec spakuje zeszyty i przybory do plecaka, po czym chwyciła go za rękę i razem wyszli z domu, bo już za chwilę miała rozpocząć się pierwsza lekcja.
***
Brian wyszedł ze szkoły zachwycony.
– Mamo, mają największe boisko do baseballa jakie w życiu widziałem! – powiedział, kiedy mijali kolejne skrzyżowanie.
– To świetnie – oznajmiła Ashley. – Mówiłam, że się ci spodoba.
W domu zrobiła polewę do ciasta czekoladowego, które miała zamiar przynieść dla gospodarzy. Brian nie nalegał, aby je spróbować – zadowolił się wylizaniem resztek z miski.
– Coś jeszcze ciekawego wydarzyło się w szkole? – zapytała Ashley, kiedy przygotowywała kanapki dla chłopca.
– Mieliśmy apel – odpowiedział jej syn. Jego cała twarz umazana była czekoladą.
– Z jakiej okazji?
– Zbliżającej się Wielkanocy! Ty też lubisz to święto, dlatego wziąłem ulotkę. Nie rozumiem wielu słów, ale pomyślałem, że tobie się spodoba.
Brian wyciągnął z plecaka broszurkę – tę samą, którą Ashley wyrzuciła rano do śmieci.
– Dziękuję. Ale tutaj nie obchodzą takiej samej Wielkanocy jak my. Nie przyda mi się to niestety. – Kobieta wrzuciła kartkę do kosza.
George wrócił niedługo później.
– Jak minął tobie pierwszy dzień w szkole? – zapytał Briana.
Chłopiec zaczął mówić tacie o wszystkim, czego Ashley słuchała przez kilka ostatnich godzin. Podczas opowieści o grze w baseball, Brian zaczął biegać po salonie, aby zademonstrować ojcu sposób, w jaki złapał lecącą piłkę.
George uśmiechał się, słuchając o wszystkich szkolnych perypetiach syna, nie ukazując znużenia nawet przez sekundę.
Kiedy zaczęło się ściemniać, rodzina McDonnellów wyszła na kolację do sąsiadów.
– Witajcie! – przywitał ich James. – Proszę, wejdźcie. – Spojrzał za siebie. – Beverly, Billy, wyjdźcie już z tej kuchni!
McDonnellowie weszli do salonu, którego centralnym punktem był szeroki stół, oświetlony jedynie przez wiszącą bezpośrednio nad nim lampę. W drzwiach stała Beverly, równie wysoka, co jej mąż.
– Witajcie w Southfall Springs! – Kobieta podeszła do gości, rozkładając szeroko ręce. – Zdążyliście się już zakochać w naszym pięknym miasteczku?
– Trochę – powiedział George. – Myślę, że Brian jest zachwycony.
– Och, z pewnością jest. Już widziałeś się z Billym, prawda?
Chłopiec pokiwał głową.
– A gdzie on teraz jest? – zapytał James.
– Poszedł do toalety – powiedziała Beverly. – Pójdę przynieść przystawki. Widzę, że przyniosłaś ciasto. Jak się nazywasz?
– Ashley.
– Mogę je schować do lodówki, Ashley?
– Tak, jasne. Zaniosę je.
George usiadł przy stole, James schylił się, aby wyjąć schowane w barku pod telewizorem wino i whisky.
Beverly przyszła z półmiskiem pachnącym jak woda z oceanu. Postawiła go na środku stołu.
– Ostrygi – powiedziała. – Najlepsze jakie możecie zjeść w Luizjanie. Świeżo łowione.
George nałożył kilka na talerz, chociaż nie przepadał za ostrygami. Nie zwracał nawet uwagi na to, co jadł, w pełni pochłonęła go rozmowa na temat życia w Southfall Springs, którą prowadził z Jamesem. Ashley pomyślała, że dawno nie słyszała, aby jej mąż tak często się śmiał. Podobnie zachowywał się Brian, który bawił się na dywanie razem z Billym.
– Spędzacie tutaj Wielkanoc? – Beverly nachyliła się do Ashley.
– Raczej tak. Ale w trochę inny sposób niż wy. – Kobieta poprawiła włosy. – Widziałam broszurkę.
– Och tak, pełno ich tu teraz. W razie czego, nasze drzwi stoją otworem. Możemy świętować razem, nasza Wielkanoc nie różni się zbytnio od katolickiej.
– Skąd… Skąd wiesz, że jestem katoliczką?
– Przeczucie – powiedziała Beverly. – Tak swoją drogą, to uważam, że jednak powinnaś spróbować pójść do tutejszego kościoła.
– Zgadzam się! – James podłapał temat rozmowy i pokazał palcem na żonę. – Całkowicie! Powinniście się tam wybrać, nawet jeśli was to nie interesuje. To właśnie tam toczy się całe życie towarzyskie w Southfall Springs.
– I wszyscy tutaj są jednego wyznania? – zapytała Ashley.
– Prawie. Są oczywiście wyjątki i jeśli komuś nie podoba się nasza wiara, to nie namawiamy. Niemniej, myślę, że nie ma nic złego w przejściu się raz, aby zobaczyć jak to wygląda.
– Zastanowimy się nad tym – powiedział George, spoglądając na Ashley, tak jakby chciał bez słów zrozumieć, czy taka odpowiedź ją usatysfakcjonowała. – Ja jestem niewierzący, więc w sumie wszystko mi jedno…
Beverly spojrzała na puste naczynię i pobiegła do kuchni po drugie danie.
Na stole pojawił się talerz z kotlecikami z jagnięciny, a tuż obok półmisek ze smażonymi warzywami. Nad mięsem nadal unosiła się para.
– To wygląda naprawdę przepysznie – powiedziała Ashley spoglądając na gospodarzy. – Ale, przepraszam, niestety nie mogę tego zjeść.
– Dlaczego? – zapytał James.
– Dzisiaj jest piątek.
– No i?
– Jak już mówiłam, jestem katoliczką.
– Takie są zasady tej wiary – powiedział George. – Ale chyba nic się nie stanie, jeśli, w drodze wyjątku, zjesz trochę mięsa, co Ashley?
Kobieta skryła swój gniew za nerwowym uśmiechem. Nie mogła tego zrobić, nie umierała przecież z głodu. Najadła się ostrygami. Wiedziała jednak, że George gniewałby się na nią później, nazwał jej zachowanie słowem, którego nie znosi – fochem lub, jeszcze mniej przez nią lubianym, „głupim wymysłem”. Dlatego powiedziała jedynie:
– Nic się nie stanie.
I zaczęła jeść.
– Brian, chodź do stołu! – powiedział George wychylając się, aby zobaczyć czy siedzący na końcu pokoju syn go słyszy.
Okazało się, że wcale go tam nie było.
– Pewnie poszedł gdzieś z Billym – powiedział James. – Poszukam ich.
***
– Co jest tam na górze?
– Coś niesamowitego. – W chwili, w której Billy wypowiadał te słowa jego oczy lśniły niczym promienie słoneczne odbijające się od tafli jeziora. – Ale nie mogę o tym mówić za dużo, bo inaczej tata się zdenerwuje.
Na końcu korytarza, do którego prowadziły schody, znajdowały się uchylone drzwi. Przez szparkę na podłogę wylewało się mocne, jasnoniebieskie światło, które bardziej pasowałoby do biura lub szpitala, a nie do przytulnego domu.
– Wchodzimy – powiedział Billy wykonując pierwszy krok.
Brian ruszył za nim, jednak gdy znalazł się na schodach, usłyszał zduszony krzyk i przez chwilę na podłodze korytarza pojawił się cień kobiety. Chłopiec zeskoczył na dół w tym samym momencie, w którym zza rogu wyłonił się James.
– Co tam robisz?! – wydarł się na syna.
Billy odwrócił się, blask w jego oczach zgasł.
– Chyba ci już powtarzałem wiele razy, że na górę nie ma wstępu!
Mężczyzna zdecydowanie stąpał po ziemi niczym olbrzym.
– Przepraszam – powiedział chłopiec wpatrując się w podłogę.
– Chciałeś tam zaciągnąć twojego nowego kolegę, co? – James chwycił Billy’ego za ramię i ściągnął go na dół, po czym uderzył go po potylicy otwartą dłonią.
Billy zaczął płakać, szloch nie był głośny, brzmiał, jakby próbował go powstrzymać, stłumić.
– No już, przeproś.
– Przeprosiłem!
– To w takim razie zrób to jeszcze raz.
– Przepraszam!
James puścił chłopca.
– Żeby to było ostatni raz. – Mężczyzna pogroził mu palcem. – Chodź na kolację.
James, Brian oraz Billy zasiedli do stołu. Ashley skończyła przeżuwać kawałek mięsa i spytała:
– Wszystko w porządku?
– Do kogo jest to pytanie? – George spojrzał na żonę.
– Do Billy’ego przede wszystkim. Słyszałam, że płacze, dlatego pytam, czy nic poważnego się nie stało.
– To nic takiego. Tylko chwilowe nieporozumienie. – James napił się whisky. – Jak smakuje wam kolacja?
– Jest wspaniała – powiedział George. – Bardzo dobrze się u was bawię.
– Tak właśnie powinno być. – Beverly podniosła kieliszek wina. – Prawie bym zapomniała… Musimy wznieść toast za naszych nowych sąsiadów!
– Za nowych sąsiadów! – powtórzył James.
Kieliszki poszły w górę. Kiedy Ashley unosiła swój, usłyszała dźwięk dochodzący z góry – miarowy stukot, jakby ktoś uderzał pięściami o podłogę. Kobieta zaczęła łączyć fakty – James nie pozwolił wejść Billy’emu na górę. Był o to zły. Uderzył go? Tak jej się wydawało.
Stwierdziła, że musi to sprawdzić.
– Przepraszam – powiedziała. – Gdzie mogę znaleźć toaletę?
– Jest na końcu korytarza – poinformował ją James. – Naprzeciw kuchni.
Nie mogła być na drugim piętrze? – pomyślała idąc do wskazanego przez gospodarza pomieszczenia. Zapaliła światło, aby łazienka wyglądała na zajętą, po czym weszła na górę. Schody trzeszczały przy każdym kroku, jednak domownicy nie zwrócili na to uwagi. Z salonu słychać było głośne rozmowy i gwałtowne śmiechy.
Ashley przez parę miesięcy żyła na ulicy, po tym jak wpadła w uzależnienie od amfetaminy. Chociaż nie życzyłaby nikomu takiego losu, to uważała takie doświadczenie za bardzo pouczające. Nawet teraz, lata po porzuceniu nałogu, pamiętała, aby nie ignorować swojego instynktu. A instynkt podpowiadał jej, że w domu Jamesa i Beverly dzieje się coś dziwnego.
Drzwi na końcu korytarza były otwarte na oścież. Ashley obejrzała się, nikt za nią nie podążał. Mocne, oślepiające światło kusiło, jednak kobieta nie zamierzała wejść do pomieszczenia z ciekawości. Taki powód byłby zbyt trywialny, aby uzasadnić wtargnięcie. To niepokój, który czuła, przekonał ją, aby podążyć za odgłosami. Te chwilowo ucichły, jakby osobie w pokoju zabrakło tchu.
Ale czy oni naprawdę mogli tutaj kogoś więzić? – zastanowiła się Ashley. Postrzegała Jamesa oraz Beverly jako ludzi inteligentnych, dlaczego więc mieliby dać się złapać w tak prosty sposób? Powinni ukryć porwanego w szczelnie zamkniętej piwnicy, zamiast w pokoju nad salonem, do tego w czasie kolacji z gośćmi. Coś się nie zgadzało i Ashley chciała odkryć, co dokładnie.
Zajrzała do środka. Na podłodze leżała naga kobieta z twarzą zwróconą ku ziemi. Jej ciało było blade i chude, a włosy rzadkie jak u osoby chorej na nowotwór. Zawieszona na stojaku kroplówka została opróżniona, rurki zwisały z ciała kobiety. Ashley wyjrzała na korytarz. Jeszcze się nie zorientowali – pomyślała. Chwyciła kobietę za barki i potrząsnęła nią.
– Czy pani mnie słyszy? – zapytała szeptem.
Ciało było zimne i nieruchome, jakby należało do trupa. Ashley odwróciła je, aby sprawdzić, czy rozpozna bladą kobietę. Twarz wydawała się znajoma, ale i tak chwilę zajęło jej pojęcie, gdzie widziała ją wcześniej. Kolor tęczówek był inny, owłosienie zbyt skąpe, a zęby niewyrosłe, jednak Ashley udało się zrozumieć, że wpatruje się we własną twarz.
Puściła ciało. Kobieta upadła z hukiem na ziemię i nawet nie otworzyła oczu.
– Coś się stało? Ashley, polazłaś na górę? – James znajdował się już na schodach. – Ashley! – Odgłos kroków był coraz głośniejszy. – Och, nie Ashley… Nie powinnaś tego zobaczyć w tej chwili. Nie w tej chwili…
***
Rano Ashley obudziło bicie dzwonów. Głośniej się nie dało? – pomyślała zakrywając uszy poduszką. Miała wrażenie, że dźwięk rozbrzmiewał w jej głowie. Nachyliła się do męża, jednak ten jeszcze spał. Ucałowała go w policzek, przez chwilę wydawało jej się, że George się uśmiechnął.
Wstała i poszła do kuchni, gdzie przygotowała sobie filiżankę kawy oraz jajecznicę. Z gotowym śniadaniem usiadła na kanapie i włączyła telewizor. „Brak sygnału” – taki komunikat pojawił się na ekranie. Kompletnie o tym zapomniała, pomimo że wczoraj po zakupach George narzekał przez dobrą godzinę na to, że telewizor nie działa, tak jakby Ashley była w stanie to naprawić. Mogę zjeść w ciszy – pomyślała. Gdy dopijała kawę do salonu wszedł jej mąż.
– Fajnie było wczoraj u White’ów, co? – powiedział drapiąc się po plecach.
– Podobało mi się. Poza… Poza tym incydentem. Myślisz, że zrobiłam z siebie wariatkę?
– Nie. – George usiadł obok żony. – To nic takiego. Każdemu zdarza się za dużo wypić. Poza tym nie wyglądali na urażonych.
– Ale ja nie piłam tak dużo. Może ze trzy kieliszki…
– Chyba po prostu nie masz mocnej głowy. Nie przejmowałbym się czymś takim. Dobrze, że zrzygałaś się do kibla a nie na, no nie wiem, dywan…
– Tak, racja – powiedziała Ashley, po czym napiła się kawy. – Musimy zrobić jakieś zakupy. Jedziemy wszyscy czy mam zostać z Brianem?
***
Wieczorem Ashley zadzwoniła do jej najlepszego przyjaciela, Stevena. Wybrała odpowiedni numer na tarczy telefonu stacjonarnego i odwiesiła słuchawkę po tym, jak nikt nie odebrał. Po chwili namysłu podniosła ją i spróbowała jeszcze raz, ponownie bez skutku.
George wszedł do przedpokoju i schylił się, aby zawiązać buty.
– Czy ten telefon w ogóle działa? Próbowałeś z niego zadzwonić? – zapytała Ashley. – Gdzie się w ogóle wybierasz?
– Idę z Jamesem na piwo. A telefon nie działa. Zajmę się tym później – powiedział jej mąż, po czym założył czarną kurtkę.
– W porządku, tylko weź klucze. Chcę się dzisiaj wcześnie położyć.
George poklepał dłonią po kieszeni jeansów, aby pokazać, gdzie trzyma klucze.
– I tak wrócę niedługo – powiedział, po czym wyszedł.
Ashley poszła na górę, aby wyjąć z szafy piżamę i ręcznik. Planowała zrobić sobie długą kąpiel.
– Mamo, nudzę się! – krzyknął Brian, gdy mijała jego pokój. Leżał na łóżku wpatrzony w sufit.
– To idź spać – powiedziała. – Chcę mieć chwilę spokoju.
Wróciła na dół i weszła do łazienki. Odkręciła kurek i zaczęła się rozbierać. Nad umywalką, prostopadle do wanny, wisiało oprawione w białą ramkę lustro. Ashley patrzyła na nie, gdy zdejmowała kolczyki. Coś w jej oczach uległo zmianie, chociaż nie była pewna co. Oparła ręce o umywalkę, aby nie upaść przy wychylaniu się do przodu. Teraz jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od lustra.
Kąty rogówek były zaczerwienione, żyłki wyglądały jak gałęzie rozrastające się od konara drzewa. Jednak nie to przykuło uwagę kobiety. Kolor tęczówki się zmienił. Oczy, zamiast zielone, były niebieskie.
To na pewno kwestia światła – pomyślała Ashley, jednak nieważne pod jakim kątem patrzyła na oczy, te zawsze były niebieskie. George tego nie zauważył, dlaczego więc miała być to prawda? – zastanowiła się. Weszła do wanny, uznawszy, że musiała paść ofiarą jakiegoś złudzenia wywołanego zmęczeniem.
Miała teraz czas na relaks. W sumie cieszyła się wyjściem George’a. On miał chwilę dla siebie, ona również.
Wzięła głęboki oddech, zatkała nos i zanurzyła głowę w wodzie. Lubiła sprawdzać, ile potrafi wytrzymać bez oddychania. Jej rekord wynosił półtorej minuty. Była przekona, że gdyby musiała, wytrzymałaby więcej, jednak będąc w łazience nie miała takiej potrzeby.
Minęło dziesięć sekund. Ashley poczuła pieczenie w płucach, jakby ktoś postanowił przyłożyć jej do piersi żelazko. Nie mogła już dłużej wytrzymać, z każdą milisekundą ból i potrzeba złapania oddechu narastały. Wynurzyła się z wody tak gwałtownie, że ochlapała wodą podłogę.
Coś było nie tak. Nawet bez starania się potrafiła wytrzymać pod wodą przynajmniej pół minuty. Posiedziała jeszcze w wannie kilka minut, po czym wyszła. I tak było już zmęczona. Sen dobrze mi zrobi – pomyślała.
Założyła piżamę i położyła Briana do łóżka. Potem wróciła do sypialni i usnęła patrząc na tapetę naprzeciwko łóżka.
Ból klatki piersiowej się zmniejszył, ale nie zniknął.
***
W niedzielę George wstał przed Ashley. Chciał zdążyć do kościoła na ósmą. Sam nie wierzył, że będzie brał w tym udział, ale w sumie, czemu nie? Miał nadzieję poznać jak najwięcej mieszkańców Southfall Springs. Obudził więc Briana. Entuzjazm chłopca był nie mniejszy niż jego ojca. Billy mówił o kościele świętego Aurore’a na okrągło, podobnie jak wszystkie inne dzieci w szkole.
Ashley obudziła się niedługo później. Zdziwiła się brakiem George’a, zwykle to ona wstawała pierwsza. Siedział on przy stole w kuchni. Założył najlepsze ubrania, jakie udało mu się znaleźć w szafie – białą koszulę, kontrastujący z nią krwisto czerwony krawat oraz czarne półbuty, które właśnie polerował.
– Gdzie się tak wystroiłeś?
– Do kościoła. Idę z Brianem.
George spojrzał na żonę tylko przez chwilę, po czym wrócił do czyszczenia butów.
– Ty? – Ashley wybałuszyła oczy.
– No cóż, James zrobił coś, czego tobie się nie udało od kiedy się poznaliśmy. Nawrócić mnie.
– Wiesz, nie mam nic przeciwko, ale…
– Ale?
– Brian powinien zostać w domu. Idąc na taką mszę popełnia wielki grzech.
– To tylko dziecko. – George pokazał na Briana. – Może robić, co mu się żywnie podoba. A on chce iść.
– Taka jest prawda, Brian? – Ashley nachyliła się do syna.
– Tak! – Chłopiec uśmiechnął się.
– Ale on był ochrzczony…
– To nie jest żadna przeszkoda. Poza tym, Brian nie myśli o tym w ten sposób. On po prostu chce spotkać się z Billym.
– To niech zrobi to gdziekolwiek indziej!
– Wiesz co, Ashley? Wcale nie pytałem cię o zdanie.
George założył buty i chwycił chłopca za rękę.
– Idziemy – powiedział.
Ashley walnęła pięścią w stół, ale mąż z synem nie wrócili. Co mogła zrobić? To było ich życie. Kobieta skarciła się w myślach za to, że dała się opanować bezpodstawnej złości.
Miała jedynie nadzieję, że Brian jeszcze kiedyś zmieni zdanie.
***
– Chciałaś mieć tutaj pracę, co nie? – zapytał przy obiedzie George.
Ashley przytaknęła.
– Znalazłem kogoś, kto potrzebuje opiekunki do dziecka. Rozmawiałem z takim facetem w kościele, Danielem McDeere’em, wprowadził się do Southfall Springs parę lat temu i mówił, że bardzo mu się tu podoba. Ma małą córkę, nie wiem ile ona ma lat. Ze trzy, może cztery? W każdym razie szuka kogoś, kto mógłby się nią zająć. Pasuje ci taka praca?
– Pasuje.
– Tak też mu odpowiedziałem. Będziesz mogła zacząć od jutra, jeśli tylko chcesz.
– Zacznę od jutra. – Ashley chwyciła George’a za ręce i nachyliła się do niego. – Dziękuję.
– Nie ma za co. James miał rację, mówiąc, że w kościele można poznać wszystkich z Southfall Springs.
Nawet nie zwrócił uwagi na kolor oczu, choć wpatrywała się w swojego męża jeszcze przez kilka sekund, on jednak wrócił do jedzenia, tak jakby w jej ciele nie zaszła żadna zmiana. Bo może nie zaszła – pomyślała wstawszy, aby odłożyć talerz do zlewu.
George spędził wieczór leżąc w wannie. Ashley w tym czasie siedziała na kanapie i czytała książkę, którą kupiła na wczorajszych zakupach. Z każdą stroną coraz bardziej żałowała wydanych w ten sposób pieniędzy.
Odłożyła książkę na stolik kawowy i stwierdziła, że pójdzie do kuchni jeszcze coś zjeść. Co prawda kolacja była już ponad godzinę temu, ale brzuch domagał się przekąski. Uznała, że lepiej słuchać własnego ciała i wyszła z salonu.
Korytarz oświetlony był światłem dobiegającym z kuchni. Dziwne – pomyślała Ashley – wydawało mi się, że je gasiłam. Nagle z pomieszczenia dało się usłyszeć niepokojący syk, brzmiący jak stłumiony okrzyk bólu. Kobieta przyspieszyła i zajrzała do środka.
– George, to ty? Myślałam, że jesteś…
W kuchni nie było George’a, bo ten dalej się kąpał, czego niezbitym dowodem był śpiew dochodzący z końca korytarza. Na podeście, tuż przy desce do krojenia, stał Brian. W ręku trzymał najostrzejszy nóż Ashley oraz własny, odkrojony palec.
Większość krwi skapywała na deskę do krojenia. Okoliczności zdarzenia wskazywały na nieszczęśliwy wypadek, jednak chłopiec nie krzyczał z bólu, a z jego twarzy ani na chwilę nie znikał uśmiech. Wyglądał na zadowolonego, może nawet dumnego z osiągnięcia. Trzymał palec, niczym trofeum, które dostał w nagrodę.
Ashley przytrzymała się uchwytu lodówki, bo bała się, że za chwilę zemdleje. Wybuchła płaczem, gdy powoli podeszła do syna. Przytuliła go i powiedziała, że musi opatrzeć ranę.
– Co się stało? – spytała, gdy obejmowała go rękoma.
– Ksiądz Bernard powiedział, że mamy odpotu… odpoktu… odpokutować!
– Co…? To nie ma… To nie ma sensu… To ten ksiądz z tego kościoła, gdzie dzisiaj byłeś z tatą?
– Tak!
Ashley puściła Briana i stanęła na krześle, aby sięgnąć do najwyżej kuchennej półki. Wyjęła z niej białą apteczkę, której wieko zdobił czerwony krzyż. George nie wypłaci się z tego do końca życia – pomyślała, kiedy zaczęła opatrywać ranę chłopca. Wiele lat temu, przez kilka miesięcy pracowała jako pielęgniarka i dobrze pamiętała ile osób umierało tylko, dlatego że nie udało się zatamować krwawienia na czas. Sam bandaż z pewnością nie wystarczył, aby uratować Brianowi życie, ale powinien przedłużyć je na jakiś czas, zanim chłopiec trafi do szpitala.
Co zdziwiło Ashley, Brian nie uronił ani jednej łzy. Był raczej zaskoczony zachowaniem jego matki. Powtarzał, że nie czuje się źle. To z szoku – pomyślała. To była kolejna lekcja, którą wyniosła z pracy w szpitalu – ludzie, którzy doświadczają ekstremalnego bólu często głupieją i nie zdają sobie sprawy w jak złej sytuacji się znajdują.
Śpiew dochodzący z łazienki ustał. Zabiję go – pomyślała Ashley, kiedy George przechodził obok kuchni. Zatrzymał się i powiedział:
– Co się stało? Dlaczego… Czy Brian odciął sobie palec?
George kroczył powoli, jednak każdy jego krok wydawał się trzęść domem. Ojciec uklęknął przy synu.
– Zrobiłem tak, jak powiedział ksiądz… W kościele.
Jego oczy zaszły łzami.
– Czy ty nie możesz – powiedział pokazując palcem na Ashley. – Upilnować go przez parę jebanych minut?! On powinien leżeć w łóżku i spać, a nie bawić się nożami! I wiesz czyja to jest wina?
Z każdym krokiem zbliżał się do żony.
– Tylko twoja! – powiedział popychając ją tak, że upadła na podłogę. – Idziemy. – Wziął chłopca na ręce. – Zawiozę cię do szpitala.
***
Ashley zacisnęła zęby i wstała jęcząc z bólu. Dotknęła miejsca z tyłu głowy, na którym wylądowała i zobaczyła, że na ręce pojawiła się krew. Na widok czerwonej cieczy poczuła się o wiele gorzej, usiadła na wypadek, gdyby zemdlała. George się jeszcze doigra – pomyślała. Ale teraz najważniejsze było, aby Brian otrzymał pomoc.
Odkaziła ranę i założyła bandaż, po czym podeszła do telefonu i wybrała numer do najbliższej przychodni. Chciała się dopytać, czy trafił do niej chłopiec o imieniu i nazwisku Brian McDonnell. Nikt jednak nie odebrał. Po drugiej próbie dodzwonienia się rzuciła słuchawką najmocniej, jak mogła.
Spokojnie – pomyślała – George mógł popełnić błąd, ale na pewno nie jest idiotą. Z pewnością nie kłamał i zawiózł Briana do lekarza.
Czy chciała mu wierzyć? Oczywiście, że nie. Ale Ashley nie wydawało się, że ma inne wyjście.
Ból był coraz silniejszy i nie zamierzał przejść, dlatego kobieta wzięła dwie tabletki leku przeciwbólowego i położyła się spać.
Miała nadzieję, że w nocy przyśni się jej coś przyjemnego.
***
– Ashley? Ashley, słyszysz mnie?
Głos był spokojny, ale zdecydowany. I Ashley skądś go kojarzyła…
– James? – wyszeptała.
Otworzyła oczy. Zegar na szafce nocnej wskazywał, że było pięć minut po północy. W pokoju paliło się światło.
– Co ty.. Co ty robisz w mojej sypialni?
– Chciałem z tobą porozmawiać.
James pogładził kobietę po policzku. Ashley wzdrygnęła się, pomimo że dotyk był przyjemny i delikatny.
– Ręce przy sobie – wychrypiała. Ledwo mogła mówić, przeszedł ją tak silny ból. – I najpierw odpowiedz na moje pytanie.
– W porządku… Przysłał mnie tu George. Był zaniepokojony twoim zachowaniem. Brian…
– Wiem, co zrobił Brian! I wiem dlaczego! Mój syn dalej miałby palec, gdyby ten wasz… Ten wasz pożal się kurwa Boże ksiądz nie mówił takich bzdur!
Ashley rozpłakała się i zakryła twarz poduszką.
James nie ruszył się z miejsca ani o milimetr.
– Idź sobie.
– Nie chcę iść. Mogę tobie pomóc.
– Nie chcę twojej pieprzonej pomocy!
Mężczyzna wyjął z kieszeni podłużną, lśniącą strzykawkę, napełnioną złotym płynem.
– Co to jest? – Głos Ashley drżał, jedną stopą stanęła na ziemi.
– Lekarstwo. Lepiej się po nim poczujesz.
– Czuję się doskonale!
James pokręcił głową.
– Przecież widzę, że nie. Usiądź, poczujesz się po tym lepiej.
– Naprawdę nie chcę…
– Siadaj! Już!
Mężczyzna chwycił Ashley za przeguby rąk i przycisnął do materaca. Nachylił się nad nią ze strzykawką w prawej ręce i wysyczał:
– Nie ruszaj się. To potrwa tylko chwilę.
James zamachnął się i, niczym nożem, dźgnął kobietę tuż pod barkiem. Jej oczy się zamknęły, a mięśnie zwiotczały.
Ashley znowu spała.
***
Ashley obudziła się równo z budzikiem. Natychmiast wstała z łóżka, przepełniona była energią i siłą do działania. W domu nie było ani George’a, ani Briana, jednak nie przejmowała się tym, teraz jej umysł zajmowały myśli o pierwszym dniu pracy. Poza tym wiedziała, że jej syn z pewnością znajdował się w dobrych rękach.
Czuła się okropnie z tym, że zawiodła Briana i męża. Chłopiec nie powinien mieć dostępu do noża, był na to za mały. O wypadek nie było ciężko, musiało się to stać wcześniej lub później. Ashley wiedziała, że będzie musiała z tego wynieść lekcję – nie zamierzała pozwalać synowi przygotowywać jedzenia samemu.
W łazience zdjęła opatrunek. Kiedy pracowała jako pielęgniarka nie zemdlała ani razu, jednak teraz się to zmieniło. Dobrze, że George przyszedł – pomyślała zakładając nowy opatrunek. Wyrzuciła do kosza stary bandaż, który na wylot przesiąkł krwią. Pewnie poduszka jest też brudna – pomyślała – wypiorę ją, kiedy wrócę.
Myła zęby wpatrując się we własne odbicie. Przekrzywiła głowę, jednak oczy nie zmieniły koloru. Były zielone, tak jak zawsze. Dlaczego miałoby być inaczej? – zastanowiła się. Miała nieodparte wrażenie, że w pewnym momencie jej życia, i to całkiem niedawno, jej tęczówki chwilowo zmieniły kolor na niebieski. Ashley nie mogła przypomnieć sobie, kiedy dokładnie się to stało, wydarzenie to spowite było gęstą mgłą niczym wspomnienie dawnego snu.
Wyszła za piętnaście ósma. W kilka minut doszła do domu Daniela i zapukała do drzwi. Otworzył je nieco otyły mężczyzna z krótkimi, czarnymi włosami i okrągłymi okularami.
– Dzień dobry. Pani Ashley McDonnell, zgadza się?
– Zgadza się. Jeśli nie ma pan nic przeciwko, mogłabym zacząć pracę już dzisiaj.
– Nie mam nic przeciwko. Taka była moja propozycja. Pani mąż mówił o pani same dobre słowa… Proszę wejść, obgadamy wszystko w środku.
Daniel zaprowadził Ashley do salonu i powiedział jej, żeby usiadła na kanapie.
– Kawy, herbaty?
– Poproszę kawę.
Mężczyzna wrócił dwie minuty później trzymając w ręku dwie filiżanki. Usiadł w fotelu naprzeciw swojej nowej pracownicy.
– Zacznijmy od sprawy najważniejszej. – Daniel wziął łyk kawy. – Czyli wynagrodzenia. Proponuję sześć dolarów za godzinę. Będzie pani pracowała od poniedziałku do piątku, między ósmą a czwartą. Odpowiada to pani?
– Tak.
– W porządku. To teraz powiem, czego od pani oczekuję. Chciałbym, żeby zajmowała się pani moją córką, Lisą, przygotowywała jej dwa posiłki – śniadanie oraz obiad. Jeśli pogoda sprzyja, wychodziła z nią na zewnątrz. Kiedy będzie pani kupowała składniki do dań, proszę zachowywać paragony, abym mógł później zwrócić pani te pieniądze. – Daniel nie spuszczał ani na chwilę wzroku z Ashley. – Bardzo ważne jest dla mnie, aby nie wchodziła pani do pokoju, który pokażę. Zresztą jest zamknięty na klucz, ale i tak chciałbym o tym powiedzieć. To pomieszczenie służbowe i gdyby ktoś spoza mojej pracy się tam dostał, to wyleciałbym z roboty. Mój szef pewnie wyrzuciłby mnie za drzwi.
– W porządku. Pokaże mi pan cały dom?
– Tak, proszę za mną.
Daniel zaczął od wejścia i pokazał Ashley wszystkie pokoje. Oprowadzenie zakończył na pokoju Lisy, gdzie zostawił opiekunkę.
– Ja już muszę lecieć. Od tej chwili moja córeczka jest pod pani opieką! Powodzenia!
Ashley weszła do pokoju i obudziła dziewczynkę.
Lisa miała zaledwie cztery lata, co oznaczało dużo pracy dla opiekunki. Wszyscy powtarzali jej, że to chłopcy mają więcej energii, jednak ona się z tym kompletnie nie zgadzała. Spośród wszystkich dzieci, którymi się zajmowała, to zwykle dziewczynki miały o wiele więcej energii.
Dzień zleciał jej szybko, przynajmniej szybciej, niż kiedy siedziała w domu bez żadnych zajęć.
Równo o czwartej zjawił się Daniel, który podziękował Ashley za dzień opieki i wręczył jej dniówkę – dokładnie czterdzieści osiem dolarów.
– Do jutra! – powiedział, kiedy wychodziła z domu.
– Pa, Ashley! – Lisa machała na pożegnanie.
Jej opiekunka odpowiedziała tym samym gestem.
***
Przez następne dni Ashley kontynuowała swoją nową rutynę – zaczynała od pobudki o szóstej rano, prysznica i przygotowania śniadania. Potem wychodziła do pracy, gdzie spędzała kilka godzin z Lisą. Po powrocie do domu przygotowywała kolację i chwilę odpoczywała. George wyjechał z Brianem aż do Baton Rouge, gdzie chłopcu przyszyto palec. Mieli wrócić za kilka dni, o czym Ashley poinformował James. Skorzystała z jego telefonu, aby porozmawiać parę minut z mężem, który zapewnił żonę, że wcale się nie gniewa. Kobieta chciała jeszcze porozmawiać ze Stevenem, jednak przyjaciel nie odebrał połączenia.
We wtorek Ashley ponownie wybrała się do domu Daniela, aby zająć się Lisą. Po śniadaniu dziewczynka zaproponowała zabawę w chowanego.
– W chowanego? – zapytała opiekunka. – No dobrze. Wolisz się chować czy szukać?
– Chować!
– W takim razie zaczynam liczyć do dziesięciu! Raz… Dwa… Trzy…
Ashley zakryła oczy i kontynuowała odliczanie.
– Dziewięć i pół… Dziesięć… Szukam! – dokończyła.
Rozejrzała się po salonie. Nie zauważyła żadnej nogi lub ręki wystającej z oczywistych kryjówek – zza firanki, spod kanapy czy stolika. Zajrzała nawet do szafy, wykrzykując „mam cię”, jednak we wnętrzu mebla nie było nic poza ubraniami. Wychodzi na to, że Lisa umie się chować – pomyślała wchodząc do łazienki.
Nie znalazła Lisy w łazience, pomimo że sprawdziła zarówno wnętrze wanny, jak i kabiny prysznicowej. Dziewczynka nie ukryła się również w swoim pokoju, kuchni, sypialni ani w garderobie. Jedynym niesprawdzonym pomieszczeniem pozostawał pokój służbowy, do którego Daniel dał jej zakaz wstępu.
Stalowe drzwi zakazanego pokoju były uchylone. Przez szparę nic nie było widać, w środku nie zapalono żadnych świateł. Ashley podeszła do nich, zastanawiając się czy to właśnie tam mogła ukryć się Lisa. Wydawało się to jedyną logiczną opcją, jednak kobieta chciała się tego upewnić, dlatego powiedziała:
– W porządku Lisa, poddaję się! Możesz już wyjść!
Dziewczynka wyszła z pokoju, otwierając skrzypiące drzwi na oścież. Jej twarz oraz włosy były całe czerwone.
– Ha! Nie udało ci się! – powiedziała pokazując palcem na opiekunkę. – Wygrałam! – Uniosła ręce do góry.
– Brawo, brawo… – Ashley przyklasnęła. – Ale chyba nie powinnaś tu wchodzić, co? I czym ty się tak umazałaś?
– Krwią. Spadła na mnie.
– Gdzie…? Tutaj w środku?
Lisa skinęła głową. Opiekunka zrobiła krok naprzód i zapaliła światło.
Na widok tego, co zobaczyła miała ochotę krzyczeć.
Z sufitu zwisały haki, przypominające te, na których wiesza się mięso w chłodniach. Nie znajdowały się jednak na nich kawałki świń lub kurczaków, a ludzkie organy. Przy samym wejściu wisiało serce – zapakowane zostało w szczelną, plastikową torbę wypełnioną przezroczystym płynem, przez co można było odnieść wrażenie, że narząd lewitował.
Poza sercem w pokoju znajdowało się kilkanaście innych organów – płuc, nerek, wątrób, jelit, a nawet jeden mózg. Wszystko zapakowane i opatrzone odpowiednimi etykietami. Z niektórych haków zwisały również worki z krwią, jeden z nich został opróżniony i musiał oblać zawartością Lisę oraz podłogę.
Ashley uklękła przed dziewczynką i chwyciła ją za ramiona.
– Posłuchaj mnie. Twój tatuś raczej by nie chciał, aby któreś z nas zaglądało do jego sekretnego pokoju, prawda?
Lisa przytaknęła.
– I nie chcemy go denerwować, zgadzasz się ze mną? Jeśli tak, to musisz dopilnować, aby to, że tu weszłyśmy pozostało naszym wspólnym sekretem, ok? Pójdziemy teraz do łazienki. Zmyję z ciebie całą krew i dam ci czyste ubrania. A jak skończę, dam ci czas na obejrzenie czegoś w telewizji, a ja wrócę na górę, aby posprzątać ten… Ten bałagan. W porządku?
– W porządku!
Ashley zajęła się Lisą i już niedługo później gąbką szorowała podłogę tajemniczego pokoju Daniela. Po co mu to wszystko? – zastanawiała się. Kim mógł być? Naukowcem? Lekarzem? Seryjnym mordercą? Wszystkie te opcje nie miały zbyt wiele sensu, ale musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie.
Musiało, bo inaczej można było zwariować.
Kobieta dopilnowała, aby na podłodze nie została ani kropla krwi, ale dalej nie była pewna czy Daniel po prostu nie zauważy braku jednej z toreb.
Ashley skończyła pracę. Wstała jednak przed wyjściem chciała jeszcze sprawdzić jedną rzecz. Podeszła do pierwszego organu na jaki natrafiła, była nim wątroba. Do opakowania przyklejona była karteczka z napisem „Dla Paula Chalmersa”.
Czyli może lekarz – pomyślała – i potrzebuje do przeszczepu. Tylko po co trzymałby coś takiego w domu?
Podeszła do kolejnego organu – to samo imię i nazwisko. Serce tkwiące wewnątrz torby wydawało się trochę za małe, jakby miało należeć do dziecka. Ashley miała wrażenie, że narząd pulsuje, jakby był częścią organizmu, a nie odciętym kawałkiem.
W następnej torbie znajdowały się dwa płuca o kolorze bazaltu. Wyglądały jak płuca palacza. Kobieta znalazła etykietę z napisem: „Dla Ashley McDonnell”.
Oderwała rękę tak gwałtownie, że prawie zerwała torbę z haku. Dotknęła swojej twarzy, aby upewnić się, że wszystko dzieje się naprawdę. Czuła jak palce dotykają jej nosa, ust oraz powiek oczu, jednak nic z tego nie wydawało się realne. Spojrzała ponownie na etykietę i przeszedł ją dreszcz. Przeżyłam kiedyś coś takiego – pomyślała. Uczucie to trwało zaledwie kilka sekund, mogło być jedynie déjà vu, a nie wymazanym wspomnieniem, jednak Ashley przez tę krótką chwilę uwierzyła, że kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji. Pamiętała krzyk oraz pewną nagą kobietę leżącą na ziemi, jednak nic więcej.
Po chwili wizja odeszła w niepamięć, niczym sen po przebudzeniu. Ashley była w obcym domu, w którym znajdowały się płuca specjalnie dla niej. Zaczęła się dusić, musiała usiąść na podłodze, aby nie zasłabnąć. Udało jej się uregulować oddech i wstać.
Wyszła z pokoju i zamknęła drzwi.
Pobiegła na dół.
Miała nadzieję, że stąd Steven odbierze.
***
Southfall Springs robiło z Ashley coś niedobrego, była o tym przekonana. To samo tyczyło się George’a oraz Briana – ich zachowanie uległo gwałtownej zmianie po przeprowadzce.
Kobieta wybrała odpowiedni numer i podniosła słuchawkę. Steven mógł jej objaśnić parę rzeczy. Może nawet po nią przyjechać. Z ucieczką sama miałaby problem – Southfall Springs nie odwiedzały żadne autobusy.
– Halo? Kto dzwoni? – Odezwał się piskliwy głos w słuchawce. Nie należał do Stevena.
– Jestem przyjaciółką Stevena, nazywam się Ashley. A ty to…?
– Oliver. Steven to mój tata. – Chwila przerwy. – Dzisiaj zostałem w domu, bo jestem chory.
– Ok. Czy Steven jest w domu?
– Nie ma go. Jest w pracy.
Ashley spojrzała na Lisę, aby upewnić się, że dalej siedzi przed telewizorem.
– W takim razie czy mógłbyś przekazać mu ode mnie parę informacji?
– Tak, jasne. Co mam mu powiedzieć?
– Powiedz mu, żeby nie oddzwaniał na ten telefon, bo nie należy on do mnie. Dzwonię z domu, w którym pracuję jako opiekunka do dziecka. Wiesz w jakich godzinach pracuje twój tata?
– Wychodzi około ósmej – powiedział chłopak. – Wraca gdzieś o szóstej.
– Niech zostanie jutro chwilę później, muszę z nim porozmawiać o ósmej. Powiedz, że to pilne.
– To wszystko?
– To wszystko.
Ashley się rozłączyła.
Przed powrotem Daniela sprawdziła czy na pewno drzwi pokoju z organami zostały zamknięte. Robiła to parokrotnie, za każdym razem przechodził ją dreszcz.
Jutro zadzwoni do Stevena i wszystko się wyjaśni – myślała przez resztę dnia.
Gdy zasypiała słyszała, po raz pierwszy w życiu, jak George się modli.
***
Steven odebrał telefon.
Słowa, które usłyszał od syna bardzo go zaniepokoiły. Po latach życia w biedzie – najpierw tutaj, w Nowym Jorku, a potem w domu rodzinnym George’a, miał nadzieję, że wszystko w życiu Ashley się wyprostowało.
– Cześć! Czy rozmawiam z Ashley?
– Tak, to ja.
– Co takiego się stało? Dlaczego nie dzwonisz ze swojego domu?
– Mój telefon nie działa. Próbowałam się z tobą skontaktować, ale nie mogłam. Wysłałam do ciebie list, doszedł może?
– Nie, nie dostałem żadnego listu.
– Może gdzieś się zawieruszył… W każdym razie. Mam wrażenie… Mam wrażenie, że coś złego dzieje się tutaj, w Southfall Springs.
– Co takiego?
Steven ścisnął jeszcze mocniej słuchawkę telefonu.
– George zaczął interesować się jakąś miejscową religią… Ale mówi o niej w dużych ogólnikach. Nie wiem, o czym tam nauczają. Cały czas powtarza, że ciężko to opisać i sama powinnam przyjść się przekonać. Do tego… Do tego Brian odciął sobie palec.
– Co?
– Brian odciął sobie palec przy krojeniu warzyw. Strasznie mnie to dobiło… I do tego wczoraj stało się coś bardzo dziwnego. W domu, w którym pracuję znalazłam pokój z zapakowanymi organami. Jeden z nich miał być przeznaczony dla mnie.
– To… To naprawdę bardzo dziwne, Ashley.
Steven poprawił okular i odchrząknął.
– Czy… Czy nie wróciłaś może do amfetaminy?
– Ja? W życiu!
– Wierzę tobie Ashley, ale… Wiesz, że to ja właśnie ci z tym wszystkim pomogłem… Po prostu… Po prostu to wydarzenie, z tymi organami… Sam nie wiem… Po co w ogóle miałby ktoś coś takiego trzymać? Jakie narządy tam były?
– Wszystkie, jakie tylko istnieją. Dla mnie przeznaczone było płuco. I wiesz co? Coś chyba z moimi płucami jest nie tak. Gdy ostatnią kąpałam się w wannie zanurzyłam się pod wodę i zabrakło mi tlenu po paru sekundach.
– Może to jednak wymysł twojego umysłu? Macie w domu czujnik dymu? Od zatrucia tlenkiem węgla można zwariować.
– To nie to. Naprawdę, przysięgam, wszystko w Southfall Springs dzieje się naprawdę. I potrzebuję twojej pomocy. I to dotyczy nie tylko mnie! Słyszałam, jak George ostatnio zaczął się modlić! George! W szkole Briana też w kółko nawijają o tej religii… Steven, ja się boję.
Steven westchnął i powiedział:
– Wiesz dobrze, że nigdy nie zostawiłem cię w potrzebie i tym razem również nie zamierzam. Czy możesz się wydostać z miasteczka?
– Sama? Być może. Z Brianem? Nie ma szans. Tu nie dojeżdżają żadne autobusy.
– W porządku. W takim razie wsiadam w samolot do Nowego Orleanu.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Obiecałem, że zawsze ci pomogę. Możesz mi tylko jeszcze podać adres twojego domu?
***
Ashley weszła do łóżka. Od rozmowy ze Stevenem minęło już ponad dwanaście godzin, jednak ona dalej nie mogła przestać o tym myśleć. Kiedy jej przyjaciel przyjedzie z odsieczą? Gdyby wyleciał z rana, mógłby trafić tutaj jutro przed wieczorem.
Obok kobiety siedział George. Czytał książkę, którą na widok żony odłożył na bok.
– Musimy się wyspać – powiedział. Jego wzrok był na tyle nieobecny, że zabrzmiało to tak, jakby kierował te słowa do siebie, a nie do Ashley.
– Dlaczego?
– Jutro jest wielki dzień. Wielki Piątek.
– Wy też to macie?
– Tak. Oczywiście, że tak! I chciałbym, abyś przeszła się ze mną zobaczyć ten kościół. Wszyscy tego chcą.
– Jacy wszyscy? O czym ty gadasz, George?
Ashley przestała się opierać o tył łóżka, zamiast tego usiadła, uważnie przypatrując się mężowi.
– Wszyscy mieszkańcy – powiedział. – Wszyscy chcą się z tobą zobaczyć.
– Niepokoisz mnie swoimi słowami…
– Nie powinnaś się niepokoić! Nie powinnaś się bać! Wszystko będzie w porządku.
George zgasił lampkę nocną i położył głowę na poduszce.
– Dobranoc – powiedział. Minutę później głośno chrapał.
Ashley poczekała jeszcze kilka minut, po czym zaczęła się pakować.
Jutro wyjeżdżam – pomyślała – z George’em lub bez.
***
Steven nie przepadał za wczesnymi wylotami, ale po latach podróży służbowych przyzwyczaił się do nich. Budzik zadzwonił o trzeciej trzydzieści. Mężczyzna przygotował się do wyjścia. Chciał jeszcze pożegnać żonę oraz syna, ale oboje spali. Nie dziwiło go to, za oknem było dalej ciemno.
Po wyjściu z apartamentowca, wysokiego budynku położonego w centrum, złapał taksówkę i powiedział kierowcy, aby odwiózł go na lotnisko. Teraz liczył się czas. Steven myślał nad tym, co zrobi po wylądowaniu w Nowym Orleanie. Sprawdził, że Southfall Springs znajdowało się prawie dwieście pięćdziesiąt kilometrów od tego miasta. Musiał więc wynająć samochód i udać się w podróż. Obliczył, że z lotniska wyjdzie koło południa, a dojazd do miasteczka zajmie mu cztery godziny, może nawet pięć, w zależności od tego czy na drogach będą duże korki.
Nie wiedział jednak, co zrobić dalej. Wjechać do Southfall Springs i zabrać Ashley? Czy to było takie proste? A co George’em? I resztą mieszkańców Southfall Springs? Czy oni nie byli może członkami jakiejś religijnej sekty? To by tłumaczyło, dlaczego George nie powiedział, co dzieje się na mszach.
Steven zdecydował, że będzie potrzebował pomocy policji. Zatrzyma się w jakiejś wiosce niedaleko miasteczka, w którym mieszka Ashley i wyjaśni całą sytuację.
Po dojechaniu na lotnisko zapłacił taksówkarzowi należną kwotę i wyjął skórzaną walizkę z bagażnika.
Teraz musiał tylko przejść przez kontrolę bagażu i kilka godzin stania w kolejkach.
Za tym również nie przepadał.
***
George wyszedł z Brianem do kościoła około pierwszej. Od samego rana namawiali Ashley, aby udała się na mszę, jednak kobieta pozostawała nieugięta. Planowała czekać na Stevena. Miała nadzieję, że wyleciał wczoraj wieczorem lub dzisiaj rano i niebawem przybędzie.
Ashley schowała walizkę pod łóżkiem, spakowała do niej same najważniejsze rzeczy. Parę spodni, kilka koszulek, sukienkę i bieliznę. Po wyjściu męża wróciła do przetrząsania szafy, zastanawiając się, co może jeszcze spakować.
Zeszła na dół, gdy usłyszała dzwonek telefonu.
Zaczął działać?! – pomyślała podekscytowana. Przyłożyła słuchawkę do ucha.
– Radzę ci się do nas przyłączyć. – Męski głos. Nie należał do Stevena.
– Słucham?
– Prawda jest straszniejsza, niż się tobie wydaje. Lepiej będzie jeśli zaczniesz działać tak, jak reszta mieszkańców, zamiast działać przeciw nim.
– Nie rozumiem o czym pan mówi.
– Za kilka minut będziesz miała szansę się wykazać.
Mężczyzna rozłączył się
Z ulicy dobiegały śpiewy. Były przytłumione niczym muzyka słyszana w toalecie klubu nocnego. Dźwięk narastał z każdą sekundą, tak samo jak panika Ashley. Wyjrzała przez okno po tym jak poza śpiewem usłyszała tupot setek butów, których właściciele stawiali zdecydowane kroki niczym maszerujący żołnierze wyruszający na wojnę.
Na końcu ulicy znajdowała się ogromna grupa ludzi. Wszyscy z nich ubrani byli na biało, w stroje przypominające szaty mnichów. Materiał sięgał aż do ziemi, zasłaniając ich buty.
Dwóch członków przemarszu niosło krzyż, chociaż byli na tyle daleko, że Ashley nie mogła poznać ich twarzy. Jeden był na tyle niski, że nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat.
Kobieta była przekonana, że przez ulicę przechodzą właśnie wszyscy mieszkańcy Southfall Springs. Zbliżali się do niej. I jeszcze ten telefon…
Ashley pobiegła do kuchni i wyjęła z szafki najostrzejszy nóż jaki znalazła, ten sam, którym Brian odciął sobie palec. Czy ja będę w stanie kogoś zabić? – pomyślała, chociaż dobrze znała odpowiedź na to pytanie. Ręka trzęsła jej się od samego trzymania noża. Nigdy nie byłaby w stanie go użyć.
Wbiegła na górę, do sypialni i, schowawszy wszystkie wiszące tam koszule pod łóżkiem, ukryła się we wnętrzu szafy. Teraz nie widziała nic poza kawałkiem pokoju, słyszała jedynie głośniejszy z każdą sekundą dźwięk. Osoby uczestniczące w tym dziwnym pochodzie śpiewały coś o zbliżającym się cudzie, powrocie zbawcy i odkupieniu grzechów.
– Ashley! – krzyknął, poznała po głosie, George. – Ashley! Wyłaź stamtąd!
Kobieta nie odezwała się nawet słowem. Cicho i miarowo oddychała. Steven poradziłby teraz, aby trzymała nerwy na wodzy, ale o ile łatwiej było to powiedzieć, niż zrobić! Ashley miała ochotę wyskoczyć przez okno i zakończyć cały ten koszmar jak najszybciej.
– Wszyscy na ciebie czekamy! Wszyscy pragniemy twojego przyjścia!
W dupę sobie wsadźcie te wasze pragnienia! – pomyślała.
– Ashley, bo za chwilę tam wejdziemy i wyciągniemy cię siłą! Naprawdę nie chciałabyś tego! Uwierz mi! Poza tym, nie ma się czego bać! Wszyscy tutaj cię kochamy! Jesteśmy tylko sąsiadami, ale zachowujemy się jakbyśmy byli jedną, wielką rodziną!
Ashley ścisnęła rączkę noża.
– Wchodzimy! Czy tego chcesz, czy nie!
Drzwi otworzyły się hukiem, odgłosy kroków były donośne, miały przerazić Ashley. Osoby, które weszły do środka przeglądały wszystkie pokoje. Nie pozostawiały nawet jednego niesprawdzonego miejsca.
Serce Ashley zaczęło bić szybciej, gdy usłyszała, jak członkowie pochodu powoli wchodzą po schodach. Stopnie skrzypiały z każdym krokiem. Wchodzące na górę osoby nie wydawały się spieszyć, po każdym odgłosie butów dotykających powierzchni następowało kilka sekund przerwy.
Najpierw weszli do sypialni.
Kobieta widziała ich przez szparę w drzwiach szafy. Gdy wzięła głęboki oddech, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia skrzyżowały się przez chwilę, w trakcie której Ashley bała się nawet mrugnąć. Ścisnęła nóż mocniej tak, aby nie wyślizgnął się z ręki podczas ataku. Zdecydowała, że zrobi wszystko, by przeżyć i ocalić Briana.
Drzwi szafy się otworzyły. Nóż poleciał do przodu. Ostrze wbiło się głęboko w klatkę piersiową mężczyzny. Z rany poleciała krew, zaczęła ściekać po białym ubraniu i ręce kobiety. Ashley wyrwała nóż z rany, mężczyzna zatoczył się i upadł na ziemię ściskając miejsce krwotoku.
– Spierdalajcie stąd i dajcie mi spokój! – Kobieta wymachiwała nożem.
Drugi napastnik chwycił Ashley za obie ręce. Siłował się z nią przez chwilę, nóż nawet zbliżył się do jego gardła, on jednak wytrącił kobietę z równowagi i rzucił nią o ścianę.
Ashley wrzasnęła. Myślała, że czaszka pękła jej na pół.
– Idziemy – powiedział mężczyzna, po czym podał jej dłoń.
Ashley ledwo go widziała zza roztarganych, zasłaniających jej twarz włosów. Nie chciała iść, ale nawet gdyby miała na to ochotę i tak byłoby to problematyczne. Ból dobiegający z tyłu głowy był tak intensywny, że nie mogła skupić się na czymkolwiek innym.
W związku z brakiem odpowiedzi, mężczyzna wziął ją za ręce, przełożył przez bark i wyniósł z domu. Drugi napastnik podążył za nim, przytrzymując ręką ranę. Wyruszył bez żadnego narzekania, pomimo że większość szaty przybrała już kolor bordowy. Nie był zły na Ashley, bo wiedział, że każdy grzeszy. Ona nie była wyjątkiem, ale teraz czekała ją szansa na odkupienie.
Prawdziwy ból miał dopiero nadejść.
***
Ashley z trudem ustała w miejscu po tym, jak mężczyzna postawił ją na ziemi. Spojrzała na grupkę ludzi, którymi była otoczona. Kojarzyła niektórych, widywała ich w sklepie lub w drodze do Daniela. Na przodzie stali George oraz Brian. Ich ręce przywiązane były do krzyżów, które nieśli przerzucone przez barki. Na ich głowach znajdowały się korony cierniowe. Ciernie zdążyły wbić im się w skórę, przez co w okolicy głowy mieli wiele małych ran, z których kapały krople krwi. Ciała jej męża i syna były poobijane, na rękach, twarzy i szyi dostrzegała sińce oraz rany.
Podeszła bliżej i spojrzała prosto w ich oczy. Zarówno George, jak i Brian, uśmiechali się od ucha do ucha, jakby właśnie ktoś opowiedział im dobry żart. Ashley dalej się w nich wpatrywała i chociaż bardzo pragnęła ucałować męża i przytulić syna, to wiedziała, że oni by tego nie chcieli. Ciało mogło być to samo. Umysł, w pewnym stopniu, również. Ale coś się zmieniło. George i Brian stali się jedynie częścią miasteczka.
Z jej oczu strumieniem płynęły łzy, miała wrażenie, że wylało się ich w tej chwili więcej, niż przez resztę jej życia.
Podszedł do niej James, chwycił ją za ramię i pogładził palcem po wilgotnym policzku.
– Zabieraj te łapska!
– Spokojnie – zwrócił się do niej sąsiad głosem, jakim opowiada się dziecku kołysanki. – Za kilka dni będzie po wszystkim.
Chwycił ją za dłonie i przywiązał do przyniesionego krzyża. Potem założył jej na głowę koronę cierniową i przycisnął, przez co krew polała się nie tylko z głowy Ashley, ale również z opuszków palców Jamesa.
– Nie martw się. Wiem, co robię – powiedział poklepując ją po ramieniu.
Pochód ruszył dalej.
***
Dochodziła piętnasta. Steven jechał już od prawie trzech godzin. W Nowym Orleanie wypożyczył forda pinto, prosty i tani, ale niezawodny samochód. W głowie ułożył już plan działania. Miał zamiar zatrzymać się w New Creek – miasteczku położonym blisko Southfall Springs, przyjść na komisariat i poinformować policjantów o niepokojącej rozmowie z Ashley. Kościół, do którego chodził George z Brianem najbardziej go niepokoił. Wydawało mu się, że w miasteczku może funkcjonować jakaś religijna sekta.
Miał tylko nadzieję, że do tego czasu z Ashley wszystko będzie dobrze. Bo pomoc była w drodze, ale Steven nie miał pewności czy pojawi się na czas.
***
Ból i zmęczenie towarzyszyły Ashley przez całą drogę. Oba te uczucia były nierozłączne – jedno uzupełniało drugie. Męczył ją ból i bolało od zmęczenia. Całe ciało trzęsło się z każdym krokiem.
Nie szła szybko, ale nikomu to nie przeszkadzało. George i Brian również poruszali się powoli, uważając, aby nie upaść. Ashley zastanawiała się, co Steven zrobiłby na ten widok. Gdyby zwiał, gdzie pieprz rośnie nie miałaby mu tego za złe. Pomyślała, że pewnie postąpiłaby w tej sytuacji dokładnie tak samo.
Brian upadł. Krzyż przygniótł go, Ashley nie miała nawet pojęcia czy chłopiec może oddychać. Mimo że nie widziała w nim już tego samego człowieka, co wcześniej, zawołała:
– Niech ktoś mu pomoże! Błagam!
Powoli, ostrożnie, aby samemu nie utknąć pod dźwiganym ciężarem ruszyła w jego kierunku. Drogę zagrodził jej George.
– Musi sam sobie poradzić – wytłumaczył głosem cierpliwego nauczyciela.
Brian stanął najpierw na jedną nogę, klęcząc na kolanie odpoczywał przez kilka sekund, a potem wstał i zaczął iść dalej, szybciej niż wcześniej. Pochód ruszył za nim.
Doszli do kościoła. Budynek znajdował się na wzgórzu, a do wejścia prowadziły strome schody. Ashley postawiła krok na pierwszym stopniu i serce podskoczyło jej do gardła, gdy zachwiała się.
Jęczała przy każdym kroku i oddychała z ulgą, gdy udawało jej się ustać w miejscu. Była już w połowie schodów, daleko za George’em i Brianem, którym udało się wdrapać na sam szczyt. Kościół wydawał jej się nadal odległy.
Wykonała kolejny krok, tym razem stanęła krzywo i upadła na plecy. Sturlała się, obijając ciało kilkoma schodkami. Nie spadła na sam dół, powstrzymały ją od tego nogi wchodzących na górę mieszkańców.
Leżała na ziemi przez kilka minut, do czasu, aż ktoś ją kopnął w brzuch. Podniosła głowę z ziemi i zauważyła, że był to James.
– Wstawaj! – powiedział.
Ashley zauważyła, że wszyscy obecni utkwili w niej spojrzenia. Każdy mieszkaniec Southfall Springs oglądał to widowisko i z ciekawością czekał na rozwój wydarzeń.
Udało jej się wstać i na kolanach doczołgać na górę.
Przed wejściem na teren kościoła znajdowała się stalowa brama z napisem: „Zawsze jest jakieś wyjście”. Sam budynek nie różnił się znacząco od wielu innych podobnych miejsc kultu, które znaleźć można było w Luizjanie. Elewacja wykonana była z pofarbowanego na biało drewna, wyglądała na nową lub niedawno odmalowaną. Wzdłuż ścian rozmieszczone zostały kolorowe witraże, a nad całą konstrukcją górował dzwon, zawieszony w zakończonej stożkowym dachem wieży.
– Wchodzimy do środka – powiedział George do Ashley.
Kobiecie udało się wstać.
Ciągnęła za sobą krzyż i wydawało jej się, że wcześniej ktoś również musiał wpaść na ten pomysł, ponieważ na czarnej posadzce zauważyła białe ślady wytarcia.
Przy ambonie stał ksiądz. Nosił szatę, która różniła się od ubrań wiernych jedynie kolorem – była czarna, a nie biała.
Ashley podążyła za George’em i Brianem i wraz z nimi usiadła przy ołtarzu.
Mieszkańcy Southfall Springs weszli do kościoła. Z góry musieli wyglądać jak chmara identycznych robaków. Nielicznym udało się usiąść w ławach, większość stała, nie pozostawiając wolnym żadnego skrawka kościoła.
– Zebraliśmy się tutaj – zaczął ksiądz. – Aby przyjąć do wspólnoty naszego kościoła trzech nowych mieszkańców. W Wielki Piątek wspominamy śmierć naszego Pana, dlatego na tę pamiątkę, dzisiaj będziecie mogli przyjąć pokutę za wszystkie swoje grzechy, aby na nowo narodzić się w Wielkanoc!
Tłum zaczął wiwatować, wykrzykując imiona nowych wiernych.
To koniec – pomyślała Ashley – już chyba wolałabym, aby okazało się, że zwariowałam.
Ksiądz kazał tłumowi zamilknąć.
– Zaczynamy ceremonię! – powiedział.
***
W pół do piątej Steven przekroczył granicę New Creek. Podjechał pod komisariat, do którego drogę wskazała mu mieszkająca tu kobieta.
Zaparkował przez niewielkim ceglanym budynkiem i wszedł do środka. Jeden z policjantów musiał powiedzieć jakiś bardzo dobry żart, ponieważ pozostali dwaj funkcjonariusze zanieśli się gromkim śmiechem.
– Mam pilną sprawę – powiedział Steven.
– Tutaj? W New Creeek? – zapytał wysoki blondyn.
– W Southfall Springs.
– Oni tam mają własny komisariat – wytłumaczył rudy policjant. – Niepotrzebnie się pan fatygował.
– Wiecie, ja nie jestem stąd. Po prostu dostałem ostatnio bardzo niepokojący telefon od mojej przyjaciółki…
Steven zaczął tłumaczyć, co usłyszał.
– Czego pan od nas oczekuje? – spytał trzeci policjant.
– Abyście pojechali ze mną do Southfall Springs i sprawdzili, co tam się dzieje.
– A co jeśli twojej przyjaciółce po prostu odbiło?
– To wtedy zakujecie ją w kajdanki i odwieziecie do psychiatryka! I tak nie macie nic pilniejszego do roboty!
Blondyn westchnął.
– Pojedziemy to sprawdzić – powiedział. – Tylko jedziesz razem z nami w jednym aucie. Może przydać się ktoś, kto będzie z nią potrafił porozmawiać.
***
Ksiądz uwolnił George’a i pomógł mu ustawić krzyż na stojaku. Ashley krzyknęła, zobaczywszy, co się dzieje.
– Stop! – Jej całe ciało się trzęsło. – Stop! Przestańcie! Co my wam zrobiliśmy?
– George wyznaj nam swoje grzechy – powiedział ksiądz nie zważając na pytanie kobiety.
– Nie wierzyłem w jedynego, prawdziwego Boga… Nie dopilnowałem, aby moja żona przekonała się do kościoła świętego Aurore’a…
Cały tłum westchnął po usłyszeniu drugiego wyznania.
George nie zwracał uwagi na nikogo, jego wzrok był nieobecny, zupełnie jakby stał w kościele sam.
– …Nie pomagałem innym… Kłamałem…
Wymieniał kolejne grzechy przez kilka minut.
– Więcej grzechów nie pamiętam – zakończył wypowiedź.
Ksiądz machnął ręką do znajdującego się na zakrystii chłopca, być może tutejszego odpowiednika ministranta. Przyniósł on młotek i trzy gwoździe.
Bernard wziął je i podziękował chłopcu. Przywołał dwóch siedzących w pierwszym rzędzie mężczyzn.
– Podtrzymajcie go – powiedział.
George rozłożył ręce, mężczyźni chwycili go pod pachy tak, aby jego dłonie znalazły się na wysokości ramion krzyża.
– Aaron. – Ksiądz podał jednemu z pomocników gwóźdź i młotek.
Mężczyzna polecił George’owi, aby wyprostował dłoń i przymierzył się do przybicia gwoździa.
– Tylko nie kop nogami – powiedział. – To zaboli tylko trochę.
Gwóźdź przeszedł na wylot dłoni po pierwszym uderzeniu młotka, jednak Aaron powtórzył tę czynność jeszcze parę razy. Musiał być pewny, że George nie spadnie z krzyża.
– Nie martw się, też to przeszedłem – powiedział pokazując wiszącemu mężczyźnie bliznę na dłoni.
Ashley zwinęła się na posadzce ołtarza i nie patrzyła na to, co dzieje się za jej plecami. Brian chwycił ją za bark i powiedział:
– Patrz, mamo, patrz!
Nawet słowa syna nie mogły zmusić jej do oglądania śmierci George’a. Objęła chłopca, nie zamierzała go oddać w niczyje ręce.
– Teraz ja! – powiedział Brian.
– Pójdę zamiast niego – powiedziała. Sama zdziwiła się tym, jak łatwo wyszło to z jej ust.
– Proszę bardzo – powiedział Bernard. – Widzę, że bardzo chcesz się nawrócić.
Wierni zaczęli klaskać i wiwatować.
– Wyznaj nam swoje grzechy, Ashley.
– Nie wiem od czego zacząć…
– Zacznij od któregokolwiek. Musisz jedynie wymienić wszystkie, jakie pamiętasz. Nic więcej.
Ashley zaczęła mówić o każdym, nawet najmniejszym przewinieniu, jakie kiedykolwiek popełniła. Miała nadzieję, że zanim o nich wszystkich opowie, Steven przyjedzie z odsieczą.
***
Southfall Springs było opustoszałe. Nigdy po ulicach tego miasteczka nie kręciło się zbyt wiele osób, ale zwykle na chodnikach można było zobaczyć przynajmniej paru ludzi. Tymczasem w trakcie jazdy w drodze do domu Ashley Brandon, Travis oraz Steven nie minęli żadnego samochodu ani pieszego.
– Mówiłem, że to bardzo religijna miejscowość – powiedział Brandon poprawiając swoje blond włosy. – Wszyscy pewnie siedzą w kościele.
Drzwi do domu były otwarte na oścież.
– To nie wygląda dobrze – powiedział Travis. – Steven, poczekaj w aucie.
Weszli do środka i przeszukali parter, powtarzając co chwila: „Ashley!”.
Potem udali się na górę.
– Chyba jej tu… Czy to nie jest krew? – powiedział Brandon. – Travis nikogo za tobą nie ma? Tu może być ktoś niebezpieczny.
– Na przykład my – powiedział policjant.
– Oj, daruj już sobie te żarty. Tu naprawdę jest krew! I to całkiem sporo. Na dywanie i na ścianie też… Cholera, nie podoba mi się to. Jeśli nikogo tu nie ma, to idziemy na miejscowy komisariat. Może oni coś wiedzą.
Wrócili do radiowozu.
– Nie ma jej – powiedział Brandon zapinając pasy.
– A coś znaleźliście?
– Ślady krwi. – Travis spojrzał się na Stevena. – Wszystko będzie w porządku, naprawdę. Pojedziemy teraz na komisariat. Może miejscowa policja coś wie.
– Ale… Im nie można ufać!
– Spokojnie, jeśli nie można im ufać to się na tym poznamy – powiedział Brandon. – O… Już jesteśmy. Nie odwiedziłem Southfall Springs od dobrych pięciu lat, ale jakoś pamiętam rozkład ulic… W sumie nie ma co się dziwić. To trochę małe miasteczko. Dziwię się, że w ogóle mają tu własną policję. – Wysiadł z auta. – Znowu zostajesz. Za chwilę będziemy z powrotem.
Policjanci spróbowali wejść do środka, jednak drzwi były zamknięte. Nikt nie odpowiedział również na ich pukanie.
Travis wrócił do radiowozu pierwszy.
– Chyba zostaje nam kościół. Widzisz ludzi na wzgórzu? Wszyscy się tam zebrali. To cholernie religijne miasteczko.
– To miasteczko należy do sekty.
Brandon wszedł do samochodu, zamknął drzwi i powiedział:
– Nie chce mi się to w to wierzyć, ale… Być może faktycznie tak jest. Sam nie wiem. Na pewno nie wejdę tam bez broni.
***
Drzwi wejściowe kościoła się otworzyły. Ashley przerwała wyliczanie grzechów i spojrzała na przybyszów. Nie zauważyła Stevena, zamiast niego do środka weszli dwaj policjanci trzymający pistolety.
– Niech nikt nie panikuje! – krzyknął Brandon. – Proszę dać nam przejść!
– Na ziemię! – zwrócił się do księdza Travis. – Proszę się nie ruszać!
– Może chcieliby państwo porozmawiać? – Ksiądz pozostał niewzruszony. – Nie mamy tutaj zazwyczaj gości, dlatego jestem zdziwiony tą wizytą. Dlaczego zdecydowaliście się nas odwiedzić?
– Dlacz… Przez to, co się tu kurwa wyrabia! – Brandon tupnął nogą w ziemię. – Zresztą nie będę z tobą dyskutował. Na ziemię, już! Bo zacznę strzelać!
W momencie, w którym policjant skończył mówić, ktoś strzelił. Tłum rozproszył się, ludzie zaczęli uciekać, taranując wszystkich, którzy upadali na ziemię. Brandon schował się za ławą i, próbując zbytnio się nie wychylać, wypatrywał napastnika.
Rewolwer trzymała wysoka kobieta, brunetka. Wystrzeliła ponownie przebijając ławę na wylot. Kula o milimetry minęła Brandona. Policjant ścisnął broń szukając dogodnej pozycji do strzału. W międzyczasie z tłumu wyskoczył Travis, który chwycił rękoma szyję kobiety i obalił ją na ziemię.
– Niech nikt się nie rusza! – krzyknął Brandon obracając się, co chwila. – Pozostańcie tam, gdzie jesteście!
Travis przykuł kobietę do ławki i schował odebrany rewolwer.
Kiedy Brandon był odwrócony tyłem do ołtarza, z zakrystii wyłonił się gruby mężczyzna ze strzelbą w ręce. Przycelował zbliżając się do policjanta i pociągnął za spust.
– Brandon! – spróbował go jeszcze ostrzec Travis, jednak było już za późno.
Pocisk rozerwał twarz policjanta na pół, krew wytrysnęła niczym lawa z wulkanu, czerwona ciecz zalała wszystkie pobliskie osoby oraz posadzkę kościoła. Brandon padł na ziemię wpatrzony w sufit.
– Rzuć broń! – powiedział trzymający strzelbę mężczyzna. – Natychmiast!
Travis odłożył rewolwer i pistolet na ziemię.
– Możemy porozmawiać… – powiedział trzymając ręce w górze. – Posłuchajcie mnie tylko…
Nie zdążył nawet dokończyć zdania. Pocisk trafił go prosto w głowę.
– Wracamy do ceremonii – powiedział ksiądz. – Zwołaj wszystkich z powrotem. – Podszedł do krzyża. – Gdzie się podzieli Ashley i Brian!?
***
Ashley wykorzystała chwilę nieuwagi, aby uciec. Wzięła Briana na ręce i, chociaż ważył dużo, udało jej się wybiec z nim z kościoła. Chłopiec protestował, jednak ona nie zwracała na to uwagi.
Zbiegła po zboczu. Przed wzgórzem rozciągało się długie pole, na którego końcu widać było drogę krajową, po której co kilka minut przejeżdżały pojedyncze samochody.
– Ja chcę z powrotem! – krzyknął Brian. – Z powrotem!
– Tylko tak się tobie wydaje – powiedziała Ashley całując chłopca w policzek.
– A co z tatą?
– Tata… Tata wolał zostać w kościele.
– To dlaczego ja nie mogę z nim zostać?
Brian zaczął płakać i wiercić rękoma oraz nogami, aby wydostać się z rąk Ashley. Dopiero teraz zauważyła skalę odniesionych przez niego obrażeń. Miał pod okiem limo wielkości jabłka, a przy nosie zaschnięte strużki krwi. Co oni mu zrobili? – pomyślała Ashley. Gdyby tylko miała teraz pod ręką broń wróciłaby do kościoła i zabiła wszystkich winnych tej katastrofie. Wyobraziła sobie, jak wchodzi przez zakrystię, zaciskając obie dłonie na rączce pistoletu. Strzela do księdza pod krzyżem, ten pada na ziemię i chwyta się za ranę na brzuchu. Ashley przyciska stopą to miejsce, ksiądz wyje z bólu. Kobieta napawa się tym krzykiem i błaganiami o litość. Po co miałaby od razu zabijać kogoś, kto wyrządził jej tyle cierpienia?
Kobieta odpłynęła myślami w fantazję o zemście, ale nie przestała maszerować. Od drogi dzieliło ją już nie więcej niż kilkanaście metrów.
A co się stało ze Stevenem? – zastanowiła się. Policjanci przybyli sami. Najwyraźniej musiał ich wezwać, sam mógł siedzieć bezpiecznie niedaleko stąd lub we własnym domu w Nowym Jorku.
Ashley stanęła przy drodze i pomachała nadjeżdżającemu samochodowi. Lśniący czerwienią nowo nałożonego lakieru austin allegro zatrzymał się na ten widok.
– Coś się stało? – Starszy mężczyzna wyszedł z auta.
– To skomplikowane – powiedziała Ashley. – Mogę panu wszystko wytłumaczyć, ale najpierw, proszę, muszę udać się do szpitala.
– Czy doszło do jakiegoś wypadku samochodowego? Trzeba zadzwonić po policję…
– Policja się o wszystkim dowie, ale najpierw chciałabym otrzymać pomoc.
– Oczywiście…
Mężczyzna otworzył tylne drzwi samochodu i, po tym jak kobieta z Brianem usiedli w środku, czerwone austin allegro pojechało dalej.
Kiedy wyjeżdżali z miasteczka minęli znak z napisem: „Southfall Springs żegna i liczy na szybki powrót!”. Brian, z twarzą mokrą od łez, zapytał się mamy, kiedy tu wróci.
– Nigdy – powiedziała Ashley. – Mam nadzieję, że nigdy.
***
Po tym jak tłum ludzi uciekł z kościoła, chowając się w domach i sklepach, Steven zdecydował się wyjść z samochodu. Ludzie, którzy go mijali nie zwracali na niego większej uwagi, niektórzy pokazywali na niego palcami, jednak w ich spojrzeniach widział przerażenie. Mieszkańcy Southfall Springs nie chcieli podchodzić do policyjnego samochodu.
Steven oczywiście usłyszał stłumiony dźwięk wystrzałów, jednak uznał, że nie może już dłużej czekać. Ashley była w niebezpieczeństwie. Przejrzał schowek znajdujący się przed tylnym siedzeniem, jak i ten pod fotelem, ale nie znalazł nic, co by mu pomogło w ewentualnym starciu. Kilka minut zajęło mu odważenie się na wyjście z samochodu, aby sprawdzić bagażnik.
Otworzył drzwi i odczekał kilka sekund. Nikt się do niego nie zbliżył. Miasteczko było tak bardzo opustoszałe, jak wcześniej. Nie zamykając drzwi, podszedł do bagażnika. W rogu znajdowała się kabura, a w niej Smith & Wesson Model 39. Wziął pistolet i włożył do niego magazynek, po czym ruszył po stromych schodach do drzwi kościoła.
Na podłodze wewnątrz leżały ciała policjantów. Steven nie cofnął się jednak, teraz było już na to za późno. Zdecydował, że będzie działać, zamiast ukrywać się w radiowozie. Jego ręka się trzęsła, chociaż odwiedzał strzelnicę regularnie. Ogarnął go strach, tym bardziej, że nawet uzbrojeni profesjonaliści padli trupem.
Kiedy Steven podszedł pod ołtarz, zdał sobie sprawę, że znajdujący się tam krzyż wcale nie był bardzo realistyczną rzeźbą przedstawiającą Jezusa, a konającym George’em.
– Co się tu stało? – zapytał Steven rozglądając się.
– Policjanci wtargnęli… – Głos George’a był ochrypły. – Na szczęście udało się ich zabić…
– Na szczęście… O czym ty gadasz? – Steven rozejrzał się po pomieszczeniu, aby upewnić się, że nie wpadł właśnie w pułapkę. – Gdzie są wszyscy?
– Poszli szukać Ashley. Zwiała, gdy doszło do strzelaniny.
– Ona jeszcze żyje?
– Mam nadzieję, że tak. Też powinna doznać zbawienia.
Steven wszedł na zakrystię. Drzwi prowadzące na zewnątrz były otwarte na oścież, jednak nigdzie nie widać było Ashley. Mężczyzna miał jedynie nadzieję, że udało jej się uciec jak najdalej od tego przeklętego miejsca.
W zakrystii na ścianie wisiał telefon. Steven wybrał numer posterunku policji w New Creek. Zapisał go sobie na wszelki wypadek w notatniku, który trzymał w kurtce.
– Dzień dobry, z kim rozmawiam?
– Tu Steven. Twoi goście nie żyją. Zostali zastrzeleni. Można zdrapywać mózg z podłogi. – Steven wyjrzał na zewnątrz, ponieważ wydawało mu się, że słyszy czyjeś kroki. Okazało się, że dźwięk wydaje stukający nogami o krzyż George. – W kościele ukrzyżowano człowieka, męża Ashley, której szukam. Jej nigdzie nie ma. Podobno zwiała.
– Co…? Mówisz poważnie?
– Mówię poważnie, inaczej bym nie dzwonił. Przyślij tu więcej policji i karetkę. Może jeszcze uda się go uratować. Ja będę w zakrystii, wejście do niej jest za ołtarzem. A i pożyczyłem spluwę z radiowozu. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz.
– Nie pogniewam się. No dobrze, nie mamy czasu do stracenia. Pomoc jest w drodze.
Steven rozejrzał się po zakrystii. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie, a wypełnione zostało jedynie kilkoma szafkami i biurkiem postawionym w rogu. Mężczyzna spojrzał na dokumenty znajdujące się na blacie. Jedna z teczek przykuła jego uwagę. Zatytułowana była: „McDonnellowie”. Ciekawe, co może się w niej kryć? – zastanowił się i zaczął wyjmować skrywane w niej papiery.
Wyglądało na to, że kult wiedział wszystko o nowych mieszkańcach Southfall Springs. W dokumentach znajdowały się dane osobowe Ashley, George’a i Briana oraz długie biografie okraszone zdjęciami sprzed kilku miesięcy.
Śledzili każdy ich krok. Steven zdecydował, że musi zabrać ze sobą tę teczkę i pokazać ją Ashley.
Szybko jednak zmienił zdanie.
Jeden z folderów, nazwany „Procedura Przemiany”, składał się z dokumentów zawierających informacje na tematy, w które Steven nie chciał wierzyć. Na jednej z kartek zapisane były przemyślenia i uwagi Jamesa White’a na temat rodziny McDonnellów, kierowane do księdza Bernarda:
Mam pewne obawy, co do nowych sąsiadów. George McDonnell oraz Ashley McDonnell są trochę za starzy, aby przeprowadzić na nich poprawną Przemianę. Nie chcę podważać twojego zdania, po prostu mówię, jak jest. Ich syn jest dużo lepszym materiałem na tę procedurę. Poza tym moi ludzie pobrali próbki DNA od wszystkich McDonnellów i wydaje mi się, że nie będę w stanie wyhodować odpowiednich organów przed ich przeprowadzką.
Prawdopodobnie będę musiał ponownie przełożyć termin oddania domu. Mimo twoich obaw wydaje mi się, że nie powinni z tego powodu zrezygnować z przeprowadzki do Southfall Springs. Są zdesperowani. Mają prawie 40 lat i dalej mieszkają u rodziców George’a. Mogą poczekać jeszcze parę miesięcy.
W dalszych akapitach James rozpisywał się na temat problemów do jakich doprowadzić mogłoby niewykonanie Przemiany na czas. W innym liście, napisanym kilka dni przed przeprowadzką McDonnellów do Southfall Springs, zwracał się on do księdza w taki sposób:
Trzeba powstrzymać przeprowadzkę. Odpowiednie zmanipulowanie nawet Przemienionej osoby może być trudne w tak krótki czasie. Myślę, że nie wyrobimy się do Wielkiego Piątku. Poza tym nie zdążę dopaść Ashley. George wyjeżdża na mecz na weekend do Nowego Orleanu, możemy go wtedy porwać. Brian ma wyjazd klasowy, możemy go więc dopaść, gdy będzie spał w hotelu. Ashley cały czas siedzi w domu i na razie się to nie zmieni. To zbyt niebezpieczne.
Proszę, przestańmy. Nie możemy tak ryzykować. Nadrobimy to w przyszłym roku. Mogę nawet zacząć szukać nowych mieszkańców już dzisiaj.
W tym samym folderze znajdował się również dokument zatytułowany „Przemiana McDonnellów”:
George McDonnell
Data śmierci i Przemiany: 18.03.1982
Brian McDonnell
Data śmierci i Przemiany: 19.03.1982
Ashley McDonnell
Data śmierci i Przemiany: 26.03.1982
W jednym z folderów znajdowało się również parę listów, w których James głębiej poruszał sprawę Ashley:
Bernard, jesteś skończonym idiotą! Wiem, że rozmawianie o tym, co się tutaj dzieje w cztery oczy jest obrazą dla Boga i jest to jedyna rzecz, która powstrzymuje mnie przed zwyzywaniem cię przed całym miasteczkiem! Ashley oczywiście zobaczyła swoje nowe ciało i musieliśmy ją szybko podmienić, chociaż nowe ciało nie było nawet gotowe! Wiesz ile mi to zajęło? Do tego podmieniłem George’owi i Brianowi wspomnienia, ale cholera wie czy to w ogóle zadziała!
To był bardzo zły pomysł. McDonnellowie nigdy nie powinni przyjechać do Southfall Springs!
W innym liście James pisał coś takiego:
Ashley nie wierzy w kult i nie ma szans, że zacznie! Zapewniam cię! Ona coś podejrzewa. Oglądałem już wiele razy ich kłótnie – za każdym razem temat jest ten sam. Ashley nie podoba się wiara George’a i Briana. Do tego ostatnio ten ich mały odciął sobie palec! Zinterpretował twoje kazanie dosłownie! Gdyby nie Ashley, nie byłoby w tym nic złego, ale w tym wypadku, będę musiał chyba ponownie posłużyć się fałszywymi wspomnieniami. Sam nie wiem, czy to zadziała… Do tego nie miałem przygotowanych odpowiedniego prawego płuca oraz gałek ocznych dla Ashley. Nie wiem czy się zorientowała. W każdym razie, będę musiał je jak najszybciej podmienić.
Jestem na ciebie wściekły Bernard! To ty powinieneś za to odpowiadać, nie ja! Wiedziałem wszystko od początku, jeśli mi nie wierzysz, przeczytaj od początku całą naszą korespondencję. Oby tylko był to ostatni raz przed Wielkanocą, kiedy muszę zostawiać ci wiadomość.
Kartek było więcej, ale Steven nie był w stanie już na nie patrzeć. Czy Ashley się zmieniła? – zastanowił się. W trakcie rozmowy telefonicznej, którą z nią odbył, nie brzmiała jak inna osoba. Ale jak zachowywała się naprawdę? Nie miał pojęcia. Wiedział jedynie, że te wszystkie dokumenty mogłyby jej zaszkodzić. On sam prawdopodobnie zabiłby się, gdyby wiedział, że został podmieniony. Nie byłby w stanie żyć dalej ze świadomością, że nie znajduje się we własnym ciele.
Nie zaczął płakać, bo nie było mu smutno. Ogarnęła go złość. Spojrzał na pozostałe teczki i okazało się, że większość z nich dotyczyła również innych rodzin, których członkowie przeprowadzając się do Southfall Springs oddali swoje życie, aby czcić Boga, w którego wierzyli wyznawcy kościoła Aurore’a.
Trzeba się tego pozbyć – pomyślał Steven. Gliny dalej nie przyjechały. Miał jeszcze czas.
Opróżnił wszystkie szafki i rzucił teczki w róg pokoju. Kiedy rozsypane stosy kartek papierów oraz tekturowe opakowania leżały już jedna na drugiej ułożone w sięgającą mu prawie do kolan górę, wyciągnął z głębokiej kieszeni kurtki zapalniczkę.
Zapalił ją i przeniósł płomień na dokumenty. Wybiegł na zewnątrz, zanim ogień zdążył zająć całe pomieszczenie.
Jakoś się z tego wytłumaczę – pomyślał, chociaż nie miało to dla niego zbyt dużego znaczenie. Chciał tylko pomóc Ashley.
Ogień mógł pochłonąć George’a, ale on i tak już nie był tym samym człowiekiem, jakim go poznał. Prawdopodobnie wolał nawet zginąć jako męczennik, niż zostać ocalonym przez ratowników medycznych.
Steven usłyszał sygnał policji oraz karetki. Dalej stał przy zakrystii, której środek był niewidoczny ze względu na gęsty dym. Zastanawiał się, co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobi, gdy tylko opuści to przeklęte miejsce.
Najpewniej zadzwoni do Ashley i spróbuje się z nią spotkać. Miał jedynie nadzieję, że do spotkania dojdzie w jego domu albo restauracji, a nie w szpitalu.
Usiadł na ziemi i zapalił papierosa.
Wiedział, że po tym, co zobaczył, poranne loty nie będą już jego najbardziej znienawidzoną czynnością.
Będą nią przeprowadzki.
Witaj.
Z technicznych pojawiło się nieco spraw (to jedynie sugestie – do przemyślenia), jak np.:
Ile godzin minęło od kiedy minął znak z napisem „Witamy w Southfall Springs”? – powtórzenie
– Na razie? Wspaniale. Ale, wiesz, to mój pierwszy własny dom. Cieszyłby się z tego w każdej części świata. – w tym kontekście to chyba literówka?
Narobiła sobie ten nawyk przez kilka ostatnich miesięcy oczekiwania na odpowiedź od agenta nieruchomości. – wyrobiła?
– Witajcie! – przywitał ich James. – Proszę, wejdźcie. – Spojrzał się za siebie. – nieco zazgrzytał mi styl tych zdań
Wiedziała jednak, że George gniewał by się na nią później, nazwał jej zachowanie słowem, którego nie znosi – fochem lub, jeszcze mniej przez nią lubianym, „głupim wymysłem”. – gramatyczny – razem, bo znamy podmiot (George)
. Zapaliła światło, aby łazienka wyglądała na zajęta, po czym weszła na górę. – literówka
To na pewno kwestia światła – pomyślała Ashley, jednak nie ważne pod jakim kątem patrzyła na oczy, te zawsze były niebieskie. – ortograficzny – razem
George tego nie zauważył, dlaczego więc miałaby być to prawda? – zastanowiła się. Weszła więc do wanny, uznawszy, że musiała paść ofiarą jakiegoś złudzenia wywołanego zmęczeniem. – powtórzenia
Zdziwiła się brakiem George’a, zwykle to ona wstawała pierwsza. Siedział on przy stole w kuchni. – zbędny zaimek
Wiele lat temu, przez kilka miesięcy pracowała jako pielęgniarka i dobrze pamiętała ile osób umierało tylko, (ten przecinek o wyraz dalej) dlatego że nie udało się zatamować krwawienia na czas.
George kroczył powoli, jednak każdy jego krok wydawał się trzęść domem. – czy to na pewno poprawna forma?
– Co ty.. Co ty robisz w mojej sypialni? – albo jedna kropka, albo trzy
Ashley wiedziała, że będzie musiała z tego wynieść lekcje – nie zamierzała pozwalać synowi przygotowywać jedzenia samemu. – literówka?
Zresztą i tak jest zamknięty na klucz, ale i tak chciałbym o tym powiedzieć. – powtórzenie (może pierwsze usunąć?)
Opis pierwszego dnia pracy Ashley (i kolejnych dni) zawiera sporo danych, lecz nigdzie nie widzę wzmianki o zakupach, które nakazał robić jej Daniel, podobnie jak o przygotowywaniu posiłków dla dziewczynki.
We wtorek Ashley ponownie wybrała się do domu Daniela, aby zając się Lisą. – literówka
Wydawało się to jedyną logiczną opcją, jednak kobieta chciała się tego upewnić, dlatego powiedziała: – błąd składniowy
Twój tatuś raczej by nie chciał, abyś ty lub ja zaglądali do jego sekretnego pokoju, prawda? – tu się już całkiem posypała składnia zdania
Pójdziemy teraz do łazienki i zmyję z ciebie tą całą krew i dam ci czyste ubrania. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu
Pójdziemy teraz do łazienki i zmyję z ciebie tą całą krew i dam ci czyste ubrania. A jak skończę, dam ci czas na obejrzenie czegoś w telewizji, a ja wrócę na górę, aby posprzątać ten… – powtórzenia
Jutro zadzwoni Steven i wszystko się wyjaśni – myślała przez resztę dnia. – tutaj chyba jest błąd, bo to ona miała zadzwonić do niego (i tak potem zrobiła, zgodnie z wcześniejszym ustaleniem)
Od rozmowy ze Steven minęło już ponad dwanaście godzin, jednak ona dalej nie mogła przestać o tym myśleć. – czy to imię jest nieodmienne?
Nie chciała iść, ale nawet gdyby miała na to ochotę i tak miałaby z tym problem. – powtórzenie
Podeszła bliżej i spojrzała się prosto w ich oczy. – zbędne?
Ashley dalej się w nich wpatrywała i chociaż bardzo pragnęła ucałować męża i przytulić syna, to wiedziała, że nie oni by tego nie chcieli. – powtórzenie/styl
Ashley podążyła za George’em i Brianem i wraz nimi usiadła przy ołtarzu. – brak Z?
Ashley podążyła za George’em i Brianem i wraz nimi usiadła przy ołtarzu. Mieszkańcy Southfall Springs weszli za nimi do kościoła. – powtórzenie
– Zebraliśmy się tutaj – zaczął ksiądz. – Aby (czy to jest na pewno nowe zdanie?) przyjąć do wspólnoty naszego kościoła trzech nowych mieszkańców.
– George wyznaj nam swoje grzechy – powiedział ksiądz nie zbaczając na pytanie kobiety. – czy tu na pewno ma być wyraz „zbaczać”?
George nie zwracała uwagi na nikogo, jego wzrok był nieobecny, zupełnie jakby stał w kościele sam. – literówka
Z resztą nie będę z tobą dyskutował. – kolejny ortograficzny – razem
W między czasie z tłumu wyskoczył Travis, który chwycił rękoma szyję kobiety i obalił ją na ziemię. – i znowu ortograficzny
Dziwi nieco, czemu podczas strzelaniny nie przybiegł z auta Steven. Dalej czytam, jak zareagował, ale było to stanowczo za późno… On jeden od początku spodziewał się tragedii…
Przed wzgórzem rozciągało się długie pole, na którego końcu widać było drogę krajową, po której co kilku minut przejeżdżały pojedyncze samochody. – literówka
Steven zdecydował, że musi zabrać ze sobą te teczkę i pokazać ją Ashley. – literówka
W innych liście, napisanym kilka dni przed przeprowadzką McDonnellów do Southfall Springs, zwracał się on do księdza w taki sposób – literówki
Odpowiednie zmanipulowanie nawet Przemienionej osoby może być trudne w tak krótki czasie.– literówka
Co do zasady zapisywania nazw marek samochodów – polegam na tym, co tu piszesz, bo nie znam się zupełnie.
Zakończenie niejednoznaczne i dające wiele możliwości kontynuacji bardzo zawiłej fabuły. :)
Warto zaznaczyć wulgaryzmy.
Pozdrawiam serdecznie, klik za intrygującą atmosferę oraz klimat horroru i pomysł, jednak usterki językowe (szczególnie interpunkcyjne) mocno utrudniają odbiór tekstu.
Pecunia non olet
Dziękuję za przeczytanie i tak szczegółową opinię! Błędy za chwilę poprawię.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Simeone, co jakiś czas mam przyjemność czytać tu Twoje horrory, kojarzę opowieść sprzed lat o zagubionej rodzinie i krwawych zajściach w gospodzie i – jako wielbicielka tego gatunku – zachęcam Cię gorąco do wydania zbioru takich opowiadań z przysłowiowym “dreszczykiem”, bo masz wielki talent do ich pisania oraz oryginalnych pomysłów, co nie każdemu się udaje (np. mnie – w życiu!).
I ja dziękuję, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Bardzo się cieszę na taki komentarz :). Chyba nie ma lepszej motywacji do pisania, niż posiadanie oddanych czytelników.
Również pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Powodzenia. :)
Pecunia non olet
George wypłukał wypełnione pastą do zębów usta i przejrzał się w lustrze.
Zastanowiłabym się nad “wypełnionymi pastą ustami”.
I to robiąc dokładnie to samo, co wcześniej
W dodatku?
Gdy wychodził, Brian siedział pochylony nad miską z płatkami i cicho mlaskał.
– Powodzenia w szkole! – Ojciec poklepał chłopca po plecach.
– Dzięki – powiedział bez przekonania Brian, po czym wrócił do jedzenia.
George wyszedł, zostawiając żonę i syna samych.
Może “Gdy zakładał buty…” oraz “powiedział chłopiec”. Można tu łatwo uniknąć powtórzeń. Pobawić się słowem.
– To przez przeprowadzkę? Nie chcesz iść do nowej szkoły?
– Trochę…
Znów można się bawić… zasępił się, skrzywił twarz, zmarszczył nos.
Słońce wpadło do kuchni, zalewając promieniami posadzkę oraz stół.
Użyłabym “wpadało”, bo trochę brzmi jakby wkurzone chciało zrobić awanturę, albo zapomniałoby kluczy, a było spóźnione… Mam nadzieję, że rozumiesz…
– Patrz jaki piękny dzień.
– To nie ma znaczenia.
– Na pewno wszyscy cię polubią. Ludzie cały czas się przeprowadzają, a i tak znajdują sobie nowych kolegów i koleżanki. No, kończ już jeść, bo się jeszcze spóźnisz.
Niby rozumiem, kto i co mówi, ale jest tak bezosobowo i bez emocji… “Patrz jaki piękny dzień – pocieszała zatroskana matka”. Dodaj im cech osobowości i emocji, bo przeprowadzki to stres, zmartwienia, zmęczenie. Daj nam to poczuć.
Chłopiec zaczął energicznie poruszać łyżką, a Ashley wyszła na zewnątrz sprawdzić pocztę.
Dodałabym “energiczniej”, bo jadł już wcześniej, matka go pocieszyła i pośpieszyła, więc nastąpiła zmiana. Moim zdaniem dodaje to płynności.
Wyrobiła sobie ten nawyk przez kilka ostatnich miesięcy oczekiwania na odpowiedź od agenta nieruchomości.
To zdanie mi nie pasuje albo przecinki trzeba dodać lub też całkiem przeredagować.
Z uwagi na zbliżające się święto Wielkanocy
Nie wiem, czy nie “święta”.
możesz zgłosić się do księdza Bernarda na zakrystii kościoła
Raczej do zakrystii lub przeredagować zdanie, żeby nie było powtórzeń.
W tym miejscu dodałabym jeszcze coś, że to czas jałmużny, ofiary itp… Możesz sobie spokojnie wygooglować, ale ten tekst z broszury jest trochę sztywny.
Małe miasteczka w Luizjanie miały większe priorytety, niż dostosowywanie się do wszystkich religii świata.
Chrześcijanie są największą grupą religijną na świecie, liczącą 2,2 mld wiernych i stanowiącą 32 proc. światowej populacji – wynika z raportu waszyngtońskiego Pew Research Center…
Myślę, że to trochę nadużycie. Można by tak napisać o malutkim odłamie, a jeśli to jest odłam to nie wiemy o tym i zaskakujesz nas tutaj…
Poczekała aż chłopiec spakuje zeszyty i przybory do plecaka, po czym chwyciła go za rękę i wyszła na zewnątrz.
Za chwilę miała zacząć się pierwsza lekcja.
Wyszła z nim, więc “ i razem wyszli na zewnątrz” i przemyślałabym to “na zewnątrz”, bo nie można wyjść do wewnątrz. Wyszli z domu?… bo za chwilę ma zacząć się pierwsza lekcja… – wtedy utrzymujesz płynność wypowiedzi: “…po czym chwyciła go za rękę i razem wyszli z domu, bo już za chwilę miała się zacząć pierwsza lekcja.” → propozycja
Brian wrócił ze szkoły zachwycony.
– Mamo, mają największe boisko do baseballa jakie w życiu widziałem! – powiedział, kiedy mijali kolejne skrzyżowanie.
Czyli jeszcze nie wrócił, a wracał… Może “Brian wyszedł ze szkoły zachwycony”…
– To świetnie – oznajmiła Ashley. – Mówiłam, że się tobie spodoba.
Brzmi sztucznie! “Mówiłam, że ci się spodoba”?
W domu zrobiła polewę do ciasta czekoladowego, które miała zamiar przynieść dla gospodarzy.
A może gospodarzy wieczoru? Bo długo nie było informacji/przypomnienia o imprezie i może to być mylące.
Coś jeszcze ciekawego wydarzyło się w szkole? – zapytała Ashley, kiedy przygotowywała kanapki dla chłopca.
– Mieliśmy apel – powiedział chłopiec.
– Jak minął tobie pierwszy dzień w szkole? – zapytał Briana.
“Jak ci minął pierwszy dzień…?” (i imię Brian powtarzasz w tekście 75 razy!!!)
George uśmiechał się, słuchając o wszystkich szkolnych perypetiach syna i nie przestał nawet na sekundę.
Może “nie okazując znużenia nawet przez sekundę”? → propozycja
Te “propozycje” mają trochę upłynnić narrację, bo jest trochę sztywno.
Spojrzał
sięza siebie.
Spojrzał bez się!
Witajcie w Southfall Springs! – Kobiet podeszła do gości rozkładając szeroko ręce. Zdążyliście już się zakochać w naszym pięknym miasteczku
Literówka i przecinek. I szyk.
– Trochę – powiedział George. – Myślę, że Brian jest zachwycony.
– Och, z pewnością jest. Już widziałeś się z Billym, prawda?
Chłopiec pokiwał głową.
– A gdzie on teraz jest? – zapytał James.
– Poszedł do toalety – powiedziała Beverly. – Pójdę przynieść przystawki. Widzę, że przyniosłaś ciasto. Jak się nazywasz?
– Ashley.
– Mogę je schować do lodówki, Ashley?
– Tak, jasne. Zaniosę je.
Teraz mówią jak roboty… Zero emocji, uśmiechu (choćby sztucznego), pochylenia się nad chłopcem. Nie pokazujesz nam ekspresji. Nie wiemy nic i nie możemy wyobrazić sobie tej sceny.
Beverly przyszła z półmiskiem pachnącym jak woda z oceanu.
Nic mi to nie mówi ;(
“Ashley” powtórzone 178 razy!
– I wszyscy tutaj wierzą w to samo? – zapytała Ashley.
anglicyzm? → są jednego wyznania
Niemniej, myślę, że nie ma nic złego w przejściu się raz, aby zobaczyć jak to wygląda.
Trochę niezgrabnie.
powiedział George spoglądając na Ashley
przecinek
Beverly spojrzała na pusty półmisek i pobiegła do kuchni po drugie danie.
Na stole pojawił się talerz z kotlecikami z jagnięciny, a tuż obok półmisek ze smażonymi warzywami.
powiedziała Ashley spoglądając na gospodarzy.
przecinek i też często spoglądają na siebie → można urozmaicić troszkę
Ale chyba nic się nie stanie, jeśli, w drodze wyjątku, zjesz trochę mięsa, co Ashley?
Kobieta skryła swój gniew za nerwowym uśmiechem. Nie mogła tego zrobić, nie umierała przecież z głodu.
Nie mogła czego zrobić? Bo teraz odnosi się do skrytego gniewu… ostatniej czynności. Może “nie mogła złamać zasad/zgrzeszyć…”?
Wiedziała jednak, że George gniewałby się na nią później, nazwał jej zachowanie słowem, którego nie znosi – fochem lub, jeszcze mniej przez nią lubianym, „głupim wymysłem”
W chwili, w której Billy wypowiedział te słowa jego oczy lśniły niczym promienie słoneczne odbijające się od tafli jeziora.
wypowiadał.
Przez szparkę na podłogę wylewało się mocne, jasnoniebieskie światło, które bardziej pasowałoby do biura lub szpitala, a nie w przytulnego domu.
do przytulnego domu.
Wchodzimy – powiedział Billy wykonując pierwszy krok.
Może zachęcił? To “powiedział” jest zbyt często → 91 razy…
Mężczyzna twardo stąpał po ziemi niczym olbrzym.
“ktoś jest realistą i umie właściwie ocenić sytuację” wsjp… raczej nie o to tutaj chodzi…
– No już, przeproś.
– Przeprosiłem!
– To w takim razie zrób to jeszcze raz.
– Przepraszam!
James puścił chłopca.
– Żeby to było ostatni raz. – Mężczyzna pogroził mu palcem.
Znów dialog bez emocji i ruchu. Dopiero na końcu pogrożenie palcem… Więcej, więcej!!! Potrzebujemy sobie to wyobrazić!
George spojrzał
sięna żonę.
Spojrzał.
Był nawet na niego za to zły.
Był o to zły.
Uderzył go? Tak jej się wydawało.
Mogła tak pomyśleć, wtedy zapisujemy to jako myśl, ale teraz to wygląda, jakby narrator pytał. “Wydawało jej się, że go uderzył” albo “Uderzył go – tak jej się wydawało/pomyślała.”
Stwierdziła, że musi to sprawdzić.
Jest pierwszy raz u kogoś w domu. Słyszy stukot i domyśla się, że ojciec skrzyczał dziecko. I tyle. To za mało, żeby ryzykować i iść na górę. Za mało się jeszcze wydarzyło, moim zdaniem. Póki co, nic się takiego nie stało, żeby szpiegować im w domu. Nie wzbudzili w niej jeszcze braku zaufania/podejrzliwości. Bardziej przekonałoby mnie pytanie “Czy jeszcze ktoś z wami mieszka?”
pomyślała idąc
Z salonu słychać było głośne rozmowy i gwałtowne śmiechy.
Ashley przez parę miesięcy żyła na ulicy, po tym jak wpadła w uzależnienie od amfetaminy. Chociaż nie życzyłaby nikomu takiego losu, to uważała takie doświadczenie za bardzo pouczające. Nawet teraz, lata po porzuceniu nałogu, pamiętała, aby nie ignorować swojego instynktu. A instynkt podpowiadał jej, że w domu Jamesa i Beverly dzieje się coś dziwnego.
Dlaczego budujesz napięcie (skrada się) i wciskasz retrospekcję, niszcząc uczucie niepokoju? W dodatku nie widzę związku. Jak życie na ulicy i amfetamina wpływa na instynkt i na ewentualne dziwne zachowania sąsiadów? Nic tu z siebie nie wynika.
Ale czy oni naprawdę mogli tutaj kogoś więzić?
Za szybko te wnioski! Jeszcze nie wzbudziłeś u nas nieufności…
Zajrzała do środka. Na podłodze leżała naga kobieta z twarzą zwróconą ku ziemi. Jej ciało było blade i chude, a włosy rzadkie jak u osoby chorej na nowotwór. Zawieszona na stojaku kroplówka została opróżniona, rurki zwisały z ciała kobiety. Ashley wyjrzała na korytarz. Jeszcze się nie zorientowali – pomyślała. Chwyciła kobietę za barki i potrząsnęła nią.
A gdzie szok? Zdziwienie? Strach o nią, o siebie, o rodzinę na dole? Czy dla Ashley to była codzienność?
Ciało było zimne i nieruchome, jakby należało do trupa. Ashley odwróciła je, aby sprawdzić, czy rozpozna bladą kobietę. Twarz wydawała się znajoma, ale i tak chwilę zajęło jej pojęcie, gdzie widziała ją wcześniej. Kolor tęczówek był inny, owłosienie zbyt skąpe, a zęby niewyrosłe, jednak Ashley udało się zrozumieć, że wpatruje się we własną twarz.
Puściła ciało. Kobieta upadła z hukiem na ziemię i nawet nie otworzyła oczu.
– Coś się stało? Ashley, polazłaś na górę? – James znajdował się już na schodach. – Ashley! – Odgłos kroków był coraz głośniejszy. – Och, nie Ashley… Nie powinnaś tego zobaczyć w tej chwili. Nie w tej chwili…
Super scena! Bardzo w kategorii niesamowitości! Ale znów więcej emocji… Łzy napłynęły jej do oczu, przyłożyła dłoń do ust, aby nie krzyknąć, ten widok nią wstrząsnął… Daj nam ją polubić i wczuć się razem z nią!
Wybrała odpowiedni numer na tarczy telefonu stacjonarnego i odwiesiła słuchawkę po tym, jak nikt nie odebrał. Po chwili namysłu podniosła słuchawkę i spróbowała jeszcze raz, ponownie bez skutku.
Oparła ręce o zlew, aby nie upaść przy wychylaniu się do przodu.
Zlew jest w kuchni. W łazience jest umywalka.
Ashley poczuła pieczenie w płucach, jakby ktoś postanowił przejechać po narządzie nagrzanym żelazkiem.
Nieee… Przyłożyć jej do piersi żelazko albo nie wiem… jakby wlano jej rozgrzany olej
Nawet bez starania się potrafiła wytrzymać pod wodą przynajmniej pół minuty. Posiedziała jeszcze w wannie kilka minut, po czym wyszła. I tak było już zmęczona.
usnęła patrząc
sięna tapetę naprzeciwko łóżka.
Ashley obudziła się niedługo później. Zdziwiła się brakiem George’a, zwykle to ona wstawała pierwsza. Siedział on przy stole w kuchni.
“Tymczasem on już siedział…” płynność znów. Niech te zdania z siebie wynikają i łączą się w spójną opowieść.
No cóż, James zrobił coś, czego tobie się nie udało od kiedy się poznaliśmy. Nawrócić mnie.
Nawrócił mnie.
Taka jest prawda, Brian? – Ashley nachyliła się do syna.
“To prawda, Brian?” – brzmi bardziej naturalnie
Wiesz, co Ashley? Wcale nie pytałem cię o zdanie.
Wiecie co, chłopaki…
Ashley walnęła pięścią w stół, ale mąż z synem nie wrócili.
To raczej pokazać, kto tu rządzi, a tu nie o to chodzi.
Nie zwrócił uwagi na kolor oczu. Wpatrywała się w swojego męża jeszcze przez kilka sekund, on jednak wrócił do jedzenia, tak jakby w jej ciele nie zaszła żadna zmiana.
“Nawet nie zwrócił uwagi na jej kolor oczu, choć wpatrywała się w męża jeszcze przez kilka sekund, on jednak wrócił do jedzenia, tak jakby w jej ciele nie zaszła żadna zmiana.”
Takie słowa jak “nawet”, “w końcu” podkreślają, uwypuklają, a w połączeniu z “choć” łączą zgrabnie całość. Niech ta historia płynie lekko, bo teraz jest trochę posiekana na równoważniki zdań (niemal).
którą kupiła na wczorajszych zakupach
na zakupach dzień wcześniej.
Ashley w tym czasie siedziała na kanapie i czytała książkę, którą kupiła na wczorajszych zakupach. Z każdą stroną coraz bardziej żałowała wydanych
w ten sposóbpieniędzy.
lub na nią.
Odłożyła książkę na stolik kawowy i stwierdziła, że pójdzie do kuchni jeszcze coś zjeść. Co prawda kolacja była już ponad godzinę temu, ale brzuch domagał się przekąski.
dopiero godzinę temu → a już jest głodna, bo “już ponad godzinę” brzmi jakbyś chciał przekazać, że już dużo czasu upłynęło, więc miała prawo zgłodnieć, a chyba nie o to chodzi.
Okoliczności zdarzenia wskazywały na nieszczęśliwy wypadek, jednak chłopiec nie krzyczał z bólu, a z jego twarzy ani na chwilę nie znikał uśmiech.
Trzymał palec, niczym trofeum, które dostał w nagrodzie.
w nagrodę.
Wiele lat temu, przez kilka miesięcy pracowała jako pielęgniarka i dobrze pamiętała ile osób umierało tylko, dlatego że nie udało się zatamować krwawienia na czas. Sam bandaż z pewnością nie wystarczył, aby uratować Brianowi życie, ale powinien przedłużyć je na jakiś czas, zanim chłopiec trafi do szpitala.
Jesteś pewien, że zatamowanie krwawienia przy odciętym palcu nie uchroni chłopca przed śmiercią z wykrwawienia? Może bardziej zakażenie byłoby śmiertelne, ale śmierć przez odcięty palec? I powinna zacząć zabezpieczać palec, aby go przyszyć jak najszybciej… Krzyczeć do męża, żeby odpalał auto, bo trzeba jechać do szpitala…
– Co się stało? Dlaczego… Czy Brian odciął sobie palec?
Skąd ten pomysł? Czy to jest pierwsza myśl, gdy widzi się krew? Może “ Dlaczego Brian nie ma palca? Co się stało?” → i panika O Jezu! Ile krwi! Gdzie są kluczyki do auta?
Odkaziła ranę i założyła bandaż, po czym podeszła do telefonu i wybrała numer do najbliższej przychodni.
Telefon miał być zepsuty. Dobrze byłoby wspomnieć, że wcześniej został naprawiony.
Spokojnie – pomyślała – George mógł popełnić błąd, ale na pewno nie jest idiotą. Z pewnością nie kłamał i zawiózł Briana do lekarza.
Skąd znów myśl, że ojciec nie zawiózł dziecka z odciętym palcem do lekarza? Nie pokazujesz nam ich nieufności, podejrzeń ani nic, co miałoby wskazywać, że coś jest nie tak.
Ból był coraz silniejszy i nie zamierzał przejść,
Personifikacja bólu. Czy ból może coś zamierzać?
Miała nadzieję, że w nocy przyśni się jej coś przyjemnego.
No, nie! Czeka i się martwi, bo jej dziecko odcięło sobie palec, a mąż jej chciał rozbić głowę. Nie wie, co się dzieje. Miał być nowy dom, piękne chwile, a tu dziwni sąsiedzi, nieszczęśliwy wypadek i agresja męża… Wszystko jej się sypie, a nie idę wyśnić coś przyjemnego… Mogła zasnąć po środkach przeciwbólowych albo przez tą zmianę, która w niej zaszła/zachodzi.
Ashley wzdrygnęła się, pomimo że dotyk był przyjemny i delikatny.
Obcy dotyk przyjemny? Hmm…
To pomieszczenie służbowe i gdyby ktoś spoza mojej pracy się tam dostał, to wyleciałbym z
tejroboty.
George wyjechał z Brianem aż do Baton Rouge, gdzie chłopcu przyszyto palec.
Czy w takich sytuacjach czeka się kilka dni? To chyba od razu należy zrobić… Liczą się minuty.
Southfall Springs robiło z Ashley coś niedobrego, była o tym przekonana.
Po znalezieniu pokoju z narządami ludzkimi to już nie przekonanie, a pewność! I to nie było coś niedobrego, to było chore! A ona w takiej sytuacji jest trochę zbyt spokojna…
Ashley schowała walizkę pod łóżkiem, spakowała do niej same najważniejsze rzeczy. Parę spodni, kilka koszulek, sukienkę i bieliznę. Po wyjściu męża wróciła do przetrząsania szafy, zastanawiając się, co może jeszcze spakować.
No, nie wiem… Ona nie pakuje się na sekretne wakacje, tylko ucieka, boi się o życie. Pakuje dokumenty, pieniądze, biżuterię, a nie przetrząsa szafę i szuka sukienek.
Dalej skupiłam się już na fabule. Tekst ma niedociągnięcia: interpunkcja, literówki, powtórzenia, ale przede wszystkim jest nierówny. Na początku nic nie świadczy o tym, że coś jest nie tak, a bohaterka jest tego pewna (bo usłyszała stukot), a później widzi pokój z powieszonymi na hakach ludzkimi narządami i podejrzewa, że coś jest nie tak. Scena z pochodem jest bardzo rozwleczona i przez to traci napięcie. Moment, w którym ona szuka noża jest najbardziej nasycony strachem. Jest najlepszy. Pod koniec chyba trochę przesadziłeś, bo uczucie niepokoju ustąpiło i czytało się tekst trochę z przymrużeniem oka. Ogólnie historia jest ciekawa. Brakuje w niej emocji, a przy dialogach dostajemy suchą wypowiedź. Nie wiemy, co się dzieje, a czasami trzeba się zastanowić, czyje to są słowa. No i ta przemiana Ashley, gdzieś zgubiła się po drodze…
Mam nadzieję, że nie odbierzesz źle tego komentarza, ale włożyłeś dużo pracy w to opowiadanie, więc komentarz o treści “sympatyczne” to trochę za mało… Ogólne wrażenie jest pozytywne, ale odpocznij trochę od tekstu, a zobaczysz, że są momenty nużące i bardzo dobre i te pierwsze unicestwij!
Powodzenia!
Dziękuję za komentarz, pełno w nim celnych uwag.
Małe miasteczka w Luizjanie miały większe priorytety, niż dostosowywanie się do wszystkich religii świata.
Chrześcijanie są największą grupą religijną na świecie, liczącą 2,2 mld wiernych i stanowiącą 32 proc. światowej populacji – wynika z raportu waszyngtońskiego Pew Research Center…
Myślę, że to trochę nadużycie. Można by tak napisać o malutkim odłamie, a jeśli to jest odłam to nie wiemy o tym i zaskakujesz nas tutaj…
Znaczy się, Ashley jest wyznania katolickiego, o czym sama wspomina i, tak, jest to najpopularniejsza religia na świecie, ale w Luizjanie odłamy protestanckie są dużo popularniejsze, dlatego brak kościoła katolickiego Ashley nie dziwi. Szczególnie, że jest to jakaś malutkie miasteczko, a nie duża metropolia.
Może zachęcił? To “powiedział” jest zbyt często → 91 razy…
Nie mam pojęcia, co jest złego w “powiedział”. To słowo pojawia się tak często, bo w opowiadaniu jest mnóstwo dialogów, a “powiedział” daje nam jasną informację na temat czynności jaką podejmuje bohater/bohaterka. To po prostu słowo, które raczej ignoruje się podczas czytania.
Odkaziła ranę i założyła bandaż, po czym podeszła do telefonu i wybrała numer do najbliższej przychodni.
Telefon miał być zepsuty. Dobrze byłoby wspomnieć, że wcześniej został naprawiony.
Dzieje się tutaj to samo, co przy próbie kontaktu ze Stevenem, tzn. nikt nie odbiera. Telefon dalej nie działa, dlatego bohaterka zdenerwowana rzuca słuchawką i dlatego też kontaktuje się ze Stevenem przez telefon z domu Daniela.
Mam nadzieję, że nie odbierzesz źle tego komentarza, ale włożyłeś dużo pracy w to opowiadanie, więc komentarz o treści “sympatyczne” to trochę za mało…
Nie no, jakbym nie liczył się z jakąkolwiek krytyką, to bym nic tu nie publikował ;). Jak napisałem, zostawiłaś mi dużo celnych uwag. Ja tu tylko przyczepiłem się do paru z nich.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Znaczy się, Ashley jest wyznania katolickiego, o czym sama wspomina i, tak, jest to najpopularniejsza religia na świecie, ale w Luizjanie odłamy protestanckie są dużo popularniejsze, dlatego brak kościoła katolickiego Ashley nie dziwi. Szczególnie, że jest to jakaś malutkie miasteczko, a nie duża metropolia.
Chodziło mi o to, że czytelnik nie wie, co to za religia. Wie tylko, że obchodzą Wielkanoc. Pierwsze skojarzenie to chrześcijaństwo (nawet nie konkretnie katolicyzm). A piszesz:
Małe miasteczka w Luizjanie miały większe priorytety, niż dostosowywanie się do wszystkich religii świata.
Może to moje braki na temat Luizjany, ale nie wiedziałam, że protestantyzm jest tam bardziej popularny, więc mnie zaskoczyła taka reakcja Ashley.
Nie mam pojęcia, co jest złego w “powiedział”. To słowo pojawia się tak często, bo w opowiadaniu jest mnóstwo dialogów, a “powiedział” daje nam jasną informację na temat czynności jaką podejmuje bohater/bohaterka. To po prostu słowo, które raczej ignoruje się podczas czytania.
Nic złego i dużo złego. Pisać rozumiem jako zabawić się słowem i urozmaicić tę opowieść czytelnikowi. Nie tylko ubarwić język, ale też ukazać ton wypowiedzi, bo:
– Chodź – powiedział.→ jest suche.
– Chodź – zachęcił.→ już nam coś mówi o tonie jego głosu (zachęcający, przekonujący, jasny, ciepły).
– Chodź – mruknął.→ od niechcenia albo był zły/wstydliwy (to już z kontekstu)
To świadczy o jakości dialogu.
Telefon miał być zepsuty. Dobrze byłoby wspomnieć, że wcześniej został naprawiony.
Dzieje się tutaj to samo, co przy próbie kontaktu ze Stevenem, tzn. nikt nie odbiera. Telefon dalej nie działa, dlatego bohaterka zdenerwowana rzuca słuchawką i dlatego też kontaktuje się ze Stevenem przez telefon z domu Daniela.
Ona już wie, że telefon jest zepsuty, więc po co z niego dzwoni? Dodaj informację, że próbuje, ale przekonuje się, że mąż jeszcze nie naprawił telefonu, bo może zapomniał? Może przez to jego nawrócenie olewa jej potrzeby/sprawy domowe? → plus do fabuły, bo wszystko się klei i ta ich niechęć wobec siebie może narastać poprzez takie rzeczy.
Myślałam też o tej scenie, gdzie Ashley bawi się z dzieckiem w chowanego. Bardzo szybko przełamuje ten zakaz, żeby nie wchodzić do zakazanego pokoju. Co myślisz o tym, żeby rozdzielić to na dwie sceny?
Za pierwszym razem Ashley widzi dziecko ubrudzone krwią i martwi się, że coś jej się stało (a to nowa praca i obce dziecko, więc strach, że ją wyrzucą i wgl). Podczas kąpieli zauważa, że to nie jest jej krew, bo nie ma skaleczeń. Pyta, ale dziecko nie chce się przyznać skąd ta krew, tylko (creepy) się uśmiecha. → Masz kolejną scenę powodującą napięcie i niepokój.
Za drugim razem przyłapuje ją na tym, że zakrwawiona wychodzi z zakazanego pokoju. I wtedy postanawia tam wejść.
Stopniowanie napięcia i podsycanie niepokoju, bo najstraszniejsze momenty to te, gdzie coś czai się w ciemności, a my tego nie widzimy. Gdy już wyskakuje to jest przerażające przez 30 sekund, a potem włącza się instynkt przetrwania. Im dłużej trwa walka, krew się leje strumieniami i trupy padają, scena traci napięcie i staje się groteskowa. → wg S.Kinga także (mruga do Twojego avatara)
To tylko do przemyślenia. Sugestia luźniutka ;)
Wreszcie coś o Stanach! Brawo za pomysł!
Simeone, postanowiłeś napisać horror i poniekąd to Ci się udało, tylko że nijak nie potrafię pojąć, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Splotłeś tu wiele wątków, z których każdy coś sugerował, ale jednocześnie gmatwał zastaną sytuację i do samego końca nie zdołałam się zorientować, cóż to była za osobliwa religia i czemu służyła wymiana narządów, że o gmeraniu w pamięci i przechowywaniu narządów w mieszkaniu nie wspomnę.
Mam też wrażenie, że uczynienie z Ashley postaci, z punktu widzenia której rozgrywa się cała rzecz, nie przysłużyła się tej historii, albowiem tak jak ja nie do końca rozumiałam o czym czytam, tak główna bohaterka zeszła ze sceny i jestem przekonana, że także nie miała pojęcia, w czym uczestniczyła.
Ponadto, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, opowiadanie zostało zmasakrowane fatalnym wykonaniem. Dawno nie widziałam tak wielu błędów, usterek, zbędnych zaimków, powtórzeń, literówek, tudzież niezgrabnie, nie zawsze czytelnie złożonych zdań i niezbyt czytelnie zapisanych myśli, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.
Wszystko to sprawiło, że lektury żadną miarą nie mogę uznać za satysfakcjonującą.
…George McDonnell podszedł do drzwi jego nowego domu. → Zakładam, że Georg był we własnym domu, więc: …George McDonnell podszedł do drzwi swojego nowego domu.
– Witaj sąsiedzie! – Mężczyzna trzymał talerz z ciastkami. – Upieczone przez moją żonę! – dodał podając naczynie sąsiadowi. → Czy to celowe powtórzenie?
W jego wyrazie twarzy było coś nieszczerego… → A może: W wyrazie jego twarzy było coś nieszczerego…
George wypłukał wypełnione pastą do zębów usta… → A może: George umył zęby, wypłukał usta…
To będzie dobry dzień – pomyślał. → A może: To będzie dobry dzień – pomyślał.
Uwaga dotyczy także zapisu myśli w dalszej części opowiadania.
Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.
W nowej pracy miał zarabiać trzy razy więcej niż poprzednio. I to robiąc dokładnie to samo, co wcześniej… → Powtarzasz informację – poprzednio znaczy to samo, co wcześniej.
Proponuję: W nowej pracy miał zarabiać trzy razy więcej, w dodatku robiąc dokładnie to samo, co wcześniej…
– Mamo, mają największe boisko do baseballa jakie w życiu widziałem! → Czy rzeczone boiska mogą mieć różne wymiary?
W domu zrobiła polewę do ciasta czekoladowego, które miała zamiar przynieść dla gospodarzy. → Czy istniała możliwość, aby robiła polewę do ciasta poza domem?
Proponuję: Zrobiła polewę do ciasta czekoladowego, które chciała zabrać do sąsiadów.
Brian wyciągnął z plecaka broszurkę – tę samą, którą Ashley wyrzuciła rano do śmieci. → Brian wyciągnął z plecaka broszurkę – taką samą jak ta, którą Ashley wyrzuciła rano do śmieci.
Nie wydaje mi się, aby Brian wyciągnął broszurkę ze śmieci.
W drzwiach stała Beverly, równie wysoka, co jej mąż. → drzwiach stała Beverly, równie wysoka jak jej mąż.
– A gdzie on teraz jest? – zapytał James.
– Poszedł do toalety – powiedziała Beverly. → Mam wrażenie, że to najgorsza/ najgłupsza odpowiedź, jakiej mogła udzielić Beverly. Kto mówi gościom, że jeden z domowników właśnie siedzi w kiblu?
Proponuję: – Jest u siebie, zaraz tu przyjdzie – powiedziała Beverly.
– Pójdę przynieść przystawki. Widzę, że przyniosłaś ciasto. → Nie brzmi to najlepiej.
James podłapał temat rozmowy i pokazał palcem na żonę. → James podłapał temat rozmowy i pokazał palcem żonę.
Palcem pokazujemy kogoś, nie na kogoś.
…powiedział George spoglądając na Ashley, tak jakby chciał bez słów zrozumieć, czy taka odpowiedź ją usatysfakcjonowała. → A może: …powiedział George, spoglądając na Ashley, jakby chciał się upewnić, czy taka odpowiedź ją usatysfakcjonowała.
…nazwał jej zachowanie słowem, którego nie znosi – fochem lub, jeszcze mniej przez nią lubianym, „głupim wymysłem”. → Czemu służy cudzysłów?
Mężczyzna zdecydowanie stąpał po ziemi niczym olbrzym… → A może: Mężczyzna, niczym olbrzym, zdecydowanie kroczył ku chłopcom.
– Chciałeś tam zaciągnąć twojego nowego kolegę, co? → Zbędny zaimek – wiadomo, czyj to kolega.
James nie pozwolił wejść Billy’emu na górę. Był o to zły. Uderzył go? Tak jej się wydawało.
Stwierdziła, że musi to sprawdzić. → Podzielam wątpliwości M.G.Zanadry – nie wierzę, aby gość podczas pierwszej wizyty, mając tak wątłe przesłanki, przeszukiwał dom gospodarzy.
Na podłodze leżała naga kobieta z twarzą zwróconą ku ziemi. → Skoro leżała na podłodze, nie mogła mieć twarzy zwróconej ku ziemi.
Proponuję: Na podłodze leżała naga kobieta z twarzą zwróconą ku dołowi.
…kroplówka została opróżniona, rurki zwisały z ciała kobiety. → Skoro kobieta leżała na podłodze, to nie wydaje mi się, aby rurki zwisały.
Kolor tęczówek był inny, owłosienie zbyt skąpe, a zęby niewyrosłe… → Czy kobieta na pewno powinna być owłosiona? Skąd wiadomo, że zęby kobiecie nie wyrosły?
Proponuję: Kolor tęczówek był inny, włosy zbyt liche, a dziąsła bezzębne…
Kobieta upadła z hukiem na ziemię i nawet nie otworzyła oczu. → Kobieta upadła z hukiem na podłogę i nawet nie otworzyła oczu.
Skoro kobieta nie otworzyła oczu, to jak Ashley mogła chwilę wcześniej stwierdzić, jaki jest kolor jej tęczówek?
George poklepał dłonią po kieszeni jeansów… → George poklepał dłonią kieszeń dżinsów…
Używamy pisowni spolszczonej.
Była przekona, że gdyby musiała… → Pewnie miało być: Była przekonana, że gdyby musiała…
I tak było już zmęczona. → Literówka.
…położyła Briana do łóżka. Potem wróciła do sypialni i usnęła patrząc na tapetę naprzeciwko łóżka. → Powtórzenie.
Siedział on przy stole w kuchni. → Zbędny zaimek.
Entuzjazm chłopca był nie mniejszy niż jego ojca. → Zbędny zaimek.
Założył najlepsze ubrania, jakie udało mu się znaleźć w szafie… → Założył najlepsze ubranie, jakie udało mu się znaleźć w szafie…
Ubrania wiszą w szafie, leżą w szufladach i na półkach. Odzież, którą mamy zamiar włozyć to ubranie.
…kontrastujący z nią krwisto czerwony krawat… → …kontrastujący z nią krwistoczerwony krawat…
– Gdzie się tak wystroiłeś? → Zapewne wystroił się w garderobie, a pytanie Ashley powinno brzmieć: – Dlaczego się tak wystroiłeś?
George pokazał na Briana. → George wskazał Briana.
– Ale on był ochrzczony… → – Ale on jest ochrzczony…
…choć wpatrywała się w swojego męża… → Zbędny zaimek.
…książkę, którą kupiła na wczorajszych zakupach. → Brzmi to fatalnie.
Proponuję: …książkę, którą nabyła podczas wczorajszych zakupów.
…tuż przy desce do krojenia, stał Brian. W ręku trzymał najostrzejszy nóż Ashley oraz własny, odkrojony palec.
Większość krwi skapywała na deskę do krojenia. → Powtórzenia.
Wybuchła płaczem… → Wybuchnęła płaczem…
– Co się stało? – spytała, gdy obejmowała go rękoma. → Zbędne dookreślenie – czy mogła obejmować chłopca nie używając rąk?
Proponuję: – Co się stało? – spytała, obejmując go.
Był raczej zaskoczony zachowaniem jego matki. → Albo: Był raczej zaskoczony zachowaniem swojej matki. Albo bez zaimka.
…każdy jego krok wydawał się trzęść domem. → …każdy jego krok wydawał się trząść domem.
…powiedział pokazując palcem na Ashley. → …powiedział, wskazując palcem Ashley.
Dotknęła miejsca z tyłu głowy, na którym wylądowała… → Czy na pewno wylądowała na tyle własnej głowy?
Proponuję: Dotknęła miejsca z tyłu głowy, którym uderzyła o podłogę…
…wzięła dwie tabletki leku przeciwbólowego i położyła się spać.
Miała nadzieję, że w nocy przyśni się jej coś przyjemnego. → Matka, moim zdaniem, nie poszłaby spać, dopóki by się nie przekonała, że z synem wszystko w porządku.
– Co ty.. Co ty robisz w mojej sypialni? → Wielokropkowi brakuje jednej kropki.
…jedną stopą stanęła na ziemi. → …jedną stopą stanęła na podłodze.
Mężczyzna chwycił Ashley za przeguby rąk i przycisnął do materaca. Nachylił się nad nią ze strzykawką w prawej ręce… → Czy dobrze rozumiem, że lewą dłonią chwycił oba nadgarstki Ashley, a w prawej trzymał strzykawkę? Nie bardzo widzę taką sytuację.
O wypadek nie było ciężko… → O wypadek nie było trudno…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…że w pewnym momencie jej życia, i to całkiem niedawno, jej tęczówki… → Czy oba zaimki są konieczne?
Daniel wziął łyk kawy. ->Daniel wypił łyk kawy.
Łyków się nie bierze.
Ashley weszła do pokoju i obudziła dziewczynkę. → Czy Lisa nie powinna poznać niani w obecności ojca? Jestem mocno zdziwiona, że ojciec nie przedstawił córeczce nowej opiekunki, wszak Ashley była dla małej całkiem obcą osobą.
…chłopcy mają więcej energii, jednak ona się z tym kompletnie nie zgadzała. Spośród wszystkich dzieci, którymi się zajmowała, to zwykle dziewczynki miały o wiele więcej energii. → Czy to celowe powtórzenie?
Dzień zleciał jej szybko, przynajmniej szybciej niż kiedy siedziała w domu bez żadnych zajęć. → W domu zawsze znajdą się jakieś zajęcia. Nie znam kobiety, która siedziałaby w domu bez żadnych zajęć.
Nie zauważyła żadnej nogi lub ręki wystającej z oczywistych kryjówek – zza firanki, spod kanapy czy stolika. → Jak wysokie nogi musiałaby mieć kanapa, żeby zmieściło się pod nią czteroletnie dziecko?
…pokój służbowy, do którego Daniel dał jej zakaz wstępu. → Raczej: …pokój służbowy, do którego Daniel zakazał jej wstępu.
Stalowe drzwi zakazanego pokoju były uchylone. → Jak do pokoju dostała się Lisa? Kto, kiedy i dlaczego uchylił drzwi, skoro Daniel w pierwszej rozmowie zaznaczył, że są zawsze zamknięte na klucz?
…jednak kobieta chciała się tego upewnić… → Albo: …jednak kobieta chciała się upewnić… Albo: …jednak kobieta chciała być tego pewna…
…powiedziała pokazując palcem na opiekunkę. → …powiedziała, pokazując palcem opiekunkę.
Twój tatuś raczej by nie chciał, aby któreś z nas zaglądało… → Piszesz o kobiecie i dziewczynce, więc: Twój tatuś raczej by nie chciał, aby któraś z nas zaglądała…
…i dam ci czyste ubrania. → …i dam ci czyste ubranie.
Wstała jednak przed wyjściem chciała jeszcze sprawdzić jedną rzecz. → Zdanie jest nieczytelne.
A może miało być: Wstała, jednak przed wyjściem chciała jeszcze sprawdzić jedną rzecz.
Oderwała rękę tak gwałtownie, że prawie zerwała torbę z haku. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Odsunęła rękę tak gwałtownie, że prawie zerwała torbę z haka.
Tu znajdziesz odmianę rzeczownika hak.
Dotknęła swojej twarzy, aby upewnić się, że wszystko dzieje się naprawdę. → Zbędny zaimek – czy w opisanej sytuacji mogła dotknąć innej twarzy?
Czuła jak palce dotykają jej nosa, ust oraz powiek oczu, jednak nic z tego nie wydawało się realne. → Zbędny zaimek.
Cały czas powtarza, że ciężko to opisać… → Cały czas powtarza, że trudno to opisać…
Steven poprawił okular i odchrząknął. → Literówka.
– Wierzę tobie Ashley… → – Wierzę ci, Ashley…
Ashley przestała się opierać o tył łóżka… → Raczej: Ashley przestała się opierać o wezgłowie łóżka…
Nóż poleciał do przodu. Ostrze wbiło się głęboko w klatkę piersiową mężczyzny. Z rany poleciała krew, zaczęła ściekać po białym ubraniu i ręce kobiety. → Powtórzenie. Ze zdania wynika, że kobieta była ubrana na biało.
Proponuję: Dźgnęła nożem. Ostrze wbiło się głęboko w klatkę piersiową mężczyzny, a z rany pociekła krew wprost na jego białe ubranie i rękę kobiety.
…mężczyzna zatoczył się i upadł na ziemię… → …mężczyzna zatoczył się i upadł na podłogę…
Siłował się z nią przez chwilę, nóż nawet zbliżył się do jego gardła, on jednak wytrącił kobietę z równowagi i rzucił nią o ścianę. → Jestem przekonana, że Ashley była wytrącona z równowagi już od kilku godzin i że nie zrobił tego wspomniany mężczyzna.
Proponuję: Siłował się z nią przez chwilę, nóż nawet zbliżył się do jego gardła, on jednak obezwładnił kobietę i rzucił nią o ścianę.
Ból dobiegający z tyłu głowy był tak intensywny… → Ból nie biega.
Proponuję: Ból pulsujący z tyłu głowy był tak intensywny…
Na ich głowach znajdowały się korony cierniowe. Ciernie zdążyły wbić im się w skórę, przez co w okolicy głowy mieli wiele małych ran… → Skoro mieli korony cierniowe na głowie, to rany od nich mogli mieć tylko na głowie, nie w jej okolicy.
…miała wrażenie, że wylało się ich w tej chwili więcej, niż przez resztę jej życia. → Reszta życia jest przed Ashley, więc nie może wiedzieć, ile łez jeszcze wyleje.
Proponuję: …miała wrażenie, że wylało się ich w tej chwili więcej niż w całym dotychczasowym życiu.
Podszedł do niej James, chwycił ją za ramię… → Czy oba zaimki są konieczne?
…zwrócił się do niej sąsiad głosem, jakim opowiada się dziecku kołysanki. → Kołysanki to piosenki, kołysanek się nie opowiada. Opowiadać można bajki.
…ale również z opuszków palców Jamesa. → Opuszki są rodzaju żeńskiego, więc: …ale również z opuszek palców Jamesa.
Tu znajdziesz odmianę rzeczownika opuszka.
…przyjść na komisariat i poinformować policjantów… → …pójść do komisariatu i poinformować policjantów…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/do-komisariatu-na-tych-dziewiec-dni;16360.html
Ból i zmęczenie towarzyszyły Ashley przez całą drogę. Oba te uczucia były nierozłączne jedno uzupełniało drugie. Męczył ją ból i bolało od zmęczenia. → Mam wrażenie, że trzy razy powtarzasz to samo.
Powoli, ostrożnie, aby samemu nie utknąć pod dźwiganym ciężarem ruszyła w jego kierunku. → Piszesz o kobiecie, więc: Powoli, ostrożnie, aby samej nie utknąć pod dźwiganym ciężarem, ruszyła w jego kierunku.
Leżała na ziemi przez kilka minut… → Leżała na stopniach przez kilka minut…
– Zebraliśmy się tutaj – zaczął ksiądz. – Aby przyjąć do wspólnoty naszego kościoła trzech nowych mieszkańców. → Piszesz o mężczyźnie, dziecku i kobiecie, więc: – Zebraliśmy się tutaj – zaczął ksiądz – aby przyjąć do wspólnoty naszego kościoła troje nowych mieszkańców.
W pół do piątej Steven przekroczył granicę… → Wpół do piątej Steven przekroczył granicę…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Kiedy-w-pol-a-kiedy-wpol;18619.html
– …Nie pomagałem innym… Kłamałem… → – Nie pomagałem innym… Kłamałem…
Ksiądz machnął ręką do znajdującego się na zakrystii chłopca… → Ksiądz machnął ręką do znajdującego się w zakrystii chłopca…
– Tylko nie kop nogami – powiedział. → Zbędne dookreślenie – czy można kopnąć, nie używając nóg?
Ashley zwinęła się na posadzce ołtarza… → Obawiam się, że ołtarz nie ma posadzki.
Proponuję: Ashley zwinęła się na posadzce przed/ pod ołtarzem…
Brian chwycił ją za bark i powiedział: → Jak Brian mógł ja chwycić, skoro ręce miał przywiązane do krzyża?
Objęła chłopca, nie zamierzała go oddać w niczyje ręce. → Jak mogła go objąć, skoro ręce miała przywiązane do krzyża?
Tymczasem w trakcie jazdy w drodze do domu Ashley… → Masło maślane – być w trakcie jazdy znaczy to samo, co być w drodze.
Proponuję albo: Tymczasem w trakcie jazdy do domu Ashley… albo: Tymczasem w drodze do domu Ashley…
…powiedział Brandon poprawiając swoje blond włosy. → Zbędny zaimek – czy poprawiałby cudze włosy?
Travis spojrzał się na Stevena. ->Travis spojrzał na Stevena.
Drzwi wejściowe kościoła się otworzyły. → Zbędne dookreślenie – chyba że w kościele były też drzwi wyjściowe.
Brandon tupnął nogą w ziemię. → Brandon tupnął nogą w podłogę/ posadzkę.
…ludzie zaczęli uciekać, taranując wszystkich którzy upadali na ziemię. → Uciekający mogli przewróconych tratować, ale chyba ich nie taranowali i nie wszystkich.
Proponuję: …ludzie zaczęli uciekać, tratując tych, którzy upadali na podłogę.
Policjant ścisnął broń szukając dogodnej pozycji do strzału. → Nie wydaje mi się, aby pozycji do strzału trzeba szukać.
Proponuję: Policjant ścisnął broń, próbując przyjąć dogodną pozycję do strzału.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciąg dalszy:
Brandon padł na ziemię wpatrzony w sufit. → Brandon padł na podłogę, wpatrzony w sufit.
Ashley wykorzystała chwilę nieuwagi, aby uciec. → Jak i kiedy Ashley uwolniła się od krzyża?
Brian zaczął płakać i wiercić rękoma oraz nogami… → Co Brian wiercił kończynami?
Proponuję: Brian zaczął płakać i wiercić się…
…zapytał się mamy, kiedy tu wróci. → …zapytał mamę, kiedy tu wróci.
…nie zwracali na niego większej uwagi, niektórzy pokazywali na niego palcami… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …nie zwracali na niego większej uwagi, niektórzy pokazywali go palcami…
W rogu znajdowała się kabura, a w niej Smith & Wesson Model 39. → W rogu znajdowała się kabura, a w niej smith & wesson model 39.
Nazwy broni piszemy małymi literami.
http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745
Na podłodze wewnątrz leżały ciała policjantów. → Zbędne dookreślenie – na zewnątrz kościoła nie było podłogi.
…znajdujący się tam krzyż wcale nie był bardzo realistyczną rzeźbą przedstawiającą Jezusa, a konającym George’em. → Czy dobrze rozumiem, że krzyż był konającym George’em?
Steven wszedł na zakrystię. → Steven wszedł do zakrystii.
Twoi goście nie żyją. → Fatalne sformułowanie.
Proponuję: Twoi ludzie/ koledzy/ policjanci nie żyją.
Ciekawe, co może się w niej kryć? – zastanowił się i zaczął wyjmować skrywane w niej papiery. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Ciekawe, co może się w niej kryć? – zastanowił się i zaczął wyjmować schowane w niej papiery.
Wyglądało na to, że kult wiedział wszystko… → Kult nie może niczego wiedzieć.
Proponuję: Wyglądało na to, że sekta wiedziała wszystko…
…może być trudne w tak krótki czasie. → Literówka.
Wiedziałem wszystko od początku, jeśli mi nie wierzysz, przeczytaj od początku całą… → Czy to celowe powtórzenie?
…ale on i tak już nie był tym samym człowiekiem, jakim go poznał. → …ale on i tak już nie był tym samym człowiekiem, którego poznał.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kazik 12
Dzięki za przeczytanie i cieszę się, że podobał się pomysł.
Regulatorzy
Dziękuję za komentarz i wyłapanie tylu błędów.
Co do pierwszej części komentarza – kościół działający w Southfall Springs podmieniał ciała nowych mieszkańców, bo łatwiej było nimi manipulować (o czym jest na końcu), wymazywanie pamięci Ashley służyło oczywiście temu, aby nie była świadoma tego, co się jej przydarzyło. Miała toczyć dalej swoje życie, jakby do niczego nie doszło.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Bardzo proszę, Simeone. Dziękuję też za wyjaśnienie, ale nadal nie pojmuję, dlaczego wymieniano ciała, czy wymazanie wspomnień nie wystarczało?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niezły horror, podobał mi się. Bohaterka musiała czuć się strasznie, widząc, że absolutnie straciła oparcie w mężu.
Sekta wydaje mi się mało logiczna – inwestują mnóstwo środków, żeby uzyskać trójkę nowych… Nawet nie wyznawców, tylko właściwie robotów. Co z tego mają? A w zamian muszą wyhodować ciała, łącznie z wszystkimi organami, zapewnić dom, pracę dla dorosłych i to nieźle płatną… Jak dla mnie – robią słaby interes. Wiem, że religia nie musi być racjonalna, ale aż tak?
Trochę mało wiarygodna ostatnia decyzja Stephena – nie dosyć, że praktycznie dobija przyjaciela czy chociaż znajomego, to jeszcze niszczy dowody zbrodni. Wystarczyło spalić w płomieniu świecy teczkę Ashley.
Babska logika rządzi!
Dziękuję za komentarz, Finkla i cieszę się, że opowiadanie się tobie podobało.
Wystarczyło spalić w płomieniu świecy teczkę Ashley.
Myślę, że gdyby cała sprawa wyszła na jaw, to Ashley wyciągnęłaby szybko wnioski i zrozumiała, że jeśli inni mieszkańcy Southfall Springs zostali przemienieni, to ona i Brian też. Dlatego spalanie wszystkich dowodów było jedynym wyjściem.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Facet mógł myśleć, że nie zauważyła zawirowań z oczyma i jeszcze może wierzyć, że nie została podmieniona. A dziecku na razie nic by się nie mówiło – tak jak czasami adoptowane maluchy dopiero później się dowiadują, że nie mieszkały z biologicznymi rodzicami.
Babska logika rządzi!