Migoczące światło lampki biurkowej tańczyło po zagraconym pokoju, rzucając długie cienie. Rozciągały się i kołysały jak duchy w nocy. Za oknem deszcz padał cicho na bruk, grając posępną symfonię melancholii, odbijającą się echem po mieście.
Porozrzucane papiery, równania pisane w pośpiechu i jeszcze w większym pośpiechu kreślone, wszechobecne plamy po kawie – wszystko to świadczyło o intensywnej pracy mężczyzny pogrążonego w otchłani matematycznej abstrakcji. Biurko, niegdyś bastion porządku i dyscypliny, było teraz chaotyczną stertą papierów. Czas wyznaczały w połowie puste filiżanki i wypalone papierosy. Pety zasiane w pobliskiej doniczce wyrosły już na imponujący krzew. Sam pokój zdawał się pulsować jakąś ponurą energią.
Każda dostępna powierzchnia była pokryta bazgrołami, diagramami oraz szalonymi hieroglifami człowieka opętanego obsesją. Najlepszy dowód na to, że gryzmoły szaleńca i notatki geniusza były często niemożliwe do odróżnienia – on sam nie był pewien, do której grupy wypadałoby go zaliczyć.
– Kochanie, jest już późno – melodyjny i delikatny głos przeciął ciszę, wyrywając go z rozmyślań, jak tonącego z czarnego oceanu. Wzdrygnął się, rozglądając za źródłem dźwięku. Jego żona stała w drzwiach z troską wypisaną na twarzy.
– Wiem, wiem – wymamrotał, z trudem formułując słowa. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz używał ludzkiej mowy, lecz z pewnością było to co najmniej dwie paczki papierosów temu. Brzmiał, jakby gardło mu zardzewiało. – Ale jestem tak blisko… czuję to.
Westchnęła, a na jej twarzy zatańczył cień uśmiechu.
– Zawsze to mówisz – powiedziała drażniącym, ale jednocześnie delikatnym tonem. Podeszła bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu.
Z trudem dźwignął się z krzesła, a ból w kościach dał świadectwo długich godzin spędzonych pochylonemu nad biurkiem. Miał przeczucie, że o czymś zapomina, że coś powinien sprawdzić. Spojrzał na hieroglify wyrysowane na podłodze, jakby miały udzielić mu odpowiedzi.
– Chodź, zabierzemy cię do łóżka – powiedziała jego ukochana pełnym czułości głosem. Wzięła go za rękę, a jej dotyk był ciepły i uspokajający. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na hieroglify, ale uznał, że bezcelowe byłoby stawianie dalszego oporu. I tak dokładne sprawdzenie ich misternej konstrukcji nie było zadaniem na jego obecne siły.
Za drzwiami panował gęsty spokój godny klasztoru zen. Nawet powietrze wydawało się ożywcze. Brak dymu papierosowego i zapachu stęchlizny niewątpliwie miały z tym odczuciem coś wspólnego.
Razem rozłożyli kanapę, by przeobrazić ją w substytut łóżka. Codzienny rytuał niezliczonych par, który ostatnimi czasy poniekąd zatracił dla nich swą codzienność. Mężczyzna nie pamiętał nawet, kiedy owe „ostatnie czasy” się rozpoczęły, zawieruszone gdzieś w mroku jego niekończącej się pracy.
Obserwował jej ruchy, a w sercu wezbrała mu wdzięczność i miłość do tej kobiety. W jej gestach były wdzięk i piękno, które wykraczały poza przyziemny świat i dotykały czegoś głęboko w duszy. Ciężko było mu uwierzyć, że ten ideał stał u jego boku na dobre i na złe. Jednocześnie czuł wstyd, że zapewniał jej przeważnie tylko to drugie.
Kiedy tak stał, zatracony w jej doskonałości, odwróciła się do niego z ciekawym błyskiem w oku.
– Skoro ten wielki projekt odbiera mi męża, możesz przynajmniej powiedzieć mi wreszcie, na czym polega? – poprosiła.
Zawahał się. Słowa stanęły mu w gardle. Jak mógłby wyjaśnić złożoność swoich badań i głębię obsesji? Przysięgał nie wyjawiać nikomu tych sekretów – zwłaszcza komuś, kto nie był wystarczająco inteligentny, żeby samemu je odkryć. Wyjawiając je teraz, zdradziłby nieprzerwaną linię naukowców, ciągnącą się w przeszłość na co najmniej trzysta lat. Najprawdopodobniej dużo, dużo więcej niż trzysta. Jednocześnie kłamiąc swojej ukochanej, zdradziłby miłość swojego życia, której przysięgał wierność równie szczerze.
– Ta dramatyczna pauza ma budować napięcie, czy zastanawiasz się nad wiarygodnym kłamstwem? – zaśmiała się.
– Ze wszystkich sił staram się ciebie nie okłamywać – oznajmił. – Nie powiem jednak, byś mi to ułatwiała.
– Dobrze – skwitowała. – Zatem nie okłamuj.
Westchnął. Skoro i tak miał się czuć ze sobą podle, niezależnie od wariantu, który wybierze, to uznał, że lepiej pójść za głosem serca. Dostrzegał w oczach żony szczerą ciekawość, prawdziwe zainteresowanie jego pracą. Wiedział, że musi spróbować.
– Zasługujesz na szczerość – przyznał. – Ty, jak nikt inny. Zanim jednak odpowiem na twe pytanie, ty zrób to samo.
– Uczciwa wymiana.
Odszedł powolnym krokiem na drugi koniec pokoju, zbierając myśli i szukając najlepszego sposobu na wyznanie swych sekretów. Zatrzymał się w aneksie kuchennym, obecnie zaanektowanym przez pudełka po jedzeniu na wynos.
– Słyszałaś o Wielkich Przedwiecznych? – spytał wreszcie.
– Masz na myśli tych od Lovecrafta? – Kobieta ewidentnie nie spodziewała się tego konkretnie kierunku rozmowy. – Macki, obłęd, Cthu…
– Nie mów tego imienia! – wypalił bez zastanowienia. Jego ukochana nie wydała się jednak obrażona. Uśmiechnęła się tylko pobłażliwie i odparła:
– Kochanie, tysiące ludzi na całym świecie je mówią…
– Dlatego, że nie wymawiają go poprawnie. Ale to wciąż duże ryzyko. Komuś kiedyś może przypadkiem się udać. Nie chcesz znać potencjalnych konsekwencji tego zdarzenia.
– Więc jak mam go nazywać? Sam-Wiesz-Kto? – zaśmiała się. – Będę się czuła, jakbyś opowiadał o swoim fanfiku o Voldemorcie.
– Po prostu: Wielcy Przedwieczni. Tyle starczy.
– Zatem, co z nimi?
– Od wieków ludzkość wiedziała, że można się z nimi skomunikować. Mity i legendy o przywoływaniu duchów i demonów krążyły po całym świecie od zarania dziejów, nie ma kultury ich pozbawionej… Ech, źle to opowiadam, daj mi chwilkę…
Ból pulsował, jak gdyby chciał mu coś powiedzieć, lecz on nie miał ochoty słuchać. Sięgnął po ibuprofen i popił go resztką zimnej kawy z kubka, który wydawał się dogorywać na kuchennym blacie najkrócej. Kubek twierdził pocieszająco, że jego właściciel jest Najlepszym Inżynierem na Świecie. On sam nie mógł powiedzieć, żeby w to wierzył. Wątpił jednak, żeby robili kubki Największa Kupa Gówna na Świecie – albo żeby dostał taki w prezencie.
– Załóżmy, że prawa fizyki w naszym wszechświecie byłyby takie, że prehistoryczny człowiek z dżungli mógłby wynaleźć odpowiednik broni nuklearnej z materiałów leżących pod ręką – przemówił wreszcie. – Wyobraźmy sobie, że prawa fizyki pozwalałyby na niszczenie całych krajów bez wysiłku większego niż stworzenie procy. Historia wyglądałaby zupełnie inaczej, prawda?
Skinęła głową, zdziwiona pytaniem.
– Cóż, no tak. Byłaby krótsza – odpowiedziała.
– Czy nie mamy zatem szczęścia, że fizyka nie wygląda w ten sposób? Że w naszym wszechświecie prawa fizyki nie zezwalają na tanią i ogólnodostępną superbroń, której nie można się oprzeć?
Zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała, do czego jej mąż zmierza. Może on sam nie wiedział. Ciągnął jednak dalej, brnąc w swą opowieść:
– Gdybyś była fizykiem i odkryła łatwy sposób dokonania ogromnego zniszczenia, czy pobiegłabyś i powiedziała komukolwiek? Politykom, którzy niemal zniszczyli świat, mając do dyspozycji tylko broń nuklearną? Biznesmenom, którzy niszczą świat już teraz, bo nieopłacalne jest ratowanie go?
– Nie – odparła natychmiast. – Próbowałabym ukryć ten wynalazek i stworzyć przykrywkę, która zniechęciłaby kogokolwiek innego do szukania w tamtym kierunku.
– Dokładnie! Przykrywkę pokroju: „to tylko tania głupia książka za kilka groszy” i „trzeba by być idiotą, żeby traktować to poważnie”. Sekret chowany w sejfach, rządowych aktach i tajemnych naradach prędzej czy później ujrzy światło dzienne, lecz sekret przebrany za banał przepadnie w oceanie innych banałów.
– Więc? O co właściwie chodzi?
Inżynier odetchnął.
– Wielcy Przedwieczni istnieją. Necronomicon to nie książka fantasy, a instrukcja. Ale gdyby każdy próbował ich przywoływać, to historia ludzkości byłaby dużo krótsza, a jej zakończenie niesłychanie bardziej koszmarne. Wiesz, co Wielki Przedwieczny może zrobić z człowiekiem? Wszystko! W najlepszym przypadku twój umysł nie wytrzyma kontaktu z takim koszmarem i łaskawie pogrąży cię w otchłani szaleństwa; w najgorszym czeka cię los, w porównaniu z którym najbardziej zwyrodniałe tortury średniowiecza wydawałyby się dziecinnymi zabawami.
Niesforna wyobraźnia mimowolnie przywołała makabryczne sceny, jakie pozostawiały po sobie błędy w jego sztuce. Jak koszmarny los spotkał jego znajomych, którzy popełnili choć najmniejszą pomyłkę. W takich momentach żałował, że nie był alkoholikiem i nie mógł utopić tych widoków w powodzi etanolu. Wzdrygnął się i kontynuował:
– Przedwieczny może uznać, że człowiek ma rudymentarną fizjologię, która nie nadaje się do jego celów, i zechce to zmienić. Rozpuści twoją skórę, pożre organy i doda parę nowych, byś lepiej mu służyła. Może przemieni cię w galaretowatą bezkształtną breję, niezdolną do niczego poza rozpaczaniem nad tym, co utraciła. Nie będziesz nawet mogła się zabić, choć będziesz pragnęła śmierci ponad wszystko inne. I nie będzie to okrucieństwo Przedwiecznego, a zwykła obojętność. Taka sama, jaką my okazujemy hurtowo zabijanym zwierzętom. Tudzież bakteriom, jakich miliony unicestwiamy każdego dnia.
Jego ukochana skinęła głową, zamyślona, jak gdyby zastanawiała się nad konsekwencjami jego odkrycia. Tudzież szukała drogi ucieczki z tej konwersacji.
– To… interesujące – powiedziała ostrożnie. Jej mina sprawiała wrażenie, jakby chciała zacytować mem, pytając: „Czy ci Wielcy Przedwieczni są teraz z nami w pokoju?”.
– Wiem, że mi nie wierzysz. Nie musisz. Taka właśnie reakcja chroni ten sekret od wieków, a wraz z nim cały świat, zatem nie zamierzam się na nią oburzać. Chciałaś jednak wiedzieć, czym się zajmuję. Otóż tym.
– Przywołujesz Voldemorta z Zewnętrznych Światów?
– Nie. To znaczy, po części tak. Nie patrz tak, wiem, jak to brzmi. To, co ci powiedziałem, to tylko część historii. Odseparowanie ogółu ludzkości od tego strasznego sekretu dokonało się w przeszłości tak zamierzchłej, że sami nie znamy konkretnej daty czy choćby stulecia. Niektórzy twierdzą, że już Egipcjanie w okresie Starego Państwa zdali sobie sprawę z zagrożenia; inni, że dopiero Kościół ukrócił te praktyki, a przed nim większość cywilizacji służyła Wielkim Przedwiecznym.
Jego wzrok padł na parapet koncentracyjny, gdzie niezliczone roślinki dokonywały swego żywota. Cierpienie pozbawione wszelkiej gracji. Czy jego ojciec cierpiał, gdy jego Przedwieczny wyrwał się spod kontroli? Ilość krwi w jego pracowni znacząco przekraczała cokolwiek, co człowiek mógł w sobie posiadać, a co wskazywało na całe tygodnie przerywanych tortur.
– Najprawdopodobniej ludzie po prostu przestali wierzyć w pożyteczność takich kontaktów, gdyż zawsze kończyły się makabrycznie i wiele kultur samoistnie wyrobiło w sobie mity mające chronić przed łącznością z Wielkimi Przedwiecznymi. Nie jest to jednak ważne. Co jest ważne, to że w czasach Oświecenia zaczęto kwestionować wszystkie utarte schematy. Zaczęto zadawać pytania, drążyć. Zastanawiać się „skąd wiem to, co wiem, i jak to wiem”? W ten sposób ponownie sięgnięto po Necronomicon. W drugiej ręce nie mieli jednak ani krucyfiksu, ani krwi dziewicy czy innych odczynników do rytuałów. Mieli matematykę i fizykę.
– I…?
– Cóż… w zasadzie… pomijając szczegóły techniczne…
To była ostatnia chwila, żeby się wycofać, obrócić wszystko w żart. Cofnąć czas i wrócić do bezpiecznego status quo sprzed kilku minut. Z ciężkim sercem postanowił kontynuować:
– Przy pomocy odpowiednio rygorystycznych funkcji matematycznych, takich, które nie pozwalają na żadną inną interpretację, można narzucić swoją wolę istotom spoza tego świata. Wielki Przedwieczny nie będzie miał wyboru innego, niż przenieść przedmiot X z punktu A do punktu B, poruszając się wektorem Y z przyspieszeniem Z, gdyż prawa fizyki żadnego wyboru mu nie dadzą. Słowny i pisemny kontrakt zawsze będzie miał lukę do wykorzystania, klauzulę do zmanipulowania, lecz matematyka? Ona opisuje świat z elegancją i precyzją niedostępną żadnej innej formie wypowiedzi.
– I chcesz powiedzieć, że…
– Nasza cywilizacja od wieków używała Wielkich Przedwiecznych na industrialną skalę. Już od czasów Oświecenia. Szybko wycofaliśmy się z napędzania nimi broni czy samochodów, po katastroficznych rezultatach, lecz do dziś ich energia używana jest na nieskończone ilości sposobów. Natychmiastowa komunikacja z dowolnym miejscem na świecie, dostęp do informacji o odległych gwiazdach i planetach, kalkulacje będące poza zasięgiem nawet kwantowych komputerów dokonywane w ułamku sekundy…
– Chwila, chwila! Chcesz powiedzieć, że ktoś zmienił Cthu…Sam-Wiesz-Kogo w kalkulator?
Pozwolił sobie na uśmiech. Mięśnie twarzy sprawiały wrażenie zaskoczonych – jak gdyby ledwo pamiętały, jak ułożyć jego fizjonomię w coś, co byłoby chociaż aproksymacją uśmiechu.
– Cóż, jego akurat zostawiamy w spokoju, na wszelki wypadek. Ale tak, jednego z Wielkich Przedwiecznych wykorzystano do skomplikowanych i czasochłonnych obliczeń. Można powiedzieć, że był pierwszym komputerem na świecie. Nie licząc mechanizmu z Antykithiry.
– Nieźle. Co jeszcze?
– W ostatnim roku nasi chińscy koledzy zdołali wylądować na Księżycu. Bez ani grama paliwa, bez ryzyka eksplozji, niesieni precyzyjnie i bezpiecznie przez siły z Zewnętrznych Światów. Nikt nie wie, jak tego dokonali. A przynajmniej nikt, z kim ja mam kontakt. Mamy pewne teorie, lecz to tylko gdybanie. Ja zaś planuję dokonać nowego odkrycia, które przebije wszystko do tej pory. Jestem już o krok, wiem to.
– Zatem mi o nim nie mów.
– Co? – spytał, zdziwiony tym poleceniem.
– Czy przed chwilą nie wytłumaczyłeś mi, że te sekrety są zbyt straszne, żeby dzielić się ich szczegółami z kimś, kto sam ich nie odkrył? Amatorski błąd.
– To prawda. Dziękuję.
Cisza była gęsta jak smoła. Niezadane pytanie unosiło się w niej, zawieszone niczym w próżni i wręcz błagające o zostanie wypowiedzianym. Póki jednak go nie zada, nie będzie musiał konfrontować się z odpowiedzią. Ta zaś miała mieć wszelkie prawo być dla niego przykra.
– Zatem… co sądzisz? Jego serce zatrzymało się w oczekiwaniu na jej następne słowa.
– Sądzę – zaczęła, przysuwając się bliżej – że masz szczęście, że nie wyszłam za ciebie z uwagi na twoje zdrowie psychiczne i normalny światopogląd.
– Tak – przyznał z ulgą. – Wyszłaś za mnie za to, jak świetny jestem w łóżku. Chętnie ci przypomnę.
– Najpierw przypomnij sobie o koncepcie korzystania z prysznica – zażartowała, zatrzymując go w połowie drogi ku sobie. – Po takim czasie, jaki spędziłeś w swojej norze, nawet największa miłość nie pomoże.
Zaśmiali się oboje i poszli do łazienki. Przyćmione światło rzucało ich odbicia w lustrze, gdy powoli się rozbierali. Oprócz wymiętego ubrania, ściągnął z siebie także zegarek i sygnet po ojcu, nie chcąc ich zniszczyć. Kojący szum płynącej wody wkrótce wypełnił małą przestrzeń, gdy wanna powoli się napełniała. Gęsta para objęła całe pomieszczenie, otulając ich kokonem ciepła i intymności.
Jego ukochana stała pod strumieniem wody z deszczownicy, nieludzko doskonała, jej sylwetka oświetlona delikatnym blaskiem. Strużki wody spływały po jej skórze, kreśląc kontury jej ciała w hipnotyzującym tańcu. Dołączył do niej. Choć jego ciało błagało o bliskość, nie dotykał jej jeszcze. Spłukiwał z siebie brud, a wraz z nim porzucał także zmęczenie i lęk. Jak wylinkę, którą trzymał zbyt długo na sobie.
Usiedli po przeciwnych stronach wanny. W słabo oświetlonej łazience poczuł, jak wreszcie ogarnia go spokój. Wydawało się, że ciężar świata spadł z jego ramion i został zastąpiony cichym postanowieniem stawienia czoła wszelkim czekającym go próbom.
– Dziękuję – powiedział głosem ledwie przekraczającym szept. – Za wszystko.
Przysunęła się bliżej i musnęła wargami jego policzek w delikatnym geście. Dreszcz pokąsał go wzdłuż kręgosłupa.
– Nie musisz mi dziękować. Sięgnęła ku niemu, przywierając do niego. Poczuł dotyk oślizgłego cielska.
– A jak właściwie wyglądają ci Wielcy Przedwieczni? – zapytała. – Trudno powiedzieć – głos mu się łamał, gdy próbował znaleźć słowa oddające to, co niewysłowione. – Oni… oni zawsze wypełniają luki w umyśle przywoływacza, przybierając wygląd najbardziej pasujący do sytuacji.
Uśmiechnęła się, a w jej oku pojawił się znaczący błysk, gdy pochyliła się nisko, tuż nad jego twarzą. Uniosła kącik ust w złośliwym uśmieszku, odsłaniając kieł.
– Wiesz to wszystko – powiedziała żartobliwym szeptem, od którego ciarki przeszły mu przez całe ciało. – A mimo to pozwalasz swojemu głupiemu umysłowi wypełnić wszystkie luki. Żałośnie amatorski błąd, jeśli mogę wyrazić swą opinię.
Odsunąłby się, gdyby zdołał, lecz mocne palce już zacisnęły się na nim jak szczęki rekina i pociągnęły go ku niej. Nieubłaganie, w otchłań.