Agresywny dźwięk motywu z Archiwum X niósł się po prawie pustej kawalerce. Andrzej wyrwany z objęć Morfeusza, ziewnął, przeciągnął się leniwie, a następnie zwlókł otłuszczone cielsko z materaca.
– Psiakrew, czyli znowu nie udało mi się zdechnąć w trakcie snu – powiedział pełnym frustracji tonem.
Spojrzał gniewnie w kierunku kartonu po butach zastanawiając się, czy nie cisnąć o ścianę leżącym na nim telefonem. W ostateczności zadecydował wyłączyć funkcję budzika w sposób przewidziany przez twórców aplikacji.
– I pomyśleć, że kiedyś uwielbiałem tę melodię – mruknął, po czym wciąż nie do końca przytomny udał się łazienki. Po drodze omal nie potknął się o zostawione na podłodze butelki po piwie i nie poślizgnął na paczce po chipsach.
– Jutro posprzątam – westchnął bez przekonania.
Po załatwieniu naglącej potrzeby umył ręce i zerknął w lustro, mimo że zazwyczaj starał się tego unikać. Patrzył z obrzydzeniem na siwiejące włosy i z każdym dniem coraz bardziej wynurzającą się łysinę. Zrekompensowanie tych braków w formie niezadbanego zarostu również nie dodawało uroku.
– Brawo, chłopie! Chciałeś w gimnazjum wyglądać o dziesięć lat starzej, żeby legalnie kupować fajki, to twoje życzenie zostało w końcu wysłuchane i to z nawiązką. Trzydzieści pięć lat, a przypominasz prawie pięćdziesięciolatka.
Nie mogąc znieść widoku własnej twarzy wszedł pod prysznic. Umył się, wysuszył, założył znoszone ciuchy i wyszedł na klatkę.
Rzucił pożegnalnie okiem na swoją norę, jednak widok nie napawał go optymizmem, więc trzasnął drzwiami z niesmakiem.
Sam nie wiem po kiego grzyba w ogóle zakluczam te drzwi – pomyślał, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z bloku.
Kroczył chodnikiem przy ulicy Głogowskiej paląc papierosy i denerwując się wzajemnie z innymi przechodniami. Im przeszkadzał dym tytoniowy, a jemu ich radość. Pomimo że każda z mijanych osób prezentowała typowy polski uśmiech, to i tak wyglądała o wiele szczęśliwiej od niego. To go skłoniło do refleksji na temat swojego życia, czego zwykł unikać nawet bardziej niż widoku straszydła w lustrze.
Dlaczego moje życie to taki koszmar, żeby nie powiedzieć horror? Bezrobotny, nieatrakcyjny, żadna kobieta mnie nie chce, nie mam przyjaciół, ledwo starcza mi na czynsz, a o jakichkolwiek przyjemnościach mogę tylko pomarzyć – wyliczał w myślach. Gdyby nie zachciało mi się studiować tej zasranej filozofii, to dzisiaj pracowałbym w finansach tak jak doradzali mi moi świętej pamięci staruszkowie. Ale oczywiście podczas jarania trawy z Marcinem obaj stwierdziliśmy, że objawił się nasz humanistyczny talent do przemyśleń i wywodów. A i tak w ostateczności ten gnój mnie wystawił i poszedł na budowanie maszyn. No i teraz sam babram się w tym gównie. Całe szczęście, że chociaż filmy z internetu da się ściągnąć za darmo, bo bym się zanudził w chacie. Oby tylko mój laptop z lombardu nie odmówił niebawem posłuszeństwa, bo się wścieknę.
Zagłębienie się w przemyśleniach tak bardzo odcięło go od świata rzeczywistego, że minął miejsce, do którego zmierzał. Zorientował się dopiero po kilkunastu metrach, więc zaklął pod nosem i zawrócił.
Znajdował się teraz przed Komendą Straży Miejskiej w Poznaniu.
– Jak nisko upadłem – wymamrotał, przypominając sobie wszystkie otrzymane w czasach studenckich mandaty za palenie papierosów na przystankach, spożywanie alkoholu w miejscach publicznych i przechodzenie na czerwonym świetle.
Kiedy przynajmniej częściowo minęło mu uczucie niechęci, wszedł do budynku kierując się do sekretariatu.
– Pan w jakiej sprawie? – spytała młoda blondynka poprawiając okulary. – Pewnie chodzi o opłacenie mandatu, tak?
To, że mam ryj jak żul, to nie znaczy, że ciągle popełniam wykroczenia – zirytował się wewnętrznie i choć cisnęło mu się na język pytanie o łóżkową relację kobiety z komendantem, to się powstrzymał.
– Ja w sprawie pracy.
– A wypełnił pan formularz?
– A nawet wydrukowałem. – Andrzej wyciągnął kartkę papieru i wręczył kobiecie. – Rozumiem, że teraz muszę czekać, aż moje podanie zostanie rozpatrzone pozytywnie, a potem zostanę wysłany na trzytygodniowe szkolenie, tak?
– To nieaktualne informacje. Obecnie brakuje nam osób na stanowiskach strażniczych, więc przyspieszamy pewne procedury. Niech pan tego nie powtarza dalej, ale tak naprawdę bierzemy ludzi z ulicy, którzy muszą się wszystkiego nauczyć w praktyce w trakcie patrolu z bardziej doświadczonymi pracownikami.
– Rozumiem. A jak to wygląda z godzinami pracy? Czytałem o trzech zmianach, ale słyszałem także, że idzie się dogadać w tej kwestii. Osobiście preferowałbym nocki, ewentualnie popołudniówki.
– To się świetnie składa, bo u nas zwykle brakuje chętnych na nocną zmianę. Nasz biedny wiking z powodu braku partnera zwykle czeka w siedzibie. Zresztą pewnie wie pan jak to wygląda. Ludzie tłumaczą się, że żona, dziecko, sklepy nieczynne, a jak już dostaną nocny przydział, to wydaje im się, że to za karę.
– Tak, wiem, ale zaraz, zaraz, jaki znowu wiking?
– Aaa, taki Sven, mówimy tak na niego ze względu na to jak wygląda i się zachowuje.
– To Duńczyk?
– Szwed.
– I pewnie nie mówi po naszemu?
– Mieszka w Polsce prawie dwadzieścia lat, więc zdążył już liznąć języka. Dlatego jeśli obawia się pan niezrozumienia kogoś w pracy, to owszem zdarzają się takie przypadki, ale wśród osób, którym wypisuje się mandaty.
– A o co chodzi z tym jego zachowaniem? Lubuje się w paleniu osad i gwałceniu kobiet? – zażartował Andrzej, więc kobieta roześmiała się.
– Nie, nie. Po prostu w niektórych sytuacjach przemawia przez niego straszny heroizm. Przykładowo samodzielnie podejmuje się interwencji, gdzie inni poprosiliby o wsparcie lub w ogóle odpuścili. Zresztą zrozumie pan prawdopodobnie już po pierwszym patrolu – wyjaśniła, a następnie podeszła do drukarki by zabrać stamtąd kartkę i podbić na niej pieczątkę. Dokument wręczyła Andrzejowi. – Proszę się z tym udać na piętro pierwsze. Zostanie panu przydzielona szafka w szatni oraz wydany zestaw mundurów. Ze względu na dostępność zaznaczoną w formularzu, pracę zaczyna pan już dziś o dziesiątej wieczorem. Proszę przyjść wcześniej, żeby zdążył się pan przebrać i punktualnie ruszyć w rejon.
* * *
Zgodnie z zaleceniami Andrzej czekał w mundurze jeszcze przed dwudziesta drugą. W szatni minął się z popołudniową zmianą, ale poza kurtuazyjnym przywitaniem nie wdawał się w niepotrzebne dyskusje. Wolał na spokojnie zaaklimatyzować się do nowego miejsca.
– Hej, ty pewnie jesteś ten nowy, co? – wybrzmiał męski basowy głos, więc świeżo upieczony strażnik podniósł wzrok.
Nie wiedziałem, że Thor mieszka w Polsce – pomyślał na widok wysokiego, brodatego blondyna.
– Zgadza się. Andrzej, miło mi. – Mężczyzna wstał by uścisnąć dłoń rozmówcy, a wówczas zauważył, że nie brakuje mu krzepy.
– Sven. To co, gotowy na przygodę? – spytał z dziarskim uśmiechem, odrzucając do tyłu dwa warkocze.
Kiedy się wyprostował opierając ręce na biodrach, granatowa koszulka munduru napięła się w okolicy klatki piersiowej, ale również na brzuchu. Co pokazywało, że poza muskulaturą nie brakuje mu także przynajmniej kilku zbędnych kilogramów tłuszczu.
– Przygodę? – powtórzył ze zdziwieniem nowicjusz.
– Oczywiście. Ludzie narzekają na tę pracę, ale jeśli pomyślisz sobie, że niczym rasowy bohater zwalczasz zło i potwory, to zaczniesz się świetnie bawić.
– Jakie znowu potwory?
– Nocą na miasto wypełzają najdziwniejsze stworzenia takie jak draugry lub jak kto woli nieumarli, czyli po prostu mocno spici ludzie. Gdzieniegdzie spotkasz trolle, czyli ogromnych łysych chłopów gotowych do bitki. Czasem trafi się jakiś goblin, tak właśnie nazywam drobnych złodziejaszków. Ostatnio w pojedynkę pokonałem Hydrę. Tych siedmiu chłopów nie wiedziało z kim zadziera. Oczywiście nie użyłem wobec nich przemocy, broń Boże, zastosowałem jedynie ŚPB. – Sven mrugnął porozumiewawczo.
– ŚPB? Niech zgadnę Święta pięść berserkerska?
– Środki przymusu bezpośredniego, ale podoba mi się twój tok rozumowania – wyjaśnił Szwed i wyszczerzył się szeroko. – Dobra, zbierajmy się.
Andrzej skinął głową i razem z kolegą udał się do radiowozu. Dzisiejszej nocy to jemu powierzono rolę kierowcy, dlatego zajął należne miejsce, wyregulował ustawienie fotela oraz lusterek i bez kompleksów ruszył. Uznał to za osobisty sukces, ponieważ kilka lat minęło od dnia, w którym po raz ostatni prowadził samochód.
– Skręćmy profilaktycznie na Łazarz – polecił Sven, więc jego współpracownik wykonał polecenie. – Często kręcą się tu podejrzane typki, ale najwyraźniej dzisiaj jak na złość nic się tu nie dzieje.
– To dokąd teraz?
– Święty Marcin, a potem na Starówkę. Ale po drodze musimy wstąpić jeszcze na stację benzynową po kawusię, bo zapowiada się nudna noc, a ja wolałbym nie zasnąć w trakcie pracy – zażartował przeciągając się teatralnie.
Kiedy mijali targi rzuciły im się w oczy grupki osób przebranych za postacie z gier, książek, filmów i anime.
– A co tu tak dużo ludzi? – zdziwił się Sven. – A dobra, wiem. Dzisiaj zaczął się ten konwent fantastyki. Jak on się nazywał, coś z ziemniakami czy tam kartoflami, nie?
– Pyrami.
– No, pyrami. Pyrkon, tak?
– Tak.
– Nie ogarniam jeszcze poznańskiej gwary, ale najwidoczniej rok to za mało czasu na naukę.
– Pomieszkasz tu jeszcze kilka lat i się przyzwyczaisz.
– Oby tak. O, spójrz na tę dziewczynę w krótkiej spódniczce. Nie wiem za kogo się przebrała, ale jej kreacja bardzo do mnie przemawia. Dobrze, że moja żona tego nie słyszy. A ty masz jakąś babkę?
– Nie.
– Zazdroszczę ci tego świętego spokoju.
– Jasne, dzięki, a ta postać to Caitlyn z League of Legends.
– O, widzę, że trochę siedzisz w temacie.
– Trochę? Nie obrażaj mnie. Za czasów studiów grałem w wiele gier dokładnie zagłębiając ich lore. Jednak zwykła fantastyka mi nie wystarczyła, więc zająłem się zjawiskami paranormalnymi, aż w końcu dotarłem do mistycyzmu i demonologii.
– Co ty gadasz?! Nieźle cię pochłonęło. Ale podziwiam, bo moja wiedza ogranicza się do absolutnych podstaw. Z drugiej strony po co miałbym zagłębiać się w światy fantasy, skoro te wszystkie baśniowe stwory spotykam na co dzień w pracy? A właśnie, słyszałeś o tych dzieciach?
– Tak, dzisiaj czytałem, że to już piąte w tym tygodniu.
– No właśnie, media nie potrafią nazywać rzeczy po imieniu i zamiast o porwaniach informują o zaginięciach. Mnie to wygląda na większą zorganizowaną akcję.
– Tylko w jakim celu? Najczęściej do porwań dochodzi przez jednego z rodziców, ale ta opcja odpada, bo tych pięciu rodzin nic ze sobą nie łączy. Uprowadzenia dla okupu raczej też nie wchodzą w grę, bo żaden z porywaczy się nie kontaktował – zastanawiał się Andrzej próbując zebrać myśli. Spojrzał wówczas przez boczną szybę, po tym jak wciąż działająca sygnalizacja świetlna nakazała mu zatrzymać auto.
– Może podziemie transplantacyjne? – zasugerował niepewnie Sven.
– To raczej mit. Poza tym oni nie działają w ciemno, tylko na żądanie klientów, a nie chce mi się wierzyć, żeby w ciągu tygodnia pojawiło się ich aż pięciu.
– No to jedyne, co mi przychodzi jeszcze do głowy to pedofile.
– Wiesz, co? Chyba lepiej zrobimy, jeśli zostawimy tę sprawę w rękach policji i zajmiemy się swoją robotą.
– No dobra, to zjedźmy na Orlen.
Po wypiciu kawy, strażnicy wrócili do pracy. Patrolując ulicę Święty Marcin zauważyli nieprawidłowo zaparkowany pojazd, więc Sven skorzystał z okazji by nauczyć Andrzeja zakładania blokady na koło.
– Dobra robota – pochwalił nowicjusza klepiąc go po plecach.
Chwilę po tym jak wrócili do samochodu zadzwonił do nich dyżurny.
– Słuchajcie chłopaki pojawiło się zgłoszenie na Ratajach. Pijany mężczyzna zakłóca ciszę nocną na osiedlu przy Posnanii, podjedźcie zobaczyć, co się tam dzieje.
– Dobra, sprawdzimy, bez odbioru.
Na miejscu zastali brudnego brodatego człowieka o nieprzyjemnej woni. Stał na środku bloku, pod oknem mieszkania osoby, pod której adresem wykrzykiwał niecenzuralne słowa.
– Ale o co chodzi? – spytał na widok strażników.
– Zakłócanie ciszy nocnej, dowód tożsamości poproszę – powiedział Sven.
– Zostawiłem u kochanki!
– W takim razie proszę dmuchnąć. – Strażnik podsunął awanturnikowi alkomat.
– Co wygrałem? – spytał pijak, gdy urządzenie pokazało wynik przekraczający dwa promile.
– Wycieczkę na wytrzeźwiałkę.
Pijanemu mężczyźnie nie spodobała się nagroda, więc odmówił jej przyjęcia próbując przekonać strażników do zostawienia go w spokoju. Negocjacje trwały ponad pół godziny, ale w końcu zwycięsko z nich wyszli funkcjonariusze.
Proces przyjęcia do izby wytrzeźwień zajął niewiele mniej czasu, więc na Starym Rynku pod zegarem zameldowali się krótko przed północą.
– Spodziewałem się, że będzie agresywny, wtedy szybciutko byśmy się z nim uwinęli przy użyciu ŚPB, ale najwidoczniej się przeliczyłem – westchnął Sven.
– A co to w ogóle za gatunek?
– Krasnolud dyplomata. Rzadka odmiana… na szczęście. A przynajmniej ja nie lubię…
Mężczyzna nie dokończył zdania, gdyż jego partner wszedł mu w słowo.
– Spójrz tam, facet wyglądający jak wampir goni ludzi, chyba powinniśmy zareagować, nie?
– Po co? Nie widzę, żeby trzymał w ręku broń, więc pewnie dla żartu straszy tych najbardziej spitych.
– A no tak, cosplayerzy zwykle odgrywają swoje postacie.
– No właśnie, to tylko część zabawy. Gdyby się tak dobrze nie ucharakteryzował, to ludzie nie mieliby powodu by przed nim uciekać. Dlatego nie widzę podstaw do interwencji.
– Zakładam, że zepsuty zegar to też nie nasza sprawa?
– Moglibyśmy zgłosić usterkę odpowiednim służbom, ale o tej godzinie nie pracują.
– To chyba jakaś grubsza awaria, bo nie dość, że wskazówki od kilku minut znajdują się na dwunastce, to jeszcze wychodzą koziołki.
– O! Wreszcie je zobaczę!
– Tylko nie oczekuj zbyt wiele – powiedział Andrzej głosem pozbawionym entuzjazmu.
Drzwiczki się otworzyły i wyjechały z nich koziołki, jednak zamiast uderzyć się porożem zeskoczyły na dół i zaczęły atakować przechodniów.
– Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale nie wygląda mi to na część atrakcji – zauważył Sven.
– Oczywiście, że nie! Sam się zastanawiam co tu się wyrabia – wyjaśnił Andrzej.
Jego towarzysz nie zwlekał, tylko pobiegł do samochodu i chwile później wrócił ze stalową rurą.
– Zarekwirowałem ją kibolom, tak czułem, że się kiedyś przyda – wyjaśnił, a następnie zaczął okładać naprzemiennie maszyny, aż została z nich sterta uszkodzonych części.
– Chyba coś je opętało. Podobny motyw widziałem w Five Nights at Freddy's.
– Gdzie?
– W takiej grze, w której musisz chronić się przed mechanicznymi zwierzę…
Andrzej nie dokończył zdania, gdyż niespodziewanie posłano go na plecy. Ułamek sekundy przed upadkiem, zobaczył wyskakującego w jego stronę wampira. Zdążył w ostatniej chwili osłonić się ręką, więc to w nią wbiły się ostre i nienaturalnie wielkie kły potwora.
Mężczyzna wrzasnął z bólu i ze strachem spojrzał na białe lico bestii spoglądającej na niego wściekle czerwonymi ślepiami pogrążonymi w szaleństwie.
Czy to mój koniec? – pomyślał, lecz gdy życie przelatywało mu przed oczami, z odsieczą przybył Sven, który na tyle mocno trafił upiora w głowę, że odrzuciło go w tył.
– Biegiem do samochodu! – polecił. – A teraz rozjedź drania! – dodał, gdy już znaleźli się w pojeździe.
Andrzej się nie zawahał, ruszył z piskiem opon, staranował potwora i zatrzymał furgon nad jego ciałem.
– Dzięki za ratunek – wydyszał.
– Drobiazg, myślisz, że to wystarczyło by go zabi…
Sven uzyskał odpowiedź jeszcze zanim dokończył pytanie. Wampir zrzucił z siebie samochód, który pokoziołkował, ale ostatecznie wylądował na kołach.
– Gaz do dechy! Jak najdalej stąd! – rozkazał Szwed, a następnie chwycił mikrofon i włączył megafon. – Uwaga! Sytuacja nadzwyczajna! Na rynku grasuje niebezpieczny osobnik, więc niech wszyscy skupią się na ucieczce i znalezieniu schronienia!
– Chyba go zgubiliśmy – powiedział Andrzej po wyjechaniu z rynku, wciąż nerwowo zerkając w lusterka.
– Oby. Jedź na budę. Musimy się na spokojnie zastanowić nad sytuacją. – Mężczyzna chwycił telefon i pospiesznie wybrał numer na policję. – Cholera, brak łączności… Ej, nie wydaje ci się, że się ciemniej zrobiło? – zapytał, a następnie wyjrzał przez okno. – Jasny gwint, chyba też powinieneś to zobaczyć.
Andrzej oderwał na chwilę wzrok od drogi by spojrzeć w niebo. Spowijały je czarne chmury, pomiędzy którymi rozpościerał się ogromny wir pochłaniający okoliczne światło.
– Dunkelheit – wyszeptał z przerażeniem w oczach.
– Tak się nazywa to zjawisko pogodowe? – spytał Szwed, ale jego kompan nie odpowiedział, a jedynie mocniej wcisnął gaz. – Hej, słyszysz mnie?
– Wyjaśnię ci moje podejrzenia jak dotrzemy na referat. Przebywanie obecnie na zewnątrz jest bardzo niebezpieczne.
Po zaparkowaniu przed komendą, usłyszeli hałas dobiegający ze znajdującego się tuż obok Cmentarza Żydowskiego, a kiedy spojrzeli w kierunku bramy prowadzącej na jego teren, dostrzegli grupę zombie.
Białe rozkładające się ciała nie dość, że ożyły, to jeszcze usiłowały wydostać się na zewnątrz.
– Jasna cholera – wysapał Sven i pospiesznie otworzył drzwi do siedziby Straży Miejskiej, a kiedy obaj znaleźli się w środku, upewnił się po kilka razy, czy na pewno pamiętał by je za sobą zamknąć. – Opętane koziołki, wampir, a teraz jeszcze zombie – wymienił drżącym, nerwowym głosem. – Wiem, co sobie teraz myślisz, bo przecież wspominałem o tym, że mierzę się z różnymi potworami na co dzień. Jednak nie do końca o to mi chodziło. Dlatego jakbyś chciał spytać, to uprzedzam, że normalnie praca w straży miejskiej tak nie wygląda.
Winda nie działała, więc udali się schodami na pierwsze piętro. To tam znajdowało się wejście do referatu interwencyjno-drogowego.
Konsola do wpisania kodu również odmówiła posłuszeństwa, więc Szwed użył kluczy.
Po wejściu na teren oddziału, ponownie kilkukrotnie upewnił się, czy zamknął za sobą drzwi. Kiedy w końcu przestał je szarpać, wyciągnął latarkę by oświetlić drogę do najbliższego włącznika światła.
– Tu nic nam nie grozi – powiedział z uśmiechem na twarzy, ale mina mu zrzedła, gdy zobaczył niepokojący ruch w ciemnościach. Chwilę później został trafiony krzesłem i upadł.
– To duchy! – krzyknął Andrzej pospiesznie wciskając pstryczek. – Światło je nieco zniechęci, ale do całkowitego wypędzenia potrzebujemy soli.
– Mamy tu kuchnię, więc da się załatwić – odpowiedział Sven masując czoło w miejscu uderzenia.
Szli długim korytarzem oświetlonym przez słabe migające jarzeniówki i spoglądali nerwowo na ruszające się dookoła przedmioty.
– Póki znajdujemy się w jasnym raczej nic nam nie zrobią, ale zachowaj czuj…
Jedna z lamp niespodziewanie wybuchła, więc obaj mężczyźni aż podskoczyli i pod wpływem paniki przyspieszyli kroku.
Po dotarciu do pomieszczenia kuchennego uważnie je przeszukali.
– Mam sól! – wykrzyknął Sven. – A w razie jakbyśmy się osrali ze strachu podczas przyprawiania duchów, to zapas papieru toaletowego też się znajdzie!
– Nie czas na żarty, podaj mi ją, a zajmę się widmami. Ty w tym czasie zaparz kawę. Najchętniej wyszedłbym jeszcze na fajkę, ale w obecnej sytuacji chyba sobie daruję.
Andrzej chwycił rzuconą przez kolegę solniczkę, a następnie zabrał się do rozsypywania jej zawartości na sufit, ściany, podłogę, krzesła, stoły, a także mniejsze przedmioty, które się wcześniej poruszały.
Kiedy skończył, oświetlenie w pomieszczeniach wróciło do normy. Usiadł wówczas przy stoliku i odetchnął z ulgą. Przez to spadł mu poziom adrenaliny, więc i ślad po ukąszeniu wampira dał o sobie znać.
– Myślisz, że to samo dzieje się na innych cmentarzach? – spytał Sven spoglądając przez okno na tłoczących się przy bramie nieumarłych.
– Obawiam się, że tak. Wyjaśnię ci dokładnie o co w tym wszystkim chodzi, tylko najpierw muszę zająć się tą raną.
– Racja, wybacz. Zupełnie mi wyleciało z głowy. Obmyj sobie rękę, a ja w tym czasie poszukam apteczki.
Andrzej udał się do łazienki, a kiedy wrócił, Sven czekał już na niego z przygotowanym kompresem z gazy oraz bandażem.
– Nie za mocno? – spytał.
– Nie, siostro, dziękuję, to wręcz idealnie założony opatrunek.
– Polecam się na przyszłość… a tak swoją drogą, czy po ugryzieniu nie zamienisz się czasem w podobne paskudztwo?
– Niestety tak, ale zazwyczaj to kwestia kilku godzin. Na szczęście nie dziabnął mnie bezpośrednio w szyję, więc proces przemiany potrwa dłużej. Ale raz, że nie wiemy ile to zajmuje normalnie, a dwa nie potrafię ocenić jak w obecnej sytuacji funkcjonuje czas. Zatem jeśli się nie pospieszymy, to niewykluczone, że do plagi zombie dołączy armia wampirów.
– Nie brzmi to zbyt optymistycznie.
– Na szczęście znam sposoby na ich zabicie, więc jeśli nie zdążymy się ze wszystkim uporać do czasu mojej przemiany, to wystarczy, że mnie także uśmiercisz.
– Nawet tak nie żartuj, albo wyjdziemy z tego cało razem, albo wcale.
– No dobrze, zrobisz jak uważasz, ale chcę podzielić się z tobą moją wiedzą albo raczej przypuszczeniami. Tylko od czego by tu zacząć?
– To może najpierw ja przedstawię swoje obserwacje, a ty się do nich odniesiesz?
– W porządku, zaczynaj.
– Wszystkie zegarki zatrzymały się o północy, czyli godzinie duchów i stąd tyle straszydeł na ulicy. Do tego ograniczona została łączność oraz pojawiły się problemy ze światłem, czyli dostawą energii elektrycznej. Podejrzewam, że to część dobrze przemyślanej intrygi. Ktoś celowo zaplanował cała akcję na północ, żeby ludzie uwierzyli, że miasto zaatakowały upiory, podczas gdy w rzeczywistości w powietrzu rozpylone zostały psychotropy, odcięto dostawę prądu, a także zhakowano telefony na skalę masową. Pytanie tylko kto za tym stoi i czym się kieruje?
Andrzej westchnął.
– Zostaliśmy uwięzieni w barierze przypominającą pętlę czasu, a przynajmniej częściowo, ponieważ niezmienna pozostaje tylko materia nieożywiona, w którą ingerują jedynie organizmy żywe.
– Można jaśniej?
– Mimo że nic nie ogranicza naszej swobody ruchu, to tkwimy w momencie, w którym z piątku na sobotę wybiła północ. Właściwie przez wieczność nie spadnie nam na głowę deszcz i nie zepsuje się żadna lampa, dopóki ktoś jej nie uszkodzi jak chociażby uczyniły to duchy.
– Ale przecież jak zjeżdżaliśmy na budę, to zrobiło się ciemniej.
– To właśnie zasługa Dunkelheit, który pożera okoliczne światło.
– Chodzi ci o ten wielki wir?
– Tak.
– Ale to przecież zjawisko pogodowe, więc zgodnie z tym, co mówisz nie powinno w nic ingerować.
– Sęk w tym, że nim nie jest. Mowa tu o otworze gębowym starogermańskiego bożka lub jak kto woli demona.
– Zaraz, zaraz, przecież to absurd. Istota wyższa żywiąca się światłem? Po co?
– Już ci tłumaczę. Dunkelheit to z definicji nieprzenikniona ciemność, która pod swoją osłoną powołuje do życia najmroczniejsze koszmary z legend i podań ludowych. Wystarczy przykładowo, że kogoś w przeszłości ugryzł wilk, to w momencie pojawienia się demona, zamieni się on w wilkołaka.
– No dobrze, domyślam się, że jeśli daną osobę dziabnął inny człowiek, to pewnie obaj przemienią się w wampira, ale nie rozumiem do czego dąży ta cała ciemność.
– Konsumpcja istot żywych znajdujących się na terenie bariery w celu wytworzenia fizycznego ciała.
– Czyli te wszystkie monstra to jej pomagierzy?
– Właśnie, Dunkelheit nie może pożreć stworzeń posiadających wolną wolę, więc wykorzystuje w tym celu pozbawionych jej sługusów. Zabić, pożreć lub zainfekować to ich główne zadania.
– Ej zaraz, a jak już wszyscy wewnątrz zostaną pożarci, a on odzyska swoje ciało, to co dalej?
– Opuści barierę i nie spocznie dopóki nie pożre wszystkiego, co istnieje we wszechświecie.
– Jasna cholera! Czyli nawet wyjazd z Poznania nic nie da, bo i tak nastąpi koniec świata.
– Tak gwoli ścisłości, dopóki istnieje ta bariera, to ucieczka nie wchodzi w grę. Nikt nie może wyjść ani dostać się do środka.
– To mnie pocieszyłeś… Że też ten cały dekiel wybrał sobie akurat nasze czasy jako moment pojawienia się.
– To nie do końca prawda.
– Nie? A co, świat przekroczył limit grzeszników?
– Prawie, bo to faktycznie ludzie odprawili rytuał by go przywołać.
– Serio? Ciekawe, co za kretyni wpadli na taki pomysł.
– Kultyści.
– Czyli świry, a do tego najwidoczniej życie im niemiłe.
– Wszyscy z sekty wyznającej Dunkelheit pragną umrzeć stając się częścią ciała swego pana.
– No to rzeczywiście, fajne marzenie sobie wybrali. Da się coś z tym w ogóle zrobić?
– Dopóki demon ciemności nie posiada ciała, tak długo pozostajemy w grze.
– To jaki jest plan?
– W pierwszej kolejności musimy się przygotować na walkę z potworami. Dlatego powinniśmy się zaopatrzyć w sól na duchy oraz w więcej stalowych prętów do obrony przed zombie. Poruszają się wolno, a po zniszczeniu głowy umierają, ale w przypadku chmary lepiej porzucić broń i wziąć nogi za pas. Jeśli chodzi o wampiry, to osłabia je kontakt fizyczny z czosnkiem i jego zapach, więc sos też się nada, ale to za mało by je zabić. Dlatego potrzebujemy także młotka i drewnianych kołków, które należy wbić w serce pozbawionemu sił potworowi. Sądzę, że warto zaopatrzyć się także w osłony ciała i może w policyjne tarcze.
– Sporo metalowych pał i drewnianych kołków wala się w magazynku technicznych. Po artykuły spożywcze pójdziemy do żabki, a jeśli tam zabraknie, to udamy się do marketów. Ochraniacze dostaniemy w pobliskim sklepie rolkarskim. Raczej nikt nas nie oskarży o włamanie w tych okolicznościach. Tylko, co dalej? Wiesz, gdzie szukać tych kultystów?
– Zacząłbym od sprawdzenia cmentarzy, zwłaszcza tych największych, ale uprzednio musimy odwiedzić komendy policji oraz jednostki wojskowe i poprosić o wsparcie.
* * *
Strażnicy przebrali się w mundury z długimi rękawami, po czym wypełnili kamizelki blachami oraz deskami znalezionymi w pomieszczeniu technicznym, z którego uprzednio przepędzili duchy. Następnie wsiedli w największy, a co za tym idzie najbardziej pojemny furgon i ruszyli po zaopatrzenie.
Zaczęli od wybicia szyby wystawowej w sklepie rolkarskim i przyświecając sobie latarkami dokonali rewizji. Znalezione ochraniacze nie pokrywały zadowalającego obszaru ciała, ale mężczyźni nie wybrzydzali. Woleli mniejszą ochronę niż żadną. Nie przeszkadzała im także częściowo ograniczona mobilność spowodowana wsunięciem nadmiarowych egzemplarzy na miejsca niezgodne z przeznaczeniem jak chociażby przedramiona i golenie. Z całego zestawu najlepiej prezentowały się kaski, co ich usatysfakcjonowało.
Uzbrojeni w prowizoryczne pancerze pojechali w stronę Wierzbięcic by zaopatrzyć się w tamtejszej Biedronce w czosnek oraz zapasy żywności i napojów. Po drodze zahaczyli o kilka Żabek, z których ukradli sosy czosnkowe i paczki soli.
Szabrowanie popularnego dyskontu przykuło uwagę przejeżdżającego obok patrolu.
– Stać! – krzyknęła szczupła kobieta. Jej zgrabna figura i kręcone kruczoczarne włosy od razu przypadły Andrzejowi do gustu.
– Straży miejskiej to się nie spodziewałem – odezwał się przystojny szatyn.
Zasrany Adonis – pomyślał miłośnik Archiwum X z zazdrością przyglądając się muskularnej sylwetce, kwadratowej szczęce i dziurce w podbródku policjanta.
– Co tu robicie, chłopaki? – spytała. – Myśleliśmy, że to okoliczni rabusie wykorzystują panujący w mieście chaos.
– Przygotowujemy się na walkę z tymi straszydłami – wyjaśnił Sven obwiązując się splecionym przed chwilą sznurem czosnku i pokazując gestem by policjanci także sobie takie sprawili.
– I niby czemu to ma służyć? – spytał policjant.
– To ochrona przed wampirami – wyjaśnił Andrzej.
– Ha! Dobre sobie. Najskuteczniejszą obroną jest atak! A jeśli cokolwiek żyje, to na pewno da się też zastrzelić.
Chwilę po odważnej deklaracji przystojniaka rozległ się ryk. Kobieta aż podskoczyła ze strachu kierując wzrok w stronę źródła hałasu.
– Ja pierdolę! Co to?! – krzyknęła na widok trolla.
Wielka, zielona i bardzo szpetna kreatura człapała właśnie w jej kierunku.
– Nie lękaj się, Sylwia, obronię cię! – oznajmił towarzysz kobiety i pognał w stronę potwora.
– Stój, nie zbliżaj się do niego! – ostrzegł Andrzej, ale przepełniony testosteronem mężczyzna pakował właśnie śrut w głowę bestii.
– A nie mówiłem? – spytał, dumnie napinając klatkę piersiową i kręcąc pistoletem wokół palca. Chwilę później oberwał na tyle mocno, że aż odleciał na kilka metrów.
– Jasna cholera! Krzysztof! – wykrzyknęła policjantka, ale jej współpracownik nie reagował. Na domiar złego zielona góra mięcha ruszyła w stronę nieprzytomnego mężczyzny.
Kreatura zmieniła kierunek dopiero wtedy, gdy rzucona przez Andrzeja szklana butelka pękła na jej głowie.
– Zabierz go do szpitala, my się zajmiemy tym bydlakiem – polecił strażnik.
– Ale do którego? – spytała spanikowana kobieta.
– Najbliżej do HCP – wyjaśnił Sven. – Trafisz?
Sylwia skinęła głową, a Szwed pomógł jej zapakować nieprzytomnego Krzysztofa do policyjnego radiowozu, a sam następnie przybiegł do Andrzeja.
– Co robimy? – spytał.
– Trolle potrafią się regenerować, ale bardzo wolno się poruszają.
– Tyle sam zauważyłem, ale jak je zabić?
– Ich słabość to ogień, dlatego zamierzam zaciągnąć go na Orlen, oblać benzyną i podpalić.
– Dobry pomysł.
Szwed pędem wrócił do sklepu by spakować zapasy do samochodu, a następnie podjechał po Andrzeja.
– Zamieńmy się. Ty jedź na stację i się przygotuj, a ja przyprowadzę tę maszkarę. Zabrałem kilka piw ze sklepu, ale nie obchodzi mnie czy mu zasmakują – zażartował.
Zgodnie z planem mniej sprawny fizycznie strażnik dotarł na miejsce jako pierwszy. Z racji, że potworowi się nie spieszyło, to pozwolił sobie na zapalenie papierosa.
Zaciągając się dymem, spojrzał z sentymentem na swoją ulubioną zapalniczkę zippo z wygrawerowanym wizerunkiem agentki Scully. Czuł się tak jakby widział jej twarz po raz ostatni, dlatego zapobiegawczo ucałował pamiątkę w ramach pożegnania.
Gdy w końcu doczekał się przybycia Svena w towarzystwie potwora, chwycił wąż od dystrybutora, nacisnął spust i skierował benzynę na bestię. Wyczekał, aż ta się zbliży by w ostatniej chwili puścić pistolet i uciec. Stwór ruszył za nim, więc Szwed odwrócił jego uwagę oblewając mu plecy benzyną i również się oddalił.
– Hasta la vista, baby – powiedział Andrzej posyłając zapalniczkę w stronę kreatury, którą natychmiast ogarnęły płomienie i ku przerażeniu strażnika, zaczęła się miotać po całej stacji podpalając wszystko dookoła.
– W nogi! – krzyknął Szwed, odczekał chwilę i wcisnął gaz do dechy, ułamek sekundy po tym jak jego towarzysz załadował się do radiowozu. – Tośmy narobili bałaganu, ale skąd się w ogóle wziął ten potwór?
– Tłumaczyłem ci, że Dunkelheit sprawia, że ludzkie wierzenia i zabobony stają się prawdą, a że trolle to silne i jednocześnie głupie stworzenia, to wystarczy, że ktoś w ten sposób określił osobę o pasujących cechach. Ale…
– Zaraz, czyli to moja wina? – powiedział Sven wchodząc koledze w słowo.
– Dasz mi dokończyć?
– Tak, przepraszam.
– Rytuał transformacji wymaga kontaktu fizycznego jak chociażby wypicie ludzkiej krwi w przypadku wampira. Słowa i klątwy to za mało, żeby przemienić człowieka w potwora. Chyba że to zgodne z jego wolą. Najwidoczniej twój powiedzmy znajomy stanowił wyjątek, któremu odpowiadało zdobycie mocy w zamian za utratę decyzyjności. W każdym razie nie czuj się winny, bo to jego własny wybór, a niewykluczone, że inne osoby także go w ten sposób nazywały.
– Uf, to mnie uspokoiłeś, dzięki.
– Drobiazg.
Pojechali do szpitala imienia Hipolita Cegielskiego, żeby spotkać się z Krzysztofem i Sylwią. Na miejscu zastali zamknięte drzwi, ale pełniąca dyżur pielęgniarka wpuściła ich do środka po potwierdzeniu ich człowieczeństwa. Kobieta wyglądała na lekko roztrzęsioną.
– Chcieliśmy się dowiedzieć, czy dwójka policjantów dotarła do państwa stosunkowo niedawno. Współpracowaliśmy razem podczas akcji – powiedział Sven.
– A znają panowie ich godność?
– Tylko imiona. Sylwia i Krzysztof.
– Dobrze. Wybaczą mi panowie podejrzliwość, ale po tym jak potwory zaczęły wyłazić z kostnicy, stałam się nieufna wobec wszystkiego i wszystkich.
– A czy mogłaby pani opisać te stwory? – spytał Andrzej.
– Blade jak ściana, gnijące zwłoki.
– Czyli zwykłe zombie – odetchnął z ulgą Sven.
– Zwykłe? – powtórzyła z niedowierzaniem pielęgniarka i wskazała palcem swoje siwe włosy. – Tyle lat żyję, a pierwszy raz spotkałam się z takim paskudztwem. Usiłowaliśmy zamknąć je we wschodnim skrzydle, ale jeden, wyjątkowo agresywny i tak się przedarł. Gdyby nie pani Sylwia, to nie wiem, czy udałoby nam się przeżyć. Jeśli chcą panowie z nią o tym porozmawiać, to czeka przed salą na końcu korytarza.
Mężczyźni podziękowali, więc pielęgniarka poszła doglądać pacjentów.
– I co z nim? Wyjdzie z tego? – spytał Sven.
– Lekarze właśnie go operują. Powiedzieli, że przeżyje, ale złamał kręgosłup, więc czeka go jazda na wózku.
– No to współczuję.
– Niepotrzebnie. Sam sobie na to zasłużył. Wszyscy w policji ostrzegali go, żeby zachowywał się bardziej odpowiedzialnie, ale nie słuchał. Nie przejmował się chociażby tym, że brawurową jazdą naraża także innych. Dlatego sporo osób, chcąc uniknąć z nim patrolu, przeniosła się na inną komendę.
– A komendanci nie reagowali na skargi? – zdziwił się Andrzej.
– Przymykali oko, bo robił świetne wyniki. Ludzie nawet zakładali się w jaki sposób dopadnie go karma, ale trudno, żeby ktokolwiek przewidział taki scenariusz. Zresztą ja już sama nie wiem, co mam robić – Sylwia skryła głowę w dłoniach. – W domu czeka na mnie dziecko zostawione pod opieką dziadków, a ja nie dość, że nie mogę się dodzwonić, to nawet nie wiem, czy w ogóle wrócę. Po mieście biegają potwory, mojego kolegę załatwił jeden z nich, a gdy przyjechaliśmy do szpitala, to wyskoczył na mnie kolejny. Wpakowałam w jego głowę cały magazynek, ale i to nie dało mi pewności, czy za chwilę ta maszkara nie wstanie. Czy ten koszmar się kiedyś skończy?
– Nie wiem, co ci powiedzieć. Samo z siebie to na pewno nie minie, ale razem z Andrzejem nad tym pracujemy.
– Ratunku!!! – rozległ się krzyk, po którym nastąpiła seria niezrozumiałych wrzasków. Personel dyżurujący na parterze natychmiast wybiegł na korytarz. Mężczyzna w białym kitlu uczynił to na tyle gwałtownie, że omal nie zgubił okularów. Po chwili dołączyła do niego pielęgniarka.
– Hałas dobiega z pierwszego piętra i chyba narasta – zauważył Andrzej, więc wszyscy spojrzeli w kierunku schodów, do których zbliżał się odgłos kroków.
– Pomocy, doktorze, ugryzły mnie! – krzyknął pacjent odziany w kraciastą piżamę zbiegając na dół. W momencie, w którym dopadł do lekarza jego twarz stała się blada, a z oczu zniknęło życie. Natychmiast otworzył usta, ale przed ugryzieniem powstrzymał go Sven, który w porę chwycił krzesło i zadał nim zamaszysty cios.
– Biegiem do wyjścia! – krzyknął zauważając na schodach grupę zombie.
Mężczyzna zamierzał początkowo zostać z tyłu by odganiając potwory kupić czas na ucieczkę pozostałym, ale gdy zaczęły biec w jego stronę, zmienił strategię. Przewrócił stojące na korytarzu łóżko szpitalne, po czym pognał do wyjścia.
Przeszkoda nie zatrzymała stworów na długo, ale spowolniła je na tyle by grupa ludzi zdążyła opuścić szpital. Kreatury usiłowały się wydostać napierając na wyjście, ale mężczyźni, pchając drzwi w drugą stronę, wytrzymali do momentu, aż pielęgniarka zdążyła zamknąć je na klucz.
– Co ja najlepszego zrobiłam? Nie dość, że uciekłam zamiast ratować ludzi, to jeszcze zostawiłam partnera na pastwę tych potworów. Nie zasługuję na tę odznakę! – krzyknęła Sylwia ciskając blachą o chodnik.
– To nie pora, żeby się obwiniać – powiedział Sven. – W całym szpitalu roi się od zombie. Założę się, że rozpanoszyły się także na wyższych piętrach. Sama widziałaś jak niewiele czasu potrzeba od zainfekowania do przemiany. Dlatego zamknięcie ich w budynku to najlepszy sposób, żeby zatrzymać zarazę i ochronić więcej osób. Poza tym niewykluczone, że chirurdzy operujący Krzyśka zabarykadowali się w sali operacyjnej, więc nic im nie grozi. Zastanawia mnie jedynie, dlaczego te stwory tak szybko się poruszały. Te, które spotkaliśmy wcześniej wydawały się niemrawe.
– Te, które ja widziałam też poruszały się powoli. Oczywiście nie licząc tego jednego, z którym uporała się pani Sylwia – wyjaśniła pielęgniarka.
– Tylko skąd wzięły się na piętrze? O ile rozumiem umarlaków wychodzących z kostnicy, o tyle… – zaczął lekarz, ale urwał zdanie w połowie i zadumał się.
– Doktorze Marku, to trochę wstyd, że wykształcona osoba, zarabiająca dobre pieniądze, domyśliła się później niż ta stara kobieta, jacy pacjenci tam leżą. Z drugiej strony, to nie jaśnie inteligent ich dogląda. Pan woli zaglądać ludziom w tyłki i to najlepiej tym bogatym.
– Pani Grażyno, to nie pora na złośliwości. Poza tym prócz proktologii skończyłem również toksykologię, a to że interesują mnie tylko zamożni pacjenci to jawne oszczerstwo! – odpowiedział medyk.
– Czyżby? Już ja widziałam ceny wizyt w pańskim prywatnym gabinecie.
– Tak działa wolny rynek! Ludzie płacą więcej, żeby nie stać w kolejkach!
– Przepraszam, że przerywam tę zażartą dyskusję, ale po pierwsze chciałbym wyjaśnić, że sprawność zombie zależy od świeżości ich ciała, więc potwór powstały z osoby, która zmarła stosunkowo niedawno, dysponuje większą mobilnością od reszty, nie licząc przypadków, w których zwłoki zdążyły się wychłodzić – powiedział Andrzej.
– O tym nie pomyślałem – wtrącił Sven.
– Po drugie zamierzamy powstrzymać tę spiralę grozy – Wskazał widoczny na niebie wir – Zatem jeśli nie zamierzacie się przyłączyć, to my się zbieramy.
– Słuchaj młodzieniaszku, osobie starej daty jak ja, nie przystoi siedzieć na tyłku, gdy inni zaharowują się na śmierć, więc idę z wami – powiedziała Grażyna.
– A ja chętnie udowodnię tej wszechwiedzącej kobiecie, że zostałem lekarzem dla idei, a nie pieniędzy. Może nawet uda mi się zneutralizować toksynę zombie i znaleźć lek na tę zarazę – wyjaśnił Marek.
– Pewnie dla sławy i pieniędzy – podsumowała pielęgniarka, ale lekarz nie odpowiedział.
– Wynajdywanie leku może okazać się zbędne, bo jeśli uporamy się z tym deklem high, to wszystkie wywołane efekty znikną – powiedział Sven wskazując widoczne na niebie zjawisko.
– Prawdopodobnie – dodał Andrzej.
Gdy tylko Marek z Grażyną zabrali asortyment medyczny z karetek, wsiedli do radiowozu. Następnie wraz z pozostałą trójką pojechali do znajdującego się na Wildzie komisariatu.
Do środka wpuścił ich wąsaty mężczyzna, który razem z siwym brodaczem pełnił funkcję dyżurnego.
– Dobrze cię widzieć całą i zdrową, Sylwia. A co z twoim partnerem? – spytał, ale kobieta tylko pokręciła głową, więc nie drążył tematu.
– Przyjechaliśmy prosić o wsparcie – powiedział Sven przerywając tę niezręczną ciszę.
– A w jakiej formie?
– Panie Henryku w każdej. Przydadzą się zarówno ludzie jak i wyposażenie – wyjaśniła policjantka.
– Na chwilę obecną siedzimy tu tylko we dwójkę ze Stasiem. Wszystkie radiowozy wyjechały w teren, żeby skontaktować się z pozostałymi komisariatami, szpitalami oraz wojskiem. Stanęło na tym, że poszczególne patrole jeżdżą po mieście i wymieniają się informacjami. Jeden z nich niedawno wrócił by złożyć raport na temat panującej sytuacji, więc nieprędko spodziewałbym się ich powrotu. A jeśli chodzi o asortyment… – zamyślił się Henryk, przesuwając dłonią po grubym wąsie – Proszę sprawdzić w naszym magazynku, ale nie oczekiwałbym cudów.
Sven udał się we wskazane miejsce, ale wrócił stamtąd jedynie z pękniętą tarczą policyjną oraz z amunicją do pistoletu. Andrzej w tym czasie podzielił się z pozostałymi informacjami na temat Dunkelheit.
Przed opuszczeniem komisariatu grupa Svena otrzymała od dyżurnych termos z gorącą kawą. Podziękowali, a następnie ruszyli na północny wschód w kierunku cmentarza Miłostowskiego. Trasa przebiegała spokojnie dopóki nie dotarli do Ronda Śródka, niedaleko Jeziora Maltańskiego.
Tam na własne oczy ujrzeli jak wampir masakruje żołnierzy nic nie robiąc sobie z ostrzału karabinowego, a nawet wybuchów granatów. Na nogach zostało już tylko dwóch wojskowych na oko w okolicy czterdziestki.
Łysy mężczyzna o aparycji i sylwetce goryla spojrzał w stronę potwora, a następnie wyciągnął zawleczkę z ostatniego pocisku ręcznego.
– Ja go nakarmię, a ty stąd spierdalaj – rozkazał koledze.
– Pojebało cię, Jachu? – spytał blondyn, ale jego kompan nie zdążył odpowiedzieć.
Stwór ruszył na żołnierzy, jednak powstrzymał go rozpędzony radiowóz. Impet zderzenia odrzucił upiora na kilka metrów. Po chwili jednak wstał z powrotem na nogi.
– Mnie już zranił, więc zostanę przynętą – krzyknął Andrzej stając z policyjna osłoną naprzeciwko wroga.
Zgodnie z planem kreatura skoczyła na niego, ale tym razem upadek nie okazał się na tyle bolesny, co poprzednio.
Pozostali wykorzystali tę chwilę nieuwagi wampira by oblać go sosem czosnkowym. Bestia osłabła, więc strażnik miejski zrzucił ją z siebie.
– Przytrzymajcie go, a następnie przebijcie mu serce drewnianym kołkiem – polecił, samemu zasłaniając potworowi paszczę tarczą.
Wojskowi dołączyli się do akcji dociskając upiora do ziemi, a egzekucji dokonał Sven.
Kiedy ciało wampira zmieniło się w proch, Grażyna i Marek zajęli się rannymi. Martwym nie dało się już pomóc, a na domiar złego zaczęli wracać do życia.
– Strzelajcie w głowy! – krzyknął Andrzej, a uzbrojeni w karabiny wojskowi szybko i sprawnie uwinęli się z zombie.
Po wykonanej robocie, Janusz usiadł na ziemi, wsunął z powrotem zawleczkę do granatu i odetchnął z ulgą.
– Nawet chwili odpoczynku te paskudztwa nie dadzą, nie?
– Same z siebie na pewno nie – wyjaśnił Sven.
– Ta, zauważyłem i wiecie, co? Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ucieszę się na widok strażników miejskich, a teraz muszę przyznać, że gdyby nie wy, to skończyłbym jak moi koledzy. Wydajecie się obeznani w temacie. I sorry za głupie pytanie, ale nie wiecie przypadkiem jak powstrzymać ten zasrany armagedon?
– Przypuszczamy, że wystarczy pokonać kultystów, którzy go rozpoczęli – wyjaśnił Andrzej.
– A gdzie chcecie ich szukać?
– Na cmentarzach, dlatego zmierzamy właśnie na Miłostowski.
– No i pięknie, jadę z wami – powiedział Janusz, a po chwili zwrócił się do kolegi. – Igor, zabierz rannych w bezpieczne miejsce.
– Radzę unikać szpitali, dlatego proponowałabym udać się na komisariat na Wildzie. Powiedzcie, że przysyła was Sylwia.
– No, słyszałeś, panią.
– Ty tak na poważnie, Janusz? Myślałem, że se jaja robisz.
– No sorry, ale wolę umrzeć w towarzystwie ślicznotki, a nie pośród spoconych facetów – oznajmił żołnierz szczerząc się szeroko do Sylwii, która przewróciła jedynie oczami.
– Głupim dziadom tylko jedno w głowie – mruknęła do niej Grażyna.
Po załadowaniu poszkodowanych na wojskową ciężarówkę i zabraniu z niej części arsenału, karetka straży miejskiej pojechała w stronę nekropolii. Andrzej zabronił komukolwiek wysiadać, więc Sven rozkazał by się trzymać, a następnie dodał gazu i staranował bramę.
Cmentarz świecił pustkami, znajdowali się na nim jedynie kultyści.
– Jak myślicie, rozlazły się po okolicy czy czają się gdzieś w pobliżu? – spytała Sylwia, ale nikt jej nie odpowiedział, ponieważ w tej samej chwili Janusz wypadł jak wściekły z pojazdu. Gnał teraz z karabinem w rękach w stronę grupy zakapturzonych ludzi ubranych w czarne szaty.
Stali dookoła krwistego pentagramu, w którego środku znajdował się kopiec ziemi, a z niego wystawały dziecięce nogi.
Po zauważeniu szarżującego żołnierza, czciciele Dunkelheit rzucili się do ucieczki, więc Janusz otworzył ogień. Zostawił przy życiu tylko jedną osobę zdając się przy wyborze na intuicję. Postrzelił ją w nogę by uniemożliwić ucieczkę. Wobec ciał pozostałych nie okazał litości. Rozwalił ich głowy jeszcze zanim zdążyły się przemienić w nieumarłych.
Andrzej w tym czasie podszedł do pentagramu by go zniszczyć. Jednak gdy tylko naruszył butem linie, kopiec w centrum zaczął zasysać krew, ziemię oraz nagrobki przyjmując na koniec humanoidalny kształt. Krąg przywołujący znajdujący się na ziemi teraz pojawił się także na ciele potwora.
– Co to? – spytał Sven z przerażeniem.
– Golem.
– Da się to skruszyć? – spytał Janusz stając obok. Jako jedyny sprawiał wrażenie opanowanego.
– Tak, ale wróci do normy, chyba że zniszczymy rdzeń.
– A gdzie go szukać?
– Na wysokości klatki piersiowej.
– Przyjąłem – oznajmił wojskowy, a następnie zabrał Szwedowi jego ulubioną rurę. – Pożyczam na chwilę.
Żołnierz podbiegł do potwora, zgrabnie uniknął jego ataku, następnie samemu rozłupał mu nogę. Kreatura upadła, ale szybko zregenerowała utraconą kończynę. Nim jednak powstała, mężczyzna zdążył zrobić wyrwę w przedniej części jej tułowiu i wcisnąć tam lufę karabinu.
Dziura w klatce monstrum zasklepiła się wokół broni, ale chwilę po tym jak Janusz przytrzymał spust, potwór rozsypał się na dobre.
Wojskowy przeciągnął się jak po dobrze wykonanej robocie, a następnie podszedł do kultysty i ściągnął mu kaptur. Ukazało się wówczas oblicze platynowej blondynki w wieku licealnym.
– Błagam nie róbcie mi krzywdy! Koleżanka mnie do tego namówiła! – krzyknęła, a z jej niebieskich oczu popłynęły łzy. Niewiele później wrzasnęła jeszcze głośniej, gdy Grażyna postanowiła wyciągnąć kulę z jej uda. Następnie zdezynfekowała i opatrzyła ranę.
– Jak ci na imię?
– Patrycja.
– Swoje zrobiłam Patrycjo i do wesela się zagoi, ale lepiej, żeby obejrzał to jeszcze chirurg – wyjaśniła co nieco uspokoiło dziewczynę, jednak po chwili Janusz szarpnął ją za włosy, więc w jej oczach ponownie pojawił się strach.
– Słuchaj dziewczynko. Swoje nabroiłaś, więc jeśli chcesz ujść z życiem, to lepiej grzecznie odpowiadaj na pytania, zrozumiano?
Przerażona licealistka tylko skinęła głową.
– Tylko o co by cię tu zapytać…? – zastanawiał się wojskowy.
– Ilu zostało kultystów i w których miejscach się zebrali? – powiedział Andrzej.
– Nie znam dokładnej liczby, ale wiem, że było pięć grup. Poza naszą jeszcze Górczyn, Junikowo, Jeżyce i Naramowice.
– Na cmentarzach?
– Tak i mówili jeszcze, że ich plan się uda, bo nawet jeśli ktoś zniszczy krąg przywoławczy, to pojawi się strażnik, którego istnienie podtrzyma barierę. Aaa i wspominali także o jakichś pięciu elementach, ale nie zrozumiałam o co chodzi. Przysięgam, że to wszystko, co wiem.
– Jakoś ci nie wierzę – powiedział Janusz i zwrócił się w stronę reszty osób. – Ja bym ją dla pewności zabrał na kolejny cmentarz.
– Wydaje mi się, że nie kłamie, bo ilość grup zgadza się z liczbą porwanych dzieci, a i te pięć elementów brzmi znajomo.
– Czyli nie bierzemy dziewczyny ze sobą?
– Możemy ją odstawić w bezpieczne miejsce, ale nie widzę powodu by targać ją po cmentarzach.
Marek odchrząknął próbując zwrócić na siebie uwagę.
– Koncepcję pięciu elementów wykorzystuje się w tradycyjnej medycynie chińskiej. Ogień, ziemia, metal, woda, drewno tworzą okrąg procesu tworzenia, a gdy połączy się je w innej kolejności, czyli ogień, metal, drewno, ziemia, woda to otrzymamy proces kontroli lub jak kto woli destrukcji. Jeśli weźmiemy pod uwagę lokalizacje wszystkich wspomnianych cmentarzy, to dojdziemy do wniosku, że Górczynowi odpowiada metal, Junikowu woda, Jeżycom drewno, a Naramowicom ogień – wyjaśnił i ukucnął by narysować na ziemi umowną mapkę Poznania. Zaznaczył na niej wszystkie pięć lokalizacji, a następnie połączył najpierw w okrąg zgodnie z procesem tworzenia, a następnie w pentagram podążając za porządkiem kontroli.
– Brawo doktorku, jeśli chciałeś się popisać swoją wiedzą, to ci się udało, ale tylko zmarnowałeś nasz czas, bo nic nam to nie daje – powiedziała pielęgniarka.
– Andrzeju, wyjaśnisz pani? – powiedział z przekąsem lekarz.
– Możemy się przygotować do walki ze strażnikami bariery, jeśli znamy elementy, które reprezentują.
– To od którego zaczynamy? – spytał Janusz.
– Myślę, że warto skontaktować się ze strażą pożarną by pomogli nam wyeliminować ogień z Naramowic.
– O, tak, pożar stanowi duże zagrożenie – zauważył Sven nerwowo kiwając głową.
Po naradzie wszyscy wsiedli do radiowozu i ruszyli w dalszą drogę. Jazda przebiegała w sposób spokojny, aż do momentu, w którym Szwed zatrzymał pojazd.
– Co jest? – spytał Janusz.
– Mam dwie wiadomości. Złą i gorszą.
– Zacznij od złej… chociaż – zwątpił lekarz.
– Kilkadziesiąt metrów przed nami znajduje się wielka chmara zombie.
– A ta gorsza? – spytała pielęgniarka.
– Niedługo skończy nam się benzyna.
– Niemożliwe, wyjeżdżając z naszego referatu mieliśmy prawie pełen bak. Nie wydaje mi się, żebyśmy zrobili aż tyle kilometrów – powiedział Andrzej.
– Obawiam się, że taranując bramę cmentarną uszkodziliśmy zbiornik paliwa – wyjaśnił Sven.
– To na co czekasz? Skręć w lewo do lasu, przejedziemy ile się da, a potem wymyślimy jak przeprawić się przez Jezioro Maltańskie – rozkazał żołnierz, więc Sven nie zwlekał, tylko dodał gazu.
Manewrował starannie między drzewami jednak niespecjalnie przejmując się rosnącymi w gęstwinie krzakami. Udało mu się w ten sposób przejechać dobrych kilka kilometrów zanim auto odmówiło posłuszeństwa.
– Wysiadka – poinformował.
– A co ze mną? Nie dam rady iść sama – zauważyła Patrycja.
– Poniosę cię – zadeklarował Janusz.
Każdy zabrał z samochodu wedle uznania najpotrzebniejszy asortyment i ruszyli dalej. Szli gęsiego ciemnym lasem ostrożnie stawiając kroki. Postanowili nie korzystać z latarki w obawie przed przyciągnięciem niepożądanej uwagi.
Na początku szła Sylwia, za nią Sven, potem Andrzej, Grażyna i Marek, a na końcu Janusz i Patrycja.
Gdy ci z przodu niespodziewanie usłyszeli w oddali krzyk tej ostatniej, zorientowali się, że dwójka zamykająca pochód zniknęła.
– Sprawdzę, co z nimi i was dogonię.
– Nie powinniśmy się rozdzielać – zasugerował Sven, ale Marek go nie usłyszał, tylko potruchtał w stronę wcześniejszego hałasu, więc reszta ruszyła dalej.
Zdołali przejść ledwie kilka kroków, gdy w pobliżu usłyszeli wycie, więc tym razem Szwed sięgnął po latarkę. Dzięki temu wyraźnie ujrzał biegnąca w ich stronę na czterech łapach włochatą bestię.
Sylwia natychmiast wyciągnęła glocka i oddała kilka strzałów w głowę, a bydle niespodziewanie padło.
– Na szczęście to tylko wilk – powiedziała z ulgą.
– Nie masz racji! – krzyknął Andrzej. – To jest…
* * *
– Gdzie dziewczyna? Zabiłeś ją? – spytał Marek zmierzającego w jego stronę Janusza.
– Nie, wypuściłem.
– To dlaczego słyszałem krzyki?
– A, postanowiłem sobie ulżyć, więcej okazji może już się nie nadarzyć. A ty nie chcesz sobie zaruchać przed śmiercią? Raczej zbyt daleko nie odeszła.
– Jesteś chory.
– Ja? Powiedz to samo rodzinom moich kumpli, którzy przez tę sukę gryzą piach. Powinna mi dziękować za tak łagodny wymiar kary – powiedział wygrażając palcem. Chwilę później rozległy się strzały. Mężczyźni pognali w ich stronę, co dla lekarza skończyło się niegroźnym upadkiem, po którym szybko się podniósł. Dalej jednak biegł już z większą ostrożnością.
Żołnierz dotarł na miejsce w momencie, w którym policjantka oddawała drugą serię strzałów w wilkołaka. Po ponownej regeneracji chciał się na nią rzucić, ale Janusz odstrzelił mu łapy.
– Jak to zabić? – spytał.
– Musielibyśmy przebić mu serce srebrną kulą – wyjaśnił Andrzej.
– Kurwa, to macie i spierdalajcie stąd! – krzyknął wymieniając z Sylwią granat na latarkę. – Malta już blisko, więc rąbnijcie łódkę i płyńcie w stronę miasta! – rozkazał, a następnie chwycił lampkę w zęby i co chwilę strzelał potworowi w kończyny by uniemożliwić mu poruszanie.
Po dobiegnięciu do jeziora Sylwia zauważyła rowery wodne zabezpieczone łańcuchem z kłódką, więc by ją zniszczyć oddała kilka strzałów.
Następnie zwodowali i wsiedli w piątkę na największy pojazd, za którego napęd posłużyli strażnicy miejscy.
Dopływali właśnie do środka sztucznego akwenu, gdy na jego brzeg dotarł Janusz, a wraz z nim wilkołak.
Mężczyzna nie dawał za wygraną i w momencie, w którym skończyła mu się amunicja, dobył noża by wielokrotnie dźgnąć potwora. W ostateczności to jednak bestia została zwycięzcą pojedynku. Na szczęście dla pasażerów roweru wodnego, kreatura wróciła do lasu zaraz po przegryzieniu wojskowemu gardła. Wtedy strażnicy usłyszeli krzyk.
Gdy się odwrócili, ujrzeli chude, oślizgłe postacie o zielonej skórze i nienaturalnie dużej głowie. Stworzenia usiłowały dostać się na pokład.
– Zmieńcie mnie – powiedział Sven, więc Sylwia jako pierwsza wykazała inicjatywę. Zajęła jego miejsce i zaczęła pedałować ile sił w nogach. Szwed w tym czasie chwycił swoją metalową broń by naprzemiennie uderzać dobierające się do roweru potwory.
– To utopce, powstają w zbiornikach wodnych, w których doszło do utonięć – wyjaśnił Andrzej
– Nie wiedziałem, że w ktoś utopił się w Malcie – zdziwił się Marek.
– Z akt policyjnych wynika, że nawet kilka osób – powiedziała kobieta
– Dziękuję za tę… cenną garść ciekawostek, ale… wolałbym usłyszeć… jak się ich pozbyć – wydyszał Sven z trudem łapiąc oddech między kolejnymi zamachami. Ledwo nadążał z obroną przed nieustępliwymi stworzeniami.
– Obecnie są praktycznie nietykalne, ale im dalej się je odciągnie od wody, tym bardziej osłabną.
– To szybciej pedałujcie! – wysapał Szwed resztkami sił.
Potwory zaczęły chwiać rowerem, ponieważ mężczyzna już nie nadążał z ich odganianiem. O mały włos, a wpadłby do wody. Zachować równowagę pomogła Grażyna, która chwyciła go za mundur i pociągnęła w stronę siedzeń.
– Daj mi to, bo widzę, że wy młodzi jacyś tacy niedożywieni – powiedziała wyrywając Svenowi rurę i sama zabrała się do odganiania utopców.
Pomimo wieku krzepy jej nie brakowało podobnie jak zaciętości. Marek w tym samym czasie zauważył, że prędkość pojazdu znacząco spadła, dlatego zamienił się miejscami z Andrzejem. Obaj strażnicy miejscy osunęli się na krzesełka ledwo łapiąc oddech.
Po długich zmaganiach w końcu dotarli na brzeg. Każdemu brakowało sił by biec, ale monstra nie zamierzały odpuścić. Sven, który zdążył złapać oddech w ciągu ostatnich kilku minut, przejął atrybut odganiającego. Potwory przewyższały warunkami fizycznymi przeciętnego człowieka, ale prezentowały się dużo słabiej od wampira i wilkołaka, więc wycofywanie się i trzymanie ich na dystans za pomocą kawałka żelastwa okazało się skuteczne.
Kiedy przekroczyli ulicę, Szwed zauważył, że rany wrogów goją się coraz wolniej, a kilkanaście metrów dalej ich regeneracja całkowicie się zatrzymała. Wtedy rozległ się dźwięk silnika i następujący po nim odgłos hamowania, po którym z kolei padły strzały. Wszystkie cztery utopce padły na ziemie bez jakichkolwiek oznak życia.
Dwaj mężczyźni wysiedli z karetki policyjnej i bez zbędnych pytań zaprosili uciekających do środka. Tam poczęstowali ich kawą oraz ciastkami. Sylwia kojarzyła obu policjantów z widzenia.
– Stasiu i Heniek nam wszystko wyjaśnili, powiedzcie tylko, gdzie was podwieźć – zaproponował młodszy, kierujący pojazdem.
– Potrzebujemy straży pożarnej – wychrypiał Andrzej.
Policjant skinął głową i pojechał na dobrze im znany Orlen na Wildzie.
Reperkusje walki z trollem uwydatniły się jeszcze bardziej. Pożar rozprzestrzenił się na okoliczną roślinność, a także pobliski salon samochodowy.
Na miejscu znajdowało się sześć wozów strażackich i niewiele więcej ochotników. Zmagali się z niszczycielskim żywiołem wykorzystując dostępne ujęcia wody by powstrzymać rozprzestrzenianie się pożaru na pobliskie budynki.
Andrzej ze Svenem podeszli do około czterdziestoletniego mężczyzny nadzorującego akcję gaśniczą.
– Potrzebujemy waszego wsparcia – powiedział ten pierwszy.
– Wy potrzebujecie? – powtórzył strażak na tyle zdenerwowany, że aż mu zadrżała górna warga, a wraz z nią czarny, gęsty wąs. – Nie widzicie tego pożaru? W normalnych warunkach gasiłoby go z piętnaście wozów jak nie trzydzieści. Ale tylko tyle osób udało się zebrać i to chodząc po domach, pytając po kolegach. Przy obecnym chaosie większość ludzi woli nie wychodzić z mieszkań. Do nikogo nie da się dodzwonić, a gdy wysłaliśmy chłopaka za miasto, żeby popytał w Swarzędzu, Luboniu czy Komornikach, to okazało się, że niewidzialna ściana uniemożliwia podróż. Ale słucham w czym potrzebujecie pomocy, choć nie wydaje mi się, żeby wasza sprawa miała większy priorytet niż to. – Wskazał szalejący ogień.
Sven nie wytrzymał i chwycił mężczyznę za kołnierz.
– Myślisz, że przyszliśmy do ciebie z byle pierdołą? Cały dzień zmagamy się z cholernymi potworami. Jak nie goni nas wampir, to duchy albo troll. Zamykamy cholernych zombie w szpitalu, uciekamy przez las przed wilkołakiem, próbujemy przepłynąć przez jezioro, ale niemal dopadają nas utopce. Zatłukliśmy też przywołanego przez kultystów golema, ale jak się okazuje musimy pokonać jeszcze cztery inne monstra, żeby ta pieprzona apokalipsa się skończyła. Jeden z nich jest powiązany z ogniem, dlatego liczyliśmy na wasze wsparcie. Możesz sobie uważać strażników miejskich za obiboków i w części przypadków pewnie nawet przyznam ci rację, ale my nie przyszliśmy prosić o ściągnięcie kota z drzewa! Wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
– Przepraszam, poniosły mnie emocje i źle oceniłem sytuację. Rzeczywiście nie pora na podziały, bo każdy przechodzi przez to samo. Zacznijmy od początku, Jurek – powiedział strażak wyciągając rękę w stronę Svena i Andrzeja, więc oni kolejno ją uścisnęli podając swoje imiona. – Wezmę jeden pojazd i pojadę z wami, ale gdy tylko uporamy się z problemem, wracam do gaszenia tego pożaru.
– Nie traćmy czasu – polecił grubszy ze strażników. – Im wcześniej uporamy się z kultystami i barierą, tym szybciej wróci możliwość kontaktu z pozostałymi remizami.
Jerzy przekazał dowodzenie jednemu z kolegów, a następnie udał się z piątką nowych towarzyszy do wielkiego iveco. Kabina wozu mieściła sześć osób, więc starczyło w niej miejsca dla każdego.
Kierowca ruszył z impetem stopniowo dociskając gaz by maksymalnie rozpędzić pojazd. Włączył uprzednio syrenę alarmową by nie przejmować się ograniczeniami prędkości. Dlatego dotarli na miejsce w mniej niż dziesięć minut.
Na widok Cmentarza Naramowice skąpanego w całości w płomieniach, Jerzy chwycił się na głowę, a jego oczy zaszkliły się.
– Chryste, przecież to większa pożoga niż na Wildzie. Nie ugasimy tego.
– Nasz cel to zabicie żywiołaka – powiedział Andrzej, wskazując humanoidalną postać, której ciało składało się z płomieni ciemniejszych niż otoczenie.
– I to zatrzyma ogień?
– Nie gwarantuję…
– Dobra, raz kozie śmierć.
Strażak wysiadł z pojazdu, a następnie z pomocą pozostałych wytaszczył i rozwinął wąż, którego jedną końcówkę podpiął do pobliskiego hydrantu, a drugą zabrał ze sobą. – Odkręćcie, gdy znajdę się blisko potwora – polecił i po założeniu najlepszej jakości, specjalistycznego kombinezonu, wszedł w ogień.
Potwór rzucił się do ataku, ale wtedy w jego kierunku wystrzelił strumień wody. Stłamszone cieczą monstrum musiało ustąpić pod naporem silniejszego żywiołu. Stopniowo się zmniejszało i już po kilku minutach gaszenia całkowicie wyparowało.
Pożar jedynie częściowo zelżał, dlatego Jerzy skierował wąż w górę i umocował go by pozostawić w tej pozycji. Następnie wrócił do reszty i zrzucił z siebie kostium ochronny.
– Poszło szybciej niż się spodziewałem, dokąd teraz?
– A nie mówiłeś, że wracasz od razu na Wildę? Skąd ta zmiana planów? – spytała Grażyna.
– Praca strażaka nie ogranicza się do gaszenia pożarów. Poza tym jak powiedział Andrzej, im wcześniej znikną upiory, tym szybciej wezwie się wsparcie z innych remiz.
– Biorąc pod uwagę dotychczasowy obrót zdarzeń, sądzę, że obecnie największe zagrożenie stanowi żywioł wody, więc jedźmy na Junikowo – polecił grubszy strażnik.
– Myślisz, że kultyści sami uszkodzili krąg, żeby przyspieszyć zniszczenie miasta? – spytała Sylwia.
– Niewykluczone, że zorientowali się, że pokonaliśmy golema, dlatego spodziewam się podobnego działania u pozostałych.
– Wsiadać, a nie gadać – polecił Sven.
Przeprawa z jednego końca Poznania na drugi zajęła kilka minut dłużej niż poprzednia trasa, mimo że Jerzy ponownie testował możliwości pojazdu. Tym razem nie udało się dotrzeć do nekropolii. Przeszkodą uniemożliwiającą dostanie się na jej teren okazała się powódź.
Woda rozprzestrzeniała się bardzo szybko. Strażak zaparkował wóz dziesięć metrów od niej, a po kilku minutach zaczęła podmywać koła oraz buty tych, którzy wysiedli.
Mimo że ciecz gwałtownie zwiększała zajmowaną powierzchnię, to jej poziom podnosił się o wiele wolniej. Dlatego wielka głowa odpowiedzialnej za to zjawisko kałamarnicy wciąż pozostawała widoczna.
– Kraken – powiedział Andrzej spoglądając z nadzieją w stronę Jerzego.
– Może to całkiem nowoczesne iveco, ale nie amfibia, więc nie przekształci się w okręt bojowy. Najlepsze, co da się zrobić, to wyciągnąć nadmuchiwany ponton. Ale przypominam, że jestem strażakiem, nie wielorybnikiem i nie dysponuję harpunem ani tajnikami walki z morskimi stworzeniami. Mnie uczono jak układać worki z piaskiem w trakcie powodzi, ale w chwili obecnej nie wydaje mi się to skuteczne. Dlatego nie oczekujcie, że uwiniemy się równie łatwo jak z tamtym ogniskiem.
Woda sięgała już do kostek, więc wrócili do samochodu i odjechali na bezpieczniejszą odległość. Przez szybę zobaczyli płynącego psa usiłującego dostać się na brzeg. Kraken go także zauważył. Zbliżył się, a następnie wyciągnął jedną z dziesięciu macek, po czym chwycił czworonoga i pożarł.
– A jakby tak porazić go prądem? – spytał Marek
– Jeśli myślisz o użyciu defibrylatora, to pewnie mamy tu jeden, ale odpuść, za mało mocy – wyjaśnił Jerzy.
– Uważaj sobie chłoptasiu – oburzyła się pielęgniarka. – Może i nasz doktorek specjalizuje się w tyłkoznawstwie, ale zna takie podstawy jak obsługa defibrylatora.
– Nie wiem, czy pani dziękować, czy się obrazić – powiedział Marek. – Ale wracając do tematu, myślałem, żeby zwabić potwora pod słup elektryczny i zrzucić na niego kabel. Nie wiem tylko, czy da się go bezpiecznie uciąć.
– Zbyt duże napięcie w przewodzie, więc odpada… Chyba że do zerwania trakcji wykorzystać upadające drzewo. W razie czego, posiadamy na stanie piłę łańcuchową i kilka siekier – powiedział drapiąc się po brodzie. – Dobra, spróbujmy.
Strażak nadzorował całą akcję. Wybrali wysokie drzewo rosnące blisko trakcji, przywiązali do niego gruby sznur, którego koniec przymocowali do komina pobliskiego budynku, na który z kolei dostali się wykorzystując drabinę wozu strażackiego. Przy użyciu kompresora nadmuchali ponton, a do niego przyczepili metalową linkę od elektrycznego kołowrotu. Pozostało wykonać nacięcie w pniu, poczekać aż woda dotrze w wyznaczone miejsce oraz wybrać ochotnika.
– Ja to zrobię – powiedziała pielęgniarka, a następnie wsiadła do dmuchanej łódki, która po kilku minutach zaczęła unosić się na wodzie. Strażak wszedł na dach, a Sven czekał w gotowości przy mechanizmie wciągającym.
– Włączaj! – krzyknęła Sylwia widząc, że kraken zainteresował się pontonem. Zaczął przemieszczać się w stronę Grażyny o wiele szybciej niż się spodziewali i z większą prędkością niż oddalała się łódka. W końcu dopadł ofiarę zaciskając na niej mackę. Kobieta nie panikowała, potrafiła trzymać fason do końca.
– Zabijcie gnoja! – krzyknęła moment przed pożarciem.
Potwór znajdował się w wyznaczonym miejscu, dlatego Jerzy pociągnął linę, a upadające drzewo zgodnie z planem zerwało trakcję.
Porażona prądem bestia zawyła wymachując mackami, ale po chwili wydała z siebie ostatnie tchnienie i opadła. Wody nie ubyło, ale przestało jej przybywać.
Strażak ostrożnie zszedł z dachu, a następnie przeskoczył na ponton, na którym dostał się na brzeg.
Śmierć Grażyny wszystkich przybiła, dlatego nikt nie silił się na komentarz. Pamięć o niej uczczono minutą ciszy.
Milczący i pogrążeni w przemyśleniach udali się na Cmentarz Jeżycki. Cały teren pokrywały gęste zarośla, a wśród nich czaił się kolejny strażnik.
Piętnastometrowe humanoidalne drzewo z lancetowatymi liśćmi oraz owocami przypominającymi małe jabłka łypało groźnie w kierunku wozu strażackiego. Pod jego korzeniami leżały ciała martwych kultystów.
– Wygląda dziwnie znajomo – zauważył Marek.
– To ent lub jak kto woli drzewiec – wyjaśnił Andrzej.
Nim się spostrzegli, iveco zaczęły otaczać korzenie. Jerzy jak oparzony wyskoczył na zewnątrz i pospiesznie wyciągnął piłę spalinową oraz siekiery.
– Porąbcie to dziadostwo! – rozkazał, więc cała grupa przystąpiła do wykarczowania terenu w okolicy pojazdu. Niezadowolony z tego faktu potwór zaczął zrywać zielone kulki z gałęzi i ciskać nimi w grupę ludzi. W miejscu starych natychmiast wyrastały nowe. Sven postanowił odbić w locie jeden z takich pocisków siekierą, ale trafił ostrą częścią, więc ochlapał go gęsty, mleczny sok. Mężczyzna krzyknął z bólu wypuszczając broń z dłoni.
Sylwia w ramach kontrataku oddała w stwora kilka strzałów, ale widząc, że zregenerował się w miejscu trafień, zaprzestała czynności.
– Może by tak spalić cały teren? – zasugerował Szwed pocierając oparzoną rękę.
– Odradzam. Przypomniałem sobie, co to za roślina, więc gwarantuję, że to kiepski pomysł – powiedział Marek w momencie, w którym jeden z owoców przeleciał obok jego głowy i rozbryzgał się na szybie samochodu. Lekarz zauważył aprobatę w oczach strażaka, który podzielał jego zdanie, choć niekoniecznie z tych samych przyczyn – To manhineel, czyli najbardziej toksyczne drzewo świata. Podłożenie ognia wywoła wielką i niezwykle trującą chmurę dymu.
– To co proponujecie? – spytał Sven.
– Nie znam się na potworach, tak jak kolega – Sylwia wskazała Andrzeja. – Ale większość roślin pobiera z gleby substancje odżywcze za pomocą korzeni, więc może spróbujmy je obciąć.
– To powinno zatrzymać jego regenerację, ale jeśli chcemy go zabić, to musimy także ściąć mu głowę – zabrał głos ekspert.
– No dobrze, w takim razie chrońcie wóz przed tymi pnączami, a ja się zajmę drzewem – wyjaśnił Jerzy i już drugi raz w krótkim czasie przebrał się w kombinezon ochronny.
– Zachowaj ostrożność. Drzewce poruszają się wolno i zapewne dlatego ten walczy na dystans rzucając owoce. Jednak atakuje też korzeniami, które stają się groźniejsze im bliżej potwora się znajdują.
– Kumam – odpowiedział strażak, a następnie odpalił piłę łańcuchową i ruszył w kierunku drzewa karczując po drodze wszystko, co ośmieliło się wejść mu w paradę. Nie musiał przejmować się odpryskującym sokiem, więc parł do przodu.
Gdy znalazł się przy samym drzewie zaczął odcinać atakujące go macki. Wróg próbował także wymachów pięściami, ale Jerzy poruszał się szybciej. Korzeni zaczęło ubywać aż ostał się tylko jeden. Jak się okazało najgroźniejszy. Przebił mężczyznę na tyle błyskawicznie, że ten nie zdążył nawet zareagować.
Wszyscy zamilkli. Patrzyli teraz z osłupieniem na nieruchome, zawieszone w powietrzu i ociekające krwią ciało sojusznika.
Jedynie Sven potrafił wyrwać się z tego marazmu. Podniósł upuszczoną przez kolegę piłę, dopadł do potwora i dokończył zadanie odcinając ostatnie odnóże kreatury. Chciała go dwukrotnie uderzyć, ale za pierwszym razem straciła rękę, a za drugim równowagę i upadła. Szwed z gniewem w oczach, ignorując chlapiącą ciecz, zakończył żywot bestii odcinając jej głowę.
– W drogę, został ostatni potwór – powiedział oschle, a następnie zajął miejsce za kierownicą pojazdu.
Pozostali się ociągali, nie dowierzając w to, co się wydarzyło, ale widok armii zombie wygrzebującej się spod korzeni oraz przemieniających się kultystów, skutecznie ich zmotywował, więc dołączyli do Svena i pojechali do ostatniego punktu.
Górczyn roił się od nieumarłych i mimo że większość z nich rozpierzchła się po okolicy, to nie zabrakło ich również na terenie cmentarza.
– Co z tym zrobimy? – spytał Szwed.
– Przydałoby się wywabić je na zewnątrz – zasugerował Marek.
– Mogę odegrać rolę przynęty, raczej mnie nie dogonią. Tylko jak powstrzymamy je przed wejściem z powrotem? – spytała Sylwia.
– Zastawimy wejście wozem strażackim – wyjaśnił Szwed. – Na pewno sobie poradzisz?
– Świadomość, że jeszcze tylko jeden strażnik i wrócę do domu by zobaczyć synka, dodaje mi sił – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy i wysiadła z pojazdu.
Weszła na teren cmentarza, a zombie natychmiast ruszyły w jej stronę. Nie zamierzała dać im forów, więc rzuciła się do biegu.
Większość ścigających ją potworów powstała po śmierci kultystów, więc poruszały się bardzo szybko. Na domiar złego uciekająca kobieta przykuła również uwagę umarlaków z okolicy, które zaczęły ją otaczać wychodząc niemal ze wszystkich stron.
Gdy się odwróciła zauważyła nieumarłych kultystów, którzy wybiegali właśnie przed bramę cmentarza.
Sven czekał na ten moment. Wcisnął gaz i staranował całą grupę wozem strażackim. Jeden z potworów się przecisnął, więc ruszył w stronę Sylwii. Policjantka postawiła wszystko na jedna kartę i popędziła mu naprzeciw. W momencie, w którym upiór chciał ją chwycić, odskoczyła w bok. Ale to nie oznaczało końca pościgu. Stwór zawrócił i pognał za kobietą. Serce waliło jej jak opętane, ale nie zwolniła. Czuła, że biegnie na tyle szybko, że udałoby jej się pobić rekord świata, jednak koszmar poruszał się jeszcze szybciej.
Dzieląca ich odległość stopniowo malała, a kreatura już prawie dopadła do kobiety. Zanim jednak to nastąpiło, z odsieczą przyszedł jej Sven, który zaatakował umarlaka metalową rurą. W uderzenie włożył na tyle dużo siły, że głowa potwora eksplodowała. Na taki rezultat wpłynął również pęd stworzenia.
Policjantka i strażnik miejski pospiesznie wskoczyli do pojazdu, zamykając za sobą drzwi by uniemożliwić dostanie się do środka grupie osaczających go zombie. Kilka potworów zostało jednak na terenie nekropolii, ponieważ Sven taranując tych szybszych odciął wyjście tym wolniejszym.
– Zajmę się tym – powiedział przeciskając się do drzwi od strony pasażera by dostać się na cmentarz.
Potyczka z umarlakami przebiegła sprawnie, ponieważ nie umywała się do wcześniejszego starcia z utopcami. Dlatego po krótkim czasie mogli dołączyć do niego pozostali.
– I gdzie podział się potwór? – spytał Marek przyglądając się podejrzliwie uszkodzonemu kręgowi przywołującemu oraz śladom lwich łap odciśniętych w ziemi. – Nie mówcie, że to jeden z tych niewidzialnych!
Odpowiedź przyszła niespodziewanie szybko, w momencie, w którym z nieba nadleciała okuta stalą bestia by chwycić w szpony Svena i wzbić się w powietrze.
Sylwia zareagowała bezbłędnie, błyskawicznie dobywając broni i strzelając w jedyne nieosłonięte pancerzem części ciała, czyli skrzydła. Kobieta zdecydowała się wpakować w jedno z nich cały magazynek.
Potwór spuścił ofiarę z dużej wysokości, a następnie sam runął na ziemię. Chwilę później rzucił się do ataku na tę, która go zraniła.
Policjantka przeczuwała taki rozwój zdarzeń, dlatego pospiesznie odbezpieczyła granat. W momencie, w którym bestia otworzyła paszczę by ją ugryźć, wepchnęła jej dłoń z pociskiem do gardła.
Gryf odgryzł jej rękę i rozerwał szponami szyję. Nim jednak zdążył zwrócić się w stronę Marka i Andrzeja doszło do wybuchu, który rozerwał go od środka.
Strażnik miejski natychmiast podbiegł do policjantki i kiwnął głowa do lekarza by sprawdził stan Svena.
Po pokonaniu potwora niebo rozpogodziło się, wielki wir zniknął, a w jego miejsce pojawiło się słońce. Zombie rozpadły się w pył, nie licząc martwych ciał kultystów, które wróciły do normy i opadły bezwładnie na ziemię.
– Dziękuję, Andrzeju, to był zaszczyt walczyć u twego boku – powiedziała policjantka chwytając mężczyznę za dłoń.
– O czym ty mówisz? To ja powinienem to powiedzieć. Przecież to ty narażałaś życie kiedy ja się bezczynnie przyglądałem.
– Albo jesteś taki skromny, albo faktycznie nie doceniasz swojego wkładu w uratowanie świata. Gdyby nie twoja wiedza, to wszyscy byśmy zginęli. Tak naprawdę to dzięki tobie moje dziecko będzie mogło żyć, chodzić do szkoły, zakochać się, założyć rodzinę. Nawet jeśli bez mojego udziału, to i tak się cieszę. Już sama myśl na ten temat podnosi mnie na duchu.
– Sylwia, proszę cię, nie gadaj głupot, pojedziemy do szpitala i wszystko skończy się dobrze.
– Słodki jesteś wiesz? A twoja dłoń taka ciepła i miła w dotyku, a co ciekawe bez obrączki. Szkoda, że nie dane nam się lepiej poznać, ale życzę ci, żebyś spotkał kochającą kobietę, która dostrzeże w tobie to wszystko, co ja zauważyłam – Zdążyła się jeszcze uśmiechnąć na chwilę przed tym jak jej zielone tęczówki straciły blask.
– Sylwia! Mów do mnie, Sylwia! – wołał dramatycznie Andrzej, ale już mu nie odpowiedziała.
Łzy cisnęły mu się do oczu, ale powstrzymał się przed płaczem, gdy podszedł do niego Marek kładąc dłoń na ramieniu.
– Sven ma połamane nogi, ale żyje. Powinniśmy jak najszybciej przetransportować go na SOR do szpitala klinicznego na Grunwaldzkiej. W wozie strażackim widziałem nosze, więc myślę, że to lepsze rozwiązanie niż dzwonić po pogotowie i czekać.
– A co z Sylwią?
– Jej już nie uratujemy, ale możemy przypiąć jej ciało pasami i zabrać ze sobą. Dasz radę jechać?
– Nie prowadziłem nigdy takiego gabarytu, ale jeśli pojadę wolniej i zachowam ostrożność na zakrętach, to chyba sobie poradzę, zwłaszcza przy obecnym braku ruchu – przeanalizował.
– Pytałem o twój stan psychiczny.
Andrzej tylko skinął głową.
W szpitalu wciąż panował lekki zamęt spowodowany ostatnimi wydarzeniami, ale po tym jak wzeszło słońce również w tym miejscu wszystko powoli wracało do normy.
Sven został przyjęty i natychmiast zajął się nim ortopeda. Andrzejowi i Markowi polecono udać się do domów i porządnie wyspać, dlatego wymienili się numerami telefonów i umówili by odwiedzić kolegę następnego dnia.
* * *
W oczekiwaniu na Marka, Andrzej z nudów zaczął przeglądać portale informacyjne na telefonie, skupiając się na nagłówkach.
Artykuły takie jak "Historia Poznańskiego okultyzmu", "Straszydła na ulicach Poznania", "Halloween w czerwcu", "Złapano grupę kultystów odpowiedzialnych za serię porwań" aż prosiły o uwagę. Andrzej zignorował większość z nich klikając jedynie w ten ostatni.
Odnaleziono ciała niedawno zaginionych dzieci. Jak donosi poznańska policja zostały one poświęcone w ramach rytuału na pięciu cmentarzach […] Każde z nich zamordowano w inny sposób, wśród których wymienia się zasypanie żywcem, spalenie, przebicie sztyletem, utopienie oraz otrucie nielegalnie sprowadzonymi owocami […]
Świadkowie, którzy widzieli sprawców zdarzenia zgodnie tłumaczą swój brak reakcji zdezorientowaniem.
Widziałam tę grupę w kapturach, ale myślałem, że oni się poprzebierali za postacie z tych chińskich bajek – mówi pani Krystyna, zamieszkała niedaleko Cmentarza Górczyńskiego.
Panie, daj pan spokój, człowiek nie rozróżnia już, co uznawać za normalne, a co nie. Jedni się przebierają za cudaków, drudzy chodzą na czworaka w galeriach handlowych, a jeszcze inni obrzucają mieszkania jajkami. Trudno nadążyć za współczesnym światem – zeznaje pan Bogdan mieszkaniec osiedla Warszawskiego.
Zdania były jednak podzielone na temat przyczyny samego zdarzenia.
To wina gier, młodzieży się od tego mózgi lasują i potem wpadają na chore pomysły, bo im się myli fikcja z rzeczywistością – twierdzi pani Janina, wychowawczyni klas jeden do trzy.
Ja myślę, że to kwestia wychowania, ale też po części wina szkoły. Młodzi ludzie, którzy nie otrzymują wsparcia w domu, powinni w teorii uzyskać możliwość znalezienia pomocy w szkole, ale wszyscy wiemy jak to wygląda w praktyce – sugeruje Magda, mama dwójki dzieci.
Gdyby nie te głupki w maskach i futrach, to ludzie od razu by się zorientowali, co się święci! – grzmiał pan Zygmunt, mieszkaniec Łazarza.
Współczuję wszystkim ofiarom i ich rodzinom, ale uważam, że to niesprawiedliwe obarczać winą nas – tłumaczy Kasia, uczestniczka Pyrkonu.
Jak się okazuje, część poznaniaków spokojnie podchodzi do ostatnich wydarzeń.
Nie wypowiem się, bo całą noc spałam, więc o zamieszaniu dowiedziałam się dopiero rano jak weszłam na Facebooka – odpowiada Oliwia, uczennica Pierwszego Liceum.
Imprezowałem normalnie w akademiku, ale skończył nam się alkohol, więc poszliśmy do całodobowego i jak zaczęliśmy spieprzać, to głowa mała. Nic nie paliliśmy, więc wiedzieliśmy, że ta chmara potworów to nie wytwór wyobraźni, ale co przeżyliśmy to nasze – relacjonuje Kamil, student politechniki.
Jak wynika z ustaleń śledczych, kultyści celowo wybrali dzień rozpoczęcia Pyrkonu na przeprowadzenie rytuału, ponieważ ułatwiało im to wtopienie się w tłum.
Mieliśmy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą, która świadomie od początku do końca zaplanowała całą akcję – dopowiada starszy aspirant Jan Kowalski.
Dopytaliśmy także policjanta o sam profil sprawców.
Większość przedstawicieli sekty zginęła, ale udało nam się pojmać podejrzanych i obecnie trwają ich przesłuchania […] To osoby w różnym wieku, starsi, młodzi, a nawet nieletni […] Prowadzimy obecnie także sekcję zwłok i dopóki nie poznamy jej wyników, to nie możemy powiedzieć nic więcej.
A co Ty sądzisz o całej sprawie? Podziel się z nami w komentarzu.
Andrzej wolał zachować swoje przemyślenia dla siebie, więc zamknął artykuł i wrócił do scrollowania.
– O, więc przeżyła – powiedział Marek, który stanął za plecami strażnika w momencie, gdy na jego ekranie pojawiła się wzmianka o znalezieniu nieprzytomnej licealistki w okolicy Jeziora Maltańskiego.
– Myślisz, że chodzi o Patrycję? – spytał i z ciekawości kliknął w artykuł, który już po drugim akapicie "Czy coś ją łączy z kultystami?!" wydał mu się przynętą generującą kliknięcia.
Autor w emocjonalny sposób opisał w nim bohaterską ucieczkę dziewczyny od kultystów, przeżycie gwałtu oraz przetrwanie nocy w lesie pośród potworów i bez jedzenia.
– Wiesz coś o tym? Wtedy nie znalazłem sposobności by zapytać, co się z nią stało.
– Chyba wystarczy jak powiem, że nie żałuję śmierci Janusza.
– Panowie chyba do mnie – powiedział z uśmiechem Sven, którego wózek pchała właśnie pielęgniarka. – Naszła mnie ochota, żeby zobaczyć słońce, a tu taka niespodzianka.
– Dobrze cię widzieć – powiedział Andrzej.
– Was też!
– Zostawię panów samych, w razie problemów z pacjentem, proszę wołać – zażartowała kobieta i wróciła do szpitala.
– Ile ci zajmie powrót do zdrowia? – spytał Marek.
– Wspominali chyba, że około dziesięciu tygodni, ale nie zrozumiałem, czy chodzi o odzyskanie pełnej sprawności czy tylko utratę L4 – zażartował.
– To jesteś w o wiele lepszej sytuacji niż ten policjant, którego przywiozła Sylwia.
– I tak dobrze, że przeżył.
– Może, ale czeka go jazda na wózku do końca życia.
– No to współczuję.
– No, nie zazdroszczę mu, ale tobie trochę tak. Sytuacja w szpitalach się wzmogła, więc ja o jakiejkolwiek formie wolnego mogę sobie tylko pomarzyć.
– Jeszcze niedawno powiedziałbym ci, że ja odpoczywam w swojej pracy, ale po sobotnich wydarzeniach przerwa mi dobrze zrobi. Daję słowo już nigdy nie zamierzam wyobrażać sobie, że podczas interwencji walczę z potworami.
– A dotychczas tak robiłeś?
– Oczywiście, zresztą spytaj kolegi obok jak bardzo psioczyłem na spokojnych i rozmownych pijaków. Od teraz obiecuję ich doceniać.
– Najważniejsze, że pokonaliśmy prawdziwe potwory, więc czy to w pracy, czy na zwolnieniu lekarskim, w końcu możemy odetchnąć. Jak przetrwaliśmy ten koszmar, to z ludźmi tym bardziej sobie poradzimy – roześmiał się Andrzej, ale nagle poczuł ukłucie w okolicy serca.
– Chwała wielkiemu Dunkelheit – wyszeptała czternastoletnia dziewczyna dociskając rękojeść noża do klatki piersiowej mężczyzny.
Marek siłą odciągnął ją od kolegi, a Sven zawołał pomoc niemal zdzierając sobie gardło.
Andrzej tracąc świadomość przypomniał sobie, że podczas potyczki z golemem zauważył cień przemykający między grobami. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wyobraźnia nie spłatała mu wtedy figla, więc przemilczenie sprawy okazało się złą decyzją. Pomimo starań lekarzy, mężczyzna zmarł.
* * *
Ciało Andrzeja przewieziono do kostnicy, a przygotowanie go do pogrzebu powierzono jego stryjowi Czesławowi. Mimo że od lat nie utrzymywał z bratankiem kontaktu, to czuł się zobowiązany by wyświadczyć mu tę ostatnią przysługę. Między innymi ze względu na niegdyś bliską relację ze zmarłym ojcem krewniaka.
Dlatego nie żałował Andrzejowi pieniędzy na krawat, białą koszulę, czarne spodnie i eleganckie buty.
Zamierzał cieszyć się życiem, bez poczucia winy, żeby z czystym sumieniem móc spojrzeć rodzinie w oczy w dniu, w którym wybije jego ostatnia godzina.
Nie spodziewał się jednak, że nastąpi to tak wcześnie. Chwilę przed śmiercią ujrzał wściekle czerwone ślepia i ostre wampirze kły.