– To na pewno dobry adres, Areczku? – zapytał Janusz, z powątpiewaniem spoglądając na stary drewniany dworek skąpany w promieniach zachodzącego słońca, wznoszący się po drugiej stronie rzeki Narewki.
Kierownictwo Kuriera Warszawskiego, znanej w stolicy firmy logistycznej, poza dyrektorem Januszem Wiśniewskim liczyło raptem cztery osoby. Byli to Dima, doświadczony menedżer i nowy nabytek Kuriera prosto z Charkowa, Aleks – młody, wykształcony i ambitny mężczyzna z wielkiego miasta, całkowicie wypłukany z rezydualnych resztek jakiegokolwiek charakteru oraz Stefan, stary przyjaciel Janusza, który w firmie zajmował się nie wiadomo czym, ale chodziły słuchy, że niewiedza jest tu preferowaną opcją.
Towarzyszyła im niezmiennie Anetka, osobista asystentka szefa, która jako jedyna dostąpiła zaszczytu podróżowania dieslowym passatem Janusza. Reszta musiała gnieść się przez całą drogę w prywatnym oplu Arka, najmłodszego menedżera w zespole.
– Zgadza się, panie dyrektorze – potwierdził Arkadiusz. – To była prawdziwa okazja. Mają bardzo rozbudowany program aktywności dla klientów biznesowych. Poza tym to Białowieża, czyli cisza, spokój, przyroda. Wszystko tak, jak pan prosił.
– No cóż, skoro ręczysz za to głową…
– Ja nie… – zaczął Arkadiusz, jednak Janusz powiódł już grupę dalej w stronę potoku, niczym kacza mama prowadząca pisklaki na pierwszą naukę pływania.
Menedżer dogonił ich na trzeszczącym drewnianym mostku, który prawdopodobnie większą część swego istnienia spędził pod rosyjskim zaborem. Każdy postawiony krok zdawał się wybrzmiewać jazzowym akordem, jakby konstrukcja jękliwie prosiła o litość dla wiekowych desek.
– I tak trzeba budować – mruknął z podziwem Janusz. – Tanio, ale solidnie. Notuj, Areczku, notuj!
Najmłodszy członek zespołu Kuriera Warszawskiego wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielki kajecik. Nigdy nie wiedział w takich sytuacjach, czy szef żartuje, czy nie. Wolał jednak być przygotowany, gdyby pod koniec dnia Wiśniewski znowu zarządził niezapowiedzianą kartkówkę.
Przeszli przez niewielki, ale ciekawie rozplanowany park w stylu angielskim i zatrzymali się na ganku rezydencji. Widok z bliska potwierdził ich domniemania. Kiedyś musiał być to imponujący gmach, jednak teraz znajdował się w dość opłakanym stanie.
– Możemy jeszcze zawrócić i pojechać do spa – wtrąciła cicho Anetka, a w jej oczach tliła się ostatnia iskierka nadziei.
– Nie, nie – zaoponował stanowczo dyrektor. – Arkadiusz ciężko pracował, żeby zorganizować nam ten wyjazd. Jesteśmy zespołem i musimy uszanować jego wysiłek.
Po plecach Arka spłynęła strużka zimnego potu. Wiedział już, kto odpowie za tę katastrofę.
– Ja dzwonię, ty mówisz – zwrócił się do niego Wiśniewski, po czym chwycił misternie wykutą kołatkę i z całą mocą opuścił ją na zabytkowe drzwi.
Otworzyły się dokładnie w momencie, gdy mosiężny pierścień osadzony w głowie kruka opadł na podstawę. Gdyby na ganku zainstalowana była fotokomórka, być może okazałoby się, że drzwi ruszyły nawet ułamek sekundy wcześniej. Po drugiej stronie nie było nikogo, jednak widoczny w przeciwległym krańcu izby niewielki ogień pełgający w kominku zachęcał do wejścia swym pomarańczowym blaskiem.
Janusz łagodnym, acz stanowczym ruchem wypchnął Arkadiusza przed szereg. Ten ostrożnie przekroczył próg. Nagle ogarnęło go przyjemne, otumaniające ciepło. Jak gdyby na zewnątrz szalała śnieżyca, a on właśnie przypadkiem natknął się na bezpieczne schronienie. Powietrze wypełnił aromat świeżo upieczonego chleba i przypraw. W pomieszczeniu postawiono niewielki bar, kilka stolików oraz foteli w stylu empire. Drewniane ściany pokrywały liczne obrazy, głównie portrety nieznanych Arkadiuszowi postaci. Wszystkie przedstawiały jednak jasnowłose kobiety o dość podobnej fizjonomii.
– Witajcie!
Entuzjastyczny głos z dziwnym pogłosem rozległ się tak blisko, że Arkadiusz aż podskoczył ze strachu.
Tuż obok otwartych drzwi pojawiły się dwie młode dziewczyny. Młodszy menedżer mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą ich tam nie było. Szybko jednak zdołał się opanować. Musiały stać za drzwiami. Przecież to logiczne – ktoś je w końcu otworzył.
– Witajcie! – powtórzyły dziewczyny równocześnie, wykonując lekki ukłon.
Ich głosy były niemal identyczne, co wyjaśniało dziwne echo. Młode kobiety, które z pewnością nie mogły mieć więcej niż dwadzieścia lat, w całości były swoimi idealnymi kopiami. Na Arkadiusza spoglądały dwie takie same, przepiękne twarze o delikatnych rysach i bladej cerze, otoczone misternie upiętymi kruczoczarnymi włosami. Dziewczyny ubrane były również jednakowo, w nieskazitelnie białe bluzki, chabrowe kamizelki i proste, beżowe spódnice do połowy łydki.
Czworo kasztanowych oczu wpatrywało się w przybyszów z autentycznym zachwytem.
– D-d-dzień dobry – wydukał Arkadiusz, nieprzyzwyczajony do takiego zainteresowania ze strony płci pięknej, a szczególnie tak pięknej.
Po kilku sekundach stało się jasne, że na tym umiejętności konwersacyjne młodszego menedżera się zakończyły, wobec czego Janusz musiał osobiście wkroczyć do akcji.
– Przepraszam za mojego pracownika – oznajmił z uśmiechem, dyskretnie podnosząc palcem opadniętą szczękę Arkadiusza. – Mamy za sobą długą drogę. Z Warszawy.
Ostatnie słowo dyrektor wypowiedział z całą mocą swojego autorytetu polskiego przedsiębiorcy, jednak nie doczekawszy się ze strony dziewcząt żadnej reakcji poza sympatycznym uśmiechem, odchrząknął i przeszedł do rzeczy.
– Moje nazwisko Wiśniewski. Rezerwowaliśmy pobyt biznesowy na weekend. Mam nadzieję, że wszystko jest gotowe. Chcielibyśmy się odświeżyć po podróży.
– Oczywiście. Od dawna czekałyśmy na państwa przybycie – odparła jedna z dziewczyn. – Nazywam się Ruxandra. Moja siostra, Zamfira, zaprowadzi państwa do pokoi.
Druga z bliźniaczek skłoniła lekko głowę i gestem zachęciła gości, by podążyli za nią w kierunku schodów. Dyrektor i Arkadiusz ruszyli przodem. Za nimi, z nietęgimi minami, powlekli się Dima, Aleks i Stefan.
Wszyscy mieli ze sobą niewielkie torby podróżne ze standardowym męskim ekwipunkiem, na który składa się szczoteczka do zębów oraz “bokserki na każdy dzień plus jedne na sytuacje awaryjne”. Szybko zostawili w tyle Anetkę, która szarpała się ze swoją wielką walizką, próbując przeciągnąć ją przez staromodny, wysoki próg domostwa.
Dziewczyna przy drzwiach pospieszyła jej z pomocą. Mimo drobnej budowy, jedną ręką wciągnęła bagaż do środka razem z asystentką, która poleciała do przodu, niemal wywracając się na podłogę.
– Dziękuję – powiedziała Aneta odwracając się do swej wybawczyni.
– Nie ma za co! – odparła Ruxandra z autentyczną radością.
Przez chwilę przyglądała się uważnie asystentce dyrektora. Z każdym uderzeniem serca kąciki jej ust opadały coraz niżej, a oczy rozszerzały się, aż cała twarz zastygła w masce przerażenia.
– Este ea, Zamfira! Ea s-a intors! Du-te la tată! – wykrzyknęła nagle w kierunku siostry w niezrozumiałym języku.
Bliźniaczka była już w połowie schodów, ale na te słowa odwróciła się gwałtownie i zbiegła z powrotem na dół, przepychając się obok zdezorientowanych gości. Stanęła obok swojej kopii i otaksowała Anetkę wzrokiem.
Wydawało się to niemożliwe, ale jej twarz jeszcze bardziej zbladła.
– Ai, dreptate, Ruxandra – odparła cicho po długim milczeniu.
Zawahała się. Na jej twarzy widoczna była walka, jaką toczyła z własnymi myślami.
– Nu-i putem spune tatălui – zdecydowała w końcu. – Asta nu se va termina bine. Ca întotdeauna.
Jej siostra skinęła smutno głową.
– Lasă-i să doarmă aici astăzi – kontynuowała druga z bliźniaczek. – Îi vom face să plece înainte ca tatăl să se întoarcă.
Uśmiechy ponownie wróciły na twarze dziewczyn. Jeszcze raz skłoniły głowy, po czym Zamfira zwróciła się do gości:
– Przepraszamy najmocniej. Okazało się, że moja siostra nie przygotowała osobnego pokoju dla jedynej damy w towarzystwie. Za moment to naprawimy. Zapraszam na górę.
Dyrektor Wiśniewski z kwaśną miną spojrzał wymownie na Arkadiusza, po czym bez słowa ruszył dalej. Młodszy menedżer westchnął cicho i podążył za szefem.
– Proszę, ja to wezmę – zaoferowała Zamfira, widząc Anetę z niewesołą miną zerkającą to na schody, to na swoją walizkę.
– Dzięki – odparła asystentka, z ulgą przekazując jej bagaż. – To był bardzo piękny język, skąd jesteście?
– Z Wołoszczyzny. To w Rumunii. Ale czujemy się, jakbyśmy mieszkały tu już od wieków.
***
Po sowitej kolacji, na którą składały się proste, acz przepyszne dania, ewidentnie nawiązujące do rodzimej kuchni właścicielek lokalu, ekipa Kuriera rozdzieliła się, aby poeksplorować nieco zabytkowy dom.
Arkadiusz wraz z Anetą podziwiali galerię obrazów, zajmującą cały korytarz na piętrze rezydencji. Towarzyszyła im Ruxandra, nerwowo spoglądająca co chwilę na stojący zegar z kurantem.
– Fascynujące… – mruknął pod nosem młodszy menedżer.
Tu także dominowały portrety przedstawiające kobietę, której wizerunki Arek widział na dole. Każdy z nich wykonany był jednak inną techniką. Niektóre malowidła zdawały się dzielić setki lat, mimo iż niemal na pewno przedstawiały tę samą osobę.
– Co takiego? – Aneta na chwilę oderwała się od telefonu i podążyła za wzrokiem kolegi. – O kurwa!
– W jej twarzy jest coś dojmująco znajomego, wręcz wywołującego niepokój – kontynuował, nie zwróciwszy uwagi na reakcję dziewczyny. – Widzisz, artysta musiał być niezwykle uzdolniony. Postać na obrazie zdaje się wodzić oczami za obserwatorem. Nawiązuje z nim intymny kontakt. Stąd to poczucie bliskości z nieznajomą. Oczywiście to tylko iluzja. Zapamiętałbym, gdybym spotkał już wcześniej taką piękność!
Arkadiusz odkrył pełen pluton ustawionych w równiutkie szeregi białych zębów. Mimo wrodzonej skromności, czuł dumę ze swojej elokwencji, która póki co nie zawojowała jeszcze żadnego kobiecego serca. Ale kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
Aneta spojrzała mu głęboko w oczy. Zanurkowała w jego źrenicach, w poszukiwaniu zerwanej nici porozumienia. Niestety, wynurzyła się z pustymi rękoma.
Asystentka dyrektora westchnęła donośnie, po czym włączyła przednią kamerę w telefonie. Po chwili namysłu poprawiła nieco dłonią włosy, by nadać im puszystości i zrobiła selfie. Przyłożyła zdjęcie do wizerunku na obrazie i spojrzała na skonsternowanego kolegę.
– Aaa! – Dopiero teraz uśmiech opuścił twarz Arkadiusza, zastąpiony przez wyraz nagłego oświecenia. – O kurwa!
Kobieta z portretu miała na sobie prostą czarno-białą suknię oraz mało twarzowy czepiec, podczas gdy Anetka wybrała na ten wieczór odważnie rozpiętą turkusową bluzkę, na którą opadały długie, tlenione blond włosy. Trudno było o większy kontrast między dwiema dziewczynami, jednak twarze były zadziwiająco podobne.
– Cóż za niesamowity zbieg okoliczności! – wtrąciła Ruxandra, nim Arek zdążył powiedzieć coś więcej. – Z drugiej strony, wy Polki wszystkie wyglądacie tak samo. Chodźmy już.
Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, przestępując z nogi na nogę i starła kroplę potu spływającą po czole. Siłą obróciła Anetę w miejscu i skierowała w stronę przygotowanego pokoju.
– Witam szanownych gości! – Za nimi rozległ się głos, od którego nadwrażliwe na zimno zęby Arkadiusza jak jeden mąż ogłosiły czerwony alarm.
Bliźniaczka natychmiast zamarła i powoli odwróciła się w kierunku niespodziewanego rozmówcy.
– Ojcze! Szybko dziś wróciłeś. – Ułożone na ramionach Anety dłonie Ruxandry zauważalnie zadrżały. – Przyjechali państwo z Warszawy.
Anetka zaczęła się obracać, chcąc przywitać się z właścicielem hotelu, jednak nagle zgięła się wpół, niczym złamana gałązka.
– Przepraszam, ojcze. Pani nie odpowiada zdaje się mołdawski gulasz. Odprowadzę ją do pokoju! Zamfira, pomóż!
Nie czekając na odpowiedź, niczym Kubica pomknęła wraz z asystentką dyrektora na koniec korytarza. Jej siostra, usłyszawszy zamieszanie, wyłoniła się z jednego z pokoi. Gdy tylko dostrzegła ojca, ukłoniła się głęboko i pobiegła za Ruxandrą.
– Zostaliśmy sami, młody człowieku – zwrócił się nieznajomy do coraz bardziej zdezorientowanego Arkadiusza. – Nazywam się Lazăr i mam przyjemność być właścicielem tego skromnego przybytku i ojcem tych dwóch wspaniałych panien.
Właściciel hotelu wyglądał na miłego, eleganckiego staruszka. Nosił brunatny, wełniany garnitur i zieloną muszkę. Musiał być już w dość zaawansowanym wieku, gdy na świat przyszły córki. Teraz jego twarz przypominała powierzchnię wyschniętego słonego jeziora, a zaczesane do tyłu długie włosy w całości pozbawione zostały pigmentu.
Podszedł do młodszego menadżera z rękoma zaplecionymi na plecach i również przyjrzał się portretowi.
– Moja świętej pamięci małżonka – powiedział, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Nie wiem co widziała w kimś takim, jak ja. Zmarła w połogu.
– Przykro mi – bąknął machinalnie Arkadiusz.
– Moje córki to dobre dziewczyny – kontynuował starzec, w ogóle nie zwracając uwagi na obecność gościa – ale gdybym tak mógł cofnąć czas…
Wyraźnie skrępowany menedżer przestępował z nogi na nogę.
– Nudzę pana. – Staruszek odwrócił się i uśmiechnął nieznacznie. – Przepraszam. To taka starcza przypadłość. Kiedy widziało się tyle co ja, częściej przebywa się w dawnych czasach niż w teraźniejszości.
Położył dłoń na ramieniu młodszego mężczyzny i lekko ścisnął.
– Życzę państwu dobrej nocy. Moje córki zajmą się państwem.
***
– Janusz, mamy problem!
Dyrektor Wiśniewski otworzył oczy. Był w pełni przytomny i gotowy na wszystko w ułamku sekundy. Nawet zbudzony w środku nocy wiedział doskonale, że jeśli Stefan mówi, że jest problem, to jest PROBLEM. Jego człowiek od zadań specjalnych nie rzucał bowiem słów na wiatr.
Ostatni raz był tak zaniepokojony, gdy jeden z ich konkurentów, dzięki błyskotliwej kampanii marketingowej, zaczął zyskiwać dużą popularność. Tylko szybka reakcja Stefana oraz kilka strategicznie rozesłanych paczek z fekaliami pozwoliło im utrzymać dominację na rynku.
– Co jest? – Janusz postanowił od razu przejść do rzeczy.
– Dima i Aleks zniknęli – zaraportował krótko. – Nie ma ich rzeczy, a z firmowej komórki ktoś dzwonił po Ubera.
– Z firmowej?
– Tak. – Stefan przytaknął z posępną miną.
Wiśniewski uniósł wzrok ku niewidocznemu niebu i westchnął ciężko. Jego oczy lekko zwilgotniały, gdy powiedział:
– Połącz mnie z nimi.
– Się robi.
Łysy mężczyzna z pobrużdżoną twarzą, najstarszy przyjaciel Janusza, wystukał numer w telefonie i włączył głośnik, po czym położył na szafce nocnej obok dyrektora, który uniósł się do pozycji siedzącej.
– Tak? – odezwał się rozdygotany głos.
– Dimka? To ty?
– T-t-tak, szefie.
– Zawiodłem się na tobie, Dimka. Tak odpłacasz się za moją dobroć? Nakarmiłem cię, wynająłem mikrokawalerkę, nawet respektowałem podwyższenie najniższej krajowej. Żony nie dałem… Chcesz mi o czymś powiedzieć, Dimka?
– Eto nie tak, szefie. To to miejsce. Sny. Dłużej tak nie magu. Muszę wracać w Ukrainu. Aleks jedzie ze mną.
– Co? Aleks? Jesteś tam?
– Tak, panie dyrektorze – odezwał się kolejny głos, spokojniejszy i bardziej zdeterminowany.
– W końcu postanowiłeś zmienić nas na korpo, co? Nie pasowała ci nasza rodzinna atmosfera?
– Szefie, pierwszy raz w życiu mam jakiś cel. Ten sen… Dbałem tylko o karierę i pieniądze, kiedy mogę zrobić coś dobrego dla świata. Jadę z Dimą na front. Proszę o nas źle nie myśleć.
– Zaraz granica – wtrącił Dima – astorożno szef, bo przejdziemy na roaming.
Janusz natychmiast nacisnął czerwoną słuchawkę. Targały nim sprzeczne emocje. Był wściekły, ale jednocześnie dumny, że jego pracownicy w ostatnich chwilach myśleli o ograniczeniu kosztów firmy.
– Zbierz ludzi – rozkazał dyrektor, wciskając się w spodnie. – Tu się dzieje coś dziwnego.
Stefan skinął tylko głową i bezszelestnie przeszedł do wyjścia. Nie takie rzeczy widywał w SB.
***
Arkadiusz nie mógł zasnąć. Zaniepokoiło go, że Aneta tak nagle źle się poczuła. Co prawda dziewczyny z hotelu od razu się nią zaopiekowały, ale może powinien sprawdzić co u niej?
Wstał, ubrał się ponownie i po spędzeniu kilku minut przed lustrem otworzył drzwi na korytarz. W progu zderzył się ze stojącą pod jego pokojem Zamfirą. Zetknięcie z młodą, atrakcyjną dziewczyną było na tyle przyjemnym doznaniem, że Arek dla bezpieczeństwa natychmiast cofnął się o krok.
– Przepraszam, nie zauważyłem pani – powiedział, odzyskując panowanie nad sobą.
– To ja przepraszam. – Dziewczyna spuściła skromnie wzrok. – Właśnie wracałam z pokoju panny Anety i chciałam życzyć panu dobrej nocy. Wolałam się jednak najpierw upewnić, czy jeszcze pan nie śpi.
– Proszę mi mówić Arek. Niestety, pierwsza noc w nowym miejscu jest dla mnie zwykle bezsenna. Oczywiście nie ma to żadnego związku z wygodami w pokoju – dodał szybko, widząc jej zatroskaną minę.
– W takim razie, może nocny spacer pomoże?
– Interesująca propozycja. Chętnie zaczerpnę trochę powietrza. Zajrzę najpierw do koleżanki…
– Miałam na myśli WSPÓLNY spacer. – Dziewczyna zaplotła dłonie za plecami, przechyliła lekko głowę i obdarzyła go zniewalającym uśmiechem.
Arkadiuszowi nagle zrobiło się bardzo gorąco.
– Cóż, równie dobrze mogę do niej zajść wracając…
Zamfira chwyciła go za przedramię i poprowadziła do wyjścia.
Nim menedżer zdołał zarejestrować, co się dzieje, byli już na ścieżce ciągnącej się nad brzegiem rzeczułki i zmierzali w kierunku lasu.
– Przykro mi z powodu twojej matki – zaczął Arek ostrożnie. – Pan Lazăr opowiedział mi o tragedii, jaka was spotkała.
– Tak… – odparła z namysłem. – Trudno się od tego uwolnić. Ojciec już nawet nie próbuje. Tymczasem my z siostrą chciałybyśmy w końcu zacząć żyć.
Odkopnęła z drogi niewielki kamyczek, który wystrzelił niczym pocisk i kilkukrotnie odbił się od tafli jeziora.
– Wydaje mi się, że rozumiem. Te wszystkie portrety… Nie sposób o tym nie myśleć.
– Tak, to też.
Zamilkli na dłuższą chwilę.
– Dlatego tak bardzo cieszymy się z Ruxandrą, gdy pojawiają się goście – podjęła po chwili. – To był nasz pomysł, by otworzyć hotelik.
– To była dobra myśl – pochwalił Arkadiusz. – Macie wspaniały dom, położony w pięknej okolicy. Na pewno wielu turystów to doceni.
– Jak tam jest, w wielkim, współczesnym mieście? – Zamfira spojrzała na niego z nowym zainteresowaniem. – Czy wciąż wszyscy boją się i niszczą to co nieznane i… inne?
Arek zastanowił się nad pytaniem. Oczywiście mógł zachwalać stołeczną otwartość i kosmopolityzm, ale dostrzegł, że dla dziewczyny niezwykle ważne jest, by powiedział prawdę.
– Wciąż pełno jest ignorantów, którzy nie akceptują nikogo, łącznie z sobą – odparł po chwili. – Nie brakuje też bezmyślnych kapłanów tolerancji, dla których każda odmienność to tylko kolejna odznaka w segregatorze. Prawda jest taka, że żyje tam mnóstwo ludzi. Bez względu na to, jak bardzo inna się czujesz, możesz znaleźć tam przyjaciół podobnych sobie.
Przystanęli tuż przed linią drzew.
– Jesteś bardzo miły, Arku. To prawdziwy zaszczyt cię poznać. Będę dbać o wspomnienie naszego spotkania.
– Ja również – powiedział młodszy menedżer z sympatią.
– Nie, nie będziesz – odparła ze smutnym uśmiechem. – Patrz, trzygłowy jeleń!
Arkadiusz odwrócił się instynktownie. Nawet jego podświadomość zdawała sobie sprawę, że istnienie trzygłowego rogacza jest mało prawdopodobne. Rogi by im się zaplątały. Ale z drugiej strony, do Czarnobyla stąd nie tak już daleko, więc kto wie…
Poczuł delikatne ukłucie na lewym ramieniu, u nasady szyi. Po ciele rozlało się błogie ciepło. Umysł otuliła mu gruba, puchata pierzyna. Nagle miał przemożną ochotę sprawdzenia, jak właściwie wygląda ten mur na białoruskiej granicy. Kto wie, może nawet spróbuje się na niego wspiąć. Z determinacją ruszył przed siebie.
– Nie ruszać się. Oboje. – Rozkaz został poprzedzony szczęknięciem odbezpieczanego pistoletu.
– Stopy do góry! – Do pierwszego głosu dołączył drugi, zasapany, należący niewątpliwie do dyrektora Wiśniewskiego.
– Ręce – poprawił go Stefan.
– Co?
– Ręce. Ręce do góry.
– Racja. Wszystko przez ten kredyt na dom. Ręce do góry, poczwaro!
Arkadiusz otrząsnął się z dziwnego transu i spojrzał na Zamfirę. Jej oczy świeciły nienaturalnym blaskiem, a po kształtnym podbródku spływały dwie strużki świeżej krwi.
– Wszystko zepsujecie! – wycedziła przez zaciśnięte zęby, wśród których można było dostrzec imponujących rozmiarów kły.
– Stój! – krzyknął młodszy menedżer do wampirzycy.
Zamfira jednak była już w pełnym biegu, zbliżając się do dyrektora i Stefana z nadludzką szybkością. Wicedyrektor Kuriera Warszawskiego zmrużył jedno oko i powoli wypuszczając powietrze z płuc oddawał kolejne strzały. Poruszająca się zygzakiem dziewczyna uniknęła pierwszych trzech kul. Ale Stefan nieprzypadkowo wygrał Zawody Strzeleckie o Puchar Zwycięstwa, zorganizowane w siedemdziesiątym dziewiątym w Rzeszowie, z okazji XXXV-lecia PRL.
Czwarty pocisk ugodził wampirzycę prosto w serce. Dziewczyna zatrzymała się i padła na kolana. Nagle wszystkich owionął mroźny wiatr. Noc był ciepła, pomimo to powierzchnia rzeki pokryła się warstewką lodu, wydając dźwięk chrupanych chipsów.
– Idioti, ce-ai făcut? – wycharczała Zamfira, próbując z trudem złapać oddech.
Stefan podszedł do niej i przyłożył pistolet do czoła, zamierzając dokończyć dzieła.
– Czekaj, Stefan! – Arkadiusz podbiegł do nich i odtrącił uzbrojone ramię mężczyzny. – Nic mi nie jest, oszalałeś?
– Ja tylko wykonuję rozkazy – burknął były esbek, ale posłusznie schował broń.
– Rany boskie! – Arek zwrócił się do Zamfiry, patrząc z przerażeniem na rosnącą krwawą plamę na jej klatce piersiowej.
– Przeżyję. Nie po raz pierwszy ktoś złamał mi serce – roześmiała się cicho, co wywołało napad kaszlu i plucia krwawą flegmą. – Za to wy, jesteście zgubieni. Próbowaliśmy wam z siostrą pomóc, szczególnie tej nieszczęsnej Anecie.
– Co masz na myśli? – zapytał Janusz, czując, że musi przejąć inicjatywę, gdyż jego wagonik niebezpiecznie skręcał na boczny tor.
– Nasza matka nie była wampirem. Ojciec poznał ją jako polską kniaziównę, zwyczajną kobietę. Pokochał ją, a ona ujrzała w nim to, o czym sam dawno zapomniał. Gdy przyszłyśmy na świat, a mama odeszła, wpadł w szał. Traktował nas… nie najlepiej. Dopiero po kilku dekadach ochłonął. Wówczas przenieśliśmy się tutaj, gdzie spędziła większość życia.
– To piękna historia – ocenił Janusz – ale co ma wspólnego z moją asystentką?
– Jakiś czas później, ojciec przywiódł do domu kobietę. Wyglądała dokładnie jak mama. Myślałyśmy z siostrą, że to cud! – Zamfira zwiesiła głowę i kontynuowała: – Ale cuda nie przydarzają się takim, jak my. Nie pamiętała niczego ze swojego poprzedniego wcielenia, a życie z ojcem okazało się… ponad jej siły. Wkrótce zmarła, a ojciec pogrążał się coraz głębiej w otchłani szaleństwa. Potem była kolejna i wiele innych. Pozostały po nich jedynie portrety i niewielki cmentarz na wzgórzu. Aneta jest następna. A wy właśnie go zbudziliście.
– Jak możemy go powstrzymać? – warknął Janusz. – Jeśli zamieni ją w wampira, będę musiał opłacać jej składki przez wieczność!
Zamfira zachichotała bez cienia radości.
– Nie słuchaliście. Aneta pozostanie człowiekiem. To my chciałyśmy poddać ją transformacji. Tylko tak mogłaby przetrwać to, co ją czeka. A wtedy, być może, w trójkę byłybyśmy w stanie się mu przeciwstawić.
– Gdzie ona teraz jest? – wtrącił się Arkadiusz.
– Śpi w swoim pokoju. Ruxandra przy niej czuwa. Czeka na mój powrót. Miałam was wszystkich stąd przegonić.
– Musimy do niej iść – rzucił Arek do dyrektora, a w jego głosie nie było cienia wahania.
Janusz wyraźnie był innego zdania. Szczególnie, że stąd mogli dostrzec zaparkowane na polanie po drugiej stronie Narewki auta. Na jego twarzy odmalowały się wykonywane z prędkością komputera kwantowego kalkulacje. Wreszcie dyrektor skinął głową.
– Masz rację, Areczku. Inspekcja Pracy nie dałaby mi żyć, gdybyśmy ją tu tak zostawili.
Młodszy menedżer uznał to za wystarczająco dobry powód.
Wtem przenikliwy podmuch zimna, który czuli od momentu wystrzału, przybrał na sile. Powietrze wokół nich zawirowało, a z zasnutego chmurami nieba zstąpiła skrzydlata, przygarbiona sylwetka.
– Nadużywają państwo mojej gościnności – rzekł Lazar, składając wyrastające z jego pleców dodatkowe kończyny z rozpiętą pomiędzy długimi palcami błoną.
Zignorował celującego w niego Stefana i zwrócił się do Zamfiry:
– Zawiodłem się na tobie, córko. Nie dlatego, że knujesz przeciwko mnie. Z tego jestem raczej dumny. Smuci mnie, że uznałaś mnie za tak starego i niedołężnego, że nie wyczuję ducha mej ukochanej Wasiliki.
Młoda wampirzyca spróbowała wstać, ale nogi wciąż nie były w stanie jej utrzymać.
– Ojcze, jeszcze nie jest za późno. Opamiętaj się. Matka odeszła, a jej duch, jeśli wciąż istnieje, przebywa tam, gdzie my nigdy nie będziemy mieli wstępu. Pozwól nam wreszcie żyć!
Lazar spojrzał na córkę uważnie. Wyglądał w tym momencie na bardzo starego i wycieńczonego. Uśmiechnął się nieznacznie.
– Jesteście takie podobne do matki, kiedy sprzeciwiacie się staruszkowi. Ale tym razem, nie mogę wam pozwolić postawić na swoim.
Ponownie skupił wzrok na ekipie Kuriera Warszawskiego.
– A teraz, obawiam się, że muszą się państwo wymeldować.
W nikłym świetle ustawionej przy ścieżce latarni, najpierw dostrzegli zmianę w jego włosach. Białe pasma stopniowo nabierały koloru, aż stały się kruczoczarne i pełne blasku. Zmarszczki na twarzy starca wygładziły się, a naprężona skóra podkreśliła rysy kanciastej, przystojnej twarzy. Oczy Lazara zalśniły złotem, a luźny dotychczas garnitur zatrzeszczał w szwach pod naporem rosnących pod nim mięśni. Cała sylwetka mężczyzny wyprostowała się, nadając mu władczej i dominującej prezencji.
– Biegnijcie po Anetę – szepnął nagle Stefan. – Ja go trochę zatrzymam.
Arek i Janusz z zaskoczeniem spojrzeli na kolegę. Ten zdążył pozbyć się już marynarki i podwinąć rękawy nienagannie wyprasowanej koszuli. Na lewym przedramieniu wytatuowaną miał podobiznę towarzysza Gierka, z prawej zaś spod krzaczastych brwi spoglądał groźnie Breżniew. Zza pasa wyszarpał swoją starą milicyjną pałkę. Wyglądał teraz jak prawdziwy superbohater Polski Ludowej.
– Idźcie już – rzucił krótko, skupiając się na szczerzącym kły w dzikim uśmiechu przeciwniku.
Dyrektor Wiśniewski w milczeniu poklepał przyjaciela po ramieniu, po czym wraz z Arkadiuszem unieśli ranną Zamfirę i pobiegli w stronę domu.
***
Gdy wpadli do pokoju Anety, Ruxandra momentalnie zerwała się z krzesła przy łóżku śpiącej dziewczyny i groźnie warknęła, pokazując kły. Jednak ujrzawszy słaniającą się na nogach siostrę, kompletnie zignorowała mężczyzn i podbiegła do bliźniaczki.
– Siostro, nic ci nie jest? – zapytała z troską, obejmując Zamfirę.
– Dam sobie radę. Ale ojciec… Przebudził się i wie o wszystkim. Musimy działać.
Blada skóra obu wampirzyc nabrała teraz barwy kredy. Były autentycznie przerażone.
– Nie pozwolimy wam zmienić naszej koleżanki w wampira! Prawda, panie dyrektorze?
– Zgadza się – potwierdził Janusz. – To zaburzyłoby współpracę w naszym zgranym kolektywie. Zatrudnianie przedstawicieli mniejszości to same problemy.
Bliźniaczki spojrzały na nich ze zdziwieniem, jakby dopiero teraz przypomniały sobie, że nie są w pokoju same.
– Mają rację, Zamfiro – odparła z wahaniem Ruxandra. – To miła dziewczyna, dużo rozmawiałyśmy. W dodatku tak bardzo przypomina mamę… Nie mogłabym zrobić tego wbrew jej woli.
– W takim razie, zostaje nam tylko jedno – zdecydowała Zamfira, z trudem napełniając obolałą pierś głębokim oddechem. – Bierzcie dziewczynę i uciekajcie. Spróbujemy z Ruxandrą przemówić ojcu do rozumu.
– Chwila, chwila – odezwał się niespodziewanie Janusz. – Mamy opłacone dwa noclegi. Ze śniadaniami. Nie pozbędziecie się nas tak łatwo.
Dyrektor Kuriera Warszawskiego wyjął z tylnej kieszeni spodni pistolet przekazany mu przez Stefana i przyjął pozycję strzelecką ze wzrokiem utkwionym w drzwiach.
– Dla jasności, Areczku, to się nie liczy do nadgodzin.
Młodszy menedżer nie był z szefa tak dumny od czasu, gdy z własnej inicjatywy zaproponował mu umowę o pracę po ukończeniu stażu, po zaledwie trzykrotnej kontroli z urzędu pracy.
Arkadiusz chwycił wiszącą na ścianie paradną szablę i wyciągnął ją z pochwy. Była tępa, ale podejrzewał, że nie zmieni to wiele w jego sytuacji.
– Musimy powstrzymać go do rana. Gdy wstanie słońce, nie będzie w stanie nam przeszkodzić – poinformowała Zamfira.
Czekali w napięciu na nieuchronny atak. Zamiast niego, rozległo się jedynie ciche pukanie.
– Dzieci, otwórzcie proszę, musimy pomówić.
Nikt nie spieszył się z odpowiedzią, wobec czego drzwi po prostu otworzyły się powoli, wyrywając żelazny skobel z framugi, jakby w ogóle go tam nie było.
– Wybaczcie, ale ta sprawa nie może czekać – oznajmił Lazar w swej młodej i potężnej osobie. Cały jego podbródek zbroczony był krwią, a przesiąknięta nią muszka nabrała brunatnej barwy.
– Tato, błagam – spróbowała zaapelować do niego Ruxandra. – To się nigdy nie uda. Skazujesz na cierpienie nie tylko tę biedaczkę i nas, ale przede wszystkim siebie.
– A nie pomyślałaś, droga córko, że może ja lubię cierpienie? Poza tym, ostatnio dużo czytam. To bardzo wyostrza umysł. Natknąłem się niedawno na niezwykle ciekawe podanie z naszej dawnej ojczyzny. Jak wiecie, gdybym podał tej fałszywej Wasilice własną krew, zamieniłaby się w mą bezwolną służkę. Ale wyobraźcie sobie, że krew pół-wampira ma ponoć zgoła inne działanie. Nie obdarza nieśmiertelnością, ale ofiaruje bardzo długie życie, wolne od chorób i ran. Może nawet pozwoli jej wspomnieć swe poprzednie żywoty.
Lazar postąpił dwa kroki do przodu i bezradnie rozłożył ręce.
– Niestety, legenda mówi, że krwi do podobnego rytuału potrzeba bardzo wiele. – Wampir wyciągnął przed siebie palec wskazujący i powoli wskazał na Ruxandrę, a następnie Zamfirę. – Mniej więcej dziesięć litrów.
Kiedy ostatnie słowa dotarły do uszu zgromadzonych w pokoju, Lazara nie było już w miejscu, w którym stał przed ułamkiem sekundy. Spod wysokiego sufitu poddasza dał się słyszeć łopot skrzydeł i pękających desek. Janusz i Arek podnieśli wzrok, by dostrzec Zamfirę, szamoczącą się w żelaznym uścisku zamkniętej na jej szyi dłoni ojca.
Dyrektor bez cienia wahania oddał dwa celne strzały w głowę wampira, dowodząc, że sponsorowane przez rząd darmowe zajęcia na strzelnicy dla firm słusznie wykorzystał wyłącznie dla siebie.
Zrodzony z ciemności stwór zniknął jednak w obłokach czarnego dymu, a pozbawiona przytomności Zamfira z głośnym hukiem uderzyła o podłogę. Ruxandra pospieszyła z pomocą rannej siostrze, jednak Lazar zmaterializował się tuż za nią i chwytając za włosy rzucił córką o ścianę.
Bliźniaczka jednak zwinnie odbiła się od przeszkody i z głośnym sykiem zaszarżowała na ojca. Gryzła, kopała i drapała pazurami z nadludzką prędkością, jednak Lazar zręcznie unikał ciosów, a z jego oblicza nie schodził lekceważący uśmiech. W końcu, zmęczony tą zabawą, złapał dziewczynę za nadgarstek i pociągnął mocno w dół, jednocześnie wymierzając cios kolanem prosto w jej głowę. Ruxandra natychmiast zwiotczała i padła na ziemię.
– Panowie – zwrócił się do Arkadiusza i walczącego z przeładowaniem magazynka Janusza – myślę, że na tym możemy zakończyć tę heroiczną bitwę. Pozwólcie, że nieco wzmocnię się waszą siłą witalną, a rano zapomnicie o wszystkim, co się wydarzyło i ruszycie w dalszą drogę. Mamy umowę?
Cios w głowę, zadany szablą przez Arka, stanowił bardzo wymowną odpowiedź. A w zasadzie stanowiłby, gdyby broń nie była jeszcze bardziej tępa, niż ocenił to młodszy menedżer. W efekcie Lazar dopiero po chwili zorientował się w sytuacji. Zirytowany, wyszarpał jednym ruchem szablę z rąk Arkadiusza i wciąż trzymając ją za ostrze, wbił głęboko w podbrzusze chłopaka. Wyciągnął broń z trzewi zaskoczonego menedżera i odrzucił w bok, szykując się do wbicia kłów w pulsującą żyłę na jego szyi.
– Zostaw dzieciaka w spokoju – rozkazał spokojnym głosem Janusz, lekceważąco trzymając jedną dłoń w kieszeni spodni. – I tak już przez ciebie pójdzie na chorobowe. Załatwmy to we dwóch. Jak szef z szefem.
Lazar spojrzał przez ramię na dyrektora i uśmiechnął się.
– Cóż za odwaga i wiara w siebie! – zadrwił. – Nie przeceniasz aby swoich możliwości?
– Jestem polskim przedsiębiorcą – oznajmił dumnie Janusz, rzucając pistolet na ziemię. – Takich krwiopijców jak ty, zjadam na śniadanie.
Wampir puścił dyszącego ciężko Arkadiusza. Przez chwilę patrzył dyrektorowi w oczy z szacunkiem, po czym zaatakował. Janusz starał się w tym ułamku sekundy przypomnieć sobie wszystko, co wyniósł z dwóch semestrów zapasów w ramach wychowania fizycznego na uczelni. Zanim jednak starli się z Lazarem w zwarciu, bestia stanęła jak wryta i z niedowierzaniem spojrzała na ostrze szabli wystające spomiędzy żeber. Ledwo stojąca na nogach Zamfira obróciła broń, powiększając dziurę ziejącą w ciele wampira i wyszarpała ją z niemałym trudem.
– Córko… – zaczął Lazar, jednak nie zdołał dokończyć zdania, gdy Janusz wyciągnął swojego asa z rękawa, a właściwie z kieszeni, i nie wcisnął go w ranę w klatce piersiowej pradawnego stworzenia.
Dziura w ciele wampira rozjarzyła się fioletowym blaskiem, a tkanki wokół zaczęły w szybkim tempie czernieć i rozpadać się. Po kilku sekundach po Lazarze pozostała jedynie kupka ciemnego prochu oraz przenośny tester banknotów Janusza z lampą UV. Dyrektor nie ufał gotówce, ale jeszcze bardziej nie ufał bankom.
– Spoczywaj w pokoju, ojcze – rzekła cicho Zamfira. – Obyś spotkał się kiedyś z matką.
***
Aneta obudziła się na przednim siedzeniu pasażera w passacie Janusza. Strasznie bolała ją głowa.
– No, wreszcie wstałaś, Anetko – odezwał się dyrektor energicznym głosem. – Mam nadzieję, że się wyspałaś, bo do rozpoczęcia zmiany zostało tylko dwanaście godzin.
– Co? – zapytała zdezorientowana asystentka. – Już niedziela? Nic nie pamiętam…
– Oj, Anetko, nieźle zabalowałaś. Ale w sumie przyjechaliśmy tu się integrować, więc nie mogę mieć ci tego za złe.
– Przepraszam, panie dyrektorze. – Dziewczyna chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu. – Czy… Czy coś mnie ominęło?
– Cóż, mam dwie wiadomości, dobrą i złą. Zła jest taka, że Areczek i Stefan się struli i są na zwolnieniu, więc będziesz musiała ich zastąpić. Dobra jest taka, że będziesz miała do pomocy dwie nowe stażystki.
– Dzień dobry! – chórem odezwały się z tylnej kanapy Ruxandra i Zamfira.
– Tak pasjonująco opowiadałaś o swojej pracy – kontynuowała pierwsza z bliźniaczek – że postanowiłyśmy spróbować szczęścia w mieście i zatrudnić się w Kurierze!
– To wspaniale! – odparła wciąż nieco rozkojarzona Anetka.
Odwróciła się i spróbowała dyskretnie przyjrzeć się nowemu narybkowi firmy w przednim lusterku. Siedzenia z tyłu były puste.
– Chyba zdrzemnę się jeszcze trochę – powiedziała do nikogo konkretnego i powróciła w objęcia snu.