
Opowiadanie konkursowe
hasło: grzybobranie w galerii handlowej
obraz: Salvador Dali Uporczywość Pamięci, znane też jako Trwałość Pamięci. Nazywane też Miekkie zegary.
Opowiadanie konkursowe
hasło: grzybobranie w galerii handlowej
obraz: Salvador Dali Uporczywość Pamięci, znane też jako Trwałość Pamięci. Nazywane też Miekkie zegary.
Drodzy telewidzowie, jak już informowaliśmy, wczoraj aresztowano Tymoteusza S., pseudonim Sarna, poszukiwanego za brawurową kradzież obrazu Salvadora Dalí, pod tytułem „Uporczywość pamięci”, z Muzeum Narodowego. Dzięki naszym niezmordowanym agentom dotarliśmy do nagrań z przesłuchania Żanety S., żony Tymoteusza Sarnowskiego. Ups. Przepraszamy za niską jakość nagrania.
– Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie mąż, że jest w muzeum. Ogląda jakiś obraz, ale namalowane na nim zegary spływają i on nie może się teraz ruszyć, bo jedną ręką trzyma komórkę a drugą te zegary i żebym jak najszybciej przyszła mu pomóc. A najpierw mam iść do pralni i wyczytać czy zwykły proszek do prania jest w stanie sprać farbę z płótna, czy też potrzebna jest terpentyna. Oczywiście od razu pobiegłam i sprawdziłam.
– I co?
– Nic. Terpentyny nie znalazłam, a na proszku było napisane non bio, więc może to oznaczać wszystko. Oczywiście musiałam jak najszybciej skontaktować się z mężem. Wzięłam do ręki komórkę i próbowałam odnaleźć go na liście kontaktów, ale z jakichś przyczyn klawisze komórki rozpuściły się i wolno spływały mi po palcach, tak jak te miękkie zegary na obrazie Salvadora Dalí. Pomyślałam, że komórki są bezużyteczne zawsze wtedy, kiedy się ich naprawdę potrzebuje. Wyrzuciłam komórkę i postanowiłam dotrzeć do męża osobiście.
– Co było potem?
– Wyszłam przed dom. Mieszkam przy takiej małej uliczce, ale niestety, wtedy właśnie asfalt był wyjątkowo wzburzony i rozrósł się do szerokości sześciu pasów. Fale asfaltu były tak duże, że nie mogłam przejść na drugą stronę, pewnie byłoby po mnie, gdybym spróbowała.
– Co pani wtedy zrobiła?
– Rozejrzałam się za jakimś ratunkiem i dostrzegłam naszego sąsiada, który mieszka w domu obok. Siedział na dachu i machał do mnie. Dostrzegłam, że siedzi w ogromnej metalowej balii i od razu poczułam się lepiej. Zaczęłam wspinać się po ścianie domu na jego dach, ale nie było to łatwe. Udało mi się wspiąć zaledwie do wysokości pierwszego piętra i dalej już nie dałam rady. Na szczęście sąsiad podał mi pomocną dłoń i wciągnął na dach. Trochę było mi głupio, że z mojego powodu naciągnął sobie rękę tak bardzo, że leżała zwinięta jak wąż ogrodowy na dnie balii, ale najważniejsze, że miał komórkę. Postanowiłam jej użyć, żeby zadzwonić do męża. W końcu musiałam mu pomóc.
– Dodzwoniła się pani?
– Nie. Jego komórka również była zepsuta. Na ekranie przy każdym z kontaktów pokazywał się inny obraz. Muszę tu wtrącić, że sąsiad ma dobry gust, bo przy imieniu męża pojawił się najlepszy obraz Salvadora Dalí, jakim jest „Trwałość pamięci”. Niestety, nie pomogło mi to w skontaktowaniu się z mężem. Musieliśmy coś zrobić, więc zjechaliśmy siłą rozpędu przez cały ten rozszalały asfalt prosto do naszego muzeum.
– Znalazła tam pani męża?
– Nie. Na początku w ogóle nie wiedziałam, że jesteśmy w muzeum, bo wjechaliśmy bocznymi drzwiami, o których nawet nie wiedziałam wcześniej, że istnieją. Musiałam przez dłuższy czas krążyć po różnych korytarzach szukając męża, który potrzebował mojej pomocy, ale to nie było łatwe, bo kiedy tylko podeszłam do jakichś drzwi, te albo z hukiem zatrzaskiwały mi się przed nosem, albo złośliwie zmieniały położenie. Taka szarpanina była bardzo irytująca: chcę złapać klamkę, a tam zawiasy. I tak w koło Macieju. Kiedy prawie już udało mi się wyłamać jedne z mniej solidnych drzwi, podeszła jakaś kobieta i ciekawie mi się przyglądała. Pomyślałam, że to tak niegrzecznie wgapiać się w kogoś, więc zrobiłam to samo: też zaczęłam się wgapiać. I opłaciło mi się, bo dostrzegłam w jej ręce komórkę. Powiedziałam do niej: "Daj mi telefon, muszę zadzwonić do męża". Dała mi go, ale co z tego, próbowałam i próbowałam, ale jej komórka była jakaś dziwna, bo włączały mi się tylko kanały telewizyjne na ekranie, a to sport, a to pogoda, nie potrafiłam nawet dotrzeć do listy kontaktów. Oddałam jej komórkę i powiedziałam zniechęcona:
– Kurczę, u ciebie też nie ma kontaktów, tylko ta głupia telewizja. Mój sąsiad to przynajmniej miał jakieś obrazy.
– Ja też mam obrazy – odpowiedziała lekko urażonym tonem i zabrała mi komórkę. Chwilę przy niej majstrowała i podała mi. Faktycznie, kiedy przeglądałam jej obrazy, udało mi się nawet natrafić na mój ulubiony pod tytułem "Miękkie zegary". Tyle że w jej komórce wszystkie elementy były zielone.
– Masz chyba zepsuty telefon, bo twój obraz ma przekłamania, za dużo tam zieleni.
– Nie mam żadnych przekłamań – oburzyła się. – To zależy od dostawcy internetu bo każdy nadaje swoją cechę. Ci co mają w Orange, widzą wszystko na pomarańczowo a ci, co mają w Play, będą widzieć na fioletowo. A ty, gdzie masz internet?
Nie pamiętałam, więc wolałam się już z nią nie wdawać w dyskusje. Nagle ktoś mnie trącił w ramię. Zobaczyłam przed sobą rozzłoszczoną twarz, mówiącą: "Musisz iść za mną". Nie odważyłam się tego kwestionować, bo twarz była bardzo zła. Pokornie za nią poszłam. Otworzyła jakieś drzwi, ale strasznie małe. Nie za bardzo chciałam przez nie przechodzić, więc zamiast tego zaczęłam przyglądać się twarzy. Skąd ja ją znam? Nie jest to moja mama, nie jest to też ciocia Bożenka. W razie czego wolałam się jednak upewnić.
– Czy ty jesteś ciocią Bożenką? – zapytałam.
– Oczywiście, że nie. Ja tu pracuję! – powiedziała oburzona twarz.
– Ale moją mamą też nie jesteś? – chciałam być pewna na sto procent. Naprawdę nie wiem, czym ją tak uraziłam. Przecież moja mama to miła babka, więc porównanie do niej nie powinno nikogo urazić, a już na pewno nie jakąś obcą twarz. Twarz zaczęła puchnąć, powiększać się i zmieniała rysy tak szybko, że poddałam się z identyfikacją. Trudno jest zidentyfikować twarz, kiedy ma rozmiar głowy, ale to prawie niemożliwe, kiedy przybierze rozmiar ekranu telewizyjnego, chociaż nie, przyrównanie do ekranu telewizora nie jest najlepsze. Może lepiej do takiego wielkiego balonu urodzinowego wielkości telewizora. Nagle twarz spojrzała ostro spod sufitu na moje buty i wykrzyknęła:
– Ależ ty nie masz na sobie muzealnych kapci!
Teraz i ja byłam przerażona. Muzealne kapcie! Naprawdę nie miałam na sobie muzealnych kapci! Przecież każdy, kto zwiedza muzeum, musi mieć na sobie muzealne kapcie! Zaczęłam rozglądać się intensywnie, bo wiem, że zawsze na korytarzach były takie otwierane od góry, wielkie pojemniki, w których był cały stos muzealnych kapci w różnych rozmiarach, nawet w kilku kolorach, takie filcowe. Niestety żadnych pojemników nie zobaczyłam. Stałam i stałam, rozmyślając nad niebytem muzealnych kapci, i wtedy wymyśliłam, jak rozwiązać problem. Potrzebuję skorupy żółwia. Bez namysłu przecisnęłam się przez wskazane mi niewielkie drzwi, bo wiedziałam, że to najszybsze przejście do centrum handlowego. A ja koniecznie musiałam kupić gdzieś skorupę żółwia.
– Czy w centrum handlowym znalazła pani męża?
– No właśnie nie, bo chwilowo myślałam tylko o tym, że potrzebuję skorupy żółwia. Strasznie opornie mi to znalezienie szło, ponieważ zrobił się potworny tłok w galerii. Wszyscy chcieli osiągnąć jak najlepsze wyniki w grzybobraniu. Grzybów było pełno i ludzi też, ale nie wolno było mieć ze sobą żadnego plastiku: ani pudełka, ani siatki, ani reklamówki, więc każdy zebrał tyle grzybów, ile zmieścił do ręki. Pan wie, jak oni się przepychali? Tu sięgam po podgrzybka, a jakaś wstrętna baba wyrywa mi go z ręki. Musiałam trzasnąć ją po łapach. Albo taka inna: krzyczy, żeby zrobić jej miejsce, bo jest w ciąży, a tak naprawdę miała pod spódnicą schowane dzieciaki, żeby było więcej rąk do trzymania grzybów. Mówię prawdę. Ludzie są okropni. Wpadłam tylko na chwilę do zoologicznego po tę skorupę. W środku siedziała nieuprzejma ekspedientka. Ja ją grzecznie proszę o skorupę, w miarę dokładnie nakreśliłam, że ma być spora a ta pyta bezczelnie:
– Z żółwia błotnego czy morskiego?
– Jaka jest między nimi różnica? – zapytałam, bo warto wiedzieć.
– Jedna pochodzi od żółwia, który za życia był żółwiem błotnym a ten drugi był żółwiem morskim – wyjaśniła, więc wzięłam większą. A kiedy wychodziłam, w galerii było jeszcze więcej ludzi. Obok mnie jeden inwalida miał nadzieję, że jak przyjechał wózkiem inwalidzkim, to nazbiera najwięcej grzybów, ale się przeliczył, bo nie mógł ich dosięgnąć bez ujawniania, że potrafi chodzić. Konkurencja była bardzo silna. Jakaś dziewczyna postanowiła grać ostro i skosić wszystkie grzyby jednym cięciem. Tylko co z tego, skoro ludzie jej te pościnane grzyby pozbierali, zanim zebrała pierwsze trzy. Strasznie płakała. Ale grzybobranie to grzybobranie. Wszystkie chwyty dozwolone. Wygrałam, bo skorupa żółwia nie jest z plastiku, więc uzbierałam najwięcej grzybów ze wszystkich. W nagrodę dostałam najsłynniejszy obraz Salvadora Dalí, pod tytułem „Trwałość pamięci". Ale nie mogłam go przyjąć, bo miałam ręce zajęte grzybami. No i nie mogłam pozbyć się tej skorupy żółwia. Postanowiłam, że po cichutku zmyję się stamtąd i znajdę męża, ale nie mogłam, bo tłum nagle zaczął skandować:
– Bierz-ten-obraz! Bierz-ten-obraz! Aż w końcu poddałam się i go zabrałam. Biegłam najszybciej, jak potrafiłam, chciałam rozepchnąć ten tłum i zupełnie nie rozumiałam, dlaczego oni wszyscy wciąż skandują, skoro dawno wzięłam obraz. Ludzie stawali się jacyś podenerwowani, pewna kobieta zgubiła perukę i na cały głos krzyczała: "Moje okulary, moje okulary", a i tak wszyscy widzieli, że nie miała peruki. Ale wie pan, jak to jest, ludzie bywają bezlitośni.
– A gdzie pani dała skorupę żółwia?
– Ależ pan wścibski! To są sprawy prywatne, gdzie dałam. I nikomu nie muszę się tłumaczyć. Wystarczy, że obraz zasłonił mi cały widok i nie mogłam nigdzie znaleźć męża. Wymyśliłam więc plan, bo musi pan wiedzieć, że ja taka głupia to nie jestem i potrafię wymyślać plany. Mój mąż lubi oglądać telewizję, więc oczywistym jest, że jak mnie zobaczy w telewizorze z obrazem, to sam przyjdzie do muzeum. Dobre, nie?
– A czemu nie do galerii handlowej?
– Temu to tłumaczyć jak dziecku. A gdzie się trzyma obrazy? No, gdzie? No więc wlazłam do telewizora i czekam. Obraz uwiera mnie w brodę, bo w telewizorze lekko ciasnawo, ale co mi tam, dla męża się poświęcę. Przychodzi jakaś krowa. Mówię jej grzecznie: Posuń się, bo zasłaniasz widok, a ta nic, no, taka z niej krowa. Dopiero jak na nią nawrzeszczałam, to jej się mleko skwasiło w wymionach i poszła. Musiałam stamtąd iść, bo mogliby mnie jeszcze spalić na stosie za czary. Ja bym to jeszcze zniosła, ale ten obraz! Dzieło sztuki! Sam Dalí go malował, więc nie wypada.
– I co się stało potem?
– Problem w tym, że nic. Przez całe wieki próbowałam znaleźć drogę powrotną do muzeum, ale co poszłam jakąś drogą, to albo trafiłam na wysypisko śmieci, albo do zakładu pogrzebowego. A po co mi zakład pogrzebowy, no pytam się, po co? Nie, niech mi pan nie odpowiada. Po zakładzie pogrzebowym zaliczyłam jeszcze masarnię i wytwórnię rajstop pończochowych. Tu akurat nieźle się zaopatrzyłam, bo dobre rajstopy to rarytas. Nawinęłam parę z nich na obraz, żeby mi się nie zgubiły…
– A jak pani znowu trafiła do muzeum?
– Przez te rajstopy oczywiście. Nawijałam tak i nawijałam, aż w końcu patrzę, a tu moja znajoma twarz z muzeum prosi, żeby jej jedne dać. Mówię jej tak łagodnie, żeby jej znowu nie wkurzyć, że po co jej rajstopy, jak samą twarzą jest tylko, ale potem myślę sobie: dam jej rajstopy, to mnie zaprowadzi do muzeum, bo przecież tam pracuje. Nieźle to sobie wykoncypowałam, no nie? Nieważne. Jestem w muzeum i szukam męża. Co ja się go naszukałam. Problem w tym, że rzeźby co chwila zmieniały pozycje i za cholerę nie potrafiłam poznać, czy w jakiejś sali szukałam, czy jeszcze nie, bo tam się wszystko zmieniało jak w kalejdoskopie. Wchodzę na ten przykład do sali z wypchanymi zwierzętami, a tam jakiś wypchany łabędź wali mnie po głowie skrzydłami. Zagroziłam, że mu wszystkie pióra z dupy powyrywam, a ten ucieka z krzykiem. Ale to był tylko taki łabędzi śpiew, bo daleko nie uciekł.
– Co było dalej?
– Dalej była dalsza sala. W tamtej trzymali rzeźby, ale kto ich tam wie, z czego te rzeźby wykonali, bo jak tam weszłam, to trwały w najlepsze zapasy i właśnie takie dwie złapały się pod pachy i zaczęły się tarzać. Przypomniało mi to zapasy w kisielu, co je widziałam w zeszłym roku na wczasach. Z mężem byłam, żeby było jasne. Wycofałam się stamtąd, bo trochę głupio oglądać takie przepychanki, zwłaszcza że obie były nagie. Ci rzeźbiarze starożytni to musiały być niezłe świry, bo oni nawet facetów rzeźbili nago, ale to już tylko taka moja dygresja. Wracam do tematu. W końcu dotarłam do głównej hali i zobaczyłam, że starannie wypolerowany parkiet jest czymś zabrudzony. Kiedy podeszłam bliżej, dostrzegłam, że są to zegary z obrazu Salvadora Dalí. Musiało być chyba w tym muzeum za ciepło, bo masowo zaczynały spływać z płótna. Zaczęłam ratować moje ulubione malowidło. Brałam zegary w dłonie, podnosiłam je z podłogi najdelikatniej, jak mogłam, ale były śliskie jak meduzy. Zauważyłam, że kiedy chwytałam je szybciej, to udawało mi się taki zegar dokleić do obrazu, zanim przeleciał mi przez palce. Kiedy już prawie naprawiłam „Uporczywość pamięci” i przywróciłam zegarom ich pierwotne miejsce, weszła sprzątaczka, żeby umyć podłogę z reszty farby. Zastanowiło mnie, czy też używa proszku bio, ale wtedy znowu nadleciała spod sufitu twarz i zaczęła krzyczeć: „gdzie moje rajstopy?” Ja patrzę, a w rękach nie mam kompletnie nic: ani obrazu, ani rajstop, że już o skorupie żółwia nie wspomnę. No i sam pan widzisz, mój mąż nie mógł ukraść tego obrazu, on go tylko próbował ratować. A że zegary zniknęły to winna jest sprzątaczka, bo farby nie wolno zmywać proszkiem, potrzebna terpentyna. A, i jeszcze widziałam jak takie spore czarne mrówki wynosiły jeden z obrazów, tyle, że jakoś nikt się tym nie przejął, bo wszyscy wpatrywali się w twarz. Dobrze wam tylko radzę, zainteresujcie się tą tajemniczą twarzą. Na pewno nie jest to ciocia Bożenka, ale będzie trudno ją zidentyfikować, bo zmienia rysy jak się wkurzy.
– Kiedy znalazła pani męża?
– Zaraz potem, jak musiałam uciekać przed wkurzoną twarzą. Ja przez drzwi, a ta za mną, ja wpadam w takie minidrzwiczki jak dla psa, a ta to samo. No to ja siup w kominek a ta chichocze, bo sobie tylko guza nabiłam. Zauważyłam, że jak twarz robi się wesoła, to jest jakby lżejsza i wpływa pod sufit. To ja do okna, otworzyłam na oścież i takim kopniakiem, jak to robią piłkarze, wywaliłam ją gdzieś daleko. Patrzę, gdzie doleci a tam mój mąż na trawniku ze skorupą żółwia. Zanim doleciałam i wyjaśniłam, że to moja skorupa, on już zniknął a tłum skandował:
– Do-wię-zienia! Do-wię-zienia!
No i aresztowali nieboraka, chociaż niewinny. Nie wie pan chociaż, czy oddadzą mi skorupę? No bo jak ja teraz wrócę do domu? W czym przepłynę ten cholerny asfalt?
Chciałabym tylko zauważyć, że w przedmowie nie podałaś obrazu i hasła ;) I że "Potrzebuję skorupę żółwia." -> potrzebuję czego? Skorupy, nie skorupę. I tak z dwa razy przynajmniej. Ależ to szalone! I pomysłowe. Choć trochę ciężko za akcją nadążyć. Choć lekka chaotyczność wynika pewnie z konwencji, w której to bohaterka opowiada historię, odpowiadając na wścibskie pytania :) Powodzonka!
Spodziewaj się niespodziewanego
Szalona historia, szalone tempo. Absurd goni absurd. Obraz obecny dosłownie. Ciekawy byłem, co zrobisz z hasłem. Mam takie samo.
Brawa za wyobraźnię i brawurowe podejście do zadania.
Hej, szybko się czytało, zakręcone totalnie, myślę, że dobrze siedzi w założeniach konkursu.
Fale asfaltu były tak duże, że nie mogłem przejść na drugą stronę, pewnie byłoby po mnie, gdybym spróbowała.
Mimo całego zakręcenia, chyba miało być tam “mogłam” :D
Na plus – pilnujesz, mimo absurdalności historii, żeby wszystko było w miarę logiczne, co sprawia, że czytelnik nie gubi się. Mam też wrażenie, że bohaterka jest po jakiś mocnych grzybkach! :D
Powodzenia w konkursie!
Językowo to taka mała katastrofa i od czytania można się nabawić bruksizmu, co wpływa negatywnie na ogólne wrażenia. Na pewno jest absurdalnie, momentami zabawnie i króluje logika snu, ale tekst mnie niestety nie przekonał.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
No zegary masz miękkie i całą resztę też. Nawet kolana mam miękkie po lekturze;)
Szalony sen w pełnej okazałości. Najbardziej podobała mi się część z plątaniem się po muzeum, nieco mniej konwencja przesłuchania, bo dialog zrobił się okropnie niesymetryczny.
Humor nierówny, czasem w moim guście, innym razem nie, ale ogólnie na plus.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Szczerze mówiąc, nie czytałem jeszcze tekstu, który lepiej oddawałby logikę snu jako takiego ;) Jedyne, gdzie konwencja mi się wykrzaczyła (chociaż nie jest to nic złego, konkurs nie polega przecież na pisaniu snów) to ręce plączące się w balii z wodą. Przynajmniej w moich snach sąsiad bez problemu by po mnie sięgnął, ale moja śniąca podświadomość raczej nie zrozumiałaby, że musi się to wiązać z jakąś fizyczną modyfikacją ;)
Poza tym czytało się nieźle, w kilku miejscach uśmiechnęło. Zapis całości jako dialogu trochę karkołomny, ale wyszło zdecydowanie lepiej niż gorzej.
Mi stylizacja języka bohaterki przypadła do gustu, chociaż w kilku miejscach się zaciąłem:
Wzięłam do ręki komórkę i próbowałam odnaleźć go na liście kontaktów, ale z jakichś przyczyn klawisze komórki rozpuściły się i tak wolno spływały mi po palcach tak, jak te miękkie zegary na obrazie Salvadora Dalí.
Przecinek lepiej przed całym “tak jak”.
Nie za bardzo chciałam przez nie przechodzić, więc, zamiast tego więc zaczęłam przyglądać się twarzy.
To na pewno powinno tu być?
Stałam i stałam[,+] rozmyślając nad niebytem muzealnych kapci, i wtedy wymyśliłam, jak rozwiązać problem.
Musiałam stamtąd iść, bo mogliby mnie jeszcze spalić na stosie za czary.
XD
Jako ogromny już-nie-zakamuflowany fan absurdu pozwolę sobie kliknąć ;)
Pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
A ja jestem niezadowolony, bo nie wiem, która skorupa jest większa – żółwia błotnego czy żółwia morskiego ;).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć!
Aby nadążyć za (anty)logiką snu, przeszłaś totalną dekonstrukcję opowiadania. Wszystko jest w kawałkach, rzeczywiście, jak we śnie, ale to sprawia, że i ja czuję się rozbita. Niestety, nie przekonała mnie taka forma tekstu.
Pozdrawiam!
Cześć!
Logiki snu zdecydowanie nie brakuje i jest to duży plus. Absurd senny, pogodny i całkowicie nieprzewidywalny. Klimat trochę burzy gawędziarska forma całości, która trochę przeszkadzała mi wejść w świat, widziałem go jedynie oczyma bohaterki. Sama podróż w poszukiwaniu męża wypadła nieźle, chyba najbardziej spodobało mi się wejście do telewizora. Niezłe.
Z rzeczy edycyjnych:
Nie za bardzo chciałam przez nie przechodzić, więc, zamiast tego
więczaczęłam przyglądać się twarzy.
dlaczego
wciążoni wszyscy wciąż skandują
Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Ogólnie mówiąc, nie podeszło.
Trochę niezręcznie mi komentować obraz, który jest bohaterem również mojego tekstu, w związku z tym, czepnę się tylko zaimkozy, która niestety nie pomaga w odbiorze tekstu. Polecam przetestować stworzony przez lukena betomat → https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/28903
Poniżej kawałek tekstu przepuszczony przez to narzędzie:
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
fizyk
Wydaje mi się, że akurat tu zaimki są częścią stylizacji, dają efekt bezrefleksyjnego słowotoku, biegu i pewnego spłaszczenia narracji, że się tak wyrażę.
@chalabarczyk
Być może tak jest, mnie, jednak nie czytało się tego dobrze, co oczywiście nic nie mówi o jakości tekstu, bo “Ulissesa” też nie czytało mi się dobrze.
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
Przepraszam za przerwę, dopiero teraz mogłam się dorwać do komputera, więc będę odpisywać według kolejności:
NaNA: nadrobiłam zaległość, jak tylko miałam taką możliwość, dzięki za przypomnienie. Skorupę chętnie umieszczam we właściwej formie.
AP: Dzięki za dobre słowo, super, że przypadło do gustu.
JolkaK: Dzięki za wyłapanie literówki, już poprawiona. Masz rację, bohaterka miała tam sporo grzybków. Całą skorupę.
edit: teraz dopiero zobaczyłam punkty. Wielkie dzięki.
Fantomasie: To twój konkurs, Ty dajesz założenia i tekst z gatunku: taaa… założenia wszystkie spełniłaś ale nie ciesz się, i tak mi sie nie podoba – jest nieco… subiektywny. Nie uważasz?
Ambush: Fajnie, że przeczytałaś i oceniłaś. Tak, w snach tak mamy, nie da się rozłożyć humoru idealnie.
Ostam: Nie uwierzysz, ale mojej przyjaciółce najbardziej przypadł do gustu fragment z ręką właśnie. Jakież te gusta są różne, nieprawdaż?
Ze spraw technicznych – przecinki poprawione.
Na koniec dzięki za klika. Taki mały kliczek a tak potrafi ucieszyć.
Bardjaskier: Założenie celowe. Czyżby nie spodobało ci się profesjonalne wyjaśnienie pani z zoologicznego?
edit: punkty zauważyłam dopier dzić. Baaaardzo dziękuję.
Chalbarczyk: I tak dziękuję, że przeczytałaś do końca. A z opowiadaniami tak już jest, że nie mogą się podobać wszystkim, bo świat byłby nudny.
krar85: Dzięki za przeczytanie i znalezienie powtórzeń. A już miałam nadzieję, że się wszystkich pozbyłam.
Fizyk 111: Szkoda, że ci nie podeszło, ale taki świat, wszystkich nie da się zadowolić. Przeżyję.
Za to skomentuję twój komentarz dotyczący zaimkozy.
Z najwięszą przyjemnością, rozkoszą wręcz pakowałam zaimki gdzie się da. Bo absurd wybacza absurdalną wypowiedź to raz, a po drugie nasza bohaterka mistrzynią języka polskiego nie jest i nigdy nie była, czego nie ukrywałam. Wiem, że doprowadziłam tym fanthomasa do bruksizmu i nie mam wyrzutów sumienia.
A już porównanie do Ulissesa… mniam, mniam.
chalbarczyk: dzięki, że zobaczyłeś moje opko tak, jak ja je widzę.
Obraz świetny. Czekałam na takie bez ludzi, a że długo nie było – wzięłam z człowiekiem z braku laku. ;p
Zaczynasz tak spokojnie, niby kradzież obrazu, a tu żona Tymoteusza mnie rozwala:
klawisze komórki rozpuściły się i tak wolno spływały mi po palcach tak, jak te miękkie zegary na obrazie Salvadora Dalí. Pomyślałam, że komórki są bezużyteczne zawsze wtedy, kiedy się ich naprawdę potrzebuje.
XD
Opowieść jest lekko zakręcona, taki absurdalny sen, w którym dzieją się różne dziwne rzeczy. Jedynie przeszkadzało mi wspominanie obrazu, nie wiem czy zabieg celowy, ale jakoś… no nie wiem.
Nie pamiętałam,
Enter
Momentami nagromadzenie absurdu przytłacza aż za bardzo, ale pomysł na skorupę żółwia do kupienia w markecie, żeby mieć kapcie – dobre. XD
No więc wlazłam do telewizora i czekam.
Pomysłowe. :D
– Dalej była dalsza sala. (…)bo zmienia rysy jak się wkurzy.
Ten akapit potrzebuje oddechu. ;p
Koniec trochę za szybki, nie wiem, czy miało to sens, ale w tym konkursie nie o sens chodzi. Myślę, że nadmiar różnych dziwnych sytuacji namnożonych blisko siebie zbyt mnie przytłaczał, żebym tę szaloną przygodę mogła przeczytać z należytą przyjemnością, co nie znaczy, że nie uśmiechnęłam się w kilku miejscach. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Szalony tekst, absurd głośny i wyraźny. Senna logika też. Ciekawam, czy bohaterka wchodziła do telewizora z kineskopem, czy też do takiego płaskiego…
Czytało się przyjemnie – jest jakaś oś fabularna. Acz do granicy absurdalnego bólu dużo Ci nie brakuje.
Babska logika rządzi!
Choć od początku wiadomo, że cała rzecz jest wywiadem z żoną Tymoteusza S., to okazuje się, że dziennikarz ma niewiele do powiedzenia, a relacja pani S. przeradza się w słowotok opisujący masę wielce absurdalnych i niewiarygodnych zdarzeń, tudzież trudnych do pojęcia sytuacji, że o osobliwych personach nie wspomnę. Bardzo przypadło mi do gustu, że bohaterka, jak słowotoczności przystało, używa języka potocznego, dobrze oddającego jej stan zaaferowania sytuacją, w jakiej się znalazła.
Zarówno obraz jak i hasło znalazły w opowiadaniu właściwe sobie miejsce.
Nie przepadam za opowiadaniami traktującymi o snach, ale ta historia zdała mi się lekkostrawna, miejscami stosownie zabawna i generalnie szalenie absurdalna. ;)
…tez zaczęłam się wgapiać. → Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A, prawda, zapomniałam wspomnieć o słowotoku. Pod koniec zaczął mnie męczyć. Rozumiem, że budowanie postaci, że pasuje do koncepcji, ale odczułam przesyt.
Babska logika rządzi!
Anake: Dzięki za komentarz. Obraz w mojej opinii zasługiwał na więcej, niż tylko wzmiankę więc zrobiam z niego oś wydarzeń. I tu obie mamy tę samą opinię: jest świetny. Enter dodany. :-)
Finkla: Miło, że wpadłaś i że przyjemnie ci się czytało. Co do słowotoku, to wspomniałam o tym już w jednym z wcześniejszych komentarzy. Odsyłam wyżej. :-)
regulatorzy: Literówkę poprawiam natychmiast i cieszę się bardzo, że się spodobało, choć, jak zaznaczasz, nie jest to twój ulubiony typ opowiadań.
Nova, niezmiernie mi miło, że komentarzyk Cię ucieszył. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nova – tak, obraz jest niesamowity. :)
Bardzo dobrze wypada logika snu ale chyba trochę brakuje lepszego naprowadzenia gdzie to wszystko zmierza i dlaczego gdziekolwiek zmierza :). Z początku kupiłem tą formułę szalonego słowotoku ale niestety z czasem było coraz mniej satysfakcjonujące. W sensie nadal w porządku ale jednak zabrakło czegoś co by to mocniej skleiło tekst w całość.
Fajny motyw z kapciami i w ogóle dobrze oddana senna logiczność gdzie nieprawdopodobne które właśnie się zmieniło przyjęte jest jako coś normalnego w kolejnej sekundzie.
Czyli było nieźle choć trochę mi zabrakło do bycia usatysfakcjonowanym.
Kilka drobiazgów do poprawy/rozważenia:
– Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie mąż, że jest w muzeum. Ogląda jakiś
– Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie mąż, mówiąc że jest w muzeum. Oglądał jakiś
imieniu męża pojawił się najlepszy obraz Salvadora Dalí, jakim jest „Trwałość pamięci”. Niestety, nie pomogło mi to w skontaktowaniu się z mężem.
Powtórzenie męża mężem
twarz. Twarz zaczęła puchnąć, powiększać się i zmieniała rysy tak szybko, że poddałam się z identyfikacją. Trudno jest zidentyfikować
Powtórzenia twarz i identyfikacją zidentyfikować
– Bierz-ten-obraz! Bierz-ten-obraz! Aż w końcu poddałam
Tu by się przydało wrzucić znaczek "– " albo zacząć od nowej linijki.
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!
Edwardzie, pozwoliłabym bohaterce na powtórzenia i wyrażenia nie zawsze poprawne – wszak ona „słowotoczy”, a to raczej nie podlega kontroli.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej Reg!
No tak oczywiście ma to sens. Niemniej te akurat wspomniane powtórzenie mnie wyjątkowo zakuły (EDIT: zakłuły oczywiście :)) podczas czytania więc pozwoliłem sobie o nich wspomnieć. :)
Pozdrawiam!
Bardzo Cię rozumiem, Edwardzie, zdarza się bowiem, że najpierw widzę powtórzenie lub inną usterkę, a po chwili dostrzegam, że są one całkiem uzasadnione.
Pozwolę sobie jeszcze wyrazić przypuszczenie, że rzeczone powtórzenia pewnie zakłuły Cię, nie zakuły, bo chyba zakuć nie mogły. ;)
Serdeczności.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Oczywiście masz rację Reg. Pozwoliłem sobie nanieść poprawkę w komentarzu :). Dziękuję!
Bardzo proszę, Edwardzie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Edward Pitowski: Sprawa sie wyjaśniła więc nie trzeba już nic tłumczyć. :-)
Regulatorzy: Dzięki za komentarz.
Anake: czytałaś może inne opko z tym samym obrazem w tle?
Nova, tak, czytałam. ;)
Bardzo proszę, Nova. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo dobrze tu wkleiłaś logikę snu. Wiele razy miałam sen, w którym chciałam gdzieś zadzwonić, ale telefon był jakiś dziwny i nie chciał współpracować. Wiele razy miałam też sen o tym, że czegoś usilnie szukałam albo spieszyłam się gdzieś i nie mogłam tam dotrzeć. Czytając to opowiadanie, kiedy bohaterka usilnie szukała męża, miałam wrażenie takiej niecierpliwości ze snu i tylko czekałam, aż wreszcie go odnajdzie, bo przecież potrzebował pomocy! Ogółem niezłe opko, dobijam do biblioteki.
Absurd goni absurd, choć sam ratunek Sarny jakoś specjalnie ne zapowiadał aż takiego natłoku motywów spod sali w psychiatryku ;) Historia jest zabawna, logika snu i bizzarycznosć pozwoliła na niezłe fikołki fabularne. Podobało mi się :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Widzę tutaj i plusy, i minusy. Na plus na pewno wpisujesz się w konwencję, na kilka tekstów, które czytałam jest chyba najmocniej logiczno-senny. Kilka razy też uśmiechnęło, bo wplatałaś nienachalny i lekkostrawny humor.
Na minus są dłużyzny, bo opowieść zdominowała całość, osobiście chętnie bym przeczytała częstsze kontry dziennikarza. Ogólnie w pewnym momencie całość zaczęła mi się dłużyć, ale to może być akurat najmniej istotne, bo czytałam to wieczorem z mniej świeższym umysłem :P
Sonata:
Cieszę się, że nie ja jedna nie potrafię w moich snach uruchomić komórki. Tutaj przyznaję się do plagiatu. Zerżnęłam motyw z moich własnhych, prywatnych snów.
Outta Sewer:
Bardzo się cieszę, że trafiłam w gust. Jak wiadomo gust czytelników na pstrym koniu jeździ.
Old Guard:
Nie dopuszczenie dziennikarza do glosu było zabiegiem celowym, podkreślającym absurd rozmowy. Fajnie, że dłużyzny nine zatrzymały cię i dobrnęłaś szczęśliwie do końca.
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Anet: Dzięki że wpadłaś i przeczytałaś. A jak dodać do tego, że się spodobało, to już mam miły wieczór.
Po kilku tekstach z “Obłędni” nie dałem rady czytać następnych. Dzisiaj wpadłem na Twój, Autorko, i spodobał mi się. Co więcej, uśmiechnął, może właśnie dzięki słowotokowi bohaterki. Dobrze, że jest w Bibliotece.
Taki był cel tego opka. Wywołać uśmiech na twarzy ssaków: ludzi, misiów itp.