
Opowiadanie na konkurs: Kolej (na) Grabińskiego
Hasło na bilecie: „Gwiżdżę na godzinę ziszczenia”
Opowiadanie na konkurs: Kolej (na) Grabińskiego
Hasło na bilecie: „Gwiżdżę na godzinę ziszczenia”
Był Jasiek Bałdyga fachurą znanym w całym regionie, od niedużych sekcji na ziemiach opolskich, aż po podstacje trakcyjne u stóp beskidzkich stoków. Przełożeni cenili zdolności i wiedzę Bałdygi, zwracając się do niego w sytuacjach kryzysu, gdy wszyscy wokół już ręce rozkładać zaczęli bezsilnie. A i wśród kolegów miał szanowanie, bo i robotny był, i dla współpracowników życzliwy. Gdy pomóc trzeba było przy pracy, albo za niedomagającego kolegę w zastępstwie pójść na dyżur, robił to z uśmiechem na twarzy, bo umiłował kolejarską służbę ponad wszystko.
A kolej we krwi Jaśkowi płynęła z dziada pradziada. Znane było nazwisko Bałdygi wśród kolejowej braci na południowym krańcu Polski. Ojciec jego maszynista, matka jako dróżniczka pełniła służbę, jeden dziad w lokomotywowni życie spędził, drugi budnikiem był, później zawiadowcą stacji. Można by rzec, że stukot taboru sunącego po szynach kołysał małego Jaśka do snu. Dzieciństwo spędził na kolejowych bocznicach. Na zapomnianych stacyjkach upchanych gdzieś w leśne ostępy wyrywał źdźbła trawy spomiędzy chodnikowych płyt. Gdy był już starszy wymykał się z domu o świcie i maszerował po torach ślepych tak długo, aż zamajaczył kozioł oporowy w dali, zwiastując Jaśkowi cel jego podróży. Odpoczywał pod drewnianym kozłem, bezgłośną gawędę z szynami prowadząc, po czym w drogę powrotną ruszał ku domowi. Chłonął za młodu ciężki zapach podkładów przesiąkniętych smarem, chłonął gwar kolejowych dworców, echo przejść podziemnych. Przysiadywał czasem na pustym peronie, czekając, aż przejedzie pociąg od Katowic. Ze wzrokiem w sieć trakcyjną wlepionym, wypatrywał błysków nieziemskich, płomieni magicznych wybuchających w przestrzeni między ślizgaczem pantografu a przewodem trakcji. Siedział urzeczony, oczarowany spektaklem co się dział na sieci.
Nie było więc dziwne, że zapragnął Jasiek kolei służyć gdy wiek osiągnął właściwy. A że upodobał sobie nadzwyczaj żywioł prądu, w tajemny świat ładunków skierował swą drogę. Technikum skończył z wyróżnieniem i przyjął się na kolej do energetyki. Miał odtąd swój własny, upragniony świat. Pojętny był i pokorny, szybko chłonął wiedzę od starych kolejarzy, więc kiedy doświadczenia nabrał, dostąpił zaszczytu i samodzielne dyżury objął na mysłowickiej podstacji.
***
Leciały lata Bałdydze na robocie. Przyjemny to był dla niego czas dyżurowania w posłudze kolei. Podstację traktował jak drugi dom, bo i z czasem do własnego już nie miał po co wracać. Życie prywatne nie ułożyło się Jaśkowi szczęśliwie. Żona jego zmarła podczas porodu, kiedy oboje ledwie dwadzieścia cztery lata skończyli. Wychowywał z niezwykłą troską córkę samotnie. W razie potrzeby matką swą się wspierał w opiece nad dzieckiem, na czas jego służbowych powinności. Lecz i ukochaną córkę po kilku latach zabrało mu polio i został sam na zawsze, nie szukając już nigdy powtórnej miłości.
Umiłował więc swoją podstację i dbał o nią prawdziwie, jakby mu utraconą rodzinę miała zastępować. A podstacja nieduża to była, wetknięta w sam środek gęstego lasu, pomiędzy torowiska wciśnięta, szutrową dróżką ze światem złączona. Jedynym życia ludzkiego znakiem, który mógł Bałdyga z dyżurki swej widzieć był ruch pociągów stających przy pobliskiej stacji. A że przystanek to był niewielki, tylko garstka podróżnych peron ten odwiedzała. Większość ruszała porannym składem do Katowic i popołudniem późnym lub wieczorem do domów wracała. Przyglądał się im czasem i z upływem lat czuł jakby znał ich wszystkich od zawsze. Rozpoznawał po sylwetkach, po dynamice kroku, po torbie przewieszonej przez ramię. Po kapeluszu trzymanym mocniej gdy pęd pociągu porwać go chciał w lot nad torami. Zastanawiał się czasem kim są, dokąd wyruszają co świt, kto na nich czeka w domu, kiedy na koniec dnia powracają. A przestali niektórzy wracać z biegiem czasu. Nowych kilku przybyło wraz z upływem wiosen, lecz inni zdawali się już Jaśkowi być, śpieszący się, nerwowi, wiecznie spóźnieni.
Za to służbowe życie Bałdygi spokojnym toczyło się rytmem, według grafiku, procedur jasnych, losem w księgach dyżurów spisanym. I choć czas mijał i zamazywały się przygód młodzieńczych wspomnienia, umiłowanie prądu w Jaśku nie wyblakło. Urządzeń doglądał z największą precyzją, awarie wszelkie usuwał, gdy przyszła potrzeba. A kiedy który dyżur wyjątkowo spokojnie się toczył, zdarzało się mu ze szklanką herbaty czarnej na dyżurce usiąść i w transie dźwięku prądu słuchać godzinami.
Aż przyszedł rok dziwny i trwożny. Osobliwe przypadki zaczęły dziać się w okolicach podstacji. Najpierw potężny pożar rozległe połacie lasu strawił, jakimś sposobem podstację Bałdygi omijając, jakby ochronnym murem była osłoniona. A to pobliska nastawnia w słoneczny dzień od uderzenia pioruna niemal spłonęła. Kilka dni później towarowy sunący na Wesołą sieć trakcyjną zerwał, ruch osobówek na głównej linii wstrzymując. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że nikt o przejeździe pociągu nie wiedział, nikt identyfikatorów nie wydał, nikt składu do ruchu nie puścił. Młody maszynista zarzekał się, że nie pamięta skąd wziął się w pociągu, ani dlaczego w kierunku kopalni zmierzał w środku nocy. Stały więc rudobrązowe wagony w otoczeniu spalonego lasu, oplecione szczelnie przewodami trakcji, niczym w elektryczną sieć złowione. Stały tak przez niemal dobę nim skutki wypadku zdołano usunąć. Przez następne tygodnie zaniki napięcia notowano na sieci, nie mogąc znaleźć przyczyny usterki. I nawet Bałdyga przyglądał się tym zdarzeniom z zafrasowaniem, bo gdzieś go wewnątrz coś gniotło, coś uwierało. Źle mu było z faktem, że zdarzeń tych miarą znaną tłumaczyć nie umie. Ludzie mówili, że długo jeszcze widywali w miejscu wypadku iskry błądzące po przewodach, nocne korowody świateł jasnych, migoczących. Albo szyn drżenie czuli wzrastające, jakby niewidoczny skład torem właśnie szedł w ich stronę.
***
Rzecz działa się w upalne lato, w czasach gdy Bałdyga już wiek swój miał i o emeryturze ze smutkiem począł myśleć i przestrachem. Bo gdzie mu tak dobrze będzie jak nie tu, rozważał, na kolejowej ziemi, co go wychowała i przez życie przeprowadziła całe. Jednak w końcu i samego Jaśka dziwne przypadki zaczęły nachodzić. Pewnej sierpniowej nocy znalazł na szynach prądowych zwłoki kota rudego na wpół wypalone. Zdjął go ostrożnie i na łopacie wyniósł za płot. Grób mu wykopał w miejscu, gdzie spoczywały kości jego poprzedników. Zbłąkana zwierzyna paliła się na podstacjach od zawsze, nie pierwszy to więc koci pochówek był dla Bałdygi. Jednak nocy tej bezgwiezdnej, w chwili gdy zwierzę w płytki dół układał, poczuł jak omiata go czyjeś tchnienie mroźne, chłodna aura wysyca zastane powietrze. Wtem z sykiem przemknęło coś u Jaśka stóp i rana głęboka naznaczyła nogę. Ugięły się źdźbła traw pod czyimś ciężarem, zakotłowały cienie gęste tuż nad ziemią. Odskoczył prędko Bałdyga z bólu i ze strachu. Rozejrzał się trwożnie, światłem latarki wysoką trawę omiótł i drzew ciemnych gąszcz wokoło. Nic. Nic nie zauważył. Lecz czuł jakby coś jednak było obok niego, coś nań patrzyło uważnie. Nie bacząc na krew lejącą się strugą po nodze i nieprzykryty jeszcze ziemią grób, ruszył szybko w kierunku podstacji, w kierunku światła, spokoju oazy. Nie wyszedł już tej nocy z dyżurki, aż do czasu gdy zmiennik jego dotarł wczesnym ranem.
Właśnie od nocy tej zaczęły się Jaśka koszmary, nachodzące go zjawy, zmysłów pomieszanie. Począł słyszeć świsty przeciągłe, podmuchy pod sufitem hali hulające, albo stukot metalu rytmiczny, jak nawoływanie. Zdawało się mu czasem, że gwar głosów słyszy w tunelach kablowych, innym razem, że skowyt dziki niesie się po szynach i szmery nachalne w celkach zasilaczy. Snuły się odtąd cienie nieludzkie po szarych ścianach hali podczas Bałdygi dyżurów. I zawsze na chwilę przed świtem wszystko milkło, znikało, niebyłe. Kładł Jasiek omamy na karb zmęczenia, bo od tygodni już wielu nie sypiał za dobrze. Rana na nodze piekła niezgojona, ból głowy go trapiły i nerwów rozdrganie. Myślał, że z czasem stan jego podły minie. Lecz płonne to były nadzieje, bo z nadejściem słoty urojenia owe przybrały na sile.
W jeden z burzowych wieczorów, przy obchodzie hali, usłyszał Bałdyga miast świstów i gwaru, melodię cichą niczym szept tajemny. Dźwięk narastał stopniowo, urzekał go czarem, po czym wzleciała melodia potężnym krzykiem, niosła się echem przez halę wśród wtórowania grzmotów. Wilgotne powietrze od brzmień aż drżało nerwowo. Wydawało się Jaśkowi, że w czasach zamierzchłych już słyszał melodii tej frazę. Może w dawnej strażnicy kolejowej, dokąd go za dziecka dziad czasem prowadził, albo w drewnianym wagonie stojącym na bocznicy, gdzie się kolejarska brać zbierała wieczorem i opowieści snuła o służby swej znojach. Osuwał się w głębinę tych wspomnień, kołysany melodią znów cichą, odległą. I ocknął się z transu tego Bałdyga dopiero o świcie, z ciałem złożonym na zimnym betonie, raną na łydce krwawiącą i grudkami mokrej ziemi w zaciśniętych dłoniach.
***
Kilka dni później Bałdygę poderwał ze stanu półdrzemki dźwięk telefonu. Dopadłszy do biurka, słuchawkę do ucha przyłożył i gotowość swoją zameldował. Poczuł tedy, że drży mu słuchawka w dłoni, że plastik nagrzany jest, niczym od dotyku. Lecz wrażenia te natychmiast uleciały w niepamięć, kiedy głos dyspozytora usłyszał:
– Na linii do Szopienic brak napięcia. Głoszą mi tu, że pociąg w kierunku Katowic stoi. Sprawdźcie Bałdyga, czy od was idzie prąd na sieć.
Przyjął Jasiek polecenie dyspozytora i na halę wyszedł sprawdzić urządzenia. Bo może kot znów gdzieś się pomiędzy przewody wplątał, może zasilacz wyrzucił ze zwarcia, a on jakimś sposobem nie usłyszał huku, półsnem osobliwym znużony. Chodził więc po hali i sprawdzał. I nic nie wskórał. Zasilacz pracował, miernik napięcia liczby wskazywał właściwe. Przekazał Bałdyga dyspozytorowi te wieści, dodając, że trzeba by napięcie dalej, na kablu zasilacza sprawdzić, bo może tam co awarii uległo. Z poczucia obowiązku dorzucił jeszcze, że należy usterkę pilnie naprawić, żeby na większy ruch pociągów w godzinach porannych napięcie było już na linii. A że nie mógł na kablu wysokich napięć sam prac wykonać, wysłano do niego z pobliskiej brygady awaryjnego do pomocy.
Czekał więc Jasiek na kolegę po fachu, a żeby czasu nie marnować, stanowisko pracy uszykował, po czym wrócił do dyżurki i przybysza wyglądał. Dłużyło mu się to czekanie. Niecierpliwił się, denerwował, że trwać to tyle musi, że może z jego powodu, z powodu jego podstacji, przestój jest w ruchu pociągów. Zerkał co chwila przez okno w kierunku peronu, wypatrując znaków, że już kto nadchodzi. Lecz tylko odległe światełko dostrzegał, co migotało chybotliwie na kolejowej stacyjce. Podrywał się co chwila, dreptał w te i z powrotem, jakiś niespokojny, rozdrażniony jakiś. Wzrok to przez okno wlepiał, to w stronę hali z niezrozumiałym strachem patrzył.
W końcu głuchą noc rozerwał stukot wtaczających się na stację wagonów. Pisk hamujących kół wyrwał Bałdygę z transu czekania. I z mroku lasu, od strony peronu zamrugało wreszcie jasne oko latarki. Wybiegł Jasiek z podstacji, by u bram czekać na spotkanie. Wreszcie usłyszał kroki, szelest trawy pod ciężkim roboczym butem coraz wyraźniejszy. Zza błysku latarki wyłoniła się postać nieduża, drobniejsza nawet od samego Bałdygi.
– Dobrze żeś jest nareszcie – przywitał Bałdyga mężczyznę.
– Przybyłem najszybciej jak mogłem, w pierwszy skład, co w tę stronę szedł wskoczyłem.
– Bałdyga jestem, bo my się chyba nie znamy.
– Krahel Jakub. – Mężczyzna uścisnął dłoń Jaśka. – Niedawno przeniosłem się tu z Częstochowy.
Bałdyga kiwnął głową, z grzeczności raczej niż z zainteresowania i prędko w stronę hali wzrok odwrócił.
– Bierzmy się do roboty, bo wkrótce poranny ruch nastanie, a tu tor w stronę Katowic wyłączony.
Mężczyzna odsłonił rękaw koszuli, spojrzał na zegarek i kiwając głową, odpowiedział:
– Tak, masz rację Bałdyga, czas już nastał właściwy.
Zasępił się nagle Jasiek na dźwięk tych słów, jakby mu coś na myśl przywodziły. W odmętach umysłu słyszał sygnałów rytm bijący alarm na rogatkach. Lecz nim zrozumiał, błysnęła odznaka wpięta w czapkę Krahela. I tak Jaśka uwiodła złocona ośka, godło kolejarzy, że bez żalu pogubił fragmenty myśli, które mu się w świadomość wbić w tamtej chwili próbowały.
– Chodźmy, czas płynie – odezwał się Jakub.
Poszedł Bałdyga rozpoczęcie robót zgłosić, w książce fakt ten odnotował i wraz z Krahelem udał się na halę. Sprzęt niezbędny do pracy przynieśli na miejsce, odłączniki prądu podnieśli właściwie. Przyczepił tedy Bałdyga linkę do otoka, po czym drugi koniec uziemiacza do kabla przybliżył. W tej samej chwili dobiegła doń melodia znajoma. Za plecami Jaśka Krahel gwizdał dawną kolejarską pieśń. Zakotłowały się cienie mroczne wokół stóp Bałdygi, świata obraz znany zawirował w głowie. I nie usłyszał wśród dźwięków melodii, jak puszcza mechanizm blokady, jak spadają nożyce odłącznika prądu. I nie mógł wiedzieć, że ładunków ruch śmiertelny zmierza w jego stronę. Rozbłysnął łuk, oślepiła jasność Bałdygę nieziemska, wniknęła siła nieznana w głąb starego ciała. Zawrzały tkanki, zawisła woń zwęglonej skóry w gęstym powietrzu podstacyjnej hali. I nawet się Jasiek nie bronił przed potęgą, co w nim się zagnieżdżała, co dech mu i krwi krążenie wstrzymywać poczęła. Oddał się cały pod prądu władanie. I szły przez niego korowody świateł, jasność wzbierająca, wstęg wieczystych taniec. I dostrzegł w tej jasności postać, z cząstek drżących tkaną. To znikała, rozpływała się w ruchu świateł, to znów formowała w kształty wyraźniejsze. Rozpoznał w postaci tej Krahela. Lecz starszy teraz był o dziesięciolecia. Dziurawe robocze spodnie, zwisały mu z pasa obwiązane sznurem. Na głowie krzywo natknięta czapka tkwiła z odłamanym godłem. Twarz bruzdami naznaczoną miał, trupim nalotem zaćmy oczy skryte. Lecz patrzyły te oczy, niby ślepe, wprost w Jaśkowe źrenice. Przywoływały go, przyciągały swą potęgą. Siłą co pochodziła od tysięcy kolejarskich braci, dziadów, pradziadów służbie oddanych, od czasów pierwszych żelaznych dróg na tych ziemiach stworzonych.
– Ktoś ty? – zapytał z rozpaczą Bałdyga.
– Jestem Jakub Krahel, opiekun regionu.
– Ktoś ty naprawdę Jakubie? – wyszeptał Bałdyga niepewnie, ledwie słowa te z siebie wydając.
– Jam jest kolei historią. Jam siłą kolejarskiej kompanii – odpowiedział teraz Jaśkowi głos inny, szlachetny, o tembrze głębokim, basowym, jak odgłos toczącego się w oddali ciężkiego taboru. – Czas już twój nastał Bałdyga. Czas byś służbę rozpoczął między braćmi swymi dawnymi.
I zaczęła się postać Krahela przemieniać, cząstki swe składać w kształty ciągle nowe. Widział w nich Bałdyga swych poprzedników, co się na podstacjach popalili od porażeń, widział maszynistów w wykolejonych pociągach ginących. Dostrzegł sylwetkę budnika, co mu dawno temu, winę, ponoć niesłusznie, za katastrofę na pobliskim moście na Wiśle przypisano. Widział zawiadowców stacji i konduktorów, dyżurnych ruchu i dróżników, w granatowych mundurach z epok różnych. I całą ich wszystkich historię kolejowej służby poznał Jasiek w jednej chwili. I jednoczyć począł się z nią, własną opowieść dodając.
– Nadeszła dziś Bałdyga twoja godzina ziszczenia. – Usłyszał znów głos Krahela i dłoń jego poczuł na ramieniu.
– Ale co mam robić? Co ja teraz zrobić mogę Jakubie? Przecież ja właśnie ostatnie tchnienie składam temu światu!
– Służ jak żeś służył dotąd wiernie kolei. Opiekuj się tymi co po tobie przyjdą. Na mnie już czas. Czas bym dyżur swój oddał w dobre ręce i spokoju zaznał na życia bocznicy.
Niknął Jakub Krahel i wszyscy którzy z nim przybyli, a wraz z nimi jasność bledła, cieniem przykrywana zewsząd.
– Zostawiam ci moich towarzyszy, niech tobie teraz wiernie służą – wyszeptał jeszcze Krahel w ostatnich słowach, po czym rozpłynął się w narastającym mroku.
Na to wyszła z cienia sfora dzikich kotów. Sierść miały spaloną, bliznami ciała naznaczone. Na czele stada kroczył wielki rudy samiec, którego truchło Jasiek w otwartym grobie zostawił tamtej nocy. Rozpoznał też kotkę białą z czarną plamką na łapce, co ją zeszłej zimy z transformatora zdjął i pochował w zamarzniętej ziemi. Przyczaiły się koty wszystkie, a były ich dziesiątki, przez chwilę niepewnie ślepiami żółtymi łypiąc na Bałdygę, po czym wokół jego stóp szyk uformowały, gotowe na jego rozkazy.
I wtedy ból cały uleciał z Jaśkowego ciała, odpłynęła wtem trwoga chwili życia ostatniej. I ogarnęło Bałdygę w pożegnalnej myśli łączącej go ze światem, uczucie spełnienia, jakby na moment ten czekał od zawsze.
***
Nazajutrz rano znalazł zmiennik Bałdygę leżącego u stóp zasilacza, z oczami szklistymi, wlepionymi w sufit. Pół ciała miał zwęglone od rażenia, dłoń sztywno zaciśniętą na lince uziemiacza. Tułów napięty, klatkę piersiową wygiętą w łuk, tak jakby go coś za serce ku górze siłą przyciągało. W powietrzu czuć było ciągle swąd palonych tkanek. Mówił później zmiennik, kiedy już czas zmazał makabryczność owego odkrycia, że z tej pozy martwej błogość wypływała, że w martwych oczach Bałdygi zachwyt w godzinie śmierci zastygł niesłychany.
Dziwili się ludzie, że los taki spotkał Bałdygę na rok przed emeryturą. Że niemożliwe by taki błąd popełnił, że odłącznika nie podniósł przed robotą, że napięcia na kablu nie sprawdził. Spekulowano, że może Jaśka jakaś pomroczność naszła na chwilę, albo go kto w celach niejasnych do tego przymusił. W książce dyżurów obszerny zapis odkryto, ręką Bałdygi skreślony, jakby polecenie pracy dostał tej nocy wyraźne. Lecz zapis ten w języku przedziwnym, starym, dawno zapomnianym Bałdyga poczynił. Nikt słów owych rozszyfrować nie potrafił, a i żaden z przełożonych do wydania polecenia się nie przyznał. Nie było zgłoszeń awarii sieci trakcyjnej tej nocy. Wszystkie pociągi po linii szły zgodnie z rozkładem. Nikt nie rozumiał dlaczego Bałdyga na kablu wysokich napięć roboty się podjął samotnie. Jeszcze jedną rzecz dziwną ktoś dostrzegł w dyżurce. Sznur telefonu z gniazda był wyrwany, tworzywo słuchawki nadtopione na kształt ludzkiej dłoni i ślad. Ślad łapy kociej odbity, na drewnianym blacie biurka wypalony. Długo jeszcze rozpamiętywali ludzie smutny los Bałdygi, ale z szacunku dla jego kolejowych zasług nie drążono sprawy. Uznano los Jaśka za wypadek nieszczęśliwy, jaki się co jakiś czas na służbie zdarzyć musi.
A Bałdyga miał od teraz zadanie szlachetne – pieczę sprawował nad całym regionem, o losy prądu się troszczył i prawidłowości robót pilnował. I tak mijały zimy coraz mniej mrozem skute i wiosny pachnące trawą rosą skąpaną nad ranem, a kolejowe życie turlało się torem swoim niezmiennym. Zaglądał czasem Bałdyga na swoją dawną podstację. Otoczony sforą kocich towarzyszy przeszedł się po hali, buczenia prądu posłuchał z nostalgią. Czasem usiadł w dyżurce na swoim miejscu i patrzył z tęsknotą, jak coraz to nowi energetycy pochyleni nad schematami, rozwikłać próbują przyczynę usterki. A rwały mu się dłonie do roboty, z ust rozwiązanie gotowe pragnął im wykrzyczeć. Lecz wtedy tylko przeciąg w bezwietrzny dzień przez halę przefrunął, długopis sturlał się z biurka, czarna herbata rozlała z potrąconej szklanki. Bo tylko nieliczni mogli o właściwej porze Bałdygi obecność poczuć tak prawdziwie.
Upodobał sobie z czasem jednego chłopaka z żywieckiej podstacji. Młody był jeszcze i nieokrzesany, ale widział w nim Jasiek cząstkę siebie z lat dawnych. I odtąd towarzyszył chłopakowi przy robocie, opieką szczególną otaczając, chroniąc go i czekając, aż czas odpowiedni znów przyjdzie. Aż nastanie ponownie godzina ziszczenia, kiedy to Bałdyga pieśń swą ostatnią zagwiżdże i z służby zejdzie na zasłużony spoczynek.
Dzieciństwo swe spędził na kolejowych bocznicach, na zapomnianych stacyjkach upchanych gdzieś w leśne ostępy wyrywał źdźbła trawy spomiędzy chodnikowych płyt.
Swe zbędne, mało kto spędza cudze dzieciństwo. Fraza od wyrywał zgrzyta, bo nie wiadomo czego dotyczy.
To kolejne opowiadanie stylizowane na Grabińskiego. Ma swoje zalety, bo nie sposób odmówić Ci klimatu i nawiązań kolejarskich, ale do języka trzeba się chwilę przyzwyczajać.
Rozważ rozbicie dużych bloków testu, bo to odstręcza wielu czytelników.
Ładnie działasz na zmysły, aż zatchnęłam się smarem i stukotem.
Pewnej sierpniowej nocy znalazł Bałdyga na szynach prądowych zwłoki kota rudego na wpół wypalone.
Mam rażenie, że trochę za często przywołujesz Jaśka i Bałdygę. Jeśli całe opowiadanie dotyczy jego, to są jego odczucia, jego losy, to można darować sobie część imion i nazwisk. (Możesz edytować tekst).
Opowiadanie ładnie śląskie. Natomiast troszkę mi brak grozy, bo oczywiście jest zgon i jakaś siła nieczysta, ale w gruncie rzeczy sympatyczna i potrzebna.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, dziękuję za komentarz i uwagi. To dla mnie pierwsze opowiadanie i pierwszy merytoryczny komentarz na forum :)
Swe zbędne, mało kto spędza cudze dzieciństwo.
Racja, poprawione.
Fraza od wyrywał zgrzyta, bo nie wiadomo czego dotyczy.
Zdanie podzieliłam. Myślę, że teraz jest bardziej czytelne.
do języka trzeba się chwilę przyzwyczajać
Napisałam w ten sposób z pełną świadomością, że niekoniecznie dla wszystkich będzie taki język przystępny. Grało mi to z koncepcją “ballady”.
nie sposób odmówić Ci klimatu i nawiązań kolejarskich.
Ładnie działasz na zmysły, aż zatchnęłam się smarem i stukotem.
Cieszę się, że udało mi się przekazać trochę kolejarskiego klimatu :)
Rozważ rozbicie dużych bloków testu, bo to odstręcza wielu czytelników.
Ja już z tych dawniejszych roczników, dlatego w moim odczuciu to ciągle było daleko od bloków tekstu ;) ale zgodnie z Twoją radą wpuściłam nieco światła. Rzeczywiście może bardziej przyjaźnie to wygląda na forum.
Mam rażenie, że trochę za często przywołujesz Jaśka i Bałdygę. Jeśli całe opowiadanie dotyczy jego, to są jego odczucia, jego losy, to można darować sobie część imion i nazwisk.
Był to zabieg celowy. Jednak jeśli okazał się nieco drażniący w odbiorze, zdecydowałam się usunąć całkiem sporo (około 30 )
Opowiadanie ładnie śląskie. Natomiast troszkę mi brak grozy, bo oczywiście jest zgon i jakaś siła nieczysta, ale w gruncie rzeczy sympatyczna i potrzebna.
A tutaj się nie zgodzę. Właśnie opowiadania Grabińskiego kojarzą mi się z siłami, które nie zawsze są dookreślone jako jednoznacznie złe. Między innymi “Głucha przestrzeń” [uwaga! spoiler] kończy się tym że Wawera odjeżdża szczęśliwy ze swoimi kolegami konduktorami, a finał ten poprzedzony jest “jedynie” urojeniami, dziwnymi wizjami Wawera.
Treść mnie jakoś bardzo nie zaciekawiła, ale podoba mi się stylizacja. Lubię inwersję i nie przeszkadza mi jej nagromadzenie. Doczytałem do końca może nie z zachwytem, ale z przyjemnością.
Pozdrawiam.
(PS1 Ambush – Mi przywoływanie Jaśka wcale nie przeszkadzało. Mam wrażenie, że to dodatkowa stylizacja na legendę albo przypowieść, więc pasuje.)
(PS2 Mag Be – Właśnie doczytałem, że usunęłaś z 30 “Jaśków”, w takim razie chwałą Ambush, że to postulowała XD)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Marcin_Maksymilian dziękuję za odwiedziny i komentarz :)
Właśnie doczytałem, że usunęłaś z 30 “Jaśków”, w takim razie chwałą Ambush, że to postulowała XD)
Chwała, chwała Ambush , że zwróciła na to uwagę. Te “kilka” imion mniej wciąż pozwala zachować efekt, o który mi chodziło (stylizacja na balladę, legendę – słuszne odniosłeś wrażenie).
Pozdrawiam
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Koala75 dziękuję za odwiedziny :)
Hej
Nie jestem może wielkim fanem tak stylizowanych opowiadań, ale Tobie wyszło to fajnie. Tradycyjnie skracałbym trochę akapity ale z drugiej strony taka długość może pasować do stylu jaki ma to opowiadanie.
Groza jest bardzo delikatna, ulotna, gdzieś tam powolutku narasta. Zakończenie odczytałem jako raczej pozytywne.
Ogólnie dobra robota więc klikam.
Pozdrawiam!
Cześć Edwardzie,
dziękuję za pozytywny odzew :) Fajnie, że mimo wszystko nie odstraszyła Cię stylizacja i poświęciłeś swój czas na przeczytanie opowiadania.
Dziękuję za klika i pozdrawiam!
Jako lokalsowi podobało mi się szczególnie, miło jest poruszać się po znajomych stacjach. ;-) Może rzeczywiście mało tu grozy, może brakuje mi jakiegoś solidnego tąpnięcia gdzieś w trakcie opowiadania, jednak rozumiem, że postanowiłaś snuć tę opowieść właśnie w ten sposób. Wyszło dobrze. Fajnie, gdybyś została na forum na dłużej. :-)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Cześć Rossa,
dziękuję za miłe przyjęcie na forum. Postaram się tutaj zadomowić :) Na razie czuję się jeszcze jak gość, który przygląda się wszystkiemu z zacienionego kąta pokoju ;)
Cieszę się, że mogłam Cię oprowadzić po “naszej” okolicy. Lubię umieszczać opowieści w znanych mi lokacjach.
Jeśli chodzi o dawkę grozy – taki był pomysł, żeby była w tej balladzie subtelna. Z drugiej strony, dopiero zaczynam swoje teksty pokazywać szerszemu gronu odbiorców i dobrze wiedzieć, że to, co dla mnie wydawało się odpowiednią dawką, dla czytelnika, który zaznajomiony jest z opowieściami grozy, może być niewystarczające.
Pozdrawiam
Zaiste, szczególna to opowieść, niezwykle kolejowa, pełna osobliwej atmosfery budzącej niepokój o los bohatera, a jednocześnie w jakiś sposób w finale uspokajająca, że Bałdyga, choć już w innym świecie to nadal może poświęcać się temu, co dla niego najważniejsze.
Nie ukrywam, że nieco zmęczył mnie styl opowiadania, ale też rozumiem, dlaczego tak tę Balladę napisałaś.
Mag Be, gratuluję debiutu i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej! :)
…znał ich wszystkich od zawsze. Rozpoznawał ich po sylwetkach… → Drugi zaimek zbędny.
Prowizoryczny grób mu wykopał… → Dlaczego prowizoryczny? Czy miał zamiar za jakiś czas pochować kota w innym miejscu?
Wtem z sykiem przemknęło coś u Jaśka stóp i szrama głęboka naznaczyła nogę. → Wtem z sykiem przemknęło coś u Jaśka stóp i rana głęboka naznaczyła nogę.
Za SJP PWN: szrama «szpecący kogoś ślad po zagojeniu się rany»
Kładł Jasiek swe omamy na karb zmęczenia… → Zbędny zaimek – czy mogły go nękać cudze omamy?
…po czym wrócił na dyżurkę… → …po czym wrócił do dyżurki…
– Bierzmy się za robotę… → – Bierzmy się do roboty…
Choć zdaję sobie sprawę, że Bałdyga nie musiał mówić poprawnie.
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
Czas byś swą służbę rozpoczął… → Zbędny zaimek.
– Nadeszła dziś Bałdyga twoja godzina ziszczenia – usłyszał znów głos Krahela i dłoń jego poczuł na ramieniu. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą.
– Nadeszła dziś Bałdyga twoja godzina ziszczenia. – Usłyszał znów głos Krahela i dłoń jego poczuł na ramieniu.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
…wyszeptał jeszcze Krahel w ostatnich swych słowach… → Zbędny zaimek.
Przyczaiły się koty wszystkie, a było ich dziesiątki… -> Przyczaiły się koty wszystkie, a były ich dziesiątki…
Uznano los Jaśka za wypadek nieszczęśliwy, co się co jakiś czas na służbie zdarzyć musi. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Uznano los Jaśka za wypadek nieszczęśliwy, jaki się co jakiś czas na służbie zdarzyć musi.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, dziękuję za poświęcony czas i wszystkie uwagi :)
Wprowadziłam poprawki.
Dzięki Twoim wskazówkom będę w następnych tekstach uważała na nadmiar zaimków.
Pozdrawiam serdecznie
Bardzo proszę, Mag Be. Niezmiernie się cieszę, że uznałaś uwagi za przydatne. :)
Życzę, aby każdy Twój kolejny tekst był lepszy od poprzedniego.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Mag Be!
Fajne opowiadanie, wydaje mi się, że pasuje do konkursu idealnie. Bardzo podobało mi się użyte kolejowe słownictwo oraz retro stylizacja językowa. Rzeczywiście poczułem się przez chwilę jakbym czytał jakiś tekst z przed lat.
Również fabuła opowiadania na plus. Nie ma tu klasycznego horroru, ale Grabiński to głównie groza w domyśle, więc Twoja koncepcja mnie przekonuje. Bałdyga, oddany sprawie służbista, dokonał żywota w niewyjaśnionych okolicznościach, aby stać się pośmiertnym opiekunem/patronem młodszych kolegów po fachu.
Dal mnie o.k., fajnie to wszystko się zgrało.
Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Cześć JPolsky!
Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Jestem właśnie po lekturze Twojego tekstu i chyba poszliśmy tym samym tropem – główny nacisk kładąc na budowanie klimatu, który pozwala, aby groza przyczaiła się gdzieś z boku i tylko czasem postukała palcem w plecy czytelnika ;) Ładnie to ująłeś, że Grabiński to głównie groza w domyśle – też tak odbieram jego opowiadania. Niewielu bohaterów, niewiele miejsc, senna atmosfera…
Dziękuję i również życzę powodzenia w konkursie :)
Cześć Anet,
dziękuję za odwiedziny i przeczytanie opowiadania. Bardzo mi miło, że się podobało :)
Pozdrawiam
Hej!
Gratuluję debiutu. :)
Mój komentarz powstanie na bieżąco, w trakcie czytania.
Na wstępie – ten drugi akapit masz potężny, polecam go rozbić choćby na pół, czytałoby się o wiele lepiej.
Jasiek kolei służyć gdy
Przecinek uciekł
Dalej też sporo takich dużych akapitów, myślę, że podzielenie ich dodałoby lekkości historii. Nie jestem fanką streszczeń, ale u Ciebie jest nietypowa, gawędziarska narracja, w dodatku naprawdę dobrze stylizowana, więc aż tak mi to nie przeszkadza. Owszem, męczy, bo jednak streszczenia, ale nie zniechęciłam się do lektury i czytam.
Bardzo fajnie budujesz klimat, kiedy Bałdyga poszedł pochować kota i coś go zadrapało czuć tu niepokój. Podobnie jak przy melodii cichej, ładnie operujesz tymi obrazami, działasz na wyobraźnię.
nagrzany jest, niczym od dotyku
Nagrzany kojarzy mi się bardziej z tym, że się faktycznie nagrzał (gorąca woda, para, od Słońca), a nie od dotyku.
Przybywający Jakub wzbudza trochę za mało strachu, chyba że tak miało być, bez szczególnej grozy, bo bardziej jak obyczajówka z elementem fantasy. Nie strach, a fascynacja.
Za to koniec bardzo ciekawy, bo jednak umarł Bałdyga i maczały w tym palce siły nadnaturalne. Bałdyga jako duch, mara doglądająca regionu, a następnie upatrujący młodego chłopaka, żeby doszło do kolejnego ziszczenia – dobre to, trochę upiorne, trochę tak opisane, jakby to była norma w tym świecie, podobało mi się. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Nostalgiczny opis chłopca dorastającego pośród kolei. Widziałam kiedyś taki “błysk nieziemski” kiedy pociąg wyłaniał się z tunelu i wjeżdżał na peron przystanku osobowego Warszawa Powiśle. Temat elektryczności na kolei jest dość rzadko poruszany a jest ważny. Obserwacja ludzi przez Bałdygę świetnie opisana. Niby zwykłe życie a tak wciągające. To jego “umiłowanie prądu” było czymś wspaniałym. Aż przypomniał mi się jeden z odcinków serialu “Kolejarze”. gdzie była energetyka pokazana. Widmowe znaki, które obserwował miały w sobie coś tajemniczego i jednocześnie mrocznego. Zwiastowały bowiem śmierć tragiczna a jednocześnie piękną i niezwykłą. Pieśń jaką mógł usłyszeć wydawała się pochodzić z innego świata niczym ta towarzysząca pociągowi gdy wjeżdża na Ślepy Tor. Chyba ostatni raz o porażeniu przez prąd na terenie kolejowym czytałam w książce Stephena Kinga “Ziemie Jałowe” gdzie pociąg w ten sposób zabijał ludzi. Można powiedzieć, że głównego bohatera tej opowieści wezwała kolej tak jak wzywała innych przez pokolenia. I w chwili śmieci zobaczył innych kolejarzy jakby patrzył na engramy zapisanych dawno wspomnień. Bardzo tez ujął mnie motyw kotów. Koty w opowiadaniach kolejowych odgrywają ważną rolę i potrafią widzieć to co dla człowieka pozostaje niewidoczne. Nie bez powodu w jednej z opowieści pociąg został porównany do kota.Choć Jasiek skończył już swą ziemską wędrówkę czekała go bowiem ważniejsza rola. I tak się dzieje przez pokolenia. Była to dla mnie bardzo przyjemna lektura.