- Opowiadanie: Sajmon15 - Bujdałka o tatrzańskich boginkach

Bujdałka o tatrzańskich boginkach

Sezon wa­ka­cyj­ny w pełni. Stąd ta krót­ka hi­sto­ria z ta­trzań­skich wę­dró­wek.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Bujdałka o tatrzańskich boginkach

Czy był ktoś z Was w Ta­trach nad Czar­nym Sta­wem Ja­wo­ro­wym? Nie jest tam łatwo tra­fić. Szla­ki tu­ry­stycz­ne omi­ja­ją tę do­li­nę sze­ro­kim łu­kiem. Na Ja­wo­ro­wym Po­to­ku nie ma mo­stów, mylne ścież­ki błą­dzą w pierwotnym, świer­ko­wym lesie, aby wyżej zu­peł­nie zgi­nąć w gąsz­czu ko­so­drze­wi­ny, eks­pan­syw­nie za­własz­cza­ją­cej każdy skra­wek ziemi. Czar­ny Staw Ja­wo­ro­wy wcale nie na­le­ży do naj­pięk­niej­szych ta­trzań­skich je­zior. Jest mały i płyt­ki. Jego nie­po­wta­rzal­ny urok tkwi za to w ota­cza­ją­cym go skal­nym am­fi­te­atrze szczy­tów. Wzno­szą­ce się po­tar­ga­ny­mi li­nia­mi ostrych turni gra­nie obej­mu­ją skry­tą w ich wiecz­nym cie­niu Śnież­ną Do­li­nę, za­wie­szo­ną ni­czym ma­je­sta­tycz­ny chór wy­so­ko ponad je­zio­rem. To jedno z naj­dzik­szych miejsc w Ta­trach, gdzie trud­no spo­tkać ży­we­go ducha.

Nad brzeg Czar­ne­go Stawu Ja­wo­ro­we­go do­tar­łem póź­nym wie­czo­rem. Był naj­dłuż­szy, czerw­co­wy dzień roku i do zmierz­chu po­zo­sta­wa­ło jesz­cze kilka chwil. Mimo upal­nej po­go­dy wy­so­ko w ko­tłach bie­li­ły się śnie­gi, wy­peł­nia­jąc Śnież­ną Do­li­nę od Wiel­kiej Strą­gi aż po Złoty Cmen­ta­rzyk. Ucie­szył mnie ten widok, gdyż w pla­nach mia­łem wspi­nać się wła­śnie tą drogą.

W ko­sów­ce ponad sta­wem od­szu­ka­łem skal­ną ko­le­bę. Jej spód wy­ście­la­ło igli­wie, a ścia­ny ob­mu­ro­wa­ne zo­sta­ły drob­nym ka­mie­niem. Wy­glą­da­ła na so­lid­ną i przy­tul­ną gawrę, w któ­rej ktoś cza­sa­mi no­co­wał. Pla­no­wa­łem wstać skoro świt, dla­te­go szyb­ko przy­rzą­dzi­łem sobie ko­la­cję i po­ło­ży­łem się do snu.

Ponad Lo­do­wym Szczy­tem wze­szedł księ­życ i za­świe­cił mi pro­sto w oczy. Nagle usły­sza­łem plusk wody, a chwi­lę potem coś przy­po­mi­na­ją­ce­go śmiech. Unio­słem głowę, na­słu­chu­jąc. Znad stawu do­cie­ra­ły wy­raź­ne dźwię­ki, tak jakby ktoś się tam kąpał.

Moje myśli od razu opa­no­wa­ły za­sły­sza­ne nie­gdyś ta­trzań­skie le­gen­dy o skar­bach ukry­tych w Do­li­nie Ja­wo­ro­wej albo o duchu wę­gier­skie­go ta­ter­ni­ka, który zgi­nął na ścia­nie Małej Śnież­nej Turni i do dziś można usły­szeć dźwięk wbi­ja­nych przez niego haków. Wie­dzia­łem jed­nak, że to wszyst­ko są tylko bajki.

Od­wró­ci­łem wzrok od księ­ży­ca i usi­ło­wa­łem za­snąć, ale hałas był zbyt wy­raź­ny. Kiedy do plu­sku do­łą­czy­ły ludz­kie głosy, stwier­dzi­łem, że muszę zo­ba­czyć, co mnie tak stra­szy. Opu­ści­łem ko­le­bę i ru­szy­łem w kie­run­ku nie­wi­docz­ne­go je­zio­ra. Wy­chy­li­łem się spoza ko­sów­ki i sta­ną­łem jak wryty.

W płyt­kich wo­dach stawu ką­pa­ły się dwie dziew­czy­ny. Przy­kuc­ną­łem, zdję­ty na­głym lę­kiem, że mogę zo­stać za­uwa­żo­ny. Ko­bie­ty plu­ska­ły się bo­wiem w wo­dzie zu­peł­nie nago. Księ­życ był w pełni i rzu­cał na staw mocne, zimne świa­tło, ni­czym re­flek­tor skierowany na scenę te­atru. Wi­dzia­łem je do­kład­nie, tę smu­klej­szą, o dziew­czę­co jesz­cze nie­wy­raź­nych kształ­tach, pod­ska­ku­ją­cą w wo­dzie jak dziec­ko i tę doj­rzal­szą o sze­ro­kich bio­drach i du­żych pier­siach po­ru­sza­ją­cych się bez­wład­nie przy każ­dym jej ruchu. Nie wie­rzy­łem w żadną z baśni o ru­sał­kach, sy­re­nach czy to­pie­li­cach. Widok dziew­czyn ta­pla­ją­cych się w naj­bar­dziej od­lud­nym z ta­trzań­skich je­zior, w samym środ­ku świę­to­jań­skiej nocy był jed­nak tak sur­re­ali­stycz­ny, że zu­peł­nie ode­brał mi zdol­ność ja­kiej­kol­wiek ra­cjo­nal­nej re­ak­cji.

Ku­ca­łem więc i pa­trzy­łem jak głup­tas na ich bez­tro­skie harce i na fos­fo­ry­zu­ją­ce w świe­tle księ­ży­ca ko­bie­ce wdzię­ki. Pa­trzy­łem, do­pó­ki nie wy­szły z wody, ubra­ły się i znik­nę­ły za wiel­kim gła­zem, ster­czą­cym nad brze­giem je­zio­ra. Przy­po­mnia­łem sobie nagle, że tam rów­nież znaj­do­wa­ła się skal­na ko­le­ba, ale wy­da­wa­ła mi się w środ­ku wil­got­na i wy­bra­łem inną. Dziew­czy­ny pew­nie w niej no­co­wa­ły; nie mia­łem jed­nak od­wa­gi do nich pójść. To, że po­ja­wi­ły się wła­ści­wie zni­kąd w tym rzad­ko od­wie­dza­nym miej­scu, na­peł­ni­ło mnie ja­kimś ir­ra­cjo­nal­nym lę­kiem. Nie za­uwa­ży­ły mnie na szczę­ście i wo­la­łem, żeby tak po­zo­sta­ło, dla­te­go jak naj­ci­szej po­wró­ci­łem do swo­jej ko­le­by i spró­bo­wa­łem za­snąć.

Obu­dzi­ła mnie czer­wo­na łuna, jakby sam wierz­cho­łek Lo­do­we­go Szczy­tu topił się w piecu hut­ni­czym. Świ­ta­ło. Ze­rwa­łem się i za­czą­łem pa­ko­wać. Przy­po­mnia­ła mi się nocna scena nad sta­wem – może była tylko snem? Wy­sze­dłem z ko­le­by i spoj­rza­łem w głąb do­li­ny. Dwie ludz­kie po­sta­cie po­ru­sza­ły się po stro­mych piar­gach, ja­ki­mi w kie­run­ku je­zio­ra opa­da­ły urwi­ska Małej Śnież­nej Turni. Bez trudu roz­po­zna­łem ko­bie­ce syl­wet­ki, ubra­ne w ko­lo­ro­we, wspi­nacz­ko­we stro­je, z wy­pcha­ny­mi ple­ca­ka­mi szyb­ko zmie­rza­ją­ce w stro­nę skał. Ode­tchną­łem z ulgą i uśmiech­ną­łem się za­że­no­wa­ny wła­sną po­sta­wą. Nad sta­wem, tuż obok, no­co­wa­ły dwie od­waż­ne dziew­czy­ny, które przy­szły się wspi­nać, a ja ze stra­chu ukry­łem się w swo­jej gaw­rze. Po­krę­ci­łem z nie­chę­cią głową, ale nie chcia­łem wię­cej o tym my­śleć. Cze­ka­ła mnie wspi­nacz­ka.

Za­rzu­ci­łem ple­cak i ru­szy­łem w kie­run­ku Śnież­nej Do­li­ny. Jej skal­ny próg nie był trud­ny. Wyżej cze­kał zaś twar­dy, do­sko­na­ły firn, po któ­rym w ra­kach i z dzia­ba­mi mo­głem bar­dzo szyb­ko się wspi­nać, cie­sząc się sa­mot­no­ścią w tym od­lud­nym miej­scu. Dla­te­go wy­obraź­cie sobie moje za­sko­cze­nie, kiedy w pew­nej chwi­li wy­rósł wprost przede mną młody męż­czy­zna. Stał na skal­nej półce opar­ty o ścia­nę i uważ­nie mnie ob­ser­wo­wał. Miał na sobie wspi­nacz­ko­wy strój, jed­nak za­uwa­ży­łem, że nie po­sia­da ze sobą żad­ne­go sprzę­tu. Przy­wi­ta­li­śmy się, a wi­dząc, że nie ma nawet ple­ca­ka, po­czę­sto­wa­łem go izo­to­ni­kiem. 

Wtedy za­czął opo­wia­dać.

Miał na imię Maks. W gó­rach naj­bar­dziej po­cią­ga­ła go przy­go­da i to, co nie­zna­ne, naj­bar­dziej zaś ko­chał wol­ność, jaką da­wa­ła mu wspi­nacz­ka bez żad­nej ase­ku­ra­cji. Od razu go po­lu­bi­łem i nie chcąc prze­szka­dzać, za­słu­cha­łem się w opo­wie­ści. 

Wspi­nał się tą samą drogą co ja. W ko­tli­nie Srebr­nej Strą­gi za­trzy­mał się na krót­ki od­po­czy­nek. Po­dzi­wiał wi­do­ki i pstry­kał zdję­cia, i wtedy za­uwa­żył wy­so­ko, w ska­łach Małej Śnież­nej Turni dwie syl­wet­ki. Spoj­rzał w ich kie­run­ku przez obiek­tyw apa­ra­tu i roz­po­znał, że są to ko­bie­ty. Wspi­na­ły się nie­zbyt trud­nym, za­chod­nim że­brem. Za­mie­rza­ły naj­wi­docz­niej po­ko­nać całą Śnież­ną Grań, pro­wa­dzą­cą aż na wierz­cho­łek Lo­do­we­go Szczy­tu. Też tam zmie­rzał, choć inną drogą. Ko­bie­ce to­wa­rzy­stwo w tych pięk­nych oko­licz­no­ściach przy­ro­dy uznał za coś bar­dzo ku­szą­ce­go i po­czuł, jak od­zy­wa się w nim sam­czy in­stynkt.

Śnież­ną Grań two­rzy­ły trzy tur­nie. Pierw­szą, opa­da­ją­cą urwi­skiem, dziew­czy­ny miały już na wy­cią­gnię­cie ręki. Druga wzno­si­ła się tuż nad nim i wy­glą­da­ła na łatwo do­stęp­ną. W prze­ci­wień­stwie do trze­ciej, po­dob­nej do for­tecz­nej basz­ty, pię­trzą­cej się wyżej czar­ny­mi, gra­ni­to­wy­mi ścia­na­mi.

Przyj­rzał się uważ­nie środ­ko­wej turni. Pro­wa­dził w jej stro­nę głę­bo­ki żleb, któ­rym mógł­by wspiąć się bez trudu. Może do­tarł­by tam nawet przed dziew­czy­na­mi? A gdyby tak zro­bił im psi­ku­sa, wszedł na wierz­cho­łek i tam na nie za­cze­kał? Potem mo­gli­by wspól­nie kon­ty­nu­ować wspi­nacz­kę aż po Lo­do­wy Szczyt. Uśmiech­nął się do swo­ich myśli, czu­jąc, jak te­sto­ste­ron przy­jem­nie bu­zu­je mu w ży­łach. Zdjął raki i ru­szył w górę po ska­łach.

Na grani ude­rzył go kon­trast mię­dzy chło­dem za­cie­nio­nej do­li­ny a praw­dzi­wym żarem le­ją­cym się z nieba. Usiadł na ska­łach i za­czął na­słu­chi­wać gło­sów. Te do­bie­ga­ły jed­nak nie z dołu, jak wy­kal­ku­lo­wał, ale z góry. Spoza za­ło­mu grani sły­chać było znane mu jesz­cze z kursu wspi­nacz­ko­we­go ko­men­dy: Luz! Auto! Idę! Wy­chy­lił się spoza skał i osła­nia­jąc oczy przed słoń­cem, spoj­rzał w górę.

Dalej wzno­si­ła się po­tęż­nym usko­kiem naj­wyż­sza ze Śnież­nych Turni. Ze zdzi­wie­niem do­strzegł syl­wet­ki dziew­czyn spraw­nie wspi­na­ją­cych się po jej stro­mym urwi­sku. Jakim cudem do­tar­ły już tak da­le­ko? – po­my­ślał roz­cza­ro­wa­ny. Li­czył, że je za­sko­czy, tym­cza­sem, o ile jesz­cze my­ślał o ja­kiejś przy­go­dzie, mu­siał za­cząć za nimi pogoń. Za­tarł ręce i na­tych­miast wy­star­to­wał.

Uskok turni roz­ci­na­ła sze­ro­ka szcze­li­na, którą za­czął się po­cząt­ko­wo zu­peł­nie łatwo wspi­nać. Im był wyżej, ro­bi­ło się jed­nak stro­miej i trud­nej. W końcu szcze­li­na ukry­ła się pod ciem­ny­mi prze­wiesz­ka­mi. Dziew­czy­ny znik­nę­ły już zu­peł­nie po­wy­żej nich. Gład­ka ścia­na od­dzie­la­ła go od ostrej jak płe­twa re­ki­na grani. Do­się­gnął jej ręką, jed­nak krok wy­da­wał się znacz­nie trud­niej­szy od cze­go­kol­wiek, co robił do­tych­czas bez liny w Ta­trach. Spoj­rzał w dół. Roz­grza­ne, błę­kit­ne po­wie­trze wy­peł­nia­ło ot­chłań prze­pa­ści. Nie mógł być mię­cza­kiem. Zro­bił szpa­gat i pod­cią­gnął się na grań. Wyżej teren był już ła­twiej­szy. Po chwi­li zna­lazł się na szczy­cie.

Wierz­cho­łek Wiel­kiej Śnież­nej Turni oka­zał się nie­zwy­kłym miej­scem. Oto­czo­ny ze wszyst­kich stron urwi­ska­mi był zu­peł­nie pła­ski. Po­ra­sta­ła go psia traw­ka oraz róż­no­ko­lo­ro­we kwia­ty, które w ten czerw­co­wy dzień zda­wa­ły się mieć apo­geum swo­je­go kwit­nie­nia. Jesz­cze bar­dziej nie­zwy­kłe było jed­nak to, co za­stał na szczy­cie. Obok ple­ca­ków, zwoju liny i po­rzu­co­ne­go sprzę­tu le­ża­ły dwie ta­ter­nicz­ki, prę­żąc do słoń­ca zu­peł­nie nagie ciała. O mało nie roz­dzia­wił ust, pa­trząc z nie­do­wie­rza­niem na mlecz­no­bia­łe, po­kry­te de­li­kat­nym mesz­kiem ciało dziew­czę­co fi­li­gra­no­wej bru­net­ki, aby po chwi­li prze­rzu­cić za­kło­po­ta­ny wzrok na spa­lo­ną na brąz skórę blon­dy­ny o buj­nych kształ­tach.

Maks aż przy­siadł z wra­że­nia, uwa­ża­jąc, żeby nie za­dep­tać kie­li­chów błę­kit­nych dzwon­ków. W dusz­nym, go­rą­cym po­wie­trzu słod­ki za­pach zło­ci­stych omie­gów i śnież­no­bia­łych sa­sa­nek przy­pra­wił go o za­wrót głowy.

– Dzień dobry! – ode­zwa­ła się ta druga, gdy tylko za­uwa­ży­ła Maksa. – Nie spo­dzie­wa­ły­śmy się spo­tkać ko­go­kol­wiek na tej grani.

Wy­glą­da­ła na dużo star­szą od to­wa­rzysz­ki, mo­gła­by wręcz być jej matką.

Słow­na za­czep­ka ko­bie­ty spra­wi­ła, że Maks od­zy­skał pew­ność sie­bie.

– Ja też nie spo­dzie­wa­łem się tu ta­kich wi­do­ków – od­parł flir­ciar­skim tonem.

Jego roz­mów­czy­ni ro­ze­śmia­ła się, mie­rząc go prze­ni­kli­wym wzro­kiem.

– Mam na­dzie­ję, że się nie zgor­szy­łeś. Lu­bi­my gór­ski na­tu­ryzm i dla­te­go wy­bie­ra­my ra­czej rzad­ko cho­dzo­ne drogi.

– My­śla­łem, że takie rze­czy tylko na Ba­ha­mach.

– Wo­li­my góry.

Mó­wi­ła tylko ta star­sza. Młod­sza le­d­wie otwo­rzy­ła oczy, przy­glą­da­jąc mu się bez­na­mięt­nie. Maks zwie­trzył sam­czym nosem praw­dzi­wą gór­ską przy­go­dę, rzu­cił więc na zie­mię ple­cak i sia­da­jąc obok ko­biet, ścią­gnął ko­szul­kę, pre­zen­tu­jąc wy­ćwi­czo­ną, mu­sku­lar­ną syl­wet­kę. Na­tu­ra hoj­nie ob­da­rzy­ła go urodą.

– Jakie plany? – do­py­ty­wa­ła blon­dyn­ka.

– Lo­do­wy Szczyt. – Rzu­cił okiem w tam­tym kie­run­ku, ale widok na dal­szą część grani przy­sło­nił mu do­rod­ny biust blon­dyn­ki. – Może się do­łą­czę? – Flir­to­wał w naj­lep­sze.

– Masz uprząż?

– Pójdę bez za­bez­pie­cze­nia.

Za­uwa­żył, jak star­sza ta­ter­nicz­ka spoj­rza­ła na niego z po­dzi­wem. Sie­dzia­ła tuż obok, tak, że mógł­by objąć ją ra­mie­niem. Po­sta­no­wił jed­nak się­gnąć do ple­ca­ka, skąd wy­do­był to­reb­kę su­szo­nych mo­re­li. Otwo­rzył ją i wy­cią­gnął w kie­run­ku młod­szej z ko­biet.

– Po­czę­stu­jesz się?

Dziew­czy­na mach­nę­ła jed­nak ręką, dając do zro­zu­mie­nia, że nie chce. Nie wy­da­wa­ła żad­nych dźwię­ków, jakby była nie­mo­wą. 

– Bar­dzo chęt­nie – ode­zwa­ła się na­to­miast star­sza i wy­cią­gnę­ła dłoń w stro­nę to­reb­ki z owo­ca­mi.

W tym mo­men­cie po­czuł, jak do­tknę­ła jego ra­mie­nia mięk­ką pier­sią. Jasne, po­tar­ga­ne wia­trem włosy mu­snę­ły mu kark i szyję. Pach­nia­ła roz­grza­nym przez upał i trudy wspi­nacz­ki cia­łem. Wzię­ła do ust mo­re­lę i opar­ła mu na bar­kach brodę. Jej spo­koj­ny od­dech po­ła­sko­tał go po uchu.

Od­wró­cił się. Pa­trzy­ła na niego roz­ba­wio­ny­mi ocza­mi. Jej usta znaj­do­wa­ły się na wy­so­ko­ści jego ust. Oka­zję, żeby ją nie­zo­bo­wią­zu­ją­co po­ca­ło­wać, miał wy­ma­rzo­ną, ale nie zdą­żył tego zro­bić. To ona po­ca­ło­wa­ła go pierw­sza. Sma­ko­wa­ła mo­re­la­mi, ale jesz­cze czymś wię­cej, czymś aż mdlą­co słod­kim. Spoj­rzał jej py­ta­ją­co w oczy i wie­dział już, że bę­dzie jego. Objął ją zde­cy­do­wa­nym ru­chem, a ona za­nu­rza­jąc palce w jego wło­sach, za­chę­ci­ła do dal­szych piesz­czot. Ni­czym wy­gło­dzo­ny wilk rzu­cił się na wy­gię­tą do tyłu szyję i roz­grza­ne słoń­cem ra­mio­na. Jego po­ca­łun­ki scho­dzi­ły coraz niżej, po­przez głę­bo­ką do­li­nę biu­stu, bez­dro­ża brzu­cha, po mięk­kie za­ka­mar­ki pach­ną­ce­go igli­wiem i ma­cie­rzan­ką runa.

Młod­sza z dziew­czyn po­de­szła bli­żej i za­czę­ła przy­glą­dać się z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Nie dasz się sku­sić? – zwró­ci­ła się do niej star­sza ko­le­żan­ka.

Ode­pchnę­ła Maksa i usi­łu­jąc wcią­gnąć do za­ba­wy swą to­wa­rzysz­kę, chwy­ci­ła ją za ręce. Było mu do­brze, ale czy nie mo­gło­by być jesz­cze le­piej? Dla­te­go z sa­tys­fak­cją cze­kał, aż pro­wo­dyr­ka fry­wol­nych igra­szek we­pchnę­ła dziew­czy­nę pro­sto w jego ra­mio­na. Objął ją de­li­kat­nie, uni­ka­jąc jej pło­chli­we­go spoj­rze­nia i tur­la­jąc się wśród błę­kit­nych kęp dzwon­ków, prze­wró­cił na plecy. Tego wła­śnie pra­gnął, re­zy­gnu­jąc z drogi przez Śnież­ną Do­li­nę! Nie wie­rzył w Boga, ale po­my­ślał, że jeśli ist­nie­je niebo, to wła­śnie tak wy­glą­da.

W końcu za­stygł speł­nio­ny po­śród wy­gnie­cio­nych sa­sa­nek. Czerw­co­wy, po­łu­dnio­wy sen spły­nął na niego ni­czym słod­ka roz­kosz, głę­bo­ki i po­zba­wio­ny ma­rzeń. Bo czyż rze­czy­wi­stość nie była pięk­niej­sza od naj­wspa­nial­szych snów?

Obu­dzi­ło go słoń­ce, pa­lą­ce do bólu jego nagie po­ślad­ki. Obok leżał ple­cak i zdep­ta­ne kwia­ty. Dziew­czyn jed­nak już nie było. Ze­rwał się na równe nogi. Czyż­by coś mu się tylko przy­śni­ło? Spoj­rzał w kie­run­ku grani Lo­do­we­go Szczy­tu. Da­le­ko, na wy­so­ko­ści Lo­do­we­go Zwor­ni­ka do­strzegł dwie wspi­na­ją­ce się syl­wet­ki.

Zo­sta­wi­ły go śpią­ce­go i po­szły dalej. Ina­czej sobie wy­obra­żał ich dal­szą, wspól­ną drogę.

– A to suki! – bąk­nął zde­ner­wo­wa­ny.

Wcią­gnął ciu­chy na po­pa­rzo­ną słoń­cem skórę i ru­szył w tam­tym kie­run­ku. Nie­ste­ty po kilku kro­kach za­trzy­mał go pio­no­wy uskok, któ­rym szczyt turni opa­dał w stro­nę prze­łę­czy. Na skale lśnił wkrę­co­ny ring zjaz­do­wy. Dziew­czy­ny za­pew­ne prze­wle­kły przez niego linę i spo­koj­nie po niej zje­cha­ły, ale on nie po­sia­dał liny. Za­klął i trzy­ma­jąc się ko­lu­cha, na­chy­lił ponad urwi­skiem. Po­ni­żej skała była prze­wie­szo­na. Nie dało się tam­tę­dy zejść bez sprzę­tu. Za­wró­cił zre­zy­gno­wa­ny. Czyż­by cze­kał go od­wrót? W sumie mógł jesz­cze wró­cić do Do­li­ny Śnież­nej i jeśli się sprę­ży, do­trzeć przed zmierz­chem na grań Lo­do­we­go Szczy­tu.

Nie miał in­ne­go wyj­ścia, ale mu­siał się spie­szyć. W dro­dze po­wrot­nej cze­kał go prze­cież jesz­cze ów nie­bez­piecz­ny krok z ostrza grani do szcze­li­ny, który z takim wy­sił­kiem udało mu się po­ko­nać w górę. W dół wy­da­wał się o wiele trud­niej­szy do wy­ko­na­nia. Ostroż­nie ob­ni­żył się do kry­tycz­ne­go miej­sca i spró­bo­wał się­gnąć nogą do ja­kie­goś stop­nia w szcze­li­nie. Wy­glą­da­ło to na nie­wy­ko­nal­ne. Mię­śnie nóg za­czę­ły mu drżeć, wró­cił więc na grań. Czyż­by miał się pod­dać? Czyż­by zo­sta­ło mu je­dy­nie wyj­ście hańby i te­le­fon po śmi­gło­wiec ra­tun­ko­wy? Słoń­ce nie­bez­piecz­nie chy­li­ło się ku za­cho­do­wi. Nie miał wy­bo­ru. Pod­dał się i zre­zy­gno­wa­ny wy­cią­gnął te­le­fon. Ku wła­snej roz­pa­czy spo­strzegł jed­nak, że te­le­fon jest poza za­się­giem. Spoj­rzał w kie­run­ku Lo­do­we­go Szczy­tu. Wy­so­ko na tle nieba do­strzegł dwie syl­wet­ki zbli­ża­ją­ce się już do wierz­choł­ka. Bez­sil­na roz­pacz wez­bra­ła w pier­si. Otwo­rzył usta i krzyk­nął na całe gar­dło, ile tylko miał pary w płu­cach. Ale czy ktoś go usły­szał? Echo po­wtó­rzy­ło jego krzyk, po czym nad gó­ra­mi za­le­gła zło­wro­ga cisza…

Za­uwa­ży­łem, że Maks bar­dzo spo­chmur­niał. Mimo to chcia­łem usły­szeć, co wy­da­rzy­ło się dalej. Po­wie­dział, że skoro jakoś tam wszedł, mu­siał spró­bo­wać zejść. Wziął się w garść i wró­cił nad uskok. Tym razem szcze­li­na wy­da­ła mu się jakby bli­żej. Się­gnął tam stopą, nawet wy­ma­cał jakiś sto­pień. Po­wie­trze w dole było już zu­peł­nie czar­ne. Na­piął mię­śnie i prze­rzu­cił cię­żar ciała na drugą nogę. Wtedy skal­ny blok, któ­re­go się trzy­mał, drgnął i po­le­ciał w ot­chłań…

Spoj­rza­łem na niego z prze­ra­że­niem. Jego oczy były ciem­ne, jak ta ot­chłań, o któ­rej po­wie­dział. Za­milkł, dla­te­go spy­ta­łem, czy ze­chce mi dalej to­wa­rzy­szyć. Od­parł jed­nak, że tu po­zo­sta­nie. 

Po­czu­łem się bar­dzo nie­swo­jo, po­że­gna­łem go więc i ru­szy­łem w dal­szą drogę. Wspią­łem się le­d­wie kil­ka­na­ście me­trów, gdy wy­so­ko na grani zo­ba­czy­łem ludz­kie syl­wet­ki. Czy to nie były przy­pad­kiem dziew­czy­ny, które no­co­wa­ły nie­opo­dal nad sta­wem? Prze­szedł mnie dreszcz na wspo­mnie­nie słów Maksa. Obej­rza­łem się za sie­bie, ale w miej­scu, gdzie go zo­sta­wi­łem, nie było już ni­ko­go. Prze­łkną­łem zimną ślinę, czu­jąc jak do żył, do mię­śni, płuc i serca wkra­da się strach. Spoj­rza­łem w niebo. Było bez­chmur­nie. Po­go­da wy­ma­rzo­na na dłu­gie wę­drów­ki. Lęk spa­ra­li­żo­wał jed­nak moje ruchy i pod­ją­łem de­cy­zję o od­wro­cie. 

Zer­k­ną­łem raz jesz­cze na kon­tur grani. Tym razem ni­ko­go tam nie do­strze­głem.

Koniec

Komentarze

Bardzo bogate słownictwo. Podoba mi się, aczkolwiek lepiej by było, żeby te opisy bardziej przeplatały się z akcjami i dialogami, szczególnie w pierwszej części opowiadania, bo czasem się dłużyło. Można by je trochę skrócić. Troszkę się zagubiłam przy zmianie narracji. Nie wiem czy lepiej nie byłoby zostać przy narracji pierwszoosobowej, ale od strony Maksa. Ogólnie nie jest źle.

"Tylko szczenięta władców czuwają nocą, szczerząc kły"

Czy był ktoś z Was w Tatrach nad Czarnym Stawem Jaworowym?

Was, ci, tobie itp. piszemy małą literą. Chyba że mamy do czynienia z listem.

– Myślałem, że takie rzeczy tylko na Bahamach

Przydałby się znak interpunkcyjny na końcu zdania.

 

Pamiętam, że Twoje opowiadanie “W domu ojca” spodobało mi się między innymi dlatego, że czuć było chemię między bohaterami. Tu mamy jakieś boginki czy inne topielice, mamy też fajnie zachowanego ducha (dosłownie) górskich opowieści. Wiesz, ja bardzo lubię opisy – i tutaj dostałam ich dużo.

Tylko, kurcze, brak mi tu jakiegoś napięcia (może innego niż to, które dręczyło Maksa wink), jakiejś odrobiny grozy, która by tę opowieść rozkręciła. Może z powodu wybranej formy ta część trochę siadła?

 

 

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Malah. Rossa. Dzięki za przeczytanie i opinie. Odnośnie "Was" myślałem o tym, ale ponieważ w pierwszym zdaniu zwracam się wprost do czytelników, zdecydowałem się przyjąć tę grzecznościową formę.

Cześć!

Zawsze miło poczytać o Tatrach. Raczej klasyczna fabuła z duchem przygodnego wędrowca (wspinacza) zwiedzionego na śmierć przez boginki. Opisy przyrody zrobione ze smakiem. Scena erotyczna jakoś nie wciągnęła, ale też nie mam większych konkretnych zarzutów. Przejście od noclegu i samotnej wędrówki narratora do słuchania przezeń opowieści, również o analogicznej wycieczce, wydało mi się trochę zbyt nagłe, potencjalnie mylące.

 

Kilka uwag szczegółowych…

nad Czarnym Stawem Jaworowym? Nie jest tam łatwo trafić. Szlaki turystyczne omijają tę dolinę szerokim łukiem, a okoliczne szczyty nie są nawet udostępnione dla ruchu wspinaczkowego.

Nie byłem. Można by kiedyś zajrzeć, ale też nie byłem jeszcze w wielu miejscach swobodniej dostępnych. Zabawnie się jednak składa, że właśnie Czarna Jaworowa była punktem wyjścia jednego z moich tekstów (wybrana chyba na podobnej zasadzie – jako odludne miejsce, w którym bohater mógłby się nadziać na coś nadprzyrodzonego trochę bardziej wiarygodnie niż nad Morskim Okiem).

Ściśle biorąc, to tylko północno-zachodnia połowa doliny nie jest udostępniona dla ruchu wspinaczkowego, a większość okalających ją szczytów taternicy mogą legalnie zdobywać od różnych stron (https://www.tanap.sk/wp-content/uploads/horolezectvo.pdf).

Zamilkł, dlatego spytałem, czy zechce mi dalej towarzyszyć. Miałem ze sobą linę, którą moglibyśmy się związać.

Tak na “dwójkę samobójkę”? Narrator na pewno nie ma zapasowej uprzęży, a może nawet nie mieć haków, bo chyba brał linę tylko na wypadek jakiejś prostej autoasekuracji lub skorzystania ze stanowiska zjazdowego.

 

Drobiazgi redakcyjne:

pokonać całą Śnieżna Grań

Ogonek zjadło.

– Myślałem, że takie rzeczy tylko na Bahamach

A tutaj kropkę.

zauważyłem, że nie posiada ze sobą żadnego sprzętu.

Dziewczyny zapewne przewlekły przez niego linę i spokojnie po niej zjechały, ale on nie posiadał liny.

W obu wypadkach “mieć” zupełnie wystarczy.

 

Z tatrzańskim pozdrowieniem,

Ślimak Zagłady

Witaj Ślimaku. Miło poznać sympatyka Tatr. Zawstydziłeś mnie kurcze trochę, bo faktycznie temat udostępniania przez Tanap terenów wspinaczkowych jest trochę zawiły; wstęp do Czarnej Jaworowej jest zabroniony, a dostęp do otaczających ją szczytów, przyznaję, jednak możliwy. Po drugie, w rzeczy samej, bez uprzęży to wiązano się wspólnie liną w dawnych opowiadaniach Długosza i Żuławskiego, a nie dzisiaj. Dzięki za tę uwagę. Pozdrawiam

Sajmonie, nie ma powodu do zawstydzenia: kojarzyłem, że niektóre szczyty są na pewno udostępnione od strony Doliny Kieżmarskiej. Gdy sprawdziłem regulamin TANAP-u, to mnie jednak zdziwiło, że wstęp taternicki do samej Czarnej Jaworowej jest także częściowo dozwolony (na południe od potoku, włącznie z Doliną Śnieżną i jej Strągami).

Brak punktów przelotowych między partnerami w zespole byłby nawet bardziej niebezpieczny niż brak uprzęży, ale pewnie nie muszę Ci o tym pisać – coś przeczuwam, że doświadczenia wspinaczkowe masz bogatsze od moich.

Moje doświadczenie wspinaczkowe nie jest zbyt bogate, ale odwiedziłem tego lata Czarny Staw Jaworowy (nie spotkałem tam na szczęście Ducha Gór ;) ), podążając na Kołowy Szczyt. Śnieżna Dolina pozostaje wciąż jednym z moich największych tatrzańskich marzeń. A uchybienia, które zauważyłeś poprawiłem.

pozdr

Bujdałka czy nie, ale czytało się całkiem nieźle, jako że historyjka została opowiedziana ze znawstwem tematu i należytym wyczuciem sytuacji.

A w górach to podobno wszystko zdarzyć się może…

 

mylne ścież­ki błą­dzą w urwi­stym, świer­ko­wym lesie… → Zdaje mi się, że lasy nie bywają urwiste.

Proponuję: …mylne ścież­ki błą­dzą w świerkowym lesie na urwi­stym zboczu

 

mocne, zimne świa­tło, ni­czym re­flek­tor oświe­tla­ją­cy scenę te­atru. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …mocne, zimne światło, ni­czym re­flek­tor skierowany na scenę te­atru.

 

prę­żąc do słoń­ca swe zu­peł­nie nagie ciała. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mogły prężyć cudze ciała.

 

 …ścią­gnął ko­szul­kę, pre­zen­tu­jąc swą wy­ćwi­czo­ną, mu­sku­lar­ną syl­wet­kę. → Czy zaimek jest konieczny? Czy ściągnąwszy koszulkę, prezentowałby cudzą sylwetkę?

 

do­tknę­ła jego ra­mie­nia swoją mięk­ką pier­sią. → Zbędny zaimek.

 

Bez­sil­na roz­pacz wez­bra­ła w jego pier­si. → Czy zaimek jest konieczny?

 

czu­jąc jak do mych żył, do mię­śni, płuc i serca wkra­da się strach. → Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Misię czytało z zaciekawieniem. Mało jest fantastycznych ‘górskich’ tekstów pisanych przez ludzi kochających góry. To była przyjemność. :)

Dziękuję Koalo za miłe słowa.

Dziękuję regulatorzy za bystre oko. Zaimki są moja zmorą. Poprawione ;)

Bardzo proszę, Sajmonie. Owszem, zaimkoza potrafi być upierdliwa, ale można ją wyleczyć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to opowiadanie! Napisane ciekawym, wciągającym językiem, a gawędziarski styl narracji jedynie dodaje jej realizmu. Nie skupiłem się nawet na wyłapywaniu błędów redakcyjnych, ponieważ zbytnio wciągnęło mnie czytanie laugh

 

Niedawno całkowitym przypadkiem w moje ręce wpadła książka K. Steckiego Gawędy o przewodnikach tatrzańskich, ale dosyć szybko została odstawiona na półkę i zapomniana. Twoje opowiadanie traktuję zatem jako znak, że należy rozpocząć jej lekturę!

 

Czekam na kolejne Twoje opowiadania, powodzenia!!

“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”

Od czasu ostatniej rozmowy przeczytałem wspomnienia Żuławskiego i prawie bym nie skojarzył, ale była tam taka scena: biwakował w kolebie przy silnym deszczu, chyba gdzieś wysoko w Białej Wodzie, i zjawiła się zbłąkana turystka. Zaprosił ją, aby się ogrzała i wypiła herbatę, ale widział, że jest zaniepokojona, sama z obcym mężczyzną na pustkowiu (może bandyta, może zbieg polityczny?). I kiedy zapytała, co tam robi, pozwolił sobie na głupi żart: “A wie pani, odkąd tam spadłem z tego szczytu, to tak jakoś się kręcę po okolicy…” (pisał, że dotąd się wstydzi). Zastanawiam się teraz, czy przypadkiem nie było to dla Ciebie jakąś cząstkową inspiracją, skoro też czytałeś Żuławskiego.

Rzecz jasna Żuławskiego czytałem, choć już jakiś czas temu. A jeśli chodzi o bezpośrednie inspiracje to ostatnio miałem na tapecie “Narkotyk Gór” Malczewskiego i “Flirt z Czarną Panią” Długosza.

Fajnie się czytało i przede wszystkim czuć klimat “gór”. Mam jednak podobne odczucia jak Rossa, brakło mi trochę więcej grozy :(

 

Z przejściem pomiędzy narracją z pov Maksa a głównego bohatera też przez chwilę miałem problem się połapać, ale w sumie to chyba czepialstwo.

 

W każdym razie ogólnie okej :)

 

Śnieżną Grań tworzyły trzy turnie. Pierwszą, opadającą urwiskiem, dziewczyny miały już na wyciągnięcie ręki. Druga wznosiła się tuż nad nim i wyglądała na łatwo dostępną. W przeciwieństwie do trzeciej, podobnej do fortecznej baszty, piętrzącej się wyżej czarnymi, granitowymi ścianami.

Przyjrzał się uważnie środkowej turni.

 

Niby daleko od siebie, ale jakoś mi to powtórzenie nie zagrało, tym bardziej, że w “okolicy” jest trochę tych turni.

Nowa Fantastyka