
Obraz: Hieronim Bosch “Ogród rozkoszy ziemskich”
Hasło: nocne przejażdżki przez lunaparki
Obraz: Hieronim Bosch “Ogród rozkoszy ziemskich”
Hasło: nocne przejażdżki przez lunaparki
Musisz coś wiedzieć: nasza królowa uwielbia karuzele.
Ja jestem tylko prostym przewoźnikiem. Niby kiepska fucha, ale z drugiej strony ktoś musi to robić. Tak to już jest. Nie mam do nikogo pretensji, mnie to pasuje.
Wracając do tematu: sam wiesz, jak to jest z karuzelami. Wiecznie coś się w nich psuje: tu nawali ośka, tu odkręci się śrubka. No, różne takie. Co ja ci będę gadał, wiesz lepiej ode mnie.
Ech, gdzie tym wszystkim wielkim gwiazdom z góry do takiej roboty. Dlatego potrzebni są tacy jak ja. I tacy jak ty też.
Chodź, pokażę ci to wszystko z bliska.
[ZBLIŻENIE]
Takie optyczne. O czym wy myślicie, świntuchy?
Oto Alojzy S.
Przyjrzyjmy mu się.
Jeśli chodzi o przynależność gatunkową, Alojzy niewątpliwie należy do homo sapiens, czytaj: jest to przedstawiciel dwunogów, którzy zamieszkują planetę Ziemia i robią na niej niezły bajzel.
Nasz obiekt obserwacji nosi na głowie kapelusz, przepiękną fedorę. Zazwyczaj zakłada do tego drogą, elegancką marynarkę i białe, bufiaste spodnie z czerwonymi pomponami.
Mnie się te spodnie bardzo podobają, w sam raz do karuzeli, ale większość dwunogów jest innego zdania. Sądzą, że takie spodnie pasują do reszty, jak pięść do nosa.
Nie wymyśliłem tego, cytuję z pamięci. Znajomi tak mówią Alojzemu, dodając, że wygląda w tym stroju jak klaun.
To znaczy – mówili, bo pan Alojzy ostatecznie pokłócił się z wszystkimi, porównując ich do rozmaitych elementów anatomii dwunoga i teraz jest sam jak palec.
Niemniej – Alojzy S. nie widzi w tym nic złego. Bo też i kto by się przejmował znajomymi, dla których taka drobnostka, jak niedobrany element garderoby, urasta do rangi problemu?
Aktualnie nasz dwunóg żeruje. Posila się jajem na twardo. Za dwadzieścia trzy sekundy sięgnie po kromkę chleba z masłem.
Smacznego, drogi człowieku!
My jednak skupimy się na celu naszej wycieczki. Pokazuję ci to wszystko, bo chcę, żebyś stał się Alojzym S. niemal do końca tego opowiadania.
Mnie nie pytaj, młody. Ja nic nie wiem.
Królowa powiedziała, że to doskonały pomysł.
[PSTRYK]
Bliżej nieokreślona miejscowość, brama miejskiego cmentarza
godzina 23:57 czasu Zulu
Co jest, do jasnej cholery?
Podnoszę do góry… tak, to są… ręce! Rozumiem, więc teraz jestem tym dwunogiem, którego oglądaliśmy przed chwilą. No, pięknie. A gdzie się podział przewoźnik? Mam nadzieję, że chociaż on mnie widzi…
Wiedziony intuicją albo jeszcze czymś gorszym, wsadzam rękę w przepastną kieszeń białych spodni z czerwonymi pomponami. Nie myliłem się – po chwili udaje mi się wyszarpać całkiem sporą tekturkę. Omiatam ją wzrokiem. Na górze widzę koślawy napis “Plan podróży”. Pod nim widnieje tylko jeden punkt: “Udaj się na cmentarz o godzinie 23:58 i zapukaj w grób oznaczony na mapie numerem dwadzieścia cztery”. Trochę skromnie, ale na początek wystarczy.
Rzucam okiem na nadgarstek. Oho, zegarek twierdzi, że już czas! Tylko skąd wziąć tę mapę? Oprócz planu, z kieszeni wyciągnąłem jeszcze małą, złotą monetę, ale na niej z pewnością nie znajdę żadnych wskazówek dotyczących celu mojej podróży.
Obracam się. No tak, nad bramą wejściową wisi ogromny plan cmentarza, a na nim, kpiąc sobie z wszelkich reguł gramatyki i poprawności językowej – ktoś wymalował groby ponumerowane numerami.
Nie zrażając się niczym, staram się utrwalić w pamięci lokalizację numer dwadzieścia cztery.
Przebiegam bramę i ruszam przed siebie. Za dwie minuty wybije północ, a wtedy, nawet w tak głupim opowiadaniu jak to, może wydarzyć się coś wielce nieciekawego.
Wkrótce jestem na miejscu. Przyglądam się nagrobkowi. Czy to aby na pewno ten? Kto w grobowce nie puka, ten nie pije szampana.
Stuk, puk!
Cisza.
Właściwie, to nie wiem, czego się spodziewałem.
Łomocę jeszcze raz, po czym usiłuję podważyć nagrobek. O dziwo, płyta nagrobna odchyla się z łatwością, ukazując moim oczom zakurzony szkielet w trumnie.
– Dzień dobry – odzywam się idiotycznie.
– Czego tam? – odpowiada niespodziewanie truposz.
– Hmm… Czy to nagrobek numer dwadzieścia cztery? – ciągnę z głupia frant.
– Nie! Wynocha!!
– A to bardzo przepraszam!! – krzyczę i zrzucam płytę nagrobną na szkielet, który usiłuje się spionizować.
Rozglądam się nerwowo, rozganiając rękami tumany pyłu. Wreszcie, w ciemnościach nocy, rozświetlonych sodowymi lampami cmentarza, dostrzegam dwa groby dalej wielką, tekturową strzałkę wskazującą na granitową płytę pod nią. Odgarniam pył i zwiędłe liście, z trudem usiłując odczytać napis na omszałym nagrobku:
“T a – k, t o – t u t a j, i d – i o t o …”
Prycham z niesmakiem. No dobrze, jestem nieco nierozgarnięty, ale żeby od razu obrażać? Tak czy owak, trzeba będzie znowu zapukać.
Puk, puk.
– Kto tam? – Stłamszony głos dobiega z wnętrza grobowca.
– Hipopotam! – odpowiadam wesoło.
Płyta nagrobna odskakuje, jakby była zrobiona ze styropianu. Moim oczom ukazują się schody, prowadzące w ciemność i mgłę.
Przyjemnie, nie ma co!
– Zapraszamy serdecznie, długo czekaliśmy na waszą wysokość, króla Nilu – Skrzekliwy głos zachęca mnie do zanurzenia się we wnętrzu grobowca.
I tak nie mam wyjścia, ta historia wydaje się dość jednostronna, zatem uśmiecham się niczym głąb kapuściany i dziarsko maszeruję po schodach w dół, ku wielce szemranej przyszłości.
– Witam Państwa! – oznajmiam fakt swojego przybycia.
A właściwie mam zamiar oznajmić, bo w chwili, gdy wypowiadam te słowa, ktoś wali mnie czymś ciężkim w łeb. Momentalnie osuwam się i tracę przytomność. Mój gasnący umysł rejestruje ostatnią myśl:
Czy aby na pewno wyłączyłem żelazko?
***
Budzi mnie wschodzące słońce i silne przeczucie, że coś jest nie tak. Przeczucie mocno uzasadnione, zważywszy, że najwyraźniej kilka godzin temu ktoś postanowił zagrać moją głową w ping-ponga. Nie wiem, z czego była zrobiona “rakietka”, ale biorąc pod uwagę intensywność bólu, który rozsadza mi łeb, stawiam na coś w rodzaju mosiężnej patelni.
Powoli staram się unieść obolałą łepetynę i ocenić sytuację.
No cóż, nie wygląda to zbyt zachęcająco.
Znajduję się w czymś w rodzaju klatki, z kratami o grubości kilku centymetrów. Ciemny metal, z którego wykonano moje więzienie, przypomina żeliwo. Konstrukcję dzieli mniej więcej metr od ziemi. Potężny łańcuch, który utrzymuje całość w powietrzu, mógłby z powodzeniem służyć jako mocowanie kotwicy okrętowej. Jednym słowem – widoki na ucieczkę z potrzasku są raczej marne. Górną część łańcucha przypięto do jakiegoś wyciągu, prawdopodobnie grubej, stalowej liny.
Co gorsza – wokół dostrzegam mnóstwo podobnych konstrukcji, jak okiem sięgnąć otaczają mnie rzędy klatek, przegród, metalowych cel – właściwie trudno opisać ludzkimi słowami tę monstrualną ptaszarnię. Zamiast egzotycznego ptactwa, w każdej z cel siedzi jedna lub kilka osób. Sporadycznie dostrzegam puste miejsca – tam drzwiczki otwarto na oścież, jakby ktoś przygotowywał klatki na przybycie kolejnych nieszczęśników.
Odruchowo usiłuję sobie dodać otuchy:
Nie jest tak źle, drogi Alojzy! Przecież twoje więzienie jest całkiem spore, na razie jesteś w nim sam, a mimo tego, że znajdujesz się na świeżym powietrzu, mamy obecnie nie najgorszą pogodę!
Od razu się uśmiecham, trzeba we wszystkim odnajdywać pozytywne strony.
– Ej, ty! Pfff! Czego się szczerzysz?!
Spoglądam na dół. Na trawie w pobliżu mojego rzędu klatek dostrzegam dość osobliwego stworka. Wyglądem przypomina gigantyczny imbryk z ustami, uszami i oczami. Jego górna część co jakiś czas wyrzuca w powietrze kłęby pary. Ciało monstrum balansuje na rachitycznych nóżkach, a wystające z boku niby-ręce kierują w moją stronę halabardę. Stworzenie postukuje w dno mojej celi, najwyraźniej oczekując odpowiedzi.
– Uśmiecham się, bo piękny dziś ranek – odpowiadam nieco zaczepnie.
Stwór najpierw baranieje, a potem wybucha satanicznym śmiechem.
– Ha, ha, ha! Rrrróżne, pfff, rzeczy już tu słyszałem. Były błagania o litość, wrzaski przerrrrrażonych dwunogów, ba, nawet grrroźby, pfff, i pohukiwania. Zachwytów nad pięknem porrrrannej pogody, jako żyję, nie pamiętam. Pfff!
Imbrykowy ludek przygląda mi się badawczo, pochyla się, po czym dodaje szyderczo:
– Rrrrozumiem. Pfff! Widzę, że mamy tutaj do czynienia z przykładem kompletnego idioty…
– Nie inaczej – potwierdzam skwapliwie, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Jeśli prrrrróbujesz być wobec mnie bezczelny, pfff, to lepiej uważaj, co mówisz…
– Ależ nie! Po prostu zdaję sobie sprawę z własnej niewiedzy – odpieram zarzut z pewnością w głosie. – Chociaż z drugiej strony, jak na kogoś, kto urodził się wczoraj przed północą, mój zasób wiedzy prezentuje się całkiem okazale. Tak, to żaden argument, zdaję sobie z tego sprawę. Technicznie rzecz biorąc, jestem głupcem, co się zowie.
Imbryk przysłuchuje się mojemu wywodowi z niedowierzaniem, skrobiąc się raz po raz w miejscu, które stworzenie posiadające standardową anatomię, mogłoby z powodzeniem nazwać czubkiem głowy.
– Z tobą jest chyba coś nie tak, dwunogu – dodaje po chwili, skonfundowany – ale, pff, jeśli myślisz, że to coś zmieni, to grrrrrubo się mylisz. Pfff! Za chwilę zaczynamy lekcję.
– Naprawdę? Szkoda, że zapomniałem tornistra – pokpiwam, po czym dodaję już na poważnie: – Czego będę się uczyć?
– Wszystkiego, pfff, co będzie ci potrzebne w życiu. Wiedzy, którrra umożliwi ci, pfff, skuteczne wykonywanie obowiązków służbowych! Którrrra, pfff, pozwoli wykupić większą klatkę, pozwoli szczęśliwie przeżyć, pfff, życie z jakąś samicą, o ile, pfff, wyrrrrazimy na to zgodę. Może nawet spłodzić potomstwo. Ucz się, to barrrrdzo ważne. Pffff!!
– No dobrze – marszczę brwi – ale jaka to wiedza? Jakie będą moje zadania?
– To tajemnica, pfff! Nikt nie może znać swojej przyszłości.
– W takim razie skąd mam wiedzieć, czego mam się uczyć?
– Zgaduj, pfff! – Stworek uśmiecha się tajemniczo i popycha klatkę halabardą.
Moja cela zaczyna się przesuwać: najpierw bezwładnie, potem poruszana niewidzialną siłą, niczym wagonik kolejki linowej. Zauważam, że ruch dotyczy nie tylko mnie, pozostałe klatki również poruszają się podobnym rytmem, przesuwając w nieznanym kierunku.
Dostrzegam kolejnych strażników. Większość z nich wygląda jak dziwolągi – są tam stwory z głową ptaka, demony o czarnej sierści, z pyskami pełnymi kłów, tyłkami usianymi dziesiątkami oczu. Między klatkami chodzą głowy na samych nogach, ludzie warzywa, psiogłowcy ze skrzydłami nietoperza i tak dalej.
A może to ja wyglądam jak dziwoląg, a oni są zupełnie zwyczajni? To zależy od punktu widzenia.
Gdy mój “wagonik” w końcu dojeżdża na miejsce, okazuje się, że nauka będzie prowadzona na świeżym powietrzu. Stalowe liny, na których wiszą klatki z rozmaitymi nieszczęśnikami, wyznaczają rzędy, tworząc coś w rodzaju auli.
W centralnym miejscu, na podeście zaimprowizowanym z kilku trumien, stoi ogromna kreatura o ciele małpy i głowie sowy. Nosi na sobie płaszcz z gronostajów, a jej szyję zdobi złoty łańcuch.
Gdy gwar cichnie, nasz nauczyciel wykonuje serię teatralnych chrząknięć, po czym zaczyna przemowę:
– Witajcie drodzy uczniowie. Ponieważ niektórzy są tu nowi, pozwolę sobie wyjaśnić kilka kwestii. Otrzymacie podręczniki, o jakie tylko poprosicie. Mamy algebrę, historię, nauki polityczne, geografię, jednym słowem wszystko, co tylko możecie sobie wyobrazić. Każdy z was dostanie materiały, a następnie równe osiem godzin na naukę. Pod koniec wylosujemy dowolny przedmiot i zrobimy z niego test.
Podnoszę rękę.
Małposowa skinieniem głowy udziela mi głosu.
– To znaczy, że wybór przedmiotu, z którego odbędzie się egzamin, jest niezależny od tego, jakie podręczniki sobie zamówię? – pytam zaskoczonego nauczyciela.
– Oczywiście! Jak uczeń to sobie wyobraża? Żeby wiedzieć, z czego będzie test? Jeszcze czego! – Stwór rozwiera sowi dziób i przypatruje mi się badawczo.
– To absurd – stwierdzam głośno.
– Co takiego?!! – Nauczyciel wścieka się, pohukując – Krytykować moje metody nauczania? Czysta bezczelność!
Teraz patrzy na mnie cała “aula”.
– Nie chcę żadnych podręczników – informuję małposowę. – Proszę o przetransportowanie mnie na poprzednie miejsce, będę zdawał egzamin bez przygotowania.
– Uczeń jest bezczelny, ale ponieważ jest tu po raz pierwszy, wyjątkowo wyrażam zgodę – odpowiada chłodno prowadzący zajęcia. – Poza tym uczeń i tak by tylko przeszkadzał wszystkim, którzy będą pilnie studiować podręczniki. Odtransportować!
Po chwili moja klatka rusza w drogę powrotną, eskortowana przez halabardnika przypominającego skrzyżowanie słonia z gigantyczną cykadą. Strażnik ewidentnie nie jest zachwycony obrotem spraw, pomrukuje coś o niesubordynacji i dzisiejszej młodzieży.
Gdy docieram na miejsce, imbrykowy ludzik zrywa się na równe nogi:
– No nie, pff, to znowu ty! Pff, pff, a już myślałem, że sobie trrrrochę odpocznę i pogotuję herrrbatę! Pfff! Pff!!
Spoglądam na imbrykowego stworka. Teraz widzę go w lepszym świetle i udaje mi się zauważyć, że na jednym z ramion nosi łańcuszek ze złotym kluczykiem. Cenne spostrzeżenie, panie Alojzy!
Tymczasem w moim otoczeniu zaczyna dziać się coś nietypowego. W oddali zauważam grupę ludzi. Chociaż prowadzi ich dziwaczna pokraka, będąca mariażem żółwia z nietoperzem, to idą swobodnie, bez więzów, kajdan czy innych oznak zniewolenia. Najwyraźniej kierują się w stronę pobliskiego ogrodu. Gdyby nie dziwaczność całej sytuacji, powiedziałbym, że okolica ta wydaje się wyjątkowo piękna.
– Dlaczego ci ludzie nie są w klatkach? – podpytuję mojego blaszanego ciemięzcę.
– Bo zdali egzamin końcowy, pff. Są już wytrrrresowani i nie stanowią zagrrrrożenia!
– Ciekawe. A dokąd zmierzają?
– Do ogrodu, pff, ziemskich rrrrrozkoszy. Tam lubią chodzić wszystkie dwunogi. Pfff! Wielka nagrrrrroda! Dla nich, pfff… – dodaje z obrzydzeniem imbrykowe monstrum.
– Widzę, że masz o tym inne zdanie.
– Dwunogi tam jedzą i kopulują. Obrzydliwe. Pfff!! Za to mądrrrre, pff. Natura jest mądrrrrra. Bo te wszystkie rzeczy, pfff, są dla dwunogów pożyteczne. Dlatego czują rrrrozkosz, gdy ich ciała ocierrrrają się o siebie, a płyny łączą i przenikają, pff. To wszystko, pfff, wymaga aktywności i enerrrrgii. Dwunóg by tego nie rrrrobił, gdyby nie czuł przy tym rrrrozkoszy, pfff, bo jest z naturrrry leniwy.
– A tacy jak ty… Co sprawia wam rozkosz?
Imbryk obserwuje mnie przez chwilę, zbliża się do klatki i mówi z sadystycznym uśmieszkiem:
– Bóóóóól…
– W takim razie zaraz go poczujesz, sukinsynu!! – wrzeszczę.
Łapię za halabardę i przyciągam potworka do krat, drugą ręką zrywając złoty kluczyk. Imbryk wywraca się i zaczyna wierzgać. Wykorzystując sytuację, zwinnym susem skaczę do zamka, umieszczam w nim zdobycz, przekręcam i… klik!
Pcham z całej siły. Po chwili jestem na wolności. Kopię z impetem imbrykowego ludka i wyrywam mu halabardę. Stwór wywraca się i zaczyna gwizdać wniebogłosy:
– Dwunóg na wolności!!! Nietrrrrresowany ucieka!!! Pfffff!!!!
Trzymając przed sobą broń, zaczynam uciekać w stronę pobliskich drzew, ale z krzaków wypada cała gromada pokracznych stworzeń. Zawracam więc i nacieram na grupę zaskoczonych golasów w ogrodzie ziemskich rozkoszy. Powstaje nieziemski (tym razem) harmider, wszyscy zaczynają biegać i przewracać się wzajemnie. Tymczasem pogoń złożona z makabrycznych strażników staje się coraz liczniejsza i z rosnącym trudem przychodzi mi omijać kolejne grupki oprawców.
Wtem przede mną, niczym deus ex machina, pojawia się wybawienie. Mam przed sobą wielką drabinę, która wydaje się prowadzić do samego nieba.
Wygląda na najlepszą alternatywę ucieczki. Niewiele myśląc, zaczynam wspinać się po jej szczeblach. Byle w górę, byle dalej od tej piekielnej czeredy.
– Ucieka po drabinie, która przyśniła się Jakubowi – krzyczy jeden ze strażników.
– To niech ktoś obudzi Jakuba, drabina zniknie – wrzeszczy kolejny.
– Pragnę zauważyć, że państwo nie uważali na moich zajęciach – wtrąca dziekan małposowa, który najwyraźniej również postanowił włączyć się do pogoni. – Jakub już dawno został zbawiony, więc jest poza naszą jurysdykcją.
Wśród strażników rozlega się jęk zawodu.
Ja zaś nie tracę czasu i bezustannie wspinam się, dostając przy tym zadyszki. Jestem już na wysokości pierwszych chmur. Widząc to, strażnicy, którzy wspinali się za mną, wyraźnie tracą rezon.
Tymczasem pobliskie obłoki zaczyna przenikać dziwny, pulsujący na czerwono blask. Spoglądam w górę i dostrzegam trzech archaniołów ustrojonych w purpurę, którzy biorą mnie pod ramiona, podnoszą i kładą na łożu tkanym białym złotem. Jeden nakłada mi na twarz piękny welon, a drugi uderza i przez moje ciało przechodzi prąd. Słyszę już wyraźnie aparat tlenowy i szmer własnego oddechu.
– Mamy go.
Karetka rwie przed siebie na sygnale, a ból zmasakrowanego ciała staje się nie do zniesienia.
– Panie Alku, niech się pan trzyma! Wszystko będzie dobrze.
Ściskam rękę ratowniczki i patrzę na jej twarz, po której spływa łza.
Kropla płynie leniwie, coraz wolniej, a w końcu zawisa w powietrzu jak owad uwięziony w bursztynie.
Wszystko nieruchomieje, a ja wyciągam rękę i biorę do ręki łzę, jakby była perłą. Przyglądam się uważnie, obracam ją w palcach. Wygląda jak okruch pierwotnego morza, które obmywało planetę w czasie, gdy z wody na ląd wychodziły pierwsze stworzenia. I słyszę dochodzący z niej szum.
Staję się nim.
Moja łódź kołysze się na powierzchni bezkresnego oceanu.
Więc tutaj jesteś, przewoźniku… Mówili mi, że pływasz po rzece. To nieważne. Mam dla ciebie złotą monetę, która czekała na tę chwilę od dawna.
Nic nie mówisz. Może to i lepiej.
Ja wypełniłem swoją misję, stałem się Alojzym S. Teraz twoja kolej, opowiedz mi, jak to się wszystko skończy.
***
…Kszzt… Imbrykowy ludzik wyprowadza piłkę na dogodną pozycję. Drużyna czerwonych archaniołów próbuje mu przeszkodzić, ale bezskutecznie. Dziekan małposowa przejmuje kontrolę nad piłką i podaje do człowieka cykady, który śmiało kieruje się w stronę bramki przeciwnika. Proszę państwa, kolejny gol wisi w powietrzu… Kszzt…
Pan Alojzy wyłączył telewizor. Westchnął ciężko. Oglądanie tego jednostronnego widowiska nie miało większego sensu. Mecz i tak był już przegrany, szkoda czasu. Chociaż musiał przyznać, że czerwoni archaniołowie dali z siebie wszystko. Po prostu czasem tak bywa i tyle.
Ot, życie. Albo i nie.
Alojzy wrócił do stołu i wziął do ręki jajko na twardo. Obrał je cierpliwe ze skorupki, posolił i ugryzł. Dwadzieścia trzy sekundy później sięgnął po kromkę chleba z masłem, ale nie zdążył jej podnieść. Dzwonek nad drzwiami oznajmił przybycie niespodziewanego gościa.
Pan Alojzy zajrzał w wizjer, ale na korytarzu panowała kompletna ciemność. Zaklął w duchu i otworzył drzwi, żeby sprawdzić, kogo zastanie po drugiej stronie.
W półmroku korytarza dostrzegł kontur ludzkiej postaci.
Kobieta. Piękna i dostojna. Odziana w suknię koloru atramentowego, zwanego również błękitem pruskim (#003153). Zachwycająca burzą ciemnych włosów. Uwodząca zapachem bzu, obłędu i śmierci.
Nie czekała na zaproszenie, weszła jak do siebie.
Umysł Alojzego S. zaczął pracować na zdwojonych obrotach. Widok kobiety uruchomił w nim kaskadę wspomnień, które przetaczały się niczym potężniejąca z każdą chwilą lawina.
Pani! Królowa Nocy!
– Przyjemnie sobie tu zamieszkałeś w skórze dwunoga, nie powiem – w głosie kobiety pobrzmiewała ironia. – Pozwól, że przysiądę się do stołu.
Tymczasem z sufitem mieszkania pana Alojzego zaczęło dziać się coś niezwykłego. Jakby topił się i rzedniał, zamieniając stopniowo w półprzeźroczystą błonę.
– Znowu go mamy! – krzyknęła postać w czerwonym kombinezonie, lewitująca nad przedpokojem.
– Panie Alku! Tak się cieszę! – Zapłakana ratowniczka nadpłynęła nie wiadomo skąd, wyciągając rękę do zdumionego Alojzego. – Niech pan pójdzie z nami! Wszystko będzie dobrze.
– Ignoruj ich – ostrzegła chłodno królowa – Za chwilę i tak znikną. Chodź lepiej dokończyć kolację.
– Kto to jest? Czy ja umieram? – zapytał Alojzy drżącym głosem.
– Nonsens! – Królowa Nocy parsknęła śmiechem. – Przede wszystkim musiałbyś być śmiertelny. Strasznie się wczułeś w tego dwunoga, niech mnie kule biją. A te stworzenia to czerwoni archaniołowie, jeden z najpaskudniejszych typów demona. Dla ciebie te istoty są względnie niegroźne, ale człowieka mogłyby poważnie skrzywdzić.
Lewitujący nad sufitem demoniczni “ratownicy” najwyraźniej nie zamierzali odpuścić. Królowa chwyciła za miotłę opartą o ścianę w kuchni i zaczęła wymierzać im zamaszyste razy:
– A kysz! Bo popsikam was sprayem na muchy!
Ubrane w czerwone kombinezony postacie pod wpływem ciosów zaczęły się przemieniać w paskudne kreatury przypominające gnijące warzywa i salwować ucieczką w fioletową mgłę, której gęste kłęby zebrały się nad mieszkaniem.
– I po sprawie. – Królowa roześmiała się, klaszcząc w dłonie.
Spojrzała w górę, odprowadzając wzrokiem uciekające demony.
– Bywają niebezpieczne – dodała po chwili. – Udają ratowników, lekarzy lub bliskich, prowadząc ludzi na manowce. Bez obaw, łatwo je rozpoznać. Mają żółte białka oczu.
Alojzy przyglądał się temu wszystkiemu z boku, a w jego głowie panował kompletny chaos. Od dłuższego czasu kompletnie stracił orientację, nie wiedząc, co się dzieje, ani kim właściwie jest.
Królowa Nocy pociągnęła go za rękę i zaprowadziła do salonu.
Obok telewizora stał stary gramofon. Kobieta wybrała jedną z płyt i uruchomiła urządzenie.
– Zatańczmy – zakomenderowała. – Wtedy wszystko zrozumiesz.
Gdy z głośników popłynęły pierwsze takty, wtuleni w siebie zaczęli wirować w przedziwnym uścisku.
Ona – ulotna niczym atramentowy dym, wymykała się figlarnie jego objęciom.
On zaś potężniał i potworniał, wyciągając grawitacyjne macki, miażdżąc materię i czasoprzestrzeń.
Był tylko tu i teraz.
I słyszał muzykę: piękną melodię galaktycznej karuzeli. A w oddali – śpiew trylionów innych galaktyk, lśniących w nieustającym wirze lunaparku wszechświata, otulonych atramentową suknią Królowej Nocy, wszędzie i nigdzie zarazem.
Teraz rozumiał, teraz wiedział.
[PSTRYK]
Nadeszła chwila powrotu z wakacji. Siedemdziesiąt osiem lat w mieszkaniu dwunoga, Alojzego S. Czymże to jest w obliczu wieczności? Okamgnieniem. Najważniejsze, że wypocząłeś i zrelaksowałeś się.
Cieszę się, że wróciłeś, młody!
Teraz czas kręcić mleczną karuzelą. Dbać o ośki i tryby. Pilnować, żeby wszystko było jak należy. Ramię Oriona ostatnio strasznie skrzypi, trzeba je trochę naoliwić.
Zrzucaj więc wakacyjny kamuflaż, skórę dwunoga.
“Alojzy S.” brzmiało zabawnie, ale w pracy występujesz służbowo. Pamiętaj – podpisujesz się nazwiskiem i inicjałem imienia.
Czyli: Sagittarius A.
Hej
Zabiegi filmowo – scenariuszowe, są ciekawe i całkiem wciągające :). Samo opowiadanie jest dość zabawne do pojawienia się królowej. I tu mam problem bo końcówka jest dla mnie niezrozumiała i po lekturze brakuje mi puenty. Ale to chyba nie jest problem, bo właściwie z wszystkich tekstów konkursowych zrozumiałem na razie jeden ;)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Dziękuję za odwiedziny, Bardzie. Jeśli humor Ci odpowiada, to odniosłem przynajmniej połowę sukcesu, bo przyznam, że mi na tym zależało.
Rzeczywiście, końcówka może wydawać się dość enigmatyczna (dodatkowo, wręcz bałem się zarzutów o tzw. “łopatę”). Kluczem do odgadnięcia tożsamości głównego bohatera są ostatnie akapity, a w szczególności ostatnie zdanie.
Wygląda na to, że moje obawy o zbytnią “normalność” tekstu były niepotrzebne :)
"Wygląda na to, że moje obawy o zbytnią “normalność” tekstu były niepotrzebne" – o to możesz być spokojny, mój tekst zdecydowanie ma z tym większy problem :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Podobało mi się, przyjemnie odjechane, choć ten środkowy fragment z nauką wydaje mi się wrzucony jakby na siłę albo po prostu czegoś nie zrozumiałem, co jest akurat zrozumiałe przy tego typu tekstach. Skojarzyło mi się z Alicją w Krainie Czarów.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
Sagittarius A – czarna dziura, a w niej, jak wiemy, nie obowiązują żadne znane nam prawa. Szalona historia. Aż wiruje od zwrotów akcji.
Pozdrawiam
Fanthomasie: dzięki za wizytę. Pisanie tego tekstu było dla mnie ciekawą przygodą i mam zamiar napisać jeszcze kilka w podobnych klimatach. Oczywiście już całkowicie pozakonkursowo.
AP – Ja również pozdrawiam. Dokładnie tak – kto tam wie, co siedzi we wnętrzu czarnej dziury. Niektórzy mówią, że np. my :D
Szalone, fajnie się czytało :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Dzięki NaNa! Szalone, czyli chyba zgodne z założeniami konkursu :)
Szalone! Podobała mi się Królowa Nocy i ostatni taniec! Piękne zakończenie! Gratulacje i powodzenia! :)
Dzięki, JolkaK :) Miałem dużo frajdy pisząc tę scenę, miło mi, że zwróciłaś na nią uwagę :)
Cześć! Fajnie Ci wyszła realizacja zadania konkursowego. Absurd goni absurd, tekst to jedna wielka jazda bez trzymanki :) Niby to Alojzy jest przedstawiany jako główny bohater, ale zdecydowanie to Królowa Nocy skradła show :)
[ZBLIŻENIE]
Takie optyczne. O czym wy myślicie, świntuchy?
Burzenie czwartej ściany zawsze na plus, osobiście bardzo lubię takie zabiegi :) Z drobnego narzekania muszę jednak zauważyć, że w pierwszym akapicie zwracasz się bezpośrednio do pojedynczego czytelnika. Wydaje mi się, że te wtrącenie lepiej by brzmiało, jakbyś dalej kierował je do jednej osoby, czyli w stylu: “Takie optyczne. O czym ty pomyślałeś, świntuchu?”
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dzięki, cezary_cezary :) Co do monologu na początku opowiadania (a także tego na samym końcu): Jest to tekst wypowiadany przez Przewoźnika, w którym zwraca się do Alojzego/Sagittariusa. Natomiast "burzenie czwartej ściany" jest już skierowane do czytelników. Myślę że forma, której użyłem mogła wprowadzić pewną niejasność.
silver_advent
Co do monologu na początku opowiadania (a także tego na samym końcu): Jest to tekst wypowiadany przez Przewoźnika, w którym zwraca się do Alojzego/Sagittariusa. Natomiast "burzenie czwartej ściany" jest już skierowane do czytelników. Myślę że forma, której użyłem mogła wprowadzić pewną niejasność.
Z powyższym wyjaśnieniem wszystko nabiera sensu, dziękuję :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Spodobalo mi się. Ma sporo absurdu, humoru i ładnie sie domyka. Fajne.
cezary_cezary: fajnie, że się wyjaśniło :)
Nova: Dzięki, to jeden z moich pierwszych tekstów o tej długości. Tym bardziej miło czytać, że się komuś spodobało :)
Hej silver_advent!
W mojej bardzo nieobiektywnej opinii jak do tej pory najlepszy tekst konkursowy :)
Największym plusem całości jest dla mnie płynność, z jaką zmienia się sceneria i przejścia między scenami. W akcji można się pogubić, ale gubienie jest gładkie i nie szarpie na zakrętach.
Na etapie sceny z karetką byłem święcie przekonany, że bohater umiera. Prawdopodobna wersja wydarzeń była taka, że dziwaczne przygody są jakąś formą umowy z przewoźnikiem (tym “na drugą stronę”, np. Charonem), która pozwala mu żyć jeszcze przez chwilę. Pomysł sam w sobie byłby ciekawy, ale odwrócenie go przy użyciu wprowadzonej zawczasu Królowej Nocy (tu zastanawiałem się, czy do kuchni nie wchodzi śmierć) wypadło jeszcze lepiej.
Na etapie tańca i macek grawitacyjnych zrozumiałem, o jaki obiekt chodzi i zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób zostało stworzone imię, także nie zawiodłem się na zakończeniu :)
Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to (jak już wspomniał Fanthomas) scena z nauką może stanowi łącznik między częściami fabuły, ale sama w sobie nie wnosi za dużo i szczerze mówiąc nie wiem, skąd się wzięła, ale absurd wiele wybaczy ;)
Przy czytaniu wpadło mi w oko kilka powtórzeń:
Oprócz planu podróży, z kieszeni wyciągnąłem jeszcze małą, złotą monetę, ale na niej z pewnością nie znajdę żadnych wskazówek dotyczących celu mojej podróży.
Moja cela zaczyna się przesuwać, najpierw siłą inercji, potem jedzie poruszana niewidzialną siłą, niczym wagonik kolejki linowej.
Powtórzenie nie jest silne, ale wypisuję, zwłaszcza, że “siła inercji” po polsku i “siła inercji” w fizyce to dwie różne rzeczy i wyrażenie mnie trochę drażni ;)
Łapię za halabardę i staram się przyciągnąć potworka do krat, drugą ręką zrywając złoty kluczyk.
Skoro udało mu się zerwać kluczyk, to chyba po prostu “przyciągnął”.
Pcham z całej siły. Po chwili jestem na wolności. Kopię z całej siły imbrykowego ludka i wyrywam mu halabardę.
Klikam, pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
Cześć. ostam!
W mojej bardzo nieobiektywnej opinii jak do tej pory najlepszy tekst konkursowy :)
Bardzo mi miło z tego powodu :)
Na etapie sceny z karetką byłem święcie przekonany, że bohater umiera.
Heh, wrzuciłem w tekst wystarczająco dużo fałszywych tropów, byś miał święte prawo tak przypuszczać :D
Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to (jak już wspomniał Fanthomas) scena z nauką może stanowi łącznik między częściami fabuły, ale sama w sobie nie wnosi za dużo i szczerze mówiąc nie wiem, skąd się wzięła, ale absurd wiele wybaczy ;)
Widzę, że ten temat się powtarza, więc wydaje mi się, że powinienem się do niego odnieść. Paradoksalnie ta scena była jedną z pierwszych, wokół której zacząłem konstruować fabułę. Miałem za zadanie “ożenić” ogród ziemskich rozkoszy z jakimś rodzajem nocnego lunaparku. Dość szybko padło na nocne niebo i galaktykę, a że w większości galaktyk centrum stanowią supermasywne czarne dziury, to jakoś poszło. Tym bardziej, że temat Saggitariusa A* już jakiś czas chodził mi po głowie i tutaj okazja, by go użyć przyszła sama.
Co do nauki – podsumowałbym to hasłem – “życie niczym lekcja”. Chciałem pokazać położenie młodego człowieka, który dopiero przyszedł na świat i nie do końca rozumie zasad nim rządzących. Uczeń w szkole życia studiuje coś, co – jak wierzy – może mu potem przynieść sukces, tymczasem los bywa okrutny i okazuje się, że to, czego się uczyliśmy zarywając noce, ostatecznie zdaje się psu na budę, bo życie wymyśliło dla nas inny “egzamin”, z którego oczywiście jesteśmy nieprzygotowani.
Druga sprawa to demony – one u mnie uosabiają niezbadane, często wrogie siły wszechświata. Po części są “systemem”, po części “losem”, ale dopiero po “wytresowaniu”, czyli osiągnięciu dorosłości, człowiek może zacząć kosztować owoce z zakazanego dotąd drzewa rozkoszy.
W tym znaczeniu tresura to nic innego jak Gombrowiczowska “gęba”. Konformizm, postępowanie zgodnie z zasadami systemu, wyleczenie się z młodzieńczego buntu po otrzymanych od systemu razach.
I wszystko by było pięknie i ładnie, ale bohater tego opowiadania nie jest… człowiekiem XD
Wyobrażam go sobie jako coś w rodzaju awatara starożytnego bóstwa, który zamieszkuje ciało ludzkie, ale jego percepcja rzeczywistości, upływu czasu, postrzegania ludzkiej egzystencji itd. są kompletnie odmienne od tego, czego moglibyśmy się spodziewać po człowieku. Dla niego przeżycie prawie ośmiu dekad – oczywiście jako wyrzutek i odszczepieniec – jest czymś równie krótkim jak turnus wakacyjny. Stąd scena przedstawiająca w przenośni życie bohatera jest napisana tak, by wszystko działo się w pośpiechu.
Mnie oczywiście brakuje środków wyrazu, żeby to wszystko przedstawić w czytelny sposób, ale zaręczam, że jakaś myśl za tym stała :D
Nawet tak absurdalna, jak “siedemdziesięcioośmioletnie wakacje pana Czarnej Dziury w ciele człowieka”. XD
Co do powtórzeń i niezręczności – przysiądę wieczorkiem i pomyślę, jak to poprawić. Faktycznie powtórzenia wyglądają nie najlepiej. Dzięki za ich wyłuskanie :)
Pozdrawiam.
Dzięki za rgb w opisie pozwalającą sobie dokładnie wyobrazić kolor! Myślę, że trzeba by to częściej robić, bo kto tam wie co to za kolor błękit pruski, a wartość liczbowa daje łatwo dostępne wrażenie zmysłowe.
Opowiadanie zrobiło na mnie bardzo mocne i pozytywne wrażenie. Już po fakcie przeczytałem komentarze i ze zdziwieniem odkryłem, że to, co dla mnie było na wierzchu i dość łatwo dostępne i zrozumiałe, inni uznali za zakamuflowane aż do tego stopnia, że autor musiał rzecz tłumaczyć.
Nie będę więc powtarzał tu Twoich słów silver_advent – odnośnie interpretacji utworu (to, że akurat Twoja – autorska, zgadza się z moją – czytelniczą – niczego nie dowodzi, nie jest to z pewnością interpretacja jedyna słuszna, ani inne nie są nijak gorsze – co więcej, uważam, że o wielkości Twojego dzieła świadczy, że interpretować je można na różne sposoby).
Nim jednak coś jeszcze – niewiele bo niewiele, ale jednak – dorzucę do tego, pochylę się trochę nad samą konstrukcją utworu, którą uznałem za bardzo udaną.
Podobnie jak przedpiścom – spodobało mi się burzenie czwartej ściany i filmowe prowadzenie narracji. Widać, że autor prowadzi czytelnika (widza?) z jakimś zamiarem, chwytamy kolejne nitki, i choć wiemy, że najprawdopodobniej jesteśmy oszukiwaniu – kreujemy w głowiek interpretacje wyświetlanych obrazów – zgodnie z zamysłem reżysera.
Początkowo nie byłem pewien, kiedy narracja jest prowadzona jeszcze przez przewoźnika, a kiedy już – przez samego turystę. Niemniej – nie przeszkadzało to zbytnio, bo akcja bardzo szybko gnała do przodu.
Te skoki narracji, trochę zamieszania z tym kto ją prowadzi, niepewna tożsamość głównego bohatera – świetnie się wpisują w konkursowy wymóg utrzymania wszystkiego w konwencji marzenia sennego. Fabuła współgra tu z konstrukcją, zazębiają się jak zębatki karuzeli – która gdzieś tam od początku się kręci i nie sposób o niej zapomnieć (wrażenie obrotowości, wręcz zataczania kręgów – jeszcze potęguje zadumę nad bezsensownym zgiełkiem, w jakim żyjemy, gonitwą o co, po co i dlaczego – nie wiemy, gdzie uczyć nam się każą rzeczy, które w większości okażą się nieprzydatne, a zdawać egzamin będziemy z tych najważniejszych, których wcale nie było w programie – i gnamy ciągle, w swoich klatkach czy kołowrotkach, w obłąkańczym wyścigu szczurów, czasem nam pozwolą zdobyć klatkę większą, czasem spotkać się z samicą, a nawet spłodzić z nią potomstwo – wszystko pędzi na łeb na szyję, bo przecież te osiemdziesiąt lat życia to tylko chwila dla czarnej dziury).
Czas płynie i płynie… dziwnie. Po przeczytaniu miałem wrażenie, że niekoniecznie jest zachowany jego kierunek upływu w opowiadaniu. Cmentarz i grób, do którego stępuje bohater na początku – być może był jego własnym grobem. Czerwoni archaniołowie – demony czy też ratownicy pogotowia – mogą być jeszcze prządkami ludzkiego losu – który się tu kręci i pętli.
Mimo absurdu i poetyki snu – mamy tu do czynienia z naprawdę dobrą, głęboką fantastyką, poniekąd nawet science-fiction przekształconą w groteskę, pozostawiającą wrażenie obcowania z czymś przemyślanym, nieprzypadkowym. Z jednej strony fabuła przywodziła mi na myśl Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza (przez odwołanie do obrazów Hieronima Bosch), z drugiej Bajki Robotów Lema (filozoficzne rozważania dotykające conditio humana podane w zabawny, lekkostrawny sposób), z trzeciej (o pycho niepojęta) – moje własne opowiadanie ramowe do erokonkursu (w Księdze Miliona i Jednej Rozkoszy wszak gwiazdy mają swoje osobowości, a Słońce – o czym wiemy już z komentarzy, a nie z samego tekstu – ma mrocznego brata, który jest czarną dziurą).
Swoją drogą co do Sagittariusa A* naukowcy z ICRA czyli Międzynarodowego Centrum Astrofizyki Relatywistycznej sugerują na podstawie zebranych danych, że być może Sagittarius nie jest czarną dziurą a… kulą ciemnej materii.
https://newatlas.com/space/milky-way-black-hole-darkino-dark-matter/
Podsumowując z przyjemnością muszę stwierdzić, że utwór zasługuje co najmniej na bibliotecznego klika.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ciekawy artykuł, ale raczej opisuje luźny pomysł niż poważną hipotezę.
silver_advent jeśli chodzi o interpretację, to poza drobnymi szczegółami moja też się zgadza i (jak mi się wydaje) nie miałem większych problemów ze zrozumieniem szkolnego fragmentu. Chodziło mi raczej o to, że gdyby fragment wyjąć z opowiadania i wrzucić jako osobny tekst, treść wewnątrz niego nie straciłaby nic, oprócz układu odniesienia (porównanie pędu ludzkiego życia z wiekiem czarnej dziury), ale nie widzę, żeby z tego porównania płynęły dla nas, ludzi, jakieś szczególne wnioski.
“Nie wnosi za dużo” zostało przeze mnie bardzo niefortunnie użyte, za co przepraszam. Nie chodziło mi o to, że nie ma tam treści. Jak dla mnie w opowiadaniu mamy dwa wątki – przynajmniej z perspektywy czytelnika. W jednym dostajemy informacje o świecie, w którym całość się odbywa, poznajemy tożsamość Królowej i Alojzego – poniekąd rozwiązujemy zagadkę na podstawie poszlak. W drugim mamy bohatera mierzącego się z bezsensem ludzkiego życia. Bezsens ludzkiego życia (fragment ze szkołą) nie wnosi nic do otaczającej go historii o odkrywaniu tożsamości.
Narzekałem tylko na to oderwanie od reszty i nic poza tym ;) Mam nadzieję, że udało mi się trochę rozjaśnić zarzuty :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
@Jim:
Dziękuję za tak piękną opinię :) Człowiek pisze, żeby czasem coś takiego przeczytać pod swoim tekstem. Wlałeś odrobinę otuchy w moje serce rasowego grafomana :)
Po przeczytaniu miałem wrażenie, że niekoniecznie jest zachowany jego kierunek upływu w opowiadaniu.
Tak, to nie jest jasne. Być może czarne dziury mają odwróconą strzałkę czasu jeśli chodzi o percepcję? W końcu na samym początku opowiadania bohatera oglądamy dokładnie w chwili, kiedy ma rozlec się dzwonek do drzwi, więc teza o odwróconym biegu czasu może być w jakimś stopniu uzasadniona. Z drugiej strony – pierwsza scena po zejściu do grobu to moment nauki, więc nie jest to takie pewne :) Miało być pokręcone, no to jest :D
Dzięki za rgb w opisie pozwalającą sobie dokładnie wyobrazić kolor! Myślę, że trzeba by to częściej robić, bo kto tam wie co to za kolor błękit pruski, a wartość liczbowa daje łatwo dostępne wrażenie zmysłowe.
Wyszło na zasadzie pół-żartem pół-serio, ale może jest to jakaś myśl: dawać np. w przedmowie do opowiadania rozmaite multimedialne łącza do materiałów, które pozwolą mu wczuć się w historię. Dlaczego nie? Żyjemy w dobie cywilizacji technicznej – kiedyś wrzucano ilustracje, dziś można linkować.
Dzięki za ciekawy artykuł o Saggitariusie A*, nie znałem tematu.
No i za nominację do biblio!
@ostam:
“Nie wnosi za dużo” zostało przeze mnie bardzo niefortunnie użyte, za co przepraszam.
Naprawdę nie ma za co! :D
Jako autor to ja jestem od “tworzenia nastroju”, dopasowywania do siebie scen, budowania obrazów słowem. Jak nie wychodzi, to nie wychodzi. Nie każdego czytelnika da się przekonać całym tekstem i nie widzę w tym powodu do przeprosin :)
Poza tym mój tekst podobał Ci się wystarczająco, żebyś dał mi “bibliotecznego klika”, więc cieszę się, że ogólne wrażenie było na tyle pozytywne.
Myślę, że rozumiem co miałeś na myśli i w miej absurdalnych tekstach musiałbym trochę pogłówkować, jak to następnym razem poprawić :)
O kurczę, ale masz obraz!
Temat też bardzo wdzięczny.
Fajnie zaczynasz, tzn. przeplatasz dwie narracje i do tego dajesz te zbliżenia kamery. Czuję się jak przy oglądaniu dokumentu. I znowu zmiana narracji – szalejesz! Podoba mi się. :)
Ożywający szkielet. :D
I tak nie mam wyjścia, ta historia wydaje się dość jednostronna,
Dobre. :)
O, imbryk, czyżby z „Pięknej i bestii”? :)
Klatki jako szkoła? System? Poziom absurdu jest bardzo dobry, czuć te senne wizje.
Są już wytrrrresowani i nie stanowią zagrożenia!
Tak mi się skojarzyło z upupieniem, wszyscy muszą zdać, żeby przestać stanowić zagrożenie, żeby stłamsić ich kreatywność.
Świetnie przechodzisz przez kolejne absurdalne wydarzenia, jednocześnie pięknie je opisując i tkając nowe sny. Przez ten tekst się płynie, wędruje, nic tu nie przeszkadza, nie odciąga uwagi.
Wszystko nieruchomieje, a ja wyciągam rękę i biorę do ręki łzę, jakby była perłą. Przyglądam się uważnie, obracam ją w palcach. Wygląda jak okruch pierwotnego morza, które obmywało planetę w czasie, gdy z wody na ląd wychodziły pierwsze stworzenia. I słyszę dochodzący z niej szum.
Staję się nim.
Moja łódź kołysze się na powierzchni bezkresnego oceanu.
Niesamowity fragment. Czytam tak już z piąty raz i pojęcia nie wiem, co mam napisać. A chcę napisać, że to jest czysta poezja wyszywana prozą, że to jest poruszające i wzniosłe, ale w żaden sposób nie wydumane. I wiem, że czego bym nie napisała, jak bardzo bym się nie głowiła – nie dam rady określić, co czuję przy tym opisie. Więc czytam go po raz szósty.
Królowa Nocy i wejście do Alojzego – co tam się działo! Kurczę, szalona ta przygoda, świetnie to rozegrałeś, bo tak naprawdę nie wiem, co jest prawdą, a co złudzeniem. Kto miał rację, a kto kłamał. Ten moment jest mocno w moim stylu – uwielbiam niedopowiedzenia!
Końcówka już więcej wyjaśnia, trochę mi szkoda, że tak wprost, ale z drugiej strony – co byś miał słuchać marudzenia innych czytelników, że “o co chodzi?”, “ale czemu nie wiadomo” ;p
Fajnie zakręcone. :)
Mamy zabawę narracją, dziwaczne wydarzenia jak ze snu, a na koniec, po tych wszystkich szaleństwach, historia okazuje się czymś więcej. I to coś więcej mnie urzekło. Czym dla nas jest życie, a czym jest życie dla takiego Saggitariusa? Jak to zrozumieć? Jak to określić? Uczłowieczenie obiektów zawsze mnie fascynowało. Kiedyś czytałam opowiadanie sf, w którym cała planeta żyła.
Pozdrawiam,
Ananke
Kiedyś czytałam opowiadanie sf, w którym cała planeta żyła.
A ja takie, w którym żyła cała gwiazda! XD
Końcówka już więcej wyjaśnia, trochę mi szkoda, że tak wprost, ale z drugiej strony – co byś miał słuchać marudzenia innych czytelników, że “o co chodzi?”, “ale czemu nie wiadomo” ;p
Niestety – mamy bardzo różne doświadczenia jako czytelnicy i zbyt wiele razy już słyszałem, że coś jest niejasne, albo po długim milczeniu wpadały komentarze w stylu “aleosochozi”. Myślę, że teraz balansuję w przestrzeni między klasyczną łopatą i typowym dla mnie zagmatwaniem ;D
Niesamowity fragment. Czytam tak już z piąty raz i pojęcia nie wiem, co mam napisać.
Ło, Pani! Aż spąsowiałem :) Ten fragment jest akurat bardzo “mój”. Kiedyś pisałem inaczej, ale zbierałem mega wciry w komentarzach za słowne rozpasanie. Dlatego uciekłem w pisanie stylem neutralnym, reporterskim.
Widzisz, jest mnóstwo osób, które wręcz nienawidzą takiego stylu.
Mimo wszystko od dawna zastanawiam się nad bardziej “szczerym” pisaniem i ten tekst był krokiem we wspomnianym kierunku. Najbardziej fragment z ratownikami i później ten z królową. W głębi duszy jestem niesłychanie sentymentalny. Moje pierwsze próby pisarskie to poezja, wiersze białe. Niemniej – mam świadomość, że obecnie takie pisanie jest przyjmowane niechętnie, momentami wręcz z agresją. Współczesna proza boi się emocji, bo te generują najwięcej zarzutów o “grafomańskość” tekstu.
Dłużej by o tym można, ale to już OT.
Bardzo dziękuję za opinię i klika!
Mocny rollercoaster. jeśli dobrze się trzymam to jadę, mam nie lada uciechę i nawet piszczę, niestety wystarczy się na moment puścić, a można wypaść. Poziom absurdu aż szczypie w oczy, ale to wina organizatorów. W moim opku też trzymałam się tych założeń;)
Dodatkowym szokującym akcentem jest użyty obraz.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć Ambush :)
Dzięki za klika i wizytę.
Wierzę, że nie było łatwo przebrnąć przez ten tekst. Szczególnie, że świadomie wprowadziłem narrację w różnych osobach i czasach, co w tak krótkim opowiadaniu musiało wywołać uczucie chaosu. Niby miało, takie założenie konkursowe, ale i tak brawa dla wszystkich czytelników za przebrnięcie przeczytanie :) Myślę, że te zabiegi narracyjne pogłębiły poczucie absurdalności, chociaż może jedynie utrudniły odbiór.
Na pewno w “zwyczajnym” konkursie bym w ten sposób nie pisał ;D
A ja takie, w którym żyła cała gwiazda! XD
A ja takie, w którym żyje czarna dziura. XD
Niestety – mamy bardzo różne doświadczenia jako czytelnicy i zbyt wiele razy już słyszałem, że coś jest niejasne, albo po długim milczeniu wpadały komentarze w stylu “aleosochozi”.
Znam to. ;p A najlepiej, kiedy trzy osoby w ogóle nic nie rozumieją, przychodzi czwarta i nie ma pojęcia, jak można nie rozumieć xd.
Ten fragment jest akurat bardzo “mój”. Kiedyś pisałem inaczej, ale zbierałem mega wciry w komentarzach za słowne rozpasanie.
Można pisać dla garstki, a można dla większości. Czasami ciężko pogodzić nasz styl z oczekiwaniem czytelników, których jest większość. Ale można próbować.
Widzisz, jest mnóstwo osób, które wręcz nienawidzą takiego stylu.
Wiem, zauważyłam. Z drugiej strony – może się wykruszą, bo jak przeczytają coś takiego i nie spodoba się, raczej nie sięgną po więcej.
Mimo wszystko od dawna zastanawiam się nad bardziej “szczerym” pisaniem i ten tekst był krokiem we wspomnianym kierunku.
To zawsze zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Mieć sporo czytelników (ale hamując własny styl) czy mieć tylko kilku (i pisząc, jak chcemy).
Te dylematy kojarzą mi się z Biszem, który jest niszowy (i nic dziwnego), ale nic sobie z tego nie robi.
Moje pierwsze próby pisarskie to poezja, wiersze białe.
U mnie może nie pierwsze (bo za dzieciaka kryminały), ale później tak, białe wiersze i kupowanie tomików poezji… Przyjemne czasy.
Współczesna proza boi się emocji, bo te generują najwięcej zarzutów o “grafomańskość” tekstu.
Nie tyle emocji, co wyrażania ich w inny sposób, bardziej poetycki. Czasami to wręcz doszukiwanie się na siłę tego, co jest zbyt inne.
Faktycznie, tekst szalony, ale w sympatyczny sposób.
Mnie też kojarzyło się z “Alicją”. To pewnie przez gadający imbryk.
Doceniam końcówkę – ładnie to pokazałeś. Jak dla mnie dość poetycko, ale jeszcze po dobrej stronie granicy.
Powiadasz, że kiedy człowiek patrzy w stronę czarnej dziury, ona patrzy w stronę człowieka? Czy czarna dziura, nie mogąc się do nikogo odezwać, czuje się wyobcowana?
Babska logika rządzi!
Cześć, Finklo!
Powiadasz, że kiedy człowiek patrzy w stronę czarnej dziury, ona patrzy w stronę człowieka? Czy czarna dziura, nie mogąc się do nikogo odezwać, czuje się wyobcowana?
To bardzo prawdopodobne. Tym bardziej, że czarna dziura ma na to wszystko bardzo dużo czasu :D
Doceniam końcówkę – ładnie to pokazałeś. Jak dla mnie dość poetycko, ale jeszcze po dobrej stronie granicy.
O, dziękuję. Może częściej będę miał odwagę na takie eksperymenty, ale starając się nie przesadzić :D
No i dzięki za klika!
Nie wiadomo, jak z tym czasem, podobno jest jeszcze promieniowanie Hawkinga…
Babska logika rządzi!
Początek fajny i oryginalny, dobre wejście, ciekawe zastosowania formalne. Miałem wrażenie że jestem z kamerą wśród ludzi a właściwie wśród jednego człowieka :)
Potem trochę moim zdaniem za chaotycznie choć nadal jest w porządku. Ale brakowało jakiegoś kontekstu czegoś co by te szaleństwa spinało albo wyzwalało. Wiem że ma być logika snu ale mimo to wypowiadam się jako czytelnik a nie pod kątem konkursu :).
No i zgadzam się, że jest trochę Alicjowo a choć może to przez gadający imbryk.
Za to końcówka ładnie to spina.
Ogólnie udany tekst moim zdaniem więc klikam.
a na mimo tego, że znajdujesz się na świeżym powietrzu, mamy obecnie nie najgorszą pogodę!
A czy on nie był pod ziemią?
Masz też zbędne "na" w a na mimo tego :)
Żeby wiedzieć, z czego będzie test? Jeszcze czego!
Dzień z życia prawdziwego studenta :P
Pozdrawiam!
Ale brakowało jakiegoś kontekstu czegoś co by te szaleństwa spinało albo wyzwalało.
Możliwe, że powinienem silniej zaznaczyć pragnienie uwolnienia się. To zwykle dodaje tekstom dynamiki, a czytelnik kibicuje bohaterowi w jego zmaganiach.
U mnie bohater zachowuje się nieco nieprzewidywalnie – ostatecznie wiadomo dlaczego – ale w praktyce ludzie wolą czytać o zmaganiach bohaterów z krwi i kości, a nie wycieczkach krajoznawczych czarnych dziur :)
A czy on nie był pod ziemią?
Ma kilkugodzinną (co najmniej) lukę w pamięci, więc może być gdziekolwiek :)
Błąd poprawiony.
Dzień z życia prawdziwego studenta :P
Wszyscy jesteśmy studentami! :D
Hej,
jestem z rewizytą :) zobaczymy, co tutaj mamy.
Na starcie (i potem też) podoba mi się przebijanie 4. ściany.
Sądzą, że takie spodnie pasują do reszty, jak przysłowiowa pięść do nosa.
Pasować jak pięść do nosa, to raczej powiedzenie, żadne przysłowie. Chyba, że występuję takie na planecie narratora :P
ktoś wymalował groby ponumerowane numerami.
Nie wiem, czy to właśnie ta kpina z poprawności językowej (jeśli efekt zamierzony, to dalsza część tego zdania może zostać wrzucona do kosza), ale ponumerowanie numerami jest jak masło maślane
– Kto tam? – Stłamszony głos dobiega z wnętrza grobowca.
– Hipopotam! – odpowiadam wesoło.
Przypomniały mi się czasy zerówki i jakże świetne riposty. Inną była: “widziałaś go? Kogo? Misia GoGo” ^^
– Zapraszamy serdecznie, długo czekaliśmy na waszą wysokość, króla Nilu – skrzekliwy głos zachęca mnie do zanurzenia się we wnętrzu grobowca.
Albo z wielkiej, albo konsekwentnie zmienić kawałek wyżej “stłamszony głos” na małą.
Bo zdali egzamin końcowy, pff. Są już wytrrrresowani i nie stanowią zagrożenia!
zagrrrrrrożenia ;) i niżej to samo z “naturą”
Ok, bardzo fajny tekst. I chociaż to Obłędnia, gdzie jest sporo absurdalnych pomysłów, to w Twoim szaleństwie widziałam metodę, i przyjemnie przez niego przeleciałam. Wstawki humorystyczne też udane, a pod tym względem raczej jestem wybredna :P
(jeśli efekt zamierzony, to dalsza część tego zdania może zostać wrzucona do kosza)
Tak, to taki żart. Mam dość hermetyczne poczucie humoru :D
Resztę błędów poprawiłem, gratuluję bystrego oka! :D
Dzięki za wizytę i za opinię. Cieszę się, że “siadło”.
Cześć!
Przynajmniej trzy razy zmienia się nastrój i tempo opowiadania, co, przyznam szczerze, trochę mnie rozbiło, zwłaszcza, że to konkurs, gdzie trudno nadążyć za wątkami i zrozumieć o co chodzi :) Najpierw jest tajemniczo, później przechodzisz do szeregu luźnych scen, napisanych prosto i rubasznie, a pod koniec jest poważnie i moralizatorsko.
Postacie są ciekawe, a sceneria z obłędni. Przeczytałam z zainteresowaniem.
Pozdrawiam!
Dziękuję za wizytę i opinię, Chalbarczyk!
Kiedy teraz patrzę tekst na chłodno, zastanawiam się, czy nie powinienem mocniej zarysować konfliktu. Być może wprowadzić jakiegoś głównego wroga? Próbowałem z imbrykowym ludkiem, ale wydaje mi się, że mogło to nie dość mocno wybrzmieć. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w szalonym tekście jednak niełatwo wprowadza się klasyczne rozwiązania.
Tak czy owak, moje teksty generalnie cierpią na brak wyraźnego antagonisty i to chyba dość poważny problem.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Hej!
Zacznę od tego, że powinienm Cię przeprosić za moją coraz bardziej ograniczona bytność na portalu i czytanie coraz mniejszej ilości tekstów. Przepraszam Cie, bo gdybym dotarł tutaj szybciej, pewnie nominowalbym Twój tekst do piórka.
Szalenie podoba mi się konstrukcja opowiadania. Te przejścia są płynne, logiczne i pięknie spinają cały tekst, tutaj nic nie rozlazi się w szwach, wszytko jest onirycznd i spójne zarazem. Początek nie zapowiada tej karuzeli, którą z każdym zdaniem rozkręcasz. No więc mamy początek, potem czytała Krystyna Czubówna a potem jest już tylko lepiej, choć nie do końca pojmuję wizytę Alojzego na cmentarzu.
Ten fragment bezpośrednio nazuwazujacy do obrazu Bosha z jednej strony mocno przypomina mi dziwnośc i niesamowitosc opisywane rzeczywistości jak z – wspomnianych przeze mnie wielokrotnie przy różnych okazjach – "Listów z Hadesu", a z drugiej te rekwizyty, z których ostatnim jest zapłata dla przewoźnika na myśl przywiodły mi "Paycheck" Dicka. Masz w tym fragmencie wszytko to, co potrafi mnie w opowiadaniu wessac i nie puścić już do końca. To najlepsza cześć tekstu.
Potem mamy znów Alojzego w swoim mieszkaniu i wizytę Królowej Nocy. Ten fragment fajnie gra z powodu motywu oglądania przez bohatera w telewizji czegoś, co jest reminescencją poprzedniego fragmentu, zarazem rozwijając wątek przeniesienia świadomości do ciała człowieka. A kiedy mówisz mi o tym, że Alojzy S jest Saggitariusem A, mój mózg robi radosnego fikołka, ukontentowany tworem Twojej wyobraźni.
Pomimo tego, że masz tutaj dwa motywy, których nie potrafię jednoznacznie zinterpretować (wizyta na cmentarzu i czerwone archanioł y) to nie przeszkadza mi to cieszyć się opowieścią. Odniesienia do naszego świata, do pewnych elementów systemu, będących absurdalnymi, tylko pogłębiają moje zadowolenie z lektury.
Naprawdę świetny tekst, który – podobnie jak opowiadanie Edwarda – dodatkowo przypomniał mi znów inny świetny tekst forumowy, w którym kosmos nie gra pierwszych skrzypiec, ale leży u podstaw opowieści, a na myśli mam "Drogę mleczną z wybojami" Gekiego.
Pozdrawiam serdecznie :)
Q
Known some call is air am
Dziękuję, Anet. Szczególnie po tym, jak w innym wątku napisałaś, że podoba Ci się coraz mniej.
Outta – nie ma za co przepraszać. Przeciwnie – to ja dziękuję, że rozważałbyś nominację mojego tekstu. Porównanie do opowiadania Gekiego bardzo mi pochlebia. Lubię ten tekst i uważam za wartościowy.
Dodatkowo powiem, że “Atramentowa sukienka” jest dla mnie pewnego rodzaju zwycięstwem nad problemami technicznymi, bo 90% tego tekstu powstało na komórce :) Nauczyłem się i mogę pisać z doskoku.
Jest to tym istotniejsze, że ostatnio niestety mam nieco mniej czasu. Ale jakoś damy radę ;D
Jeszcze raz dziękuję!
Ja na telefonie nawet komentarze mam ciężko pisać. Niestety ten opór raczej nie jest do przeskoczeni ale cieszę się, że Ty się jakoś odnajdujesz w takim pisaniu :)
Known some call is air am
Czytałem dla przyjemności, bez interpretowania, a z wizualizowaniem, co było łatwe i nie męczyło. Dobrze napisane i zaskakujący dla mnie finał. Czegóż chcieć więcej. :)
Outta – u mnie to wymuszona konieczność. Nie zawsze mam swobodny dostęp do klawiatury, a nawet gdy go mam – nie zawsze mogę / potrafię coś sensownego napisać.
Koalo, dokładnie tak. Nie ma sensu się wysilać i niepotrzebnie łamać głowy – jeśli tekst nie ma czytelnej “pierwszej warstwy”, to znaczy, że coś z tym tekstem jest nie halo. A skojarzenia albo się pojawiają, albo nie. To nie partia szachów czy rebus, ale rozrywka :) Przynajmniej w założeniu autora ;D
Dzięki za odwiedziny! :)