- Opowiadanie: Rafael Sanki - Jak ćma do ciemności

Jak ćma do ciemności

Tro­chę o zewie ot­chła­ni, tro­chę o ta­jem­ni­cach moż­nych i pod­łych urzęd­ni­kach, a tro­chę o życiu i śmier­ci. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Ambush

Oceny

Jak ćma do ciemności

 

– No… Do­je­cha­li!

Rufus, nie­zbyt za­afe­ro­wa­ny in­for­ma­cją o osią­gnię­ciu celu wy­pra­wy, od­da­wał się kon­tem­pla­cji ostat­nich chwil po­dró­ży przez ma­low­ni­cze wznie­sie­nia, sta­no­wią­ce nie­ma­łą oso­bli­wość w wy­bit­nie ni­zin­nym kra­jo­bra­zie Mar­chii.

– Pro­szę spoj­rzeć, mości panie. – Woź­ni­ca wle­pił wzrok w wy­ła­nia­ją­cą się zza ho­ry­zon­tu roz­le­głą niec­kę. – Ile razy bym jej nie wi­dzioł, to i tak jakby urok rzu­cił. Oczu ode­rwać nie spo­sób. Jakem śluby je­chał skła­dać, ma­rzec, a cie­pło, jak dziś pa­mię­tam…

Dotąd wpół zgię­ty, Rufus wy­pro­sto­wał się jak stru­na, chcąc upew­nić umysł, że to, co widzi, nie jest by­naj­mniej marą, czy skut­kiem ubocz­nym pod­łej si­wu­chy, którą są­czył z nudów. Nic z tych rze­czy. Ogrom­na, nie­koń­czą­ca się ot­chłań roz­po­ście­ra­ła się tuż u pod­nó­ża zbo­cza, cią­gnąc aż do linii ho­ry­zon­tu, jak gdyby świat koń­czył się, a może za­czy­nał, wła­śnie w tym miej­scu. Morze czer­ni i pust­ki. Bez­kre­sna jama opa­no­wa­na przez wiecz­ną noc, wiecz­ny nie­byt. Prze­szy­wa­ła doj­mu­ją­cym chło­dem, lecz nie fi­zycz­nym. Czuł, że za­ma­rza od środ­ka, zdję­ty nie­wy­obra­żal­nym stra­chem i obez­wład­nio­ny ma­je­sta­tem grozy, którą ot­chłań zda­wa­ła się być wy­peł­nio­na po brze­gi.

Z chwi­lo­we­go otę­pie­nia wy­rwał go lekki wiatr cią­gną­cy w stro­nę dziu­ry, na­si­la­ją­cy się z mi­nu­ty na mi­nu­tę. Na skra­ju kra­te­ru, jak nie­któ­rzy tłu­ma­czy­li nie­pew­ną ge­ne­zę ot­chła­ni, na jego ob­wo­dzie, w rów­no­mier­nych od­stę­pach można było do­strzec wy­so­kie na kilka me­trów słupy prze­pla­ta­ne dru­tem, gdzie­nie­gdzie dość pro­wi­zo­rycz­nie. Nieco rza­dziej, lecz z po­dob­ną re­gu­lar­no­ścią ot­chłań oka­la­ły nie­wiel­kie do­mo­stwa lub coś na kształt straż­nic, jak po chwi­li oce­nił Rufus. Da­le­ko w kie­run­ku za­chod­nim, gdzie cią­gnął trakt, ma­ja­czy­ły na­to­miast spi­cza­ste kształ­ty, wieże ob­ser­wa­cyj­ne Czar­cie­go Przed­sion­ka, celu ich po­dró­ży.

Droga pro­wa­dzi­ła wzdłuż kra­wę­dzi ot­chła­ni. Nie na tyle bli­sko, by od­czu­wać trwoż­ny nie­po­kój spo­wo­do­wa­ny obecnością prze­past­nej pust­ki, ale wy­star­cza­ją­co, by róż­ni­ca ci­śnień i to­wa­rzy­szą­ce jej ruchy po­wie­trza pod­ry­wa­ły z wozu po­je­dyn­cze źdźbła słomy czy nawet szcza­py chru­stu. Rufus przy­glą­dał się jak spa­da­ją z wozu, przed­śmiert­nym plą­sem zmie­rza­ją w stro­nę mrocz­nej prze­pa­ści, by w końcu znik­nąć w jej ob­ję­ciach. Widok dzia­łał na niego wręcz hip­no­tycz­nie.

 

Pierw­sze za­bu­do­wa­nia, które mi­nę­li, roz­wia­ły wcze­śniej­sze wąt­pli­wo­ści – z pew­no­ścią były to straż­ni­ce. Na więk­szo­ści z nich, tuż nad oścież­ni­ca­mi, po­wie­wa­ły flagi z bar­wa­mi Mar­chii, błę­ki­tem i zie­le­nią, bę­dą­cy­mi w opo­zy­cji do wszech­ogar­nia­ją­cej sza­ro­bu­ro­ści. Gdy słoń­ce znik­nę­ło cał­ko­wi­cie, za­ta­pia­jąc się w bez­gra­nicz­nej pu­st­ce ho­ry­zon­tu, w straż­ni­cach po­ja­wi­ły się pierw­sze świa­tła, które były je­dy­ną ozna­ką tego, że ktoś fak­tycz­nie w nich sta­cjo­nu­je.

– Kilka wio­sen tu prze­sie­dzia­łem, za smar­ka­cza, bli­żej Czar­ci­ska ma się ro­zu­mieć – po­in­for­mo­wał woź­ni­ca, chcąc prze­rwać prze­dłu­ża­ją­cą się ciszę. Rufus nic nie od­po­wie­dział. Spoj­rzał tylko py­ta­ją­co na woź­ni­cę, nie­ocze­ki­wa­nie do­ma­ga­jąc się ciągu dal­sze­go opo­wie­ści.  

– A my­śli­cie, że na co one tu stoją, te budy, e? Re­zo­nu do­da­ją po­dróż­nym? Pil­nu­ją, coby koty za my­sza­mi się nie uga­nia­li przy kra­wę­dzi? – Rufus wzru­szył tylko ra­mio­na­mi. Nie­wie­le wie­dział o oko­licz­nej spo­łecz­no­ści i zwy­cza­jach tu pa­nu­ją­cych.

– Mur­gra­bia Czar­cie­go przed­sion­ka, z mar­chij­skie­go rodu, sa­me­go ar­cy­księ­cia Sa­na­sa­ra kuzyn, za­rzą­dził lata temu, jesz­cze pra­dzia­dy moje po świe­cie nie cho­dzi­li, żeby płot po­sta­wić. A bo to dużo trze­ba, żeby smar­ka ja­kie­go do kra­wę­dzi licho wcią­gło? Nie mó­wiąc już o dro­biu czy by­dlę­ciu jakim do­mo­wym… Toć to utra­pie­nie. W do­dat­ku nie­sna­ski i mąty jakie to nio­sło, nie­daj­bóg! Chłop za­gi­nął, to jaka rada, jak du­masz, wasz­mość? A no, pewno w dziu­rę wpadł. Gęsi się go­spo­darz nie do­li­czył, to co, pewno dziu­ra? Nic tam, że są­siad pod nową pie­rzy­ną się grzał, a nę­dzarz i ła­pi­duch. Dziu­ra, orze­kli i nie wchodź w dys­kur­sy. Tak mi dzia­du­nio opo­wia­dał, jak jesz­cze…

Pa­sa­żer fur­man­ki, za­to­pio­ny w my­ślach, od­pły­wał na drugą stro­nę chwiej­nej ba­rie­ry. W gło­wie ko­ła­ta­ło mu coraz śmie­lej py­ta­nie: „Czy to, co mówią o Gar­dle Ere­mo­ra, jest praw­dą?”.

– …z mał­żon­ki stro­ny pra­bab­ka za to, sta­ro­win­ka, na umy­śle już nie­tę­ga, ać po­czci­wa, to mi tak ga­da­li o dziu­rze: „bo­go­wie jak byle co do­sta­ją, to okiem złym łypią. A co in­ne­go, jak do bogów pie­czar brama to?”. I słusz­ność miała. Jak stary cap wpadł jed­ne­go razu, ży­la­sty taki i skar­la­ły, to dwa dni wycie z gar­dła mą­ci­ło no­ca­mi, a i nie­do­rost­ków znik­nę­ło z tuzin pono. Mówię wasz­mo­ści, jedni tak ga­da­li, dru­dzy tak, ale zgod­ni w tym byli, że zro­bić coś trza. No i za­rzą­dził mur­gra­bia: płot po­sta­wić, straż­ni­ce ob­sa­dzić, pil­no­wać dzień i noc. I tak ro­bi­my. Innej drogi nie ma.

– Słusz­ność macie. Do­brze, że siat­ka trzy­ma tę czar­ną grozę w ry­zach. Nawet wiatr się przez nią nie prze­drze. – Sar­kazm oka­zał się nie tyle nie­mi­ły, co bez­ce­lo­wy, bo zu­peł­nie nie­zau­wa­żo­ny.

– A i ow­szem, praw­dę mó­wi­cie. Widać, że­ście nie pierw­si lepsi ob­dar­tu­si, co tu chma­ra­mi lgną do ot­chła­ni. Jak ćmy do świa­tła.

 

*

 

Karl spoj­rzał na ze­ga­rek. Słoń­ce wy­ka­zy­wa­ło aspi­ra­cję się­gnię­cia po swój dzi­siej­szy szczyt, a kanc­lerz nadal się nie po­ja­wiał. Pe­ten­ci, ocze­ku­ją­cy przed ga­bi­ne­tem w nie­wiel­kiej, su­ro­wej sieni, za­czy­na­li coraz wy­raź­niej zdra­dzać ozna­ki znie­cier­pli­wie­nia, szcze­gól­nie ci wyżej po­sta­wie­ni. 

Młody se­kre­tarz, mimo po­ja­wia­ją­cych się coraz czę­ściej uwag, skarg, obelg, a nawet znie­wag pod ad­re­sem urzę­du kanc­le­rza czy samej osoby Lo­tha­ra, nie tra­cił wro­dzo­nej dys­tynk­cji i spo­ko­ju, z rzad­ka tylko ob­rzu­ca­jąc co bar­dziej buń­czucz­nych gości gro­mią­cym spoj­rze­niem, które zda­wa­ło się dzia­łać tem­pe­ru­ją­co na butę ocze­ku­ją­cych.

Wpa­tru­jąc się nie­ustan­nie w uchy­lo­ne drzwi wpusz­cza­ją­ce do sieni nieco świa­tła, do­strzegł w końcu zna­jo­my kształt, który znik­nął tak szyb­ko, jak się po­ja­wił. Roz­ło­ży­sty, fir­cy­ko­wa­ty ka­pe­lusz w bar­wie ame­ty­stu nie mógł na­le­żeć do ni­ko­go in­ne­go, jak tylko do ksią­żę­ce­go kanc­le­rza. Lo­thar pew­nym kro­kiem wkro­czył do po­miesz­cze­nia, otwie­ra­jąc na oścież wrota sieni, tylko po to, by ośle­pić ocze­ku­ją­cych bla­skiem po­łu­dnia i zy­skać kilka cen­nych se­kund na przedar­cie się do ga­bi­ne­tu.

– Niech bo­go­wie wam darzą, cni pa­no­wie.  I panie, rzecz jasna… – Uniósł nie­znacz­nie ka­pe­lusz, kie­ru­jąc wzrok w stro­nę grup­ki po­sęp­nych ko­biet zgro­ma­dzo­nych w rogu sieni, po czym nie zwal­nia­jąc kroku, przy­stą­pił do swo­je­go se­kre­ta­rza od­wra­ca­jąc się tyłem do drzwi kan­ce­la­rii, nie­mal się o nie opie­ra­jąc. Za­wie­sił wzrok na znaj­du­ją­cej się po jego pra­wi­cy mło­dej, ślicz­nej szlach­cian­ce.

– …za waszą nie­złom­ną cier­pli­wość – do­koń­czył, okra­sza­jąc wy­po­wiedź, jak gdyby nigdy nic, pro­mie­ni­stym uśmie­chem kie­ro­wa­nym do młód­ki. – Za­czy­naj­my więc! Nie tur­bu­ją się pań­stwo, dla każ­de­go znaj­dę czas. Lady po­zwo­li… – Otwo­rzył drzwi, po czym wska­zał ja­sno­wło­sej ga­bi­net. Ta, nie cze­ka­jąc długo, nie­mal wsko­czy­ła do środ­ka, a zaraz za nią Lo­thar, jak gdyby oba­wia­jąc się ciosu w plecy od szem­rzą­cej ga­wie­dzi. Karl wszedł za nimi, za­my­ka­jąc drzwi i sia­da­jąc na ławie za nie­wiel­kim se­kre­ta­rzy­kiem. W na­stęp­nej chwi­li już trzy­mał pióro umo­czo­ne w atra­men­cie w ocze­ki­wa­niu na po­le­ce­nia prze­ło­żo­ne­go. 

– Z góry prze­pra­szam, Lady Bloof, iż po­świę­cę pani mniej czasu, niż po­wi­nie­nem. – roz­po­czął wie­sza­jąc ostroż­nie ka­pe­lusz i płaszcz na sto­ja­ku obok kan­ce­la­ryj­ne­go biur­ka.

Po­cią­gnął so­lid­ny łyk bez­po­śred­nio ze sto­ją­cej na ko­mo­dzie ka­raf­ki. Nie znał ko­bie­ty oso­bi­ście, jed­nak herb zdo­bią­cy jej sur­dut już tak. – Czym za­wdzię­czam pani oso­bi­ste sta­wien­nic­two w mojej skrom­nej kan­ce­la­rii?

– Spra­wa jest dość de­li­kat­na i gdy­bym mogła pro­sić o dys­kre­cję…

– Oczy­wi­ście, bez dwóch zdań. Pro­szę się nie krę­po­wać.

– No więc… muszę się cze­goś po­zbyć, tak… no tak, na za­wsze.

– Yhm. O czym mowa? Bo wie pa­nien­ka, ogra­ni­cza­ją mnie pewne ob­ostrze­nia.

– O to. – Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki nie­wiel­kich roz­mia­rów, bo­ga­to zdo­bio­ny pu­gi­nał, po czym szyb­ko scho­wa­ła go z powrotem.

– Prze­klę­ty ponoć, złe przy­cią­ga, ogień się go nie ima, a to i tak strach maj­stro­wać przy nim. Od­wdzię­czyć się po­tra­fię, nie tylko zło­tem, jeśli ja­śnie pan wie, o czym mówię… – Pu­ści­ła fi­lu­ter­nie oczko, choć spe­cy­ficz­ne oko­licz­no­ści od­bie­ra­ły jej nieco na­tu­ral­nej pew­no­ści sie­bie. Sy­tu­acja jak ta, nie była dla kanc­le­rza ni­czym nowym. Jako czło­wiek o ra­czej mi­zer­nej woli, ce­cho­wał się po­dat­no­ścią na wszel­kiej maści „ar­gu­men­ty” in­te­re­san­tów sta­ra­ją­cych się o po­zwo­le­nia na ko­rzy­sta­nie z moż­li­wo­ści jakie ot­chłań otwie­ra.

– Ekhm. – Po­cią­gnął ko­lej­ny łyk z ka­raf­ki. – Że też pa­nien­ka z takim czymś. Nic o tym nie wiem. Karl, za­pisz: „Lady… – Prze­cią­gnął, cze­ka­jąc na pomoc ko­bie­ty.

– Mi­ran­da, Mi­ran­da Bloof.

– …Lady Mi­ran­da Bloof – kon­ty­nu­ował – otrzy­mu­je glejt jed­no­ra­zo­wy na usłu­gę uty­li­za­cji. – Spoj­rzał ukrad­ko­wo na pełną na­dziei ko­bie­tę, ocze­ku­jąc po­twier­dze­nia. Ta mach­nę­ła głową kil­ku­krot­nie, wi­docz­nie za­sko­czo­na tem­pem wy­da­rzeń.

– Ter­min?

– Jak naj­szyb­ciej, jeśli łaska.

– Do­pisz: “w try­bie pil­nym”. Pro­szę oznacz do har­mo­no­gra­mo­wa­nia, Karl. Miło było, wi­dzi­my się nie­ba­wem, jak mnie­mam. – Zwró­cił się do ko­bie­ty w tonie ma­ją­cym na­śla­do­wać urzę­do­wy, po czym za­to­pił wzrok w do­ku­men­tach za­le­ga­ją­cych na biur­ku, tylko po to, by ukryć mie­sza­ni­nę tłu­mio­nej eks­cy­ta­cji i fał­szy­wej po­wa­gi, które wy­krzy­wia­ły jego twarz w gro­te­sko­wym gry­ma­sie. Ko­bie­ta wsta­ła, ukło­ni­ła się i skie­ro­wa­ła w stro­nę wyj­ścia. Lo­thar na uła­mek se­kun­dy pod­niósł wzrok, aby ostat­ni raz na­cie­szyć oczy po­nęt­ny­mi kształ­ta­mi lady opusz­cza­ją­cej ga­bi­net. Wziął głęb­szy od­dech, po czym wska­zał drzwi, pro­sząc se­kre­ta­rza o za­pro­sze­nie ko­lej­ne­go pe­ten­ta. Ten po­ja­wił się nie­mal na­tych­miast po we­zwa­niu.

– Sza­now­ny Hen­ryk Te­ener, pod­sę­dek kró­lew­ski na usłu­gach sę­dzie­go Tho­ma­sa Glar­sa – za­anon­so­wał pro­to­ko­lar­nie Karl. 

– Miło mi po­wi­tać wasz­mo­ści, pro­szę spo­cząć. Czemu za­wdzię­czam tę…

– Dość czasu zmi­trę­ży­łem, pro­szę da­ro­wać kur­tu­azję. Przy­by­łem oso­bi­ście w na­dziei, iż spra­wy za­ła­twię spraw­niej, cóż. – Gość spoj­rzał z wy­raź­nym wy­rzu­tem na nieco zbi­te­go z pan­ta­ły­ku Lo­tha­ra. – Za­czy­naj­my.

To wy­po­wie­dziaw­szy usa­do­wił się na krze­śle, roz­po­ście­ra­jąc na biur­ku kan­ce­la­ryj­nym plik do­ku­men­tów.

– Spra­wa do­ty­czy sa­mo­bój­stwa nie­ja­kie­go Ru­fu­sa Ki­ko­ry, które ma zo­stać wy­ko­na­ne z plat­for­my H po­przez skok w Gar­dło Ere­mo­ra. Wszel­kie do­ku­men­ty prze­ka­za­no mi­strzom Try­bu­na­łu Po­wier­ni­cze­go, po­dob­nie jak po­twier­dze­nia do wska­za­nych w umo­wie sa­mo­bój­stwa per­son. Zgody praw­ne pod­pi­sa­ne zo­sta­ły zwy­cza­jo­wo przez ja­śnie wiel­moż­ne­go sę­dzie­go Glar­sa. Usłu­gę wy­ko­na agen­cja Ob­ję­cia Pust­ki, pra­cow­ni­cy tejże mają do­pro­wa­dzić su­icy­den­ta na plat­for­mę.

Lo­thar spoj­rzał na do­ku­men­ty. Pod wszyst­ki­mi zgo­da­mi, oświad­cze­nia­mi i ostrze­że­nia­mi wid­nia­ły pod­pi­sy Ru­fu­sa Ki­ko­ry. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się być w po­rząd­ku.

– Eks­ce­len­cjo, spra­wa wy­glą­da na czy­stą, mógł­bym wie­dzieć, czemu się tym zaj­mu­je­my?

Te­ener stuk­nął kil­ku­krot­nie pal­cem w blat biur­ka. Chwil się za­sta­na­wiał. Dość su­ge­styw­nie.

– Ki­ko­ra jest sza­no­wa­nym na­ukow­cem, prze­wod­ni­czą­cym sto­wa­rzy­sze­nia ar­che­olo­gów pod pa­tro­na­tem króla re­gen­ta, szlach­ci­cem dru­giej krwi, ak­tyw­nym dy­plo­ma­tą…

 –…i na­trę­tem? – Lo­thar, ku swemu zdzi­wie­niu, do­strzegł na twa­rzy roz­mów­cy cień uśmie­chu, le­d­wie prze­bi­ja­ją­cy się spod ca­łu­nu po­wa­gi, który zwy­cza­jo­wo przy­oble­kał po­stać ksią­żę­ce­go urzęd­ni­ka. Wiel­ce wy­mow­ny cień, rzu­ca­ją­cy świa­tło na całą spra­wę. 

– Jest czło­wie­kiem nauki – uciął pod­sę­dek. – Osob­ni­kiem wy­jąt­ko­wo do­cie­kli­wym. Może zbyt do­cie­kli­wym? – Stwier­dze­nie, tylko uda­ją­ce py­ta­nie, za­wi­sło w po­wie­trzu na kilka se­kund. – On tak na­praw­dę nie chce umie­rać. Chce do­świad­czyć po­tę­gi Ere­mo­ra. Po­znać praw­dę. Praw­dę, ro­zu­mie pan? – Spoj­rzał na Lo­tha­ra, a we wzro­ku tym było coś, co po­zwa­la­ło na­zwać ów wzrok po­ro­zu­mie­waw­czym. – Z pew­nych źró­deł wiem, że po­pro­sił o linę bez­pie­czeń­stwa, na wy­pa­dek, gdyby ot­chłań prze­ko­na­ła go do zmia­ny zda­nia, ale te liny… Nie wy­da­je mi się, by były wy­star­cza­ją­cym za­bez­pie­cze­niem. 

Kanc­lerz po­ki­wał nie­znacz­nie głową.

– Ro­zu­miem. Chyba przy­cho­dzi mi do głowy pewna myśl. Dwie pie­cze­nie…– Za­du­mał się. –…na jed­nym ogniu. Gdzie pod­pi­sać?

Pod­sę­dek wska­zał pal­cem kil­ka­na­ście miejsc na ko­lej­nych kar­tach pro­to­ko­łu. Po kilku chwi­lach i kilku za­ma­szy­stych ru­chach pió­rem, pe­tent ukon­ten­to­wa­ny kom­ple­to­wał plik per­ga­mi­nów. Spra­wa była za­mknię­ta. Lord opu­ścił kan­ce­la­rię z wy­raź­nym po­śpie­chem.

 

*

 

Rufus prze­kro­czył bramę do­stę­po­wą pro­wa­dzą­cą na plat­for­mę. Szedł po omac­ku z opa­ską na oczach, pro­wa­dzo­ny za ramię przez pra­cow­ni­ków agen­cji Ob­ję­cia Pust­ki. Lina przy­twier­dzo­na do kost­ki roz­wi­ja­ła się z każ­dym kro­kiem, zna­cząc ko­lej­ne metry jego prze­mar­szu ni­czym śluz za mon­stru­al­nym śli­ma­kiem. W pew­nym mo­men­cie zo­stał sam. Po­tęż­na cisza wy­do­by­wa­ją­ca się z Pasz­czy Ere­mo­ra ogłu­sza­ła go, ni­czym huk ty­się­cy armat. Był pod­eks­cy­to­wa­ny.

Ko­chał życie, ko­chał swoją ro­dzi­nę, ko­chał ten świat. Jako czło­wiek.

Jako na­uko­wiec, ta­na­to­log, nie mógł jed­nak funk­cjo­no­wać bez wie­dzy, którą ot­chłań przed nim skry­wa­ła. Zew pust­ki, który wy­zwał do sie­bie każ­de­go sto­ją­ce­go na kra­wę­dzi, był ponoć tak ogrom­ny, iż nie­kie­dy nie mi­ja­ły se­kun­dy od uj­rze­nia bez­kre­sne­go ma­je­sta­tu jamy do skoku w jej ob­ję­cia. Stąd straż­ni­ce, stąd bramy, stąd plat­for­my i re­stryk­cje. Po­tę­ga Ere­mo­ra była tu nie­mal na­ma­cal­na. Gdy ktoś nie miał od­wa­gi ze sobą skoń­czyć – nie było lep­szej drogi. Czy­nił to z eks­cy­ta­cją i uśmie­chem na ustach. To nie da­wa­ło mu spo­ko­ju.

Wziął głę­bo­ki od­dech.

Opa­ska opa­dła, a praw­da zo­sta­ła mu ob­ja­wio­na. Na­uko­wiec w jed­nej chwi­li za­po­mniał o swoim ist­nie­niu, o ro­dzi­nie, życiu, o swej cie­le­snej for­mie. Nie był już czło­wie­kiem. Stał się po­je­dyn­czym bły­skiem umy­słu, skry­sta­li­zo­wa­ną myślą, per­so­ni­fi­ka­cją pra­gnie­nia.

Gdy od­zy­skał przy­tom­ność otu­la­ła go już ciem­ność, wzra­sta­ją­ce ci­śnie­nie i do­świad­cze­nie fi­zycz­no­ści po­wie­trza, które na co dzień nie ob­ja­wia skłon­no­ści do roz­ry­wa­nia po­licz­ków. W dłoni trzy­mał zna­le­zio­ny na plat­for­mie, bo­ga­to zdo­bio­ny szty­let, który chwi­lę temu, bez naj­mniej­szych pro­ble­mów prze­ciął linę bez­pie­czeń­stwa. Skąd zna­lazł się na plat­for­mie? Nie miało to teraz zna­cze­nia. Rufus był speł­nio­ny. Za kilka chwil do­ko­na wielu od­kryć. Zo­ba­czy rze­czy, o któ­rych nie prze­czy­ta w żad­nej ze zna­nych cy­wi­li­za­cji ksiąg. Nie­ste­ty nie opo­wie o nich ni­ko­mu, nie na­le­ży już do świa­ta ży­wych. Jest szczę­śli­wą ćmą.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej

Jedna wątpliwość.

“– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem. – Rozpoczął wieszając ostrożnie kapelusz i płaszcz na stojaku obok kancelaryjnego biurka”. – wydaje mi się, że słowo “rozpoczął” przynależy do tych didaskaliów dookreślających dialog, że zapisujemy je bez kropki z małej, ale no, pewności nie mam, bo może w zamyśle było, że “rozpoczął” traktujesz nie jako dookreślenie dialogu, a już czynności, w tym wypadku wieszania kapelusza i płaszcza.

 

Tekst mi się podobał, bo jest nieoczywisty, dobrze poprowadzony i w idealnym momencie urwany.

Przypominał mi mangę Abyss. Całkiem intrygujące. Rozumiem chęć poznania tego, co skrywała głębia.

Witam, dziękuję za zaproszenie i betę, powtarzam brawa za oryginalność oraz pomysł opowiadania, klikam i serdecznie pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć, Rafaelu! 

 

Tekst jest bardzo ładnie napisany, masz dryg do bogatych i pobudzających wyobraźnię opisów. Trochę zaskoczył mnie język. Tekst zaczyna się zasadniczo stylizacją, ale im bliżej końca, tym… hmm, nowocześniej brzmi język postaci i sama narracja?

 

Nie jestem fanem tekstów, które nie opowiadają żadnej historii, a zamiast tego przedstawiają scenki wyrwane z kontekstu. Twoje opowiadanie postrzegam niestety jako taką scenkę, zapowiedź większego świata. Koncepcja otchłani, wykorzystywanej także w ramach intrygująco brzmiącego przedsiębiorstwa, jest bardzo ciekawa. Ufam, że nie porzucisz stworzonego świata, bo chętnie bym się w nim zanurzył w jakimś pełnoprawnym opowiadaniu.

 

Podsumowując, czytało się całkiem nieźle, ale zostałem ze zbyt wielką ilością pytań i niedosytem.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Canulas

 

“Rozpoczął” nie jest gębowe, stąd wielka litera. Nie jestem ekspertem od zapisu dialogów, ale tego się na NF nauczyłem:) Dzięki za opinie!

 

cezary_cezary

 

Ave! Skrzywienie autora nie pozwala mi dostrzec owej rozbieżności stylistycznej, może dysonans bierze się z tego, że początkowo dyskusja prowadzona jest z wieśniakiem. Nie mniej – przyjrzę się. Co do formy opowiadania, a w zasadzie sposobu prowadzenia historii – lubię scenki, formę a’la Etgar Keret, więc zapewne takie opowiadania jeszcze popełnię, nie mniej – pełniejsze historie również planuję i trochę ich mam, ale z racji na długość staram się na razie unikać ich publikacji:) Dziękuję za miłe słowa!

 

bruce 

 

Serdecznie dziękuję za nieocenioną pomoc i cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu:)

Pozdrawiam, dzięki. :)

Pecunia non olet

Ładny tekst, a do tego perfidny. Odsłaniając kolejne warstwy dostajemy różne, a nawet odmienne informacje. Nic nie jest jasne, ale pokazujesz nieco świata, na tyle, byśmy mogli z zainteresowaniem śledzić akcję.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć,

 

Dobrze napisane opowiadanie, płynęło się przez tekst. Bardzo mnie ciekawi co zobaczył Rufus…

 

Pierdoła. W tekście w kilku miejscach pojawia się dywiz (-) zamiast półpauzy (–). Poniżej podkreślone. 

 

– Jest człowiekiem nauki – uciął podsędek. - Osobnikiem wyjątkowo dociekliwym.

Pomysł z czeluścią jest niezły, ale jednocześnie na tyle osobliwy, że chyba nie udało mi się pojąć, o co w tym wszystkim chodzi.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

marzec, a ciepło, jak dziś pamiętam…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Nie na tyle blisko, by odczuwać trwożny niepokój spowodowany bliskością przepastnej pustki… → Nie brzmi to najlepiej.

A może wystarczy: Nie na tyle blisko, by odczuwać trwożny niepokój spowodowany przepastną pustką

 

i mąty jakie to niosło, niedajbóg! → …i mąty jakie to niosło, nie daj Bóg!

 

– … z małżonki strony prababka… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem.Rozpoczął wieszając ostrożnie kapelusz… → Rozpoczynanie rozmowy jest odgłosem paszczowym i znaczy to samo, co zacząć mówić, więc kropka po wypowiedzi jest zbędna, a didaskalia powinny zaczynać się małą literą:

– Z góry przepraszam, Lady Bloof, iż poświęcę pani mniej czasu, niż powinienem – rozpoczął, wieszając ostrożnie kapelusz

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

Pociągnął solidnego łyka bezpośrednio ze stojącej na komodzie karafki.Pociągnął solidny łyk bezpośrednio ze stojącej na komodzie karafki.

 

Nie znał kobiety osobiście, jednak herb zdobiący jej surdut już tak. → Surdut to strój męski, czy kobieta na pewno miała na sobie surdut?

 

Czym zawdzięczam pani osobiste stawiennictwo… → Czemu zawdzięczam pani osobiste stawiennictwo

 

Kobieta wyciągnęła z torebki niewielkich rozmiarów, bogato zdobiony puginał, po czym szybko schowała go ponownie. → Skoro schowała go ponownie, to chciałabym wiedzieć, kiedy schowała go pierwszy raz.

A może miało być: Kobieta wyciągnęła z torebki niewielkich rozmiarów, bogato zdobiony puginał, po czym szybko schowała go z powrotem.

 

– Ekhm – Pociągnął kolejny łyk z karafki. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

Wziął głębszy oddech, po czym wskazał na drzwi… → Wziął głębszy oddech, po czym wskazał drzwi

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Miło mi powitać waszmościa, proszę spocząć.– Miło mi powitać waszmości, proszę spocząć.

 

… dość czasu zmitrężyłem, proszę darować kurtuazję. → Podsędek przerywa kanclerzowi, nie kontynuuje wypowiedzi, więc wielokropek jest zbędny. Winno być:

Dość czasu zmitrężyłem, proszę darować kurtuazję.

 

-… i natrętem? → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna spacja po wielokropku.

 

- Osobnikiem wyjątkowo dociekliwym. → Wypowiedź zawsze rozpoczyna półpauza, nigdy dywiz.

 

Spojrzał na Lothara, a we wzroku tym było coś, co pozwalało nazwać ów wzrok porozumiewawczym - Z pewnych źródeł wiem… → Brak kropki po didaskaliach. Przed wypowiedzią, zamiast dywizu, powinna być półpauza.

 

Dwie pieczenie…– Zadumał się. → Brak spacji po wielokropku.

 

– … na jednym ogniu. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

znacząc kolejne metry jego przemarszu… → Skąd w świecie tego opowiadania wiedziano czym są metry?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobrze stworzony klimat grozy i tajemnicy. Podobało mi się to powietrze zasysane przez otchłań, strażnice i płoty, wspomnienia woźnicy opowiadane stylizowanym językiem oraz “biznes” i coś na kształt systemu prawnego, które wyrosły wokół mrocznego zjawiska. Opowieść trzymała w napięciu.

Jednakowoż… urywa się nieco zbyt wcześniej. Jest świetnie zrobione przedpole, do gry, która w zasadzie nie następuje.

Ambush

 

Dziękuję za uznanie dla perfidii:)

 

grzelulukas, regulatorzy

 

Biorę Was na świadków ze to ostatnie dywizy przed dialogami w mojej karierze. To samo tyczy się spacji przed i za wielokropkami:)

 

kronos.maximus

 

Wspomniane urwanie… Cóż, pierwotnie tekst miał być początkiem czegoś większego (może kiedyś?), więc być może w odległej przyszłości Otchłań odkryje przed nami część swojej tajemnicy:)

Rafaelu, wierzę Ci dotrzymasz słowa. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka