
Witam mój debiut. Życzę miłej lektury.
Witam mój debiut. Życzę miłej lektury.
Bieszczady pasmo górskie w Polsce, które podczas drugiej wojny światowej nasiąkło niewyobrażalną wręcz ilością krwi. Ogromne gęste lasy skrywają w tych górach wiele tajemnic, a mieszkańcy tych terenów nawet dzisiaj wierzą w duchy i wampiry grasujące po okolicznych lasach.
Bieszczady od wieków były siedliskiem wszelkiej maści mrocznych legend, które kładły cień na cały łańcuch Karpat. Miejscowi od wieków wiedzieli, że noc to czas, w którym budzi się zło z dawnych czasów i przechadza się po świecie żywych.
Noc była jasna, blask księżyca oświetlał lasy Bieszczadów tak mocno, że można było się po nich poruszać bez żadnej latarki. Flora i fauna lasu całą dobę bacznie obserwowała co się w nim dzieje. Jednak tej nocy natura zdecydowała się milczeć, cały las zamarł, zwierzęta ukryły się, jakby bały się kogoś lub czegoś; pierwotnego drapieżnika, który był w tym rejonie, zanim jeszcze osiedlili się tutaj pierwsi ludzie.
Głucha cisza wypełniała bieszczadzki las do momentu aż na głównym trakcie pojawiła się młoda dziewczyna, która patrząc nerwowo i z przerażeniem co chwilę za siebie i w niebo biegła z całych sił głównym traktem.
Zdawało się jej, że słyszy trzepot skrzydeł, spojrzała więc w górę, ale poza księżycem na gwieździstym niebie nie widziała nic.
Czuła, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi, ale wiedziała, że nie może się zatrzymać. Nie może, bo inaczej „O Boże jeśli to mnie dogoni to…, spokojnie dasz radę, tylko się nie zatrzymuj już, jesteś blisko zaraz będziesz bezpieczna”. – Toczyła ze sobą rozmowę biegnąc.
Nagle poczuła odór zgnilizny, którego źródło czuła za sobą odwróciła się więc. Jednak nic nie zobaczyła a odór zniknął.
– Idę po ciebie nie uciekniesz, wiesz dobrze o tym. – Mówił do dziewczyny powolny głosem sycząc.
– Dam radę! – Wykrzyczała dziewczyna, biegnąc jeszcze szybciej.
Głos roześmiał się makabrycznie, a Antonina zaczęła płakać wciąż biegnąc, chcąc uciec przed swoim oprawcą. „Nie dostanie mnie, choćby nie wiem co, nie dostanie mnie”.
Dziewczyna rozglądała się co chwilę na boki i w jednej chwili zdawało się jej, że widziała parę oczu, które wpatrywały się w nią. Parę hipnotyzujących oczu, które przypominały ludzie oczy, jednak w ich spojrzeniu zdawała się tkwić jakaś pierwotna dzikość. Jedno spojrzenie na nie zmroził Antoninę, jednak nie zatrzymała się i biegła dalej.
Przed dziewczyną wyłonił się skąpany w bladym świetle księżyca zielony pagórek, na którym znajdował się mały kościół, do którego drzwi zawsze były otwarte.
Nadzieja na to, że uda się jej przetrwać, rozpaliła serce Antoniny. Euforia, którą poczuła dotykając klamki kościoła była nie do opisania.
„Udało się, tutaj nic mi nie grozi, przetrwam tę noc”.
Kiedy dziewczyna chciała już nacisnąć klamkę, usłyszała głośny trzepot skrzydeł i poczuła ostry chłód oraz zapach zgnilizny. Strach sparaliżował jej ciało, w którym poczuła wbijanie się ostrych jak brzytwa kłów, a martwa cisza ponownie zapanowała w bieszczadzkim lesie.
***
Miejscowość Dwernik otulona była cała w gęstej mgle, która znacznie ograniczała widoczność, kiedy terenowy Volkswagen wjechała właśnie na główną ulicę. Pojazd kierował się nieśpiesznie ku miejscowemu budynkowi, w którym znajdowały się apartamenty i restauracja.
Kręte podkarpackie drogi były otoczone zewsząd lasami, które bynajmniej nie ułatwiały podróży samochodem dwójce mężczyzn, którzy właśnie przyjechali na tereny wschodniej polski.
Każda miejscowość w tym regionie sprawiała wrażenie, jakby wyłaniała się z lasu. Z lasu, który bacznie obserwuje swoich sąsiadów zarówno w dzień, jak i w nocy.
Kierowca Volkswagena zręcznie zaparkował samochód na wysypanym żwirem parkingu, po czym wysiadł z samochodu, z którego zaraz po nim wysiadł również jego pasażer.
– Cholera ponuro tutaj jak diabli. – Stwierdził Tymoteusz, rozglądając się wokoło po tym jak wygrzebał się z samochodu.
– A no ponuro, ale w sumie czego się spodziewałeś to Podkarpacie-wschód Polski, nigdy jakoś te rejony nie wydawały mi się specjalnie przyjazne. – Odpowiedział Andrzej, zamykając drzwi od strony kierowcy.
– No i takie też nie są przyjacielu. – Stwierdził ponuro Tymoteusz, szukając rezerwacji noclegu w telefonie.
– Naprawdę myślisz, że te informacje, na podstawie których wysłała cię tutaj redakcja to prawda? – Zapytał historyk, patrząc na dziwną gęstą mgłę.
– Nie wiem, ale wiem, że warto je sprawdzić. W końcu mi redakcja pokryła koszty wyjazdu, ty masz wakacje więc nawet jeśli nie dzieje się tutaj nic ciekawego, to będziemy mieli, chociaż ciekawą wycieczkę, a ja i tak skleję jakiś fajny artykuł. – Odpowiedział Tymoteusz z zadowoleniem.
– Masz rację, ale nie ukrywam, że bardzo ciekawią mnie te informacje. – Stwierdziła Andrzej, wyjmując bagaże z samochodu.
– Mnie też! – Odpowiedział zamaszysty mężczyzna, odbierając od Andrzeja swoją torbę. – Ale jest w nich coś ponurego, coś… przerażającego. – Ton mężczyzny zmienił się z chwilą wypowiadania tego zadania, początkowa euforia przerodziła się w strach przed tym, o czym usłyszał i co jego i jego przyjaciela sprowadziło w te strony.
– Taaa to prawda. – Odpowiedział Andrzej, wyjmując swoją torbę i zamykając bagażnik. – I dlatego to jest ciekawe, czy ty wiesz, że tereny Bieszczad to rejon, który praktycznie jest kolebką opowieści o wszelkiej maści: duchach, upiorach, strzygach, wampirach i tym podobnych rzeczach.
– Nie tego nie wiedziałem ale zanim zrobisz mi wykład. To chodźmy najpierw coś zjeść, bo nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu. – Zaproponował Tymoteusz, kierując się w stronę hotelu stworzonego w siedemnastowiecznym pałacu.
– Dobra masz racje, ja w sumie też bym coś zjadł. – Odpowiedział Andrzej, zamykając samochód.
Mężczyźni udali się do hotelowego lobby, aby się zameldować, odebrać klucze i zapytać gdzie jest część restauracyjna. Ogromne lobby z meblami z siedemnastego wieku dodawało tylko przepychu całemu miejscu, które było jedynym hotelem w Dwerniku.
Andrzej i Tymoteusz poszli się zameldować do recepcji, która znajdowała się przy białych marmurowych krętych schodach.
Po odebraniu kluczy udali się do swojego dwuosobowego pokoju na ostatnim piętrze hotelu.
Pokój składał się z dwóch dużych sypialni przedzielonych ścianą z drzwiami, łazienki oraz dużego okna znajdującego się przy pierwszej sypialni.
Pokój Andrzeja i Tymoteusza spełniał wszystkie standardy pięciogwiazdkowego hotelu, w którym mieli spędzić najbliższe kilka dni.
***
Było już grubo po południu kiedy dwójka przyjaciół usiadła do jedzenia obiadu przy stoliku znajdującym się w pierwszym pokoju.
– To kiedy widzimy się z twoim kontaktem? – Zapytał Andrzej, jedząc posiłek zamówiony w hotelowej restauracji i popijając go lokalnym piwem.
– Nie my tylko ja. Facet zdaje się bardzo płochliwy, więc wolę sam z nim pogadać. Jutro rano mam przyjść do restauracji hotelowej i mamy pogadać przy śniadaniu. – Odpowiedział Tymoteusz, po czym wrócił do jedzenia swojego obiadu.
– No dobra skoro facet wydaje się płochliwy, to zaufam twojej dziennikarskiej intuicji i pójdę się przejść po miejscowości, zobaczę może uda mi się dowiedzieć czegoś odnośnie tej zaginionej dziewczyny. – Zgodził się ze swoim przyjacielem historyk, po czym wziął łyk piwa i wrócił do jedzenia lokalnych potraw, które mu bardzo smakowały.
– No tak byłoby chyba najlepiej. Wybacz, ale serio nie chcę go spłoszyć.
– Rozumiem, rozumiem. – Odpowiedział Andrzej, uspokajając swojego przyjaciela gestami rąk. – Ja się w tym czasie przejdę i postaram się dowiedzieć czegoś odnośnie miejscowych legend i o tym zaginięciu.
– Myślałem, że znasz jej już wszystkie. – Zdziwił się zamaszysty mężczyzna.
– Tymek to nigdy nie jest tak, że zna się je wszystkie znam ich sporo dużo ich studiowałem kiedy zadzwoniłeś do mnie po to, aby poprosić mnie o pomoc, ale wiesz to wszystko wiedza z książek i internetu a nic nie zastąpi historii opowiadanych przez miejscowych. – W głosie Andrzej czuć było ekscytację.
– Okej masz rację relacje miejscowych, to może być kopalnia złota. Cholera mogłeś iść na dziennikarstwo, a nie być nauczycielem w szkole. – Stwierdził Tymek, wskazując palcem na Andrzeja, po czym napił się piwa.
– Lubię swój zawód. – Stwierdził historyk, biorąc łyk piwa.
– Rozumiem. – Odpowiedział Tymek, po czym spojrzał na zegar i zapytał, sięgając po długopis i notes. – Słuchaj, jest już grubo po osiemnastej poza oglądaniem telewizji i internetu nic tutaj dzisiaj już nie zrobimy, to weź mi opowiedz jedną z takich najlepszych miejscowych legendy wiesz, żebym miał jakiś obraz, żebym mógł coś wrzucić do artykułu, bo przed wyjazdem musiałem napisać kilka tekstów i nawet nie miałem się czasu poczytać o tych terenach.
– Jasne no dobra to słuchaj. – Odpowiedział Andrzej, przesuwając pusty talerz po obiedzie na bok oraz przysuwając bliżej siebie lokalne piwo.
W siedemnastym wieku w nocy po okolicznych wsiach zaczęło dziać się coś złego, jakby jakiś mroczny cień nawiedzał mieszkańców. W wioskach zaczęło dziać się źle od listopada.
Jedni opowiadali, że; budzili się w nocy, bo czuli, że ktoś siedzi im na klatce i kiedy otwierali oczy, to nikogo nie było, jedynie uchylone na oścież okno, które zamykali na noc, inni mówili, że w nocy kiedy szli do toalety za domem, widzieli parę mętnych oczów, które z gęstego lasu się w nich wpatrywały. Jeszcze inni mówili o tym, że budzili się w nocy w środku lasu, jakby do niego poszli całkowicie wbrew ich woli jakby byli zahipnotyzowani. I tak cień ten rozprzestrzeniał się nad okolicznymi wsiami, przez pewien czas aż w końcu rankiem zaczęto znajdować martwe bydło, kury itp. Wielu szukało w tym przyziemnych przyczyn pokroju ataku lisów czy kun. Jednak niektórzy podejrzewali czym jest nawiedzający ich wioski cień i postanowili działać. W domach rozstawili czosnek i krzyże, po to, aby to, co dręczyło wieśniaków, nie mogło przestąpić progu ich domostw i posłali po księdza a ten po Baczów.
– Baczów? – Spytał zdziwiony Tymoteusz, odrywając głowę od notesu.
– Baczów. Baczowie to byli w tamtym czasie tacy łowcy wampirów. Pasterze, którzy kiedy trzeba było, zajmowali się walką z upiorami. Żyli głównie na Słowacji i podobno znali wszystkie magiczne sposoby na to, żeby pokonać wampiry. – Wytłumaczył spokojnym tonem swojemu przyjacielowi Andrzej.
– Wow ciekawe, ale czekaj z upiorami, ale mówiłeś, że byli łowcami wampirów?
– Tak zgadza się, bo wampir to też upiór. Widzisz według wierzeń naszych przodków po śmierci człowiek przechodził w inny wymiar wraz ze swoją duszą. Ale jeśli było się czarnoksiężnikiem, pałało się czarną magią, albo zmarło się w nienaturalny sposób, to wtedy stawało się istotą, która błąka się w poszukiwaniu swojej duszy, czyli wampirem.
I żeby przeżyć trzeba było pić ludzką krew.
– Wow nie wiedziałem, że wiara naszych przodków w różne stworzenia była tak rozbudowana.– Powiedział dziennikarz, zapisując informacje o łowcach wampirów w swoim notesie.
– Była i to bardzo, ale wracając do historii. – Zgodził się ze swoim przyjacielem Andrzej, po czym dodał. – Nim łowcy przybyli było już za późno stworzenie, żerując na krwi bydła, nabrało mocy i w noc kupały dokonało morderstwa, zabiło całą rodzinę. Baczowie więc udali się do jego siedliska.
– I? I co? – Zapytał Tymoteusz.
– I nic, tutaj ta legend się kończy. – Odpowiedział historyk, biorąc duży łyk piwa i dodał, wzruszając ramionami. – Może go zabili, nie wiem, ale faktem jest, że od tego czasu, pomimo iż działo się tutaj wiele dziwnych rzeczy, to nikt nie zginął.
– Jakich dziwnych rzeczy?
Andrzej wziął duży łyk piwa i zaczął opowiadać swojemu koledze o wszystkich dziwnych wydarzeniach na terenie Bieszczad, o których się dowiedziała przed wyjazdem, a które koncentrowały się szczególnie przy miejscowości, w której się znajdowali. Dziennikarz notował informacje w swoim notesie.
***
Było około ósmej rano kiedy Tymoteusz schodził po schodach przy recepcji, kierując się do hotelowej restauracji.
Kiedy do niej wszedł, sala była niemal pusta kilku gości siedziało przy swoich stolikach jedząc śniadanie i przeglądając: komórki, gazety albo tablety. Tymoteusz zaraz po przekroczeniu progu sali zamówił u stojącej przy drzwiach kelnerki śniadanie, a następnie zaczął się rozglądać w poszukiwaniu swojego tajemniczego informatora, o którym wiedział jednie, że będzie on na niego czekał w hotelowej restauracji o ósmej rano. Rozglądając się dziennikarz, zauważył samotnego mężczyznę ubranego w czarny garniturze, który siedziała przy stoliku znajdującym się obok przeszklonej szyby z widokiem na piękny hotelowy staw.
Smukła sylwetka w połączeniu z posępnym wyrazem sprawiała, że ów mężczyzna wyglądał dosyć niepokojąco.
– Witam. – Przywitał się Tymoteusz, podając rękę nieznajomemu i odsuwając krzesło.
– Dzień dobry. – Odparł z dziwnym akcentem nieznajomy o posępnej twarzy, ściskając rękę mężczyźnie.
– To jakie rewelacje ma pan dla mnie? – Zapytał dziennikarz, wyjmując notes i nalewając sobie kawy, która stała już na stoliku.
Mężczyzna bez słowa podsunął Tymoteuszowi teczkę, którą ten natychmiast otworzył. W teczce znajdował się artykuł z lokalnej gazety poświęcony odnalezieniu ciała młodej dziewczyny imieniem Antonina Dębińska. Autor tego artykułu wskazał, że ofiara była martwa, a na jej szyi znajdowały się jedynie dwa ukąszenia. Co ciekawe jak napisano w artykule jej ciało było całkowicie wysuszone, jakby pozbawione krwi. Według artykułu policja umorzyła śledztwo twierdząc, że był to atak nieznanego drapieżnika. Autor tekstu wskazywał, na ludowe podania z tych terenów, które mówiły o grasującym po tych terenach nocnym źle które wysysało z ludzi krew i pozwalało gnić ich ciałom. Według niego coś w tych legendach mogło być
prawdziwego, gdyż wszystkie ofiary w miejscowości zostały znajdowane martwe z takimi samymi śladami jak ta młoda dziewczyna.
– Dlaczego nie wydrukowano tego artykułu? – Zapytał Tymoteusz, który od razu zauważył, że artykuł był jeszcze surowej formie przed korektą redaktora.
– Bo nikt nie chce tutaj robić rozgłosu. Sprawę zamknięto, dziennikarza wyrzucono z gazety i dopilnowano, żeby nie mógł tutaj już znaleźć żadnej pracy, winne zrzucono na dzikie zwierzę, a ludzie po nocy zamykają się w domach, żeby zło ich nie dosięgło.
– Jakie zło? Wampir? Wie pan, nie ukrywam, sprawa jest bardzo ciekawa, wiedziałem o tym, że będzie to coś interesującego od razu kiedy zadzwonił pan do mojej redakcji i powiedział, że w tej miejscowości zatajone jest morderstwo, mówiąc, że zło się ponownie obudziło w tych lasach.
Ale naprawdę niech pan nie robi tej całej mistycznej otoczki wokół tego morderstwa. Jasne przyznaje macie tutaj ciekawy folklor, którego legendy wczoraj w nocy poznałem i tereny też są dosyć, nazwijmy to złowieszcze, ale naprawdę sądzi pan, że Nosferatu grasuje wam po tych lasach? Przecież to niedorzeczne. – Stwierdził Tymoteusz nie wierząc w lokalne legendy. Jako dziennikarz widział wiele dziwnych rzeczy, jednak każdą z nich dało się wyjaśnić w sposób logiczny.
– Może pan panie Tymoteusz na razie nie wierzyć, ale pański kolega historyk jest bardziej otwarty. Kiedy my tutaj rozmawiamy, on właśnie zdobywa cenne dla pana i pańskiego artykułu informacje. Kiedy pan Andrzej wróci, niech go pan wysłucha. I niech pan uważna w nocy kiedy siły zła są najsilniejsze i wychodzą nie tylko polować, ale również przychodzą w odwiedziny-Odpowiedział posępny mężczyzna.
Dziennikarz poczuł zimne dreszcze. „Czyli obserwują nas cholera. To jakaś grubsza sprawa” – Stwierdził. Tymoteusz już otworzył usta, aby zapytać nieznajomego, jakim prawem są obserwowani i dlaczego. Jednak rozproszyła go kelnerka.
– Proszę to dla pana. – Powiedziała uprzejmie kobieta, przynosząc zamówione jedzenie.
– Dziękuję odpowiedział mężczyzna, odrywając swój wzrok od nieznajomego jedynie na chwilę. I kiedy odwrócił się w jego stronę, aby zadać mu pytania, to tajemniczego informatora już nie było. Zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
***
Andrzej wyszedł przed ósmą rano z pokoju bez śniadania, stwierdzając, że zje coś i wypije po południu w lokalnej restauracji, próbując tutejszej kuchni i wypijając lokalne piwo, które mu bardzo zasmakowało.
Poranek w miejscowości był równie ponury jak poprzedni dzień. Mgła może nie była już taka gęsta, ale wciąż wypełniała całą miejscowość i lokalne góry oraz lasy. Czasem miało się wrażenie, że aż chce przeniknąć mury i wedrzeć się do domów miejscowych. Deszcz co prawda nie padał, ale ponure deszczowe chmury zasłaniały niebo.
Andrzej przed przyjazdem na te tereny zapoznał się z jego topografią i wiedział, gdzie chce się udać, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat tajemniczego morderstwa, które zostało zatajone i według informatora Tymoteusza związane jest w jakiś sposób z miejscowymi legendami, gdyż historyk w przeciwieństwie do swojego przyjaciela od razu uznał, że zło to określenie na jakieś znane okolicznym mieszkańcom stworzenie.
Andrzej poza byciem historykiem w swoim wolnym czasie interesował się również zjawiskami paranormalnymi, wierząc w zjawiska, które dla wielu ludzi wydają się być jedynie bajkami. Mężczyzna postanowił udać się do lokalnego baru, który otwarty był już od rano, gdyż był on połączony z kawiarnią. Stwierdził, że w końcu nie ma lepszego miejsca w okolicy, żeby dowiedzieć się czegoś o tej miejscowości, i jej mieszkańcach.
Droga do baru według GPSa miała zając Andrzejowi około trzydziestu minut i była dosyć prosta, wystarczyło iść główną drogą przez dobre dwadzieścia minut, a następnie skręcić w prawo i iść cały czas prosto aż do znajdującego się po prawej stronie baru.
Według Wikipedia w miejscowości mieszkało nieco ponad sto osób więc wszyscy wszystkich znali, był tutaj: jeden sklep, bar, lokalna gospoda i pięciogwiazdkowy hotel, w którym zatrzymywali się przyjezdni chcący chodzić po Bieszczadach, które otaczały całą miejscowość. Hotel był dosyć drogi, ale na szczęście koszty wyjazdu pokrywała redakcja zarówno dla Tymoteusza jak i Andrzeja, który został zabrany jako ekspert od historii nieodpłatnie udzielający swojej pomocy redakcji.
Idąc główną drogą, Andrzej przyglądał się miejscowym domom. Jedne wyglądały dosyć nowocześnie, natomiast inne przypominały początek lat sześćdziesiątych i widać było, że ewidentnie potrzebują remontu.
Pomimo ponurej pogody mężczyzna był w dosyć dobrym nastroju z racji tego, że liczył na to, że dowie się jakiś ciekawych legend i miejscowych podań, które będzie mógł zbadać i opublikować w swoim artykule na temat mitologii i wierzeń słowiańskich, oraz że być może dowie się czegoś przydatnego, co pomoże w dziennikarskim śledztwie, w którym pomaga Tymoteuszowi.
Droga do baru zajęła Andrzejowi mniej niż trzydzieści minut i była całkiem przyjemna, gdyż Dwernika położony był w kotlinie, więc cała miejscowości umiejscowiona była na dosyć płaskim terenie.
Bar, przed którym stanął historyk, był dosyć zwyczajny, nie wyróżniał się niczym specjalnym.
Przed budynkiem znajdowały się stoliki z krzesłami, na których znajdowały się parasole. Andrzej wszedł do budynku i ruszył od razu w stronę lady, za którą stał lokalny barman.
W barze było dosyć ciemno i ponuro, ale stoliki i kanapy do siedzenia sprawiały, że miejsce to było dosyć przyjazne dla gości.
– Witam, jedno duże piwo poproszę. – Powiedział historyk.
– Z butelki czy lane? – Westchnął ciężko barman.
– Lane. – Odpowiedział Andrzej, kładąc od razu na ladę dziesięć złotych.
Barman zabrał pieniądze i zaczął nalewać piwo do wysokiej szklanki.
– Widzę, że nie ma dzisiaj za dużego ruchu. - Stwierdził historyk, rozglądając się po lokalu, w który było jedynie dwóch mężczyzn pijących piwo, którzy siedzieli w kącie baru przy swoim stoliku.
– Rano jest, to ludzi nie ma. – Odpowiedział barman, kładąc przed Andrzejem piwo.
– Jasne, jasne a może ludzie boją się z domów tu wychodzić, jak tak ponuro jest? – Zapytał historyk, popijając poranne wakacyjne piwo.
Barman spojrzał gniewnie na Andrzeja i mruknął – Nie sądzę.
– Wie pan człowiek różne artykuły czyta i podobno tutaj u was zamordowano kogoś niedawno. – Powiedział Andrzej, kładąc sto złotych na barze.
– A no może tak może nie. – Odpowiedział posępnie barman, zabierając pieniądze z lady.
Andrzej położył dwieście złotych na ladzie i zaczął. – Mówią, że dziwne rzeczy się tutaj u was dzieją ostatnio.
Barman nachylił się do Andrzeja, zabrał pieniądze i po chwili ściszonym głosem powiedział. – Wie pan, tutaj różne rzeczy się dzieją, ale my wiemy, jak się przed nimi bronić, bo uczono nas tego od pokoleń.
– A przed czym się tam bronicie? – Spytał Andrzej, biorąc kolejny łyk piwa.
Barman rozglądnął się i nachylił się jeszcze bardziej. – Upiorem.
– Upiorem? – Zdziwił się historyk.
– Nie wierzy pan? – Zapytał oburzony barman.
– Nie, wie pan wierzę w zjawiska nadprzyrodzone tylko, że jak upiór? Przecież upiór tylko straszy, to aż tacy strachliwi jesteście tutaj. – Powiedział Andrzej zręcznie zatajając swoją wiedzę o miejscowych legendach, aby wyciągnąć od swojego rozmówcy jak najwięcej informacji o morderstwie.
– Upiór co w lasach siedzi to nie byle upiór. To potężna istota w noce księżycowe na skrzydłach lata i ludzi morduje.
– Ludzi morduje? – Zdziwił się Andrzej, biorąc duży łyk, a barman przytaknął mu skinięciem głowy, po czym zamilkł i chwili przemówił bardzo cicho. – Młodą Dębińską zabił.
– A co na to policja?
– Nic panie, zataili. My tutaj żyjemy głównie z turystyki, przyjeżdżają tutaj ludzie, żeby sobie po górach pochodzić w hotelu się zatrzymują do mnie na piwo wpadną to nie potrzebna nam zła prasa więc stwierdzili atak dzikiego zwierzęcia i zamknęli sprawę.
– A może to było dzikie zwierze? – Zapytał historyk z delikatnym uśmiechem.
– Panie dzikie zwierze, co zostawia jedynie ślady po kłach i wysysa krew. – Oburzył się ponownie barman.
– Czyli to nie upiór tylko według pana wampir. – Stwierdził Andrzej, biorąc łyk piwa i wskazując palcem na barmana.
– Upiór tylko wy z miasta go wampirem nazywacie dla nas upiór, wampir, wąpierz jeden pies zło to zło i znowu grasuje po lesie.
– Jak to znowu?
– Powiadają, że dawniej zło wychodziło z lasu w księżycowe noce i mordowało, ale sprowadzono ludzi, co się znali na przeganianiu upiorów i zamknęli zło w jego leżu. – Odpowiedział barman a w jego głosie usłyszeć można było strach kiedy wspominał o upiorze.
– Leżu? – Zapytał Andrzej.
– Tak w ruinach zamku.
– A gdzie te ruiny się znajdują?
– Dwa dni drogi pieszo po lesie. Trzeba iść cały czas głównym szlakiem i dojdzie się do ruin. Gdzie zło kiedyś zamknięto. Ale nie radziłbym tam iść. – Powiedział barman, a w jego głosie słychać było strach.
– Yhy. Tak jasne. A co wy chcecie teraz z tym rzekomym upiorem zrobić?
– Sposób się znajdzie, żeby go odegnać. Zawsze się znajdował.
– Odegnać w sensie przegonić, ale nie zabić?
– Przegonić, bo do zabić trzeba Baczów.
– No dobrze to w takim razie dziękuję za informacje i miłego dnia życzę. – Odpowiedział Andrzej, dopijając swoje piwo.
– Wzajemnie aaa i niech pan pamięta, zło cały czas nas obserwuje.
– A w księżycowe noce wychodzi. – Powiedział barman, zabierając pustą szklankę piwa do historyka, który odwrócił się w jego stronę, zamyślił się na chwilę, po czym podniósł rękę w ramach podziękowania i wyszedł.
Na zewnątrz mgła zdawała się być jeszcze gęściejsza niż przed wejściem do baru zauważył Andrzej, w którym dziwna anomalia pogodowa zaczęła wzbudzać coraz większy niepokój, gdyż według prognozy pogody w jego telefonie dziś powinno być ciepło i słonecznie.
Historyk postanowił udać się do miejscowej gospody, aby zjeść śniadanie, rozłożyć swoje materiały z notesu, który nosił przy sobie w kurtce i popracować trochę obserwując ludzi.
Droga do gospody nie była długa według GPSu miała trwać około dziesięciu minut, które zleciały Andrzejowi na dosyć przyjemnym spacerze pomimo ponurego dnia i wrażenia bycia obserwowanym. Mężczyzna nie raz obracał się za siebie i rozglądał wokoło, ale nigdzie nie widział osoby, której wzrok czuł.
Gospoda, do której przyszedł Andrzej, była urządzona w stylu staropolskim i podawano w niej głównie dania lokalnej kuchni, co bardzo odpowiadało Andrzejowi.
W głównym pomieszczeniu znajdowały się stoliki i kanapy, a na przeciwko głównego wejście znajdowała się lada, za którą stał barman pomagający w wyborze lokalnych piw znajdujących się za nim na ścianie i przyjmujący zamówienia na dania. Po prawej stronie od głównego wejścia było drugie mniejsze pomieszczenie, w którym znajdowało jedynie kilka stolików.
Historyk usiadł sobie przy stoliku obok głównych drzwi, a następnie przeczytał kartę dań, podszedł do barmana zamówił sobie śniadanie i wyjął notes, w którym miał swoje notatki na temat lokalnych legend, historii i folkloru, które zaczął studiować podczas jedzenia swojego śniadania.
Andrzej położył również na stole telefon, na którym czytał różne artykuły i notował nowe informacje, które zebrał w barze w swoim notesie.
Było już dobrze po jedenastej kiedy nauczyciel postanowił zadzwonić do Tymoteusza.
– I jak spotkanie? – Zapytał Andrzej przeglądając swój notes.
– Dziwnie. A jak tobie poszło?
– Mam coś, ale dobrze by było, żebyś przyjechał i obgadamy to przy obiedzie. – Powiedział ściszonym tonem historyk.
– Dobra. Słuchaj ja i tak skończyłem na razie swój research, to mogę po ciebie wpaść, gdzie jesteś?– Zapytał swojego przyjaciela Tymoteusz.
– W Gospodzie pod Trzema Królami. Znajdziesz, jak wstukasz w nawigacji. – Odpowiedział Andrzej.
– Okej zaraz sprawdzę i tam przyjadę. – Powiedział Tymoteusz, po czym dodał. – Mam tylko nadzieję, że mają tam dobre jedzenie?
– Mieli świetne śniadanie, ale Tymek ja mam dla ciebie coś ciekawego, a ty mi tutaj o śniadanie się pytasz. – Zirytował się Andrzej.
– Spokojnie ja też mam dla ciebie coś ciekawego, ale to są sprawy, których nie można omawiać na głodnego, więc się nie wkurzaj już jadę. – Odpowiedział spokojnie dziennikarz, który po zniknięciu swojego informatora nie zjadł śniadania i do czasu aż Andrzej do niego zadzwonił starał się poukładać wszystkie informacje, które zebrał. Tymoteusz próbował się również skontaktować z lokalną policją i zapytać o zaginięcie dziewczyny, ale nawet jego talent retoryczny nie mógł sprawić, że policjanci udzielą mu jakichkolwiek informacji. Zresztą wiedział jako doświadczony dziennikarz, że lokalne policje udzielają informacji komuś z zewnątrz tylko jeśli go znają albo chcą mu takich informacji z różnych powodów udzielić. Mężczyzna więc nie widząc żadnej możliwości kontynuowania swojego śledztwa liczył, że jego przyjacielowi uda się zdobyć jakieś informacje i wtedy ruszą dalej. A w chwilach kiedy było się w takiej sytuacji Tymoteusz uważał, że zawsze ważne jest, żeby dobrze zjeść, gdyż według niego pomagało mu to myśleć, nawet jeśli nie jest się głodnym, co w jego przypadku nie miało miejsca.
– Tylko weź ze sobą wszystko, mamy dużo do obgadania. – Westchnął Andrzej.
– Jasne spoko.
***
Było po dwunastej, kiedy Tymoteusz dotarł do gospody. Mężczyzna wszedł, rozglądnął się i dostrzegł swojego przyjaciela, który przeglądał swój notes i zapisywał w nim coś.
– Cześć, sorry za spóźnienie, ale ta cholerna mgła sprawia, że na metr nic nie widać i trzeba było tak wolno jechać, że masakra. – Powiedział dziennikarz, siadając na siedzeniu naprzeciwko Andrzeja
– Tak ta mgła jest dziwna, ale powiem ci, tutaj dzieje się coś dziwniejszego. – Odpowiedział historyk, głosem, który przyprawił dziennikarza o ciarki.
– Zauważyłem. – Mruknął Tymoteusz, po czym dodał. – To najpierw ty mówisz czego się dowiedziałeś czy ja?
– Zacznij ty, coś czuję, że rozmowa z naszym informatorem była ciekawa. – Powiedział Andrzej, zamykając notes i skupiając się całkowicie na opowieści dziennikarza, który nim ją zaczął wraz ze swoim przyjacielem, zamówił obiad, który umilić miała im ich rozmowę.
Tymoteusz opowiedział Andrzejowi całą rozmowę z dziwnym mężczyzną.
Nauczyciel słuchał i notował co jakiś czas coś w swoim notesie. Tymoteusz co jakiś czas przerywał swoja opowieść, aby zrobić krótką przerwę na wyśmienity obiad, który im podano i na łyk dużego piwa.
– Czyli mówisz, że mnie obserwują hmmm… . To w sumie prawda, bo cały dzień czułem, że ktoś mnie śledzi.– Stwierdził Andrzej, popijając swój posiłek piwem.
– I nie przeraża cię to? – Zapytał zdziwiony dziennikarz.
– Nie, bo to znaczy, że coś tutaj się dzieje i może ty będziesz miał ciekawy artykuł, a ja zbiorę również ciekawe informacje i oboje przeżyjemy przygodę. – Uśmiechnął się Andrzej.
– Ehhh… Andrzej. – No dobra to teraz ty mów czego się dowiedziałeś? – Westchnął Tymoteusz. Andrzej wziął łyk piwa połknął je i odpowiedział. – Generalnie to oni się tutaj wampira boją, który ponownie zaczął tutaj grasować i zabijać ludzi.
– Czyli seryjny morderca.
– Może i tak a może i nie. – Odpowiedział historyk, kręcąc głową.
– No nie mów mi, że myślisz, że to wampir zabił tę dziewczynę. – Oburzył się Tymoteusz.
– Tego jeszcze nie wiem, ale wiele faktów na to wskazuje. – Odparł spokojnie Andrzej.
– Kurwa ty mówisz poważnie, naprawdę uważasz, że wampir tutaj ludzi zabija? – Zdziwił się dziennikarza.
– Słuchaj, jest takie miejsce dwa dni drogi stąd w górach. Tam są ruiny zamku, które podobno są jego leżem. Idźmy tam jutro i zobaczymy jeśli rzeczywiście nic tam nie ma to trudno i masz racje.
– A jeśli jednak tam coś jest? – Zapytał Tymoteusz, który poczuł się dziwnie w środku i wziął bardzo duży łyk piwa.
– To wtedy ja mam racje i nie martw się o to, wezmę wszystko, żeby to odpędzić, a ty będziesz miał świetny materiał do artykułu co ty na to? – Po pytaniu historyka zapadła cisza, która przerwał Tymoteusz.
– A pieprzyć to idziemy. – Odpowiedział dziennikarz, czując ogromne podniecenie z powodu wyprawy do strasznych ruin. Wiedział, że jego przyjaciel interesuje się zjawiskami paranormalnymi i nie raz opowiadał mu o dziwnych wydarzeniach, które miały miejsce, jednak Tymoteusz nigdy ich nie widział. Ufał Andrzejowi, ale jakoś nigdy nie podzielał jego wiary w zjawiska paranormalne. Jednak w Dwerniku działo się coś dziwnego coś niepokojącego, więc nawet jeśli Andrzej się mylił i w ruinach nic nie ma, to według Tymoteusza lepiej było się zgodzić na odwiedzenie ruin i sprawdzenie co tam jest niż zostanie w miejscowości i czekanie będąc obserwowanym.
***
Mężczyźni dotarli do hotelu około godziny piętnastej. Pomimo iż było to popołudnie gęsta mgła i ponura pogoda zdawały się sprawiać, że dzień niemal ustąpił nocy, gdyż na dworze było nienaturalnie ciemno.
– Cholera może nie idźmy jednak do tych ruin stary. – Stwierdził Tymoteusz, patrząc przez okno w ich pokoju. Mężczyzna, chociaż nie wierzył w zjawiska paranormalne, musiał przyznać, że w tej okolicy było coś nienaturalnego, jakby jakieś pierwotne zło cały czas obserwowało miejscowość i to napawało go lękiem.
– Pogoda cię martwi? Co? – Zapytał Andrzej, wyjmując rzeczy ze swojej torby i pakując plecak na wyprawę do ruin.
– Tak tutaj jest jakoś tak…
– Nienaturalnie. – Przerwał dziennikarzowi Andrzej. – Tak wiem ta pogoda to jakaś anomalia wszystkiego prognozy wskazują, że powinno być ciepło i słonecznie a jest mgliście, ponuro i zimno. – Stwierdził historyk.
– I nie martwi cię to? – Zapytał Tymoteusz, odwracając się do swojego przyjaciela, dziwiąc się, że nawet taka anomalia nie przeraża Andrzeja.
– Martwi. Ale stary tutaj dzieje się jakaś ciekawa historia. I musimy to sprawdzić, skoro tutaj jesteśmy. – Odpowiedział Andrzej z ekscytacją.
– Ehhh… no dobrze. – Westchnął Tymoteusz, wiedząc, że zjawiska paranormalne to rzecz, która zawsze ekscytowała jego przyjaciela i nie będzie on w stanie ostudzić jego entuzjazmu.
– Powiedz mi tylko czy sobie poradzimy? – Zapytał Tymoteusz.
Andrzej odwrócił się w stronę swojego przyjaciela, popatrzył na niego przez chwilę i odparł.
– Poradzimy, ale może być ciężko.
Tymoteusz westchnął ciężko i znowu zaczął patrzeć na mglisty krajobraz.
Mężczyźni zjedli kolacje w hotelowej restauracji i w trakcie jej jedzenia Andrzej przedstawił Tymoteuszowi mapę, na której historyk zaznaczył szlak, którym mają się udać do ruin, bazując na informacjach znalezionych w internecie i legendach stwierdził, że te ruiny to właśnie miejsce, gdzie według barmana rezydowało zło. Obydwaj przyjaciele wiedzieli, że droga do ruin może być niebezpieczna, ale kierowała nimi drzemiąca w nich ciekawość. Mężczyźni wrócili do swojego pokoju około dwudziestej, porozmawiali o tym czy wszystko spakowali na jutrzejszą wyprawę w góry, otworzyli piwo i odbyli rozmowę o tym co może mieć miejsce w Dwerniku bazując na swoich notatkach, a następnie poszli spać.
Około północy Andrzeja obudziło dziwne pukanie w okno. Mężczyzna obudził się, rozejrzał po pokoju nasłuchując czy usłyszy ponownie ten dźwięk, ale tak się nie stało. Historyk stwierdził więc, że coś mu się zdawało i zamknął oczy, po czym znowu usłyszał pukanie. Otworzył ponownie oczy i zapalił latarkę w telefonie, ale nikogo nie było przy oknie. Po chwili Andrzej usłyszał rytmiczny dźwięk pukania do okna.
– Kurwa. – Zaklął mężczyzna i wyskoczył z łóżka zabierając ze stolika nocnego stalową solniczkę.
Andrzej dużym susem dotarł do drzwi oddzielających jego pokój od pokoju Tymoteusza, otworzył je i stanął jak wryty.
Zobaczył swojego przyjaciela, który stał przed oknem, nie mogąc się ruszyć, a od zewnętrznej strony lewitował stwór, którego wygląd był obrazą dla samej matki natury.
Istota ta była wysoka i bardzo chuda, zamiast paznokci posiadał długie i mocne szpony, jej skóra była blada, ale w świetle księżyca widać było na jej ciele zielone plamy. Nie posiadała ona włosów, nos zdawał się być jakby rozpadający, zamiast zębów miała ostre kły, które uniemożliwiały istocie zamknięcie ust, przez co wyglądała jakby cały czas się upiornie uśmiechała. W pokoju, w którym znajdowali się mężczyźni, Andrzej czuł śmierdzący duszny odór.
– Wpuść mnie do środka. – Powiedział spokojnie stwór, stojąc w powietrzu do Tymoteusza, który był blady jak ściana i nie potrafił ruszyć się ze strachu.
– Tymek ani się waż go wpuszczać! – Ostrzegł swojego przyjaciela Andrzej. Po czy dodał-Wampir potrzebuje zgody, żeby wejść, inaczej tutaj nie wejdzie, rozumiesz? Nic mu nie mów.
Na te słowa wampir zasyczał i popatrzył się swoimi białymi mętnymi oczami w stronę historyka.
– Radzę wypieprzać, bo inaczej będziesz liczył sobie te ziarenka soli do rana! – Zagroził stworowi Andrzej, prostując rękę w kierunku wampira i pokazując mu solniczkę.
Wampir ponownie zasyczał i z otwartymi ustami wpatrywał się w historyka, jakby rozważając co ma zrobić. Po czym zamknął nagle usta, wydając przy tym dźwięk, jakby się dławił i zaczął szybko opadać w dół.
Andrzej podbiegł do okna, ale stwór zniknął. Mężczyzna podleciał do swojego przyjaciela, który był cały blady.
– Tymek, Tymek odezwij się wszystko dobrze? – Dopytywał swojego przyjaciela historyk, jednocześnie oglądając go czy nie ma żadnych ran ani ukąszeń.
– Co to kurwa było? – Zapytał blady jak ściana Tymoteusz z wyraźnym przerażeniem.
– Wampir. – Odpowiedział krótko Andrzej. Ciesząc się, że jego przyjaciel wyszedł z szoku i zaczął mówić.
– Kurwa ich nie ma. – Wysapał dziennikarz, łapiąc z ledwością oddech i kierując się w stronę łóżka.
– Jak widać są. – Stwierdził historyk, podchodząc ponownie do okna, żeby upewnić się, że stworzenie odleciało.
– Ale kurwa jak? – Zapytał Tymoteusz, siadając na swoim łóżku.
– Nie wiem, może ugryzł go inny wampir. – Odpowiedział Andrzej, odkładając solniczkę na półkę przy ścianie. Pojawienie się wampira nie specjalnie przestraszyło historyka, widział on wiele dziwnych zjawisk w swoim życiu, jednak dla jego przyjaciela ta wizyta była czymś traumatycznym.
– Ty kurwa to nie jest śmieszne, to był wampir, a ty sobie kurwa żartujesz. – Zirytował się Tymoteusz, który powoli przestawał być blady i zaczynał normalnie oddychać.
– Tymek a co mam ci powiedzieć to znaczy, że miałem racje więc dlaczego mam się nie cieszyć. To był wampir, ale spokojnie to, co je według legend odstrasza, odstraszyło i tego wampira więc spokojnie już dziś nie wróci. – Zapewnił swojego przyjaciela historyk.
– Jak kurwa dziś nie wróci? – Zapytał z przerażeniem dziennikarz.
– No normalnie stary. Odwiedził nas w hotelu, więc to znaczy, że nas obserwuje i wie, że badamy tutaj sprawę, więc pewnie chce nas zabić, zanim my zabijemy jego. – Wyjaśnił Andrzej, wyglądając zza okno i dostrzegając, że tej nocy nie było mgły.
– Co kurwa?
– No a co żeś myślał, że jak odkryjemy zwłoki wampira, to je tam zostawimy oczywiście, że byśmy go zabili i koniec historii. Do tej nocy byłem pewien, że coś tam może być, nie myślałem, że to wampir a teraz jestem pewien i to dobrze, bo wiemy, jak z nim walczyć.
– Andrzej kurwa jak nigdzie już nie idę, jutro stad spierdalamy.
– Tymek skończyć mi już kurować i posłuchaj. Wampir już wie, że badamy sprawę morderstw, obserwuje nas i chce nas zabić. Myślisz, że tak nam odpuści? Był już u nas teraz w nocy, więc go interesujemy i nawet jeśli stąd wyjedziemy, to nas dopadnie więc albo my stary, albo on musimy iść jutro w te góry dotrzeć do ruin i go w nich zabić.
– Andrzej ja tutaj przyjechałem zebrać informacje do artykułu, a nie polować na wampiry, w które jeszcze kilka minut temu nie wierzyłem. – Odparł z przerażeniem Tymoteusz.
– Przykro mi, ale teraz musimy z nim walczyć. – Stwierdził zasmucony historyk, siadając na łóżku obok swojego przyjaciela.
– Naprawdę myślisz, że będzie nas ścigał? – Zapytał Tymoteusz, odwracając się do swojego przyjaciela.
– Naprawdę. – Odpowiedział Andrzej.
– Wiesz, jak go zabić?
– Wiem.
– Kurwa. Wierzę, że wiesz, jak go zabić i jak nas ochronić przed nim, ale to wciąż cholernie ryzykowne. – Odpowiedział dziennikarz, który powoli zaczynał rozumieć, że właśnie muszą stawić czoła wampirowi.
– Nie ma innego wyjścia. Według legend kiedyś wampiry zabijali Baczowie, ale słuch po nich zaginął w dwudziestoleciu międzywojennym i nie mogłem znaleźć informacji o nich po tym
okresie. Więc oni nie zabiją wampira, a ten stwór będzie polował na nas a potem zabije całą miejscowość i będzie zabijał dalej. Teraz tylko my stary możemy go zabić.
– No dobra. – Westchnął ciężko Tymoteusz, wiedząc, że jego przyjaciel ma rację i dodał. – To chodźmy go zabić.
***
Przez resztę nocy historyk i dziennikarz nie zmrużyli oczu. Chociaż Andrzej zapewniał Tymoteusza, że stwór już raczej nie powróci, to on sam również czuwał wraz ze swoim przyjacielem. Historyk wytłumaczył Tymoteuszowi szczegółowo to, czym są wampiry poopowiadał mu o legendach związanych z tymi stworzeniami i o tym, że według niego jest ich więcej przedstawiając swojemu przyjacielowi liczne relacje świadków oraz wydarzenia z historii. Tak minęła noc Andrzejowi i Tymoteuszowi kiedy nastał ranek niewyspani mężczyźni wyszli z hotelu około siódmej rano. Mieli ze sobą plecaki z potrzebnym sprzętem, dzięki któremu mogli nocować w górach. Gęsta mgła ponownie okryła Dwernik co niewątpliwie nie poprawiało nastroju Andrzeja i Tymoteusza.
– Dobra to tak musimy iść prosto tą drogą, potem skręcamy w prawo i dojdziemy do wejścia na szlak. – Powiedział Andrzej, trzymając w ręce mapę i patrząc na okolice.
– No dobra to chodźmy mam tylko nadzieję, że nie zgubimy się w tej cholernej mgle. – Wyraził swoją obawę dziennikarz i dodał. – Dzwoniłeś do Kingi?
– Tak powiedziałem jej, że idziemy w góry i że dwa dni może nie być z nami kontaktu. – Odpowiedział Andrzej.
– I co ci na to powiedziała? Zapytał historyka Tymoteusz, który powoli dochodził do siebie po wydarzeniach związanych z nocnym pojawieniem się wampira w jego pokoju.
– Nic jest wyrozumiała powiedziała tylko, że mamy na siebie uważać. Wiadomo, że nie powiedziałem jej o wampirze, tylko że śledztwo się jeszcze przeciągnie i idziemy w góry zbadać ruiny, bo w pobliżu zamordowano dziewczynę. A Ty dzwoniłeś do swojej? – Odpowiedział Andrzej, który tęsknił za swoją dziewczyną.
– Tak i powiedziałem jej to samo, żeby się nie martwiła.
Droga do wejścia na szlak trwała około czterdziestu minut. Idąc przez las, co jakiś czas mężczyźni natrafiali na ślady łap wilków, które ich niepokoiły, ale wiedzieli, że nie mogą przerwać swojej wyprawy. Kiedy dotarli na miejsce Andrzej ponownie wyjął mapę.
– Okej to teraz idziemy prosto tym szlakiem cały czas się go trzymamy i za jutro powinniśmy być w ruinach, ale musimy dotrzeć tutaj do piętnastej. – Stwierdził historyk kiedy dotarli do wejścia na szlak, który było niewielkie wzniesienie prowadząc w głąb lasu.
– Myślisz, że zaatakuje kiedy tylko się ściemni.
– Nie jak się ściemni tylko jak będzie północ. Ale musimy rozbić namioty przed ściemnieniem się bo dobrze by było mieć rozpalone ognisko żeby odstraszyć wilki i inne zwierzęta.
– Ale dlaczego atakuje, jak jest północ? – Zapytał Tymoteusz, który wiedział już dużo o wampirach po nocnej rozmowie ze swoim przyjacielem, ale podczas rozmowy Andrzej nie wyjaśnił mu wszystkiego, gdyż nastał już świt i trzeba było wyruszyć.
– Bo według legend wtedy moc wampirów była najsilniejsza, gdyż była to godzina kiedy przenikały się światy. – Odpowiedział swojemu przyjacielowi historyk, a następnie mężczyźni weszli do gęstego mglistego lasu, który otaczał szlak.
Szlak po którym szli był dobrze ubity i szło się po nim dosyć prosto jednak otaczający go gęsty las napawał Andrzeja i Tymoteusza lękiem.
Historyk i dziennikarz szli po szlaku obok siebie nie rozmawiając ze sobą, chcąc aby ich obecność w lesie pozostała jak najdłużej ukryta przed złem, które się w nim czai.
– Strasznie tu jak diabli. – Powiedział Tymoteusz zatrzymując się aby napić się z butelki. – Zdążymy do tej piętnastej?
– Mamy dobre tempo więc nie ma co się martwić. – Pocieszył swojego przyjaciela Andrzej, na co Tymoteusz zareagował uśmiechem i oboje ruszyli w dalszą drogę.
Około piętnastej mężczyźni dotarli na polane, na której mieli rozbić namioty.
– To tu, tutaj dzisiaj rozbijamy namioty. – Powiedział Andrzej do swojego przyjaciela, kiedy obydwaj skręcili z głównego szlaku w lewo i ich oczom ukazała się polana.
– Okej to, co to ja rozbijam, a ty tutaj wszystko przygotowujesz? – Zaproponował Tymoteusz.
– Tak, tak myślę będzie najlepiej wiesz, wyciągnę wszystko, przygotuje miejsce pod ognisko, rozpalę je i potem zabezpieczę nasz obóz.
– Super. – Odpowiedział krótko Tymoteusz, który zrzucił z ramion plecak i zaczął rozbijać najpierw swój namiot, a następnie rozbił namiot Andrzeja. Historyk w tym czasie poszukał kamieni i gałęzi i zaczął rozpalać ognisko. Kiedy namioty były już gotowe i ognisko było już rozpalone, Andrzej zaczął kłaść ostre zioła wokół namiotów. Kiedy skończył usiadł na pniu przy ognisku.
– Ty, bo w sumie cię nie zapytałem, o co chodziło z tą solą kiedy ten wampir u nas był? – Zapytał Tymoteusz, siadając obok swojego przyjaciela.
– Według legend wampiry muszą policzyć ziarenka soli lub maku kiedy się je przed nimi rozsypie, tak jakby były zmuszone to zrobić, nawet jeśli miałyby to robić w pełnym słońcu.
– Aaa… sprytnie.
– Dziękuję. – Odparł Andrzej i dodał. – Wokół namiotów położyłem ostre zioła według legend wampiry się ich boją, więc powinniśmy być bezpieczni. Tutaj masz mak, jakby coś wystarczy rzucić obok wampira i też będzie musiał liczyć. Aaa no i tutaj masz krzyż na szyję.
– Okej a serio myślisz, że krzyż zadziała. A co jeśli wampir jest żydem? – Zapytał dziennikarz, przyglądając się krzyżykowi na łańcuszku.
– Stary nieważne czy wierzysz w Boga, czy nie. Wiesz kto uznawany jest za pierwszego wampira? – Zirytował się Andrzej.
– Nie.
– Kain. Znasz to imię?
– No z Biblii to był chyba brat Abla. – Odpowiedział Tymoteusz, dowodząc, że pamięta jeszcze lekcje religii, które miał w szkole.
– Tak ten, który go zabił i za to Bóg skazał go na wieczną tułaczkę i nadał mu piętno. Uważa się, że Kain był pierwszym wampirem. Nie znamy jego dalszych losów, ale myślę, że wiele w Biblii nie jest napisane o tym, że na przykład mógł innych zamieniać w wampiry i tak potem pojawiły się Wąpierze, a to, że Słowianie wtedy nie znali Boga, to znaleźli inne sposoby na walkę z tymi upiorami niż krzyże. Więc logiczny wniosek jest taki, że załóż go, bo według mnie on też cię ochroni, bo skoro istnieją wampiry to istnieje też Bóg, a on jest potężniejszy od nich.
– Dobra okej masz rację. – Powiedział Tymoteusz, zakładając krzyż na swoją szyję, po czym zapytał. – To, co teraz?
– Zjemy coś, wypijemy…. – Odpowiedział Andrzej, wpatrując się w rozpalające się ognisko.
– Powiesz mi, co wiesz więcej o tym wampirze? – Przerwał swojemu przyjacielowi dziennikarz.
– A skąd wiesz, że wiem coś więcej? – Zapytał historyk, odwracając się do swojego przyjaciela.
– Bo znam cię i widzę ten wyraz twarzy, który masz odkąd poszedłeś poszukać informacji cały czas myślisz nad tym i masz już jakieś wnioski.
– Ehhh… no dobra mam, ale to nic pewnego. – Westchnął Andrzej.
– Wiedziałem. – Podniecił się Tymoteusz.
– Powiem ci, jak będziemy jedli okej?
– Okej.
Andrzej wyjął z plecaków jedzenie turystyczne w puszkach i zrobił je na palącym się ognisku, następnie podał swojemu przyjacielowi wraz z butelką miejscowego piwa. Mgła w lesie była gęsta i niemal nic już nie widzieli.
– No to dawaj, kim jest ten wampir? – Zapytał Tymoteusz
– No dobra to tak jak wiesz dużo czytałem na temat miejscowych legend, zanim tu przyjechaliśmy i wiele z nich wskazywało, że na tych terenach bardzo silna była wiara w wampiry, więc zacząłem czytać co tylko mogłem na pięć dni przed naszym wyjazdem na temat wierzeń Słowian w wampiry i czy tutaj był jakiś jeden znany.
– No i czego się dowiedziałeś? – Dopytywał swojego przyjaciela dziennikarz.
– Nie przerywaj. – Odpowiedział Andrzej, karcąc Tymoteusza.
– Sorry.
– No więc tak od początku. W osiemnastym wieku właścicielem tego zamku na górze był Stanisław Wyrocki. Jego ród był znany i szanowany w Bieszczadach. Wyrocki od najmłodszych lat interesował się nauką, a z czasem zaczął interesować się magią i okultyzmem.
Miejscowi twierdzili, że w swoim zamku odnalazł lochy, w których były bluźniercze księgi, z których zaczął pobierać naukę. Z czasem zmienił się jego wygląd, posępniał na twarzy, a w jego spojrzeniu było coś niepokojącego.
Pewnej nocy Wyrocki postanowił zawrzeć pakt z diabłem, kiedy to zrobił rozpętała się straszna burza, która piorunami zniszczyła zamek i podczas niej zginęła rodzina Wyrockiego.
Po tych wydarzeniach nie widziano szlachcica przez wiele dni, aż w końcu pewnej księżycowej nocy jedna z miejscowych dziewczyn została zaatakowana przez stwora o bluźnierczym wyglądzie, który miał skrzydła. Atak przeżyła tylko dlatego, że miała na szyi krzyż, który odpędził stworzenie, a ona zdążyła uciec. Opowiedziała o tym ataku mieszkańcom wioski. Miejscowi zebrali i tłum poszedł w dzień do ruin zamku, żeby zabić wampira, gdyż wampir w dzień kiedy śpi, jest bezbronny. Moc ma jedynie w księżycowe noce. Chociaż niektóre legendy mówią o tym, że pilnują go jego strażnicy wilki, ptaki i tym podobne zwierzęta. Jednak nie udało się zabić wampira. Kiedy grupa mieszkańców udała się do ruin, pojawiła się gęsta mgła, która sprawiła, że zabłądzili i potem znajdywano ich szczątki po lesie. Mieszkańcy wioski, którzy nie poszli zabić stwora, byli przerażeni a wampir zaatakował ich z całą wściekłością. W dzień kiedy gęsta mgła otulała wioskę watahy wilków, którym przewodził wielki czarny wilk, przemierzały lasy i atakowały ludzi zabijając co noc wielu mieszkańców, a w księżycowe noce na niebie latał stwór o bluźnierczym wyglądzie, który wysysał krew. W dzień znajdowano zwłoki całkowicie wysuszone. Postanowiono więc poprosić o pomoc króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Król przysłał swoich myśliwych, żeby zabili bestie. Cały dniami strzelano do wilków. Jednak ich przywódcy nie udało się zabić. Myśliwi w nocy również polowali na wampira, ale co noc zabijał on kilku. Licząc na to, że doświadczeni myśliwi poradzą sobie w lesie powiedziano, im żeby udali się do ruin i zabili wampira w dzień kiedy śpi i jest bezbronny. Jednak nie udało się im. Nigdy nie wrócili. Wezwano więc Baczów, którzy udali się do ruin i pokonali zło.
– Pokonali? To jak ten wampir wrócił? – Zdziwił się dziennikarz.
– Nie wiem, to jest zagadka. Ale pewne jest, że wrócił, a nie ma już Baczów, którzy mogliby go zabić.
– Czyli tylko my możemy go zabić. – Westchnął ciężko Tymoteusz, wpatrując się w ognisko.
– Ano tylko my. – Odpowiedział Andrzej.
– To skąd wiesz, że to ten sam wampir, którego zabili Baczowie?
– Bo nie było tu innego, czytałem: dużo legend o wampirach na tych terenach, o historii tych terenów i nigdzie nie jest wspomniane, że pojawił się inny wampir. Dodatkowo opis wampira z tamtych czasów, który czytałem, zgadza się z tym, który nas odwiedził. Więc jakimś cudem przeżył. Dopóki barman nie powiedział mi o ruinach, nie byłem przekonany myślałem, że po prostu może to jakieś dzikie zwierze tutaj zabija, ale potem ty powiedziałeś mi co ten dziwny facet ci powiedział no i to stworzenie odwiedziło nas w hotelu, to już wiedziałem, że to wampir i, że z nim będziemy musieli walczyć.
– Kurde miałem nosa, żeby cię zabrać ze sobą. – Stwierdził Tymoteusz.
– No. Mam nadzieję, że sobie z nim poradzimy. Musimy go zaatakować w dzień, wtedy wampir jest bezbronny nie może nic zrobić.
– I jak chcesz go zabić? – Zapytał dziennikarz.
– Spalić, odrąbać łeb, albo wystawić na promienie słoneczne. – Odpowiedział Andrzej.
– To powinniśmy go zabić bez problemu.
– Nie do końca według legend wampira za dnia strzegą strażnicy wiesz wilki, ptaki i takie tam. I to z nimi możemy mieć problem. One są mu posłuszne i go strzegą.
– Cholera to jaki masz plan? – Zapytał Tymoteusz, licząc na swojego przyjaciela.
– Podejdziemy cicho do ruin bardzo ostrożnie i jakoś ominiemy strażników i wtedy jak najszybciej musimy spalić wampira. Mamy benzynę, zapalniczki zapałki też. – Wyjaśnił historyk.
– Kurde tylko ci strażnicy mnie martwią. – Westchnął Tymoteusz.
– Damy radę. – Pocieszył swojego przyjaciela Andrzej.
– Wierzę ci, ale wciąż nie powiem, że się nie boję. – Odpowiedział ze smutkiem dziennikarz.
– Ja też się boję, ale co możemy zrobić albo my, albo on.
– No albo my albo on. – Westchnął Tymoteusz, zamyślił się na chwilę i dodał. – No nic dobra to co mówisz, że można iść spać bo jesteśmy zabezpieczeni.
– Tak możesz iść spać.
– No dobra to dobranoc. – Odpowiedział Tymoteusz, wstając z pnia i idąc do swojego namiotu. Mężczyzna zapalił latarkę w telefonie chcąc oświetlić sobie drogę do namiotu we mgle, ale zaraz ją zgasił, gdyż mgła była tak gęsta, że lepiej mu się poruszało bez latarki.
– Dobranoc. – Odpowiedział Andrzej, wpatrując się w ognisko.
***
Nocą mgła stała się tak gęsta, że można by ją niemal kroić. Zwierzęta w lesie zamilkły jakby bały się czegoś. Martwa cisza wypełniała Bieszczady, nad którymi świecił księżyc.
W obozie Tymoteusza i Andrzeja wygasało powoli ognisko, a mężczyźni spali już w swoich namiotach. Pomimo iż czuli zagrożenie zmęczeni wędrówką i wydarzeniami ostatnich dni zasnęli głębokim snem.
Tymoteusza wybudził dziwny szum, jakby podmuch wiatru z nieba, który dmuchał na jego namiot. Mężczyzna chciał wyjść z namiotu i sprawdzić co się dzieje, jednak ufał swojemu przyjacielowi i wiedział, że zabezpieczenia Andrzeja przed wampirem ochronią go. Tymoteusz postanowił więc pozostać w namiocie i obserwować. Księżyc świecił tak mocno, że widział odbijające się od światła cienie drzew, w które się wpatrywał.
W jednej chwili obok namiotu ujrzał wysoką sylwetkę z szerokimi skrzydłami, która sfrunęła z nieba. Wraz z jej pojawieniem dziennikarz poczuł okrutny smród zgnilizny.
Kiedy czarna postać wylądowała na ziemi, schowała skrzydła i powoli zaczęła podchodzić do namiotu, niuchając w powietrzu. Tymoteusz zamarł, strach sparaliżował go do tego stopnia, że nie potrafiła wykrztusić słowa. Czarna sylwetka zbliżyła się do namiotu i wyciągnęła rękę z pazurami, jednak nagle spojrzała w dół i wydała z siebie przerażający odgłos. Piekielne stworzenie odskoczyło, a następnie rozpostarło skrzydła i odleciało.
Tymoteusz poczuł ulgę, nagle do jego namiotu wparował Andrzej.
– Żyjesz? – Zapytał historyk, który starał się opanować emocje.
– Tak. Rośliny na szczęście zadziałały. – Odpowiedział Tymoteusz, który wciąż przyzwyczajał się do tego, że zjawiska paranormalne istnieją.
– No, dzisiaj powinniśmy mieć już spokój. – Stwierdził Andrzej, wyglądając na zewnątrz i rozglądając się po polanie.
– Myśli, że wróci?
– Nie wydaje mi się. Według legend ostre zioła przerażały wampiry, więc musi to dla niego być niezbyt przyjemne doświadczenie. No i wie, że wiemy, jak z nim walczyć więc pewnie będzie kombinował jak inaczej nas zabić. Ale to nie jego powrót mnie martwi.
– A co? – Zdziwił się Tymoteusz.
– To, że wie, że tutaj jesteśmy. I na pewno domyślił się, że idziemy do ruin, więc zabicie go może już nie być takie proste nawet za dnia. – Odpowiedział ponuro historyk.
***
Noc minęła już spokojnie, stworzenie nie niepokoiło mężczyzn, którzy jednak pozostali czujni, przez co kiedy nadszedł ranek, byli dosyć niewyspani. Ten poranek był inny, słońce świeciło a mgła zniknęła jakby sama natura chciała pomóc w walce ze stworem. Co niewątpliwie podniosło na duchu wędrowców.
Andrzej zaparzył sobie i swojemu przyjacielowi poranną kawę ze swojej kawiarki oraz zrobił śniadanie kiedy Tymoteusz pakował namioty.
– To, co jemy? – Zapytał dziennikarz, podchodząc do ogniska, przy którym Andrzej nalewał sobie kawy i nakładał na talerze śniadanie.
– Tak siadaj. – Odpowiedział Andrzej, nalewając Tymoteuszowi kawy do kubka i podając mu talerz.
– To, o której będziemy w ruinach? – Zapytał z westchnięciem dziennikarz.
– Jeśli ruszymy po śniadaniu, to około dwudziestej powinniśmy już w nich być. – Odpowiedział Andrzej, biorąc łyk gorącej kawy.
– Kurczę późno – Mruknął dziennikarz.
– No niestety pomyliłem się, ale dopóki słońce nie zajdzie, wampir nie wstanie więc wciąż damy radę go zabić. – Stwierdził Andrzej, a następnie mężczyźni dokończyli śniadanie i ruszyli w milczeniu.
Droga była dosyć przyjemna dzięki porannemu światłu mogli wreszcie dostrzec piękno bieszczadzkiego lasu, które dodawało im otuchy.
Po długim marszu Andrzej się zatrzymał i wyjął mapę.
– Dobra za dziesięć minut powinniśmy być na miejscu. – Powiedział do swojego przyjaciela, patrząc na mapę, Tymoteusz skinął głową. Słońce powoli zaczynało już zachodzić. – No to chodźmy. – Westchnął Andrzej, chowając mapę do plecaka.
Mężczyźni po kilku minutach zobaczyli górę z bardzo stromym podejściem. Na jej szczycie znajdowały się ruiny a wokół nich niecodzienny krajobraz. W promieniu kilku kilometrów trawa była zniszczona a drzewa pousychane. Cały teren wokół ruin był jałowy, zniszczony.
– Co się tutaj stało? – Zapytał zdziwiony Tymoteusz, wpatrując się w przerażający krajobraz.
Andrzej uklęknął, wziął trochę gleby w rękę i polizał.
– Sól. Cała ziemia jest w soli. – Stwierdził Andrzej, wypluwając glebę na ziemię.
– Ja pierdole. – Przeklął dziennikarz.
Andrzej i Tymoteusz nagle usłyszeli dziwny szelest i odwrócili się, ich oczom ukazała się grupa mężczyzn ubranych w: czarne i białe kapelusze pasterskie o szerokich rondach oraz kamizelki, pod którymi nosili białe bawełniane koszule. Ich spodnie dopełniały wyglądu dwudziestowiecznych górskich wypasaczy owiec. Przy ich paskach znajdowały się różne ładownice, a w rękach dzierżyli pięknie żłobione ciupagi o ostrych trzonkach, na których znajdowały się ręcznie wykonane grawerunki.
– Panie Tymoteusz i pan Andrzej. Witamy. – Oznajmił z dziwnym akcentem jeden z mężczyzn o przyjaznej twarzy uśmiechając się.
Andrzej i Tymoteusz cofnęli się.
– Kim jesteście? – Zapytał zdenerwowany Andrzej.
– Baczami. – Oznajmił przywódca grupy. – Ja być się Ferdinand.– Przedstawił się mężczyzna.
– Baczami? – Zdziwił się Andrzej. – Myślałem, że zniknęliście.
– Stwory poginęły, przestali ludzie w nas wierzyć to i naszej roboty nie potrzebowano. My jednak obserwowali i kiedy nas wezwano, to my się zjawiliśmy.
– Andrzej. Zobacz to ten dziwny facet, z którym rozmawiałem ten, który dzwonił do redakcji. – Powiedział Tymoteusz do swojego przyjaciela dosyć cicho.
– Aaa tak to Hugo on was tutaj sprowadził. – Mówiąc zdanie Ferdinand odwrócił się do jednego ze swoich kompanów.
– Jak to sprowadził? – Zapytał Andrzej.
– My dowiedzieć się, że stwór, z którym walczyli przodkowie, znowu atakuja te tereny. To myśmy musieliśmy odwrócić jego uwagę, sprowadzając tutaj jednego z jego rodziny, aż skończą się pełnie i jego moc słabsza w nocy. – Wyjaśnił przywódca Baczów, który z dużym trudem składał długie zdania w języku polskim.
Na to, że jeden z mężczyzn jest członkiem rodziny bluźnierczego stwora Andrzej i Tymoteusz stanęli jak wryci.
– Kto jest członkiem rodziny tego stwora? – Zapytał, będąc ledwo w stanie ułożyć zdanie Tymoteusz.
I kiedy Ferdinand miał już mu odpowiedzieć, uprzedził go Andrzej.
– Ty. – Powiedział historyk do swojego przyjaciela.
– Jak to ja, ale jak co ty gadasz? – Ze zdziwienia Tymoteusz aż podskoczył.
– No normalnie to do ciebie potwór przychodził w nocy. No tak teraz to ma sens, być może dowiedział się, że go szukamy i chciał nas zabić, ale według legend to wampiry w nocy przychodziły nękać swoją rodzinę, aby ją zabić było to silniejsze od nich. – Wyjaśnił Andrzej.
– Dokładnie pan Andrzej ma racje. My słyszeli o pana wiedzy. Pan nie tylko uczy historia, ale też bada różne rzeczy dziwne. My wiedzieli, że pan ochroni pana Tymoteusz, ale obserwowaliśmy, jednak my pomóc nie, żeby potwór nie dowiedział się, że my tutaj być. – Odpowiedział Ferdinand.
– Ale moment co jak ja jestem członkiem rodziny co? – Zapytał niemogący wyjść z szoku Tymoteusz
– Siostra Stanisława Wyrockiego miała dziecko i zanim jej brat przemienił się w wampira, zdążyła uciec z Bieszczad będąc w ciąży, o której nikomu nie powiedziała. Rodzina stwora zginęła podczas szatańskiej burzy kiedy sam diabeł pomógł mu się przemienić w stworzenie, którym jest dzisiaj. Jednak z racji tego, że jego siostra ukryła się przed nim, gdyż znała pradawną magię, to stwór nie mógł jej szukać, dopóki ona albo jej potomkowie nie zjawią się na swojej ziemi. – Wyjaśnił przywódca Baczów mówiąc powoli jakby analizując każdy wyraz, żeby jak najlepiej i bez błędów opowiedzieć historię.
– Jasna cholera. – Westchnął Tymoteusz.
– No dobra on jest potomkiem Wyrockiego, ale czemu wasi przodkowie go nie zabili?
– Bo kiedy poszli go zabić mgła i wilki prowadzona przez strażnika wampira, czarnego wilka nie pozwoliły dojść w dzień do ruin. Przybyli wieczorem przed zmrokiem wampir obudził się i on zabić wielu, ale przodkowie wysypali przed nim sól. Stwór liczyć ziarna musi, a oni zdążyli uciec. Oni wiedzieć, że nie da rady więc oni rozsypać sól wokół zamku, żeby wampir w noce księżyca liczył. – Wyjaśnił Ferdinand.
– Ale to powinien zginąć, bo według legend wampir nie może przestać liczyć ziaren soli. – Powiedział Andrzej.
– Ten wampir inny jest Pan Andrzej. On nosi znamię Kaina i chyba móc przestać liczyć ziarna przed ranem. – Wyjaśnił przywódca Baczów.
– Okej to jaki jest plan? – Zapytał Andrzej.
– My idziemy zabić stwora, wy stąd pójść. – Powiedział Ferdinand.
– Nie, idziemy z wami. – Odpowiedział pewnie Tymoteusz z wściekłością i odrazą. Mężczyzna po tym jak dowiedział się, że jest z tego samego rodu co wampir zamilkł a teraz był wściekły z tego powodu i chciał zabić potwora.
– To nasza robota nie wasza panie Tymoteusz. Wy już swoje robić, dzięki wam stwór nie zabić mieszkańców. – Stwierdził Ferdinand.
– Ale to ja jestem jego cholernym potomkiem i idę z wami. – Oznajmił twardo dziennikarz.
– A on nie pójdzie sam, więc idę z wami. – Powiedział Andrzej, odwracając się do swojego przyjaciela i uśmiechając się do niego, na co dziennikarz również się uśmiechnął i skinął głową.
Przywódca Baczów widząc, że nie przekona mężczyzn zgodził się i zaczął wyjaśniać Andrzejowi i Tymoteuszowi plan.
***
W bieszczadzki lesie słońce powoli zaczynało zachodzić już za horyzont.
Piękny słoneczny dzień przeistaczał się powoli w noc.
Ruiny zamku znajdujące się na szczycie góry, pomimo iż budziły grozę, wciąż mogły fascynować swoją architekturą. Zamek zbudowany był na planie podkowy, otoczony był dwoma murami jednym wysokim, który służyć miał do obrony oraz drugim niskim, który otaczał dziedziniec z częściami mieszkalnymi, w których rezydowali najpierw twórcy tego zamku, czyli Krzyżacy, a następnie ród Wyrockich. Dziedziniec wybrukowany był kamieniami sprowadzonymi z Niemiec. Po prawej stronie od bramy znajdowała się kuchnia, w której gotowano i spożywano posiłki.
Na środku dziedzińca znajdowała się wieża ostatniej obrony. W północnej części były strome kręte schody prowadzące do komnat. Pod schodami znajdowały się spiżarnie.
Zamek w czasach swojej świetności budził podziw, jednak po opuszczeniu go przez Krzyżaków jedno miejsce wciąż budziło grozę. Były to podziemia, których wejście znajdowało się na dziedzińcu na lewo od kuchni. Stromymi schodami schodziło się do zimnych lochów, w których działy się rzeczy, o których lepiej, aby zapomniano.
Zamek bowiem zbudowany został przez zakon krzyżacki jako siedziba, z której mogli kontrolować Bieszczady. W zamku jeszcze przed bitwą pod Grunwaldem znajdowały się podziemia, w których Krzyżacy przetrzymywali więźniów. Według zapisków z tamtych czasów nocami słychać było okrutne dźwięki wydobywające się z podziemi zamku, jakby samo piekło znajdowało się pod budowlą.
Zamek należał do Huga von Deritcha.
Pan zamku sprowadził z Niemiec brata zakonnego, którego imienia bali wymawiać się mieszkańcy a z czasem wolano je zapomnieć, gdyż praktykował on czarną magię i bluźniercze okultystyczne rytuału, aby sam diabeł pomógł zakonowi w walce z niewiernymi.
To wtedy w zamku ponoć osiadło zło. Jednak po bitwie pod Grunwaldem twierdza została odebrany zakonowi Krzyżackiemu i oddany rodowi Wyrockich, którzy zaraz po przejęciu zamku we władanie wezwali księży, aby ci go poświęcili. Podziemia zostały zapieczętowane a o dawnym źle zapomniano do czasu aż Stanisław Wyrocki postanowił wejść do podziemi i ponownie sprowadzić zło na te tereny.
Pomimo iż po opuszczeniu przez Krzyżaków zamku księża poświęcili budowlę i odprawili egzorcyzmy, to czuć było w nim obecność zła nawet jeśli tylko uśpionego. Bowiem na dziedzińcu, który wybrukowany był czarnymi kamieniami, znajdowały się drewniane ludzkie figury, które zostały ręcznie wyrzeźbione jakby przez samego diabła, były one tak przerażające, że nawet za dnia budziły niepokój, patrzenie się na nie sprawiało, że czuć było obecność czegoś złego. Kiedy na początku w zamku rezydowali Krzyżacy, figur jeszcze nie było, ponoć wybudowano je na polecenie brata zakonnego, którego imienia chciano zapomnieć.
Co jakiś czas księża przybywali na zamek poświęcić figury, gdyż nie dało się ich w żaden sposób usunąć, jakby jakaś bluźniercza moc na to nie pozwalała. I nawet, pomimo iż z zamku zostały już ruiny, to owe figury wciąż stoją.
Noc powoli zapadała nad bieszczadzkim lasem, kiedy mężczyźni wchodzili przez główną bramę, dzięki której znaleźli się od razu na dziedzińcu.
– Erich i Hugo wy zostajecie na dziedzińcu i pilnujecie, żeby nic nie weszło do podziemi. Ja z panem Tymoteuszem i Andrzejem i z Lawistonem wejdziemy do siedliska wampira. Zrozumieliście? – Zapytał swoich podwładnych Ferdinand w swoim ojczystym języku.
Mężczyźni skinęli głowami i z ciupagami w rękach zaczęli uważnie obserwować dziedziniec.
Ferdinand wraz ze swoim brodatym podwładnym ruszyli stromymi schodami. Lawinston trzymał w jednej ręce swoją ciupagę a w drugiej pochodnię.
Obok niego szedł przywódca Baczów również uzbrojony w ciupagę i pochodnię. Za nimi szli Andrzej i Tymoteusz. Historyk trzymał w swojej prawej ręce latarkę a w lewej metalowe pudełko z benzyną. Tymoteusz szedł obok niego, również trzymając w ręce latarkę.
Mężczyźni zeszli do podziemi gdzie od razu po prawej stronie znajdowało się bluźniercze pomieszczenie. Mała komnata, na środku której znajdował się wysoki betonowy słup, na którym umieszczona była gruba stara księga mężczyźni podeszli do niej, jednak zapis był w języku, którego nie znali.
– Pism diabła. – Powiedział Lawinsto.
Przy każdej ścianie znajdowały się łańcuchy, do których zakuwano więźniów. Jedynie zimne mury zamku znały historię strasznych czynów, które odbywały się w tej komnacie. Mężczyźni ruszyli dalej, wychodząc z komnaty usłyszeli nienaturalny szelest odwrócili się, ale w komnacie nikogo nie było.
– Duchy zamku. – Powiedział cicho Ferdinand.
Grupa weszła do drugiej sali, która znajdowało się po lewej stronie od schodów. Pomieszczenie było znacznie większe od poprzedniej komnaty. Znajdowały się w nim półki z książkami oraz uzbrojenie wiszące na ścianach. Na środku lewej ściany znajdował się kamienny wąski korytarz. Mężczyźni ostrożnie zaglądnęli do niego.
– To tutaj. Powiedział Ferdinand wpatrując się wraz ze swoimi towarzyszami w umiejscowioną na kamiennym stole trumnę.
– A gdzie strażnik? – Zapytał Tymoteusz.
– Nie wiem. Ale jest na pewno, być może zjawi się tutaj, jak tylko wezwie go jego władca. Dlatego zróbmy to po cichu i szybko. – Powiedział Andrzej wpatrując się w trumnę.
– Pan Andrzej ma rację, zaraz będzie noc. – Odpowiedział przywódca Baczów.
Andrzej z Tymoteuszem stanęli po prawej stronie trumny, Ferdinand stanął na jej początku a jego podwładny na końcu.
– Gotowi? – Zapytał Ferdinand.
Mężczyźni skinęli głowami i przywódca Baczów wraz z Lawinstonem otworzyli trumnę, w której leżała bluźniercza istota. Andrzej od razu polał ją benzyną. Zanim jednak zdążył zapalić zapalniczkę, usłyszał przeraźliwe wycie wilka, z którym już walkę toczyli Baczowie pilnujący przejścia do podziemi. Wszyscy mężczyźni przez chwilę nasłuchiwali odgłosów walki i wtedy stwór otworzył oczy i wydał z siebie przeraźliwy pisk, który słychać było w całych otulonych w ciemnościach ruinach.
Historyk próbował wykrzesać ogień z zapalniczki, jednak wampir chwycił mu rękę i ścisnął tak mocno, że mężczyzna upuścił zapalniczkę. Tymoteusz sięgnął po mak, który znajdował się w jego kieszeni, ale wampir uderzył nim o ścianę. Stwór jednym susem wydostał się z trumny i stanął na środku komnaty w całej swojej diabelskiej okazałości. Mężczyźni wybiegli z korytarza i stanęli naprzeciw bluźnierczej istoty.
– Nie możecie mnie zabić. Nawet bez światła księżyca moje moce tutaj są potężne, bowiem wspiera mnie sam władca piekła. – Przemówił pustym głosem wampir, odsłaniając przed mężczyznami wypalone na jego lewej piersi znamię Kaina.
– Twój pan to sługa Boga więc i ty uklękniesz przed Bogiem. – Powiedział Ferdinand stojąc przed grupą naprzeciwko wampira i prostując rękę z krzyżem przed istotą. Stworzenie wydało z siebie przeraźliwy dźwięk, a następnie z wielkim wysiłkiem doskoczyło do przywódcy Baczów i ścisnęło jego rękę, w której mężczyzna trzymał krzyż. Na twarzy wampira pojawił się grymas bólu, a z jego ręki zaczął iść dym jednak stwór przy pomocy swojej drugiej ręki, odciął głowę Ferdinanda. Andrzej, Tymoteusz i Lawinston stali w przerażeniu przed wampirem, z którego szponów ściekała gorąca jeszcze krew.
– Głupcy mój pan dał mi we władanie tę siedzibę. Jestem namiestnikiem władcy ciemności to z tego miejsca, gdzie składano ku jego czci ofiary, czerpię siłę, nie zdołacie mnie zabić. A teraz gińcie.– Powiedział pustym głosem wampir, śmiejąc się upiornie.
Tymoteusz wyciągnął z kieszeni mak i rzucił w stronę wampira.
– W tym miejscu dawne klątwy nie mają mocy. – Powiedziało stworzenie, patrząc na ziarna maku leżące przed nim na podłodze, na których stanęło i podniosło ręce. W jednej chwili do komnaty zaczęła wlewać się gęsta mgła.
Lawinston ruszył na wampira, jednak ten jednym cięciem swoich szponów rozpłatał mu gardło. Bacza padł na kamienną podłogę, która była cała w jego krwi.
– Teraz zginiecie. – Powiedział wampir, a ze schodów słychać było odgłosy biegnącego wilka.
Mgła wypełniła komnatę, mężczyźni nie widzieli się nawzajem, pomimo że stali obok siebie w odległości dwóch metrów. W pomieszczeniu nastała głucha cisza, którą przerwało ujadanie wielkiego czarnego wilka. Bestia zaatakowała Andrzeja, powaliła go na ziemię, jednak mężczyzna zdążył chwycić ciupagę Lawinstona i blokując zęby wilka, próbował przetrwać jego atak. Tymoteusz słyszał jedynie piekielne ujadanie wilka i chciał pomóc swojemu przyjacielowi, jednak stwór chwycił go za gardło i przyparł do ściany.
– Głupcy. Tutaj kończy się wasza historia. – Powiedział wampir, zbliżając swoje kły do szyi dziennikarza, aby wyssać z niego krew i ściskając mu coraz mocniej gardło tak, że dziennikarz czuł, że zaraz się udusi.
Tymoteusz czuł ohydny smród łączący się jeszcze z benzyną, którą polał potwora Andrzej. Dziennikarz, będąc przypartym do ściany próbował szukać rękami czegoś, czym mógłby ugodzić wampira jednak pomimo iż na ścianie wisiało wiele broni, w miejscu, w którym trzymał go wampir, nie mógł żadnej znaleźć macając rękami po omacku.
Kiedy jednak kły wampira były już przy jego szyi stwór na chwilę zawahał się, widząc krzyż na szyi Tymoteusza i wtedy dziennikarz dosięgnął rękojeści pistoletu, kciukiem wyczuł kurek znajdujący się z boku pistoletu i doznał olśnienia.
Odciągnął kurek do tyłu i przyłożył bok pistoletu do tułowia wampira, po czym nacisnął spust. Pistolet nie wystrzelił, gdyż do prochu dostała się wilgoć, ale kurek, na którym znajdowało się krzesiwo, zdołał zainicjować iskrę, która podpaliła stworzenie.
W jednej sekundzie wampir stanął w ogniu wyjąć bluźnierczo i puszczając dziennikarza. Tymoteusz odskoczył szybko od stworzenia, które nie mogło się ruszyć, wydawało jedynie bluźniercze dźwięki płonąc. Dziennikarz miał wrażenie, że ogień staje się raz fioletowy, raz niebieski, a raz zielony. Stwór spłonął w kilka sekund i w momencie kiedy pozostał po nim jedynie spalony szkielet, mgła rozpłynęła się, a na podłodze leżał Andrzej.
– Gdzie wilk? – Zapytał, dysząc dziennikarz.
– Zniknął, a gdzie wampir? – Zapytał Andrzej.
– Spalony. – Wskazał na szkielet Tymoteusz.
– No tak to wiele wyjaśnia. – Odpowiedział Andrzej, wstając z podłogi i uśmiechając się, popatrzył na swojego przyjaciela, po czym obydwoje zaczęli się śmiać.
– Jak go podpaliłeś? Zapytał historyk, pochodząc do dziennikarza.
– Krzesiwo z pistoletu skałkowego zainicjowało iskrę. Przyłożyłem pistolet obok tułowia wampira i nacisnąłem spust.
– Sprytne. – Pochwalił swojego przyjaciel Andrzej.
– Dzięki, Dobrze jest znać się na broni. – Odpowiedział Tymoteusz, wstając z podłogi.
– Fakt.
– Szkoda tylko, że Baczowie nie przeżyli. – Powiedział ze smutkiem dziennikarz, patrząc na Ferdinanda i Lawinstona.
– Dobrze walczyli, ale ten stwór miał pakt z samym diabłem to i tak cud, że my przeżyliśmy.
– A co z Hugo i Erichem myślisz, że przeżyli? – Zapytał Tymoteusz.
– Raczej nie wilk się przedarł, więc pewnie ich pozabijał, ale powstrzymywali go bardzo długo. – Odpowiedział ze smutkiem Andrzej.
Światło księżyca na gwiaździstym niebie oświetlało ruiny, kiedy mężczyźni wyszli z podziemi i ujrzeli rozszarpane zwłoki Baczów tuż przy wejściu, którego mieli strzec. Andrzej i Tymoteusz popatrzyli na nie ze smutkiem. Rozglądnęli się po dziedzińcu, a następnie będąc całymi obolałymi i zmęczonymi usiedli na kamiennej ławce, znajdującej się tuż przy bramie opierając się plecami o mury zamku.
– To, co o czym będzie ten artykuł? – Zapytał Andrzej, wpatrując się w gwiazdy, które znajdowały się na niebie.
– O miejscowych legendach. – Odpowiedział dziennikarza.
– Nie o zabójstwie niewinnej dziewczyny przez wampira w środku lasu? – Zapytał ze zdziwieniem Andrzej.
– Nie. Za dużo krwi tutaj ostatnio rozlano, ta miejscowość ma już dosyć historii o zabójstwach. Warto im przypomnieć legendy z dawnych czasów, kiedy przed upiorami nie trzeba było się chować, a można było je zabić.
Super, super przeczytam wieczorem. Ostatnio czytałem "Ruiny " Smitha. Przypadek ? ;) Ale debiut od razu taki długi, nieźle.
Życzę miłej lektury. Mam nadzieję, że się spodoba :)
Daniel, Długa droga przed Tobą, ale jesteś debiutantem i to naturalne. Popełniłeś wiele błędów wszelkiego rodzaju. Pewnie znajdzie się ktoś kto wskaże przynajmniej najważniejsze, są tu takie dobre dusze. Jeżeli lubisz pisać to pisz, ale zacznij od krótkich form i dużo czytaj. Każdy kiedyś zaczynał. Pozdrawiam, BS
Hej!
Danielu, tak jak napisał Ci Bruno, jeszcze długa droga przed Tobą, ale ważne, żeby mieć chęci do nauki i uczyć się, nie zniechęcać, a uwagi brać sobie do serca i dać się prowadzić. Sam trafiłem tutaj kilka lat temu i pisałem słabo, ale kilka dobrych duszyczek bezlitośnie wytknęło mi, co robię źle, dzięki czemu mogłem zacząć naukę pisania. Dziś jest o wiele lepiej, ale uczę się nadal, staram się pisać lepiej i sprawia mi to przyjemność (choć czasem nie ;)).
Postaram się wskazać Ci na przykładzie pierwszego akapitu Twojego tekstu, co jest do poprawy i nad czym musisz popracować. To lecimy:
Bieszczady (+ -) pasmo górskie w Polsce, które podczas drugiej wojny światowej nasiąkło niewyobrażalną wręcz ilością krwi. Ogromne gęste lasy skrywają
w tych górachwiele tajemnic, a mieszkańcy tych terenów nawet dzisiaj wierzą w duchy i wampiry(+,) grasujące po okolicznych lasach.
Po nazwie “Bieszczady” od razu powinieneś dać “-“, żeby zdanie było czytelne. Pogrubione i podkreślone masz dwa przymiotniki – czasem można, czasem lepiej odpuścić, żeby teskt był bardziej czytelny. Przekreśliłem słowa, które nie są Ci tam potrzebne – bo przecież wiemy, my czytelnicy, że to o bieszczadzkie lasy chodzi, więc dookreślenie niepotrzebne. Potem brak przecinka, a na koniec niby jest dobrze, ale powtarzasz słowo “las”. Musisz unikać powtórzeń, a jeśli dane słowo będzie Ci potrzebne, poszukaj zamiennika, synonimu, lub przebuduj całe zdanie.
Bieszczady od wieków były siedliskiem wszelkiej maści mrocznych legend, które kładły cień na cały łańcuch Karpat. Miejscowi od wieków wiedzieli, że noc to czas, w którym budzi się zło z dawnych czasów i przechadza się po świecie żywych.
Nie jestem pewien, czy można mówić o siedlisku w kontekście “legend”, które to niby zasiedlają jakieś miejsce. Zmieniłbym na prostsze “od wieków pełne były mrocznych legend”. Potem znów powtórzenie.
Noc była jasna, blask księżyca oświetlał lasy
Bieszczadówtak mocno, że można było się po nich poruszać bezżadnejlatarki. Flora i fauna lasu całą dobę bacznie obserwowała co się w nim dzieje. Jednak tej nocy natura zdecydowała się milczeć, cały las zamarł, zwierzęta ukryły się, jakby bały się kogoś lub czegoś; pierwotnego drapieżnika, który był w tym rejonie, zanim jeszcze osiedlili się tutaj pierwsi ludzie.
Dwa słowa śmiecie do wyrzucenia, bo znów niepotrzebnie podkreślasz miejsce akcji. Niewielka siękloza, zresztą podkreślona. Pogrubiłem powtórzenia słów “noc” i “las”. To całe jedno podkreślone zdanie jest koślawe, wymaga przebudowy, tym bardziej, że fauna to może i mogła obserwować, ale flora już nie bardzo – chyba, że poszedłbyś w metafory jakieś, ale to jeszcze nie ten etap i nie widzę na naie na razie miejsca w Twojej twórczości. “Był w tym rejonie” zmienić, żeby brzmiało mniej geograficznie, jeśli wiesz o co mi chodzi :)
Głucha cisza wypełniała
bieszczadzkilas do momentu aż na głównym trakcie pojawiła się młoda dziewczyna, która patrząc nerwowo i z przerażeniem co chwilę za siebie i w niebo biegła z całych sił głównym traktem.
Argh! Olej już to dookreślanie miejsca akcji, wiemy gdzie się to dzieje. Podkreśliłem Ci fragmenty, w których znów przeginasz z przymiotnikami i/lub ze spójnikami. Całe to zdanie jest IMHO do przebudowania.
Czuła, że jej serce zaraz wyskoczy z piersi, ale wiedziała, że nie może się zatrzymać. Nie może, bo inaczej „O Boże jeśli to mnie dogoni to…, spokojnie dasz radę, tylko się nie zatrzymuj już, jesteś blisko zaraz będziesz bezpieczna”. – Toczyła ze sobą rozmowę
biegnąc.
Tu mi mówisz co ona czuje, ale nie pokazujesz tego. Ten wewnętrzy monolog pozbawiony jest emocji, więc wypada mało wiarygodnie.
– Idę po ciebie nie uciekniesz, wiesz dobrze o tym. – Mówił do dziewczyny powolny głosem sycząc.
– Dam radę! – Wykrzyczała dziewczyna, biegnąc jeszcze szybciej.
Dialog jest karykaturalnie wręcz drewniany – ona ucieka, coś ją goni, chce dopaść, a ona odpowiada, zamiast skupić się na oddechu i biegu.
Dziewczyna rozglądała się co chwilę na boki i w jednej chwili zdawało się jej, że widziała parę oczu, które wpatrywały się w nią. Parę hipnotyzujących oczu, które przypominały ludzie oczy, jednak w ich spojrzeniu zdawała się tkwić jakaś pierwotna dzikość. Jedno spojrzenie na nie zmroził Antoninę, jednak nie zatrzymała się i biegła dalej.
Oczy i spojrzenie powtórzone po wielokroć. W dodatku co drugie zdanie podkreslasz, że dziewczyna biegnie – po co?
Zacznij od krótszych form, Danielu, bo to, co napisałeś nie jest dobre i trzeba się naprawdę przez tekst przebijać z maczetą. Czytaj dużo, a na pewno załapiesz o co kaman :) Spróbuj przeczytać kilka stron czegoś, co lubisz, a potem napisz od razu jakąś krótką scenkę w tym klimacie, po czym porównaj to, co napisałeś, z tym, co przeczytałeś – ufam, że dostrzerzesz wówczas, gdzie musisz się podciągnąć.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Danielu, nie zrażaj się pierwszymi niepowodzeniami. Myślę, że stanowcza większość z nas, kiedy postanowiła zacząć działać na tej stronie, niewiele wiedziała o pisaniu. Albo, jeśli wiedziała, to dopiero tutaj naprawdę się rozwinęła.
W opowiadaniu, które zaprezentowałeś, jest dużo błędów – a to jakaś literówka, a to szyk zdania siada, a to następuje niedobór przecinków.
Znajdziesz tu wiele poradników, które pomogą Ci być lepszym pisarzem. Możesz też skorzystać z betalisty – sama nigdy tego nie próbowałam, ale jednak wielu ludzi poleca, pewnie niebezpodstawnie.
Ten poradnik jest imo świetny: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Betalista to jedno z najlepszych rozwiązań, które możesz znaleźć na stronie. Dla początkujących jest to nieocenione źródło wiedzy, którą przekażą Ci zaproszone osoby betujace. Sam wiele razy korzystałem na początku mojej drogi tutaj, wiele się nauczyłem, a teraz już prawie nie korzystam, a jeśli się zdarzy, to raczej dla wybadania reakcji na fabułę, a nie z powodu technikaliów. Szczerze polecam, wiele się dzięki niej można nauczyć. Pozdrawiam serdecznie Q
Known some call is air am
Cześć, Danielooo!
Przeczytałem 30 tys. znaków i na tym koniec. Najbardziej zniechęciły mnie powtórzenia. Słowa pochodne od „lokalnie” na długości 26 tys. znaków występują osiemnaście razy; pochodne od „ponury” dwanaście razy; a słowo na „k” na długości 9 tys. znaków pada, aż jedenaście razy i ja również przy tym padłem.
– Tak zgadza się, bo wampir to też upiór. Widzisz według wierzeń naszych przodków po śmierci człowiek przechodził w inny wymiar wraz ze swoją duszą. Ale jeśli było się czarnoksiężnikiem, pałało się czarną magią, albo zmarło się w nienaturalny sposób, to wtedy stawało się istotą, która błąka się w poszukiwaniu swojej duszy, czyli wampirem.
I żeby przeżyć trzeba było pić ludzką krew.
Po pierwsze za sjp:
pałać
1. «świecić jasno, roztaczać blask, ciepło»
2. «być rozgrzanym, rozpalonym»
3. «doznawać bardzo silnych uczuć»
Chyba miałeś na myśli „parać się”.
Po drugie to nie są wierzenia naszych przodków, chyba że bohaterzy są tubylcami. Według mapki na Wikipedii tereny te w ostatnich wiekach zamieszkiwali Bojkowie. Aczkolwiek baczowie, o których piszesz, według mojego szybkiego przeglądu internetu, należą do kultury łemkowskiej. Nie chcę tutaj wchodzić w spory o przynależność narodową Łemków (ci mają nawet w Polsce status mniejszości etnicznej), czy Bojków, zwracam jednak uwagę, że nie sposób ich wierzeń przekładać na wierzenia prapolskie.
Po trzecie nie sądzę, aby Łemkowie wierzyli w jakiś „wymiar”. Jeśli się mylę, przepraszam, ale chcę dowód na ten „wymiar”.
– Wow nie wiedziałem, że wiara naszych przodków w różne stworzenia była tak rozbudowana.– Powiedział dziennikarz, zapisując informacje o łowcach wampirów w swoim notesie.
Pomijając już „wow”, historyk opowiedział mu o duszy, czarnoksiężniku i wampirze. Co w tym „rozbudowanego”? Gdzie tutaj „różne stworzenia”?
i w noc kupały dokonało morderstwa, zabiło całą rodzinę. Baczowie więc udali się do jego siedliska.
Dlaczego noc kupały? Aby było bardziej „słowiańsko”?
Mężczyzna bez słowa podsunął Tymoteuszowi teczkę, którą ten natychmiast otworzył. W teczce znajdował się artykuł z lokalnej gazety poświęcony odnalezieniu ciała młodej dziewczyny (…)
– Dlaczego nie wydrukowano tego artykułu? – Zapytał Tymoteusz, który od razu zauważył, że artykuł był jeszcze surowej formie przed korektą redaktora.
Piszesz, że w teczce znajduje się artykuł z gazety, po czym Tymoteusz pyta, dlaczego go nie wydrukowano. Jeśli go nie wydrukowano, to ten artykuł nie może pochodzić z gazety. Poza tym nie ma w tym artykule nic zaskakującego zarówno dla mieszkańców, którzy swoje podania znają, jak i dla czytelnika. O wszystkim już wiemy.
Według Wikipedia w miejscowości mieszkało nieco ponad sto osób więc wszyscy wszystkich znali,
Sprawdziłem. Wikipedia podaje 163 osoby na rok 2020, to nieco więcej niż „nieco ponad sto osób”, przynajmniej według mnie. A dane z lat poprzednich podają tylko większą ilość.
był tutaj: jeden sklep, bar, lokalna gospoda i pięciogwiazdkowy hotel, w którym zatrzymywali się przyjezdni chcący chodzić po Bieszczadach, które otaczały całą miejscowość.
Wikipedia wcale nie podaje takich informacji (chyba że ktoś edytował). Na szybko na mapach Googla naliczyłem siedem noclegowni.
poranne wakacyjne piwo.
Przynajmniej już nie lokalne. :)
I tym pozytywnym akcentem kończę komentarz. Pozwolę sobie wierzyć, że się starałeś, aczkolwiek nie wyszło. Doceniam to, że sięgnąłeś po miejscowe legendy, ale samo to nie wystarczy. Powodzenia w szlifowaniu umiejętności.
Pozdrawiam.
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
Hej!
Widzę, że kilka osób zwróciło Ci uwagę na błędy, ale nie poprawiłeś (bo myślnika od Outty nadal nie ma). Jeśli zamierzasz poprawiać opowiadanie – daj znać, wtedy poczytam już po naniesionych poprawkach.
Pozdrawiam,
Ananke
Witaj
Zachęcam do nanoszenia poprawek, bo wtedy istnieje szansa na lepszy odbiór kolejnych czytelników, lub w ogóle odbiór, bo wiele osób nie czyta opowiadań, którym wytknięto błędy, a pozostają one niepoprawione.
Powiedział spokojnie stwór, stojąc w powietrzu do Tymoteusza, który był blady jak ściana i nie potrafił ruszyć się ze strachu.
Taki szyk zdania wskazuje, że stwór stał w powietrzu do Tymoteusza, co pewnie nie jest prawdą.
Przeglądnij opowiadaniem pod kątem zapisu dialogu, pomoże Ci w tym ten link: https://www.fantastyka.pl/loza/14
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
No, niestety, czyta się źle, nie chcę się męczyć, więc przerwałam. Jest bardzo topornie. Dużo powtórzeń, literówki, o interpunkcji litościwie nie wspomnę. Szkoda, że nawet nie próbujesz poprawiać :/
Przynoszę radość :)