- Opowiadanie: Tygrysica - Czyimiś oczyma

Czyimiś oczyma

Hej. Wy­bra­łam coś ła­twiej­sze­go w od­bio­rze... mam na­dzie­ję. Ko­men­ta­rze mile wi­dzia­ne. Każda wska­zów­ka to nauka i jeden krok w przód. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Czyimiś oczyma

 Sie­dzia­łem w pubie, wspar­ty ple­ca­mi o skó­rza­ną ka­na­pę. Wokół pusto. Ostat­ni by­wal­cy wy­szli jakąś go­dzi­nę temu. Zer­k­ną­łem przez ramię na zegar, wi­szą­cy nad drew­nia­nym barem – pięt­na­ście po pół­no­cy. Bar­man wy­cie­rał szklan­ki i bur­czał pod nosem. Za­pew­ne chciał­by, abym już sobie po­szedł. Na­mie­rzy­łem bu­tel­kę i wla­łem do gar­dła pianę z ósme­go piwa. Po­chwy­ci­łem pa­pie­ro­sa wy­sta­ją­ce­go z pacz­ki i od­pa­li­łem. Tak bardzo chciałem zaznać spokoju, stłumić jazgot w głowie. Mia­łem dość nie­prze­spa­nych nocy i wszyst­kich wa­ria­tów, któ­rzy mnie ota­cza­li. Roz­po­czę­cie pracy w za­kła­dzie dla obłą­ka­nych było naj­gor­szą de­cy­zją, jaką do tej pory pod­ją­łem. Dwa lata i czte­ry mie­sią­ce spę­dzo­ne z naj­groź­niej­szy­mi mor­der­ca­mi, ja­kich no­si­ła zie­mia, ze­bra­ło żniwo.

Jesz­cze nie tak daw­no cie­szy­łem się ży­ciem, a teraz, nawet na jawie, wi­dzia­łem krzy­wo.

Nie piłem czę­sto, za to pa­li­łem jed­ne­go za dru­gim, nie dba­jąc o świszczące przy każdym oddechu płuca. Ponoć były zwęglone jak wyjęta z pieca szlaka – tak oświadczył lekarz, przeglądając prześwietlenie.

Czy zro­bi­ło to na mnie ja­kie­kol­wiek wra­że­nie? – nie­ko­niecz­nie.

Błogi stan, który od­czu­wa­łem, nie był taki, jak­bym chciał – rausz nie cie­szył. Roz­kła­da­ją­ca się na ścianie zakładu psychiatrycznego mucha powodowała u mnie więk­sze roz­luź­nie­nie, niż ten pie­przo­ny al­ko­hol.

Byłem więź­niem. Obo­wią­zy­wa­ła mnie umowa gor­sza od cyrografu. 

Pew­nej nocy przy­wie­zio­no na od­dział schi­zo­fre­ni­ka. Był agre­syw­ny – po­twór w ludz­kim ciele. Sko­rzy­sta­łem z przy­mu­su bez­po­śred­nie­go, nie zna­jąc jego hi­sto­rii i uży­łem pa­ra­li­za­to­ra. O mało go nie za­bi­łem. Miał wsz­cze­pio­ny baj­pas. Gro­zi­ło mi zwol­nie­nie dys­cy­pli­nar­ne i kon­se­kwen­cje prawne, związane z nie­uza­sad­nio­nym uży­ciem broni. Po­moc­ną dłoń wy­cią­gnął do mnie dy­rek­tor ośrod­ka i uchro­nił przed utra­tą kwa­li­fi­ka­cji. Po­zo­sta­łem na sta­no­wi­sku szczę­śli­wy, że będę miał czy­ste pa­pie­ry. Nie­ła­two zna­leźć pracę z takim ży­cio­ry­sem. Nie po to stu­dio­wa­łem, aby bu­do­wać drogi, czy coś w tym ro­dza­ju.

Ośro­dek, w któ­rym peł­ni­łem funk­cję hip­no­te­ra­peu­ty, miał pro­ble­my z ob­sa­dza­niem wa­ka­tów. Nie było chęt­nych do pracy. Za pomoc obie­ca­łem, że będę tutaj pra­co­wał, do­pó­ki sam nie zwa­riu­ję. Już nie­wie­le bra­ko­wa­ło. Nie mógł­bym zre­zy­gno­wać. Byłem ho­no­ro­wy.

Ponoć umysł jest źró­dłem wszyst­kie­go, czego ocze­ku­je­my; wy­star­czy za­mknąć oczy i po­pro­sić.

„Gdyby to było takie pro­ste” – pomyślałem i ude­rzy­łem pię­ścią w blat sto­li­ka. „Kto, o zdro­wych zmy­słach chciał­by mar­no­wać zdro­wie i strzę­pić nerwy na re­so­cja­li­za­cję bez­na­dziej­nych przy­pad­ków? Ja! Nie mia­łem wyj­ścia”. 

Rzu­ci­łem bank­not na sto­lik i chwiej­nym kro­kiem opu­ści­łem lokal, z le­d­wo­ścią tra­fia­jąc w drzwi.

Po pół­go­dzin­nym spa­cer­ku w stru­gach desz­czu moim zmę­czo­nym oczom uka­za­ły się mury sta­re­go bu­dyn­ku z czer­wo­nej cegły. Wy­stawi­łem ręce przed sie­bie, nie chcąc wy­lą­do­wać na prze­su­wa­nych drzwiach, które cza­sem się za­ci­na­ły.

Nie opo­no­wa­ły i wpu­ści­ły mnie do środ­ka. Ka­me­ry ob­ser­wo­wa­ły każdy krok, kiedy prze­mie­rza­łem wąski ko­ry­tarz, oświe­tlo­ny żół­tym świa­tłem, tak po­nu­rym, jak moje sa­mo­po­czu­cie.

Po raz pierw­szy przy­sze­dłem na zmia­nę w takim sta­nie. Pod­świa­do­mie pra­gną­łem tra­fić na or­dy­na­to­ra i do­stać wil­czy bilet. Mia­łem wszyst­ko w dupie – naj­wyż­szy czas zmie­nić bran­żę.

Jak zwy­kle cisza, żywej duszy. Wkro­czy­łem w jasno oświe­tlo­ny ko­ry­tarz i przy­sta­ną­łem przed drzwia­mi szefa – były uchy­lo­ne. Wsa­dzi­łem głowę i omio­tłem po­miesz­cze­nie wzro­kiem. Poza szaf­ka­mi, biur­kiem i kak­tu­sem obok okna, nie do­strze­głem ni­cze­go wię­cej. Obraz mi się zle­wał, więc nie mając ocho­ty na cze­ka­nie, ru­szy­łem dalej, co jakiś czas, opie­ra­jąc ciało o ścia­nę.

Nie wiem, dla­cze­go, ale za­trzy­ma­łem się przed celą naj­bar­dziej po­pa­pra­ne­go pa­cjen­ta, ja­kie­go go­ści­ły te mury. Se­ryj­ny mor­der­ca z ilo­ra­zem in­te­li­gen­cji prze­kra­czającym sto sześćdziesiąt. Fakt, jak pla­no­wał zbrod­nie, nawet jego sa­me­go prze­ra­ża­ły, kiedy od­zy­ski­wał wła­sne ja i ana­li­zo­wał prze­bieg w celi, roz­ma­wia­jąc z próż­nią. 

Czę­sto two­rzy­łem jego por­tret psy­cho­lo­gicz­ny, rwąc włosy z głowy nad jego sku­tecz­no­ścią. Wpadł przez głu­po­tę – ko­bie­ta. Za­tłukł ją dwa dni po tym, jak od­krył, że go wsy­pa­ła. Do­rwał ją, jak wy­szła po za­ku­py i tutaj hi­sto­ria się urywa.

To była je­dy­na za­gad­ka, któ­rej nie roz­pra­co­wa­łem. Pa­cjent na­brał wody w usta.

Uchy­li­łem wi­zjer, sie­dział w rogu po­ko­ju. Przy­mkną­łem po­wie­ki, kiedy je otwo­rzy­łem, dwoje nie­bie­skich oczu lu­stro­wa­ło mnie przez mały otwór.

Za­mkną­łem klap­kę i wspar­łem plecy o zimną stal.

– Chciał­byś zo­ba­czyć? – Usły­sza­łem za ple­ca­mi ma­to­wy głos. – Po­ka­żę ci. – Wszyst­kie włosy na ciele sta­nę­ły dęba, a zęby dzwo­ni­ły pod wpły­wem drże­nia.

Jedno piwo za dużo, po­my­śla­łem, tkwiąc przed drzwia­mi w oto­cze­niu cho­rych myśli, jak­bym sam był obłą­ka­ny.

Usia­dłem na po­bli­skim krze­śle, wzru­szy­łem ra­mio­na­mi i za­mkną­łem prze­krwio­ne oczy. Wspar­łem głowę o ścia­nę i po­czu­łem lek­kość ciała i umy­słu. Gdy­bym wie­dział, co na­stą­pi potem, wsparł­bym opa­da­ją­ce po­wie­ki pal­ca­mi, żeby tylko były otwar­te.

Otwo­rzy­łem je po chwi­li i ze­sztyw­nia­łem. Nie roz­po­zna­wa­łem miej­sca, a pół­mrok za­wisł na całej dłu­go­ści. Nie było sto­ja­ków, ja­rze­nió­wek, sza­fek na far­tu­chy ani krze­seł.

Sce­ne­ria jak z hor­ro­ru. Ob­skur­na buda z od­pa­da­ją­cym tyn­kiem, po­zba­wio­na okien i ja­kie­go­kol­wiek do­pły­wu świa­tła. Parę zapa­lo­nych świec, po­roz­sta­wia­nych po ką­tach, aby nie bu­rzyć pa­nu­ją­ce­go na­stro­ju. Po­środ­ku stał drew­nia­ny stół pa­mię­ta­ją­cy nie­jed­ną wojnę, na­kry­ty bia­łym płót­nem.

Nie był pusty; le­ża­ło na nim coś, czego nie po­tra­fi­łem roz­po­znać z tej od­le­gło­ści.

– Po­dejdź bli­żej – syk­nię­cie do ucha było mięk­kie i jakże za­chę­ca­ją­ce.

Je­dy­ne, co do czego miałem pewność to fakt, że nie byłem tutaj sam. Po ścia­nach ska­ka­ły cie­nie, roz­dy­go­ta­ne od nie­rów­nych pło­mie­ni kop­cą­cych świec. Nie umia­łem tego wy­tłu­ma­czyć. To było na­ma­cal­ne, a za­ra­zem nie­zgod­ne ze sta­nem umy­słu.

Prze­łkną­łem wiel­ką gulę tkwią­cą w gardle i pchnię­ty nie­wi­docz­ną siłą, stąp­ną­łem do przo­du – na tyle bli­sko, aby do­strzec, że owym czymś jest czło­wiek; blon­d­wło­sa ko­bie­ta po­grą­żo­na w le­tar­gu.

Blada, naga, z głową prze­chy­lo­ną na lewy bok.

Ode­rwa­łem od niej wzrok, nie czu­jąc nic: zero re­ak­cji, aby udzie­lić po­mo­cy – pust­ka. Tuż za jej głową stał on, ten, któ­re­go jesz­cze przed chwi­lą pod­glą­da­łem.

– Za­czy­na­my? – oznaj­mił głos nie­na­le­żą­cy do pa­cjen­ta. – Ta nie­od­gad­nio­na hi­sto­ria zmywa ci sen z po­wiek, nie tylko, kiedy od­po­czy­wasz. Za każ­dym razem, kiedy pra­cu­jesz z Le­onem, twoje myśli za­ta­cza­ją koło i py­ta­ją: Jak?

Zdrę­twia­ło mi ramię, do­pie­ro po chwi­li do­pa­trzy­łem się na nim cze­goś ciem­ne­go.

Pra­gną­łem po­znać prze­bieg ma­sa­kry, ale czy na pewno?

Nie po­wie­dzia­łem nic, tylko ski­ną­łem głową – wy­star­czy­ło, aby za­sty­gły w bez­ru­chu Leon ożył, przy­stę­pu­jąc do dzie­ła.

Jego twarz była obłą­ka­na nie­ mniej, niż wzrok, który za­wie­sił na na­rzę­dziu zbrod­ni. Za­wsze usy­piał swoje ofia­ry, bo od­gło­sy, jakie wy­da­wa­ły, ha­mo­wa­ły za­pę­dy zwy­rod­nial­ca – tra­cił moc.

Był nad­wraż­li­wy na ostre tony, co wy­ła­pa­łem na pierw­szej sesji, kiedy za­dzwo­nił mój te­le­fon.

– Otwórz oczy i po­dzi­wiaj mi­strza w akcji, do­pó­ki mo­żesz. – Cień wy­pa­ro­wał.

Spo­dzie­wa­łem się rą­ban­ki, sie­kan­ki, jak we wcze­śniej­szych przy­pad­kach, ale nie mia­łem po­ję­cia, że finał po­prze­dza­ła uczta; kunszt w do­cie­ra­niu do celu.

Nóż trzy­ma­ny przez Leona w lewej dłoni ciął skórę jak brzy­twa nie­po­żą­da­ne włosy, per­fek­cyj­nie po linii pro­stej. Nie było krwi, co od razu sko­ja­rzy­łem ze środ­kiem za­gęsz­cza­ją­cym – skrze­py nie wy­pły­ną.

Kil­ka­dzie­siąt czer­wo­nych na­cięć wid­nia­ło na ciele ko­bie­ty – jak spod li­nij­ki.

Leon po­luź­nił uścisk; nóż opadł na po­sadz­kę. Obłą­ka­ny uśmiech po­sze­rzył się, kiedy się­gnął po no­ży­ce. Wbi­jał mocno w na­szki­co­wa­ne ślady, tnąc mię­śnie i mięso jak pa­pier.

Spo­co­ny, otarł pot z czoła i od­rzu­cił ob­kle­jo­ne na­rzę­dzie w kąt, re­cho­cząc pod nosem – po­chwy­cił lśnią­cy tasak. Parę ru­chów rę­ko­ma, ide­al­ne wy­czu­cie miejsc do za­da­nia ciosu i tasak z brzę­kiem po­le­ciał obok resz­ty.

– Wytęż wzrok, bo teraz zro­zu­miesz. – Usły­sza­łem za ple­ca­mi.

Kiedy Leon na­cią­gnął na szczu­płe dło­nie rę­ka­wi­ce, za­cho­dzi­łem w głowę, po co? Nie chciał po­pla­mić skóry?

Do­pie­ro kiedy za­nu­rzył dło­nie w ciele ofia­ry – zro­zu­mia­łem.

Wy­szar­py­wał kości i kładł na pod­ło­dze, two­rząc kom­plet­ne od­zwier­cie­dle­nie tego, co le­ża­ło na stole. Rę­ka­wicz­ki były amor­ty­za­to­rem po­śli­zgu, a ich szorst­kość uła­twia­ła chwy­ta­nie śli­skich gna­tów.

Teraz na­bra­łem pew­no­ści, że szkie­let, który zna­leź­li­śmy w zsy­pie, na­le­żał do żony Leona. Iden­ty­fi­ka­cja przez tu­tej­szą po­li­cję nie wnio­sła nic do spra­wy, bo ko­bie­ta nie miała zębów.

Skóra, po­zba­wio­na kość­ca sfla­cza­ła, a ob­dar­ta z po­wło­ki ko­bie­ta, le­ża­ła na pod­ło­dze, chud­sza o czter­dzie­ści kilo.

Zna­łem praw­dę. Pierw­sza zbrod­nia Leona w tak nie­kon­wen­cjo­nal­nym stylu – wy­ła­ma­nie ze sche­ma­tu. Wcze­śniej­sze ofia­ry można było zi­den­ty­fi­ko­wać.

– Warto było? – głos przy uchu był hip­no­ty­zu­ją­cy. – Ten se­kret był je­dy­nym, nie­prze­zna­czo­nym do roz­szy­fro­wa­nia. Po­zna­łeś prze­bieg, więc…

Czar­ny cień wy­rósł przede mną jak spod ziemi. Był wy­so­ki, szczu­pły i kiwał się na boki. Unio­słem głowę i na­po­tka­łem białe hip­no­ty­zu­ją­ce spoj­rze­nie wy­zie­wa­ją­ce z wiel­kich, okrą­głych otwo­rów.

Nie mo­głem opo­no­wać – byłem poza cia­łem. Sta­łem z boku i pa­trzyłem. 

To coś chcia­ło duszy, lecz, aby jej się­gnąć, mu­sia­ło uto­ro­wać sobie do niej drogę.

– Za­bie­ram to, co wi­dzia­ło. – Dwa ostre pa­znok­cie utkwi­ły w źre­ni­cach, za­nur­ko­wa­ły głę­biej i wy­rwa­ły gałki oczne wraz ze splo­tem; byłem ślepy.

– Za­bie­ram to, co sły­sza­ło. – Wy­su­szo­ne dło­nie z dłu­gi­mi pal­ca­mi po­chwy­ci­ły mał­żo­wi­ny uszne, utkwi­ły w chrząst­kach i moc­nym szarp­nię­ciem od­dzie­li­ły je od ciała, wraz z całym prze­wo­dem słu­cho­wym; byłem głu­chy.

– Za­bie­ram to, co czuło. – Jeden ruch nad­garst­kiem, mocny ścisk i nos upadł na pod­ło­gę. Osta­ły się tylko za­to­ki; stra­ci­łem po­wo­nie­nie.

– Za­bie­ram to, co ana­li­zo­wa­ło. – Ucisk wy­chu­dzo­nych pal­ców na czasz­kę był tak silny, że skru­sza­ła w mig, jak naj­cień­sze szkło. Pra­cu­ją­cy na naj­wyż­szych ob­ro­tach mózg zo­stał bru­tal­nie wy­ję­ty z za­głę­bie­nia i rzu­co­ny na ścia­nę. Zo­sta­ła po nim mia­zga; stra­ci­łem czło­wie­czeń­stwo.

– Za­bie­ram to, co prze­ży­wa­ło. – Cień po­ło­żył dło­nie na tor­sie, przy­ci­snął mocno. Żebra za­chro­bo­ta­ły, ro­ze­rwa­ły skórę, prze­nik­nę­ły przez nią i roz­stą­pi­ły się jak bi­blij­ne morze. Serce pra­co­wa­ło szyb­ko, tło­cząc krew po­zwę­ża­ny­mi od stra­chu ży­ła­mi.

Lo­do­wa­ty po­wiew wy­peł­nił roz­dar­te wnę­trze, prze­dzie­ra­jąc błony. Na­cisk na żyły był miaż­dżą­cy – wy­strze­li­ły jak gra­nat, za­le­wa­jąc wszyst­ko wokół czer­wie­nią. In­ten­syw­ne gła­dze­nie pra­cu­ją­ce­go or­ga­nu, jakby to coś chcia­ło go uspo­ko­ić, tylko po to, aby za­klesz­czyć, po­cią­gnąć i wy­łu­skać jak orzech z łu­pin­ki; stra­ci­łem życie.

Byłem ro­ślin­ką, któ­rej ktoś prze­ciął ło­dyż­kę. Ru­ną­łem na po­sadz­kę.

Otwo­rzy­łem oczy. Byłem spo­co­ny i kark mi zdrę­twiał. Roz­cią­gną­łem usta w sze­ro­kim uśmie­chu szczę­śli­wy, że to tylko wy­mysł upo­jo­ne­go pro­cen­ta­mi mózgu. Wsta­łem i pod­sze­dłem do drzwi. Uchy­li­łem luf­cik. Leon sie­dział na łóżku i wy­szcze­rzał zęby. Obok stała czar­na po­stać. Od­wró­ci­łem wzrok. Kiedy po­now­nie zer­k­ną­łem przez szpar­kę, pa­cjent był sam.

– Nie­ba­wem po cie­bie przyj­dę – oznaj­mił ma­to­wy glos wy­brzmie­wa­ją­cy z sali.

Gęsia skór­ka po­kry­ła ciało. Szyb­ko za­mkną­łem klap­kę i chwiej­nym kro­kiem ru­szy­łem do swo­je­go ga­bi­ne­tu.

Koniec

Komentarze

Witam ponownie Tygrysica !!!-!

 

Od razu spieszę powiedzieć, że tekst jest o niebo lepszy gdyż jest zrozumiały. Może nie do końca przeze mnie ale inni na pewno wszystko pojmą. I bardzo to dziwne, ale tekst mnie bardzo bardzo wciągnął. Widać nowi mogą posiadać już wysoki poziom. Ja patrzyłem na to z innej strony; jak tu zawitałem moje umiejętności to był jeden % tego co teraz prezentuję (a i tak daleko mi jeszcze do dobrego poziomu). Inni mogą poświadczyć to o czym piszę. Moje pierwsze teksty to była katastrofa… Ale nie chciałem tu pisać o sobie tylko o twoim tekście :) Tak więc podobało mi się i bardzo wciągnęło :)))

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Dobre opowiadanie. Znacznie lepsze od wcześniejszego i mówiąc pod tamtym, że moim zdaniem masz świetny styl, tylko brakuje Ci odrobiny obróbki, chyba się nie myliłem ;)

Bardzo klimatyczny tekst z ładnie wzrastającym napięciem. Nie wszystko zrozumiałem, ale mi osobiście pasuje tutaj lekkie niedopowiedzenie, bo dodaje aurę tajemniczości i trochę głębi. 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej.

Chłopaki, dzięki za wpadnięcie i komentarze.

dawidiq150, ja piszę od około roku i moje początki mogę śmiało porównać z twoimi. Nadal szlifuję warsztat i wyciągam wnioski z każdej podpowiedzi. Mam sporo tekstów na kącie i parę powieści, które, jak teraz czytam, to widzę, jakie postępy zrobiłam. Pozdrawiam. :)

Młody pisarz, dzięki za miłe słowo. Cieszę się, że tekst przypadł do gustu. U mnie przeważnie brutal i mroki. Pracuję nad techniką i obróbką cały czas – do bólu. Co do wcześniejszego opka, to jest napisane typowo pod odczucia, aby wywołać subiektywność i dyskomfort. Co do zrozumienia… spoko… moje teksty nie są łatwe w odbiorze., niemniej miło mi, że zajrzałeś. Pozdrawiam. :)

Mrocznie i krwawo. Bar > zakład > piekło?

No właśnie. Dobre niedopowiedzenie.

To co mi się rzuciło najbardziej:

 

Jak nie masz mózgu nikt nie wyda polecenia by coś krzyknąć :)

Pragnąłem wolności, czy to zakrawa na marnotrawstwo? 

To zdanie chyba zgubiło sens.

 

Leon tak dokładnie rozebrał ciało,bo to zawodowiec :)

Hej!

lenti, dzięki za komentarz. Masz rację, nie pomyślałam z tym krzyczeniem. Podciągnęłam to pod duszę, która już była poza ciałem i wyszło niezrozumiale; usunę ten zapis. To drugie również wywalę, nic nie wnosi, bo jest już wzmianka, że miał dość takiego życia. Pozdrawiam. :)

Hej,

Tygrysica, opowiadanie dobrze napisane i ciekawe. Zawiódł mnie koniec, bo Piekło nijak pasowała do reszty opowiadania, a może to to tylko moje odczucie. Akcja toczy się w normalnym świecie i a tu naraz przechodzimy do wymiaru religii. Dlaczego znalazł się w nim bohater? Też nie mam pojęcia, przez grzechy pacjenta, przez własną ciekawość?

Pozdrawiam ;)

Ciekawy tekst, spodobał mi się pomysł wyfiletowanie żony. Makabryczny dość.

Wydaje mi się, że opko jest nieco chaotyczne, wiele kwestii pozostaje dla mnie niejasnych. Dlaczego bohater nie mógł po prostu odejść z pracy, skoro było mu tak źle? Nic nie wskazuje, że to niewolnik. Dlaczego ten zbir trafił do szpitala, a nie do więzienia? Dlaczego po urwaniu uszu bohater nadal słyszał kolejne zapowiedzi?

Nie lubię, kiedy piekło może przejąć człowieka tak po prostu, bez jego udziału. Gdzie stary dobry cyrograf, gdzie wolna wola?

krzyknąłem, więżąc, że zaprzestanie katuszy.

A nie miało być “wierząc”?

Babska logika rządzi!

Cześć.

 Dzięki za komentarze.

Milis, zakończenie jest adekwatne do przewinienia. Bohater tak mocno pragnął poznać prawdę o morderstwie, że śmierć spełniła jego życzenie. Może być, jak mówisz: “Ciekawość, pierwszy stopień do piekła”. Nie wszystko jest dla naszych uszu i oczu. Pozdrawiam. :)

Finkla, niektóre kwestie pozostawiłam do własnej interpretacji. Nie mógł odejść, albo pomimo narzekania, po prostu nie chciał tego zrobić. Miał wolną wolę, ale i tak tam tkwił. Może kochał to, co robił, pomimo częstych zniechęceń i wyczerpania. Myślałam, że fakt, iż trafił do psychiatryka, a nie więzienia, sam się nasunie. Miał zaburzenia psychiczne, co wynika chociażby ze sposobu zabijania, a w takim stanie, nie może przebywać w więzieniu. Dlaczego słyszał, czuł i mówił po okaleczeniu kolejnych części ciała? Tutaj mamy motyw fantastyczny, czyli odskocznię do duszy. To ona w trakcie okaleczania jest narratorem i to ona czuje itp. Cyrograf, mamy takie czasy, że każdy z nas ma go obok siebie bez podpisywania.

Poprawię błąd, dzięki za wyłapanie i punkcik do biblioteki. Pozdrawiam. :)

Powyższe komentarze dały mi dużo do myślenia i trochę w tekście pozmieniałam, zwłaszcza zakończenie. :)

Hej, Tygrysico. Całkiem dobre to opowiadanie, choć nieco mi zgrzytnęło to:

Ośrodek, w którym pełniłem funkcję psychoterapeuty, miał problemy z obsadzaniem wakatów. Nie było chętnych do pracy. Za pomoc, obiecałem, że będę tutaj pracował, dopóki sam nie zwariuję. Już niewiele brakowało. Nie mógłbym zrezygnować. Byłem honorowy.

Psychoterapeuta ma takie narzędzia jak superwizja i przede wszystkim terapia własna (jeszcze w trakcie nauki). No ale rozumiem, że takie przedstawienie bohatera czemuś służyło. :-)

Fajny, krótki horrorek, całkiem dobrze napisany. Owszem, warto żebyś jeszcze pracowała nad stylem, jednak zdecydowanie masz bardzo solidną bazę do dalszego tworzenia. :-)

Klikam.

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Rossa, dziękuję za komentarz i punkcik do biblioteki. Psychoterapeuta, chodziło mi o hipnoterapię. Źle to zapisałam, zaraz poprawię. Cieszy mnie taki odbiór – że się podobało. Cały czas pracuję nad stylem i z każdej sugestii wyciągam ile się da. Pozdrawiam.

Dobry horror z odpowiednio budowanym napięciem. Fragmenty z wizją morderstwa żony i że tak to nazwę „obdzieraniem bohatera z człowieczeństwa” bardzo dobrze napisane. Poezja makabry ;)

Na początku chciałem dać klika, potem zawahałem się, zerknąwszy do komentarzy i dowiedziawszy się, iż chyba umknęło mi parę niuansów, ale ostatecznie myślę, że tekst na bibliotekę zasługuje.

Pozdrawiam! 

Storm, dzięki za komentarz i dobry odbiór. Zawahałeś się, miałeś prawo zmienić zdanie. Niemniej fajnie, że wpadłeś po raz drugi . ;)

Tygrysico, dobrze się to czytało i byłby to niezły horror, gdyby bohater był trzeźwy. Wybacz, ale wszelkie wizje i omamy, których doznaje ktoś będący w stanie upojenia alkoholowego, moim zdaniem, są tylko opisem wizji i omamów nawiedzających pijanego i trudno uznać je za fantastykę. W czynach osoby chorej psychicznie, także nie umiem dostrzec nic fantastycznego.

Pozostaję z nadzieją, że w kolejnych opowiadaniach znajdę to, czego brakło w tej historii.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Wy­rzu­ci­łem ręce przed sie­bie – za­rzu­ca­ło mną… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wystawiłem ręce przed sie­bie – za­rzu­ca­ło mną

 

Po­li­cjan­ci nie ster­cze­li w klat­ce bloku z braku zajęć. → Czy dobrze rozumiem, że policjanci nie ochraniali kobiety, bo nie mieli co robić?

 

a pół­mrok za­wisł po całej dłu­go­ści. → …a pół­mrok za­wisł na całej dłu­go­ści.

Coś zawisa na czymś, nie po czymś.

 

Nie było sto­ja­ków, ja­rze­nió­wek, sza­fek na far­tu­chy ani krze­seł.

Sce­ne­ria była jak z hor­ro­ru. → Nie brzmi to najlepiej.

W drugim zdaniu wystarczy: Sceneria jak z horroru.

 

Parę pod­pa­lo­nych świec, po­roz­sta­wia­nych po ką­tach… → Parę za­pa­lo­nych świec po­roz­sta­wia­nych po ką­tach

 

Je­dy­ne, czego byłem pe­wien, to fakt, że nie byłem tutaj sam. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Je­dy­ne, co do czego miałem pewność to fakt, że nie byłem tutaj sam.

 

roz­dy­go­ta­ne od nie­rów­ne­go pło­mie­nia kop­cą­cych świec. → Piszesz o kilku świecach, więc: …roz­dy­go­ta­ne od nie­rów­nych pło­mie­ni kop­cą­cych świec.

 

Prze­łkną­łem wiel­ką gulę tkwią­cą w prze­ły­ku… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Prze­łkną­łem wiel­ką gulę tkwią­cą w gardle/ krtani

 

ko­bie­ta po­grą­żo­na w le­tar­gu. Blada, naga, bez od­ru­chu obron­ne­go, z głową prze­chy­lo­ną na lewy bok. → Jakich odruchów obronnych można spodziewać się po kimś pogrążonym w letargu?

 

Jego twarz była obłą­ka­na nie­mniej, niż wzrok… → Jego twarz była obłą­ka­na nie ­mniej niż wzrok

Sprawdź znaczenie wyrażeń niemniejnie mniej.

 

Gęsia skor­ka po­kry­ła ciało. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dzięki za komentarz i wyłapanie błędów; zaraz poprawię :)

“Policjanci nie sterczeli w klatce bloku z braku zajęć”. – Chodziło mi o to, że jak zobaczył policjantów sterczących na klatce, pojął, że żona sypnęła, bo po co by tam tkwili tyle godzin, jakby ciekawszych zajęć nie mieli na mieście. 

Nie wiem, co mam odpisać odnośnie do gatunku. Może masz rację i nie potrafię napisać fantasy grozy, albo postrzegam ją w inny sposób :) Pozdrawiam.

Bardzo proszę, Tygrysico. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

 

Może masz rację i nie po­tra­fię na­pi­sać fan­ta­sy grozy, albo po­strze­gam ją w inny spo­sób :)

Tygrysico, proszę, nie mów, że nie potrafisz czegoś napisać. To, że do tej pory nie próbowałaś wplatać fantastyki do swoich utworów, wcale nie znaczy, że w przyszłości nic się nie zmieni.  

Przypuszczam, że lektura opowiadań zamieszczanych tutaj pozwoli Ci zorientować się, jak mogłabyś włączyć fantastykę do swojej twórczości. Może nie będzie to łatwe, ale nie przypuszczam, by małe trudności mogły Cię zniechęcić do dalszych prób.

Będzie dobrze, przekonasz się. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, do horrorów, poza demonami, bestiami itp., typowej fantastyki jeszcze wplatać nie próbowałam. Weird fiction i gore – na tym bazuję. Mam fantasy i dark fantasy ale jako powieści.

Lubię komentarze dające do myślenia i już googluję, aby pogłębić wątek mieszania gatunków. :)

Tygrysico, to bardzo dobrze świadczy o Tobie – nie zniechęcasz się, ale uparcie drążysz sprawę, szukasz wskazówek i metod dalszej pracy. Przy takiej postawie Twoja przyszłość jawi mi się niezwykle jasna. :)

Życzę powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Tygrysico:)

Opowiadanie może nie zawiera jakiegoś świeżego pomyśli, w dodatku mamy tutaj omamy i nie wiadomo, czy jest tutaj fantastyka, czy zwidy bohatera, ale czytało się dobrze. Masz jeszcze w tekście kilka niezgrabnych zdań i baboli, więc przejrzyj tekst pod tym kątem, a ja tymczasem, ufny, że poprawisz, to co jest do poprawienia, kliknąłem bibliotekę, wysyłając do niej Twoje opowiadanie :)

Pozdrawiam serdecznie 

Q

Known some call is air am

Outta Sewer, dziękuję za klika i przeczytanie. Przejrzę opowiadanie i może uda mi się odnaleźć niektóre z błędów, ale może być trudno, bo nadal jestem w tym słaba :) 

Pozdrawiam i miłego dnia. 

Postaram się podesłać jakąś listę poprawek, ale to pewnie dopiero jutro :)

Known some call is air am

Outta Sewer, dzięki. W ten sposób będę mogła przeanalizować błędy, które popełniam. To najlepszy sposób na naukę, kiedy widzisz, co jest nie tak, a nie jedynie domniemasz i nie wiadomo, czy w dobrym kierunku kombinujesz. :)

Hej! Garść wątpliwości, na szybko wyłuskana z tekstu (jak obiecałem ;)):

 

 

Zerknąłem przez ramię na zegar(+,) wiszący nad drewnianym barem – piętnaście po północy.

Przecinek.

 

Tak mocno pragnąłem uzyskać spokój i stłumić jazgot w głowie.

Może lepiej → Tak bardzo chciałem zaznać spokoju, stłumić jazgot w głowie.

To oczywiście tylko sugestia.

 

Rozpoczęcie pracy w zakładzie zamkniętym dla obłąkanych było najgorszą decyzją, jaką do tej pory podjąłem.

Usunąłbym, bo zaburza rytm zdania.

 

Jeszcze tak niedawno cieszyłem się życiem, a teraz, nawet na jawie, widziałem krzywo.

IMHO lepiej brzmiałoby: Jeszcze nie tak dawno…

 

Nie piłem często, za to paliłem jednego za drugim, nie dbając o płuca, które świstały przy każdym oddechu. Ponoć były zwęglone jak szlaka, wyjęta z pieca; tak oświadczył lekarz, przeglądając prześwietlenie.

To lekko przebudowałbym, zmieniając szyk i takie tam:

Nie piłem często, za to paliłem jednego za drugim, nie dbając o świszczące przy każdym oddechu płuca. Ponoć były zwęglone jak wyjęta z pieca szlaka – tak oświadczył lekarz, przeglądając prześwietlenie.

 

Mucha rozkładająca się na ścianie zakładu psychiatrycznego wzbudzała większe rozluźnienie niż ten pieprzony alkohol.

Tutaj też szyk: Rozkładająca się na ścianie zakładu psychiatrycznego mucha powodowała u mnie większe rozluźnienie, niż ten pieprzony alkohol.

Poza tym – co to znaczy, że mucha się rozkładała na ścianie? Że była martwa?

 

Obowiązywała mnie umowa gorsza niż ta podpisana z diabłem. 

Tym zdaniem sugerujesz, że protagonista podpisał jakąś umowę z diabłem, a ta umowa, o której teraz myśli, jest jeszcze gorsza. A jakby → Obowiązywała mnie umowa gorsza, niż taka, która podpisuje się z diabłem. Albo → Obowiązywała mnie umowa gorsza od cyrografu.

 

Groziło mi zwolnienie dyscyplinarne i konsekwencja nieuzasadnionego użycia przedmiotu.

Jaka to niby konsekwencja? Prawna? Może dobrze byłoby to zaznaczyć. I czemu: przedmiotu? Nie lepiej: broni? Bo paralizator to broń, i w dodatku konkretna, a nie bezosobowy “przedmiot”. Może: i konsekwencje, związane z nieuzasadnionym użyciem broni.

 

Za pomoc, obiecałem, że będę tutaj pracował, dopóki sam nie zwariuję.

Ten pierwszy przecinek nie jest Ci potrzebny.

 

– Gdyby to było takie proste – burknąłem i uderzyłem pięścią w blat stolika. – Kto, o zdrowych zmysłach chciałby marnować zdrowie i strzępić nerwy na resocjalizację beznadziejnych przypadków? Ja! Nie miałem wyjścia. 

On to powiedział głośno do siebie? Jakieś to teatralne…

 

Rzuciłem banknot na stolik i chwiejnym krokiem opuściłem lokal, z ledwością, trafiając w drzwi.

Ostatni przecinek w tym zdaniu aut.

 

Po półgodzinnym spacerku w strugach deszczu !!! zmęczonym oczom ukazały się mury starego budynku z czerwonej cegły. Wystawiłem ręce przed siebie – zarzucało mną – nie chcąc wylądować na przesuwanych drzwiach; czasami się zacinały.

Nie oponowały i wpuściły mnie do środka.

W miejscu !!! dałbym “moim”. Wtrącenie usunąłbym, lub przeniósł w inne miejsce. Wywaliłbym też średnik, a zamiast niego wstawiłbym: , które czasem się zacinały.

 

Seryjny morderca z ilorazem inteligencji przekraczającej dopuszczalne normy.

Po pierwsze: przekraczającym. Po drugie – nie wydaje mi się, żeby były jakiekolwiek dopuszczalne normy IQ :/

 

Policjanci nie sterczeli w klatce bloku z braku zajęć.

To zdanie jest nie jasne w kontekście tego, o czym piszesz. Już wiem, o co Ci chodziło, ale jest to dość niezgrabne sformułowanie w tym miejscu, które powinno się znaleźć w innym, lub być rowinięte, żeby czytelnik nie musiał domyslac się, o co chodzi.

 

Jej cerę można było śmiało zakwalifikować do populacji Indian – była czerwona.

Jak można kwalifikować cerę do populacji indian? Wiem o co Ci chodzi, ale to brzmi fatalnie i nie jest po polsku.

 

Nie mogłem oponować – byłem poza ciałem. Stałem z boku i patrzałem. 

Patrzyłem.

 

Runąłem na posadzkę, jak kwiat, pozbawiony ostoi.

Co to jest ostoja kwiatu?

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outta Serwer, wielkie dzięki. Więcej napiszę później, jak przeanalizuję na spokojnie, bo widziałam kilka pytań. : )

Outta Serwer, składnia. Nad tym pracuję, ale i tak mieszam podmioty z orzeczeniami itp. Wychodzą takie kulfony, jak powyżej. 

Interpunkcja. Tutaj postęp zrobiłam kolosalny, bo była masakra. Czasami się zastanawiam, czy dać przecinek, czy nie – strzelam w niektórych miejscach, no i czasami pudłuję. 

Wszystkie poprawki naniosę, a tam, gdzie wysunąłeś sugestie, pokombinuję. 

 

Zerknąłem przez ramię na zegar(+,) wiszący nad drewnianym barem – piętnaście po północy.

Przecinek. – Dlaczego tutaj przecinek jest wymagany? 

Po półgodzinnym spacerku w strugach deszczu !!! zmęczonym oczom ukazały się mury starego budynku z czerwonej cegły. Wystawiłem ręce przed siebie – zarzucało mną – nie chcąc wylądować na przesuwanych drzwiach; czasami się zacinały.

Nie oponowały i wpuściły mnie do środka.

“W miejscu !!! dałbym “moim”. Wtrącenie usunąłbym, lub przeniósł w inne miejsce. Wywaliłbym też średnik, a zamiast niego wstawiłbym: , które czasem się zacinały”. – Co do: które, która, kiedy itp., staram się tych określeń unikać, bo zbytnio ich nadużywam. Dlatego średnik.

Mucha była martwa i się rozkładała. Nie wiem, skąd mi się biorą takie sformułowania, tak samo z tą czerwoną cerą, porównaną do Indian. Staram się nie myśleć takimi kategoriami, jednak i tak coś niedorzecznego, wręcz kosmicznego napiszę. Cała ja. :)

Runąłem na posadzkę, jak kwiat, pozbawiony ostoi.

Co to jest ostoja kwiatu?  – Łodyga. Kolejny przykład tego, o czym wspomniałam powyżej. 

Jest nad czym pracować, to fakt, ale głowa do góry. Za rok będzie lepiej!

Jeszcze raz dzięki. :) Pa. 

 

 

 

 

Czasami się zastanawiam, czy dać przecinek, czy nie – strzelam w niektórych miejscach, no i czasami pudłuję. 

Z czasem ogarniesz :)

 

Przecinek. – Dlaczego tutaj przecinek jest wymagany? 

Ponieważ masz tam imiesłów przymiotnikowy “wiszący”, będący dopowiedzeniem, które nie zmienia zakresu znaczeniowego rzeczownika “zegar”.

 

– Co do: które, która, kiedy itp., staram się tych określeń unikać, bo zbytnio ich nadużywam. Dlatego średnik.

I dobrze, ale czasem jest to potrzebne. Ogólna rada – pisz, jak czujesz, a potem przeczytaj co napisałaś. I jeśli wyłapiesz gdzieś zbyt wiele takich “których”, to przebuduj te fragmenty, możliwe, że cale zdania, żeby zmniejszyć ilość niechcianych słów. Coś w ten deseń:

 

Mamy tutaj osoby, które pomagają innym. Ci “inni” to zazwyczaj nowi użytkownicy, którzy dopiero oswajają się z forum. NF to miejsce, w którym wiele można się nauczyć.

 → → →

Mamy tutaj osoby, które pomagają innym. Ci “inni” to zazwyczaj nowi, dopiero oswajający się z forum, użytkownicy. NF jest dobrym miejscem do nauki.

 

Natomiast w Twoim zdaniu można to zrobić na przykład tak:

Wystawiłem ręce przed siebie, nie chcąc wylądować na przesuwanych drzwiach, ponieważ te czasami się zacinały.

Albo:

Wystawiłem ręce przed siebie, nie chcąc wylądować na zacinających się czasami, przesuwnych drzwiach.

Lub zrób to po swojemu :) Słowa to klocki, wystarczy czasem jakiś ująć, jakiś dołożyć, coś przestawić i voila! Mamy inaczej zbudowane zdanie, a sens pozostaje ten sam :)

 

Łodyga. Kolejny przykład tego, o czym wspomniałam powyżej. 

Musisz być świadoma konotacji słów, ich pojemności znaczeniowej, ale to też powinno przyjść z czasem. Jeśli nie jesteś pewna danego słowa, to go nie używaj, a czasem bywa tak, że konkretna denotacja – w tym przypadku “łodyga” – jest najlepszym i najelegantszym rozwiązaniem. Nie udziwniaj na siłę, poetyckość zostaw na potem. Wiem, że to zabrzmi nieco protekcjonalnie (choć nie taki jest zamiar) i w dodatku jak truizm, ale najpierw uczymy się chodzić, a potem biegać. Ja na przykład literacko nadal jestem chodziarzem, choć zdarza mi się czasem popróbować truchtu ;)

 

Nie ma za co dziękować, bo najlepiej podziękujesz, ucząc się i pisząc coraz lepiej – bo o to chodzi w tym forum; jesteśmy tutaj, żeby się uczyć, wspierać i pomagać sobie nawzajem w procesie nauki :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Nowa Fantastyka