- Opowiadanie: silver_advent - Atramentowa sukienka [18+]

Atramentowa sukienka [18+]

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Atramentowa sukienka [18+]

Mu­sisz coś wie­dzieć: nasza kró­lo­wa uwiel­bia ka­ru­ze­le. 

Ja je­stem tylko pro­stym prze­woź­ni­kiem. Niby kiep­ska fucha, ale z dru­giej stro­ny ktoś musi to robić. Tak to już jest. Nie mam do ni­ko­go pre­ten­sji, mnie to pa­su­je.

Wra­ca­jąc do te­ma­tu: sam wiesz, jak to jest z ka­ru­ze­la­mi. Wiecz­nie coś się w nich psuje: tu na­wa­li ośka, tu od­krę­ci się śrub­ka. No, różne takie. Co ja ci będę gadał, wiesz le­piej ode mnie.

Ech, gdzie tym wszyst­kim wiel­kim gwiaz­dom z góry do ta­kiej ro­bo­ty. Dla­te­go po­trzeb­ni są tacy jak ja. I tacy jak ty też.

Chodź, po­ka­żę ci to wszyst­ko z bli­ska.

 

[ZBLI­ŻE­NIE]

Takie optycz­ne. O czym wy my­śli­cie, świn­tu­chy?

 

Oto Aloj­zy S.

Przyj­rzyj­my mu się.

Jeśli cho­dzi o przy­na­leż­ność ga­tun­ko­wą, Aloj­zy nie­wąt­pli­wie na­le­ży do homo sa­piens, czy­taj: jest to przed­sta­wi­ciel dwu­no­gów, któ­rzy za­miesz­ku­ją pla­ne­tę Zie­mia i robią na niej nie­zły baj­zel.

Nasz obiekt ob­ser­wa­cji nosi na gło­wie ka­pe­lusz, prze­pięk­ną fe­do­rę. Za­zwy­czaj za­kła­da do tego drogą, ele­ganc­ką ma­ry­nar­kę i białe, bu­fia­ste spodnie z czer­wo­ny­mi pom­po­na­mi.

Mnie się te spodnie bar­dzo po­do­ba­ją, w sam raz do ka­ru­ze­li, ale więk­szość dwu­no­gów jest in­ne­go zda­nia. Sądzą, że takie spodnie pa­su­ją do resz­ty, jak pięść do nosa.

Nie wy­my­śli­łem tego, cy­tu­ję z pa­mię­ci. Zna­jo­mi tak mówią Aloj­ze­mu, do­da­jąc, że wy­glą­da w tym stro­ju jak klaun. 

To zna­czy – mó­wi­li, bo pan Aloj­zy osta­tecz­nie po­kłó­cił się z wszyst­ki­mi, po­rów­nu­jąc ich do roz­ma­itych ele­men­tów ana­to­mii dwu­no­ga i teraz jest sam jak palec.

Nie­mniej – Aloj­zy S. nie widzi w tym nic złego. Bo też i kto by się przej­mo­wał zna­jo­my­mi, dla któ­rych taka drob­nost­ka, jak nie­do­bra­ny ele­ment gar­de­ro­by, ura­sta do rangi pro­ble­mu?

Ak­tu­al­nie nasz dwu­nóg że­ru­je. Po­si­la się jajem na twar­do. Za dwa­dzie­ścia trzy se­kun­dy się­gnie po krom­kę chle­ba z ma­słem. 

Smacz­ne­go, drogi czło­wie­ku!

My jed­nak sku­pi­my się na celu na­szej wy­ciecz­ki. Po­ka­zu­ję ci to wszyst­ko, bo chcę, żebyś stał się Aloj­zym S. nie­mal do końca tego opo­wia­da­nia.

Mnie nie pytaj, młody. Ja nic nie wiem.

Kró­lo­wa po­wie­dzia­ła, że to do­sko­na­ły po­mysł.

 

[PSTRYK]

 

Bli­żej nie­okre­ślo­na miej­sco­wość, brama miej­skie­go cmen­ta­rza

go­dzi­na 23:57 czasu Zulu

 

Co jest, do ja­snej cho­le­ry?

Pod­no­szę do góry… tak, to są… ręce! Ro­zu­miem, więc teraz je­stem tym dwu­no­giem, któ­re­go oglą­da­li­śmy przed chwi­lą. No, pięk­nie. A gdzie się po­dział prze­woź­nik? Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż on mnie widzi…

Wie­dzio­ny in­tu­icją albo jesz­cze czymś gor­szym, wsa­dzam rękę w prze­past­ną kie­szeń bia­łych spodni z czer­wo­ny­mi pom­po­na­mi. Nie my­li­łem się – po chwi­li udaje mi się wy­szar­pać cał­kiem sporą tek­tur­kę. Omia­tam ją wzro­kiem. Na górze widzę ko­śla­wy napis “Plan po­dró­ży”. Pod nim wid­nie­je tylko jeden punkt: “Udaj się na cmen­tarz o go­dzi­nie 23:58 i za­pu­kaj w grób ozna­czo­ny na mapie nu­me­rem dwa­dzie­ścia czte­ry”. Tro­chę skrom­nie, ale na po­czą­tek wy­star­czy.

Rzu­cam okiem na nad­gar­stek. Oho, ze­ga­rek twier­dzi, że już czas! Tylko skąd wziąć tę mapę? Oprócz planu, z kie­sze­ni wy­cią­gną­łem jesz­cze małą, złotą mo­ne­tę, ale na niej z pew­no­ścią nie znaj­dę żad­nych wska­zó­wek do­ty­czą­cych celu mojej po­dró­ży.

Ob­ra­cam się. No tak, nad bramą wej­ścio­wą wisi ogrom­ny plan cmen­ta­rza, a na nim, kpiąc sobie z wszel­kich reguł gra­ma­ty­ki i po­praw­no­ści ję­zy­ko­wej – ktoś wy­ma­lo­wał groby po­nu­me­ro­wa­ne nu­me­ra­mi.

Nie zra­ża­jąc się ni­czym, sta­ram się utrwa­lić w pa­mię­ci lo­ka­li­za­cję numer dwa­dzie­ścia czte­ry.

Prze­bie­gam bramę i ru­szam przed sie­bie. Za dwie mi­nu­ty wy­bi­je pół­noc, a wtedy, nawet w tak głu­pim opo­wia­da­niu jak to, może wy­da­rzyć się coś wiel­ce nie­cie­ka­we­go.

Wkrót­ce je­stem na miej­scu. Przy­glą­dam się na­grob­ko­wi. Czy to aby na pewno ten? Kto w gro­bow­ce nie puka, ten nie pije szam­pa­na. 

Stuk, puk!

Cisza. 

Wła­ści­wie, to nie wiem, czego się spo­dzie­wa­łem.

Ło­mo­cę jesz­cze raz, po czym usi­łu­ję pod­wa­żyć na­gro­bek. O dziwo, płyta na­grob­na od­chy­la się z ła­two­ścią, uka­zu­jąc moim oczom za­ku­rzo­ny szkie­let w trum­nie.

– Dzień dobry – od­zy­wam się idio­tycz­nie.

– Czego tam? – od­po­wia­da nie­spo­dzie­wa­nie tru­posz.

– Hmm… Czy to na­gro­bek numer dwa­dzie­ścia czte­ry? – cią­gnę z głu­pia frant.

– Nie! Wy­no­cha!! 

– A to bar­dzo prze­pra­szam!! – krzy­czę i zrzu­cam płytę na­grob­ną na szkie­let, który usi­łu­je się spio­ni­zo­wać.

Roz­glą­dam się ner­wo­wo, roz­ga­nia­jąc rę­ka­mi tu­ma­ny pyłu. Wresz­cie, w ciem­no­ściach nocy, roz­świe­tlo­nych so­do­wy­mi lam­pa­mi cmen­ta­rza, do­strze­gam dwa groby dalej wiel­ką, tek­tu­ro­wą strzał­kę wska­zu­ją­cą na gra­ni­to­wą płytę pod nią. Od­gar­niam pył i zwię­dłe li­ście, z tru­dem usi­łu­jąc od­czy­tać napis na omsza­łym na­grob­ku:

“T a – k, t o – t u t a j, i d – i o t o …”

Pry­cham z nie­sma­kiem. No do­brze, je­stem nieco nie­roz­gar­nię­ty, ale żeby od razu ob­ra­żać? Tak czy owak, trze­ba bę­dzie znowu za­pu­kać.

Puk, puk.

– Kto tam? – Stłam­szo­ny głos do­bie­ga z wnę­trza gro­bow­ca.

– Hi­po­po­tam! – od­po­wia­dam we­so­ło.

Płyta na­grob­na od­ska­ku­je, jakby była zro­bio­na ze sty­ro­pia­nu. Moim oczom uka­zu­ją się scho­dy, pro­wa­dzą­ce w ciem­ność i mgłę. 

Przy­jem­nie, nie ma co!

– Za­pra­sza­my ser­decz­nie, długo cze­ka­li­śmy na waszą wy­so­kość, króla Nilu – Skrze­kli­wy głos za­chę­ca mnie do za­nu­rze­nia się we wnę­trzu gro­bow­ca.

I tak nie mam wyj­ścia, ta hi­sto­ria wy­da­je się dość jed­no­stron­na, zatem uśmie­cham się ni­czym głąb ka­pu­ścia­ny i dziar­sko ma­sze­ru­ję po scho­dach w dół, ku wiel­ce szem­ra­nej przy­szło­ści.

– Witam Pań­stwa! – oznaj­miam fakt swo­je­go przy­by­cia.

A wła­ści­wie mam za­miar oznaj­mić, bo w chwi­li, gdy wy­po­wia­dam te słowa, ktoś wali mnie czymś cięż­kim w łeb. Mo­men­tal­nie osu­wam się i tracę przy­tom­ność. Mój ga­sną­cy umysł re­je­stru­je ostat­nią myśl:

Czy aby na pewno wy­łą­czy­łem że­laz­ko?

 

***

 

Budzi mnie wscho­dzą­ce słoń­ce i silne prze­czu­cie, że coś jest nie tak. Prze­czu­cie mocno uza­sad­nio­ne, zwa­żyw­szy, że naj­wy­raź­niej kilka go­dzin temu ktoś po­sta­no­wił za­grać moją głową w ping-pon­ga. Nie wiem, z czego była zro­bio­na “ra­kiet­ka”, ale bio­rąc pod uwagę in­ten­syw­ność bólu, który roz­sa­dza mi łeb, sta­wiam na coś w ro­dza­ju mo­sięż­nej pa­tel­ni. 

Po­wo­li sta­ram się unieść obo­la­łą łe­pe­ty­nę i oce­nić sy­tu­ację.

No cóż, nie wy­glą­da to zbyt za­chę­ca­ją­co.

Znaj­du­ję się w czymś w ro­dza­ju klat­ki, z kra­ta­mi o gru­bo­ści kilku cen­ty­me­trów. Ciem­ny metal, z któ­re­go wy­ko­na­no moje wię­zie­nie, przy­po­mi­na że­li­wo. Kon­struk­cję dzie­li mniej wię­cej metr od ziemi. Po­tęż­ny łań­cuch, który utrzy­mu­je ca­łość w po­wie­trzu, mógł­by z po­wo­dze­niem słu­żyć jako mo­co­wa­nie ko­twi­cy okrę­to­wej. Jed­nym sło­wem – wi­do­ki na uciecz­kę z po­trza­sku są ra­czej marne. Górną część łań­cu­cha przy­pię­to do ja­kie­goś wy­cią­gu, praw­do­po­dob­nie gru­bej, sta­lo­wej liny. 

Co gor­sza – wokół do­strze­gam mnó­stwo po­dob­nych kon­struk­cji, jak okiem się­gnąć ota­cza­ją mnie rzędy kla­tek, prze­gród, me­ta­lo­wych cel – wła­ści­wie trud­no opi­sać ludz­ki­mi sło­wa­mi tę mon­stru­al­ną pta­szar­nię. Za­miast eg­zo­tycz­ne­go ptac­twa, w każ­dej z cel sie­dzi jedna lub kilka osób. Spo­ra­dycz­nie do­strze­gam puste miej­sca – tam drzwicz­ki otwar­to na oścież, jakby ktoś przy­go­to­wy­wał klat­ki na przy­by­cie ko­lej­nych nie­szczę­śni­ków.

Od­ru­cho­wo usi­łu­ję sobie dodać otu­chy:

Nie jest tak źle, drogi Aloj­zy! Prze­cież twoje wię­zie­nie jest cał­kiem spore, na razie je­steś w nim sam, a mimo tego, że znaj­du­jesz się na świe­żym po­wie­trzu, mamy obec­nie nie naj­gor­szą po­go­dę! 

Od razu się uśmie­cham, trze­ba we wszyst­kim od­naj­dy­wać po­zy­tyw­ne stro­ny.

– Ej, ty! Pfff! Czego się szcze­rzysz?!

Spo­glą­dam na dół. Na tra­wie w po­bli­żu mo­je­go rzędu kla­tek do­strze­gam dość oso­bli­we­go stwor­ka. Wy­glą­dem przy­po­mi­na gi­gan­tycz­ny im­bryk z usta­mi, usza­mi i ocza­mi. Jego górna część co jakiś czas wy­rzu­ca w po­wie­trze kłęby pary. Ciało mon­strum ba­lan­su­je na ra­chi­tycz­nych nóż­kach, a wy­sta­ją­ce z boku ni­by-rę­ce kie­ru­ją w moją stro­nę ha­la­bar­dę. Stwo­rze­nie po­stu­ku­je w dno mojej celi, naj­wy­raź­niej ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi.

– Uśmie­cham się, bo pięk­ny dziś ranek – od­po­wia­dam nieco za­czep­nie.

Stwór naj­pierw ba­ra­nie­je, a potem wy­bu­cha sa­ta­nicz­nym śmie­chem.

– Ha, ha, ha! Rrr­róż­ne, pfff, rze­czy już tu sły­sza­łem. Były bła­ga­nia o li­tość, wrza­ski przerrrr­ra­żo­nych dwu­no­gów, ba, nawet grr­roź­by, pfff, i po­hu­ki­wa­nia. Za­chwy­tów nad pięk­nem porrr­ran­nej po­go­dy, jako żyję, nie pa­mię­tam. Pfff!

Im­bry­ko­wy ludek przy­glą­da mi się ba­daw­czo, po­chy­la się, po czym do­da­je szy­der­czo:

– Rrr­ro­zu­miem. Pfff! Widzę, że mamy tutaj do czy­nie­nia z przy­kła­dem kom­plet­ne­go idio­ty…

– Nie ina­czej – po­twier­dzam skwa­pli­wie, uśmie­cha­jąc się jesz­cze sze­rzej.

– Jeśli prrrr­ró­bu­jesz być wobec mnie bez­czel­ny, pfff, to le­piej uwa­żaj, co mó­wisz…

– Ależ nie! Po pro­stu zdaję sobie spra­wę z wła­snej nie­wie­dzy – od­pie­ram za­rzut z pew­no­ścią w gło­sie. – Cho­ciaż z dru­giej stro­ny, jak na kogoś, kto uro­dził się wczo­raj przed pół­no­cą, mój zasób wie­dzy pre­zen­tu­je się cał­kiem oka­za­le. Tak, to żaden ar­gu­ment, zdaję sobie z tego spra­wę. Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, je­stem głup­cem, co się zowie.

Im­bryk przy­słu­chu­je się mo­je­mu wy­wo­do­wi z nie­do­wie­rza­niem, skro­biąc się raz po raz w miej­scu, które stwo­rze­nie po­sia­da­ją­ce stan­dar­do­wą ana­to­mię, mo­gło­by z po­wo­dze­niem na­zwać czub­kiem głowy.

– Z tobą jest chyba coś nie tak, dwu­no­gu – do­da­je po chwi­li, skon­fun­do­wa­ny – ale, pff, jeśli my­ślisz, że to coś zmie­ni, to grrrr­ru­bo się my­lisz. Pfff! Za chwi­lę za­czy­na­my lek­cję.

– Na­praw­dę? Szko­da, że za­po­mnia­łem tor­ni­stra – po­kpi­wam, po czym do­da­ję już na po­waż­nie: – Czego będę się uczyć?

– Wszyst­kie­go, pfff, co bę­dzie ci po­trzeb­ne w życiu. Wie­dzy, którr­ra umoż­li­wi ci, pfff, sku­tecz­ne wy­ko­ny­wa­nie obo­wiąz­ków służ­bo­wych! Którrr­ra, pfff, po­zwo­li wy­ku­pić więk­szą klat­kę, po­zwo­li szczę­śli­wie prze­żyć, pfff, życie z jakąś sa­mi­cą, o ile, pfff, wyrrr­ra­zi­my na to zgodę. Może nawet spło­dzić po­tom­stwo. Ucz się, to barrr­r­dzo ważne. Pffff!!

– No do­brze – marsz­czę brwi – ale jaka to wie­dza? Jakie będą moje za­da­nia? 

– To ta­jem­ni­ca, pfff! Nikt nie może znać swo­jej przy­szło­ści.

– W takim razie skąd mam wie­dzieć, czego mam się uczyć?

– Zga­duj, pfff! – Stwo­rek uśmie­cha się ta­jem­ni­czo i po­py­cha klat­kę ha­la­bar­dą. 

Moja cela za­czy­na się prze­su­wać: naj­pierw bezwładnie, potem po­ru­sza­na nie­wi­dzial­ną siłą, ni­czym wa­go­nik ko­lej­ki li­no­wej. Za­uwa­żam, że ruch do­ty­czy nie tylko mnie, po­zo­sta­łe klat­ki rów­nież po­ru­sza­ją się po­dob­nym ryt­mem, prze­su­wa­jąc w nie­zna­nym kie­run­ku. 

Do­strze­gam ko­lej­nych straż­ni­ków. Więk­szość z nich wy­glą­da jak dzi­wo­lą­gi – są tam stwo­ry z głową ptaka, de­mo­ny o czar­nej sier­ści, z py­ska­mi peł­ny­mi kłów, tył­ka­mi usia­ny­mi dzie­siąt­ka­mi oczu. Mię­dzy klat­ka­mi cho­dzą głowy na sa­mych no­gach, lu­dzie wa­rzy­wa, psio­głow­cy ze skrzy­dła­mi nie­to­pe­rza i tak dalej.

A może to ja wy­glą­dam jak dzi­wo­ląg, a oni są zu­peł­nie zwy­czaj­ni? To za­le­ży od punk­tu wi­dze­nia. 

Gdy mój “wa­go­nik” w końcu do­jeż­dża na miej­sce, oka­zu­je się, że nauka bę­dzie pro­wa­dzo­na na świe­żym po­wie­trzu. Sta­lo­we liny, na któ­rych wiszą klat­ki z roz­ma­ity­mi nie­szczę­śni­ka­mi, wy­zna­cza­ją rzędy, two­rząc coś w ro­dza­ju auli.

W cen­tral­nym miej­scu, na po­de­ście za­im­pro­wi­zo­wa­nym z kilku tru­mien, stoi ogrom­na kre­atu­ra o ciele małpy i gło­wie sowy. Nosi na sobie płaszcz z gro­no­sta­jów, a jej szyję zdobi złoty łań­cuch. 

Gdy gwar cich­nie, nasz na­uczy­ciel wy­ko­nu­je serię te­atral­nych chrząk­nięć, po czym za­czy­na prze­mo­wę:

– Wi­taj­cie dro­dzy ucznio­wie. Po­nie­waż nie­któ­rzy są tu nowi, po­zwo­lę sobie wy­ja­śnić kilka kwe­stii. Otrzy­ma­cie pod­ręcz­ni­ki, o jakie tylko po­pro­si­cie. Mamy al­ge­brę, hi­sto­rię, nauki po­li­tycz­ne, geo­gra­fię, jed­nym sło­wem wszyst­ko, co tylko mo­że­cie sobie wy­obra­zić. Każdy z was do­sta­nie ma­te­ria­ły, a na­stęp­nie równe osiem go­dzin na naukę. Pod ko­niec wy­lo­su­je­my do­wol­ny przed­miot i zro­bi­my z niego test.

Pod­no­szę rękę.

Mał­po­so­wa ski­nie­niem głowy udzie­la mi głosu.

– To zna­czy, że wybór przed­mio­tu, z któ­re­go od­bę­dzie się eg­za­min, jest nie­za­leż­ny od tego, jakie pod­ręcz­ni­ki sobie za­mó­wię? – pytam za­sko­czo­ne­go na­uczy­cie­la.

– Oczy­wi­ście! Jak uczeń to sobie wy­obra­ża? Żeby wie­dzieć, z czego bę­dzie test? Jesz­cze czego! – Stwór roz­wie­ra sowi dziób i przy­pa­tru­je mi się ba­daw­czo.

– To ab­surd – stwier­dzam gło­śno.

– Co ta­kie­go?!! – Na­uczy­ciel wście­ka się, po­hu­ku­jąc – Kry­ty­ko­wać moje me­to­dy na­ucza­nia? Czy­sta bez­czel­ność!

Teraz pa­trzy na mnie cała “aula”. 

– Nie chcę żad­nych pod­ręcz­ni­ków – in­for­mu­ję mał­po­so­wę. – Pro­szę o prze­trans­por­to­wa­nie mnie na po­przed­nie miej­sce, będę zda­wał eg­za­min bez przy­go­to­wa­nia.

– Uczeń jest bez­czel­ny, ale po­nie­waż jest tu po raz pierw­szy, wy­jąt­ko­wo wy­ra­żam zgodę – od­po­wia­da chłod­no pro­wa­dzą­cy za­ję­cia. – Poza tym uczeń i tak by tylko prze­szka­dzał wszyst­kim, któ­rzy będą pil­nie stu­dio­wać pod­ręcz­ni­ki. Od­tran­spor­to­wać!

Po chwi­li moja klat­ka rusza w drogę po­wrot­ną, eskor­to­wa­na przez ha­la­bard­ni­ka przy­po­mi­na­ją­ce­go skrzy­żo­wa­nie sło­nia z gi­gan­tycz­ną cy­ka­dą. Straż­nik ewi­dent­nie nie jest za­chwy­co­ny ob­ro­tem spraw, po­mru­ku­je coś o nie­sub­or­dy­na­cji i dzi­siej­szej mło­dzie­ży.

Gdy do­cie­ram na miej­sce, im­bry­ko­wy lu­dzik zrywa się na równe nogi:

– No nie, pff, to znowu ty! Pff, pff, a już my­śla­łem, że sobie trrr­ro­chę od­pocz­nę i po­go­tu­ję herr­r­ba­tę! Pfff! Pff!!

Spo­glą­dam na im­bry­ko­we­go stwor­ka. Teraz widzę go w lep­szym świe­tle i udaje mi się za­uwa­żyć, że na jed­nym z ra­mion nosi łań­cu­szek ze zło­tym klu­czy­kiem. Cenne spo­strze­że­nie, panie Aloj­zy!

Tym­cza­sem w moim oto­cze­niu za­czy­na dziać się coś nie­ty­po­we­go. W od­da­li za­uwa­żam grupę ludzi. Cho­ciaż pro­wa­dzi ich dzi­wacz­na po­kra­ka, bę­dą­ca ma­ria­żem żół­wia z nie­to­pe­rzem, to idą swo­bod­nie, bez wię­zów, kaj­dan czy in­nych oznak znie­wo­le­nia. Naj­wy­raź­niej kie­ru­ją się w stro­nę po­bli­skie­go ogro­du. Gdyby nie dzi­wacz­ność całej sy­tu­acji, po­wie­dział­bym, że oko­li­ca ta wy­da­je się wy­jąt­ko­wo pięk­na.

– Dla­cze­go ci lu­dzie nie są w klat­kach? – pod­py­tu­ję mo­je­go bla­sza­ne­go cie­mięz­cę.

– Bo zdali eg­za­min koń­co­wy, pff. Są już wy­trrr­re­so­wa­ni i nie sta­no­wią za­grrrro­że­nia!

– Cie­ka­we. A dokąd zmie­rza­ją?

– Do ogro­du, pff, ziem­skich rrrr­roz­ko­szy. Tam lubią cho­dzić wszyst­kie dwu­no­gi. Pfff! Wiel­ka na­grrrr­ro­da! Dla nich, pfff… – do­da­je z obrzy­dze­niem im­bry­ko­we mon­strum.

– Widzę, że masz o tym inne zda­nie.

– Dwu­no­gi tam jedzą i ko­pu­lu­ją. Obrzy­dli­we. Pfff!! Za to mą­drrr­re, pff. Na­tu­ra jest mą­drrrr­ra. Bo te wszyst­kie rze­czy, pfff, są dla dwu­no­gów po­ży­tecz­ne. Dla­te­go czują rrr­roz­kosz, gdy ich ciała ocierrr­ra­ją się o sie­bie, a płyny łączą i prze­ni­ka­ją, pff. To wszyst­ko, pfff, wy­ma­ga ak­tyw­no­ści i enerrr­r­gii. Dwu­nóg by tego nie rrr­ro­bił, gdyby nie czuł przy tym rrr­roz­ko­szy, pfff, bo jest z na­tu­rrrry le­ni­wy.

– A tacy jak ty… Co spra­wia wam roz­kosz?

Im­bryk ob­ser­wu­je mnie przez chwi­lę, zbli­ża się do klat­ki i mówi z sa­dy­stycz­nym uśmiesz­kiem:

– Bó­ó­ó­ó­ól…

– W takim razie zaraz go po­czu­jesz, su­kin­sy­nu!! – wrzesz­czę.

Łapię za ha­la­bar­dę i przy­cią­gam po­twor­ka do krat, drugą ręką zry­wa­jąc złoty klu­czyk. Im­bryk wy­wra­ca się i za­czy­na wierz­gać. Wy­ko­rzy­stu­jąc sy­tu­ację, zwin­nym susem ska­czę do zamka, umiesz­czam w nim zdo­bycz, prze­krę­cam i… klik!

Pcham z całej siły. Po chwi­li je­stem na wol­no­ści. Kopię z impetem im­bry­ko­we­go ludka i wy­ry­wam mu ha­la­bar­dę. Stwór wy­wra­ca się i za­czy­na gwiz­dać wnie­bo­gło­sy:

– Dwu­nóg na wol­no­ści!!! Nie­trrrr­re­so­wa­ny ucie­ka!!! Pfffff!!!!

Trzy­ma­jąc przed sobą broń, za­czy­nam ucie­kać w stro­nę po­bli­skich drzew, ale z krza­ków wy­pa­da cała gro­ma­da po­kracz­nych stwo­rzeń. Za­wra­cam więc i na­cie­ram na grupę za­sko­czo­nych go­la­sów w ogro­dzie ziem­skich roz­ko­szy. Po­wsta­je nie­ziem­ski (tym razem) har­mi­der, wszy­scy za­czy­na­ją bie­gać i prze­wra­cać się wza­jem­nie. Tym­cza­sem pogoń zło­żo­na z ma­ka­brycz­nych straż­ni­ków staje się coraz licz­niej­sza i z ro­sną­cym tru­dem przy­cho­dzi mi omi­jać ko­lej­ne grup­ki opraw­ców.

Wtem przede mną, ni­czym deus ex ma­chi­na, po­ja­wia się wy­ba­wie­nie. Mam przed sobą wiel­ką dra­bi­nę, która wy­da­je się pro­wa­dzić do sa­me­go nieba.

Wy­glą­da na naj­lep­szą al­ter­na­ty­wę uciecz­ki. Nie­wie­le my­śląc, za­czy­nam wspi­nać się po jej szcze­blach. Byle w górę, byle dalej od tej pie­kiel­nej cze­re­dy.

– Ucie­ka po dra­bi­nie, która przy­śni­ła się Ja­ku­bo­wi – krzy­czy jeden ze straż­ni­ków.

– To niech ktoś obu­dzi Ja­ku­ba, dra­bi­na znik­nie – wrzesz­czy ko­lej­ny.

– Pra­gnę za­uwa­żyć, że pań­stwo nie uwa­ża­li na moich za­ję­ciach – wtrą­ca dzie­kan mał­po­so­wa, który naj­wy­raź­niej rów­nież po­sta­no­wił włą­czyć się do po­go­ni. – Jakub już dawno zo­stał zba­wio­ny, więc jest poza naszą ju­rys­dyk­cją.

Wśród straż­ni­ków roz­le­ga się jęk za­wo­du.

Ja zaś nie tracę czasu i bez­u­stan­nie wspi­nam się, do­sta­jąc przy tym za­dysz­ki. Je­stem już na wy­so­ko­ści pierw­szych chmur. Wi­dząc to, straż­ni­cy, któ­rzy wspi­na­li się za mną, wy­raź­nie tracą rezon.

Tym­cza­sem po­bli­skie ob­ło­ki za­czy­na prze­ni­kać dziw­ny, pul­su­ją­cy na czer­wo­no blask. Spo­glą­dam w górę i do­strze­gam trzech ar­cha­nio­łów ustro­jo­nych w pur­pu­rę, któ­rzy biorą mnie pod ra­mio­na, pod­no­szą i kładą na łożu tka­nym bia­łym zło­tem. Jeden na­kła­da mi na twarz pięk­ny welon, a drugi ude­rza i przez moje ciało prze­cho­dzi prąd. Sły­szę już wy­raź­nie apa­rat tle­no­wy i szmer wła­sne­go od­de­chu.

– Mamy go.

Ka­ret­ka rwie przed sie­bie na sy­gna­le, a ból zma­sa­kro­wa­ne­go ciała staje się nie do znie­sie­nia.  

– Panie Alku, niech się pan trzy­ma! Wszyst­ko bę­dzie do­brze.

Ści­skam rękę ra­tow­nicz­ki i pa­trzę na jej twarz, po któ­rej spły­wa łza.

Kro­pla pły­nie le­ni­wie, coraz wol­niej, a w końcu za­wi­sa w po­wie­trzu jak owad uwię­zio­ny w bursz­ty­nie.

Wszyst­ko nie­ru­cho­mie­je, a ja wy­cią­gam rękę i biorę do ręki łzę, jakby była perłą. Przy­glą­dam się uważ­nie, ob­ra­cam ją w pal­cach. Wy­glą­da jak okruch pier­wot­ne­go morza, które ob­my­wa­ło pla­ne­tę w cza­sie, gdy z wody na ląd wy­cho­dzi­ły pierw­sze stwo­rze­nia. I sły­szę do­cho­dzą­cy z niej szum.

Staję się nim.

Moja łódź ko­ły­sze się na po­wierzch­ni bez­kre­sne­go oce­anu.

Więc tutaj je­steś, prze­woź­ni­ku… Mó­wi­li mi, że pły­wasz po rzece. To nie­waż­ne. Mam dla cie­bie złotą mo­ne­tę, która cze­ka­ła na tę chwi­lę od dawna.

Nic nie mó­wisz. Może to i le­piej.

Ja wy­peł­ni­łem swoją misję, sta­łem się Aloj­zym S. Teraz twoja kolej, opo­wiedz mi, jak to się wszyst­ko skoń­czy.

 

***

 

…Kszzt… Im­bry­ko­wy lu­dzik wy­pro­wa­dza piłkę na do­god­ną po­zy­cję. Dru­ży­na czer­wo­nych ar­cha­nio­łów pró­bu­je mu prze­szko­dzić, ale bez­sku­tecz­nie. Dzie­kan mał­po­so­wa przej­mu­je kon­tro­lę nad piłką i po­da­je do czło­wie­ka cy­ka­dy, który śmia­ło kie­ru­je się w stro­nę bram­ki prze­ciw­ni­ka. Pro­szę pań­stwa, ko­lej­ny gol wisi w po­wie­trzu… Kszzt…

Pan Aloj­zy wy­łą­czył te­le­wi­zor. Wes­tchnął cięż­ko. Oglą­da­nie tego jed­no­stron­ne­go wi­do­wi­ska nie miało więk­sze­go sensu. Mecz i tak był już prze­gra­ny, szko­da czasu. Cho­ciaż mu­siał przy­znać, że czer­wo­ni ar­cha­nio­ło­wie dali z sie­bie wszyst­ko. Po pro­stu cza­sem tak bywa i tyle.

Ot, życie. Albo i nie.

Aloj­zy wró­cił do stołu i wziął do ręki jajko na twar­do. Obrał je cier­pli­we ze sko­rup­ki, po­so­lił i ugryzł. Dwa­dzie­ścia trzy se­kun­dy póź­niej się­gnął po krom­kę chle­ba z ma­słem, ale nie zdą­żył jej pod­nieść. Dzwo­nek nad drzwia­mi oznaj­mił przy­by­cie nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia.

Pan Aloj­zy zaj­rzał w wi­zjer, ale na ko­ry­ta­rzu pa­no­wa­ła kom­plet­na ciem­ność. Za­klął w duchu i otwo­rzył drzwi, żeby spraw­dzić, kogo za­sta­nie po dru­giej stro­nie.

W pół­mro­ku ko­ry­ta­rza do­strzegł kon­tur ludz­kiej po­sta­ci.

Ko­bie­ta. Pięk­na i do­stoj­na. Odzia­na w suk­nię ko­lo­ru atra­men­to­we­go, zwa­ne­go rów­nież błę­ki­tem pru­skim (#003153). Za­chwy­ca­ją­ca burzą ciem­nych wło­sów. Uwo­dzą­ca za­pa­chem bzu, obłę­du i śmier­ci.

Nie cze­ka­ła na za­pro­sze­nie, we­szła jak do sie­bie.

Umysł Aloj­ze­go S. za­czął pra­co­wać na zdwo­jo­nych ob­ro­tach. Widok ko­bie­ty uru­cho­mił w nim ka­ska­dę wspo­mnień, które prze­ta­cza­ły się ni­czym po­tęż­nie­ją­ca z każdą chwi­lą la­wi­na.

Pani! Kró­lo­wa Nocy!

– Przy­jem­nie sobie tu za­miesz­ka­łeś w skó­rze dwu­no­ga, nie po­wiem – w gło­sie ko­bie­ty po­brzmie­wa­ła iro­nia. – Po­zwól, że przy­sią­dę się do stołu.

Tym­cza­sem z su­fi­tem miesz­ka­nia pana Aloj­ze­go za­czę­ło dziać się coś nie­zwy­kłe­go. Jakby topił się i rzed­niał, za­mie­nia­jąc stop­nio­wo w pół­prze­źro­czy­stą błonę.

– Znowu go mamy! – krzyk­nę­ła po­stać w czer­wo­nym kom­bi­ne­zo­nie, le­wi­tu­ją­ca nad przed­po­ko­jem.

– Panie Alku! Tak się cie­szę! – Za­pła­ka­na ra­tow­nicz­ka nad­pły­nę­ła nie wia­do­mo skąd, wy­cią­ga­jąc rękę do zdu­mio­ne­go Aloj­ze­go. – Niech pan pój­dzie z nami! Wszyst­ko bę­dzie do­brze.

– Igno­ruj ich – ostrze­gła chłod­no kró­lo­wa – Za chwi­lę i tak znik­ną. Chodź le­piej do­koń­czyć ko­la­cję.

– Kto to jest? Czy ja umie­ram? – za­py­tał Aloj­zy drżą­cym gło­sem.

– Non­sens! – Kró­lo­wa Nocy par­sk­nę­ła śmie­chem. – Przede wszyst­kim mu­siał­byś być śmier­tel­ny. Strasz­nie się wczu­łeś w tego dwu­no­ga, niech mnie kule biją. A te stwo­rze­nia to czer­wo­ni ar­cha­nio­ło­wie, jeden z naj­pa­skud­niej­szych typów de­mo­na. Dla cie­bie te isto­ty są względ­nie nie­groź­ne, ale czło­wie­ka mo­gły­by po­waż­nie skrzyw­dzić.

Le­wi­tu­ją­cy nad su­fi­tem de­mo­nicz­ni “ra­tow­ni­cy” naj­wy­raź­niej nie za­mie­rza­li od­pu­ścić. Kró­lo­wa chwy­ci­ła za mio­tłę opar­tą o ścia­nę w kuch­ni i za­czę­ła wy­mie­rzać im za­ma­szy­ste razy:

– A kysz! Bo po­psi­kam was spray­em na muchy!

Ubra­ne w czer­wo­ne kom­bi­ne­zo­ny po­sta­cie pod wpły­wem cio­sów za­czę­ły się prze­mie­niać w pa­skud­ne kre­atu­ry przy­po­mi­na­ją­ce gni­ją­ce wa­rzy­wa i sal­wo­wać uciecz­ką w fio­le­to­wą mgłę, któ­rej gęste kłęby ze­bra­ły się nad miesz­ka­niem.

– I po spra­wie. – Kró­lo­wa ro­ze­śmia­ła się, klasz­cząc w dło­nie.

Spoj­rza­ła w górę, od­pro­wa­dza­jąc wzro­kiem ucie­ka­ją­ce de­mo­ny.

– By­wa­ją nie­bez­piecz­ne – do­da­ła po chwi­li. – Udają ra­tow­ni­ków, le­ka­rzy lub bli­skich, pro­wa­dząc ludzi na ma­now­ce. Bez obaw, łatwo je roz­po­znać. Mają żółte biał­ka oczu.

Aloj­zy przy­glą­dał się temu wszyst­kie­mu z boku, a w jego gło­wie pa­no­wał kom­plet­ny chaos. Od dłuż­sze­go czasu kom­plet­nie stra­cił orien­ta­cję, nie wie­dząc, co się dzie­je, ani kim wła­ści­wie jest. 

Kró­lo­wa Nocy po­cią­gnę­ła go za rękę i za­pro­wa­dzi­ła do sa­lo­nu. 

Obok te­le­wi­zo­ra stał stary gra­mo­fon. Ko­bie­ta wy­bra­ła jedną z płyt i uru­cho­mi­ła urzą­dze­nie. 

– Za­tańcz­my – za­ko­men­de­ro­wa­ła. – Wtedy wszyst­ko zro­zu­miesz.

Gdy z gło­śni­ków po­pły­nę­ły pierw­sze takty, wtu­le­ni w sie­bie za­czę­li wi­ro­wać w prze­dziw­nym uści­sku.

Ona – ulot­na ni­czym atra­men­to­wy dym, wy­my­ka­ła się fi­glar­nie jego ob­ję­ciom.

On zaś po­tęż­niał i po­twor­niał, wy­cią­ga­jąc gra­wi­ta­cyj­ne macki, miaż­dżąc ma­te­rię i cza­so­prze­strzeń. 

Był tylko tu i teraz. 

I sły­szał mu­zy­kę: pięk­ną me­lo­dię ga­lak­tycz­nej ka­ru­ze­li. A w od­da­li – śpiew try­lio­nów in­nych ga­lak­tyk, lśnią­cych w nie­usta­ją­cym wirze lu­na­par­ku wszech­świa­ta, otu­lo­nych atra­men­to­wą suk­nią Kró­lo­wej Nocy, wszę­dzie i ni­g­dzie za­ra­zem. 

Teraz ro­zu­miał, teraz wie­dział.

 

[PSTRYK]

 

Na­de­szła chwi­la po­wro­tu z wa­ka­cji. Sie­dem­dzie­siąt osiem lat w miesz­ka­niu dwu­no­ga, Aloj­ze­go S. Czym­że to jest w ob­li­czu wiecz­no­ści? Oka­mgnie­niem. Naj­waż­niej­sze, że wy­po­czą­łeś i zre­lak­so­wa­łeś się.

Cie­szę się, że wró­ci­łeś, młody!

Teraz czas krę­cić mlecz­ną ka­ru­ze­lą. Dbać o ośki i tryby. Pil­no­wać, żeby wszyst­ko było jak na­le­ży. Ramię Orio­na ostat­nio strasz­nie skrzy­pi, trze­ba je tro­chę na­oli­wić. 

Zrzu­caj więc wa­ka­cyj­ny ka­mu­flaż, skórę dwu­no­ga.

“Aloj­zy S.” brzmia­ło za­baw­nie, ale w pracy wy­stę­pu­jesz służ­bo­wo. Pa­mię­taj – pod­pi­su­jesz się na­zwi­skiem i ini­cja­łem imie­nia.

Czyli: Sa­git­ta­rius A.

Koniec

Komentarze

Hej 

Zabiegi filmowo – scenariuszowe, są ciekawe i całkiem wciągające :). Samo opowiadanie jest dość zabawne do pojawienia się królowej. I tu mam problem bo końcówka jest dla mnie niezrozumiała i po lekturze brakuje mi puenty. Ale to chyba nie jest problem, bo właściwie z wszystkich tekstów konkursowych zrozumiałem na razie jeden ;) 

 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dziękuję za odwiedziny, Bardzie. Jeśli humor Ci odpowiada, to odniosłem przynajmniej połowę sukcesu, bo przyznam, że mi na tym zależało.

Rzeczywiście, końcówka może wydawać się dość enigmatyczna (dodatkowo, wręcz bałem się zarzutów o tzw. “łopatę”). Kluczem do odgadnięcia tożsamości głównego bohatera są ostatnie akapity, a w szczególności ostatnie zdanie. 

Wygląda na to, że moje obawy o zbytnią “normalność” tekstu były niepotrzebne :)

"Wygląda na to, że moje obawy o zbytnią “normalność” tekstu były niepotrzebne" – o to możesz być spokojny, mój tekst zdecydowanie ma z tym większy problem :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Podobało mi się, przyjemnie odjechane, choć ten środkowy fragment z nauką wydaje mi się wrzucony jakby na siłę albo po prostu czegoś nie zrozumiałem, co jest akurat zrozumiałe przy tego typu tekstach. Skojarzyło mi się z Alicją w Krainie Czarów.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Sagittarius A – czarna dziura, a w niej, jak wiemy, nie obowiązują żadne znane nam prawa. Szalona historia. Aż wiruje od zwrotów akcji. 

 

Pozdrawiam

Fanthomasie: dzięki za wizytę. Pisanie tego tekstu było dla mnie ciekawą przygodą i mam zamiar napisać jeszcze kilka w podobnych klimatach. Oczywiście już całkowicie pozakonkursowo.

AP – Ja również pozdrawiam. Dokładnie tak – kto tam wie, co siedzi we wnętrzu czarnej dziury. Niektórzy mówią, że np. my :D

Szalone, fajnie się czytało :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Dzięki NaNa! Szalone, czyli chyba zgodne z założeniami konkursu :)

Szalone! Podobała mi się Królowa Nocy i ostatni taniec! Piękne zakończenie! Gratulacje i powodzenia! :)

Dzięki, JolkaK :) Miałem dużo frajdy pisząc tę scenę, miło mi, że zwróciłaś na nią uwagę :)

Cześć! Fajnie Ci wyszła realizacja zadania konkursowego. Absurd goni absurd, tekst to jedna wielka jazda bez trzymanki :) Niby to Alojzy jest przedstawiany jako główny bohater, ale zdecydowanie to Królowa Nocy skradła show :)

 

[ZBLIŻENIE]

Takie optyczne. O czym wy myślicie, świntuchy?

Burzenie czwartej ściany zawsze na plus, osobiście bardzo lubię takie zabiegi :) Z drobnego narzekania muszę jednak zauważyć, że w pierwszym akapicie zwracasz się bezpośrednio do pojedynczego czytelnika. Wydaje mi się, że te wtrącenie lepiej by brzmiało, jakbyś dalej kierował je do jednej osoby, czyli w stylu: “Takie optyczne. O czym ty pomyślałeś, świntuchu?”

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dzięki, cezary_cezary :) Co do monologu na początku opowiadania (a także tego na samym końcu): Jest to tekst wypowiadany przez Przewoźnika, w którym zwraca się do Alojzego/Sagittariusa. Natomiast "burzenie czwartej ściany" jest już skierowane do czytelników. Myślę że forma, której użyłem mogła wprowadzić pewną niejasność.

silver_advent

 

Co do monologu na początku opowiadania (a także tego na samym końcu): Jest to tekst wypowiadany przez Przewoźnika, w którym zwraca się do Alojzego/Sagittariusa. Natomiast "burzenie czwartej ściany" jest już skierowane do czytelników. Myślę że forma, której użyłem mogła wprowadzić pewną niejasność.

Z powyższym wyjaśnieniem wszystko nabiera sensu, dziękuję :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Spodobalo mi się. Ma sporo absurdu, humoru i ładnie sie domyka. Fajne.

cezary_cezary: fajnie, że się wyjaśniło :)

Nova: Dzięki, to jeden z moich pierwszych tekstów o tej długości. Tym bardziej miło czytać, że się komuś spodobało :) 

Hej silver_advent!

 

W mojej bardzo nieobiektywnej opinii jak do tej pory najlepszy tekst konkursowy :)

 

Największym plusem całości jest dla mnie płynność, z jaką zmienia się sceneria i przejścia między scenami. W akcji można się pogubić, ale gubienie jest gładkie i nie szarpie na zakrętach.

Na etapie sceny z karetką byłem święcie przekonany, że bohater umiera. Prawdopodobna wersja wydarzeń była taka, że dziwaczne przygody są jakąś formą umowy z przewoźnikiem (tym “na drugą stronę”, np. Charonem), która pozwala mu żyć jeszcze przez chwilę. Pomysł sam w sobie byłby ciekawy, ale odwrócenie go przy użyciu wprowadzonej zawczasu Królowej Nocy (tu zastanawiałem się, czy do kuchni nie wchodzi śmierć) wypadło jeszcze lepiej.

Na etapie tańca i macek grawitacyjnych zrozumiałem, o jaki obiekt chodzi i zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób zostało stworzone imię, także nie zawiodłem się na zakończeniu :)

 

Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to (jak już wspomniał Fanthomas) scena z nauką może stanowi łącznik między częściami fabuły, ale sama w sobie nie wnosi za dużo i szczerze mówiąc nie wiem, skąd się wzięła, ale absurd wiele wybaczy ;)

 

Przy czytaniu wpadło mi w oko kilka powtórzeń:

Oprócz planu podróży, z kieszeni wyciągnąłem jeszcze małą, złotą monetę, ale na niej z pewnością nie znajdę żadnych wskazówek dotyczących celu mojej podróży.

Moja cela zaczyna się przesuwać, najpierw siłą inercji, potem jedzie poruszana niewidzialną siłą, niczym wagonik kolejki linowej.

Powtórzenie nie jest silne, ale wypisuję, zwłaszcza, że “siła inercji” po polsku i “siła inercji” w fizyce to dwie różne rzeczy i wyrażenie mnie trochę drażni ;)

Łapię za halabardę i staram się przyciągnąć potworka do krat, drugą ręką zrywając złoty kluczyk.

Skoro udało mu się zerwać kluczyk, to chyba po prostu “przyciągnął”.

Pcham z całej siły. Po chwili jestem na wolności. Kopię z całej siły imbrykowego ludka i wyrywam mu halabardę.

 

Klikam, pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Cześć. ostam!

 

W mojej bardzo nieobiektywnej opinii jak do tej pory najlepszy tekst konkursowy :)

Bardzo mi miło z tego powodu :)

 

Na etapie sceny z karetką byłem święcie przekonany, że bohater umiera.

Heh, wrzuciłem w tekst wystarczająco dużo fałszywych tropów, byś miał święte prawo tak przypuszczać :D

 

Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to (jak już wspomniał Fanthomas) scena z nauką może stanowi łącznik między częściami fabuły, ale sama w sobie nie wnosi za dużo i szczerze mówiąc nie wiem, skąd się wzięła, ale absurd wiele wybaczy ;)

Widzę, że ten temat się powtarza, więc wydaje mi się, że powinienem się do niego odnieść. Paradoksalnie ta scena była jedną z pierwszych, wokół której zacząłem konstruować fabułę. Miałem za zadanie “ożenić” ogród ziemskich rozkoszy z jakimś rodzajem nocnego lunaparku. Dość szybko padło na nocne niebo i galaktykę, a że w większości galaktyk centrum stanowią supermasywne czarne dziury, to jakoś poszło. Tym bardziej, że temat Saggitariusa A* już jakiś czas chodził mi po głowie i tutaj okazja, by go użyć przyszła sama.

Co do nauki – podsumowałbym to hasłem – “życie niczym lekcja”. Chciałem pokazać położenie młodego człowieka, który dopiero przyszedł na świat i nie do końca rozumie zasad nim rządzących. Uczeń w szkole życia studiuje coś, co – jak wierzy – może mu potem przynieść sukces, tymczasem los bywa okrutny i okazuje się, że to, czego się uczyliśmy zarywając noce, ostatecznie zdaje się psu na budę, bo życie wymyśliło dla nas inny “egzamin”, z którego oczywiście jesteśmy nieprzygotowani. 

Druga sprawa to demony – one u mnie uosabiają niezbadane, często wrogie siły wszechświata. Po części są “systemem”, po części “losem”, ale dopiero po “wytresowaniu”, czyli osiągnięciu dorosłości, człowiek może zacząć kosztować owoce z zakazanego dotąd drzewa rozkoszy. 

W tym znaczeniu tresura to nic innego jak Gombrowiczowska “gęba”. Konformizm, postępowanie zgodnie z zasadami systemu, wyleczenie się z młodzieńczego buntu po otrzymanych od systemu razach.

I wszystko by było pięknie i ładnie, ale bohater tego opowiadania nie jest… człowiekiem XD

Wyobrażam go sobie jako coś w rodzaju awatara starożytnego bóstwa, który zamieszkuje ciało ludzkie, ale jego percepcja rzeczywistości, upływu czasu, postrzegania ludzkiej egzystencji itd. są kompletnie odmienne od tego, czego moglibyśmy się spodziewać po człowieku. Dla niego przeżycie prawie ośmiu dekad – oczywiście jako wyrzutek i odszczepieniec – jest czymś równie krótkim jak turnus wakacyjny. Stąd scena przedstawiająca w przenośni życie bohatera jest napisana tak, by wszystko działo się w pośpiechu. 

Mnie oczywiście brakuje środków wyrazu, żeby to wszystko przedstawić w czytelny sposób, ale zaręczam, że jakaś myśl za tym stała :D

Nawet tak absurdalna, jak “siedemdziesięcioośmioletnie wakacje pana Czarnej Dziury w ciele człowieka”. XD

 

Co do powtórzeń i niezręczności – przysiądę wieczorkiem i pomyślę, jak to poprawić. Faktycznie powtórzenia wyglądają nie najlepiej. Dzięki za ich wyłuskanie :)

 

Pozdrawiam.

 

 

Dzięki za rgb w opisie pozwalającą sobie dokładnie wyobrazić kolor! Myślę, że trzeba by to częściej robić, bo kto tam wie co to za kolor błękit pruski, a wartość liczbowa daje łatwo dostępne wrażenie zmysłowe.

 

Opowiadanie zrobiło na mnie bardzo mocne i pozytywne wrażenie. Już po fakcie przeczytałem komentarze i ze zdziwieniem odkryłem, że to, co dla mnie było na wierzchu i dość łatwo dostępne i zrozumiałe, inni uznali za zakamuflowane aż do tego stopnia, że autor musiał rzecz tłumaczyć.

Nie będę więc powtarzał tu Twoich słów silver_advent – odnośnie interpretacji utworu (to, że akurat Twoja – autorska, zgadza się z moją – czytelniczą – niczego nie dowodzi, nie jest to z pewnością interpretacja jedyna słuszna, ani inne nie są nijak gorsze – co więcej, uważam, że o wielkości Twojego dzieła świadczy, że interpretować je można na różne sposoby).

Nim jednak coś jeszcze – niewiele bo niewiele, ale jednak – dorzucę do tego, pochylę się trochę nad samą konstrukcją utworu, którą uznałem za bardzo udaną.

Podobnie jak przedpiścom – spodobało mi się burzenie czwartej ściany i filmowe prowadzenie narracji. Widać, że autor prowadzi czytelnika (widza?) z jakimś zamiarem, chwytamy kolejne nitki, i choć wiemy, że najprawdopodobniej jesteśmy oszukiwaniu – kreujemy w głowiek interpretacje wyświetlanych obrazów – zgodnie z zamysłem reżysera.

Początkowo nie byłem pewien, kiedy narracja jest prowadzona jeszcze przez przewoźnika, a kiedy już – przez samego turystę. Niemniej – nie przeszkadzało to zbytnio, bo akcja bardzo szybko gnała do przodu.

Te skoki narracji, trochę zamieszania z tym kto ją prowadzi, niepewna tożsamość głównego bohatera – świetnie się wpisują w konkursowy wymóg utrzymania wszystkiego w konwencji marzenia sennego. Fabuła współgra tu z konstrukcją, zazębiają się jak zębatki karuzeli – która gdzieś tam od początku się kręci i nie sposób o niej zapomnieć (wrażenie obrotowości, wręcz zataczania kręgów – jeszcze potęguje zadumę nad bezsensownym zgiełkiem, w jakim żyjemy, gonitwą o co, po co i dlaczego – nie wiemy, gdzie uczyć nam się każą rzeczy, które w większości okażą się nieprzydatne, a zdawać egzamin będziemy z tych najważniejszych, których wcale nie było w programie – i gnamy ciągle, w swoich klatkach czy kołowrotkach, w obłąkańczym wyścigu szczurów, czasem nam pozwolą zdobyć klatkę większą, czasem spotkać się z samicą, a nawet spłodzić z nią potomstwo – wszystko pędzi na łeb na szyję, bo przecież te osiemdziesiąt lat życia to tylko chwila dla czarnej dziury).

Czas płynie i płynie… dziwnie. Po przeczytaniu miałem wrażenie, że niekoniecznie jest zachowany jego kierunek upływu w opowiadaniu. Cmentarz i grób, do którego stępuje bohater na początku – być może był jego własnym grobem. Czerwoni archaniołowie – demony czy też ratownicy pogotowia – mogą być jeszcze prządkami ludzkiego losu – który się tu kręci i pętli.

Mimo absurdu i poetyki snu – mamy tu do czynienia z naprawdę dobrą, głęboką fantastyką, poniekąd nawet science-fiction przekształconą w groteskę, pozostawiającą wrażenie obcowania z czymś przemyślanym, nieprzypadkowym. Z jednej strony fabuła przywodziła mi na myśl Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza (przez odwołanie do obrazów Hieronima Bosch), z drugiej Bajki Robotów Lema (filozoficzne rozważania dotykające conditio humana podane w zabawny, lekkostrawny sposób), z trzeciej (o pycho niepojęta) – moje własne opowiadanie ramowe do erokonkursu (w Księdze Miliona i Jednej Rozkoszy wszak gwiazdy mają swoje osobowości, a Słońce – o czym wiemy już z komentarzy, a nie z samego tekstu – ma mrocznego brata, który jest czarną dziurą).

 

Swoją drogą co do Sagittariusa A* naukowcy z ICRA czyli Międzynarodowego Centrum Astrofizyki Relatywistycznej sugerują na podstawie zebranych danych, że być może Sagittarius nie jest czarną dziurą a… kulą ciemnej materii.

 

https://newatlas.com/space/milky-way-black-hole-darkino-dark-matter/

 

 

Podsumowując z przyjemnością muszę stwierdzić, że utwór zasługuje co najmniej na bibliotecznego klika.

 

entropia nigdy nie maleje

Ciekawy artykuł, ale raczej opisuje luźny pomysł niż poważną hipotezę.

silver_advent jeśli chodzi o interpretację, to poza drobnymi szczegółami moja też się zgadza i (jak mi się wydaje) nie miałem większych problemów ze zrozumieniem szkolnego fragmentu. Chodziło mi raczej o to, że gdyby fragment wyjąć z opowiadania i wrzucić jako osobny tekst, treść wewnątrz niego nie straciłaby nic, oprócz układu odniesienia (porównanie pędu ludzkiego życia z wiekiem czarnej dziury), ale nie widzę, żeby z tego porównania płynęły dla nas, ludzi, jakieś szczególne wnioski.

 

“Nie wnosi za dużo” zostało przeze mnie bardzo niefortunnie użyte, za co przepraszam. Nie chodziło mi o to, że nie ma tam treści. Jak dla mnie w opowiadaniu mamy dwa wątki – przynajmniej z perspektywy czytelnika. W jednym dostajemy informacje o świecie, w którym całość się odbywa, poznajemy tożsamość Królowej i Alojzego – poniekąd rozwiązujemy zagadkę na podstawie poszlak. W drugim mamy bohatera mierzącego się z bezsensem ludzkiego życia. Bezsens ludzkiego życia (fragment ze szkołą) nie wnosi nic do otaczającej go historii o odkrywaniu tożsamości.

 

Narzekałem tylko na to oderwanie od reszty i nic poza tym ;) Mam nadzieję, że udało mi się trochę rozjaśnić zarzuty :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

@Jim:

Dziękuję za tak piękną opinię :) Człowiek pisze, żeby czasem coś takiego przeczytać pod swoim tekstem. Wlałeś odrobinę otuchy w moje serce rasowego grafomana :)

 

Po przeczytaniu miałem wrażenie, że niekoniecznie jest zachowany jego kierunek upływu w opowiadaniu.

Tak, to nie jest jasne. Być może czarne dziury mają odwróconą strzałkę czasu jeśli chodzi o percepcję? W końcu na samym początku opowiadania bohatera oglądamy dokładnie w chwili, kiedy ma rozlec się dzwonek do drzwi, więc teza o odwróconym biegu czasu może być w jakimś stopniu uzasadniona. Z drugiej strony – pierwsza scena po zejściu do grobu to moment nauki, więc nie jest to takie pewne :) Miało być pokręcone, no to jest :D

 

Dzięki za rgb w opisie pozwalającą sobie dokładnie wyobrazić kolor! Myślę, że trzeba by to częściej robić, bo kto tam wie co to za kolor błękit pruski, a wartość liczbowa daje łatwo dostępne wrażenie zmysłowe.

Wyszło na zasadzie pół-żartem pół-serio, ale może jest to jakaś myśl: dawać np. w przedmowie do opowiadania rozmaite multimedialne łącza do materiałów, które pozwolą mu wczuć się w historię. Dlaczego nie? Żyjemy w dobie cywilizacji technicznej – kiedyś wrzucano ilustracje, dziś można linkować.

 

Dzięki za ciekawy artykuł o Saggitariusie A*, nie znałem tematu.

No i za nominację do biblio!

 

@ostam:

“Nie wnosi za dużo” zostało przeze mnie bardzo niefortunnie użyte, za co przepraszam.

Naprawdę nie ma za co! :D 

Jako autor to ja jestem od “tworzenia nastroju”, dopasowywania do siebie scen, budowania obrazów słowem. Jak nie wychodzi, to nie wychodzi. Nie każdego czytelnika da się przekonać całym tekstem i nie widzę w tym powodu do przeprosin :)

Poza tym mój tekst podobał Ci się wystarczająco, żebyś dał mi “bibliotecznego klika”, więc cieszę się, że ogólne wrażenie było na tyle pozytywne. 

Myślę, że rozumiem co miałeś na myśli i w miej absurdalnych tekstach musiałbym trochę pogłówkować, jak to następnym razem poprawić :)

O kurczę, ale masz obraz!

Temat też bardzo wdzięczny.

Fajnie zaczynasz, tzn. przeplatasz dwie narracje i do tego dajesz te zbliżenia kamery. Czuję się jak przy oglądaniu dokumentu. I znowu zmiana narracji – szalejesz! Podoba mi się. :)

 

Ożywający szkielet. :D

 

I tak nie mam wyjścia, ta historia wydaje się dość jednostronna,

Dobre. :)

 

O, imbryk, czyżby z „Pięknej i bestii”? :)

 

Klatki jako szkoła? System? Poziom absurdu jest bardzo dobry, czuć te senne wizje.

 

Są już wytrrrresowani i nie stanowią zagrożenia!

Tak mi się skojarzyło z upupieniem, wszyscy muszą zdać, żeby przestać stanowić zagrożenie, żeby stłamsić ich kreatywność.

 

Świetnie przechodzisz przez kolejne absurdalne wydarzenia, jednocześnie pięknie je opisując i tkając nowe sny. Przez ten tekst się płynie, wędruje, nic tu nie przeszkadza, nie odciąga uwagi.

 

Wszystko nieruchomieje, a ja wyciągam rękę i biorę do ręki łzę, jakby była perłą. Przyglądam się uważnie, obracam ją w palcach. Wygląda jak okruch pierwotnego morza, które obmywało planetę w czasie, gdy z wody na ląd wychodziły pierwsze stworzenia. I słyszę dochodzący z niej szum.

Staję się nim.

Moja łódź kołysze się na powierzchni bezkresnego oceanu.

Niesamowity fragment. Czytam tak już z piąty raz i pojęcia nie wiem, co mam napisać. A chcę napisać, że to jest czysta poezja wyszywana prozą, że to jest poruszające i wzniosłe, ale w żaden sposób nie wydumane. I wiem, że czego bym nie napisała, jak bardzo bym się nie głowiła – nie dam rady określić, co czuję przy tym opisie. Więc czytam go po raz szósty.

 

Królowa Nocy i wejście do Alojzego – co tam się działo! Kurczę, szalona ta przygoda, świetnie to rozegrałeś, bo tak naprawdę nie wiem, co jest prawdą, a co złudzeniem. Kto miał rację, a kto kłamał. Ten moment jest mocno w moim stylu – uwielbiam niedopowiedzenia!

 

Końcówka już więcej wyjaśnia, trochę mi szkoda, że tak wprost, ale z drugiej strony – co byś miał słuchać marudzenia innych czytelników, że “o co chodzi?”, “ale czemu nie wiadomo” ;p

Fajnie zakręcone. :)

 

Mamy zabawę narracją, dziwaczne wydarzenia jak ze snu, a na koniec, po tych wszystkich szaleństwach, historia okazuje się czymś więcej. I to coś więcej mnie urzekło. Czym dla nas jest życie, a czym jest życie dla takiego Saggitariusa? Jak to zrozumieć? Jak to określić? Uczłowieczenie obiektów zawsze mnie fascynowało. Kiedyś czytałam opowiadanie sf, w którym cała planeta żyła.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Kiedyś czytałam opowiadanie sf, w którym cała planeta żyła.

A ja takie, w którym żyła cała gwiazda! XD

 

Końcówka już więcej wyjaśnia, trochę mi szkoda, że tak wprost, ale z drugiej strony – co byś miał słuchać marudzenia innych czytelników, że “o co chodzi?”, “ale czemu nie wiadomo” ;p

Niestety – mamy bardzo różne doświadczenia jako czytelnicy i zbyt wiele razy już słyszałem, że coś jest niejasne, albo po długim milczeniu wpadały komentarze w stylu “aleosochozi”. Myślę, że teraz balansuję w przestrzeni między klasyczną łopatą i typowym dla mnie zagmatwaniem ;D

 

Niesamowity fragment. Czytam tak już z piąty raz i pojęcia nie wiem, co mam napisać.

Ło, Pani! Aż spąsowiałem :) Ten fragment jest akurat bardzo “mój”. Kiedyś pisałem inaczej, ale zbierałem mega wciry w komentarzach za słowne rozpasanie. Dlatego uciekłem w pisanie stylem neutralnym, reporterskim.

Widzisz, jest mnóstwo osób, które wręcz nienawidzą takiego stylu.

Mimo wszystko od dawna zastanawiam się nad bardziej “szczerym” pisaniem i ten tekst był krokiem we wspomnianym kierunku. Najbardziej fragment z ratownikami i później ten z królową. W głębi duszy jestem niesłychanie sentymentalny. Moje pierwsze próby pisarskie to poezja, wiersze białe. Niemniej – mam świadomość, że obecnie takie pisanie jest przyjmowane niechętnie, momentami wręcz z agresją. Współczesna proza boi się emocji, bo te generują najwięcej zarzutów o “grafomańskość” tekstu.

Dłużej by o tym można, ale to już OT.

 

Bardzo dziękuję za opinię i klika!

Mocny rollercoaster. jeśli dobrze się trzymam to jadę, mam nie lada uciechę i nawet piszczę, niestety wystarczy się na moment puścić, a można wypaść. Poziom absurdu aż szczypie w oczy, ale to wina organizatorów. W moim opku też trzymałam się tych założeń;)

Dodatkowym szokującym akcentem jest użyty obraz.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush :)

Dzięki za klika i wizytę.

Wierzę, że nie było łatwo przebrnąć przez ten tekst. Szczególnie, że świadomie wprowadziłem narrację w różnych osobach i czasach, co w tak krótkim opowiadaniu musiało wywołać uczucie chaosu. Niby miało, takie założenie konkursowe, ale i tak brawa dla wszystkich czytelników za przebrnięcie przeczytanie :) Myślę, że te zabiegi narracyjne pogłębiły poczucie absurdalności, chociaż może jedynie utrudniły odbiór. 

Na pewno w “zwyczajnym” konkursie bym w ten sposób nie pisał ;D

 

A ja takie, w którym żyła cała gwiazda! XD

A ja takie, w którym żyje czarna dziura. XD

 

Niestety – mamy bardzo różne doświadczenia jako czytelnicy i zbyt wiele razy już słyszałem, że coś jest niejasne, albo po długim milczeniu wpadały komentarze w stylu “aleosochozi”.

Znam to. ;p A najlepiej, kiedy trzy osoby w ogóle nic nie rozumieją, przychodzi czwarta i nie ma pojęcia, jak można nie rozumieć xd.

 

Ten fragment jest akurat bardzo “mój”. Kiedyś pisałem inaczej, ale zbierałem mega wciry w komentarzach za słowne rozpasanie.

Można pisać dla garstki, a można dla większości. Czasami ciężko pogodzić nasz styl z oczekiwaniem czytelników, których jest większość. Ale można próbować.

 

Widzisz, jest mnóstwo osób, które wręcz nienawidzą takiego stylu.

Wiem, zauważyłam. Z drugiej strony – może się wykruszą, bo jak przeczytają coś takiego i nie spodoba się, raczej nie sięgną po więcej.

 

Mimo wszystko od dawna zastanawiam się nad bardziej “szczerym” pisaniem i ten tekst był krokiem we wspomnianym kierunku.

To zawsze zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Mieć sporo czytelników (ale hamując własny styl) czy mieć tylko kilku (i pisząc, jak chcemy).

 

Te dylematy kojarzą mi się z Biszem, który jest niszowy (i nic dziwnego), ale nic sobie z tego nie robi.

 

Suprematyzm

 

Moje pierwsze próby pisarskie to poezja, wiersze białe.

U mnie może nie pierwsze (bo za dzieciaka kryminały), ale później tak, białe wiersze i kupowanie tomików poezji… Przyjemne czasy.

 

Współczesna proza boi się emocji, bo te generują najwięcej zarzutów o “grafomańskość” tekstu.

Nie tyle emocji, co wyrażania ich w inny sposób, bardziej poetycki. Czasami to wręcz doszukiwanie się na siłę tego, co jest zbyt inne.

 

Faktycznie, tekst szalony, ale w sympatyczny sposób.

Mnie też kojarzyło się z “Alicją”. To pewnie przez gadający imbryk.

Doceniam końcówkę – ładnie to pokazałeś. Jak dla mnie dość poetycko, ale jeszcze po dobrej stronie granicy.

Powiadasz, że kiedy człowiek patrzy w stronę czarnej dziury, ona patrzy w stronę człowieka? Czy czarna dziura, nie mogąc się do nikogo odezwać, czuje się wyobcowana?

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

Powiadasz, że kiedy człowiek patrzy w stronę czarnej dziury, ona patrzy w stronę człowieka? Czy czarna dziura, nie mogąc się do nikogo odezwać, czuje się wyobcowana?

To bardzo prawdopodobne. Tym bardziej, że czarna dziura ma na to wszystko bardzo dużo czasu :D

 

Doceniam końcówkę – ładnie to pokazałeś. Jak dla mnie dość poetycko, ale jeszcze po dobrej stronie granicy.

O, dziękuję. Może częściej będę miał odwagę na takie eksperymenty, ale starając się nie przesadzić :D

 

No i dzięki za klika!

Nie wiadomo, jak z tym czasem, podobno jest jeszcze promieniowanie Hawkinga…

Babska logika rządzi!

Początek fajny i oryginalny, dobre wejście, ciekawe zastosowania formalne. Miałem wrażenie że jestem z kamerą wśród ludzi a właściwie wśród jednego człowieka :)

Potem trochę moim zdaniem za chaotycznie choć nadal jest w porządku. Ale brakowało jakiegoś kontekstu czegoś co by te szaleństwa spinało albo wyzwalało. Wiem że ma być logika snu ale mimo to wypowiadam się jako czytelnik a nie pod kątem konkursu :). 

No i zgadzam się, że jest trochę Alicjowo a choć może to przez gadający imbryk.

Za to końcówka ładnie to spina.

Ogólnie udany tekst moim zdaniem więc klikam.

 

a na mimo tego, że znajdujesz się na świeżym powietrzu, mamy obecnie nie najgorszą pogodę!

A czy on nie był pod ziemią? 

Masz też zbędne "na" w a na mimo tego :)

 

Żeby wiedzieć, z czego będzie test? Jeszcze czego!

Dzień z życia prawdziwego studenta :P

 

Pozdrawiam!

Ale brakowało jakiegoś kontekstu czegoś co by te szaleństwa spinało albo wyzwalało.

Możliwe, że powinienem silniej zaznaczyć pragnienie uwolnienia się. To zwykle dodaje tekstom dynamiki, a czytelnik kibicuje bohaterowi w jego zmaganiach.

U mnie bohater zachowuje się nieco nieprzewidywalnie – ostatecznie wiadomo dlaczego – ale w praktyce ludzie wolą czytać o zmaganiach bohaterów z krwi i kości, a nie wycieczkach krajoznawczych czarnych dziur :)

 

A czy on nie był pod ziemią?

Ma kilkugodzinną (co najmniej) lukę w pamięci, więc może być gdziekolwiek :)

Błąd poprawiony.

 

Dzień z życia prawdziwego studenta :P

Wszyscy jesteśmy studentami! :D

Hej,

 

jestem z rewizytą :) zobaczymy, co tutaj mamy.

 

Na starcie (i potem też) podoba mi się przebijanie 4. ściany.

 

Sądzą, że takie spodnie pasują do reszty, jak przysłowiowa pięść do nosa.

Pasować jak pięść do nosa, to raczej powiedzenie, żadne przysłowie. Chyba, że występuję takie na planecie narratora :P

 

ktoś wymalował groby ponumerowane numerami.

Nie wiem, czy to właśnie ta kpina z poprawności językowej (jeśli efekt zamierzony, to dalsza część tego zdania może zostać wrzucona do kosza), ale ponumerowanie numerami jest jak masło maślane

 

– Kto tam? – Stłamszony głos dobiega z wnętrza grobowca.

– Hipopotam! – odpowiadam wesoło.

Przypomniały mi się czasy zerówki i jakże świetne riposty. Inną była: “widziałaś go? Kogo? Misia GoGo” ^^

 

– Zapraszamy serdecznie, długo czekaliśmy na waszą wysokość, króla Nilu – skrzekliwy głos zachęca mnie do zanurzenia się we wnętrzu grobowca.

Albo z wielkiej, albo konsekwentnie zmienić kawałek wyżej “stłamszony głos” na małą. 

 

Bo zdali egzamin końcowy, pff. Są już wytrrrresowani i nie stanowią zagrożenia!

zagrrrrrrożenia ;) i niżej to samo z “naturą”

 

Ok, bardzo fajny tekst. I chociaż to Obłędnia, gdzie jest sporo absurdalnych pomysłów, to w Twoim szaleństwie widziałam metodę, i przyjemnie przez niego przeleciałam. Wstawki humorystyczne też udane, a pod tym względem raczej jestem wybredna :P

 

(jeśli efekt zamierzony, to dalsza część tego zdania może zostać wrzucona do kosza)

Tak, to taki żart. Mam dość hermetyczne poczucie humoru :D

 

Resztę błędów poprawiłem, gratuluję bystrego oka! :D

Dzięki za wizytę i za opinię. Cieszę się, że “siadło”.

Cześć!

Przynajmniej trzy razy zmienia się nastrój i tempo opowiadania, co, przyznam szczerze, trochę mnie rozbiło, zwłaszcza, że to konkurs, gdzie trudno nadążyć za wątkami i zrozumieć o co chodzi :) Najpierw jest tajemniczo, później przechodzisz do szeregu luźnych scen, napisanych prosto i rubasznie, a pod koniec jest poważnie i moralizatorsko.

Postacie są ciekawe, a sceneria z obłędni. Przeczytałam z zainteresowaniem.

Pozdrawiam!

Dziękuję za wizytę i opinię, Chalbarczyk!

Kiedy teraz patrzę tekst na chłodno, zastanawiam się, czy nie powinienem mocniej zarysować konfliktu. Być może wprowadzić jakiegoś głównego wroga? Próbowałem z imbrykowym ludkiem, ale wydaje mi się, że mogło to nie dość mocno wybrzmieć. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w szalonym tekście jednak niełatwo wprowadza się klasyczne rozwiązania.

Tak czy owak, moje teksty generalnie cierpią na brak wyraźnego antagonisty i to chyba dość poważny problem.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej! 

 

Zacznę od tego, że powinienm Cię przeprosić za moją coraz bardziej ograniczona bytność na portalu i czytanie coraz mniejszej ilości tekstów. Przepraszam Cie, bo gdybym dotarł tutaj szybciej, pewnie nominowalbym Twój tekst do piórka. 

Szalenie podoba mi się konstrukcja opowiadania. Te przejścia są płynne, logiczne i pięknie spinają cały tekst, tutaj nic nie rozlazi się w szwach, wszytko jest onirycznd i spójne zarazem. Początek nie zapowiada tej karuzeli, którą z każdym zdaniem rozkręcasz. No więc mamy początek, potem czytała Krystyna Czubówna a potem jest już tylko lepiej, choć nie do końca pojmuję wizytę Alojzego na cmentarzu. 

Ten fragment bezpośrednio nazuwazujacy do obrazu Bosha z jednej strony mocno przypomina mi dziwnośc i niesamowitosc opisywane rzeczywistości jak z – wspomnianych przeze mnie wielokrotnie przy różnych okazjach – "Listów z Hadesu", a z drugiej te rekwizyty, z których ostatnim jest zapłata dla przewoźnika na myśl przywiodły mi "Paycheck" Dicka. Masz w tym fragmencie wszytko to, co potrafi mnie w opowiadaniu wessac i nie puścić już do końca. To najlepsza cześć tekstu. 

Potem mamy znów Alojzego w swoim mieszkaniu i wizytę Królowej Nocy. Ten fragment fajnie gra z powodu motywu oglądania przez bohatera w telewizji czegoś, co jest reminescencją poprzedniego fragmentu, zarazem rozwijając wątek przeniesienia świadomości do ciała człowieka. A kiedy mówisz mi o tym, że Alojzy S jest Saggitariusem A, mój mózg robi radosnego fikołka, ukontentowany tworem Twojej wyobraźni. 

Pomimo tego, że masz tutaj dwa motywy, których nie potrafię jednoznacznie zinterpretować (wizyta na cmentarzu i czerwone archanioł y) to nie przeszkadza mi to cieszyć się opowieścią. Odniesienia do naszego świata, do pewnych elementów systemu, będących absurdalnymi, tylko pogłębiają moje zadowolenie z lektury. 

Naprawdę świetny tekst, który – podobnie jak opowiadanie Edwarda – dodatkowo przypomniał mi znów inny świetny tekst forumowy, w którym kosmos nie gra pierwszych skrzypiec, ale leży u podstaw opowieści, a na myśli mam "Drogę mleczną z wybojami" Gekiego. 

Pozdrawiam serdecznie :) 

Q

 

Known some call is air am

Dziękuję, Anet. Szczególnie po tym, jak w innym wątku napisałaś, że podoba Ci się coraz mniej.

 

Outta – nie ma za co przepraszać. Przeciwnie – to ja dziękuję, że rozważałbyś nominację mojego tekstu. Porównanie do opowiadania Gekiego bardzo mi pochlebia. Lubię ten tekst i uważam za wartościowy.

Dodatkowo powiem, że “Atramentowa sukienka” jest dla mnie pewnego rodzaju zwycięstwem nad problemami technicznymi, bo 90% tego tekstu powstało na komórce :) Nauczyłem się i mogę pisać z doskoku.

Jest to tym istotniejsze, że ostatnio niestety mam nieco mniej czasu. Ale jakoś damy radę ;D

Jeszcze raz dziękuję!

Ja na telefonie nawet komentarze mam ciężko pisać. Niestety ten opór raczej nie jest do przeskoczeni ale cieszę się, że Ty się jakoś odnajdujesz w takim pisaniu :) 

Known some call is air am

Czytałem dla przyjemności, bez interpretowania, a z wizualizowaniem, co było łatwe i nie męczyło. Dobrze napisane i zaskakujący dla mnie finał. Czegóż chcieć więcej. :)

Outta – u mnie to wymuszona konieczność. Nie zawsze mam swobodny dostęp do klawiatury, a nawet gdy go mam – nie zawsze mogę / potrafię coś sensownego napisać.

 

Koalo, dokładnie tak. Nie ma sensu się wysilać i niepotrzebnie łamać głowy – jeśli tekst nie ma czytelnej “pierwszej warstwy”, to znaczy, że coś z tym tekstem jest nie halo. A skojarzenia albo się pojawiają, albo nie. To nie partia szachów czy rebus, ale rozrywka :) Przynajmniej w założeniu autora ;D

Dzięki za odwiedziny! :)

Nowa Fantastyka