
Gdy pan mój czarownik mnie wzywa
do walki
muszę wyrwać swoje korzenie
i pobiec ile sił w konarach przez las
minąć Oazę Złota Góry Czerni
Szlak Szkarłatnych Węży
potem walczę zabijam
wracam do lasu na moje miejsce
wchodzę w ziemię zasypuję się
zamykam oczy i marzę
o nowych korzeniach
słuchając jęków braci entów
którzy mają to samo
zapuszczanie korzeni trwa
ćwierć wieku bardzo boli
i wszystko to muszę
porzucić w sekundę
bo pan mój czarownik wzywa
na kolejną walkę
bez sensu i czci
Witaj.
Ładny, obrazowy, pełen fantastyki wiersz, podoba mi się. :)
Pozdrawiam. :)
Właśnie, jak to jest z tymi korzeniami Entów… A może oni wyciągają je po prostu wszystkie, nie zostawiają nic pod ziemią i używają jako nóg? A potem tylko wkładają z powrotem i nie muszą wypuszczać nowych? Czy tak się nie da?
Wracający z wojny, jak wiadomo, już nie do końca są tacy sami i często nie mogą sobie znaleźć miejsca w cywilu. Muszą na nowo zapuszczać korzenie, pewnie tym razem płytsze, sięgające nieco innych obszarów, a może nawet czerpiące z tego, co toksyczne? Ale ludzie to nie Enty.
Hmm… Daje do myślenia.
Bardzo obrazowe i ciekawe, bo przedstawia pewną formę zniewolenia i walki nie dla siebie. Czarodziej – tak blisko rasy ludzkiej, że znów mam wrażenie, iż jesteśmy najgorszym, co spotkało tę planetę, a skoro już przyszło mi to do głowy… Zmusiłeś/łaś mnie do refleksji ;)
Odebrałam wiersz jako potępienie wojny. No tak – ona jest wredna.