- Opowiadanie: Nova - Na pomoc sarnie

Na pomoc sarnie

Opo­wia­da­nie kon­kur­so­we

hasło: grzy­bo­branie w ga­le­rii han­dlo­wej

obraz: Sa­lva­dor Dali Upo­rczy­wość Pa­mię­ci, znane też jako Trwa­łość Pa­mię­ci. Na­zy­wa­ne też Miek­kie ze­ga­ry. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Na pomoc sarnie

Dro­dzy te­le­wi­dzo­wie, jak już in­for­mo­wa­li­śmy, wczo­raj aresz­to­wa­no Ty­mo­te­usza S., pseu­do­nim Sarna, po­szu­ki­wa­ne­go za bra­wu­ro­wą kra­dzież ob­ra­zu Sa­lva­do­ra Dalí, pod ty­tu­łem „Upo­rczy­wość pa­mię­ci”, z Mu­zeum Na­ro­do­we­go. Dzię­ki na­szym nie­zmor­do­wa­nym agen­tom do­tar­li­śmy do na­grań z prze­słu­cha­nia Ża­ne­ty S., żony Ty­mo­te­usza Sar­now­skie­go. Ups. Prze­pra­sza­my za niską ja­kość na­gra­nia.

– Za­czę­ło się od tego, że za­dzwo­nił do mnie mąż, że jest w mu­zeum. Oglą­da jakiś obraz, ale na­ma­lo­wa­ne na nim ze­ga­ry spły­wa­ją i on nie może się teraz ru­szyć, bo jedną ręką trzy­ma ko­mór­kę a drugą te ze­ga­ry i żebym jak naj­szyb­ciej przy­szła mu pomóc. A naj­pierw mam iść do pral­ni i wy­czy­tać czy zwy­kły pro­szek do pra­nia jest w sta­nie sprać farbę z płót­na, czy też po­trzeb­na jest ter­pen­ty­na. Oczy­wi­ście od razu po­bie­głam i spraw­dzi­łam.

– I co?

– Nic. Ter­pen­ty­ny nie zna­la­złam, a na prosz­ku było na­pi­sa­ne non bio, więc może to ozna­czać wszyst­ko. Oczy­wi­ście mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej skon­tak­to­wać się z mężem. Wzię­łam do ręki ko­mór­kę i pró­bo­wa­łam od­na­leźć go na li­ście kon­tak­tów, ale z ja­kichś przy­czyn kla­wi­sze ko­mór­ki roz­pu­ści­ły się i wolno spły­wa­ły mi po pal­cach, tak jak te mięk­kie ze­ga­ry na ob­ra­zie Sa­lva­do­ra Dalí. Po­my­śla­łam, że ko­mór­ki są bez­u­ży­tecz­ne za­wsze wtedy, kiedy się ich na­praw­dę po­trze­bu­je. Wy­rzu­ci­łam ko­mór­kę i po­sta­no­wi­łam do­trzeć do męża oso­bi­ście.

– Co było potem?

– Wy­szłam przed dom. Miesz­kam przy ta­kiej małej ulicz­ce, ale nie­ste­ty, wtedy wła­śnie as­falt był wy­jąt­ko­wo wzbu­rzo­ny i roz­rósł się do sze­ro­ko­ści sze­ściu pasów. Fale as­fal­tu były tak duże, że nie mo­głam przejść na drugą stro­nę, pew­nie by­ło­by po mnie, gdy­bym spró­bo­wa­ła.

– Co pani wtedy zro­bi­ła?

– Ro­zej­rza­łam się za ja­kimś ra­tun­kiem i do­strze­głam na­sze­go są­sia­da, który miesz­ka w domu obok. Sie­dział na dachu i ma­chał do mnie. Do­strze­głam, że sie­dzi w ogrom­nej me­ta­lo­wej balii i od razu po­czu­łam się le­piej. Za­czę­łam wspi­nać się po ścia­nie domu na jego dach, ale nie było to łatwe. Udało mi się wspiąć za­le­d­wie do wy­so­ko­ści pierw­sze­go pię­tra i dalej już nie dałam rady. Na szczę­ście są­siad podał mi po­moc­ną dłoń i wcią­gnął na dach. Tro­chę było mi głu­pio, że z mo­je­go po­wo­du na­cią­gnął sobie rękę tak bar­dzo, że le­ża­ła zwi­nię­ta jak wąż ogro­do­wy na dnie balii, ale naj­waż­niej­sze, że miał ko­mór­kę. Po­sta­no­wi­łam jej użyć, żeby za­dzwo­nić do męża. W końcu mu­sia­łam mu pomóc.

– Do­dzwo­ni­ła się pani?

– Nie. Jego ko­mór­ka rów­nież była ze­psu­ta. Na ekra­nie przy każ­dym z kon­tak­tów po­ka­zy­wał się inny obraz. Muszę tu wtrą­cić, że są­siad ma dobry gust, bo przy imie­niu męża po­ja­wił się naj­lep­szy obraz Sa­lva­do­ra Dalí, jakim jest „Trwa­łość pa­mię­ci”. Nie­ste­ty, nie po­mo­gło mi to w skon­tak­to­wa­niu się z mężem. Mu­sie­li­śmy coś zro­bić, więc zje­cha­li­śmy siłą roz­pę­du przez cały ten roz­sza­la­ły as­falt pro­sto do na­sze­go mu­zeum.

– Zna­la­zła tam pani męża?

– Nie. Na po­cząt­ku w ogóle nie wie­dzia­łam, że je­ste­śmy w mu­zeum, bo wje­cha­li­śmy bocz­ny­mi drzwia­mi, o któ­rych nawet nie wie­dzia­łam wcze­śniej, że ist­nie­ją. Mu­sia­łam przez dłuż­szy czas krą­żyć po róż­nych ko­ry­ta­rzach szu­ka­jąc męża, który po­trze­bo­wał mojej po­mo­cy, ale to nie było łatwe, bo kiedy tylko po­de­szłam do ja­kichś drzwi, te albo z hu­kiem za­trza­ski­wa­ły mi się przed nosem, albo zło­śli­wie zmie­nia­ły po­ło­że­nie. Taka szar­pa­ni­na była bar­dzo iry­tu­ją­ca: chcę zła­pać klam­kę, a tam za­wia­sy. I tak w koło Ma­cie­ju. Kiedy pra­wie już udało mi się wy­ła­mać jedne z mniej so­lid­nych drzwi, po­de­szła jakaś ko­bie­ta i cie­ka­wie mi się przy­glą­da­ła. Po­my­śla­łam, że to tak nie­grzecz­nie wga­piać się w kogoś, więc zro­bi­łam to samo: też za­czę­łam się wga­piać. I opła­ci­ło mi się, bo do­strze­głam w jej ręce ko­mór­kę. Po­wie­dzia­łam do niej: "Daj mi te­le­fon, muszę za­dzwo­nić do męża". Dała mi go, ale co z tego, pró­bo­wa­łam i pró­bo­wa­łam, ale jej ko­mór­ka była jakaś dziw­na, bo włą­cza­ły mi się tylko ka­na­ły te­le­wi­zyj­ne na ekra­nie, a to sport, a to po­go­da, nie po­tra­fi­łam nawet do­trzeć do listy kon­tak­tów. Od­da­łam jej ko­mór­kę i po­wie­dzia­łam znie­chę­co­na:

– Kur­czę, u cie­bie też nie ma kon­tak­tów, tylko ta głu­pia te­le­wi­zja. Mój są­siad to przy­naj­mniej miał ja­kieś ob­ra­zy.

– Ja też mam ob­ra­zy – od­po­wie­dzia­ła lekko ura­żo­nym tonem i za­bra­ła mi ko­mór­kę. Chwi­lę przy niej maj­stro­wa­ła i po­da­ła mi. Fak­tycz­nie, kiedy prze­glą­da­łam jej ob­ra­zy, udało mi się nawet na­tra­fić na mój ulu­bio­ny pod ty­tu­łem "Mięk­kie ze­ga­ry". Tyle że w jej ko­mór­ce wszyst­kie ele­men­ty były zie­lo­ne.

– Masz chyba ze­psu­ty te­le­fon, bo twój obraz ma prze­kła­ma­nia, za dużo tam zie­le­ni.

– Nie mam żad­nych prze­kła­mań – obu­rzy­ła się. – To za­le­ży od do­staw­cy in­ter­ne­tu bo każdy na­da­je swoją cechę. Ci co mają w Oran­ge, widzą wszyst­ko na po­ma­rań­czo­wo a ci, co mają w Play, będą wi­dzieć na fio­le­to­wo. A ty, gdzie masz in­ter­net?

Nie pa­mię­ta­łam, więc wo­la­łam się już z nią nie wda­wać w dys­ku­sje. Nagle ktoś mnie trą­cił w ramię. Zo­ba­czy­łam przed sobą roz­złosz­czo­ną twarz, mó­wią­cą: "Mu­sisz iść za mną". Nie od­wa­ży­łam się tego kwe­stio­no­wać, bo twarz była bar­dzo zła. Po­kor­nie za nią po­szłam. Otwo­rzy­ła ja­kieś drzwi, ale strasz­nie małe. Nie za bar­dzo chcia­łam przez nie prze­cho­dzić, więc za­miast tego za­czę­łam przy­glą­dać się twa­rzy. Skąd ja ją znam? Nie jest to moja mama, nie jest to też cio­cia Bo­żen­ka. W razie czego wo­la­łam się jed­nak upew­nić.

– Czy ty je­steś cio­cią Bo­żen­ką? – za­py­ta­łam.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ja tu pra­cu­ję! – po­wie­dzia­ła obu­rzo­na twarz.

– Ale moją mamą też nie je­steś? – chcia­łam być pewna na sto pro­cent. Na­praw­dę nie wiem, czym ją tak ura­zi­łam. Prze­cież moja mama to miła babka, więc po­rów­na­nie do niej nie po­win­no ni­ko­go ura­zić, a już na pewno nie jakąś obcą twarz. Twarz za­czę­ła puch­nąć, po­więk­szać się i zmie­nia­ła rysy tak szyb­ko, że pod­da­łam się z iden­ty­fi­ka­cją. Trud­no jest zi­den­ty­fi­ko­wać twarz, kiedy ma roz­miar głowy, ale to pra­wie nie­moż­li­we, kiedy przy­bie­rze roz­miar ekra­nu te­le­wi­zyj­ne­go, cho­ciaż nie, przy­rów­na­nie do ekra­nu te­le­wi­zo­ra nie jest naj­lep­sze. Może le­piej do ta­kie­go wiel­kie­go ba­lo­nu uro­dzi­no­we­go wiel­ko­ści te­le­wi­zo­ra. Nagle twarz spoj­rza­ła ostro spod su­fi­tu na moje buty i wy­krzyk­nę­ła:

– Ależ ty nie masz na sobie mu­ze­al­nych kapci!

Teraz i ja byłam prze­ra­żo­na. Mu­ze­al­ne kap­cie! Na­praw­dę nie mia­łam na sobie mu­ze­al­nych kapci! Prze­cież każdy, kto zwie­dza mu­zeum, musi mieć na sobie mu­ze­al­ne kap­cie! Za­czę­łam roz­glą­dać się in­ten­syw­nie, bo wiem, że za­wsze na ko­ry­ta­rzach były takie otwie­ra­ne od góry, wiel­kie po­jem­ni­ki, w któ­rych był cały stos mu­ze­al­nych kapci w róż­nych roz­mia­rach, nawet w kilku ko­lo­rach, takie fil­co­we. Nie­ste­ty żad­nych po­jem­ni­ków nie zo­ba­czy­łam. Sta­łam i sta­łam, roz­my­śla­jąc nad nie­by­tem mu­ze­al­nych kapci, i wtedy wy­my­śli­łam, jak roz­wią­zać pro­blem. Po­trze­bu­ję sko­ru­py żół­wia. Bez na­my­słu prze­ci­snę­łam się przez wska­za­ne mi nie­wiel­kie drzwi, bo wie­dzia­łam, że to naj­szyb­sze przej­ście do cen­trum han­dlo­we­go. A ja ko­niecz­nie mu­sia­łam kupić gdzieś sko­ru­pę żół­wia.

– Czy w cen­trum han­dlo­wym zna­la­zła pani męża?

– No wła­śnie nie, bo chwi­lo­wo my­śla­łam tylko o tym, że po­trze­bu­ję sko­ru­py żół­wia. Strasz­nie opor­nie mi to zna­le­zie­nie szło, po­nie­waż zro­bił się po­twor­ny tłok w ga­le­rii. Wszy­scy chcie­li osią­gnąć jak naj­lep­sze wy­ni­ki w grzy­bo­bra­niu. Grzy­bów było pełno i ludzi też, ale nie wolno było mieć ze sobą żad­ne­go pla­sti­ku: ani pu­deł­ka, ani siat­ki, ani re­kla­mów­ki, więc każdy ze­brał tyle grzy­bów, ile zmie­ścił do ręki. Pan wie, jak oni się prze­py­cha­li? Tu się­gam po pod­grzyb­ka, a jakaś wstręt­na baba wy­ry­wa mi go z ręki. Mu­sia­łam trza­snąć ją po ła­pach. Albo taka inna: krzy­czy, żeby zro­bić jej miej­sce, bo jest w ciąży, a tak na­praw­dę miała pod spód­ni­cą scho­wa­ne dzie­cia­ki, żeby było wię­cej rąk do trzy­ma­nia grzy­bów. Mówię praw­dę. Lu­dzie są okrop­ni. Wpa­dłam tylko na chwi­lę do zoo­lo­gicz­ne­go po tę sko­ru­pę. W środ­ku sie­dzia­ła nie­uprzej­ma eks­pe­dient­ka. Ja ją grzecz­nie pro­szę o sko­ru­pę, w miarę do­kład­nie na­kre­śli­łam, że ma być spora a ta pyta bez­czel­nie:

– Z żół­wia błot­ne­go czy mor­skie­go?

– Jaka jest mię­dzy nimi róż­ni­ca? – za­py­ta­łam, bo warto wie­dzieć.

– Jedna po­cho­dzi od żół­wia, który za życia był żół­wiem błot­nym a ten drugi był żół­wiem mor­skim – wy­ja­śni­ła, więc wzię­łam więk­szą. A kiedy wy­cho­dzi­łam, w ga­le­rii było jesz­cze wię­cej ludzi. Obok mnie jeden in­wa­li­da miał na­dzie­ję, że jak przy­je­chał wóz­kiem in­wa­lidz­kim, to na­zbie­ra naj­wię­cej grzy­bów, ale się prze­li­czył, bo nie mógł ich do­się­gnąć bez ujaw­nia­nia, że po­tra­fi cho­dzić. Kon­ku­ren­cja była bar­dzo silna. Jakaś dziew­czy­na po­sta­no­wi­ła grać ostro i sko­sić wszyst­kie grzy­by jed­nym cię­ciem. Tylko co z tego, skoro lu­dzie jej te po­ści­na­ne grzy­by po­zbie­ra­li, zanim ze­bra­ła pierw­sze trzy. Strasz­nie pła­ka­ła. Ale grzy­bo­bra­nie to grzy­bo­bra­nie. Wszyst­kie chwy­ty do­zwo­lo­ne. Wy­gra­łam, bo sko­ru­pa żół­wia nie jest z pla­sti­ku, więc uzbie­ra­łam naj­wię­cej grzy­bów ze wszyst­kich. W na­gro­dę do­sta­łam naj­słyn­niej­szy obraz Sa­lva­do­ra Dalí, pod ty­tu­łem „Trwa­łość pa­mię­ci". Ale nie mo­głam go przy­jąć, bo mia­łam ręce za­ję­te grzy­ba­mi. No i nie mo­głam po­zbyć się tej sko­ru­py żół­wia. Po­sta­no­wi­łam, że po ci­chut­ku zmyję się stam­tąd i znaj­dę męża, ale nie mo­głam, bo tłum nagle za­czął skan­do­wać:

– Bierz-ten-ob­raz! Bierz-ten-ob­raz! Aż w końcu pod­da­łam się i go za­bra­łam. Bie­głam naj­szyb­ciej, jak po­tra­fi­łam, chcia­łam ro­ze­pchnąć ten tłum i zu­peł­nie nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go oni wszy­scy wciąż skan­du­ją, skoro dawno wzię­łam obraz. Lu­dzie sta­wa­li się jacyś po­de­ner­wo­wa­ni, pewna ko­bie­ta zgu­bi­ła pe­ru­kę i na cały głos krzy­cza­ła: "Moje oku­la­ry, moje oku­la­ry", a i tak wszy­scy wi­dzie­li, że nie miała pe­ru­ki. Ale wie pan, jak to jest, lu­dzie by­wa­ją bez­li­to­śni.

– A gdzie pani dała sko­ru­pę żół­wia?

– Ależ pan wścib­ski! To są spra­wy pry­wat­ne, gdzie dałam. I ni­ko­mu nie muszę się tłu­ma­czyć. Wy­star­czy, że obraz za­sło­nił mi cały widok i nie mo­głam ni­g­dzie zna­leźć męża. Wy­my­śli­łam więc plan, bo musi pan wie­dzieć, że ja taka głu­pia to nie je­stem i po­tra­fię wy­my­ślać plany. Mój mąż lubi oglą­dać te­le­wi­zję, więc oczy­wi­stym jest, że jak mnie zo­ba­czy w te­le­wi­zo­rze z ob­ra­zem, to sam przyj­dzie do mu­zeum. Dobre, nie?

– A czemu nie do ga­le­rii han­dlo­wej?

– Temu to tłu­ma­czyć jak dziec­ku. A gdzie się trzy­ma ob­ra­zy? No, gdzie? No więc wla­złam do te­le­wi­zo­ra i cze­kam. Obraz uwie­ra mnie w brodę, bo w te­le­wi­zo­rze lekko cia­sna­wo, ale co mi tam, dla męża się po­świę­cę. Przy­cho­dzi jakaś krowa. Mówię jej grzecz­nie: Posuń się, bo za­sła­niasz widok, a ta nic, no, taka z niej krowa. Do­pie­ro jak na nią na­wrzesz­cza­łam, to jej się mleko skwa­si­ło w wy­mio­nach i po­szła. Mu­sia­łam stam­tąd iść, bo mo­gli­by mnie jesz­cze spa­lić na sto­sie za czary. Ja bym to jesz­cze znio­sła, ale ten obraz! Dzie­ło sztu­ki! Sam Dalí go ma­lo­wał, więc nie wy­pa­da.

– I co się stało potem?

– Pro­blem w tym, że nic. Przez całe wieki pró­bo­wa­łam zna­leźć drogę po­wrot­ną do mu­zeum, ale co po­szłam jakąś drogą, to albo tra­fi­łam na wy­sy­pi­sko śmie­ci, albo do za­kła­du po­grze­bo­we­go. A po co mi za­kład po­grze­bo­wy, no pytam się, po co? Nie, niech mi pan nie od­po­wia­da. Po za­kła­dzie po­grze­bo­wym za­li­czy­łam jesz­cze ma­sar­nię i wy­twór­nię raj­stop poń­czo­cho­wych. Tu aku­rat nie­źle się za­opa­trzy­łam, bo dobre raj­sto­py to ra­ry­tas. Na­wi­nę­łam parę z nich na obraz, żeby mi się nie zgu­bi­ły…

– A jak pani znowu tra­fi­ła do mu­zeum?

– Przez te raj­sto­py oczy­wi­ście. Na­wi­ja­łam tak i na­wi­ja­łam, aż w końcu pa­trzę, a tu moja zna­jo­ma twarz z mu­zeum prosi, żeby jej jedne dać. Mówię jej tak ła­god­nie, żeby jej znowu nie wku­rzyć, że po co jej raj­sto­py, jak samą twa­rzą jest tylko, ale potem myślę sobie: dam jej raj­sto­py, to mnie za­pro­wa­dzi do mu­zeum, bo prze­cież tam pra­cu­je. Nie­źle to sobie wy­kon­cy­po­wa­łam, no nie? Nie­waż­ne. Je­stem w mu­zeum i szu­kam męża. Co ja się go na­szu­ka­łam. Pro­blem w tym, że rzeź­by co chwi­la zmie­nia­ły po­zy­cje i za cho­le­rę nie po­tra­fi­łam po­znać, czy w ja­kiejś sali szu­ka­łam, czy jesz­cze nie, bo tam się wszyst­ko zmie­nia­ło jak w ka­lej­do­sko­pie. Wcho­dzę na ten przy­kład do sali z wy­pcha­ny­mi zwie­rzę­ta­mi, a tam jakiś wy­pcha­ny ła­będź wali mnie po gło­wie skrzy­dła­mi. Za­gro­zi­łam, że mu wszyst­kie pióra z dupy po­wy­ry­wam, a ten ucie­ka z krzy­kiem. Ale to był tylko taki ła­bę­dzi śpiew, bo da­le­ko nie uciekł.

– Co było dalej?

– Dalej była dal­sza sala. W tam­tej trzy­ma­li rzeź­by, ale kto ich tam wie, z czego te rzeź­by wy­ko­na­li, bo jak tam we­szłam, to trwa­ły w naj­lep­sze za­pa­sy i wła­śnie takie dwie zła­pa­ły się pod pachy i za­czę­ły się ta­rzać. Przy­po­mnia­ło mi to za­pa­sy w ki­sie­lu, co je wi­dzia­łam w ze­szłym roku na wcza­sach. Z mężem byłam, żeby było jasne. Wy­co­fa­łam się stam­tąd, bo tro­chę głu­pio oglą­dać takie prze­py­chan­ki, zwłasz­cza że obie były nagie. Ci rzeź­bia­rze sta­ro­żyt­ni to mu­sia­ły być nie­złe świry, bo oni nawet fa­ce­tów rzeź­bi­li nago, ale to już tylko taka moja dy­gre­sja. Wra­cam do te­ma­tu. W końcu do­tar­łam do głów­nej hali i zo­ba­czy­łam, że sta­ran­nie wy­po­le­ro­wa­ny par­kiet jest czymś za­bru­dzo­ny. Kiedy po­de­szłam bli­żej, do­strze­głam, że są to ze­ga­ry z ob­ra­zu Sa­lva­do­ra Dalí. Mu­sia­ło być chyba w tym mu­zeum za cie­pło, bo ma­so­wo za­czy­na­ły spły­wać z płót­na. Za­czę­łam ra­to­wać moje ulu­bio­ne ma­lo­wi­dło. Bra­łam ze­ga­ry w dło­nie, pod­no­si­łam je z pod­ło­gi naj­de­li­kat­niej, jak mo­głam, ale były śli­skie jak me­du­zy. Za­uwa­ży­łam, że kiedy chwy­ta­łam je szyb­ciej, to uda­wa­ło mi się taki zegar do­kle­ić do ob­ra­zu, zanim prze­le­ciał mi przez palce. Kiedy już pra­wie na­pra­wi­łam „Upo­rczy­wość pa­mię­ci” i przy­wró­ci­łam ze­ga­rom ich pier­wot­ne miej­sce, we­szła sprzą­tacz­ka, żeby umyć pod­ło­gę z resz­ty farby. Za­sta­no­wi­ło mnie, czy też używa prosz­ku bio, ale wtedy znowu nad­le­cia­ła spod su­fi­tu twarz i za­czę­ła krzy­czeć: „gdzie moje raj­sto­py?” Ja pa­trzę, a w rę­kach nie mam kom­plet­nie nic: ani ob­ra­zu, ani raj­stop, że już o sko­ru­pie żół­wia nie wspo­mnę. No i sam pan wi­dzisz, mój mąż nie mógł ukraść tego ob­ra­zu, on go tylko pró­bo­wał ra­to­wać. A że ze­ga­ry znik­nę­ły to winna jest sprzą­tacz­ka, bo farby nie wolno zmy­wać prosz­kiem, po­trzeb­na ter­pen­ty­na. A, i jesz­cze wi­dzia­łam jak takie spore czar­ne mrów­ki wy­no­si­ły jeden z ob­ra­zów, tyle, że jakoś nikt się tym nie prze­jął, bo wszy­scy wpa­try­wa­li się w twarz. Do­brze wam tylko radzę, za­in­te­re­suj­cie się tą ta­jem­ni­czą twa­rzą. Na pewno nie jest to cio­cia Bo­żen­ka, ale bę­dzie trud­no ją zi­den­ty­fi­ko­wać, bo zmie­nia rysy jak się wku­rzy.

– Kiedy zna­la­zła pani męża?

– Zaraz potem, jak mu­sia­łam ucie­kać przed wku­rzo­ną twa­rzą. Ja przez drzwi, a ta za mną, ja wpa­dam w takie mi­ni­drzwicz­ki jak dla psa, a ta to samo. No to ja siup w ko­mi­nek a ta chi­cho­cze, bo sobie tylko guza na­bi­łam. Za­uwa­ży­łam, że jak twarz robi się we­so­ła, to jest jakby lżej­sza i wpły­wa pod sufit. To ja do okna, otwo­rzy­łam na oścież i takim kop­nia­kiem, jak to robią pił­ka­rze, wy­wa­li­łam ją gdzieś da­le­ko. Pa­trzę, gdzie do­le­ci a tam mój mąż na traw­ni­ku ze sko­ru­pą żół­wia. Zanim do­le­cia­łam i wy­ja­śni­łam, że to moja sko­ru­pa, on już znik­nął a tłum skan­do­wał:

– Do-wię-zie­nia! Do-wię-zie­nia!

No i aresz­to­wa­li nie­bo­ra­ka, cho­ciaż nie­win­ny. Nie wie pan cho­ciaż, czy od­da­dzą mi sko­ru­pę? No bo jak ja teraz wrócę do domu? W czym prze­pły­nę ten cho­ler­ny as­falt?

Koniec

Komentarze

Chcia­ła­bym tylko za­uwa­żyć, że w przed­mo­wie nie po­da­łaś ob­ra­zu i hasła ;) I że "Po­trze­bu­ję sko­ru­pę żół­wia." -> po­trze­bu­ję czego? Sko­ru­py, nie sko­ru­pę. I tak z dwa razy przy­naj­mniej. Ależ to sza­lo­ne! I po­my­sło­we. Choć tro­chę cięż­ko za akcją na­dą­żyć. Choć lekka cha­otycz­ność wy­ni­ka pew­nie z kon­wen­cji, w któ­rej to bo­ha­ter­ka opo­wia­da hi­sto­rię, od­po­wia­da­jąc na wścib­skie py­ta­nia :) Po­wo­dzon­ka!

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Sza­lo­na hi­sto­ria, sza­lo­ne tempo. Ab­surd goni ab­surd. Obraz obec­ny do­słow­nie. Cie­ka­wy byłem, co zro­bisz z ha­słem. Mam takie samo. 

Brawa za wy­obraź­nię i bra­wu­ro­we po­dej­ście do za­da­nia.

 

Hej, szyb­ko się czy­ta­ło, za­krę­co­ne to­tal­nie, myślę, że do­brze sie­dzi w za­ło­że­niach kon­kur­su. 

Fale as­fal­tu były tak duże, że nie mo­głem przejść na drugą stro­nę, pew­nie by­ło­by po mnie, gdy­bym spró­bo­wa­ła.

Mimo ca­łe­go za­krę­ce­nia, chyba miało być tam “mo­głam” :D

Na plus – pil­nu­jesz, mimo ab­sur­dal­no­ści hi­sto­rii, żeby wszyst­ko było w miarę lo­gicz­ne, co spra­wia, że czy­tel­nik nie gubi się. Mam też wra­że­nie, że bo­ha­ter­ka jest po jakiś moc­nych grzyb­kach! :D

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! 

 

Ję­zy­ko­wo to taka mała ka­ta­stro­fa i od czy­ta­nia można się na­ba­wić bruk­si­zmu, co wpły­wa ne­ga­tyw­nie na ogól­ne wra­że­nia. Na pewno jest ab­sur­dal­nie, mo­men­ta­mi za­baw­nie i kró­lu­je lo­gi­ka snu, ale tekst mnie nie­ste­ty nie prze­ko­nał.

To chyba no­stal­gia, jedna wiel­ka tę­sk­no­ta za tam­ty­mi cza­sa­mi, tamtą modą, mu­zy­ką, sty­lem, ży­ciem...

No ze­ga­ry masz mięk­kie i całą resz­tę też. Nawet ko­la­na mam mięk­kie po lek­tu­rze;)

Sza­lo­ny sen w peł­nej oka­za­ło­ści. Naj­bar­dziej po­do­ba­ła mi się część z plą­ta­niem się po mu­zeum, nieco mniej kon­wen­cja prze­słu­cha­nia, bo dia­log zro­bił się okrop­nie nie­sy­me­trycz­ny.

Humor nie­rów­ny, cza­sem w moim gu­ście, innym razem nie, ale ogól­nie na plus.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Szcze­rze mó­wiąc, nie czy­ta­łem jesz­cze tek­stu, który le­piej od­da­wał­by lo­gi­kę snu jako ta­kie­go ;) Je­dy­ne, gdzie kon­wen­cja mi się wy­krza­czy­ła (cho­ciaż nie jest to nic złego, kon­kurs nie po­le­ga prze­cież na pi­sa­niu snów) to ręce plą­czą­ce się w balii z wodą. Przy­naj­mniej w moich snach są­siad bez pro­ble­mu by po mnie się­gnął, ale moja śnią­ca pod­świa­do­mość ra­czej nie zro­zu­mia­ła­by, że musi się to wią­zać z jakąś fi­zycz­ną mo­dy­fi­ka­cją ;)

Poza tym czy­ta­ło się nie­źle, w kilku miej­scach uśmiech­nę­ło. Zapis ca­ło­ści jako dia­lo­gu tro­chę kar­ko­łom­ny, ale wy­szło zde­cy­do­wa­nie le­piej niż go­rzej.

 

Mi sty­li­za­cja ję­zy­ka bo­ha­ter­ki przy­pa­dła do gustu, cho­ciaż w kilku miej­scach się za­cią­łem:

Wzię­łam do ręki ko­mór­kę i pró­bo­wa­łam od­na­leźć go na li­ście kon­tak­tów, ale z ja­kichś przy­czyn kla­wi­sze ko­mór­ki roz­pu­ści­ły się i tak wolno spły­wa­ły mi po pal­cach tak, jak te mięk­kie ze­ga­ry na ob­ra­zie Sa­lva­do­ra Dalí.

Prze­ci­nek le­piej przed całym “tak jak”.

Nie za bar­dzo chcia­łam przez nie prze­cho­dzić, więc, za­miast tego więc za­czę­łam przy­glą­dać się twa­rzy.

To na pewno po­win­no tu być?

Sta­łam i sta­łam[,+] roz­my­śla­jąc nad nie­by­tem mu­ze­al­nych kapci, i wtedy wy­my­śli­łam, jak roz­wią­zać pro­blem.

Mu­sia­łam stam­tąd iść, bo mo­gli­by mnie jesz­cze spa­lić na sto­sie za czary.

XD

 

Jako ogrom­ny już-nie-za­ka­mu­flo­wa­ny fan ab­sur­du po­zwo­lę sobie klik­nąć ;)

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

A ja je­stem nie­za­do­wo­lo­ny, bo nie wiem, która sko­ru­pa jest więk­sza – żół­wia błot­ne­go czy żół­wia mor­skie­go ;).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć!

Aby na­dą­żyć za (anty)lo­gi­ką snu, prze­szłaś to­tal­ną de­kon­struk­cję opo­wia­da­nia. Wszyst­ko jest w ka­wał­kach, rze­czy­wi­ście, jak we śnie, ale to spra­wia, że i ja czuję się roz­bi­ta. Nie­ste­ty, nie prze­ko­na­ła mnie taka forma tek­stu.

Po­zdra­wiam!

Cześć!

 

Lo­gi­ki snu zde­cy­do­wa­nie nie bra­ku­je i jest to duży plus. Ab­surd senny, po­god­ny i cał­ko­wi­cie nie­prze­wi­dy­wal­ny. Kli­mat tro­chę burzy ga­wę­dziar­ska forma ca­ło­ści, która tro­chę prze­szka­dza­ła mi wejść w świat, wi­dzia­łem go je­dy­nie oczy­ma bo­ha­ter­ki. Sama po­dróż w po­szu­ki­wa­niu męża wy­pa­dła nie­źle, chyba naj­bar­dziej spodo­ba­ło mi się wej­ście do te­le­wi­zo­ra. Nie­złe.

Z rze­czy edy­cyj­nych:

Nie za bar­dzo chcia­łam przez nie prze­cho­dzić, więc, za­miast tego więc za­czę­łam przy­glą­dać się twa­rzy.

dla­cze­go wciąż oni wszy­scy wciąż skan­du­ją

Po­zdra­wiam i Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Ogól­nie mó­wiąc, nie po­de­szło. 

Tro­chę nie­zręcz­nie mi ko­men­to­wać obraz, który jest bo­ha­te­rem rów­nież mo­je­go tek­stu, w związ­ku z tym, czep­nę się tylko za­im­ko­zy, która nie­ste­ty nie po­ma­ga w od­bio­rze tek­stu. Po­le­cam prze­te­sto­wać stwo­rzo­ny przez lu­ke­na be­to­mat → https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/28903

 

Po­ni­żej ka­wa­łek tek­stu prze­pusz­czo­ny przez to na­rzę­dzie:

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

fizyk

Wy­da­je mi się, że aku­rat tu za­im­ki są czę­ścią sty­li­za­cji, dają efekt bez­re­flek­syj­ne­go sło­wo­to­ku, biegu i pew­ne­go spłasz­cze­nia nar­ra­cji, że się tak wy­ra­żę.

 

@cha­la­bar­czyk

Być może tak jest, mnie, jed­nak nie czy­ta­ło się tego do­brze, co oczy­wi­ście nic nie mówi o ja­ko­ści tek­stu, bo “Ulis­se­sa” też nie czy­ta­ło mi się do­brze. wink

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Prze­pra­szam za prze­rwę, do­pie­ro teraz mo­głam się do­rwać do kom­pu­te­ra, więc będę od­pi­sy­wać we­dług ko­lej­no­ści:

NaNA: nad­ro­bi­łam za­le­głość, jak tylko mia­łam taką moż­li­wość, dzię­ki za przy­po­mnie­nie. Sko­ru­pę chęt­nie umiesz­czam we wła­ści­wej for­mie. 

 

AP: Dzię­ki za dobre słowo, super, że przy­pa­dło do gustu.

 

Jol­kaK: Dzię­ki za wy­ła­pa­nie li­te­rów­ki, już po­pra­wio­na. Masz rację, bo­ha­ter­ka miała tam sporo grzyb­ków. Całą sko­ru­pę. 

edit: teraz do­pie­ro zo­ba­czy­łam punk­ty. Wiel­kie dzię­ki.

 

Fan­to­ma­sie: To twój kon­kurs, Ty da­jesz za­ło­że­nia i tekst z ga­tun­ku: taaa… za­ło­że­nia wszyst­kie speł­ni­łaś ale nie ciesz się, i tak mi sie nie po­do­ba – jest nieco… su­biek­tyw­ny. Nie uwa­żasz?

 

 

Am­bush: Faj­nie, że prze­czy­ta­łaś i oce­ni­łaś. Tak, w snach tak mamy, nie da się roz­ło­żyć hu­mo­ru ide­al­nie. 

 

Ostam: Nie uwie­rzysz, ale mojej przy­ja­ciół­ce naj­bar­dziej przy­padł do gustu frag­ment z ręką wła­śnie. Ja­kież te gusta są różne, nie­praw­daż?

Ze spraw tech­nicz­nych – prze­cin­ki po­pra­wio­ne.

Na ko­niec dzię­ki za klika. Taki mały kli­czek a tak po­tra­fi ucie­szyć. 

 

Bar­dja­skier: Za­ło­że­nie ce­lo­we. Czyż­by nie spodo­ba­ło ci się pro­fe­sjo­nal­ne wy­ja­śnie­nie pani z zoo­lo­gicz­ne­go?

edit: punk­ty za­uwa­ży­łam do­pier dzić. Ba­aaar­dzo dzię­ku­ję. 

 

Chal­bar­czyk: I tak dzię­ku­ję, że prze­czy­ta­łaś do końca. A z opo­wia­da­nia­mi tak już jest, że nie mogą się po­do­bać wszyst­kim, bo świat byłby nudny.

 

kra­r85: Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i zna­le­zie­nie po­wtó­rzeń. A już mia­łam na­dzie­ję, że się wszyst­kich po­zby­łam. 

 

Fizyk 111: Szko­da, że ci nie po­de­szło, ale taki świat, wszyst­kich nie da się za­do­wo­lić. Prze­ży­ję.

Za to sko­men­tu­ję twój ko­men­tarz do­ty­czą­cy za­im­ko­zy.

Z naj­wię­szą przy­jem­no­ścią, roz­ko­szą wręcz pa­ko­wa­łam za­im­ki gdzie się da. Bo ab­surd wy­ba­cza ab­sur­dal­ną wy­po­wiedź to raz, a po dru­gie nasza bo­ha­ter­ka mi­strzy­nią ję­zy­ka pol­skie­go nie jest i nigdy nie była, czego nie ukry­wa­łam. Wiem, że do­pro­wa­dzi­łam tym fan­tho­ma­sa do bruk­si­zmu i nie mam wy­rzu­tów su­mie­nia. wink

A już po­rów­na­nie do Ulis­se­sa… mniam, mniam.

 

chal­bar­czyk: dzię­ki, że zo­ba­czy­łeś moje opko tak, jak ja je widzę. 

 

Obraz świet­ny. Cze­ka­łam na takie bez ludzi, a że długo nie było – wzię­łam z czło­wie­kiem z braku laku. ;p

 

Za­czy­nasz tak spo­koj­nie, niby kra­dzież ob­ra­zu, a tu żona Ty­mo­te­usza mnie roz­wa­la:

kla­wi­sze ko­mór­ki roz­pu­ści­ły się i tak wolno spły­wa­ły mi po pal­cach tak, jak te mięk­kie ze­ga­ry na ob­ra­zie Sa­lva­do­ra Dalí. Po­my­śla­łam, że ko­mór­ki są bez­u­ży­tecz­ne za­wsze wtedy, kiedy się ich na­praw­dę po­trze­bu­je.

XD

 

Opo­wieść jest lekko za­krę­co­na, taki ab­sur­dal­ny sen, w któ­rym dzie­ją się różne dziw­ne rze­czy. Je­dy­nie prze­szka­dza­ło mi wspo­mi­na­nie ob­ra­zu, nie wiem czy za­bieg ce­lo­wy, ale jakoś… no nie wiem.

 

Nie pa­mię­ta­łam,

Enter

 

Mo­men­ta­mi na­gro­ma­dze­nie ab­sur­du przy­tła­cza aż za bar­dzo, ale po­mysł na sko­ru­pę żół­wia do ku­pie­nia w mar­ke­cie, żeby mieć kap­cie – dobre. XD

 

No więc wla­złam do te­le­wi­zo­ra i cze­kam.

Po­my­sło­we. :D

 

– Dalej była dal­sza sala. (…)bo zmie­nia rysy jak się wku­rzy.

Ten aka­pit po­trze­bu­je od­de­chu. ;p

 

Ko­niec tro­chę za szyb­ki, nie wiem, czy miało to sens, ale w tym kon­kur­sie nie o sens cho­dzi. Myślę, że nad­miar róż­nych dziw­nych sy­tu­acji na­mno­żo­nych bli­sko sie­bie zbyt mnie przy­tła­czał, żebym tę sza­lo­ną przy­go­dę mogła prze­czy­tać z na­le­ży­tą przy­jem­no­ścią, co nie zna­czy, że nie uśmiech­nę­łam się w kilku miej­scach. ;)

 

Po­zdra­wiam,

Anan­ke

Sza­lo­ny tekst, ab­surd gło­śny i wy­raź­ny. Senna lo­gi­ka też. Cie­ka­wam, czy bo­ha­ter­ka wcho­dzi­ła do te­le­wi­zo­ra z ki­ne­sko­pem, czy też do ta­kie­go pła­skie­go…

Czy­ta­ło się przy­jem­nie – jest jakaś oś fa­bu­lar­na. Acz do gra­ni­cy ab­sur­dal­ne­go bólu dużo Ci nie bra­ku­je.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Choć od po­cząt­ku wia­do­mo, że cała rzecz jest wy­wia­dem z żoną Ty­mo­te­usza S., to oka­zu­je się, że dzien­ni­karz ma nie­wie­le do po­wie­dze­nia, a re­la­cja pani S. prze­ra­dza się w sło­wo­tok opi­su­ją­cy masę wiel­ce ab­sur­dal­nych i nie­wia­ry­god­nych zda­rzeń, tu­dzież trud­nych do po­ję­cia sy­tu­acji, że o oso­bli­wych per­so­nach nie wspo­mnę. Bar­dzo przy­pa­dło mi do gustu, że bo­ha­ter­ka, jak sło­wo­tocz­no­ści przy­sta­ło, używa ję­zy­ka po­tocz­ne­go, do­brze od­da­ją­ce­go jej stan za­afe­ro­wa­nia sy­tu­acją, w ja­kiej się zna­la­zła.

Za­rów­no obraz jak i hasło zna­la­zły w opo­wia­da­niu wła­ści­we sobie miej­sce.

Nie prze­pa­dam za opo­wia­da­nia­mi trak­tu­ją­cy­mi o snach, ale ta hi­sto­ria zdała mi się lek­ko­straw­na, miej­sca­mi sto­sow­nie za­baw­na i ge­ne­ral­nie sza­le­nie ab­sur­dal­na. ;)

 

tez za­czę­łam się wga­piać. → Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

A, praw­da, za­po­mnia­łam wspo­mnieć o sło­wo­to­ku. Pod ko­niec za­czął mnie mę­czyć. Ro­zu­miem, że bu­do­wa­nie po­sta­ci, że pa­su­je do kon­cep­cji, ale od­czu­łam prze­syt.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Anake: Dzię­ki za ko­men­tarz. Obraz w mojej opi­nii za­słu­gi­wał na wię­cej, niż tylko wzmian­kę więc zro­biam z niego oś wy­da­rzeń. I tu obie mamy tę samą opi­nię: jest świet­ny. Enter do­da­ny. :-)

Fin­kla: Miło, że wpa­dłaś i że przy­jem­nie ci się czy­ta­ło. Co do sło­wo­to­ku, to wspo­mnia­łam o tym już w jed­nym z wcze­śniej­szych ko­men­ta­rzy. Od­sy­łam wyżej. :-) 

re­gu­la­to­rzy: Li­te­rów­kę po­pra­wiam na­tych­miast i cie­szę się bar­dzo, że się spodo­ba­ło, choć, jak za­zna­czasz, nie jest to twój ulu­bio­ny typ opo­wia­dań. 

 

Nova, nie­zmier­nie mi miło, że ko­men­ta­rzyk Cię ucie­szył. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nova – tak, obraz jest nie­sa­mo­wi­ty. :)

Bar­dzo do­brze wy­pa­da lo­gi­ka snu ale chyba tro­chę bra­ku­je lep­sze­go na­pro­wa­dze­nia gdzie to wszyst­ko zmie­rza i dla­cze­go gdzie­kol­wiek zmie­rza :). Z po­cząt­ku ku­pi­łem tą for­mu­łę sza­lo­ne­go sło­wo­to­ku ale nie­ste­ty z cza­sem było coraz mniej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. W sen­sie nadal w po­rząd­ku ale jed­nak za­bra­kło cze­goś co by to moc­niej skle­iło tekst w ca­łość.

Fajny motyw z kap­cia­mi i w ogóle do­brze od­da­na senna lo­gicz­ność gdzie nie­praw­do­po­dob­ne które wła­śnie się zmie­ni­ło przy­ję­te jest jako coś nor­mal­ne­go w ko­lej­nej se­kun­dzie.

Czyli było nie­źle choć tro­chę mi za­bra­kło do bycia usa­tys­fak­cjo­no­wa­nym.

 

Kilka dro­bia­zgów do po­pra­wy/roz­wa­że­nia:

 

– Za­czę­ło się od tego, że za­dzwo­nił do mnie mąż, że jest w mu­zeum. Oglą­da jakiś

– Za­czę­ło się od tego, że za­dzwo­nił do mnie mąż, mó­wiąc że jest w mu­zeum. Oglą­dał jakiś

 

imie­niu męża po­ja­wił się naj­lep­szy obraz Sa­lva­do­ra Dalí, jakim jest „Trwa­łość pa­mię­ci”. Nie­ste­ty, nie po­mo­gło mi to w skon­tak­to­wa­niu się z mężem.

Po­wtó­rze­nie męża mężem

 

twarz. Twarz za­czę­ła puch­nąć, po­więk­szać się i zmie­nia­ła rysy tak szyb­ko, że pod­da­łam się z iden­ty­fi­ka­cją. Trud­no jest zi­den­ty­fi­ko­wać

Po­wtó­rze­nia twarz i iden­ty­fi­ka­cją zi­den­ty­fi­ko­wać

 

– Bierz-ten-ob­raz! Bierz-ten-ob­raz! Aż w końcu pod­da­łam

Tu by się przy­da­ło wrzu­cić zna­czek "– " albo za­cząć od nowej li­nij­ki.

 

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Edwar­dzie, po­zwo­li­ła­bym bo­ha­ter­ce na po­wtó­rze­nia i wy­ra­że­nia nie za­wsze po­praw­ne – wszak ona „sło­wo­to­czy”, a to ra­czej nie pod­le­ga kon­tro­li.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej Reg!

No tak oczy­wi­ście ma to sens. Nie­mniej te aku­rat wspo­mnia­ne po­wtó­rze­nie mnie wy­jąt­ko­wo za­ku­ły (EDIT: za­kłu­ły oczy­wi­ście :)) pod­czas czy­ta­nia więc po­zwo­li­łem sobie o nich wspo­mnieć. :)

Po­zdra­wiam!

Bar­dzo Cię ro­zu­miem, Edwar­dzie, zda­rza się bo­wiem, że naj­pierw widzę po­wtó­rze­nie lub inną uster­kę, a po chwi­li do­strze­gam, że są one cał­kiem uza­sad­nio­ne.

Po­zwo­lę sobie jesz­cze wy­ra­zić przy­pusz­cze­nie, że rze­czo­ne po­wtó­rze­nia pew­nie za­kłu­ły Cię, nie za­ku­ły, bo chyba zakuć nie mogły. ;)

Ser­decz­no­ści.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Oczy­wi­ście masz rację Reg. Po­zwo­li­łem sobie na­nieść po­praw­kę w ko­men­ta­rzu :). Dzię­ku­ję!

Bar­dzo pro­szę, Edwar­dzie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Edward Pi­tow­ski: Spra­wa sie wy­ja­śni­ła więc nie trze­ba już nic tłum­czyć. :-)

Re­gu­la­to­rzy: Dzię­ki za ko­men­tarz.

Anake: czy­ta­łaś może inne opko z tym samym ob­ra­zem w tle?

Nova, tak, czy­ta­łam. ;)

Bar­dzo pro­szę, Nova. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bar­dzo do­brze tu wkle­iłaś lo­gi­kę snu. Wiele razy mia­łam sen, w któ­rym chcia­łam gdzieś za­dzwo­nić, ale te­le­fon był jakiś dziw­ny i nie chciał współ­pra­co­wać. Wiele razy mia­łam też sen o tym, że cze­goś usil­nie szu­ka­łam albo spie­szy­łam się gdzieś i nie mo­głam tam do­trzeć. Czy­ta­jąc to opo­wia­da­nie, kiedy bo­ha­ter­ka usil­nie szu­ka­ła męża, mia­łam wra­że­nie ta­kiej nie­cier­pli­wo­ści ze snu i tylko cze­ka­łam, aż wresz­cie go od­naj­dzie, bo prze­cież po­trze­bo­wał po­mo­cy! Ogó­łem nie­złe opko, do­bi­jam do bi­blio­te­ki.

Ab­surd goni ab­surd, choć sam ra­tu­nek Sarny jakoś spe­cjal­nie ne za­po­wia­dał aż ta­kie­go na­tło­ku mo­ty­wów spod sali w psy­chia­try­ku ;) Hi­sto­ria jest za­baw­na, lo­gi­ka snu i biz­za­rycz­nosć po­zwo­li­ła na nie­złe fi­koł­ki fa­bu­lar­ne. Po­do­ba­ło mi się :) 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie 

Known some call is air am

Widzę tutaj i plusy, i mi­nu­sy. Na plus na pewno wpi­su­jesz się w kon­wen­cję, na kilka tek­stów, które czy­ta­łam jest chyba naj­moc­niej lo­gicz­no-sen­ny. Kilka razy też uśmiech­nę­ło, bo wpla­ta­łaś nie­na­chal­ny i lek­ko­straw­ny humor.

 

Na minus są dłu­ży­zny, bo opo­wieść zdo­mi­no­wa­ła ca­łość, oso­bi­ście chęt­nie bym prze­czy­ta­ła częst­sze kon­try dzien­ni­ka­rza. Ogól­nie w pew­nym mo­men­cie ca­łość za­czę­ła mi się dłu­żyć, ale to może być aku­rat naj­mniej istot­ne, bo czy­ta­łam to wie­czo­rem z mniej śwież­szym umy­słem :P 

So­na­ta: 

Cie­szę się, że nie ja jedna nie po­tra­fię w moich snach uru­cho­mić ko­mór­ki. Tutaj przy­zna­ję się do pla­gia­tu. Ze­rżnę­łam motyw z moich wła­sn­hych, pry­wat­nych snów. wink

Outta Sewer:

Bar­dzo się cie­szę, że tra­fi­łam w gust. Jak wia­do­mo gust czy­tel­ni­ków na pstrym koniu jeź­dzi. 

Old Guard:

Nie do­pusz­cze­nie dzien­ni­ka­rza do glosu było za­bie­giem ce­lo­wym, pod­kre­śla­ją­cym ab­surd roz­mo­wy. Faj­nie, że dłu­ży­zny nine za­trzy­ma­ły cię i do­brnę­łaś szczę­śli­wie do końca. 

Przy­jem­nie się czy­ta­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet: Dzię­ki że wpa­dłaś i prze­czy­ta­łaś. A jak dodać do tego, że się spodo­ba­ło, to już mam miły wie­czór. 

Po kilku tek­stach z “Obłęd­ni” nie dałem rady czy­tać na­stęp­nych. Dzi­siaj wpa­dłem na Twój, Au­tor­ko, i spodo­bał mi się. Co wię­cej, uśmiech­nął, może wła­śnie dzię­ki sło­wo­to­ko­wi bo­ha­ter­ki. Do­brze, że jest w Bi­blio­te­ce.

Taki był cel tego opka. Wy­wo­łać uśmiech na twa­rzy ssa­ków: ludzi, mi­siów itp.

Nowa Fantastyka