- Opowiadanie: Ślimak Zagłady - Namiestnik

Namiestnik

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Namiestnik

Marók nie robił sobie wielkich nadziei w związku z audiencją u cesarzowej. Nie denerwował się też zanadto. Przysiadł w poczekalni z obojętną miną, jeżeli czuł się niepewnie, to co najwyżej ze względu na elegancki surdut, do którego nie był przyzwyczajony.

Zaproszenia spodziewał się od dawna. Przyjmowanie przez Xassię wyróżniających się absolwentów stołecznego uniwersytetu było już wieloletnią tradycją, a on miał jak najbardziej obiecujące wyniki. Jak wiedział, stanowiło to raczej formalność, etykieta, kilka miłych słów. Otrzyma propozycję rozwojowej posady rządowej w oświacie czy przemyśle, przyjmie z wdzięcznością, wypróbuje, a jeżeli nie będzie zadowolony, za rok lub dwa wróci do zajmowania się nauką.

– Pani cesarzowa przyjmie pana! – zakrzyknął strażnik, nijaki wąsacz w paradnym mundurze, przerywając te miarowe myśli.

Wszedł. Nie skupiał się jeszcze na postaci władczyni, w ogóle miał trudności z patrzeniem ludziom w oczy. Sala była wysoko sklepiona, uwagę zwracały przede wszystkim suto fałdowane czerwone draperie, częściowo przesłaniające okna. Tak jak go uczono, za progiem przykląkł na jedno kolano i przedstawił się:

– Marók Lehaty. Do usług, Wasza Wysokość.

Nie uczono go, że cesarzowa w odpowiedzi także się przedstawi, głosem, który był jak taniec na granicy śmiechu:

– Xassia pierwsza tego imienia, cesarzowa Imperium Obojga Panazji, królowa Ukazu i Dybarii, wielka księżna Wysp Nieszczęśliwych itede, itede… Możesz mi mówić „pani”. Miło cię poznać, Maróku.

– Marku. To jest „ó” ruchome, zanika w przypadkach zależnych – odpowiedział całkiem odruchowo i na chwilę zamarł z przerażenia. Chyba jednak poczuł się zbyt swobodnie.

Cesarzowa przecież zdawała się doskonale bawić:

– W języku wspólnym nie mamy „ó” ruchomego.

– W takim razie… czy wolno mi?…

– Proszę.

– W takim razie lepiej już mówić „Mark” czy tam „Marek”, bo to jest ten sam rdzeń, co we wspólnym, tylko ta szczątkowa samogłoska zachowała się w mianowniku w innej postaci.

Skinęła głową. Wstała, ruszyła do niego. Uwagę młodzieńca przykuły najpierw jej kroki, krótkie, buciki na niewielkim obcasie stawiane tuż obok siebie, jakby każde stąpnięcie sprawiało ból, absurdalnie wąski krój sukni. Nie mógł nie przypomnieć sobie tego, co szeptano o Xassii: że w jej żyłach płynie krew syren, że jej babkę zaczarowano w sekrecie i przedstawiono jako arystokratkę z egzotycznego Południa. Że dlatego umie raz spojrzeć na człowieka i poznać jego najskrytsze pragnienia.

Tymczasem kazała mu się podnieść, wskazała miejsce przy niskim stoliku, gdzie czekała już herbata i ciastka; sama usiadła naprzeciw. Gestem odprawiła strażnika. Przyjrzał się wreszcie jej twarzy, regularny owal, ani pulchny, ani szczupły, bez oznak wieku. Jasna karnacja, jasne włosy upięte w płaski kok i oczy niczym dwa cętkowane bursztyny.

– Zaczytywałam się w twoich felietonach w „Gońcu Akademickim” – zagaiła nagle.

– Schlebiasz mi, pani – odpowiedział cicho, po chwili wahania. – Nie sądziłbym, że władca ma czas na takie rzeczy.

– Codzienny przegląd prasy należy do moich obowiązków. A to jest dużo ciekawsze niż krytyka polityczna w dziennikach brukowych. – Patrzyła na niego coraz bardziej przenikliwie. – Nie twierdzę oczywiście, że zgadzam się ze wszystkim, co tam smarujesz: na przykład, skoro już o tym mówiliśmy, rzekoma potrzeba zachowania dialektów lokalnych? Jedność języka zapewni jedność Imperium.

– Pisałem o tym. Zasoby kulturowe trzeba dywersyfikować. Rewolucja ogarnia jednolite społeczeństwo jak pożar suchy las.

– W ogóle pisałeś różne dość nieprawomyślne rzeczy. – Pogroziła palcem, ale wciąż z tym kpiącym uśmiechem. – Za to choćby ten niedawny artykuł o gospodarce? To było genialne. Wielka migracja budująca przemysł, ze wsi do miast, i szkodliwość ekonomiczna przypisania chłopów do ziemi. Konkretne wyliczenia i projekt rekompensat. Kawał świetnej pracy.

– Dyletanctwo. – Marók usprawiedliwił się niezręcznie, wzruszając ramionami. – W swojej działce naukowej jestem dobry, a reszta to ot tak, z amatorstwa.

– Jesteś zbyt skromny… – cesarzowa przechyliła głowę, próbując uchwycić i uwięzić jego spojrzenie. – Zamierzam mianować cię namiestnikiem prowincji Wielki i Mały Wrzuś, Góry Szare i Góry Żebrowe.

Te słowa oszołomiły go, jakby trąba powietrzna urosła mu w głowie i wciągała całego. Idea była niedorzeczna i przerażająca, ale czuł, że nie wolno mu protestować. Nie wiedząc, jak zareagować, wstał, skłonił się i powtórzył bezradnie:

– Do usług, Wasza Wysokość…

– Czy wszystko w porządku? Nie w smak ci taki zaszczyt?

– Naprawdę nie uważam się za kompetentnego – spróbował.

– A ja ciebie uważam, ale to nawet dobrze. Potrzebuję tam czegoś w rodzaju zarządu eksperckiego dla rozwoju prowincji. Pozwolisz pracować specjalistom, a masz dosyć wiedzy, żeby ich chwycić za rękę, gdyby stroili sobie żarty z Imperium.

– Prowincji… Zapadła dziura, z dala od wszystkiego. I nawet ludzi mało.

– O, wcale nie. – Cesarzowa uniosła się nieco na łokciach. – Po budowie nowego łącznika pociągi ze Smogrodu chodzą nawet poniżej dziesięciu godzin. Znakomity dojazd, tylko trzeba uważać na chorobę wysokomagiczną. I czasem lawiny zasypują tory na Przełęczy Pierzastej…

– To raczej pomiędzy grudniem a kwietniem – dorzucił z powątpiewaniem Marók.

– Właśnie. Poza tym znakomity dojazd. A co do ludzi: sądząc po twoich tekstach, chyba nie uważasz magicznych człekokształtnych za niższe cywilizacyjnie?

Na to pytanie młody człowiek bardzo nie miał ochoty odpowiadać władczyni imperium utrzymującego oficjalnie politykę prymatu ludzi, która sama mogła być ćwierćsyreną. Zamiast tego upił kilka łyków herbaty, bardzo metodycznie schrupał ciastko. Wreszcie odezwał się cicho:

– Możliwe, że czego innego chciałem.

– A czego chciałeś? – natychmiast odbiła piłeczkę.

– Podobno zawsze wiesz, pani. – Teraz znów obawiał się możliwego nietaktu.

Roześmiała się wreszcie otwarcie:

– Wolę usłyszeć od ciebie. To także ważne, co dokładnie powiesz, ile umiesz wyrazić.

– Chciałem robić coś ważnego i wspaniałego, co zostanie zapamiętane – odblokował się teraz. – Albo przynajmniej zajmować się tym, co lubię. Żyć tutaj, w stolicy, blisko rodziny, i mieć sporo wolnego czasu.

– Moja oferta jest przecież dość ważna i godna zapamiętania? Zapewniam, że każda większa encyklopedia wspomni o najmłodszym namiestniku w historii. Co do kontaktów z bliskimi, uznaję argument; przydzielę ci magiczną telekulę.

– Nie mógłbym wziąć takiej odpowiedzialności. – Otworzył szeroko oczy. – Co, jeżeli się stłucze?

– Nic, wytworzy się nową. – Cesarzowa ledwo zauważalnie wzruszyła ramionami. – Po to są w skarbcu, żeby ich używać. Sama też muszę być na bieżąco z twoimi działaniami. I wiem, że nie zniszczysz jej celowo. Czy masz jeszcze jakieś pragnienia?

Teraz to Marók wzruszył ramionami, znów przeklinając w myślach swoje kłopoty z etykietą:

– Nie. A może tak, sam nie wiem. Nie takie, z którymi ktoś postronny mógłby mi pomóc. Nawet ty, pani.

– Popatrzmy… – Nachyliła się nad stolikiem, teraz już wyraźnie dostrzegał bursztynowe iskierki magii wokół oczu. – Ciekawe, ciekawe. Po pierwsze, nie mogę uczynić cię znanym i wybitnym pisarzem. To znaczy, mogłabym kazać wciągnąć jakiś twój utwór na listę lektur, ale…

– Ale miejmy do siebie odrobinę szacunku.

– Właśnie. Mogę natomiast zapewnić nowe doświadczenia i inspiracje, które dadzą szansę rozwoju twórczego. Od ślęczenia nad papierami w stolicy nie przybędzie ci świeżego spojrzenia. Pod tym względem warto. Po drugie. Twoje marzenia romantyczne są nader skomplikowane i nie będę w stanie wiele pomóc, mogłabym komuś niechcący bardzo uprzykrzyć życie. Widzę, że potrzebujesz prawdziwej partnerki intelektualnej; mów z dziewczętami dość otwarcie; będzie ci łatwiej z dala od stolicy, gdzie etykieta nie jest tak krępująca. To mamy ustalone. Po trzecie. Nie, nie umiem zatrzymać i zawrócić czasu, i oddać ci szczęśliwego dzieciństwa. Tylko czy ono było takie szczęśliwe? Zdaje mi się, że już jako dwulatek wspominałeś z rozrzewnieniem lepsze chwile. Może dzięki zmianie otoczenia, jako namiestnik na dzikim pograniczu, nauczysz się wreszcie cieszyć teraźniejszością. I to raczej wszystko. To będziesz tym namiestnikiem? Marku? Pożyczyć ci chusteczkę?…

– Będę. Przepraszam. – Rozpaczliwie próbował się opanować.

– Nie przejmuj się, mam taki wpływ na ludzi. Co do twojej pracy, głównie chodzi o rozwój cywilizacyjny i integrację. System prawny, przemysł, medycyna, szkolnictwo. Nasza kultura ma być atrakcyjna dla miejscowych. W rozsądnych granicach można uwzględniać lokalną specyfikę. Zresztą wpadnij jeszcze w czwartek o tej porze, omówimy szczegóły.

 

Całodobowa podróż do Smogrodu upłynęła Markowi bez większych perypetii. Pociąg toczył się miarowo przez Wielkie Niziny, pozostawiając za sobą snujący się kłąb pary. Świeżo upieczony namiestnik jechał jeszcze jako osoba prywatna, tyle że wniesiono za nim parę tłumoków opatrzonych pieczęcią cesarską. Zdziwił się standardem panującym w pociągach dalekobieżnych. W toaletach płynęła bieżąca woda, a wagon restauracyjny – dla pasażerów pierwszej klasy dostępny z nieograniczonym kredytem – wyróżniał się już od wejścia wybornym wprost jadłospisem wiszącym na drzwiach.

Przez pierwsze kilka stacji Marók jechał z dwoma przedstawicielami spółki hutniczej, którzy rozmawiali o niskiej ich zdaniem etyce pracy wśród krasnoludów, wtrącając szereg barwnych wyrażeń branżowych. Potem, aż do Małogłowy, miał przedział dla siebie. Na ostatnim odcinku znów było więcej pasażerów, zaczęły się też pojawiać ciekawe formy skalne, tworząc spektakl za oknami w miękkim świetle późnego popołudnia.

Przed dworcem Smogród Główny zbierała się już delegacja urzędnicza, którą wyznaczono do towarzyszenia namiestnikowi przy ustanawianiu władzy cywilnej w nowo przyłączonej prowincji. Byli to przeważnie doświadczeni organizatorzy, od lat zajmujący się administracją prawną czy górniczą. Cesarzowa zapewniała, że wszyscy będą możliwie dobrani i godni zaufania. Przybysz zwrócił się też od razu do dwóch najstarszych, siwych wąsaczy w stopniu rzeczywistych tajnych radców:

– Pozwolą panowie, że się przedstawię: Marók Lehaty. Sam jestem nie mniej od panów zdumiony swoją wczesną nominacją na tak poważne stanowisko. Mogą panowie być pewni, że uszanuję ich wiek i doświadczenie, zwracając się o poradę przy każdej istotniejszej decyzji. Nie będę też bez naglącej potrzeby nadużywał autorytetu mojego stanowiska.

Jeden z nich tylko coś wychrząkał. Drugi podał rozmówcy niespodziewanie twardą dłoń:

– Inżynier Guterres. Ufam, że poradzimy sobie z tym zakątkiem. A gdyby udało nam się wreszcie znaleźć wielkoskalowe zastosowanie magii w przemyśle, to tym lepiej dla wszystkich. Powiedz pan, jechałeś pan kiedyś w teren z wysokim indeksem magicznym?

– Nie, nie mogę powiedzieć.

– Kiedy się aklimatyzować po trochu, to wszystko w porządku, ale taki szybki przejazd pociągiem może być nawet zabawny. Zresztą przekonasz się pan.

Zaszło słońce i miasto powoli kryło się w mroku, ale do odjazdu pozostawało nieco czasu. Marók wyszedł jeszcze zaczerpnąć świeżego powietrza na placu przed dworcem. Kiedy usiadł na ławce, rozmowy innych podróżnych mieszały mu się w uszach, odbijane echem od ścian dworca i okolicznych kamienic:

– Uważaj na pannę Jadzię w bufecie, nalewa ci, zaprasza do pokoiku, a potem budzisz się bez pieniędzy i butów…

– Patrz na tę łunę zachodnią nad miastem, jakby wieża wodociągów miała we dwie strony wąs…

– Georg! Georg! Gdzie zostawiłeś nasze walizy, niedojdo?…

Powoli zbliżała się dwudziesta trzecia, ruch na ulicach zamierał, choć na niebie widniały jeszcze ślady letniego wieczora. Za to chłopcy bagażowi uwijali się jak w ukropie, pchając do przedziałów i do luków bagaże całej delegacji urzędniczej, wciąż jeszcze dowożone dorożkami.

– Sługę będzie sobie panicz chciał nająć dopiero na miejscu? – zagadnął ktoś.

– Tak, może tak; nie miałem jeszcze czasu o tym pomyśleć – odpowiedział nieco niedbale Marók.

Kończono załadunek, był już wielki czas wsiadać. Konduktor stał przed frontem i krzyczał. Młodzieniec dosłyszał końcówkę komunikatu:

– Krucza Góra Węzłowa! Krucza Góra Magura! Przełęcz Pierzasta! Altmarkt! Raniszborek! Zadoliniec! Odjazd!!

Jednocześnie słychać było niewyraźne brzmienie dzwonów kościelnych. Wstępując do pociągu, Marók mruknął niewyraźnie, przywołując gdzieś z głębin umysłu na pół zapomniany cytat:

– Zegar na wieży bije jedénastą…

Lokomotywa pufnęła potężnie, jak największy na świecie chomik. Zaczęła sunąć bez drgnięcia, najpierw tak powoli, że ciemności za oknem pozwoliłyby jeszcze uwierzyć w bezruch, potem coraz szybciej, miarowo.

Pierwsza półgodzina podróży upłynęła na spacerach po wagonie, witaniu się z kolejnymi członkami delegacji. Nikt raczej nie krzywił się na młodość namiestnika, a ku jego radości wyrażali też zrozumienie, gdy przepraszał, że nie będzie w stanie od razu spamiętać imion i twarzy. Pytali go z ciekawością o rozmowy z cesarzową, ale to starał się zbywać półsłówkami. W końcu wrócił do siebie, miał teraz własny malutki przedział: jedno siedzenie, stolik i płaska leżanka w podsufitce.

Przez jakiś czas próbował czytać, miał w podręcznym bagażu dwie powieści, trochę broszur i własne notatki na temat prowincji. Za oknami, zamiast typowego oświetlenia ludzkich miast, coraz częściej widział różnobarwne błyski zaklęć gospodarskich. Zbliżała się północ. Wgramolił się na leżankę, wobec szczupłości miejsca wpełzając w głąb dziwnym wężowym ruchem, zakrył lampę olejną i przymknął oczy.

 

Marók obudził się w skrzyni. Uniósł się nieznacznie na łokciach i boleśnie dźgnął głową o wieko. Brakowało mu powietrza, panowała całkowita ciemność, a gdzieś nad nim czy za nim, w każdym razie spoza skrzyni, grzmiał dudniący bas:

– Jako nieprawny kolonizator oraz ciemiężyciel zostajesz skazany na zakopanie żywcem i zapomnienie! Niech się dokona. Opuszczamy trumnę, panowie!

Chciał krzyczeć, protestować, ale usta wypełniała mu jakaś rozłażąca się tkanina. Rozpychał się z całych sił, rękami i nogami, bez skutków, ściany nie ustępowały, coś tylko skrzypiało okropnie. Świat zaczął się przesuwać, kiwać gdzieś z zewnątrz: czyżby istotnie opuszczano go do dołu? Zarzucił gwałtownie biodrami, coś brzęknęło z boku, jakby nieco wypchnął kratę. To go zachęciło. Zaparł się kończynami o ściany i dołożył potężnie miednicą, raz i drugi, z całą siłą młodzieńczej rozpaczy.

Brzęknęło bardziej i ustąpiło, luźne lniane spodnie czepiały się jeszcze drewna, ale zaczął już się wysuwać ze skrzyni. Pchnął jeszcze, kopnął znów gwałtownie obunóż i nagle poleciał w dół. Spadł z niemałej wysokości, impet oszołomił go, ale usiłował się od razu poderwać, machał rękami w przestrzeń, uprzedzając spodziewane ciosy.

Ciosy nie nadchodziły. Obracał nieporadnie głowę, próbując po ciemku zorientować się w sytuacji. Leżał na podłodze pociągu, z boleśnie stłuczonym łokciem i okolicą pośladkową, wgryzając się konwulsyjnie w róg poduszki.

– Ano tak. Sen mara – skomentował Marók zduszonym głosem, zły na siebie jak szerszeń.

Wytoczył się na korytarz, aby nieco odetchnąć. Niestety, w żaden sposób nie chciało tam być normalniej. Szedł wzdłuż, a drzwi przedziałów, które przecież odwiedzał przed godziną czy dwiema, nie istniały. Były zamknięte. Zabite deskami na głucho. Zawarte żelazem, z wielkimi kłódkami broniącymi dostępu. Zarośnięte. Albo w ogóle nie istniały, nic nie znaczyło w ścianie miejsca, gdzie kiedyś był jakiś przedział.

Otworzył z kolei okno – szarpał nerwowo za klamkę, aż wreszcie ustąpiła – to mu ulżyło, że gdzieś przecież jest jakiś świat na zewnątrz. Mimo niedawnego przesilenia letniego zapadła jednak najgłębsza noc, przytłaczająca niczym późną jesienią. Atramentowa czerń zdawała się wręcz sączyć do środka pojazdu. Młody człowiek myślał przez chwilę, czyby nie spróbować wychylić się i dojrzeć czegokolwiek, ale tego się przestraszył. Opowiadano mu kiedyś o pasażerze, który tak właśnie wychylił się w podróży, nawiązał relacje pozamałżeńskie ze słupem i potem jego rodzina napotkała dotkliwe trudności przy identyfikacji zwłok.

W zamian Marók spróbował przedostać się do sąsiedniego wagonu. Niestety, kiedy już przeszedł wzdłuż wszystkich przedziałów, drzwi między wagonami okazały się akurat tak samo zatrzaśnięte i żadne szarpanie nie pomagało. Starał się zaprzeć butami o przyległą ścianę, aby tym mocniej pociągnąć, a nawet bębnił pięściami w blachę, co oczywiście nie przyniosło żadnych skutków. Nie mógł się dostać do wagonu.

Zrozumiał, że pociąg zaraz odjedzie, a on nie może się dostać do wagonu. Zauważył, że gdzieś w rogu, chyba przy dalszych schodach peronu, stoi konduktor. Podbiegł do wychudłej figury z groźnymi wąsiskami i wołał naprędce, dziwnie akcentując słowa:

– Panie! Panie! Co ja mam zrobić, żeby tu wsiąść?

– Musi pan odebrać bagaż – odparł tamten, cmokając niechętnie. – Nikt pana nie puści w podróż, jakby pański bagaż miał zostać na dworcu. Proszę go odebrać ze skrytki i zaraz tu wracać, bo za osiem minut odjazd.

– A gdzie jest skrytka?! – jęknął Marók z narastającym lękiem.

– To już pan powinien wiedzieć, gdzie pozostawił bagaż. – W głosie wąsacza przebijał ton nagany. – Tam po schodach w głąb dworca, skrytki są na poziomach minus pięć i minus siedem, po lewej i po prawej, tylko że przy ścianach trzeba skręcać według wskazówek zegara, oprócz tych miejsc, w których znaki pokazują inaczej.

Marók pobiegł w dół po schodach, sadząc po kilka stopni, licząc nawroty do dziesięciu. Przez chwilę myślał, że rozpoznaje wystrój na piętrze minus piątym, potem zwątpił i zawrócił. Rzeczywiście, dwa poziomy niżej wydało mu się bardziej znajomo. Skręcił na wyczucie w lewo, potem przy ścianie dwa razy w prawo. Podbiegł do strażnika bagażu, machając niecierpliwie biletem.

– Chwila, chwila – sapnął kolejny wąsaty, bliźniaczo podobny do poprzedniego. – Myśli pan, że tu można tak sobie odebrać walizki? Musi się pan najpierw położyć w komorze diagnostyki i dekontaminacji.

– Jak to: położyć w komorze?

– A tak zwyczajnie. My panu oddamy bagaż, a potem się okaże, że był pan już czymś zanieczyszczony i nas potem oskarży, jakoby to była wina naszej skrytki. Albo byłby pan chory i przyczepił się do nas, że niby pozwoliliśmy panu dźwigać walizy i to pogorszyło pana stan. Z tego, co wiem, mógłby pan mieć cukrzycę. Albo sarkomę w otrzewnej. – Pracownik kolei przechylił głowę na bok, jakby kontemplował myśl o sarkomie.

– Panie, to jest jakieś chore poczucie humoru!

– Pan się nie rzuca, tylko położy w komorze diagnostycznej. Nasz cud techniki zaraz ustali, czy ma pan jakąś straszną, śmiertelną chorobę.

– Byle szybko – powiedział z rezygnacją Marók i wdrapał się ostrożnie do komory. Drzwiczki trzasnęły, dookoła coś zaczęło bzyczeć i wibrować. Na języku poczuł metaliczny posmak, zwrócił też uwagę na narastający szum. Kiedy już zdążył się poważnie zaniepokoić, operator urządzenia uchylił drzwiczki i podał mu rękę.

– Bardzo mi przykro – powiedział z dojmującym smutkiem, pomagając wysiąść – ale moja maszyna nie była w stanie nic ustalić. Według mojej najlepszej wiedzy, jest pan zdrów jak rydz.

– To czy teraz mogę już odebrać bagaż?

– Ależ proszę. Pociąg zdążył już odjechać, nie ma żadnych przeszkód.

Marók chwycił walizkę, zajrzał do środka, rozpoznał swoje książki i ubrania. Wszystko się zgadzało. Powoli zamrugał, przetarł powieki. Leżał w swoim przedziale, przy pełgającym światełku lampy olejnej, po pas wychylony z leżanki. Ściskał torbę podróżną jak największy skarb. Odetchnął głębiej, próbując się odprężyć. Istotnie, wszystko się zgadzało. Książki. Notatki. Buteleczka atramentu. Przybory do golenia. Skorpion. Skorpion?

Na brzegu stolika siedział duży, czarny skorpion, klekotał szczypcami i gapił się bezczelnie na Marka:

– Powiedz mi, chłopcze, skąd bierze się przewaga cywilizacyjna ludzi nad hominidami władającymi magią. Gadaj, bo cię dziabnę!

Młody człowiek skrzywił się z niesmakiem. Przypuszczał, że skorpion tej wielkości nie może mieć bardzo niebezpiecznego jadu, ale nie kusił go ten bolesny eksperyment. Uznał, że noc jest już na tyle dziwna, iż równie dobrze wolno mu podjąć dyskusję z pajęczakiem:

– Nie sądzę, aby mogła istnieć jedna prosta odpowiedź. Pytani o to ludzie najczęściej twierdzą, że mają po prostu, jako gatunek, bezwzględną przewagę fizyczną lub intelektualną, ale trudno mi się z tym zgodzić. Owszem, mamy więcej wytrzymałości, zwłaszcza w kontekście biegów średnich, a także lepszą termoregulację organizmu. Za to na przykład krasnoludowie i drzewcy mają przeciętnie więcej siły, a z kolei elfowie lepiej sobie radzą w sprintach i w zadaniach wymagających precyzji manualnej. Żadna z tych cech nie jest stanowczo ważniejsza od innych. Co do umysłowości, tym bardziej nie mogę stwierdzić, aby gatunki magiczne gorzej rozumiały świat lub były zdolne do mniej złożonych uczuć, to bzdura.

– Ciekawe, mów dalej… – klekotał nieproszony gość.

– Być może natomiast mamy lepsze predyspozycje intelektualne ściśle w zakresie rozwoju technicznego i obliczeniowego. To wydaje się możliwe, a tak się akurat złożyło, że ta dość wąska działka operacji abstrakcyjnych rozstrzyga teraz o panowaniu nad światem. A może to po prostu kwestia magii? Jeżeli możesz sobie ogrzać dom zaklęciem, nie masz motywacji, aby mechanizować tę czynność. A z chwilą ludzkiej rewolucji przemysłowej pozostałe gatunki zostały skazane na podrzędność.

Ku zdumieniu Marka, skorpion kiwnął szczypcami i odpowiedział jego własnym głosem:

– Tak, magia paradoksalnie mogła zaszkodzić. A bardziej subtelna filozofia? Chyba też, tacy elfowie czy nimfy leśne nie chcieli rywalizować o zasoby, ba, nie chcieli nawet korzystać z dostępnych zasobów. Wielu z nich wycofywało się w obszary refugialne, takie jak ten twój Wielki i Mały Wrzuś, aby żyć w zgodzie z naturą, więc gdzie tu marzyć o rozwoju cywilizacyjnym? Oczywiście, że musieli zostać zdominowani.

– Ludzkość miała też szczęście – podjął Marók – że te zajęte przez nas obszary okazały się zapewniać dogodne szlaki handlowe i nieprzesadnie dużo wyniszczających chorób. To bardzo przyspieszyło rozwój.

Skorpion raz jeszcze kiwnął szczypcami i rozwiał się w czarny dym. Za to ktoś zastukał do drzwi przedziału. Lokator pokręcił głową, bez większych nadziei wygładził spodnie i nacisnął klamkę.

 

Ciemna postać wślizgnęła się do środka i odezwała melodyjnym kobiecym głosem:

– Czy pan często wygłasza takie zajmujące wykłady sam dla siebie?

Marók potarł czoło, zastanawiając się, jaki tym razem czeka go zwrot akcji. Odsłonił do końca lampkę i odpowiedział ze znużeniem:

– Zdawało mi się, że z kimś toczę dysputę naukową. Nie uwierzyłaby pani, jakie mam dziwaczne złudzenia od początku podróży.

– Pewnie, że uwierzyłabym. To tylko choroba wysokomagiczna. Kiedy ktoś wrażliwy szybko wjeżdża w obszar o wysokim natężeniu pola, zawsze ma jakieś objawy wytwórcze. Czyżby w podręcznikach nie było to tak plastycznie opisane?

– Nie powiedziałbym. Niby coś o tym czytałem, ale nie przyszłoby mi do głowy, że aż tak…

– Bywa gorzej. Nie słyszał pan, jak przywieźli nową załogę do prac przy pogłębianiu Przełęczy Pierzastej podczas budowy tej linii? Pewnie nie, w stołecznych dziennikach jest cenzura. To było późną jesienią, przyjechali i mieli się od rana brać do kopania, a w nocy spadł śnieg. Ogarnęły ich jakieś zbiorowe zwidy i wszyscy wybiegli z namiotów przed świtem, tak jak spali, przeważnie na golasa. Zginął cały siedemdziesięcioosobowy personel.

Marók przyjrzał się teraz uważniej towarzyszce. Wysoka, prawie jego wzrostu. Niebieskawa tunika, opięta na wysmukłej sylwetce, sięgała jej do połowy łydek. Nie miała butów ani pończoch. Ciemne włosy opadały falami przez ramiona. Twarz wydawała mu się skądś znajoma, ale nie mógł uchwycić skojarzenia. Wokół stalowoszarych oczu wyraźnie pryskały iskry magii, zresztą strój też nietypowy dla ludzi. W każdym razie członkowie delegacji byli wyłącznie mężczyznami, ona nie była żadnym z nich w przebraniu, a skoro tak…

– Czy pani może jest nimfą leśną? – spróbował zgadnąć.

– Prawie dobrze. Górską. Oreadą. – Uśmiechnęła się wesoło.

– Przykro mi, ale ten wagon został zarezerwowany dla kadry urzędniczej. Nie powinna pani tu przebywać. Właściwie mam podstawy obawiać się, że przysłano panią, aby mnie zabić. – Wparł się teraz w róg przedziału, napięty, gotów do samoobrony.

– Kiedy mordowanie namiestników to okropnie głupi pomysł – westchnęła. – Nic, tylko przysłaliby gorszego i rozpętali falę represji. Czy skoro znam historie, o których milczy imperialna propaganda, to zaraz muszę być zabójczynią?… Jeśli wciąż się pan obawia, to pewnie powinien mnie przeszukać. – Nie wydawała się zbyt przejęta, ale chyba też nie próbowała flirtu, po prostu stwierdzała fakt.

Marók zabrał się do tego niepewnie, bardziej z nich dwojga zakłopotany. Ułatwiła mu zadanie, unosząc ramiona i obracając się, aby mógł przesunąć dłońmi po tunice. Ledwie musnął piersi i podbrzusze, tylko tyle, aby w razie potrzeby wyczuć płaski pilnik; nagrodziła te starania oszczędnym uśmiechem. Wtedy przyszło mu na myśl:

– Czytałem kiedyś powieść, w której ktoś ukrył we włosach zatrutą szpilkę.

Wysypała na blat zawartość portmonetki, wybrała ozdobny grzebyk:

– Proszę, może pan rozczesać.

– Doprawdy zastanawiam się – mruknął, starając się zbytnio nie szarpać pukli – czy nie jest pani dalszym ciągiem tych magicznych zwidów. – Teraz już oboje chichotali. – Byłoby całkiem zabawne, gdyby to grzebień okazał się zatruty. Zęby wydają się przecież ostre. Czy to nie jest jakaś rodzinna pamiątka?

– Nie. Zero wartości sentymentalnej.

– Bardzo dobrze. – Uchylił nieznacznie okno i wyrzucił przedmiot. – Będzie dla mnie zaszczytem, jeśli pozwoli mi pani sprawić sobie ładniejszy w prezencie. Ależ ze mnie cham i ordynus! – Klepnął się nagle w czoło. – Dotąd się jeszcze nie przedstawiłem. Marók Lehaty. Do usług…

Urwał, bo teraz już całkiem otwarcie parsknęła śmiechem.

– Z twoją pamięcią do twarzy nie jest ani trochę lepiej, prawda?

– Nie jest. – Rozłożył bezradnie ręce.

– A teraz? – Wybrała ze stosiku rozsypanych drobiazgów niepozorną bransoletkę, nasunęła na nadgarstek i zatrzasnęła niewielką ozdobną kłódką. Jej postawa rozpełzła się nieco, twarz nabrała zwyczajności, ogniki czarów zanikły.

– Lenka Illiva! Ty nie chciałaś po ukończeniu studiów uczyć w szkole elementarnej gdzieś na prowincji?

– To akurat nic straconego.

– Dobrze się bawiłaś, wślizgując mi się po nocy do przedziału i udając upiorzycę?

– Nikogo nie udawałam. – Próbowała się nieco nadąsać, ale nie wytrzymała i oboje znowu zanieśli się śmiechem.

Pociąg jechał teraz przez Kruczą Górę i wyraźnie zaczynało świtać, groza nocy odchodziła w niepamięć. Pierwsze iskry z jaśniejącego nieba rozpryskiwały się we włosach Lenki, dodając im głębi barw. Znów wydała się Markowi bardzo śliczna, nawet piękniejsza niż jako tajemnicza nimfa. Naprędce obracał w głowie zebrane informacje i myślał na głos, próbując ułożyć spójny obraz sytuacji:

– Na pewno będę potrzebował na miejscu, do pomocy w zarządzie, kogoś godnego zaufania i znającego lokalne realia. Czy dobrze rozumiem, że naprawdę jesteś tutejszą oreadą, która używała potężnego czaru maskującego, aby zdobyć wykształcenie uniwersyteckie?

– Tak. Nawet nie tak potężnego. Całkowita blokada magii i bardziej zwyczajny, to znaczy ludzki, wygląd. Podobno nie trzeba wielkiej mocy, wystarczy kilka sprytnych sztuczek.

– Czyli mogłabyś mi bardzo pomóc. Sęk w tym, że każdy mógłby pomyśleć, iż potrzebuję kogoś takiego. Sama na to wpadłaś? Czy może ktoś mi cię podstawia? Cesarzowa? Jakaś frakcja polityczna? Ruch oporu?

Milczeli przez chwilę, zrobiło się jakoś mniej zabawnie. Wreszcie Lenka odpowiedziała, tonem balansującym gdzieś między usprawiedliwieniem a drwiną:

– Pewnie na tym stanowisku masz podejrzliwość w obowiązkach. Nie zamierzam ingerować w kwestie typowo polityczne. Mam nadzieję, że będę mogła przedstawić tobie i twojej kadrze problemy zwykłych mieszkańców Gór Szarych i okolic. Odciążyć cię w kwestiach związanych z edukacją, organizować szkolnictwo, może rzeczywiście sama poprowadzić szkołę. Pokazać tubylcom atrakcyjność kultury krajowej, ale też znaleźć w lokalnym folklorze elementy warte przyswojenia przez Imperium. W porządku?

Marók zastanawiał się nie dłużej niż dziesięć sekund:

– Przyjmuję z wdzięcznością ofertę pomocy. – Popatrzył jej uważnie w oczy. – Proszę o zrozumienie i wybaczenie, że będę musiał cię stale kontrolować i pilnować, czy nie robisz nic przeciw cesarstwu. – Zastanowił się jeszcze. – Twój czar maskujący jest zapewne wszyty w tę bransoletkę?

– Naturalnie.

– A dlaczego jest zamykana?

– Wiesz, byłoby nie bardzo dobrze, gdyby ktoś mi ją na uczelni ściągnął w żartach czy choćby przez przypadek.

– Tak… Poproszę kluczyk.

Lenka ściągnęła usta, ale podała mu prawie bez zawahania i dopiero wtedy spytała:

– Dlaczego?

– Cóż – odpowiedział niemal protekcjonalnie – nie mogę się zgodzić, abyś występowała w dwóch różnych postaciach i wykorzystywała to do manipulowania ludźmi. Nie mogę sobie pozwolić wizerunkowo na utrzymywanie nimfy jako najbliższej doradczyni. I obawiam się, że mogłabyś jakoś usiłować wpływać czarami na moje decyzje.

– Nie, nie, nie. – Nachyliła się i pokręciła głową, jednocześnie dotykając jego kolana chłodną podeszwą. – Zniosę ludzką postać, ale nie zniosę fałszu i tchórzostwa.

– Doskonale. – Marók zacisnął zęby, aż coś przeskoczyło między żuchwą a skronią. – Podoba mi się myśl, że będę mógł, za twoją zgodą, kontrolować twoją prawdziwą formę. Bawi mnie, że poprosisz o przywrócenie ci magii choćby na kilka godzin, a ja odmówię, jeżeli nie będziesz celująco wypełniać zobowiązań i moich poleceń. Jak wiesz, nie jestem jakimś zwolennikiem bezwzględnej wyższości ludzi: miło przecież zobaczyć, że zamiast pozwolić cudnej jak sen nimfie uczynić z siebie marionetkę, to ja będę ją kształtował niczym bohaterkę pisanej powieści. Będę wiedział, że pomożesz mi w moich celach, że nie znikniesz niespodziewanie. Czy to w porządku? Czy nie brzmię teraz jak potwór?

Spoglądała teraz dużo cieplej, ujęła jego dłoń w obie ręce:

– Skądże! Teraz mi się bardzo podobasz. To wygląda dużo zabawniej niż życie wiejskiej nauczycielki. Bardzo jestem ciekawa, w jakim kierunku spróbujesz mnie ukształtować, czy wytrzymam i nie pęknę, czy napiszemy razem wspaniałą historię i zrobimy coś dobrego dla regionu. Rozumiem, że jeśli dojdziemy oboje do wniosku, iż eksperyment się nie udał, to rozstaniemy się w zgodzie?

– Oczywiście. Nie śmiałbym sugerować nic innego.

– Wobec tego szczerość za szczerość! – Na jej uśmiech w poetyckiej wyobraźni Marka nie starczało metafor. – Mam u siebie, w Zadolińcu, zapasowy kluczyk. Dostaniesz go także, kiedy dojedziemy.

Przez jakiś czas siedzieli obok siebie, w milczeniu, ciesząc się własnym towarzystwem. Potem Lenka rozejrzała się, podeszła do okna, chód miała niesłychanie gibki i miękki, odkryte stopy nie dawały żadnego szmeru nawet na tej podłodze z luźnych desek, po której Marók tupał niczym pułk żandarmerii cesarskiej.

– Chodź tutaj, zbliżamy się do Przełęczy Pierzastej i słońce będzie lada chwila wschodzić.

Wstał, objął ją ramieniem, drugą ręką odchylił szybę dla czystszego widoku. Światło narastającego brzasku barwiło wyzębione wapienne skały nad przełęczą złotem, purpurą oraz fioletem. Nieco dalej widniały granitowe olbrzymy Gór Szarych, gdzieniegdzie zalegały jeszcze płaty czerniejącego firnu. Słońce wysunęło się nad grań, zrazu tylko obrąbek zaskakujący ciemną, żelazistą czerwienią. Zanim zdążyliby to skomentować, było widać już co najmniej pół tarczy, która zalewała okolicę ukośnym, bardzo ostrym światłem. Łąka kładąca się ku przełęczy, wzdłuż torów, dotąd ciemna, naraz zabłysła w pełnej krasie dnia i dało się rozróżnić wszystkie pojedyncze kwiaty.

– Nie mogę uwierzyć, że zginęło tutaj przy budowie siedemdziesięciu ludzi – odezwał się cicho Marók.

– Przez te lata nauczyłam się cenić propagandę imperialną – odpowiedziała równie łagodnie Lenka. – Wydaje mi się, że ludzie, w większości, lubią być oszukiwani. Tutaj takie podejście nie zadziała równie dobrze. Staraj się nie ukrywać trudnych prawd. Miejscowi cenią decyzyjność i szczerość.

Choć lokomotywa sapała i rzęziła całą rezerwą mocy kotłów, pociąg zaledwie zachował dość prędkości, aby dotoczyć się do stacji na łuku przełęczy. Po minucie postoju pomknął w dół, ku jałowej kotlinie Małego Wrzusia.

 

W Zadolińcu, na stacji końcowej, na przyjazd pociągu czekał już tłumek mieszkańców. Początkujący namiestnik uznał za konieczne wygłoszenie małej przemowy. Stanął na peronie, na pospiesznie uszykowanym podeście.

– Proszę państwa! – zawołał, korzystając z magicznego wzmacniacza. – Nazywam się Marók Lehaty i zostałem przysłany przez panującą nam miłościwie cesarzową Xassię jako pierwszy namiestnik prowincji. Przejmę administrację od wojska i zaprowadzę władzę cywilną. Odtąd nie jesteśmy okupowanym terytorium, tylko pełnoprawnym regionem Imperium Obojga Panazji. Będziecie obywatelami.

Musiał przerwać, bo na stacji rozległo się buczenie i niewyraźne okrzyki. Po chwili podjął:

– Macie rację, to oznacza obowiązki, ale przede wszystkim przywileje! Otworzymy fabryki zapewniające godny zarobek, zbudujemy szpital. Będzie służba wojskowa, ale w niej będzie można dosłużyć się wysokich stopni lub zdobyć cenne umiejętności. Zadbam, aby nie zaciągano osób niezbędnych do pracy w gospodarstwie, jedynych synów, ojców półsierot. Będzie edukacja, ale bez wojny kulturowej i niszczenia tożsamości dzieci. Zobowiązuję się do możliwie pełnego poszanowania waszej odrębności kulturowej. Zobowiązuję się do pilnowania praw i rozwiązywania trosk. Wkrótce ogłoszę godziny przyjęć; zwracajcie się do mnie w każdej odpowiedniej sprawie.

Koniec

Komentarze

Zarośniętych drzwi w wagonie chyba jeszcze nie było i nawet same one budzą nieokreślony niepokój.

Za to odzyskiwanie bagażu jest jakby wyjęte z męczących mnie przed delegacjami snów.

Kiedy dowiedziałam się, że siedemdziesięciu ludzi zginęło, przyszła mi na myśl Przełęcz Ditłowa.

Opowiadanie napisane świetnie, sunęłam gładko na fali opowieści.

Niemniej czuję się trochę rozczarowana brakiem grozy, krwi i flaków.

Doceniam woltę informacyjną, ale wolałabym horror.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć, Ambush!

Bardzo miło, że wpadłaś. W dodatku zauważyłem teraz, że trzy z czterech moich ostatnich opowiadań skomentowałaś jako pierwsza, a to już niesamowity rezultat. Naprawdę podziwiam zaangażowanie i chęć dzielenia się wrażeniami!

Wszystkie Twoje obserwacje zdają mi się bardzo celne. Cała scena z nocnymi halucynacjami Marka, a zwłaszcza odzyskiwanie bagażu, istotnie miała być oparta na logice snu, liczyłem też na to, że zarośnięte drzwi okażą się szczególnie niepokojące. Skojarzenie z Przełęczą Diatłowa też trafne, taka była inspiracja, nie przyszedł mi do głowy lepszy pomysł na interpretację hasła konkursowego. I wreszcie na pewno masz rację, że brakuje mi doświadczenia w pisaniu opowieści grozy, zapewne za bardzo poszedłem tutaj w stronę konstrukcji świata przedstawionego i racjonalizacji.

Wspaniale, że “sunęłaś gładko na fali opowieści”, bo miałem obawy, czy początek nie będzie nieco zbyt powolny lub mało wciągający.

Dziękuję za kliknięcie do Biblioteki i pozdrawiam serdecznie!

Nie doścignę bruce, ale próbować trzeba;)

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć, Ślimaku!

 

Pierwsza scena, w której Marók rozmawia z Cesarzową udanie wprowadza w tekst i daje pewien obraz, w jakiej konwencji będzie utrzymane opowiadanie. Natomiast wyciąłbym bez litości wymianę zdań na temat prawidłowej wymowy imienia bohatera. Wydaje mi się, że nic nie wnosi do tekstu.

 

Przy scenie ze snami/halucynacjami (nie jestem do końca pewien, co to było) trochę żałowałem, że wydarzenia nie miały miejsca naprawdę, bo to byłby ciekawy materiał na grozę. A tak pozostał lekki niedosyt.

 

Pod względem językowym nie śmiałbym się do czegokolwiek przyczepić, ale i nie znalazłem niczego, co spowodowałoby jakikolwiek zgrzyt. Sprawnie operujesz słowem, a opowiadanie napisane jest naprawdę bardzo ładnie. 

 

Na koniec jeszcze uwaga dość subiektywna – mam wrażenie, że tekst jest delikatnie przegadany, ale to już raczej kwestia osobistych preferencji.

 

W ogólnym rozrachunku, pomimo delikatnego narzekania, uważam, że opowiadanie jest warte przeczytania i zdecydowanie powinno znaleźć się w bibliotece, więc lecę klikać. 

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie!

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ambush, myślę sobie nieśmiało, że Bruce rzeczywiście ma bardzo intensywny i zaangażowany styl komentowania, który może prowadzić do wypalenia. Zdecydowanie jednak wierzę, że nabierze sił i z czasem wróci do regularnej aktywności!

 

Witajcie, Cezarzy, idący w stronę Biblioteki pozdrawiają Was!

Natomiast wyciąłbym bez litości wymianę zdań na temat prawidłowej wymowy imienia bohatera. Wydaje mi się, że nic nie wnosi do tekstu.

W moim zamyśle miało to pokazać pewne niedostosowanie społeczne Marka, uwypuklić jego kłopoty z etykietą. Rzeczywiście się jednak wahałem, czy nie wyda się to zbyt oderwane od głównego nurtu opowieści, więc na pewno dajesz tutaj cenną uwagę!

Przy scenie ze snami/halucynacjami (nie jestem do końca pewien, co to było) trochę żałowałem, że wydarzenia nie miały miejsca naprawdę, bo to byłby ciekawy materiał na grozę. A tak pozostał lekki niedosyt.

Rozumiem. Możliwe, że napisałem to nieco zbyt jednoznacznie. Raczej chciałem, aby aż do dalszej części rozmowy z Lenką nie było do końca jasne, czy i ile z tego przydarzyło się Markowi naprawdę (bardziej halucynacje niż magiczne sny, ale to może być taki przypadek z pogranicza).

Pod względem językowym nie śmiałbym się do czegokolwiek przyczepić, ale i nie znalazłem niczego, co spowodowałoby jakikolwiek zgrzyt.

Gdyby coś Ci jednak zgrzytało, czepiaj się bez wahania, zawsze czekam na ciekawą rozmowę o warstwie językowej!

 

Może być “delikatnie przegadany”, miewam skłonności właśnie do zabawy językiem i niespiesznego tempa narracji. Cieszę się, że mimo to ogólnie Ci się spodobało, a wszystkie uwagi konstrukcyjne zdecydowanie doceniam, absolutnie nie nazwałbym ich narzekaniem.

Raz jeszcze, nawzajem pozdrawiam i życzę powodzenia!

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Dziękuję, Koalo! Nie mam przy sobie eukaliptusa, ale zawsze przyjemnie podsunąć Ci chociaż opowiadanie.

Ładnie napisane, wciągające. Ciężko było przewidzieć do czego zmierza opowieść, więc czytałem z zainteresowaniem, choć finał pozostawił mnie z niedosytem. Najbardziej podobał mi się początek i koniec tekstu, poza finałem, fajny worldbuilding, ciekawe postacie, ale wynika też z tego, że horrorowe sceny przemówiły do mnie najmniej. To chyba kwestia konkursu, liczyłem na coś mocniejszego, nie patrząc przez jego pryzmat tekst sporo zyskuje. Logikę snu oddałeś mistrzowsko, uczucie bezradności, niemożliwość wykonania prostego z założenia zadania, super!

 

Nie powiedziałbym, że tekst przegadany czy za wolny, a przynajmniej tak tego nie odczułem. Na scenę z wymowa imienia też zwróciłem uwagę, zakładałem, że ma większe znaczenie dla tekstu (i sporo podniosła poziom mojego zainteresowania, zastanawiałem się, w jaki sposób coś tak prozaicznego wpłynie na resztę tekstu). 

 

Podsumowując, bardzo fajne fantasy, mniej horror, ciekawe dialogi i spostrzeżenia, nieco dziwnie, nieco niepokojąco… Ale szkoda, że to był tylko sen :) Klikam i pozdrawiam!

Bardzo dziękuję za wizytę i ciekawe uwagi!

Dwie sceny, na które zwracasz uwagę jako pozostawiające niedosyt – wymowa imienia i zakończenie – miały być ze sobą związane i wraz z kolejnymi komentarzami coraz wyraźniej widzę, że te pomysły okazały się nieczytelne lub nie zmieściły się w tekście. Miały pokazywać pewną atypowość bohatera, trudności z odnalezieniem się w sytuacjach społecznych (o tym już pisałem Cezaremu), a także jego rozdarcie między wiernością monolitycznemu imperium a szacunkiem dla lokalnych tradycji i dialektów. Chciałem pokazać, jak dzięki doświadczeniom podróżnym na nowo waży między sobą te racje…

Twoja opinia co do scen halucynacji w pociągu jest bardzo ciekawa, raz mówisz, że przemówiły do Ciebie najmniej, a raz, że mistrzowskie… Rozumiem to oczywiście w ten sposób, że uważasz je za udane w konwencji onirycznej, ale zawiodły Cię, jeśli interpretować je jako literaturę grozy.

Chętnie przyjmuję wszystkie miłe zdania i kliknięcie oraz pozdrawiam ślimaczo!

Jest dokładnie tak, jak to rozumiesz, Ślimaku, w swojej kategorii te sceny są rzeczywiście świetne, bo w pełni oddałeś uczucie, jakie towarzyszy takim snom (przynajmniej moim). Z drugiej strony jestem zwolennikiem zasady, że “to był tylko sen” jest jedną z najgorszych zagrywek w repertuarze horrorów. Gdy bohater zasnął w pociągu i obudził się w trumnie, to był dla mnie mocny efekt “wow”, do tego bardzo ładnie wpisało się to w tematykę pociągu, bo znam ludzi, którzy zasypiać w podróży się zwyczajnie boją, a tutaj okazuje się, że przegapienie stacji czy zostanie okradzionym to nie najgorsze, co może się wydarzyć. Przez kolejny etapy senne przeszedłem z pewnym rozczarowaniem, ale też doceniam ich kunszt. 

Wszystko jasne, znakomicie wyjaśniasz i dzielisz się wrażeniami. Myślałem, że kiedy po pierwszym “przebudzeniu” bohater znów popadnie w majaki, czytelnik może stracić pewność co do nieprawdziwości zdarzeń, ale widzę, że przynajmniej dla Ciebie była już niewątpliwa. Jak wspominałem, wyraźnie brakuje mi doświadczenia w pisaniu horrorów, więc to dla mnie naprawdę użyteczne wskazówki!

Hej

Podobało mi się. Przede wszystkim bardzo miodnie napisane. Przez tekst płynie się z przyjemnością. Początek przegadany, ale był satysfakcjonujący i trochę żałowałem, że cesarzowa już się więcej nie pojawiła.

Bardzo dobry motyw ze skrzyniotrumną. Niestety rozwiał się dosyć szybko. Potem następuje szereg trochę zwariowanych sytuacji i one też są w porządku. W końcu rozmowa ze skorpionem i Lenką, znowu przegadana spora ilość znaków, ale dobrze się bawiłem szczególnie jak rozmawiał z nimfą.

Światotwórstwo może nie jakieś ekstremalnie nowatorskie, ale wiarygodne.

W sumie miałem wrażenie, że tekst jest bardziej otwarciem, częścią czegoś większego, no bo jak on tam przyjechał to dopiero się zacznie :) Zarysowałeś bohaterów, wprowadziłeś świat a tu koniec. No trochę niedosyt, ale nie będę narzekał :)

Tekst zdecydowanie biblioteczny więc klikam.

 

I jeszcze:

 

Zdaje mi się, że już jako dwulatek wspominałeś z rozrzewnieniem lepsze chwile.

Tutaj śmiechłem :)

 

W końcu wrócił do siebie, miał teraz własny malutki przedział, jedno siedzenie, stolik i płaska leżanka w podsufitce.

czy nie powinno być: płaską leżankę w podsufitce.

 

W zamian Marók spróbował przedostać się do sąsiedniego wagonu. Niestety, kiedy już przeszedł wzdłuż wszystkich przedziałów, drzwi między wagonami okazały się akurat tak samo zatrzaśnięte i żadne szarpanie nie pomagało. Starał się zaprzeć butami o przyległą ścianę, aby tym mocniej pociągnąć, a nawet bębnił pięściami w blachę, co oczywiście nie przyniosło żadnych skutków. Nie mógł się dostać do wagonu.

Zrozumiał, że pociąg zaraz odjedzie, a on nie może się dostać do wagonu

Sporo tych wagonów :)

 

Pozdrawiam!

Hej!

Naprawdę przyjemnie, że Ci się podobało – dziękuję za przeczytanie i opinię! Zwracasz uwagę na obfitość i rozwlekłość dialogów, ale odczytuję Twoje zdanie w tym sensie, że dopóki czyta się płynnie i warstwa językowa nie zawodzi, to nie jest to większa wada.

Natomiast pozostawianie niedosytu na koniec tekstu ewidentnie jest moją zmorą, czytałem sporo pod tym kątem o konstrukcji opowiadań, ale chyba na razie nie uczyniłem wielkiego postępu. Możliwe, że tutaj nie udało mi się rozegrać motywu przemiany bohatera w podróży, który trochę by to złagodził. Przy tym nie mówię, że świat jest już zamknięty, może przyjdzie mi do głowy dobry pomysł na kontynuację? Miło, że uważasz światotwórstwo za wiarygodne, chyba jedynym naprawdę oryginalnym elementem jest choroba wysokomagiczna (a może i to ktoś już gdzieś wymyślił?).

Tutaj śmiechłem

Pierwotnie było już w życiu płodowym, ale tuż przed publikacją zmieniłem na dwulatka, bo uznałem, że to jednak zbytnia abstrakcja i nie byłoby wiadomo: żart cesarzowej czy element kreacji świata fantastycznego.

czy nie powinno być: płaską leżankę w podsufitce.

Hm, raczej nie? Po przecinku następuje opis przedziału w postaci wyliczenia, a danie biernika mogłoby sugerować, że leżanka jest czymś odrębnym od przedziału.

Sporo tych wagonów

A tak, nad tym się namęczyłem, strasznie brakuje jakiegoś dobrego synonimu dla wagonu. Powtórzenie “nie może się dostać do wagonu” przy przejściu do nowego akapitu jest celowe, ma pokazywać zmianę perspektywy w zwidach Marka (odtąd mu się wydaje, że próbuje wejść do pociągu), ale wcześniej ten pierwszy “wagon” chętnie bym jakoś usunął. Myślisz, że coś w rodzaju “spróbował przedostać się do innych pasażerów, poza przestrzeń zarezerwowaną dla delegacji” byłoby lepsze?

 

Jeszcze raz, dzięki za komentarz i kliknięcie – pozdrawiam!

Zmęczył mnie ten tekst, prawdę mówiąc.

Przede wszystkim – to bardziej fragment niż opowiadanie. Rozdział jakiejś nowelki, w której pociąg pełni rolę środka transportu. We wrażeniu utwierdza wykreowany świat – z jednej strony bogaty, z drugiej pusty.

Środkowa część,z chorobą wysokomagiczną zdał mi się bardzo dekoncentrujący. Mam na myśli coś takiego:

Młody człowiek myślał przez chwilę, czyby nie spróbować wychylić się i dojrzeć czegokolwiek, ale tego się przestraszył. Opowiadano mu kiedyś o pasażerze, który tak właśnie wychylił się w podróży, nawiązał relacje pozamałżeńskie ze słupem

Zrozumiał, że pociąg zaraz odjedzie, a on nie może się dostać do wagonu.

Wszystko w jednym bloku – najpierw wydaje się, że Marek jest w pociągu (i jedzie), później, że jednak poza pociągiem (który stoi). Cofałem się, bo myślałem, że czegoś nie zrozumiałem, a dopiero znacznie dalej okazało się, że jest to rodzaj widziadła.

Dużo w tym tekście losowych, niezwiązanych ze sobą pomysłów, idei, przemyśleń… Momentami strumień świadomości.

Rozmowa z dziewczyną raczej wprowadzająca do dalszej części rozpisanej na wiele stron fabuły niż, uwaga, FINAŁ opowiadania. Tempo mozolne.

Jeszcze na takim zdaniu się zatrzymałem:

Lokomotywa pufnęła potężnie, jak największy na świecie chomik.

Brzmi jak z książeczki z obrazkami dla dzieci. Czyli po prostu nie pasuje do reszty tekstu, który pisałeś w poważniejszym tonie.

Językowo jest zresztą naprawdę przyzwoicie.

 

EDIT:

Zapomniałem o jeszcze jednym:

Pchnął jeszcze, kopnął znów obunóż na odlew i nagle poleciał w dół.

“Na odlew” jest zarezerwowane dla ręki ;)

 

Niemniej, pomimo niezbyt przyjemnego komentarza z mojej strony, SZACUN za walkę z brakiem weny i terminem, jak wspomniałeś w przedmowie. Szanuję, bo też uważam, że jak się pobrało bilet, to trzeba pojechać ;)

 

Pzdr, powodzenia w konkursie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję za szczery i wartościowy komentarz!

Piszesz o szeregu aspektów, które w jakiejś mierze zauważali też przedmówcy – dość wolne tempo narracji, zakres zaplanowanego świata szerszy niż rozmiar opowiadania, brak satysfakcjonująco mocnego akcentu na zakończenie, dużo niezwiązanych ze sobą przemyśleń (z mojej perspektywy: niepowodzenie w próbie ukazania wewnętrznego konfliktu światopoglądowego, z którym miał zmagać się bohater). Łączysz to w spójny obraz, pokazując, dlaczego przynajmniej dla części odbiorców te punkty mogą nie okazać się równoważone przez żadne mocniejsze strony i złożyć się na marny tekst.

Dobrze, że odnotowałeś kłopot z tym “widziadłem”. Zakładałem, że czytelnik do tego miejsca przyjmie jedną z dwóch hipotez: bohater śni lub majaczy (i nie ma żadnego problemu) lub pociąg ma własną magię (i odkrywamy rządzące nią prawidła). Nie sądziłem, że ktoś może poczuć się przez to zagubiony w narracji, więc to na pewno cenna uwaga!

Jak teraz patrzę, może chomik istotnie nie pasuje do tonu. Wolałbym już teraz nie zmieniać, to byłoby upiększanie tekstu po terminie raczej niż poprawa ewidentnego błędu.

EDYCJA: a “na odlew” poprawiłem, też znakomicie wypatrzone.

Pozdrawiam serdecznie!

Zakładałem, że czytelnik do tego miejsca przyjmie jedną z dwóch hipotez

Widzisz, ja w pierwszej kolejności pomyślałem o własnej nieuwadze, dlatego że kolejne zdania zapisałeś bez przerwy, akapit po akapicie. To wskazywało na ciągłość narracyjną.

No i musiałem się upewnić, czy on poszedł spać na pewno w pociągu, czy jednak na dworcu.

 

Chomik to jedno, “pufnąć” – drugie. Bo to neologizm dźwiękonaśladowczy wg primagrodzkiego słownika ^^

Ale, jak piszesz, po terminie nie ma co dłubać. Też hołduję tej zasadzie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

“Pufnąć” – owszem, pamiętam, że przy pisaniu przez chwilę szukałem celniejszego czasownika (w wyższym rejestrze?), ale nie znalazłem onomatopei trafniej oddającej dźwięk, który sobie wyobraziłem.

 Nowy akapit – nawet na moment tam wstawiłem podczas pisania, ale potem usunąłem, bo zależało mi, aby ten odstęp po przyjściu Lenki mocniej wybrzmiał, sugerując czytelnikowi (najlepiej podświadomie), że to już scena o istotnie odrębnym charakterze.

Cześć, Ślimaku!

 

Fajny ten… fragment.

Kupiłeś mnie bohaterem, który rozmowę z cesarzową zaczął od dyskusji językowej. To był taki ślimakowy dodatek, bo zobaczyłem tam Ciebie – kogoś, kto nie tylko przywiązuje dużą wagę do języka, ale i może pochwalić się sporą wiedzą.

Bardzo dobrze wprowadziłeś też nimfę górską – ogólnie za bohaterów masz ode mnie spory plus. Bardzo żałuję, że nie mogę dalej z nimi obcować.

Z drugiej strony kalejdoskop choroby wysokomagicznej wprowadził sporo zamieszania – najlepiej byłoby po prostu brnąć dalej przez tekst, ale jeśli mamy gwałtowny przeskok z pociągu gdzieś na peron, czy jeszcze gdzie indziej, to mimowolnie wracam w tekście akapit czy dwa, żeby sprawdzić, czy coś mi nie umknęło.

No i końcówka zdała mi się ucięta. Napracowałeś się, by nakreślić cały świat (choć zrobiłeś to bardzo umiejętnie), a potem skończyłeś w dość newralgicznym momencie i zwyczajnie chciałoby się wiedzieć, co czeka tych bohaterów.

A światotwórczo mi się podobało – niby przebiegłeś po łebkach, ale na tyle wyraźnie, by zarysować całokształt. Dostałem świat pełen różnorodności, która nie do końca ze sobą współgra i pełna jest podskórnych konfliktów.

Do tego tekst napisany bardzo fajnie językowo. Naprawdę szkoda, że to jedynie otwarcie większej opowieści, która mam nadzieję powstanie.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Podobało mi się poza końcem. Przez całość płynie się lekko i przyjemnie (niestety żadnej grozy), fajne jest to twoje przymrużenie oka. Bardzo smakowały mi paranaukowe smaczki. Koniec za to nijaki – jakby zabrakło inwencji. Niemniej zaciekawił mnie ten świat. Chyba nawet bardziej świat niż bohaterowie. Całość brzmi jak wstęp do czegoś dłuższego i to dłuższe coś chętnie bym przeczytał. Klikam do biblioteki.

 

Z drobiazgów:

“Na to pytanie młody człowiek bardzo nie miał ochoty odpowiadać władczyni imperium utrzymującego oficjalnie politykę prymatu ludzi, która sama mogła być ćwierćsyreną.” – brzmi, jakby polityka była ćwierćsyreną.

 

“Powoli zamrugał oczami.” – o jak ja tego nie znoszę ;) A czym miał zamrugać? Pośladkami? ;)

 

 

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Cześć, Krokusie!

 

Mówisz, że fajny fragment? To średnia rekomendacja dla opowiadania, za to pewnie trafna i uczciwa. A myślałby kto, że po tylu już światach za dużych dla fabuły i urwanych, niezadowalających zakończeniach mógłbym wreszcie stworzyć coś normalnie wykrojonego, zamiast wciąż powielać ten sam błąd. Nie to, żebym nie próbował, ale cały czas jakoś mi umyka sedno problemu, kiedy siadam do pisania. Spróbuję jeszcze o tym więcej poczytać. Rzecz dla mnie o tyle trudna, że kilkadziesiąt tysięcy znaków to zdaje mi się bardzo mało na wykreowanie od zera spójnego, ciekawego świata; sam zresztą piszesz, że i tak “przebiegłem po łebkach”.

Potwierdzasz trudność z odbiorem przeskoku w scenie halucynacji, więc najwyraźniej istotna część czytelników może mieć kłopot i należało to lepiej zrobić. Myślisz, że danie nowego akapitu w tym miejscu pomogłoby Ci się połapać?

To był taki ślimakowy dodatek, bo zobaczyłem tam Ciebie

Nie mów nikomu, ćśśś. Wcale nie wpycham swoich kopii gdzie tylko się da. Podziwiam autorów, którzy potrafią wniknąć w obcą zupełnie umysłowość, ale ja skompromitowałbym się tylko, próbując pisać na przykład o staruszce ocalałej z Holocaustu.

Za to chwaląc światotwórstwo, bohaterów i język, a na koniec dorzucając:

Naprawdę szkoda, że to jedynie otwarcie większej opowieści, która mam nadzieję powstanie –

na poważnie zaczynasz mnie kusić, aby popracować nad jakąś wersją reżyserską. Nie wiem, czy dam radę się zmobilizować, bo przy takich proporcjach wstępu 120–150 tysięcy znaków to minimum na prawidłowy rozwój tekstu, ale mam kilka możliwych pomysłów. W każdym razie wypadałoby to publikować dopiero po zakończeniu konkursu. Może najpierw też zbetować. Muszę przede wszystkim poczytać, czym tak naprawdę zajmował się taki namiestnik czy gubernator, jak wyglądałaby codzienność jego pracy…

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Niemalże przeoczyłem! Również serdecznie, ślimaczo pozdrawiam!

 

Cześć, Marcinie_Maksymilianie!

 

Chętnie przyznałbym nawet sam z siebie, a co dopiero wobec przytłaczającej jednomyślności komentatorów, że zakończenie jest tutaj najsłabsze ze wszystkiego. Grozę miała zapewnić choroba wysokomagiczna, ale to także prawda, że wyszedł raczej oniryzm – czytałem mało horrorów i zupełnie nie umiem ich pisać.

A czym miał zamrugać? Pośladkami?

Lepiej nie! Sam z przyjemnością bym to komuś wytknął, a u siebie jakoś nie widziałem. Zaraz poprawię.

brzmi, jakby polityka była ćwierćsyreną.

Po to przecież dałem “która sama”, aby zaimek nie mógł odnosić się do abstraktu, ale skoro wciąż tak to odbierasz… To zdanie dość trudno sensownie przeredagować, pomyślę.

fajne jest to twoje przymrużenie oka.

Tego nie robię jakoś świadomie i obawiam się, że mógłbym to stracić, jeżeli pójdę w złą stronę z jakimś nawykiem pisarskim. A tekst tego rodzaju nie miałby sensu bez przymrużenia oka – to już równie dobrze można pisać esej przeciw imperializmowi rosyjskiemu.

 

Widzę, że popierasz żądanie dostarczenia noweli lub niewielkiej powieści – śli(ma)cznie dziękuję za zachętę i pozdrawiam!

Cześć Ślimaku Zagłady!

“Widzę, że popierasz żądanie dostarczenia noweli lub niewielkiej powieści” – nie miałem wczoraj czasu na przeczytanie innych komentarzy i nie wiedziałem, że jestem w koalicji. Ale tak – zdecydowanie głosuję za ;)

 

“A tekst tego rodzaju nie miałby sensu bez przymrużenia oka – to już równie dobrze można pisać esej przeciw imperializmowi rosyjskiemu.” – No patrz, a ja właśnie piszę artykuł przeciw imperializmowi rosyjskiemu;) I tutaj faktycznie bez przymrużenia pośladka.

 

brzmi, jakby polityka była ćwierćsyreną. – Po to przecież dałem “która sama”, aby zaimek nie mógł odnosić się do abstraktu, ale skoro wciąż tak to odbierasz… To zdanie dość trudno sensownie przeredagować, pomyślę.” – Może faktycznie to mój odbiór. W każdym razie tekst jest językowo pięknie dopieszczony, więc doczepiałem się do okruszków tego literackiego dania.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Bez obaw, bardzo lubię doczepianie się do okruszków! Nie ma to jak ciekawa dyskusja o konstrukcjach gramatycznych czy choćby o interpunkcji.

No patrz, a ja właśnie piszę artykuł przeciw imperializmowi rosyjskiemu;) I tutaj faktycznie bez przymrużenia pośladka.

A tu mnie odrobinę zaciekawiłeś. Z przyjemnością usłyszałbym coś więcej o Twoim artykule, tutaj lub na priv, jeżeli oczywiście masz ochotę podzielić się szczegółami.

Po przeczytaniu pomyślałem, że to fragment czegoś większego. Poczytałem komentarze i okazało się, że nie jestem odosobniony.

Opowiadanie światotwórstwem stoi. Opowieść pełna humoru zbudowana z kilku epizodów. 

 

Pozdrawiam.

Dzięki za wizytę i podzielenie się wrażeniami! Tak jak wspomniałem w przedmowie, tekst nie był dobrze zaplanowany, pisany bez ukształtowanego pomysłu i w dużym pośpiechu, ale komentarze zdecydowanie otwierają oczy i dają mi do myślenia. Cieszę się, że doceniasz światotwórstwo i humor.

 

Pozdrawiam.

“A tu mnie odrobinę zaciekawiłeś. Z przyjemnością usłyszałbym coś więcej o Twoim artykule, tutaj lub na priv, jeżeli oczywiście masz ochotę podzielić się szczegółami.” – Miło, że zaciekawiłem, ale może to fałszywy alarm ;) Naukowo zajmuję się literaturą z przewagą Dostojewskiego (artykuły i monografia za darmo tu: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/), więc siłą rzeczy siedzę po uszy w obecnej wojnie. Mój artykuł (pierwszy z serii) “Dostojewski i wojenna propaganda (na materiale Dziennika pisarza i wybranych artykułów publicystycznych)” ukaże się jesienią w czasopiśmie “Slavica Wratislaviensia”. Tekst dotyczy tego, jak idee Dostojewskiego Rosja obecnie wykorzystuje do prania mózgów. Na razie umowa wydawnicza uniemożliwia mi udostępnianie tekstu, ale po wydaniu będzie dostępny za darmo bez ograniczeń i mogę Ci podesłać, jeśli Cię to interesuje.

 

Jeszcze po przeczytaniu komentarzy do Twojego opowiadania: zazwyczaj najbardziej w tekstach literackich interesuje mnie bohater. A u Ciebie zdecydowanie na pierwszy plan mojego zainteresowania wysunął się świat. Naprawdę jest intrygujący i warto go rozwinąć.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Przyznam w takim razie, że Dostojewskiego znam pobieżnie. Przeczytałem Zbrodnię i karę (oczywiście nie w oryginale), na pewno jest to solidna literatura, ale nie zachwyciła. Nie wątpię, że warta podpatrywania pod kątem opisu stanów psychologicznych. Natomiast cały świat powieści (może nawet poza postrzeganiem autora, bo nie jest to wcale dekonstruowane) zdawał się przesiąknięty służalczością, poczuciem bycia małym wobec systemu, brakiem jakiejś podstawowej godności indywidualnej. Po Dziadach III trudno poważnie potraktować bohatera, który mianuje się nadczłowiekiem, bo zabił bezbronną lichwiarkę, a przed sędzią śledczym nie umie złożyć dwóch spójnych myśli.

A jak może wyglądać wykorzystanie w propagandzie? Czy nie jest tak, że czytelnik powinien utożsamiać się z bohaterem, który pięknie cierpi i jest bezradny, ale odczuwa dumę z przynależności do rosyjskiego świata, a politykę pozostawia większym i mądrzejszym? Sądziłbym, może mylnie, że taki przekaz podprogowy byłby z punktu widzenia moskiewskiej propagandy bardziej efektywny niż jakieś sztuczne próby powiązania Dostojewskiego z ekspansją imperialną.

Zaskoczyło mnie trochę, jak mało z Twoich artykułów jest po polsku, ale w sumie to logiczne, że nasz światek naukowy nie jest głównym ośrodkiem badań nad Dostojewskim. Myślę, że kiedy ten nowy będzie dostępny, możesz się w ogóle pochwalić w tym wątku w Hyde Parku (jeśli oczywiście będziesz chciał), na pewno nie tylko mnie zainteresuje.

 

Miło słyszeć, że świat Cię zaintrygował. Mam nadzieję, że jest tam parę niezłych pomysłów, ale trochę obawiam się tego, że dostępne gatunki fantastyczne i potężne imperium jednak sztampowe, a system magii zaledwie naszkicowany.

“Natomiast cały świat powieści (może nawet poza postrzeganiem autora, bo nie jest to wcale dekonstruowane) zdawał się przesiąknięty służalczością, poczuciem bycia małym wobec systemu, brakiem jakiejś podstawowej godności indywidualnej” – tu masz dużo, dużo racji. I autor i jego światy były tym przesiąknięte, a od kompleksów prosta droga do ich rekompensowania – czyli przekonywania wszystkich, że taki służalczy naród jest lepszy od innych ;)

 

Z Twoją oceną “Zbrodni i kary” oczywiście można dyskutować (niemoc wypowiedzenia się przed Porfirym jest celowa, blablabla), ale rozumiem Twoje podejście. Dodam tylko, że to nie jest jego najlepsza powieść, choć najbardziej znana.

 

Co do propagandy, to Dostojewski przez wiele lat pisał też artykuły publicystyczne i tam zamieszczał swoje pomysły na rolę Rosji w świecie. O ile w powieściach lansował miłość chrześcijańską, tak w artykułach z czasem zrobiła mu się miłość chrześcijańska niesiona na ostrzu oręża (coś w rodzaju krucjaty). 

 

“Czy nie jest tak, że czytelnik powinien utożsamiać się z bohaterem, który pięknie cierpi i jest bezradny, ale odczuwa dumę z przynależności do rosyjskiego świata” – to też pięknie powiedziane i takie myśli też są w propagandzie wykorzystywane. Najkrócej mówiąc Rosjanie są zrodzeni do cierpienia i będą cierpieć za wszystkich i dla wszystkich. Przecież oni giną za Ukraińców broniąc ich przed najeźdźcą z Zachodu.

 

“Zaskoczyło mnie trochę, jak mało z Twoich artykułów jest po polsku” – a tu Ty mnie zaskoczyłeś, bo nigdy na to nie zwróciłem uwagi. Ale znów masz rację z zasięgami – większość dostojewskologów mówi po rosyjsku z racji języka oryginału, więc w tym języku pisze się nawet więcej niż po angielsku. Artykuł po polsku też znajdzie swoich odbiorców, ale nie będzie to już cały świat, więc tak trochę nie mam wyboru.

 

Nie wiem, czy teksty naukowe poza Tobą kogoś zainteresują, ale oczywiście mogę dać znać.

 

“ale trochę obawiam się tego, że dostępne gatunki fantastyczne i potężne imperium jednak sztampowe, a system magii zaledwie naszkicowany” – rozwiązania mogą być sztampowe. Nic w tym złego, jeśli sztampę się pięknie wykorzysta, a Ty masz talent do dodawania fajnych smaczków (choćby językoznawczych), które powodują, że nawet powielany motyw (jak podróż pociągiem, którą wałkujemy od dłuższego czasu i już trochę mi bokiem wychodzi) wygląda u ciebie świeżo i ciekawie. Życzę powodzenia z tym pomysłem.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Mogę się podpisać pod opinią Edwarda – bardzo ładnie napisany wstęp. Językowo – cymes, fabularnie – niezły początek. Bo i namiestnikowanie dopiero się zaczyna, i romans z oreadą się zapowiada.

Cesarzowa skojarzyła mi się z Pratchettowskim lordem Vetinarim. Też niby straszna i surowa, ale naprawdę ciekawa świata, z ogromną wiedzą na każdy temat i potrafiąca podejmować śmiałe decyzje personalne.

Grozy mało i mało przejmująca – bo to tylko zwidy. Tym bardziej, że przy szukaniu bagażu przypomniało mi się, że zapowiadałeś jakąś chorobę (a to bardzo ciekawa koncepcja, nie kojarzę nic podobnego w fantasy).

Babska logika rządzi!

Marcinie:

od kompleksów prosta droga do ich rekompensowania – czyli przekonywania wszystkich, że taki służalczy naród jest lepszy od innych ;)

Oczywiście się z Tobą zgadzam, nie dopisałem tej pointy, ale chyba miałem w głowie coś bardzo zbliżonego.

Dodam tylko, że to nie jest jego najlepsza powieść, choć najbardziej znana.

Gdyby mnie jeszcze kiedyś naszło na Dostojewskiego, to uważasz którąś powieść za stanowczo najlepszą?

będą cierpieć za wszystkich i dla wszystkich. Przecież oni giną za Ukraińców broniąc ich przed najeźdźcą z Zachodu.

A z drugiej strony operacja specjalna była konieczna niby dlatego, że Ukraińcy mordowali cywilów w Donbasie. Wydaje mi się, że trzeba potężnej dawki warunkowania od dzieciństwa do dwójmyślenia, aby wierzyć tej propagandzie.

Skądinąd Polacy (przynajmniej według mitologii narodowej) też umieją pięknie cierpieć, ale może to jest “cierpienie przeciw”, a nie “cierpienie za”.

Artykuł po polsku też znajdzie swoich odbiorców, ale nie będzie to już cały świat, więc tak trochę nie mam wyboru.

Może niepotrzebnie wyrażałem zaskoczenie, po prostu w naukach ścisłych jest naturalne, że trzeba pisać po angielsku, aby rozwinąć karierę, a z pracownikami wydziałów humanistycznych mam raczej takie skojarzenie, że zadowalają się pisaniem po polsku i dobrze sobie tak radzą.

 

Cześć, Finklo!

Ty także widzisz tutaj wstęp i zaczyna mnie coraz mocniej kusić, żeby coś z tym zrobić. Oczywiście, nie każdy wstęp zasługuje na to, aby rozwinąć go w dłuższą formę literacką. W każdym razie trzeba na to mieć dobry pomysł i plan fabuły, głupio byłoby dopisać sto czy dwieście tysięcy znaków tylko po to, aby zakończenie wciąż nie dawało satysfakcji i zostawiało wszystkie większe wątki otwarte…

Bo i namiestnikowanie dopiero się zaczyna, i romans z oreadą się zapowiada.

Mam jakieś pomysły na jedno i drugie, ale praca namiestnika wymaga jeszcze dodatkowych lektur, aby wypaść wiarygodnie, a obydwa wymagają opisania przemian emocjonalnych bohatera, z którymi czuję się dość niepewnie.

Cesarzowa skojarzyła mi się z Pratchettowskim lordem Vetinarim.

Ciekawe powiązanie, nie miałem tego na uwadze podczas pisania, ale rzeczywiście jest prawdopodobne, że znajomość postaci Vetinariego na mnie wpłynęła przy tej kreacji.

a to bardzo ciekawa koncepcja, nie kojarzę nic podobnego w fantasy

Pomyślałem sobie tak: jedziemy pociągiem w wysokie góry i wysiadamy na czterech tysiącach – wiadomo, osłabienie, okropny ból głowy, retencja płynów, jak źle pójdzie, to obrzęk płuc albo krwotok do siatkówki. A co może być, gdy pojedziemy pociągiem w magiczne góry?…

 

Zawsze miło Cię gościć pod opowiadaniem. Dziękuję za wizytę i pozdrawiam serdecznie!

jedziemy pociągiem w wysokie góry i wysiadamy na czterech tysiącach

Aaaa, taka inspiracja? Sprytne, sprytne. :-) W górach można się ratować butlą z tlenem. Masz jakieś odpowiedniki?

Babska logika rządzi!

O odpowiednikach jeszcze nie myślałem, ale rzeczywiście powinni prowadzić jakieś badania w tym kierunku, żeby dobrze zintegrować prowincję z resztą imperium. A może okaże się, że magia obszaru naturalnie zanika po wprowadzeniu biurokracji…

Ej, w przyrodzie nic nie ginie! W takim razie powinien się wytworzyć jakiś nowy rodzaj. Biuromagia czy coś… Podobno jeden z trudniejszych do okiełznania żywiołów.

Babska logika rządzi!

Biuromagia, mówisz? Mogłoby być ciekawe, chociaż bardziej myślałem, żeby pójść w stronę, że bohaterowie poszukują zastosowań magii dla pożytku cesarstwa, ale źle im idzie, ponieważ ma mało przewidywalną i powtarzalną naturę. Nawet to już w tekście sygnalizuje ten inżynier. Nie mówię, że to jakiś świetny czy oryginalny pomysł, w każdym razie zależy, jaką miałbym koncepcję fabuły i co próbował przekazać.

Powodzenia. :-)

Babska logika rządzi!

Finklo, dziękuję, za życzenia i ciekawą rozmowę!

Butle przenośne z powietrzem niemagicznym, biuromagia, ja nie mogę, ależ ten świat ma potencjał!:)

 

Ślimaku Zagłady

gdybym miał polecić najlepszą powieść Dostojewskiego to zdecydowanie “Bracia Karamazow” – konstrukcyjnie coś w rodzaju kryminału, ale ideowo powieść religijna. A poza tym “Biesy”. Jeśli chodzi o kwestię wiary i niewiary (która była osią wszystkich “wielkich powieści” Dostojewskiego), to jest znacznie słabsza, ale fantastycznie pokazuje jak wśród dobrych ludzi rodzi się zło aż do terroryzmu. Polecam, bo nic a nic się nie zestarzała (a pomysły na ukazaną tam propagandową dywersję Rosja wykorzystuje dziś często i gęsto).

 

“A z drugiej strony operacja specjalna była konieczna niby dlatego, że Ukraińcy mordowali cywilów w Donbasie. Wydaje mi się, że trzeba potężnej dawki warunkowania od dzieciństwa do dwójmyślenia, aby wierzyć tej propagandzie.” – i tu masz 200% racji. Niestety moi rosyjscy przyjaciele (w tym wielu naukowców) są ta propagandą przesiąknięci od kołyski i bardzo trudno nam teraz rozmawiać. Z niektórymi już się w ogóle nie da.

 

“Skądinąd Polacy (przynajmniej według mitologii narodowej) też umieją pięknie cierpieć, ale może to jest “cierpienie przeciw”, a nie “cierpienie za”.” – Fajna diagnoza. My oczywiście też jesteśmy “Chrystusem narodów”, ale od XVII wieku mieliśmy wystarczająco dużo pracy z wyzwalaniem samych siebie i nie mieliśmy za bardzo czasu i możliwości, żeby ekspansywnie “wyzwalać” inne narody.

 

“w naukach ścisłych jest naturalne, że trzeba pisać po angielsku, aby rozwinąć karierę, a z pracownikami wydziałów humanistycznych mam raczej takie skojarzenie, że zadowalają się pisaniem po polsku i dobrze sobie tak radzą.” – Zazwyczaj humaniści piszą po polsku i w językach swoich tekstów źródłowych. Trudno, żeby ktoś, kto zajmuje się mało znanym pisarzem serbskim pisał po angielsku, bo kto to będzie czytał? Albo artykuł po angielsku o Kochanowskim… Ja mam to szczęście, że po rosyjsku mówi cały świat i mogę artykułami sięgnąć wszędzie (na przykład do Japonii). Teraz będę pisał więcej po angielsku, bo przepisy ministerialne to pośrednio wymuszają, co jest bez sensu, ponieważ dla nas (większości humanistów) to wbrew pozorom zmniejszenie kręgu odbiorców, a nie zwiększenie. Ale wszystko dla punktozy! ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Ten świat ma potencjał, jak go Finkla dopadnie, ja jakoś przeważnie nie wpadam na takie dobre pomysły…

zdecydowanie “Bracia Karamazow” (…) fantastycznie pokazuje jak wśród dobrych ludzi rodzi się zło aż do terroryzmu. Polecam, bo nic a nic się nie zestarzała

Brzmi jak lektura obowiązkowa do uzupełnienia luki w wykształceniu literackim. Wpisuję na mentalną listę rzeczy, które koniecznie muszę przeczytać.

Niestety moi rosyjscy przyjaciele (w tym wielu naukowców) są tą propagandą przesiąknięci od kołyski

Wyobrażam sobie, że wśród naukowców zajmujących się językiem świadomość propagandy musi być jeszcze stosunkowo najwyższa, więc jak to wygląda w innych grupach społecznych…

Trudno, żeby ktoś, kto zajmuje się mało znanym pisarzem serbskim pisał po angielsku, bo kto to będzie czytał?

A tu mi się otworzyła w głowie jakaś szufladka z przeczytanym dawno temu fragmentem artykułu (zupełnie nie pamiętam kontekstu):

Zazwyczaj wymienionym serbskim autorom chodzi przede wszystkim o odmalowanie obrazu, a potem dopiero o przekazanie wiedzy. I tak spotykamy nieraz w ich tekstach sumaryczne wyliczenie nawet kilkunastu najróżnorodniejszych czynności bohatera, po czym dopiero następuje również sumaryczne wyliczenie przyczyn, które czynności te spowodowały.

co jest bez sensu, ponieważ dla nas (większości humanistów) to wbrew pozorom zmniejszenie kręgu odbiorców, a nie zwiększenie.

Miałoby jakiś sens, jeżeli (jak przypuszczam) chodzi o to, aby nie podbijać liczby cytowań i pozycji czasopismom będącym w istocie tubami propagandy, ale zamiar może być szczytny, a realizacja w szczegółach pewnie jak zwykle marna.

Ten świat ma potencjał, jak go Finkla dopadnie, ja jakoś przeważnie nie wpadam na takie dobre pomysły…

Podobno z boku lepiej widać. :-)

Babska logika rządzi!

“fragmentem artykułu (zupełnie nie pamiętam kontekstu)” – brzmi jak postmodernistyczna dusza serbska, czy coś, ale ja się na Serbach nie wyznaję ;) (choć czytam właśnie “Lód” Dukaja, którego od lat nie miałem czasu skończyć i kręci się po nim Nikola Tesla ;))

 

“zamiar może być szczytny” – to akurat prawda, ale nie można przykładać do wszystkich naukowców tej samej miary (i kryterium oceny) bez uwzględnienia ich dziedzin, ponieważ ujednolicenie i sprowadzenie osiągnięć naukowych do liczby punktów za publikacje powoduje właśnie nakręcanie płatnych maszynek do zwiększania liczby cytowań. Ale nie mówię Ci niczego nowego.

Ponoś ma się coś zmienić, mają być nowe przepisy dla humanistów… no się zobaczy ;)

 

“Ten świat ma potencjał, jak go Finkla dopadnie, ja jakoś przeważnie nie wpadam na takie dobre pomysły…” – fałszywa skromność, meh… ;) (ale Finkla faktycznie strzela tu pomysłami ;))

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Całkowicie się z Tobą zgadzam. Co do Lodu, zrobił na mnie kiedyś duże wrażenie, ale po pewnym czasie została tylko taka rozmyta impresja, bardzo mało umiem zacytować konkretnych scen. Jak widziałeś, tutaj podróż kolejowa niewiele czerpała z Lodu. Przypominam sobie, że czytałem go prawie dwa tygodnie, bardzo wolno jak na moje zwykłe tempo. W każdym razie doceniam trafność Twoich uwag i interesujący dialog!

Jak kiedyś zacząłem “Lód”, to też bardzo mnie zainteresował. Żałowałem, że musiałem go porzucić (zaledwie po jakichś 100 stronach). Teraz mam czas na powrót i nie jestem już taki zachwycony (może z braku pierwotnego zaskoczenia zmrożonym światem), ale tekst dalej robi wrażenie dygresjami religijno-filozoficzno-paranaukowymi (kiedyś myślałem o napisaniu powieści w podobnym stylu, ale bałem się, że zanudzę, więc ostatecznie zdecydowałem się na nieco lżejszy kaliber;)). Choć myślę, że po latach będę miał dokładnie jak Ty – zostanie pamięć o lutych i jakieś efemeryczne wrażenie intelektualnej rozrywki.

Chyba, że najdzie mnie na jakiś artykuł naukowy (bo już widzę mnóstwo miejsc do zaczepienia), to będę musiał przeczytać kilka razy i wtedy już się tego z głowy nie pozbędę ;)

 

“W każdym razie doceniam trafność Twoich uwag i interesujący dialog!” – To mamy tu układ symetryczny;)

 

Twoja podróż pociągiem faktycznie w ogóle mi się z “Lodem” nie kojarzyła (teraz, jak tak sobie rozmawiamy, to – jak mówiłem – zachwycił mnie przede wszystkim świat, ale może i koncepcja bohatera, który uważa za istotne poruszyć kwestię biegłego „ó” w rozmowie z cesarzową mnie podświadoie ujęła). Reinee w tym konkursie napisał tekst, który (przez ogólny klimat) wygląda jak z “Lodu” wyjęty. Albo raczej rozmrożony. Choć mówi, że to przypadek, bo nie czytał. 

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Owszem, opowiadanie Reinee czytałem, a także skomentowałem obszernie i poparłem w głosowaniu piórkowym. Też zwróciłem tam uwagę na scenerię zbliżoną do Lodu, ale wydawało mi się, że nie jest to na tyle bliski związek, aby szkodził oryginalności tekstu.

ale może i koncepcja bohatera, który uważa za istotne poruszyć kwestię biegłego „ó” w rozmowie z cesarzową, mnie podświadomie ujęła

Dzięki, to cenny głos poparcia, bo były też opinie, że wypadło to myląco czy niewiarygodnie. Miało służyć dwóm celom: pokazaniu jego trudności społecznych (odruchowo poprawia wszystkich rozmówców, nie zwraca uwagi na kontekst) oraz tego, jak próbuje pogodzić patriotyzm państwowy i lokalny w imperium przeciwnym mniejszościom kulturowym (ten wątek nie do końca zmieścił się w tekście, wymagałby rozbudowy). Skądinąd zaskoczyłeś mnie określeniem biegłe “ó”, zgaduję, że to pewnie kalka z rosyjskiego.

A ja właściwie cały czas nie wiem, jak to się wymawia – czy akcentowane o jak w “Bartok”, czy po polsku u jak w “bór”.

Babska logika rządzi!

Ciekawe pytania wymyślasz w niedzielne poranki! Jeżeli ten język działa choć trochę podobnie jak nasz, sylaba z samogłoską ruchomą nie może być akcentowana. Co do wymowy, nic nie narzucam czytelnikowi, w ogóle nie byłoby łatwo pokazać ją w tekście bez infodumpu. Na pewno można jak polskie ó (”ma róg”, odniesienia do Wesela opcjonalne), ale jeżeli wolisz wymawiać przez o, bo kojarzy Ci się Kežmarok v Kežmarku, to przecież też nie zabronię.

Nie tyle wymyślam, co sobie przypominam. Dobra, to będę wymawiać po naszemu, jak ó. Wesele do mnie przemówiło. ;-)

Babska logika rządzi!

“Owszem, opowiadanie Reinee (…) nie jest to na tyle bliski związek, aby szkodził oryginalności tekstu” – w żadnym razie nie miałem na myśli nieoryginalności. Ot przypadkowa, ciekawa zbieżność.

 

“bo były też opinie, że wypadło to myląco czy niewiarygodnie”– z mojej perspektywy było i wiarygodne i przekonujące. W każdym razie od razu dało się wyczuć intencję autorską nr 1.

 

“Skądinąd zaskoczyłeś mnie określeniem biegłe “ó”, zgaduję, że to pewnie kalka z rosyjskiego” – i ja równie zaskoczony. Oczywiście to kalka z rosyjskiego, którą uważam za całkiem zabawną, ale myślałem, że jest w powszechnym użyciu, a proszę – żargon (albo raczej błąd powielany w środowisku). Człowiek uczy się całe życie ;)

 

Co do pytania Finkli o akcentowanie, można było bez infodumpu zaryzykować i dać jeszcze jedno korygowanie cesarzowej. Choć może jej cierpliwość by się już wyczerpała ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Ciekawa dyskusja wywiązała się pod opowiadaniem i nieoczekiwanie z Rosją w ważnej roli. Czytając Namiestnika, miałem silne skojarzenia z innym imperium, ale nie napisałem o tym bo wydały mi się oczywiste. Chodzi mi oczywiście o Austro-Węgry. A z literackich, to przyszło mi na myśl Czekając na barbarzyńców. Czytałem dawno, dużo nie pamiętam, ale jednak wrażenie jest silne. 

Marcinie,

W każdym razie od razu dało się wyczuć intencję autorską nr 1.

To dobra wiadomość.

myślałem, że jest w powszechnym użyciu, a proszę – żargon

Pamiętam to zagadnienie głównie ze szkoły, gdzie zawsze mówiono o e” ruchomym lub o przegłosie e : 0. Oczywiście mogę uwierzyć, że wśród rusycystów samogłoska biegła jest powszechnie przyjętym terminem. Wątpię, aby używali go jacyś poloniści, ale może też bym się zdziwił.

Choć może jej cierpliwość by się już wyczerpała

Może tak, Marók był już przestraszony, że nadużył jej uprzejmości. A ja bardziej obawiałbym się o cierpliwość czytelników, skoro i tak miałem już sygnały, że ten wątek przeszkodził niektórym w odbiorze pierwszej sceny.

 

AP,

temat Rosji pojawił się dość przypadkowo, z mojej uwagi “równie dobrze można pisać esej przeciw imperializmowi rosyjskiemu”. Cesarstwo w tekście nie jest bezpośrednią kopią żadnego historycznego, ale oczywiście masz rację, że Austro-Węgry były tu większą inspiracją niż Rosja. Różnice kulturowe i etniczne jako kluczowy problem w polityce wewnętrznej, stolica podobniejsza do Wiednia niż do Moskwy, cesarzowa do Marii Teresy niż do Katarzyny, Smogród jest chyba w pełni czytelny jako odbicie Krakowa, a i ta linia kolejowa… Z drugiej strony “królowa Ukazu i Dybarii, wielka księżna Wysp Nieszczęśliwych” → Kaukaz, Syberia, archipelagi mórz arktycznych; język dominujący w cesarstwie też musi mieć wyraźne cechy słowiańskie. Gdyby dobrze pogrzebać, to jakieś inspiracje brytyjskie również się znajdą.

A z literackich, to przyszło mi na myśl Czekając na barbarzyńców. Czytałem dawno, dużo nie pamiętam, ale jednak wrażenie jest silne.

Dziękuję, to cenna wskazówka, abym przypadkiem nie poszedł z fabułą w podobnym kierunku przy ewentualnej rozbudowie.

 

Ponownie, podwójnie serdeczne pozdrowienia od poniedziałkowego Ślimaka!

Pierwsze wrażenie po przeczytaniu opka: Oj, chyba autor mocno obawiał się zarzutów o senne mary nekające bohatera, więc ze wszystkich sił starał się przygotować czytelnika na fakt, że będą się działy rzeczy dziwne, może sny przypominające, ale tak naprawdę, serio – naprawdę, snami nie będące ???? Więc autor obudował zasadniczą treść opka spotkaniem z cesarzową, która rzecz jasna wspomina o chorobie wysokomagicznej, i kilkoma innymi spotkaniami, a właściwie w każde wpleciony jest wątek magii.

To wszystko jest ciekawe, świetnie napisane, ale… Ale tak, skoro bohater spotyka się w cesarzową, które widzi w nim zadatki na dysydenta, ale jednocześnie daje mu odpowiedzialne stanowisko, ewidentnie związane z władzą, to jestem cciekawa, jak się to rozwinie. Czego baba w ogóle od niego chce, ona tak na seria, czy może znalazła głupiego, którego może wkroić w jakąś intrygę. A tymczasem opko kończy się w momencie, kiedy gość przyjeżdża na miejsce i wygłasza przemówienie do tubylców. Więc pytam się, po cholerę to było? I to, co napisałam na wstępie było jedyną odpowiedzią, która przyszła mi go głowy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej,

Nie moje klimaty, ale jakoś tak wciągnęło, czytało się fajnie i nagle… koniec. Mam wrażenie, że to początek powieści. Uważam, że nie ma w tym nic złego, i że to ciekawy pomysł na konstrukcję opowiadania, ale wydaje mi się, że prócz tego takie opowiadanie samo w sobie musi być zamkniętą całością. Albo dobrze, żeby było. Tu brakuje mi jakiegoś domknięcia i mam wrażenie, że wszystko to było trochę po nic. Takie moje trzy grosze, jako czytelnika który nie czyta za bardzo gatunkowej fantastyki, więc co ja tam mogę wiedzieć.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Naprawdę mi przyjemnie powitać kolejnych czytelników!

 

Irko,

zauważyłaś bardzo ciekawą kwestię. Rzeczywiście, obawiałem się, że cała scena grozy kolejowej zostanie spłycona do interpretacji “bohaterowi coś się śniło” i tekst mógłby być uznany za niespełniający wymogów konkursu. Dlatego postarałem się jednoznacznie pokazać, że jest to element kreacji świata przedstawionego, skądinąd chyba nawet oryginalny. Mam nadzieję, że nie wypadło to zbyt nachalnie, skoro dotąd tylko Ty zwróciłaś uwagę na ten manewr. W dalszej redakcji można by się zastanowić, czy wzmianka cesarzowej o chorobie wysokomagicznej nie wypada sztucznie lub nadmiarowo.

Jeśli pytasz, czy w moich planach koszmar w pociągu był “zasadniczą treścią”, a reszta obudową, tutaj powinienem zaprzeczyć (choć czytelnik oczywiście ocenia rezultat, a nie plany). Było bardziej tak, że konstruowałem tekst z trzech stron naraz. Po pierwsze, biorę bohatera dość niedostosowanego społecznie, z kłopotami w relacjach międzyludzkich, który chciałby dbać o kultury mniejszościowe wbrew polityce państwowej, ale chciałby też odpłacić władcy zaufaniem za zaufanie i cenne rady – i patrzę, dokąd go to zaprowadzi. O tym zresztą piszesz “jestem ciekawa, jak to się rozwinie”. Po drugie, ciąg skojarzeń od hasła konkursowego “zginął cały siedemdziesięcioosobowy personel” → budowa linii kolejowej w górach → Przełęcz Diatłowa. Po trzecie, miałem w głowie kilka wyrazistych obrazów horroru kolejowego, które nie chciały pasować do reszty inaczej niż jako widziadło (słusznie ktoś wskazał, że w rezultacie uzyskałem bardziej oniryzm niż grozę).

widzi w nim zadatki na dysydenta, ale jednocześnie daje mu odpowiedzialne stanowisko (…) Czego baba w ogóle od niego chce, ona tak na serio, czy może znalazła głupiego

W opowiadaniu bardziej zależało mi na pokazaniu rozterek Marka w podróży, co też niezupełnie wyszło (końcowa przemowa miała być konkluzją tych przemyśleń, ale już wiem, że wcale nie wybrzmiała). Odpowiedź na pytanie, czego chce cesarzowa, wymagałaby pewnie powieści. Pokrótce: widzi, że może być z niego użyteczny człowiek albo groźny dysydent, więc próbuje zawczasu wykreować jako swojego protegowanego. Może dopuszcza myśl, aby przyznać nowej prowincji nieco więcej autonomii (bywały takie eksperymenty w historii, na przykład Wielkie Księstwo Finlandii), ale jak Marók przesadzi, to zapewne zostanie w coś sprawnie wkrojony, możliwe zauroczenie jego felietonami aż tak nie wpłynęło Xassii na ocenę sytuacji.

Dziękuję za przemyślaną opinię i serdecznie pozdrawiam!

 

Panie Rebonko,

nie potrzebujesz się aż tak zastrzegać, bo Twoje zdanie wydaje mi się zupełnie zgodne z opiniami czytelników zajmujących się fantastyką i także słuszne. Domknięcia wyraźnie brakuje, na co będę uważał w przyszłych tekstach, a dla tego pomysłu rozważę rozbudowę do dłuższej formy (po rozstrzygnięciu konkursu, rzecz jasna). Bardzo dziękuję za poświęcenie czasu na lekturę i podzielenie się wrażeniami, zwłaszcza skoro nie są to Twoje klimaty.

Również serdecznie, ślimaczo pozdrawiam!

 

Anet,

zawsze sobie bardzo cenię Twoją wizytę i korzystną opinię. Pozdrowienia!

AP – Twoje skojarzenie bardzo mnie zaskoczyło. “Czekając na barbarzyńców”? Dla mnie ta książka (biorąc pod uwagę klimat), to wręcz odwrotność tego opowiadania. Tam upadające imperium, tu – rosnące w siłę; tam bohater stary, tu – młody; tam się całkiem poddał, tu – dopiero zaczyna swoją drogę. Co Cię naprowadziło na Coetzee’go? (Swoją drogą nie cierpię go, choć bardzo szanuję).

Ślimaku Zagłady, szykuj się na Nobla ;)

 

Ślimaku zagłady – “Wątpię, aby używali go jacyś poloniści, ale może też bym się zdziwił.” Pamiętam, że tego sformułowania używała moja polonistka, ale ona była równocześnie rusycystką, więc pewnie też była dotknięta zarazą ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

To mógłby być ciekawy zbieg okoliczności, bo moja prababcia była rusycystką z epizodami uczenia polskiego, ale to dość dawno temu. Nie zdążyłem jej poznać i nie mam pojęcia, jakich sformułowań używała. Nobla nie wyczuwam czułkami, ale staram się podchodzić (podpełzać?) do swojego pisania z jakąś minimalną refleksją, więc naprawdę jestem wdzięczny za podpowiedzi!

“moja prababcia była rusycystką z epizodami uczenia polskiego” – a ja trochę zacząłem Cię podejrzewać o bycie polonistą ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

A to byłoby trochę pudło. Myślę, że kiedy się więcej nawzajem poczytamy i pokomentujemy, to łatwo zauważysz, że moja znajomość filologii polskiej bywa powierzchowna lub dyletancka, a pewniej się czuję w (niektórych) naukach ścisłych.

Hmm… zabawiasz się w opowiadaniu językoznawczymi drobiazgami, zauważasz anaforę i próby jej wykorzystania do paracyklizacji wiersza – podejrzanie fachowo jak na dyletanta. Cóż, myślę, że faktycznie jeszcze trochę poczytamy i pokomentujemy, to może lepiej ocenię zawartość Twej muszli ;).

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Brzmi jak dobry plan! Wprawdzie nie jestem pewien, czy poczuję się tak do końca bezpiecznie, gdy ten czerwony jaszczur z Twojego profilowego spróbuje mi zajrzeć do wnętrza skorupy. A z terminem “paracyklizacja” nigdy się nie zetknąłem, chociaż sens jest oczywiście zrozumiały.

Twoje skojarzenie bardzo mnie zaskoczyło.

Co Cię naprowadziło na Coetzee’go?

No i zostałem wyrwany do odpowiedzi!

 

Jak pisałem:

przyszło mi na myśl Czekając na barbarzyńców. Czytałem dawno, dużo nie pamiętam,

Przyszło na myśl i tyle. Uzasadnienie może być proste. Zacofana, biedna prowincja, leżąca na skraju imperium. Pełniący obowiązki namiestnika, wydaje się dość przypadkowo obsadzony w tej roli. Jest wysoko postawionym urzędnikiem, a sprawia wrażenie bycia tylko narzędziem w rękach opresyjnego państwa. Jakaś kobieta stamtąd pod jego opieką. W obu przypadkach jest napięcie między prowincją a metropolią. Cywilizacja i postęp kontra proste życie w zgodzie z naturą. Itd.

Dla mnie ta książka (biorąc pod uwagę klimat), to wręcz odwrotność tego opowiadania. Tam upadające imperium, tu – rosnące w siłę; tam bohater stary, tu – młody; tam się całkiem poddał, tu – dopiero zaczyna swoją drogę.

Dodam jeszcze, że w powieści świat (krajobraz) jest prosty, wręcz surowy (jeśli dobrze pamiętam pustynny), a u Ślimaka dość rozbuchany w formie.

Może skojarzenie pojawiło się przez tę „odwrotność”?

Tam upadające imperium, tu – rosnące w siłę

W obu przypadkach chyba tylko pozornie.

tam bohater stary, tu – młody;

Jak ten młody skończy? To namiestnictwo nie jest, zdaje się, tym, co chciałby robić.

tam się całkiem poddał

Czyżby? Chyba jednak na starość się zbuntował.

 

W pierwszym komentarzu nie pisałem o tym skojarzeniu, ale pomyślałem, że się nim podzielę, skoro rozpisaliście się o Dostojewskim.

Tylko pozazdrościć warsztatu. Dla mnie największym plusem opowiadanie jest jego bohater. Inteligentny, elokwentny, odważny, który od początku ma w sobie wewnętrzny konflikt (nie chce przyjąć daru cesarzowej). Jest to postać charyzmatyczna, która nie tylko opowiadanie, ale i całą powieść mogłaby pociągnąć. Marók robi robotę. I to dobrą.

To co bym przemyślał, to warstwy opisów i dialogów. Nie w tym rzecz, że są złe, bo są dobre. Jednak za bardzo rozbudowane powodują, że z akcja stoisz w miejscu.

Dziękuję za poświęcenie czasu na lekturę i komentarz! Cieszą mnie miłe słowa o warsztacie i zwłaszcza o bohaterze, bo zbyt często dotąd wychodziły mi postaci sztuczne, bez charakteru i właściwości czy z nieczytelnymi motywacjami.

Znaczna część odbiorców rzeczywiście proponowała, abym pomyślał o rozbudowie tekstu, zwłaszcza ze względu na dość nagłe, nieprzemyślane kompozycyjnie zakończenie. Być może w dłuższej formie literackiej te opisy i dialogi też by tak nie przeszkadzały: zdaję sobie sprawę, że wielu czytelników oczekuje od opowiadania szybkich postępów akcji.

“Wprawdzie nie jestem pewien, czy poczuję się tak do końca bezpiecznie, gdy ten czerwony jaszczur z Twojego profilowego spróbuje mi zajrzeć do wnętrza skorupy” – Ślimaku Zagłady, może od tej pory będziesz Ślimakiem Na Krawędzi ;) 

Co do paracyklizacji, to nic dziwnego, że nie słyszałeś, ponieważ jest ona neologizmem, który celowo stworzyłem. Mówiłeś o “małej cykliczności” w wierszu “Dzwon wieczności” i zastanawiałem się czym to sformułowanie zastąpić. Literaturoznawstwo właściwie nie nazywa cyklu wewnątrz wiersza, a wiadomo, że cyklizacja dotyczy czegoś większego, w co wiersze dopiero się układają. Rozważałem przedrostek qazi– albo mini-, ale ostatecznie padło na para-. Swoją drogą taki szczególny paralelizm syntaktyczny powinien się jakoś nazywać.

 

AP – dziękuję za wyjaśnienia, ciekawiło mnie jakim torem szły Twoje myśli. Poza tym “Czekając na barbarzyńców” czytałem wkrótce po premierze i niewiele pamiętam, poza ogólnym wrażeniem i kilkoma uderzającymi frazami (na pewno nie sięgnę po tę powieść ponownie, bo każde spotkanie z Coetzeem jest dla mnie dość bolesne). Na przykład tego buntu pod koniec już nie pamiętam.

Fajne to było skojarzenie, a Twoje wyjaśnienia znów pokazują, że opowiadanie Ślimaka Zagłady ma wielowymiarowy potencjał na ciekawe rozwinięcie.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Mówiłeś o “małej cykliczności” w wierszu “Dzwon wieczności” i zastanawiałem się czym to sformułowanie zastąpić. Literaturoznawstwo właściwie nie nazywa cyklu wewnątrz wiersza

A widzisz, tak mi się wydawało, że nie kojarzę tutaj żadnego formalnego terminu o zbliżonym znaczeniu, ale nie dałbym rady sam kategorycznie stwierdzić, że żaden nie istnieje.

ma wielowymiarowy potencjał na ciekawe rozwinięcie.

Dziękuję za miłą zachętę! Już od jakiegoś czasu zastanawiam się, jak mógłbym dalej opowiedzieć tę historię: mam kilka cząstkowych pomysłów, ale trudno mi uzyskać ogólne ujęcie fabuły. Nie miałem nigdy zwyczaju zawczasu zwracać uwagi przy pisaniu opowiadania na to, jak mógłby toczyć się świat za jego końcem (może to błąd warsztatowy). Jak już komuś pisałem w podobnym sensie: Gdy ucichnę, nie ma pieśni, gdy oślepnę, nie ma gwiazd

Najmocniejszy punkt opowiadania to zdecydowanie warsztat pisarski. Przez tekst się płynie bardzo przyjemnie, bez żadnych zgrzytów i potknięć. Pozazdrościć takiej umiejętności pisania.

Początek niezmiernie mnie zaciekawił. Nie dzieje się za wiele, ale rozmowa między postaciami napisana jest tak dynamicznie, że czułem się, jakbym tam się znalazł. Ogromny plus za fragment z imieniem i jego odmianą. Nietypowe wtrącenie jak na tekst fantasy, ale nadał całości uroku. Poczułem twój styl pisania i pewnego rodzaju indywidualność opowiadania.

Dalsza część tekstu również przyjemna, z ciekawie wykreowanym światem, interesującym głównym bohaterem i niespodziewanymi wstawkami. Przy fragmentach snów poczułem się jakbym trafił do własnej krainy koszmarów sennych (takiej przy mocnej gorączce). Poczułem się nieswojo, ale żaden to minus, oczekuję od tekstów, że coś przez nie poczuję.

Mam jednak parę “ale”. Brakuje tutaj horroru. Jeżeli czytałbym ten tekst jako po prostu wrzucony na portal, nie czepiałbym się tego, ale patrząc przez pryzmat konkursu, brakuje tutaj strachu, jakiejś niepewności, nawet pojedyncze flaki nie pojawiły się na scenie.

Kolejne “ale” to zakończenie. Opowiadanie po prostu się nie kończy. Poczułem się, jakbym przeczytał pierwszy rozdział książki, a nie zamkniętą całość. Brakuje klamry, która spięłaby wszystko w sensowną całość.

Pomarudziłem trochę, ale to nie znaczy, że tekst mi się nie podobał. Czytając opowiadanie, bawiłem się dobrze, największym plusem jest zdecydowanie język i forma. Gdybym otrzymał satysfakcjonujące zakończenie, opowiadanie zostałoby ze mną na dłużej.

Pięknie dziękuję za wizytę i rozbudowaną, ciekawą opinię!

Cieszę się, że doceniasz warsztat, a zwłaszcza z satysfakcjonującego Twoim zdaniem początku. Zdarzały się opinie, że rozmowa mogła być zbyt powolnym wprowadzeniem, a fragment z imieniem za bardzo oderwany od reszty, które także biorę pod uwagę, ale Twoje słowa wsparcia są tutaj zdecydowanie cenne. W końcu to ważne, aby jakoś zręcznie zaznaczyć indywidualność stylistyczną. Chętnie też się zgodzę, że sceny w pociągu, jakkolwiek niepokojące, ostatecznie wyszły zdecydowanie bardziej w konwencji snu niż grozy.

Z pewnością nie odbieram Twoich uwag jako marudzenia, są wyraźnie konstruktywne. Czuję się zmotywowany do solidnego popracowania nad techniką zakończeń, aby następny tekst mógł już bez zastrzeżeń zostać z Tobą i innymi odbiorcami na dłużej.

Przesyłam ślimacze pozdrowienia!

Uważam, że rozmowa między postaciami może być bardzo dobrym wstępem do opowiadania. Nie musi być wcale nudna, wręcz przeciwnie, może być bardziej dynamiczna niż sceny walki, zwłaszcza, gdy stykają się ze sobą przeciwne, mocne charaktery. Lubię dobrze napisane dialogi i często cenię je bardziej niż opisy wypruwania flaków.

Czekam na kolejne opowiadania, bo z radością czytam tak dobrze napisane teksty. Sam chciałbym umieć tak pisać.

Również pozdrawiam!

Dziękuję. Nigdy nie wiem, jak reagować na tego rodzaju komplementy, ponieważ to niezręczne uczucie, że ktoś chciałby coś robić podobnie do mnie, a nie umiem udzielić jasnych wskazówek. W każdym razie na pewno to podnosi na duchu, że rzeczywiście mogę kogoś zainteresować swoją pisaniną i wywrzeć dobre wrażenie.

Hej!

 

Początek trochę drętwy, ale cieszy mnie, że umiejscowiłeś akcję w nietypowej scenerii. To ostatnie opowiadanie kolejowe, także jestem ciekawa, zwłaszcza że już od spotkania z cesarzową widać, że wczuwasz się w klimat i przez tekst już się płynie. ;)

 

chyba nie uważasz magicznych człekokształtnych za niższe cywilizacyjnie?

Bardzo dobrze budujesz świat, nie tłumaczysz, a przez naturalny dialog pokazujesz, jak to wygląda.

 

Albo przynajmniej zajmować się tym, co lubię. Żyć tutaj, w stolicy, blisko rodziny, i mieć sporo wolnego czasu.

Tak! Najlepsze, co może być. Marzenia. :)

 

Podoba mi się, że budujesz cały świat: magia, inne rasy (ciekawy pomysł na ćwierćsyrenę), magiczne indeksy, a w tym wszysktim pociągi.

 

jedénastą…

Literówka? Czy coś przeoczyłam?

 

W końcu wrócił do siebie, miał teraz własny malutki przedział, jedno siedzenie, stolik i płaska leżanka w podsufitce.

Może płaską leżankę? Bo to raczej nie błąd, ale mimo wszystko inne wyrazy wyglądają jak odmienione, a ten tak odstaje.

 

Scena ze skrzynią od razu kojarzy się ze snem.

 

Nie mógł się dostać do wagonu.

Zrozumiał, że pociąg zaraz odjedzie, a on nie może się dostać do wagonu.

Bliskie powtórzenie.

 

– Pan się nie rzuca, tylko położy w komorze diagnostycznej.

Rozbawiły mnie te komory. :D

 

Filozofowanie Marka ze skorpionem skojarzyło mi się z innym opowiadaniem konkursowym, gdzie też mamy bohatera rozmawiającego ze zwierzęciem. Choć tutaj może (ze względu na magię) jest to normalniejsze. ;)

 

 Kiedy ktoś wrażliwy szybko wjeżdża w obszar o wysokim natężeniu pola, zawsze ma jakieś objawy wytwórcze.

Interesujące wyjaśnienie. Fajna choroba, w ogóle świetny pomysł na chorobę wywołaną magią w konkretnym miejscu.

 

Scena z Lenką, sprawdzanie broni, ta niepewność, zakłopotanie, no i nagłe ujawnienie, że ją znał, ale nie pamiętał tak dobrze – bardzo naturalnie to wyszło. Mocno wciągnęłam się w tę historię.

 

Ale… co? Jak? Kiedy? Czemu koniec? Jak to – koniec? Przed czytaniem zerknęłam na ilość znaków i było ponad 30 tys., więc gdzie te znaki? Kurczę, no czytało się ekspresowo, ale mam niedosyt. Spory. Bo to jak wstęp do historii, niesamowitej historii, którą ledwo musnąłeś. Świat jest bogaty, ciekawy, główny bohater w duecie z Lenką też wypadł naprawdę przekonująco. Pociąg i te zwidy wywołane magią – rewelacja. Tylko gdzie była groza? Chyba nie w tym krótkim koszmarze? Ja tu czekałam na grozę wywołaną magią (a w Twoim wydaniu byłoby to naprawdę dobre), a grozy zabrakło.

 

Myślę, że miejsce na grozę by było, gdyby trochę skrócić kilka dialogów i zamiast snów stworzyć prawdziwe wydarzenia. Odbieram ten tekst bardziej jako świetne fantasy, a raczej świetny fragment fantasy. :)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Hej, Ananke!

Komentarz wygląda na wnikliwy, robi na mnie wrażenie Twoja zdolność do dostrzegania pozornie nieistotnych drobiazgów i zarazem ujęcia całości. Postaram się sensownie odnieść…

Bardzo dobrze budujesz świat, nie tłumaczysz, a przez naturalny dialog pokazujesz, jak to wygląda.

To dobra wiadomość, nakombinowałem się nad tym, aby bohaterowie ujawnili panujące stosunki rasowe, a nie mówili sobie rzeczy, które stanowczo powinni już wiedzieć.

ciekawy pomysł na ćwierćsyrenę

Tu akurat mam w głowie obszerne rozwinięcie pomysłu – z wiarygodnym wyjaśnieniem, dlaczego krzyżówki mają nawet większe moce niż przedstawiciele gatunków podstawowych, a jednak są rzadko spotykane.

Literówka? Czy coś przeoczyłam?

O taką literówkę to trzeba by się postarać, aby omyłkowo wstawić literę, której nawet nie mam na klawiaturze… “E” kreskowane wydaje mi się tutaj o tyle usprawiedliwione, że Marók akurat mówi do siebie we własnym dialekcie, a nie z innymi we wspólnym. A sam cytat pochodzi faktycznie z Kordiana, gdzie po tych słowach następują nocne majaczenia bohatera, podobnie jak w mojej historii; pasował przy tym do losowanego biletu konkursowego (lato, 23:00).

Może płaską leżankę? Bo to raczej nie błąd, ale mimo wszystko inne wyrazy wyglądają jak odmienione, a ten tak odstaje.

Inne też nie są odmienione, to opis przedziału jako wyliczenie. Inaczej ktoś mógłby pomyśleć, że leżanka jest odrębna od przedziału. Jednak ktoś już zwrócił na to samo uwagę, więc może wypadałoby to jakoś wygładzić. Dwukropek zamiast przecinka po “przedział” mógłby pomóc?

Bliskie powtórzenie.

W ten sposób chciałem zaznaczyć zmianę perspektywy, że bohater przed chwilą dobijał się między wagonami, a teraz mu się wydaje, że w ogóle próbuje wejść do pociągu. Może rzeczywiście należałoby w tym miejscu dać nowy akapit…

Fajna choroba, w ogóle świetny pomysł na chorobę wywołaną magią w konkretnym miejscu.

Tak, aż żal go zmarnować na takie krótkie i nieprzemyślane kompozycyjnie opowiadanie.

Scena z Lenką, sprawdzanie broni, ta niepewność, zakłopotanie, no i nagłe ujawnienie, że ją znał, ale nie pamiętał tak dobrze – bardzo naturalnie to wyszło.

Ogromnie się cieszę! Sztuczność rozmów i w ogóle zachowań międzyludzkich jest problemem literackim (gdyby tylko literackim!), który mnie stale prześladuje, więc wiele dla mnie znaczy taka pochwała. Zresztą tutaj próbuję się z nim mierzyć metatekstowo, pokazać właśnie głównego bohatera, który sam ma istotne problemy z adaptacją społeczną…

Tylko gdzie była groza? Chyba nie w tym krótkim koszmarze? Ja tu czekałam na grozę wywołaną magią (a w Twoim wydaniu byłoby to naprawdę dobre), a grozy zabrakło.

Mam wrażenie, że tekst mógłby być lepiej odebrany w niezależnym kontekście, bez oczekiwań czytelniczych związanych z konkursem. Czytałem mało horrorów, nie czuję się przygotowany do ich pisania i wyszło jak wyszło. Opis koszmaru sennego czy halucynacji to chyba jeszcze nie groza.

Ale… co? Jak? Kiedy? Czemu koniec? Jak to – koniec? (…) niedosyt. Spory. Bo to jak wstęp do historii, niesamowitej historii, którą ledwo musnąłeś. (…) świetne fantasy, a raczej świetny fragment fantasy.

Każda taka opinia uważnych czytelników, których zdanie sobie cenię, coraz bardziej mnie motywuje, aby powalczyć o rozwinięcie tej historii i świata.

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam,

Ślimak

To dobra wiadomość, nakombinowałem się nad tym, aby bohaterowie ujawnili panujące stosunki rasowe, a nie mówili sobie rzeczy, które stanowczo powinni już wiedzieć.

To widać, a ja jestem wyczulona (a może nawet przewrażliwiona) na punkcie tłumaczenia świata, którego autor nie pokazuje. :)

 

Tu akurat mam w głowie obszerne rozwinięcie pomysłu

Pisz, będziemy czytać. :)

 

że Marók akurat mówi do siebie we własnym dialekcie, a nie z innymi we wspólnym.

Rozumiem, ale trochę trudno wyłapać, że to jego dialekt, bo jak mamy odczytać ten wyraz, jak wymówić?

 

Dwukropek zamiast przecinka po “przedział” mógłby pomóc?

O, tak, myślę, że byłoby czytelniej. ;)

 

Mam wrażenie, że tekst mógłby być lepiej odebrany w niezależnym kontekście, bez oczekiwań czytelniczych związanych z konkursem.

To na pewno. I jeszcze poza konkursem mógłbyś bardziej rozwinąć świat, publikować w dowolnym momencie. Ale konkurs przydał się do napisania opowiadania, więc wszelkie rozwinięcia już po wynikach będą możliwe. :)

 

powalczyć o rozwinięcie tej historii i świata

Brakuje takich ciekawych fantasy, a spora część krąży wokół elfów, krasnoludów, średniowiecza i gdzie tam pociągi… Wymyślanie własnego świata jest naprawdę pracochłonne, ale za to jakie można osiągnąć efekty – widać je u Ciebie.

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

To widać, a ja jestem wyczulona (a może nawet przewrażliwiona) na punkcie tłumaczenia świata, którego autor nie pokazuje. :)

Ładne takie wyczulenie, pomaga Ci kształtować prawidłowe nawyki u innych użytkowników Portalu.

Rozumiem, ale trochę trudno wyłapać, że to jego dialekt, bo jak mamy odczytać ten wyraz, jak wymówić?

Wydawało mi się, że interpretacja “e kreskowanego” jako samogłoski pośredniej między “e” a “y” powinna być czytelna przynajmniej dla części odbiorców. A nawet jeżeli nie jest – jak naturalnie pokazać wymowę w tekście?

O, tak, myślę, że byłoby czytelniej. ;)

Zdwukropkowane zatem.

 

Wymyślanie świata… Przypuszczam, że jeden stopień to opowiedzieć w miarę ciekawą historię. A drugi – mieć głębszy zamysł stojący za takim światem, wiedzieć, co chce się przekazać odbiorcom i dlaczego dany konstrukt będzie do tego szczególnie odpowiedni. I wydaje mi się, że nad osiągnięciem tego etapu muszę jeszcze popracować. W każdym razie dobrze przeczytać, że również Twoim zdaniem ta koncepcja ma potencjał.

Pozdrawiam ślimaczo!

Ładne takie wyczulenie, pomaga Ci kształtować prawidłowe nawyki u innych użytkowników Portalu.

U siebie też, choć boje się, że przesadzę w drugą stronę i podam za mało informacji (często tak właśnie jest).

 

Wydawało mi się, że interpretacja “e kreskowanego” jako samogłoski pośredniej między “e” a “y” powinna być czytelna przynajmniej dla części odbiorców. A nawet jeżeli nie jest – jak naturalnie pokazać wymowę w tekście?

No ale to w naszym świecie, prawda? :D A skoro to jego dialekt… Przecież na początku Marók oznajmia, że “ó” jest ruchome, a u nas nie jest. Powinno się odmieniać “Maróku”, a jednak odmieniają “Marku”. Tutaj mamy inaczej zapisany wyraz i można go wymówić wedle naszych praw, a można się pozastanawiać. :D Oczywiście to żaden błąd i ja się nie czepiam, lubię pochylić się nad takimi drobnostkami. :)

 

W każdym razie dobrze przeczytać, że również Twoim zdaniem ta koncepcja ma potencjał.

Mam nadzieję, że kiedy coś rozwiniesz, napiszesz – dasz znać. Ja czasami znikam, nie jestem na bieżąco, więc gdybym przegapiła porwana przez wir czasu, śmiało pisz, a na pewno skomentuję. :)

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

Tutaj mamy inaczej zapisany wyraz i można go wymówić wedle naszych praw, a można się pozastanawiać. :D Oczywiście to żaden błąd i ja się nie czepiam, lubię pochylić się nad takimi drobnostkami. :)

Absolutnie nie odbieram tego jako czepiania! Rzecz na pewno warta zastanowienia. Myślałem nawet, czy nie napisać “jedynastą”, ale to zostałoby tym bardziej uznane za literówkę. A zwykłe “jedenastą” byłoby jakby niepełne, niezgodne z użytym tutaj nawiązaniem literackim i pasującą do niego odmiennością języka bohatera, ale może czasem warto odpuścić, żeby nie mylić czytelników (w sumie dopiero co o tym rozmawialiśmy)…

gdybym przegapiła porwana przez wir czasu, śmiało pisz

Dziękuję! Na pewno będę pamiętał, że jesteś zainteresowana, gdybym coś z tego świata wrzucał do przestrzeni głównej lub na betę. A może z kolei to porwanie przez wir czasu zdołasz jakoś przetworzyć literacko?

Fajny miałeś pomysł, Ślimaku. Twoja kolej wiozła bohatera do krainy szczególnej, a to co Marók przeżywał w czasie podróży, również trudno nazwać zwykłym pokonywaniem odległości. I choć nie brakło w czasie jazdy momentów budzących niepokój, to żałuję, że nie było mi dane zaznać nieco grozy.

Finał mnie rozczarował – ot, przyjechał namiestnik, wygłosił krótką mowę i na tym rzecz się skończyła. Nie byłabym zdziwiona, gdybyś za jakiś czas pozwolił nam przeczytać historię losów Marka w nowej rzeczywistości. :)  

 

uwagę zwra­ca­ły przede wszyst­kim głę­bo­ko fał­do­wa­ne, czer­wo­ne dra­pe­rie z sutej tka­ni­ny… → Nie bardzo wiem, na czym polega głębokie fałdowanie. Obawiam się, że tkanina nie bywa suta. Suty może być posiłek, suta zapłata, suto marszczona może być też spódnica.

Proponuję: …uwagę zwra­ca­ły przede wszyst­kim suto fałdowane czer­wo­ne dra­pe­rie

 

ab­sur­dal­nie wąski wy­krój sukni. → Wykrój to forma, według której kroi się a potem szyje strój.

Proponuję: …ab­sur­dal­nie wąski ­krój/ fason sukni.

 

jasne włosy ścią­gnię­te w kok… → …jasne włosy upięte w kok

Kok to fryzura z upiętych włosów, nie ściągniętych.

 

Te słowa oszo­ło­mi­ły go, jakby trąba po­wietrz­na uro­sła mu w gło­wie i wcią­ga­ła go ca­łe­go. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Marók za­brał się za to nie­pew­nie… → Marók za­brał się do tego nie­pew­nie

 

Marók za­ci­snął zęby, aż coś prze­sko­czy­ło mu mię­dzy żu­chwą a skro­nią. → Czy zaimek jest konieczny?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wizytę i wskazówki, Regulatorzy! Bardzo mi przyjemnie czytać, że spodobał Ci się pomysł i masz nadzieję na kontynuację. Również nie byłbym zdziwiony, o ile nie zawiedzie mnie kreatywność. Potwierdzasz braki w grozie i rozczarowujące zakończenie, gdybym miał co do tych uszczerbków jeszcze jakieś wątpliwości, teraz bym się ich wyzbył.

Twoje uwagi redakcyjne są niewątpliwie celne i wprowadzam je z przyjemnością, starając się zapamiętać na przyszłość. Umyka mi wprawdzie kwestia uczesania – jeżeli w koku pasma włosów zbliżają się do wspólnego ośrodka, to dlaczego nie można nazwać ich “ściągniętymi” oraz dla jakich fryzur jest to prawidłowe określenie – ale nie wątpię, że znasz się na tym lepiej ode mnie.

Pozdrawiam!

Bardzo się cieszę, Ślimaku, że sprawiłam Ci przyjemność i życzę, by kreatywność nigdy Cię nie zawodziła. :)

 

…je­że­li w koku pasma wło­sów zbli­ża­ją się do wspól­ne­go ośrod­ka, to dla­cze­go nie można na­zwać ich “ścią­gnię­ty­mi” oraz dla ja­kich fry­zur jest to pra­wi­dło­we okre­śle­nie…

Kok to fryzura z włosów upiętych przy pomocy specjalnych spinek/ szpilek. Włosy w tej fryzurze można ściągnąć, ale potem trzeba je odpowiednio upiąć. Jeśli włosy nie będą upięte, nie będzie koka. Kok można też upiąć z włosów zaplecionych w warkocz.

Włosy można ściągnąć gumką/ spinką/ wstążką i tak zostawić, ale wtedy będzie to fryzura, o której powiemy, że to koński ogon.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przybliżenie tematu, Reg! Orientuję się, jak wygląda każde z tych uczesań, ale dla włosów umocowanych tylko w jednym miejscu gumką lub wstążką dotychczas użyłbym pewnie określenia “związane” lub “ściśnięte”. Sądziłem, że “ściągnięte” znaczy po prostu, iż odległość między poszczególnymi pasmami zmniejsza się ku końcówkom, a słowo “upięte” rezerwowałbym raczej dla korony z warkocza lub czegoś podobnego. Nie wątpię, że podana przez Ciebie terminologia odpowiada rozumieniu osób rzeczywiście znających się na fryzurach, więc to na pewno cenna wskazówka!

Starałam się przybliżyć sprawę tak jak umiałam, a teraz jeszcze podeprę się definicją SJP PWN: kok «włosy upięte w węzeł z tyłu głowy»

Powodzenia, Ślimaku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wydaje mi się, że przybliżyłaś sprawę bardzo czytelnie i pomocnie. Jeszcze raz dziękuję oraz kłaniam się z sugestywnym ślimaczym plaśnięciem!

Ślimaku, teraz do mnie dotarło, że chyba nigdy nie miałeś okazji, żeby się uczesać, bo przygładzania czułków to chyba nie to… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ależ to mi zupełnie wystarcza, przygładzanie czułków jest bardzo satysfakcjonujące, a nie miałbym chyba cierpliwości dbać o bardziej skomplikowaną fryzurę.

Rozumiem, Ślimaku i bardzo pochwalam takie podejście do sprawy, zwłaszcza że dostarcza satysfakcji. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A zwykłe “jedenastą” byłoby jakby niepełne, niezgodne z użytym tutaj nawiązaniem literackim i pasującą do niego odmiennością języka bohatera, ale może czasem warto odpuścić, żeby nie mylić czytelników (w sumie dopiero co o tym rozmawialiśmy)…

Zawsze można zostawić i w nowej wersji pomyśleć o wrzuceniu większej ilości dialektu. ;)

 

Na pewno będę pamiętał, że jesteś zainteresowana, gdybym coś z tego świata wrzucał do przestrzeni głównej lub na betę.

Pisz, przybędę. :)

 

U mnie na razie literackie wyzwanie dziwnego i zabawnego projektu. :)

U mnie na razie literackie wyzwanie dziwnego i zabawnego projektu. :)

Owszem, widziałem Twoje wpisy w Shoutboksie i brzmiało to intrygująco, raczej nie zetknąłem się z niczym podobnym, trudno mi odgadnąć, jaki dokładnie projekt zamierzyłaś. Brzmiało trochę tak, jakbyś chciała tworzyć tekst i zaprosić każdego chętnego do zgłaszania zamówień na konkretny element lub wątek, który ma się w nim znaleźć, ale pewnie to coś mniej oczywistego.

Podobało mi się, historia mnie wciągnęła, jednak zakończenie pozostawia niedosyt. Chciałabym wiedzieć, co było dalejsmiley

Dziękuję za wpadnięcie i podzielenie się wrażeniami, Pusiu! Naprawdę miło wiedzieć, że Ci się podobało. Wiele osób miało podobne odczucia, więc od dobrych dwóch tygodni usiłuję wymyślić, co było dalej, na razie z ograniczonymi sukcesami.

Ślimaku, jesteś dobry w zagadki. :D Oczywiście nie całkiem o to chodzi, ale byłeś najbliżej. :)

Dzięki, Ananke, wobec tego będę czekał z ciekawością na wypłynięcie informacji, o co dokładnie chodzi.

Ślimaku, na razie u mnie horrory i wesele, także muszę trochę poczekać z projektem. :)

Przyjemne opowiadanie. Podobały mi się opisy i pięknie wymyśleni bohaterowie. Stylizacja też niczego sobie. To, co mi zgrzytnęło, to wrażenie, że tekst jest fragmentem większej całości. Początek może jeszcze naprawdę jest początkiem, ale końcówka jest bardzo urwana. Jest to w zasadzie opis podróży, a akcji tu nie zauważyłam i mam wrażenie, że cały tekst był jedynie dążeniem do jakichś wydarzeń, a nie samymi wydarzeniami. Ale generalnie czytało się dobrze, język bardzo ładny, ozdobny i misterny, bardzo ubarwił tekst. 

Miło słyszeć, że miałaś tutaj przyjemność z języka, stylizacji i opisów. A zwłaszcza cieszy mnie, że Twoim zdaniem udała się kreacja bohaterów, bo z tym bywało u mnie różnie. Co do “fragmentaryczności” tekstu, na pewno masz rację, wiele osób miało podobne odczucia. Chciałem pokazać wewnętrzne zmagania bohatera w podróży, z jego stosunkiem do imperium i do mniejszości, ale już wiem, że to mi nie wyszło. Z jednej strony widzę zatem, że muszę jeszcze dużo popracować nad techniką tworzenia zakończeń, a z drugiej wcale też nie wykluczam rozbudowy tej historii.

Dziękuję za wizytę i podzielenie się wrażeniami!

W żadnym miejscu nie pełzłem przez opowiadanie w ślimaczym tempie, bo naprawdę wciągnęło. Zaczynając od początku, aż przez podróż pociągiem, po senne wizje…

Co do zakończenia. Na pewno nietypowe i zdecydowanie się go nie spodziewałem, pewnie też ze względu na specyfikę konkursu. Całkiem przypadło do gustu, chociaż liczyłem, że nieco bardziej rozwiniesz temat sennych wizji. Ale ogólnie gites. 

Całościowo podobało mi się i przeczytałem z zainteresowaniem. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi. Miło wiedzieć, że wciągnęło i czytało się płynnie. Co do zakończenia, po dyskusjach z poprzednimi odbiorcami już stanowczo przyjąłem wniosek, że nie jest dobrze obmyślone kompozycyjnie. Na pewno znajdę pożytek z tych uwag w przyszłości, w tym lub innym uniwersum.

Dziękuję za wizytę i pozdrawiam!

Miło widzieć członkinię jury. Powinszowania za wybór obrazka, jest bardzo kolejowy i niepokojący!

Obraz Pina z opowieścią

Witam i pozdrawiam jurora. Nie jestem pewien, czy tak właśnie wyobrażałem sobie dworzec z opowiadania, ale jest całkiem imponujący!

Nowa Fantastyka