
Witajcie,
już tu kiedyś byłam. Zaczęłam w życiu od nowa, także i tutaj postanowiłam zrobić to samo. Z góry dziękuję za odwiedziny jak i komentarze. Wiedźma ma na was oko.
Witajcie,
już tu kiedyś byłam. Zaczęłam w życiu od nowa, także i tutaj postanowiłam zrobić to samo. Z góry dziękuję za odwiedziny jak i komentarze. Wiedźma ma na was oko.
1. Wmów sobie, żeś martwy
Gdy później wspominała ten moment, Lake nie żałowała samego aktu morderstwa. Wyrzucała sobie jedynie, jak bardzo drżały jej ręce, jak nieudolnie stawiała stopy, jak wszystkie ruchy były niezdarne i hałaśliwe. Tylko kaprys losu uchronił ją wtedy przed niepowodzeniem, pozwolił przebić serce bestii tą marną namiastką włóczni. Może robiła to nie po raz pierwszy, ponieważ nawet nie wzdrygnęła się na widok krwi. A może to wina lasu, może już zwariowała, bo to nienormalne, aby patrzeć tak obojętnie na martwe ciało.
Kobieta myślała, że dojrzy w oczach towarzysza odrazę, wyrzut lub co gorsza pochwałę. Jednak Wolf popatrzył na nią zupełnie inaczej, jakoś tak dziwnie.
– Idzie Wataha z zaświatów – wydukał z drżeniem. – Tak powiedział. Już jesteśmy martwi, ale będzie tylko gorzej.
– Znajdziemy wyjście.
– Mówił, co robią z takimi, jak my. Po co tu jesteśmy. Dlaczego. I kto nam to zrobił. – Wolf chwycił Lake za dłonie, miał rozbiegane, gorące spojrzenie, nierówny oddech. Cisza lasu jeszcze bardziej to uwypuklała, odbierając jakiekolwiek pozory realności. Lake czuła, że tkwi w koszmarze, trwającym tak długo, że sen zaczął pokrywać się z rzeczywistością. – Lake, ja nie dam rady. Przecież wiesz, że nie wytrzymam tego, co mi zrobią.
– Wrócimy. Do. Domu.
– Ale ja właśnie o domu mówiłem. – Wolf wyglądał jak osierocone dziecko, które doznało zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Zdawał się nie wiedzieć, co robić, jednocześnie czując, że nigdy już nie będzie lepiej.
„To ten las” – pomyślała. „To ten przeklęty las”.
Cisza absolutna jawi się jako błogosławieństwo, ale w gruncie rzeczy ogłusza; mózg stara się wychwycić znajome dźwięki, nie słysząc ich jednak, idiocieje. Mimo to Lake powinna być bardziej czujna, nie dać się rozproszyć. Być może wtedy nie stałaby jak głupia, podczas gdy Wolf strzelił sobie w głowę.
W tym samym momencie Lake zrozumiała, jak bardzo samobójstwo potrafi być egoistyczne. W świecie pełnym przywilejów i udogodnień wymaga nie lada odwagi, ale kiedy nie ma się nic, kompletnie nic oprócz drugiej osoby, to egoizm najwyższych lotów. Patrząc na krew, mieszającą się z leśnym poszyciem, udręczona kobieta zastanawiała się, czy Wolf nie podjął właśnie decyzji za nich oboje.
„Skoro razem tak trudno” – myślała „to sama… Stracę zmysły szybciej, niż zdołam się zabić”.
Starała się wmówić sobie, że to nie egoizm. Egoizm to żądać od drugiego człowieka, by żył nieznośnym bytem po to tylko, abyśmy sami nie mieli ciężko po jego stracie. Lake Hayes wiedziała, że w poprzednim życiu nie miałaby do Wolfa żalu. Ale w nowej, pokręconej rzeczywistości czekało ją już tylko beznadziejne szaleństwo.
Długo klęczała przy ciele w gruncie rzeczy nieznajomego człowieka. Dopiero po czasie zrozumiała, że chyba miała za zadanie go chronić. W takim wypadku całkowicie zawiodła. Obojętne jednak, jakie wyznaczamy sobie zadania, zawsze bowiem góruje nad nim jedno – przeżyć. Martwi nigdy nie powinni być ważniejsi od żywych. Zebrała się więc w sobie i podpierając dziwnie obolałymi rękami, stanęła na zdrętwiałych nogach, po czym ruszyła przed siebie.
Zawróciła.
Granice wytrzymałości są zwykle dużo bliżej albo dużo dalej, niż nam się wydaje. Lake była kompletnie wyczerpana, ale jakoś, nawet o tym wiele nie myśląc, wykopała Wolfowi płytki dół za pomocą kamieni. Gdzieś tam, na obrzeżach pamięci, kołatało jej się coś jeszcze. Choć nie czuła się uduchowiona, wyciosała mu krzyżyk. Nie przychodził jej do głowy inny znak szacunku dla zmarłego, a ten był naprawdę ładny. Być może jemu również by się spodobał.
W ciągu następnych godzin wypełnionych przytłaczającą wędrówką, Lake starała się nie czuć żalu. Po części nawet Wolfa rozumiała, choć wolałaby, żeby nie działał pod wpływem emocji. Samobójstwo powinno być zaplanowane, wykonane z należytym porządkiem i wewnętrzną pewnością. Szczęście w nieszczęściu sprawiło, że nie było sędziów mogących go osądzać.
Dzień zamienił się w noc, doba zaś w tydzień, a ona wędrowała bez końca, za towarzystwo mając jedynie ryby, które znajdowała w zbiornikach wodnych. Podskórnie czuła, że Wataha dyszy jej w kark, choć zmysły mówiły co innego. Była sama jak palec.
Z początku przerażał ją każdy ślad człowieka, ale w końcu wszystko zaczęło się Lake mieszać, może po prostu chodziła w kółko. Zasypiała tam, gdzie stała, bo głowa pulsowała bólem.
Całą wieczność później Lake obudził gwizd. Zerwała się, nie patrząc, dokąd biegnie. Nerwy miała napięte do granic możliwości, bo organizm ciągle tkwił w stanie walki lub ucieczki.
„Nie mogę oddychać. Dlaczego nie mogę oddychać. Gdzie są moje nogi, czemu ich nie czuję. Zwymiotuję. Moja głowa zaraz eksploduje. Dlaczego jest tu tak głośno. Nie oszalałam. Chyba oszalałam. Oszalałam. Może umieram. To koniec. Nie mogę oddychać. Nie, nie, nie…”.
W następnej chwili siedziała na mokrej ziemi, oparta o drzewo, nie mogąc powstrzymać dreszczy. Czuła się wyczerpana i niezdolna do ruchu oraz tak oszołomiona, jak gdyby ktoś rozszarpywał jej umysł na strzępy. Serce dudniło mocno, aż bolało.
– Oddychaj, psiakrew, oddychaj. Uspokój się. To był… zobacz… to był tylko ptak. Lake, to ptak. Skup się na jego barwie, na skrzydłach, na dziobie. Zobacz, jak drobi. A teraz pomyśl, jakie to ważne. Co to oznacza.
– Nie wiem, co to oznacza – odpowiedziała samej sobie. – Ale to chyba dobry znak.
Miała dreszcze, a zarazem całe ubranie przesiąknięte potem. I choć w głowie nadal huczało, a prawą ręką prawie nie mogła ruszać, poczuła przypływ ekscytacji. To przecież nie tak, że wszystko się nagle zmienia – przeważnie są to drobiazgi, które dopiero razem podgryzają fundamenty świata.
„Musisz iść naprzód. Po prostu. Idź. Naprzód. Zawsze pozostawaj w ruchu”.
Poruszała się jak gdyby po omacku, las wydawał się gęstszy, powietrze zaś coraz mocniej ciążyło jej w płucach. Przestała w końcu sypiać, bo w snach nawiedzali ją zamaskowani ludzie dosiadający włochatych bestii.
Podczas jednej z takich nocy, gdy siedziała z włócznią przyciśniętą do piersi, ze spoconą twarzą i ciężkim oddechem, usłyszała wycie wilków. Od tamtego momentu Lake coraz bardziej traciła spójność z rzeczywistością.
„Jesteś martwa, pamiętasz? W takim razie przeżyjesz. Przeżyjesz i… Pieprzony Wolf. Pieprzony, parszywy egoista. Nie, nie, nie… Nie. Lepiej nam, lepiej mi, bez niego. Tak. Ale Lake, pierwsza zasada przetrwania mówi… Jaka zasada? Co mówi? Nigdy nie idź sam. Ale nie jestem sama. Wataha patrzy. Wataha pożera. Wataha mnie przyjmie. A co, jeśli zabiłam ich wodza? Jestem wodzem. Wataha to ja”.
– Co? Co ty pieprzysz? – Lake uderzyła się w twarz. – Przestań się bawić. Rusz się.
„Idę”.
Nic nie widziała, ciemno choć oko wykol. No tak, miała zaciśnięte powieki. Szła dalej, być może na czworakach, i nawet nie zauważyła, gdy noc przemieniła się w świt. Przystanęła, ogłuszona kanonadą dźwięków. Gdzieś tam, ale jednak nie tak daleko, przechadzały się zwierzęta. Całe masy. Jak to możliwe? Może tylko tak jej się zdawało? Drzewa wciąż wydawały się ogromne. Niebosiężne, nieodróżnialne, nieruchome. Groźne. Natura poskromiła człowieka, Lake czuła się jak w klatce. Gdy spojrzała w górę, korony drzew rozcapierzały się na tle nieba, gdy patrzyła prosto, ich gęsto rozmieszczone pnie przysłaniały widoczność.
„Tlen – pomyślała. „Potrzebuję tlenu w lesie. To śmieszne. Czy mogę się zaśmiać?”. Zawyła ze śmiechu.
Oparła się o kraty celi. Naszła ją myśl, że wyszła już z tego lasu wiele razy, ale wciąż wchodziła do nowego.
„Ile to już czasu minęło? Lake, kochana, nawet diabli nie wiedzą”.
Wtem zauważyła, że się myliła. Drzewa rosły jakby rzadziej i wcale nie były takie wielkie. Błękit nieba odbijał się w zastygłych oczach Lake. Może jednak, ponownie, tak jej się tylko wydawało. Miała ochotę zapytać wilki.
„Tam jest jeden, popatrz!”.
Faktycznie, krzak obok zaszeleścił i po chwili coś się zeń wynurzyło. Jednocześnie był to jej wilk i nie. Był to bowiem Wolf, z kuszą wymierzoną prosto w twarz Lake.
2. W twojej głowie oni odpowiedzą inaczej
Gdy tylko zdała sobie sprawę, że to kompletnie niemożliwe i całkowicie irracjonalne, umysł wrócił Lake momentalnie, jak gdyby wcześniej zrobił sobie po prostu chwilę przerwy.
Stojący przed nią mężczyzna nie był Wolfem, bardziej już przypominał Lake, oboje mieli bowiem rozczochrane brązowe włosy i to coś w spojrzeniu, co budziło zarówno szacunek i grozę. Może właśnie z powodu tych dwóch emocji stali jedynie, nie spuszczając z siebie oczu, nie walcząc, nie uciekając.
Mężczyzna wciąż celował do Lake, ale opuścił lekko broń, skierował kuszę na jej serce. Zlustrował ją od stóp do głów. Nie był to pożądliwy wzrok i nie zatrzymywał się na konkretnych częściach ciała. Lake poczuła się oceniana, tak jak ocenia się zwierzę na polowaniu – czy jest warte zachodu, z której strony podejść.
Kobieta, niczym to zwierzę, musiała uciec. Od myśliwego i od dusznego powietrza, które nienaturalnie zagęszczało się wokół i rozpychało między nimi. Wataha nie dawała człowiekowi nawet odetchnąć.
– Zabiłam jednego z was kijem. Z drogi – warknęła przez zęby Lake.
Obcy odburknął coś niezrozumiale. Był silny, kuszę bowiem trzymał jak zawodowiec, ale mimo to drgały mu mięśnie, a wzrok na chwilę uciekał, jak osaczonemu dzikiemu zwierzęciu. Czy Wataha może się bać?
Lake powoli stawiała stopę za stopą, aby go okrążyć. Wystawiła przy tym ręce do przodu, gotowa rzucić się na obcego w każdej chwili.
– Nie dotykaj mnie – wycharczał.
– Nie zamierzam – odpowiedziała kobieta z odrazą. – Ale idę stąd.
O dziwo kusznik opuścił broń, jak gdyby dając do zrozumienia, że droga wolna.
„A jeśli strzeli mi w plecy? Na pewno strzeli. Strzeli aż miło”. – Na sekundę stanęło jej serce. „A co, jeśli oni wcale nie chcą mnie zabić? Za to, co zrobiłam, prędzej wytną mi na żywca tarczycę. Ten tutaj wygląda, jakby mógł to zrobić”.
„Skup się”, mówiła głowa. „Dość”, mówiło serce. W następnej chwili już odbiła się od podłoża i wykorzystując cały ten pęd i zaskoczenie, Lake zdołała powalić obcego na ziemię. Wystrzelony bełt mignął obok, rozwiewając kobiecie włosy, ale ona waliła na oślep pięściami. Dopiero po kilku razach dotarło do niej, że idzie zbyt łatwo. Mężczyzna w ogóle się nie bronił, miał za to dziwny wyraz twarzy – udręka, dyskomfort i rezygnacja w jednym.
– Zejdź ze mnie – powiedział głucho.
Lake postanowiła zostawić tego złamanego mężczyznę. Nie spuszczając zeń wzroku, podeszła jednak do kuszy. Nie wydawało jej się, że potrafi z niej strzelać, poza tym czuła się zbyt słaba na noszenie takiej kobyły, a tym bardziej ładowanie jej. Zabrała więc wszystkie bełty.
– Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz – mruknął jeszcze mężczyzna.
Przetrwanie to ciąg wyborów. Lake wybrała nieufność do obcego i każdy kolejny krok uświadamiał jej moc tej decyzji. Ta twarz… te oczy… tłukły się kobiecie po głowie niczym przed chwilą zapomniana myśl. Z całych sił próbowała przypomnieć sobie cokolwiek, ale nic z tego. Niemniej znała go. Czuła, że go znała.
„Czemu za mną nie poszedł? Chciałabym… Nieważne. Nieważne”.
Tej samej nocy Lake w końcu poczuła, że jej więzienie nie jest zamkniętą skorupą. Trzęsła się z zimna, bo ogień ledwie się tlił. Nigdy jeszcze nie wiało tak mocno, Lake stała więc wpatrzona w niebo. Widziała gwiazdy. Niezliczoną wręcz ilość. Widok ten dawał tak znajome odczucia, że wraz z ogłuszającym zawodzeniem wiatru, sprawił, że padła na kolana i zaczęła płakać. Płakała jak noworodek, który nie wie, co się z nim dzieje. W jej głowie panował chaos, na wierzch wychodziły przeróżne wspomnienia, ale mijały tak szybko, że nie mogła ich przyswoić. Nie da się żyć, nie wiedząc, kim się jest i dokąd się zmierza, nie potrafiąc wyobrazić sobie przyszłości.
Czuła, że już wkrótce nie da rady tak dalej, ale jednocześnie tak bardzo nie chciała umierać. W gruncie rzeczy w ludzkiej naturze nie leży poddawanie się, mimo to liczba uderzeń, które można przyjąć, jest ograniczona. Gdy zawyło stado wilków, zaczęła krzyczeć. Zakryła uszy i wyła jak one. Robiła to tak udolnie lub nieudolnie, że chwilę później jeden z nich stanął wprost przed nią. Był monstrualnie wielki, łapy zdawał się mieć wielkości ludzkiej głowy, a kły długie i ostre jak szpile. Bydlę ledwie machnęło pazurami, ale dosięgnął celu. Lake miała wrażenie, że upadła jeszcze zanim cokolwiek poczuła.
– Przestań krzyczeć. – Chrapliwy głos był naglący, ostry, wcale błagający.
– Uważaj… – jęknęła Lake, równocześnie podnosząc się na obolałych rękach. Twarz piekła ją jak cholera. Mimo to wyjęła naręcze bełtów i rzuciła je obok kusznika. – Zabij to coś.
– Co mam zabić?
– Wilka. Nienaturalnie wielkiego. To on mnie właśnie… – urwała, bo gdy dotknęła twarzy, nie poczuła pod palcami ani krwi, ani rany. Jedynie zrogowaciałą skórę.
– Tę bliznę miałaś już wcześniej. Inny wilk, inne czasy. Ten las ukazuje najwidoczniej nasze lęki.
– „Najwidoczniej”? – Lake przestała już piec twarz, ale dudniło jej w skroniach i ból ten rozchodził się rytmicznie w tył głowy.
– Zorientowałem się, gdy jako jedyna zostawiłaś mnie w spokoju. Cała reszta wyciąga ręce i nie chce się odwalić.
Nie spodobało jej się to, nie spodobało ani trochę. Jak można wygrać z czymś, co nie istnieje? Co czeka osobę, która przegra z własnym lękiem? Spojrzenie nieznajomego było odbiciem tych samych odczuć i myśli. Zresztą w całej jego twarzy tkwiło coś, co gwarantowało przetrwanie.
– Opuścimy to miejsce – stwierdziła Lake.
– Tak – odparł mężczyzna, po czym wstał tak szybko, jakby w istocie miał na myśli „teraz, zaraz”.
Lake kiwnęła głową w hołdzie pośpiechowi, i nawet nie zastanawiała się, czy obrana przez niego ścieżka jest prawidłowa. Nagle poczuła, jakby zmarznięta usiadła przy ogniu; zaufanie smakowało dobrze.
– Nazywam się Lake Hayes.
– Bishop Tenn.
Nie zatrzymali się, nie robili z tego ceregieli, choć oboje wiedzieli, że ta wymiana niosła ze sobą duże znaczenie. Tylko imiona łączyły ich z przeszłością, z ich dawnymi „ja” – podarować komuś jedyną cenną dla siebie rzecz to niemało.
Odstraszali nawzajem swoje lęki, toteż podróżowali szybciej. Lake wciąż słyszała wycie, ale brak reakcji Bishopa Tenna rozwiewał strach. Bishop zaś nieustannie widział tłum ludzi, ale z Lake u boku nie odważali się wyciągać rąk. Było mu więc dobrze dopóty, dopóki nikt go nie dotykał.
„To zwykły las. Nudny jak bezchmurne niebo”. – Kobieta zdziwiła samą siebie tym spostrzeżeniem. „Nie ma tu nic niezwykłego”.
Działali jak jeden mechanizm, bez słów, nie mogło być więc mowy, że się nie znali, że nie tkwili już kiedyś w podobnej sytuacji – wspólnie walczyli o przetrwanie, jak gdyby nie robili nigdy nic innego. Lake musiała zostawić na później rozmyślanie, czy to dobry znak, czy wręcz przeciwnie.
– Czy obudziłeś się nagle w środku lasu? – zapytała, gdy brzuchy mieli względnie napełnione. Nawiązywała do własnego doświadczenia.
– Nie – zdziwił się Bishop. – Stałem wśród drzew, z kuszą w ręku i pustą głową. Zacząłem po prostu… iść naprzód. – Dołożył drew do ognia, płomienie rozbłysły, ale na chwilę. Nie zrobiło się wiele cieplej. – Przeklęta sosna.
– Dziwne jest to, co mówisz. Nie pasuje do moich poprzednich założeń. To tak jakby… jakby była tu jakaś zasłona. Co gdyby ją znaleźć i przejść przez nią ponownie?
– Od razu wróciłem się po swoich śladach – wyjaśnił cierpliwie. – Nic z tego. Zatoczyłem koło.
– Minęło tak dużo czasu… Już miałam kiedyś podobną myśl. Otóż, co jeśli wyszliśmy z tego lasu setki razy, ale każdy koniec jest jednocześnie początkiem?
Bishop odpowiedział inaczej, niż się spodziewała. Szczerze wolała, żeby powiedział cokolwiek innego tylko nie to.
– Przychodzi mi już do głowy tylko jeden sposób. Poddać się lękom.
Siedząc nad taflą wody, Lake wpatrywała się w swoje odbicie. Przejeżdżała palcem po starej bliźnie, próbując przypomnieć sobie tamtego wilka i tamte czasy. Miała właśnie przeżyć raz jeszcze największy koszmar, jednak bez wiedzy empirycznej, a więc na ślepo, dodatkowo bez strachu.
– Zrobimy to jednocześnie – powiedział Bishop.
– Bez krzyku, z otwartymi oczami. Pamiętam. – Lake przełknęła ślinę. Pozostało im tylko czekać.
Wilk zjawił się nieśpiesznie, jak gdyby kompletnie świadomy, że jest oczekiwany. Nawet się nie skradał, po prostu wyłonił zza drzewa i czekał. Był co najmniej trzy razy większy niż powinien, ale Lake stała gotowa z wyciągniętą przed siebie włócznią. Okrążali się i choć normalnie żywiłaby doń ogromny respekt, teraz miała ochotę się śmiać.
– Nie jesteś prawdziwy – wymamrotała. – Jeśli jednak, udowodnij.
Jak na komendę, wilk skoczył, po czym przygwoździł kobietę do ziemi zaledwie jednym ruchem. Szeroko otwartymi oczami musiała patrzeć, jak ten wysuwa pazury, czuła niemal gorąc krwi. Raz jeszcze wilk rozorał jej twarz.
I wtedy zniknął, a świat wraz z nim.
3.Sięgnij pomiędzy furię a spokój
– Dociera, co się do nich mówi? – zapytał Nadzorca, zaglądając każdemu podkomendnemu w oczy.
– Jeszcze nie. – Padła odpowiedź. – Kwestia chwili.
Nadzorca zamyślił się, być może wyobrażał sobie piękną scenę usuwania z tego świata dwójki renegatów. Nie pierwszy raz zresztą.
– Z Bishopem Tennem nie da się rozmawiać. Zamknijcie go na razie, ale jakoś porządnie. Dawajcie kobietę.
Lake Hayes wyglądała zupełnie inaczej, niż gdy widział ją ostatnio. Kobietę, którą osobiście wprowadził do Systemu, otaczała uprzednio aura dyscypliny, leżąca swoją drogą niesamowicie na człowieku. Gdyby teraz patrzyły nań puste oczy, skrywające złamaną duszę i brak chęci do życia, byłby ukontentowany. Jednak Hayes wyglądała przede wszystkim na mocno wkurwioną. Trzymała się prosto, zadarła brodę.
– Jak się pani czuje? – zapytał ostrożnie.
– Boli mnie głowa.
– No tak, to absolutnie zrozumiałe. Tkwiła pani w śpiączce przez ostatnich kilka tygodni. To cud, że może pani chodzić! – W głos Naczelnika wkradło się drżenie, które kobieta w lot dostrzegła. Przechyliła głowę prawie niezauważalnie. Mężczyzna przełknął ślinę. Dla zachowania pozorów nie skuli renegatki, jednak odpowiedni przycisk, uwalniający klatkę, chował się pod prawym podłokietnikiem. – Prawdziwy cud…
– Nie, nie – ucięła Hayes z werwą narowistego konia. – To nie był sen ni symulacja. Byłam przed chwilą w innym miejscu, teraz jestem tutaj. W normalnych okolicznościach chciałabym, abyś powiedział mi, co się właściwie wydarzyło. Po tym, co przeszłam, nie uwierzę jednak w ani jedno słowo.
Jeżeli wziąć chwilę jako coś dosłownego i materialnego, coś, co można zgnieść i rozwałkować i tak w kółko, to i tak nie zobrazowałoby to dokładnie tych kilku sekund, które nastąpiły.
– Wróciła ci pamięć? – Nadzorca odezwał się już swym naturalnym powolnym basem.
– Nie. Gdzie jest Bishop Tenn?
– Niestety nie poszło mu tak dobrze, jak tobie, Lakey. – Mężczyzna rozłożył ręce.
– Rozumiem. Co to za miejsce?
Naczelnik mógłby przysiąc, że Hayes sobie z nim pogrywa.
– Statek kosmiczny „Supernova”. Dryfujemy obecnie na pasie Oriona, do najbliższej stacji dwa miliony i sześćset tysięcy lat świetlnych.
– Można krócej, Naczelniku – cmoknęła ze zniecierpliwieniem Lake. – Zwyczajne: „żadnej drogi ucieczki” by wystarczyło. Twoi ludzie zaś mogą przestać skradać się jak złodzieje.
Naczelnik potarł czoło. Był zmęczony. Cała idea Systemu w swoich założeniach miała sprawić, że nikt już nigdy nie będzie musiał patrzeć na tych parszywych renegatów. Nieraz mówił, że to nie zadziała, nie na takich ludzi jak Lake Hayes czy Bishop Tenn. Prawdziwe zło zawsze znajdzie szczelinę, przez którą się prześlizgnie, kula w łeb zaś nie omija nikogo.
Lake naprawdę bolała głowa, tyle że z każdą następną minutą coraz bardziej. Osunęła się na podłogę w małej metalowej puszce i miała ochotę zostawić trochę krwi na białych płytkach.
Siedziała z fałszywym życiem, z umysłem, w którym mieszało się kilkaset wspomnień naraz, bez cienia pewności, które jest prawdziwe. W plastikowym lustrze nad umywalką widziała obcą osobę. Ktoś inny tkwił w statku zawieszonym w kosmosie. Cudza twarz wpatrywała się tępo w gwiazdy za oknem. Cudza głowa łupała bólem przy każdym ruchu.
W tamtej chwili myśli Lake nie układały się w słowa, lecz w opowieści na temat cudzego życia. Życia tak przytłaczającego emocjonalnie, że miała ochotę wyć. Ktoś miał pożałować tego, co jej zrobił, bo czegoś takiego nie puszcza się płazem.
Mając porządne lustro, zauważyła, że blizna na jej twarzy była zbyt równa, za mało poszarpana, jak na wilcze pazury. Wpatrywała się w ludzkie dzieło, w prawdziwy podpis drugorzędnego artysty.
„Uspokój się. Fakty są następujące: ten statek a tamten las to zupełnie inne miejsca, ale oba równie prawdziwe. Smakują tak samo. Musiał więc zadziałać jakiś portal, bo nie dam się oszukać symulacją. Następny fakt: Bishopa trzymają w takiej samej celi, toteż należy go odszukać i wykorzystać w drodze ucieczki, bo fakt ostatni, ale najważniejszy, jest taki, że ktoś przetrzymuje nas tutaj wbrew naszej woli”.
„Już raz umarłaś, Lake. Teraz czas na kogoś innego”.
– System jest niezawodny, panie Naczelniku. Czy jest pan absolutnie, stuprocentowo pewien swojego zgłoszenia? – zapytał hologram Najwyższej Sprawiedliwości.
– Czy jestem pewien, że Lake Hayes i Bishop Tenn, znani kolejno jako Krwawa Jack i Szarlatan, spacerują sobie obecnie po moim statku, gotowi w każdej chwili zjeść nasze wątroby? Tak, pani, jestem absurdalnie pewien. I szczerze, nawet bym wolał, aby przyleciał tu ktoś i stwierdził, że już porządnie mi odbiło, naprawdę. W tym momencie przynajmniej połowa mojej załogi macha mi właśnie z kapsuł ratunkowych.
Gdyby nie przerażenie, Naczelnik poczułby diabelną satysfakcję za taką bezpośredniość. Z drugiej strony, jakby korzystał z niej wcześniej, nie siedziałby teraz w tym bagnie.
– Dobrze, zrozumiałam – wysyczała Najwyższa, podnosząc dłoń. – Nie może pan ponowie wpuścić ich do Systemu, dopóki nie przyleci oddział specjalny?
– Już próbowaliśmy, pani. Nic z tego – odpowiedział, w rzeczywistości mając na myśli, że System od początku był zlepkiem szczytnych idei, a nie rzeczywistej naukowej wiedzy. Każda kolejna aktualizacja naprawiająca błędy, jednocześnie dodawała nowe. – Nie chcę być obcesowy, pani, naprawdę nie jest to w mojej gestii, ale obecna liczba renegatów przekracza liczbę strażników. To tylko kwestia czasu, aż dwóch najgroźniejszych ludzi w galaktyce wypuści całą tę swoją bandę. To ponad trzystu bandziorów. Lud chciał, aby cierpieli, a teraz ci zranieni będą dążyć do tego, aby cierpiała cała reszta. Tak już jest.
– Całkowita eksterminacja więc.
– Tyle że System zrobił z umysłów tych ludzi sieczkę, przez długi czas nie uporządkują wspomnień – przerwał jej Naczelnik. – W tym momencie ani Lake Hayes, ani Bishop Tenn nie są winni poprzednich zbrodni, a więc zabicie ich teraz byłoby równie niehumanitarne, jak na początku, kiedy System wydawał się lepszą opcją.
– Sprawiedliwość jest ślepa, Naczelniku, i wtedy działa najefektywniej. Zostawię panu dokładnie dziesięć minut na cokolwiek pan postanowi, po tym czasie statek ulegnie zniszczeniu. Dziękuję za pańską współpracę.
Hologram zniknął, a wraz z nim ostatnia kapsuła ratunkowa.
Kosmiczne Więzienie Supernova po prostu złamało się wpół. To wystarczyło, aby każdy w środku zwyczajnie rozdął się i pękł.
– To nie może się powtórzyć – stwierdziła Lake. – Ten las, cokolwiek to było… Nie życzę tego nikomu.
Bishop mruknął coś pod nosem, w zasadzie niewiele się odzywał. Patrzył jedynie przed siebie podkrążonymi oczami. To spojrzenie wcale nie było szalone. Lake pojęła ze zgrozą, że było iście człowiecze: złamane i pokiereszowane. Tak patrzeć może jedynie ktoś, kto już prawie nie istnieje.
Kobieta postanowiła więc nie dręczyć go bardziej, a zabrać gdzieś, gdzie mu się polepszy. Kompletnie nie wiedziała, jak kierować tym ustrojstwem, ale w zasadzie była gotowa na wszystko. Przetrwanie to nie zabawa ani konieczność, to ciąg wyborów i szereg zasad. Wygrasz tylko wtedy, gdy pokonasz strach i zaakceptujesz, żeś umarł.
W gruncie rzeczy, większość ludzi była już martwa w środku, ale jakoś tak niektóre trupy są żwawsze od innych.
Skoro już tu byłaś i wracasz, to witaj ponownie. :)
Ze spraw technicznych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):
– Wrócimy. Do. Domu. – czy tu wszędzie mają być kropki?
Dlaczego nie mogę oddychać. Gdzie są moje nogi, czemu ich nie czuję. (…) Dlaczego jest tu tak głośno. – czy to nie są zdania pytające?
„Tam jest jeden, popatrz!” – brak kropki
Stojący przed nią mężczyzna nie był Wolfem, bardziej już przypominał Lake, oboje mieli bowiem rozczochrane brązowe włosy i to coś w spojrzeniu, co budziło zarówno szacunek, jak (?) i grozę.
Lake poczuła się oceniana, tak jak ocenia się zwierzę na polowaniu – czy jest wart zachodu, z której strony podejść. – składniowy/gramatyczny – „zwierzę” to rodzaj nijaki
– Przestań krzyczeć. – Chrapliwy głos był naglący, ostry, wcale błagający. – nieco mi zazgrzytało
Jedynie zrogowaconą skórę. – nie znalazłam, czy to celowy neologizm?
Co (przecinek?) gdyby ją znaleźć i przejść przez nią ponownie?
Nadzorca odezwał się już swym naturalnym (przecinek?) powolnym basem.
– Niestety nie poszło mu tak dobrze, jak tobie, Lakey. – czy tu celowo taka forma?
Nieraz mówił, że to nie zadziała, nie na takich ludzi (przecinek?) jak Lake Hayes czy Bishop Tenn.
Każda kolejna aktualizacja (przecinek?) naprawiająca błędy, jednocześnie dodawała nowe.
To ponad trzysta bandziorów. – trzystu?
Opowieść pełna dynamiki, wiele się tu dzieje i to w bardzo szybkim tempie, jest zatem wartka akcja, dość nietypowo przeplatana mnóstwem dywagacji psychologiczno-filozoficznych, miejscami nawet bardzo zabawnych. Od oryginalnej fantastyki aż kipi. :)
Warto wspomnieć o wulgaryzmach.
Pozdrawiam serdecznie, klik. :)
Pecunia non olet
Witaj, bruce.
Dziękuję za miłe powitanie. Zawsze dobrze się tu czułam, fajnie wrócić na stare śmieci. Cieszę się, że się spodobało. Co do niektórych zastrzeżeń się zgadzam i już je wprowadziłam. Parę z nich jest celowym zabiegiem. Cieszy mnie, że spostrzegłaś moje psychologiczno-filozoficzne dywagacje i uważasz je za zabawne. Z biegiem pisania każdy nabywa jakiś swój styl i to jest mój. Uwielbiam psychologię w opowieściach.
Dzięki za klika i również pozdrawiam ;)
Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.
Wzajemnie, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Wiedźmo, Twoje opowiadanie czekałoby jeszcze w kolejce i być może całkiem długo, bo to nie moje klimaty, ale zauważyłem, że przeczytałaś i skomentowałaś mojego szorta, więc jestem. Powrót z przytupem. Chociaż wolę teksty optymistyczne i z humorem, Twój mnie wciągnął i chętnie zajrzę do następnych. Czytałem nie patrząc, czy są jakieś niedociągnięcia. Oryginalny, interesujący, nie lekki do prześlizgnięcia się po nim. Pisz. Pozdrawiam. :)
Witaj, Koalo.
Miło mi, że wpadłeś i “zamieniłeś ten piękny akt altruizmu w ordynarne kupczenie przysługami”, jak to powiedziało Bożątko w Wiedźminie (żart oczywiście). U mnie pisanie tekstów optymistycznych i z humorem walczy z tekstami pełnymi psychologii postaci, która popada/prawie popada w obłęd. Piszę teraz dłuższą rzecz, w której jest psychologia i humor, ale trudno zachować przy tym optymistyczny świat, bo jednak coś musi na tą psychikę wpływać, żeby było warte opisania. Bardzo się cieszę, że mój styl ci się spodobał, bo przecież najważniejsze i najtrudniejsze do osiągnięcia.
Również pozdrawiam :)
Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.
Przykro mi to pisać, Wiedźmo Lore, ale czytałam dwie pierwsze części i głowiłam się, o co tu chodzi, a choć głowiłam się mocno, nie udało mi się, niestety, dociec istoty rzeczy. Część trzecia rzuciła nieco światła na całość, ale cóż… Pierwsze wrażenie zrobiło swoje i lektura Wszystkich naszych wilków okazała się dla mnie mało satysfakcjonująca.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
– Wrócimy. Do. Domu. → Czemu tu służą kropki separujące słowa?
„To ten las – pomyślała. – To ten przeklęty las”. → Źle postawione cudzysłowy. Druga półpauza jest zbędna, albowiem nie poprzedza ona myślenia.
„To ten las” – pomyślała. „To ten przeklęty las”. Lub: To ten las – pomyślała. To ten przeklęty las.
Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.
„Skoro razem tak ciężko – myślała – to sama… Stracę zmysły szybciej, niż zdołam się zabić”. → „Skoro razem tak trudno” – myślała „to sama… Stracę zmysły szybciej, niż zdołam się zabić”.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…abyśmy sami nie mieli ciężko po jego stracie. → A może: …aby nam samym nie było źle po jego stracie.
…rozszarpywał jej umysł na strzępy. Jej serce dudniło mocno, aż bolało. → Drugi zaimek jest zbędny.
I choć w głowie nadal jej huczało… → Zbędny zaimek.
Może tylko tak jej się wydawało? Drzewa wciąż wydawały się ogromne. → Czy to celowe powtórzenie?
„Tlen – pomyślała. – Potrzebuję tlenu w lesie. To śmieszne. Czy mogę się zaśmiać?”. → „Tlen” – pomyślała. „Potrzebuję tlenu w lesie. To śmieszne. Czy mogę się zaśmiać?”.
Oparła się o kraty celi. → Skąd nagle cela i kraty? Czy to omamy?
…umysł wrócił Lake momentalnie, jak gdyby wcześniej zrobił sobie… → Nie wydaje mi się, aby umysł mógł się gdzieś oddalić.
Proponuję: …świadomość wróciła Lake momentalnie, jak gdyby wcześniej zrobiła sobie…
„A jeśli strzeli mi w plecy? Na pewno strzeli. Strzeli aż miło. – Na sekundę stanęło jej serce. – A co, jeśli oni wcale nie chcą mnie zabić? Za to, co zrobiłam, prędzej wytną mi na żywca tarczycę. Ten tutaj wygląda, jakby mógł to zrobić”. → „A jeśli strzeli mi w plecy? Na pewno strzeli. Strzeli aż miło”. – Na sekundę stanęło jej serce. „A co, jeśli oni wcale nie chcą mnie zabić? Za to, co zrobiłam, prędzej wytną mi na żywca tarczycę. Ten tutaj wygląda, jakby mógł to zrobić”.
Naładowany bełt mignął obok… → Czym można naładować bełt?
A może miało być: Wystrzelony bełt mignął obok…
Widziała gwiazdy. Niezliczoną wręcz liczbę. → Widziała gwiazdy. Niezliczoną wręcz ilość.
Nie wydaje mi się, aby gwiazdy można policzyć.
…a kły długie, lecz ostre jak szpile. → …a kły długie i ostre jak szpile.
Długość kłów nie wyklucza ich ostrości.
Jedynie zrogowaconą skórę. → Jedynie zrogowaciałą skórę.
Było mu więc dobrze dopóki, dopóty nikt go nie dotykał. → Było mu więc dobrze dopóty, dopóki nikt go nie dotykał.
Sprawdź znaczenie spójników dopóty i dopóki.
„To zwykły las. Nudny jak bezchmurne niebo. – Kobieta zdziwiła samą siebie tym spostrzeżeniem. – Nie ma tu nic niezwykłego”. → „To zwykły las. Nudny jak bezchmurne niebo”. – Kobieta zdziwiła samą siebie tym spostrzeżeniem. „Nie ma tu nic niezwykłego”.
Z szeroko otwartymi oczami musiała patrzeć… → Szeroko otwartymi oczami musiała patrzeć…
Patrzymy oczami, nie z oczami.
…czuła niemal gorąc krwi. → Czy czuła niemal, czyli prawie, czy to krew była niemal gorąca?
Ktoś miał pożałować za to, co jej zrobił, bo czegoś takiego nie puszcza się luzem. → Pewnie miało być: Ktoś miał pożałować tego, co jej zrobił, bo czegoś takiego nie puszcza się płazem.
Pożałować można czegoś, nie za coś. Luzem, czyli bez opakowania, można coś kupić; luzem można też puścić konie, ale nie można puścić luzem tego, co ktoś komuś zrobił.
Sprawdź znaczenie frazeologizmu puścić płazem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj, reg.
Miło mi, że wpadłaś. Szkoda, że opowiadanie nie przypadło ci do gustu i że lektura nie należała do satysfakcjonujących. Nie jest ono dla wszystkich, to na pewno. Lubię pisać w trochę inny sposób – przez inny rozumiem, że nie standardowo, nie wpadając w gusta większości. Jest u mnie dużo psychologii postaci, jako że to mnie kręci najbardziej :) Ja sama akurat jestem zadowolona z tego opowiadania, co jest super, bo zazwyczaj podchodzę bardzo krytycznie do swoich wypocin. Z tego też powodu przyjmuję krytykę na klatę, obiecuję poprawę i pozdrawiam!
PS Poprawki naniosę pewnie jutro, bo już dosyć późno.
Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.
No cóż, Wiedźmo Lore, chyba przeboleję, że przeczytałam opowiadanie nie dla mnie i pocieszę się faktem, że z nas dwóch przynajmniej jedna jest zadowolona z tekstu. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mam jak Koala. Kupczenie? Cause we are living in a material world… ;-)
Fajny pomysł na więzienie. Chory w jakimś stopniu, ale właśnie to nadaje mu literacką fajność.
Nie widzę w tym ekonomicznego sensu – to cholernie drogie więzienie. I kto się zgodził w nim pracować? Zapewne w tym świecie musi być FTL (daleko odlecieli), ale mimo to…
Dryfujemy obecnie na pasie Oriona, do najbliższej stacji dwa miliony i sześćset lat świetlnych.
Hmmm. Wybiło mnie to z rytmu. Bo nasze gwiazdozbiory czy asteryzmy to w przestrzeni trójwymiarowej nie są grupki gwiazd leżących w pobliżu. Te trzy obiekty z Pasa dzielą setki lat świetlnych. Ale można to traktować jak podanie współrzędnych na mapie nieba. Plus odległość od Ziemi i informacja jest konkretna i logiczna. Ale zgrzytnęło. I dziwnie wyglądają miliony i zwykłe kilometry wymieniane jednym tchem. To tak, jakbyś powiedziała, że do domu znajomego masz sto kilometrów i dwadzieścia centymetrów.
Babska logika rządzi!
Witaj, Finklo.
Miło mi cię gościć. Może najpierw trochę zamiotę w mej skromnej chatce… I już. Błąd poprawiony. Wiem, że wcale nie jest lepiej, ale “science” w sf od zawsze było moją gorszą stroną. Trochę dlatego że nie przywiązuję do tego takiej wagi, nie czuję potrzeby nadawać naukowym rozwiązaniom pełni logiczności i realności, choć całkowicie rozumiem, że wielu może to mierzwić i pewnie nawet powinno. W wymienionym przez ciebie fragmencie bardzo mi zależało, aby bohaterka mogła odpowiedzieć to, co odpowiedziała.
Dzięki za gościnę i klika. Pozdrawiam!
Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.
Witaj,
Przeczytałem z przyjemnością.
Najbardziej podobały mi się dwie pierwsze części, choć zwłaszcza na początku, były nieco zagmatwane. Bardzo plastycznie opisujesz to, co dzieje się w głowie Lake. We wcześniejszym komentarzu napisałaś, że najbardziej kręci cię psychologia postaci i to widać w tekście.
Słabiej wypadła koncepcja Systemu. Nie przekonuje mnie jego logika. Myślę zresztą, że nawet jego twórcy nie bardzo w niego wierzyli (choć deklarowali, że jest niezawodny), skoro odseparowali się od niego tyloma milionami lat świetlnych :).
Pozdrawiam!
Witaj, czeke.
Ogromnie się cieszę, że lektura nie była nieprzyjemna. Nie dziwię się, że najbardziej podobały ci się akurat dwie pierwsze części, bo mnie najlepiej się je pisało. Pamiętam, że to była czysta przyjemność, wpadłam w trans. Później, jak zwykle, było gorzej. Ależ System jest niezawodny i bardzo logiczny! Jak widać, potrzeba było AŻ dwójki więźniów, żeby go przechytrzyć :P Kajam się tutaj, bo faktycznie nie wyszło to najlepiej, ale jednocześnie cieszę, że mimo wszystko sprawiłam ci przyjemność.
Również pozdrawiam!
Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.
Pod względem języka – jest naprawdę nieźle, czytało mi się przyjemnie. Dwie pierwsze części miały dobry klimat, ale wydały mi się mało treściwe, fabularnie trochę dreptały w kółko. Trzecia część wyjaśnia wszystko w sposób przyzwoity, choć też bez większych zaskoczeń. Mimo zastrzeżeń klikam bibliotekę.
Cześć,
wrażenia po przeczytaniu mam podobne jak Reg. Dwie pierwsze części są wg mnie przede wszystkim festiwalem subiektywnych odczuć bohaterki, strachów dziejących się bardziej w głowie niż w fabule. Dużo tutaj, “co by było gdyby”, niewiele jest prawdziwej walki, prawdziwej ucieczki, mało jest emocji, które mógłby poczuć czytelnik i dzięki którym śledziłby z uwagą historię.
Trzecia część przynosi dość banalne wyjaśnienie – to więzienia dla złoczyńców wysyłających ich do pseudo wirtualnego świata (albo wirtulnego, albo jakiegoś” innego wymiaru”). Brakuje mi jednak opisu jak to więzienie ma działać, jak działa system. Dobrymi przykładami lepiej skontruowanych “systemów” jest film Cube, czy serial Czarne lustro, zwłaszcza odcinek Biały Niedźwiedź.
Co więcej “system” na statku chyba w ogóle nie istnieje, skoro więźniowie chodzą po pokładzie, nawet nie skuci kajdankami.
Umysł potrafi być więzieniem, z którego trudno uciec, jednocześnie powracającym pytaniem tego rodzaju historii jest “czy kara jes adekwatna do zbrodni”? W tej historii ledwie prześlizgujesz się po tych arcyciekawych tematach. Szkoda, naprawdę szkoda.
Co proponujesz w zamian? O czym jest ta historia? Bo ja nie wiem…
Nie dajesz poznać głównej bohaterki, jest ona dla mnie zupełnie neutralna – czy cierpi? Może trochę, ale pewnie nie więcej niż typowy Polak zbierający się w poniedziałkowy poranek do pracy w korpo (szef wilk, współpracowniy zastraszeni, wiesz o co chodzi ;)). Czy jest jednostką wybitną, która zasługuje na uratowanie? Nie wiadomo, raczej nie. Czy popełniła jakąś straszną zbrodnię? Może, choć w tych przyszłych czasach to nie wiadomo czy za przejażdźkę samochodem z silnikiem diesla nie wpakują Cię do wirtualnego więzienia.
Dla mnie akcenty w tej historii są położone w złych miejscach – głównie na monologach wewnętrznych, wyobraźni bohaterki i strachów przed czymś co ma nadejść, ale nie nadchodzi. A kiedy straszny zły wilk drapie pazurem, to tak naprawdę nie drapie (dlaczego nawet nie on nie drapie?). Nie poczułem sympatii do żadnej z postaci, nie ma tutaj zagadki, nie ma tajemnicy, którą czytelnik może odkryć. W moim przypadku po prostu się wynudziłem. Niewiele mnie obchodziło czy bohaterowie przeżyją czy nie, czy cały ten świat nie pochłonie implozja. Pewnie jutro nie będę tej historii pamiętał, bo dlaczego miałbym?
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Cześć!
Dwie pierwsze części są nieco mgliste, ale dobrze pokazują położenie bohaterki i pozwalają się z nią związać. Tytuł sugeruje podróż w głąb siebie, a tymczasem część trzecia rzuca nieco nowego światła i przynosi powiew świeżości. Gdzieś – chyba w 2. części – jest mowa o kratach. Udana jaskółka.
Napisane dobrze, choć bez fajerwerków, trochę zabrakło pilnowania emocji czytelnika. Do połowy części 2. praktycznie się nie dłuży, potem tylko trochę (tu zdecydowanie pole do rozbudowy). W zakończeniu trochę się pogubiłem: strażnicy uciekli, statek się rozpękł a oni… przeżyli. Chyba. A może to kolejna warstwa? Niejednoznacznie, ale w takim opku kupuję to.
Całkiem udane opowiadanie. Kliczek.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski