- Opowiadanie: prosiaczek - Obmierzłość

Obmierzłość

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Golodh, Użytkownicy, NoWhereMan, Użytkownicy II

Oceny

Obmierzłość

Otwieram zaropiałe ślepia. W półmroku widzę światło ćmiące się przez szczeliny w kotarze. Utknąłem w kołdrze, pozwijanej, pomarszczonej jak oblicze starca. Mokrej od potu, strachu, całej tej wisceralnej paniki, która wzbiera falami od stóp aż do tak zwanego ulepku na głowie; łzy, przetłuszczone włosy, łój spulchniający policzki, wszystko to miesza się, tworząc breję, której oglądanie w lustrze wywołuje mdłości. Mrugam, zastanawiając się, kiedy wypełzłem z łoża. Po twarzy widzę, że nie pamiętam. Obraz nędzy i rozpaczy – żabie oczy, spierzchnięte usta, rysy równie wyraziste co topniejąca na parapecie kostka masła. Nic już mnie nie obchodzi.

Przypominam sobie jednak cel swej marnej egzystencji. Muszę pokazać światu, jak kończy się ludzka podłość. Taaak, jestem doskonałą egzemplifikacją obmierzłości charakteru. Kiedyś przystojny, czarujący, sprawny fizycznie niczym border collie. Kobiety za mną szalały, mężczyźni chcieli się ze mną przyjaźnić, dzieci lgnęły do mnie, ufne jak baranki. Jednak wszystko zaprzepaściłem. Bo…

Wyszedłem z łazienki i stanąłem w kuchni. Pożółkłe paznokcie zachrobotały na podłodze. Zanim wyjdę głosić nowinę, muszę coś zjeść. W lodówce jarzy się chorobliwe zielone światło. Wyciągam z niej starą wędlinę i dziwnego pomidora, żeby położyć je zaraz na kromkach pieczywa; zwinęły się niby łódeczki.

Światło zza kotar zmieniło barwę z bursztynowej na mleczną. Zaraz będę musiał wyjść do ludzi. Przekazać im nowinę…

Zęby chyboczą się w dziąsłach, gdy z bólem gryzę kanapeczki. W ustach ślina miesza się z solą, z krwią. Mlaszczę jak pies chłepczący wodę z miski. Myśl o dawnym sobie sprawia, że zaciskam szczęki; pęka ząb, jeden, drugi, nie przejmuję się jednak, połykam je wraz z kęsem pieczywa.

Gdybym wiedział, że moje zachowanie może tak bardzo odbić się na mym wyglądzie, byłbym lepszym człowiekiem. Nie zdradzałbym partnerki, latami niszcząc jej kruche serce. Nie łgał w żywe oczy, mówiąc „kocham cię” przy kolacji pod osłoną księżyca, na balkonie oplatając ją ramieniem… Och, gdyby wiedziała, że to bluszcz trujący. I tak sączyłem kłamstwa, a ona spijała je, z mych wtedy jeszcze zmysłowych ust, niczym najsłodszy miód. I przyciągałem ją do siebie, a potem odsuwałem, i tak w zaklętym cyklu miłości i odrzucenia. Ciepła zmieszanego z cichymi dniami. Szczęścia rozpuszczonego w rozpaczy. Nawet nie pamiętam, jak miała na imię. Tak zawsze na sobie skupiony byłem – rozmowy dotyczyły lub przynajmniej krążyły wokół mnie, spojrzenie me szukało ego w lustrach, również tych jej zwierciadłach duszy. I tak odbijałem się, przeglądałem, rozważając o sobie długo i płytko w nieskończonym podziwie. Czasem, gdy spotykałem kogoś, kto mi imponował, kradłem cechy, które nieudolnie próbowałem wpasować w swe fragmentaryczne wnętrze. Tylko tak mogłem czuć się kimś. Tylko tak mogłem żyć.

Po zjedzeniu kanapeczek wróciłem do łazienki, by wziąć prysznic. Lodowata woda smagnęła me ciało, aż się skuliłem. I tak zostałem jakiś czas, nie wiem, ile dokładnie, w tym szumie zamkniętej kabiny. A potem wstałem, chwyciłem mydło i zacząłem się szorować. Robiłem to długo, zajadle, wściekle, i skóra zaczęła mnie swędzieć, a w niektórych miejscach pojawiały się krwawe ranki – tak bardzo chciałem zmyć z siebie całą obrzydliwość, którą byłem. Powinienem był cały spłynąć odpływem, zmieszać się z morzem, ludzkie szambo.

Wycierając się, wspominałem krzywdy wyrządzone kochanej kobiecie. Porzucenia i powroty. Słowa, które niczym szpilki bodły ją dzień za dniem. Narzekania na własny los, na niesprawiedliwość, gdy śmiała stawiać mi granice – zawsze zrzucałem winę na nią, sycąc się, kiedy była już tak roztrzęsiona, że rozlewała wodę na herbatę, połykając przy tym łzy. Była żeńską wersją Pinokia, moją drewnianą lalką, która nie do końca wiedziała, iż nie jest w mych oczach prawdziwa.

Wysuszyłem ciało, założyłem pogniecione spodnie oraz poszarzałą tweedową marynarkę.

Cienki płaszcz oplata me zgarbione plecy i ruszam do drzwi. Zanim odsłonię kotary i wyjdę głosić nowinę, muszę załatwić sprawy na mieście. Na schodach upiornie zaniedbanej klatki moje stawy zdają się skrzypieć. Trzecie piętro, brak windy, więc muszę się nagimnastykować. Wreszcie na parterze łapię kilka głębszych oddechów i wychodzę na świeże, październikowe powietrze. Żywej duszy – jakby się przede mną pochowali. Niebo skuła stal. Lekko mży kwaśny deszcz. Oblizuję wargi i ruszam na pocztę, bo wiem, że czeka na mnie list. Od niej, ukochanej kobiety.

Na poczcie odbieram list i wracam do mieszkania. Postanowiłem, że przeczytam w środku, jednak najpierw ogłoszę nowinę.

I tak oto odsłaniam kotary.

I nagle znów jestem w mieszkaniu. Tylko jest inne, czyste, zadbane, pedantycznie wypieszczone. Właśnie skończyłem pisać fikcję, publiczność będzie zachwycona. Tylko tak mogę się odsłonić. Uchylić rąbka tajemnicy. Niedosłownie, puszczając do odbiorcy oko. Zadowolony z siebie, zamykam edytor tekstu w laptopie i klikam w email. Napisała do mnie, że mnie kocha i nie może beze mnie żyć. Uśmiecham się szeroko. Garnitur zębów lśni niczym podbrzusze rekina.

Koniec

Komentarze

Prosiaczku, niewiele ponad pięć tysięcy znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uptrzejmy zmienić oznaczenie na SZORT. Opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, zrobione.

I ja dziękuję, Prosiaczku. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem na jednym tchu. Bardzo przykuwa uwagę, choć brakuje mi elementów fantastycznych. Niemniej zakończenie zaskoczyło.

Przepiękne porównania. Podbrzusze rekina odebrało mi dech;)

Podoba mi się ta zmiana nastroju, takie nie do końca poważne igranie z czytelnikiem, którego obrzydzasz i zachwycasz, mimo że w sumie nie wiadomo, co jest prawdą.

Lożanka bezprenumeratowa

Prosiaczku, znalazłam tu opisy dwóch wizerunków mężczyzny. Zastanawiam się tylko, czy pisarz przedstawił rzeczywistość, czy może tytułowa obmierzłość ma szokować odbiorców. A może życie bohatera toczy się dwutorowo…

Nie dostrzegłam fantastyki.

 

W pół­mro­ku widzę świa­tło ćmią­ce się przez szcze­li­ny w ko­ta­rze. → Światło może być przyćmione, ale nie wydaje mi się, aby mogło się ćmić.

Proponuję: W pół­mro­ku widzę świa­tło przenikające/ sączące się przez szcze­li­ny w ko­ta­rze.

 

dzie­ci lgnę­ły w me ob­ję­cia… → Lgnąć można do czegoś, nie w coś.

Proponuję: …dzie­ci garnęły się do mnie

 

za­ło­ży­łem wy­kroch­ma­lo­ne spodnie oraz po­sza­rza­łą twe­edo­wą ma­ry­nar­kę. → Spodni się nie krochmali.

Proponuję: …za­ło­ży­łem wyprasowane spodnie oraz po­sza­rza­łą twe­edo­wą ma­ry­nar­kę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za odwiedziny i komentarze. :-) Fakt, fantastyki tu raczej nie ma. To raczej takie zbeletryzowane mini studium przypadku, stworzone ze zlepku moich doświadczeń związanych z pracą.

 

Reg, dzięki za poprawki :-)

Bardzo proszę, Prosiaczku. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne. W jakiś przewrotny sposób pomyślałam o sobie. Czyż nie tak właśnie czasem się czujemy?

Bardzo widowiskowy szort.

Żeby nie powielać pozostałych opinii, a z dużą częścią się zgadzam – mi bardzo spodobały się kanapeczki i groteska ich zdrobnienia:) 

Zabrakło mi w tym fantastyki. Końcowy twist nie wystarczył.

Zgrabnie napisane, ale niestety nie odnalazłam tu przyjemności z lektury. Bohater nadal jest zapatrzony w siebie, bo jedynym bodźcem, który mógłby zmienić jego zachowanie w przeszłości, byłaby wiedza, że to jak traktował zakochaną w nim kobietę i resztę świata zmieni wygląd mężczyzny. Co to za refleksja, gdzie bohater żałuje tego, co go spotkało, a nie co zrobił… Nie przekonało mnie też porównanie kobiety akurat do Pinokia, bo drewniana lalka, owszem, ale to mężczyzna kłamał całe życie i to z tym kojarzy mi się ta postać. Czytałam tekst wczoraj i powróciłam do niego dziś, jednak mimo dwóch szans nadal do mnie nie trafił. Przykro mi. Językowo ciekawy tekst.

Pozdrawiam.

 

światło ćmiące się

Widzę, że pozostawiłeś pomimo uwagi Regulatorki. Według Doroszewskiego ćmić się “stawać się słabo widocznym, przyćmiewać się, palić się słabo, żarzyć się” – to jest operacja na natężeniu jasności, może dotyczyć czegoś, co świeci światłem własnym lub odbitym, ale nie samego światła.

wisceralnej paniki

Trzewnej…

łój spulchniający policzki

Łój może cokolwiek spulchniać?

wypełzłem z łoża.

A co on, ślimak-pobratymiec? Widzę tutaj dotkliwe pomieszanie warstw języka, wypełzłem z barłogu, wyłoniłem się z łoża.

czarujący, sprawny fizycznie niczym border collie. Kobiety za mną szalały

Próbuję sobie teraz wyobrazić tę kobietę, która porównuje partnera do border collie i rozumie to jako komplement…

 

Dla jasności: zdaję sobie sprawę, że jesteś autorem dużo bardziej doświadczonym i sprawniejszym ode mnie, ale mam duże wątpliwości, czy to akurat udany eksperyment. Impresja stojąca konstrukcją językową, a ta konstrukcja odpycha raczej brzydotą wyrażeń niż brzydotą opisywanych obrazów. Możliwe jednak, że nie umiem tu dostrzec czegoś jeszcze, może to tylko mój brak wyrobienia literackiego?

Pozdrawiam ślimaczo!

Wyraźnie czuć, że tekst napisany jest na bazie doświadczeń. Obrazowe opisy, rzeczywiście odpychające, choć poza tym raczej nie jest to nic do zapamiętania na dłużej:/

Слава Україні!

Soczyste opisy, mocno graficzne. Dla mnie bomba. Do tego ta ciekawa schizofrenia na koniec, gdzie nie wiadomo, który z nich jest prawdziwy. Tak więc i ciekawa puenta na koniec też jest.

Podsumowując: bardzo fajny koncert fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mnie nie porwało.

Bohater odpychający. 

Nie lubię ludzi, którzy mając świadomość, że swoim postępowaniem kogoś krzywdzą, nic z tym nie robią – niby wiedzą, że to złe, ale tak naprawdę ich to nie obchodzi. Omijam takich ludzi.

Zakończenie mi się nie podoba. Takie z cyklu “obudził się”, czyli rozczarowujące. No, rozumiem, o co chodzi, ale i tak mi się nie podoba.

Dobrze się czytało :)

 

Przynoszę radość :)

Ten cały turpizm na początku, ten lejący i lepiący się łój, to wszystko przemawia do wyobraźni, jest przy tym sprawnie napisane. Ani nie przesadzasz, ani nie przeszkadzasz w odbiorze postaci, osadzonej mimo wszystko w konkretnej scenerii.

 

Niestety potem następuje opowieść o związku, niezbyt oryginalna i napisana dość ogólnie, szerokimi pociągnięciami, nieco z lotu ptaka, i co tu dużo mówić, czar nieco pryska. To się aż prosi o rozpisanie. Pytanie, jak taki paskud mógłby tak sobie owinąć kogoś wokół palca, aż krzyczy. Ja wiem, że psychologia zna różne przypadki, ale że aż tak? 

 

Zakończenie robi twist, bo, takie odnoszę wrażenie, robić ma, a nie dlatego, by dopełnić historię. Puenta z kolei wraca do tego, co mi się najbardziej podobało, więc na plus.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Chyba nie zrozumiałem motywu z kanapeczkami ;)

 

Za mało tu fantastyki :(

Nowa Fantastyka