- Opowiadanie: chalbarczyk - Kamienne serce

Kamienne serce

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Kamienne serce

Owinęła się szczelniej płaszczem i przyspieszyła kroku. Starała się spokojnie oddychać. Jeszcze ma czas. Przemykała pod wysokim murem, który rozdzielał efemeryczne place i podwórka. Nie zatrzymując się, spojrzała na kartkę.

– Podwalem do drugiej przecznicy, schodami w górę, czwarta brama… – wymamrotała do siebie.

Miasto już tonęło w nocnym, lepkim mroku, w którym wilgoć pełzła po ścianach kamienic, osiadała na latarniach i trotuarach. Wszystko oddychało białą mgłą. Usłyszała nagłe, głuche tąpnięcie, jakby coś wielkiego upadło. Zadrżała. Są blisko.

Nie poznawała swojego miasta, biegła ulicami, których tu wcześniej nie było. Bazaltowy bruk, głębokie podcienia, marmurowe schody, wijące się niczym ślimak.

Gdzie ja jestem?

Studnia z klekocącym łańcuchem, ceglana baszta. Ach, tędy na Rynek! Wcześniej dobrze jej znana rozległa przestrzeń w środku miasta skurczyła się i zdeformowała. Pośrodku wyrósł nieznany Trybunał, który wczepił się w stare fundamenty, ciągnąc soki z głęboko ukrytej warstwy skał. Potknęła się i musiała przytrzymać się ściany. Mimo że wszędzie było pusto, a żadną z ulic nie przechodził ani człowiek, ani nawet zbłąkany pies, czuła, że miasto żyje swoim wewnątrzkamiennym życiem, pulsuje i się rozrasta. Cegły pod jej palcami poruszyły się, wydając lekki, chroboczący dźwięk. Obejrzała się. Trybunał już się zapadał, a na jego miejscu wyrastała dzwonnica. Dzwony, zanim zdążyły dojrzeć i oddzielić się od bezkształtnej masy, pękały i rozsypywały się w proch.

Otrząsnęła się z lęku i pobiegła dalej.

Brama. Podwórko. Przesmyk. Znalazła się przed klasztorem. Tam czekał na nią jeden z tych starych mnichów, którzy dawno temu zapadli na chorobę obojętności i cynizmu. Pod grubą opończą skrywał suche ciało, a na głowę naciągnął kaptur, jakby nie miał wcale oczu.

– Jestem Rut.

– Dobrze, dobrze. – Niecierpliwie potrząsnął głową. – Przyniosłaś pieniądze?

Rut podała mu pakunek.

Weszli do kościoła. Zastanawiała się, czy wnętrza również zmieniają swój układ, liczbę kolumn, być może wzór na posadzce. Zmiany, czy zachowują pierwotną ideę architektonicznych spiętrzeń i są tylko uzewnętrznieniem potencjalności, tkwiących w kamieniu, czy też nocą dokonuje się może jakaś absolutna kreacja świata, niczym urzeczywistnienie logicznej myśli, wyłaniającej się z chaosu i splątania przypadkowych wrażeń…

– Tędy – ponaglił ją.

Przeszli długimi, ciemnymi korytarzami i znaleźli się w skryptorium.

– Czy tu wszystko zostaje na swoim miejscu? A książki? Czy one się zmieniają?

– Jesteś stąd? – Nie odpowiedział na pytanie.

– Tak.

– Po co tego szukasz?

– Ja… po prostu ktoś musi.

– Poświęcić się? Chcesz zostać jakąś bohaterką?

Popatrzyła na niego z nieskrywaną niechęcią.

Wzruszył ramionami.

– Nie moja sprawa.

Wyszedł i Rut poczuła przejmujące zimno.

Noce stawały się coraz dłuższe i miasto zapadało w to swoje drżenie coraz wcześniej. Mieli coraz mniej czasu. Za dnia wszystko wglądało normalnie, tylko czasem ktoś potknął się o fragmenty rozbitego muru, utyskując, że służby magistratu powinny coś z tym zrobić, przecież nie da się tak żyć! Wprawne jednak oko dostrzegało spalone nadproża, zorane pazurami ściany, krew zabitych i rannych, która nie zdążyła wsiąknąć w cementowe płyty chodnika. Każdy wiedział, co dzieje się nocą, ale wolał udawać, że to tylko ten gwałtowny wiatr, który nagle przychodzi jesienią.

Rut przeszukiwała półki. Stały na nich książki, których nikt już nie czytał. Zapomniane woluminy, atlasy starych map, które nie miały w sobie krzty prawdy, bo nie istniały dawne arterie, mosty na Bystrzycy postawiono w zupełnie innych miejscach, a żydowskie podzamcze zrównano z ziemią.

Imperialne ewidencje ludności, rozkazy wojskowe wysyłane do grenadierów, rotmistrzów i sztabskapitanów. To nie to, to też nie. Słowniki, buchalteryjne księgi zarządu guberni, raporty wizytacji. Znalazła.

„Biuro Miejskiego Konserwatora Zabytków, ul. Złota 2,

Wykaz pomników i tablic kommemoratywnych z miasta Lublina”

i dopisek na stronie tytułowej: „sposoby okiełznania kamienia”.

 

***

Nad miastem zawisł czerwony księżyc, a ono, oblane purpurową poświatą, pompowało krew do swych nieruchomych monstrów. Właśnie lwy zadrżały i powoli jęły oddzielać łapy od postumentów, kręcić głowami, jakby chciały strząsnąć resztki kamiennego snu. Zeskoczył pierwszy, za nim drugi i trzeci.

 

„Nie jest łatwo okiełznać żywioł ziemi. Pierwiastki bowiem zawsze dążą do swego naturalnego miejsca i nie poddają się tak ławo działaniom sił. Najskuteczniejsza z nich jest siła miłości. Może ona zostać zniwelowana takąż samą co do wagi niszczycielską siłą nienawiści. Odpychanie sprawia, że wszystko wyrywa się z centralnej sfery, rozsypują się powłoki, utrzymujące rzeczy we właściwym miejscu i rozpoczyna się ich ucieczka”.

Rut powtarzała przeczytane słowa. Nienawiść. Zniszczenie. Nie wiedziała, czy uda jej się powstrzymać atak kamiennego wojska i nie była pewna, czy dobrze odczytała wskazówkę. Ale… nie cofnie się teraz.

Wspinała się po schodach, które nie chciały się skończyć. Brakowało jej tlenu, a płuca piekły. Jeszcze wyżej. Czy te schody w ogóle prowadzą w górę?! Wreszcie jest. Na najwyższej kondygnacji wisiał ogromny spiżowy dzwon. Chwyciła sznur i rozchybotała jego serce. Rozległ się głęboki dźwięk, a Rut o mało nie ogłuchła. Jeśli będzie dość mocny, to rozbije wszystkie rzeźby i kamienne posągi i więcej nie wstaną nocą, aby mordować!

Najpierw roztrzaskały się szklane klosze i żarówki, później okna i witraże w kościołach. Brzęk spadającego szkła wypełnił powietrze. Później zaczęły się pojawiać szczeliny w ścianach, które rosły, aż budynki nie miały już sił, aby przeciwdziałać niszczeniu. Dachówki zapalały się czerwonym płomieniem i spadały, rozbijając się o kamienny trotuar.

Ach nie! Nie tego chciała!

Wiedziała, że obudziła bestie, bo zewsząd dochodził odgłos pękających głazów, jakby coś, co było zamknięte w środku, próbowało się wydostać. Mury zaczęły falować, a wewnątrz nich cegły grzechotały jak worek kości. Dzwon wciąż bił i drgający dźwięk przeszywał wszystko, budząc kamienne potwory.

Rut dostrzegła, jak z wyrzezanej z piaskowca kuli wykluwa się gryf. Kula wieńczyła wysoką attykę, dekorowaną kaboszonami i girlandami na jednej z renesansowych kamienic. Gryf rozłupał kulę jak jajo i rozwinął skrzydła. Ich oczy spotkały się. Rzuciła się do ucieczki w dół po schodach. Gryf, widocznie dopiero się ucząc sterować swoim cielskiem, nieporadnie leciał to w prawo, to w lewo, nie mogąc złapać równowagi. Zyskała trochę czasu. Gdy znalazła się na dole, przerażona pobiegła przed siebie, a gryf cichym lotem ześlizgnąwszy się ku ziemi, podążał za nią.

Byle do bramy! – myślała

Słyszała groźny pomruk i czuła lodowaty oddech na plecach. Nie wytrzymała i obejrzała się. Wszystko się poruszało. Pomnikom wyrastały dodatkowe kończyny. Sturęki rycerz i stunożny koń toczyli jakąś śmiertelną walkę, próbując się rozłączyć. Daremnie. Orły, którym spętano łańcuchem nogi, raz po raz uderzały dziobami w okowy i wszędzie niósł się echem ich dźwięczny, metaliczny odgłos. Z ołtarzy schodzili na ziemię święci wojownicy, Dymitr i Jerzy. Dobywszy broń czekali, aż twarda skorupa z ich ciał odpadnie i będą mogli ruszyć do walki.

Brama! Nareszcie!

Z ulgą przeszła przez sklepione przedbramie i w tej samej chwili oślepiło ją ostre, słoneczne światło. Znalazła się w jakimś innym świecie, chociaż miasto było to samo. Najpierw usłyszała kanonadę artyleryjską, gdzieś z boku, gdzieś z bliska. Zakryła uszy rękoma. Dlaczego…? Co się dzieje?

– Ach! Schowaj się!

Ktoś pociągnął ją ku Ratuszowi i popchnął do środka.

– Tu przez jakiś czas będziemy bezpieczni.

Przyjrzała mu się. Chłopak może dwudziestoletni miał poszarzałą twarz i podkrążone oczy. Na głowie miał maciejówkę, w której wyglądał bardzo poważnie, w ręku pistolet. Zewsząd było słychać wizg pocisków i rozrywanych granatów, a w powietrzu unosił się duszący swąd prochu.

– Czy to wojna?

– Front bolszewików pod dowództwem Rokossowskiego zbliża się od wschodu, Niemcy rzucili na miasto trzysta czołgów.

Zamilkł na chwilę, przecierając oczy zmęczonym ruchem ręki.

– Wszystko zostanie zrównane z ziemią. – Dodał cicho.

– Ale to niemożliwe, przecież wojna… to pomniki i rzeźby ożywają, niszczą…

– Patrz.

Spojrzała w Królewską.

Ciężko, wspinając się w górę ulicy, sunął tygrys. Skręcił w stronę radzieckich czołgów, wyjeżdżających z Lubartowskiej. Na chwilę zamarł, skierował armatę, a potem wystrzelił. Ten z czerwoną gwiazdą dostał. Zapalił się, wewnątrz jeszcze było słychać krzyki tankistów, ale i one ucichły. Tygrys z głębokim pomrukiem schował się za węgłem ostatniej kamienicy na Żmigrodzie, czekając, aż pokażą się następne pancerne machiny bolszewików.

W tym momencie ziemia zadrżała, a dym, jakby wessany w jej szczeliny, zniknął. Rut w osłupieniu zobaczyła wielkie, zielonobrunatne cielsko potwora. Żmij szedł przez miasto, ocierając się o Krakowską Bramę, a dalej o litewski obelisk, łamiąc latarnie i strącając gadzim ogonem doniczki z balkonów. Miał dziesięć łbów, a na każdym łbie wyrastały mu zdeformowane odrośle, przypominające obmierzłe wybryki natury. Kiełkowały na nim małpie ręce i ogony, opierzone ptasie dzioby i wężowe oczy. Z każdego pyska wylewał się słup ognia, od którego zapalały się kolejne domy.

 

***

Wszystko płonęło. Ludzie z mieszkań wybiegali z krzykiem, próbując się ratować. Kręcili się to tu, to tam – w zupełnym przerażeniu – i przyciskali do piersi niedorzeczne przedmioty, jakby one mogły sprawić, że staną się niewidzialni. Kobieta, chwyciwszy miotłę, łkała wysokim, rwącym głosem, unosząc nad głowę swój wierzbowy oręż. Mężczyzna, biegając w kółko, ciągnął za sobą wózek z wiadrami pełnymi pomyj. Dziewczyna z futerałem od klarnetu, na bosaka i w samej halce, stała jak słup soli, wpatrując się w ogień, który trawił strychy i rozległe połacie dachów. Dzieci, osamotnione i zapewne skazane na śmierć, płakały.

Huk, wystrzał. Następny sowiecki czołg stał się pancerną trumną dla zwęglonych czerwonoarmiejców.

Są, już tu są.

Rut w przerażeniu obserwowała, jak z attyk powolnym lotem sfruwają chimery i zbliżają się do walczących. Dołączyły do nich pegazy, harpie i minotaury. Hybrydy latających ryb i syren. Główną ulicą sunął żmij, a flankowały go tygrysy, jakby były jego prywatnym wojskiem. Zmiatały wszystko, co stanęło im na drodze, a piechota Wermachtu przyczajona na czołgach, zdejmowała celnymi strzałami tych, którym nie udało się uciec lub schować. Miasto zamieniało się w cmentarzysko budynków i ludzi.

Wtem podniósł się potężny lwi ryk i rósł coraz bardziej.

Wyłoniły się z mroku podcieni, miękko zeskoczyły z gzymsów wysokich kościołów i wież i dopadły go.

Lwy otoczyły żmija ciasnym pierścieniem i bez strachu zaczęły podchodzić coraz bliżej, zaciskając krąg. Zaatakowały. Wyrywały zębami płaty mięsa, a pazurami szarpały diabelskie skrzydła. Próbował się bronić, zrzucić z grzbietu ich ciężkie, kocie ciała i umknąć ich zębom, ale bezskutecznie. Lwy wgryzały się w szyję głęboko, aż czarna jucha tryskała we wszystkie strony.

Rut zrozumiała. To nie marmurowe ożywione monstra co noc niszczyły miasto i zabijały mieszkańców. To nie kamienne wojsko gotowało im zagładę.

 

***

Gdy żmij z syczeniem zwalił się na ziemię, a wynaturzone członki odpadły, również niemieckie czołgi stanęły i zaczęły się zmieniać w bezkształtne kopce pokryte czerwoną rdzą, którą powoli rozwiewał wiatr.

Wojna się kończyła.

Rut ostrożnie opuściła kryjówkę, ale nic się nie działo. Wystrzały umilkły, a pożary przygasły. Miasto zapełniło się ludźmi, którzy powychodzili z piwnic i schronów, jeszcze nie dowierzając, że to już koniec. Leśni beztrosko maszerowali wzdłuż szpaleru szczęśliwych mieszkańców, jakby jutra miało nie być. Dziewczyna od klarnetu rzuciła się maszerującemu chłopcu na szyję, a ten uśmiechnął się i pocałował ją w usta.

Lwy natomiast wróciły na swe cokoły, zmęczone walką. Powoli mięśnie im tężały i krzepły, ulatywało z nich życie, aż całkiem zastygły w bezruchu. Gryfy zaś ciężko wzbiły się w niebo i zasnęły na rzeźbionych w piaskowcu attykach.

– Jak myślisz, czy to nie wróci? – Rut zapytała chłopaka w maciejówce.

– Wojna?

Może nie chciał jej straszyć i nic nie odpowiedział.

Rozejrzeli się dokoła. Wszędzie zgliszcza i pobojowisko.

– Co stanie się z miastem?

Ale miasto już zaczęło pączkować, rozrastając się wzwyż i wszerz. Wyrastały na dachach nowe kominy, mury składały w całość swoje kości, głucho uderzając jedne o drugie, bazaltowe kostki układały się w uliczny bruk o wygładzonych i błyszczących krawędziach, jakby leżały tam od wieków.

Miasto goiło rany.

Skończył się również dzień, który pojawił się nadwymiarowo, zupełnie jak niepotrzebna i chora odrośl, jak chroniczna aberracja kalendarza. Niebo ściemniało, rozsnuło granatowe pasma nocy, unoszone coraz wyżej i wyżej przez ciepłe podmuchy wiatru.

Rut patrzyła, jak złoty księżyc zawieszony na złotej nici, huśta się raz w prawo, raz w lewo, kładąc ciepły blask na dachy, kominy, rynny, kamienne lwy, którym sen skleił już powieki, marmurowe maszkarony, obeliski i spiżowe dzwony. Promienie księżycowe zsuwały się po ścianach, zaglądały przez okna do mieszkań, budziły mieszkańców łaskotaniem i cichym śpiewem.

Koniec

Komentarze

Ponieważ wykorzystuję przerwę obiadową, więc wrócę wieczorem z szerszą recenzją.

Znakomite opowiadanie. Nie wiem jaką miałaś trudność, ale dosłownie powaliłaś mnie na kolana.

Początek przypomniał mi moje senne koszmary, takie nużące plątanie się po znanym/nieznanym mieście, pod presją czasu i z jakimś zadaniem.

Tyle, że u Ciebie to ledwie wstęp! Zobaczyłam wykluwające się bestie, wystające z budynków szpony i zadrżałam.

 

Edit:

Dla mnie to, co dzieje się z miastem jest niepokojące, ale zarazem magiczne.

Wprowadzenie całkiem innych pomników, związanych z nowsza historią było moim zdaniem trochę ryzykowne, bo burzysz w ten sposób fanastyczno-starodawny klimat. I tym razem znowu się udało, bo zwarcie ruskich sołdatów i Niemców dodało kolejny wymiar i podkręciło atmosferę.

Muszę odwiedzić Lublin!

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush

Kamień spadł mi z serca! Dziękuję Ci za miłe słowa! Rozterek miałam wiele, więc się cieszę, że opowiadanie się spodobało.

Pozdrawiam!

Fajnie zbudowany nastrój żyjącego nocą miasta, angażujesz wszystkie zmysły, słyszałam ten chrobot kamieni w murze budynku! Podobało mi się, chociaż była chwila zagubienia, przy przeskokach do przeszłości i z powrotem. :)

Pozdrawiam i życzę powodzenia! :) 

Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego opowiadania. Jest niezwykle klimatyczne, momentami wręcz baśniowe. I do tego najbardziej absurdalny opis działań wojennych, jaki w ostatnim czasie czytałem. Wyborna lektura!

 

Moim skromnym zdaniem najlepszy tekst konkursowy. Dałbym klika, ale staż i te sprawy… ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Jolka

Cieszę się, że uznałaś opis miasta za plastyczny i przekonujący :)

Pozdrawiam!

 

cezary

I do tego najbardziej absurdalny opis działań wojennych

smiley

Fajnie, że Ci się spodobało!

 

Ekhm… "tylko czasem KOŚ potknął się o fragmenty rozbitego muru" – literówka; "WPRAWNE JEDNAK OKO dostrzegało" – sama uwielbiam stosować inwersje w tego typu konwencji, ale ta chyba jest jednak niepotrzebna; "Może nie chciał JĄ straszyć" – jej, nie ją ;) I jeszcze "DOBYWSZY BROŃ czekali" – tutaj, muszę przyznać, miałam wątpliwość, czy aby jednak nie broni, ale szybkie sprawdzenie źródeł każe mi przypuszczać, że obie formy są jednakowo poprawne, więc tak tylko chciałam nadmienić :) Piszesz pięknym, bogatym językiem i bardzo obrazowo. Czytanie było czystą przyjemnością :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Nana

Dzięki za komentarz! Błędy poprawione. Cieszę się, że taka forma opowiadania przypadła do gustu.

Pozdrawiam!

Witaj.

Świetna sprawa, znakomity, w niezwykle plastyczny sposób ukazany obraz antywojenny, pełen emocji i porywających zjawisk. Mnóstwo fantastyki, pomysłowej i zarazem bardzo oryginalnej, brawa!

Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)

Pecunia non olet

bruce

Rzeczywiście, opowiadanie miało być antywojenne! Dzięki za odwiedziny!

Pozdrawiam!

 

Hej. Podobało mi się. Bardzo ładne, plastyczne opisy. Chociaż motyw miejsca zmieniającego się, będącego w wiecznym ruchu, jest dość oklepany, to mi to szczególnie nie przeszkadzało. Nie zawsze trzeba wymyślać koło od nowa. Motyw wojny i miłości… hmm, troszkę za dużo patosu jak na mój gust, ale ok. 

Język mi odpowiada, w zasadzie jedynym zarzutem jest lekka siękloza, która wkrada się w tekst tu i ówdzie. Poza tym – naprawdę fajnie wyszło.

Nominuję do biblioteki i pozdrawiam :) Klimat naprawdę ciekawy, opisane sprawnie i gdybym zobaczył w tym anturażu nieco więcej fabuły, pewnie nominowałbym do piórka :) Pozdrawiam i życzę wielu sukcesów.

silver

Motyw wojny i miłości… hmm, troszkę za dużo patosu jak na mój gust,

Motyw miłości i nienawiści jest antycznym motywem, wymyślonym przez starego Empedoklesa, tu pasował mi do kamieni :)

Dzięki za pozytywny komentarz. Pozdrawiam!

 

Początek bardzo mi się spodobał, bo miasto, noc, trochę grozy. Później jednak ten klimat zanika i robi się groch z kapustą. ;) Przynajmniej ja tak to odczułem. Troszkę szkoda, ale fajnie, że jest w tym pewne przesłanie.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

fanthomas

Później jednak ten klimat zanika i robi się groch z kapustą.

Taaaak, to była ta trudność :)

Wzajemnie, Chalbarczyk, dzięki, trzymam kciuki. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

Całkiem przyjemne opowiadanie, choć w środku trochę się rozmywa i gmatwa. Początek niepokojący i tajemniczy, zdecydowanie na plus. Kolejne sceny, w których pękanie przechodzi w działania wojenne, trochę tracą na klimacie, ale też nie było to łatwe przejście. Ratuje końcówka, w której już bardzo wyraźnie stwierdzasz, kto niszczył miasto. Miło, że po takiej burzy również przychodzi dzień i miasto goi rany. Przez większość tekstu nie było za wesoło, i ta szczypta nadziei robi robotę po takiej dawce lęku.

Fantastyka jest, logika snu też. Napisane znośnie, choć edycyjnie mocno rzuciła mi się jedna rzecz:

Wcześniej dobrze jej znana rozległa przestrzeń w środku miasta skurczyła się i zdeformowała. Pośrodku wyrósł nieznany Trybunał, który wczepił się w stare fundamenty, ciągnąc soki z głęboko ukrytej warstwy skał. Potknęła się i musiała przytrzymać się ściany. Mimo że wszędzie było pusto, a żadną z ulic nie przechodził ani człowiek, ani nawet zbłąkany pies, czuła, że miasto żyje swoim wewnątrzkamiennym życiem, pulsuje i się rozrasta. Cegły pod jej palcami poruszyły się, wydając lekki, chroboczący dźwięk. Obejrzała się. Trybunał już się zapadał, a na jego miejscu wyrastała dzwonnica. Dzwony, zanim zdążyły dojrzeć i oddzielić się od bezkształtnej masy, pękały i rozsypywały się w proch.

Miejscami (nie tylko tutaj) często używasz się

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki (wahałem się nieco, ale ta szczypta nadziei przeważyła)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

krar

Cieszę się, że nadzieja Ci się spodobała :)

Co do się, wszystkie użyte czasowniki są zwrotne i nie da się wyciąć się. Oddają to, że rzeczy w mieście dzieją się same.

Dzięki za komentarz! Pozdrawiam!

 

Miałem podobne spostrzeżenia, co Krar. Z reguły da się przebudować zdanie / napisać nowe o podobnym znaczeniu, gdzie nie występuje “się”. Po prostu czasem wymaga to nieco większej ingerencji w tekst. Też mam z tym problem i nie raz pisałem całe fragmenty od nowa ;)

Wiadomo, powtarzanie jest złe i złe jest za dużo się. Niestety w opisie tego, co dzieje s i ę w mieście (samo, samorzutnie) trudno zamienić stronę zwrotną na inną. Chociaż myślałam nad tym :)

Początek fajny, buduje klimat, potem trochę się to wszystko dla mnie wymieszało i trochę się pogubiłem.

Klimat snu moim zdaniem występuje choć bardziej to chyba oniryzm niż absurd. W każdym razie te rzeczy które przeobrażają się w inne rzeczy i wszyscy traktują to jak coś względnie normalnego też jest moim zdaniem oznaką sennej logiki :)

Napisane ładnie i umiejętnie choć nie wiedzieć czemu nie do końca do mnie trafiło. Może kwestia plastycznych opisów, które mnie czasami wybijają z rytmu bo dla mnie wystarczy dwa trzy słowa i mam w głowie obraz sytuacji i opis właściwie nie jest tak bardzo istotny dla mnie a czasem nawet przeszkadza.

Może kwestia troszkę dłuższych bloków tekstu (ja preferuję zazwyczaj bardziej pocięte). Z drugiej strony one też budują jakiś strumień świadomości.

A może zabrakło mi też mocniejszego wystąpienia jakiejś fabuły, czegoś co bardziej przykułoby moją uwagę. Albo przez pewne zagubienie które u mnie wystąpiło w drugiej części tekstu nie umiałem jej właściwie odczytać.

 

Niemniej jednak pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Edward

choć bardziej to chyba oniryzm niż absurd.

Starałam się uniknąć absurdu, po pierwsze, aby zachować spójność i realność wydarzeń, żeby w czytaniu wszystko było logiczne. Po drugie, absurd uważam za środek pewnej gry językowej, trochę rozbuchanej formy, która często gubi treść.

Druga część opowiadania jest oparta o prawdziwe historyczne wydarzenia i pewnie dlatego ma inny, może zagmatwany charakter :)

Dzięki za komentarz!

Cześć, chalbarczyk!

Sam początek, dosłownie pierwszy akapit, trochę mnie przestraszył. Nie przepadam za krótkimi zdaniami i perspektywa, że reszta opowiadania będzie wyglądała tak samo, wydawała się mało zachęcająca. Na szczęście potem tekst nabrał rozpędu, jeśli chodzi o rytm i płynność zdań. Fajne obrazy malowałaś, deliryczne, klimatyczne, działające na wyobraźnię. Momentami zdania bywały nieco przekombinowane, a parę razy musiałam przeczytać jakiś fragment ponownie, gdyż umykał mi sens, ale ogólnie rzecz biorąc atmosferę wykreowałaś bardzo zacnie.

Dobra, wystarczy miodu, teraz łyżeczka dziegciu.

Wszystko fajnie, jeśli chodzi o klimat, ale na poziomie fabuły tekst cierpi na tę samą przypadłość, na którą będą zapewne cierpieć pozostałe opka konkursowe: to znaczy jest po prostu cięgiem obrazów, które w jakiś tam sposób się ze sobą łączą, ale donikąd nie prowadzą i na dłuższą metę nie mają sensu. O to chyba chodziło w konkursie, więc nie jest to zarzut jako taki, bo w końcu po prostu robiłaś to, co wymogi wymogły xD Ale takie pisanie to zupełnie nie moja bajka, wybacz.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

gravel

Mocno się starałam, aby fabularnie było spójne, dlatego zamiast pójść w ciąg delirycznych obrazów, chciałam, aby bohaterka miała zadanie (zabić bestie z kamienia), nie udaje się jej to (bestie się budzą zamiast grzecznie umrzeć), okazuje się, że się myliła, bo wojnę nocą prowadzą okupanci, a nie monstra i na końcu happy end, bo kamienne stwory wygrywają i w dzień mamy pokój. Przykro mi, że ocalenie miasta uważasz za coś, co jest “donikąd” :)

Pozdrawiam!

Cześć, Chalbarczyk!

 

Pierwsza część obiecała nam sporo tajemnicy, jednocześnie trzymając nas w sennych absurdach zmiennokształtnej rzeczywistości. Tu trochę odetchnąłem, bo mi z tym konkursem jest zupełnie nie po drodze – to kompletnie nie moja bajka. Natomiast właśnie ten fragment dał mi nadzieję, że będzie tu fabuła, bohaterka, nawet bym rzekł, że trochę realizmu magicznego (ożywianie/okiełznanie kamiennych posągów – świetny pomysł na tekst!).

Natomiast od momentu, gdy bohaterka schowała się z chłopakiem, zostali już tylko obserwatorami ciągu obrazów. I tutaj niestety się odbiłem. Miałem wrażenie, że chcesz coś konkretnego pokazać tymi obrazami, ale umknęło mi już znaczenie pierwszego z nich i z każdym kolejnym czułem, że nie rozumiem coraz bardziej.

Czytałem tekst dwukrotnie, a przed drugą lekturą wyguglałem wydarzenia, o których piszesz, żeby móc lepiej to ogarnąć. Chłopakiem jest zatem Włodzimierz Chętko, który to był świadkiem starcia czołgów radzieckich z Tygrysem → LINK DLA CHĘTNYCH 

I to akurat mi się podobało – fajnie, że wzięłaś na tapet prawdziwą historię, okrasiłaś sennymi wizjami i pchnęłaś swój przekaz.

Samo wykonanie od strony technicznej też jest ok, nic za bardzo mnie nie zatrzymało. Raz się tylko skrzywiłem, bo:

Ten z czerwoną gwiazdą dostał.

Wszystkie radzieckie miały czerwone gwiazdy, więc który to ten? A wystrzelił tylko tygrys, więc sam oberwać nie mógł. No, ale dobra, to tylko senna wizja, nie ma co kruszyć w to kopii.

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie!

Bardzo mnie zaskoczyłeś. Dotarłeś do historycznych wydarzeń i pierwowzorów postaci! Absolutnie się tego nie spodziewałam :)

Miło mi, że Ci się taka wersja historii spodobała. Dzięki za komenarz i pozdrawiam!

 

Ooo, jaki fajny obraz! Za to hasło ciekawe, co z tego wyjdzie? :D

 

Miasto już tonęło w nocnym, lepkim mroku, w którym wilgoć pełzła po ścianach kamienic, osiadała na latarniach i trotuarach. Wszystko oddychało białą mgłą. Usłyszała nagłe, głuche tąpnięcie, jakby coś wielkiego upadło.

Bardzo obrazowy, wręcz pobudzający wyobraźnię opis. Aż chce się dalej zagłębiać w ten świat. Do tego na razie klimat grozy, ktoś ściga bohaterkę, czuć napięcie.

się rozrasta. Cegły pod jej palcami poruszyły się, wydając lekki, chroboczący dźwięk. Obejrzała się. Trybunał już się

się od bezkształtnej masy, pękały i rozsypywały się w proch.

Otrząsnęła się z lęku i pobiegła dalej.

Brama. Podwórko. Przesmyk. Znalazła się

Męczące te powtórzenia “się”. A szkoda, bo styl masz bardzo dobry, więc zaburzają płynność.

 

Nietypowy pomysł na miasto, które w pewnym sensie żyje i to stanowi elementu konkursowego absurdu. ;) W sumie jak na absurd, jest to dość mało zaplątane, ale podoba mi się taka odskocznia. ;)

 

Ale… nie cofnie się teraz.

Wspinała się po schodach, które nie chciały się skończyć.

Dalej nie będę wymieniać, ale warto przejrzeć opowiadanie pod kątem „się” i poprawić. ;)

 

Hm, nie wiem za bardzo, skąd ta Rut po przeczytaniu notatki uznała, że trzeba bić w dzwon? Dla mnie to bez sensu. XD Choć na plus, że to nie wyszło.

 

– Wszystko zostanie zrównane z ziemią. – Dodał cicho.

– Wszystko zostanie zrównane z ziemią – dodał cicho.

 

O, czyli wojna? Ale dalej żmij… No trochę zakręciłaś, więc fajnie. :D Przyznam, że opisy wychodzą bardzo dobrze, jedynie sporo powtórzeń kłuje w oczy.

 

Odnośnie treści – podobało mi się, jak magicznie to opisałaś, bardzo mocno oddziałując na wyobraźnię. Miałam trochę skojarzeń z „Dzwonnikiem z Notre Dame” (tam też kamienne gargulce ożywały) i z tymi wszystkimi bajkami, gdzie są kamienne stworzenia. Oczywiście u Ciebie jeszcze motyw wojny, który wprowadzał powiew świeżości. ;) Na koniec brakowało mi trochę więcej absurdu, bo jak na konkurs – jest dość prosto. Ale może to moje spaczenie XD. Z drugiej strony – fajnie, że są teksty mocno zakręcone i mniej. ;)

Pozdrawiam,

Ananke

 

 

pozostałe opka konkursowe: to znaczy jest po prostu cięgiem obrazów, które w jakiś tam sposób się ze sobą łączą, ale donikąd nie prowadzą i na dłuższą metę nie mają sensu.

Gravel, ale czemu pozostałe opka mają być ciągiem obrazów? XD

Mocno się starałam, aby fabularnie było spójne, dlatego zamiast pójść w ciąg delirycznych obrazów, chciałam, aby bohaterka miała zadanie (zabić bestie z kamienia), nie udaje się jej to (bestie się budzą zamiast grzecznie umrzeć), okazuje się, że się myliła, bo wojnę nocą prowadzą okupanci, a nie monstra i na końcu happy end, bo kamienne stwory wygrywają i w dzień mamy pokój. Przykro mi, że ocalenie miasta uważasz za coś, co jest “donikąd” :)

No rozumiem. Po prostu osobiście wolę, kiedy fabuła jest widoczna na pierwszy rzut oka, a nie przykryta stosem oniryzmu. A Twój tekst właśnie tak odebrałam: oniryzm i “logika snu” na pierwszym miejscu, dopiero gdzieś pod spodem ukryte przesłanie/historia. I powtarzam, w przypadku tego konkursu to nie jest wada, ja po prostu, osobiście i subiektywnie, nie przepadam za taką konwencją.

 

Ananke

Gravel, ale czemu pozostałe opka mają być ciągiem obrazów? XD

Nie czytałam wszystkich, zerknęłam tylko na kilka, ale takie odniosłam wrażenie po tym pobieżnym się zapoznaniu. Nie twierdzę, że wszystkie takie są/będą. I nie twierdzę, że to jest coś złego – uczestnicy konkursu stosują się do wymogów regulaminu, który jasno określa, czego Jury szuka w tekstach konkursowych: logiki snu. A logika snu zwykle polega na tym, że absurd goni absurd, a mózg tworzy sobie randomowe obrazy, które może i mają sens podczas śnienia, ale po przebudzeniu – już niekoniecznie. Do mnie to nie trafia, kwestia gustu.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ananke

Co do powtórzeń się – pisałam o tym wyżej: język polski stronę zwrotną ma brzydką i powtarzającą w każdym czasowniku się (przecież inne języki tak nie mają…). Niestety dla stylu, strona zwrotna była tu konieczna, aby oddać, jak wszystko samo się dzieje, od środka, a nie, że ktoś coś robi z posągami etc. Stąd powtórzenia. I pewnie zostały brzydkie.

Opowiadania w konkursie są w różnych konwencjach – i to jest fajne.

Dzięki za komentarz! Pozdrawiam!

 

Wszystko da się zapisać bez się ;) Pobawiłam się trochę z tym fragmentem wskazanym przez krara i Ananke:

Wcześniej dobrze jej znana rozległa przestrzeń w środku miasta skurczyła się i zdeformowała. Pośrodku wyrósł nieznany Trybunał, który – wczepiony w stare fundamenty – ciągnął soki z głęboko ukrytej warstwy skał. Potknęła sięmusiała oprzeć dłoń o ścianę, by nie upaść. Mimo że wszędzie było pusto, a żadną z ulic nie przechodził ani człowiek, ani nawet zbłąkany pies, czuła, że miasto żyje swoim wewnątrzkamiennym życiem, pulsuje i rośnie. Cegły pod jej palcami drżały, wydając lekki, chroboczący dźwięk. Zerknęła przez ramię. Trybunał już się zapadał, a na jego miejscu wyrastała dzwonnica. Dzwony, zanim zdążyły dojrzeć i oddzielić się od bezkształtnej masy, pękały i rozsypywały się w proch.

Nie wszystko da się usunąć bez znaczącej ingerencji w budowę zdań, ale tak na szybko.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Chalbarczyk, domyślam się, że opisane przedziwne sytuacje są Twoim głosem przeciw wojnie, ale nie mogę powiedzieć, że ten manifest do mnie trafił. Chyba nie zrozumiałam opowiadania.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

wy­sy­ła­ne do gre­na­die­rów, rot­mi­strzów i sztabs-ka­pi­ta­nów. → …wy­sy­ła­ne do gre­na­die­rów, rot­mi­strzów i sztabska­pi­ta­nów.

 

nie pod­da­ją się tak ławo dzia­ła­niom sił. → Literówka.

 

Chwy­ci­ła za sznur i roz­chy­bo­ta­ła jego serce.Chwy­ci­ła sznur i roz­chy­bo­ta­ła jego serce.

 

Brzęk spa­da­ją­ce­go szkła wy­peł­nił po­wie­trze. → Czy tu aby nie miało być: Brzęk rozbijanego szkła wy­peł­nił po­wie­trze.

Mam wrażenie, że spadające szkło nie brzęczy; brzęk słychać, kiedy szkło upadnie i rozbije się.

 

gryf ci­chym lotem ze­śli­zgnąw­szy się w dół… → Masło maślane – czy można ześlizgnąć się w górę?

 

Ktoś po­cią­gnął ją ku Ra­tu­szo­wi… → Dlaczego wielka litera?

 

Chło­pak może dwu­dzie­sto­let­ni miał po­sza­rza­łą twarz i pod­krą­żo­ne oczy. Na gło­wie miał ma­cie­jów­kę… → Nie brzmi to najlepiej. Zbędne dookreślenie – czy mógł mieć maciejówkę w innym miejscu, nie na głowie?

 

Za­milkł na chwi­lę, prze­cie­ra­jąc oczy zmę­czo­nym ru­chem ręki. → Zmęczony może być ktoś wykonujący ruch, ale nie wydaje mi się, aby zmęczony mógł być ruch.

 

Cięż­ko, wspi­na­jąc się w górę ulicy, sunął ty­grys. → Masło maślane – czy można wspinać się w dół?

 

Na chwi­lę za­marł, skie­ro­wał ar­ma­tę, a potem wy­strze­lił. → Czy czołgi na pewno strzelały z armat?

A może miało być: Na chwi­lę za­marł, skie­ro­wał lufę, a potem wy­strze­lił.

 

na każ­dym łbie wy­ra­sta­ły mu zde­for­mo­wa­ne od­ro­śla… → Odrośl jest rodzaju żeńskiego, więc: …na każ­dym łbie wy­ra­sta­ły mu zde­for­mo­wa­ne od­ro­śle

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika odrośl.

 

Lu­dzie z miesz­kań wy­bie­ga­li z krzy­kiem… → Raczej: Lu­dzie z krzykiem wy­bie­ga­li z mieszkań

 

Młoda dziew­czy­na z fu­te­ra­łem od klar­ne­tu… → Zbędne dookreślenie – dziewczyna jest młoda z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie czytałam wszystkich, zerknęłam tylko na kilka, ale takie odniosłam wrażenie po tym pobieżnym się zapoznaniu.

Gravel, aa, ok, bo myślałam, że tylko to przeczytałaś (nie kojarzę komentarzy pod innymi ;)) i uznałaś, że wszystkie będą podobne. :D

 

A logika snu zwykle polega na tym, że absurd goni absurd, a mózg tworzy sobie randomowe obrazy, które może i mają sens podczas śnienia, ale po przebudzeniu – już niekoniecznie. Do mnie to nie trafia, kwestia gustu.

No też zależy od przyjętej konwencji, ale fakt, że absurdalne wydarzenia w tym konkursie miały się znaleźć. ;) Co nie znaczy, że każde absurdalne wydarzenie jest pozbawione sensu, a opowiadania to tylko ciąg obrazów. Jak dla mnie tutaj też można znaleźć treść, konkretną historię o bohaterce, która ma zadanie i je realizuje, a w tle jest motyw wojny. I myślę, że te absurdalne elementy są trochę jak w niektórych opowiadaniach wątki drugoplanowe, przynajmniej ja to tak traktuję. Ale wiem, że nie każdy lubi takie teksty, więc rozumiem, że Tobie nie pasuje ten konkurs. :)

 

 

Co do powtórzeń się – pisałam o tym wyżej: język polski stronę zwrotną ma brzydką

Chalbarczyk, polski jest na tyle plastyczny, że można spokojnie wszystko pozmieniać. Tylko trzeba się pobawić w przerabianie zdań. Dlatego lepiej pisząc unikać “się” niż je później poprawiać. :D

 

 

Pobawiłam się trochę z tym fragmentem wskazanym przez krara i Ananke:

Gravel – świetna robota. :)

Gravel – świetna robota. :)

heart

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Sorry, Winnetou, ale będę na NIE.

Nie przeczę, że opowiadanie ma swoje dobre strony, ale jakoś mnie nie przekonało.

Zgadzam się z niektórymi zarzutami przedpiśców – w środku widzę chaos. Prawdopodobnie większy, niż zamierzałaś. Na przykład opisujesz walkę tygrysa z rosyjskim czołgiem. OK, ale tygrys to niemiecki czołg czy kamienna rzeźba zwierzęcia? Żmij to rzeźba smoka czy jakaś metafora pociągu z rosyjskimi sołdatami? Prawdopodobnie pomogłoby, gdybym znała historię i architekturę Lublina (są tam te rzeźbione tygrysy czy nie?). Ale nie znam i wiele mi przez to umknęło. Gubiłam się, kto tu z kim walczy – miasto z ruskimi? Ruscy z Niemcami? Mieszkańcy z najeźdźcą? Każdy z każdym?

Fabularnie czuję się niedopieszczona – po rozkołysaniu dzwonu bohaterka traci sprawczość i staje się obserwatorką. I to taką schowaną w cieniu – nawet jej perspektywy nie widać podczas walk. Co tu jest głównym wątkiem, a co tłem?

Wiem, że takie miały być założenia konkursu, ale czytelnik piórkowej antologii nie będzie ich znał.

Żeby nie było – zalety też dostrzegam. Opisy ładne. Podoba mi się pomysł na miasto aktywnie broniące swoich mieszkańców. Samoregeneracja po zniszczeniach byłaby miła.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem jakiś czas temu. Z komentarzem poczekałem. Chciałem dać sobie czas na przemyślenia, bo opowiadanie spodobało mi się, ale chyba nie do końca go zrozumiałem. I teraz, po kilku dniach, nic się nie zmieniło.

Wrzucę więc kilka chaotycznych uwag. 

Opowiadanie bardzo na poważnie. Żadnych wygłupów. Świetny warsztat. Znajomość terminologii architektonicznej robi wrażenie. Antywojenny przekaz, ale kto zły, kto dobry? Trudno powiedzieć. Może to nie jest istotne? Czuć fascynację miastem, tym konkretnym – Lublinem, o którym wcześniej napisałaś wiersz.

Nominowałbym do biblioteki, ale widzę, że się spóźniłem. 

 

Pozdrawiam

 

regulatorzy

 

sztabskapitanów

po ros. piszemy z myślnikiem Штабс-капита́н, więc trochę mnie to zmyliło :)

 

 

Brzęk spadającego szkła wypełnił powietrze

wszystko dzieje się w górze, na wieży, więc szkło leci, lecz jeszcze nie dotknęło ziemi – uznałam, że oddam to przez spadającego

 

gryf cichym lotem ześlizgnąwszy się w dół

tak, można ześlizgnąć się w innym kierunku, w prawo, w lewo

 

Na chwilę zamarł, skierował armatę, a potem wystrzelił.

tak, czołg ma armatę, nawet można ją nazwać armatą czołgową

 

czy mógł mieć maciejówkę w innym miejscu, nie na głowie?

tak, mógł mieć ją w ręku, za pagonem, za pazuchą…

 

Ludzie z mieszkań wybiegali z krzykiem… → Raczej: Ludzie z krzykiem wybiegali z mieszkań

zależy od akcentu, jak na moje wyczucie językowe pierwsze akcentuje, że musieli uciekać (drugie, że krzyczeli)

 

Resztę błędów poprawiam, dzięki za łapankę!

 

 

Finkla

 

Gubiłam się, kto tu z kim walczy – miasto z ruskimi? Ruscy z Niemcami? Mieszkańcy z najeźdźcą? Każdy z każdym?

Rzeczywiście, znajomość historii pomogłaby, bo jest to opis prawdziwych wydarzeń z 1944, Krokus znalazł link do relacji świadka, którą umieściłam w opowiadaniu.

LINK DLA CHĘTNYCH 

 

Walczą oczywiście sowieci z Niemcami i na tym polega wyzwalanie: miasta wschodnie płoną i są równane z ziemią.

Słusznie zauważyłaś, że bohaterka traci sprawczość, bo na wydarzenia, które się dzieją – na wojnę – nie może nic poradzić, zresztą tak jak każdy.

Pozdrawiam!

 

 

po ros. pi­sze­my z myśl­ni­kiem Штабс-капита́н, więc tro­chę mnie to zmy­li­ło :)

O tak, rosyjski potrafi nie tylko zmylić, ale i nieźle namącić. ;)

 

wszyst­ko dzie­je się w górze, na wieży, więc szkło leci, lecz jesz­cze nie do­tknę­ło ziemi – uzna­łam, że oddam to przez spa­da­ją­ce­go

Obawiam się, że nie umiem usłyszeć brzęku lecącego/ spadającego szkła. :(

 

tak, można ze­śli­zgnąć się w innym kie­run­ku, w prawo, w lewo

Ześlizgnięcie się w prawo lub w lewo wciąż pozostaje ześlizgnięciem się w dół, więc nadal uważam, że w Twoim zdaniu jej masło maślane.

Za SJP PWN: ześlizgnąć się, ześliznąć sięześlizgiwać się «zsunąć się w dół»

 

tak, czołg ma ar­ma­tę, nawet można ją na­zwać ar­ma­tą czoł­go­wą

Dziękuję za wyjaśnienie – dowiedziałam się czegoś nowego. :)

 

tak, mógł mieć ją w ręku, za pa­go­nem, za pa­zu­chą…

W ręce trzymał pistolet, a to znaczy, że był gotowy do walki i nie wydaje mi się, aby w tej sytuacji w drugiej ręce trzymał czapkę; no i trzymana w ręce powagi by mu na pewno nie dodała.

Gdyby maciejówka była za pagonem, nie wyglądałby w niej poważnie.

Gdyby maciejówka była za pazuchą, w ogóle nie byłoby jej widać, a i powagi też by nie miała okazji przydać.

 

Resztę błędów poprawiam, dzięki za łapankę!

Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. Wiem też, że to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Na głowie miał maciejówkę

Rzeczywiście, inne wersje by się nie kleiły, masz rację.

Ale czy to nie jest usus językowy, gdy mówimy: miał na głowie melonik, na głowie miał ciężką koronę,

zamiast: miał melonik, miał złotą koronę (bo gdzie ją miał?)

 

ześlizgnąć się

 

Przy pisaniu zastanawiałam się, czy dodanie, że w dół, będzie pasować. Zabrakło mi pojęć do określania przestrzeni :)

Dzięki! Pozdrawiam!

 Ale czy to nie jest usus ję­zy­ko­wy, gdy mó­wi­my: miał na gło­wie me­lo­nik, na gło­wie miał cięż­ką ko­ro­nę, za­miast: miał me­lo­nik, miał złotą ko­ro­nę (bo gdzie ją miał?)

Melonik jest dopełnieniem stroju i jeśli rzecz dzieje się na zewnątrz, np. na ulicy, w parku, czy w sklepie, dla mnie jest jasne, że kapelusz pozostaje na głowie. No, chyba że zapanował taki upał, że bohater zdjął melonik i chwilowo trzyma go w ręce.

Jeśli głowa koronowana występuje oficjalnie, zrozumiałe jest, że jej głowę zdobi korona, zwłaszcza że ręce pewnie ma zajęte berłem i jabłkiem.

 

ze­śli­zgnąć się

Przy pi­sa­niu za­sta­na­wia­łam się, czy do­da­nie, że w dół, bę­dzie pa­so­wać. Za­bra­kło mi pojęć do okre­śla­nia prze­strze­ni :)

Ponieważ cicho lecącacy gryf mógł ześlizgnąć się na drzewo lub stojący obok budynek, napisałabym: …a gryf, ci­chym lotem ze­śli­zgnąw­szy się ku ziemi, podążał za nią.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Korona może być monetą i wtedy trzyma się ją w kieszeni czy innej torebce, sakiewce itd.

Babska logika rządzi!

Finklo, sprawa dotyczy nakrycia głowy, nie finansów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale po gołym zwrocie “miał (złotą) koronę” trudno poznać. ;-) Chyba że z kontekstu wynika.

Babska logika rządzi!

AP

 

Antywojenny przekaz, ale kto zły, kto dobry?

Być może niejasność wynika z tego, że w czasie wojny nie ma dobrych i nie ma wojny sprawiedliwej, a na pewo taką nie było “wyzwalanie” miasta. Zresztą ten obraz wojny w opowiadaniu to tylko zapis prwdziwych wydarzeń…

Tak, temat ten sam, co w wierszu “Straż”, miło mi, że pamiętałeś :)

Pozdrawiam!

Chalbarczyk, jeszcze jedna mała uwaga – tekst prezentowałby się znacznie lepiej, gdyby był wyjustowany.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki regulatorzy!

Teraz jest OK. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

 

Noce stawały się coraz dłuższe i miasto zapadało w to swoje drżenie coraz wcześniej. Mieli coraz mniej czasu.

Chyba że to zamierzone powtórzenia, ale na mój gust o jedno coraz za dużo.

 

Dobywszy broń czekali, aż twarda skorupa z ich ciał odpadnie i będą mogli ruszyć do walki.

 

przecinek między broń i czekali + wydaję mi się, że powinno być broni

 

Ten z czerwoną gwiazdą dostał. Zapalił się, wewnątrz jeszcze było słychać krzyki tankistów

czemu nie czołgistów?

 

Bardziej podobała mi się pierwsza część i mam na myśli, że naprawdę podobała. Była klimatyczna, intrygująca, niosła za sobą jakąś tajemnicę, którą dopełniały świetne opisy. Niestety druga część i wojna już do mnie nie trafiła za bardzo.

 

Nie do końca czuję też ogranie hasła konkursowego, ale tutaj pole do interpretacji jest ogromne, więc… :)

 

OldGuard

wydaję mi się, że powinno być broni

dwie formy są poprawne

 

czemu nie czołgistów?

gdyby to były jakieś polskie czołgi – wtedy byliby czołgiści, lecz to były sowieckie tanki T34 – a zatem tankiści.

 

Bardziej podobała mi się pierwsza część

Rzeczywiście, pierwsza część ma lepszy, listopadowy klimat, ale mniej sensu. Natomiast druga musiała mieć inny charakter, by się nie znudziło. Wg mnie ma w zamian więcej sensu :)

 

hasło to sturęka noga – w mojej interpretacji jest to jedno z wynaturzeń, które pojawiają się wraz z obudzeniem potworów :)

Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

 

Zachwyciłam się niektórymi zwrotami. Może dlatego, że moje teksty nigdy nie są “poetyczne”. :-)

 

żyje swoim wewnątrzkamiennym życiem

 

czy zachowują pierwotną ideę architektonicznych spiętrzeń i są tylko uzewnętrznieniem potencjalności

 

kamienne lwy, którym sen skleił już powieki

 

mniam, mniam

Nova

laugh

Pozdrawiam!

 

Hej!

 

Przeczytałęm kilka dni temu, ale jakoś się nie złożyło, żeby zostawić komentarz. Wracam po kilku dniach i okazuje się, że wypada przeczytać jeszcze raz, bo pamięć o fabule mi nieco zwietrzała. I tak też zrobiłem.

Bardzo intrygujący masz początek, bo jest jakaś postać, jest cel, który jej przyświeca, jest klimat. Masz w tekście kilka naprawdę ładnych, okrągłych zdań, bardzo poetyckich, i chyba tylko raz poczułem, że jest nieco nazbyt purpurowo – ale raz, to tak jakby wcale ;) Te ożywające kamienne rzeźby, próba ich powstrzymania, to wszystko jest dobre, choć obłędu w tym nie dostrzegam, ale to już jest działka fanthomasa. No i dochodzę do całkiem dynamicznej ucieczki Rut, jej wyjścia przez bramę, a potem wszystko się rozmywa – gubi się poetyka, blednie zaintrygowanie.

Ta część z wojną, choć niepozbawiona elementów fantastycznych, rozwodniła te kamienne motywy z wcześniej i moje zaintrygowanie mocno siadło. Naprawdę nie wiem co jest z tą drugą częścią, tą wojenną, mniej tajemniczą, ale to właśnie ona nie została mi w głowie, przez co uznałem, że muszę przeczytać Twoje opowiadanie raz jeszcze. Może zabrakło jakiegoś mocniejszego akcentu na koniec? Zdecydowałaś się na “wyciszenie” fabuły, takie ześlizgnięcie się z dynamiki wcześniejszych wydarzeń w bardzo spokojne – może nawet mógłbym powiedzieć, że sielankowe i na powrót bardzo poetyckie – zakończenie. Ma to sens, tworzy jakby klamrę, ale chyba przez ten brak łupnięcia na koniec Twój tekst nie został przeze mnie dobrze zapamiętany.

Moja ocena jest bardzo subiektywna i bazuje na sposobie w jaki odbieram opowiadane historie, przez co będę piórkowo na NIE, choć uważam, że pod względem poetyki ten tekst mocno się wyróżnia na tle forumowych publikacji i jest ładnie oraz dobrze napisany (pomijając okazjonalną sięklozę ;)).

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outta

Druga część, wojenna, opowiadania nie znalazła się oczywiście przypadkiem. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu musi się podobać rozbicie tekstu na dwa, różne w tempie i nastroju fragmenty, ale ponieważ miało to być o moim mieście, chciałam włączyć w nie właśnie tę historię. Czy opowiadanie byłoby lepsze, gdyby jedynym tematem zostały ożywiane posągi? Hmm, może. Na pewno byłoby prostsze.

Dzięki za ciekawy komentarz :)

Pozdrawiam!

 

Rozumiem, że chciałaś dać trochę ze swojego lokalnego patriotyzmu – sam raz napisałem świąteczny tekst częściowo po śląsku, takie postapo w stylu Metra, ale dziejące się w kopalniach, których mamy na śląsku mnóstwo. To fajne zabiegi, ale trzeba się liczyć z niezrozumieniem i to właśnie się w moim przypadku zdarzyło – o Lublinie nie wiem w zasadzie nic, sorry. Może – tak sobie spekuluję – gdybyś kiedyś wydała zbiorek opowiadań, mając w każdym tekście coś ze swojego miasta, mnie byłoby łatwiej się wkręcić, bo już zdarzało mi się zafascynować czyjąś fascynacją swoim miastem :)

Dziękuję Ci za ciekawą lekturę, która nie do końca siadła mi fabularnie, ale za to poczułem się ukontentowany dobrym pisaniem i naprawdę bardzo ładnymi zadaniami.

Pozdrawiam serdecznie

Known some call is air am

ale za to poczułem się ukontentowany dobrym pisaniem i naprawdę bardzo ładnymi zadaniami.

Trochę miodu na moje pęknięte serce fabularnym niedostatkiem drugiej części :)

 

I ja pozdrawiam!

Hej,

zacznę od tego, że w głosowaniu będę na NIE. I od razu wyjaśnię, że mam pewien problem z Twoimi tekstami. To znaczy z jakiegoś powodu (tak samo było z grawitacją z konkursu świątecznego 2022) czyta mi się je ciężko, czasem wręcz brnie, i momentami zdarza się gubić. Być może to kwestia jakichś moich preferencji (a widzę, że innym czyta się dobrze), ale – choć widzę, że pisane poprawnie – to nie czuję u Ciebie lekkości pióra.

Jednak i poza tym – sama historia pozostaje za prosta. Ożywione przez Rut posągi ratują miasto przed Sowietami, w porządku, próbujesz wrzucić wątek antywojenny. Nie ujmujesz tego w żaden nowy, skłaniający do refleksji nad jakąś kwestią sposób, nie znajdujesz też intrygującego, skłaniającego do rozmyślań twista (a w fantastyce możliwości są zwykle duże:P). I to chyba główny zarzut – w tej długości opowiadaniu nie sprzedasz wielkiej historii, ani głębokich bohaterów, trzeba się więc ratować wymienionymi (albo ew. klimatem). Albo choćby czymś, nad czym potem można zawiesić myśli, a tego niestety mi tu zabrakło:(

To tyle mojego marudzenia – pozdrawiam i życzę powodzenia przy kolejnych opowiadaniach:)

Слава Україні!

Golodh

Ciekawy komentarz. Skłonił mnie do myślenia. Może nawet rozważę zmiany w moim pisaniu, a mianowicie wprowadzenie twista, który z zasady wyrzucam, bo wydaje mi się tandetny. Musiałabym jednak znaleźć więcej argumentów za.

Rzeczywiście, inaczej odbieram to opowiadanie, choć zgadzam się, że nie jest za dobre. Ale to z powodu, że za dużo w nim jest “klimatu”.

w tej długości opowiadaniu nie sprzedasz wielkiej historii, ani głębokich bohaterów,

Ee, to nieprawda, kwestia umiejętności :)

Pozdrawiam!

Może nawet rozważę zmiany w moim pisaniu, a mianowicie wprowadzenie twista, który z zasady wyrzucam, bo wydaje mi się tandetny.

A bo są twisty tandetne i twisty wybitne:P To znaczy mówiąc o twiście mam chyba na myśli ogólnie mocne zakończenie (tu mi np. przychodzi do głowy Historia twojego życia Chianga), ale tak – w wielu klasycznych, uznawanych opowiadań jest twist:P Mogę polecić jakieś lektury, jeśli chcesz się nad tym zastanowić.

Rzeczywiście, inaczej odbieram to opowiadanie, choć zgadzam się, że nie jest za dobre. Ale to z powodu, że za dużo w nim jest “klimatu”.

A być może dlatego mi się też je gorzej czytało? Tak czy inaczej – to Twój tekst, więc ostatecznie Ty najlepiej ocenisz, co Ci w nim nie pasuje:)

Ee, to nieprawda, kwestia umiejętności :)

Może trochę. Pytanie, czy ktoś z nas jest w stanie takich umiejętności dosięgnąć:P

Слава Україні!

Pytanie, czy ktoś z nas jest w stanie takich umiejętności dosięgnąć:P

Wydaje się, że właśnie twist wymaga umiejętności, ponieważ musi wynikać z treści, a nawet więcej, musi wynikać z wewnętrznego sensu tekstu. Jeśli opowiadanie jest powierzchowne, łatwo się czyta, ale to wszystko – to i twist będzie banalny. Choć się będzie podobał, oczywiście.

 

PS

A jakie lektury?

Wydaje się, że właśnie twist wymaga umiejętności, ponieważ musi wynikać z treści, a nawet więcej, musi wynikać z wewnętrznego sensu tekstu. Jeśli opowiadanie jest powierzchowne, łatwo się czyta, ale to wszystko – to i twist będzie banalny.

Zgadzam się.

 

Co do lektur – może “Ci, którzy odchodzą z Omelas” Le Guin, “Terminus” Lema albo z czegoś współcześniejszego – “Papierowa Menażeria” Kena Liu?

Слава Україні!

Dzięki za tytuły! :)

Piórkowo będę na NIE. Nie zrozum mnie źle: tekst jest niezły, starannie napisany, nastrojowy, to nie jest tak, że uważam go za słaby. Nie jest natomiast, moim zdaniem, jednym z najlepszych na portalu.

Dlaczego nie? Ano dlatego, że nie jestem przekonana, zwłaszcza drugą, wojenną częścią. Tekst wydaje mi się sklejony z dwóch części, z których pierwsza ma wiele wspólnego z ciemną, mroczną baśnią (albo może bardziej – baśnią a rebours, posługującą się nieco baśniowymi tropami i narracją w służbie horroru). Ta jest mniej oczywista, bardziej zagadkowa. W drugiej chyba IMHO nie do końca potrzebnie to zostaje dookreślone, domknięte i wpisane w historyczny konkret.

ninedin.home.blog

Cześć!

Przychodzę z komentarzem piórkowym i może zacznę od tego, że w głosowaniu będę na NIE. Postaram się jak najprzejrzyściej wyjaśnić, dlaczego.

To, co sprawiło mi najwięcej problemów, to przejścia pomiędzy scenami. Nie bardzo rozumiem, co Rut robi na początku, a już zupełnie nie rozumiem, co się stało po tym jak zadzwoniła dzwonem i przebiegła przez bramę. Zastanawiam się, czy to brama była magiczna, dzwon czy może ona po prostu nagle zaczęła widzieć rzeczy, takimi jak były naprawdę?

Wydaje mi się, że to przez ten brak zrozumienia zupełnie nie mogę złapać klimatu, choć muszę powiedzieć, że sama wizja miasta, które opisujesz mi się podoba. Przekształcające się ulice, złowrogie gargulce, krew, na którą nikt w dzień nie zwraca uwagi – bardzo to obrazowe. Ale i tu pojawia się problem, bo po przejściu do obrazu wojny naprawdę nie łapię, gdzie jest bohaterka, dlaczego nikt na krew nie zwracał uwagi i jak to wszystko składa się do kupy.

Jakbym miała opisać problem jednym zdaniem – tekst robi na mnie wrażenie czegoś, co było dłuższe, ale zostało pocięte pod limit i to co zostało nie daje jasnego obrazu, a brak jasności psuje wrażenia z lektury.

Ale, co by nie było tak pesymistycznie, jak mówiłam, miasto mi się podoba, a to sformułowanie uważam za perełkę:

chroniczna aberracja kalendarza

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Wydaje mi się, że udało Ci się oddać nastrój obrazu, którym miałaś się inspirować. Widać, że sporą wagę przywiązałaś do tego, by wprowadzić odpowiedni klimat i, w moim odczuciu, to Ci się udało. Choć zgodzę się, że tekst można by podzielić na dwie, nie tak ściśle przylegające do siebie połówki. Ale generalnie podoba mi się apokaliptyczna symbolika opowiadania, motyw walki ze złem w iście wojennym, brutalnym anturażu.

Pozdrawiam! 

Przychodzę z komentarzem piórkowym i wytłumaczeniem, czemu byłam na nie.

Zacznę jednak od pozytywów, bo brak piórka nie oznacza ich braku. W warstwie językowej tekst czytało mi się bardzo dobrze, stylowi nie mam nic do zarzucenia. Poza tym bohaterka, a właściwie jej kreacja też przypadła mi do gustu. Perspektywa obserwatorki w drugiej części tekstu współgra ładnie z klimatem chaosu i tego, jak bardzo czuje się ona w nim nie na miejscu. Wbrew tendencjom, że bohater ZAWSZE musi mieć siłę sprawczą, uważam, że to nie w każdej fabule to sensowne i możliwe.

Co zatem nie zagrało? Konwencje typu weird czy bizarro dają przyzwolenie na mniej tłumaczeń, prowadzenie akcji torem snu na jawie i tak dalej. Tu jednak mam wrażenie, że albo tekst został skrócony brutalnie pod limit z czegoś dużo dłużeszgo albo zbyt wiele zostało w głowie autorki. Szkoda, bo chciałam się tu odnaleźć, ale brakowało mi troszkę wytyczonego szlaku.

Dziękuję za dobrze oddany klimat wojennej katastrofy z perspektywy jednostki.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka