
Sezon wakacyjny w pełni. Stąd ta krótka historia z tatrzańskich wędrówek.
Sezon wakacyjny w pełni. Stąd ta krótka historia z tatrzańskich wędrówek.
Czy był ktoś z Was w Tatrach nad Czarnym Stawem Jaworowym? Nie jest tam łatwo trafić. Szlaki turystyczne omijają tę dolinę szerokim łukiem. Na Jaworowym Potoku nie ma mostów, mylne ścieżki błądzą w pierwotnym, świerkowym lesie, aby wyżej zupełnie zginąć w gąszczu kosodrzewiny, ekspansywnie zawłaszczającej każdy skrawek ziemi. Czarny Staw Jaworowy wcale nie należy do najpiękniejszych tatrzańskich jezior. Jest mały i płytki. Jego niepowtarzalny urok tkwi za to w otaczającym go skalnym amfiteatrze szczytów. Wznoszące się potarganymi liniami ostrych turni granie obejmują skrytą w ich wiecznym cieniu Śnieżną Dolinę, zawieszoną niczym majestatyczny chór wysoko ponad jeziorem. To jedno z najdzikszych miejsc w Tatrach, gdzie trudno spotkać żywego ducha.
Nad brzeg Czarnego Stawu Jaworowego dotarłem późnym wieczorem. Był najdłuższy, czerwcowy dzień roku i do zmierzchu pozostawało jeszcze kilka chwil. Mimo upalnej pogody wysoko w kotłach bieliły się śniegi, wypełniając Śnieżną Dolinę od Wielkiej Strągi aż po Złoty Cmentarzyk. Ucieszył mnie ten widok, gdyż w planach miałem wspinać się właśnie tą drogą.
W kosówce ponad stawem odszukałem skalną kolebę. Jej spód wyścielało igliwie, a ściany obmurowane zostały drobnym kamieniem. Wyglądała na solidną i przytulną gawrę, w której ktoś czasami nocował. Planowałem wstać skoro świt, dlatego szybko przyrządziłem sobie kolację i położyłem się do snu.
Ponad Lodowym Szczytem wzeszedł księżyc i zaświecił mi prosto w oczy. Nagle usłyszałem plusk wody, a chwilę potem coś przypominającego śmiech. Uniosłem głowę, nasłuchując. Znad stawu docierały wyraźne dźwięki, tak jakby ktoś się tam kąpał.
Moje myśli od razu opanowały zasłyszane niegdyś tatrzańskie legendy o skarbach ukrytych w Dolinie Jaworowej albo o duchu węgierskiego taternika, który zginął na ścianie Małej Śnieżnej Turni i do dziś można usłyszeć dźwięk wbijanych przez niego haków. Wiedziałem jednak, że to wszystko są tylko bajki.
Odwróciłem wzrok od księżyca i usiłowałem zasnąć, ale hałas był zbyt wyraźny. Kiedy do plusku dołączyły ludzkie głosy, stwierdziłem, że muszę zobaczyć, co mnie tak straszy. Opuściłem kolebę i ruszyłem w kierunku niewidocznego jeziora. Wychyliłem się spoza kosówki i stanąłem jak wryty.
W płytkich wodach stawu kąpały się dwie dziewczyny. Przykucnąłem, zdjęty nagłym lękiem, że mogę zostać zauważony. Kobiety pluskały się bowiem w wodzie zupełnie nago. Księżyc był w pełni i rzucał na staw mocne, zimne światło, niczym reflektor skierowany na scenę teatru. Widziałem je dokładnie, tę smuklejszą, o dziewczęco jeszcze niewyraźnych kształtach, podskakującą w wodzie jak dziecko i tę dojrzalszą o szerokich biodrach i dużych piersiach poruszających się bezwładnie przy każdym jej ruchu. Nie wierzyłem w żadną z baśni o rusałkach, syrenach czy topielicach. Widok dziewczyn taplających się w najbardziej odludnym z tatrzańskich jezior, w samym środku świętojańskiej nocy był jednak tak surrealistyczny, że zupełnie odebrał mi zdolność jakiejkolwiek racjonalnej reakcji.
Kucałem więc i patrzyłem jak głuptas na ich beztroskie harce i na fosforyzujące w świetle księżyca kobiece wdzięki. Patrzyłem, dopóki nie wyszły z wody, ubrały się i zniknęły za wielkim głazem, sterczącym nad brzegiem jeziora. Przypomniałem sobie nagle, że tam również znajdowała się skalna koleba, ale wydawała mi się w środku wilgotna i wybrałem inną. Dziewczyny pewnie w niej nocowały; nie miałem jednak odwagi do nich pójść. To, że pojawiły się właściwie znikąd w tym rzadko odwiedzanym miejscu, napełniło mnie jakimś irracjonalnym lękiem. Nie zauważyły mnie na szczęście i wolałem, żeby tak pozostało, dlatego jak najciszej powróciłem do swojej koleby i spróbowałem zasnąć.
Obudziła mnie czerwona łuna, jakby sam wierzchołek Lodowego Szczytu topił się w piecu hutniczym. Świtało. Zerwałem się i zacząłem pakować. Przypomniała mi się nocna scena nad stawem – może była tylko snem? Wyszedłem z koleby i spojrzałem w głąb doliny. Dwie ludzkie postacie poruszały się po stromych piargach, jakimi w kierunku jeziora opadały urwiska Małej Śnieżnej Turni. Bez trudu rozpoznałem kobiece sylwetki, ubrane w kolorowe, wspinaczkowe stroje, z wypchanymi plecakami szybko zmierzające w stronę skał. Odetchnąłem z ulgą i uśmiechnąłem się zażenowany własną postawą. Nad stawem, tuż obok, nocowały dwie odważne dziewczyny, które przyszły się wspinać, a ja ze strachu ukryłem się w swojej gawrze. Pokręciłem z niechęcią głową, ale nie chciałem więcej o tym myśleć. Czekała mnie wspinaczka.
Zarzuciłem plecak i ruszyłem w kierunku Śnieżnej Doliny. Jej skalny próg nie był trudny. Wyżej czekał zaś twardy, doskonały firn, po którym w rakach i z dziabami mogłem bardzo szybko się wspinać, ciesząc się samotnością w tym odludnym miejscu. Dlatego wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy w pewnej chwili wyrósł wprost przede mną młody mężczyzna. Stał na skalnej półce oparty o ścianę i uważnie mnie obserwował. Miał na sobie wspinaczkowy strój, jednak zauważyłem, że nie posiada ze sobą żadnego sprzętu. Przywitaliśmy się, a widząc, że nie ma nawet plecaka, poczęstowałem go izotonikiem.
Wtedy zaczął opowiadać.
Miał na imię Maks. W górach najbardziej pociągała go przygoda i to, co nieznane, najbardziej zaś kochał wolność, jaką dawała mu wspinaczka bez żadnej asekuracji. Od razu go polubiłem i nie chcąc przeszkadzać, zasłuchałem się w opowieści.
Wspinał się tą samą drogą co ja. W kotlinie Srebrnej Strągi zatrzymał się na krótki odpoczynek. Podziwiał widoki i pstrykał zdjęcia, i wtedy zauważył wysoko, w skałach Małej Śnieżnej Turni dwie sylwetki. Spojrzał w ich kierunku przez obiektyw aparatu i rozpoznał, że są to kobiety. Wspinały się niezbyt trudnym, zachodnim żebrem. Zamierzały najwidoczniej pokonać całą Śnieżną Grań, prowadzącą aż na wierzchołek Lodowego Szczytu. Też tam zmierzał, choć inną drogą. Kobiece towarzystwo w tych pięknych okolicznościach przyrody uznał za coś bardzo kuszącego i poczuł, jak odzywa się w nim samczy instynkt.
Śnieżną Grań tworzyły trzy turnie. Pierwszą, opadającą urwiskiem, dziewczyny miały już na wyciągnięcie ręki. Druga wznosiła się tuż nad nim i wyglądała na łatwo dostępną. W przeciwieństwie do trzeciej, podobnej do fortecznej baszty, piętrzącej się wyżej czarnymi, granitowymi ścianami.
Przyjrzał się uważnie środkowej turni. Prowadził w jej stronę głęboki żleb, którym mógłby wspiąć się bez trudu. Może dotarłby tam nawet przed dziewczynami? A gdyby tak zrobił im psikusa, wszedł na wierzchołek i tam na nie zaczekał? Potem mogliby wspólnie kontynuować wspinaczkę aż po Lodowy Szczyt. Uśmiechnął się do swoich myśli, czując, jak testosteron przyjemnie buzuje mu w żyłach. Zdjął raki i ruszył w górę po skałach.
Na grani uderzył go kontrast między chłodem zacienionej doliny a prawdziwym żarem lejącym się z nieba. Usiadł na skałach i zaczął nasłuchiwać głosów. Te dobiegały jednak nie z dołu, jak wykalkulował, ale z góry. Spoza załomu grani słychać było znane mu jeszcze z kursu wspinaczkowego komendy: Luz! Auto! Idę! Wychylił się spoza skał i osłaniając oczy przed słońcem, spojrzał w górę.
Dalej wznosiła się potężnym uskokiem najwyższa ze Śnieżnych Turni. Ze zdziwieniem dostrzegł sylwetki dziewczyn sprawnie wspinających się po jej stromym urwisku. Jakim cudem dotarły już tak daleko? – pomyślał rozczarowany. Liczył, że je zaskoczy, tymczasem, o ile jeszcze myślał o jakiejś przygodzie, musiał zacząć za nimi pogoń. Zatarł ręce i natychmiast wystartował.
Uskok turni rozcinała szeroka szczelina, którą zaczął się początkowo zupełnie łatwo wspinać. Im był wyżej, robiło się jednak stromiej i trudnej. W końcu szczelina ukryła się pod ciemnymi przewieszkami. Dziewczyny zniknęły już zupełnie powyżej nich. Gładka ściana oddzielała go od ostrej jak płetwa rekina grani. Dosięgnął jej ręką, jednak krok wydawał się znacznie trudniejszy od czegokolwiek, co robił dotychczas bez liny w Tatrach. Spojrzał w dół. Rozgrzane, błękitne powietrze wypełniało otchłań przepaści. Nie mógł być mięczakiem. Zrobił szpagat i podciągnął się na grań. Wyżej teren był już łatwiejszy. Po chwili znalazł się na szczycie.
Wierzchołek Wielkiej Śnieżnej Turni okazał się niezwykłym miejscem. Otoczony ze wszystkich stron urwiskami był zupełnie płaski. Porastała go psia trawka oraz różnokolorowe kwiaty, które w ten czerwcowy dzień zdawały się mieć apogeum swojego kwitnienia. Jeszcze bardziej niezwykłe było jednak to, co zastał na szczycie. Obok plecaków, zwoju liny i porzuconego sprzętu leżały dwie taterniczki, prężąc do słońca zupełnie nagie ciała. O mało nie rozdziawił ust, patrząc z niedowierzaniem na mlecznobiałe, pokryte delikatnym meszkiem ciało dziewczęco filigranowej brunetki, aby po chwili przerzucić zakłopotany wzrok na spaloną na brąz skórę blondyny o bujnych kształtach.
Maks aż przysiadł z wrażenia, uważając, żeby nie zadeptać kielichów błękitnych dzwonków. W dusznym, gorącym powietrzu słodki zapach złocistych omiegów i śnieżnobiałych sasanek przyprawił go o zawrót głowy.
– Dzień dobry! – odezwała się ta druga, gdy tylko zauważyła Maksa. – Nie spodziewałyśmy się spotkać kogokolwiek na tej grani.
Wyglądała na dużo starszą od towarzyszki, mogłaby wręcz być jej matką.
Słowna zaczepka kobiety sprawiła, że Maks odzyskał pewność siebie.
– Ja też nie spodziewałem się tu takich widoków – odparł flirciarskim tonem.
Jego rozmówczyni roześmiała się, mierząc go przenikliwym wzrokiem.
– Mam nadzieję, że się nie zgorszyłeś. Lubimy górski naturyzm i dlatego wybieramy raczej rzadko chodzone drogi.
– Myślałem, że takie rzeczy tylko na Bahamach.
– Wolimy góry.
Mówiła tylko ta starsza. Młodsza ledwie otworzyła oczy, przyglądając mu się beznamiętnie. Maks zwietrzył samczym nosem prawdziwą górską przygodę, rzucił więc na ziemię plecak i siadając obok kobiet, ściągnął koszulkę, prezentując wyćwiczoną, muskularną sylwetkę. Natura hojnie obdarzyła go urodą.
– Jakie plany? – dopytywała blondynka.
– Lodowy Szczyt. – Rzucił okiem w tamtym kierunku, ale widok na dalszą część grani przysłonił mu dorodny biust blondynki. – Może się dołączę? – Flirtował w najlepsze.
– Masz uprząż?
– Pójdę bez zabezpieczenia.
Zauważył, jak starsza taterniczka spojrzała na niego z podziwem. Siedziała tuż obok, tak, że mógłby objąć ją ramieniem. Postanowił jednak sięgnąć do plecaka, skąd wydobył torebkę suszonych moreli. Otworzył ją i wyciągnął w kierunku młodszej z kobiet.
– Poczęstujesz się?
Dziewczyna machnęła jednak ręką, dając do zrozumienia, że nie chce. Nie wydawała żadnych dźwięków, jakby była niemową.
– Bardzo chętnie – odezwała się natomiast starsza i wyciągnęła dłoń w stronę torebki z owocami.
W tym momencie poczuł, jak dotknęła jego ramienia miękką piersią. Jasne, potargane wiatrem włosy musnęły mu kark i szyję. Pachniała rozgrzanym przez upał i trudy wspinaczki ciałem. Wzięła do ust morelę i oparła mu na barkach brodę. Jej spokojny oddech połaskotał go po uchu.
Odwrócił się. Patrzyła na niego rozbawionymi oczami. Jej usta znajdowały się na wysokości jego ust. Okazję, żeby ją niezobowiązująco pocałować, miał wymarzoną, ale nie zdążył tego zrobić. To ona pocałowała go pierwsza. Smakowała morelami, ale jeszcze czymś więcej, czymś aż mdląco słodkim. Spojrzał jej pytająco w oczy i wiedział już, że będzie jego. Objął ją zdecydowanym ruchem, a ona zanurzając palce w jego włosach, zachęciła do dalszych pieszczot. Niczym wygłodzony wilk rzucił się na wygiętą do tyłu szyję i rozgrzane słońcem ramiona. Jego pocałunki schodziły coraz niżej, poprzez głęboką dolinę biustu, bezdroża brzucha, po miękkie zakamarki pachnącego igliwiem i macierzanką runa.
Młodsza z dziewczyn podeszła bliżej i zaczęła przyglądać się z zainteresowaniem.
– Nie dasz się skusić? – zwróciła się do niej starsza koleżanka.
Odepchnęła Maksa i usiłując wciągnąć do zabawy swą towarzyszkę, chwyciła ją za ręce. Było mu dobrze, ale czy nie mogłoby być jeszcze lepiej? Dlatego z satysfakcją czekał, aż prowodyrka frywolnych igraszek wepchnęła dziewczynę prosto w jego ramiona. Objął ją delikatnie, unikając jej płochliwego spojrzenia i turlając się wśród błękitnych kęp dzwonków, przewrócił na plecy. Tego właśnie pragnął, rezygnując z drogi przez Śnieżną Dolinę! Nie wierzył w Boga, ale pomyślał, że jeśli istnieje niebo, to właśnie tak wygląda.
W końcu zastygł spełniony pośród wygniecionych sasanek. Czerwcowy, południowy sen spłynął na niego niczym słodka rozkosz, głęboki i pozbawiony marzeń. Bo czyż rzeczywistość nie była piękniejsza od najwspanialszych snów?
Obudziło go słońce, palące do bólu jego nagie pośladki. Obok leżał plecak i zdeptane kwiaty. Dziewczyn jednak już nie było. Zerwał się na równe nogi. Czyżby coś mu się tylko przyśniło? Spojrzał w kierunku grani Lodowego Szczytu. Daleko, na wysokości Lodowego Zwornika dostrzegł dwie wspinające się sylwetki.
Zostawiły go śpiącego i poszły dalej. Inaczej sobie wyobrażał ich dalszą, wspólną drogę.
– A to suki! – bąknął zdenerwowany.
Wciągnął ciuchy na poparzoną słońcem skórę i ruszył w tamtym kierunku. Niestety po kilku krokach zatrzymał go pionowy uskok, którym szczyt turni opadał w stronę przełęczy. Na skale lśnił wkręcony ring zjazdowy. Dziewczyny zapewne przewlekły przez niego linę i spokojnie po niej zjechały, ale on nie posiadał liny. Zaklął i trzymając się kolucha, nachylił ponad urwiskiem. Poniżej skała była przewieszona. Nie dało się tamtędy zejść bez sprzętu. Zawrócił zrezygnowany. Czyżby czekał go odwrót? W sumie mógł jeszcze wrócić do Doliny Śnieżnej i jeśli się spręży, dotrzeć przed zmierzchem na grań Lodowego Szczytu.
Nie miał innego wyjścia, ale musiał się spieszyć. W drodze powrotnej czekał go przecież jeszcze ów niebezpieczny krok z ostrza grani do szczeliny, który z takim wysiłkiem udało mu się pokonać w górę. W dół wydawał się o wiele trudniejszy do wykonania. Ostrożnie obniżył się do krytycznego miejsca i spróbował sięgnąć nogą do jakiegoś stopnia w szczelinie. Wyglądało to na niewykonalne. Mięśnie nóg zaczęły mu drżeć, wrócił więc na grań. Czyżby miał się poddać? Czyżby zostało mu jedynie wyjście hańby i telefon po śmigłowiec ratunkowy? Słońce niebezpiecznie chyliło się ku zachodowi. Nie miał wyboru. Poddał się i zrezygnowany wyciągnął telefon. Ku własnej rozpaczy spostrzegł jednak, że telefon jest poza zasięgiem. Spojrzał w kierunku Lodowego Szczytu. Wysoko na tle nieba dostrzegł dwie sylwetki zbliżające się już do wierzchołka. Bezsilna rozpacz wezbrała w piersi. Otworzył usta i krzyknął na całe gardło, ile tylko miał pary w płucach. Ale czy ktoś go usłyszał? Echo powtórzyło jego krzyk, po czym nad górami zaległa złowroga cisza…
Zauważyłem, że Maks bardzo spochmurniał. Mimo to chciałem usłyszeć, co wydarzyło się dalej. Powiedział, że skoro jakoś tam wszedł, musiał spróbować zejść. Wziął się w garść i wrócił nad uskok. Tym razem szczelina wydała mu się jakby bliżej. Sięgnął tam stopą, nawet wymacał jakiś stopień. Powietrze w dole było już zupełnie czarne. Napiął mięśnie i przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. Wtedy skalny blok, którego się trzymał, drgnął i poleciał w otchłań…
Spojrzałem na niego z przerażeniem. Jego oczy były ciemne, jak ta otchłań, o której powiedział. Zamilkł, dlatego spytałem, czy zechce mi dalej towarzyszyć. Odparł jednak, że tu pozostanie.
Poczułem się bardzo nieswojo, pożegnałem go więc i ruszyłem w dalszą drogę. Wspiąłem się ledwie kilkanaście metrów, gdy wysoko na grani zobaczyłem ludzkie sylwetki. Czy to nie były przypadkiem dziewczyny, które nocowały nieopodal nad stawem? Przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie słów Maksa. Obejrzałem się za siebie, ale w miejscu, gdzie go zostawiłem, nie było już nikogo. Przełknąłem zimną ślinę, czując jak do żył, do mięśni, płuc i serca wkrada się strach. Spojrzałem w niebo. Było bezchmurnie. Pogoda wymarzona na długie wędrówki. Lęk sparaliżował jednak moje ruchy i podjąłem decyzję o odwrocie.
Zerknąłem raz jeszcze na kontur grani. Tym razem nikogo tam nie dostrzegłem.
Bardzo bogate słownictwo. Podoba mi się, aczkolwiek lepiej by było, żeby te opisy bardziej przeplatały się z akcjami i dialogami, szczególnie w pierwszej części opowiadania, bo czasem się dłużyło. Można by je trochę skrócić. Troszkę się zagubiłam przy zmianie narracji. Nie wiem czy lepiej nie byłoby zostać przy narracji pierwszoosobowej, ale od strony Maksa. Ogólnie nie jest źle.
"Tylko szczenięta władców czuwają nocą, szczerząc kły"
Czy był ktoś z Was w Tatrach nad Czarnym Stawem Jaworowym?
Was, ci, tobie itp. piszemy małą literą. Chyba że mamy do czynienia z listem.
– Myślałem, że takie rzeczy tylko na Bahamach
Przydałby się znak interpunkcyjny na końcu zdania.
Pamiętam, że Twoje opowiadanie “W domu ojca” spodobało mi się między innymi dlatego, że czuć było chemię między bohaterami. Tu mamy jakieś boginki czy inne topielice, mamy też fajnie zachowanego ducha (dosłownie) górskich opowieści. Wiesz, ja bardzo lubię opisy – i tutaj dostałam ich dużo.
Tylko, kurcze, brak mi tu jakiegoś napięcia (może innego niż to, które dręczyło Maksa ), jakiejś odrobiny grozy, która by tę opowieść rozkręciła. Może z powodu wybranej formy ta część trochę siadła?
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Malah. Rossa. Dzięki za przeczytanie i opinie. Odnośnie "Was" myślałem o tym, ale ponieważ w pierwszym zdaniu zwracam się wprost do czytelników, zdecydowałem się przyjąć tę grzecznościową formę.
Cześć!
Zawsze miło poczytać o Tatrach. Raczej klasyczna fabuła z duchem przygodnego wędrowca (wspinacza) zwiedzionego na śmierć przez boginki. Opisy przyrody zrobione ze smakiem. Scena erotyczna jakoś nie wciągnęła, ale też nie mam większych konkretnych zarzutów. Przejście od noclegu i samotnej wędrówki narratora do słuchania przezeń opowieści, również o analogicznej wycieczce, wydało mi się trochę zbyt nagłe, potencjalnie mylące.
Kilka uwag szczegółowych…
nad Czarnym Stawem Jaworowym? Nie jest tam łatwo trafić. Szlaki turystyczne omijają tę dolinę szerokim łukiem, a okoliczne szczyty nie są nawet udostępnione dla ruchu wspinaczkowego.
Nie byłem. Można by kiedyś zajrzeć, ale też nie byłem jeszcze w wielu miejscach swobodniej dostępnych. Zabawnie się jednak składa, że właśnie Czarna Jaworowa była punktem wyjścia jednego z moich tekstów (wybrana chyba na podobnej zasadzie – jako odludne miejsce, w którym bohater mógłby się nadziać na coś nadprzyrodzonego trochę bardziej wiarygodnie niż nad Morskim Okiem).
Ściśle biorąc, to tylko północno-zachodnia połowa doliny nie jest udostępniona dla ruchu wspinaczkowego, a większość okalających ją szczytów taternicy mogą legalnie zdobywać od różnych stron (https://www.tanap.sk/wp-content/uploads/horolezectvo.pdf).
Zamilkł, dlatego spytałem, czy zechce mi dalej towarzyszyć. Miałem ze sobą linę, którą moglibyśmy się związać.
Tak na “dwójkę samobójkę”? Narrator na pewno nie ma zapasowej uprzęży, a może nawet nie mieć haków, bo chyba brał linę tylko na wypadek jakiejś prostej autoasekuracji lub skorzystania ze stanowiska zjazdowego.
Drobiazgi redakcyjne:
pokonać całą Śnieżna Grań
Ogonek zjadło.
– Myślałem, że takie rzeczy tylko na Bahamach
A tutaj kropkę.
zauważyłem, że nie posiada ze sobą żadnego sprzętu.
Dziewczyny zapewne przewlekły przez niego linę i spokojnie po niej zjechały, ale on nie posiadał liny.
W obu wypadkach “mieć” zupełnie wystarczy.
Z tatrzańskim pozdrowieniem,
Ślimak Zagłady
Witaj Ślimaku. Miło poznać sympatyka Tatr. Zawstydziłeś mnie kurcze trochę, bo faktycznie temat udostępniania przez Tanap terenów wspinaczkowych jest trochę zawiły; wstęp do Czarnej Jaworowej jest zabroniony, a dostęp do otaczających ją szczytów, przyznaję, jednak możliwy. Po drugie, w rzeczy samej, bez uprzęży to wiązano się wspólnie liną w dawnych opowiadaniach Długosza i Żuławskiego, a nie dzisiaj. Dzięki za tę uwagę. Pozdrawiam
Sajmonie, nie ma powodu do zawstydzenia: kojarzyłem, że niektóre szczyty są na pewno udostępnione od strony Doliny Kieżmarskiej. Gdy sprawdziłem regulamin TANAP-u, to mnie jednak zdziwiło, że wstęp taternicki do samej Czarnej Jaworowej jest także częściowo dozwolony (na południe od potoku, włącznie z Doliną Śnieżną i jej Strągami).
Brak punktów przelotowych między partnerami w zespole byłby nawet bardziej niebezpieczny niż brak uprzęży, ale pewnie nie muszę Ci o tym pisać – coś przeczuwam, że doświadczenia wspinaczkowe masz bogatsze od moich.
Moje doświadczenie wspinaczkowe nie jest zbyt bogate, ale odwiedziłem tego lata Czarny Staw Jaworowy (nie spotkałem tam na szczęście Ducha Gór ;) ), podążając na Kołowy Szczyt. Śnieżna Dolina pozostaje wciąż jednym z moich największych tatrzańskich marzeń. A uchybienia, które zauważyłeś poprawiłem.
pozdr
Bujdałka czy nie, ale czytało się całkiem nieźle, jako że historyjka została opowiedziana ze znawstwem tematu i należytym wyczuciem sytuacji.
A w górach to podobno wszystko zdarzyć się może…
…mylne ścieżki błądzą w urwistym, świerkowym lesie… → Zdaje mi się, że lasy nie bywają urwiste.
Proponuję: …mylne ścieżki błądzą w świerkowym lesie na urwistym zboczu…
…mocne, zimne światło, niczym reflektor oświetlający scenę teatru. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …mocne, zimne światło, niczym reflektor skierowany na scenę teatru.
…prężąc do słońca swe zupełnie nagie ciała. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mogły prężyć cudze ciała.
…ściągnął koszulkę, prezentując swą wyćwiczoną, muskularną sylwetkę. → Czy zaimek jest konieczny? Czy ściągnąwszy koszulkę, prezentowałby cudzą sylwetkę?
…dotknęła jego ramienia swoją miękką piersią. → Zbędny zaimek.
Bezsilna rozpacz wezbrała w jego piersi. → Czy zaimek jest konieczny?
…czując jak do mych żył, do mięśni, płuc i serca wkrada się strach. → Jak wyżej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Misię czytało z zaciekawieniem. Mało jest fantastycznych ‘górskich’ tekstów pisanych przez ludzi kochających góry. To była przyjemność. :)
Dziękuję Koalo za miłe słowa.
Dziękuję regulatorzy za bystre oko. Zaimki są moja zmorą. Poprawione ;)
Bardzo proszę, Sajmonie. Owszem, zaimkoza potrafi być upierdliwa, ale można ją wyleczyć. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to opowiadanie! Napisane ciekawym, wciągającym językiem, a gawędziarski styl narracji jedynie dodaje jej realizmu. Nie skupiłem się nawet na wyłapywaniu błędów redakcyjnych, ponieważ zbytnio wciągnęło mnie czytanie
Niedawno całkowitym przypadkiem w moje ręce wpadła książka K. Steckiego Gawędy o przewodnikach tatrzańskich, ale dosyć szybko została odstawiona na półkę i zapomniana. Twoje opowiadanie traktuję zatem jako znak, że należy rozpocząć jej lekturę!
Czekam na kolejne Twoje opowiadania, powodzenia!!
“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”
Od czasu ostatniej rozmowy przeczytałem wspomnienia Żuławskiego i prawie bym nie skojarzył, ale była tam taka scena: biwakował w kolebie przy silnym deszczu, chyba gdzieś wysoko w Białej Wodzie, i zjawiła się zbłąkana turystka. Zaprosił ją, aby się ogrzała i wypiła herbatę, ale widział, że jest zaniepokojona, sama z obcym mężczyzną na pustkowiu (może bandyta, może zbieg polityczny?). I kiedy zapytała, co tam robi, pozwolił sobie na głupi żart: “A wie pani, odkąd tam spadłem z tego szczytu, to tak jakoś się kręcę po okolicy…” (pisał, że dotąd się wstydzi). Zastanawiam się teraz, czy przypadkiem nie było to dla Ciebie jakąś cząstkową inspiracją, skoro też czytałeś Żuławskiego.
Rzecz jasna Żuławskiego czytałem, choć już jakiś czas temu. A jeśli chodzi o bezpośrednie inspiracje to ostatnio miałem na tapecie “Narkotyk Gór” Malczewskiego i “Flirt z Czarną Panią” Długosza.
Fajnie się czytało i przede wszystkim czuć klimat “gór”. Mam jednak podobne odczucia jak Rossa, brakło mi trochę więcej grozy :(
Z przejściem pomiędzy narracją z pov Maksa a głównego bohatera też przez chwilę miałem problem się połapać, ale w sumie to chyba czepialstwo.
W każdym razie ogólnie okej :)
Śnieżną Grań tworzyły trzy turnie. Pierwszą, opadającą urwiskiem, dziewczyny miały już na wyciągnięcie ręki. Druga wznosiła się tuż nad nim i wyglądała na łatwo dostępną. W przeciwieństwie do trzeciej, podobnej do fortecznej baszty, piętrzącej się wyżej czarnymi, granitowymi ścianami.
Przyjrzał się uważnie środkowej turni.
Niby daleko od siebie, ale jakoś mi to powtórzenie nie zagrało, tym bardziej, że w “okolicy” jest trochę tych turni.