- Opowiadanie: Zaris - Nieobliczalne

Nieobliczalne

Historia, w której matematyka splata się z czarną magią, a logika walczy z szaleństwem. Ludzkość odkryła, że Necronomicon jest dużo bardziej przydatny, gdy zamiast mowy, używa się do jego interpretacji matematycznych formuł - dokładnych i kompletnych. Przywołane w ten sposób istoty nie mają innego wyjścia, jak tylko wykonać polecenie, pozbawione pola manewru w postaci błędnej interpretacji rozkazu tudzież ukrytej klauzuli. Naturalnie nie są z tego powodu zachwycone.

 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Rossa

Oceny

Nieobliczalne

Migoczące światło lampki biurkowej tańczyło po zagraconym pokoju, rzucając długie cienie. Rozciągały się i kołysały jak duchy w nocy. Za oknem deszcz padał cicho na bruk, grając posępną symfonię melancholii, odbijającą się echem po mieście.

Porozrzucane papiery, równania pisane w pośpiechu i jeszcze w większym pośpiechu kreślone, wszechobecne plamy po kawie – wszystko to świadczyło o intensywnej pracy mężczyzny pogrążonego w otchłani matematycznej abstrakcji. Biurko, niegdyś bastion porządku i dyscypliny, było teraz chaotyczną stertą papierów. Czas wyznaczały w połowie puste filiżanki i wypalone papierosy. Pety zasiane w pobliskiej doniczce wyrosły już na imponujący krzew. Sam pokój zdawał się pulsować jakąś ponurą energią.

Każda dostępna powierzchnia była pokryta bazgrołami, diagramami oraz szalonymi hieroglifami człowieka opętanego obsesją. Najlepszy dowód na to, że gryzmoły szaleńca i notatki geniusza były często niemożliwe do odróżnienia – on sam nie był pewien, do której grupy wypadałoby go zaliczyć.

– Kochanie, jest już późno – melodyjny i delikatny głos przeciął ciszę, wyrywając go z rozmyślań, jak tonącego z czarnego oceanu. Wzdrygnął się, rozglądając za źródłem dźwięku. Jego żona stała w drzwiach z troską wypisaną na twarzy.

– Wiem, wiem – wymamrotał, z trudem formułując słowa. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz używał ludzkiej mowy, lecz z pewnością było to co najmniej dwie paczki papierosów temu. Brzmiał, jakby gardło mu zardzewiało. – Ale jestem tak blisko… czuję to.

Westchnęła, a na jej twarzy zatańczył cień uśmiechu.

– Zawsze to mówisz – powiedziała drażniącym, ale jednocześnie delikatnym tonem. Podeszła bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu.

Z trudem dźwignął się z krzesła, a ból w kościach dał świadectwo długich godzin spędzonych pochylonemu nad biurkiem. Miał przeczucie, że o czymś zapomina, że coś powinien sprawdzić. Spojrzał na hieroglify wyrysowane na podłodze, jakby miały udzielić mu odpowiedzi.

– Chodź, zabierzemy cię do łóżka – powiedziała jego ukochana pełnym czułości głosem. Wzięła go za rękę, a jej dotyk był ciepły i uspokajający. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na hieroglify, ale uznał, że bezcelowe byłoby stawianie dalszego oporu. I tak dokładne sprawdzenie ich misternej konstrukcji nie było zadaniem na jego obecne siły.

Za drzwiami panował gęsty spokój godny klasztoru zen. Nawet powietrze wydawało się ożywcze. Brak dymu papierosowego i zapachu stęchlizny niewątpliwie miały z tym odczuciem coś wspólnego.

Razem rozłożyli kanapę, by przeobrazić ją w substytut łóżka. Codzienny rytuał niezliczonych par, który ostatnimi czasy poniekąd zatracił dla nich swą codzienność. Mężczyzna nie pamiętał nawet, kiedy owe „ostatnie czasy” się rozpoczęły, zawieruszone gdzieś w mroku jego niekończącej się pracy.

Obserwował jej ruchy, a w sercu wezbrała mu wdzięczność i miłość do tej kobiety. W jej gestach były wdzięk i piękno, które wykraczały poza przyziemny świat i dotykały czegoś głęboko w duszy. Ciężko było mu uwierzyć, że ten ideał stał u jego boku na dobre i na złe. Jednocześnie czuł wstyd, że zapewniał jej przeważnie tylko to drugie.

Kiedy tak stał, zatracony w jej doskonałości, odwróciła się do niego z ciekawym błyskiem w oku.

– Skoro ten wielki projekt odbiera mi męża, możesz przynajmniej powiedzieć mi wreszcie, na czym polega? – poprosiła.

Zawahał się. Słowa stanęły mu w gardle. Jak mógłby wyjaśnić złożoność swoich badań i głębię obsesji? Przysięgał nie wyjawiać nikomu tych sekretów – zwłaszcza komuś, kto nie był wystarczająco inteligentny, żeby samemu je odkryć. Wyjawiając je teraz, zdradziłby nieprzerwaną linię naukowców, ciągnącą się w przeszłość na co najmniej trzysta lat. Najprawdopodobniej dużo, dużo więcej niż trzysta. Jednocześnie kłamiąc swojej ukochanej, zdradziłby miłość swojego życia, której przysięgał wierność równie szczerze.

– Ta dramatyczna pauza ma budować napięcie, czy zastanawiasz się nad wiarygodnym kłamstwem? – zaśmiała się.

– Ze wszystkich sił staram się ciebie nie okłamywać – oznajmił. – Nie powiem jednak, byś mi to ułatwiała.

– Dobrze – skwitowała. – Zatem nie okłamuj.

Westchnął. Skoro i tak miał się czuć ze sobą podle, niezależnie od wariantu, który wybierze, to uznał, że lepiej pójść za głosem serca. Dostrzegał w oczach żony szczerą ciekawość, prawdziwe zainteresowanie jego pracą. Wiedział, że musi spróbować.

– Zasługujesz na szczerość – przyznał. – Ty, jak nikt inny. Zanim jednak odpowiem na twe pytanie, ty zrób to samo.

– Uczciwa wymiana.

Odszedł powolnym krokiem na drugi koniec pokoju, zbierając myśli i szukając najlepszego sposobu na wyznanie swych sekretów. Zatrzymał się w aneksie kuchennym, obecnie zaanektowanym przez pudełka po jedzeniu na wynos.

– Słyszałaś o Wielkich Przedwiecznych? – spytał wreszcie.

– Masz na myśli tych od Lovecrafta? – Kobieta ewidentnie nie spodziewała się tego konkretnie kierunku rozmowy. – Macki, obłęd, Cthu…

– Nie mów tego imienia! – wypalił bez zastanowienia. Jego ukochana nie wydała się jednak obrażona. Uśmiechnęła się tylko pobłażliwie i odparła:

– Kochanie, tysiące ludzi na całym świecie je mówią…

– Dlatego, że nie wymawiają go poprawnie. Ale to wciąż duże ryzyko. Komuś kiedyś może przypadkiem się udać. Nie chcesz znać potencjalnych konsekwencji tego zdarzenia.

– Więc jak mam go nazywać? Sam-Wiesz-Kto? – zaśmiała się. – Będę się czuła, jakbyś opowiadał o swoim fanfiku o Voldemorcie.

– Po prostu: Wielcy Przedwieczni. Tyle starczy.

– Zatem, co z nimi?

– Od wieków ludzkość wiedziała, że można się z nimi skomunikować. Mity i legendy o przywoływaniu duchów i demonów krążyły po całym świecie od zarania dziejów, nie ma kultury ich pozbawionej… Ech, źle to opowiadam, daj mi chwilkę…

Ból pulsował, jak gdyby chciał mu coś powiedzieć, lecz on nie miał ochoty słuchać. Sięgnął po ibuprofen i popił go resztką zimnej kawy z kubka, który wydawał się dogorywać na kuchennym blacie najkrócej. Kubek twierdził pocieszająco, że jego właściciel jest Najlepszym Inżynierem na Świecie. On sam nie mógł powiedzieć, żeby w to wierzył. Wątpił jednak, żeby robili kubki Największa Kupa Gówna na Świecie – albo żeby dostał taki w prezencie.

– Załóżmy, że prawa fizyki w naszym wszechświecie byłyby takie, że prehistoryczny człowiek z dżungli mógłby wynaleźć odpowiednik broni nuklearnej z materiałów leżących pod ręką – przemówił wreszcie. – Wyobraźmy sobie, że prawa fizyki pozwalałyby na niszczenie całych krajów bez wysiłku większego niż stworzenie procy. Historia wyglądałaby zupełnie inaczej, prawda?

Skinęła głową, zdziwiona pytaniem.

– Cóż, no tak. Byłaby krótsza – odpowiedziała.

– Czy nie mamy zatem szczęścia, że fizyka nie wygląda w ten sposób? Że w naszym wszechświecie prawa fizyki nie zezwalają na tanią i ogólnodostępną superbroń, której nie można się oprzeć?

Zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała, do czego jej mąż zmierza. Może on sam nie wiedział. Ciągnął jednak dalej, brnąc w swą opowieść:

– Gdybyś była fizykiem i odkryła łatwy sposób dokonania ogromnego zniszczenia, czy pobiegłabyś i powiedziała komukolwiek? Politykom, którzy niemal zniszczyli świat, mając do dyspozycji tylko broń nuklearną? Biznesmenom, którzy niszczą świat już teraz, bo nieopłacalne jest ratowanie go?

– Nie – odparła natychmiast. – Próbowałabym ukryć ten wynalazek i stworzyć przykrywkę, która zniechęciłaby kogokolwiek innego do szukania w tamtym kierunku.

– Dokładnie! Przykrywkę pokroju: „to tylko tania głupia książka za kilka groszy” i „trzeba by być idiotą, żeby traktować to poważnie”. Sekret chowany w sejfach, rządowych aktach i tajemnych naradach prędzej czy później ujrzy światło dzienne, lecz sekret przebrany za banał przepadnie w oceanie innych banałów.

– Więc? O co właściwie chodzi?

Inżynier odetchnął.

– Wielcy Przedwieczni istnieją. Necronomicon to nie książka fantasy, a instrukcja. Ale gdyby każdy próbował ich przywoływać, to historia ludzkości byłaby dużo krótsza, a jej zakończenie niesłychanie bardziej koszmarne. Wiesz, co Wielki Przedwieczny może zrobić z człowiekiem? Wszystko! W najlepszym przypadku twój umysł nie wytrzyma kontaktu z takim koszmarem i łaskawie pogrąży cię w otchłani szaleństwa; w najgorszym czeka cię los, w porównaniu z którym najbardziej zwyrodniałe tortury średniowiecza wydawałyby się dziecinnymi zabawami.

Niesforna wyobraźnia mimowolnie przywołała makabryczne sceny, jakie pozostawiały po sobie błędy w jego sztuce. Jak koszmarny los spotkał jego znajomych, którzy popełnili choć najmniejszą pomyłkę. W takich momentach żałował, że nie był alkoholikiem i nie mógł utopić tych widoków w powodzi etanolu. Wzdrygnął się i kontynuował:

– Przedwieczny może uznać, że człowiek ma rudymentarną fizjologię, która nie nadaje się do jego celów, i zechce to zmienić. Rozpuści twoją skórę, pożre organy i doda parę nowych, byś lepiej mu służyła. Może przemieni cię w galaretowatą bezkształtną breję, niezdolną do niczego poza rozpaczaniem nad tym, co utraciła. Nie będziesz nawet mogła się zabić, choć będziesz pragnęła śmierci ponad wszystko inne. I nie będzie to okrucieństwo Przedwiecznego, a zwykła obojętność. Taka sama, jaką my okazujemy hurtowo zabijanym zwierzętom. Tudzież bakteriom, jakich miliony unicestwiamy każdego dnia.

Jego ukochana skinęła głową, zamyślona, jak gdyby zastanawiała się nad konsekwencjami jego odkrycia. Tudzież szukała drogi ucieczki z tej konwersacji.

– To… interesujące – powiedziała ostrożnie. Jej mina sprawiała wrażenie, jakby chciała zacytować mem, pytając: „Czy ci Wielcy Przedwieczni są teraz z nami w pokoju?”.

– Wiem, że mi nie wierzysz. Nie musisz. Taka właśnie reakcja chroni ten sekret od wieków, a wraz z nim cały świat, zatem nie zamierzam się na nią oburzać. Chciałaś jednak wiedzieć, czym się zajmuję. Otóż tym.

– Przywołujesz Voldemorta z Zewnętrznych Światów?

– Nie. To znaczy, po części tak. Nie patrz tak, wiem, jak to brzmi. To, co ci powiedziałem, to tylko część historii. Odseparowanie ogółu ludzkości od tego strasznego sekretu dokonało się w przeszłości tak zamierzchłej, że sami nie znamy konkretnej daty czy choćby stulecia. Niektórzy twierdzą, że już Egipcjanie w okresie Starego Państwa zdali sobie sprawę z zagrożenia; inni, że dopiero Kościół ukrócił te praktyki, a przed nim większość cywilizacji służyła Wielkim Przedwiecznym.

Jego wzrok padł na parapet koncentracyjny, gdzie niezliczone roślinki dokonywały swego żywota. Cierpienie pozbawione wszelkiej gracji. Czy jego ojciec cierpiał, gdy jego Przedwieczny wyrwał się spod kontroli? Ilość krwi w jego pracowni znacząco przekraczała cokolwiek, co człowiek mógł w sobie posiadać, a co wskazywało na całe tygodnie przerywanych tortur.

– Najprawdopodobniej ludzie po prostu przestali wierzyć w pożyteczność takich kontaktów, gdyż zawsze kończyły się makabrycznie i wiele kultur samoistnie wyrobiło w sobie mity mające chronić przed łącznością z Wielkimi Przedwiecznymi. Nie jest to jednak ważne. Co jest ważne, to że w czasach Oświecenia zaczęto kwestionować wszystkie utarte schematy. Zaczęto zadawać pytania, drążyć. Zastanawiać się „skąd wiem to, co wiem, i jak to wiem”? W ten sposób ponownie sięgnięto po Necronomicon. W drugiej ręce nie mieli jednak ani krucyfiksu, ani krwi dziewicy czy innych odczynników do rytuałów. Mieli matematykę i fizykę.

– I…?

– Cóż… w zasadzie… pomijając szczegóły techniczne…

To była ostatnia chwila, żeby się wycofać, obrócić wszystko w żart. Cofnąć czas i wrócić do bezpiecznego status quo sprzed kilku minut. Z ciężkim sercem postanowił kontynuować:

– Przy pomocy odpowiednio rygorystycznych funkcji matematycznych, takich, które nie pozwalają na żadną inną interpretację, można narzucić swoją wolę istotom spoza tego świata. Wielki Przedwieczny nie będzie miał wyboru innego, niż przenieść przedmiot X z punktu A do punktu B, poruszając się wektorem Y z przyspieszeniem Z, gdyż prawa fizyki żadnego wyboru mu nie dadzą. Słowny i pisemny kontrakt zawsze będzie miał lukę do wykorzystania, klauzulę do zmanipulowania, lecz matematyka? Ona opisuje świat z elegancją i precyzją niedostępną żadnej innej formie wypowiedzi.

– I chcesz powiedzieć, że…

– Nasza cywilizacja od wieków używała Wielkich Przedwiecznych na industrialną skalę. Już od czasów Oświecenia. Szybko wycofaliśmy się z napędzania nimi broni czy samochodów, po katastroficznych rezultatach, lecz do dziś ich energia używana jest na nieskończone ilości sposobów. Natychmiastowa komunikacja z dowolnym miejscem na świecie, dostęp do informacji o odległych gwiazdach i planetach, kalkulacje będące poza zasięgiem nawet kwantowych komputerów dokonywane w ułamku sekundy…

– Chwila, chwila! Chcesz powiedzieć, że ktoś zmienił Cthu…Sam-Wiesz-Kogo w kalkulator?

Pozwolił sobie na uśmiech. Mięśnie twarzy sprawiały wrażenie zaskoczonych – jak gdyby ledwo pamiętały, jak ułożyć jego fizjonomię w coś, co byłoby chociaż aproksymacją uśmiechu.

– Cóż, jego akurat zostawiamy w spokoju, na wszelki wypadek. Ale tak, jednego z Wielkich Przedwiecznych wykorzystano do skomplikowanych i czasochłonnych obliczeń. Można powiedzieć, że był pierwszym komputerem na świecie. Nie licząc mechanizmu z Antykithiry.

– Nieźle. Co jeszcze?

– W ostatnim roku nasi chińscy koledzy zdołali wylądować na Księżycu. Bez ani grama paliwa, bez ryzyka eksplozji, niesieni precyzyjnie i bezpiecznie przez siły z Zewnętrznych Światów. Nikt nie wie, jak tego dokonali. A przynajmniej nikt, z kim ja mam kontakt. Mamy pewne teorie, lecz to tylko gdybanie. Ja zaś planuję dokonać nowego odkrycia, które przebije wszystko do tej pory. Jestem już o krok, wiem to.

– Zatem mi o nim nie mów.

– Co? – spytał, zdziwiony tym poleceniem.

– Czy przed chwilą nie wytłumaczyłeś mi, że te sekrety są zbyt straszne, żeby dzielić się ich szczegółami z kimś, kto sam ich nie odkrył? Amatorski błąd.

– To prawda. Dziękuję.

Cisza była gęsta jak smoła. Niezadane pytanie unosiło się w niej, zawieszone niczym w próżni i wręcz błagające o zostanie wypowiedzianym. Póki jednak go nie zada, nie będzie musiał konfrontować się z odpowiedzią. Ta zaś miała mieć wszelkie prawo być dla niego przykra.

– Zatem… co sądzisz? Jego serce zatrzymało się w oczekiwaniu na jej następne słowa.

– Sądzę – zaczęła, przysuwając się bliżej – że masz szczęście, że nie wyszłam za ciebie z uwagi na twoje zdrowie psychiczne i normalny światopogląd.

– Tak – przyznał z ulgą. – Wyszłaś za mnie za to, jak świetny jestem w łóżku. Chętnie ci przypomnę.

– Najpierw przypomnij sobie o koncepcie korzystania z prysznica – zażartowała, zatrzymując go w połowie drogi ku sobie. – Po takim czasie, jaki spędziłeś w swojej norze, nawet największa miłość nie pomoże.

Zaśmiali się oboje i poszli do łazienki. Przyćmione światło rzucało ich odbicia w lustrze, gdy powoli się rozbierali. Oprócz wymiętego ubrania, ściągnął z siebie także zegarek i sygnet po ojcu, nie chcąc ich zniszczyć. Kojący szum płynącej wody wkrótce wypełnił małą przestrzeń, gdy wanna powoli się napełniała. Gęsta para objęła całe pomieszczenie, otulając ich kokonem ciepła i intymności.

Jego ukochana stała pod strumieniem wody z deszczownicy, nieludzko doskonała, jej sylwetka oświetlona delikatnym blaskiem. Strużki wody spływały po jej skórze, kreśląc kontury jej ciała w hipnotyzującym tańcu. Dołączył do niej. Choć jego ciało błagało o bliskość, nie dotykał jej jeszcze. Spłukiwał z siebie brud, a wraz z nim porzucał także zmęczenie i lęk. Jak wylinkę, którą trzymał zbyt długo na sobie.

Usiedli po przeciwnych stronach wanny. W słabo oświetlonej łazience poczuł, jak wreszcie ogarnia go spokój. Wydawało się, że ciężar świata spadł z jego ramion i został zastąpiony cichym postanowieniem stawienia czoła wszelkim czekającym go próbom.

– Dziękuję – powiedział głosem ledwie przekraczającym szept. – Za wszystko.

Przysunęła się bliżej i musnęła wargami jego policzek w delikatnym geście. Dreszcz pokąsał go wzdłuż kręgosłupa.

– Nie musisz mi dziękować. Sięgnęła ku niemu, przywierając do niego. Poczuł dotyk oślizgłego cielska.

– A jak właściwie wyglądają ci Wielcy Przedwieczni? – zapytała. – Trudno powiedzieć – głos mu się łamał, gdy próbował znaleźć słowa oddające to, co niewysłowione. – Oni… oni zawsze wypełniają luki w umyśle przywoływacza, przybierając wygląd najbardziej pasujący do sytuacji.

Uśmiechnęła się, a w jej oku pojawił się znaczący błysk, gdy pochyliła się nisko, tuż nad jego twarzą. Uniosła kącik ust w złośliwym uśmieszku, odsłaniając kieł.

– Wiesz to wszystko – powiedziała żartobliwym szeptem, od którego ciarki przeszły mu przez całe ciało. – A mimo to pozwalasz swojemu głupiemu umysłowi wypełnić wszystkie luki. Żałośnie amatorski błąd, jeśli mogę wyrazić swą opinię.

Odsunąłby się, gdyby zdołał, lecz mocne palce już zacisnęły się na nim jak szczęki rekina i pociągnęły go ku niej. Nieubłaganie, w otchłań.

Koniec

Komentarze

Biurko, niegdyś bastion porządku i dyscypliny, było teraz chaotyczną stertą papierów. Czas wyznaczały w połowie puste filiżanki i wypalone papierosy. Pety zasiane w pobliskiej doniczce wyrosły już na imponujący krzew.

 

Biurko może być raczej okryte chaotyczną stertą, niż samo nia być.

Za to pety jako krzew ładne;)

 

drażniącym, ale jednocześnie delikatnym tonem

 

Często balansujesz na granicy przerysowania, ale tu już jest przekroczona. Do tego nie wie jaki to ton.

 

Ukochaną byłoby dobrze nazwać, wtedy nie musiałbyś tworzyć konstrukcji z piramid zaimków.

 

Nadużywasz moim zdaniem hieroglifów, bo to tylko porównanie, ale dość mocno utrwalane.

 

 

Wzięła go za rękę, a jej dotyk był ciepły i uspokajający.

W moim odczuciu lepiej byłoby napisać co czuł bohater, lub lepiej to pokazać, niż informować jaki był dotyk.

 

Za drzwiami panował gęsty spokój godny klasztoru zen.

Gęstość nie kojarzy mi się z niczym ożywczym, ze spokojem też nie.

 

Codzienny rytuał niezliczonych par, który ostatnimi czasy poniekąd zatracił dla nich swą codzienność.

Dziwne zdanie.

 

Obserwował jej ruchy, a w sercu wezbrała mu wdzięczność i miłość do tej kobiety.

 

Wyboldowane zbędne moim zdaniem.

 

niesłychanie bardziej koszmarne

 

Niesłychanie zbędne zdecydowanie.

 

Jego ukochana skinęła głową, zamyślona, jak gdyby zastanawiała się nad konsekwencjami jego odkrycia.

Masz tu niezłą zaimkozę, trzeba by popatrzeć na całość i powywalać.

 

 

Jej mina sprawiała wrażenie

Mina nie sprawia wrażenia, ale raczej cały człowiek.

 

Ilość krwi w jego pracowni znacząco przekraczała cokolwiek, co człowiek mógł w sobie posiadać, a co wskazywało na całe tygodnie przerywanych tortur.

 

Tu jest cocoza.

 

Jaki to jest żartobliwy szept?

 

Zakończenie smakowite i dla mnie zaskakujące. No, ale nad warsztatem warto popracować.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Podoba mi się koncepcja tego opowiadania, Zarisie. Nie czuję się osobą kompetentną do zrobienia łapanki, zresztą żaden błąd nie wytrącił mnie z czytania (choć uważam, że nad warsztatem powinieneś jeszcze nieco popracować – podobnie jak Ambush, mam wrażenie, że niektóre porównania są odrobinę przerysowane).

Tekst przypadł mi do gustu. Świetne zakończenie, interesujące wykorzystanie znanych z Lovecrafta motywów – będzie z tego kliczek na zachętę.

Naprawdę fajny pomysł!

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Cześć, Zaris. Bardzo dobre opowiadanie. Mam wątpliwość jedynie do tego, że przecież bohater miał swoją żonę za ideał, tymczasem po chwili stwierdza, że ona nie zrozumie tego co jej powie, ponieważ jej intelekt nie jest wystarczający – to jak jest w końcu? Początek jest świetnym wprowadzeniem. Już na początku budujesz klimat, który lepiej lub gorzej prowadzisz w reszcie tekstu. Wbrew pozorom, jak na obłąkanego człowieka, bohater wyjątkowo racjonalnie się zachowuje, oprócz bałaganu, jaki sobie zrobił w pokoju. Ogólnie – piszesz dobrze, potrafisz wciągnąć w swoją opowieść, a to jest dla mnie istotne. Pozdrawiam.

Normalnie nie czytam horrorów. Nie wiem, dlaczego zajrzałem do przedmowy, ale to mnie przekonało, żeby przeczytać całość. Takie horrory, bez wiader krwi i zombich mogę czytać. Nie żałuję, podobało się. Fajne zakończenie. :)

Dziękuję bardzo za pozytywne opinie i uwagi, a przede wszystkim Rossie za kliczek – to bardzo miły gest na inauguracje mojego pisania opowiadań tutaj. 

Ambush – dzięki za poprawki, z pewnością je zaimplementuję w przyszłych historiach. Wiem, że balansuję na granicy przerysowania, lecz to dokładnie to miejsce, w którym chcę się znajdować. Wolę ryzykować przesadę i czasem napisać coś wyjątkowo dobrego, niż pisać bezpiecznie i poprawnie, ale nudno. Chciałbym niegdyś dojść do takiego stylu jak Jakub Małecki, Joanna Bator czy Michael Chabon. Jedynie uwaga względem “gęstości” wydaje mi się zbędna, gdyż świadomie chciałem sygnalizować tym określeniem, że nie wszystko jest w porządku w tym mieszkaniu.

Rossa – jeszcze raz bardzo dziękuję za klik i słowa uznania dla pomysłu. Z tymi szczęśliwie nie mam problemu – gorzej z wybraniem jednego z tego kłębowiska w mojej głowie i przelaniem go na papier w satysfakcjonujący sposób.

Hesket – bohater nie wątpił w jej intelekt i zdolność zrozumienia, a po prostu przysięgał nie dzielić się tym sekretem z nikim, kto sam na niego nie wpadł. To jakby fizycy zawiązali pakt w latach 30stych, by nie powiedzieć żadnemu politykowi i generałowi o potencjale broni jądrowej.

Koala75 – też preferuję takie horrory, w których gore pozostaje niedopowiedziany, zatem takie też pragnę tworzyć. Wyobraźnia czytelnika potrafi stworzyć dużo gorsze obrazy, niż najbardziej wyszukane opisy tortur i potworów. Mam nadzieję, że będziesz wracał w przyszłości.

Niezły pomysł na zajmujące, kameralne opowiadanie z zaskakującym finałem i tylko szkoda, że wykonanie pozostawia tak wiele do życzenia.

Mam nadzieję Zarisie, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące i znacznie lepiej napisane.

 

Mi­go­czą­ce świa­tło lamp­ki biur­ko­wej tań­czy­ło po za­gra­co­nym po­ko­ju, rzu­ca­jąc dłu­gie cie­nie. → To nie światło rzuca cienie, a przedmioty, które znajdą się na drodze światła.

 

Za oknem deszcz padał cicho na bruk… → Czy deszcz padał wybiórczo, wyłącznie na bruk?

 

Biur­ko, nie­gdyś ba­stion po­rząd­ku i dys­cy­pli­ny, było teraz cha­otycz­ną ster­tą pa­pie­rów. → Biurko, jeśli się je porąbie i ułoży wszystko na kupie, będzie stertą drewna, ale choćby panował na nim nie wiem jak wielki bałagan, nigdy nie stanie się stertą papieru.

 

Pety za­sia­ne w po­bli­skiej do­nicz­ce… → Pety w doniczce to, moim zdaniem, zbrodnia.

 

oraz sza­lo­ny­mi hie­ro­gli­fa­mi… → Na czym polega szaleństwo hieroglifów?

 

po­wie­dzia­ła draż­nią­cym, ale jed­no­cze­śnie de­li­kat­nym tonem. → Obawiam się, że coś, co jest delikatne, nie będzie drażniące.

 

– Chodź, za­bie­rze­my cię do łóżka – po­wie­dzia­ła jego uko­cha­na… → Czy ktoś był z kobietą, skoro ta używa liczby mnogiej?

 

Ob­ser­wo­wał jej ruchy, a w sercu wez­bra­ła mu wdzięcz­ność i mi­łość do tej ko­bie­ty. W jej ge­stach… → Nadmiar zaimków. Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Cięż­ko było mu uwie­rzyć… → Trudno było mu uwie­rzyć…

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Skoro ten wiel­ki pro­jekt od­bie­ra mi męża, mo­żesz przy­naj­mniej po­wie­dzieć mi wresz­cie… → Czy drugi zaimek jest konieczny?

 

 – Do­kład­nie! Przy­kryw­kę po­kro­ju:Otóż to! Przy­kryw­kę po­kro­ju:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

Czy jego oj­ciec cier­piał, gdy jego Przed­wiecz­ny wy­rwał się spod kon­tro­li? Ilość krwi w jego pra­cow­ni… → Czy wszystkie zaimki są użyte celowo?

 

Już od cza­sów Oświe­ce­nia. → Dlaczego wielka litera?

 

że ktoś zmie­nił Cthu…Sam-Wiesz-Ko­go w kal­ku­la­tor? → Brak spacji po wielokropku.

 

Mię­śnie twa­rzy spra­wia­ły wra­że­nie za­sko­czo­nych… → Obawiam się, że mięśni, w tym mięśni twarzy, nie można zaskoczyć.

 

Bez ani grama pa­li­wa… → Bez grama pa­li­wa… Lub: Bez choćby grama pa­li­wa

 

Przy­ćmio­ne świa­tło rzu­ca­ło ich od­bi­cia w lu­strze… → Czy na pewno światło sprawia, że ktoś odbija się w lustrze?

 

Gęsta para ob­ję­ła całe po­miesz­cze­nie… → Raczej: Gęsta para wypełniła całe po­miesz­cze­nie

 

Jego uko­cha­na stała pod stru­mie­niem wody z desz­czow­ni­cy, nie­ludz­ko do­sko­na­ła, jej syl­wet­ka oświe­tlo­na de­li­kat­nym bla­skiem. Struż­ki wody spły­wa­ły po jej skó­rze, kre­śląc kon­tu­ry jej ciała w hip­no­ty­zu­ją­cym tańcu. Do­łą­czył do niej. Choć jego ciało bła­ga­ło o bli­skość, nie do­ty­kał jej jesz­cze. Spłu­ki­wał z sie­bie brud, a wraz z nim po­rzu­cał… → Kolejny przykład zaimkozy.

 

i mu­snę­ła war­ga­mi jego po­li­czek w de­li­kat­nym ge­ście. → …i delikatnie mu­snę­ła war­ga­mi jego po­li­czek.

Gesty wykonuje się rękami; pocałunek nie jest gestem.

 

– Nie mu­sisz mi dzię­ko­wać. Się­gnę­ła ku niemu, przy­wie­ra­jąc do niego. → Brak półpauzy oddzielającej wypowiedź od didaskaliów. Czy oba zaimki są konieczne?

 

– A jak wła­ści­wie wy­glą­da­ją ci Wiel­cy Przed­wiecz­ni? – za­py­ta­ła. – Trud­no po­wie­dzieć – głos mu się łamał… → Nową wypowiedź dialogową zapisujemy w nowy wierszu. Winno być:

– A jak wła­ści­wie wy­glą­da­ją ci Wiel­cy Przed­wiecz­ni? – za­py­ta­ła.

– Trud­no po­wie­dzieć – głos mu się łamał

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

po­wie­dzia­ła żar­to­bli­wym szep­tem… → Na czym polega żartobliwość szeptu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przysięgał nie wyjawiać nikomu tych sekretów – zwłaszcza komuś, kto nie był wystarczająco inteligentny, żeby samemu je odkryć. – To jak mam rozumieć to zdanie?

Mnie się podobało. Podobno wszystko można obliczyć wzorami matematycznymi, nawet jak się okazało Wielkich Przedwiecznych. Klimat na plus, relacje z żoną też wiarygodne. Zrobiłam błąd czytając najpierw komentarze i przewidziałam koniec, zanim opowiadanie się zakończyło.

Pomysł naprawdę dobry.

regulatorzy – Dzięki za łyżkę dziegciu do miodu pozostałych opinii. Faktycznie stylistycznie pozostaje mi pole do poprawy, nawet jeśli nie ze wszystkimi Twoimi uwagami się zgadzam. Względem ostatnich Twoich komentarzy, to jestem świadom jak zapisywać nowe wypowiedzi dialogowe, (jak możesz zaobserwować w reszcie opowiadania) lecz przy publikacji tekstu zniknęły mi wszystkie akapity i musiałem je dodawać ręcznie – jak widać, parę mi umknęło. 

Hesket – Faktycznie można tak to rozumieć. Moją intencją było bardziej coś w stylu “skoro do tej pory sama tego nie wymyśliła, to ewidentnie nie jest wystarczająco inteligentna by to zrobić”. Może jednak zrozumieć, gdy już się to jej wytłumaczy. To nie obelga, a prosta obserwacja faktu. 

Milis – Dziękuję bardzo za miłe słowa. Cieszę się, że przypadło do gustu, nawet mimo braku zaskoczenia na zakończeniu. 

Zarisie, dziegieć w moim komentarzu, czyli łapanka, to tylko sugestie. Będzie mi miło, jeśli zechcesz z nich skorzystać, zrozumiem, kiedy będziesz wolał pozostać przy własnych sformułowaniach. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

posępną symfonię melancholii

pogrążonego w otchłani matematycznej abstrakcji.

szalonymi hieroglifami człowieka opętanego obsesją

Oh yeah, czuję się jak w domu. :D A na poważnie – jak rozumiem, świadomie naśladowałeś styl Lovecrafta. I o ile widać, że Lovecraftem nie jesteś (jesteś?), to wyszło na tyle dobrze, że trafiasz w odpowiednie struny, jeśli chodzi o skojarzenia. :)

Początek mi przypomina tę reklamę, gdzie żona woła do męża ,,Chodź spać!”, kiedy ten walczy ze smart TV. XD

Ale do rzeczy – zakończenia się domyśliłem dość szybko i tylko czekałem, aż coś wypali. Reszta tekstu trochę mnie rozczarowała, bo akcja sprowadza się do tego, że mąż tłumaczy połowicy, czym się zajmuje (jak moi starzy…). Co w sumie niekoniecznie jest złe, ale wolałbym raczej widzieć prace nad rozkodowaniem ,,Necronomiconu” niż tylko ich okrężne streszczenie. Chociaż może to i dobrze, że nie są pokazane, bo przyszłoby nam uciec przed śmiercionośnym światłem tego objawienia moja wiedza matematyczna zatrzymała się na etapie późnej podstawówki. :\

Zastanawiam się, czy tu nie ma drobnej niespójności:

Necronomicon to nie książka fantasy, a instrukcja.

OK, w tym świecie książki Lovecrafta istnieją i są normalnie czytane. Więc skąd nagle wziął się ,,prawdziwy” ,,Necronomicon”, fikcyjne dzieło wymyślone na potrzeby tychże książek?

Pod koniec coś się stało z zapisem dialogów, ale to wskazali już przedpiścy.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Miło się czytało, choć szczerze to nie jestem fanem foliarskich klimatów, bo kojarzą mi się z Kariką

Dzięki za komentarze – wybaczcie, że tyle zajęło mi odpisanie na nie, lecz internet statkowy nam wysiadł i dopiero teraz, w porcie, zdołałem tutaj zajrzeć. Pozdrowienia z Mauritiusu, tak przy okazji.

regulatorzy – Chętnie skorzystam, lecz takie uwagi łatwiej się pisze ze świeżym spojrzeniem na tekst, niż kiedy jest się jego autorem i czytało go kilkanaście razy. Obawiam się zatem, że w przyszłych tekstach także znajdziesz pole do popisu – aczkolwiek liczę na to, że uda mi się je odrobinę zredukować.

SNDWLKR – Dziękuję za pochwałę stylu, właśnie o takie skojarzenia mi chodziło. Pewnie, że fabuła to de facto jedynie prosta konwersacja dwóch osób, lecz ten tekst był bardziej tzw. “proof of concept” i próbą własnych sił z pisaniem, niż poważnym pisarstwem. Obecnie pracuję (kiedy znajduję chwilkę wolnego czasu) nad tekstem w którym te idee są bardziej rozbudowane i praktycznie używane przez bohaterów. Tak więc należy się spodziewać, że rozpocznę je od “content warning – body horror, math”. Co zaś tyczy się Twej ostatniej uwagi, to “prawdziwy” “Necromonicon” istnieje w naszym świecie i zawiera rozmaite rytuały, zaklęcia, imiona demonów itp. zatem postacie mogą się do niego odnosić, obok fikcyjnych dzieł Lovecrafta. 

frekik – Miło mi, że Tobie miło się czytało. Ciężko uniknąć odrobiny folii pisząc horror, gdyż z samej natury gatunku odnosi się on do rzeczy, które są w jakiś sposób ukryte przed większością ludzi. 

Co zaś tyczy się Twej ostatniej uwagi, to “prawdziwy” “Necromonicon” istnieje w naszym świecie i zawiera rozmaite rytuały, zaklęcia, imiona demonów itp. zatem postacie mogą się do niego odnosić, obok fikcyjnych dzieł Lovecrafta.

Owszem, nawet miałem go w ręce, ale to raczej nie jest ta książka, o której pisał Lovecraft. Dlatego użyłem słowa ,,prawdziwy” – ,,autentycznych” grymuarów wiedzy tajemnej zainspirowanej jego twórczością jest dużo, w tym przynajmniej jedna oparta na starożytnym mezopotamskim tekście magicznym z podmienionymi imionami…

Dobra, już się nie czepiam. 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Podobał mi się pomysł i klimat, czuje się tu jakąś niewypowiedzianą grozę. Końcówka też dobra, choć spodziewałam się czegoś w tym rodzaju. Podobnie jak SNDWLKR jestem odrobinę rozczarowana fabułą.

Migoczące światło lampki biurkowej tańczyło po zagraconym pokoju, rzucając długie cienie.

Dużo robi to światło :)

Rozciągały się i kołysały jak duchy w nocy.

Drugie zdanie, drugi podmiot :)

Za oknem deszcz padał cicho na bruk, grając posępną symfonię melancholii, odbijającą się echem po mieście.

Nieco pretensjonalne.

wszystko to świadczyło o intensywnej pracy mężczyzny pogrążonego w otchłani matematycznej abstrakcji. Biurko, niegdyś bastion porządku i dyscypliny, było teraz chaotyczną stertą papierów.

Strasznie to wszystko mocne.

Czas wyznaczały w połowie puste filiżanki i wypalone papierosy.

Nie wiem, czy “odmierzały” nie będzie lepsze.

Pety zasiane w pobliskiej doniczce wyrosły już na imponujący krzew. Sam pokój zdawał się pulsować jakąś ponurą energią.

Wcześniej biurko, które staje się stertą (a nie jest przykryte). Potem pety zakwitają. Brakuje mi słownictwa fachowego, ale mam wrażenie naciągnięć semantycznych i logicznych. Do tego mam mgliste wrażenie, że czasem trafiam na kalki z angielskiego. Zdanie “the room was pulsing with horror” byłoby fajne, ale po polsku to brzmi niezgrabnie.

Każda dostępna powierzchnia była pokryta bazgrołami, diagramami oraz szalonymi hieroglifami człowieka opętanego obsesją.

Jak dla mnie nieco dużo tego, u Lovecrafta to nie jest tak skrajne, skomasowane i podane wprost w krótkich zdaniach.

 

As in:

Wilbur was by this time a scholar of really tremendous erudition in his one-sided way, and was quietly known by correspondence to many librarians in distant places where rare and forbidden books of old days are kept.

– Zawsze to mówisz – powiedziała drażniącym, ale jednocześnie delikatnym tonem.

Chodzi o prowokujący, zalotny? “Drażniący” kojarzy mi się z substancją chemiczną.

Z trudem dźwignął się z krzesła, a ból w kościach dał świadectwo długich godzin spędzonych pochylonemu nad biurkiem. Miał przeczucie, że o czymś zapomina, że coś powinien sprawdzić.

Dajmy już spokój tym meblom. Za mało jak dla mnie o jego świecie wewnętrznym.

– Skoro ten wielki projekt odbiera mi męża, możesz przynajmniej powiedzieć mi wreszcie, na czym polega? – poprosiła.

Postać żony tak bardzo nagina realizm psychologiczny, że cały czas spodziewałem się twistu na końcu.

– Nie mów tego imienia! – wypalił bez zastanowienia. Jego ukochana nie wydała się jednak obrażona. Uśmiechnęła się tylko pobłażliwie i odparła:

– Kochanie, tysiące ludzi na całym świecie je mówią…

– Dlatego, że nie wymawiają go poprawnie. Ale to wciąż duże ryzyko. Komuś kiedyś może przypadkiem się udać. Nie chcesz znać potencjalnych konsekwencji tego zdarzenia.

O, to dobre.

– Dokładnie! Przykrywkę pokroju: „to tylko tania głupia książka za kilka groszy” i „trzeba by być idiotą, żeby traktować to poważnie”.

Też ładne.

 

To lądowanie na księżycu – dla mnie za daleko brniesz w ten klimat.

 

Początek tworzyłby ciekawy klimat, gdyby go stonować i rozwinąć. Kontrast szurskich teorii i romantycznej rozmowy idzie nieco za daleko w obu kierunkach, choć ogólnie jest udany. Groza nie jest nabudowywana, w zasadzie jest zajawiona na początku i atakuje znienacka na końcu. Jak dla mnie tekst na sporo ciekawych ustępów, ale jako całość jest po prostu krótką scenką, do której chcesz jak dla mnie za dużo upchnąć.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nowa Fantastyka