- Opowiadanie: Ajzan - Drewniany nóż - rozdział 1 (poprawiony)

Drewniany nóż - rozdział 1 (poprawiony)

Pierwszy rozdział mojego wattpadowego projektu YA po poprawkach. Bardzo dziękuję oidrin, Nikaszko i Folanowi za wszystkie uwagi.

Oceny

Drewniany nóż - rozdział 1 (poprawiony)

Ponoć lato tego roku w Asgardzie było wyjątkowo gorące, ale w gęstym lesie panował przyjemny chłód. Siedząca pośród krzewów Sigyn uśmiechnęła się do słońca migoczącego między liśćmi buku. Rano miała obawy, że samo szukanie jej ulubionych borówek zajmie dużo czasu, a tu proszę: bez niczyjej pomocy uzbierała pełen koszyk na długo przed wieczorem.

Uznawszy, że pora wracać, podniosła z ziemi laskę. Towarzyszące wstawaniu zaledwie lekkie ćmienie w lewej nodze uznała za dobry znak. Z powodu ran bywały dni, kiedy ledwo mogła chodzić, a bieganie w ogóle nie było wskazane. Jeśli zachowa ostrożność, powinna niedługo wyjść na szeroki gościniec.

Szła powoli, zasłuchana w śpiewie ptaków. To, że ich świergot nie różnił się od tego, który znała z rodzinnych stron, dodawał jej otuchy. Sigyn urodziła się w Midgardzie. Jej matka była człowiekiem, ojciec zaś bogiem z klanu Asów. To dzięki jego krwi płynącej w żyłach dziewczyny, mogła ona zamieszkać w krainie bogów. Pod wieloma względami Asgard różnił się od świata ludzi, ale nie wszystkimi. Może asgardzkie niebo miało kolor wrzosu i gwiazdy świeciły na nim także za dnia, ale pory roku pozostawały bez zmian.

Zamyślona Sigyn nie zauważyła, że laską jak i stopą trafiła w dołek w ziemi. Dziewczyna zachwiała się, ale nie upadła.

– Uważaj, gapo – skarciła samą siebie. Zerknęła do koszyka, z którego na szczęście nic nie wypadło. – Ufff… Mało brakowało.

Ledwie wypowiedziała ostatnie słowo, gdy serce zabiło jej tak mocno, że aż w przełyku poczuła ucisk. Zakasłała, po czym odkryła, że dłonie jej drżą. To nie miało sensu. Nic się przecież nie działo, ot nieomal upadła i tyle. Nie pierwszy raz.

Mimo to Sigyn odruchowo wyostrzyła zmysły, a przynajmniej tak sądziła, bo wokół słyszała teraz wyłącznie ciszę. W pierwszej chwili uznała, że to zwierzęta zmęczyły się upałem, potem skarciła samą siebie za tworzenie próżnych mrzonek. Przecież doskonale pamiętała nauki ojca doświadczonego myśliwego: milczenie lasu oznaczało bliskość drapieżnika.

– Na wschodzie Asgardu nie ma groźnych bestii – próbowała przekonać samą siebie, powtarzając to, co słyszała od innych.

Bezskutecznie. Jak lawina, na dziewczynę spadały kolejne okropne myśli. Ignorując ból w nodze, ruszyła szybszym krokiem. Gdziekolwiek by nie spojrzała, widziała głębokie cienie, bo w międzyczasie obłok przesłonił słońce. Leśny chłód także stał się nieprzyjemnie lodowaty.

Podmuch wiatru uderzył Sigyn w plecy. Mimo rosnącej paniki, dziewczyna zacisnęła palce na uchwycie laski, drugą dłonią przetarła wilgotne oczy i spojrzała twardo na las przed sobą. Z uporem patrzyła na soczystą zieleń drzew, nisko wiszące gałęzie. Wiatr przyniósł kilka białych płatków, które w pierwszej chwili wzięła za śnieg. Spojrzała w stronę, z której nadleciały, i odkryła kwitnący krzew. Równocześnie z tyłu Sigyn dobiegł trzask gałązek.

 

Zrozumiała, że ma kłopoty na długo, zanim z ośnieżonych zarośli wychynęła pierwsza para żółtych ślepi. Wydawało się, że zza każdej sosny dochodzi sapanie i warkot głodnych bestii, na których tereny Sigyn nieopatrznie wtargnęła w poszukiwaniu drewna na opał.

Wielokrotnie powtarzane lekcje ojca o zachowaniu spokoju na nic się zdały w obliczu prawdziwego zagrożenia. Silnie zakorzeniony instynkt ucieczki wziął górę i Sigyn pobiegła ile sił w nogach. Nie zwalniając, zrzuciła z pleców zebrany dotychczas chrust, Choć dzięki temu miała zdecydowanie lżej, to i tak mogłaby przysiąc, że tuż za plecami słyszy sapanie, zaś jej łydki muska ciepły, wilgotny oddech.

Nie przerywając biegu, wrzasnęła.

 

Prześwity między drzewami dodały Sigyn nowych sił. Za chwilę będzie bezpieczna.

Nie przestała biec, gdy spomiędzy krzaków wyskoczyła na gościniec. Nie mogła zwolnić, kiedy zbyt późno odkryła, że po drugiej stronie drogi nie ma niczego, oprócz przepaści.

 

W szaleńczym pędzie zahaczyła stopą o ukryty w śniegu korzeń. Świat wokół zawirował i wylądowała twarzą w białym puchu. Nie minęła sekunda, a naszpikowane ostrymi kłami szczęki zacisnęły się na łydce. 

Sigyn zawyła z bólu.

Wataha otoczyła ją ciasnym kręgiem. Kopanie wolną nogą nic nie dało, tak samo jak machanie toporkiem przed stojącym najbliżej basiorem. Ledwo go drasnęła, za to stojący obok wilk złapał uniesioną rękę za nadgarstek. Sigyn jakoś wyrwała rękę z potrzasku, ale rozerwała sobie przy tym skórę i mięśnie dłoni. Toporek upadł na ziemię w miejscu, gdzie zaraz zebrały się wilki. W tej samej chwili potężne szczęki złapały za drugą stopę.

Sigyn nie pozostało nic innego, jak zwinąć się w kłębek i zasłonić dłońmi kark. Według ojca to była najlepsza ochrona podczas ataku drapieżnika. Wilki zrywały z niej warstwy zimowego okrycia, aż w końcu dotarły do gołej skóry. Najwięcej szkód czyniły lewej nodze i plecom, ale najbardziej zależało im na rozszarpaniu gardła. Sigyn wiedziała, że powinna leżeć bez ruchu, lecz nie mogła przestać się wiercić, ilekroć dosięgały ją pełne kłów pyski i zakończone ostrymi pazurami łapy.

– Pomocy, proszę… Niech ktoś mi pomoże – załkała w śnieg, jak myślała, ostatni raz. – Błagam was, Norny, okażcie litość.

Jak się okazało, Prządki Losu wysłuchały Sigyn.

 

W ostatniej chwili ktoś ją złapał z tyłu za ubranie. Gwałtowne szarpnięcie na moment otrzeźwiło dziewczynę. Zawisła na skraju stromej skarpy. Tylko jedną stopą dotykała ziemi, podczas gdy druga unosiła się w powietrzu daleko od ziemi.

Przerażona Sigyn zamknęła oczy.

 

Poczuła drżenie ziemi, które z każdą chwilą przybierało na sile. Wilki odsunęły pyski od zdobyczy, kilka zawarczało, inne zaskomlały żałośnie. Cokolwiek się do nich zbliżało, nie mogło być dobre dla nikogo.

Nie minęła chwila, kiedy na miejsce uczty wyskoczyło wielkie zwierzę. Wstrząs podrzucił bezwładnym ciałem Sigyn. W głosie usłyszała głos. Instynktownie czuła, że należy do warczącego gardłowo potwora.

– Wara od dziewczyny, pchlarze! Wynocha, wynocha, wynocha! – Dla podkreślenia rozkazu kłapnął masywnymi szczękami.

Wilki nie potrzebowały więcej ostrzeżeń. Rozbiegły się w popłochu, zasypując swą ofiarę grudami śniegu. Pomimo bólu i strachu, Sigyn powoli otworzyła oczy. Najpierw zobaczyła bezkształtną, czerwoną masę w miejscu swych nóg. Szybko podniosła wzrok i zamrugała.

Jej serce zamarło na widok następnego koszmaru.

Nad nią stał najprawdziwszy varg. Nic dziwnego, że wataha nie próbowała stawiać oporu. Jak mogła, mając przed sobą władcę wilków? Ten basior był przeogromny, większy chyba nawet od łosia.

Kiedy Sigyn patrzyła na bestię zdjęta strachem, ta rozglądała się wokoło, zapewne by sprawdzić, czy mniejsi pobratymcy na pewno zrezygnowali ze zdobyczy. Nie ulegało wątpliwości, że chciała mieć dziewczynę wyłącznie dla siebie.

Myśl, że przynajmniej nie będzie długo umierać, przyniosła Sigyn pewną ulgę. Zamknęła oczy, gotowa na podróż do Helheimu.

 

Po chwili, która zdawała się wiecznością, tuż przy uchu usłyszała łagodny, choć nieco drżący z przejęcia głos młodego mężczyzny: 

– Już d-dobrze, jesteś bezpieczna. Z-za chwilę pociągnę cię do tyłu.

Z ust Sigyn wyszedł jedynie cichy jęk, brzmiący jak potwierdzenie. Nigdy, także teraz, nie czuła się komfortowo, kiedy ktoś obcy ją dotykał, jednak w obecnej sytuacji gotowa była przystać na cokolwiek, byleby odzyskać stabilny grunt pod obiema nogami.

– Uważaj teraz. Na trzy. Raz… dwa… trzy!

Łagodnymi pociągnięciami, nieznajomy odsunął Sigyn od skarpy aż na środek drogi. Nie cofnął rąk, kiedy usiłowała zapanować równocześnie nad zawrotami głowy, szybko bijącym sercem, oddechem, odruchem wymiotnym i wiotkimi nogami. Jej ciężkie dyszenie zagłuszyło pomruk powątpiewania nieznajomego.

– Zdecydowanie musisz usiąść – oznajmił, po czym ostrożnie obrócił trzymaną w miejscu. – Możesz spojrzeć przed siebie? Widzisz?

Sigyn otarła rękawem mieszankę śliny, łez oraz potu z twarzy i uniosła głowę. Parę kroków dalej, między drogą a przepaścią, wyrastał pniak na tyle duży, że mógł posłużyć za stołek. Zrobiła pierwszy niepewny krok i zachwiała się. Nieznajomy nie miał innego wyboru, tylko objąć ją ramieniem i doprowadzić na miejsce. Mówił coś cicho, chyba do niej, ale nie rozumiała przez krew pulsującą w uszach. Zadbał, by usiadła tyłem do skarpy. Będąc pewnym, że da radę siedzieć sama, w końcu zabrał ręce.

Z ust Sigyn wyszedł bełkot ledwie brzmiący jak podziękowanie, zwieńczone atakiem kaszlu. Ukryła twarz w ramionach. Dostała dreszczy.

– Ej, ej! – Nieznajomy zaczął delikatnie pocierać jej plecy. – Już dobrze.

Nie czując już na sobie zagrożenia rychłym upadkiem, Sigyn wygięła plecy, żeby uciec przed dotykiem swego wybawcy.

– Rozumiem… – mruknął chłopak. Chrzęst żwiru sugerował, że zrobił mały krok do tyłu.

Sigyn w końcu znalazła siłę i wolę, żeby przyjrzeć się nieznajomemu.

Najpierw skupiła wzrok na zużytym odzieniu. Brudna, niebieska tunika i brązowy płaszcz osłaniały wyjątkowo szczupłe ciało. Jasne, opadające na ramiona pukle okalały ładną, niemal kobiecą twarz. Kąciki wąskich ust unosiły się w przyjaznym uśmiechu, zaś oczy… Te oczy…

 

– Hej – Ponownie usłyszała w głowie głos varga, całkowicie pozbawiony wcześniejszej agresji. – Żyjesz?

Sigyn straciła czucie w kończynach, ale tak, jakimś cudem jeszcze żyła. Nie pozostało jej jednak wiele czasu.

– Błagam, dziewczyno, daj jakiś znak. – W głosie varga pobrzmiewała teraz desperacja. Równocześnie z pyska wielkiego wilka wyszło ciche skomlenie.

Razem przekonały one Sigyn, by posłuchać, jednak w obecnym stanie mogła co najwyżej otworzyć oczy. Potem mogła już tylko patrzeć na pochylony nad nią ogromny wilczy łeb. Jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w bladoniebieskie ślepia o wąskich źrenicach.

 

…Dokładnie te same oczy patrzyły teraz na Sigyn spod złocistej grzywki.

Zamrugała parę razy, ale nic się nie zmieniło.

– Dobrze się czujesz? – zapytał nieznajomy.

– Chyba… – mruknęła Sigyn. – Daj mi chwilę.

– Och, jasne. – Zawstydzony chłopak odwrócił wzrok.

Następne kilka minut upłynęło w ciszy. Ona siedziała na pniaku, on chodził nerwowo tam i z powrotem. Sigyn zdołała sobie wmówić, że to wyobraźnia płata jej figle. Varg mógł mieć niebieskie oczy, ale przecież nie takie same.

Po jakimś czasie poczuła się też na tyle dobrze, by spróbować wstać. Odruchowo zaczęła szukać laski, niestety, przepadła. Tak samo jak koszyk borówek.

W bezsilnej złości Sigyn zacisnęła lepkie od soku i potu dłonie w pięści. Bez zastanowienia zerwała się gwałtownie z pniaka. Od tego nie dość, że zakręciło się jej w głowie, to jeszcze zabolały obie nogi.

– Hej! – Nieznajomy złapał Sigyn za dłoń, kiedy ugięły się pod nią kolana. Drugą ręką spróbował też objąć ją od tyłu, ale na to już nie pozwoliła.

Czubkiem głowy Sigyn sięgała nieznajomemu co najwyżej do piersi. Z powodu upału ubrała dzisiaj suknię z luźnymi rękawami. Lekki materiał zsunął się z uniesionego przez chłopaka przedramienia. Dziewczyna niemal jak dotyk czuła na skórze spojrzenie niebieskich oczu, najpierw skupione na wypukłych bliznach wokół nadgarstka, potem sunące po siateczce drobniejszych rys na wierzchu dłoni.

Chłopak ze świstem wciągnął powietrze nosem.

– Dziękuję! – Zanim zdążyłby coś powiedzieć, Sigyn zabrała dłoń. Opuściła wzrok na czubki swoich butów. – Za… wszystko.

– Nie ma za co. – Czy znowu się jej tylko zdawało, czy w głosie nieznajomego usłyszała warknięcie? – Dla… Dlaczego tak pędziłaś? Ktoś cię gonił?

Z każdą chwilą Sigyn było coraz trudniej stać na bolących nogach, dlatego usiadła z powrotem na pniaku. W ten sposób zyskała też wymówkę, aby nie udzielić od razu odpowiedzi. Ku jej zaskoczeniu, nieznajomy ukląkł, żeby być z nią na równi.

Ile mógł mieć lat? Jeśli był bogiem, musiał być starszy niż wyglądał. Sama Sigyn, jaka półbogini, żyła dłużej niż zakładali ludzie – dla nich wyglądała jakby miała tylko szesnaście lat. Chłopak z kolei, pomimo niecodziennie wysokiego wzrostu, wyglądał jakby miał osiemnaście. Fakt ten, w połączeniu z urodą nieznajomego, nie czynił sytuacji mniej niezręcznej dla Sigyn.

– Ja… Nie. Nikt mnie nie gonił. Po prostu… Wydawało mi się… – Urwała. 

– W tej części Asgardu nie grasują wilki – zapewnił z uśmiechem nieznajomy. – Thor wszystkie wybił.

Coś dziwnego było w jego słowach i dopiero po kilku sekundach Sigyn zrozumiała, co: ani razu przecież nie wspomniała o watasze. W pierwszej chwili uznała, że jej wybawca po prostu domyślił się po bliznach na ręce, tak jak ojciec po zadrapaniach rozpoznawał, które zwierzę myszkowało wokół domu. Chłopak co prawda nosił krótką broń u pasa oraz przewieszoną przez ramię torbę, ale nie wyglądał ani na wojownika, ani na myśliwego. Prędzej na wędrowca o ile nie włóczęgę, sądząc po stanie ubrania.

W nie mniejsze zdumienie wprawiła Sigyn reakcja nieznajomego na własne słowa. Zaraz po wypowiedzeniu ostatniego zesztywniał, po czym szybko odwrócił wzrok i zakasłał.

– W każdym razie, dasz radę dojść do domu? – zapytał, wstając z klęczek. Dłońmi zaczął wykonywać dziwne, nerwowe gesty. Kiedy odkrył, że Sigyn się im przygląda, schował ręce za siebie.

Własne dłonie dziewczyna zacisnęła na kolanach. Owszem, nieznajomy uratował ją przed upadkiem, ale przez te dziwne oczy oraz zachowanie, czuła się nieswojo w jego towarzystwie. Jednocześnie nie potrafiła kłamać i choć duma na tym cierpiała, nadal potrzebowała pomocy.

– Nie wiem… Zgu… Potrzebuję laski.

W odpowiedzi usłyszała cichy pomruk brzmiący jak „No tak”. Wędrowiec najpierw wsadził rękę do torby bez unoszenia luźnej klapy. Chyba nie wymacał tam tego, czego szukał, bo następnie skierował uwagę na krzaki po drugiej stronie drogi.

– Zaraz wrócę. Zaczekaj. – Oznajmił i wskoczył w zarośla.

Liście głośno szeleściły, kiedy grzebał między gałęziami. Zaciekawiona Sigyn czekała cierpliwie, aż w końcu usłyszała głośne „Mam!”. Zaraz potem chłopak wrócił, dzierżąc w dłoni długą, suchą gałąź. Usiadł na trawie obok Sigyn. Z wprawą wyłamywał mniejsze gałązki. Każdą rzucał z powrotem w krzaki po drugiej stronie drogi.

– Zwierzęta będą miały z nich większy pożytek – wyjaśnił, nie odrywając wzroku od pracy. Przyglądająca się mu Sigyn odniosła wrażenie, że łamanie suchego drewna sprawiało chłopakowi pewną ulgę. Z jego twarzy zniknęło niemal całe napięcie.

Kiedy z gałęzi ostał się jedynie w miarę prosty kij, nieznajomy wyciągnął z pochwy u pasa misterny długi nóż zrobiony całkowicie z drewna. Pomimo braku metalowego ostrza, jego właściciel z łatwością usuwał odrosty i korę.

Po namyśle przyłożył sztych do podstawy kija i coś na nim nakreślił, mamrocząc przy tym cicho. Sigyn nie zrozumiała słów, ale w ich melodyjnym brzmieniu rozpoznała zaklęcia. Sigyn zdziwiła się, bo na czarowników zwykle źle patrzono. Nigdy nie rozumiała, czemu właściwie tylko kobietom pozwalano zgłębiać tajniki magii, dlatego obserwowanie praktyk nieznajomego nie budziło w niej niechęci. On sam również nie wyglądał na zawstydzonego swymi zdolnościami, wprost przeciwnie.

– Gotowe! – Oświadczył z dumą. – Powinien wystarczyć na drogę do domu.

Nie wstając z trawy, wręczył Sigyn nowy kostur. W jej oczy od razu rzuciła się wyryta na jednym końcu runa. Wyglądała znajomo, ale zanim zdołała sobie przypomnieć, młody czarownik ją ubiegł.

– To dla pewności, że kij się nie złamie.

Dziewczyna potaknęła i spróbowała wstać. Choć obolała, wsparta na kiju obiema dłońmi, zdołała przejść kilka kroków

– I jak?

– Myślę… Myślę, że teraz dam radę wrócić do domu. Bardzo dziękuję. – Choć Sigyn naprawdę czuła wdzięczność, silniejszy był wstyd za całe to zamieszanie.

Chłopak uśmiechnął się, ale niezwykłe oczy wyrażały coś zupełnie innego – smutek albo wstyd. Wróciła znajoma niezręczność.

– Naprawdę, nie ma za co – powiedział. – Jeśli to wszystko… – Zrobił dwa kroki do tyłu.

– Zaczekaj! – Zawołała Sigyn.

Jak na rozkaz, nieznajomy stanął jak wryty.

– Tak? – spytał podejrzliwie. – Potrzebujesz jeszcze czegoś?

Najwyraźniej obecna sytuacja była okropnie niezręczna także dla niego i, jak Sigyn, chciał stąd odejść. Jednocześnie dziewczyna miała jednak dużo pytań.

– Jak… – Zawahała się, niepewna, co właściwie chce powiedzieć. – Jak masz na imię?

Nieznajomy odwrócił wzrok i wymamrotał coś do krzaków.

– Lopt? – Sigyn powtórzyła to, co myślała, że usłyszała.

Chłopak jeszcze raz zerknął na nią i zaraz rzucił się do ucieczki. Miał długie nogi, więc szybko pokonał spory dystans. Stanął tylko na moment, by jeszcze raz zerknąć na pozostawioną w osłupieniu Sigyn, po czym pognał dalej, aż znikł za zakrętem.

Dziewczyna stała tak długo, na ile pozwalały jej siły. W końcu pokuśtykała z powrotem do pniaka, usiadła, rzuciła kostur na ziemię i ukryła twarz w dłoniach.

– Noż co za dzień! – jęknęła. – Co za dzień!

Koniec

Komentarze

Witaj ponownie. :)

Niewiele już pamiętam z tamtego tekstu, jaki przed miesiącami komentowałam i potem trafił do bety, a mnie wyświetlała się przy nim ciągle „gwiazdka powiadomień”. :)

Z uwag językowych zatrzymały mnie następujące (są to jedynie wątpliwości i sugestie – do przemyślenia):

To, że ich świergot nie różnił się od tego, który znała z rodzinnych stron, dodawał jej otuchy. – tutaj posypała się składnia zdania – skoro „to”, zatem nie może być „dodawał”, lecz „dodawało”, masz tu także powtórzenie: „to/tego”

Przecież doskonale pamiętała nauki ojca )przecinek albo myślnik?) doświadczonego myśliwego: milczenie lasu oznaczało bliskość drapieżnika.

 

– Na wschodzie Asgardu nie ma groźnych bestii – próbowała przekonać samą siebie, powtarzając to, co słyszała od innych. (…) Wydawało się, że zza każdej sosny dochodzi sapanie i warkot głodnych bestii, na których tereny Sigyn nieopatrznie wtargnęła w poszukiwaniu drewna na opał. – te dwa fragmenty mi do siebie nie pasują: to w końcu dziewczyna weszła na teren bestii, czy nie?; czy chodziło o to, że ona sobie atak jedynie wyobraziła, a była gdzieś indziej?

 

Nie zwalniając, zrzuciła z pleców zebrany dotychczas chrust, Choć dzięki temu miała zdecydowanie lżej, to i tak mogłaby przysiąc, że tuż za plecami słyszy sapanie, zaś jej łydki muska ciepły, wilgotny oddech. – nie wiem, co tu zamierzałaś napisać, bo fragment jest niezrozumiały – czy przed „choć”, pisanym wielką literą, miała być kropka, czy zamiast tego „choć” po przecinku miało być małą literą, czy też brakuje tam części zdania, a „choć” z wielkiej litery rozpoczyna już nowe?

 

Czemu część wydarzeń jest zapisana kursywą? – czy chodzi o wyobrażenie sobie ataku wilków?, czy ktoś snuje taką opowieść? – tu jest za dużo domysłów…

 

W głosie usłyszała głos. – znów niezrozumiałe zdanie – czy chodziło o głowę, czy o coś, co usłyszała w głosie nieznanej postaci?

Sama Sigyn, jaka półbogini, żyła dłużej niż zakładali ludzie – dla nich wyglądała jakby miała tylko szesnaście lat. – literówka czy brak części zdania?

 

Ładnie wyeksponowałaś tytułowy nóż, ciekawie zapowiada się dalszy ciąg przygód półbogini, domyślam się, że spotka jeszcze wielokrotnie tajemniczego, „warczącego” młodzieńca; stworzony świat – urokliwy i baśniowy. :) Zapowiada się wciągająca, piękna powieść, czego życzę. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Witam Ajzan !!

 

Kiedy początek nie przypadł mi bardzo do gustu, to potem opowiadanie bardzo mnie zainteresowało. Teraz jak skończyłem czytać to myślę, że może ten chłopak zamienia się w wilka? Pozdrawiam! Pisz dalej. :)

Jestem niepełnosprawny...

A teraz zerknąłem na komentarz bruce i też chcę zapytać co oznacza tekst kursywą? Czy to może przez przypadek sobie kliknęłaś?

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka