
Trochę o zewie otchłani, trochę o tajemnicach możnych i podłych urzędnikach, a trochę o życiu i śmierci.
Trochę o zewie otchłani, trochę o tajemnicach możnych i podłych urzędnikach, a trochę o życiu i śmierci.
– No… Dojechali!
Rufus, niezbyt zaaferowany informacją o osiągnięciu celu wyprawy, oddawał się kontemplacji ostatnich chwil podróży przez malownicze wzniesienia, stanowiące niemałą osobliwość w wybitnie nizinnym krajobrazie Marchii.
– Proszę spojrzeć, mości panie. – Woźnica wlepił wzrok w wyłaniającą się zza horyzontu rozległą nieckę. – Ile razy bym jej nie widzioł, to i tak jakby urok rzucił. Oczu oderwać nie sposób. Jakem śluby jechał składać, marzec, a ciepło, jak dziś pamiętam…
Dotąd wpół zgięty, Rufus wyprostował się jak struna, chcąc upewnić umysł, że to, co widzi, nie jest bynajmniej marą, czy skutkiem ubocznym podłej siwuchy, którą sączył z nudów. Nic z tych rzeczy. Ogromna, niekończąca się otchłań rozpościerała się tuż u podnóża zbocza, ciągnąc aż do linii horyzontu, jak gdyby świat kończył się, a może zaczynał, właśnie w tym miejscu. Morze czerni i pustki. Bezkresna jama opanowana przez wieczną noc, wieczny niebyt. Przeszywała dojmującym chłodem, lecz nie fizycznym. Czuł, że zamarza od środka, zdjęty niewyobrażalnym strachem i obezwładniony majestatem grozy, którą otchłań zdawała się być wypełniona po brzegi.
Z chwilowego otępienia wyrwał go lekki wiatr ciągnący w stronę dziury, nasilający się z minuty na minutę. Na skraju krateru, jak niektórzy tłumaczyli niepewną genezę otchłani, na jego obwodzie, w równomiernych odstępach można było dostrzec wysokie na kilka metrów słupy przeplatane drutem, gdzieniegdzie dość prowizorycznie. Nieco rzadziej, lecz z podobną regularnością otchłań okalały niewielkie domostwa lub coś na kształt strażnic, jak po chwili ocenił Rufus. Daleko w kierunku zachodnim, gdzie ciągnął trakt, majaczyły natomiast spiczaste kształty, wieże obserwacyjne Czarciego Przedsionka, celu ich podróży.
Droga prowadziła wzdłuż krawędzi otchłani. Nie na tyle blisko, by odczuwać trwożny niepokój spowodowany obecnością przepastnej pustki, ale wystarczająco, by różnica ciśnień i towarzyszące jej ruchy powietrza podrywały z wozu pojedyncze źdźbła słomy czy nawet szczapy chrustu. Rufus przyglądał się jak spadają z wozu, przedśmiertnym pląsem zmierzają w stronę mrocznej przepaści, by w końcu zniknąć w jej objęciach. Widok działał na niego wręcz hipnotycznie.
Pierwsze zabudowania, które minęli, rozwiały wcześniejsze wątpliwości – z pewnością były to strażnice. Na większości z nich, tuż nad ościeżnicami, powiewały flagi z barwami Marchii, błękitem i zielenią, będącymi w opozycji do wszechogarniającej szaroburości. Gdy słońce zniknęło całkowicie, zatapiając się w bezgranicznej pustce horyzontu, w strażnicach pojawiły się pierwsze światła, które były jedyną oznaką tego, że ktoś faktycznie w nich stacjonuje.
– Kilka wiosen tu przesiedziałem, za smarkacza, bliżej Czarciska ma się rozumieć – poinformował woźnica, chcąc przerwać przedłużającą się ciszę. Rufus nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko pytająco na woźnicę, nieoczekiwanie domagając się ciągu dalszego opowieści.
– A myślicie, że na co one tu stoją, te budy, e? Rezonu dodają podróżnym? Pilnują, coby koty za myszami się nie uganiali przy krawędzi? – Rufus wzruszył tylko ramionami. Niewiele wiedział o okolicznej społeczności i zwyczajach tu panujących.
– Murgrabia Czarciego przedsionka, z marchijskiego rodu, samego arcyksięcia Sanasara kuzyn, zarządził lata temu, jeszcze pradziady moje po świecie nie chodzili, żeby płot postawić. A bo to dużo trzeba, żeby smarka jakiego do krawędzi licho wciągło? Nie mówiąc już o drobiu czy bydlęciu jakim domowym… Toć to utrapienie. W dodatku niesnaski i mąty jakie to niosło, niedajbóg! Chłop zaginął, to jaka rada, jak dumasz, waszmość? A no, pewno w dziurę wpadł. Gęsi się gospodarz nie doliczył, to co, pewno dziura? Nic tam, że sąsiad pod nową pierzyną się grzał, a nędzarz i łapiduch. Dziura, orzekli i nie wchodź w dyskursy. Tak mi dziadunio opowiadał, jak jeszcze…
Pasażer furmanki, zatopiony w myślach, odpływał na drugą stronę chwiejnej bariery. W głowie kołatało mu coraz śmielej pytanie: „Czy to, co mówią o Gardle Eremora, jest prawdą?”.
– …z małżonki strony prababka za to, starowinka, na umyśle już nietęga, ać poczciwa, to mi tak gadali o dziurze: „bogowie jak byle co dostają, to okiem złym łypią. A co innego, jak do bogów pieczar brama to?”. I słuszność miała. Jak stary cap wpadł jednego razu, żylasty taki i skarlały, to dwa dni wycie z gardła mąciło nocami, a i niedorostków zniknęło z tuzin pono. Mówię waszmości, jedni tak gadali, drudzy tak, ale zgodni w tym byli, że zrobić coś trza. No i zarządził murgrabia: płot postawić, strażnice obsadzić, pilnować dzień i noc. I tak robimy. Innej drogi nie ma.
– Słuszność macie. Dobrze, że siatka trzyma tę czarną grozę w ryzach. Nawet wiatr się przez nią nie przedrze. – Sarkazm okazał się nie tyle niemiły, co bezcelowy, bo zupełnie niezauważony.
– A i owszem, prawdę mówicie. Widać, żeście nie pierwsi lepsi obdartusi, co tu chmarami lgną do otchłani. Jak ćmy do światła.
*
Karl spojrzał na zegarek. Słońce wykazywało aspirację sięgnięcia po swój dzisiejszy szczyt, a kanclerz nadal się nie pojawiał. Petenci, oczekujący przed gabinetem w niewielkiej, surowej sieni, zaczynali coraz wyraźniej zdradzać oznaki zniecierpliwienia, szczególnie ci wyżej postawieni.
Młody sekretarz, mimo pojawiających się coraz częściej uwag, skarg, obelg, a nawet zniewag pod adresem urzędu kanclerza czy samej osoby Lothara, nie tracił wrodzonej dystynkcji i spokoju, z rzadka tylko obrzucając co bardziej buńczucznych gości gromiącym spojrzeniem, które zdawało się działać temperująco na butę oczekujących.
Wpatrując się nieustannie w uchylone drzwi wpuszczające do sieni nieco światła, dostrzegł w końcu znajomy kształt, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Rozłożysty, fircykowaty kapelusz w barwie ametystu nie mógł należeć do nikogo innego, jak tylko do książęcego kanclerza. Lothar pewnym krokiem wkroczył do pomieszczenia, otwierając na oścież wrota sieni, tylko po to, by oślepić oczekujących blaskiem południa i zyskać kilka cennych sekund na przedarcie się do gabinetu.
– Niech bogowie wam darzą, cni panowie. I panie, rzecz jasna… – Uniósł nieznacznie kapelusz, kierując wzrok w stronę grupki posępnych kobiet zgromadzonych w rogu sieni, po czym nie zwalniając kroku, przystąpił do swojego sekretarza odwracając się tyłem do drzwi kancelarii, niemal się o nie opierając. Zawiesił wzrok na znajdującej się po jego prawicy młodej, ślicznej szlachciance.
– …za waszą niezłomną cierpliwość – dokończył, okraszając wypowiedź, jak gdyby nigdy nic, promienistym uśmiechem kierowanym do młódki. – Zaczynajmy więc! Nie turbują się państwo, dla każdego znajdę czas. Lady pozwoli… – Otworzył drzwi, po czym wskazał jasnowłosej gabinet. Ta, nie czekając długo, niemal wskoczyła do środka, a zaraz za nią Lothar, jak gdyby obawiając się ciosu w plecy od szemrzącej gawiedzi. Karl wszedł za nimi, zamykając drzwi i siadając na ławie za niewielkim sekretarzykiem. W następnej chwili już trzymał pióro umoczone w atramencie w oczekiwaniu na polecenia przełożonego.
– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem. – rozpoczął wieszając ostrożnie kapelusz i płaszcz na stojaku obok kancelaryjnego biurka.
Pociągnął solidny łyk bezpośrednio ze stojącej na komodzie karafki. Nie znał kobiety osobiście, jednak herb zdobiący jej surdut już tak. – Czym zawdzięczam pani osobiste stawiennictwo w mojej skromnej kancelarii?
– Sprawa jest dość delikatna i gdybym mogła prosić o dyskrecję…
– Oczywiście, bez dwóch zdań. Proszę się nie krępować.
– No więc… muszę się czegoś pozbyć, tak… no tak, na zawsze.
– Yhm. O czym mowa? Bo wie panienka, ograniczają mnie pewne obostrzenia.
– O to. – Kobieta wyciągnęła z torebki niewielkich rozmiarów, bogato zdobiony puginał, po czym szybko schowała go z powrotem.
– Przeklęty ponoć, złe przyciąga, ogień się go nie ima, a to i tak strach majstrować przy nim. Odwdzięczyć się potrafię, nie tylko złotem, jeśli jaśnie pan wie, o czym mówię… – Puściła filuternie oczko, choć specyficzne okoliczności odbierały jej nieco naturalnej pewności siebie. Sytuacja jak ta, nie była dla kanclerza niczym nowym. Jako człowiek o raczej mizernej woli, cechował się podatnością na wszelkiej maści „argumenty” interesantów starających się o pozwolenia na korzystanie z możliwości jakie otchłań otwiera.
– Ekhm. – Pociągnął kolejny łyk z karafki. – Że też panienka z takim czymś. Nic o tym nie wiem. Karl, zapisz: „Lady… – Przeciągnął, czekając na pomoc kobiety.
– Miranda, Miranda Bloof.
– …Lady Miranda Bloof – kontynuował – otrzymuje glejt jednorazowy na usługę utylizacji. – Spojrzał ukradkowo na pełną nadziei kobietę, oczekując potwierdzenia. Ta machnęła głową kilkukrotnie, widocznie zaskoczona tempem wydarzeń.
– Termin?
– Jak najszybciej, jeśli łaska.
– Dopisz: “w trybie pilnym”. Proszę oznacz do harmonogramowania, Karl. Miło było, widzimy się niebawem, jak mniemam. – Zwrócił się do kobiety w tonie mającym naśladować urzędowy, po czym zatopił wzrok w dokumentach zalegających na biurku, tylko po to, by ukryć mieszaninę tłumionej ekscytacji i fałszywej powagi, które wykrzywiały jego twarz w groteskowym grymasie. Kobieta wstała, ukłoniła się i skierowała w stronę wyjścia. Lothar na ułamek sekundy podniósł wzrok, aby ostatni raz nacieszyć oczy ponętnymi kształtami lady opuszczającej gabinet. Wziął głębszy oddech, po czym wskazał drzwi, prosząc sekretarza o zaproszenie kolejnego petenta. Ten pojawił się niemal natychmiast po wezwaniu.
– Szanowny Henryk Teener, podsędek królewski na usługach sędziego Thomasa Glarsa – zaanonsował protokolarnie Karl.
– Miło mi powitać waszmości, proszę spocząć. Czemu zawdzięczam tę…
– Dość czasu zmitrężyłem, proszę darować kurtuazję. Przybyłem osobiście w nadziei, iż sprawy załatwię sprawniej, cóż. – Gość spojrzał z wyraźnym wyrzutem na nieco zbitego z pantałyku Lothara. – Zaczynajmy.
To wypowiedziawszy usadowił się na krześle, rozpościerając na biurku kancelaryjnym plik dokumentów.
– Sprawa dotyczy samobójstwa niejakiego Rufusa Kikory, które ma zostać wykonane z platformy H poprzez skok w Gardło Eremora. Wszelkie dokumenty przekazano mistrzom Trybunału Powierniczego, podobnie jak potwierdzenia do wskazanych w umowie samobójstwa person. Zgody prawne podpisane zostały zwyczajowo przez jaśnie wielmożnego sędziego Glarsa. Usługę wykona agencja Objęcia Pustki, pracownicy tejże mają doprowadzić suicydenta na platformę.
Lothar spojrzał na dokumenty. Pod wszystkimi zgodami, oświadczeniami i ostrzeżeniami widniały podpisy Rufusa Kikory. Wszystko wydawało się być w porządku.
– Ekscelencjo, sprawa wygląda na czystą, mógłbym wiedzieć, czemu się tym zajmujemy?
Teener stuknął kilkukrotnie palcem w blat biurka. Chwil się zastanawiał. Dość sugestywnie.
– Kikora jest szanowanym naukowcem, przewodniczącym stowarzyszenia archeologów pod patronatem króla regenta, szlachcicem drugiej krwi, aktywnym dyplomatą…
–…i natrętem? – Lothar, ku swemu zdziwieniu, dostrzegł na twarzy rozmówcy cień uśmiechu, ledwie przebijający się spod całunu powagi, który zwyczajowo przyoblekał postać książęcego urzędnika. Wielce wymowny cień, rzucający światło na całą sprawę.
– Jest człowiekiem nauki – uciął podsędek. – Osobnikiem wyjątkowo dociekliwym. Może zbyt dociekliwym? – Stwierdzenie, tylko udające pytanie, zawisło w powietrzu na kilka sekund. – On tak naprawdę nie chce umierać. Chce doświadczyć potęgi Eremora. Poznać prawdę. Prawdę, rozumie pan? – Spojrzał na Lothara, a we wzroku tym było coś, co pozwalało nazwać ów wzrok porozumiewawczym. – Z pewnych źródeł wiem, że poprosił o linę bezpieczeństwa, na wypadek, gdyby otchłań przekonała go do zmiany zdania, ale te liny… Nie wydaje mi się, by były wystarczającym zabezpieczeniem.
Kanclerz pokiwał nieznacznie głową.
– Rozumiem. Chyba przychodzi mi do głowy pewna myśl. Dwie pieczenie…– Zadumał się. –…na jednym ogniu. Gdzie podpisać?
Podsędek wskazał palcem kilkanaście miejsc na kolejnych kartach protokołu. Po kilku chwilach i kilku zamaszystych ruchach piórem, petent ukontentowany kompletował plik pergaminów. Sprawa była zamknięta. Lord opuścił kancelarię z wyraźnym pośpiechem.
*
Rufus przekroczył bramę dostępową prowadzącą na platformę. Szedł po omacku z opaską na oczach, prowadzony za ramię przez pracowników agencji Objęcia Pustki. Lina przytwierdzona do kostki rozwijała się z każdym krokiem, znacząc kolejne metry jego przemarszu niczym śluz za monstrualnym ślimakiem. W pewnym momencie został sam. Potężna cisza wydobywająca się z Paszczy Eremora ogłuszała go, niczym huk tysięcy armat. Był podekscytowany.
Kochał życie, kochał swoją rodzinę, kochał ten świat. Jako człowiek.
Jako naukowiec, tanatolog, nie mógł jednak funkcjonować bez wiedzy, którą otchłań przed nim skrywała. Zew pustki, który wyzwał do siebie każdego stojącego na krawędzi, był ponoć tak ogromny, iż niekiedy nie mijały sekundy od ujrzenia bezkresnego majestatu jamy do skoku w jej objęcia. Stąd strażnice, stąd bramy, stąd platformy i restrykcje. Potęga Eremora była tu niemal namacalna. Gdy ktoś nie miał odwagi ze sobą skończyć – nie było lepszej drogi. Czynił to z ekscytacją i uśmiechem na ustach. To nie dawało mu spokoju.
Wziął głęboki oddech.
Opaska opadła, a prawda została mu objawiona. Naukowiec w jednej chwili zapomniał o swoim istnieniu, o rodzinie, życiu, o swej cielesnej formie. Nie był już człowiekiem. Stał się pojedynczym błyskiem umysłu, skrystalizowaną myślą, personifikacją pragnienia.
Gdy odzyskał przytomność otulała go już ciemność, wzrastające ciśnienie i doświadczenie fizyczności powietrza, które na co dzień nie objawia skłonności do rozrywania policzków. W dłoni trzymał znaleziony na platformie, bogato zdobiony sztylet, który chwilę temu, bez najmniejszych problemów przeciął linę bezpieczeństwa. Skąd znalazł się na platformie? Nie miało to teraz znaczenia. Rufus był spełniony. Za kilka chwil dokona wielu odkryć. Zobaczy rzeczy, o których nie przeczyta w żadnej ze znanych cywilizacji ksiąg. Niestety nie opowie o nich nikomu, nie należy już do świata żywych. Jest szczęśliwą ćmą.
Hej
Jedna wątpliwość.
“– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem. – Rozpoczął wieszając ostrożnie kapelusz i płaszcz na stojaku obok kancelaryjnego biurka”. – wydaje mi się, że słowo “rozpoczął” przynależy do tych didaskaliów dookreślających dialog, że zapisujemy je bez kropki z małej, ale no, pewności nie mam, bo może w zamyśle było, że “rozpoczął” traktujesz nie jako dookreślenie dialogu, a już czynności, w tym wypadku wieszania kapelusza i płaszcza.
Tekst mi się podobał, bo jest nieoczywisty, dobrze poprowadzony i w idealnym momencie urwany.
Przypominał mi mangę Abyss. Całkiem intrygujące. Rozumiem chęć poznania tego, co skrywała głębia.
Witam, dziękuję za zaproszenie i betę, powtarzam brawa za oryginalność oraz pomysł opowiadania, klikam i serdecznie pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Cześć, Rafaelu!
Tekst jest bardzo ładnie napisany, masz dryg do bogatych i pobudzających wyobraźnię opisów. Trochę zaskoczył mnie język. Tekst zaczyna się zasadniczo stylizacją, ale im bliżej końca, tym… hmm, nowocześniej brzmi język postaci i sama narracja?
Nie jestem fanem tekstów, które nie opowiadają żadnej historii, a zamiast tego przedstawiają scenki wyrwane z kontekstu. Twoje opowiadanie postrzegam niestety jako taką scenkę, zapowiedź większego świata. Koncepcja otchłani, wykorzystywanej także w ramach intrygująco brzmiącego przedsiębiorstwa, jest bardzo ciekawa. Ufam, że nie porzucisz stworzonego świata, bo chętnie bym się w nim zanurzył w jakimś pełnoprawnym opowiadaniu.
Podsumowując, czytało się całkiem nieźle, ale zostałem ze zbyt wielką ilością pytań i niedosytem.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Canulas
“Rozpoczął” nie jest gębowe, stąd wielka litera. Nie jestem ekspertem od zapisu dialogów, ale tego się na NF nauczyłem:) Dzięki za opinie!
cezary_cezary
Ave! Skrzywienie autora nie pozwala mi dostrzec owej rozbieżności stylistycznej, może dysonans bierze się z tego, że początkowo dyskusja prowadzona jest z wieśniakiem. Nie mniej – przyjrzę się. Co do formy opowiadania, a w zasadzie sposobu prowadzenia historii – lubię scenki, formę a’la Etgar Keret, więc zapewne takie opowiadania jeszcze popełnię, nie mniej – pełniejsze historie również planuję i trochę ich mam, ale z racji na długość staram się na razie unikać ich publikacji:) Dziękuję za miłe słowa!
bruce
Serdecznie dziękuję za nieocenioną pomoc i cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu:)
Pozdrawiam, dzięki. :)
Pecunia non olet
Ładny tekst, a do tego perfidny. Odsłaniając kolejne warstwy dostajemy różne, a nawet odmienne informacje. Nic nie jest jasne, ale pokazujesz nieco świata, na tyle, byśmy mogli z zainteresowaniem śledzić akcję.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć,
Dobrze napisane opowiadanie, płynęło się przez tekst. Bardzo mnie ciekawi co zobaczył Rufus…
Pierdoła. W tekście w kilku miejscach pojawia się dywiz (-) zamiast półpauzy (–). Poniżej podkreślone.
– Jest człowiekiem nauki – uciął podsędek. - Osobnikiem wyjątkowo dociekliwym.
Pomysł z czeluścią jest niezły, ale jednocześnie na tyle osobliwy, że chyba nie udało mi się pojąć, o co w tym wszystkim chodzi.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
…marzec, a ciepło, jak dziś pamiętam…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.
Nie na tyle blisko, by odczuwać trwożny niepokój spowodowany bliskością przepastnej pustki… → Nie brzmi to najlepiej.
A może wystarczy: Nie na tyle blisko, by odczuwać trwożny niepokój spowodowany przepastną pustką…
…i mąty jakie to niosło, niedajbóg! → …i mąty jakie to niosło, nie daj Bóg!
– … z małżonki strony prababka… → Zbędna spacja po wielokropku.
– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem. – Rozpoczął wieszając ostrożnie kapelusz… → Rozpoczynanie rozmowy jest odgłosem paszczowym i znaczy to samo, co zacząć mówić, więc kropka po wypowiedzi jest zbędna, a didaskalia powinny zaczynać się małą literą:
– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem – rozpoczął, wieszając ostrożnie kapelusz…
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
Pociągnął solidnego łyka bezpośrednio ze stojącej na komodzie karafki. → Pociągnął solidny łyk bezpośrednio ze stojącej na komodzie karafki.
Nie znał kobiety osobiście, jednak herb zdobiący jej surdut już tak. → Surdut to strój męski, czy kobieta na pewno miała na sobie surdut?
– Czym zawdzięczam pani osobiste stawiennictwo… → – Czemu zawdzięczam pani osobiste stawiennictwo…
Kobieta wyciągnęła z torebki niewielkich rozmiarów, bogato zdobiony puginał, po czym szybko schowała go ponownie. → Skoro schowała go ponownie, to chciałabym wiedzieć, kiedy schowała go pierwszy raz.
A może miało być: Kobieta wyciągnęła z torebki niewielkich rozmiarów, bogato zdobiony puginał, po czym szybko schowała go z powrotem.
– Ekhm – Pociągnął kolejny łyk z karafki. → Brak kropki po wypowiedzi.
Wziął głębszy oddech, po czym wskazał na drzwi… → Wziął głębszy oddech, po czym wskazał drzwi…
Wskazujemy coś, nie na coś.
– Miło mi powitać waszmościa, proszę spocząć. → – Miło mi powitać waszmości, proszę spocząć.
– … dość czasu zmitrężyłem, proszę darować kurtuazję. → Podsędek przerywa kanclerzowi, nie kontynuuje wypowiedzi, więc wielokropek jest zbędny. Winno być:
– Dość czasu zmitrężyłem, proszę darować kurtuazję.
-… i natrętem? → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna spacja po wielokropku.
- Osobnikiem wyjątkowo dociekliwym. → Wypowiedź zawsze rozpoczyna półpauza, nigdy dywiz.
Spojrzał na Lothara, a we wzroku tym było coś, co pozwalało nazwać ów wzrok porozumiewawczym - Z pewnych źródeł wiem… → Brak kropki po didaskaliach. Przed wypowiedzią, zamiast dywizu, powinna być półpauza.
Dwie pieczenie…– Zadumał się. → Brak spacji po wielokropku.
– … na jednym ogniu. → Zbędna spacja po wielokropku.
…znacząc kolejne metry jego przemarszu… → Skąd w świecie tego opowiadania wiedziano czym są metry?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dobrze stworzony klimat grozy i tajemnicy. Podobało mi się to powietrze zasysane przez otchłań, strażnice i płoty, wspomnienia woźnicy opowiadane stylizowanym językiem oraz “biznes” i coś na kształt systemu prawnego, które wyrosły wokół mrocznego zjawiska. Opowieść trzymała w napięciu.
Jednakowoż… urywa się nieco zbyt wcześniej. Jest świetnie zrobione przedpole, do gry, która w zasadzie nie następuje.
Ambush
Dziękuję za uznanie dla perfidii:)
grzelulukas, regulatorzy
Biorę Was na świadków ze to ostatnie dywizy przed dialogami w mojej karierze. To samo tyczy się spacji przed i za wielokropkami:)
kronos.maximus
Wspomniane urwanie… Cóż, pierwotnie tekst miał być początkiem czegoś większego (może kiedyś?), więc być może w odległej przyszłości Otchłań odkryje przed nami część swojej tajemnicy:)
Rafaelu, wierzę Ci dotrzymasz słowa. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.