Uwielbiam pociągi. Zawsze je uwielbiałem. Nie tak, jak mój kuzyn-świr, który po odgłosie silnika potrafi rozpoznać każdą lokomotywę i zna rozkład jazdy wszystkich składów ciągnących koło naszej rodzinnej wsi. Mnie nie interesują pociągi jako takie, tylko jazda nimi. Zatem precyzyjniej: kocham jazdę pociągiem.
Uwielbiam wygodę szwajcarskich kolei, imponuje mi prędkość i czystość japońskich Shinkansenów, ale przede wszystkim przepadam za rytmicznym stukotem starych, rozklekotanych składów.
Kiedy jestem zmęczony, lubię bezmyślnie obserwować, jak krajobraz przesuwa się za oknem, a miarowe kołysanie wprawia mnie w stan głębokiego relaksu. Za każdym razem mam przyjemne wrażenie, że moim życiem steruje kto inny, nie muszę się niczym przejmować, a wszystkie kłopoty zostają gdzieś daleko w tyle żegnane stukotem kół.
Codziennie do pracy jeżdżę pociągiem, a wszystkie urlopy spędzam przemierzając świat i oglądając go z perspektywy pasażera drugiej klasy. Znajomi nazywają mnie Człekiem-tułaczem wieczystym, śmiejąc się, że żyję w pociągu i pewnie umrę w pociągu. Właściwie nie miałbym nic przeciwko temu, tylko jeszcze nie teraz – za młody jestem, by umierać.
Jechałem właśnie składem tak starym, że aż nie mogłem uwierzyć, że takie jeszcze istnieją. Ale to właśnie on przyjechał punktualnie o 23:00 na opustoszałą stację. Wsiadłem więc, umościłem się w pustym przedziale na miejscu pod oknem i wyruszyłem w całonocną podróż. Przez dłuższy czas czytałem w telefonie kolejowe opowiadania grozy znalezione na jakimś portalu. Nie powinienem tego robić, bo dość łatwo mnie nastraszyć, a potem wszędzie widzę potencjalnych morderców, ale połączenie podróży pociągiem z horrorem za bardzo mnie wciągnęło i nawet nie zauważyłem, kiedy padła bateria telefonu.
Rozejrzałem się po przedziale w poszukiwaniu kontaktu i dopiero wtedy do mnie dotarło, że na pewno żadnego w tym wagonie nie znajdę. Takiego starocia dawno nie widziałem. Ściany obite płytą pilśniową udającą drewno, mocno wytarte, trochę śmierdzące siedzenia, pod którymi znajdowały się grzejniki osłonięte metalowymi zardzewiałymi płytami z dziurkami wielkości złotówek, na suficie dogorywające świetlówki bez żadnych osłon – cały przedział był dość odpychający, ale za to rytmiczny stukot kół dokładnie taki, jaki uwielbiałem. Ukołysany nim zapadłem w drzemkę.
Obudziłem się z uczuciem dziwnego niepokoju. Może śniło mi się coś nieprzyjemnego, a może opowiadania grozy trochę mnie nastraszyły, bo zaczęły mi po głowie krążyć natrętne myśli.
„A dlaczego tu jest tak ciemno?” Faktycznie, światło mocno przygasło w przedziale i na korytarzu, jakby coś było nie tak z zasilaniem całego wagonu.
„A dlaczego tu jest tak pusto? Czy nikt inny tym pociągiem nie jedzie?” Skarciłem się za głupie pomysły, przecież na pewno byli tu inni pasażerowie, tylko akurat nie w moim przedziale.
„Ale dlaczego w takim razie nikogo nie słyszałeś?” Nikt nie rozmawiał za ścianą. Nikt nie przechodził korytarzem do toalety. Pewnie wszyscy spali. Na pewno wszyscy spali…
„Nikogo nie było na stacji, kiedy wsiadałeś”.
„Nikt nie sprawdził ci biletu…”
Niestety, kiedy już znajdę sobie powód do niepokoju, mam tendencję do tak zwanego nakręcania się, aż do wpadnięcia w lekką histerię. Spróbowałem zdusić ten proces w zarodku, tłumacząc sobie, że przecież mogę wstać i sprawdzić, co dzieje się w sąsiednich przedziałach. Siedziałem na końcu ostatniego wagonu, wystarczyło podnieść tyłek i ruszyć w kierunku lokomotywy, żeby się przekonać, że jeśli nie w moim, to w następnym wagonie siedzą jacyś podróżni.
„A jeśli wszystkie będą puste? Co jeśli wszystkie będą puste???!!! Gorzej! Co jeśli nie jadą w nich ludzie??!!”
„Tylko co? Upiory kolejowe unoszące się pod sufitem? Opanuj się, histeryku, opanuj”.
Odetchnąłem. Oparłem czoło o chłodną szybę. Wciągnąłem powoli powietrze w płuca. Wypuściłem. Wciągnąłem… Poczułem, że się uspokajam i bezsensowny lęk mija. Osłoniłem twarz po bokach dłońmi, żeby sprawdzić, czy czegoś nie widać za oknem. Nic. Całkowita czerń nocy, ani jednego światełka. Jakbyśmy jechali przez krainę zmarłych…
„Albo jakbyśmy jechali przez odludzie, jak to zazwyczaj jeżdżą pociągi! Przestań sam siebie straszyć!”
Znów odetchnąłem i spojrzałem w drugą stronę. Prześlizgnąłem wzrokiem z góry na dół po drzwiach do przedziału, podłodze… I wtedy zauważyłem coś leżącego niedaleko wejścia przy płycie osłaniającej kaloryfer.
To był palec.
Zdawało mi się.
„Znów sam siebie straszysz, kretynie!”
Na pewno nie palec. Coś jasnego, wyraźnie wyróżniającego się na tle niezbyt czystej podłogi, podłużnego, obłego… Z pewnością nie leżało tam wcześniej, bo zauważyłbym, wchodząc do przedziału. Przyjrzałem się uważniej ze swojego miejsca, jakoś nie mając ochoty podchodzić bliżej.
Palec.
Ludzki palec, minimalnie zgięty, blady, z lekko zasinionym paznokciem, z końcem ginącym w dziurce od osłony grzejnika. Właściwie nie leżał, a wystawał z tej dziurki. Patrzyłem na niego, czując, że serce szybciej mi bije, plecy i pośladki spinają się z nerwów.
Kiedy spałem, ktoś musiał podrzucić do przedziału odcięty palec!
Odetchnąłem. Raz. Drugi. Przecież to głupi dowcip. Jakieś dzieciaki postanowiły nastraszyć samotnego podróżnego. Podłożyły mi tu kawałek gumy albo takiego wielkiego, upiornego żelka, jakie kupuje się na Halloween. Nie widać śladów krwi. Guma. Na pewno guma.
„Albo obcięty tak dawno, że już nie krwawi…”
Zacisnąłem wargi. Pewnie mnie nagrywają, gówniarze. Potem trafię do Internetu i stanę się pośmiewiskiem. Szybko omiotłem spojrzeniem przedział, ale wiadomo, że w dzisiejszych czasach nie da się łatwo znaleźć kamery, a poza tym zrobiło się jakby jeszcze ciemniej. Ledwie widziałem podłużny kształt bielejący w ciemności. Ale był tam…
A jeśli to będzie tak jak u Stephena Kinga z tym palcem wystającym ze zlewu? Okaże się, że to palcopodobna końcówka jakiegoś olbrzymiego potwora, który zamieszkuje cały pociąg i pożera nocnych pasażerów…
„Natychmiast przestań! Przestań! Przecież on jest sztuczny!”
Wtedy się poruszył.
Cofnął nieco do dziury w osłonie kaloryfera, zgiął, rozgiął, znów wysunął, jakby próbując skrobać albo pełznąć przed siebie, ale nie sięgnął dalej niż przedtem, jakby jednak przynależał do dłoni, która pozostawała po drugiej stronie blachy. Zamarłem. Kropla potu spłynęła mi wzdłuż kręgosłupa. Powstrzymałem chęć zerwania się i wybiegnięcia na korytarz. To musiał być żart. Może nie żelek, ale nakręcana albo robotyczna zabawka, coś takiego…
„Nie panikuj, nie rób z siebie debila… Nie panikuj…”
„A jeśli tam ktoś jest? A jeśli tam ktoś jest i potrzebuje pomocy?”
„Przecież pod siedzeniem jest grzejnik!”
„Ale jeśli go wymontowali? Może go wymontowali, żeby kogoś przemycić. Albo… albo nie wiem, ale co jeśli zamknięto tam kogoś wbrew jego woli i ten ktoś potrzebuje pomocy? Trzeba pójść po konduktora. Trzeba kogoś zawołać… Nawet jeśli wyjdę na idiotę, nawet jeśli będą się śmiać, to może ten ktoś pod siedzeniem właśnie umiera z odwodnienia…”
– Ehm… – odchrząknąłem.
Otarłem czoło z potu. Pochyliłem się ku podłodze, ale niechętnie, nie za blisko tamtego siedzenia, na wszelki wypadek, gdyby palec miał nagle wystrzelić na nienaturalną długość i dźgnąć mnie w oko.
– Ehm… przepraszam… – Mój głos był cichy i chrapliwy. – Przepraszam, czy ktoś tam jest? Czy mam sprowadzić pomoc?
Palec znieruchomiał. Potem szybko cofnął się do dziury i zniknął. Albo mi się zdawało, albo w sąsiednim okrągłym otworze błysnęło białko czyjegoś oka. Zadrżałem.
– Nie… nie… – odezwało się coś spod siedzenia głosem nieokreślonym płciowo. – Przepraszam za kłopot. Proszę się nie denerwować. Ja tu tylko się chowam przed konduktorem.
– Aha… rozumiem. W porządku. – Odetchnąłem z ulgą. Opanowałem drżenie dłoni. Pasażer na gapę. Wszystko w porządku.
„Ale jak twoim zdaniem ten ktoś tam wszedł? Jak tam się zmieścił nawet po usunięciu kaloryfera?”
„Dlaczego tu jest tak ciemno? Dlaczego nikogo nie słychać w pobliżu?”
„Może wszystkich już ten potwór pożarł i zostałeś tylko ty?”
„Dość!”
Już trzęsły mi się kolana. Zdecydowałem, że wezmę plecak i zmienię przedział. Może podróżny bez biletu, a nie jakiś potwór, ale bezpieczniej będzie się stąd wynieść i poszukać towarzystwa.
I wtedy zobaczyłem, że z osłony tym razem od strony okna ponownie wysuwa się palec. Tuż przy moim bucie, skrobiąc podłogę, pełznąc ku mojej stopie… Wrzasnąłem. Zerwałem się i wybiegłem z przedziału. Pobiegłem korytarzem. Pierwszy przedział – pusto. Drugi – pusto. Trzeci – pusto. Nigdzie, nigdzie żywej duszy.
Rzuciłem szybkie spojrzenie za siebie. Nikt mnie nie ścigał. W każdym razie jeszcze nie. Szarpnąłem rozsuwane drzwi, wpadłem do następnego wagonu. W nim też świetlówki ledwie się tliły. Pierwszy przedział – nikogo. Drugi – pusto.
„Przecież ktoś tu musi być!” Puściłem się pędem, prawie płacząc. „Ktoś przecież musi!”
Pusto! Pusto! Pusto!
Następny wagon. Nikogo!
Biegłem dalej. Nikogo!
Dalej! Dalej!
Aż do drzwi, które nie dały się rozsunąć. Szarpnąłem jeszcze raz i jeszcze… i wtedy uświadomiłem sobie, że są zaplombowane, a za nimi znajduje się lokomotywa.
„Przecież musi być gdzieś konduktor!”
Ale nie było.
„Co robić?!”
Powinienem uciec z tego pociągu! Trzeba znaleźć hamulec bezpieczeństwa. Trzeba wydostać się na zewnątrz!
Rachityczne światło lamp zamrugało i zgasło. Przygryzłem pięść, żeby znowu nie krzyknąć. Zamarłem w ciemności. Zdrętwiałem bez ruchu, nasłuchując, czy dojdzie mnie ciche skrobanie pełznącego po podłodze palca. Czy przez stukanie kół przebiją się człapiące kroki jego właściciela? Nic. Cisza. Może został w tyle. Może się nie śpieszy… Cisza. Tylko stukot pociągu i szalone bicie serca.
Powoli, ostrożnie, by nie wydać żadnego dźwięku odwróciłem się twarzą w stronę korytarza. Nasłuchiwałem. Ciągle cisza. Czekałem, aż oczy przyzwyczają się do mroku, ale tak się nie działo. Czas mijał, a ja nie dostrzegałem w ciemności nawet zarysów otoczenia. Wyciągnąłem dłoń, spodziewając się, że w każdej chwili moje palce mogą dotknąć tamtego… tamtych… Namacałem szybę. Przytuliłem czoło do chłodnego szkła i spróbowałem wyjrzeć na zewnątrz.
Za oknem czerń, pustka, za oknem nic… ani gwiazdy na niebie, ani śladu odległej lampy, ani rozświetlonego kwadracika okna w oddali. Sunęliśmy po torach nicości.
Prawie podskoczyłem, gdy znów zamrugały świetlówki i wróciła skąpa poświata. Szybki rzut oka w głąb korytarza. Nic. Pusto. Żadnych upiorów.
Zajrzałem do najbliższego przedziału.
I wtedy zobaczyłem, że pod siedzeniem z otworu w osłonie grzejnika wysuwa się palec.