Przeczytałem tekst, potem komentarze. I przed chwilą przeczytałem tekst raz jeszcze. Jest ciekawy i napisany niezłym piórem. Dzięki narracji klimacik rzeczywiście jest, ale fabuła pozostawia wiele niejasności. Nawet z przypisem autorki jej intencje pozostały dla mnie mgliste. Wyzwanie podjęte przez bohatera nie wydaje się aż tak bardzo trudne, jak tego chce narrator. Podobnie jak kilkorgu komentujących, zakończenie jest dla mnie nie zrozumiałe, trochę jakby doklejone z innej plasteliny.
Narracja w drugiej osobie w czasie teraźniejszym wciąga czytelnika, jest bardziej osobista, intymna, a jednocześnie z zasady nieco schizofreniczna, jakby bohater miał przy sobie mówiącego do niego i znającego jego odczucia obserwatora. I chyba ten ostatni aspekt jest tutaj trochę niewykorzystany.
Jak wspomniałem, jest dobrze. Pewnie czasu zabrakło, aby było bardzo dobrze.
Kilka uwag szczegółowych.
Mówią, że pełnia księżyca na Szczycie to najpiękniejszy widok, jaki można zobaczyć przed śmiercią.
Nieprecyzyjne jest to stwierdzenie. Nie lepiej brzmi np. “pełnia Księżyca oglądana ze Szczytu to najpiękniejszy widok […]”? A właśnie, Księżyc to, czy księżyc?
Skoro Szczyt to góra godna wielodniowej wspinaczki, to najwłaściwiej byłoby “oglądana ze szczytu Szczytu”. Ryzykowna nazwa jak na górę.
Ekwipunek szykujesz skromny, bo wiara jest najważniejsza, a każdy dodatkowy gram tylko ściąga w dół.
Czy bohater zamierza latać? W co wierzy? I dlaczego owa wiara pozwala na ograniczenie ekwipunku? Za dużo skrótów myślowych.
Wrócę, mówisz. Będziecie dumni.
Zastosowałaś dialog, ale nie zapisałaś go zgodnie z konwencją. Jeśli chcesz uniknąć dialogów, to może oznajmisz, co zostało powiedziane. Np. “Mówisz, że wrócisz. Że będą dumni”.
Szczyt muskają pierwsze promienie słońca, a dół otula mleczna mgła.
Kontekst wskazuje, że chodzi o podstawę, podnóże. “Dół góry” jakoś nie pasuje.
Wciągasz w płuca rześki zapach moczarów.
Tak, już zwracano na to uwagę. Moczary pachną czasem intensywnie, ale nawet w napadzie eufemizmu nie nazwałbym tego zapachu rześkim.
Lawirujesz na łupkach
Lawirować można pomiędzy przeszkodami, a bohater może np. skakać z łupka na łupek. Zresztą łupek to też niezbyt szczęśliwy wybór. Na mokradłach spodziewałbym się skakania z kępy na kępę lub na korzeń, ew. kamień, skałę.
adrenalina pruje w żyłach
Albo np. “pędzi w żyłach” lub “buzuje w żyłach”. Pruje to raczej żyły, ale to dość gwałtownie zakończyłoby przygodę.
Witają cię oplątane cierniami i białymi różami wrota lasu.
Płynniej by było “Witają cię wrota lasu oplątane cierniami i białymi różami”.
Zapraszają kwiatowym zapachem w ciągnący się ku górze tunel liści.
Albo np. “Kwiatowym zapachem zapraszają do ciągnącego się ku górze tunelu z liści”, albo np. “Kwiatowym zapachem wciągają w ciągnący się ku górze tunel z liści”. Nie zaprasza się “w coś”. Tunel liściasty lub z liści.
Miękka ściółka i odległe światło w koronach drzew usypiają cię, ale twarde korzenie co rusz wybudzają z marszowego transu.
Mam kłopot z tym zdaniem. “odległe światło”, czy raczej rozproszone, stłumione? Półmrok i łatwa droga mogą raczej uspokajać, koić. Usypiać w sumie też mogą, ale to raczej niewskazane w czasie marszu. I w jaki sposób korzenie wybudzają z transu?
Woń róż szybko przestaje cieszyć
A wcześniej cieszyła, czy zapraszała? A propos róż, w półcieniu by raczej nie rosły.
rozetowe zarośla
Są takie?
ciągną ubrania
Ciągną ubranie. Lub czepiają się ubrania.
Twoja ręka pali od mozolnych cięć nożem.
“Od mozolnego cięcia (l.p., czynność) nożem”, bowiem cięcia (l.m.) to np. rany. A może od “mozolnego czyszczenia drogi nożem”?
Ale chociaż znajdujesz dobre schronienie na sen.
Na sen proponuję dobrą książkę, a schronienie na nocleg, albo do spania.
Pierwsza noc jest spokojna.
Narracja jest w czasie teraźniejszym, więc “pierwsza” jest niepotrzebne.
Revelo trzepocze skrzydłami o pręty klatki.
Raczej np. “Trzepocząc skrzydłami Revelo uderza o pręty klatki.”
Kolejna warstwa lasu jest uboższa.
Chodzi zapewne o “kolejny las” lub “las kolejnej warstwy góry” lub “strefy góry”.
Niskie krzewy tnie zimny wiatr.
Mróz tnie, deszcz zacina, a wiatr? Nie spotkałem się z tnącym wiatrem.
Otaczają cię mlaszczące szczęki.
Mlaskać można językiem, ew. pyskiem.
w powietrzu rezonuje dziki rechot.
W samym powietrzu raczej nic nie zarezonuje. Może pomiędzy drzewami, ale też raczej nie. A może “w lesie odbija się echem”?
Masz wrażenie, że mieszkańcy lasu nie traktują cię poważnie, ale na wszelki wypadek nie podchodzą bliżej.
Pogrubiona część nie leży mi w kontekście. Jeśli ma to być synonim “nie boją się ciebie”, to bardzo odległy i trywializujący.
Po czasie grząski teren zamienia się w kamienne płyty.
Po jakimś konkretnym czasie? A może to odniesienie do “czasoprzestrzeni”, czyli zamiana domeny przestrzennej na czasową? Jeśli tak, to niefortunna.
Schody kierują cię do komnaty z szeregiem półek – setki wąskich cieni ciągną się przed tobą.
A może z “rzędem (rzędami) regałów (szaf)”. Półka jest jedna, może być ścienna lub być elementem np. regału.
Gromadzisz zapasy wody i jedzenia
Jeśli była tam spiżarnia tak stara, jak książki, to jedzenie też by się w proch rozpadło. A jeśli bohater zaopatruje się na zewnątrz, to nie wynika to z kontekstu.
wpatrujesz się w zanurzony w chmurach Szczyt
Jeśli Szczyt jest wyżej od obserwatora, to raczej “otulony chmurami” lub “ginie w chmurach”. Krajobraz zanurzony w chmurach można by oglądać np. z samolotu.
Cofasz się i ściągasz (znosisz) do bagna kamienie, gałęzie, liście, cokolwiek, co wpadnie ci w ręce i jesteś w stanie unieść. Byle tylko móc przejść dalej. Wciąż masz siły pomimo wyczerpania – niesie cię wiara, że zbliżasz się do celu.
Wreszcie mgła rozwiewa się
Wyciągasz nóż i grawerujesz w drewnie datę oraz swoje imię i nazwisko.
Raczej “wycinasz”, bo zapewne “na szybko” pod wpływem chwili, emocji. Grawerowanie to wg mnie sztuka ornamentacji.
pustym ekwipunku.
Ekwipunek to całość wyposażenia, prowiantu. Pusty może być np. plecak lub torba.
Szczyt się nie kończy. Droga prowadzi po drabinie do samego nieba.
Skoro Szczyt to góra, to góra jednak się kończy. Lepiej by było np. “Szczyt to nie koniec drogi. Prowadzi ona bowiem po drabinie do samego nieba”.
Dodajesz ją do rulonu przy nodze Revelo i wypuszczasz ptaka. Szybuje w dół i szybko znika w pokrywie chmur.
To chyba bardzo duży ptak, skoro jest w stanie unieść rulon z notatkami wielodniowych badań biblioteki…
O końcówce już pisałem. Po kolejnym czytaniu nadal nie rozumiem. Uciekanie się w mgłę mistycyzmu?
Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]