Na widocznym zza okna nocnym, pochmurnym niebie, pojawiła się błyskawica. Przez ułamek sekundy oświetliła jedną z komnat ogromnego, wiktoriańskiego zamczyska na wzgórzu. Wysoki mężczyzna w ciemnym garniturze po cichu zbliżył się do blondwłosej piękności. Stanął za plecami niczego nieświadomej niewiasty i ukazał zestaw okropnych, długich zębów. Zaskoczona kobieta krzyknęła głośno z przerażenia, kiedy wampir szykował się do ataku. Czarno-biały, klasyczny horror pod tytułem „Dracula”, wyprodukowany grubo ponad pół wieku temu przez wytwórnię filmową Hammer Film Productions, nagle się zatrzymał. Ekran monitora ozdobiła przystojna, a zarazem niepokojąca aparycja legendarnego brytyjskiego aktora, Christophera Lee.
– Kto zastopował obraz, do cholery? – zapytał wyrwany ze skupienia Paweł.
– Daj spokój, stary. W tym filmie nie ma nic ciekawego, czy odkrywczego, a w dodatku wszystko to jakieś takie teatralne – odpowiedział lekceważąco Marek, jeden z dwóch najbliższych mu kumpli.
– Taaa, włączmy coś innego. Szkoda czasu na to przedpotopowe badziewie – wtórował Markowi Jacek, trzeci z kolegów.
– Ale ja lubię klasykę! – upierał się Paweł.
– Ale ja umieram z nudów – obstawiał przy swoim Marek.
– A ja idę otworzyć sobie następnego browarka, bo na trzeźwo tego nie zniosę. – Jacek jak zwykle w takich dyskusjach uciekał się do dość ciężkiego dowcipu.
– No, to chyba dosyć oglądania na dzisiaj. Późno już, więc dopijam do końca i spadam – powiedział niepocieszony Paweł, kierując ku górze puszkę z piwem.
– Jak tam wolisz, stary. Mam jeszcze czteropak w lodówce. – Marek przeważnie posiadał jakiś dodatkowy atut w rękawie, który pomagał mu przekonać kumpli do swoich racji.
– Nie. Dzisiaj już nie. – Paweł uznał jednak, iż tym razem argumenty te są mało atrakcyjne.
– Pewnie chcesz jeszcze powałęsać się po tych swoich odludziach, co? – spytał przyjaciela Jacek.
– Nie, za późno. Zresztą… dawno już tam nie byłem – odpowiedział Paweł, wyraźnie zmęczony kilkugodzinnym przesiadywaniem na kanapie.
Wstał z sofy, założył buty i pożegnał się z kolegami.
Najbliżsi członkowie rodziny oraz znajomi uważali, że Paweł to dobry, chociaż nieco zagubiony chłopak. Cechował się łagodnym, spokojnym usposobieniem, wrodzoną naiwnością oraz bezrefleksyjnym podejściem do życia. Świat wyobraźni wydawał się dla niego ważniejszy niż brutalna rzeczywistość, dlatego też często popadał w katatoniczny, marzycielski stan. Do pracy chodził dorywczo, gdyż dyscyplina czy konsekwencja w działaniach zdecydowanie nie stanowiły głównych atutów jego charakteru. Na studia, póki co, również się nie wybierał. Wszelkiej odpowiedzialności i życiowych problemów unikał jak ognia, a nieliczne związki z kobietami należały do tych z rodzaju epizodycznych.
Zgodnie z ogólnie przyjętą nomenklaturą, młodego mężczyznę można było nazwać „obibokiem”, chociaż sam Paweł wolałby określać tę leniwą egzystencję mianem „Nieznośnej lekkości bytu”. Od wielu lat do jedynego, „kulturalnego” wyjątku w tym beztroskim życiu należało kino, któremu poświęcał namiętnie mnóstwo czasu. Niemal wszystko co go spotykało, kojarzyło mu się z tytułami filmów. Komediami, dramatami, westernami i fantastyką, chociaż najbardziej z mrożącymi krew w żyłach thrillerami i horrorami.
Poza tym nie posiadał większych ambicji, życiowych celów, czy wrodzonych talentów. Żył z dnia na dzień, wałęsając się długimi popołudniami po konińskich blokowiskach. Często widywano go w pubach, dyskotekach oraz na piłkarskim stadionie. Szukał czegoś, czego sam nie potrafił nazwać, ale bynajmniej nie głowił się nad możliwością wdrożenia świadomych zmian. Paweł reprezentował po prostu przeciętnych, dwudziestokilkuletnich mężczyzn, pozbawionych pomysłu na siebie, bez wiary w poprawę losu, bez przyszłości. Nie identyfikujących się z czymkolwiek i z kimkolwiek oraz wiecznie skłóconych z życiem „Młodych gniewnych”.
Mieszkał w typowym, szarym, usianym betonowymi klockami, poprzemysłowym mieście średniej wielkości, gdzie sukces nie przychodził łatwo. Przez dziesięciolecia głównym motorem napędowym gospodarki Konina były bogate złoża węgla brunatnego oraz powiązany z ich wydobyciem przemysł przetwórczy. Przysłowiowe „pięć minut” miasto miało już jednak dawno za sobą. Obecnie Konin zaliczany jest do wyludniających się w ekspresowym tempie, tak zwanych „miast zapaści”, a dostatnie oraz wygodne życie prowadzą tu tylko nieliczni. Niemal każda, młoda, kreatywna jednostka ludzka szybko z takich miejsc ucieka. Ci, którzy tego nie zrobią, męczą się niesamowicie, lawirując między stanami manii a depresji. Miasto Konin to zwykłe, pospolite, nieco zapomniane przez wielki biznes, niczym szczególnym nie wyróżniające się „Miejsce na ziemi”.
Paweł miał jeszcze jedno, dość nietypowe upodobanie, które od czasu do czasu realizował. Lubił przechadzać się w samotności po okolicznych terenach pokopalnianych. Intrygowały go hałdy, wyrobiska, sztuczne jeziora oraz zalewy, a więc ogromny, zdewastowany w wyniku antropogenicznych przekształceń, otaczający miasto obszar. Wybierał sobie jakiś upatrzony wcześniej fragment górniczego krajobrazu, po czym udawał się tam ochoczo przynajmniej raz w tygodniu. Im bardziej niedostępne zdawało się być to miejsce, obwarowane różnymi obostrzeniami i zakazami wstępu, tym mocniej działało na jego wyobraźnię.
W takich właśnie okolicznościach, już następnego dnia po niedokończonym maratonie filmowym, Pawłowi przydarzyła się bardzo nietypowa przygoda, a przeżyte doświadczenia zadziałały niczym „Pamięć absolutna”.
*
Tego letniego popołudnia młody mężczyzna nie przyjechał na wcześniej zaplanowane spotkanie z przyjaciółmi. Nie pierwszy raz zresztą postanowił nic nikomu nie mówić i zaszyć się gdzieś na odludziu. Czasami wysyłał sms-a do któregoś z kumpli, informując towarzystwo, iż tym razem ma inne plany. Upodobania Pawła były powszechnie znane, więc nikt się temu nie dziwił. Chłopaki często wypominali mu, że to nieco dziwna pasja, ale nigdy otwarcie się z niego nie śmiali. W pewnym sensie nawet podziwiali go za liczne, posiadane zainteresowania, których oni nie przejawiali.
Paweł pożyczył od matki samochód i pojechał za miasto. Zatrzymał się w pobliżu wielkiej dziury, jednej z wielu w regionie, nieczynnych odkrywek pokopalnianych. Obchodził ją skrajem, dużo rozmyślając. Fascynował go ogrom przekształconej przez człowieka natury. Wymyślał sobie oraz wizualizował historie, czy ludzkie dramaty, które mogły rozgrywać się na tym obszarze, w ciągu kilku ostatnich dekad intensywnie prowadzonej gospodarki rabunkowej.
Po upływie niespełna godziny spacer po otwartym terenie trochę mu się znudził. Postanowił odbić w którąś z bocznych ścieżek, udając się w głąb okalającego wielki lej lasu. Zamyślony, stracił nieco rachubę czasu. Kroczył przed siebie tak długo, aż w pewnym momencie skonstatował, iż zaszedł za daleko i lada chwila nie będzie w stanie dokładnie określić, gdzie się znajduje. Orientacji w terenie nie miał zbyt dobrze rozwiniętej, a ponieważ powoli zapadał zmrok, do głowy Pawła zakradł się minimalny niepokój. Nie chciał zostawać w lesie „W upalną noc”. Szybko oprzytomniał. Po chwilowym zawahaniu, obrał właściwy kurs do miejsca, w którym zostawił auto. W drodze powrotnej, mniej więcej w połowie dystansu do celu, spostrzegł, że nie jest w lesie sam. Paweł nie miał wątpliwości, iż śledzi go jakiś człowiek.
– No tak! To musi być ochroniarz – mruknął i nie przejął szczególnie sytuacją.
Tego typu spotkanie nie byłoby niczym wyjątkowym, bo zdarzało się już w przeszłości niejednokrotnie. Zamknięte lub oznaczone zakazem wstępu obszary są zazwyczaj przez kogoś pilnowane lub przynajmniej od czasu do czasu monitorowane. W wielu podobnych sytuacjach Paweł improwizował, posługując się wyuczonymi schematami. Najczęściej uzasadniał nagłe, nieproszone wtargnięcie na prywatny teren dezorientacją lub zwyczajną pomyłką. W przypadku zdecydowanego oporu ze strony oponenta, tłumaczył się niewiedzą oraz zapewnieniami, że to pierwszy, a zarazem ostatni raz. Zawsze wychodził obronną ręką z opresji i nie ponosił konsekwencji, związanych z nielegalnym przebywaniem na wyłączonym z użytkowania, często po prostu niebezpiecznym dla zdrowia obszarze. I tym razem chciał sprytnie wymigać się od wszelkich, potencjalnych nieprzyjemności. Postanowił, że wyjdzie facetowi naprzeciw, zakomunikuje mu, iż nieświadomie się zgubił oraz poprosi o pomoc. W ten sposób, przynajmniej na kilka chwil będzie miał również osobistego „Bodyguarda”.
Paweł oraz ślamazarnie, dość sztywno poruszający się mężczyzna zbliżali się do siebie. Kiedy dzieliło ich już ledwie kilka metrów, z ust obcego faceta usłyszeć można było dziwne, nieartykułowane dźwięki i pomrukiwania.
– Dobry wieczór. Czy pan jest ochroniarzem? – zapytał grzecznie Paweł.
– Yyy… hrrr… – Odpowiedź należała do wybitnie niezrozumiałych.
– Bez obaw, panie kolego… Ja tylko się zgubiłem. Pokaże mi pan, którędy do głównej drogi i już mnie nie ma – kontynuował niezrażony chłopak.
– Yyy… hrrr…
– Ach tak, rozumiem! Wypiło się małe co nieco, prawda?
– Yyy… hrrr…
– No dobrze. W takim razie sam sobie poradzę. Do widzenia. – Chłopak ominął przybysza szerokim łukiem oraz przyspieszył kroku.
Dziwnie zachowujący się mężczyzna natychmiast jednak do niego doskoczył i próbował złapać za rękę.
– Co pan robi? Powiedziałem, że już sobie stąd idę! – Zaniepokojony Paweł odparował ten nagły atak, odsuwając się na bezpieczną odległość.
W tym momencie przyjrzał się również facetowi uważnie, a przez jego ciało przeszedł dreszcz strachu. Twarz mężczyzny była mocno zniekształcona, pozbawione białek gałki oczne miały jednolity, ciemnobrązowy kolor, w czym przypominały grudki brunatnego węgla.
– O Jezu! Co jest do cholery? Czy to jakiś głupi żart, czy kręcą tu gdzieś w pobliżu polską wersję „Nocy żywych trupów”? – wykrzyknął przerażony Paweł.
Nie namyślając się długo zaczął uciekać na oślep. Słyszał jeszcze przez chwilę charakterystyczne pomrukiwania oraz dźwięk pękających gałązek, po których stąpał śledzący go, obrzydliwy dziwak. Biegł przed siebie, przedzierając się między drzewami oraz zaroślami, aż w końcu wybiegł z lasu i zobaczył znajdujące się daleko na horyzoncie zabudowania jakiejś wioski. Wyciągnął telefon, lecz nie miał zasięgu. Wtedy dostrzegł dym wydobywający się z komina pobliskiej chaty, znacznie odseparowanej od reszty zabudowań. Postanowił, iż zapuka do drzwi i poprosi o pomoc. Biorąc pod uwagę położenie budynku względem centralnego punktu miejscowości był to „Ostatni dom na lewo”.
– Puk! Puk! Halo! Jest tam ktoś? – Zdenerwowany Paweł długo wykrzykiwał i uderzał pięścią w drzwi, zanim ktoś postanowił je otworzyć.
– Tak? O co chodzi? – zapytała tęga kobieta w średnim wieku, wynurzając się z cienia.
– Dobry wieczór. Zdaję sobie sprawę, że pewnie jest pani trochę zaskoczona, ale… Zostawiłem samochód przy głównej drodze i nieco się pogubiłem. Poza tym gonił mnie jakiś przedziwny osobnik… o tam, w lesie. – Paweł wyciągnął rękę za siebie, po czym kontynuował przejęty. – Może pani potrafi mi pomóc i powiedzieć, gdzie dokładnie się znajduję?
– Hmm… Zagubiony młody człowiek oraz dziwny osobnik w lesie… No, to ciekawe… A czego pan tutaj szukał? – Gospodyni odpowiedziała pytaniem na pytanie, spoglądając na Pawła podejrzliwie.
– Yyy… właściwie to niczego. Tylko spacerowałem, a tamten przyczepił się do mnie bez żadnego powodu – wyjaśniał koninianin.
– Aha. Władek! Mamy tu jakiegoś pana, który mówi, że się zgubił – krzyknęła rozmówczyni i po chwili obok niej pojawił się lekko otyły, barczysty facet z wąsem, prawdopodobnie „Mąż swojej żony”.
– Zgubił się? A co tutaj do cholery robisz, młody człowieku? Przecież tu nic nie ma… – zdziwił się postawny mężczyzna, przerzucając wzrok z kobiety na Pawła i z powrotem.
– Yyy… hrrr… – Usłyszeli wszyscy troje.
– Ooo! To on! To ten typ mnie gonił! Wpuście mnie proszę! Gość jest jakiś nienormalny! Wygląda jak potwór! – napraszał się przestraszony Paweł.
Na twarzach gospodarzy pojawiły się grymasy zażenowania, które wkrótce przerodziły się w wyrazy politowania. Mężczyzna i kobieta spojrzeli sobie w oczy, po czym szeroko się uśmiechnęli.
– Przecież to nasz Tomuś! Jest zupełnie niegroźny. Taki już się urodził, ale muchy by nie skrzywdził. Na pewno chciał się przywitać lub pobawić w chowanego. Przykro nam, że tak się pan przestraszył – wyjaśniła kobieta, po czym czule objęła syna.
– Uff! A ja już myślałem… Ta jego twarz i oczy? Są jakieś takie… – plątał się Paweł, ale matka chłopca przerwała mu w połowie zdania.
– Inne. Chciał pan powiedzieć, że są inne, niż u większości ludzi. To wada genetyczna, tak samo jak to, że Tomuś myśli trochę inaczej. Kiedy byłam z nim w ciąży lekarz ostrzegał, że mój syn będzie różnił się od pozostałych dzieci. Nie wiemy, co jest tego przyczyną. Może to zanieczyszczone powietrze, a może moje problemy zdrowotne? Ja jednak i tak kocham go z całego serca – tłumaczyła z dramatyzmem w głosie, niczym w filmie: „Love Story”.
– No tak. Teraz wszystko rozumiem – odparł nieco uspokojony Paweł.
– A tak na przyszłość, to proszę pana, aby nie nazywał pan Tomusia potworem. On myśli trochę inaczej, ale wszystko doskonale rozumie – objaśniała kobieta.
– Jasne, przepraszam najmocniej – usprawiedliwiał się młody koninianin.
– W czymś jeszcze możemy pomóc? – zapytał milczący od dłuższego czasu wąsacz.
– Nie, dziękuję. A właściwie tak! Czy mogę napić się wody oraz skorzystać z toalety? Powiedzą mi również państwo, w którą stronę mam się teraz udać, bo nie jestem pewien, gdzie znajduje się mój samochód? Bardzo proszę! – Paweł postanowił wykorzystać sytuację i poprosił o kilka drobnych przysług.
Właściciele domu spojrzeli się na siebie, przymrużając nieco oczy. Po chwili dość niechętnie przystali na tę prośbę i wpuścili Pawła do środka. Najwidoczniej nie przepadali za obcymi.
– Proszę. Szklanka wody dla pana, młody człowieku. A łazienka jest na końcu korytarza – instruowała gospodyni.
Paweł wypił zawartość naczynia jednym haustem, a potem udał się za potrzebą. Kiedy stał nad muszlą klozetową i oddawał mocz, śmiał się z całej sytuacji oraz z własnej głupoty, tudzież bujnej wyobraźni. Umył ręce i położył dłoń na klamce od drzwi łazienki. Zanim opuścił pomieszczenie, rzucił okiem na starą, plastikową kotarę, zasłaniającą szczelnie wannę. Nie wiedząc czemu, coś w tym zwykłym, aczkolwiek coraz rzadziej spotykanym przedmiocie go zaciekawiło. Spoglądał na kotarę z zainteresowaniem i pod wpływem nagłego impulsu odsunął na bok…
Serce momentalnie skoczyło mu gardła, a nogi niemal się ugięły. Widok, który właśnie się ukazał, napawał go zgrozą i przerażeniem. Tym razem z bujną wyobraźnią lub fantazją niewiele miało to wspólnego. Wanna była cała zakrwawiona, a na jej dnie leżały resztki ludzkich wnętrzności. Na pewno ludzkich. Wątroba, jelita, żołądek. Paweł o mały włos nie stracił przytomności. Z trudem powstrzymywał się przed wymiotami. Resztką zdrowych zmysłów rozważał, czy to nie jest jakiś senny koszmar. Pewnie nie „Koszmar z ulicy wiązów”, bo stojący na odludziu dom otaczały wyłącznie sosny, ale i tak najstraszniejszy, realny horror, w jakim mógł kiedykolwiek uczestniczyć.
Całe ciało Pawła drżało. Wiedział, że musi się opanować, jednak nie był w stanie. Zasłonił wannę z powrotem i wyszedł z łazienki.
– Wszystko w porządku? Jakiś pan blady – zapytała kobieta, podchodząc do niego znienacka.
– Tak, tak… wszystko jest o.k. – Paweł jąkał się i nie potrafił ukryć zdenerwowania. Pot ściekał mu po twarzy wielkimi kroplami, a ręce trzęsły się ze strachu.
– Na pewno? – dopytywała.
– Na… na pewno! Myślę, że nadużyłem już państwa gościny. Dziękuję bardzo – oznajmił chłopak łamiącym głosem i skierował się do wyjścia.
Nacisnął klamkę wyjściowych drzwi i kiedy miał zamiar przestąpić przez próg, poczuł obezwładniający, silny ucisk na twarzy, a wraz z nim dziwny zapach. Szybko tracił świadomość. Zdążył jeszcze usłyszeć niski głos mężczyzny:
– Wiedziałem, że popełniliśmy błąd, wpuszczając go do środka!
**
Nie sposób określić, ile czasu upłynęło od tego zdarzenia do momentu, w którym Paweł się ocknął. Leżał związany, z zakneblowanymi ustami, na zimnej podłodze jakiegoś pokoju. Głowa pękała mu w szwach. Drzwi prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia pozostawały lekko uchylone, dzięki czemu mógł przysłuchać się rozmowie zza ściany.
– Co z nim zrobimy? – odezwał się żeński głos.
– Nie wiem. Myślę. Lodówka jest pełna zapasów… Poza tym nie możemy zbyt często pozbawiać ludzi życia i poddawać ich obróbce, bo ktoś w końcu zacznie tu węszyć – odpowiedział mężczyzna.
Paweł zadygotał, gdy usłyszał te słowa, a przez jego ciało przeszedł zimny dreszcz. Czyżby miał skończyć jako pokarm dla miłośników ludzkiego mięsna, zostać czyimś obiadem? „Kolacją dla palantów?”
– Może rzucimy go tym na dole? Oni ucieszą się z takiego smakowitego kąska… – ponownie odezwała się kobieta.
– Tak, to jest jakieś rozwiązanie. Nie zostanie po nim nawet jedna kość… Tylko kto go tam zaniesie? – Zastanawiał się mężczyzna.
Unieruchomiony chłopak przeżywał wewnętrzne katusze, wsłuchując się w słowa, które padały za ścianą. Chciało mu się płakać i wyć z przerażenia jednocześnie. Nawet nie próbował sobie wyobrażać kim byli „ci na dole”. Co to za okrutne bestie, ukrywające się gdzieś w najgłębszych czeluściach poprzemysłowego terenu?
Rozmowa nagle ucichła, po czym rozległ się stukot kroków i zaskrzypiały drzwi. Paweł usłyszał ciężki oddech wchodzącej właśnie do pokoju osoby. Słusznie uznał, że lepiej udawać nieprzytomnego i tak właśnie zrobił. Zamknął oczy oraz nie poruszał się. Ten ktoś, kto pojawił się przy nim, musiał uwierzyć w taką mistyfikację, gdyż westchnął tylko głęboko, a chwilę później opuścił pomieszczenie. Niebezpieczeństwo oddaliło się, jednak wciąż był to „Stan zagrożenia”.
– I co? – zapytała kobieta.
– Żyje. Cały czas jest nieprzytomny – odpowiedział mężczyzna.
Paweł zrozumiał, że musi dobrze wykorzystać czas, który właśnie zyskał i jak najszybciej wydostać się z pułapki. Szybko rozejrzał się po pokoju, po czym znalazł możliwe rozwiązanie. Energicznym ruchem wstał na chwiejące się nogi, podszedł do prostokątnego stołu, a potem zaczął pocierać ściskający mu dłonie węzeł o krawędź blatu. Na szczęście sznurek okazał się lichy, dlatego po kilku minutach mechanicznego tarcia udało się przeciąć węzeł. Paweł oswobodził się z więzów, zdjął knebel z twarzy oraz podszedł do jedynego, znajdującego się w pomieszczeniu okna. Ekstremalnie zestresowany walczył o to, żeby je otworzyć, ale solidna klamka nie chciała nawet drgnąć. W tejże chwili do pokoju weszła tęga gospodyni i nienawistnie spoglądając mu w oczy zaczęła krzyczeć:
– Władek! On chce uciec!
Zawias okna puścił, a chłopak zdążył wyskoczyć na zewnątrz budynku, zanim wbiegający do pokoju facet z wąsem zdołał zainterweniować. Paweł biegł i biegł najszybciej jak tylko potrafił, słysząc za sobą jakieś krzyki oraz charakterystyczne pomrukiwania:
– Łapać go! Yyy…hrrr!
Po pokonaniu dobrych kilkuset metrów znalazł się na oświetlonej, wyasfaltowanej drodze we wsi. Odsapnął nieco, jakby zdał sobie sprawę, iż jest już względnie bezpieczny. To było prawdziwe „Uwolnienie”.
– Co to wszystko ma do cholery znaczyć? – śmiertelnie przestraszony rzekł półszeptem.
Postanowił, że pójdzie wzdłuż głównej drogi, prowadzącej przez miejscowość i prędzej czy później wezwie pomoc lub odnajdzie pozostawiony samochód. Po jakimś czasie, ku jego wielkiej radości, tak się właśnie stało. Nietknięte przez nikogo auto stało obok szosy.
Wracał wyczerpany nerwowo, jednak wciąż żywy. Najpierw wpadł do domu. Umył się, przebrał, po czym nie zamieniwszy z matką ani słowa, wrócił do samochodu i pojechał na miejską komendę policji.
Dochodziła północ, więc zgłoszenie sprawy wymagało nie lada zachodu. Obecni na posterunku policjanci nie przejawiali większej ochoty do tego, aby wysłuchać Pawła. Rozpoczęcie śledztwa jawiło się mgliście. Dwaj funkcjonariusze początkowo uznali, iż młody mężczyzna jest pijany i dopiero po przebadaniu go alkomatem, niechętnie przeszli do wykonywania czynności służbowych.
Paweł szczegółowo opisał wydarzenia z minionego wieczoru. Treść tych zeznań wprawiła policjantów w osłupienie, które z czasem zamieniło się w drwiący śmiech. Jeden z nich stwierdził nawet, że tak dobrze nie ubawił się, co najmniej od czasów „Akademii policyjnej”. Nikt nie chciał chłopakowi uwierzyć.
– Słuchaj młody, jeśli to są jakieś głupie żarty… – Upominał starszy z funkcjonariuszy.
– Przysięgam panu! Nic nie zmyślam. Ci ludzie to potwory! – zapewniał błagalnie Paweł.
Pomimo sporego dystansu, którym policjanci obdarzyli tę przedziwną sprawę, wyczerpanemu chłopakowi pozwolono zdrzemnąć się na komendzie. Wczesnym rankiem cała trójka udała się w okolice miejsca, gdzie kilka godzin wcześniej Paweł o mało co nie stracił życia.
Szybko odnaleźli dom na skraju wsi, gdyż okazało się, że jeden z mundurowych bardzo dobrze zna ten obszar. Policjanci obeszli budynek dookoła, ale nic podejrzanego nie zwróciło ich uwagi. Zadecydowali, że wejdą do środka, aby wyjaśnić sprawę. Zapukano w drzwi, a te niemal od razu otworzyła tęga kobieta.
– Dzień dobry. Mamy tu młodego człowieka, który twierdzi, że dzieją się u państwa niepokojące rzeczy. Czy możemy wejść i rozejrzeć się po domu? – zapytał na wstępie starszy stopniem policjant.
– No cóż… proszę bardzo. – Gospodyni przystała na propozycję, rzucając w kierunku Pawła lekceważące spojrzenie.
Barczystego mężczyzny z wąsem oraz Tomusia nie było w środku. Policjanci przeszukali dom, jednak niczego szczególnego nie znaleźli. Młodszy z nich okazał się niezłym zgrywusem, gdyż podczas wykonywania rutynowych czynności, nader często pozwalał sobie na niewybredne, żartobliwe komentarze.
– Sprawdził pan łazienkę? – zapytał Paweł.
Asysta stróżów prawa w ogóle nie działała na niego uspokajająco. Trząsł się ze strachu, nerwowo obgryzając paznokcie.
– Tak. Przyznaję, że łazienka jest trochę w opłakanym stanie i przydałby się remont, ale to jeszcze żadne przestępstwo. – Usłyszał w odpowiedzi.
– Lodówka! Niech pan zajrzy do lodówki – nalegał chłopak.
Ten sam funkcjonariusz otworzył zatem lodówkę i spoglądając na kobietę rzekł:
– Pani pozwoli. Hmm… Tyle pysznego jedzenia, aż zrobiłem się głodny. Musimy później podskoczyć gdzieś na „Wielkie żarcie” – dodał ironicznie, przerzucając wzrok na kolegę z pracy.
Ośmielił się poczęstować plastrem szynki i przeżuwając go w buzi dopowiedział:
– Wyborna. Jeśli tak smakuje ludzkie mięso, to chyba stanę się stałym konsumentem „człowieczczyzny”!
Po tych słowach wszyscy zgromadzeni, z wyjątkiem Pawła, wybuchli śmiechem. Zwalista kobieta zaproponowała gościom herbatę, ale policjanci odmówili, zasłaniając się brakiem czasu.
– Bardzo przepraszamy panią za najście. Wyjaśnimy sobie to później z tym młodzieńcem – oznajmił na odchodne starszy z policjantów.
– Nic się nie stało. Przynajmniej dobrze się bawiłam – oświadczyła kobieta, wciąż mierząc wzrokiem poddenerwowanego Pawła.
– Ale, to nie tak… Ja nie kłamię! Piwnica! To musi gdzieś tu być! – Chłopak próbował ratować sytuację, lecz żaden z funkcjonariuszy nie traktował go już poważnie.
Trójka przybyszów opuściła teren posesji i wsiadła do radiowozu. Inicjator akcji chciał coś jeszcze wytłumaczyć policjantom oraz nakłonić ich do większego zaangażowania, ale w pewnym momencie zrozumiał, że jego wysiłki z góry skazane są na niepowodzenie. W drodze powrotnej do Konina ani słowem już się nie odezwał. Patrol zawiózł Pawła pod dom, jednak nie obyło się bez ostrej reprymendy ze strony starszego stopniem posterunkowego:
– Słuchaj, kolego! Tym razem ci się upiecze. Przyznaję, że dzięki tobie mieliśmy kawał niezłej zabawy. A jednak w przyszłości zastanów się dobrze, zanim wpuścisz nas w maliny. My zajmujemy się poważną robotą i nie mamy ochoty na takie głupie żarty. Jasne?
Paweł nic nie odpowiedział, tylko spuścił głowę i wzruszył ramionami. Młodszy z policjantów, urodzony żartowniś, uśmiechnął się drwiąco, po czym pomachał mu ręką na pożegnanie.
***
Niepocieszony, zawstydzony i wciąż mocno roztrzęsiony Paweł zamknął się w pokoju i do końca dnia z niego nie wyszedł. Próbował podsumować wszystkie wydarzenia z ostatnich „48 godzin”. Zrozumiał, że tamta okropna rodzinka musiała w ciągu minionej nocy usunąć wszelkie ślady zbrodni i dlatego wyszedł na idiotę przed policjantami. Jeszcze większy dyskomfort powodowała wkradająca się do głowy świadomość, iż właściwie nie ma w nikim oparcia, nikt mu nie zechce uwierzyć. Bał się powiedzieć cokolwiek o tej sprawie nawet własnej matce.
– Paweł, czy ty się dobrze czujesz? Wszystko w porządku? – zapytała syna zmartwiona kobieta, po tym jak nie widziała go od ponad doby.
– Tak, mamo. Mam się dobrze – chłopak skłamał, leżąc w łóżku z głową schowaną pod poduszką.
– Wiesz przecież, że mi możesz powiedzieć wszystko. – Upewniała się.
– Tak, mamo. Wiem. Naprawdę nic się nie stało. – Paweł wypowiadając te słowa, aż ugryzł się w język.
Matkę przecież ciężko było oszukać, a już na pewno nie dało się zrobić tego skutecznie na dłuższą metę. Miała pewien szósty zmysł, który uruchamiał się, kiedy Paweł wpadał w tarapaty. Ojciec Pawła prawie nie uczestniczył w jego wychowaniu, więc może właśnie dlatego kobieta rozwinęła jakieś nadnaturalne zdolności, bezbłędnie przewidujące kłopoty. A najprawdopodobniej był to po prostu zwykły, matczyny instynkt.
W każdym razie Paweł postanowił, że jeśli cokolwiek o tych dziwnych wydarzeniach jej opowie, to na pewno nie zrobi tego od razu. Przynajmniej do następnego dnia chciał przebywać w samotności i głęboko się nad wszystkim zastanowić.
Wiedział, że będzie miał olbrzymie problemy z zaśnięciem. Przeczuwał, iż tak łatwo nie wyciszy skumulowanych w nim, negatywnych emocji. Zamiast herbaty przygotował i wypił napar z melisy. Niewiele to jednak pomogło. Długo rozmyślał, a gdy już udało mu się zasnąć, szybko zostawał wybudzony przez jeden z okropnych koszmarów. Tej nocy miał ich co najmniej kilka.
W pierwszym śnie leżał nagi, przywiązany sznurem do operacyjnego stołu. Tuż nad Pawła głową zwisała wielka lampa, świecąca ostrym, oślepiającym światłem. Do jego uszu dobiegały różne przytłumione szepty i szmery. Chwilę później przy stole pojawiły się wychylone sylwetki trzech osób. Tęgiej kobiety, barczystego faceta z wąsem oraz mężczyzny ze zdeformowaną twarzą. Charakterystyczne trio wpatrywało się w Pawła, śmiejąc przy tym do rozpuku. Nagle wąsacz wziął w ręce dwa, długie, ostre noże kuchenne i zwrócił się do niego słowami:
– „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad?”…
Paweł obudził się z krzykiem, cały mokry od potu. Westchnął głęboko i przetarł dłonią czoło. Ponownie położył głowę na poduszce, zamknął oczy, a kwadrans później zasnął po raz drugi.
W następnym śnie znajdował się pośrodku wielkiego, głębokiego leja, do którego wpadł przez nieuwagę. Nie potrafił wydostać się na zewnątrz, być może w wyniku zmęczenia, a być może utrudniały mu to ostro nachylone, zadarnione stoki wyrobiska. Na dodatek ścigały go okropne, na wpół ludzkie kreatury, o kościstych, nienaturalnie wydłużonych kończynach. W pewnym momencie jedno z tych stworzeń zbliżyło się do Pawła na tyle blisko, iż ten mógł ujrzeć ohydną gębę potwora. W punkcie kulminacyjnym, tuż przed bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia, chłopak natychmiast się wybudził.
Usiadł na skraju łóżka, złapał się za głowę i zaczął zastawiać, czy aby na pewno nie zwariował. Po kilku minutach ułożył się wygodnie, ale przez dłuższy czas nie mógł zmrużyć oka. Dopiero nad ranem wzmogło go na tyle mocno, iż po raz kolejny zasnął.
Trzeci sen nie był tak straszny, jak poprzednie, jednak okazał się najdłuższy i najbardziej realistyczny. Paweł szukał pomocy przy rozwiązywaniu zagadki, związanej z działalnością lokalnych kanibali, ale nikt nie dawał wiary temu, co rozpowiadał. Zrobiono z niego wariata i w konsekwencji trafił do słynnego, gnieźnieńskiego szpitala, w którym niegrzecznym pacjentom zakłada się białe kaftany oraz zamyka w pokojach bez klamek. Szybko utożsamił się z głównym bohaterem filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”. W zakładzie psychiatrycznym spotkał nawet zimną niczym lód siostrę przełożoną, tańczącego generała i wielkiego jak dąb faceta. Ten ostatni wprawdzie nie był Indianinem, ale podobnie do gościa z filmu, ani słowem się nie odzywał.
Obudził się późno, „W samo południe”. W ciężkiej od nadmiaru wrażeń głowie kłębiły mu się przeróżne myśli. Nie bardzo wiedział jak ugryźć sprawę, a zapomnieć przecież się nie dało. Musiał się komuś wygadać. Ostatnią deską ratunku mogli być tylko kumple.
****
Późnym popołudniem spotkał się z dwoma kolegami w jednym z konińskich pubów. Był to ulubiony lokal trójki przyjaciół. Przesiadywali w nim przynajmniej raz, a najczęściej dwa razy w tygodniu. Paweł wyśpiewał Markowi i Jackowi absolutnie wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Powiedział im o tajemniczym facecie w lesie, wspomniał o ludzkich organach w wannie, zrelacjonował przebieg zasłyszanej rozmowy o „kimś w dole”, opisał swoją ucieczkę i ponowną wizytę w tamtym strasznym domu, która odbyła się już w towarzystwie policjantów. Kumple wsłuchiwali się w te „Opowieści niesamowite” i nie potrafili rozstrzygnąć, czy ich przyjaciel postradał rozum, czy tylko stroi sobie żarty? Bez żadnych wątpliwości, nigdy wcześniej w takim stanie go nie widzieli.
– No i co wy na to chłopaki? – Paweł poprosił o opinię pozostałą dwójkę, a jego głos wydawał się śmiertelnie poważny.
– No więc… Stary, problem polega na tym, że już dawno z nami nie piłeś i coś ci się pomieszało w głowie – po dłuższej chwili ciszy odpowiedział zmieszany Marek.
– Dokładnie. Poza tym szlajasz się po tych pustkowiach, a przez to zaczyna ci odpieprzać – wtórował mu jak zawsze ironiczny Jacek.
– Wy też? Ale ja całkiem serio! Nikt mi nie chce uwierzyć. Tylko na was mogę liczyć! – asekurował się urażony Paweł.
– Powiem krótko panowie! Mamy weekend, więc przejedźmy się na imprezę. Popijemy, potańczymy, popatrzymy na dziewczyny i ustalimy co z tym zrobić – Marek chciał dyplomatycznie zawiesić sprawę w czasie, myśląc głównie o rozrywkach.
– Tak! Zobaczysz, że od razu lepiej się poczujesz. To nie może być „Stracony weekend” – dodał ostatni z kompanów.
– Chyba nie mam ochoty na zabawę – westchnął przygaszony Paweł.
– I na to coś poradzimy… – odezwał się Jacek, wyciągając z kieszeni skręta.
Młodzi mężczyźni ostatecznie namówili kolegę i wszyscy razem podjechali do znanej, konińskiej dyskoteki. Auto prowadził Marek. Paweł oczywiście kontynuował temat niedawnych, niepożądanych przygód. Nieustannie targały nim silne emocje, tylko trochę przytłumione przez marihuanę.
Było już po zmroku. Trzej przyjaciele usiedli przy jednym ze stolików, po czym zamówili alkohol. Marek zamyślił się nieco, analizując trzeźwo sytuację. Wiedział, że jeśli wypije oraz wypali skręta, to będzie musiał zostawić samochód pod lokalem i wrócić po niego następnego dnia. Wziął tylko kilka łyków piwa. Czasami, jakby na przekór wrodzonej naturze, potrafił zachować się odpowiedzialnie. W końcu „Pół żartem, pół serio” odezwał się do lekko podchmielonego Pawła:
– No dobra, stary! Potrafisz odnaleźć to miejsce? Pojedziemy tam i zobaczymy, co w trawie piszczy…
– Serio? Teraz? Jasne, że wiem jak tam trafić – odpowiedział zaskoczony Paweł.
– Tak, teraz. No, to lecimy! – autorytarnie zarządził kierowca.
– Uuu… Zapowiada się niezła „Balanga” – powiedział z uśmiechem na twarzy ostatni z kolegów, po czym wyjął z kieszeni kolejnego skręta.
Mimo późnej, wieczorowej pory, młodzi mężczyźni pojechali w kierunku odkrywki. Marek milczał przez większą część półgodzinnej podróży, podniecony Paweł rozprawiał na temat potencjalnego zagrożenia, a wyluzowany Jacek rzucał kolejnymi, nie zawsze trafionymi dowcipami. Auto zaparkowali mniej więcej w centralnym punkcie wsi tak, aby możliwie szybko móc je odnaleźć, gdyby z jakiegoś powodu przyszło im się rozdzielić. Z racji największej trzeźwości w ocenie sytuacji, nieformalnym szefem wyprawy pozostawał Marek.
Przyczaili się w krzakach przed położonym na odludziu domem, wskazanym wcześniej przez Pawła. Nie mieli żadnego konkretnego planu. Marek wciąż nie dowierzał w opowieść kolegi, a Jacek potraktował eskapadę jako ciekawostkę i niezłą zabawę. Siedzieli w ukryciu przez dłuższy czas, zachowując względną ciszę. Do głów dwóch z nich powoli wkradało się zniecierpliwienie. Kiedy jednak minął około kwadrans, z budynku wyszedł mężczyzna, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Sztywnym krokiem przemieszczał się w głąb lasu, trzymając w rękach jakieś przedmioty. W ciemnościach ciężko było określić, co dokładnie. Jeden z chłopaków słusznie zauważył, iż jest to łopata oraz duży, plastikowy worek.
– A zatem jest i Tomuś… Ciekawe co on tam niesie? – Zastanawiał się na głos Paweł.
– Trzeba byłoby to sprawdzić. Może natrafimy na prawdziwy „Skarb” – odpowiedział Jacek, którego nawet na chwilę nie opuszczał dobry humor.
– Spokojnie, panowie. Żadnych nagłych ruchów – upominał kolegów Marek, zachowując zdrowy rozsądek.
Tomuś zatrzymał się po przejściu kilkudziesięciu metrów. Zaczął wykopywać dół. Kiedy upewnił się, że jest dostatecznie głęboki, wrzucił do niego zawartość torby, zakopał i zniknął gdzieś w ciemnościach.
– Gdzie on poszedł do cholery? – zapytał Paweł.
– Nie mam pojęcia. Lepiej chodźmy zobaczyć co tam zakopał – zaproponował Jacek.
– To my zostaniemy na czatach przed domem, a ty postaraj się to wydobyć – zadecydował Marek.
W ten sposób ustalili, iż nieco przytłumiony wypalonymi narkotykami Jacek pójdzie śladami Tomusia oraz spróbuje wydobyć tajemniczy łup. Pozostali mężczyźni rozdzielili się i pilnowali, aby nikt mu w tym nie przeszkodził. Jacek nie miał przy sobie żadnego niezbędnego sprzętu, jednak złapał w rękę przypadkowego badyla, po czym zaczął wiercić dziurę w dopiero co zasypanym, stosunkowo płytkim dole. Potrzebował ledwie kilku minut, żeby do czegoś się dokopać. Efekt tej mozolnej, aczkolwiek krótkiej pracy, przebił najgorsze wyobrażenia. Trafił na twardy przedmiot oraz poczuł ogromny smród. Wyjął smartfona, uruchomił latarkę i… ujrzał duże, najprawdopodobniej ludzkie kości, na których znajdowały się resztki gnijącego mięsa.
– Co jest kurwa? – wypowiedział z niemałym trudem, odczuwając najprawdziwszy „Wstręt”.
W tejże chwili doskoczył do niego głośno pomrukujący i wymachujący łopatą mężczyzna.
– Yyy… hrrr!
– Chłopaki! Ratujcie! – wydarł się zaatakowany Jacek.
Ukrywająca się dwójka mieszczuchów wyskoczyła z krzaków i podbiegła ratować kumpla z opresji.
– Zostaw go potworze! Załatwimy cię! – krzyczeli.
Widok trzech, wkurzonych mężczyzn, spowodował, że człowiek ze zdeformowaną, aczkolwiek ledwo widoczną w ciemnościach twarzą, zawahał się i cofnął o kilka kroków. Zrobiło się niemałe zamieszanie. Głośne wrzaski i krzyki najwyraźniej dotarły do pozostałych mieszkańców domu. Tęga kobieta oraz barczysty facet z wąsem wybiegli z budynku, aby zbadać sytuację. Szybko zdali sobie sprawę z tego, że w takich okolicznościach ich wynaturzona działalność jest poważnie zagrożona.
– No Władek… Chyba wiesz, co masz robić – instruowała męża kobieta.
Zmobilizowany wąsacz wszedł do sąsiadującej z domem ni to szopy, ni to garażu, aby po kilku sekundach znowu pojawić się na zewnątrz. Trzymał w rękach duży, ciężki przedmiot, a gdy chłopaki usłyszeli charakterystyczne, głośne szczebiotanie, nie mieli wątpliwości, że właśnie uruchomił piłę mechaniczną i bynajmniej nie zamierza ciąć drzewa na opał.
Niewiele brakowało, a doszłoby do scen rodem z filmowej serii, zatytułowanej: „Teksańska masakra piłą mechaniczną”. Przy czym, nie w jakiejś zabitej dechami dziurze w Teksasie, a w nieco mniej odciętej od świata, wielkopolskiej wsi. Całe szczęście, iż młodzi mężczyźni nie spanikowali i jak się okazało, bardzo, bardzo szybko biegali.
– W nogi! – zdążył krzyknąć Marek.
Rzucili się do ucieczki. Szybko udało im się zgubić pościg. Dotarli do jednej z ulic wsi i narobili ogromnego hałasu, wzywając pomocy. Szok nie ustępował, a do ich mózgów uwolnił się dodatkowo spory zapas adrenaliny. Zbudzili prawie wszystkich mieszkańców. Któryś z chłopaków zadzwonił również na policję. Połączenie przekierowano do komendy miejskiej w Koninie, a telefon odebrał jeden z dwóch policjantów, którzy towarzyszyli Pawłowi poprzedniego ranka podczas wizyty w domu przy lesie.
– Szefie! Dzwoni jakiś gówniarz i wygaduje niestworzone rzeczy na temat tego miejsca, w którym byliśmy wczoraj rano – zakomunikował młodszy posterunkowy.
– Ja naprawdę znam się na żartach, ale bez przesady! Ci młodzi dzisiaj to paskudne „Pokolenie” – odpowiedział doświadczony kolega.
Policjanci zapewne zbagatelizowaliby te rewelacje, gdyby nie fakt, że odebrali jeszcze kilka innych telefonów od zdenerwowanych mieszkańców wioski, którym przerwano nocną ciszę.
– Szefie! Dzwoni jakiś starszy facet i mówi, że w tej samej wsi kilka łobuzów wszczyna burdy, a inny idiota bawi się piłą mechaniczną po nocach.
– Szlag mnie zaraz trafi. „To nie jest kraj dla starych ludzi”.
W tych okolicznościach funkcjonariusze pozostali bez wyjścia. Nie mogli przejść już obojętnie obok docierających do nich informacji, więc pojechali na nocny patrol w miejsce awantur.
*****
Nie forsowali tempa i przybyli na wieś prawie po godzinie od ostatniego, odebranego telefonu, mimo że dało się tam dojechać w niespełna trzydzieści minut. Kiedy dotarli na miejsce, stali się świadkami sporego zbiegowiska. Część mieszkańców wyszła z domów, aby otoczyć przerażonych chłopaków. Niektórzy żądali natychmiastowego zaaresztowania głośno zachowujących się młodych ludzi. Inni twierdzili, że należy zweryfikować przedstawioną przez nich wersję wydarzeń i zbadać kwestię „Domu w głębi lasu”, gdyż ten nie cieszył się powszechną sympatią lokalnej społeczności.
– Spokój! Proszę o spokój! – apelował do tłumu starszy z policjantów.
– Zaraz wszystko sprawdzimy i dokonamy niezwłocznego aresztowania wszelkich potworów, wampirów, czy zwyczajnie ludzkich smakoszy gatunku homo sapiens – odezwał się drugi, obdarzony specyficznym poczuciem humoru posterunkowy, mierząc podejrzliwie wzrokiem Pawła i głupio się przy tym do niego uśmiechając.
– Proszę państwa o rozejście się do domów, a wy panowie pójdziecie z nami – dodał pierwszy policjant, wskazując wyciągniętą ręką na przerażonych chłopaków.
Niektórzy z mieszkańców zaproponowali, iż chętnie potowarzyszą policjantom w rozeznaniu. Ci spojrzeli sobie w oczy i chociaż nie było to zbyt profesjonalne podejście do sprawy, przystali na propozycję. Najprawdopodobniej wciąż nie ufali zapewnieniom młodych mężczyzn, więc nie spodziewali się jakiejś spektakularnej, niebezpiecznej akcji. Niemal na pewno podejrzewali ich o zażycie narkotyków i wypicie zbyt dużej ilości alkoholu. Uznali, że są to typowe „Młode wilki”, jak określano w policyjnym slangu wszczynającą rozróby młodzież.
Grupka ludzi, w skład której wchodziło: dwóch uzbrojonych policjantów, trójka konińskich kolegów i kilku mężczyzn ze wsi, udała się zatem pod wiadomy adres. Lokatorów budynku jednak nie zastano. Najwyraźniej w pośpiechu opuścili miejsce zamieszkania, przeczuwając, iż trudno będzie im wybrnąć z patowej sytuacji.
– Proszę otworzyć! Policja! Proszę otworzyć! – policjanci dobijali się do drzwi, ale panowała głucha cisza.
– Uciekli! Za późno… Nie ma ich – wtrącił zmartwiony Marek.
– No… To teraz zaczęła się dopiero prawdziwa zabawa – skomentował Jacek.
– Dół! Pokażmy im ten dół! – Paweł nagle przypomniał sobie o okropnym znalezisku.
– Jaki znowu dół? Tu jest przecież pełno dołów… – zapytał jeden z policjantów.
– No tam, przy drzewach! Zaraz wszystko się wyjaśni – odpowiedział Paweł, wskazując ręką kierunek.
– O.K. Sprawdźmy to, byle szybko – niechętnie zgodził się funkcjonariusz.
Chłopaki podprowadzili resztę towarzystwa w oddalone o kilkadziesiąt metrów miejsce, gdzie nieco ponad godzinę wcześniej natknęli się na ludzkie kości. Jeden z policjantów zaczął ręcznie odkopywać częściowo zasypaną dziurę w ziemi. Babrał się tak dobrych kilka minut, ale do niczego się nie dokopał.
– Nie wierzę. To musi gdzieś tu być – oznajmił zniecierpliwiony Marek.
– Na pewno! – wykrzyknął Paweł.
– Nic, a nic – stwierdził stanowczo policjant.
– Trzeba kopać głębiej! – ponownie odezwał się Marek.
– No, dobra! Dosyć tego! – zwrócił się do chłopaków umęczony, starszy z funkcjonariuszy, po czym dodał – Jesteście aresztowani z powodu zakłócania porządku publicznego!
– Niech pan nie zapomina o nieuzasadnionym wezwaniu służb! – wtrącił młodszy policjant.
– Ale… To naprawdę nie tak… – wycedził Paweł, podczas gdy pozostali kumple zamilkli.
Policjanci poprosili całą trójkę o podejście w stronę zaparkowanego radiowozu, a pozostałym uczestnikom nocnej wycieczki nakazali się rozejść. Awanturującego się Pawła zakuto nawet w kajdanki. Ten, w przypływie emocji chciał w pewnym momencie zbiec z miejsca wydarzeń, ale po chwili rozsądek podpowiedział mu, iż na własne życzenie będzie „Ścigany”.
– Szopa! Trzeba sprawdzić szopę! – zaproponował Marek w ostatnim przebłysku świadomości, gdy tylko zauważył otwarte drzwi przydomowego przybytku.
– Przeprowadzenie rewizji bez obecności gospodarzy lub ich zgody jest wbrew procedurom – oświadczył ucieszony żółtodziób w mundurze.
– Dobra, dobra, młody. Wejdźmy tam i miejmy to z głowy – strofował go doświadczony partner.
Funkcjonariusze zapalili światła latarek i weszli do środka drewnianej konstrukcji, mając oczywiście na oku, stojących w progu, przestraszonych mężczyzn. Przedarli się przez różne, tarasujące im drogę szpargały, po czym podeszli do półki, na której stały rzędy słoików.
– Piklowane ogórki… Marynowane grzyby… Kiszona kapusta… – wyliczał starszy z policjantów, biorąc po kolei do ręki wybrane na chybił trafił słoje z zwartością.
– Smakowite zapasy – skomentował krótko jego kolega.
Popatrzyli na siebie z obojętnością, po czym obrócili się w stronę wyjścia, a jednak w ostatniej chwili udało im się zauważyć podłączoną do prądu, niepozorną zamrażarkę.
– Hmm… ciekawe – dociekał starszy funkcjonariusz, masując powoli zarost na brodzie.
– Kabel przeciągnięty z budynku. – Zauważył przytomnie młodszy partner.
– Otwórzmy – zarządził policyjny weteran i energicznym ruchem podniósł wieko agregatu.
– O cholera! – wykrzyknął drugi funkcjonariusz, po tym jak zajrzał do wnętrza kuchennego sprzętu.
– Mięso… Dużo mięsa! – stwierdził ze zgrozą w głosie dowodzący interwencją.
– Yyy… Szefie, na wołowinę czy filety z kurczaka to mi raczej nie wygląda – oświadczył przejęty kompan, któremu po raz pierwszy tego wieczora nie było do śmiechu.
– Młody… Dzwoń mi tu natychmiast do tych z laboratorium oraz wołaj chłopaków z kryminalnego. Myślę, że czeka ich kupa roboty i „Długa noc”.
******
„Ślady zbrodni” były nie do podważenia, więc na miejsce przyjechali detektywi z wydziału do spraw kryminalnych. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania zbiegów, a teren wokół domu przy lesie zabezpieczono w celu przeprowadzenia dochodzenia oraz zbadania dowodów, świadczących o nikczemnej, wynaturzonej, a jak się wkrótce okazało, również i wieloletniej działalności sprawców.
Przekopano spory areał ziemi okalającej budynek i szybko natrafiono na wiele ludzkich szczątków. W podpiwniczeniu domu dokonano jeszcze bardziej mrożącego krew w żyłach odkrycia. Znajdowało się tam mnóstwo słoików oraz przechowywanych w warunkach chłodniczych, plastikowych woreczków, wypełnionych ludzkim mięsem. Jasne stało się, że o ile zabójcza rodzinka wydobyła kości, które potem próbowali odnaleźć dwaj policjanci, to zabrakło jej już czasu do pozbycia się licznych innych fragmentów ludzkiego ciała. Podbramkowa sytuacja zmusiła morderców do natychmiastowej ucieczki.
Pawłowi zdjęto kajdanki, dzięki czemu automatycznie został on „Uznany za niewinnego” wszczynania nocnych burd. Razem z pozostałymi chłopakami zabrano go na miejską komendę policji. Młodzi mężczyźni złożyli wstępne zeznania oraz zostali przesłuchani w charakterze świadków. Opiekujący się nimi policjanci tym razem byli wyjątkowo mili i wyrozumiali, jakby chcieli nadrobić wcześniejsze gafy.
– Dobra robota chłopie! – Pokutował niezbyt profesjonalnie zachowujący się tego wieczora młody funkcjonariusz, przynosząc Pawłowi kubek z gorącą kawą.
Zaproponował nawet skromny posiłek, ale tej nocy żołądki chłopaków odmawiały posłuszeństwa.
– Nieźle się wpieprzyliśmy… Prawie jak w tych twoich filmach – odezwał się przyciszonym głosem Marek.
– Taaa… Żebyś wiedział – odburknął zmęczony Paweł.
– Na szczęście już po wszystkim – rzekł optymistycznie Jacek.
– No i… Przepraszamy cię, stary. Powinniśmy uwierzyć na słowo. – Marek próbował usprawiedliwiać początkowy brak wiary w opowieści kolegi.
– Nic się właściwie nie stało. Najważniejsze, że byliście ze mną i wyszliśmy z tego cało – pocieszał się Paweł.
– Zapaliłbym sobie skręta, ale chyba nie tutaj. – Jacek nie tracił wigoru.
Po złożeniu wyjaśnień chłopacy zostali rozwiezieni do domów przez policyjny patrol. Szczegółów śledztwa mogli dowiadywać się w kolejnych dniach, głównie za sprawą prasowych doniesień. Mordercze trio na tę chwilę przepadło bez śladu. Konińscy przyjaciele nie wiedzieli nawet, czy detektywi wpadli na jakikolwiek trop.
Paweł wszedł do swojego pokoju i niemal natychmiast padł na łóżko. Nie uszło to uwadze jego matce, która wciąż nie spała, a wcześniej przez cały wieczór próbowała się z nim skontaktować.
– Paweł! Synku, wszystko w porządku? Czemu się nie odzywałeś? – zapytała zaniepokojona kobieta.
– Tak, mamo. W porządku. Przebywałem z chłopakami – odpowiedział wyczerpany zarówno fizycznie, jak i psychicznie syn.
– Nie wyglądasz najlepiej. Co się stało?
– Nic. Nic takiego. To długa i skomplikowana historia, mamo. Jutro wszystko ci opowiem.
– Przyznaj się, że na pewno chodzi o jakąś dziewczynę?
– Nie, mamo. To nie jest to. Jestem zmęczony. Jutro.
– No, dobrze. Trzymam cię za słowo. W takim razie dobranoc.
– Dobranoc, mamo. Dobranoc.
Paweł obudził się w godzinach przedpołudniowych i wbrew przewidywaniom był całkiem rześki. Nie pamiętał nawet, czy cokolwiek mu się śniło. Czuł, iż ciężki kamień spadł wreszcie z jego serca. Wykąpał się, ogolił i zjadł obiad podany przez matkę, która tego dnia miała wolne w pracy. Po posiłku wszystko jej opowiedział. Kobietę zamurowało. Nie od razu zechciała uwierzyć synowi. Doskonale wiedziała, że Paweł posiadał bujną wyobraźnię oraz przejawiał tendencje do robienia głupich żartów, dlatego z początku nabrała nieco dystansu do owych rewelacji. Zajrzała jednak na lokalny portal internetowy, gdzie całkiem szczegółowo opisano sprawę. Pomniejsi dziennikarze także mają dojścia w policji, więc na artykuł o odkryciu ludzkich szczątków i zakonserwowanego mięsa z człowieka nie trzeba było długo czekać.
Nagłówek: „Delicatessen” brzmiał jak najbardziej trafnie, ponieważ nawiązywał do tytułu znanego europejskiego filmu, którego główną oś fabularną stanowiła historia mieszkańców pewnej kamienicy, odżywiających się ludzkim mięsem. Paweł poczuł się tym rozbawiony. Najwidoczniej w Koninie mieszkało sporo żartownisiów, a policjanci, czy dziennikarze nie zaliczali się do wyjątków. W treści informacji dnia nic nie wspomniano o tęgiej kobiecie, krępym facecie z wąsem i mężczyźnie ze zdeformowaną twarzą. Musieli pozostawać nieuchwytni.
Ten szczegół właśnie martwił Pawła. Ciężko było mu wyobrazić sobie, jak ludzie ci mieliby kontynuować mordercze zapędy i niepohamowaną ochotę na ludzkie mięso w zupełnie innym miejscu. Niepokój chłopaka wzmożony został pod wpływem sugestii kolegów, którzy bardzo poważnie analizowali różne scenariusze rozwoju sytuacji, zakładające między innymi przyczajenie się zbrodniarzy w okolicy i chęć zemsty na donosicielach.
– Takie rzeczy się zdarzają, mówię wam. Poczytajcie kroniki kryminalne. Seryjni mordercy często próbują się odegrać. Musimy być czujni! – instruował kumpli Marek.
– W filmach jest podobnie – zauważył Paweł.
– Znam jednego typa, który może nam załatwić broń. – Przypomniał sobie przytomnie Jacek.
– Ty i te twoje podejrzane znajomości… Po prostu trzymamy się razem, o.k.? – uspokajał towarzystwo Marek.
– Nie chcę skończyć jako czyiś posiłek! – Martwił się jednak Paweł.
– A ja muszę chyba więcej palić – uzupełnił Jacek.
Logika podpowiadała, że taki obrót wydarzeń byłby mało prawdopodobny. Uciekinierzy zbyt wiele ryzykowaliby, ujawniając obecność w okolicy, nie znali też danych personalnych chłopaków i ich miejsc zamieszkania. Poza tym policjanci z regionu zintensyfikowali prowadzone poszukiwania już następnego dnia po odkryciu ludzkich szczątków, a według nieoficjalnych informacji, przekazanych młodym mężczyznom, mieli podstawy do tego, aby sądzić, iż depczą sprawcom zbrodni po piętach.
Paweł prewencyjnie postanowił zachować szczególną ostrożność. Chociaż brzmiało to nieco irracjonalnie, w pewnym sensie poczuł się „Osaczony”. Kilka następnych dni spędził w domu. Rzadko z niego wychodził, a gdy już to robił, oglądał się za siebie przynajmniej dwa razy. Nie zamierzał na własne życzenie wpisywać się na listę ofiar konińskich kanibali. Patrzył podejrzliwie na wszystkie osoby, które wyglądem przypominały mu swoich niedoszłych oprawców. Nie otwierał drzwi nieznajomym, a nawet znany głos listonosza wzbudzał w nim nieufność. W jakimś stopniu, ten rodzaj zapobiegliwości przybrał formę obsesji. Strach i lęk stały się dominującymi uczuciami. Martwił się, że zarówno jemu, jak i jego mamie może przydarzyć się nieszczęście. Nieszczęście, przybierające konkretne, realne kształty, w postaci ludzkich sylwetek. Wkrótce okazało się jednak, iż zupełnie niepotrzebne zaprzątał sobie głowę takimi obawami.
*******
Po niespełna tygodniu, który minął od wydarzeń, związanych z nocną przygodą chłopaków, w prasie oraz na głównych stronach największych portali internetowych ukazał się szokujący news. Polska policja dokonała zatrzymania spokrewnionych ze sobą, zamieszkałych w powiecie konińskim trzech osób, podejrzewanych o popełnienie brutalnych morderstw oraz konsumpcję ludzkich ciał. Służby jednocześnie ujęły mężczyznę z wąsem, jego otyłą żonę oraz opóźnionego w rozwoju intelektualnym syna. Charakterystyczne trio ukrywało się na terenie Puszczy Bieniszewskiej, czyli dużego, zwartego kompleksu leśnego, znajdującego się pomiędzy miastem Konin, a wsią Kazimierz Biskupi. Obszar ten był oddalony od stałego miejsca zamieszkania domniemanych morderców o zaledwie kilka kilometrów. Zatrzymani nie stawiali większego oporu. Zapewne rozmyślali nad tym, aby „Uciec, ale dokąd?”
Aresztowania dokonano, dzięki wzmożonej akcji poszukiwawczej, w której udział brali policjanci z całego województwa oraz pomocnych informacji, przekazywanych przez mieszkańców okolic puszczy. Kilku spacerowiczów i rowerzystów napotkało podejrzanie zachowujące się osoby, pasujące do opisu poszukiwanych.
Sprawa zyskała ogólnokrajowy rozgłos, gdyż nigdy wcześniej nie słyszano o popełnionych we współczesnej Polsce aktach kanibalizmu. Ciekawostkę budził również fakt, iż procederem tym trudniła się rodzina seryjnych morderców. Obywatele naszego kraju, a w szczególności mieszkańcy wschodniej Wielkopolski, byli zniesmaczeni oraz wstrząśnięci, docierającymi do nich, okropnymi szczegółami, ujawnianymi przez dziennikarzy. Niektórzy z socjologów i badaczy zaobserwowali lokalnie pojawiające się przypadki ataków paranoidalnych. Skrajniejsze opinie mówiły, że w całym kraju zapanowała zbiorowa „Psychoza”. Wielu ludzi nie chciało zapuszczać się na tereny odludne, również te, o ciekawych walorach przyrodniczych, wcześniej często odwiedzane przez turystów.
Na przekór reszcie społeczeństwa, trzej konińscy przyjaciele odetchnęli z ulgą. Spadła z nich pewnego rodzaju presja, związana z tym przerażającym, niecodziennym zajściem. Paweł powoli przestawał odczuwać lęk, a obawa o własne życie lub zdrowie ustępowała. Na jego twarzy ponownie gościć zaczął uśmiech.
– Uff… Panowie… Możemy sobie pogratulować. Wypijmy za to, że wreszcie zostali złapani. Mamy w tym swój skromny udział – zaproponował Marek, wysoko unosząc kufel z piwem.
– Nie taki skromy! W końcu, gdyby nie my… Nie wiadomo, ile osób jeszcze straciłoby życie – uzupełnił wypowiedź kolegi Jacek.
– Yhmm… – odchrząknął Paweł, umyślnie przerywając kolegom, po czym dodał – Przypominam, że na początku sceptycznie podchodziliście do sprawy i to ode mnie wszystko się zaczęło.
– Spokojnie, stary. Przecież nie odbieramy ci twoich zasług. Najważniejsze, że wyszliśmy z tego co cało i trzymamy się razem – dydaktycznym tonem oznajmił kolega.
– Tak! W kupie siła… – odpowiedział zdecydowanie mniej poważny Jacek i wskazał metaforycznie na drzwi, prowadzące do barowej toalety.
– Niech wam będzie. Ale jakie to wszystko ma znaczenie? – Zastanawiał się Paweł.
– No stary, ma i to duże. Słyszałeś przecież, jaki rozgłos uzyskała ta sprawa oraz co dzieje się w kraju? Można powiedzieć, że otworzyliśmy Puszkę Pandory – Marek naprawdę lubił od czasu do czasu poklepać się po plecach.
– Puszkę czego? – dopytywał Jacek.
– Pandory… To taka zaczerpnięta z greckiej mitologii przenośnia, głąbie! – wyjaśnił lekko zirytowany Marek.
– Ja tam wolę czerpać garściami z hinduizmu… I to dosłownie. Haszysz górą! – ripostował uśmiechnięty Jacek.
– No, ale tak naprawdę, jakie to wszystko ma znaczenie? – powtórzył się Paweł po dłuższej chwili milczenia.
– Co dokładnie masz na myśli? – Marek nie mógł zrozumieć rozterek kolegi.
– Chodzi mi o to, że przez jakiś czas zrobi się szum oraz będzie głośno. O Koninie, być może też i o nas. A potem wszystko wróci do normy. Nic się nie zmieni. Zostaniemy w tej dziurze na zawsze i popadniemy w przeciętność… – Paweł wreszcie wystrzelał się z wątpliwości.
– Yyy… – Pozostali przyjaciele westchnęli głęboko, popatrzyli na siebie z obojętnością i wzięli duży łyk piwa, gdyż nie przyszło im do głowy żadne sensowne pocieszenie.
Oczywiście sprawcom zbrodni trzeba było jeszcze udowodnić winę. Trójka morderców stanęła przed sądem dopiero po długim okresie przygotowawczym. Głośny proces, ciągnący się później przez wiele tygodni, relacjonowały najważniejsze media w kraju. W trakcie policyjnego dochodzenia potwierdzono, że zwyrodniali miłośnicy ludzkiego mięsa mogą być odpowiedzialni za zabicie i zjedzenie nawet kilkunastu osób. Dużym problemem okazało się dokładne ustalenie danych personalnych nieszczęśników. Niektóre z ofiar udało się zidentyfikować, dzięki badaniom DNA oraz wielogodzinnej pracy ekspertów z warszawskich laboratoriów. Ustalenia były szokujące, ale w pełni wyjaśniały, dlaczego ten niecny proceder bardzo długo pozostawał właściwie niezauważony. Niemal wszystkich zabitych zaliczono do osób samotnych, czyli takich, które nie utrzymywały dobrych relacji z krewnymi. Pomimo tego, iż często zgłaszano owe zaginięcia, tak naprawdę mało kto przejmował się losem tych ludzi. A to pomagało współczesnym kanibalom uprawiać „Krwawą profesję” przez wiele lat.
Sztuczki prawników nie uchroniły winowajców od wieloletnich wyroków. Kobieta i mężczyzna resztę życia spędzą w więzieniach, a ich niepełnosprawny syn, osadzony został w specjalnym, zamkniętym ośrodku. Mieszkańcy wsi odetchnęli z ulgą zaraz po tym, jak pozbyli się z bliskiego sąsiedztwa morderczej rodzinki.
Wokół Pawła i jego kumpli początkowo również zrobiło się spore zamieszanie. Trójka przyjaciół odebrała symboliczne nagrody za wydatną pomoc w schwytaniu przestępców, wręczane z inicjatywy Prezydenta Miasta Konina oraz Komendy Miejskiej Policji w Koninie. Wśród osób osobiście gratulujących i podających chłopakom rękę był ten sam policjant, który wcześniej tak bardzo się z nich nabijał.
– No, to mamy swoje pięć minut! – Marek nie ukrywał samozachwytu.
– Tak, czuję się jak prawdziwy „Bohater ostatniej akcji” – wtórował mu Jacek.
– A ja bardziej jak „Człowiek z blizną”. To wszystko zostanie we mnie już na zawsze. – Optymizm Pawła tradycyjnie był o wiele mniejszy.
Panowie lokalnymi celebrytami stali się tylko na chwilę i głównie dla najbliższych osób. Zgodnie z przewidywaniami sprawa dość szybko ucichła, a media przestały o niej informować, podając po dłuższym czasie do publicznej wiadomości jedynie wysokość zasądzonych wyroków.
Życie w Koninie i w okolicach miasta wracało do normy, gdy tylko ten wątpliwej jakości „Straszny film” zmierzał ku końcowi.
********
Zamknięcie dochodzenia nie rozwiało wszystkich wątpliwości, związanych z konińskimi odkrywkami. Pawła długo męczyła jeszcze jedna, niewyjaśniona sprawa. Głowił się nad nią do tego stopnia, iż miewał częste problemy z zaśnięciem. Myślał i zadawał sobie pytanie: „kim są ci na dole?”, o których usłyszał, gdy pierwszy raz znalazł się w domu przy lesie. Poświęcał temu zagadnieniu zdecydowanie więcej czasu, niż wszelkim innym faktom, łączonym się z jego niedoszłymi oprawcami, czy procesem sądowym. Obaj kumple Pawła już dawno zdążyli ochłonąć po przebytych doświadczeniach. Usilnie próbowali nakłonić go do zaniechania jakichkolwiek działań, wyjaśniających zagadkę tajemniczych, niewidzianych nigdy przez nikogo istot.
– Mówię wam, chłopaki! Doskonale pamiętam, co mówili…
– Stary, zapomnij o tym. Na bank się przesłyszałeś. Ewentualnie, chodziło im o dzikie zwierzęta – pocieszał kolegę Marek.
– Dokładnie. Istnienie takich potworów jest tak samo prawdopodobne, jak to, że w morzu japońskim ukrywa się „Godzilla”, a na jakiejś odciętej od świata, egzotycznej wyspie biega „King Kong” – wtórował niezmienne dowcipny Jacek.
– A moim zdaniem musi być coś na rzeczy. Tak sobie tego nie wymyślili. – Upierał się Paweł.
– No i co? Znowu chcesz włóczyć się po tych pustkowiach? Jeszcze ci mało? – Marek uspokajał i jednocześnie ostrzegał przyjaciela.
– Posłuchaj Marka i zapal sobie ze mną. Od razu lepiej się poczujesz. – Jacek podał kumplowi skręta.
– Nie wiem jeszcze, czy coś zrobię. Rozumiem, że nie pomożecie? – dopytywał Paweł, chociaż odpowiedź wydawało się oczywista.
– Na mnie nie licz, stary. Mam dosyć tego typu akcji. Zresztą, tam na pewno nic nie ma – stanowczo oznajmił Marek.
– Ja też nigdzie się nie wybieram. Nie przepadam za horrorami i więcej nie będę brał w nich udziału – asekurował się również Jacek.
– No nie wiem, nie wiem… Może rzeczywiście trochę wariuję i wszystko tylko sobie ubzdurałem? – Zaczął głośno myśleć Paweł.
Koledzy zamilkli, po czym zręcznie zmienili temat. Szybko odzyskali dobry humor, kiedy jak dawniej, dyskutowali o rzeczach prozaicznych i pierdołach. Wieczór postanowili spędzić w ulubionym pubie. Marek i Jacek najwyraźniej nie mieli ochoty na rozpamiętywanie przeszłości. Babrania się w bagnie domysłów, czy też niepotwierdzonych doniesień również woleli uniknąć. Paweł wciąż sprawiał wrażenie lekko zamyślonego. W końcu przedziwna konwersacja, prowadzona przez niechybnie poznanych smakoszy ludzkiego mięsa, wryła mu się w pamięć słowo po słowie, co w połączeniu z wybujałą wyobraźnią i artystyczną duszą, przyczyniało się do rodzących się w jego głowie intensywnych, ale dość monotematycznych myśli. Myśli o potworach z głębokich, opuszczonych odkrywek, pozostałych po wydobyciu węgla brunatnego.
Paweł wizualizował sobie te istoty zarówno w dzień, na jawie, jak i w nocy, podczas snu. Raz objawiały mu się one w postaci podobnych do człowieka stworzeń, z niewielkimi deformacjami ciała, którymi rządzą pierwotne, krwawe instynkty. Innym razem myślał o nich, jak o przerażających, kosmicznych monstrach, rodem z klasycznego dzieła Ridleya Scotta o tytule: „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”.
Jego mózg domagał się wyjaśnień. Z czystej, będącej według niektórych pierwszym stopniem do piekła ciekawości, pragnął poznać tajemnicę dziwnych, groźnych, ni to ludzi, ni to zwierząt, rzekomo grasujących gdzieś na terenie górniczych wyrobisk. Strach oraz chwilowa, kompletna niechęć do samotnych wycieczek po tym obszarze, skutecznie studziły te zapędy. Bez asysty nie zamierzał zapuszczać się w niegdyś ulubione, tak bardzo intrygujące go rejony.
Niepokojące sny oraz imaginacje zaczęły się jednak regularnie powtarzać. W następnych dniach oraz tygodniach Pawła nawiedzały już niemal identyczne, posiadające punkt po punkcie ten sam schemat koszmary. Każdej, kolejnej nocy śnił mu się horror, w którym wraz z potworami odgrywał on jedną z głównych ról. Bezsprzecznie nie był to film z charakterystycznym, amerykańskim happy endem. Zresztą ludzkie sny nigdy nie posiadają dobrego lub złego zakończenia. Organizm zbudzi się wcześniej, likwidując czyhające na człowieka potencjalne niebezpieczeństwo, czy też zabierając w najmniej odpowiednim momencie złudne chwile szczęścia i radości.
W swoich fantasmagoriach Paweł włóczył się po terenach pokopalnianych, próbując odnaleźć na wpół ludzkie, dzikie istoty. Miejsca te zazwyczaj rozpoznawał doskonale, chociaż tradycyjnie już pozostawały one mocno zniekształcone przez podświadomość. Schodził w kierunku dna odkrywki, napotykając krwawe ślady obecności nieznanego gatunku. Najczęściej były to objedzone kości zwierząt, nienadające się do spożycia organy wewnętrzne oraz resztki mięsa. W końcu, gdzieś w ciemnych czeluściach terenowego zagłębienia natrafiał na pojedynczego potwora, lub grupę, złożoną z kilku obrzydliwych istot.
Budził się w momencie, w którym zostawał przez nie osaczony, odcięty od alternatywnej drogi ucieczki. Charakterystycznym motywem, każdego kolejnego snu było to, iż sukcesywnie wyraźniej mógł przyjrzeć się ich sylwetkom i fizjonomii. Monstra przypominały wyglądem ludzi, ale posiadały kościste, wydłużone, zakończone ostrymi pazurami kończyny. Łyse głowy bestii miały zniekształcone rysy twarzy oraz pozbawione białek, martwe, ciemne oczy. Oczy, pływających w oceanicznych głębinach rekinów. „Szczęki” potworów również nie różniły się znacznie od tych, przypisywanym owym morskim drapieżnikom. Oczywiście za wyjątkiem wielkości.
W kulminacyjnym momencie snu dziwadła z dna odkrywki ukazywały przerażające, pokryte krwią zęby. Zęby, których mógłby tylko pozazdrościć jeden z najstraszniejszych wampirów w historii kina, a więc sam Christopher Lee.
Nieprzespane noce oraz notoryczne osłabienie organizmu, przyczyniły się do obniżenia jakości życia chłopaka oraz pogorszenia stanu jego zdrowia psychicznego. Ostatecznie nie skonsultował problemu z lekarzami, ale po raz kolejny wyżalił się kolegom. Paweł podjął też ostateczną decyzję, związaną z przeprowadzeniem własnego, prywatnego dochodzenia, wyjaśniającego istnienie zjaw ze snów.
– Dłużej tego nie wytrzymam, chłopaki. Po prostu muszę działać. Dla świętego spokoju – tłumaczył się kumplom Paweł.
– A więc co zamierzasz uczynić? – dopytywał zaciekawiony Marek.
– „Dla świętego spokoju” powiadasz… Mam nadzieję, że nie okażę się, iż będzie to wieczny spokój… – zadrwił Jacek.
– Wrócę na odkrywkę i rozejrzę się. Poszukam jakichkolwiek śladów lub dowodów. A jak nic nie znajdę, to przynajmniej odzyskam dobry sen – wyjaśniał Paweł.
– Zrobisz, co zechcesz, stary. Ale uważaj na siebie, proszę – skomentował Marek.
– Masz moje błogosławieństwo. I farmakologiczne wsparcie, jeśli tego potrzebujesz – dodał Jacek, puszczając oko w kierunku kolegów.
Zdesperowany, pozostawiony sam sobie Paweł, kilka dni później ponownie pojechał na odkrywkę. Tym razem postanowił solidnie zabezpieczyć się przed jakimkolwiek zagrożeniem. Chociaż podświadomie miał nadzieję, iż żadne niebezpieczeństwo grozić mu nie będzie. Zakupił drugą kartę do telefonu, gdyby zasięg pierwszej sieci zawodził, a do obrony własnej, zabrał z kuchni długi, ostry nóż. Sprecyzował kumplom dokładny czas i miejsce wizyty oraz zostawił w pokoju matki, zapisane na kartce papieru informacje, uwzględniające te same szczegóły.
Nadal trwało lato, jednak tego dnia nie było już tak upalnie, jak podczas ostatniej, pamiętnej wędrówki. Celem przeszukiwań okazało się wyjątkowo głębokie, aczkolwiek położone nieco na uboczu wyrobisko, które znajdowało się w stosunkowo niewielkiej odległości od domostwa konsumentów ludzkiego mięsa. Metodą dedukcji Paweł wywnioskował, że jest to najbardziej prawdopodobne miejsce, sprzyjające ukrywaniu się rzekomych potworów.
Z każdą kolejną sekundą, a także wraz ze zbliżaniem się do dna wyrobiska, chłopak odczuwał coraz większy niepokój. Targały nim przeróżne emocje. Strach mieszał się z ciekawością, lękowi przeciwstawiała się odwaga.
W którymś momencie Paweł dostrzegł szkielet, leżący na pokrytym darnią stoku. Podszedł bliżej. Kości kończyn i żebra wciąż pokrywały resztki gnijącego mięsa. Nie były to jednak ludzkie szczątki, gdyż nie zgadzał się ich rozmiar. Najpewniej należały do małej sarny lub innego, średniej wielkości ssaka. Stopień rozkładu zwłok nie pozwalał określić, czy zwierzę to umarło śmiercią naturalną, czy też zostało zabite. Paweł jednak odetchnął głęboko.
Chwilę później był już na samym dnie. W miejscu, do którego promienie zachodzącego słońca nie dochodziły. Większość pokopalnianych, wielkopowierzchniowych zagłębień terenowych wypełniona została przedostającymi się na powierzchnię terenu wodami gruntowymi. Mniejsze, odizolowane wyrobiska, takie jak to, w którym się znajdował, wciąż pozostawały suche.
Wzrok Pawła przyciągnęła spora szczelina, rozdzielająca odsłonięte tuż przy dnie wychodnie skalne. Nie odważył się zajrzeć do środka, pomimo że przeszło mu to przez myśl. Otwór był zresztą zbyt mały, aby mógł się przez niego przecisnąć bezboleśnie. Założył, iż nic szczególnego znajdować się tam nie może. Na pewno nie potwory, których szukał. Usłyszał jednak dziwny pomruk, jakby przytłumiony świst. Odgłos powtórzył się kilkukrotnie. Efekt pobudzonej wyobraźni, zniekształcone echo wzmagającego się na górze wiatru, a może coś zupełnie innego? Tej zagadki rozwiązać się nie dało.
Pozostawało tylko jedno wyjście. Odpuścić. Paweł zaczął wspinać się na górę. Przystanął jeszcze chwilę na krawędzi wyrobiska i spojrzał w dół, rozmyślając.
– To bez sensu. Nic tu po człowieku – wymamrotał.
Porzucił pomysł przeszukania innych odkrywek, w wątpliwy sposób ubarwiających krajobraz regionu konińskiego, oddalając się ku nieznanemu oraz przyrzekając sobie w myślach, iż nigdy więcej tu nie wróci. Pogodził się sam ze sobą i ostatecznie w „Piątek Trzynastego” zamknął sprawę nierozwiązanej zagadki tajemniczych, krwiożerczych istot.
*********
Od pamiętnych wydarzeń upłynął ponad rok. Paweł postanowił wyprowadzić się z Konina. Stwierdził, że poszuka nowych szans zawodowego rozwoju, co możliwe jest w zdecydowanie większej miejscowości. Przyciągnęły go „Światła wielkiego miasta”, a konkretnie Poznania. Najpopularniejszego kierunku migracji dla młodych ludzi z regionu konińskiego. Radykalnie zmienił tryb życia i o dziwo całkiem nieźle sobie radził. Znalazł stałą pracę, z której był względnie zadowolony, rzadko imprezował, a przede wszystkim zaczął efektywniej wykorzystywać wolny czas. „Koszmar minionego lata” przestał spędzać mu sen z powiek. Wciąż pozostawał wielkim miłośnikiem kina i sztuki filmowej. Ograniczył jednak w znacznym stopniu oglądanie horrorów. Samotne wycieczki po konińskich odkrywkach zamienił na rowerowe przejażdżki w parkach oraz lasach, otaczających stolicę województwa wielkopolskiego.
Znalazł nawet towarzystwo. Podczas rowerowego rajdu, zorganizowanego przez lokalnych, zapalonych miłośników dwóch kółek, poznał sympatyczną i ładną dziewczynę o imieniu Kasia. Po kilku miesiącach znajomości młodzi ludzie postanowili ze sobą zamieszkać, co jeszcze bardziej przyspieszyło pozytywne zmiany w psychice Pawła. Chłopak nabrał charakteru, rozwagi, zaradności. Dowiedział się więcej o odpowiedzialności, opiekuńczości i uczuciach. Zaczął wreszcie twardo stąpać po ziemi. Nie uciekał już tak często, jak wcześniej, w marzenia czy zgubne, nierealne wyobrażenia.
Bardzo się starał, aby związek ten należał do udanych. Któregoś weekendu zabrał wybrankę serca do rodzinnej miejscowości. Mama Pawła była oczywiście wniebowzięta zapowiedzianą wizytą. Cieszyła się na samą myśl o tym, iż jej syn w końcu odnalazł miłość, dzięki czemu różne głupoty raz na zawsze wyfruną mu z głowy.
– Mądra i ładna. No synku, chyba już nie wypuścisz takiej dziewczyny, co? – Matka doskonale wiedziała, jak skutecznie grać na emocjach młodych.
– Mamo… Pewnie, że nie – odpowiadał zobligowany Paweł.
– Stara się jak może – dodała Kasia, puszczając oko w kierunku chłopaka.
– „Rozważna i romantyczna”. To mi się podoba – kobieta nie ustawała w komplementach.
– Mamo, proszę cię. A mnie to już nie pochwalisz?
– Ja cię chwalę, głuptasie – wtrąciła szeroko uśmiechnięta Kasia.
– A w gry jeszcze gra i te głupie filmy ogląda? – Pytanie mamy zabrzmiało serio.
– Noo… Zdarza mu się. Ale mam wszystko pod kontrolą. – Odpowiedź dziewczyny także wydawała się poważna.
– Obie macie mnie teraz pod kontrolą. Ach wy, kobiety… – Paweł nie przejął się tymi insynuacjami, obracając je w żart.
– Od dziecka lubił się wygłupiać i dowcipkować – zauważyła matka.
– Mamo… Nie rób mi teraz siary, proszę.
– Ale ja lubię jego poczucie humoru. Jest słodkie – stanowczo stwierdziła Kasia, tym razem obdarowując Pawła pocałunkiem.
Obie kobiety wymieniały ze sobą kolejne, orbitujące wokół męskich stereotypów uwagi, a Paweł lekko się zarumienił. Tylko na chwilę. Weekendowa wizyta przebiegała w wyjątkowo miłej, rodzinnej atmosferze.
Kasia należała do standardowo upartych oraz nieco mniej standardowo ciekawych świata dziewczyn. Zapragnęła zwiedzić Konin, wraz z całą okolicą. Paweł nie śmiał protestować, więc posłużył za szofera. Para rozpoczęła wycieczkę od zwiedzania najważniejszych, miejskich atrakcji i zabytków, takich jak: późnogotycki kościół, nadwarciańskie bulwary, czy konińskie muzeum. Później młodzi pojechali zobaczyć „Polisz kicz projekt”, czyli imponujących rozmiarów bazylikę, znajdującą się w położonym nieopodal Licheniu. Wybrali się również na jedno z spod konińskich, polodowcowych jezior. W drodze powrotnej przejeżdżali obok eksponowanej przy głównej szosie, monstrualnej koparki. Dziewczyna zaczęła napierać, aby chociaż na chwilę móc rzucić na nią okiem.
Pawłowi średnio spodobał się ten pomysł, ale jak każdy mężczyzna, postawiony w podobnej sytuacji, nie miał nic do gadania. Zatrzymał samochód na poboczu. Kasia zaczęła podziwiać wyłączony z użytkowania, niecodziennie spotykany, górniczy sprzęt, a potem dostrzegła znajdujące się w pobliżu wyrobisko. Koniecznie chciała ujrzeć je w całej okazałości.
– No chodź! – nalegała, ciągnąc Pawła za rękę.
– Ale po co? – ten oponował niepocieszony.
– No chodź!
– Musimy?
– No chodź! Chcę to zobaczyć z bliska…
Chłopak dał się namówić na krótki spacer wokół wielkiej dziury w ziemi, pomimo początkowego oporu, uzasadnionego wcześniejszymi doświadczeniami. Oboje przystanęli na krawędzi wyrobiska. Patrząc w dół, przez długi czas pozostawali w kontemplacyjnym bezruchu i milczeniu.
W pewnym momencie, w bardzo bliskiej odległości od nich przebiegł pomarańczowo-szary zając. Paweł uśmiechnął się szeroko na widok zwierzęcia, ocknął z chwilowego letargu, po czym złapał dziewczynę za rękę i powiedział:
– No chodź!
– Intrygujące – odrzekła Kasia, zapatrzona gdzieś w stronę dna wyrobiska.
– Chodź już stąd, kochanie. Nic tu po nas – ponowił prośbę Paweł.
– Tak… Masz rację. Nic tu po ludziach – wypowiedziała tajemniczo i ruszyła z miejsca.
Paweł wykrzywił nieco minę na twarzy, gdyż zdziwiła go wyjątkowa zbieżność owych słów, z tymi, które sam wypowiedział od niechcenia, podczas ostatniej wizyty w podobnym miejscu. Finalnie wzruszył tylko ramionami w geście obojętności. Speszone ludzką obecnością zwierzę uciekło w dół wyrobiska, a dwoje zakochanych wróciło do samochodu. Ruszyli przed siebie i kontynuowali zwiedzanie okolicy, jeżdżąc „Tam i z powrotem”.
Zając tymczasem zbiegał po stromym, zadarnionym stoku wielkiego leja, szukając pożywienia. Schodził coraz niżej. Kicał to tu, to tam… aż jakaś koścista, nienaturalnie wydłużona oraz zakończona ostrymi pazurami ręka zmiażdżyła mu kark.