
Obraz: Robert Williams “Girl with Faberge Ass”
Hasło: grzybobranie w galerii handlowej
Obraz: Robert Williams “Girl with Faberge Ass”
Hasło: grzybobranie w galerii handlowej
– Proszę. – Stał z szerokim uśmiechem w drzwiach i gestem zapraszał mnie do gabinetu. – To dla mnie zaszczyt, że będziemy współpracować.
Podniosłem się z fotela. Czekałem ponad godzinę, by mnie przyjął, więc niech sobie wsadzi ten zaszczyt w dupę. A czy będziemy współpracować, to się jeszcze okaże.
Przyszedłem na czas. Długo zastanawiałem się, czy z moją reputacją tak wypada, czy nie wyjdę na desperata, ale ostatnio trochę krucho było u mnie z kasą, więc uznałem, że tak. Poza tym męczył mnie już ten wizerunek buntownika. W gruncie rzeczy byłem porządnym, poukładanym facetem, tylko, co tu dużo gadać, leniwym. Nie mówiąc już, że przecież niekoniecznie muszę zostać rozpoznany.
– Dzień dobry. – Wyciągnął rękę.
– Tak przez próg?
– A co? My się progów boimy?
Trochę mnie zawstydził tym tekstem. Wypomniał mi, że jestem przesądny.
Uścisk miał silny. Ręka sucha, ciepła. Zapewne ogrzał ją celowo, trzymając gorący kubek. Ja chwyciłem go nieporadnie, lekko spoconą dłonią. Ewidentnie zyskiwał przewagę.
– No, no, no. Muszę panu powiedzieć, że wychowałem się na punk rocku. Wie pan, panie Aldonie, Sedes, Defekt Muzgó, Moskwa, Siekiera, ale przede wszystkim Chora Wątroba to moja muza.
Trochę mnie kupił tym wyznaniem, ale z drugiej strony poczułem się kolejny raz zawstydzony. Ja się spiąłem na ten dżobinterwiu. Nie spóźniłem się. Ubrałem się w jakiś garniak. A ten korposzczur przylazł wyluzowany w T-shircie z wielką literą A wpisaną w okrąg. Ja, jego idol z młodości, przyszedłem żebrać o pracę. On, mój fan, da mi ją lub nie.
Ostatnio coraz rzadziej grali nasz największy przebój, którego byłem autorem, Jaja na twardo. Skończyły się dochody z tantiem. Przestali mnie też zapraszać do tych wszystkich niszowych audycji radiowych, emitowanych nocami, nie mówiąc już o telewizji śniadaniowej. A wynagrodzenie z tych występów łatało jako tako luki finansowe.
Zacząłem rozglądać się za robotą. Wszędzie szukali ludzi na stanowiska, o których nie miałem zielonego pojęcia. Musiałem coś wybrać. Postanowiłem zostać product managerem. Nie miałem pojęcia, co miałbym robić, ale szybko się uczę, jestem kreatywny i chętny do pracy w młodym, dynamicznym zespole. Odpuściłem sobie wysyłanie ofert do kolejnych firm. Umieściłem swój profil na jednym z portali i czekałem. W końcu odezwali się ci, tu.
– Ale do rzeczy. Nasza firma zajmuje się prawie wszystkim, co, wie pan, panie Aldonie, daje zarobić.
I zaraz mi tu opowiada. Systemy informatyczne w firmach drobiarskich, zarządzanie cmentarzami, bo synergia z domami spokojnej starości, produkcja smarów do nart, handel złotem inwestycyjnym, serwis hulajnóg, transport produktów pomidoropochodnych… Myślałem, że zasnę. I normy unijne, iso, sryso, i jak ważne są certyfikaty. Ględził.
– Dobra. Dzięki za wprowadzenie. Już dużo wiem. – Przerwałem, bo bałem się, że wyssie ze mnie energię do cna. – To jakim produktem mam menadżerować?
Rozparłem się w fotelu, jak wyczytałem w jednym z poradników na temat autoprezentacji. Trzymałem ręce rozłożone na poręczach. Pilnowałem się, by przyjąć postawę otwartą i nie splatać rąk na piersi.
– Nie rozumiem.
– No, proponuje mi pan pracę, przecież. A ja jestem product managerem.
– Tak?
– A co, nie znalazł mnie pan w Internecie?
– Nie. Okazuje się, że mamy tego samego dilera.
– Jakiego dilera?
– Farfocel. Kupuję kiedyś u niego coś tam. Na początku smoltok, wie pan, pełna kultura. I od słowa do słowa, on mi mówi, że też i pan się u niego zaopatruje, i że szukasz pan pracy. No tak się podjarałem, bo wie pan, ta Chora Wątroba i Jaja na twardo tak we mnie siedzą, że postanowiłem się z panem skontaktować. Dał mi namiary na pana, panie Aldonie, i wiem, długo to trwało, ale w końcu znalazłem dla pana fuchę.
Kurde. Niedobrze. Grać nie potrafię. Już pewnie lepiej menadżerowałbym produktem.
– Ale ja koncertów już nie daję. Pałeczki odwiesiłem na kołek.
– Nie o to chodzi. Choć, wiesz, Aldonie… – szmaciarz przeszedł na ty – mogę tak się do ciebie zwracać?
– Bitte.
– Mów mi Mati.
Wychyliliśmy brudzia, bo w międzyczasie, gdy tak ględził, wyciągnął łiskacza i polał po szklaneczce.
– Więc wracając do tych koncertów, choć nie o nie tu chodzi, miło by było jeszcze raz wysłuchać tego w twoim wykonaniu. – I zaczął palcami po biurku wystukiwać melodyjkę, z której słynąłem. Trzeba przyznać, pełna profeska.
Do tego zaczął śpiewać.
Moja dziewczyna kochana
Lubi dopieszczać mnie z rana
Wie, co lubię, co jadam
Co najchętniej do buzi wkładam
Po pierwszej zwrotce zakończył:
– Eh, młodość, Jarocin…
– Nas tam nie było.
– Tak, wiem. Nigdy nie poszliście w komerchę.
Po prostu nas tam nie chcieli. A o komersze marzyliśmy.
– Nic to. Nie spotkaliśmy się tu przecież tylko na wspominki. Jesteśmy ludźmi interesu, więc do rzeczy. Wiesz, co to jest? – Wyciągnął jajko niespodziankę z szuflady i położył je przede mną.
– Jasne.
– To akurat nie nasz produkt, ale robimy coś takiego. Rynek jest zapchany podobnymi wyrobami. Ciężko się przebić, ale mamy pomysł. Jak to się powiedzie, to nomen omen, będziemy mieć kurę znoszącą złote jajka – zawiesił głos i czekał na reakcję.
– To może jednak chodzi o stanowisko menadżera produktu? – palnąłem.
– Aldon, przecież obaj wiemy, że ty się do tego nie nadajesz. Tym niech zajmują się ci nudziarze po marketingach. Ja mam dla ciebie dużo ambitniejsze zadanie. To jak? Wchodzisz w to?
– Ale wciąż nie wiem, co miałbym robić.
– A czy to ważne? Parę dni pracy i zarobisz dziesięć tysięcy zielonych. Za taką kasę wyremontujesz tę swoją norę i wrócisz do życia, jakie lubisz. Podpisz papier i przybij piątkę.
– Zaraz, zaraz. Mów, o co chodzi. Niczego nie podpiszę, zanim się nie dowiem. – Sam byłem zaskoczony swoją asertywnością. I skąd on wiedział o moich problemach finansowych?
– No dobra. Ale zanim ci wszystko wyjaśnię, musisz podpisać klauzulę poufności.
Wyciągnął nowy papier zatytułowany Klauzula poufności. Już chciałem pytać, na jaki temat mam zachować poufność, ale zorientowałem się, że to chyba nie miałoby sensu. Podpisałem więc świstek bez czytania.
– Zamieniam się w słuch.
– Jest olbrzymi rynek, na którym nie ma jajek niespodzianek. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Mówi ci to coś?
– Ameryka.
– Jasne. W USA jajka niespodzianki są zakazane.
– Czyli nie chodzi o ten rynek – zauważyłem trzeźwo.
– Ależ właśnie o ten. Jest szansa, że to się zmieni i wtedy my będziemy pierwsi ze swoim produktem. Żona obecnego prezydenta długo jako dziecko mieszkała w Niemczech. Zafiksowała się na te wyroby. Prezydent zamówił u nas jajko, które podaruje małżonce na Wielkanoc. Jeśli zapunktuje u żony, to z wdzięczności uruchomi akcję lobbingową, doprowadzając do zmiany prawa. My będziemy na to przygotowani i zalejemy rynek swoim produktem.
– A jaka będzie w tym moja rola?
– Dostarczysz jajko do Stanów.
– Jak?
– W dupie.
Popatrzyłem na jajko. Nieduże, ale czy zmieszczę?
– Przecież pod wpływem ciepła czekolada się rozpuści. No i czy takie jajko nie zaśmierdnie? Kto będzie je chciał potem zjeść?
– To jajko jest poglądowe. My do przemycenia mamy inne. Pani prezydentowej włożyliśmy do środka nie jakąś badziewną plastikową zabawkę, ale bardzo zaawansowany mechanizm, nafaszerowany elektroniką, sterowany sztuczną inteligencją. No cudo po prostu. Na pewno będzie zachwycona i nie będzie się chciała już potem niczym innym bawić. Jajko odpowiednio zapakowaliśmy, w takim miniaturowym termosiku, więc o czekoladę nie musisz się obawiać. No, a poza tym, przecież nikt nie musi wiedzieć, jak przemycisz jajko do Stanów.
– No, nie wiem.
– Dobra, niech stracę, piętnaście tysięcy baksów, bo ciebie lubię. I jeszcze będziesz miał wycieczkę.
Podpisałem. Podpisałbym i za dziesięć tysi. Ale tak od razu godzić się byłoby niehonorowo. Kurczę, ale ze mnie biznesmen. Po prostu wrodzony talent.
– To gratuluję decyzji. Pani Jola przekaże ci jajko do przemycenia. Dostaniesz też instrukcje. – Mati wstał, podał mi rękę i poprowadził do drzwi.
Podszedłem do biurka pani Joli. Mati schował się za drzwiami. Słyszałem tylko, jak nuci.
Mam dziewczynę chirurga
Lubię jajka w mundurkach…
– Ma pani coś dla mnie?
– A tak. Proszę. – Wyciągnęła wielkie pudło spod biurka i położyła je przede mną.
– Wielkie – powiedziałem.
– Pudło wielkie, bo dużo tam folii bąbelkowej. Jest też instrukcja. I, oczywiście, jajko do kontrabandy.
Zajrzałem do środka. O niech to cholera.
– Jak ja sobie to do d… yyy wsadzę? Przecież to jajo strusia jest!
– Oj, tam, Śmieciu – powiedziała do mnie Jola. Fakt, „Śmieciu” to moja artystyczna ksywka, ale w ustach Joli zabrzmiało to jakoś obraźliwie. – Nie takie rzeczy w dupie można zmieścić. Wiem, co mówię.
Patrzyłem na Jolę, tę eteryczną panienkę trzepoczącą co i rusz rzęsami, której przyglądałem się przez półtorej godziny, kiedy czekałem na audiencję, i sam się strofowałem, kiedy mi różne z nią figle przychodziły do głowy, i nie wierzyłem, że takie słowa z jej ust mogą padać.
– Ale Jolu, przecież to jest kawał jaja. Ja ledwo czopek na katar mogę sobie wcisnąć, nie mówiąc już o takich gabarytach!
– Wiem, rozumiem, ale, Śmieciu, spójrz tu, w papiery, paragraf siódmy, kary umowne.
Spojrzałem.
– O ja pierd… – Jednak nie dałem rady przy tym aniele przekląć. Spojrzałem w jej niewinne, maślane oczy i zamilkłem.
– Tak, Śmieciu, rozumiem twoje wzruszenie. Nasz prawnik, formułując umowę przy pisaniu paragrafu siódmego inspirował się twoją piosenką. Wszyscy tu w firmie jesteśmy fanami twojej twórczości.
Wziąłem pod pachę pudełko i wróciłem do gabinetu Matiego.
– Mati, ja rezygnuję.
– Aldon, a co ja mogę. Spójrz na paragraf siódmy. Wierz, chłopie, nieba bym ci uchylił. Ale mam związane ręce.
To się wpakowałem.
– Gdzie mogę znaleźć Farfocla?
– W galerii handlowej.
– Jakiej? Pytam – powiedziałem.
– Tej, no, jak jej tam? Tej nowej. Ermitraż, zdaje się.
– To cział.
– Bez wspomagacza ani rusz? Doskonale cię rozumiem. Cział, Śmieciu.
Podszedłem do Joli. Akurat mordowała elfkę w jakiejś RPG.
– Jolu, złotko, co tu jeździ do Ermitrażu?
– Wezwać ci taksówkę?
– Nie. Ekologia i takie tam. Poruszam się publicznym transportem. – Nie byłem pewny, czy refundują mi środki na koszty operacyjne, więc wolałem nie ryzykować.
– A nie lepiej skrótem?
– Co masz na myśli?
– Szlak kiblowy.
– Co?
– Och, sorki. Ciągle zapominam, że to nie jest takie oczywiste. I w sumie dobrze. Jak się ludzie zwiedzą, wtedy przestanie to być konkurencyjne. Ale że to się jeszcze nie upowszechniło? Dziwne. No, więc wszystkie kible publiczne, takie prawo budowlane, są połączone ze sobą szlakiem komunikacyjnym. Wejdź do kibla, w szóstej kabinie są drzwi. Przejdź przez nie. Tam będzie korytarz. Idź prosto, potem przy trzeciej przecznicy skręć w lewo. Dalej będą oznaczenia. Połapiesz się.
Musiałem zrobić głupią minę, bo zaczęła mi tłumaczyć trasę od początku.
– Ty tak poważnie?
– A co się dziwisz? Nie chcesz, to idź na autobus.
– Daj spokój, nie obrażaj się. Tylko to takie dziwne jakieś jest. Więc, mówisz, w której kabinie są te drzwi?
– Szóstej. Uważaj tylko po drodze na kible akademika żeńskiego. Wejdziesz, to prędko cię nie wypuszczą. I szlag trafi misję. No chyba, że z tobą coś nie teges.
– Co nie teges? Wszystko teges – obruszyłem się.
– Jak teges, to nie wchodź. Pamiętasz, co stanowi paragraf siódmy?
– Dobra, dzięki. Już idę.
– Powodzenia, Śmieciu.
Wszedłem do kibla, a tam cztery kabiny. Rozejrzałem się dla pewności, żeby się nie wygłupić, kiedy będę zgłaszał reklamację. No nic, żadnych więcej drzwi. Wyszedłem zły, że dałem się nabrać na głupi żart. Już miałem wracać do Joli, gdy mnie oświeciło. Na pewno chodziło jej o damski kibel. Ale czy wypadało mi wejść do toalety pań? Nigdy nie byłem w takim przybytku i nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka. Iść na autobus, czy się przełamać? Przełamałem się i nie żałuję. Co ja tam widziałem! Kompletne zaskoczenie. Aż żal było opuszczać to miejsce. Zwyciężyło jednak poczucie obowiązku.
Wszedłem do kabiny szóstej. Syf, kiła i mogiła. Po prostu wstyd dla korporacji. Klamka u drzwi wyjściowych wysmarowana była czymś brązowym. Brzydziłem się, ale co miałem robić.
Wyszedłem i moim oczom ukazała się szeroka arteria. Mijałem po drodze kible różnych instytucji, firm i urzędów. Widać, że trasa czasy świetności miała dawno za sobą. Czuć było niedofinansowanie. Czemu nikt nie podnosi tych kwestii?
Przy kiblach akademika żeńskiego kręciło się kilka śpiewających dziewczyn. Oj, kusiły, kusiły. O mały włos się nie złamałem. Już miałem wejść, myślałem, na chwilę. Tak, żeby posmakować. Paragraf siódmy! Otrzeźwiałem. A może się jednak schować w akademiku? Kto mnie tu odnajdzie? Nie, nie. Miałem zadanie. Ermitraż, a potem lot do Stanów.
Dotarłem do galerii sprawnie. Nie mogłem się nadziwić, że wcześniej nie korzystałem z tej formy komunikacji. Jedynie na miejscu był mały zgrzyt. Gdy się pojawiłem w damskiej toalecie, wybuchł rwetes i sprzątaczka zdzieliła mnie brudną szmatą. Inna babka złapała mnie za rękaw i zaczęła wzywać ochronę.
– Zboczeniec, zboczeniec! – wydzierała się.
Ledwo się wyrwałem. Wybiegłem na korytarz i omijając slalomem ochroniarzy, wypadłem do głównego holu. Tam klucząc, pomiędzy klientami, udało mi się w końcu zgubić pościg.
Długo nie szukałem Farfocla. Stał oparty o szybę luksusowego sklepu obuwniczego i patrzył tępo przed siebie. Rozpoznałem go od razu. Jeden do jednego kopia Kevina Smitha.
– Cześć, Farfocel – zaczepiłem.
Nie odpowiedział.
– Farfoclu, to ja, Śmieciu.
– Wiem, przecież. Ale ja jestem Kevin.
– Nie wkręcaj mnie. Fakt, wyglądasz jak Kevin Smith, ale nim nie jesteś.
– Wiadomo! Coś ci się, Śmieciu, pomieszało. Jaki Smith. Jestem Kevin Lampek.
Rzeczywiście. Kompletnie zapomniałem. Tak długo posługiwaliśmy się swoimi ksywkami, że zapomniałem, jak Farfocel ma na imię.
– A ty nie wyrosłeś jeszcze z tego „Śmieciu”?
– Oczywiście, że tak. Ale dziś znowu zacząłem się nim posługiwać. Wiesz, ciężki dzień. Miałem rozmowę o pracę. Szkoda gadać. Na trzeźwo tego nie zniosę. Sprzedaj mi coś.
– Zwariowałeś? Ja tu nie handluję! Przyjdź w przyszłym tygodniu do biura. Dam ci adres.
– Za późno. Dziś się muszę nastroić. Kopsnij coś, proszę.
– Mam zasady. W przyszłym tygodniu, w biurze. Ale nie wiem, czy ci będzie odpowiadał mój towar.
– A co masz?
– Przerzuciłem się na grzybki. I nawet jak bym chciał ci dać, to nic nie mam. Muszę najpierw uzbierać. Czekam na jakąś porządną dostawę.
– A to się grzybów w lesie nie zbiera?
– Takie, co ja sprzedaję, to najlepiej w obuwniczym. Jak chcesz, to zapiszę cię na listę. Starego kumpla, a niech tam, potraktuję priorytetowo. Ale nic nie obiecuję. Najwcześniej jutro coś będę miał. To jak, Aldonie, zapisać cię?
Pogadaliśmy jeszcze chwilę o starych karabinach. Podziękowałem mu, że się przejął moim brakiem pracy i że mnie polecił Matiemu. Nie wprowadzałem go w szczegóły, bo wiadomo, klauzula poufności i paragraf siódmy. Pożegnaliśmy się.
Wróciłem do domu. Najbliższy kibel od mojej nory był w Urzędzie Miar i Wag. Całkiem niedaleko.
Położyłem pudło przed sobą na ławie. Wyciągnąłem jajko. Och, jakie wielkie! Zacząłem się przymierzać. Próbowałem się rozsiąść na nim jak kwoka. I tak, i siak. Nie, to jest niemożliwe. W życiu sobie nie wsadzę!
I nagle olśnienie! Czyżbym rozwiązanie miał przed oczami? Patrzyłem na gablotę, gdzie za szybą dumnie umieszczony był symbol mojego największego artystycznego triumfu.
W ogólniaku trzech moich kumpli założyło kapelę. Brakowało im czwartego do perkusji. Namawiali mnie i namawiali. Mówiłem, że nie mam za grosz talentu, a poza tym nie znam nikogo, kto ma gorszy słuch muzyczny ode mnie. Nie widzieli w tym problemu. Tłumaczyli mi, że w zespole punkrockowym wręcz nie wypada umieć grać.
– I w ogóle, co się przejmujesz? Na perkusistę nikt nie zwraca uwagi. Od czasu do czasu walniesz w te talerze czy bębny i tyle. Poczujesz rytm czy coś i brzdęk pałeczką po garach. Każdy sobie poradzi.
Zgodziłem się.
I rzeczywiście, chłopaki grać nie umiały, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wchodziliśmy na scenę po bardziej znanych zespołach, późno w nocy. Na naszych występach zostawali już najwytrwalsi i odpowiednio nastrojeni. Po wielu godzinach wszyscy raczej już mało słyszeli. Przez wycie fanów pogo, sprzężenia kiepskiej jakości sprzętu, hałasy odbywających się na zewnątrz awantur przebijała się tylko moja perkusja. Na początku waliłem w instrumenty jak popadnie i szybko zyskałem miano awangardzisty. Z czasem od niezliczonej ilości koncertów niechcący utrwaliłem sobie jakąś sekwencję, którą powtarzałem niezależnie od wykonywanego utworu. Zaczęto mówić o stylu Aldona.
Nigdy nie nagraliśmy płyty, nie puszczali nas nawet w Rozgłośni Harcerskiej, nie zaprosili nas do Jarocina. Sława bezkompromisowej kapeli coraz bardziej się ugruntowywała. Po latach staliśmy się legendą, a ja byłem najjaśniejszą gwiazdą Chorej Wątroby. Kiedyś przeczytałem w jakiejś gazecie o młodym, dobrze zapowiadającym się zespole, że gra muzykę z pogranicza grungu i aldon punku!
Zbierałem gazety, w których o nas pisali, plakaty z imprez, gdzie się pojawialiśmy, nagrywałem na taśmie magnetofonowej radiowe wywiady, a później na fałhaesie telewizyjne występy. Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, co trzymałem w gablocie.
Wyciągnąłem zdobycz. Był to biustonosz rzucony przez jedną z fanek na jakimś koncercie. A na nim napis: „Zrobię dla Ciebie wszystko. Zadzwoń. Jolka”. I numer telefonu. A jakże.
Zrobisz wszystko? Czas się wykazać. Trochę się bałem, że telefon już jest nieaktualny – minęło tyle lat. Ale nie. Odebrała jakaś kobieta o głosie anioła. Powiedziałem, że porządkuję rzeczy na strychu i natrafiłem na jej biustonosz. I że się chętnie spotkam.
– Ale kto dzwoni?
To ja znowu o tym biustonoszu. A ona, że rozumie, ale tyle tych biustonoszy na różne sceny rzuciła, że chce wiedzieć, z jakiego jestem zespołu.
– Chora Wątroba.
– Rzygu?
– Nie, Śmieciu.
– A Śmieciu, no tak, pamiętam. Trochę mi się omsknęło i nie trafiłam w Rzyga. Stanik gdzieś w kąt poleciał, a drugiego nie miałam. No dobra, niech ci już będzie. To gdzie się spotkamy? U mnie czy u ciebie? Wiesz, ja w domu mam straszny syf. Wolałabym u ciebie.
Rozejrzałem się wokół i większego syfu trudno mi było sobie wyobrazić.
– Spotkajmy się, może w jakiejś knajpce w Ermitrażu. Pogadamy, powspominamy.
– Ale co? Ty gadać chcesz? Coś z tobą nie teges?
– Co nie teges? Wszystko teges! Ale mam najpierw sprawę.
– Dobra, co się tak obruszasz?
Jolka była jakoś dziwnie podobna do Joli od Matiego. I na szczęście, bo nie dogadaliśmy się, jak się rozpoznamy, i to podobieństwo uratowało całą akcję. Przyglądałem się z lewej i z prawej. No, jakby ona, ale nie ona. Starsza trochę. Dużo właściwie. Taka bardziej pomarszczona na szyi i rękach. Trochę żałowałem, że starsza. Ale podobna jednak, skubana. Może to i ona? I przypomniałem sobie, że Jola coś sugerowała, że by mi pomogła, że dałaby radę, więc może to ona.
Zaproponowałem wycieczkę do Stanów. Ucieszyła się tak bardzo, że cmok mnie w czoło. Tak po babcinemu, a nie tak po Jolowemu, jak sobie wyobrażałem. Powiedziałem, że jest haczyk. Trzeba jajko przemycić w dupie. Zgodziła się szybko. Nie takie rzeczy przemycała. Umówiliśmy się, że jeszcze tego samego dnia polecimy, fru, przez ocean. Rozeszliśmy się do domów. Ona chciała jakiś zapas bielizny na podróż zabrać – nigdy nie wiadomo, może jakiś koncert się trafi. Ja musiałem wrócić po jajko.
W kiblu byłem już znany, więc babcia klozetowa ograniczyła się do paru bluzgów. Zrewanżowałem się uwagą, że powinna się bardziej przykładać do pracy, bo w szóstej kabinie strach czegokolwiek dotknąć.
– Panie, szósta kabina mi nie podlega. Za nią odpowiedzialne są służby miejskie. Taki samorząd sobie wybraliście, to teraz pretensje nie do mnie.
No, proszę. Niby babcia klozetowa, a jaka polityczna świadomość!
Zabrałem pudełko z jajkiem i ruszyłem do przedszkola. Wcześniej rozplanowałem całą trasę na lotnisko i wyszło mi, że stamtąd będę miał najlepsze połączenie. Niestety nie przewidziałem, że przedszkole zamykają po szesnastej. Pobiegłem na najbliższy posterunek policji. Trochę dłuższa trasa, ale da się wytrzymać. Posterunkowa kazała mi czekać na wezwanie.
– Droga pani, ale mi zaraz samolot ucieknie.
– Co ja mogę, kochany, takie przepisy.
Coś mi zaświtało. Czyżby mnie rozpoznała? Ale czy kochany z małej, czy z wielkiej litery powiedziała. Zaryzykowałem.
– Tak. To ja. Aldon „Śmieciu” Kochany. Miło mi, że po tylu latach od zakończenia kariery jeszcze ktoś mnie rozpoznaje.
– A no tak! Poznaję! Byłam na waszym koncercie w Jarocinie. Rzeczywiście. To ty! Cholercia. Autograf, plis.
I bluzkę rozpina, potem stanik podciąga. Mazaka mi daje i pierś nadstawia.
– Dla Joleczki, proszę.
„Kochana, Joleczko, ty moje Słoneczko, cycuszek wspaniały, to ja Aldon Śmieciu Kochany, byśmy się jeszcze kiedyś spotkali i o starych karabinach pogadali”. Oczywiście wszystkiego nie zmieściłem, mimo że cyc był wielki. Wena mnie wzięła i nie mogłem skończyć, więc z dedykacją na brzuch wjechałem.
Pożegnaliśmy się serdecznie. Joleczka wpuściła mnie na teren i poinstruowała, że najlepiej przejść przez kibel na trzecim piętrze, bo te niżej są poniżej ludzkiej godności.
Z Jolką spotkaliśmy się przed toaletami. Jak wyszedłem, już na mnie czekała. Kazałem jej się pochylić nad pudełkiem. Zajrzała. Patrzyłem pytająco.
– Spoko, dam radę.
Przekazałem jej pudełko, bilet i rozejrzałem się konspiracyjnie.
– Spotkamy się w samolocie po wszystkich odprawach.
– Jasna sprawa.
Popatrzyłem na zegarek. Było mało czasu, ale uznałem, że jeszcze zdążę skorzystać z WC. Ostatnio często używałem damskich i chyba dlatego odruchowo nie wszedłem do męskiego. Rozejrzałem się za pisuarem – nie ma. Stuknąłem się w głowę i już chciałem wyjść, ale zatrzymał mnie odgłos energicznych kroków. W ostatniej chwili schowałem się do kabiny. Tego mi brakowało, by mnie przed odlotem aresztowali za nieobyczajne zachowanie. Jakieś baby krzyczały.
– Tak, pani oficer, tu się pochowali zboczeńcy! Ciągle tu przychodzą i napastują!
– Wyłazić, łachudry! Nie? Dobra, poczekam. Mi się nie spieszy.
Co było robić? I ja czekałem. Wyjście groziło aresztowaniem. A może i gorzej – słyszałem dźwięk przeładowywanej broni. I tak nie dostałbym się na samolot.
Czas minął. Samolot pewnie już odleciał. Nie udało się. A może tak innym samolotem z innego lotniska? Tak, tak. Nie miałem wyjścia. Czy Jola będzie na mnie czekać? Zaryzykowałem. Pobiegłem. Po drodze mijałem zapyziałe wojskowe latryny, parkowe szalety, szpitalne sanitariaty, sławojki przy kołach gospodyń wiejskich, luksusowe toalety hotelowe, szkolne sracze, klasztorne ustronne miejsca. Trochę zwątpiłem w sens dalszej podróży, gdy mijałem toalety akademika żeńskiego. Zatkałem jednak uszy i popędziłem dalej.
Zgubiłem się. Już sam nie wiedziałem, gdzie jestem. Wszystko mi się mieszało. I nie było nikogo, by zapytać o drogę. Nigdzie żadnych map, planów, drogowskazów. Wszystko coraz brzydsze, szare, zapyziałe. Brudno i próchno. To koniec. Nie znajdę ani nowego lotniska, nie wrócę do domu ani do akademika żeńskiego.
Nagle zauważyłem nad jakimś wejściem symbol: kółko z samolotem w środku. Czyżby lotnisko? Za drzwiami zobaczyłem jednak nie kabinę z muszlą klozetową, ale korytarz. Był dobrze oświetlony, utrzymany w nienagannym porządku. Ciągnął się hen daleko. Zapraszał. Po lewej i prawej stronie mijałem drzwi oznaczone ciągami liter i cyfr. Moją uwagę przyciągnął znajomy napis. Niemożliwe! To numer mojego lotu! Zawahałem się, ale nacisnąłem klamkę i zaraz znalazłem się w ciasnej toalecie.
Kiedy z niej wyszedłem, zobaczyłem pokład samolotu. Na jednym z foteli siedziała Jolka, a właściwie Jola. Ona też mnie dojrzała. Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Pozostali pasażerowie najwyraźniej zrozumieli, co się stało – odnaleźliśmy się w końcu po długim rozstaniu – i zaczęli wzruszeni klaskać. Jola była tą samą piękną kobietą bez zmarszczek, którą poznałem w sekretariacie Matiego.
– Och, mój Śmieciu, kochany, zdążyłeś!
– Tak, moje złotko, mój aniele, zdążyłem.
Owacje sięgnęły zenitu. Podeszła do nas stewardesa. Okazało się, że emocje udzieliły się również załodze. Kapitan, który obserwował całą scenę na jednym z ekranów kontrolnych, zaproponował nam swoją salonkę.
Położyliśmy się na luksusowym łożu. Zacząłem Jolę rozbierać. Rozpiąłem bluzę, potem koszulę, potem kolejną koszulę, potem chwyciłem za zamek błyskawiczny.
– Ała! Ostrożnie.
Spojrzałem na suwak i od razu zrozumiałem. To nie była kolejna warstwa ubrania, ale skóra z bionicznym zamkiem błyskawicznym.
– Muszę ci coś powiedzieć, mój Śmieciu, kochany.
– Tak, złotko? Ale proszę, mów do mnie: Aldonie Kochany.
– Dobrze, Aldonie. Gdy włożyłam sobie jajko w dupę, to poczułam, jak się skorupka skruszyła. Nie wiedziałam, co robić. Postanowiłam kontynuować misję. Przeszłam odprawę, wsiadłam do samolotu i czekałam na ciebie. Samolot wystartował, a ciebie nie było. Strasznie się bałam. Czułam, jak się integruję z jajkiem. W końcu się pojawiłeś. Wyszedłeś z kibla. I już mi więcej niczego nie trzeba było do szczęścia. Nie gniewasz się?
Popatrzyłem na suwak.
– Mogę?
– Proszę, ale bądź delikatny.
Otworzyłem Jolę i zobaczyłem rozwinięty mechanizm sprzężony z innymi organami.
– Masz piękne wnętrze.
– Ale co ty teraz zrobisz?
– Z czym?
– Paragraf siódmy. Pamiętasz?
– Tak. Cały czas, ale właśnie uświadomiłem sobie, że wywoływał we mnie nieracjonalne lęki. Przecież ten tekst, który był inspiracją dla niego, napisało życie. Już nie muszę się obawiać.
– O czym mówisz?
– No bo widzisz, ja rzeczywiście miałem dziewczynę, chirurga. I wszystko, o czym śpiewałem, to prawda.
Poczułem ulgę. Położyłem się na plecy, a Jola zanuciła niczym kołysankę mój największy przebój – Jaja na twardo.
Moja dziewczyna kochana
Lubi dopieszczać mnie z rana
Wie, co lubię, co jadam
Co najchętniej do buzi wkładam
A ja jaj, a ja jaj, a jaj
A ja jaj, a ja jaj, a jaj
A ja jaj, a ja jaj, a jaj
A ja jaj, a ja jaj, a jaj
Mam dziewczynę chirurga
Lubię jajka w mundurkach
Jajecznicę szybko wchłaniam
Sadzonemu w pas się kłaniam
A ja jaj, a ja jaj, a jaj…
Powiedz, co chcesz na śniadanie
Jaja, przecież wiesz kochanie
Jaja w majonezie z chrzanem
Pycha omlet z parmezanem
A ja jaj, a ja jaj, a jaj…
Powiedz, co chcesz na śniadanie
Jaja, to głupie pytanie
Znieczuliła mnie miejscowo
Skalpelem ciach zawodowo
A ja jaj, a ja jaj, a jaj…
Podała mi je na twardo
Zjadłem ze smakiem z musztardą
A w kiblu się okazało
Ile jedzenie mnie kosztowało
A ja jaj, a ja jaj, a jaj
Co ja teraz zrobię bez jaj
A ja jaj, a ja jaj, a jaj
A ja jaj, jak mam żyć bez jaj
Ale mnie wciągnęło, a jakie pomysłowe… Parę razy się potknęłam na drobnych kiksach, ale ogólnie nieźle się czytało, a i twist na koniec nawet zaskoczył :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Hej AP!
Najpierw uwagi nazbierane na bieżąco:
więc niech sobie wsadzi ten zaszczyt w dupę.
Czy to nawiązanie do obrazu? ;)
Farfocel. Kupuję kiedyś u niego coś tam.
Może to tylko ja, ale chwilę zajęło mi zrozumienie, że bohater przeszedł na opowiadanie historii w czasie teraźniejszym, a nie czasownik jest źle zastosowany.
Wiesz[,+] co to jest?
Prezydent zamówił u nas jajko, które podaruje małżonce na Wielkanoc. Jeśli zapunktuje u żony, to z wdzięczności uruchomi akcję lobbingową, doprowadzając do zmiany prawa.
Rozumiem, że konkurs absurdalny, ale jak do tej pory tekst był do bólu realistyczny, a nawet bardzo poważny. Rozumiem, że prezydent mógłby chcieć zalegalizować jajka niespodzianki ze względu na upodobania żony. Ale żeby przypodobać się firmie, która zrobiła jedno jajko? Przecież pójdzie na miejscu do dobrego cukiernika, wsadzi zabawkę do środka i po kłopocie…
Pani prezydentowej włożyliśmy do środka nie jakąś badziewną plastikową zabawkę, ale bardzo zaawansowany mechanizm, nafaszerowany elektroniką, sterowany sztuczną inteligencją.
No chyba że tak, tylko wtedy co to ma wspólnego z jajkiem… Tak jak wspominam wyżej – jeśli chodzi o absurdalność pomysłu, pasuje do konkursu, tylko słabo współgra mi z resztą tekstu, którą dotychczas widziałem.
Przecież to jajo strusia jest!
A może: “Przecież to jest jajo strusia”?
– Tak, Śmieciu, rozumiem twoje wzruszenie. Nasz prawnik, formułując umowę[,+] przy pisaniu paragrafu siódmego, inspirował się twoją piosenką.
Ostatni przecinek prawdopodobnie zbędny.
– Powodzenia, Śmieciu.
Wszedłem do kibla, a tam cztery kabiny
Może warto zaznaczyć cięcie gwiazdkami? W tekście jest więcej takich miejsc, ale w wielu z nich osobiście w ogóle nie wstawiałbym odstępu.
Cztery kabiny mi się za to spodobały ;)
Tam[,+] klucząc pomiędzy klientami, udało mi się w końcu zgubić pościg.
I tak[,+] i siak.
Przecinek, chyba że działają tu jakieś dziwne zasady, o których nie wiem.
Kiedyś przeczytałem w jakiejś gazecie o młodym[,+] dobrze zapowiadającym się zespole
Brzmi trochę, jakby cała gazeta była o zespole.
U mnie, czy u ciebie?
Prawdopodobnie bez przecinka.
Rozejrzałem się wokół i większego syfu trudno mi było sobie wyobrazić.
“większy syf trudno mi było sobie wyobrazić”/”większego syfu nie umiałem sobie wyobrazić”.
Ucieszyła się tak bardzo, że cmok mnie w czoło.
Prawdopodobnie “cmoknęła”.
– Wyłazić[,+] łachudry!
Poza drobnych zgrzytów i braków spójności przy rozpoczęciu misji, czytało się dobrze. Uniwersum łazienkowe, odmiana toalet przez instytucje, w których stoją i spadek w dół króliczej nory na plus. Gratuluję też pomysłu z piosenką, która okazała się kluczem do rozwiązania akcji.
Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to że pomimo tego, że tekst ma ładnie wzrastające napięcie i korzysta z przygotowanych przez siebie narzędzi, to w samym finale właściwie znikąd wprowadzasz nowe elementy świata. Piosenka – OK, super pomysł, toalety też, ale kobieta-maszyna? Jajko, które nagle może się z nią łączyć? No i, tego, czy bohater naprawdę mógłby zapomnieć…? ;)
Wypisuję takie rzeczy, bo tekst wygląda, jakby miał być odjechany, ale raczej ze względu na niedorzeczne elementy, a nie zawieszenie logiki.
Pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
Też mam wrażenie, że końcówka jest jak z innej bajki. Ale sama przygoda Śmiecia była ciekawa, zabawna i bardzo pouczająca – mianowicie nie wsadzaj sobie jaja jeśli ktoś może cię w tym wyręczyć ;). Piosenka super. Jeśli chodzi o całość tekstu to można, by go skrócić na przykład o historie kapeli ;)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
NaNa, dziękuję. To bardzo miłe, co napisałaś.
ostam
Dzięki za przeczytanie, obszerny komentarz i analizę.
Przecinki poprawione. Nad odstępami pomyślę.
Zmiana czasu na teraźniejszy pojawiła się w dialogu, więc chyba jest dobrze.
więc niech sobie wsadzi ten zaszczyt w dupę.
Czy to nawiązanie do obrazu? ;)
Nie, ale po przeczytaniu całego tekstu już to wiesz.
Przecież to jajo strusia jest!
A może: “Przecież to jest jajo strusia”?
Oczywiście, że tak, gdyby to nie był dialog. Ludzie nie zawsze mówią poprawnie.
Przypomnę:
O co chodzi? O teksty, w których będzie rządzić logika snu, a więc absurdalne, dziwne, zabawne (przynajmniej okazjonalnie), ale jednocześnie fabuła musi mieć ręce i nogi, a nie być ciągiem bezsensownych imaginacji.
Poziom absurdu w czasie snu, jak ja to rozumiem, nie jest wciąż taki sam. Fragmenty w miarę racjonalne przeplatają się z mniej lub w ogóle nieracjonalnymi.
No i, tego, czy bohater naprawdę mógłby zapomnieć…? ;)
Oczywiście, gdyby nie rządziła logika snu, to nie. Ale czy zapomniał o czymś, co faktycznie się wydarzyło? Może to, o czym sobie przypomniał, było wynikiem jego lęków? Nigdy nie śniłeś, że masz jeszcze do zaliczenia jakiś przedmiot w szkole, którą dawno skończyłeś?
Pozdrawiam
Bardzie, dziękuję.
Też mam wrażenie, że końcówka jest jak z innej bajki.
To co już pisałem w odpowiedzi ostamowi, poziom absurdu w czasie snu nie jest wciąż taki sam. W najgłębszej jego fazie, marzenie senne jest najmniej racjonalne. Wtedy pojawiają się najbardziej odjechane historie i obrazy.
Pozdrawiam
Ap – jasne bardziej chodzi mi o to, że na końcu jest już sam absurd, co sprawia jakby opowiadanie było ucięte. Ale faktycznie w snach tak bywa :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie, ok, rozumiem, o co Ci chodzi.
Misja dostarczenia prezentu skończyła się z chwilą zniszczenia jajka. W międzyczasie, kiedy Aldon próbował jakoś dostać się do Stanów, rozmyło się też to, co właściwie jest dla niego priorytetem. Dostarczenie prezentu zostało zastąpione chęcią spotkania się z Jolą. I to się powiodło.
Rozumiem, że logika snu wyjaśnia brak konsekwencji. Myślałem bardziej o tym, że gdyby tekst nie startował w konkursie, raczej ciężko byłoby mi się domyślić, że właśnie o logikę snu w nim chodziło i potraktowałbym zawijasy fabuły jako błędy. Sprawa miałaby się zupełnie inaczej, gdyby na starcie silniej zasugerować, że rzeczywistość nie do końca rządzi się zwykłymi prawami, chociaż to oczywiście moje odczucia.
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
ostamie, wydaje mi się, że dość konsekwentnie wraz z rozwojem akcji wzrasta poziom absurdu.
gdyby tekst nie startował w konkursie, raczej ciężko byłoby mi się domyślić, że właśnie o logikę snu w nim chodziło i potraktowałbym zawijasy fabuły jako błędy.
Podobnie, gdybyś nie wiedział, że czytasz horror, to zdziwiłbyś się, gdyby nagle w familijnej historii pojawiły się jakieś krwiożercze bestie.
Poziom absurdu: superasty Poziom naszego bohatera: rozkosznie nielogiczny. Poziom jaj: wysoki Opko bardzo fajnie sie czytalo i spelnia wszystkie zasady konkursu. Przynajmniej w mojej zkromnej opinii.
Podobnie, gdybyś nie wiedział, że czytasz horror, to zdziwiłbyś się, gdyby nagle w familijnej historii pojawiły się jakieś krwiożercze bestie.
Co do zasady kłóciłbym się, że nawet tutaj powinno od razu dać się poznać, że horror jest horrorem, ale tu nie do końca o to mi chodziło. Nie chodzi o różnice w klimacie na przestrzeni tekstu. Pojawił się portal w toalecie – OK, z tym nie mam problemu. Pojawiła się dziewczyna-maszyna, nawet to mnie aż tak nie boli. Postanowiłeś wprowadzić nowe elementy świata i nawet jeśli nie pasują do stylu, nie mam nic przeciwko temu, bo nie ma w tym żadnej sprzeczności.
Ale jeśli chcesz w trakcie tekstu wprowadzać rzeczy, które są sprzeczne, to jako czytelnik czuję się trochę oszukany. Widzę, że w tekście są ludzie. Angażuję się w ich historię. Po czym z ludźmi dzieje się coś, o czym wiem, że nie mogłoby się wydarzyć, dopóki świat nie działałby radykalnie inaczej. Czyli tekst cały czas kłamał co do tego, jak wygląda świat. Miałem wobec historii oczekiwania, po czym się na nich zawiodłem.
Gdybym od początku wiedział, że świat działa radykalnie inaczej, to bym się nie zawiódł.
Wygląda na to, że inni czytelnicy nie mieli takiego problemu, więc może tylko mi się nie spodobało, ale próbuję chociaż wyjaśnić dlaczego. Mam nadzieję, że coś z uwag ci się przyda :)
Pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
Nova, wielkie dzięki za Twoją opinię. Chciałoby się więcej takich.
ostamie, jedyne co mi przychodzi do głowy w odpowiedzi na Twoje zastrzeżenia, napisałem już wcześniej. Nie będę już dodawał możliwych interpretacji, które mogłyby wyjaśnić mój punkt widzenia. Rozumiem, że tekst nie podszedł i wiem, że nie przekonam Cię do niego. Przykro mi, że czujesz się oszukany. Oczywiście, Twoje uwagi są cenne. Dziękuję za nie.
Sympatyczne opowiadanie, poziom absurdu adekwatny do zadania. Bardzo podobał mi się opis zakładania kapeli punkowej. Jakoś na początku wakacji w Antyradiu była seria audycji poświęconych historii punk rocka w Polsce i w sumie Twój opis jest, że tak to ujmę, poprawny historycznie ;)
Toaletowy humor sympatyczny, pomimo tematyki nie nachalny.
Ponarzekam jedynie na zakończenie. Spodziewałem się nieco innego rozwiązania akcji. Twoja wersja, chociaż niewątpliwie zaskakująca, pozostawiła mnie z uczuciem lekkiego niedosytu. Ale z drugiej strony, może to i dobrze? ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
cezary_cezary, bardzo dziękuję za Twoją opinię.
Robert Williams, autor “Girl with Faberge Ass”, zaangażowany był w ruch punkrockowy. Stąd pomysł na uczynienie mojego bohatera członkiem zespołu grającego muzykę z tego nurtu. Trochę pamiętam, trochę słuchałem, ale nie czuję się kompetentny, jeśli chodzi o historię punk rocka w Polsce. Jeśli nic nie przekłamałem, to się cieszę.
Toaletowy humor sympatyczny, pomimo tematyki nie nachalny.
W przypadku tego typu humoru łatwo o przekroczenie dobrego smaku. Kilka razy padło słowo “dupa” i zastanawiałem się, czy nie ostrzec w przedmowie o wulgaryzmach. Ostatecznie nie zdecydowałem się na to.
Twoja wersja, chociaż niewątpliwie zaskakująca, pozostawiła mnie z uczuciem lekkiego niedosytu. Ale z drugiej strony, może to i dobrze? ;)
Trudno wyważyć. Jest, jak jest. Na takie zakończenie się zdecydowałem i jestem do niego przekonany. Może jeszcze, jeśli ktoś tę kwestię podniesie, postaram się do tego odnieść. Na razie nie chcę być ze swoimi interpretacjami zbyt nachalny.
Pozdrawiam
Hej, szalony pomysł, szalona realizacja, ale tak w tym konkursie ma być! Każdy z tekstów w tym konkursie jest tak niezwykły, że nawet nie wiem, jak je komentować. No bo nie może tu być czegoś takiego, jak: zbyt dziwnie, niedorzecznie, itp. Bo tak ma być!
W każdym razie czytało się dobrze, chociaż poziom surrealizmu wzrastał!
Powodzenia! :)
JolkaK, dzięki.
Każdy z tekstów w tym konkursie jest tak niezwykły, że nawet nie wiem, jak je komentować. No bo nie może tu być czegoś takiego, jak: zbyt dziwnie, niedorzecznie, itp.
Mam podobnie.
poziom surrealizmu wzrastał!
Według mnie na tym mniej więcej polega logika snu. Sceny w miarę realistyczne przeplatają się z niedorzecznymi. Sytuacje są coraz bardziej absurdalne, ale od czasu do czasu przychodzi lekkie otrzeźwienie. Świat we śnie nie rządzi się przez cały czas tymi samymi prawami.
Cześć!
Początek mi się podobał, był zabawny i z jajem (hehe). Owszem, absurdalny, ale na takim strawnym poziomie. Natomiast mniej więcej od momentu wejścia do toalet, kiedy logika snu wjechała na pełnej, trochę straciłam zainteresowanie. Wiem, że wymogi konkursowe i tak dalej, ale mimo wszystko ten rozstrzał pomiędzy pierwszą a drugą połową sprawił, że ostatecznie nie jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą.
Niemniej na samym początku bawiłam się dobrze.
Powodzenia w konkursie!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Obraz masz zabójczy. Matko, nie wiem, czy bym dała radę coś wymyślić, więc na początku – podziwiam, że się podjąłeś. Ciekawe, jak to wyjdzie. :)
Hasło: o, kolejne grzybobranie, jedno po drugim, nieźle.
Początek jest zwyczajny. Mam nadzieję, że to tak jak w snach, w których niby wszystko normalnie, a tylko czekasz, aż nagle magicznie wydarzy się mnóstwo dziwnych rzeczy. Ale dalej cały czas zwyczajnie i sporo rozmawiają, więc trochę zwątpiłam, czy to na ten konkurs.
Pomysł na jajka niespodzianki w Ameryce? Nie wiem, czy dość szalony…
– Jak ja sobie to do d… yyy wsadzę? Przecież to jajo strusia jest!
Za to ten fragment mnie rozbawił. XD
I ogólnie sam pomysł nabrał kolorów!
– powiedziałem.
Zbędne.
Wejdź do kibla, w szóstej kabinie są drzwi.
O, czyżbyś oglądał ten fajny film o snach? :D
Fajnie rozegrałeś grzybki w centrum. :)
Wiesz, ja w domu mam straszny syf. Wolałabym u ciebie.
Rozejrzałem się wokół i większego syfu trudno mi było sobie wyobrazić.
XD
Dobre. :D
Akcja przyspiesza na lotnisku, kiedy bohater jest tropiony w toalecie, widać, że popłynąłeś, to na wielki plus, bo trochę brakowało mi tego absurdu, zwłaszcza na początku. ;) I te owacje w samolocie, jak ze snu. I to oddanie kabiny. Na minus za to fakt, że od początku wiedziałam, że główny bohater nie będzie przemycał jajka, a to psuło mi efekt.
Po skończonej lekturze doceniam tytuł. Jest świetny, bo oprócz końcówki, która mówi, co mówi, fajnie pokazuje, jak można nas oszukać, że niby nie ma jaj niespodzianek w Ameryce, a tu na koniec o inne jaja chodzi. XD
Pozdrawiam,
Ananke
P.S. Przeczytałam komentarze i co mi się nasunęło:
Dla mnie teksty na Obłędnie, w których rządzi logika snu, mają być właśnie takie dziwne i momentami niezrozumiałe (w funkcjonowaniu i ogólnym odbiorze), bo my sami mamy też sny, których nie potrafimy zinterpretować. Śniłam kiedyś taki sen, że miesiącami mnie dręczył “czemu coś takiego? Co to może znaczyć?”.
Myślę, że każdy z nas różnie interpretuje pewne zjawiska i dla jednej osoby coś jest zrozumiałe, dla innej nie i tutaj, w tym konkursie, można fajnie odrzucić poprawność narzuconą przez filtr “piszmy dla wszystkich, aby każdy mógł zrozumieć”.
Tu też odbiór tekstu zależy od tego, czy lubimy absurd. Są ludzie, co wręcz od niego stronią.
A w snach zdarza się, że ktoś podchodzi do nas i mówi: “Dasz mi swoje kapsle?”, a my nie mamy żadnych kapsli, bo nie zbieramy i jest nam głupio, a tu nagle jesteśmy w zupełnie innym domu, który okazuje się nasz i na biurku leży kolekcja kapsli. Chcemy dać temu, co pytał, a kapsle zmieniają się w czekoladki. I co? Nas to nie dziwi, bo sięgamy po czekoladkę, zjadamy i jesteśmy zadowoleni.
Fajny tekst – odlotowy i z jajem. Dobrze się bawiłam przy lekturze. Absurd na optymalnym dla mnie poziomie.
A ten korposzczór przylazł wyluzowany w T-shircie
Ale dlaczego przez ó?
Babska logika rządzi!
gravel, dziękuję za wszystko. Ach, te wymogi!
Nowy konkurs na horyzoncie. Pozdrawiam i życzę ciekawych tekstów. Widziałem, że już się jeden pojawił.
Ananke, dziękuję za przeczytanie i tak obszerny komentarz.
Obraz masz zabójczy. Matko, nie wiem, czy bym dała radę coś wymyślić, więc na początku – podziwiam, że się podjąłeś.
Dla mnie każdy był zabójczy i nie dający łatwych podpowiedzi.
O, czyżbyś oglądał ten fajny film o snach? :D
Nie oglądałem, ale zaciekawiłaś mnie. O jaki film chodzi?
Finklo, dzięki za wszystko.
Błąd poprawiłem. Ewidentnie zawyżał poziom absurdu.
Po prostu nas tam nie chcieli. A o komersze marzyliśmy.
A to dialog?
Powiem Ci, że poza chamskim rechotem, który wydawałam z siebie i oceanem absurdu, który mnie zalał, napisałeś kawał głębokiego, psychologicznego tekstu, który mnie ujął.
Wierszyk o jajach ujął mnie jej, ale Śmieciu i owszem.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, dzięki. Cieszę się, że doceniłaś humor.
Po prostu nas tam nie chcieli. A o komersze marzyliśmy.
A to dialog?
Śmieciu wolał interpretację przyszłego pracodawcy, więc się nie odezwał, tylko pomyślał.
Wierszyk (tekst piosenki) jest, jaki jest, bo został napisany przez mało zdolnego artystę. Ja zrobiłbym to lepiej ;)
Ananke
Zwiastun filmu wygląda zachęcająco. Ostatnio zrezygnowałem z Netflixa, a widzę, że tam jest do obejrzenia.
Też zrezygnowałam z Netflixa, bo mam Prime'a, a czasu na oglądanie mało. Kiedyś pewnie wrócę, jak dziecko podrośnie. Może gdzieś indziej film się pojawi. ;)
Szalona młodość przeminęła, a teraz zostało odgrzebywanie starych śmieci, w nadziei, że ona wróci – Najbardziej spodobały mi się retrospekcje, nawiązania i kapela punkowa jak żywa.
Poziom nierzeczywistości bardzo wysoki i wydaje mi się, że właśnie o to chodziło w tym konkursie :)
Akcja leci do przodu a bohater wzbudza sympatię, a nawet czułość, że się tak wyrażę.
Zgłaszam do biblioteki i pozdrawiam!
Wykazałeś się dużą pomysłowością, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że historia jest nieco przegadana, skutkiem czego lektura trochę mnie znużyła.
– Farfocel. Kupuję kiedyś u niego coś tam. → Skoro kiedyś, to chyba: – Farfocel. Kupowałem kiedyś u niego coś tam. Lub: – Farfocel. Kupuję czasem u niego coś tam.
…bo wie pan, ta Chora wątroba i Jaja na twardo… → …bo wie pan, ta Chora Wątroba i Jaja na twardo…
Kurcze, ale ze mnie biznesmen. → Literówka.
– Co nie teges? Wszystko teges. – Obruszyłem się. → Zbędna kropka po wypowiedzi, didaskalia mała literą: – Co nie teges? Wszystko teges – obruszyłem się.
Kazałem jej się pochylić na pudełkiem. → Literówka.
…jeszcze zdążę skorzystać z wc. → …jeszcze zdążę skorzystać z WC.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
chalbarczyk, bardzo dziękuję za wszystko.
bohater wzbudza sympatię, a nawet czułość, że się tak wyrażę..
Też polubiłem Aldona.
Pozdrawiam.
regulatorzy, dziękuję.
Błędy poprawiłem. Zostawiłem tylko te w dialogu. Niech się Mati sam tłumaczy. Nie moja wina, że mylą mu się czasy.
Pozdrawiam
Bardzo proszę, AP. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie było to może coś, co lubię, ale przy lekturze bawiłem się wcale nieźle. Choć bardziej podobał mi się początek, ten w biurze, nieźle wyszedł też tranzyt toaletowy, jednak od momentu, kiedy bohater pojawił się na lotnisku moje zainteresowanie spadło – nie, żeby coś tam było nie teges, ale jak dla mnie zbyt przeciągnąłeś rozwiązanie akcji. Ten paragraf siódmy miał w założeniu utrzymać zainteresowanie, miał sprawić, żeby czytelnik doczytał do końca i dowiedział się o co kaman, ale podawałeś go tu i tam, nie tłumacząc i finalnie to raczej niezłe pisanie a nie tajemnica paragrafu mnie do końca przy opowiadaniu przytrzymała – w zasadzie to w pewnym momencie zapomniałem o nim i przy samej końcówce było takie: ah, jeszcze to, no jasne. Ale niestety bez zachwytów, bo teskt piosenki, którym kończysz, choć potrzebny do wyjaśnienia tajemnicy, przeczytałem z obowiązku doczytania do końca – nie lubię takich zabiegów, a kiedy dodatkowo opierają się na tak prostych rymach i konwencji punkrockowej, to oczekuję, że przynajmniej mnie ubawią, jak teksty The Billa albo Lej Mi Pół.
Ogólnie rzecz biorąc tekst mi się podoba, jednak uważam, że skrócenie go nie zrobiłoby mu krzywdy.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Outta Sewerze, dziękuję.
niezłe pisanie a nie tajemnica paragrafu mnie do końca przy opowiadaniu przytrzymała
To dla mnie wielki komplement. I szczerze, to wcale nie byłem pewien, czy wyjaśniać, o co w tym paragrafie siódmym chodzi. W końcu, na przykład, Pulp Fiction w ogóle nie traci na tym, że nie dowiadujemy się, co jest w walizce. A jeśli chodzi o piosenkę, to mogę tylko powtórzyć, co napisałem wcześniej:
Wierszyk (tekst piosenki) jest, jaki jest, bo został napisany przez mało zdolnego artystę. Ja zrobiłbym to lepiej ;)
Pozdrawiam
No, AP, ja ten paragraf tłumaczę sobie zapisanym w umowie obcięciem jaj, bo przecież na tym zasadza się cały pomysł – więc bez jaj, bo jedną z ostatnich konstatacji bohatera dajesz jasny sygnał, a tekst piosenki tylko go potwierdza ;)
Known some call is air am
ja ten paragraf tłumaczę sobie zapisanym w umowie obcięciem jaj
Owszem, taki miałem pomysł na ten paragraf, ale nie byłem pewien, czy się nim dzielić. Ostatecznie się na to zdecydowałem. Tytuł wpadł mi do głowy w ostatniej chwili. Punktem wyjścia była historia jaj Faberge.
I spoko, że się zdecydowałeś :) A punktu wyjścia się domyśliłem po obrazie, który wybrałeś.
Known some call is air am
Przyjemna lektura. Absurd się pojawia ale raczej jest nienachalny a przynajmniej nie przeszkadza w historii, która jednak do czegoś zmierza.
Tekst miał mocną oś i konkretny motyw przewodni co jest plusem i świadczy o przemyślanym tekście.
Co podobało mi się mniej to wierszyk na końcu ale ja ogólnie nie lubię za bardzo wierszy więc może nie jest to tak istotne.
Ogólnie fajnie się czytało więc klikam.
Dwa drobiazgi:
– Zapraszam. – Stał z szerokim uśmiechem w drzwiach i gestem zapraszał
Na otwarcie masz powtórzenie zapraszam i zapraszał :)
w takim w miniaturowym
w takim miniaturowym
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!
Edwardzie, dziękuję za wszystko. Drobiazgi poprawiłem.
Pozdrawiam
Hej,
Kupuję kiedyś u niego coś tam
to kiedyś to tak średnio tu pasuje. Może czasami?
Nie wiem, czy elementem absurdu mają być słowa: łiskasz, dżobinterwiu, smoltolk? Trochę mnie rażą mimo wszystko, ale przynajmniej jest jakaś konsekwencja w tym
Hmm, w momencie jajka w dupie trochę mi się cały zamysł rozjeżdża, bo przecież takie coś można na luzie przewieźć w bagażu rejestrowanym. Albo rzeczony prezydent też na pewno miałby możliwość obejścia tego zakazu, chociazby jakimś prostym papierkiem/zgodą.
– Gdzie mogę znaleźć Farfocla?
– W galerii handlowej.
– Jakiej? Pytam – powiedziałem. (czegoś tutaj za dużo)
– Tej, no, jak jej tam? Tej nowej. Ermitraż, zdaje się.
– To cział.
– Bez wspomagacza ani rusz? Doskonale cię rozumiem. Cział, Śmieciu.
Wcześniej mówił mu po imieniu
Nigdy nie nagraliśmy płyty, nie puszczali nas nawet w Rozgłośni Harcerskiej, nie zaprosili nas do Jarocina.
Ostatnio coraz rzadziej grali nasz największy przebój, którego byłem autorem, Jaja na twardo. Skończyły się dochody z tantiem. Przestali mnie też zapraszać do tych wszystkich niszowych audycji radiowych, emitowanych nocami, nie mówiąc już o telewizji śniadaniowej.
To jak w końcu?
Tak się zastanawiam – po przejściu odprawy też są kible :P
strasznie dużo tych moich zastrzeżeń, ale to dlatego, że – poza kilkoma momentami – jest to realistyczny tekst, więc stoi gdzieś obok Obłędni. Absurdalnie robi się trochę przy kiblach, ale to np. motyw znany z fantasy, więc też niekoniecznie, i na końcu, ale właśnie ta końcówka wydaje się nie współgrać z całością. Pojawia się trochę znikąd.
Dobra, dość marudzenia, bo pomimo powyższych uwag, całość czytało mi się całkiem dobrze. I może właśnie dlatego, że absurd był taki wyważony, a historia broni się innymi pomysłami. Dorzucę klika do biblio
OldGuard, dziękuję za przeczytanie, komentarz i klika.
Nie wiem, czy elementem absurdu mają być słowa: łiskasz, dżobinterwiu, smoltolk?
Nie. To taka konwencja.
Hmm, w momencie jajka w dupie trochę mi się cały zamysł rozjeżdża, bo przecież takie coś można na luzie przewieźć w bagażu rejestrowanym. Albo rzeczony prezydent też na pewno miałby możliwość obejścia tego zakazu, chociazby jakimś prostym papierkiem/zgodą.
Jajek niespodzianek nie można wwozić do USA. Takie prawo.
– Jakiej? Pytam – powiedziałem. (czegoś tutaj za dużo)
To taki mój żart, mrugnięcie okiem.
– Bez wspomagacza ani rusz? Doskonale cię rozumiem. Cział, Śmieciu.
Wcześniej mówił mu po imieniu
W trakcie rozmowy Mati coraz bardziej się spoufalał. Przekraczał kolejne granice. Taka gra między facetami. Aldon to widział, ale przegrywał w tej rozgrywce:
Ja, jego idol z młodości, przyszedłem żebrać o pracę. On, mój fan, da mi ją lub nie.
Nigdy nie nagraliśmy płyty, nie puszczali nas nawet w Rozgłośni Harcerskiej, nie zaprosili nas do Jarocina.
Ostatnio coraz rzadziej grali nasz największy przebój, którego byłem autorem, Jaja na twardo. Skończyły się dochody z tantiem. Przestali mnie też zapraszać do tych wszystkich niszowych audycji radiowych, emitowanych nocami, nie mówiąc już o telewizji śniadaniowej.
To jak w końcu?
Pierwsze odnosi się do okresu, gdy byli aktywni. Po jakimś czasie, kiedy już przestali grać, stali się legendą punk rocka.
Tak się zastanawiam – po przejściu odprawy też są kible :P
Jak widać z tekstu przez kibel można dostać się nawet bezpośrednio do samolotu. Ale o tym Aldon wcześniej nie wiedział. Nie miał jeszcze wystarczającej wprawy. Ten sposób komunikacji był dla niego nowością. Poza tym, aby to było możliwe, opowieść musiała wejść na wyższy poziom absurdu.
jest to realistyczny tekst, więc stoi gdzieś obok Obłędni. Absurdalnie robi się trochę przy kiblach, ale to np. motyw znany z fantasy, więc też niekoniecznie, i na końcu, ale właśnie ta końcówka wydaje się nie współgrać z całością. Pojawia się trochę znikąd.
Logikę snu rozumiem w taki sposób, że poziom nieracjonalności nie jest przez całą opowieść taki sam. Momenty w miarę racjonalne przeplatają się z bardziej absurdalnymi.
Pozdrawiam
Logikę snu rozumiem w taki sposób, że poziom nieracjonalności nie jest przez całą opowieść taki sam. Momenty w miarę racjonalne przeplatają się z bardziej absurdalnymi.
O, ja również – sen to takie miejsce (bo to chyba miejsce, nie?), gdzie racjonalne elementy przechodzą w nieracjonalne i na odwrót :)
Known some call is air am
Nie przepadam za tekstami o takiej tematyce, ale muszę przyznać, że to opowiadanie zostało tak napisane, że mnie wciągnęło. Podobał mi się sposób, w jaki się okazało, co takiego było w paragrafie siódmym. Wędrówka po szlaku kiblowym cudownie oniryczna. Myślę, że bardzo dobrze została wykorzystana w tym tekście logika snu. Ogółem intrygujący tekst z zaskakującym zakończeniem.
Sonato, dziękuję. To bardzo miłe, co napisałaś.
Pozdrawiam
Odjechany obraz, plakatowy, jak z komiksu z Pin-up girl. Hasło z kolei budzi liczne skojarzenia. Ciekawe, co będzie…
Bardzo realistyczny tekst. Cholernie żal mi Śmiecia. Nie do śmiechu mi było.
Technicznie ok. Pokombinowałabym z pomysłem i sposobem jego przedstawienia. Może silniej wejść w bohatera, bądź właśnie odwrotnie – w jego rozmówców, co może byłoby ciekawsze i dla Ciebie, i czytelnika, bo pokazywałoby drugą stronę i nie musiałbyś niektórych rzeczy wyjaśniać wprost, lecz z innej strony.
Powodzenia w konkursie!
pzd srd :-)
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, dzięki za wszystko.
Bardzo realistyczny tekst.
Ale chyba tylko na tle innych opowiadań z Obłędni?
Pozdrawiam
Czy na tle innych? Nie wiem, nie przeczytałam wszystkich, nawet większości. ;-)
Dziwność, rodzaj szalonego tańca z wyobraźnią jest obecny, natomiast przedstawiasz to w sposób uporządkowany. To dziwne. Bo z jednej strony odnosiłam wrażenie nadmiernego uporządkowania, a z drugiej wrzucania różnych rzeczy, trochę niepotrzebnie – sposób prowadzenia narracji i odpalanie co i rusz odjazdowych fajerwerków, których nie sposób zarejestrować i podziwiać. Przy podobnym zabiegu obłęd się kurczy i niknie, zwłaszcza przy uprzedzaniu akcji. Idź za bohaterem. Zawsze!
Poczekaj, zaraz sprawdzę. Fragment:
,Wszedłem do kibla, a tam cztery kabiny. Rozejrzałem się dla pewności, żeby się nie wygłupić, kiedy będę zgłaszał reklamację. No nic, żadnych więcej drzwi. Wyszedłem zły, że tak dałem się nabrać na głupi żart. Już miałem wracać do Joli, gdy mnie oświeciło. Na pewno chodziło jej o damski kibel. Ale czy wypadało mi wejść do toalety pań? Nigdy nie byłem w takim przybytku i nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka. Iść na autobus, czy się przełamać? Przełamałem się i nie żałuję. Co ja tam widziałem! Kompletne zaskoczenie. Aż żal było opuszczać to miejsce. Zwyciężyło jednak poczucie obowiązku.
Wszedłem do kabiny szóstej. Syf, kiła i mogiła. Po prostu wstyd dla korporacji. Klamka u drzwi wyjściowych wysmarowana była czymś brązowym. Brzydziłem się, ale co miałem robić.
"kiedy" bardziej odnosi się do czasu, "gdy" do warunku, w tym przypadku pewnie chodzi o gdy/jeśli? Można krócej "zgłoszę reklamację".
Skreślenia wydają mi się niepotrzebne, gdyż konstruujesz historię, nie uprzedzaj tego, co się zdarzy, po co?
Ostatnie podkreślenie – dalej akcja chyba przebiega w męskich toaletach, więc powinno być wcześniej, przed konstatacją, co widział w dziewczyńskich?
pzd srd
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, dzięki za wyjaśnienia. Chyba zrozumiałem, co miałaś na myśli, pisząc, że to bardzo realistyczny tekst.
Przyjrzałem się Twoim poprawkom. Niektóre wydają się zasadne, inne zmieniłyby to, co chciałem opowiedzieć.
nie uprzedzaj tego, co się zdarzy, po co?
Zapewne chodzi Ci o rozważania bohatera. Jeśli tak, to służą pokazaniu jego dylematów i w konsekwencji charakteru. „Wszedłem” zamiast „Wejść/nie wejść? Wszedłem”? Samo „wszedłem” mówi o bohaterze, że jest pewny siebie. „Wejść/nie wejść? Wszedłem” – oznacza, że się waha. I chce, i się boi.
Ostatnie podkreślenie – dalej akcja chyba przebiega w męskich toaletach, więc powinno być wcześniej, przed konstatacją, co widział w dziewczyńskich?
Nie. „Iść na autobus, czy się przełamać? Przełamałem…” . Przełamał się, czyli wszedł do damskiej toalety.
Pozdrawiam
Zapomniałem napisać, że mi się podobało
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
fanthomasie, dziękuję. Git, że się podobało.
Całkiem dobrze się czytało :)
Przynoszę radość :)
Bardzo to miłe, Anet!