- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Kroniki Lastaris: Sen w Puszce

Kroniki Lastaris: Sen w Puszce

Nowy rok, nowe opo­wia­da­nie w uni­wer­sum, które gdzieś tam sobie po cichu two­rzę. Nic szcze­gól­ne­go, ale może komuś się spodo­ba. Stwier­dzi­łem, że jak ma leżeć, to le­piej tu niż w szu­fla­dzie, czyż nie?

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Kroniki Lastaris: Sen w Puszce

Mia­sto. Ten ar­cha­icz­ny kon­cept ab­sur­dal­nie traf­nie wpa­so­wu­je się w świat dawno po Erze Cy­fry­za­cji. Gęsta plą­ta­ni­na ludz­kich losów prze­trwa­ła do dnia, w któ­rym mia­sto stało się sy­no­ni­mem eg­zy­sten­cji. Co zna­czy czło­wiek poza mia­stem? Po­rzu­co­ny przez wszyst­ko, co ko­chał i znał przez wszyst­kie wieki swo­je­go ist­nie­nia. Zmu­szo­ny do tu­łacz­ki i po­szu­ki­wa­nia nie­zna­ne­go. Zu­peł­nie jak kie­dyś, gdy kształ­to­wa­ły się wieki. Mia­sto to życie. A życie w mie­ście to kwin­te­sen­cja ludz­ko­ści.

 

La­sta­ris le­wi­to­wa­ło roz­dar­te mię­dzy dwie­ma rze­czy­wi­sto­ścia­mi, a jego mi­lio­no­we ko­mór­ki czu­wa­ły w le­tar­gicz­nym de­li­rium. Świe­ci­ło neo­na­mi i krysz­ta­ła­mi wśród świa­ta, który od dawna nie ko­chał ludzi. Osią­gnę­li oni wszyst­ko, o czym ma­rzy­li dawno temu, gdy pa­pier był wszech­obec­ny i tani. Ko­lej­ny raz pod­nie­śli się z kry­zy­su. Pró­bu­ją prze­trwać i wyjść poza ramy czło­wie­czeń­stwa. Pra­gną uwol­nić od tej udrę­ki in­nych, nawet jeśli sami są wręcz ide­al­nie ludz­cy.

Wy­szedł z ma­ga­zy­nu, roz­glą­da­jąc się uważ­nie. Ulicz­ka była pusta i ciem­na, z po­bli­skich la­tar­ni pa­da­ło roz­my­te świa­tło. Było bez­piecz­nie. Drzwi za­su­nę­ły się za nim i po­kry­ły war­stwą ma­sku­ją­cą, sta­jąc się nie do od­róż­nie­nia od ścia­ny. Pod­szedł do do­staw­cza­ka. Wsiadł, uru­cho­mił sil­nik i wzniósł się w po­wie­trze.

– Ko­lej­na pra­co­wi­ta noc.

Smut­ny jazz wy­peł­nił mobil, gdy wle­ciał do tu­ne­lu po­wietrz­ne­go. Fur­go­net­ka była jed­nym z nie­wie­lu po­jaz­dów o tej go­dzi­nie. Po­zo­sta­łe w więk­szo­ści je­cha­ły roz­wieźć towar przed ko­lej­nym dniem. Trans­port wo­do­ro­stów do su­per­mar­ke­tów, czę­ści do skle­pów Ro­bo­jump, kre­we­tek do Se­afo­od Fac­to­ry. Nie­po­zor­ny fur­gon mógł być teraz czym­kol­wiek i je­chać w do­wol­ny za­ką­tek La­sta­ris. Ka­mu­flaż ide­al­ny.

Pierw­szy klient miesz­kał w no­wo­bo­gac­kiej dziel­ni­cy na strze­żo­nym osie­dlu. W teo­rii okrop­ny teren dla di­le­ra. W prak­ty­ce oka­zy­wa­ło się, że to wła­śnie w takim śro­do­wi­sku towar naj­le­piej się sprze­da­wał i naj­mniej osób ro­bi­ło pro­ble­my.

Skrę­cił za smu­kłym wie­żow­cem w jedną z głów­nych ar­te­rii i przy­spie­szył. W tę noc chciał za­ro­bić tyle samo, a może nawet wię­cej, co ostat­nio. Szef wspo­mi­nał, że za­po­trze­bo­wa­nie na towar ro­śnie. To dobra wia­do­mość. Czy­sty zysk na ban­dzie świe­żych na­iw­nia­ków. Czego chcieć wię­cej?

Odbił w lewo i prze­le­ciał jesz­cze kil­ka­set me­trów, nim za­trzy­mał się przed blo­ka­dą. Budka straż­ni­cza za­trzy­my­wa­ła wszyst­kich ja­dą­cych dzię­ki spryt­nej ba­rie­rze ener­ge­tycz­nej. Próby sfor­so­wa­nia jej do­wol­nym mo­bi­lem skoń­czy­ły­by się na unie­ru­cho­mie­niu go na amen. Za­trzy­mał się i spoj­rzał na ochro­nia­rza, który wy­szedł z kap­su­ły bu­dyn­ku.

– Karta wstę­pu.

– Do­star­czam towar dla osie­dla – od­parł diler.

– Towar? Jaki towar?

– Pew­nie mu­sisz być nowy – wes­tchnął kie­row­ca, szu­ka­jąc cze­goś we­wnątrz auta. W końcu wy­cią­gnął jedną z pu­szek i po­ka­zał mu ją. – Wi­dzisz? Sok po­ma­rań­czo­wy SWP. Ostat­nio bur­żu­je piją go na pęcz­ki.

– Na­praw­dę? – zdzi­wił się ochro­niarz.

– A pew­nie! P r a w d z i w y sok po­ma­rań­czo­wy. – Uśmiech­nął się bez­tro­sko.

– Praw­dzi­wy sok… To zna­czy, że…!

– Zga­dza się. Z praw­dzi­wych po­ma­rań­czy.

– To musi kosz­to­wać for­tu­nę!

– Pew­nie, że tak. Ale wiesz co? Dam ci jedną gra­tis. Za dobrą służ­bę. Sto­isz tu w środ­ku nocy zu­peł­nie sam i cze­kasz nie wia­do­mo na co. Trzy­maj – po­wie­dział i podał mu pusz­kę.

– Dz-dzię­ku­ję! Już cię prze­pusz­czam! – od­parł i ura­do­wa­ny wró­cił do budki.

Diler uśmiech­nął się w po­dzię­ce, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc się nie za­śmiać.

Coraz głup­si ci lu­dzie.

Bu­dyn­ki miały kil­ka­dzie­siąt pię­ter; ele­ganc­kie i eks­klu­zyw­ne błysz­cza­ły w noc­nej ciszy. Mimo że miesz­ka­ło tu kil­ka­set ty­się­cy ludzi, on przy­je­chał tylko dla jed­ne­go czło­wie­ka, który za­ma­wiał tyle, że gdyby tylko di­le­rzy roz­da­wa­li złote karty klien­ta, miał­by już ze trzy.

Wy­szedł z cię­ża­rów­ki i ak­ty­wo­wał małą plat­for­mę ze sto­ją­cym na niej kar­to­nem. Ła­du­nek wy­su­nął się z auta i le­wi­to­wał tuż obok niego. Męż­czy­zna po­pchnął go lekko, a ten po­le­ciał w kie­run­ku wej­ścia do bu­dyn­ku. Diler za­dzwo­nił do­mo­fo­nem i cze­kał.

W mię­dzy­cza­sie mógł po­dzi­wiać ar­chi­tek­tu­rę osie­dla. Je­dy­na droga pro­wa­dzi­ła przez szla­ban prze­kup­ne­go ochro­nia­rza. Ca­łość oto­czo­na była ko­pu­łą, przez co nie dało się tutaj tak po pro­stu wejść. Nawet ci, któ­rych naj­bar­dziej się oba­wiał, ra­czej nie da­li­by rady jej sfor­so­wać. Ra­czej.

Po dru­giej stro­nie do­mo­fo­nu roz­brzmiał za­spa­ny głos.

– H-ha­lo…?

– Pizza Ma­sa­ran­te. Po­dwój­ny ser i wo­do­ro­sty.

– O tak! Tego… całe szczę­ście, że do­sta­wa tak szyb­ko!

Drzwi sta­nę­ły otwo­rem. Męż­czy­zna wszedł do środ­ka, a pacz­ka mu to­wa­rzy­szy­ła. Zwró­cił uwagę na świe­tli­sty panel, który wy­rósł ze ścia­ny. Słu­żył do ob­słu­gi ru­cho­mych tras we­wnątrz bu­dyn­ku. Wci­snął sym­bol windy, a pod­ło­ga płyn­nie za­czę­ła prze­su­wać się w głąb ko­ry­ta­rza. Po chwi­li był już przed swoim celem. Klient był wy­so­ki i chudy, nosił nie­zbyt ele­ganc­kie ubra­nia i wy­glą­dał na okrop­nie zmę­czo­ne­go.

– To dla pana. Pięć­dzie­siąt pięć pu­szek soku po­ma­rań­czo­we­go.

– Na­resz­cie! Mój Sen w Pusz­ce! Nawet nie wiesz ile…!

Diler rzu­cił się na niego, za­krył mu usta jedną ręką, a drugą przy­ło­żył pi­sto­let do skro­ni.

– Za­mknij się! Jest śro­dek nocy, wszyst­ko sły­chać! – syk­nął.

– P-prze­pra­szam…! Czy mógł­byś…

– Wy­sta­wić ci fak­tu­rę za ten sok? Jasne – od­parł gło­śniej i pu­ścił go.

– Z tym będę mógł do­koń­czyć pro­jekt na czas… – za­chwy­cił się klient. – Wiesz może co to sy­mu­la­cja mo­de­lu eko­no­micz­ne­go we­dług pa­ra­dyg­ma­tu Rwasa? Używa się jej do…

– Ta, co­kol­wiek po­wiesz, kor­posz­czu­rze. Gdzie kasa? – prze­rwał mu diler.

– Jasne, już…! Pro­szę. – Wrę­czył mu nie­wiel­kie opa­ko­wa­nie z mięk­kie­go kom­po­zy­tu.

– No i to ro­zu­miem. Na zdro­wie!

Klient nic nie po­wie­dział tylko na­tych­miast do­rwał się do pacz­ki. Chwy­cił pusz­kę i wlał jej za­war­tość do gar­dła. Diler pa­trzył z eks­cy­ta­cją jak męż­czy­zna łap­czy­wie pije dwie ko­lej­ne. Jak roz­sze­rza­ją się jego źre­ni­ce, pul­su­ją żyły na szyi, przy­spie­sza się jego od­dech. Wi­dział, że za­spo­ko­ił wła­śnie głód nar­ko­ty­ko­wy kogoś, kto nie po­wi­nien do­stać już ani jed­nej pusz­ki.

Uwiel­biał takie wi­do­ki. Spra­wia­ły mu dziką ra­dość i mo­ty­wo­wa­ły bar­dziej niż wy­pła­ta. To dla nich cią­gle do­star­czał towar sa­mo­dziel­nie. Męż­czy­zna de­spe­rac­ko ob­li­zy­wał wiecz­ko, szu­ka­jąc kro­pel na­po­ju. Zwie­rzę. Po­raż­ka ży­cio­wa. Ża­ło­sne stwo­rze­nie, które zrobi wszyst­ko dla ko­lej­nej dawki Snu w Pusz­ce.

– Z tym je­steś kimś wię­cej niż czło­wie­kiem. – Nie prze­sta­wał się szcze­rzyć.

Kilka minut póź­niej był już w tra­sie do ko­lej­ne­go kon­tra­hen­ta. Tym razem za­pa­dła dziu­ra. Plama na dumie mia­sta. Gang­ster­ska spe­lu­na. Te zle­ce­nia lubił już mniej. Na­szpry­co­wa­ni nar­ko­ty­ka­mi gor­szy­mi od SWP ban­dy­ci byli znani z ro­bie­nia nie­ludz­kich rze­czy wszę­dzie tam, gdzie się po­ja­wia­li. Po­cie­szał się jed­nak tym, że chro­nił go kon­trakt mię­dzy ich sze­fa­mi. Pi­sto­let w kie­sze­ni też do­da­wał otu­chy.

Do­tarł do drzwi me­li­ny i za­pu­kał usta­lo­nym wcze­śniej kodem. Po­czuł na sobie laser ska­nu­ją­cy. Drzwi się otwo­rzy­ły i sta­nął w nich łysy facet, który ge­stem za­pro­sił go do środ­ka. Wnę­trze wy­glą­da­ło na nor­mal­ne miesz­ka­nie. Ekra­ny, kwar­co­we wy­koń­cze­nia, neo­no­we lampy. Widać jed­nak było, że lokum jest szem­ra­ne. Bar­dziej znisz­czo­ne. Za­nie­dba­ne. Lep­kie.

– Sto pięć­dzie­siąt osiem – stwier­dził, po­zwa­la­jąc by kar­to­ny wy­lą­do­wa­ły na pod­ło­dze.

– Życie nam ra­tu­jesz! Szef nie daje nam spo­ko­ju! – ucie­szył się bro­da­ty gość na ka­na­pie.

– Do­kład­nie! Nie ma czasu nawet na krót­ką drzem­kę! Niech żyje Sen w Pusz­ce!

– Pie­przyć szefa! Niech sam robi!

– Wła­śnie! On na pewno teraz śpi!

Diler po­krę­cił głową. Z każdą mi­nu­tą pra­gnął coraz prę­dzej opu­ścić to miej­sce.

– Dwa­dzie­ścia pięć – rzu­cił.

– Ile?! – prze­ra­zi­li się wszy­scy.

– Ostat­nio coraz cię­żej się z tym kryć. A i pro­duk­cję po­wo­li szlag tra­fia…

– Dobra, dobra… Ej, prze­le­waj­cie co macie! – roz­ka­zał bro­dacz.

Ku­rier ledwo ukrył swoją ra­dość, gdy na siat­ków­ce po­ja­wi­ły się po­wia­do­mie­nia o no­wych prze­le­wach. Ko­lej­ny za­strzyk ad­re­na­li­ny. Zdał sobie spra­wę jak mało tym znisz­czo­nym przez dragi pod­lu­dziom po­trze­ba do szczę­ścia. Wy­star­czy mała pu­szecz­ka i już od­da­ją wszyst­kie pie­nią­dze.

– Ej, od­da­waj!

– Moje, moje!

– Bo ci od­strze­lę łeb!

Przez chwi­lę ob­ser­wo­wał ich, jak wy­ry­wa­ją sobie pusz­ki z rąk. Wal­czą ni­czym że­bra­cy o ostat­nią krom­kę chle­ba. Nie mógł się po­wstrzy­mać. Pod­szedł, otwo­rzył jedną z nich i prze­chy­lił ku ziemi. Na re­zul­tat nie mu­siał długo cze­kać. Cała grupa rzu­ci­ła się na pod­ło­gę, łap­czy­wie chwy­ta­jąc po­ma­rań­czo­wy napój w locie. Roz­bry­zgi­wał się na ich twa­rzach i ubra­niach, a oni wili się wście­kle, jeden przez dru­gie­go, byle łyk­nąć wię­cej ży­cio­daj­ne­go na­po­ju.

Pa­trzył na nich z obrzy­dli­wym uśmie­chem. Praw­dzi­we zwie­rzę­ta. Nie, go­rzej. Pier­wot­nia­ki. Naj­prost­sze or­ga­ni­zmy w pier­wot­nej zupie. Nie­lu­dzie. Kre­atu­ry. Zęby bły­snę­ły mu w psy­cho­tycz­nym uśmie­chu. Naj­lep­sza na­gro­da po­now­nie otu­li­ła go swoją sa­dy­stycz­ną mi­ło­ścią. W końcu jed­nak eks­cy­ta­cja opa­dła. Zre­zy­gno­wał i skie­ro­wał się do wyj­ścia. Po­pa­trzył jesz­cze roz­ba­wio­ny, jak liżą po­zo­sta­ło­ści na­po­ju na pod­ło­dze.

– Pa­mię­taj­cie, że z tym je­ste­ście wię­cej niż ludź­mi!

 

Noc dłu­ży­ła mi się cho­ler­nie. Od punk­tu A do punk­tu B. Nawet jazz w radiu już nie­wie­le dawał. Gdyby nie te pięk­ne wi­do­ki, dawno ku­pił­bym ro­bo­ta ku­rier­skie­go. Ta­kie­go do­bre­go, z wol­fra­mo­wym mó­zgiem. Albo wy­na­jął ja­kie­goś roz­gar­nię­te­go chło­pa­ka z Ple­ase­rii. Te chłyst­ki za kasę zro­bią wszyst­ko No nic, ostat­ni przy­sta­nek. Fa­bry­ka broni.

Ob­skur­ny bu­dy­nek z sza­ry­mi ścia­na­mi. Zu­peł­nie ory­gi­nal­ne. Czemu nikt z nas nie po­sta­no­wił jesz­cze zro­bić ja­kiejś przy­kryw­ki? Kto po­dej­rze­wał­by, że w skle­pie z bie­li­zną może być fa­bry­ka broni? No nikt! Tym­cza­sem pół­świa­tek kocha się w pa­skud­nych gma­chach, które wy­glą­da­ją tak po­dej­rza­nie, jak to tylko moż­li­we.

Przy­wi­tał mnie jakiś ob­dar­ty robot, zu­peł­nie jakby nie mieli już kogo wy­słać. Cała przy­jem­ność z pracy po­szła w cho­le­rę. Gdy­bym tylko wie­dział…

 Sta­li­śmy przy wej­ściu do ogrom­nej hali, która wy­peł­nia­ła pra­wie cały bu­dy­nek.

– Za­nieś to im i po­wiedz, że na­stęp­nym razem płat­ność ma być w ter­mi­nie!

– Czy to na­praw­dę eli­mi­nu­je po­trze­bę snu? – za­py­tał bla­szak, oglą­da­jąc pusz­ki.

– Tak. Nie chcę za­wra­cać ci głowy rze­cza­mi, któ­rych twój mały pro­ce­sor i tak nie ogar­nie. Ale dzię­ki SWP lu­dzie nie muszą spać.

– Ale to nar­ko­tyk, praw­da?

– Skąd wiesz, co to nar­ko­tyk?

– Kie­dyś na­pra­wia­łem sprzęt w ap­te­ce.

– Tak, to nar­ko­tyk. Ale mu­sisz go pić w miarę czę­sto, żeby był serio nie­bez­piecz­ny. Choć jak już za­czniesz, to nie skoń­czysz. Lu­dzie ko­cha­ją mieć czas, ogar­niasz, pusz­ko? Nawet za cenę wła­sne­go zdro­wia zro­bią wszyst­ko, żeby mieć kilka go­dzin wię­cej. To cał­kiem…

Nagle usły­sze­li­śmy hałas. Jakby góra me­ta­lu spa­dła z wy­so­ko­ści. Ktoś wy­darł się ucię­tym krzy­kiem. Ktoś za­czął strze­lać. Ktoś włą­czył niemy alarm bły­ska­ją­cy czer­wie­nią.

– Co do…

– In­truz – stwier­dził robot. – Le­piej za­nio­sę te pusz­ki do…

Nim skoń­czył, po­cisk bia­łe­go świa­tła ro­ze­rwał mu głowę. On padł na pod­ło­gę, a ja aż pod­sko­czy­łem. W me­ta­lo­wej czasz­ce tkwił biały kunai. Po se­kun­dzie pod­niósł się i po­le­ciał w górę gdzieś przede mną. Po­wio­dłem za nim wzro­kiem.

Pół­mrok i czer­wo­ne świa­tło za­dba­ły o okrop­ny na­strój. Na jed­nej z wiel­kich kadzi stała odzia­na w czerń po­stać. Wokół niej wi­ro­wa­ły białe noże. Spoj­rza­ła na mnie. Usły­sza­łem, że coś mówi, ale nie zro­zu­mia­łem co. Zresz­tą nie ob­cho­dzi­ło mnie to już. Gdy tylko zo­ba­czy­łem, jak błysz­czą jego ręce, rzu­ci­łem się do wyj­ścia.

Jesz­cze chyba nigdy nie bie­głem tak szyb­ko. Pra­wie nic nie wi­dzia­łem. Byle dalej. Byle szyb­ciej. Już byłem na ze­wnątrz. To był Cień! Neo­no­wy Cień! Pew­nie przy­szedł pu­ścić w cho­le­rę całą tę fa­bry­kę! Że też mu­sia­łem aku­rat tutaj być! Prze­cież karą za sprze­daż SWP jest…

Upa­dłem. Na po­cząt­ku my­śla­łem, że się po­tkną­łem, ale potem zro­zu­mia­łem, że po pro­stu nie mam lewej stopy. Cię­cie było tak szyb­kie i gład­kie, że zu­peł­nie nic nie po­czu­łem. Do­pie­ro teraz za­czę­ła wście­kle palić. Usia­dłem prze­ra­żo­ny na be­to­nie i wtedy go zo­ba­czy­łem.

Szedł po­wo­li, zu­peł­nie nie­wzru­szo­ny. Nóż, który od­ciął mi stopę, przy­le­ciał do niego, a on zła­pał go od nie­chce­nia. Nagle znik­nął. Roz­pły­nął się w bia­łym po­wi­do­ku. Jak widmo.

Po­czu­łem silne ude­rze­nie w brzuch. Prze­wró­ci­łem się i pra­wie zwy­mio­to­wa­łem.

Moje żebra…! Cho­le­ra, na pewno zła­ma­ne! Nie mogę oddy…

Pod­niósł mi głowę i spoj­rzał w oczy. Miał nie­ludz­ki wzrok. Błę­kit­ne oczy zdra­dza­ły coś nie­na­tu­ral­ne­go. Przy­po­mi­nał za­awan­so­wa­ne­go an­dro­ida. I wła­śnie ta hy­bry­do­wość była naj­gor­sza.

– Gdzie macie ma­ga­zyn? – za­py­tał.

Głos miał dziw­nie nor­mal­ny. Spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie ra­czej…

– Zda­łem py­ta­nie! Skąd to macie?! – wrza­snął pra­wie.

Fa­bry­ka za jego ple­ca­mi eks­plo­do­wa­ła. Okna­mi wy­strze­li­ły pło­mie­nie, bu­dy­nek za­trząsł się w po­sa­dach.

– Ci­szej tam, mło­dzież – rzu­cił przez ko­mu­ni­ka­tor.

Umrę. On mnie zaraz…

Wrza­sną­łem nie­swo­im gło­sem, gdy prze­bił mi ucho. Nawet nie wziął broni do ręki! Ten cho­ler­ny nóż sam mnie…

– Nie je­stem w tym naj­lep­szy, ale szyb­ko się uczę – stwier­dził bez emo­cji, a szty­let za­wi­ro­wał obok. – Jeśli mi nie po­wiesz…

– Kar­te­zjań­ska pięć­dzie­siąt sie­dem! Szary bu­dy­nek, ka­mie­ni­ca! – pi­sną­łem.

To ko­niec. Wy­ga­da­łem się. Za­bi­je ich wszyst­kich. Za­bi­je mnie.

Pu­ścił mi głowę, a ja ru­ną­łem na zie­mię. Za­czą­łem się czoł­gać. Jak robak.

Żaden czło­wiek nie uciek­nie Cie­nio­wi. To po­wszech­na wie­dza. Żaden czło­wiek, a już szcze­gól­nie bez nogi! Z mojej kie­sze­ni wy­pa­dła pusz­ka SWP. Skąd ona…

– Wiesz co grozi za han­del tym gów­nem, co nie? – za­py­tał.

Usły­sza­łem, jak wy­le­wa napój na zie­mię.

– Nie, pro­szę…

Kop­niak rzu­cił mnie na po­bli­ską ścia­nę, tuż obok kon­te­ne­ra na śmie­ci. Ile on ma siły! Moje… ciało…

Ostat­kiem sił od­wró­ci­łem się do niego. Byłem zbyt prze­ra­żo­ny, by na niego nie pa­trzeć. Mia­łem wra­że­nie, że gdy tylko spusz­czę wzrok, bę­dzie po mnie.

– Masz szczę­ście, że to ja – stwier­dził, pod­cho­dząc bli­żej. – Gdyby to była Slau­gh­ter, miał­byś na­praw­dę nie­cie­ka­wą śmierć. Zresz­tą ksyw­ka nie wzię­ła się zni­kąd.

Uśmie­cha się. Jakby się cie­szył! W cza­sie gdy ja…

– Za han­del Snem w Pusz­ce na­gro­da jest jedna. Nie­waż­ne czy tra­fisz na nas, Krysz­ta­ło­wych czy po­li­cję. Ten szajs daje ilu­zję zy­ski­wa­nia czasu, pod­czas gdy tra­cisz sie­bie sa­me­go. Nic do cie­bie nie mam, ale ro­bo­ta to ro­bo­ta, wiesz jak jest. Ty za­bi­jasz ludzi po­wo­li, a ja szyb­ko. Róż­ni­ca jest taka, że po­li­cja naj­pierw by cię aresz­to­wa­ła, potem su­per­kom­pu­ter by cię osą­dził, a do­pie­ro po tych wszyst­kich ce­re­gie­lach by cię za­bi­li – wy­ja­śnił.

Czemu jest taki spo­koj­ny?! Ale zaraz…

Pi­sto­let.

Dalej go mam. Moja ochro­na przed złem. Tym razem też mnie ura­tu­je. Haha!

Wy­cią­gną­łem broń i wy­ce­lo­wa­łem.

– Zdy­chaj!

Wy­strze­li­łem kil­ku­krot­nie po­tęż­ny­mi wiąz­ka­mi elek­trycz­ny­mi. Błę­kit­ne bły­ska­wi­ce wy­peł­ni­ły prze­strzeń mię­dzy nami. To ko­niec. Umarł. Na pewno…

Roz­pła­ka­łem się. Nie mo­głem ina­czej za­re­ago­wać. On wciąż…. Prąd spły­wał mu po me­ta­lo­wych dło­niach. Wy­da­wał się nic nie czuć! Po­twór!

– To ab­surd! – Od­rzu­ci­łem pi­sto­let i spró­bo­wa­łem się od­su­nąć, ale za sobą mia­łem ścia­nę. – Ab­surd! Żaden czło­wiek nie po­wi­nien… trzech… z broni elek­trycz­nej…! – Za­czą­łem drżeć i się dła­wić. Łzy spły­wa­ły mi do gar­dła. Czu­łem, że zaraz zwy­mio­tu­ję. Przed ocza­mi wi­dzia­łem ludzi, któ­rych my­śla­łem, że nigdy już nie zo­ba­czę. Tra­ci­łem świa­do­mość.

Od­po­wie­dział mi obo­jęt­nym spoj­rze­niem. Zu­peł­nie się mną nie przej­mo­wał.

– Je­stem czymś wię­cej niż czło­wie­kiem – od­parł.

Zo­ba­czy­łem biały błysk.

 

Mia­sto. Ten ar­cha­icz­ny kon­cept ab­sur­dal­nie traf­nie wpa­so­wu­je się w świat dawno po Erze Cy­fry­za­cji. W mie­ście każdy pełni okre­ślo­ną funk­cję, która jest nie­zbęd­na dla ca­łe­go eko­sys­te­mu. Nawet ci, któ­rzy wy­da­ją się zbęd­ni i uciąż­li­wi są istot­nym ele­men­tem ukła­dan­ki. I tak lu­dzie od wie­ków na­stę­pu­ją po sobie, przej­mu­jąc okre­ślo­ną rolę. Od za­wsze dało się od­czuć po­trze­bę po­rzu­ce­nia ludz­kich ogra­ni­czeń, która, jak­kol­wiek mo­ty­wu­ją­ca, była i jest po­wo­dem wielu dra­stycz­nych wy­da­rzeń. Mia­sto zaś żyje i ob­ser­wu­je. Mia­sto to życie. A życie w mie­ście to kwin­te­sen­cja ludz­ko­ści. 

Koniec

Komentarze

cool

Je­cha­łem na­praw­dę dy­dak­tycz­nie, punkt po punk­cie…do sa­me­go końca…

Ale dalej coś mi zgrzy­ta w nar­ra­cji – to pierw­szo­oso­bo­wa…to bez­oso­bo­wa jakaś,

to jakby ktoś z boku lukał… A szko­da, bo po­mysł cie­ka­wy bar­dzo i wy­ko­na­nie też super.

 Zo­ba­czy­łem biały błysk.

A to kwin­te­sen­cja wła­śnie. Czyli umarł – osta­tecz­nie i de­fi­ni­tyw­nie. Więc skąd wiemy co

mówił i robił od chwi­li wy­jaz­du do zgonu? Od kogo?…

indecision

dum spiro spero

Hej Faj­nie wy­ko­rzy­sta­łeś di­le­ra do przed­sta­wie­nia świa­ta. Nar­ko­tyk ra­czej nie robił szału, ale za to wy­głod­nia­li nar­ko­ma­ni już tak :). Szko­da tylko, że nasz diler robi tylko za prze­wod­ni­ka i pod ko­niec jest po­trzeb­ny do wpro­wa­dze­nia go­ścia od noży, który jest spoko ale tro­chę zbyt su­per­bo­ha­ter­ski jak dla mnie. No i ca­łość opo­wia­da­nia koń­czy się na przed­sta­wie­niu świa­ta, tro­chę szko­da. Ale czy­ta­ło się nie­źle :) Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Fa­scy­na­tor

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie. Może fak­tycz­nie tro­chę po­le­cia­łem z nar­ra­cją, ale cie­szę się, że się po­do­ba­ło.

Bar­dja­skier

Ser­decz­ne dzię­ki za ko­men­tarz. Wiem, że ca­łość nie po­ry­wa, ale tak już mi się ule­ża­ło w gło­wie i nie chcia­łem zmie­niać. Rów­nież po­zdra­wiam!

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Kom­plet­nie nie moja bajka – nie­na­wi­dzę prze­mo­cy. Ale skoro już prze­czy­ta­łem …

"… roz­dar­te mię­dzy dwOma rze­czy­wi­sto­ścia­mi". Po­win­no byc "… roz­dar­te mię­dzi dwIE­ma rze­czy­wi­sto­ścia­mi". Rze­czy­wi­stość jest, O ZGRO­ZO, ro­dza­ju żeń­skie­go.

Cóż, prze­moc była w tagu, więc… 

Ale fak­tycz­nie prze­oczy­łem ten szcze­gół. 

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Witam.

Nie znam się na nar­ko­ty­kach, ale z tego co się orien­tu­ję, to nar­ko­ty­ki sprze­da­je się na gramy. Pusz­ka, za­kła­dam ,że ze waży ze dwie­ście pięć­dzie­siąt gra­mów, więc diler sprze­da­wał je na ki­lo­gra­my. Więc to tył prze­myt­nik, nie diler. Taka uwaga, czy­tam wła­śnie książ­kę Ar­tu­ra Gór­skie­go Prze­myt­nik, to po­sta­no­wi­łem po­dzie­lić się swą wie­dzą. :).

Po­zdra­wiam.

Fe­niks 103.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Hej, dzię­ki za prze­czy­ta­nie.

Nar­ko­ty­ki mogą wy­stę­po­wać w róż­nej for­mie i dawce. Wszyst­ko za­le­ży od kon­tek­stu kul­tu­ro­we­go. Al­ko­hol także mógł­by być uzna­ny za nar­ko­tyk w bar­dziej re­stryk­cyj­nym spo­łe­czeń­stwie, a prze­cież ku­pu­je się go na litry. 

Rów­nież po­zdra­wiam,

NP

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Witam.

Po­sta­no­wi­łem na­pi­sać jesz­cze jeden ko­men­tarz. Diler robi dile, czyli han­dlu­je, na­to­miast prze­myt­nik prze­my­ca, czyli prze­wo­zi w ukry­ciu towar. I nie ma zna­cze­nia, jaka to ilość to­wa­ru (np. pa­pie­ro­sów).

Rze­czy­wi­ście, pa­mię­tam na­rze­ka­nia ki­bi­ców w Ka­ta­rze, że piwa nie można wypić. A w Pol­sce to nawet pię­cio­li­tro­we bu­tel­ki wódki sprze­da­ją.

Po prze­czy­ta­niu od­po­wie­dzi stało się jasne, że diler sprze­da­wał al­ko­hol w ja­kimś fu­tu­ry­stycz­nym świe­cie, gdzie ten był za­ka­za­ny.

Po­zdra­wiam.

Fe­niks 103.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Fan­ta­sty­ka z dy­dak­ty­ką albo dy­dak­ty­ka z fan­ta­sty­ką. Mi to nie prze­szka­dza. Po­trzeb­ne.

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie, Koalo!

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Cie­ka­we… sce­na­riusz na film :) sceny żywe i dia­lo­gi, po­zdra­wiam

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i cie­szę się, że się po­do­ba­ło! 

Rów­nież po­zdra­wiam,

NP

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

– Coraz głup­si ci lu­dzie – rzu­cił w my­ślach.

Myśli nie za­pi­suj jak dia­lo­gu.

 

Ta­kie­go do­bre­go, z mó­zgiem wol­fra­mo­wym.

Wo­la­ła­bym z wol­fra­mo­wym mó­zgiem. Albo wy­na­jął ja­kie­goś bar­dziej roz­gar­nię­te­go chło­pa­ka.

Bar­dziej roz­gar­nię­ty chło­pak spra­wia, że my­śli­my iż bo­ha­ter uważa się za głup­ca.

 

Moje żebra…! Cho­le­ra, na pewno zła­ma­ne! Nie mogę oddy…

Czemu jest taki spo­koj­ny?! Ale zaraz…

Pi­sto­let.

Dalej go mam. Moja ochro­na przed złem. Tym razem też mnie ura­tu­je. Haha!

Wy­cią­gną­łem broń i wy­ce­lo­wa­łem.

Po­win­no być za­pi­sa­ne jako myśl.

 

Nad­uży­wasz jak.

 

Cie­ka­we mia­sto, pla­stycz­ne i prze­ra­ża­ją­ce.

Opo­wia­da­nie czy­ta­ło mi się do­brze i chęt­nie po­czy­ta­ła­bym dalej.

Za­sta­na­wia mnie co było nar­ko­ty­kiem, albo co ro­bi­ła im ta sub­stan­cja.

Za­bra­kło mi wy­ja­śnie­nia tej kwe­stii.

Może gdyby myśli bo­ha­te­ra były le­piej wy­dzie­lo­ne i roz­bu­do­wa­ne, wpro­wa­dzi­ło­by to in­te­re­su­ją­cy dy­so­nans z rze­czo­wą i chłod­ną nar­ra­cją.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Dzię­ki za ko­men­tarz i po­praw­ki Am­bush.

Nie ukry­wam, że opo­wia­da­nie jest mało roz­wi­nię­te, ale też nie wią­za­łem z nim wiel­kich na­dziei. Ot, hi­sto­ryj­ka.

Nie­mniej jed­nak dzię­ki raz jesz­cze za su­ge­stie.

Po­zdra­wiam,

NP

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Do­brze się czy­ta­ło, Ni­ko­de­mie, mimo że po­ka­za­łeś świat, któ­re­go nie poj­mu­ję.

 

– Ostat­nio coraz cię­żej się z tym kryć.– Ostat­nio coraz trud­niej się z tym kryć.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

On wciąż…. → Zbęd­na krop­ka po wie­lo­krop­ku. Po wie­lo­krop­ku nie sta­wia się krop­ki.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka