- Opowiadanie: krzkot1988 - Krwawica polskiego przedsiębiorcy

Krwawica polskiego przedsiębiorcy

Przed wami ko­lej­ne opo­wia­da­nie o pe­ry­pe­tiach dziel­ne­go pol­skie­go przed­się­bior­cy, Ja­nu­sza Wi­śniew­skie­go, któ­re­go nie­któ­rzy z Was mieli już oka­zję po­znać w opo­wia­da­niu Pleśń. Tym razem po­zna­my całą ekipę Ku­rie­ra War­szaw­skie­go, która wy­bie­ra się na wy­jazd in­te­gra­cyj­ny na Pod­la­sie...

W TREŚCI POJAWIAJĄ SIĘ SPORADYCZNE WULGARYZMY

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, Krokus, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Krwawica polskiego przedsiębiorcy

– To na pewno dobry adres, Arecz­ku? – za­py­tał Ja­nusz, z po­wąt­pie­wa­niem spo­glą­da­jąc na stary drew­nia­ny dwo­rek ską­pa­ny w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, wzno­szą­cy się po dru­giej stro­nie rzeki Na­rew­ki.

Kie­row­nic­two Ku­rie­ra War­szaw­skie­go, zna­nej w sto­li­cy firmy lo­gi­stycz­nej, poza dy­rek­to­rem Ja­nu­szem Wi­śniew­skim li­czy­ło rap­tem czte­ry osoby. Byli to Dima, do­świad­czo­ny me­ne­dżer i nowy na­by­tek Ku­rie­ra pro­sto z Char­ko­wa, Aleks – młody, wy­kształ­co­ny i am­bit­ny męż­czy­zna z wiel­kie­go mia­sta, cał­ko­wi­cie wy­płu­ka­ny z re­zy­du­al­nych resz­tek ja­kie­go­kol­wiek cha­rak­te­ru oraz Ste­fan, stary przy­ja­ciel Ja­nu­sza, który w fir­mie zaj­mo­wał się nie wia­do­mo czym, ale cho­dzi­ły słu­chy, że nie­wie­dza jest tu pre­fe­ro­wa­ną opcją.

To­wa­rzy­szy­ła im nie­zmien­nie Anet­ka, oso­bi­sta asy­stent­ka szefa, która jako je­dy­na do­stą­pi­ła za­szczy­tu po­dró­żo­wa­nia die­slo­wym pas­sa­tem Ja­nu­sza. Resz­ta mu­sia­ła gnieść się przez całą drogę w pry­wat­nym oplu Arka, naj­młod­sze­go me­ne­dże­ra w ze­spo­le.

– Zga­dza się, panie dy­rek­to­rze – po­twier­dził Ar­ka­diusz. – To była praw­dzi­wa oka­zja. Mają bar­dzo roz­bu­do­wa­ny pro­gram ak­tyw­no­ści dla klien­tów biz­ne­so­wych. Poza tym to Bia­ło­wie­ża, czyli cisza, spo­kój, przy­ro­da. Wszyst­ko tak, jak pan pro­sił.

– No cóż, skoro rę­czysz za to głową…

– Ja nie… – za­czął Ar­ka­diusz, jed­nak Ja­nusz po­wiódł już grupę dalej w stro­nę po­to­ku, ni­czym kacza mama pro­wa­dzą­ca pi­skla­ki na pierw­szą naukę pły­wa­nia.

Me­ne­dżer do­go­nił ich na trzesz­czą­cym drew­nia­nym most­ku, który praw­do­po­dob­nie więk­szą część swego ist­nie­nia spę­dził pod ro­syj­skim za­bo­rem. Każdy postawiony krok zdawał się wybrzmiewać jazzowym akordem, jakby konstrukcja jękliwie prosiła o litość dla wiekowych desek.

– I tak trze­ba bu­do­wać – mruk­nął z po­dzi­wem Ja­nusz. – Tanio, ale so­lid­nie. Notuj, Arecz­ku, notuj!

Naj­młod­szy czło­nek ze­spo­łu Ku­rie­ra War­szaw­skie­go wy­cią­gnął z we­wnętrz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki nie­wiel­ki ka­je­cik. Nigdy nie wie­dział w ta­kich sy­tu­acjach, czy szef żar­tu­je, czy nie. Wolał jed­nak być przy­go­to­wa­ny, gdyby pod ko­niec dnia Wi­śniew­ski znowu za­rzą­dził nie­za­po­wie­dzia­ną kart­ków­kę.

Prze­szli przez nie­wiel­ki, ale cie­ka­wie roz­pla­no­wa­ny park w stylu an­giel­skim i za­trzy­ma­li się na ganku re­zy­den­cji. Widok z bli­ska po­twier­dził ich do­mnie­ma­nia. Kie­dyś mu­siał być to im­po­nu­ją­cy gmach, jed­nak teraz znaj­do­wał się w dość opła­ka­nym sta­nie.

– Mo­że­my jesz­cze za­wró­cić i po­je­chać do spa – wtrą­ci­ła cicho Anet­ka, a w jej oczach tliła się ostat­nia iskier­ka na­dziei.

– Nie, nie – za­opo­no­wał sta­now­czo dy­rek­tor. – Ar­ka­diusz cięż­ko pra­co­wał, żeby zor­ga­ni­zo­wać nam ten wy­jazd. Je­ste­śmy ze­spo­łem i mu­si­my usza­no­wać jego wy­si­łek.

Po ple­cach Arka spły­nę­ła struż­ka zim­ne­go potu. Wie­dział już, kto od­po­wie za tę ka­ta­stro­fę.

– Ja dzwo­nię, ty mó­wisz – zwró­cił się do niego Wi­śniew­ski, po czym chwy­cił mi­ster­nie wy­ku­tą ko­łat­kę i z całą mocą opu­ścił ją na za­byt­ko­we drzwi.

Otwo­rzy­ły się do­kład­nie w mo­men­cie, gdy mo­sięż­ny pier­ścień osa­dzo­ny w gło­wie kruka opadł na pod­sta­wę. Gdyby na ganku za­in­sta­lo­wa­na była fo­to­ko­mór­ka, być może oka­za­ło­by się, że drzwi ru­szy­ły nawet uła­mek se­kun­dy wcze­śniej. Po dru­giej stro­nie nie było ni­ko­go, jed­nak wi­docz­ny w prze­ciw­le­głym krań­cu izby nie­wiel­ki ogień peł­ga­ją­cy w ko­min­ku za­chę­cał do wej­ścia swym po­ma­rań­czo­wym bla­skiem.

Ja­nusz ła­god­nym, acz sta­now­czym ru­chem wy­pchnął Ar­ka­diu­sza przed sze­reg. Ten ostroż­nie prze­kro­czył próg. Nagle ogar­nę­ło go przy­jem­ne, otu­ma­nia­ją­ce cie­pło. Jak gdyby na ze­wnątrz sza­la­ła śnie­ży­ca, a on wła­śnie przy­pad­kiem na­tknął się na bez­piecz­ne schro­nie­nie. Po­wie­trze wy­peł­nił aro­mat świe­żo upie­czo­ne­go chle­ba i przy­praw. W po­miesz­cze­niu po­sta­wio­no nie­wiel­ki bar, kilka sto­li­ków oraz fo­te­li w stylu em­pi­re. Drew­nia­ne ścia­ny po­kry­wa­ły licz­ne ob­ra­zy, głów­nie por­tre­ty nie­zna­nych Ar­ka­diu­szo­wi po­sta­ci. Wszyst­kie przed­sta­wia­ły jed­nak ja­sno­wło­se ko­bie­ty o dość po­dob­nej fi­zjo­no­mii.

– Wi­taj­cie!

En­tu­zja­stycz­ny głos z dziw­nym po­gło­sem roz­legł się tak bli­sko, że Ar­ka­diusz aż pod­sko­czył ze stra­chu.

Tuż obok otwar­tych drzwi po­ja­wi­ły się dwie młode dziew­czy­ny. Młod­szy me­ne­dżer mógł­by przy­siąc, że jesz­cze przed chwi­lą ich tam nie było. Szyb­ko jed­nak zdo­łał się opa­no­wać. Mu­sia­ły stać za drzwia­mi. Prze­cież to lo­gicz­ne – ktoś je w końcu otwo­rzył.

– Wi­taj­cie! – po­wtó­rzy­ły dziew­czy­ny rów­no­cze­śnie, wy­ko­nu­jąc lekki ukłon.

Ich głosy były nie­mal iden­tycz­ne, co wy­ja­śnia­ło dziw­ne echo. Młode ko­bie­ty, które z pew­no­ścią nie mogły mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat, w ca­ło­ści były swo­imi ide­al­ny­mi ko­pia­mi. Na Ar­ka­diu­sza spo­glą­da­ły dwie takie same, prze­pięk­ne twa­rze o de­li­kat­nych ry­sach i bla­dej cerze, oto­czo­ne mi­ster­nie upię­ty­mi kru­czo­czar­ny­mi wło­sa­mi. Dziew­czy­ny ubra­ne były rów­nież jed­na­ko­wo, w nie­ska­zi­tel­nie białe bluz­ki, cha­bro­we ka­mi­zel­ki i pro­ste, be­żo­we spód­ni­ce do po­ło­wy łydki.

Czwo­ro kasz­ta­no­wych oczu wpa­try­wa­ło się w przy­by­szów z au­ten­tycz­nym za­chwy­tem.

– D-d-dzień dobry – wy­du­kał Ar­ka­diusz, nie­przy­zwy­cza­jo­ny do ta­kie­go za­in­te­re­so­wa­nia ze stro­ny płci pięk­nej, a szcze­gól­nie tak pięk­nej.

Po kilku se­kun­dach stało się jasne, że na tym umie­jęt­no­ści kon­wer­sa­cyj­ne młod­sze­go me­ne­dże­ra się za­koń­czy­ły, wobec czego Ja­nusz mu­siał oso­bi­ście wkro­czyć do akcji.

– Prze­pra­szam za mo­je­go pra­cow­ni­ka – oznaj­mił z uśmie­chem, dys­kret­nie pod­no­sząc pal­cem opad­nię­tą szczę­kę Ar­ka­diu­sza. – Mamy za sobą długą drogę. Z War­sza­wy.

Ostat­nie słowo dy­rek­tor wy­po­wie­dział z całą mocą swo­je­go au­to­ry­te­tu pol­skie­go przed­się­bior­cy, jed­nak nie do­cze­kaw­szy się ze stro­ny dziew­cząt żad­nej re­ak­cji poza sym­pa­tycz­nym uśmie­chem, od­chrząk­nął i prze­szedł do rze­czy.

– Moje na­zwi­sko Wi­śniew­ski. Re­zer­wo­wa­li­śmy pobyt biz­ne­so­wy na week­end. Mam na­dzie­ję, że wszyst­ko jest go­to­we. Chcie­li­by­śmy się od­świe­żyć po po­dró­ży.

– Oczy­wi­ście. Od dawna cze­ka­ły­śmy na pań­stwa przy­by­cie – od­par­ła jedna z dziew­czyn. – Na­zy­wam się Ru­xan­dra. Moja sio­stra, Za­mfi­ra, za­pro­wa­dzi pań­stwa do pokoi.

Druga z bliź­nia­czek skło­ni­ła lekko głowę i ge­stem za­chę­ci­ła gości, by po­dą­ży­li za nią w kie­run­ku scho­dów. Dy­rek­tor i Ar­ka­diusz ru­szy­li przo­dem. Za nimi, z nie­tę­gi­mi mi­na­mi, powlekli się Dima, Aleks i Ste­fan.

Wszy­scy mieli ze sobą nie­wiel­kie torby po­dróż­ne ze stan­dar­do­wym mę­skim ekwi­pun­kiem, na który skła­da się szczo­tecz­ka do zębów oraz “bok­ser­ki na każdy dzień plus jedne na sy­tu­acje awa­ryj­ne”. Szyb­ko zo­sta­wi­li w tyle Anet­kę, która szar­pa­ła się ze swoją wiel­ką wa­liz­ką, pró­bu­jąc prze­cią­gnąć ją przez sta­ro­mod­ny, wy­so­ki próg do­mo­stwa.

Dziew­czy­na przy drzwiach po­spie­szy­ła jej z po­mo­cą. Mimo drob­nej bu­do­wy, jedną ręką wcią­gnę­ła bagaż do środ­ka razem z asy­stent­ką, która po­le­cia­ła do przo­du, nie­mal wy­wra­ca­jąc się na pod­ło­gę.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła Aneta od­wra­ca­jąc się do swej wy­baw­czy­ni.

– Nie ma za co! – od­par­ła Ru­xan­dra z au­ten­tycz­ną ra­do­ścią.

Przez chwi­lę przy­glą­da­ła się uważ­nie asy­stent­ce dy­rek­to­ra. Z każ­dym ude­rze­niem serca ką­ci­ki jej ust opa­da­ły coraz niżej, a oczy roz­sze­rza­ły się, aż cała twarz za­sty­gła w masce prze­ra­że­nia.

– Este ea, Za­mfi­ra! Ea s-a in­tors! Du-te la tată! – wy­krzyk­nę­ła nagle w kie­run­ku sio­stry w nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­ku.

Bliź­niacz­ka była już w po­ło­wie scho­dów, ale na te słowa od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie i zbie­gła z po­wro­tem na dół, prze­py­cha­jąc się obok zdez­o­rien­to­wa­nych gości. Sta­nę­ła obok swo­jej kopii i otak­so­wa­ła Anet­kę wzro­kiem.

Wy­da­wa­ło się to nie­moż­li­we, ale jej twarz jesz­cze bar­dziej zbla­dła.

– Ai, drep­ta­te, Ru­xan­dra – od­par­ła cicho po dłu­gim mil­cze­niu.

Za­wa­ha­ła się. Na jej twa­rzy wi­docz­na była walka, jaką to­czy­ła z wła­sny­mi my­śla­mi.

– Nu-i putem spune tatălui – zde­cy­do­wa­ła w końcu. – Asta nu se va ter­mi­na bine. Ca întot­de­au­na.

Jej sio­stra ski­nę­ła smut­no głową.

– Lasă-i să doarmă aici astăzi – kon­ty­nu­owa­ła druga z bliź­nia­czek. – Îi vom face să plece îna­in­te ca tatăl să se înto­arcă.

Uśmie­chy po­now­nie wró­ci­ły na twa­rze dziew­czyn. Jesz­cze raz skło­ni­ły głowy, po czym Za­mfi­ra zwró­ci­ła się do gości:

– Prze­pra­sza­my naj­moc­niej. Oka­za­ło się, że moja sio­stra nie przy­go­to­wa­ła osob­ne­go po­ko­ju dla je­dy­nej damy w to­wa­rzy­stwie. Za mo­ment to na­pra­wi­my. Za­pra­szam na górę.

Dy­rek­tor Wi­śniew­ski z kwa­śną miną spoj­rzał wy­mow­nie na Ar­ka­diu­sza, po czym bez słowa ru­szył dalej. Młod­szy me­ne­dżer wes­tchnął cicho i po­dą­żył za sze­fem.

– Pro­szę, ja to wezmę – za­ofe­ro­wa­ła Za­mfi­ra, wi­dząc Anetę z nie­we­so­łą miną zer­ka­ją­cą to na scho­dy, to na swoją wa­liz­kę.

– Dzię­ki – od­par­ła asy­stent­ka, z ulgą prze­ka­zu­jąc jej bagaż. – To był bar­dzo pięk­ny język, skąd je­ste­ście?

– Z Wo­łosz­czy­zny. To w Ru­mu­nii. Ale czu­je­my się, jak­by­śmy miesz­ka­ły tu już od wie­ków.

 

***

 

Po so­wi­tej ko­la­cji, na którą skła­da­ły się pro­ste, acz prze­pysz­ne dania, ewi­dent­nie na­wią­zu­ją­ce do ro­dzi­mej kuch­ni wła­ści­cie­lek lo­ka­lu, ekipa Ku­rie­ra roz­dzie­li­ła się, aby po­eks­plo­ro­wać nieco za­byt­ko­wy dom.

Ar­ka­diusz wraz z Anetą po­dzi­wia­li ga­le­rię ob­ra­zów, zaj­mu­ją­cą cały ko­ry­tarz na pię­trze re­zy­den­cji. To­wa­rzy­szy­ła im Ru­xan­dra, ner­wo­wo spo­glą­da­ją­ca co chwi­lę na sto­ją­cy zegar z ku­ran­tem.

– Fa­scy­nu­ją­ce… – mruk­nął pod nosem młod­szy me­ne­dżer.

Tu także do­mi­no­wa­ły por­tre­ty przed­sta­wia­ją­ce ko­bie­tę, któ­rej wi­ze­run­ki Arek wi­dział na dole. Każdy z nich wy­ko­na­ny był jed­nak inną tech­ni­ką. Nie­któ­re ma­lo­wi­dła zda­wa­ły się dzie­lić setki lat, mimo iż nie­mal na pewno przed­sta­wia­ły tę samą osobę.

– Co ta­kie­go? – Aneta na chwi­lę ode­rwa­ła się od te­le­fo­nu i po­dą­ży­ła za wzro­kiem ko­le­gi. – O kurwa!

– W jej twa­rzy jest coś doj­mu­ją­co zna­jo­me­go, wręcz wy­wo­łu­ją­ce­go nie­po­kój – kon­ty­nu­ował, nie zwró­ciw­szy uwagi na re­ak­cję dziew­czy­ny. – Wi­dzisz, ar­ty­sta mu­siał być nie­zwy­kle uzdol­nio­ny. Po­stać na ob­ra­zie zdaje się wo­dzić ocza­mi za ob­ser­wa­to­rem. Na­wią­zu­je z nim in­tym­ny kon­takt. Stąd to po­czu­cie bli­sko­ści z nie­zna­jo­mą. Oczy­wi­ście to tylko ilu­zja. Za­pa­mię­tał­bym, gdy­bym spo­tkał już wcze­śniej taką pięk­ność!

Ar­ka­diusz od­krył pełen plu­ton usta­wio­nych w rów­niut­kie sze­re­gi bia­łych zębów. Mimo wro­dzo­nej skrom­no­ści, czuł dumę ze swo­jej elo­kwen­cji, która póki co nie za­wo­jo­wa­ła jesz­cze żad­ne­go ko­bie­ce­go serca. Ale kiedyś mu­siał być ten pierw­szy raz.

Aneta spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy. Za­nur­ko­wa­ła w jego źre­ni­cach, w po­szu­ki­wa­niu ze­rwa­nej nici po­ro­zu­mie­nia. Nie­ste­ty, wy­nu­rzy­ła się z pu­sty­mi rę­ko­ma.

Asy­stent­ka dy­rek­to­ra wes­tchnę­ła do­no­śnie, po czym włą­czy­ła przed­nią ka­me­rę w te­le­fo­nie. Po chwi­li na­my­słu po­pra­wi­ła nieco dło­nią włosy, by nadać im pu­szy­sto­ści i zro­bi­ła sel­fie. Przy­ło­ży­ła zdję­cie do wi­ze­run­ku na ob­ra­zie i spoj­rza­ła na skon­ster­no­wa­ne­go ko­le­gę.

– Aaa! – Do­pie­ro teraz uśmiech opu­ścił twarz Ar­ka­diu­sza, za­stą­pio­ny przez wyraz na­głe­go oświe­ce­nia. – O kurwa!

Ko­bie­ta z por­tre­tu miała na sobie pro­stą czar­no-bia­łą suk­nię oraz mało twa­rzo­wy cze­piec, pod­czas gdy Anet­ka wy­bra­ła na ten wie­czór od­waż­nie roz­pię­tą tur­ku­so­wą bluz­kę, na którą opa­da­ły dłu­gie, tle­nio­ne blond włosy. Trud­no było o więk­szy kon­trast mię­dzy dwie­ma dziew­czy­na­mi, jed­nak twa­rze były za­dzi­wia­ją­co po­dob­ne.

– Cóż za nie­sa­mo­wi­ty zbieg oko­licz­no­ści! – wtrą­ci­ła Ru­xan­dra, nim Arek zdą­żył po­wie­dzieć coś wię­cej. – Z dru­giej stro­ny, wy Polki wszyst­kie wy­glą­da­cie tak samo. Chodź­my już.

Dziew­czy­na za­śmia­ła się ner­wo­wo, prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę i star­ła kro­plę potu spły­wa­ją­cą po czole. Siłą ob­ró­ci­ła Anetę w miej­scu i skie­ro­wa­ła w stro­nę przy­go­to­wa­ne­go po­ko­ju.

– Witam sza­now­nych gości! – Za nimi roz­legł się głos, od któ­re­go nad­wraż­li­we na zimno zęby Ar­ka­diu­sza jak jeden mąż ogło­si­ły czer­wo­ny alarm.

Bliź­niacz­ka na­tych­miast za­mar­ła i po­wo­li od­wró­ci­ła się w kie­run­ku nie­spo­dzie­wa­ne­go roz­mów­cy.

– Ojcze! Szyb­ko dziś wró­ci­łeś. – Uło­żo­ne na ra­mio­nach Anety dło­nie Ru­xan­dry za­uwa­żal­nie za­drża­ły. – Przy­je­cha­li pań­stwo z War­sza­wy.

Anet­ka za­czę­ła się ob­ra­cać, chcąc przy­wi­tać się z wła­ści­cie­lem ho­te­lu, jed­nak nagle zgię­ła się wpół, ni­czym zła­ma­na ga­łąz­ka.

– Prze­pra­szam, ojcze. Pani nie od­po­wia­da zdaje się moł­daw­ski gu­lasz. Od­pro­wa­dzę ją do po­ko­ju! Za­mfi­ra, pomóż!

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, ni­czym Ku­bi­ca po­mknę­ła wraz z asy­stent­ką dy­rek­to­ra na ko­niec ko­ry­ta­rza. Jej sio­stra, usły­szaw­szy za­mie­sza­nie, wy­ło­ni­ła się z jed­ne­go z pokoi. Gdy tylko do­strze­gła ojca, ukło­ni­ła się głę­bo­ko i po­bie­gła za Ru­xan­drą.

– Zo­sta­li­śmy sami, młody czło­wie­ku – zwró­cił się nie­zna­jo­my do coraz bar­dziej zdez­o­rien­to­wa­ne­go Ar­ka­diu­sza. – Na­zy­wam się Lazăr i mam przy­jem­ność być wła­ści­cie­lem tego skrom­ne­go przy­byt­ku i ojcem tych dwóch wspa­nia­łych pa­nien.

Wła­ści­ciel ho­te­lu wy­glą­dał na mi­łe­go, ele­ganc­kie­go sta­rusz­ka. Nosił bru­nat­ny, weł­nia­ny gar­ni­tur i zie­lo­ną musz­kę. Mu­siał być już w dość za­awan­so­wa­nym wieku, gdy na świat przy­szły córki. Teraz jego twarz przy­po­mi­na­ła po­wierzch­nię wy­schnię­te­go sło­ne­go je­zio­ra, a za­cze­sa­ne do tyłu dłu­gie włosy w ca­ło­ści po­zba­wio­ne zostały pig­men­tu.

Pod­szedł do młod­sze­go me­na­dże­ra z rę­ko­ma za­ple­cio­ny­mi na ple­cach i rów­nież przyj­rzał się por­tre­to­wi.

– Moja świę­tej pa­mię­ci mał­żon­ka – po­wie­dział, nie zwra­ca­jąc się do ni­ko­go kon­kret­ne­go. – Nie wiem co wi­dzia­ła w kimś takim, jak ja. Zmar­ła w po­ło­gu.

– Przy­kro mi – bąk­nął ma­chi­nal­nie Ar­ka­diusz.

– Moje córki to dobre dziew­czy­ny – kon­ty­nu­ował sta­rzec, w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na obec­ność go­ścia – ale gdy­bym tak mógł cof­nąć czas…

Wy­raź­nie skrę­po­wa­ny me­ne­dżer prze­stę­po­wał z nogi na nogę.

– Nudzę pana. – Sta­ru­szek od­wró­cił się i uśmiech­nął nie­znacz­nie. – Prze­pra­szam. To taka star­cza przy­pa­dłość. Kiedy wi­dzia­ło się tyle co ja, czę­ściej prze­by­wa się w daw­nych cza­sach niż w te­raź­niej­szo­ści.

Po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu młod­sze­go męż­czy­zny i lekko ści­snął.

– Życzę pań­stwu do­brej nocy. Moje córki zajmą się pań­stwem.

 

***

 

– Ja­nusz, mamy pro­blem!

Dy­rek­tor Wi­śniew­ski otwo­rzył oczy. Był w pełni przy­tom­ny i go­to­wy na wszyst­ko w ułam­ku se­kun­dy. Nawet zbu­dzo­ny w środ­ku nocy wie­dział do­sko­na­le, że jeśli Ste­fan mówi, że jest pro­blem, to jest PRO­BLEM. Jego czło­wiek od zadań spe­cjal­nych nie rzu­cał bo­wiem słów na wiatr.

Ostat­ni raz był tak za­nie­po­ko­jo­ny, gdy jeden z ich kon­ku­ren­tów, dzię­ki bły­sko­tli­wej kam­pa­nii mar­ke­tin­go­wej, za­czął zy­ski­wać dużą po­pu­lar­ność. Tylko szyb­ka re­ak­cja Ste­fa­na oraz kilka stra­te­gicz­nie ro­ze­sła­nych pa­czek z fe­ka­lia­mi po­zwo­li­ło im utrzy­mać do­mi­na­cję na rynku.

– Co jest? – Ja­nusz po­sta­no­wił od razu przejść do rze­czy.

– Dima i Aleks znik­nę­li – za­ra­por­to­wał krót­ko. – Nie ma ich rze­czy, a z fir­mo­wej ko­mór­ki ktoś dzwo­nił po Ubera.

– Z fir­mo­wej?

– Tak. – Ste­fan przy­tak­nął z po­sęp­ną miną.

Wi­śniew­ski uniósł wzrok ku nie­wi­docz­ne­mu niebu i wes­tchnął cięż­ko. Jego oczy lekko zwil­got­nia­ły, gdy po­wie­dział:

– Po­łącz mnie z nimi.

– Się robi.

Łysy męż­czy­zna z po­bruż­dżo­ną twa­rzą, naj­star­szy przy­ja­ciel Ja­nu­sza, wy­stu­kał numer w te­le­fo­nie i włą­czył gło­śnik, po czym po­ło­żył na szaf­ce noc­nej obok dy­rek­to­ra, który uniósł się do po­zy­cji sie­dzą­cej.

– Tak? – ode­zwał się roz­dy­go­ta­ny głos.

– Dimka? To ty?

– T-t-tak, sze­fie.

– Za­wio­dłem się na tobie, Dimka. Tak od­pła­casz się za moją do­broć? Na­kar­mi­łem cię, wy­na­ją­łem mi­kro­ka­wa­ler­kę, nawet re­spek­to­wa­łem pod­wyż­sze­nie naj­niż­szej kra­jo­wej. Żony nie dałem… Chcesz mi o czymś po­wie­dzieć, Dimka?

– Eto nie tak, sze­fie. To to miej­sce. Sny. Dłu­żej tak nie magu. Muszę wra­cać w Ukra­inu. Aleks je­dzie ze mną.

– Co? Aleks? Je­steś tam?

– Tak, panie dy­rek­to­rze – ode­zwał się ko­lej­ny głos, spo­koj­niej­szy i bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­ny.

– W końcu po­sta­no­wi­łeś zmie­nić nas na korpo, co? Nie pa­so­wa­ła ci nasza ro­dzin­na at­mos­fe­ra?

– Sze­fie, pierw­szy raz w życiu mam jakiś cel. Ten sen… Dba­łem tylko o ka­rie­rę i pie­nią­dze, kiedy mogę zro­bić coś do­bre­go dla świa­ta. Jadę z Dimą na front. Pro­szę o nas źle nie my­śleć.

– Zaraz gra­ni­ca – wtrą­cił Dima – asto­roż­no szef, bo przej­dzie­my na ro­aming.

Ja­nusz na­tych­miast na­ci­snął czer­wo­ną słu­chaw­kę. Tar­ga­ły nim sprzecz­ne emo­cje. Był wście­kły, ale jed­no­cze­śnie dumny, że jego pra­cow­ni­cy w ostat­nich chwi­lach my­śle­li o ogra­ni­cze­niu kosz­tów firmy.

– Zbierz ludzi – roz­ka­zał dy­rek­tor, wci­ska­jąc się w spodnie. – Tu się dzie­je coś dziw­ne­go.

Ste­fan ski­nął tylko głową i bez­sze­lest­nie prze­szedł do wyj­ścia. Nie takie rze­czy wi­dy­wał w SB.

 

***

 

Ar­ka­diusz nie mógł za­snąć. Za­nie­po­ko­iło go, że Aneta tak nagle źle się po­czu­ła. Co praw­da dziew­czy­ny z ho­te­lu od razu się nią za­opie­ko­wa­ły, ale może po­wi­nien spraw­dzić co u niej?

Wstał, ubrał się po­now­nie i po spę­dze­niu kilku minut przed lu­strem otwo­rzył drzwi na ko­ry­tarz. W progu zde­rzył się ze sto­ją­cą pod jego po­ko­jem Za­mfi­rą. Ze­tknię­cie z młodą, atrak­cyj­ną dziew­czy­ną było na tyle przy­jem­nym do­zna­niem, że Arek dla bez­pie­czeń­stwa na­tych­miast cof­nął się o krok.

– Prze­pra­szam, nie za­uwa­ży­łem pani – po­wie­dział, od­zy­sku­jąc pa­no­wa­nie nad sobą.

– To ja prze­pra­szam. – Dziew­czy­na spu­ści­ła skrom­nie wzrok. – Wła­śnie wra­ca­łam z po­ko­ju panny Anety i chcia­łam ży­czyć panu do­brej nocy. Wo­la­łam się jed­nak naj­pierw upew­nić, czy jesz­cze pan nie śpi.

– Pro­szę mi mówić Arek. Nie­ste­ty, pierw­sza noc w nowym miej­scu jest dla mnie zwy­kle bez­sen­na. Oczy­wi­ście nie ma to żad­ne­go związ­ku z wy­go­da­mi w po­ko­ju – dodał szyb­ko, wi­dząc jej za­tro­ska­ną minę.

– W takim razie, może nocny spa­cer po­mo­że?

– In­te­re­su­ją­ca pro­po­zy­cja. Chęt­nie za­czerp­nę tro­chę po­wie­trza. Zaj­rzę naj­pierw do ko­le­żan­ki…

– Mia­łam na myśli WSPÓL­NY spa­cer. – Dziew­czy­na za­plo­tła dło­nie za ple­ca­mi, prze­chy­li­ła lekko głowę i ob­da­rzy­ła go znie­wa­la­ją­cym uśmie­chem.

Ar­ka­diu­szo­wi nagle zro­bi­ło się bar­dzo go­rą­co.

– Cóż, rów­nie do­brze mogę do niej zajść wra­ca­jąc…

Za­mfi­ra chwy­ci­ła go za przed­ra­mię i po­pro­wa­dzi­ła do wyj­ścia.

Nim me­ne­dżer zdo­łał za­re­je­stro­wać, co się dzie­je, byli już na ścież­ce cią­gną­cej się nad brze­giem rze­czuł­ki i zmie­rza­li w kie­run­ku lasu.

– Przy­kro mi z po­wo­du two­jej matki – za­czął Arek ostroż­nie. – Pan Lazăr opo­wie­dział mi o tra­ge­dii, jaka was spo­tka­ła.

– Tak… – od­par­ła z na­my­słem. – Trud­no się od tego uwol­nić. Oj­ciec już nawet nie pró­bu­je. Tym­cza­sem my z sio­strą chcia­ły­by­śmy w końcu za­cząć żyć.

Od­kop­nę­ła z drogi nie­wiel­ki ka­my­czek, który wy­strze­lił ni­czym po­cisk i kil­ku­krot­nie odbił się od tafli je­zio­ra.

– Wy­da­je mi się, że ro­zu­miem. Te wszyst­kie por­tre­ty… Nie spo­sób o tym nie my­śleć.

– Tak, to też.

Za­mil­kli na dłuż­szą chwi­lę.

– Dla­te­go tak bar­dzo cie­szy­my się z Ru­xan­drą, gdy po­ja­wia­ją się go­ście – pod­ję­ła po chwi­li. – To był nasz po­mysł, by otwo­rzyć ho­te­lik.

– To była dobra myśl – po­chwa­lił Ar­ka­diusz. – Macie wspa­nia­ły dom, po­ło­żo­ny w pięk­nej oko­li­cy. Na pewno wielu tu­ry­stów to do­ce­ni.

– Jak tam jest, w wiel­kim, współ­cze­snym mie­ście? – Za­mfi­ra spoj­rza­ła na niego z nowym za­in­te­re­so­wa­niem. – Czy wciąż wszy­scy boją się i nisz­czą to co nie­zna­ne i… inne?

Arek za­sta­no­wił się nad py­ta­niem. Oczy­wi­ście mógł za­chwa­lać sto­łecz­ną otwar­tość i ko­smo­po­li­tyzm, ale do­strzegł, że dla dziew­czy­ny nie­zwy­kle ważne jest, by po­wie­dział praw­dę.

– Wciąż pełno jest igno­ran­tów, któ­rzy nie ak­cep­tu­ją ni­ko­go, łącz­nie z sobą – od­parł po chwi­li. – Nie bra­ku­je też bez­myśl­nych ka­pła­nów to­le­ran­cji, dla któ­rych każda od­mien­ność to tylko ko­lej­na od­zna­ka w se­gre­ga­to­rze. Praw­da jest taka, że żyje tam mnó­stwo ludzi. Bez wzglę­du na to, jak bar­dzo inna się czu­jesz, mo­żesz zna­leźć tam przy­ja­ciół po­dob­nych sobie.

Przy­sta­nę­li tuż przed linią drzew.

– Je­steś bar­dzo miły, Arku. To praw­dzi­wy za­szczyt cię po­znać. Będę dbać o wspo­mnie­nie na­sze­go spo­tka­nia.

– Ja rów­nież – po­wie­dział młod­szy me­ne­dżer z sym­pa­tią.

– Nie, nie bę­dziesz – od­par­ła ze smut­nym uśmie­chem. – Patrz, trzy­gło­wy jeleń!

Ar­ka­diusz od­wró­cił się in­stynk­tow­nie. Nawet jego pod­świa­do­mość zda­wa­ła sobie spra­wę, że ist­nie­nie trzy­gło­we­go ro­ga­cza jest mało praw­do­po­dob­ne. Rogi by im się za­plą­ta­ły. Ale z dru­giej stro­ny, do Czar­no­by­la stąd nie tak już da­le­ko, więc kto wie…

Po­czuł de­li­kat­ne ukłu­cie na lewym ra­mie­niu, u na­sa­dy szyi. Po ciele roz­la­ło się bło­gie cie­pło. Umysł otu­li­ła mu gruba, pu­cha­ta pie­rzy­na. Nagle miał prze­moż­ną ocho­tę spraw­dze­nia, jak wła­ści­wie wy­glą­da ten mur na bia­ło­ru­skiej gra­ni­cy. Kto wie, może nawet spró­bu­je się na niego wspiąć. Z de­ter­mi­na­cją ru­szył przed sie­bie.

– Nie ru­szać się. Oboje. – Roz­kaz zo­stał po­prze­dzo­ny szczęk­nię­ciem od­bez­pie­cza­ne­go pi­sto­le­tu.

– Stopy do góry! – Do pierw­sze­go głosu do­łą­czył drugi, za­sa­pa­ny, na­le­żą­cy nie­wąt­pli­wie do dy­rek­to­ra Wi­śniew­skie­go.

– Ręce – po­pra­wił go Ste­fan.

– Co?

– Ręce. Ręce do góry.

– Racja. Wszyst­ko przez ten kre­dyt na dom. Ręce do góry, po­czwa­ro!

Ar­ka­diusz otrzą­snął się z dziw­ne­go transu i spoj­rzał na Za­mfi­rę. Jej oczy świe­ci­ły nie­na­tu­ral­nym bla­skiem, a po kształt­nym pod­bród­ku spły­wa­ły dwie struż­ki świe­żej krwi.

– Wszyst­ko ze­psu­je­cie! – wy­ce­dzi­ła przez za­ci­śnię­te zęby, wśród któ­rych można było do­strzec im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów kły.

– Stój! – krzyk­nął młod­szy me­ne­dżer do wam­pi­rzy­cy.

Za­mfi­ra jed­nak była już w peł­nym biegu, zbli­ża­jąc się do dy­rek­to­ra i Ste­fa­na z nad­ludz­ką szyb­ko­ścią. Wi­ce­dy­rek­tor Ku­rie­ra War­szaw­skie­go zmru­żył jedno oko i po­wo­li wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze z płuc od­da­wał ko­lej­ne strza­ły. Po­ru­sza­ją­ca się zyg­za­kiem dziew­czy­na unik­nę­ła pierw­szych trzech kul. Ale Ste­fan nie­przy­pad­ko­wo wy­grał Za­wo­dy Strze­lec­kie o Pu­char Zwy­cię­stwa, zor­ga­ni­zo­wa­ne w sie­dem­dzie­sią­tym dzie­wią­tym w Rze­szo­wie, z oka­zji XXXV-le­cia PRL.

Czwar­ty po­cisk ugo­dził wam­pi­rzy­cę pro­sto w serce. Dziew­czy­na za­trzy­ma­ła się i padła na ko­la­na. Nagle wszyst­kich owio­nął mroź­ny wiatr. Noc był cie­pła, po­mi­mo to po­wierzch­nia rzeki po­kry­ła się war­stew­ką lodu, wy­da­jąc dźwięk chru­pa­nych chip­sów.

– Idio­ti, ce-ai făcut? – wy­char­cza­ła Za­mfi­ra, pró­bu­jąc z tru­dem zła­pać od­dech.

Ste­fan pod­szedł do niej i przy­ło­żył pi­sto­let do czoła, za­mie­rza­jąc do­koń­czyć dzie­ła.

– Cze­kaj, Ste­fan! – Ar­ka­diusz pod­biegł do nich i od­trą­cił uzbro­jo­ne ramię męż­czy­zny. – Nic mi nie jest, osza­la­łeś?

– Ja tylko wy­ko­nu­ję roz­ka­zy – burk­nął były esbek, ale po­słusz­nie scho­wał broń.

– Rany bo­skie! – Arek zwró­cił się do Za­mfi­ry, pa­trząc z prze­ra­że­niem na ro­sną­cą krwa­wą plamę na jej klat­ce pier­sio­wej.

– Prze­ży­ję. Nie po raz pierw­szy ktoś zła­mał mi serce – ro­ze­śmia­ła się cicho, co wy­wo­ła­ło napad kasz­lu i plu­cia krwa­wą fleg­mą. – Za to wy, je­ste­ście zgu­bie­ni. Pró­bo­wa­li­śmy wam z sio­strą pomóc, szcze­gól­nie tej nie­szczę­snej Ane­cie.

– Co masz na myśli? – za­py­tał Ja­nusz, czu­jąc, że musi prze­jąć ini­cja­ty­wę, gdyż jego wa­go­nik nie­bez­piecz­nie skrę­cał na bocz­ny tor.

– Nasza matka nie była wam­pi­rem. Oj­ciec po­znał ją jako pol­ską knia­ziów­nę, zwy­czaj­ną ko­bie­tę. Po­ko­chał ją, a ona uj­rza­ła w nim to, o czym sam dawno za­po­mniał. Gdy przy­szły­śmy na świat, a mama ode­szła, wpadł w szał. Trak­to­wał nas… nie naj­le­piej. Do­pie­ro po kilku de­ka­dach ochło­nął. Wów­czas prze­nie­śli­śmy się tutaj, gdzie spę­dzi­ła więk­szość życia.

– To pięk­na hi­sto­ria – oce­nił Ja­nusz – ale co ma wspól­ne­go z moją asy­stent­ką?

– Jakiś czas póź­niej, oj­ciec przy­wiódł do domu ko­bie­tę. Wy­glą­da­ła do­kład­nie jak mama. My­śla­ły­śmy z sio­strą, że to cud! – Za­mfi­ra zwie­si­ła głowę i kon­ty­nu­owa­ła: – Ale cuda nie przy­da­rza­ją się takim, jak my. Nie pa­mię­ta­ła ni­cze­go ze swo­je­go po­przed­nie­go wcie­le­nia, a życie z ojcem oka­za­ło się… ponad jej siły. Wkrót­ce zmar­ła, a oj­ciec po­grą­żał się coraz głę­biej w ot­chła­ni sza­leń­stwa. Potem była ko­lej­na i wiele in­nych. Po­zo­sta­ły po nich je­dy­nie por­tre­ty i nie­wiel­ki cmen­tarz na wzgó­rzu. Aneta jest na­stęp­na. A wy wła­śnie go zbu­dzi­li­ście.

– Jak mo­że­my go po­wstrzy­mać? – wark­nął Ja­nusz. – Jeśli za­mie­ni ją w wam­pi­ra, będę mu­siał opła­cać jej skład­ki przez wiecz­ność!

Za­mfi­ra za­chi­cho­ta­ła bez cie­nia ra­do­ści.

– Nie słu­cha­li­ście. Aneta po­zo­sta­nie czło­wie­kiem. To my chcia­ły­śmy pod­dać ją trans­for­ma­cji. Tylko tak mo­gła­by prze­trwać to, co ją czeka. A wtedy, być może, w trój­kę by­ły­by­śmy w sta­nie się mu prze­ciw­sta­wić.

– Gdzie ona teraz jest? – wtrą­cił się Ar­ka­diusz.

– Śpi w swoim po­ko­ju. Ru­xan­dra przy niej czuwa. Czeka na mój po­wrót. Mia­łam was wszyst­kich stąd prze­go­nić.

– Mu­si­my do niej iść – rzu­cił Arek do dy­rek­to­ra, a w jego gło­sie nie było cie­nia wa­ha­nia.

Ja­nusz wy­raź­nie był in­ne­go zda­nia. Szcze­gól­nie, że stąd mogli do­strzec za­par­ko­wa­ne na po­la­nie po dru­giej stro­nie Na­rew­ki auta. Na jego twa­rzy od­ma­lo­wa­ły się wy­ko­ny­wa­ne z pręd­ko­ścią kom­pu­te­ra kwan­to­we­go kal­ku­la­cje. Wresz­cie dy­rek­tor ski­nął głową.

– Masz rację, Arecz­ku. In­spek­cja Pracy nie da­ła­by mi żyć, gdy­by­śmy ją tu tak zo­sta­wi­li.

Młod­szy me­ne­dżer uznał to za wy­star­cza­ją­co dobry powód.

Wtem prze­ni­kli­wy po­dmuch zimna, który czuli od mo­men­tu wy­strza­łu, przy­brał na sile. Po­wie­trze wokół nich za­wi­ro­wa­ło, a z za­snu­te­go chmu­ra­mi nieba zstą­pi­ła skrzy­dla­ta, przy­gar­bio­na syl­wet­ka.

– Nad­uży­wa­ją pań­stwo mojej go­ścin­no­ści – rzekł Lazar, skła­da­jąc wy­ra­sta­ją­ce z jego ple­ców do­dat­ko­we koń­czy­ny z roz­pię­tą po­mię­dzy dłu­gi­mi pal­ca­mi błoną.

Zi­gno­ro­wał ce­lu­ją­ce­go w niego Ste­fa­na i zwró­cił się do Za­mfi­ry:

– Za­wio­dłem się na tobie, córko. Nie dla­te­go, że knu­jesz prze­ciw­ko mnie. Z tego je­stem ra­czej dumny. Smuci mnie, że uzna­łaś mnie za tak sta­re­go i nie­do­łęż­ne­go, że nie wy­czu­ję ducha mej uko­cha­nej Wa­si­li­ki.

Młoda wam­pi­rzy­ca spró­bo­wa­ła wstać, ale nogi wciąż nie były w sta­nie jej utrzy­mać.

– Ojcze, jesz­cze nie jest za późno. Opa­mię­taj się. Matka ode­szła, a jej duch, jeśli wciąż ist­nie­je, prze­by­wa tam, gdzie my nigdy nie bę­dzie­my mieli wstę­pu. Po­zwól nam wresz­cie żyć!

Lazar spoj­rzał na córkę uważ­nie. Wy­glą­dał w tym mo­men­cie na bar­dzo sta­re­go i wy­cień­czo­ne­go. Uśmiech­nął się nie­znacz­nie.

– Je­ste­ście takie po­dob­ne do matki, kiedy sprze­ci­wia­cie się sta­rusz­ko­wi. Ale tym razem, nie mogę wam po­zwo­lić po­sta­wić na swoim.

Po­now­nie sku­pił wzrok na eki­pie Ku­rie­ra War­szaw­skie­go.

– A teraz, oba­wiam się, że muszą się pań­stwo wy­mel­do­wać.

W ni­kłym świe­tle usta­wio­nej przy ścież­ce la­tar­ni, naj­pierw do­strze­gli zmia­nę w jego wło­sach. Białe pasma stop­nio­wo na­bie­ra­ły ko­lo­ru, aż stały się kru­czo­czar­ne i pełne bla­sku. Zmarszcz­ki na twa­rzy star­ca wy­gła­dzi­ły się, a na­prę­żo­na skóra pod­kre­śli­ła rysy kan­cia­stej, przy­stoj­nej twa­rzy. Oczy La­za­ra za­lśni­ły zło­tem, a luźny do­tych­czas gar­ni­tur za­trzesz­czał w szwach pod na­po­rem ro­sną­cych pod nim mię­śni. Cała syl­wet­ka męż­czy­zny wy­pro­sto­wa­ła się, na­da­jąc mu wład­czej i do­mi­nu­ją­cej pre­zen­cji.

– Bie­gnij­cie po Anetę – szep­nął nagle Ste­fan. – Ja go tro­chę za­trzy­mam.

Arek i Ja­nusz z za­sko­cze­niem spoj­rze­li na ko­le­gę. Ten zdą­żył po­zbyć się już ma­ry­nar­ki i pod­wi­nąć rę­ka­wy nie­na­gan­nie wy­pra­so­wa­nej ko­szu­li. Na lewym przed­ra­mie­niu wy­ta­tu­owa­ną miał po­do­bi­znę to­wa­rzy­sza Gier­ka, z pra­wej zaś spod krza­cza­stych brwi spo­glą­dał groź­nie Breż­niew. Zza pasa wy­szar­pał swoją starą mi­li­cyj­ną pałkę. Wy­glą­dał teraz jak praw­dzi­wy su­per­bo­ha­ter Pol­ski Lu­do­wej.

– Idź­cie już – rzu­cił krót­ko, sku­pia­jąc się na szcze­rzą­cym kły w dzi­kim uśmie­chu prze­ciw­ni­ku.

Dy­rek­tor Wi­śniew­ski w mil­cze­niu po­kle­pał przy­ja­cie­la po ra­mie­niu, po czym wraz z Ar­ka­diu­szem unie­śli ranną Za­mfi­rę i po­bie­gli w stro­nę domu.

 

***

 

Gdy wpa­dli do po­ko­ju Anety, Ru­xan­dra mo­men­tal­nie ze­rwa­ła się z krze­sła przy łóżku śpią­cej dziew­czy­ny i groź­nie wark­nę­ła, po­ka­zu­jąc kły. Jed­nak uj­rzaw­szy sła­nia­ją­cą się na no­gach sio­strę, kom­plet­nie zi­gno­ro­wa­ła męż­czyzn i pod­bie­gła do bliź­niacz­ki.

– Sio­stro, nic ci nie jest? – za­py­ta­ła z tro­ską, obej­mu­jąc Za­mfi­rę.

– Dam sobie radę. Ale oj­ciec… Prze­bu­dził się i wie o wszyst­kim. Mu­si­my dzia­łać.

Blada skóra obu wam­pi­rzyc na­bra­ła teraz barwy kredy. Były au­ten­tycz­nie prze­ra­żo­ne.

– Nie po­zwo­li­my wam zmie­nić na­szej ko­le­żan­ki w wam­pi­ra! Praw­da, panie dy­rek­to­rze?

– Zga­dza się – po­twier­dził Ja­nusz. – To za­bu­rzy­ło­by współ­pra­cę w na­szym zgra­nym ko­lek­ty­wie. Za­trud­nia­nie przed­sta­wi­cie­li mniej­szo­ści to same pro­ble­my.

Bliź­niacz­ki spoj­rza­ły na nich ze zdzi­wie­niem, jakby do­pie­ro teraz przy­po­mnia­ły sobie, że nie są w po­ko­ju same.

– Mają rację, Za­mfi­ro – od­par­ła z wa­ha­niem Ru­xan­dra. – To miła dziew­czy­na, dużo roz­ma­wia­ły­śmy. W do­dat­ku tak bar­dzo przy­po­mi­na mamę… Nie mo­gła­bym zro­bić tego wbrew jej woli.

– W takim razie, zo­sta­je nam tylko jedno – zde­cy­do­wa­ła Za­mfi­ra, z tru­dem na­peł­nia­jąc obo­la­łą pierś głę­bo­kim od­de­chem. – Bierz­cie dziew­czy­nę i ucie­kaj­cie. Spró­bu­je­my z Ru­xan­drą prze­mó­wić ojcu do ro­zu­mu.

– Chwi­la, chwi­la – ode­zwał się nie­spo­dzie­wa­nie Ja­nusz. – Mamy opła­co­ne dwa noc­le­gi. Ze śnia­da­nia­mi. Nie po­zbę­dzie­cie się nas tak łatwo.

Dy­rek­tor Ku­rie­ra War­szaw­skie­go wyjął z tyl­nej kie­sze­ni spodni pi­sto­let prze­ka­za­ny mu przez Ste­fa­na i przy­jął po­zy­cję strze­lec­ką ze wzro­kiem utkwio­nym w drzwiach.

– Dla ja­sno­ści, Arecz­ku, to się nie liczy do nad­go­dzin.

Młod­szy me­ne­dżer nie był z szefa tak dumny od czasu, gdy z wła­snej ini­cja­ty­wy za­pro­po­no­wał mu umowę o pracę po ukoń­cze­niu stażu, po za­le­d­wie trzy­krot­nej kon­tro­li z urzę­du pracy.

Ar­ka­diusz chwy­cił wi­szą­cą na ścia­nie pa­rad­ną sza­blę i wy­cią­gnął ją z po­chwy. Była tępa, ale po­dej­rze­wał, że nie zmie­ni to wiele w jego sy­tu­acji.

– Mu­si­my po­wstrzy­mać go do rana. Gdy wsta­nie słoń­ce, nie bę­dzie w sta­nie nam prze­szko­dzić – po­in­for­mo­wa­ła Za­mfi­ra.

Cze­ka­li w na­pię­ciu na nie­uchron­ny atak. Za­miast niego, roz­le­gło się je­dy­nie ciche pu­ka­nie.

– Dzie­ci, otwórz­cie pro­szę, mu­si­my po­mó­wić.

Nikt nie spie­szył się z od­po­wie­dzią, wobec czego drzwi po pro­stu otwo­rzy­ły się po­wo­li, wy­ry­wa­jąc że­la­zny sko­bel z fra­mu­gi, jakby w ogóle go tam nie było.

– Wy­bacz­cie, ale ta spra­wa nie może cze­kać – oznaj­mił Lazar w swej mło­dej i po­tęż­nej oso­bie. Cały jego pod­bró­dek zbro­czo­ny był krwią, a prze­siąk­nię­ta nią musz­ka na­bra­ła bru­nat­nej barwy.

– Tato, bła­gam – spró­bo­wa­ła za­ape­lo­wać do niego Ru­xan­dra. – To się nigdy nie uda. Ska­zu­jesz na cier­pie­nie nie tylko tę bie­dacz­kę i nas, ale przede wszyst­kim sie­bie.

– A nie po­my­śla­łaś, droga córko, że może ja lubię cier­pie­nie? Poza tym, ostat­nio dużo czy­tam. To bar­dzo wy­ostrza umysł. Na­tkną­łem się nie­daw­no na nie­zwy­kle cie­ka­we po­da­nie z na­szej daw­nej oj­czy­zny. Jak wie­cie, gdy­bym podał tej fał­szy­wej Wa­si­li­ce wła­sną krew, za­mie­ni­ła­by się w mą bez­wol­ną służ­kę. Ale wy­obraź­cie sobie, że krew pół-wam­pi­ra ma ponoć zgoła inne dzia­ła­nie. Nie ob­da­rza nie­śmier­tel­no­ścią, ale ofia­ru­je bar­dzo dłu­gie życie, wolne od cho­rób i ran. Może nawet po­zwo­li jej wspo­mnieć swe po­przed­nie ży­wo­ty.

Lazar po­stą­pił dwa kroki do przo­du i bez­rad­nie roz­ło­żył ręce.

– Nie­ste­ty, le­gen­da mówi, że krwi do po­dob­ne­go ry­tu­ału po­trze­ba bar­dzo wiele. – Wam­pir wy­cią­gnął przed sie­bie palec wska­zu­ją­cy i po­wo­li wska­zał na Ru­xan­drę, a na­stęp­nie Za­mfi­rę. – Mniej wię­cej dzie­sięć li­trów.

Kiedy ostat­nie słowa do­tar­ły do uszu zgro­ma­dzo­nych w po­ko­ju, La­za­ra nie było już w miej­scu, w któ­rym stał przed ułam­kiem se­kun­dy. Spod wy­so­kie­go su­fi­tu pod­da­sza dał się sły­szeć łopot skrzy­deł i pę­ka­ją­cych desek. Ja­nusz i Arek pod­nie­śli wzrok, by do­strzec Za­mfi­rę, sza­mo­czą­cą się w że­la­znym uści­sku za­mknię­tej na jej szyi dłoni ojca.

Dy­rek­tor bez cie­nia wa­ha­nia oddał dwa celne strza­ły w głowę wam­pi­ra, do­wo­dząc, że spon­so­ro­wa­ne przez rząd dar­mo­we za­ję­cia na strzel­ni­cy dla firm słusz­nie wy­ko­rzy­stał wy­łącz­nie dla sie­bie.

Zro­dzo­ny z ciem­no­ści stwór znik­nął jed­nak w ob­ło­kach czar­ne­go dymu, a po­zba­wio­na przy­tom­no­ści Za­mfi­ra z gło­śnym hu­kiem ude­rzy­ła o pod­ło­gę. Ru­xan­dra po­spie­szy­ła z po­mo­cą ran­nej sio­strze, jed­nak Lazar zma­te­ria­li­zo­wał się tuż za nią i chwy­ta­jąc za włosy rzu­cił córką o ścia­nę.

Bliź­niacz­ka jed­nak zwin­nie od­bi­ła się od prze­szko­dy i z gło­śnym sy­kiem za­szar­żo­wa­ła na ojca. Gry­zła, ko­pa­ła i dra­pa­ła pa­zu­ra­mi z nad­ludz­ką pręd­ko­ścią, jed­nak Lazar zręcz­nie uni­kał cio­sów, a z jego ob­li­cza nie scho­dził lek­ce­wa­żą­cy uśmiech. W końcu, zmę­czo­ny tą za­ba­wą, zła­pał dziew­czy­nę za nad­gar­stek i po­cią­gnął mocno w dół, jed­no­cze­śnie wy­mie­rza­jąc cios ko­la­nem pro­sto w jej głowę. Ru­xan­dra na­tych­miast zwiot­cza­ła i padła na zie­mię.

– Pa­no­wie – zwró­cił się do Ar­ka­diu­sza i wal­czą­ce­go z prze­ła­do­wa­niem ma­ga­zyn­ka Ja­nu­sza – myślę, że na tym mo­że­my za­koń­czyć tę he­ro­icz­ną bitwę. Po­zwól­cie, że nieco wzmoc­nię się waszą siłą wi­tal­ną, a rano za­po­mni­cie o wszyst­kim, co się wy­da­rzy­ło i ru­szy­cie w dal­szą drogę. Mamy umowę?

Cios w głowę, za­da­ny sza­blą przez Arka, sta­no­wił bar­dzo wy­mow­ną od­po­wiedź. A w za­sa­dzie sta­no­wił­by, gdyby broń nie była jesz­cze bar­dziej tępa, niż oce­nił to młod­szy me­ne­dżer. W efek­cie Lazar do­pie­ro po chwi­li zo­rien­to­wał się w sy­tu­acji. Zi­ry­to­wa­ny, wy­szar­pał jed­nym ru­chem sza­blę z rąk Ar­ka­diu­sza i wciąż trzy­ma­jąc ją za ostrze, wbił głę­bo­ko w pod­brzu­sze chło­pa­ka. Wy­cią­gnął broń z trze­wi za­sko­czo­ne­go me­ne­dże­ra i od­rzu­cił w bok, szy­ku­jąc się do wbi­cia kłów w pul­su­ją­cą żyłę na jego szyi.

– Zo­staw dzie­cia­ka w spo­ko­ju – roz­ka­zał spo­koj­nym gło­sem Ja­nusz, lek­ce­wa­żą­co trzy­ma­jąc jedną dłoń w kie­sze­ni spodni. – I tak już przez cie­bie pój­dzie na cho­ro­bo­we. Za­ła­tw­my to we dwóch. Jak szef z sze­fem.

Lazar spoj­rzał przez ramię na dy­rek­to­ra i uśmiech­nął się.

– Cóż za od­wa­ga i wiara w sie­bie! – za­drwił. – Nie prze­ce­niasz aby swo­ich moż­li­wo­ści?

– Je­stem pol­skim przed­się­bior­cą – oznaj­mił dum­nie Ja­nusz, rzu­ca­jąc pi­sto­let na zie­mię. – Ta­kich krwio­pij­ców jak ty, zja­dam na śnia­da­nie.

Wam­pir pu­ścił dy­szą­ce­go cięż­ko Ar­ka­diu­sza. Przez chwi­lę pa­trzył dy­rek­to­ro­wi w oczy z sza­cun­kiem, po czym za­ata­ko­wał. Ja­nusz sta­rał się w tym ułam­ku se­kun­dy przy­po­mnieć sobie wszyst­ko, co wy­niósł z dwóch se­me­strów za­pa­sów w ra­mach wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go na uczel­ni. Zanim jed­nak star­li się z La­za­rem w zwar­ciu, be­stia sta­nę­ła jak wryta i z nie­do­wie­rza­niem spoj­rza­ła na ostrze sza­bli wy­sta­ją­ce spo­mię­dzy żeber. Ledwo sto­ją­ca na no­gach Za­mfi­ra ob­ró­ci­ła broń, po­więk­sza­jąc dziu­rę zie­ją­cą w ciele wam­pi­ra i wy­szar­pa­ła ją z nie­ma­łym tru­dem.

– Córko… – za­czął Lazar, jed­nak nie zdo­łał do­koń­czyć zda­nia, gdy Ja­nusz wy­cią­gnął swo­je­go asa z rę­ka­wa, a wła­ści­wie z kie­sze­ni, i nie wci­snął go w ranę w klat­ce pier­sio­wej pra­daw­ne­go stwo­rze­nia.

Dziu­ra w ciele wam­pi­ra roz­ja­rzy­ła się fio­le­to­wym bla­skiem, a tkan­ki wokół za­czę­ły w szyb­kim tem­pie czer­nieć i roz­pa­dać się. Po kilku se­kun­dach po La­za­rze po­zo­sta­ła je­dy­nie kupka ciem­ne­go pro­chu oraz prze­no­śny te­ster bank­no­tów Ja­nu­sza z lampą UV. Dy­rek­tor nie ufał go­tów­ce, ale jesz­cze bar­dziej nie ufał ban­kom.

– Spo­czy­waj w po­ko­ju, ojcze – rze­kła cicho Za­mfi­ra. – Obyś spo­tkał się kie­dyś z matką.

 

***

 

Aneta obu­dzi­ła się na przed­nim sie­dze­niu pa­sa­że­ra w pas­sa­cie Ja­nu­sza. Strasz­nie bo­la­ła ją głowa.

– No, wresz­cie wsta­łaś, Anet­ko – ode­zwał się dy­rek­tor ener­gicz­nym gło­sem. – Mam na­dzie­ję, że się wy­spa­łaś, bo do roz­po­czę­cia zmia­ny zo­sta­ło tylko dwa­na­ście go­dzin.

– Co? – za­py­ta­ła zdez­o­rien­to­wa­na asy­stent­ka. – Już nie­dzie­la? Nic nie pa­mię­tam…

– Oj, Anet­ko, nie­źle za­ba­lo­wa­łaś. Ale w sumie przy­je­cha­li­śmy tu się in­te­gro­wać, więc nie mogę mieć ci tego za złe.

– Prze­pra­szam, panie dy­rek­to­rze. – Dziew­czy­na chcia­ła za­paść się pod zie­mię ze wsty­du. – Czy… Czy coś mnie omi­nę­ło?

– Cóż, mam dwie wia­do­mo­ści, dobrą i złą. Zła jest taka, że Are­czek i Ste­fan się stru­li i są na zwol­nie­niu, więc bę­dziesz mu­sia­ła ich za­stą­pić. Dobra jest taka, że bę­dziesz miała do po­mo­cy dwie nowe sta­żyst­ki.

– Dzień dobry! – chó­rem ode­zwa­ły się z tyl­nej ka­na­py Ru­xan­dra i Za­mfi­ra.

– Tak pa­sjo­nu­ją­co opo­wia­da­łaś o swo­jej pracy – kon­ty­nu­owa­ła pierw­sza z bliź­nia­czek – że po­sta­no­wi­ły­śmy spró­bo­wać szczę­ścia w mie­ście i za­trud­nić się w Ku­rie­rze!

– To wspa­nia­le! – od­par­ła wciąż nieco roz­ko­ja­rzo­na Anet­ka.

Od­wró­ci­ła się i spró­bo­wa­ła dys­kret­nie przyj­rzeć się no­we­mu na­ryb­ko­wi firmy w przed­nim lu­ster­ku. Sie­dze­nia z tyłu były puste.

– Chyba zdrzem­nę się jesz­cze tro­chę – po­wie­dzia­ła do ni­ko­go kon­kret­ne­go i po­wró­ci­ła w ob­ję­cia snu.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Wypisałam sobie nieco fajnych, kwiecistych kawałków, rozbawiających do łez, jak np.:

… w firmie zajmował się nie wiadomo czym, ale chodziły słuchy, że niewiedza jest tu preferowaną opcją.

Menedżer dogonił ich na trzeszczącym się drewnianym mostku, który prawdopodobnie większą część swego istnienia spędził pod rosyjskim zaborem. (tu przy okazji zapytanie: czy nie „trzęsącym”? – albo „się” usuń)

Wolał jednak być przygotowany, gdyby pod koniec dnia Wiśniewski znowu zarządził niezapowiedzianą kartkówkę.

Za nimi rozległ się głos, od którego nadwrażliwe na zimno zęby Arkadiusza jak jeden mąż ogłosiły czerwony alarm.

Nie czekając na odpowiedź, niczym Kubica pomknęła wraz z asystentką dyrektora na koniec korytarza.

Ostatni raz był tak zaniepokojony, gdy jeden z ich konkurentów, dzięki błyskotliwej kampanii marketingowej, zaczął zyskiwać dużą popularność. Tylko szybka reakcja Stefana oraz kilka strategicznie rozesłanych paczek z fekaliami pozwoliło im utrzymać dominację na rynku.

Zawiodłem się na tobie, Dimka. Tak odpłacasz się za moją dobroć? Nakarmiłem cię, wynająłem mikrokawalerkę, nawet respektowałem podwyższenie najniższej krajowej. Żony nie dałem…

Nawet jego podświadomość zdawała sobie sprawę, że istnienie trzygłowego rogacza jest mało prawdopodobne. Rogi by im się zaplątały. Ale z drugiej strony, do Czarnobyla stąd nie tak już daleko, więc kto wie…

Jeśli zamieni ją w wampira, będę musiał opłacać jej składki przez wieczność!

Na lewym przedramieniu wytatuowaną miał podobiznę towarzysza Gierka, z prawej zaś spod krzaczastych brwi spoglądał groźnie Breżniew. Zza pasa wyszarpał swoją starą milicyjną pałkę. Wyglądał teraz jak prawdziwy superbohater Polski Ludowej.

– Zostaw dzieciaka w spokoju – rozkazał spokojnym głosem Janusz, lekceważąco trzymając jedną dłoń w kieszeni spodni. – I tak już przez ciebie pójdzie na chorobowe.

Po kilku sekundach po Lazarze pozostała jedynie kupka ciemnego prochu oraz przenośny tester banknotów Janusza z lampą UV. Dyrektor nie ufał gotówce, ale jeszcze bardziej nie ufał bankom.

 

Co do spraw językowych, mam następujące sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. – jakoś lepiej by mi tu pasowało „kiedyś” (?)

Musiał być już w dość zaawansowanym wieku, gdy na świat przyszły jego młode córki. Teraz jego twarz przypominała powierzchnię wyschniętego słonego jeziora, a zaczesane do tyłu długie włosy w całości pozbawione były pigmentu. – powtórzenia

Eto nie tak, szefie. – celowo razem? (ok, kumam, czytając dalej – to gwara ukraińska)

– Tak, panie dyrektorze – odezwał się kolejny głos, spokojniejszy i bardziej zdeterminowany. – tu mam wątpliwość, czy „spokojniejszy” nie przeczy „bardziej zdeterminowany”.

Dyrektor Kuriera Warszawskiego wyjął z tylnej kieszeni spodni pistolet przekazany mu przez Stefana i przyjął pozycję strzelecką wzrokiem utkwionym w drzwiach. – ze?

Nie obdarzy jej nieśmiertelnością, ale ofiaruje jej bardzo długie życie, wolne od chorób, ran, a może nawet pozwoli jej wspomnieć swe poprzednie żywoty. – powtórzenia

 

Brak wspomnienia o wulgaryzmach.

Jako maniaczka, wstawiłabym jeszcze wiele przecinków, lecz nie mam co do nich pewności. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik za pomysł, nastrój i rewelacyjny humor. :)

Pecunia non olet

Nie czytam horrorów, ale tag humor przeważył. I nie żałuję, bo misię czytało z uśmiechem i zainteresowaniem. Takie horrory akceptuję. :)

Poziom humoru zrobił we mnie jakieś zwarcie i na głos brechtałem się do monitora. Świetny tekst. I jeszcze ciekawsze uniwersum ekipy Kuriera Warszawskiego.

No cóż, Krzkocie, czytałam już o wampirach pokazanych w rozmaitych sytuacjach, ale wyjazd integracyjny z wampirami to chyba coś nowego. Choć dość szybko można się zorientować, czego można się spodziewać po personelu starego podlaskiego dworku-hotelu, to rzecz została podana nader smakowicie, zwłaszcza że dobrej jakości humor dawkowałeś w rozsądnych ilościach, nie epatując nim nadmiernie, a tylko pozwalając na szczere rozbawienie.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

gnieść się przez całą drogę w pry­wat­nym Oplu Arka… → …gnieść się przez całą drogę w pry­wat­nym oplu Arka

Nazwy samochodów piszemy małą literą: pisownia-marek-samochodow  

 

– Zga­dza się, panie dy­rek­to­rze – po­twier­dził Ar­ka­diusz. – To była praw­dzi­wa oka­zja. Mają bar­dzo roz­bu­do­wa­ny pro­gram ak­tyw­no­ści dla klien­tów biz­ne­so­wych. Poza tym to Bia­ło­wie­ża cisza, spo­kój, przy­ro­da.– Zga­dza się, panie dy­rek­to­rze – po­twier­dził Ar­ka­diusz. – To była praw­dzi­wa oka­zja. Mają bar­dzo roz­bu­do­wa­ny pro­gram ak­tyw­no­ści dla klien­tów biz­ne­so­wych. Poza tym to Bia­ło­wie­ża, czyli cisza, spo­kój, przy­ro­da.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, albowiem sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

Me­ne­dżer do­go­nił ich na trzesz­czą­cym się drew­nia­nym most­ku… -> Me­ne­dżer do­go­nił ich na trzesz­czą­cym drew­nia­nym most­ku

Coś może trzeszczeć, ale nie może trzeszczeć się.

 

Z każ­dym po­sta­wio­nym kro­kiem kon­struk­cja wy­gry­wa­ła jaz­zo­wy akord, zło­żo­ny z jęków pro­szą­cych o li­tość wie­ko­wych desek. → Czy dobrze rozumiem, że konstrukcja żyła własnym życiem i stawiała kroki, wygrywała jazzowe akordy, a także prosiła wiekowe deski, aby okazały litość?

A może miało być: Każdy postawiony krok zdawał się brzmieć jazzowym akordem, jakby konstrukcja jękliwie prosiła o litość dla wiekowych desek.

 

po czym chwy­cił za mi­ster­nie wy­ku­tą ko­łat­kę… → …po czym chwy­cił mi­ster­nie wy­ku­tą ko­łat­kę

 

Moja sio­stra, Za­mfi­ra, za­pro­wa­dzi pań­stwa na po­ko­je.Moja sio­stra, Za­mfi­ra, za­pro­wa­dzi pań­stwa do pokojów.

 

Za nimi, z nie­tę­gi­mi mi­na­mi, po­włó­czy­li się Dima, Aleks i Ste­fan. -> Za nimi, z nie­tę­gi­mi mi­na­mi, powlekli się Dima, Aleks i Ste­fan.

Za Sjp Pwn: powłóczyć się I pot. «spędzić pewien czas na włóczeniu się»

 

– Nudzę pana – sta­ru­szek od­wró­cił się i uśmiech­nął nie­znacz­nie.– Nudzę pana.Sta­ru­szek od­wró­cił się i uśmiech­nął nie­znacz­nie.

Sugeruję powtórkę wskazówek jak zapisywać dialogi.

 

wy­da­jąc dźwięk gło­śno chru­pa­nych chip­sów. → Czy dookreślenie jest konieczne – chrupanie jest głośne z definicji.

Za SJP PWN: chrupać «gryźć coś twardego, kruchego, powodując przy tym charakterystyczny odgłos»

 

– Prze­ży­ję. Nie po raz pierw­szy ktoś zła­mał mi serce.Ro­ze­śmia­ła się cicho… → – Prze­ży­ję. Nie po raz pierw­szy ktoś zła­mał mi serce – ro­ze­śmia­ła się cicho

 

nie zdo­łał do­koń­czyć zda­nia, nim Ja­nusz wy­cią­gnął swo­je­go asa z… → …nie zdo­łał do­koń­czyć zda­nia, gdy Ja­nusz wy­cią­gnął swo­je­go asa

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

bruce

Dzięki za jak zwykle błyskawiczne przeczytanie i ocenę :-) Cieszę się że humor przypadł do gustu i dziękuję za klika :-) Ostrzeżenie o wulgaryzmach dodałem.

Koalo

Dobrze, że horror cię nie odstraszył, bo chyba nie ma się czego tu bać. No chyba że podwyżki składki zusowskiej. Dzięki za przeczytanie i uśmiech!

Hakoręki

O rety, mam nadzieję, że nie doszło do jakiegoś trwałego przepalenia obwodów :-D Cieszę się, że przyniosłem nieco radości!

regulatorzy

Dzięki serdeczne za przeczytanie i wskazanie potknięć :-) W tego typu tekście trudno balansować na granicy pomiędzy ciekawą historią z humorem a serią niepowiązanych ze sobą gagów, więc tym bardziej się cieszę, że w Twojej ocenie to się udało. Usterki oczywiście poprawione.

Okazuje się, że Janusz nie taki zły, jak go w memach malują. W końcu w obronie pracowników stanął. A i sprytem się wykazał, nie zwalał wszystkiego na Areczka. Właśnie, mam nadzieję, że ten przeżył.

Czytało się całkiem przyjemnie. Będzie dalszy ciąg, prawda?

Babska logika rządzi!

Owszem, Krzkocie, balansowanie na granicy nigdy nie było łatwe, więc tym większe uznanie.

No i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. A skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Krzkocie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Fajne to było! Lekkie, z humorem, który nie przegina, a dopełnia konwencję. Aż zerknąłem na tagi, jakie dałeś i ten “horror” taki dyskusyjny. Choć z drugiej strony…

No i dobrze napisane. Fajne masz to pióro. Pożyczysz? Jakby na siłę szukać, to znalazłyby się może jakieś rzeczy do poprawy, czy przyszlifowania, ale… no już nie przesadzajmy ;)

Najbardziej zwiesiłem się na początku, bo wszedłeś z buta, z sześcioma postaciami naraz. Ogarnąłem z lekkim wysiłkiem, nie mniej jednak uważam to za całkiem dobrze wprowadzone postacie. Nie wiem, czy Dima i Aleks byli na pewno potrzebni w tekście, ale też nie znam szerszego kontekstu (innych opowiadań z tego cyklu).

Miałbym może kilka pytań co i jak z tym szerzeniem wampiryzmu tutaj działa, ale w sumie… nie wiem, czy to jakoś konieczne. Tekst broni się tą ilością informacji, którą posiada.

Fajne to było, Krzkocie! Fajne!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej Finklo!

Rzeczywiście, tym razem Janusz potwierdził, że kiedy trzeba potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. A i o załogę potrafi zadbać i nie pozwoli, by ktokolwiek inny naruszał ich godność i nietykalność cielesną!

Wszyscy przeżyli tę awanturę, choć, jak wspomniał na koniec Janusz, Areczek i Stefan musieli iść na L4, więc nie wiadomo co gorsze…

 

regulatorzy

Gorące dzięki za klika!

 

Krokusie

Dziękuję za dyżurną wizytę :-)

No ten horror to tak bardziej ze względu na tematykę niż pot spływający po plecach. Chociaż jeśli ktoś w życiu miał szefa takiego jak Janusz, to i pewnie lekki dreszczyk poczuje :-P 

Cieszę się, że spodobało Ci się moje piórko. Wciąż je jeszcze skrobię, ale momentami sprawuje się już całkiem całkiem.

Faktycznie liczba postaci na początku może nieco skołować. To dopiero drugie opowiadanie z tego “cyklu”, a w pierwszym tak na dobrą sprawę poznajemy jedynie Janusza i Areczka. Natomiast szybko można się przekonać, że postacie to chodzące stereotypy, więc uznałem że lepiej scharakteryzować ich czynami niż opisami :-)

Pozdrawiam!

Dziękuję również, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Krzkocie. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć wszystkim! Chciałem zwrócić się z prośbą o opinię do czytelników tego tekstu oraz drugiego mojego opowiadania opowiadającego o przygodach ekipy Kuriera Warszawskiego, Pleśń. Może ktoś poświęci chwilę na odpowiedź :-)

Otóż mam pomysł na stworzenie zbioru opowiadań o naszych bohaterach. Miałby on pewną fabułę ramową, a w kolejnych tekstach następowałby rozwój poszczególnych postaci, ale co do zasady byłyby to osobne historie. I teraz pytanie do was: czy uważacie, że postać Janusza byłaby w stanie pociągnąć coś takiego? Czy może jest on ok jako bohater pojedynczego opowiadania, ale w nadmiarze przestałoby to być zabawne i stało się nużące? Liczę na wasze porady!

 

Krzkocie, nie mam nic przeciw Twojemu pomysłowi, aby całą rzecz pociagnać i przeistoczyć w cykl samodzielnych opowiadań, spajanych bohaterami. Mam też nadzieję, że dotychczas prezentowany humor nadal pozostanie atutem opowieści, a Janusz będzie dawkowany z umiarem.

Mam wrażenie, że się powtarzam… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka