
Nie da się kogoś wyprzedzić, jeżeli chodzi się jego śladami.
FRANCOIS TRUFFAUT
– Tak bardzo chciałbym cię dotknąć.
– Dobrze wiesz, że ci nie wolno.
– Dlaczego?
– Takie są zasady.
– Kto je ustala?
– Do zobaczenia, Francis.
– Zaczekaj. Jeszcze chwilę.
– Nie mogę.
– Mam nadzieję, że spotkamy się jutro.
– Na pewno.
Wysiada z samochodu, ta, która sprawiła mi dziś tyle przyjemności, a ja po chwili ruszam, sam, w tę długą i ciemną noc, by błąkać się bez celu po ulicach tego dziwnego miasta zwanego życiem i wyczekiwać momentu, aż znowu ją zobaczę.
Zatrzymuję się pod budynkiem, w którym znajdują się setki ekranów. Widać na nich zarówno tłumy ludzi przemieszczające się głównymi ulicami, jak i samotne osoby w ich własnych mieszkaniach.
– Co tam ciekawego? – pytam jednego ze stałych bywalców, tak zapatrzonego w wyświetlacz, że nie zauważył nawet mojego przybycia. Ogląda nagranie z czyjejś sypialni. Młoda para uprawia seks.
– Gorszące obrazki – przyznaje.
– Siedziałeś tu przez cały dzień?
Kiwa głową. Białka oczu ma przekrwione, a twarz trupiobladą. Jego ciało to jedynie skóra i kości. Wygląda fatalnie. Ja pewnie też, dlatego wolę nie zaglądać w lustro.
– Może teraz nas też ktoś obserwuje – mówię, lecz mój głos brzmi ciszej niż szept. Tamten chyba nawet mnie nie usłyszał. Stracił zainteresowanie mną i wraca do podglądania innych.
Rozglądam się, ale nie widzę nigdzie kamer. Pewnie są dobrze ukryte.
W pewnym momencie na jednym z ekranów dostrzegam Lucy. Stoi w zaułku i pali papierosa. Przyglądam się jej z narastającą ekscytacją, aż do chwili, gdy podchodzi do niej jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu. Nie widzę jego twarzy, stoi tyłem. Rozmawiają. Wyraźnie nie podoba jej się jego propozycja. Łapie ją za pierś, ona odtrąca jego rękę. Pewnie mówi o zasadach, o tym, że nie wolno nikomu jej dotykać, ale on ma to gdzieś. Próbuje ją zmusić do uległości, szarpią się, ona upada. Tamten siada na niej okrakiem i zaczyna dusić.
– Mordują Lucy! – krzyczę, ale mój towarzysz nawet nie odwraca wzroku. Seksualne ekscesy młodej pary zajęły całkowicie jego umysł.
Wiem, gdzie znajduje się ten zaułek. Dość dobrze orientuję się w rozkładzie ulic. To niedaleko. Szybciej tam dobiegnę, niż dojadę. Mijam ludzi, którzy spieszą się do domów. Jest już przecież tak późno. Pewnie zastanawiają się, dokąd tak pędzę. Mógłbym im wykrzyczeć prosto w twarz, że byłem świadkiem napaści, ale ich zupełnie by to nie obeszło. Tym prędzej by odchodzili, byleby nie wpakować się w żadne kłopoty.
Kiedy docieram do zaułka, zauważam samotną postać leżącą na ziemi. Nigdzie nie widzę napastnika. Podbiegam do Lucy. Wpatruje się niewidzącym wzrokiem w niebo i dachy budynków. Nie porusza się, nie oddycha, nie żyje.
Wzywam pogotowie i uciekam stamtąd. Nic więcej nie mogę zrobić, jedynie znaleźć jej zabójcę.
*****
Następnego dnia czekam na Lucy tam, gdzie zawsze. Wsiada do samochodu, jak zwykle piękna, pachnąca. Odruchowo zerkam na jej szyję, ale nie dostrzegam żadnych śladów wczorajszego zdarzenia.
– Myślałem, że zostałaś zamordowana – mówię do niej, a ona zaczyna się śmiać.
– Kto ci naopowiadał takich głupot?
– Widziałem, jak cię napadnięto w jednym z zaułków. Tuż po tym, jak się rozstaliśmy.
– Wczorajszy wieczór spędziłam u siebie w domu.
– Z nikim się nie spotykałaś?
– Tego nie powiedziałam. Było ich kilku. Czemu masz taką minę? Myślałeś, że jesteś jedyny?
– Nie, ja… Jedźmy już.
– Tam, gdzie zawsze?
– Tam, gdzie zawsze.
– Gdzie będziemy się spotykać, gdy nadejdzie zima?
– Nie masz jej głosu.
– Słucham?
– Głosu mojej żony. Wyglądasz jak ona, ale… mam wrażenie, że…
– Tak ci się tylko wydaje. Nie pamiętasz już nawet, co mówiła.
– Mówiła: Do zobaczenia, Francis.
– Coś jeszcze?
– Wypowiadała wiele słów, ułożonych w najróżniejsze konfiguracje, tworzących zdania, które niekoniecznie miały dla mnie wtedy sens. A teraz nie potrafię odtworzyć w głowie żadnego z nich… oprócz tego jednego.
Zatrzymuję się niedaleko parku i idziemy usiąść na ławce, na tej samej, co zawsze. Rozmawiamy długo, o niczym. A może o wszystkim, ale wypowiadane przez nas słowa ulatują i nie pozostają w mojej pamięci. Czuję jednak, że spędziłem ten czas najlepiej jak mogłem.
– Muszę już iść – mówi.
– Odwiozę cię.
– Nie, tym razem pójdę na piechotę. Ta noc jest taka piękna. Do zobaczenia, Francis.
Odchodzi. Znów sprawiła mi tyle przyjemności samą swoją obecnością. Niczego więcej nie pragnę. Może poza tym, że kiedyś chciałbym jej dotknąć.
A potem przypominam sobie zdarzenia z poprzedniej nocy. Jestem przekonany, że wtedy ją napadnięto, ale jakimś cudem uniknęła śmierci. Co, jeśli tamten mężczyzna będzie ją śledził i znowu zaatakuje? Muszę ją ochronić.
Wstaję i ruszam w kierunku, w którym poszła Lucy. Po kilku krokach słyszę jej krzyk. Nie potrafię dokładnie określić, skąd dochodzi. Szukam jej, lecz nie znajduję. Może to nie ona krzyczała.
Z jednego z zaułków wychodzi mężczyzna w czarnym płaszczu. Wygląda zupełnie jak ten, który dzień wcześniej zaatakował Lucy. Znów nie dostrzegam jego twarzy. Waham się, czy nie zawołać go, ale… co niby miałbym mu powiedzieć? Ściska coś w ręce. Zakrwawiony sztylet. Nie! Lucy!
Wbiegam do zaułka, z którego wyszedł. Ktoś tam leży, w kałuży krwi. Nie, to niemożliwe. Nie chcę po raz kolejny tego przeżywać. Znów nie udało mi się jej uratować.
Rozglądam się dookoła. Mężczyzna w czarnym płaszczu zniknął, zdążył się ukryć. Uciekam stamtąd, roztrzęsiony. Nie pamiętam już nawet dokładnie, gdzie zostawiłem samochód. Wrócę po niego później. Kieruję się do miejsca z ekranami. Jest tam ten facet, co zawsze. Każdego kolejnego dnia wygląda coraz mizerniej. Wpatruje się w nagrania, obserwuje nocne życie miasta, a mimo to nie reaguje, gdy dzieje się coś złego.
– Dziś znów ją zaatakował – mówię mu, a on obojętnie wzrusza ramionami. – Nie potrafię jej obronić.
– Ciągle śnisz ten sam koszmar.
– Słucham?
– Twoja żona, Lucy. Znów zginęła?
– Tak. Napadł na nią mężczyzna w czarnym płaszczu.
– Widziałeś jego twarz?
– Nie.
– Może on nie ma twarzy? Bezimienny, upiorny zabójca, który krąży po tym mieście i z jakiegoś powodu tylko ty go widzisz.
– Bredzisz. Za dużo czasu tutaj spędzasz. Dlaczego przychodzisz codziennie?
– A ty? Liczysz na to, że tym razem ją uratujesz? Że przybędziesz na czas i ona nie zginie?
Nie odpowiadam. Wpatruję się w ekrany. Na każdym z nich inne osoby, zajmujące się własnymi sprawami i nieprzejmujące tym, że właśnie ktoś obserwuje je z ukrycia.
****
Nadchodzi kolejny dzień. Lucy znów się zjawia w moim samochodzie. Nie komentuję tego, co widziałem wczoraj. To na pewno nie była ona, lecz ktoś bardzo podobny. Mam jednak z tyłu głowy taką myśl, że jednak kiedyś i ją może spotkać podobny los. Nie powinna włóczyć się ulicami po zmroku. To niebezpieczne, zwłaszcza teraz, gdy grasuje tutaj morderca. Czy policja nie może nic zrobić? Już dawno powinni go złapać. Mają nagrania z kamer. W końcu go dopadną, ale czy to przyniesie mi ulgę?
– Czym się martwisz? – pyta mnie Lucy.
– Wydaje ci się tylko. Chcę spędzić miło ten czas.
Ruszam. Jadę bardzo szybko, nie zatrzymuję się nawet na czerwonym świetle. Lucy zwraca mi na to uwagę.
– Chcesz, żeby złapała nas policja?
– Pieprzę te wszystkie idiotyczne przepisy. Niech się lepiej zajmą znalezieniem zabójcy mojej żony. Tyle czasu już minęło i nic.
– Rozumiem twój gniew, ale to w niczym nie pomoże. Nie przywróci jej życia.
– Wiem, ale inaczej nie potrafię. Nie mogę przestać o tym myśleć. Każdej nocy śnię ten sam koszmar.
Wpatruję się w oczy Lucy, tak bardzo podobne do tych mojej żony.
– Patrz na drogę – upomina mnie.
Wyciągam rękę i dotykam jej ramienia.
– Nie wolno ci tego robić! – krzyczy na mnie i odtrąca moją dłoń.
– Dlaczego wyglądasz tak samo jak ona?
– Patrz na drogę!
– Powiedz to jeszcze raz.
– Co?
– Wiesz dobrze.
– Proszę cię, zatrzymaj się. Nie chcę, by coś nam się stało.
– Powiedz te słowa!
– Do zobaczenia, Francis.
A potem wpadam z całym impetem w nadjeżdżający z naprzeciwka samochód i zapada ciemność. Znów nie dałem rady jej uratować. Nie stosowałem się do zasad. To ja ją zabiłem.
Nawet fajne. Spodziewałem się gry / wirtualnej rzeczywistości – czegoś takiego.
Fabuła od pewnego momentu i zakończenie (”To ja ją zabiłem.”) nie zaskakuje, ale całość mi się podobała (oszczędność narracji, nieprzegadane).
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Cześć, od jakiego konkretnie momentu? Pytam, żeby na przyszłość poprawić to opko.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
Hej. To raczej nie jest konkretne zdanie. Po prostu, kiedy ona (zabita) żyje, można spodziewać się uwięzienia w zapętleniu (koszmar? gra?), a kiedy gość w czarnym płaszczu pojawia się po raz drugi narzuca się skojarzenie, że to może sam bohater (alter ego? rozdwojenie jaźni?) lub personifikacja jego zadawnionego czynu. Dlatego zakończenie nie zaskakuje. Przynajmniej ja tak miałem, ale nie ma powodu, by przez to zmieniać tekst. Czyta się fajnie, a może inni odbiorą te sceny inaczej.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Intrygujące, bo nie od początku oczywiste. Bardzo szczególny jest koszmar, którego doświadcza Francis.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dobrze napisane, świetnie się czytało. Czego chcieć więcej? I do tego intrygujący tytuł.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman