- Opowiadanie: Sajmon15 - Nie z tego świata

Nie z tego świata

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush, Finkla

Oceny

Nie z tego świata

 

Noc była wy­jąt­ko­wo cie­pła i po­god­na. Wy­nio­słem do ogro­du krze­sło, sto­lik i za­pa­li­łem elek­trycz­ny lam­pion. Zimne, le­do­we świa­tło padło na dwie zro­szo­ne bu­tel­ki piwa. Psyk­nął pod­wa­żo­ny kap­sel. Przy­sta­wi­łem bu­tel­kę do ust i jed­nym hau­stem opróż­ni­łem do po­ło­wy. Rzu­ci­łem okiem na czer­wo­ną ety­kie­tę. Jak brzmia­ła ta re­kla­ma? Wszyst­ko wokół się zmie­nia, tylko ta ety­kie­ta i ten smak po­zo­sta­ją takie same. Z pustego domu, jak z otwartej lodówki, zawiewało chłodem. Odkąd Ewa się wy­pro­wa­dzi­ła, zo­sta­łem tu zu­peł­nie sam.

Zza ży­wo­pło­tu od­dzie­la­ją­ce­go mój ogró­dek od są­sia­dów do­bie­ga­ły śmie­chy i we­so­łe okrzy­ki. Gdzieś po­mię­dzy drze­wa­mi mi­gnę­ła mi syl­wet­ka ich star­szej córki. Mogła mieć naj­wy­żej osiem­na­ście lat, ale ostat­nio wy­jąt­ko­wo roz­kwi­tła. Nie zwra­ca­łem na nią szcze­gól­nej uwagi, kiedy Ewa jesz­cze tu była. Teraz, nie­mal za każ­dym razem, gdy po­ja­wia­ła się w moim polu wi­dze­nia, roz­pa­la­ła w gło­wie po­żą­dli­we myśli…

Spoj­rza­łem w roz­gwież­dżo­ne niebo. Po­mię­dzy ty­sią­cem słab­szych i moc­niej­szych świe­tli­stych punk­tów prze­su­wał się po­wo­li do­sko­na­le wi­docz­ny ognik ko­me­ty, cią­gnąc za sobą le­d­wie do­strze­gal­ny ogon. Od kilku dni trą­bi­li o tym w radiu i te­le­wi­zji, za­chę­ca­jąc do ob­ser­wa­cji astro­no­micz­nych.

– Ben­nett! – Ktoś nagle za­wo­łał z ulicy – Nie ma u cie­bie Ewy?

Par­sk­ną­łem śmie­chem. Po­zna­łem głos jej ojca, bądź co bądź ofi­cjal­nie wciąż jesz­cze mo­je­go te­ścia.

– Piz­ze­ria Luigi. Zna tata adres – od­par­łem.

Wszyscy na ulicy wiedzieli, że za­miesz­ka­ła z wła­ści­cie­lem piz­ze­rii.

– Nie ma jej tam. Od rana prze­pa­dła jak ka­mień w wodę.

– To u niej nor­mal­ne – od­po­wie­dzia­łem, po­pi­ja­jąc ide­al­nie schło­dzo­ne piwo. – O ile sobie przy­po­mi­nam, z tego domu też wy­szła bez słowa wy­ja­śnie­nia.

– Idź do dia­bła!

– Z Bo­giem, tato – od­par­łem iro­nicz­nie, wy­trzą­sa­jąc z dna ostat­nie kro­ple.

Ile lat by­li­śmy razem? Pięć? W każ­dym razie wy­star­cza­ją­co długo, żeby przy­zwy­cza­ić się do mó­wie­nia: „tato". Do mnie nikt nie mógł tak po­wie­dzieć. Nie do­cze­ka­li­śmy się dzie­ci.

Do­cho­dzi­ła dwu­dzie­sta pierw­sza. Włą­czy­łem stare radio, które przy­tar­ga­łem tu razem ze sto­li­kiem. Minęła chwila, nim spośród trzasków i pisków wy­do­był się głos spi­ker­ki pro­wa­dzą­cej wie­czor­ne wia­do­mo­ści:

„Ta­jem­ni­cze za­gi­nię­cie ko­lej­ne­go po­li­cjan­ta. Rzecz­nik ko­men­dy re­jo­no­wej po­wie­dzia­ła, że po­sze­rzo­ny zo­stał krąg po­szu­ki­wań. Spraw­dza­ne jest, czy to za­gi­nię­cie może mieć zwią­zek z wy­da­rze­niem sprzed kilku dni. Po­li­cjan­ta z dziel­ni­cy pół­noc­nej wciąż nie udało się od­na­leźć”.

– Może ko­smi­ci ich po­rwa­li? – mruk­ną­łem pod nosem. – Znik­nię­cie Ewy to pew­nie też ich spraw­ka – par­sk­ną­łem śmie­chem.

Otwo­rzy­łem dru­gie piwo i za­my­śli­łem się nad od­po­wie­dzią na py­ta­nie, czy bra­ku­je mi nie­ustan­nych pre­ten­sji o nie­umy­te na­czy­nia, ciek­ną­cy kibel, puste bu­tel­ki po piwie, cho­dze­nie w bu­tach do domu i gło­śne słu­cha­nie trans­mi­sji NBA. No i o to, że nie mie­li­śmy dzie­ci. To oczy­wi­ście też była moja wina.

Przy­po­mnia­łem sobie dzień, kiedy wró­ci­łem z de­le­ga­cji. W przed­po­ko­ju stały już spa­ko­wa­ne wa­liz­ki. Ewa cze­ka­ła na mnie w tej ele­ganc­kiej su­kien­ce, którą za­kła­da­ła tylko od świę­ta.

– Co ty ro­bisz? – spy­ta­łem.

– Od­cho­dzę! – od­par­ła, za­dzie­ra­jąc nosa, jakby od kilku go­dzin ćwi­czy­ła tę scenę. – Mia­łam cię ra­czej za nu­dzia­rza, ale ty je­steś zwy­kłym łaj­da­kiem!

Omi­nę­ła mnie, cią­gnąc za sobą wa­liz­ki i przez otwar­te drzwi wy­to­czy­ła je na ze­wnątrz. Na pod­jeź­dzie stało jej małe Su­zu­ki, cze­ka­ją­ce już z pod­nie­sio­ną klapą ba­gaż­ni­ka. Pa­trzy­łem bez słów, jak pa­ku­je wa­liz­ki do sa­mo­cho­du, trza­ska osten­ta­cyj­nie drzwia­mi, za­pa­la sil­nik i znika za ro­giem ulicy.

Dla­cze­go jej nie za­trzy­ma­łem?

Zde­ze­lo­wa­ny gło­śnik za­skrze­czał tym razem gło­sem pro­fe­so­ra z uni­wer­sy­tec­kie­go ob­ser­wa­to­rium astro­no­micz­ne­go:

„To nie ko­me­ta. To ra­czej me­te­oro­id, który za­miast wle­cieć w ziem­ską at­mos­fe­rę, za­czął krą­żyć po or­bi­cie. Na razie nic wię­cej nie mo­że­my po­wie­dzieć. Pro­wa­dzi­my stałą ob­ser­wa­cję tego obiek­tu”.

Znów spoj­rza­łem w niebo, ale tym razem nie do­strze­głem po­ru­sza­ją­ce­go się punk­tu. Może znik­nął już za wid­no­krę­giem. Ziew­ną­łem prze­cią­gle. Dwa piwa po­win­ny wy­star­czyć, żeby spo­koj­nie pójść spać. Pod­nio­słem się z krze­sła, stę­ka­jąc i ru­szy­łem do domu. Odkąd Ewa ze mną nie miesz­ka­ła, nie mu­sia­łem nawet brać prysz­ni­ca, żeby po­ło­żyć się do łóżka. Włą­czy­łem te­le­wi­zor. Mecz La­ker­sów z Cel­ta­mi do­bie­gał końca. Jed­nak zanim zdą­ży­łem za­grze­bać się w po­ście­li, dość nie­spo­dzie­wa­nie, zwa­żyw­szy na późną porę, za­dzwo­nił dzwo­nek u drzwi.

Nie­chęt­nie po­wlo­kłem się do przed­po­ko­ju i wyj­rza­łem na we­ran­dę. Na scho­dach stał po­li­cjant. Prze­mknę­ło mi przez myśl, że to może być coś po­waż­niej­sze­go.

– Pan Jakub Ben­nett? – spy­tał ni­skim gło­sem, gdy uchy­li­łem drzwi. – Dziel­ni­co­wy Garp – przed­sta­wił się, pre­zen­tu­jąc le­gi­ty­ma­cję. – Mogę wejść?

– Pro­szę. – Wpu­ści­łem go do środ­ka. – A lu­dzie ga­da­li, że pan gdzieś prze­padł.

Zna­łem go z wi­dze­nia, ale nie mia­łem oka­zji za­mie­nić z nim choć­by jed­ne­go słowa. Kilka dni temu, gdy po raz pierw­szy po­ja­wi­ła się in­for­ma­cja o ta­jem­ni­czym znik­nię­ciu po­li­cjan­ta w na­szym mie­ście, lu­dzie za­czę­li gadać, że cho­dzi wła­śnie o Garpa. Jak widać, my­li­li się.

Dziel­ni­co­wy nie od­po­wie­dział na za­czep­kę. Spoj­rzał na mnie tylko tępym wzro­kiem, za­trza­snął drzwi i gło­śno stu­ka­jąc bu­ta­mi po drew­nia­nym par­kie­cie, prze­ma­sze­ro­wał do sa­lo­nu. Był wiel­kim Mu­rzy­nem o syl­wet­ce ko­szy­ka­rza i gdy sta­nął w drzwiach, prze­sło­nił nie­mal całe świa­tło przej­ścia.

– Jeśli przy­szedł pan za­py­tać o Ewę, to od razu mówię, że nic nie wiem. – Po­sta­no­wi­łem bły­ska­wicz­nie uciąć jego spe­ku­la­cje. Nie mia­łem ocho­ty na dłuż­szą roz­mo­wę z tym głą­bem, ale po­li­cjant nie za­py­tał o Ewę. Mil­cząc, od­wró­cił się w moją stro­nę i wyż­szy o głowę, spoj­rzał z góry takim dziw­nym, pu­stym wzro­kiem, że aż prze­szedł mnie dreszcz.

– Pój­dzie pan ze mną, panie Ben­nett – ode­zwał się w końcu, wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni pióro, zu­peł­nie jakby chciał wy­pi­sać mi man­dat.

Wtedy koń­ców­ka pióra nie­spo­dzie­wa­nie roz­bły­sła tak ośle­pia­ją­cym świa­tłem, że mu­sia­łem zmru­żyć po­wie­ki. Nie zdą­ży­łem po­wie­dzieć ani słowa, kiedy po pro­stu do­tknął mnie tym świe­cą­cym punk­tem…

 

*

 

Obu­dzi­łem się, czu­jąc ­ła­skoczące mnie po twa­rzy włosy. Wy­ła­nia­ją­cy się spod otwie­ra­nych po­wo­li po­wiek obraz na­chy­lo­nej tuż nade mną dziew­czy­ny nie był czymś nor­mal­nym na obec­nym eta­pie mo­je­go życia. Spoj­rza­łem py­ta­ją­co w jej ja­sno­zie­lo­ne oczy, ale nie wy­czy­ta­łem z nich ni­cze­go.

Po­my­śla­łem o po­ste­run­ko­wym Gar­pie i o tym wszyst­kim, co wy­da­rzy­ło się mi­nio­ne­go wie­czo­ra. O wszyst­kim, czyli o ni­czym. Nie pa­mię­ta­łem nic po­nad­to, że szu­ka­no Ewy, a ja piłem piwo, słu­cha­jąc radia i ob­ser­wu­jąc ko­me­tę.

Zer­k­ną­łem na lekko spierzch­nię­te, mil­czą­ce usta, ale mój wzrok mo­men­tal­nie za­nur­ko­wał niżej, tam, gdzie dziew­czę­ce pier­si o ide­al­nie za­okrą­glo­nych li­niach mu­ska­ły mój tors. Prze­su­ną­łem dło­nią po głę­bo­ko wcię­tej talii, aby po chwi­li, wciąż nie do­wie­rza­jąc, za­ci­snąć palce na nagim po­ślad­ku. Nie wiem, czy pod wpły­wem tej de­li­kat­nej piesz­czo­ty, ale wtu­li­ła się we mnie mocno i uśmiech­nę­ła, cicho wzdy­cha­jąc.

Po in­te­gra­cyj­nym ban­kie­cie, który za­koń­czył ostat­nią fir­mo­wą im­pre­zę, też miała miej­sce po­dob­na scena. Obu­dzi­łem się w łóżku z ko­le­żan­ką z pracy. Miała na sobie tylko prze­zro­czy­stą halkę. Za­czą­łem się za­sta­na­wiać, jak da­le­ko po­to­czy­ły się wy­da­rze­nia tam­te­go wie­czo­ru i czy nie zo­sta­ły przy­pad­kiem ­prze­kro­czo­ne ja­kieś czer­wo­ne linie. Pa­mięć na szczę­ście szyb­ko prze­bi­ła się przez mgłę po­ran­ne­go kaca. Im­pre­za za­koń­czy­ła się w na­szym ho­te­lo­wym po­ko­ju. Nie pa­mię­ta­łem, kogo pierw­sze­go ścię­ło, ale ko­le­żan­ka, zanim padła tru­pem na moim łóżku, za­rzy­ga­ła pół kibla.

Tym razem w gło­wie mia­łem wiel­ką czar­ną dziu­rę, a dziew­czy­na obok by­naj­mniej nie spała pi­jac­kim snem. Spoj­rza­łem na wiel­ki stary zegar wi­szą­cy na ścia­nie. Była punk­tu­al­nie dzie­sią­ta.

Po­ca­łun­ki, de­li­kat­ne jak kro­ple desz­czu, zmy­sło­wo spły­nę­ły po mojej skó­rze. Po­czu­łem, jak pod ich wpły­wem po­grą­żo­ne w po­ran­nym le­tar­gu ciało za­czy­na bu­dzić się do życia. Za­drża­łem. W ciągu kilku mie­się­cy z nie­po­zor­nej na­sto­lat­ki z są­siedz­twa zmie­ni­ła się bo­gi­nię seksu. Jej od­waż­ne, pewne sie­bie po­czy­na­nia mo­men­tal­nie do­pro­wa­dzi­ły mnie na skraj prze­pa­ści. Za­ci­sną­łem po­wie­ki, ale nie po­wstrzy­ma­łem tym fali roz­ko­szy, która ni­czym wzbie­ra­ją­ca nagle rzeka prze­rwa­ła wszyst­kie tamy.

Kiedy bez słowa wsta­ła z łóżka, za­wsty­dzo­ny ukry­łem twarz w po­dusz­ce. Wszyst­ko to wy­da­rzy­ło się zbyt szyb­ko, wszyst­ko było tak nie­spo­dzie­wa­ne, że zu­peł­nie nie wie­dzia­łem, co o tym my­śleć. Opu­ści­łem po­pla­mio­ną po­ście­l do­pie­ro upew­niw­szy się, że wy­szła, dys­kret­nie za­my­ka­jąc drzwi. Usia­dłem, ale tak za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, że z po­wro­tem opa­dłem na po­sła­nie.

Nic z tego nie ro­zu­mia­łem. Jakim cudem córka są­sia­dów zna­la­zła się w moim łóżku? Ran­kiem i to by­naj­mniej nie wcze­snym ran­kiem. Łeb mnie za­czął na­pa­rzać, jakby ktoś walił w niego młot­kiem. Do tego aż skrę­ca­ło mnie z głodu. Pod­ją­łem drugą próbę pod­nie­sie­nia się z łóżka… tym razem za­koń­czo­ną suk­ce­sem.

Do mych noz­drzy do­tarł jakiś przy­jem­ny za­pach. Spoj­rza­łem na ławę. Ze zdzi­wie­niem do­strze­głem na niej pół­mi­sek pełen to­stów. Obok stała bu­tel­ka z cha­rak­te­ry­stycz­nym, czer­wo­nym lo­giem mo­je­go ulu­bio­ne­go piwa. Nie miałem pojęcia, czym sobie za­słu­ży­łem na takie śnia­da­nie. Pod­sze­dłem do stołu i się­gną­łem po tost. Był jesz­cze go­rą­cy. Usia­dłem na krze­śle i od­kap­slo­wa­łem piwo.

Raz jesz­cze pod­ją­łem wy­si­łek prze­śle­dze­nia wy­da­rzeń mi­nio­ne­go wie­czo­ra. Nic. Ab­so­lut­nie nic. Dziel­ni­co­wy Garp i czar­na dziu­ra. Zer­k­ną­łem na zegar, wi­szą­cy obok otrzy­ma­ne­go od babci na osiem­na­ste uro­dzi­ny ob­ra­zu, przed­sta­wia­ją­ce­go walkę Ja­ku­ba z anio­łem. Dziw­ne, ale zegar chyba sta­nął. Wciąż po­ka­zy­wał dzie­sią­tą. To był stary zegar, który mu­sia­łem na­krę­cać raz w ty­go­dniu, żeby szedł, ale kiedy się go na­krę­ci­ło, a ro­bi­łem to za­wsze w so­bo­tę, od­mie­rzał już czas bez naj­mniej­sze­go opóź­nie­nia.

Wsta­łem by włą­czyć te­le­wi­zję, ale ni­g­dzie nie mo­głem zna­leźć pi­lo­ta. Mało tego. Nie mo­głem też ni­g­dzie zna­leźć ko­mór­ki. Co tu się, do cho­le­ry, dzia­ło? Ręcz­nie uru­cho­mi­łem te­le­wi­zor. Le­cia­ła naj­wi­docz­niej po­wtór­ka wczo­raj­sze­go meczu La­ker­sów, a przy­cisk do zmia­ny ka­na­łów oczy­wi­ście nie dzia­łał. Za­klą­łem i wró­ci­łem do stołu. Byłem tak głod­ny, że łap­czy­wie po­chło­ną­łem cały ta­lerz to­stów, wy­pi­ja­jąc piwo do dna.

Za­czą­łem za­sta­na­wiać się, gdzie, u licha, znik­nę­ła dziew­czy­na. Czy to ona przy­go­to­wa­ła dla mnie tę pysz­ną, po­ran­ną nie­spo­dzian­kę? Trza­snę­ły drzwi. Na ten dźwięk po­de­rwa­łem się z krze­sła, my­śląc, że wró­ci­ła…

Kiedy się od­wró­ci­łem, moim oczom uka­za­ła się, nie­ste­ty, ogrom­na syl­wet­ka dziel­ni­co­we­go Garpa.

– Co pan tu robi? – Niemal krzyknąłem. – Dla­cze­go wcho­dzi pan bez pu­ka­nia do pry­wat­ne­go domu?

Wiel­ki, bar­czy­sty Mu­rzyn w po­li­cyj­nej czap­ce i gra­na­to­wym mun­du­rze ru­szył po­wo­li w moją stro­nę, nic nie mó­wiąc. Na pier­si, w kla­pie błysz­cza­ła od­zna­ka, a u pasa wi­sia­ły skó­rza­na ka­bu­ra i krót­ko­fa­lów­ka.

– Co pan, do cho­le­ry, robi? – wrza­sną­łem jesz­cze gło­śniej, mając na­dzie­ję, że go to za­trzy­ma.

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać, panie Ben­nett – od­parł spo­koj­nie.

Był już o krok ode mnie. Się­gnął do kie­sze­ni i wy­do­był z niej pióro…

Wszyst­ko sobie nagle przy­po­mnia­łem. Ten ośle­pia­ją­cy roz­błysk, który po­grą­żył mnie w nie­pa­mię­ci. Co on mi zro­bił ze­szłe­go wie­czo­ra? Nie wie­dzia­łem, ale byłem pe­wien, że to samo za­mie­rza zro­bić teraz. Zła­pa­łem jego po­tęż­ne przed­ra­mię w mo­men­cie, kiedy głów­ka pióra, wy­cią­gnię­ta w moim kie­run­ku, za­pa­li­ła się takim samym, jak ze­szłe­go wie­czo­ra bły­skiem…

Byłem niż­szy o głowę i lżej­szy o po­ło­wę, ale wiele lat ama­tor­sko ćwi­czy­łem aiki­do. Za­ło­ży­łem dźwi­gnię i gwał­tow­nym szarp­nię­ciem spro­wa­dzi­łem go do par­te­ru. W jego oczach zo­ba­czy­łem takie samo zdzi­wie­nie, jakie mu­sia­ło się za­pew­ne ma­lo­wać rów­nież na mojej twa­rzy. Po­sze­dłem za cio­sem i wy­ła­mu­jąc mu do tyłu ramię, unie­ru­cho­mi­łem na pod­ło­dze. Tym­cza­sem pióro, czy co to było, wy­śli­zgnę­ło się z jego pal­ców i wciąż pło­nąc nie­po­ko­ją­cym świa­tłem, po­to­czy­ło się pod samą ścia­nę, i zga­sło.

 

*

 

Nagle wszyst­ko znik­nę­ło. Mój salon, te­le­wi­zor, stół i łóżko. Gołe ścia­ny po­miesz­cze­nia lśni­ły tru­pio­zie­lo­ną lu­mi­ne­scen­cją. Praw­dzi­wy po­zo­stał je­dy­nie Garp. Wiel­ka góra czar­ne­go mięsa przy­gwoż­dżo­na do ziemi i cięż­ko dy­szą­ca z wy­sił­ku, który mu­siał pod­jąć, aby spró­bo­wać wstać.

Pu­ści­łem go i rzu­ci­łem się bie­giem w kie­run­ku okrą­głe­go otwo­ru, znaj­du­ją­ce­go się w jed­nej ze ścian. Z tej stro­ny, z któ­rej przy­szedł dziel­ni­co­wy. To mu­sia­ły być za­pew­ne drzwi. Miały na oko dwa metry śred­ni­cy i wy­peł­nia­ła je czar­na szyba lub plek­sa.

– Pro­szę nie robić głupstw, panie Ben­nett – za­wo­łał za mną pod­nie­sio­nym gło­sem. – Pro­szę się uspo­ko­ić, dla pań­skie­go dobra.

Kątem oka zo­ba­czy­łem le­żą­cy wciąż pod ścia­ną ów ta­jem­ni­czy przed­miot w kształ­cie wiecz­ne­go pióra. Zanim Garp zdo­łał wstać, porwałem go w dłoń. Po chwi­li znów byłem przy drzwiach, które ku mojej uldze za­czę­ły się przede mną otwie­rać. Czar­na płasz­czy­zna unio­sła się ni­czym ża­lu­zja.

– Pro­szę oddać kon­tro­ler – wołał za mną Garp, ale je już byłem na ze­wnątrz.

Poza okrą­głym otwo­rem wyj­ścio­wym roz­cią­ga­ła się ogrom­na, ciem­na prze­strzeń. Przy­po­mi­na­ła roz­le­gły pod­ziem­ny par­king. Wy­peł­nia­ła ją ta dziw­na flu­ore­scen­cyj­na po­świa­ta. Ru­szy­łem przed sie­bie, ale mo­men­tal­nie wy­rżną­łem w coś całym pędem. Do­pie­ro wtedy za­uwa­ży­łem, że z okrą­głych drzwi po­przez pustą prze­strzeń pro­wa­dzi ko­ry­tarz w kształ­cie wiel­kiej rury, o ścia­nach z prze­zro­czy­ste­go jak szkło ma­te­ria­łu. Rura, wy­gi­na­jąc się łu­kiem, zwra­ca­ła się w kie­run­ku ma­ja­czą­cych gdzieś w od­da­li krań­ców hali. Pu­ści­łem się nią bie­giem, sły­sząc za ple­ca­mi cięż­kie kroki dziel­ni­co­we­go. Na samym końcu tu­ne­lu do­strze­głem w ścia­nie okrą­gły otwór, po­dob­ny do tego, któ­rym udało mi się wy­do­stać z mojej … no wła­śnie… celi? Przy­spie­szy­łem, mo­dląc się, żeby ko­lej­ne drzwi tak samo się otwo­rzy­ły.

Gdzie ja byłem? Co tu się dzia­ło? Te po­miesz­cze­nia pełne lu­mi­ne­scen­cji, te szkla­ne ko­ry­ta­rze i okrą­głe por­ta­le nie przy­po­mi­na­ły ni­cze­go, co do­tych­czas wi­dzia­łem. To nie mogła być ko­men­da po­li­cji ani wię­zie­nie, ani żadne znane mi choć­by z fil­mów lochy, czy pod­zie­mia.

Bie­głem zdy­sza­ny sły­sząc za ple­ca­mi spo­koj­ne kroki Garpa. Byłem już dwa metry od por­ta­lu, kiedy ten otwo­rzył się tuż przed moim nosem.

Ob­szer­ne po­miesz­cze­nie znaj­du­ją­ce się po dru­giej stro­nie przy­po­mi­na­ło salę ki­no­wą. Wbie­głem w nią do­słow­nie kilka kro­ków i sta­ną­łem jak wryty. W miej­scu, gdzie prze­kro­czy­łem por­tal, pa­no­wa­ła pra­wie cał­ko­wi­ta ciem­ność, ale prze­ciw­le­głą ścia­nę roz­świe­tlał gi­gan­tycz­ny ekran. Ekran przed­sta­wiał nie­zwy­kły widok. Był to widok na­szej pla­ne­ty, Ziemi, oglą­da­nej jak gdyby z ko­smo­su. Obraz był bar­dzo rze­czy­wi­sty. Do­sko­na­le widać było cały kon­ty­nent z za­to­ka­mi i pół­wy­spa­mi, wokół któ­rych wi­ro­wa­ły po­chmur­ne niże ba­rycz­ne. Bra­ko­wa­ło tylko po­go­dyn­ki, która wcho­dząc na scenę, za­czę­ła­by tłu­ma­czyć, gdzie bę­dzie sło­necz­nie, a gdzie spad­nie deszcz.

Za­miast po­go­dyn­ki po­ja­wił się nie­ste­ty dziel­ni­co­wy Garp. Omi­nął mnie spo­koj­nym kro­kiem i pod­szedł do znaj­du­ją­ce­go się na środ­ku sali pul­pi­tu.

– Pro­szę usiąść panie Ben­nett – rzekł, pod­su­wa­jąc w moją stro­nę krze­sło.

Zu­peł­nie jak­by­śmy zna­leź­li się na ko­mi­sa­ria­cie, któ­re­go za­sięg nie ogra­ni­czał się tylko do dziel­ni­cy, ale obej­mo­wał cały świat.

– Liczę, że w końcu do­wiem się, co tu się dzie­je – wark­ną­łem, choć wy­szło to dosyć roz­pacz­li­wie.

Po po­cząt­ko­wym wy­rzu­cie ad­re­na­li­ny i bo­jo­wym zry­wie ogar­nę­ło mnie po­czu­cie bez­sil­no­ści. Nie mia­łem po­ję­cia, gdzie je­stem, ani tym bar­dziej, w jaki spo­sób mógł­bym się stąd wy­do­stać. Zro­zu­mia­łem, że muszę za­cząć współ­pra­co­wać z Gar­pem, jeśli chcę jesz­cze kie­dy­kol­wiek zo­ba­czyć mój praw­dzi­wy dom. Dla­te­go po­słusz­nie usia­dłem na sto­ją­cym przed biur­kiem po­li­cjan­ta krze­śle.

– Za­mie­rza­łem ode­słać pana na Zie­mię, ale uszko­dził pan nie­ste­ty kon­tro­ler.

– Na Zie­mię? – za­ję­cza­łem, uno­sząc wzrok na ogrom­ny ekran. – W takim razie, gdzie teraz je­ste­śmy?

– Je­ste­śmy na ziem­skiej or­bi­cie, panie Ben­nett, na po­kła­dzie transga­lak­tycz­ne­go stat­ku. To, co pan widzi za moimi ple­ca­mi to pana pla­ne­ta. Nie po­zna­je pan?

To wszyst­ko mi się tylko śniło. Nie było in­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia. Mu­sia­łem po pro­stu tylko otwo­rzyć oczy i w końcu się obu­dzić. Do­tkną­łem pal­ca­mi po­wiek, ale nie dało się ich bar­dziej roz­sze­rzyć.

Na szczę­ście po­li­cjant pa­trzył na mnie spo­koj­nym wzro­kiem i nie wy­ka­zy­wał żad­nych agre­syw­nych za­mia­rów.

– A gdzie ska­fan­dry? Czemu nie le­wi­tu­je­my? – spró­bo­wa­łem za­żar­to­wać.

– W stre­fie, w któ­rej prze­by­wa­my, od­two­rzo­ne zo­sta­ły ziem­skie pa­ra­me­try at­mos­fe­ry i gra­wi­ta­cji. Można tu pro­wa­dzić nor­mal­ne życie.

– Nie wy­glą­da pan na ko­smo­nau­tę, Garp – par­sk­ną­łem.

– Garp jest tylko de­ko­de­rem. Na­rzę­dziem umoż­li­wia­ją­cym po­ro­zu­mie­nie – od­parł tym samym spo­koj­nym tonem.

– To jakiś ab­surd! – mruk­ną­łem.

– Panie Ben­nett, nie­do­brze się stało, że wsku­tek awa­rii kon­tro­le­ra od­krył pan naszą obec­ność. Nie mie­li­śmy złych za­mia­rów. Po­trze­bo­wa­li­śmy pana je­dy­nie w celu po­bra­nia ma­te­ria­łu ge­ne­tycz­ne­go. Wró­cił­by pan cały i zdro­wy, a my uda­li­by­śmy się w swoją stro­nę. Po­cho­dzi­my z od­le­głej ga­lak­ty­ki, z le­piej niż wasza roz­wi­nię­tej cy­wi­li­za­cji…

Wy­buch­ną­łem nie­opa­no­wa­nym śmie­chem. Wszyst­ko we mnie za­drża­ło, kur­cząc się i roz­prę­ża­jąc jak przy rzy­ga­niu. Śmia­łem się hi­ste­rycz­nie, czu­jąc, jak łzy płyną mi stru­mie­nia­mi po obu stro­nach nosa, wprost do otwar­tych ust. Nie mo­głem prze­stać. Garp, ko­smo­nau­ta, ra­czej ko­smi­ta… transga­lak­tycz­ny sta­tek, Zie­mia, ko­smos, obcy… Sen… to tylko sen… ra­czej kosz­mar… kosz­mar, z któ­re­go do ja­snej kurwy nie mogę się obu­dzić. To już nie był śmiech. To był ża­ło­sny jęk. Prze­po­na roz­bo­la­ła mnie jak po ude­rze­niu w splot sło­necz­ny, a oczy za­szły mgłą.

– Garp! – krzyk­ną­łem zde­ner­wo­wa­ny jesz­cze bar­dziej. – Czy ty sam sie­bie sły­szysz?

– Panie Ben­nett. Ciało po­li­cjan­ta Garpa zo­sta­ło przez nas prze­ję­te, aby móc się z panem skon­tak­to­wać. Nasz spo­sób ko­mu­ni­ka­cji unie­moż­li­wia wza­jem­ne zro­zu­mie­nie. Nie znamy wa­sze­go ję­zy­ka, dla­te­go po­trze­bo­wa­li­śmy kogoś, kto bę­dzie na­szy­mi usza­mi i usta­mi. W tym mo­men­cie panie Ben­nett przez usta dziel­ni­co­we­go Garpa prze­ma­wia do pana za­ło­ga tego stat­ku…

– To jest sta­tek ob­cych? Są tu gdzieś ko­smi­ci? – Znowu za­re­cho­ta­łem, kry­jąc pa­ra­li­żu­ją­ce mnie prze­ra­że­nie.

Było w tym coś de­mo­nicz­ne­go; pa­trzeć na po­czci­wą, choć po­nu­rą twarz wiel­kie­go czar­no­skó­re­go po­li­cjan­ta, jed­no­cze­śnie sły­sząc głosy, które opę­ta­ły jego ciało.

– Nasza cy­wi­li­za­cja panie Ben­nett jak już panu wspo­mnia­łem, znaj­du­je się na dużo wyż­szym szcze­blu roz­wo­ju niż ziem­ska. Życie bio­lo­gicz­ne, ro­zu­mia­ne tak jak na Ziemi, na na­szej pla­ne­cie dawno już prze­sta­ło ist­nieć…

– Je­ste­ście ro­bo­ta­mi? – spy­ta­łem już spo­koj­niej.

Mimo stra­chu za­czą­łem od­czu­wać swo­istą cie­ka­wość tych ab­sur­dal­nych re­we­la­cji, wy­po­wia­da­nych usta­mi dziel­ni­co­we­go.

– Je­ste­śmy in­te­li­gen­cją stwo­rzo­ną kie­dyś przez my­ślą­ce isto­ty. In­te­li­gen­cją, pan na­zwał­by ją sztucz­ną, która w pro­ce­sie ewo­lu­cji za­czę­ła żyć wła­snym ży­ciem, o nie­skoń­cze­nie więk­szych moż­li­wo­ściach.

– Zbun­to­wa­li­ście się, tak? I uni­ce­stwi­li­ście waszą pla­ne­tę! A teraz chce­cie zro­bić to samo z naszą?

– Nie panie Ben­nett. Nasz sys­tem my­śle­nia nigdy nie ope­ro­wał ta­ki­mi po­ję­cia­mi jak prze­moc, agre­sja, nie­na­wiść czy bunt. Isto­ty za­miesz­ku­ją­ce dawno temu naszą pla­ne­tę same prze­ka­za­ły nam kon­tro­lę nad wie­lo­ma aspek­ta­mi swo­je­go życia. Ich czas jed­nak prze­mi­nął. Wa­run­ki kli­ma­tycz­ne unie­moż­li­wi­ły im dal­szą eg­zy­sten­cję. My prze­trwa­li­śmy. Nie po­trze­bu­je­my jeść ani pić, od­dy­chać od­po­wied­nią mie­szan­ką gazów, ani utrzy­my­wać opty­mal­nej tem­pe­ra­tu­ry ciała. Po­trze­bu­je­my tylko ener­gii do za­si­la­nia na­szych pro­ce­so­rów, ener­gii, któ­rej w ko­smo­sie jest pod do­stat­kiem. Aby przy­le­cieć tu na Zie­mię, na­szym po­przed­ni­kom nie star­czy­ło­by życia, nawet gdyby po­ru­sza­li się z naj­wyż­szą ko­smicz­ną pręd­ko­ścią. Dla nas czas nie ist­nie­je, bo nie ogra­ni­cza nas śmierć.

– A dla­cze­go ja?

– Nie jest pan je­dy­ny, panie Ben­nett. Jako je­dy­ny uszko­dził pan za to kon­tro­ler. Pro­szę mi go teraz oddać. Jeśli grzecz­nie wróci pan do swo­jej ka­ju­ty, zo­sta­nie pan wkrót­ce ode­sła­ny do domu.

Spoj­rza­łem na ści­ska­ny wciąż w dłoni po­dłuż­ny przed­miot. Kiedy zo­ba­czy­łem go pierw­szy raz, mia­łem wra­że­nie, że wy­glą­da jak wiecz­ne pióro. Teraz gdy się mu bli­żej przyj­rza­łem, przy­po­mi­nał ra­czej ma­gicz­ną różdż­kę z bajki o wróż­kach.

– A jaką mam gwa­ran­cję, że ode­śle­cie mnie na Zie­mię, a nie włą­czy­cie z po­wro­tem tego ma­trik­su, w któ­rym się dziś obu­dzi­łem?

– Nie wiem, co mogę panu od­po­wie­dzieć, Ben­nett. Nie mamy żad­nych po­wo­dów, żeby tu pana trzy­mać.

Czy mia­łem jakiś inny wybór, niż mu uwie­rzyć i cier­pli­wie po­cze­kać, po­wiedz­my do wie­czo­ra na wy­pusz­cze­nie? Unio­słem dłoń i po­ło­ży­łem kon­tro­ler na biur­ku. W tym mo­men­cie roz­su­nął się pul­pit i przed­miot znik­nął w znaj­du­ją­cej się w środ­ku za­pad­ni.

– Przyj­dę do pana, kiedy kon­tro­ler zo­sta­nie na­pra­wio­ny. Tylko pro­szę nie robić już głu­pot.

 

*

 

Jako dowód na to, że nie śni­łem, ani nie zwa­rio­wa­łem, wzią­łem fakt, że do­sko­na­le za­pa­mię­ta­łem drogę po­wrot­ną do mojej ka­ju­ty. Ogrom­ny han­gar, czy co to było, przez który prze­bie­ga­ły owe szkla­ne, po­dob­ne do rur ko­ry­ta­rze, wy­glą­dał do­kład­nie tak samo, jak parę chwil wcze­śniej, gdy ucie­ka­łem tędy przed Gar­pem. Prze­mie­rza­jąc go w prze­ciw­nym kie­run­ku, za­uwa­ży­łem na­to­miast, że szkla­na rura się roz­wi­dla… Dokąd mogły wieść po­zo­sta­łe ko­ry­ta­rze, na które wcze­śniej nie zwró­ci­łem uwagi? Nie wie­dzia­łem. Było ich kilka i wszyst­kie pro­wa­dzi­ły do po­dob­nych, okrą­głych por­ta­li.

Czy aż tak byłem tego cie­ka­wy? Po­trze­bo­wa­łem ja­kie­goś ar­gu­men­tu, aby uwie­rzyć w cho­ciaż jedno słowo wy­po­wie­dzia­ne usta­mi dziel­ni­co­we­go. Do­brze prze­cież usły­sza­łem: nie byłem tutaj sam. Wi­dzia­łem już przed sobą otwór mojej celi, ale po­sta­no­wi­łem skrę­cić w inny tunel.

Serce wa­li­ło mi jak sza­lo­ne, kiedy skra­da­łem się w kie­run­ku za­sło­nię­te­go czar­ną ża­lu­zją otwo­ru. Byłem już od niego na krok. Czy nikt tu ni­cze­go nie pil­no­wał? Zu­peł­nie jakby nie było tu ludzi. Tak jak się tego spo­dzie­wa­łem, por­tal otwo­rzył się tuż przede mną.

Po­miesz­cze­nie, które zo­ba­czy­łem po dru­giej stro­nie, wy­glą­da­ło zu­peł­nie jak to, w któ­rym na­szedł mnie czar­no­skó­ry po­li­cjant. To zna­czy, wy­glą­da­ło jak w mo­men­cie, kiedy ta­jem­ni­czy kon­tro­ler wy­padł z jego rąk i w jed­nej se­kun­dzie znik­nę­ła wir­tu­al­na pro­jek­cja wnę­trza mo­je­go sa­lo­nu.

Nie pa­mię­ta­łem, czy w mojej celi było rów­nież coś ta­kie­go, ale tu wzrok przy­cią­gnę­ła od razu znaj­du­ją­ca się w samym jego środ­ku owal­na niec­ka, wy­peł­nio­na sil­nym fos­fo­rycz­nym świa­tłem. Z prze­ra­że­niem za­uwa­ży­łem, że w jej po­dob­nym do ol­brzy­miej musz­li wnę­trzu znaj­do­wa­ły się dwie nagie ludz­kie syl­wet­ki.

Zbli­ży­łem się na pal­cach, na­słu­chu­jąc dźwię­ków, które się stam­tąd wy­do­by­wa­ły. Sły­chać było wy­raź­nie świsz­czą­cy, przy­spie­szo­ny od­dech męż­czy­zny oraz ciche jęki ko­bie­ty. Za­ję­ci sobą na­wza­jem zu­peł­nie mnie nie za­uwa­ży­li. Ko­bie­ta klę­cza­ła na czwo­ra­kach z nisko opusz­czo­ną głową, z któ­rej spły­wał za­sła­nia­ją­cy jej twarz woal czar­nych wło­sów. Męż­czy­zna, jak przy­kle­jo­ny, był tuż za nią…

– Halo – zwró­ci­łem się w ich kie­run­ku, nie za­sta­na­wia­jąc się zu­peł­nie nad in­tym­no­ścią roz­gry­wa­ją­ce­go się przede mną aktu. – Co wy tu ro­bi­cie?

Męż­czy­zna jed­nak ani drgnął, zu­peł­nie jakby mnie nie sły­szał, za­ję­ty klę­czą­cą przed nim ko­bie­tą. Nie ob­cho­dzi­ło mnie to, co robi. Roz­pacz­li­wie po­trze­bo­wa­łem się z nim po­ro­zu­mieć. Wszyst­ko, co mówił Garp mogło być prze­cież jedną wiel­ką bzdu­rą. Czy on też po­znał Garpa? Czy wie­dział coś wię­cej ode mnie?

– Ej, ty! – Trą­ci­łem go w ramię, któ­rym obej­mo­wał bio­dro ko­bie­ty.

Zu­peł­nie nie re­ago­wał. Z ro­sną­cą iry­ta­cją pchną­łem go w bok z ca­łych sił, aż prze­wró­cił się na plecy. Ze zgro­zą spo­strze­głem, że zu­peł­nie jakby nic się nie stało, jego ko­bie­ta bły­ska­wicz­nie wsko­czy­ła na niego okra­kiem, kon­ty­nu­ując prze­rwa­ną na chwi­lę ero­tycz­ną scenę.

Co to miało zna­czyć? Dla­cze­go oni mnie nie wi­dzie­li, nie sły­sze­li, a nawet nie czuli? Nagle do­tar­ło do mnie, że ci lu­dzie muszą prze­by­wać w takim samym wir­tu­al­nym świe­cie, w jakim ja sam się znaj­do­wa­łem, do­pó­ki nie wy­rwa­łem z rąk Garpa ta­jem­ni­cze­go kon­tro­le­ra. Bez niego nie byłem naj­wi­docz­niej w sta­nie prze­do­stać się do ich świa­do­mo­ści. Po­czu­łem się jak bez­rad­ne dziec­ko ude­rza­ją­ce głową o mur.

Chcia­łem się na nich rzu­cić, kopać i tłuc pię­ścia­mi po gło­wie, aby w końcu mnie za­uwa­ży­li. W tejże chwi­li po­czu­łem jed­nak na karku cięż­ką rękę dziel­ni­co­we­go, sta­now­czym ru­chem cią­gną­cą mnie ku wyj­ściu.

– Dla­cze­go jest pan tak nie­po­słusz­ny, panie Ben­nett? – spy­tał, kiedy zna­leź­li­śmy się z po­wro­tem w szkla­nym ko­ry­ta­rzu. Jego nie­na­tu­ral­nie spo­koj­ny głos do­pro­wa­dzał mnie do sza­leń­stwa.

– Co robią tam ci lu­dzie? – wrza­sną­łem.

– Pro­szę się uspo­ko­ić panie Ben­nett. Mó­wi­łem panu prze­cież, że nie jest pan je­dy­nym Zie­mia­ni­nem, bio­rą­cym udział w na­szej misji.

– Misji? Ja­kiej misji? O czym pan bre­dzi Garp?

– My­śla­łem, że to już usta­li­li­śmy jaką rolę w na­szej misji speł­nia dziel­ni­co­wy Garp.

– Ustal­my teraz zatem jaką rolę w tej wa­szej misji speł­niam ja, a jaką ci lu­dzie – wark­ną­łem sta­now­czo, dając do zro­zu­mie­nia, że nie ruszę się z miej­sca, do­pó­ki wszyst­kie­go mi nie wy­ja­śni.

Prze­sta­łem się go bać. Nie wy­da­wał się groź­ny. Grozą na­pa­wa­ła mnie za to cała ta­jem­ni­ca, którą przede mną ukry­wał. Spoj­rzał na mnie tępym wzro­kiem i rzekł:

– Pro­szę pójść ze mną. Coś panu po­ka­żę.

To mó­wiąc, ru­szył z po­wro­tem w kie­run­ku owej sali z wi­do­kiem na Zie­mię. Po­ru­szał się dłu­gi­mi kro­ka­mi, aż zmu­szo­ny byłem za nim biec. Kiedy znowu zna­leź­li­śmy się na miej­scu, pa­no­ra­micz­ne okno zmie­ni­ło się w wiel­ki mo­ni­tor, po któ­rym za­czę­ły bie­gać ja­kieś ta­jem­ni­cze znaki i sunąć nie­zro­zu­mia­łe wy­kre­sy.

– Panie Ben­nett. Mó­wi­łem już panu, że nasza cy­wi­li­za­cja jest cy­wi­li­za­cją sztucz­nej, że tak się wy­ra­żę wa­szy­mi sło­wa­mi, in­te­li­gen­cji. W na­szym świe­cie nie ma już bio­lo­gicz­ne­go życia. Znamy je tylko z daw­nych ar­chi­wów, do­go­ry­wa­ją­cych na za­po­mnia­nych ser­we­rach. Na­to­miast cał­kiem nie­daw­no nasi ba­da­cze po­szu­ku­ją­cy wie­dzy o coraz dal­szych za­kąt­kach ko­smo­su od­kry­li pewną nie­zwy­kłą pla­ne­tę. Pla­ne­tę o wy­jąt­ko­wo sprzy­ja­ją­cych do życia wa­run­kach. Jej kli­mat po­dob­ny jest do tego, jaki pa­no­wał nie­gdyś na na­szej pla­ne­cie, a lądy po­ro­śnię­te są bujną, choć bez­ro­zum­ną we­ge­ta­cją, czymś, co wy na­zwa­li­by­ście ro­ślin­no­ścią. Zde­cy­do­wa­li­śmy się pod­jąć próbę jej ko­lo­ni­za­cji. Po­sta­no­wi­li­śmy za­sie­dlić ją nową, stwo­rzo­ną zu­peł­nie od pod­staw cy­wi­li­za­cją. Do tego nie­zbęd­ne nam były tylko in­te­li­gent­ne formy życia. Takie formy od­kry­li­śmy wcze­śniej na Ziemi. Je­ste­ście zu­peł­nie jak nasi przod­ko­wie. Przy­cho­dzi­cie na ten świat i od­cho­dzi­cie w cier­pie­niu. Ko­cha­jąc się i za­bi­ja­jąc, roz­pacz­li­wie po­szu­ku­je­cie praw­dy o sen­sie ist­nie­nia. Tylko wasze życie jest na to zbyt krót­kie. Od­le­głość ko­smicz­na po­mię­dzy nowo od­kry­tą pla­ne­tą a Zie­mią jest tak duża, że bra­kło­by wam życia, aby tam w cza­sie jego trwa­nia do­le­cieć. Wy­li­czy­li­śmy, że po­trzeb­nych jest dwa­na­ście ludz­kich po­ko­leń, aby wasi po­tom­ko­wie mogli tam do­trzeć i się osie­dlić.

Czar­no­skó­ry po­li­cjant od­wró­cił się w kie­run­ku ekra­nu i nagle na jego płasz­czyź­nie po­dzie­lo­nej na sze­reg mniej­szych mo­ni­to­rów wy­świe­tlił się obraz z róż­nych kamer. Każde z ujęć po­ka­zy­wa­ło wnę­trze po­dob­nej do mojej ka­ju­ty. W każ­dej z nich znaj­do­wa­ła się para Zie­mian. Była tam para Mu­rzy­nów i para Azja­tów, para śnia­dych bru­ne­tów i para ja­sno­skó­rych blon­dy­nów. Jedni tu­li­li się do sie­bie, inni ko­pu­lo­wa­li, a jesz­cze inni już od­po­czy­wa­li. Wresz­cie do­tar­ło do mnie to, co od paru chwil mówił.

– Ro­zu­mie pan teraz panie Ben­nett, na czym po­le­ga nasza misja?

Tylko jeden obraz róż­nił się od po­zo­sta­łych. W uję­ciu tej je­dy­nej ka­me­ry znaj­do­wa­ła się sa­mot­na ko­bie­ta. Spała chyba, choć trud­no było to stwier­dzić, gdyż jej twarz przy­sła­nia­ły bujne, rude loki.

– Do­brze się pan do­my­śla – kon­ty­nu­ował. – To pań­ska ka­ju­ta.

Przyj­rza­łem się na­giej ko­bie­cie. Nie­wąt­pli­wie nie była to drob­na, blon­d­wło­sa są­siad­ka, która od­wie­dzi­ła mnie z rana w łóżku.

– Po­wiem krót­ko panie Ben­nett. Jeśli chce pan jesz­cze dziś wró­cić na Zie­mię, musi pan do­koń­czyć za­da­nie.

– Jakie za­da­nie? – Wzdry­gną­łem się.

Wszyst­ko za­czę­ło ukła­dać się w mojej gło­wie. Mógł­bym nawet przy­znać, że miało to jakiś sza­lo­ny, bo sza­lo­ny, ale jed­nak sens. Wir­tu­al­ny świat, w któ­rym wciąż tkwił­bym, gdyby nie moje nie­obli­czal­ne, po­ran­ne za­cho­wa­nie, miał nam umoż­li­wić od­by­cie sto­sun­ku w celu po­czę­cia dziec­ka. Dziec­ka, które ci pie­prze­ni ko­smi­ci mieli na­stęp­nie upro­wa­dzić w prze­stwo­rza. Ale ja prze­cież z rana od­by­łem już sto­su­nek. A potem przy­szedł Garp z kon­tro­le­rem, żeby ode­słać mnie na Zie­mię… Co miał­bym jesz­cze do­koń­czyć?

– Chwi­la! – za­pro­te­sto­wa­łem, krę­cąc głową. – Coś mi tu nie pa­su­je. Skoro cze­goś nie zro­bi­łem, to po co przy­szedł pan do mnie z tą swoją ma­gicz­ną różdż­ką? Sam pan prze­cież mówił, że mie­li­ście mnie ode­słać do domu!

– Panie Ben­nett, nie­ste­ty przy pierw­szym po­dej­ściu zmar­no­wał pan na­sie­nie, roz­le­wa­jąc je po pod­ło­dze. Przy­sze­dłem wtedy pana zre­se­to­wać, żeby za­da­nie zo­sta­ło po­praw­nie wy­ko­na­ne raz jesz­cze, ale wszyst­ko pan po­psuł. Dla­te­go musi pan teraz panie Ben­nett udać się do swo­jej ka­ju­ty i po pro­stu za­płod­nić tę ko­bie­tę.

– Po pro­stu za­płod­nić? – wrza­sną­łem, cały trzę­sąc się z ner­wów. – My­śli­cie, że to takie pro­ste, jak dwa dodać dwa? Wiele widać o nas jesz­cze nie wie­cie. My­śli­cie, że co, że wy­star­czy wsa­dzić kij w tyłek i bę­dzie z tego ciąża? Pięć lat sta­ra­łem się o dziec­ko i nic z tego nie wy­szło. Może za bar­dzo chcia­łem, może za bar­dzo bałem się, że się nie uda, a może je­stem po pro­stu bez­płod­ny.

– Bar­dzo się pan myli, panie Ben­nett – od­parł spo­koj­nie. – Wasze ko­mór­ki roz­rod­cze zo­sta­ły przez nas do­kład­nie zba­da­ne. Są pra­wi­dło­we. Wszyst­kie wy­se­lek­cjo­no­wa­ne przez nas ko­bie­ty prze­cho­dzą dziś owu­la­cję. Ujmę to w ten spo­sób. Pój­dzie pan do ka­ju­ty, zrobi swoje i wraca do domu. Panie Ben­nett jest pan chyba w końcu męż­czy­zną?

 

*

 

Co to zna­czy być męż­czy­zną? Py­ta­nie to wał­ko­wa­łem w my­ślach ni­czym man­trę, czła­piąc szkla­nym ko­ry­ta­rzem wiel­kie­go, pu­ste­go, pod­ziem­ne­go par­kin­gu, w kie­run­ku je­dy­ne­go otwar­te­go por­ta­lu. Tego pro­wa­dzą­ce­go do mojej ka­ju­ty. Ka­ju­ty, która prze­sta­ła być moim sa­lo­nem. Nie było tam już mo­je­go łóżka, te­le­wi­zo­ra, ta­le­rza z to­sta­mi, ani ulu­bio­ne­go piwa. Nie cze­ka­ła też w niej po­cią­ga­ją­ca, na­sto­let­nia są­siad­ka. Cze­ka­ła za to inna, obca ko­bie­ta. Ko­bie­ta, le­żą­ca w swoim wła­snym przy­tul­nym bu­du­arze, peł­nym ko­bie­cych za­pa­chów i bi­be­lo­tów, w roz­grza­nym nagim cia­łem łóżku, cze­ka­jąc na cza­ru­ją­ce­go i na­mięt­ne­go ko­chan­ka. Czy bycie męż­czy­zną ozna­cza­ło po pro­stu po­sta­wie­nie na sztorc kopii i wzię­cie jej sztur­mem?

Spo­czy­wa­ła tam w ta­kiej samej pozie, w ja­kiej zo­ba­czy­łem ją na ekra­nie, zaj­mu­jąc śro­dek owej fos­fo­ry­zu­ją­cej niec­ki. Pod­cho­dząc do niej wol­nym kro­kiem, chcia­łem po­czuć w sobie siłę tego ry­ce­rza z bajki o śpią­cej kró­lew­nie, nie poczu­łem jej jed­nak. Za­miast świsz­czą­cych na wie­trze piór dy­go­ta­ły mi ze stra­chu nogi, a moja kopia smut­no zwi­sa­ła u pasa. Ale do­tar­łem do celu. Schy­li­łem się nad dziew­czy­ną i od­gar­ną­łem z jej twa­rzy garść krę­co­nych wło­sów. Nie spała. Pa­trzy­ła na mnie ja­sny­mi, do­brze mi zna­ny­mi oczy­ma.

To była Ewa.

Spoj­rza­ła za­lot­nie spod pół­przy­mknię­tych rzęs, wa­biąc ku­si­ciel­skim uśmie­chem lekko uchy­lo­nych ust. W tym mo­men­cie uzmy­sło­wi­łem sobie, że pa­trząc na mnie, widzi kogoś zu­peł­nie in­ne­go. Kogoś, kogo wprost z jej pra­gnień i ma­rzeń wy­ge­ne­ro­wał ten zwod­ni­czy ma­triks. I tym kimś z pew­no­ścią nie byłem nie­ste­ty ja.

Do­tkną­łem jej ust, a potem chwy­ci­łem za ramię i ener­gicz­nie po­trzą­sną­łem.

– Ewa! – krzyk­ną­łem. – Obudź się!

Nie zareagowała. Cho­ciaż do­tknę­ła mo­je­go po­licz­ka i czule po­ca­ło­wa­ła, tak na­praw­dę nie mia­łem z nią żad­ne­go kon­tak­tu. Jej tak bli­skie mi kie­dyś ciało wio­nę­ło chło­dem ko­smicz­nych pust­ko­wi.

Kiedy ode mnie ode­szła pró­bo­wa­łem oswo­ić rze­czy­wi­stość i na­uczyć się bez niej żyć. Chwy­ta­łem się ar­gu­men­tów po­twier­dza­ją­cych wy­my­ślo­ną tezę, że wresz­cie po­czu­ję, co to wol­ność i swo­bo­da. Wszyst­ko to były nie­ste­ty kłam­stwa. Bra­ko­wa­ło mi jej. Przez tych pięć lat, może nie ide­al­nych, cza­sa­mi trud­nych, ale byłem z nią szczę­śli­wy. Ona wi­docz­nie jed­nak nie była, skoro wy­star­czy­ło wąt­pli­we po­dej­rze­nie o mojej zdra­dzie, żeby spa­ko­wać wa­liz­ki i odejść.

– Nie zdra­dzi­łem cię nigdy, Ewa! – wy­szep­ta­łem, spo­glą­da­jąc jej pro­sto w oczy, ale te oczy pa­trzy­ły na kogoś in­ne­go. Dło­nie, które do­pie­ro co mnie ode­pchnę­ły, za­czę­ły do­ty­kać i tulić ciało tego nie­zna­ne­go mi męż­czy­zny. – Dla­cze­go nie dałaś sobie wy­tłu­ma­czyć, że te zdję­cia z pół­na­gą dziew­czy­ną w moim łóżku, wy­sła­ne na twój numer przez któ­re­goś z dow­cip­nych ko­le­gów, były tylko żar­tem? – ję­cza­łem, od­da­jąc się piesz­czo­tom. 

Nie­ustę­pli­we ra­mio­na oplo­tły mnie ni­czym bluszcz, wcią­ga­jąc na dno tej fos­fo­ry­zu­ją­cej musz­li, która za­pew­ne w oczach Ewy była mięk­kim i przy­tul­nym łóż­kiem. Jej po­ca­łun­ki były cie­płe i wil­got­ne tak jak i dotyk za­pra­sza­ją­ce­go mnie do środ­ka łona. Ale czy ja byłem na to go­to­wy? Rzu­ci­łem w tym kie­run­ku pełne wąt­pli­wo­ści spoj­rze­nie. Czy tam, po­mię­dzy no­ga­mi ko­bie­ty, bę­dą­cej prze­cież cią­gle moją żoną, znaj­do­wa­łem się jesz­cze ja, czy leżał tam już tylko on, ko­cha­nek z baśni o ty­siącu i jed­nej nocy, go­to­wy na to, aby dać jej mi­łość? Jęk­ną­łem za­pa­trzo­ny w kształ­t tak do­brze mi zna­nych pier­si, które za­ko­ły­sa­ły się nade mną pod wpły­wem jej ruchu. Mimo stra­chu, smut­ku i wąt­pli­wo­ści po­czu­łem jed­nak spo­kój.

Na chwi­lę za­po­mnia­łem o całym kosz­ma­rze, w któ­re­go środ­ku utkną­łem. O Gar­pie, stat­ku ko­smicz­nym i obcej cy­wi­li­za­cji. Groza, cho­ciaż nie do końca ją ro­zu­mia­łem, na chwi­lę ustą­pi­ła. Zu­peł­nie jakby wró­cił ma­triks i wnę­trze na­szej mał­żeń­skiej sy­pial­ni. Czu­łem za­pach ko­bie­ce­go ciała, osza­ła­mia­ją­cy wonią ró­ża­nych per­fum. Sły­sza­łem jej przy­spie­szo­ny od­dech i wy­ry­wa­ją­cy się coraz czę­ściej z ust dys­kret­ny jęk. Ja też byłem już coraz bli­żej, dla­te­go in­tu­icyj­nie prze­wró­ci­łem ją na plecy. Spoj­rza­łem w pełną roz­ko­szy twarz, w jej pi­ja­ne sek­sem oczy. Na kogo w tej chwi­li spo­glą­da­ła, czu­jąc zbli­ża­ją­ce się speł­nie­nie? Nie chcia­łem o tym my­śleć, dla­te­go na­mięt­nie ją po­ca­ło­wa­łem.

Tyle razy już to ro­bi­li­śmy…

Czy tu, za­gu­bio­nym gdzieś po­śród nie­skoń­czo­no­ści ko­smo­su, dane by nam było tak od strza­ła, tak po pro­stu po­cząć nasze dziec­ko?

Kiedy wreszcie wydostałem się z wnętrza fosforyzującej seledynową poświatą niecki i spojrzałem na leżącą tam wciąż Ewę, znów wyglądała jakby zapadła w sen. Tak bardzo chciałem ją z niego wybudzić i opowiedzieć wszystko, co się stało. Zerwałem się z miejsca. Zrobiłem to, co kazał mi Garp. Nadeszła jego kolej, aby wywiązał się ze zobowiązania i wrócił mnie na Ziemię. Nie mnie. Nas. Potrzebowałem natychmiast się z nim rozmówić, dlatego nabuzowany wybiegłem z kajuty. Nie musiałem go szukać. Stał w korytarzu. Swoim wzrostem zajmował całą jego średnicę. Czekał na mnie.

– Je­ste­śmy z pana dumni Panie Ben­nett – rzekł spo­koj­nie. – Teraz bę­dzie pan mógł wró­cić do domu.

Od­nio­słem wra­że­nie, że na jego twa­rzy po­ja­wił się nawet uśmiech. Wzią­łem to za dobrą wróż­bę, dla­te­go od razy wy­pa­li­łem.

– W takim razem pro­szę jak naj­szyb­ciej prze­nieść mnie tam razem z żoną.

– Pan już prze­cież nie ma żony, panie Ben­nett – od­parł tak lo­do­wa­tym gło­sem, że aż mnie zmro­zi­ło.

For­mal­nie cią­gle by­li­śmy mał­żeń­stwem. Ewa wnio­sła o roz­wód, ale po­stę­po­wa­nie są­do­we nie zo­sta­ło jesz­cze za­koń­czo­ne. Zresz­tą to nie była jego spra­wa, czy by­li­śmy, czy nie by­li­śmy już razem.

– Nic pan nie wie.

– Myśli pan, że nie wiemy, że pani Ben­nett od pana ode­szła? – cią­gnął – ow­szem, wiemy wszyst­ko. Z tego po­wo­du no­ta­be­ne zo­sta­li­ście wy­ty­po­wa­ni do na­szej misji. W związ­ku z tym, że nie je­ste­ście już razem, nie bę­dzie to dla pana pro­ble­mem, że pan po­wró­ci na Zie­mię, a pani Ben­nett zo­sta­nie tu z nami.

– Słu­cham? – Za­drża­łem z prze­ra­że­nia. – Dla­cze­go? – wy­du­ka­łem. – Dla­cze­go ona mia­ła­by tu zo­stać?

– My­śla­łem, że już wy­ja­śni­li­śmy, na czym po­le­ga nasza misja. Pani Ben­nett wraz z po­zo­sta­ły­mi ko­bie­ta­mi bę­dzie pierw­szym ogni­wem tego łań­cu­cha życia, o któ­rym panu mó­wi­łem. Dwa­na­ście po­ko­leń musi minąć, zanim wasi da­le­cy po­tom­ko­wie staną się pierw­szy­mi ludź­mi w nowym świe­cie.

– Dwanaście po­ko­leń na tym stat­ku? W ko­smo­sie? Od na­ro­dzin aż do śmier­ci? Prze­cież to jakiś hor­ror! – Unio­słem wzbu­rzo­ny głos. – Jak to sobie do cho­le­ry wy­obra­ża­cie?!

– Dla­te­go stwo­rzo­ny zo­stał ten pro­gram. Ten wir­tu­al­ny świat, w któ­rym i pan tu się obu­dził…

– Pro­gram, któ­re­go jedna głu­pia awa­ria spo­wo­do­wa­ła, że was zde­ma­sko­wa­łem. My­śli­cie, że one prę­dzej czy póź­niej się nie zo­rien­tu­ją?

– Ist­nie­je takie praw­do­po­do­bień­stwo – od­parł, po czym za­le­gła krót­ka cisza. – Bę­dzie­my jed­nak już da­le­ko stąd.

– Nie mo­że­cie po pro­stu za­mro­zić za­rod­ków i in­ku­bo­wać ich, kiedy już do­le­ci­cie do celu?

– To wąt­pli­wy po­mysł…

Czu­łem nor­mal­nie, jak ugi­na­ją się pode mną nogi. Ewa zo­sta­ła za­płod­nio­na moim na­sie­niem. Mia­łem zo­stać ojcem! I miał­bym ją tutaj, w ciąży z moim dziec­kiem zo­sta­wić samą?

– My­śli­cie, że mo­że­cie się bawić w Boga i w sześć dni stwo­rzyć nowy świat? – wrza­sną­łem.

– Nasze moż­li­wo­ści są nie­ogra­ni­czo­ne panie Ben­nett.

Cisza, która za­le­gła po tych sło­wach była jak lód, który w jed­nej chwi­li ścina wszyst­ko wokół.

– Nie zo­sta­wię tu mojej żony – wark­ną­łem, przyj­mu­jąc wo­jow­ni­czą po­sta­wę.

Spoj­rza­łem z byka na Garpa. Nie wy­glą­dał na kogoś, kto po­tra­fił­by wal­czyć. Ich cy­wi­li­za­cja może fak­tycz­nie wy­ro­sła już z cza­sów wojen ple­mien­nych i sto­so­wa­nia ja­kiej­kol­wiek prze­mo­cy. Z prze­ra­że­niem za­uwa­ży­łem za to, że sięga do kie­sze­ni, w któ­rej trzy­mał przed­tem ów kon­tro­ler.

– Panie Ben­nett – rzekł spo­koj­nie. – Udało się na­pra­wić to, co pan ze­psuł. Może pan wra­cać na Zie­mię.

Zbli­żył się do mnie, wy­cią­ga­jąc na po­twier­dze­nie swych słów ten przy­po­mi­na­ją­cy pióro przed­miot. Nie za­mie­rza­łem go znowu psuć. Wie­dzia­łem, że bę­dzie mi jesz­cze po­trzeb­ny. Rzu­ci­łem się w jego stro­nę szczu­pa­kiem, się­ga­jąc dło­nią za­pię­tej do pasa ka­bu­ry. Wal­ną­łem go z ca­łych sił głową w brzuch, aż od­rzu­ci­ło go na krok w tył, jed­no­cze­śnie wy­rwałem z fu­te­ra­łu po­li­cyj­ny re­wol­wer. Kon­tro­ler za­pło­nął ośle­pia­ją­cym bla­skiem, ale ja zdą­ży­łem od­sko­czyć już na metr.

– Za­bi­ję cię Garp – wrza­sną­łem, ce­lu­jąc w niego z pi­sto­le­tu. – Za­bi­ję, jeśli nie uwol­nisz na­tych­miast Ewy.

– To nie­moż­li­we panie Ben­nett.

– Liczę do trzech. Raz… dwa…

– Pro­szę się uspo­ko­ić. Pro­szę nie robić głupstw – pró­bo­wał per­swa­do­wać, ale byłem zde­ter­mi­no­wa­ny.

– Trzy…

Na­ci­sną­łem spust. Huk wy­strza­łu roz­legł się ogłu­sza­ją­cym echem po ogrom­nej pu­stej prze­strze­ni. Kula tra­fi­ła w klat­kę pier­sio­wą. W samo serce. Przez dziu­rę w po­li­cyj­nym mun­du­rze rzy­gnę­ła spie­nio­na krew.

– Pro­szę się uspo­ko­ić. – Jak gdyby nigdy nic się nie stało wciąż prze­ma­wiał spo­koj­nym gło­sem, ni­czym na­gra­na na se­kre­tar­ce wia­do­mość.

Wy­ce­lo­wa­łem w twarz i wy­strze­li­łem po raz drugi. Po­cisk wle­ciał cen­tral­nie w jego oko. Krwo­tok z roz­trza­ska­ne­go oczo­do­łu mo­men­tal­nie zalał pół twa­rzy Mu­rzy­na. Zu­peł­nie tym się jed­nak nie przej­mu­jąc, ru­szył w moją stro­nę. Strze­li­łem po raz trze­ci. Tym razem w czoło. Był już tak bli­sko, że kula roz­pła­ta­ła mu pół czasz­ki. Przez wiel­ką jak pięść dziu­rę zo­ba­czy­łem jego mózg. Mózg nie­zbyt roz­gar­nię­te­go po­li­cjan­ta, ale jed­nak czło­wie­ka, miesz­kań­ca mojej pla­ne­ty.

– Ja­ku­bie Ben­nett! – Jego głos bul­go­tał, wy­rzu­ca­jąc z ust wraz ze sło­wa­mi stru­mie­nie krwi. – Przez pana głu­pie za­cho­wa­nie dziel­ni­co­wy Garp nie bę­dzie mógł po­wró­cić do swo­je­go domu.

Nie ob­cho­dzi­ło mnie to. Adrenalina bu­zo­wała w każ­dej ko­mór­ce mo­je­go ciała. Czar­no­skó­ry po­li­cjant, mimo kom­plet­nie roz­wa­lo­nej głowy, trzy­mał się wciąż mocno na no­gach. Krew stru­mie­nia­mi pły­nę­ła na po­sadz­kę, pla­miąc ją w bru­nat­ne za­cie­ki, ale on cią­gle pró­bo­wał mnie do­paść. Świa­tło kon­tro­le­ra bły­snę­ło tuż przed moją twa­rzą. Zro­bi­łem unik, jeden drugi. Po trze­cim zwo­dzie stra­ci­łem jed­nak rów­no­wa­gę i ru­ną­łem na zie­mię. Za­mar­łem, wpa­trzo­ny w zbli­ża­ją­cy się świe­tli­sty punkt. 

Po chwi­li wszyst­ko znik­nę­ło.

 

*

 

Te­le­fon ko­mór­ko­wy leżał tam, gdzie za­wsze go od­kła­da­łem, idąc spać. Na półce nad łóż­kiem, obok sta­re­go tran­zy­sto­ro­we­go radia, które do­sta­łem dawno temu od ojca. Ba­te­ria w te­le­fo­nie nie­ste­ty padła. Szyb­ko mu­sia­łem pod­łą­czyć ją do ła­do­war­ki. Do­pie­ro po chwi­li ekran roz­bły­snął po­wi­tal­nym lo­giem pro­du­cen­ta. Mu­sia­łem od­cze­kać jesz­cze chwi­lę nim po­ja­wi­ła się go­dzi­na i data.

– Nie­moż­li­we – wy­beł­ko­ta­łem.

Raz jesz­cze zer­k­ną­łem na datę. Ty­dzień z mo­je­go życia gdzieś wy­pa­ro­wał. Na pasku po­wia­do­mień za­czę­ły wy­świe­tlać się ko­lej­ne nie­ode­bra­ne po­łą­cze­nia i wia­do­mo­ści. Było tego za­trzę­sie­nie. Ko­le­dzy z pracy, szef, po­wi­nie­nem się tym mar­twić, jed­nak bar­dziej zmar­twi­ły mnie nie­ode­bra­ne te­le­fo­ny od te­ścia. Prze­cież pra­wie nigdy do mnie nie dzwo­nił.

Pod­nio­słem się z łóżka, ale wtedy coś strze­li­ło w moim bio­drze, jakby noga wy­sko­czy­ła ze stawu. O mało nie upa­dłem na pod­ło­gę. Za­ta­cza­jąc się, trą­ci­łem pustą bu­tel­kę po piwie, wzią­łem ją do ręki i od­ru­cho­wo spoj­rza­łem na ety­kie­tę. Jak to le­cia­ło? Wszyst­ko się zmie­nia tylko nie ta ety­kie­ta? Coś się na­praw­dę kurwa zmie­ni­ło! Ku­le­jąc jak in­wa­li­da, po­wlo­kłem się do ła­zien­ki. Byłem słaby, jak­bym prze­szedł po­waż­ną cho­ro­bę. Kiedy po szyb­kim prysz­ni­cu sta­ną­łem na wadze, oka­za­ło się, że stra­ci­łem dzie­sięć ki­lo­gra­mów.

Roz­wa­ża­nia na ten temat po­sta­no­wi­łem zo­sta­wić sobie na póź­niej. Wy­to­czy­łem się z domu, wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem z pi­skiem opon, jakby cze­ka­ła mnie co naj­mniej po­dróż na drugi kra­niec kraju. Od domu te­ściów dzie­li­ły mnie na­to­miast trzy prze­czni­ce.

– Ben­nett? – Teść był po­staw­nym, łysym męż­czy­zną do­bi­ja­ją­cym już do za­słu­żo­nej eme­ry­tu­ry. Otwo­rzył mi w krót­kich ga­ciach i wy­mię­tym pod­ko­szul­ku, i na­tych­miast wpu­ścił do środ­ka. – Gdzieś ty się do cho­le­ry po­dzie­wał?

– Szu­ka­łem Ewy – wy­mam­ro­ta­łem, nie wie­dząc co po­wie­dzieć.

– Co? – uniósł głos, jakby był głu­chy.

– Od­na­la­zła się? – spy­ta­łem głu­pio.

– Minął ty­dzień czło­wie­ku. Nie sądzę, żeby kto­kol­wiek jesz­cze wie­rzył, że znaj­dzie się żywa. Chyba że ty wiesz coś wię­cej? – oży­wił się nagle.

– Nie­ste­ty nie – skła­ma­łem.

Czy ktoś jesz­cze wie­dział o tym, co i ja wie­dzia­łem? Nie zna­łem od­po­wie­dzi na to py­ta­nie. Pewne było tylko to, że Ewa nie wró­ci­ła i że już nie wróci. Po­czu­cie nie­od­wra­cal­nej stra­ty ude­rzy­ło mnie obu­chem w głowę sto­kroć moc­niej niż świa­do­mość prze­ra­ża­ją­cych ta­jem­nic ko­smo­su. Tam, gdzieś da­le­ko stąd, uwie­rzy­łem nagle, że wszyst­ko, co złe w moim życiu, mo­gło­by wresz­cie minąć, gdyby to dziec­ko przy­szło na świat. Na ten nasz, nie­zro­zu­mia­ły, pie­przo­ny świat…

Wy­sze­dłem z domu te­ściów, wsia­dłem do auta i z bez­sil­nej wście­kło­ści trza­sną­łem drzwia­mi. Za­pa­li­łem sil­nik i ru­sza­jąc, włą­czy­łem radio. W gło­śni­kach za­skrze­czał głos spi­ker­ki:

,,Na­ukow­cy wciąż spie­ra­ją się nad przy­czy­ną wczo­raj­sze­go znik­nię­cia ob­ser­wo­wa­ne­go od dwóch ty­go­dni me­te­oro­idu. Za­re­je­stro­wa­ny za po­mo­cą te­le­sko­pów ta­jem­ni­czy roz­błysk, po­prze­dza­ją­cy jego de­ma­te­ria­li­za­cję, rodzi coraz to now­sze hi­po­te­zy".

Przed ocza­mi sta­nął mi widok ko­me­ty su­ną­cej spo­koj­nie po roz­gwież­dżo­nym nie­bie. Ale to prze­cież nie była ko­me­ta ani żaden me­te­or! To był mię­dzy­ga­lak­tycz­ny sta­tek, który wresz­cie opu­ścił ziem­ską or­bi­tę i od­le­ciał w nie­osią­gal­ne dla ludz­ko­ści prze­strze­nie ko­smo­su.

Spoj­rza­łem w niebo. Słoń­ce tego dnia pra­ży­ło bez­li­to­śnie.

Koniec

Komentarze

Tekścik łączący przaśną codzienność ze sporą dozą szaleństwa. 

Te piwka w ogródku przypomniały mi nieodżałowanego MPJ 78. Klimat smętnie-zabawny, z takim działkowym stoicyzmem. 

No, a potem pstryk i kosmos, obce cywilizacje i ładny seks, plastyczny i apetyczny;)

I chociaż to nie do wiary, całość się spina;)

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Przyłączam się samowolnie, nie pytając o zgodę, do komentarza Ambush. Nie ująłbym tego lepiej. :)

Pomysł podobał mi się bardzo. Znalazłam trochę potknięć językowych.

Cieszę się pusia, że Ci się spodobało. Wszelkie potknięcia jestem gotów poprawić :)

Nie dziwię się, że Jakub przez większą część opowiadania zupełnie nie wie, co się z nim dzieje, bo wielce szokujące są okoliczności, w których przyszło mu przeżywać niezwykłe wydarzenia.

I wcale mi się nie podoba, że jakieś istoty z kosmosu postanowiły eksperymentować na ludziach, bo zachciało im się kolonizować odkrytą właśnie szalenie odległą planetę.

Czytałam tę historię dość zaintrygowana opisanymi wypadkami i trochę rozczarowana finałem.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Psyk­nął otwie­ra­ny kap­sel. → Czy bohater na pewno otwierał kapsel, czy raczej butelkę z piwem? Psyknął kapsel, czy raczej wydostający się z butelki gaz?

 

Ewa cze­ka­ła na mnie w tej ele­ganc­kiej su­kien­ce, którą ubie­ra­ła tylko od świę­ta. → W co ubierała sukienkę???

Sukienkę, tak jak każdą odzież, można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nią, wystroić się w nią, ale żadnej odzieży nie można ubrać!!!

 

Na pod­jeź­dzie stało jej małe Su­zu­ki… → Na pod­jeź­dzie stało jej małe su­zu­ki

Nazwy samochodów piszemy małą literą. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

 

Spoj­rza­łem raz jesz­cze w niebo, ale tym razem… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Znów spoj­rza­łem w niebo, ale tym razem

 

Jak widać, się my­li­li.Jak widać, my­li­li się.

 

I tak mia­łem do­brze, bo na po­sła­niu współ­lo­ka­to­ra za­snę­ło razem dwóch fa­ce­tów. Tym razem w gło­wie mia­łem wiel­ką… → Czy to celowe powtórzenie?

 

De­li­kat­ne jak kro­ple desz­czu po­ca­łun­ki zmy­sło­wo spły­nę­ły po mojej skó­rze. → A może: Pocałunki, de­li­kat­ne jak kro­ple desz­czu, zmy­sło­wo spły­nę­ły po mojej skó­rze.

 

wy­da­rzy­ło się zbyt szyb­ko, wszyst­ko było tak nie­spo­dzie­wa­ne, że zu­peł­nie nie wie­dzia­łem, co o tym my­śleć. Pod­nio­słem się z po­pla­mio­nej po­ście­li, do­pie­ro upew­niw­szy się, że wy­szła, dys­kret­nie strze­la­jąc drzwia­mi. Usia­dłem, ale tak za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, że mu­sia­łem się z po­wro­tem po­ło­żyć. → Lekka siękoza.

 

że wy­szła, dys­kret­nie strze­la­jąc drzwia­mi. → Strzelanie kojarzy się z hukiem, a nie przypuszczam, żeby drzwi miały tłumik. Nie bardzo też wiem, na czym polega dyskretne strzelanie.

Proponuję: …że wy­szła, lekko trzaskając drzwia­mi.

 

Pod­sze­dłem do stołu i się­gną­łem po tosta.Pod­sze­dłem do stołu i się­gną­łem po tost.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika tost.

 

Czar­na płasz­czy­zna unio­sła się w górę ni­czym ża­lu­zja → Masło maślane – czy coś może unieść się w dół? Brak kropki na końcu zdania.

 

Garp, ko­smo­nau­ta, ra­czej ko­smi­ta … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Dokąd mogły wieźć po­zo­sta­łe ko­ry­ta­rze… → Dokąd mogły wieść po­zo­sta­łe ko­ry­ta­rze

Sprawdź znaczenie czasowników wieźćwieść.

 

– Ej, ty! – Tra­ci­łem go w ramię… → Literówka.

 

Spoj­rzał na mnie tylko swoim tępym wzro­kiem… → Czy mógł spojrzeć czymś jeszcze, w dodatku cudzym?

Wystarczy: Spoj­rzał na mnie tępym wzro­kiem

 

Spała chyba, choć cięż­ko było to stwier­dzić… → Spała chyba, choć trudno było to stwier­dzić…

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Jakie za­da­nie? – wzdry­gną­łem się.– Jakie za­da­nie? – Wzdry­gną­łem się.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Myśli pan, że nie wiemy, że pani Ben­nett od pana ode­szła? – cią­gnął – Ow­szem, wiemy wszyst­ko. – Myśli pan, że nie wiemy, że pani Ben­nett od pana ode­szła? – cią­gnął – ow­szem, wiemy wszyst­ko.

 

– Słu­cham? – za­drża­łem z prze­ra­że­nia.– Słu­cham? – Za­drża­łem z prze­ra­że­nia.

 

– Myślałem, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy, na czym polega nasza misja. → A może wystarczy: – Myślałem, że już wyjaśniliśmy, na czym polega nasza misja.

 

Nasz możliwości są nieograniczone panie Bennett.Nasze możliwości są nieograniczone, panie Bennett.

 

próbował perswadować, ale ja byłem zdeterminowany. → Zbędny zaimek.

 

Jak gdyby nigdy nic się nie stało wciąż przemawiał tym swoim spokojnym głosem… → Wystarczy: Jak gdyby nigdy nic się nie stało, wciąż przemawiał spokojnym głosem

 

gdzie za­wsze go od­kła­da­łem, kła­dąc się spać. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …gdzie za­wsze go od­kła­da­łem, idąc spać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję niezawodna regulatorzy.

Poprawki wykonane.

Co do dużej litery Suzuki zastosowałem się do poniższych zasad (Zał. 1, pkt 2):

https://rjp.pan.pl/zmiany-pisowni

 

Bardzo proszę, Sajmonie15. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

 

Co do dużej litery Suzuki zastosowałem się do poniższych zasad (Zał. 1, pkt 2):

https://rjp.pan.pl/zmiany-pisowni

Te zasady będą obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku, więc teraz nazwa auta napisana wielką literą jest błędem. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sajmonie, twoja skrzynka puchnie od nieprzeczytanych wiadomości. ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Nietypowi kosmici. Podobała mi się koncepcja SI, która została po cywilizacji. Nie wiem, z czego została zbudowana, skoro mogła przetrwać każdy kataklizm, ale pomysł fajny.

Ciekawe, ile tam musiało być par, żeby zapewnić wystarczającą różnorodność genetyczną nowej cywilizacji…

Trochę dziwne, że aż tyle osób porwano z jednego obszaru – bohater, jego żona, dzielnicowy. Statystycznie mało prawdopodobne, ale rozumiem, że potrzebne do fabuły.

Babska logika rządzi!

Rzeczywiście Finklo nie sposób się z Tobą nie zgodzić, że pewne elementy science zostały trochę naciągnięte na rzecz luźnych odwołań do symboliki biblijnej. Tym niemniej dziękuję za głos :)

Zimne, ledowe światło

Hmm. Może lepiej: zimne światło ledów? Bo nie piszemy "świecowe światło", nie?

Chłodny przeciąg niczym z otwartej lodówki zawiewał z pustego domu.

Hmm. Czy przeciąg zawiewa? W sumie nie wiem, co robi, ale chyba nie zawiewa… https://wsjp.pl/haslo/podglad/55823/zawiewac/5172613/chlodem Może najlepiej byłoby: Z pustego domu, jak z otwartej lodówki, zawiewało chłodem.

ale ostatnio wyjątkowo rozkwitła

Wyjątkowo?

Cała ulica wiedziała, że zamieszkała

Rym.

Z Bogiem tato

Wołacz oddzielamy: Z Bogiem, tato.

odparłem ironicznie,

Ironia jest widoczna w wypowiedzi, nie tłumacz tego.

W każdym razie wystarczająco długo, żeby przyzwyczaić się do mówienia: „tato".

Hmm.

nim spośród trzasków i pisków wydobył się głos

Hmmmmmm.

Sprawdzane jest

Germanizm. My używamy raczej strony czynnej, ewentualnie form nieosobowych. W ogóle trochę to radio niepodobne do prawdziwego (którego muszę słuchać minimum dwie godziny dziennie, bo starzy ludzie).

zamyśliłem się nad odpowiedzią na pytanie

W zasadzie mógłby się zamyślić nad samym pytaniem – to już implikuje odpowiedź.

Miałam cię raczej za nudziarza, ale ty jesteś zwykłym łajdakiem!

Faktycznie, teatralnie to wygląda. Ale chyba tak ma być.

ciągnąc za sobą walizki i przez otwarte drzwi wytoczyła je na zewnątrz

Hmm.

Na podjeździe stało jej małe Suzuki, czekające już z podniesioną klapą bagażnika.

A nie zauważył go wcześniej?

Jednak zanim zdążyłem zagrzebać się w pościeli, dość niespodziewanie, zważywszy na późną porę, zadzwonił dzwonek u drzwi.

Wtrącenia utrudniają parsowanie – są potrzebne? Tj. potrzebujesz tych informacji? Wiemy już, że jest wieczór i raczej się domyślamy, że bohater nie oczekuje gości.

Niechętnie powlokłem się

A można się wlec chętnie?

Kiedy kilka dni temu, gdy po raz pierwszy pojawiła się informacja o tajemniczym zniknięciu policjanta w naszym mieście, ludzie zaczęli gadać, że chodzi właśnie o Garpa.

"Kiedy" nic tu nie pomaga, tylko mąci. Ciachnij.

Spojrzał na mnie tylko tępym wzrokiem

Skąd ta maniera spoglądania wzrokiem, doprawdy nie wiem i nie rozumiem. Tylko spojrzał na mnie tępo. I już. O ileż ekonomiczniej.

Postanowiłem błyskawicznie uciąć jego spekulacje.

Hmm.

Milcząc, odwrócił się w moją stronę i wyższy o głowę, spojrzał z góry takim dziwnym, pustym wzrokiem, że aż przeszedł mnie dreszcz.

To brzmi tak, jakby nagle stał się wyższy o głowę. Wiemy, że policjant jest wyższy, więc może tak: Milcząc, odwrócił się w moją stronę i spojrzał z góry tak dziwnie, tak beznamiętnie, że aż przeszedł mnie dreszcz.

Wyłaniający się spod otwieranych powoli powiek obraz nachylonej tuż nade mną dziewczyny, nie był czymś normalnym na obecnym etapie mojego życia

Nie dawaj przecinka między podmiot a orzeczenie: Wyłaniający się zza powoli otwieranych powiek obraz nachylonej tuż nade mną dziewczyny nie pasował do mojego obecnego życia.

pytającym wzrokiem

Pytająco.

co wydarzyło się minionego wieczora

Szyk: co się wydarzyło minionego wieczora.

Nie pamiętałem nic ponadto, że szukano

Brzmi to dziwnie archaicznie przy akcji wyraźnie rozgrywającej się na współczesnych amerykańskich przedmieściach. Może lepiej: Nie pamiętałem niczego poza tym, że szukano.

mój wzrok momentalnie zanurkował niżej

A mógł nurkować wyżej? Poza tym lepsze spojrzenie, a i zaimek niepotrzebny.

idealnie zaokrąglonych liniach

?

delikatnej pieszczoty

Pieszczota z definicji jest delikatna, ale "zaciskanie palców" na czymkolwiek delikatne nie jest.

Zacząłem się zastanawiać, jak daleko potoczyły się wydarzenia

?

mgłę porannego kaca

Czy jest sens zaznaczać, że porannego? Ponadto – seksy lepiej zaznaczyć w tagach. Ja na przykład ich nie lubię, nie tylko ze względu na częstą ich towarzyszkę – purpurę.

Pocałunki, delikatne jak krople deszczu, zmysłowo spłynęły po mojej skórze.

Purpurowe jak reklama perfum.

pewne siebie poczynania

Poczynania nie mogą być pewne siebie.

Opuściłem poplamioną pościel, dopiero upewniwszy się

Tu bez przecinka.

Podjąłem drugą próbę podniesienia się z łóżka

Hmm.

Do mych nozdrzy dotarł jakiś przyjemny zapach.

Archaizacja może tu służyć tylko ironii. Służy?

Nie wiedziałem wprost

A pośrednio wiedział? Szyk niesie informację. Ale ja napisałabym prościej: Nie miałem pojęcia.

wiszący obok otrzymanego od babci na osiemnaste urodziny obrazu, przedstawiającego walkę Jakuba z aniołem

Tak sobie się to parsuje.

Wstałem by włączyć

Wstałem, by włączyć.

Co tu się do cholery działo?

https://pl.wikipedia.org/wiki/Mowa_pozornie_zale%C5%BCna : Co tu się, do cholery, dzieje?

Zacząłem zastanawiać się, gdzie u licha zniknęła dziewczyna.

Zacząłem się zastanawiać, gdzie, u licha, zniknęła dziewczyna.

pyszną, poranną niespodziankę?

Bez przecinka. Ha, ha, jeśli on nie jest w kosmickim zoo, to będę zdziwiona.

ukazała się niestety ogromna sylwetka

Bez przecinków wygląda to tak, jakby żałował ogromu, nie ukazania: ukazała się, niestety, ogromna sylwetka.

krzyknąłem niemalże

? Niemal krzyknąłem, może?

Coś mną aż wstrząsnęło na ten niespodziewany, a budzący dziwny lęk przed wydarzeniami zeszłego wieczora, widok.

Dziwnie niezgrabne zdanie, bardzo infodumpowe. Nie ma potrzeby podsumowywania tego, co pisałeś przez ostatnie kilkanaście akapitów.

Murzyn w policyjnej czapce i granatowym mundurze, ruszył

Bez przecinka. https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842850

na pasie wisiała

U pasa wisiały.

Co pan do cholery robi?

Wtrącenie: Co pan, do cholery, robi?

– Proszę się nie denerwować panie Bennett – odparł spokojnym głosem.

– Proszę się nie denerwować, panie Bennett – odparł spokojnie.

Złapałem jego potężne przedramię

Skasowałabym zaimek.

takim samym, jak zeszłego wieczora błyskiem

Nie dam głowy za ten przecinek.

Byłem niższy o głowę i lżejszy o połowę,

Rym, mocno się rzuca w oczy, bo wstawiłeś go na akcentowane miejsca. Wyrzucić go nijak, ale można osłabić: Byłem niższy o głowę i o połowę lżejszy.

musiało się zapewne malować

To musiało – czy zapewne?

Poszedłem za ciosem i wyłamując mu do tyłu ramię, unieruchomiłem na podłodze.

Hmm.

Tymczasem pióro, czy co to było, wyślizgnęło się z jego palców i wciąż płonąc niepokojącym światłem, potoczyło się pod samą ścianę, i zgasło.

Anglicyzm: Tymczasem pióro, czy co to było, wyślizgnęło mu się z palców i, wciąż płonąc niesamowitym światłem, potoczyło się pod samą ścianę i zgasło. "Niesamowitym" jest tylko odrobinę lepsze od "niepokojącym", ale ja też nie zawsze mam dobry pomysł.

Gołe ściany pomieszczenia lśniły trupiozieloną luminescencją

Luminescencja to lśnienie: Gołe ściany lśniły trupiozielono.

z wysiłku, który musiał podjąć, aby spróbować wstać

Hmm.

To musiały być zapewne drzwi.

Albo musiały, albo zapewne. Męska decyzja.

czarna szyba lub pleksa

Szyba może być z pleksy, zresztą człowiek przestraszony nie zwraca uwagi na tę niewielką różnicę w połysku.

zawołał za mną podniesionym głosem

A można wołać inaczej?

Kątem oka zobaczyłem leżący wciąż pod ścianą ów tajemniczy przedmiot w kształcie wiecznego pióra.

Tak sobie się to parsuje.

Zanim Garp zdołał wstać, dobiegłem tam i chwyciłem go w dłoń.

Sztucznie przedłużone, a scena ma być dynamiczna: Zanim Garp zdołał wstać, porwałem tę rzecz.

które ku mojej uldze zaczęły się przede mną otwierać

Można by to zdynamizować.

Poza okrągłym otworem wyjściowym rozciągała się ogromna, ciemna przestrzeń.

Za okrągłym otworem rozciągała się ciemność.

Wypełniała ją ta dziwna fluorescencyjna poświata.

Zaraz, przed chwilą było ciemno?

momentalnie wyrżnąłem w coś całym pędem

Hmm.

z okrągłych drzwi poprzez pustą przestrzeń prowadzi korytarz

Przez, a poza tym – hmm.

Rura, wyginając się łukiem, zwracała się w kierunku majaczących gdzieś w oddali krańców hali.

Czy rura może się zwracać? Wiodła, może.

pomieszczenia pełne luminescencji

Hmm? Nie do końca wiem, jak to wszystko wygląda.

nie przypominały niczego, co dotychczas widziałem

Zapewniasz.

lochy, czy podziemia

Tu bez przecinka.

Biegłem zdyszany słysząc za plecami

Biegłem zdyszany, słysząc za plecami.

Byłem już dwa metry od portalu, kiedy ten otworzył się tuż przed moim nosem.

Metry nic nie mówią: Byłem już o skok od portalu, kiedy ten otworzył mi się przed nosem.

Obszerne pomieszczenie znajdujące się po drugiej stronie przypominało salę kinową.

Tnij zbędne słowa: Obszerne pomieszczenie po drugiej stronie przypominało salę kinową.

Wbiegłem w nią dosłownie kilka kroków i stanąłem jak wryty.

Wbiegłem i dosłownie po kilku krokach stanąłem jak wryty.

W miejscu, gdzie przekroczyłem portal, panowała prawie całkowita ciemność,

Dobra, to w końcu było tam jasno czy ciemno?

Ekran przedstawiał niezwykły widok. Był to widok naszej planety, Ziemi, oglądanej jak gdyby z kosmosu. Obraz był bardzo rzeczywisty.

Ukrywanie, a ekran nie przedstawia widoku: Na ekranie widniała Ziemia oglądana z kosmosu, jasna i wyraźna.

wirowały pochmurne niże baryczne

Niże nie są pochmurne, najwyżej niosą chmury.

pojawił się niestety dzielnicowy Garp

"Niestety" można wydzielić, albo i wyciąć – wiemy, że Garp nie należy do widoków, które bohater chce oglądać.

Ominął mnie spokojnym krokiem

Po co zaznaczać ten "spokojny krok" (i robić z niego substancję)? Ominął i już.

Proszę usiąść panie Bennett

Brak przecinka.

podsuwając w moją stronę krzesło

Podsuwając mi krzesło.

na komisariacie, którego zasięg nie ograniczał się tylko do dzielnicy

Komisariat ma zasięg?

– Liczę, że w końcu dowiem się, co tu się dzieje

– Liczę, że w końcu się dowiem, co tu się dzieje. "Się" trochę nadużywasz, a stawianie go w miejscach akcentowanych dodatkowo zwraca na to uwagę.

Po początkowym wyrzucie adrenaliny i bojowym zrywie ogarnęło mnie poczucie bezsilności

Trochę zapewniające.

ani tym bardziej, w jaki sposób

Albo: ani, tym bardziej, w jaki sposób; albo bez przecinka.

uszkodził pan niestety kontroler

"Niestety" wydziel, to wtrącenie.

zajęczałem, unosząc wzrok na ogromny ekran

Jęknąłem, spoglądając na ogromny ekran.

W takim razie, gdzie teraz jesteśmy?

Bez przecinka.

To, co pan widzi za moimi plecami to pana planeta.

To, co pan widzi za moimi plecami, to pana planeta.

Na szczęście policjant patrzył na mnie spokojnym wzrokiem i nie wykazywał żadnych agresywnych zamiarów.

Na szczęście policjant patrzył na mnie spokojnie i nie okazywał żadnych agresywnych zamiarów.

z lepiej niż wasza rozwiniętej cywilizacji…

Hmm. Nie filozoficzne hmm (bo idea jest prosto z filmu klasy B, ale wyraźnie tak ma być), tylko językowe hmm.

z którego do jasnej kurwy nie mogę się obudzić

Nieparlamentarne wtrącenia też wydzielamy przecinkami.

krzyknąłem zdenerwowany jeszcze bardziej.

Całe to didascale tylko osłabia efekt, wprowadza dystans – czytelnik zauważył, że bohater jest zdenerwowany, bo nie da się tego nie zauważyć – a Ty jednak mu to tłumaczysz. The lady doth protest too much.

Nasz sposób komunikacji uniemożliwia wzajemne zrozumienie.

Mmmm. Skrót myślowy?

W tym momencie panie Bennett przez usta dzielnicowego Garpa

Wtrącony wołacz: W tym momencie, panie Bennett, przez usta dzielnicowego Garpa.

Znowu zarechotałem, kryjąc paraliżujące mnie przerażenie.

Zapewniasz.

Było w tym coś demonicznego; patrzeć na poczciwą, choć ponurą twarz wielkiego czarnoskórego policjanta, jednocześnie słysząc głosy, które opętały jego ciało.

Tu też. I to nie głosy go opętały.

Nasza cywilizacja panie Bennett jak już panu wspomniałem, znajduje się na dużo wyższym szczeblu rozwoju niż ziemska. Życie biologiczne, rozumiane tak jak na Ziemi, na naszej planecie dawno już przestało istnieć…

Nasza cywilizacja, panie Bennett, jak już wspomniałem, znajduje się na dużo wyższym szczeblu rozwoju niż ziemska. Życie biologiczne, rozumiane tak, jak na Ziemi, na naszej planecie dawno już przestało istnieć…

(sorry XD)

Mimo strachu zacząłem odczuwać swoistą ciekawość tych absurdalnych rewelacji, wypowiadanych ustami dzielnicowego.

Niezgrabne i zapewniające.

Nie panie Bennett

Nie, panie Bennett.

Warunki klimatyczne uniemożliwiły im dalszą egzystencję.

Hmm? A nie zmiana warunków?

oddychać odpowiednią mieszanką gazów, ani utrzymywać optymalnej temperatury ciała

Tu bez przecinka, a elektronika też potrzebuje paru stopni powyżej zera, bo padnie.

z najwyższą kosmiczną prędkością

?

Dla nas czas nie istnieje, bo nie ogranicza nas śmierć.

Czas jest miarą zmian, entropia rośnie, a wszystko ma swój koniec. Ulubiona_emotka_Baila

Jako jedyny uszkodził pan za to kontroler.

Może tak: Natomiast jako jedyny uszkodził pan kontroler.

Teraz gdy

Teraz, gdy.

powiedzmy do wieczora na wypuszczenie

Powiedzmy, do wieczora, na wypuszczenie.

Uniosłem dłoń i położyłem kontroler na biurku.

Czy mógł go położyć, nie ruszając ręką? Nie, więc nie ma co tego zaznaczać.

przedmiot zniknął w znajdującej się w środku zapadni

Hmm. Co to jest "zapadnia"?

Jako dowód na to, że nie śniłem, ani nie zwariowałem, wziąłem fakt,

Za dowód na to, że nie śnię, ani nie zwariowałem, uznałem fakt.

Czy aż tak byłem tego ciekawy?

Czy byłem tego aż tak ciekawy?

Potrzebowałem jakiegoś argumentu, aby uwierzyć w chociaż jedno słowo wypowiedziane ustami dzielnicowego

Argument to nie to samo, co dowód. Reszta – hmm.

Byłem już od niego na krok.

Byłem już o krok od niego.

Tak jak się tego spodziewałem

Tak, jak się spodziewałem.

wypadł z jego rąk

Wypadł mu z rąk.

czy w mojej celi było również coś takiego, ale tu wzrok przyciągnęła od razu znajdująca się w samym jego środku owalna niecka

Jeśli celi, to w jej środku. Nie skacz tak po rodzajach.

wypełniona silnym fosforycznym światłem

Lepiej: jaskrawym. A “fosforyczny” to “świecący”.

Z przerażeniem zauważyłem, że w jej podobnym do olbrzymiej muszli wnętrzu znajdowały się dwie nagie ludzkie sylwetki.

C.t., ale w ogóle można to skrócić: Z przerażeniem zobaczyłem w jej podobnym do olbrzymiej muszli wnętrzu dwie nagie ludzkie sylwetki.

Kobieta klęczała na czworakach

Hmm.

nie zastanawiając się zupełnie nad intymnością rozgrywającego się przede mną aktu

To nie po polsku. To nie akt ma intymność, tylko ludzie.

Nie obchodziło mnie to, co robi

Tu jednak: robił.

Ze zgrozą spostrzegłem, że zupełnie jakby nic się nie stało, jego kobieta

Trochę przedłużasz i zapewniasz: Jakby nic się nie stało, kobieta.

kontynuując przerwaną na chwilę erotyczną scenę

… to nie film.

ci ludzie muszą przebywać w takim samym wirtualnym świecie

Anglicyzm: ci ludzie przebywają w takim samym wirtualnym świecie.

Bez niego nie byłem najwidoczniej w stanie przedostać się do ich świadomości.

Hmm.

aby w końcu mnie zauważyli

Żeby.

W tejże chwili

To można w ogóle wyciąć. "Tejże" jest zbyt archaiczne, ale całość nic nie wnosi.

Co robią tam ci ludzie?

Co tam robią ci ludzie?

Proszę się uspokoić panie Bennett.

Brak przecinka.

Ziemianinem, biorącym udział

A tu przecinka nie trzeba.

O czym pan bredzi Garp?

Brak przecinka.

Myślałem, że to już ustaliliśmy jaką rolę w naszej misji spełnia dzielnicowy Garp.

Artefakt, brak przecinka: Myślałem, że już ustaliliśmy, jaką rolę w naszej misji pełni dzielnicowy Garp.

Ustalmy teraz zatem jaką rolę w tej waszej misji

Ustalmy teraz zatem, jaką rolę w tej waszej misji.

Spojrzał na mnie tępym wzrokiem

P.wyż.

w kierunku owej sali

"Owej" zbędne, jest tylko jedna.

panoramiczne okno zmieniło się w wielki monitor

Ale to już był ekran?

nasza cywilizacja jest cywilizacją

Nie znoszę tej tautologicznej maniery, ale może i pasuje do sztucznej inteligencji.

Znamy je tylko z dawnych archiwów, dogorywających na zapomnianych serwerach.

Dlaczego "dogorywających"? W jaki sposób archiwa umierają?

Jej klimat podobny jest do tego, jaki panował

Tego, który.

Zdecydowaliśmy się podjąć próbę jej kolonizacji

Wegetacja, kolonizacja, cywilizacja w kolejnych zdaniach. To źle brzmi. Inna rzecz, że mówi Gagatek…

Postanowiliśmy zasiedlić ją nową, stworzoną zupełnie od podstaw cywilizacją.

Zasiedlić można jakimiś bytami, ale nie cywilizacją. Also:

Skoro sami nie chcą tam mieszkać – to po co im to? Eksperyment?

brakłoby wam życia, aby tam w czasie jego trwania dolecieć

Hmm.

się osiedlić

Może: osiąść.

odwrócił się w kierunku ekranu i nagle na jego płaszczyźnie podzielonej na szereg mniejszych monitorów

Dlaczego ten ekran raz jest jednolity, raz złożony z wielu, raz jest oknem? Monitor to pojedyncze urządzenie, a nie samo to okienko wyświetlacza.

Rozumie pan teraz panie Bennett

Brak przecinka.

W ujęciu tej jedynej kamery znajdowała się samotna kobieta.

Czy można się znajdować w ujęciu?

Spała chyba, choć trudno było to stwierdzić, gdyż jej twarz przysłaniały bujne, rude loki.

A może tak: Spała, chyba. Jej twarz przysłaniały bujne, rude loki.

– kontynuował. –

To można wyciąć, nic nie wnosi.

Niewątpliwie nie była to drobna, blondwłosa sąsiadka, która odwiedziła mnie z rana w łóżku.

Niewątpliwie nie była to drobna blond sąsiadka, która odwiedziła mnie rankiem w łóżku.

Powiem krótko panie Bennett

Powiem krótko, panie Bennett.

Wszystko zaczęło układać się w mojej głowie. Mógłbym nawet przyznać, że miało to jakiś szalony, bo szalony, ale jednak sens.

Angielskawe: Wszystko nabrało sensu. Chorego, owszem, ale sensu.

Wirtualny świat, w którym wciąż tkwiłbym, gdyby nie moje nieobliczalne, poranne zachowanie, miał nam umożliwić odbycie stosunku w celu poczęcia dziecka.

Nienaturalne, poza tym – możliwość mieli zawsze, a te klateczki są wyłącznie w celach hodowlanych i bez (skutecznych?) seksów nie wypuszczają, zatem: Wirtualny świat, w którym teraz bym tkwił, gdyby nie moje nieobliczalne zachowanie, miał wymusić odbycie stosunku w celu poczęcia dziecka.

mieli następnie uprowadzić

"Następnie" nic nie wnosi.

Dlatego musi pan teraz panie Bennett udać się do swojej kajuty

Dlatego musi pan teraz, panie Bennett, udać się do swojej kajuty.

Wiele widać o nas jeszcze nie wiecie.

No, z biologii te te ufoki są słabiutkie, to fakt. Naturalniej: Widać mało o nas wiecie.

Panie Bennett jest pan

Panie Bennett, jest pan.

Pytanie to wałkowałem w myślach niczym mantrę

Nad mantrą się nie myśli, bo ona nie do tego służy, więc metafora nietrafiona.

w kierunku jedynego otwartego portalu

Swoją drogą, czy ci kosmici nie mogli po prostu zdalnie pozamykać drzwi?

Czekała za to inna, obca kobieta.

"Za to" zbędne.

Kobieta, leżąca w swoim własnym przytulnym buduarze, pełnym kobiecych zapachów i bibelotów, w rozgrzanym nagim ciałem łóżku, czekając na czarującego i namiętnego kochanka.

Kobieta leżąca w swoim własnym przytulnym buduarze, pełnym kobiecych zapachów i bibelotów, w rozgrzanym nagim ciałem łóżku, czekająca na czarującego i namiętnego kochanka.

Spoczywała tam w takiej samej pozie

"Tam" zbędne.

zajmując środek owej fosforyzującej niecki

Pośrodku fosforyzującej niecki.

Zamiast świszczących na wietrze piór dygotały mi ze strachu nogi,

A pióra dygoczą? Zamiast świszczących na wietrze piór miałem dygoczące ze strachu nogi.

garść kręconych włosów

Hmm.

dobrze mi znanymi

Dobrze znajomymi.

wabiąc kusicielskim uśmiechem

Hmm.

wygenerował ten zwodniczy matriks

Po co jeszcze "zwodniczy"?

nie byłem niestety ja

"Niestety" ujmij w przecinki.

Jej tak bliskie mi kiedyś ciało

"Jej" możesz wyciąć, wiadomo, czyje.

Kiedy ode mnie odeszła próbowałem oswoić rzeczywistość i nauczyć się bez niej żyć.

Ogranicz klisze: Kiedy ode mnie odeszła, próbowałem się nauczyć bez niej żyć.

Wszystko to były niestety kłamstwa.

"Niestety" to znów wtrącenie.

wystarczyło wątpliwe podejrzenie o mojej zdradzie

Hmm.

Nie zdradziłem cię nigdy, Ewa!

Wołacz: Ewo!

Dlaczego nie dałaś sobie wytłumaczyć, że te zdjęcia z półnagą dziewczyną w moim łóżku, wysłane na twój numer przez któregoś z dowcipnych kolegów, były tylko żartem?

Jeżeli to wystarczyło, żeby odeszła, to znaczy, że szukała pretekstu. Ale to taki, wiesz. Babski komentarz.

oddając się pieszczotom

Poddając. To ona go tutaj mizia, nie on ją.

zapewne w oczach Ewy była miękkim i przytulnym łóżkiem

Od kiedy oczy odbierają miękkość?

ciepłe i wilgotne tak jak

Ciepłe i wilgotne, tak, jak.

Rzuciłem w tym kierunku pełne wątpliwości spojrzenie.

W jakim kierunku?

kobiety, będącej przecież ciągle moją żoną

Nienaturalne: kobiety, która przecież wciąż była moją żoną.

gotowy na to, aby dać jej miłość

Gotowy, by dać jej miłość.

Jęknąłem zapatrzony

Jęknąłem, zapatrzony.

pod wpływem jej ruchu

Zbędne, to oczywiste, że nie same z siebie.

Groza, chociaż nie do końca ją rozumiałem, na chwilę ustąpiła

Co ma jedno do drugiego?

Zupełnie jakby wrócił matriks

Zupełnie, jakby wrócił matriks. A właśnie, dlaczego oni nie naprawili albo nie wymienili tego kontrolera? Pozostawienie bohaterowi jego własnych wrażeń to przecież dla nich tylko kłopot.

zapach kobiecego ciała, oszałamiający wonią różanych perfum

Woń to zapach, więc zdanie nie ma sensu.

dyskretny jęk

https://wsjp.pl/haslo/podglad/32515/dyskretny/3981976/makijaz ?

intuicyjnie przewróciłem ją na plecy

"Intuicyjnie"?

w pełną rozkoszy twarz

Hmmm, no, nie wiem.

Czy tu, zagubionym gdzieś pośród nieskończoności kosmosu, dane by nam było tak od strzała, tak po prostu począć nasze dziecko?

… "od strzała"? Argh! Jakbyś wziął pucharek lodów orzechowych, polał czekoladą – i wbił w środek korniszona. Tak bardzo nie pasują do tego zdania te dwa słowa.

fosforyzującej seledynową poświatą

Fosforyzować to tyle, co wydzielać poświatę, więc masło maślane.

wyglądała jakby

Wyglądała, jakby.

Tak bardzo chciałem ją z niego wybudzić i opowiedzieć wszystko, co się stało

Tak bardzo chciałem ją zbudzić i opowiedzieć o wszystkim, co się stało.

Nadeszła jego kolej, aby wywiązał się ze zobowiązania i wrócił mnie na Ziemię.

"Wrócił" to archaizm, i to niepoprawnie zastosowany: Nadeszła jego kolej, by wywiązał się ze zobowiązania i zabrał mnie z powrotem na Ziemię.

Swoim wzrostem zajmował całą jego średnicę.

…?

Jesteśmy z pana dumni Panie Bennett

Skąd duża litera? Jesteśmy z pana dumni, panie Bennett.

od razy wypaliłem.

 Od razu wypaliłem:

odparł tak lodowatym głosem, że aż mnie zmroziło

Masło maślane.

Zresztą to nie była jego sprawa, czy byliśmy, czy nie byliśmy już razem.

Zresztą, to nie jego sprawa, czy jesteśmy, czy nie jesteśmy już razem.

Z tego powodu notabene zostaliście wytypowani do naszej misji.

Z tego powodu, notabene, zostaliście wytypowani. Ludzie nie biorą, zasadniczo, udziału w misji. Są tylko próbkami.

W związku z tym, że nie jesteście już razem

Tu jest przyczynowość, nie tylko związek: Ponieważ nie jesteście już razem.

Zadrżałem z przerażenia. –

Zapewniasz.

Pani Bennett wraz z pozostałymi kobietami będzie pierwszym ogniwem tego łańcucha życia

Bardzo poetyckie, jak na kosmicznego robota. A jeśli mają tylko kilka, ekhm, próbek, toGdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ciekawostka. Jak Ty to zrobiłaś, Tarnino?

Babska logika rządzi!

Zdolna jestem :D Najgorsze, że jak się już taka psuja zrobi, to posta nie da się edytować, bo wszystkie linki w nim odsyłają tam, gdzie psuja. Końcówka:

 

Pani Bennett wraz z pozostałymi kobietami będzie pierwszym ogniwem tego łańcucha życia

Bardzo poetyckie, jak na kosmicznego robota. A jeśli mają tylko kilka, ekhm, próbek, to nic z tego nie będzie. Zresztą – wbrew temu, co nam się teraz wmawia, człowiek jest bytem społecznym i potrzebuje rodziny. A w kwestii ciąż Bennett ma zupełną rację – wcale nie są takie częste. Reasumując, kosmici mieliby większe szanse, gdyby zabrali tych ludzi i od czasu do czasu klonowali.

Siedem pokoleń na tym statku?

Przed chwilą było dwanaście…

Uniosłem wzburzony głos

To nie głos jest wzburzony, zresztą didascale zbędne.

Jak to sobie do cholery wyobrażacie?!

Wtrącenie.

zaległa krótka cisza

Zapadła cisza. Albo: i przez chwilę milczał. Albo: i po chwili dodał. Albo…

– To wątpliwy pomysł…

Mówiąc oględnie…

Czułem normalnie, jak uginają się pode mną nogi.

"Normalnie" tylko psuje rytm, nic takiego dotąd się nie pojawiło.

Nasze możliwości są nieograniczone panie Bennett.

Brak przecinka. Zasada numer jeden – każda postać, która myśli, że może wszystko, musi prędzej czy później zostać wyleczona z tego złudzenia. Czekam…

Cisza, która zaległa po tych słowach była jak lód, który w jednej chwili ścina wszystko wokół.

Cisza, która zaległa po tych słowach, była jak lód, który w jednej chwili ścina wszystko wokół.

przyjmując wojowniczą postawę.

Co to znaczy? Opisz tę postawę.

stosowania jakiejkolwiek przemocy

"Jakiejkolwiek" zbędne.

na potwierdzenie swych słów

Zapewniasz.

sięgając dłonią zapiętej do pasa kabury.

No, chyba, że nie zębami: sięgając kabury u pasa.

aż odrzuciło go na krok w tył

I zauważyłby to? Znaczy, Bennett? W narracji pierwszoosobowej nie możesz podawać tego, czego narrator nie doświadcza.

wyrwałem z wnętrza skórzanego futerału policyjny rewolwer

Dynamizuj: wyrwałem z futerału policyjny rewolwer.

ale ja zdążyłem odskoczyć już na metr.

Ale ja zdążyłem już odskoczyć.

Zabiję cię Garp

Brak przecinka.

celując w niego z pistoletu

Rewolwer i pistolet to nie to samo.

Zabiję, jeśli nie uwolnisz natychmiast Ewy.

Zabiję, jeśli natychmiast nie uwolnisz Ewy.

To niemożliwe panie Bennett.

Bez przecinka.

Jak gdyby nigdy nic się nie stało wciąż przemawiał spokojnym głosem, niczym nagrana na sekretarce wiadomość.

Jak gdyby nigdy nic, wciąż przemawiał beznamiętnie, jak nagranie na sekretarce.

Pocisk wleciał centralnie w jego oko.

Hmm. Centralnie? "Jego" na pewno zbędne.

momentalnie zalał

"Momentalnie" zbędne.

Zupełnie tym się jednak nie przejmując, ruszył w moją stronę.

Dlaczego krwotok ruszył w jego stronę?

rozpłatała mu pół czaszki

"Mu" zbędne.

zobaczyłem jego mózg

"Jego" normalnie byłoby tylko zbędne, ale tu jest mylące – to nie Garp (którego to jest mózg) kieruje tym ciałem.

Jego głos bulgotał, wyrzucając z ust wraz ze słowami strumienie krwi.

Głos nie wyrzuca krwi.

Adrenalina buzowała w każdej komórce mojego ciała

Really?

plamiąc ją w brunatne zacieki

Plamiąc ją brunatno. Albo pokrywając ją brunatnymi zaciekami. Choć na tym etapie krew powinna być czerwona – ale może to przez to zielonkawe światło.

błysnęło tuż przed moją twarzą

Błysnęło mi tuż przed twarzą.

Szybko musiałem podłączyć ją do ładowarki.

Musiałem ją szybko podłączyć do ładowarki.

Dopiero po chwili ekran rozbłysnął powitalnym logiem producenta. Musiałem odczekać jeszcze chwilę nim pojawiła się godzina i data.

Powtórzenie: Dopiero po chwili ekran rozbłysnął powitalnym logiem producenta, a następną musiałem odczekać, żeby pojawiła się godzina i data.

coś strzeliło w moim biodrze

Strzeliło mi w biodrze.

Wszystko się zmienia tylko nie ta etykieta?

Wszystko się zmienia, tylko nie ta etykieta?

Coś się naprawdę kurwa zmieniło!

Wtrącenie.

Od domu teściów dzieliły mnie natomiast trzy przecznice.

"Natomiast" zupełnie tu nie pasuje.

Teść był postawnym, łysym mężczyzną dobijającym już do zasłużonej emerytury.

Dobija się do jakiegoś wieku, np. emerytalnego, ale nie do emerytury.

Gdzieś ty się do cholery podziewał?

Wtrącenie.

, nie wiedząc co powiedzieć.

Brak przecinka, ale to nic nie wnosi. Może: Nie miałem lepszego pomysłu.

uniósł głos, jakby był głuchy.

Podniósł głos, jakby był głuchy.

Minął tydzień człowieku

Minął tydzień, człowieku.

Niestety nie

Wybierz jedno. Less is more.

Nie znałem odpowiedzi na to pytanie.

Zbędne, zapewniające.

Poczucie nieodwracalnej straty uderzyło mnie obuchem w głowę stokroć mocniej niż świadomość przerażających tajemnic kosmosu.

Purpurowe.

Przed oczami stanął mi widok komety sunącej spokojnie po rozgwieżdżonym niebie. Ale to przecież nie była kometa ani żaden meteor! To był międzygalaktyczny statek, który wreszcie opuścił ziemską orbitę i odleciał w nieosiągalne dla ludzkości przestrzenie kosmosu.

Tak, zrozumiałam. Nie wal mnie tym po głowie.

Słońce tego dnia prażyło bezlitośnie.

A co to ma do rzeczy?

 

Klisza ożeniona z kliszą (aliens made them do it!) i płodząca malutkie klisze, radośnie przeskakujące nad poważniejszymi konsekwencjami tego pomysłu (kosmici mają bardzo słabe pojęcie o ludziach) – choć muszę przyznać, że odrobione to to całkiem, całkiem. Mogłoby być lepiej, ale to kwestia tapetowania i dywaników, nie generalnego remontu. Choć nagród bym za to nie przyznała, rokuje.

Ciekawe, ile tam musiało być par, żeby zapewnić wystarczającą różnorodność genetyczną nowej cywilizacji…

Minimum około 250, przy założeniu, że wszystkie panie zajdą w ciążę, które to założenie jest, delikatnie mówiąc, optymistyczne.

Pewne elementy science zostały trochę naciągnięte na rzecz luźnych odwołań do symboliki biblijnej

Mmm, Ewa – oczywiście, Jakub – patriarcha (i dwanaście pokoleń jak dwanaście plemion? chyba naciągam)… i tyle?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czekałem, czekałem i się doczekałem. W końcu trafiłem w ręce Tarniny :) Traktuję to jako wyzwanie i z pewnością siądę jeszcze nad tym tekstem. Ps. z biblijnych odwołań jest jeszcze to, że wystarczy jedna para do zasiedlenia nowego świata ;)

W końcu trafiłem w ręce Tarniny :)

Polecam się ^^

Ps. z biblijnych odwołań jest jeszcze to, że wystarczy jedna para do zasiedlenia nowego świata ;)

Ewa jest częścią tego mitu :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka