
Witajcie. Po raz pierwszy napisałam coś bez elementów gore i nie wiem, czy kategoria horror do tego pasuje. Życzę miłego dnia i zapraszam do lektury. Wszystkie opinie mile widziane.
Witajcie. Po raz pierwszy napisałam coś bez elementów gore i nie wiem, czy kategoria horror do tego pasuje. Życzę miłego dnia i zapraszam do lektury. Wszystkie opinie mile widziane.
Lato 1873
– Szeryfie! Właśnie dotarł dyliżans z Colorado Springs.
Dyszący chłopak stał w progu z kapeluszem przyciśniętym oburącz do piersi. Miał trudności z utrzymaniem równowagi, a jego kolana co chwila się rozjeżdżały. Zanim zdecydował się na kolejny krok, wsparł plecy o drewnianą ramę. Łapiąc gwałtownie powietrze, próbował ochłonąć, aby w końcu przekazać to, z czym przybiegł. Pot obficie spływał po czole i skroniach, rosząc poczerwieniałą twarz. Wytrzeszczone oczy co chwilę zerkały na siwego mężczyznę siedzącego za stołem z dymiącą fajką w ustach. Kiedy wzburzony oddech stał się coraz głębszy, chłopak odgarnął poprzyklejane do twarzy brązowe kosmyki i stopa za stopą, ruszył w stronę krzesła stojącego przy ścianie. Klapnął na nim, wykrzywił usta i unosząc lekko pośladki, wyszarpnął uwierającą kaburę, którą przesunął na biodro.
Szeryf wyjął przytrzymywany zębami ustnik i odłożył fajkę na blat. Miał kwaśną minę, a kiedy marszczył krzaczaste brwi, na czole uwydatniała się szeroka bruzda. Przekręcił głowę i przejechał palcami po brodzie, domyślając się, dlaczego jeden z jego najlepszych ludzi wygląda, jakby uciekał przed stadem bizonów.
Grymas ściągnął surowe rysy pomarszczonej twarzy. Nie lubił, gdy ktoś wchodził do jego królestwa bez pukania. Ustalone zasady obowiązywały wszystkich, jednak widząc siostrzeńca ledwo trzymającego się na nogach, postanowił nagiąć zasadę i tym razem nie witać go upomnieniem.
– Pasażerowie? – przemówił drżącym głosem, krzyżując ręce na piersi.
– Brak.
– Woźnica?
– Śpi.
Przeczucia nie myliły. Po raz drugi w ciągu roku dyliżans przybył na miejsce pusty. W innych miastach zdarzały się przypadki pojedynczych zaginięć, jednak te, kiedy dyliżans docierał na miejsce bez kogokolwiek, spędzały sen z powiek większości stróżów prawa. Nie trzeba było słów, aby domniemać, że również tym razem nie dopatrzono się niczego, co pomogłoby naprowadzić na trop tajemniczych zniknięć. W przeciwnym wypadku, pomimo zmęczenia, przybyły znalazłby siłę, aby o czymkolwiek napomknąć lub rzucić dowód na stół. W całych stanach doliczono się pięćdziesięciu czterech zaginionych, w tym osiem powozów wróciło puste, i to wszystko przez okres dwóch lat.
Tajemnicze zaginięcia martwiły nie tylko obecnych tutaj panów. Mieszkańcy szeptali po kątach i przebąkiwali coś o gangu Deresza, że to najprawdopodobniej jego zbiry uprowadzają ludzi. Trop był wiarygodny, jednak szybko został obalony. Deresz i jego banda od dłuższego czasu siedzieli w więzieniu, poza tym nie mogli być w tylu miejscach w tak krótkim czasie. Coraz mniej osób decydowało się na taki rodzaj transportu i przestało opuszczać miasteczko w obawie o życie.
Do najbliższej linii kolejowej było ponad pięćdziesiąt mil. Rzadko kto podejmował decyzję o podróży wozem lub wierzchem. Z depeszy nadesłanej wczoraj z samego rana wynikało, że do miasteczka miało przybyć pięcioro pasażerów, w tym zastępca tamtejszego szeryfa niejaki Crowl, by pomóc w rozwiązaniu zagadki.
Wszystko odbywało się jak zwykle. Dyliżans o świcie zajeżdżał w umówione miejsce, podróżni zajmowali miejsca, woźnica traktował zniecierpliwione konie batem, znikali w oddali i…
– Wysiadają po drodze, czy co? – zaczął zdenerwowany szeryf. – Może nasze miasteczko okryło się niesławą albo to sprawka Indian? Warzą zioła, więc uśpienie woźnicy nie stanowi dla nich najmniejszego problemu. Zwierzęta znają drogę. Wystarczy uderzyć tego na przodzie, aby pognały przed siebie. Tylko po co mieliby to robić?
– Nie wiem. Długo nad tym myślałem i jeśli wuj pozwoli, zbadam tę sprawę osobiście. Dyliżans wyrusza z samego rana. Wsiądę do niego i zobaczymy, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
Szeryf zaczerpnął powietrza i przewrócił oczyma. Decyzja nie była łatwa, jednak chęć poznania prawdy przeważyła. Po dłuższym milczeniu oznajmił:
– Dobrze. Idź do domu, a ja nadam depeszę. Nie będą zadowoleni, ale cóż ja mogę. Może ty będziesz miał dla nich lepsze wieści, oczywiście, jeśli nie znikniesz jak inni. Jeśli trafisz do grona tych, którzy docierają do celu po parogodzinnym opóźnieniu i będziesz w stanie to racjonalnie wytłumaczyć, awans cię nie ominie.
Szeryf wstał, jego postura i zacięty wyraz twarzy sprawiły, że chłopaka przeszły dreszcze. Zawsze czuł przed wujem respekt, jednak tym razem biło od niego coś, czego nie zauważył nigdy wcześniej. Niemoc pomieszana z pragnieniem, obleczona surowością. Stróż prawa zacisnął grube palce na skórzanym pasie i wolnym krokiem podszedł do okna. Zawiesił wzrok na czterech podrdzewiałych prętach, drapał się intensywnie po brodzie, jakby widok za oknem miał dać odpowiedzi na tysiące pytań, które teraz kłębiły się w głowie.
– W tobie ostatnia nadzieja. Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale zapewne wiesz, jak cię cenię. Jesteś bystry i nieraz udowodniłeś, że nie ma sprawy, której nie da się rozwikłać. Ludzie cię poważają i uznają za osobę upartą i niezwykle dociekliwą, pomimo krótkiego stażu. Liczę na ciebie i po cichu wierzę, że podołasz, zdejmując mnie i innym ciężar z barków.
***
O brzasku, gdy czerwone słońce nieśmiało wyglądało zza wielkiego masywu, Matt Wilkinson umieścił bagaż na dachu dyliżansu, przypiął leżącym tam pasem i wszedł do środka. Rozsiadł się wygodnie w kącie, oparł głowę o miękki podgłówek i zaczął wodzić wzrokiem, czekając na pozostałych podróżników. Dość szybko zauważył, że wnętrze ma się nijak do tego, co widywał w innych powozach. Przepych i elegancja aż kłuły w oczy.
„Kto wpadł na pomysł, aby puszczać na ten piach i kurz tak bogato zdobiony pojazd?” – pomyślał, rzucił bukłak na kolana i zaczął zaglądać w najciemniejsze zakamarki, nie omijając żadnego kąta.
Najpierw rzuciły mu się w oczy wygodne siedziska, wypchane sianem i powleczone miękkimi skórami. Dotknął desek na ścianach. Były idealnie wyheblowane, miejscami przysłonięte gładkim, jasnym materiałem, pozaplatanym w węzły od sufitu po boczne partie drzwi. Zadarł głowę, zauważając smugę światła wdzierającą się do wnętrza przez małe okienko. Wyciągnął dłoń, przełamując skierowany na materiał promień. Powędrował wzrokiem na drzwi. Zasłonki chroniące przed słońcem falowały, poruszane coraz mocniej wiejącym wiatrem. Po drugiej stronie było identycznie. Masywne drzwi z wyrytymi końskimi głowami oraz pozłacana klamka, która lśniła i zachęcała, aby jej dotknąć. Nie omieszkał zajrzeć pod siedzenia, lecz ku wielkiemu rozczarowaniu nie było tam nic, poza belkami. Deski na podłodze idealnie dopasowane – ani jednej szczeliny, przez którą można by dostrzec, chociaż odrobinę błota.
Chłopak przymknął oczy i westchnął, zadowolony z komfortu, w jakim przyjdzie mu spędzić najbliższe paręnaście godzin. Ze stanu błogości wyrwał go szurgot i jakby drapanie w deski. Wzdrygnął się i zastygł, natrafiając spojrzeniem na starą, drewnianą skrzynię. Stała w prawym kącie siedzenia, przytwierdzona splotem łańcuchów do haków w ścianie i podłodze. Okuta złotem i przyprószona srebrem, przyciągnęła wzrok chłopaka na dłużej. Siedział sztywno z rozdziawionymi ustami. Dopiero upadający na podłogę bukłak wyrwał go ze stanu odrętwienia.
Jako że zawsze zadawał sobie tysiące pytań, tym razem również zaczął zachodzić w głowę nad sensem umieszczenia tak drogocennej rzeczy na widoku.
„Na pewno były w niej pieniądze albo inne kosztowności” – przeleciało mu przez myśl. Nachylił się nad odkryciem. – Czy ta skrzynka jest stałym wyposażeniem powozu, czy jedynie dzisiaj ją tutaj przytwierdzono i dlaczego nie zauważyłem jej zaraz po wejściu?
Wykrzywił usta i wzruszył ramionami, nic z tego nie rozumiejąc.
Odpowiedź na to pytanie mógł znać jedynie woźnica, ale czy będzie skłonny cokolwiek wyjaśnić?
Po chwili dołączył do niego mężczyzna w średnim wieku, odświętnie ubrany trzymający w dłoni zrolowaną gazetę.
– Dzień dobry – burknął oschle. – Taki pech z samego rana nie wróży niczego dobrego. Niech pan spojrzy, spadła akurat w kałużę z błotem. Oj…!
Wilkinson skinął głową, patrząc, jak pan Rabs zajmuje miejsce naprzeciwko i dmuchaniem stara się uratować przemoczoną gazetę. Słynął z tego, że nie wyścibiał nosa zza wszystkiego, co pachniało tuszem i było napisane prostym, dla każdego zrozumiałym językiem. Nie to, co większość znajdujących się w bibliotece listów, które nawet przy użyciu lupy były trudne do odczytania. Kiedy pocieranie dłonią pozbawiło papier nadmiaru błota, zdenerwowany mężczyzna przystąpił do czytania.
Zastępca szeryfa oderwał od niego wzrok i wstał, wychylając się przez pokryte kurzem drzwi – w oddali wisiały deszczowe chmury. Od paru dni padało z przerwami, jednak pomimo wilgoci, temperatura już dawała o sobie znać. Matt starł pot z czoła i zerknął na młodą, wyfiokowaną pannę stojącą obok woźnicy – zakrywała dłonią rozdarty rękaw. Pogadali chwilę, po czym przewoźnik wcisnął jej w dłoń kawałek kartki i odszedł, zabierając ze sobą jej bagaż. Panna Moore złapała uchwyt tuż pod dachem i postawiła stopę na schodku. Matt zaoferował pomocną dłoń, która z chęcią została przyjęta i po chwili kobieta była w środku.
– Myślałam, że tutaj będzie chłodniej, ale nic z tego – zaświergoliła.
Uśmiechnęła się promiennie i unosząc lekko dół sukni, wyminęła kolana pogrążonego w lekturze mężczyzny i usiadła przy oknie. Pachniała wiatrem i tanimi pachnidłami ze sklepu starego Sama, a na twarz nałożyła tyle mazidła, że była mało co bledsza od trupa. Rzęsy pociągnięte henną ciążyły, a pod lewym okiem widniał nieumiejętnie przypudrowany siniak. Moore była panienką do towarzystwa i Matt nieraz widział ją w naprawdę opłakanym stanie.
Chłopak spuścił wzrok z kobiety i ponownie zawisł w drzwiach, mocno ściskając dłońmi uchwyty. Dojrzał woźnicę mocującego się z bagażem panny Moore. Kiedy przewoźnik skończył i zeskoczył z powozu, Matt zapytał:
– Nie boi się pan, że znajdująca się w środku skrzynka, pomimo dobrego zabezpieczenia, zostanie zrabowana podczas ewentualnego napadu?
– Nie – odburknął i sięgnął po fajkę. – Skoro ją pan zauważył, to znak, że niedokładnie obejrzał pan dyliżans. Radziłbym wysiąść i przyjrzeć mu się raz jeszcze.
– Nie muszę. Widziałem wszystko.
Powożący wypuścił dym nosem i nie mówiąc ani słowa, postawił stopę na kole, zarzucił ręce na dach i podźwignął ciało, siadając na koźle. Zanim chłopak cofnął głowę, poobserwował go chwilę, zauważając dziwny nawyk trzymania wodzy. Nie w palcach jak inni, lecz w zgięciach rąk. Poza tym był blady i strasznie chudy, niemniej ubrany elegancko z zaczesanymi do tyłu włosami. Matt widział go tutaj po raz pierwszy, a znał spore grono przewoźników, często obwąchując, czy nie śmierdzą alkoholem. Odkąd objął posadę zastępcy szeryfa pięć lat temu, tylko dwa razy zdarzyło mu się umieścić powożącego w areszcie i opóźnić wyjazd dyliżansu o cały dzień. Zaniechał roztrząsania wątku dziwnie wyglądającego mężczyzny, przypominając sobie, jak jemu podobni narzekali na złe warunki pracy.
Wrócił do dyliżansu, podniósł bukłak z podłogi, wypił dwa łyki wody i usiadł na wcześniej zajmowanym miejscu. Oparł głowę o podgłówek i zaczął przywoływać w głowie obraz pospolitego dyliżansu, który nie wyróżniał się niczym od już mu znanych.
– Myślicie panowie, że będzie burza? – zagadnęła panna Moore: odwiązała troczki, zdjęła z głowy ozdobiony wstążkami kapelusz i rzuciła na skrzynkę, która, jak się Mattowi nie przywidziało, zadrżała, a wokół żółtych wstążek powstało coś na podobieństwo pary.
– Oby nie – burknął Rabs, odrywając oczy od gazety. – Boję się tego zjawiska, poza tym jazda w ścianie deszczu to nic przyjemnego. Szum, wiatr, krople uderzające o dach i te przytłaczające szarości, przeplatane błyskawicami. Aj, zapomniałbym o grzmotach. To dopiero jest straszne.
Na tym grzecznościowa wymiana słów dobiegła końca. Mężczyzna powrócił do czytania, a kobieta wyjęła chusteczkę i przecinała gorące powietrze rześkim chłodem. Matt wyglądał na zdziwionego brakiem reakcji damy na tak piękny i lśniący przedmiot, który miała po swojej prawicy. Pan od gazety również nie kierował w tamtą stronę wzroku.
„Jego mogę zrozumieć, zaczytany, ale ona…!” – myślał. Spuścił głowę. – Czy tylko ja ją widzę? Czy tylko ja mam wrażenie, że coś jest tutaj nie tak?
Z rozmyślań wytrącił chłopaka trzask zamykanych drzwi informujący, że więcej pasażerów nie będzie. Powozem zabujało, a znużone spojrzenie, które Matt zdążył zauważyć, zanim woźnica odwrócił głowę, wywołało gęsią skórkę. Nigdy nie widział tak błękitnych i hipnotyzujących oczu.
Rozległo się pukanie w dach, po czym ruszyli w drogę. Konie rżały podekscytowane czekającą je gonitwą, a towarzystwo w powozie, skupione na sobie, nie wdawało się w dyskusję. Matt nieustannie rozmyślał o skrzynce. Korciło go, aby dotknąć świecącego okucia, jednak za każdym razem, kiedy już miał wyciągać dłoń, coś z tyłu głowy podpowiadało, aby zaniechał. Po długiej walce ze samym sobą zawiesił spojrzenie na piachu, skałach i drapakach pojawiających się co jakiś czas. Monotonia sprawiła, że zawładnęła nim senność.
Oderwał oczy od nudnego widoku i wzniósł głowę, zauważając dziwne rysy na szybie oraz uchylony lufcik. Nie przypominał sobie, aby słyszał jakikolwiek dźwięk wskazujący, że woźnica go otwierał.
„Dziwne” – pomyślał i zamknął oczy. Rozprostował nogi. – Może był uchylony, a przy szarpnięciu podczas ruszania, rozwarł się mocniej.
Delikatne kołysanie powozem sprawiło, że zasnął. Po jakimś czasie otworzył oczy i objął się rękoma. Było zimno i ciemno. Złowrogie chmury przysłoniły słońce, jednak tak gwałtowny spadek temperatury był zastanawiający. Matt wyjął z kieszeni koszuli zapałkę i draskę, po czym wstał i pochwycił w dłoń lampę olejną, którą miał nad głową. Podpalił knot i jakiś czas później, wsparty plecami o oparcie, patrzył, jak pomarańczowe światło przełamuje mroki. Powiódł wzrokiem po towarzyszach. Panna Moore spała, nakryta kocem, który nie wiadomo skąd się wziął. Na pewno nie było go w powozie.
„Czyżbym przespał popas, i to właśnie wtedy wręczono kobiecie koc?” – myślał, drapiąc palcami po parudniowym zaroście. – Jak długo drzemałem? Niemożliwe, abym przespał cały dzień!
Sięgnął do kieszeni kamizelki i wyjął zegarek na cienkim łańcuszku.
– Piętnaście po dwunastej – burknął, robiąc wielkie oczy.
Pan Rabs chrapał, zagłuszając deszcz dudniący o dach. Lufcik nadal był uchylony, ale o dziwo jak dotąd żadna kropla nie wpadła do środka. Obok Rabsa na siedzeniu leżała gazeta… nie, trzy. Matt przetarł oczy i spojrzał ponownie. Data na jednej była sprzed dwóch lat. Zaczął analizować i szukać sensownej odpowiedzi.
„Czyżby były wsadzone w tę, którą mężczyzna czytał?” – pomyślał. „Nie, zauważyłbym!”
Odpowiedział sobie bez zastanowienia, nie przestając dumać nad dziwnym zjawiskiem. Schował pamiątkę po dziadku do kieszeni i zaplótł ręce na piersi, wodząc wzrokiem we wszystkie strony.
Nagle coś zatrzeszczało. Wzniósł oczy i zamarł. Przez lufcik dojrzał gwiazdy tak skumulowane, iż miał wrażenie, że na siebie nachodzą. Patrzył chwilę z rozdziawionymi ustami, po czym przycisnął nos do szyby w drzwiach. Ciemno, widoczność zerowa. Podskoczył przestraszony jasną smugą przelatującą po gładkiej powierzchni. Po plecach chłopaka przeszedł dreszcz. Miał nieodparte wrażenie, że ktoś go dotyka. Zimno weszło pod skórę. Nieustające koślawo kreślone znaki, jakie wyczuwał na przedramieniu, wprawiły serce w szybsze bicie. Jego oddech stał się płytki i urywany.
Chłopak wytężył wzrok, próbując wypatrzeć jakieś drzewo, wypiętrzenie terenu. Robił wszystko, aby nie myśleć o dziwnym odczuciu – pustka. Zamiast tego skrzyżował spojrzenie z lśniącymi oczami pozbawionymi źrenic. Pisnął, zagryzając pięść, po czym jak najprędzej odwrócił wzrok. Gęsia skórka pokryła ciało, a włosy u nasady uniosły się nieznacznie.
Ten do tej pory odważny i nieulękniony chłopak, zaczął drżeć i strzelać oczyma we wszystkich kierunkach, a bladość jego cery przypominała pergamin. Pochylił plecy i spuścił głowę, mamrocząc pod nosem:
– Jakim cudem widać gwiazdy, skoro niebo przysłaniają chmury, a na dodatek mamy środek dnia?
Panna Moore otworzyła oczy i ziewnęła, po czym spojrzała pytająco na bladego chłopaka.
– Panie Wilkinson, wszystko w porządku?
Matt bał się spojrzeć w górę, jednak nie wypadało okazywać strachu, zwłaszcza przed damą. Wziął się w garść i spojrzał w okno, następnie w drugie. Gwiazdy były wszędzie. Płynęły wraz z powozem albo powóz płynął razem z nimi.
Oblizał wyschnięte wargi i wydukał:
– Tak. Poza czernią widzi może pani coś za szybą?
– Nie – odparła szybko.
– Skąd wzięła pani koc? – zmienił temat, jakby dalsze dociekanie było czymś złym.
Kobieta spojrzała na niego jak na wariata, zatrzepotała rzęsami i naciągnęła pled po samą brodę. W dyliżansie robiło się coraz chłodniej. Matt również odczuł tego skutki. Jego palce zaczęły grabieć, a zęby szczękać. Nawet jak na taką pogodę, było zdecydowanie za zimno, co od razu wzbudziło jego podejrzenia. Przewrócił oczyma i chuchnął na dłonie. Z ust wylatywała para. Powtórzył czynność, aby sprawdzić, czy przypadkiem mu się nie przywidziało.
Była. Gęsta i długo utrzymywała się w powietrzu, na domiar złego z dachu dochodziły jakieś szmery, stukanie, jakby ktoś był na górze.
– Słyszała pani?
Odpowiedzią było milczenie i ogromne zdziwienie w kobiecych oczach. Panna Moore westchnęła i kiwając głową na boki, rzekła z drwiną w głosie:
– Popiło się wczoraj, nieprawdaż? Koce leżą obok mnie. Ma pan problemy ze wzrokiem? Dziwne! Czy nie powinien pan widzieć jak sokół, aby bez problemu strzelać do bandziorów najeżdżających nasze miasteczko?
– Nie piłem i… Jak obok? Tam stoi jedynie skrzynka i nic więcej – wypalił pewien swoich racji.
– Myślałam, że stróże prawa są bardziej ogarnięci. Jedyna skrzynka, jaką zauważyłam, stoi pod siedzeniem, tuż pod panem. Jest nijaka, więc nic dziwnego, że nie rzuciła się w oczy – prychnęła i podążyła ręką w kierunku koców, których Matt nie widział. Widział za to skrzynię, którą kobieta niebawem dotknie.
Matt pochylił się i nic. Pod siedziskiem była jedynie podłoga. Zrobił wielkie oczy i zdębiał, widząc, jak drobne palce panny Moore obejmują jeden z łańcuchów i przenikają przez bok skrzyni. Chłopak pokiwał głową, zamrugał i kiedy ponownie spojrzał przed siebie, a następnie na dłoń kobiety, zauważył w niej szary, sprany koc. Panna Moore położyła go na kolanach dziwnie zachowującego się chłopaka i westchnęła, opierając się plecami o miękką skórę. Matt odruchowo wcisnął plecy w oparcie, ciałem wstrząsnął dreszcz.
Po raz kolejny poczuł mrożący krew w żyłach dotyk. Tym razem przesuwał się po kręgosłupie. Matt odruchowo stanął na nogi, uderzając głową w twarde deski. Pochwycił bolące miejsce dłońmi i przez ramię zerknął w szybę. Odbijała jedynie śpiącego pana Rabsa i… Ktoś siedział obok niego, trzymając gazetę pomiędzy niekompletnymi palcami. Niektórych części brakowało, tak samo zresztą, jak fragmentów ciała. Matt przycisnął dłonie do piersi. Serce tłukło się, strasznie szybko pompując krew. Sparaliżowany strachem stał jak kołek i wpatrywał się w dziwaczne odbicie. W powozie był ktoś jeszcze, stał pod drzwiami. Młody blondyn patrzył na niego bykiem, trzymając ręce w kieszeniach spodni. Sylwetka niewyraźna, nieruchoma, jakby była do tych drzwi przyrośnięta.
– Panie Wilkinson! – krzyknęła panna Moore, uderzając go w ramię.
– Co?! A… wszystko gra – wybełkotał i opadł na siedzenie; nogi odmówiły posłuszeństwa.
– Ma pan problemy z głową, czy co?
– Nie – tyle zdołał wydusić.
„Śnię” – pomyślał i zamknął oczy, nawet nie dziękując. To, czego był świadkiem, musiało być wymysłem niewyspanego mózgu. Całą noc przewracał się z boku na bok, nieustannie rozmyślając o czekającej go podróży. Niemniej nadal otaczał go chłód, serce goniło jak oszalałe, a grdyka tarła o wysuszone gardło. Bardzo się starał, ale nie był w stanie tego wytłumaczyć.
***
Panna Moore nie spuszczała z niego oka. Mattowi było głupio, jednak nie mógł do końca podróży unikać rozmowy, w obawie, że powie coś głupiego. Mózg pracował na najwyższych obrotach, zadając pytania, na które musiał uzyskać odpowiedzi. Wziął dwa głębokie wdechy. Otaksował pomieszczenie i upewniwszy się, że wykreowanych przez intelekt postaci nie ma, spytał:
– Ile gazet pani widzi?
Panna Moore przekręciła głowę i rzekła:
– Jedną. Najwidoczniej artykuł o wydobyciu węgla znużył pana Rabsa, bo inaczej wątpię, aby sobie odpuścił, nie przeczytawszy do ostatniej kropki.
– Jedną?!
– Dziwnie się pan zachowuje, panie Wilkinson. Dobrze się pan czuje? Blady pan jakiś, rozkojarzony, o niedorzecznych pytaniach, jakie pan zadaje, nie wspomnę – oznajmiła i poprawiła koc, którym przykryty był śpiący Rabs; zsunął się z jego piersi.
– Jaka data widnieje u góry?
– Dwudziesty lipca tysiąc osiemset siedemdziesiąty trzeci. Pan widzi inną? – spytała z przekąsem.
Matt nie odpowiedział. Popatrzył na kobietę spod ściągniętych brwi i zaczął rozkładać koc. Otulony po szyję spojrzał na szybę w dachu, zauważył kolejne pęknięcia. Postanowił zapamiętać ich ułożenie, aby przy kolejnym zerknięciu, mieć pewność, że żadnego nie przybyło.
– Tylko nie to! – wrzasnął Rabs wyrwany ze snu odgłosem pioruna, który uderzyć niedaleko; huk był nadzwyczaj głośny.
Przez chwilę było widno, jednak ten stan trwał za krótko, aby Matt mógł cokolwiek dostrzec. Na powrót powróciły ciemności.
Właśnie – ciemności! Na chwilę obecną poza odgłosem deszczu uderzającego w dyliżans, nic niezwykłego nie przykuło jego uwagi. Nadal widział skrzynię, trzy gazety, jednak nie miał zamiaru o nic pytać, bo w oczach kobiety i tak uchodził za idiotę.
– Spokojnie – powiedziała ciepło Moore i pochwyciła Rabsa za dłoń, która drżała, tak samo, jak reszta ciała.
– Zasłońcie okna! Im mniej będę widział, tym lepiej. Mało brakowało, a uderzyłby w nas. Muszę zatkać uszy, aby nie słyszeć, kiedy piorun będzie uderzał. Zamiaruję dojechać w jednym kawałku, ze zdrowym sercem i głową. Jak zacznę panikować, proszę mną potrząsnąć albo uderzyć. Zostawiam wolną wolę.
– Dobrze, a pan, panie Wilkinson niech zasłoni okna.
Panna Moore wyjęła z małej, białej torebki kłak waty i podała zlęknionemu mężczyźnie. Od razu zrolował biały puch w palcach i napchał obficie do uszu. Położył nogi na siedzeniu, przyciągnął kolana pod brodę, przykrył głowę kocem i zamilkł. Matt szarpał zasłonki – w żaden sposób nie chciały się przesunąć. Zostawił więc tak, jak były i machnął z rezygnacją rękoma.
Gazeta spadła, otwierając się w połowie. Matt zerknął na datę. Identyczna, jaką wymieniła kobieta i była jedna, nie trzy.
– Niech pani spojrzy w górę – poprosił.
Moore uniosła głowę.
– Co tam widać?
– Chmury, krople deszczu i rozbłyski.
– Szyba jest cała? Nie ma na niej pęknięć?
– Nie.
Spojrzała na chłopaka spode łba, kiwając głową.
– Potrzebuje pan dłuższego odpoczynku od pracy. Źle pan wygląda, poza tym pana zachowanie zaczyna mnie przerażać. Widzi pan rzeczy, których nie ma, a te, które są, są dla pana niewidoczne.
Matt miał kolejny powód, aby wyglądać, jakby zobaczył ducha. Szurgot na dachu przybierał na sile. W dyliżansie działy się zjawiska, których nie chciał sobie tłumaczyć.
– Ma pani rację. Muszę poprosić szeryfa Frosta o urlop. Pomyślałem, że może to mieć związek z tajemniczymi zniknięciami osób podróżujących dyliżansami. Nieustannie nad tym dumam, kreując przeróżne wizje.
– Słyszałam. Ludzie się boją, ale, jak widać, ja do nich nie należę. Ostatnio doszłam do wniosku, że te zniknięcia są grubymi nićmi szyte. No bo jak wytłumaczyć to inaczej niż tym, że od dawna wiadomo, iż kolej walczy, aby dyliżansy zaprzestały kursów. Może ludzie wcale nie znikają, jedynie przewoźnicy i pasażerowie są przekupieni. Ci, którzy pragną wyjechać i nigdy nie wrócić, wsiadają, dyliżans zawozi ich do miejsc docelowych i tyle. Nie chce mi się wierzyć w te całe zaginięcia.
Matt słuchał każdego słowa z uwagą. To, co kobieta powiedziała, miało sens i może tym tropem powinien podążyć, zaraz po dojechaniu do Colorado Springs.
***
Szeryf Frost stał zwrócony plecami do drzwi i wypuszczał dym nosem. Odwrócił się, aby strzepnąć popiół. Zaskoczył go widok młodego mężczyzny stojącego przed schodami z kapeluszem w dłoni. Zapukał i skinął głową na powitanie, przyciskając do piersi małą walizeczkę.
– Tak – zagadnął szeryf, bacznie obserwując gościa.
Ośmielony młodzieniec ruszył w stronę wpatrującego się w niego mężczyzny.
– Jack Crowl, zastępca szeryfa okręgowego z Colorado Springs. Niezmiernie mi miło i cieszę się, że dotarłem w jednym kawałku.
Frost wytrzeszczył oczy i zakrztusił się dymem. Chwilę kasłał, po czym spytał:
– Jak…? Nie powinien pan przybyć wczorajszego popołudnia? Dyliżans dotarł pusty. Myślałem, że pan zaginął. W jaki sposób się pan tutaj dostał?
– Powozem. – Jack wyglądał na zaskoczonego pytaniem. – Mieliśmy mały postój. Wysłałem depeszę z informacją, że przybędę z niewielkim opóźnieniem. Woźnica zmarł i musieliśmy czekać, aż jego zastępca wytrzeźwieje. Spędziłem noc w hotelu i z samego rana ruszyłem w dalszą drogę.
– Nic z tego nie rozumiem. Nie otrzymałem żadnej depeszy. Skoro powóz z Colorado Springs dotarł dopiero teraz to, do jakiego powozu wsiadł mój człowiek? Pasażerowie przybyli w komplecie?
– Tak.
Pod szeryfem ugięły się nogi. Klapnął na krzesło i położył dłonie w okolice skroni. Crowl stał jak ciele, mając mętlik w głowie.
***
Dyliżans zwolnił, aż w końcu stanął. Matt wyjął zegarek. Wskazywał punkt szesnastą. O tej porze miał być popas i był. Panna Moore włożyła kapelusik i złożyła koc, odkładając tam, skąd wzięła. Odkryła pana Rabsa i potrząsnęła nim mocno – otworzył oczy, a na twarzy nie było pozostałości po wcześniejszym lęku. Burza ustała, jedynie deszcz jeszcze stukał o dach.
Drzwi powozu stanęły otworem. Nadal było ciemno, jednak Matt rozpoznał tego, który stał na zewnątrz po oczach.
– Zanim przejdziecie państwo do drugiego dyliżansu, poproszę świstki upoważniające do przejazdu – oświadczył woźnica.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden szczegół. Stał w strugach deszczu, a na jego ubraniu nie było ani kropli wilgoci. Wyciągnął dłoń, spuścił głowę i czekał.
– Dlaczego musimy się przesiąść? – spytał Rabs, grzebiąc w kieszeni surduta.
– Jeden z koni zaniemógł. Ostatkiem sił dotarł do miasteczka i padł. Poza tym koło się poluzowało.
– Rozumiem. Proszę. – Podał przewoźnikowi kawałek kartki, na której widniała liczba pięćdziesiąt pięć i nic więcej.
Matt trzymał w dłoni świstek, jednak całkiem inny, niż pan Rabs wręczył przewoźnikowi. Zdziwił się, ale przemilczał nawał pytań, wciskając go woźnicy w dłoń.
– To nie jest kwit na ten przejazd – burknął i oddał. – Na drzwiach jest napisane, że opłatę za przejazd należy uiścić u przewoźnika. Wsiadł pan do powozu, nie zapoznając się z zasadami, jakimi się rządzi.
– Nie widziałem napisu. Drzwi były otwarte, poza tym, co za różnica? Zapłacone!
– Ogromna – prychnął przewoźnik i uniósł głowę, przeszywając zdezorientowanego chłopaka chłodnym wzrokiem.
Z miejsca oblał go zimny pot. Serce przyspieszyło.
„Ja, stróż prawa jadę na krzywy ryj” – pomyślał. Zawstydzony, spuścił głowę. „Jak najszybciej muszę zapłacić!”
– Też mnie to zdziwiło, bo jak pan, również nabyłam bilet w saloonie – zabrała głos panna Moore. – Przyszłam grubo przed czasem, więc zaszłam do sklepu Sama. Był w nim ów pan i napomknął, abym dokładnie obejrzała powóz z zewnątrz. Zrobiłam, co kazał i też bym przeoczyła napis, gdyby nie rękaw, który zahaczył o ostry odprysk w desce. Pociągnęłam, drzwi się niemal zamknęły i wtedy ujrzałam informację. Poczekałam na przewoźnika, zapłaciłam i ku mojemu zaskoczeniu, zwrócił mi pieniądze za wcześniejszy kwit.
– A pan? – Matt zagadnął Rabsa.
– Gazeta mi upadła, więc się po nią schyliłem. Unosząc głowę, dostrzegłem kawałek wystającej kartki. Zapłaciłem i również dostałem pieniądze. Z tego, co pamiętam, rozglądał się pan wówczas po powozie. Gdybym wiedział, że nie widział pan napisu, poinformowałbym pana o takiej konieczności.
Matt zawiesił wzrok na małej dłoni Panny Moore. Tkwił w niej taki sam kawałek kartki, jaki Rabs dał woźnicy, z tą różnicą, że widniał na niej numer pięćdziesiąt sześć. Powożący oddał jej kwit i odstąpił, przepuszczając pana Rabsa, po czym na powrót zagrodził przejście. Panna Moore kończyła wiązać troczki i po pochwyceniu torebki, ostrożnie wysiadła. Odwróciła się jeszcze i rzuciwszy grzeczne: „do widzenia”, znikła z pola widzenia.
– Chcę uiścić opłatę. Kwit nabyłem rano. Nie poinformowano mnie, że dzisiejszego dnia będą miały odjazd aż dwa dyliżanse. Zresztą, to pierwszy taki przypadek.
– Nikt niczego nie podstawiał. Zajeżdżam tutaj co jakiś czas, zapraszając wszystkich, jednak nie wszystkich wypuszczam.
– Co! – Matt ruszył w stronę wyjścia i odbił się od niewidzialnej bariery.
– Jak już wspomniałem, rozkojarzenie i nieuwaga mają swoją cenę – dopowiedział woźnica i zatrzasnął drzwi.
– Proszę przyprowadzić tutejszego szeryfa! Nie wie pan, z kim ma do czynienia! Łamie pan prawo!
– Tutejsze prawo mnie nie obowiązuje. Następnym razem proszę patrzeć, dokąd nogi niosą – fuknął i odszedł.
Powozem zatrzęsło. Woźnica wrócił na miejsce, konie zarżały, wprawiając koła w ruch.
– Gdzie?! Chcę wysiąść! – Matt walił w ścianę; cisza. – Muszę na stronę! Jak można tak ludzi traktować?! Zgłoszę sprawę i poniesie pan konsekwencje!
– Proszę bardzo – oznajmił woźnica, przenikając głową przez obitą materiałem ścianę. – Pismo znajdzie pan w skrzynce. Wystarczy na nią spojrzeć.
Chłopak poleciał na siedzenie, obcierając sobie łokieć o skórę pokrywającą siedzisko – stała się nagle sztywna i szorstka. Oczy mało nie wyskoczyły mu z oczodołów. Serce waliło jak oszalałe, mięśnie drżały. Nie był w stanie mówić. Krtań miał tak zaciśniętą, że wdychane powietrze miało problem, aby dotrzeć do płuc.
Blada twarz z przenikliwym spojrzeniem zniknęła, łańcuchy okalające skrzynkę opadły na podłogę. Pokrywa się uniosła, uwalniając z wnętrza kłęby pary.
Matt ani drgnął. Leżał na boku i oddychał szybko, obserwując, jak ze skrzynki wylatuje pożółkła kartka i ląduje tuż obok jego dłoni. Powędrował na nią wzrokiem, dopatrując się odręcznego, koślawego pisma nakreślonego czarnym atramentem. Zamknął oczy. Nie zamierzał niczego czytać. Zebrał się w sobie i zaczął desperacko walić w ścianę, wykrzykując i obrażając woźnicę.
Dyliżansem szarpnęło – stanął.
Chłopak zacisnął palce na klamce – drzwi ani drgnęły. Napiął mięśnie, uderzył pięścią w szybę – żadnej rysy. Gałka pod jego dłonią zaczęła się przekręcać. Puścił i się cofnął. Wsparł plecy o przeciwległe drzwi i ze strachem patrzył na postać przewoźnika przenikającego przez nie.
– Nie jest pan tutaj sam, więc grzecznie proszę o ciszę. Pasażerowie skarżą się na hałas. Jak można być tak niewychowanym i nie szanować czyichś próśb?
– Jacy pasażerowie?! O czym pan mówi? Co się tutaj dzieje?! Chcę natychmiast wysiąść, rozumiesz?!
– Proszę bardzo – oznajmił woźnica. Przez jego ciało widać było to, co za nim.
„To sen, tylko sen” – powtarzał Matt w myślach. Zrobił krok w przód. „Niech mnie ktoś obudzi, proszę!”
Złapał się oburącz ramy i wychylił głowę. Spomiędzy ciemnych chmur prześwitywały czerwone refleksy. Ani grama wiatru, deszcz ustał. Spojrzał pod nogi – nie dostrzegł podłoża, jedynie czerń. Pomimo że nie czuł się pewnie, stawiając stopę na schodku, nie cofnął się i po chwili dotykał czegoś niestabilnego falującego i ciepłego.
– Pięć minut – rzucił woźnica i jak stał, wsiąknął w ścianę, pojawiając się na koźle. Wziął w dłoń wiszące na paliku lejce i zwrócił twarz na dyszące konie.
Matt jak rażony piorunem zaczął gnać przed siebie, ile tchu. Sapał, stękał, ale nie zwalniał tempa. Odbiegł spory kawałek, zgiął się wpół i walczył ze wzburzonym oddechem. Stopy zaczynały wsiąkać w podłoże. Spojrzał w tył, dyliżans stał metr za nim.
– To niemożliwe – wycharczał ogarnięty bezsilnością. – Co to za miejsce? Ten cały dyliżans… co jest z nim nie tak, a może to ze mną dzieje się coś złego? Dlaczego mam wrażenie, że przestaję czuć?
– Zapraszam. – Woźnica wychylił się, drzwi pojazdu stanęły otworem. – Tutaj nie jest bezpiecznie.
Matt słyszał jego głos, jednak nie widział. Przed oczyma miał zlepek szarych, szybko poruszających się cieni. Bezkształtne formy ocierały się o niego i napierały, utrudniając oddychanie. Coś pełzało mu po nogach. Próbował je wyrwać z podłoża, jednak był zbyt słaby, aby odgonić natarczywe zjawy.
– Zostawcie mnie! – wykrzyczał na całe gardło, podrygując; utknął, coraz brutalniej obłapiany.
Rozpłakał się i nawoływał pomocy. Upadł na prawy bok. Na biodrach czuł ciężar. Lodowaty dotyk ziębił do szpiku kości. Coraz więcej poświat, szepty świdrujące w uszach. Zaparł się rękoma o ostatnią iskierkę nadziei, długi, powykręcany konar. Trzymał do pierwszej krwi. Zdzierana skóra piekła, tracił czucie w dłoniach. Coraz mniej tlenu. Przytłaczające kłęby zjaw pragnących jego duszy, ostre pazury zaczynające zagłębiać się pod cienką skórą, zwiastowały jedno. Dławiący oddech palił. Wybałuszył oczy i…
Zauważył zbliżającą się dłoń. Zjawy zniknęły. Po okolicy rozbrzmiał przeraźliwy ryk. Dudniące odgłosy były coraz głośniejsze. Matt słyszał, jak coś zbliża się z nadzwyczajną szybkością. Ostatkiem sił pochwycił zdeformowane palce i unosząc głowę, napotkał spojrzenie, które dobrze znał.
Woźnica mocnym szarpnięciem wyrwał ciało chłopaka ze wciągających go odmętów. Po chwili znów widział dyliżans i pomarańczowe światło z jego wnętrza.
– Wsiadaj! – Matt usłyszał szorstki głos wybawcy.
Zrezygnowany wsiadł do powozu. Nie był taki jak wcześniej. Na miejscach poprzednich pasażerów siedziały szare poświaty. Wsparł plecy o ścianę przekonany, że przeskoczył z jednego piekła do drugiego. Spojrzał na twarze, były smętne, niewyraźne. Jedna z na wpół przezroczystych zjaw trzymała w dłoniach gazetę. Odczytał datę: pierwszy lipca tysiąc osiemset siedemdziesiąty pierwszy. Wzdrygnęło nim, a lęk wypełnił każdy centymetr ciała. Uniósł głowę. Szyba pękała na jego oczach. Ktoś mocno w nią uderzał, próbując wtargnąć do środka.
– Aaaaaa!!! – wrzasnął, przestraszony trzaskiem zamykających się drzwi.
Był kłębkiem nerwów. Zmysły nie współpracowały z ciałem, które z każdą ulatującą chwilą przestawało należeć do niego. Zanikał.
– Siadaj – przemówiła młoda kobieta siedząca przy oknie. – Możesz stać się częścią dyliżansu i na bieżąco zapoznawać się z nowościami, słuchając opowieści pasażerów, którzy wstąpią w jego progi. Podpisz kartkę, która leży na siedzeniu. Nie zwlekaj, bo staniesz się więźniem tych ziem. Woźnica nie odjedzie, dopóki nie wyrazisz zgody na zespolenie. Spiesz się! On nadchodzi…! Uwięzi cię w mroku na wieki.
– O co tutaj chodzi? Mam zadanie do wykonania. Przez brak biletu mam pozostać więźniem tego czegoś? Co to właściwie jest? Dlaczego zabiera ludzi wbrew ich woli? Kim wy wszyscy jesteście?
– Pasażerami, którzy nigdy nie dotarli do celu. Nie kupiliśmy biletu, tak samo, jak ty. Dyliżans przewozi i wymaga zapłaty. Nie masz dowodu, zostajesz tutaj na zawsze albo trafiasz w ręce pana ciemności – rozbrzmiało chóralnie.
– Od jak dawna pani tutaj przebywa?
– Data na gazecie jest odpowiedzią. Studiuję ją na okrągło i potrafię wyrecytować w każdym wskazanym momencie. Na szczęście pojawił się ktoś, kto również lubi czytać, więc to niezwykle miła odskocznia od rutyny – rzekła, pochwyciła gazetę, którą zostawił pan Rabs i powróciła do lektury.
– Skrzynka! Dlaczego tylko ja ją widziałem?
– To twój nowy dom. Tam się chowamy przed żywymi. Taki jak ty trafia się niemal za każdym razem. Dyliżans kursuje, zabiera ślepców, którzy nie są godni egzystować na tamtym już dla ciebie świecie.
– Co z ciałami? Nigdy nie natrafiono na bodaj jedno i dlaczego dyliżans przyjechał kompletnie pusty?
– Zabiera je ten, który nadciąga, a to, aby wszyscy podróżni nie kupili biletu, zdarza się naprawdę rzadko, niemniej się zdarza. Czasami są przesiadki, bo nie ma nikogo ślepego. Docierają na miejsce z parogodzinnym opóźnieniem. Wszystko jest zaplanowane. Dyliżans objeżdża kulę ziemską dwa razy do roku i za każdym razem obiera inną trasę.
– Podpisz – przemówił męski głos gdzieś z lewego kąta.
– Nie!
Szyba spadła wprost na Matta. Szkło powbijało się w ręce osłaniające głowę. Coś pociągnęło go pod drzwi. Spuścił ręce i spojrzał w górę. Do środka wdzierała się umięśniona, czarna ręka z trzema palcami.
Zrozumiał.
Te wszystkie szmery, stukania w dach, oczy, coraz bardziej popękana szyba, chłód. To wszystko świadczyło, że ten, który usiłował się tutaj teraz dostać, cały czas był obecny i tylko czekał na odpowiednią chwilę, aby wyciągnąć ręce po kolejną ofiarę.
– Podpisuj! – krzyknęła poświata i podała mu kartkę. – Masz mało czasu.
– Złóż autograf – dolatywało zewsząd.
Mat powiódł wzrokiem dokoła. Otaczało go mnóstwo ludzi-duchów. Oczy spoglądały ze ścian, siedzeń, sufitu, podłogi. Zbierało mu się na wymioty. Karta lewitowała przed nosem, brązowiejąc po bokach. Pigment zaczął wchodzić na litery, zamazując ich istnienie.
– Szybko!
– Dlaczego? – wydukał.
– Po prostu miałeś pecha jak każdy z tutaj obecnych. Zbyt słabo rozglądaliśmy się wokół. Ci, co posiadają numery, wysiadają. Inni zostają.
Dwie krople krwi chłopaka skapnęły z ran na zanikające litery, akurat w momencie, kiedy czarne palce zamierzały zacisnąć się na jego głowie. Ryk rozbrzmiał wokół, ręka zniknęła, naprawiając wszelakie szkody, jakie wyrządziła. Lufcik na powrót był cały, bez najmniejszej ryski, a łańcuchy wokół skrzyni brzęczały. Ochlapana krwią kartka spoczęła na dnie skrzyni, wieko opadło, było jak wcześniej.
Matt dołączył do grona tych, którzy przeoczyli swój numerek.
***
– Szeryfie Frost. Nadeszła depesza z Colorado Springs.
– Wilkinson dojechał?
– Niestety nie. Dyliżans dotarł punktualnie w południe, jednak bez pasażerów. Przykro mi.
– Sprawdzono, czy po drodze nikt nie wysiadał? Nie było przestojów? – Szeryf poderwał się z miejsca gestykulując.
– Ot i tutaj mamy kolejną zagadkę. Woźnica tym razem nie spał, ale zanim ludzie szeryfa zdążyli zareagować, dyliżans odjechał, a nawet rozpłynął się w powietrzu, jak twierdzą świadkowie. Po pół godzinie dotarł kolejny. Wysiadła z niego młoda kobieta i mężczyzna. Zgodnie stwierdzili, że poza nimi, w dyliżansie nie podróżował nikt więcej.
– Idziemy! – huknął szeryf, pędząc w stronę drzwi.
Oooo, western! Ale super :D
Ledwo przeczytałam pierwszą scenę i nadałam szeryfowi twarz Clinta Eastwooda.
W drugiej odrobinę zazgrzytał mi opis dyliżansu – jakoś tak nie pasują mi do niego najciemniejsze zakamarki. Warsztatowo bywa różnie – niektóre opisy poszły Ci lepiej (choćby takiej panny Moore, z łatwością ją sobie wyobraziłam) inne nieco słabiej (jakoś tak zgrzytnęło mi to wyjaśnianie wszystkiego na koniec).
Imo, pomysł jest dobry – może nie odkrywczy, jednak nabiera świeżości w zaprezentowanej scenerii. Może opowiadaniu pomogłoby, gdyby więcej odpowiedzi pojawiło się wcześniej. Okej, kupuję to, że w dyliżansie dzieje się coś dziwnego, jednak może mocniejsze zarysowanie pewnych kwestii przed ostatnią rozmową Matta, dałoby lepsze wyważenie historii? Od wiecznej pasażerki mógł dowiedzieć się pewnych smaczków o przeklętym dyliżansie, ale gdyby sam miał bardziej wyklarowane podejrzenia, chyba siadłoby to lepiej.
Niemniej, opko w ogólnym rozrachunku mi się podoba. Sceneria robi robotę, choć nie obraziłabym się, gdyby było jej jeszcze więcej. To nie tak, że sprowadziła się jedynie do dekoracji, ale ja po prostu uwielbiam opisy, chcę czytać o preriach, bizonach i samotnych jeźdźcach przy zachodzącym słońcu. ;-)
Pozdrowienia!
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
ROSSA, dzięki za komentarz i przeczytanie. Masz rację, tu i ówdzie mogłam lepiej rozbudować, przyspieszyć i dać odrobinę więcej wiedzy o dyliżansie, kiedy Matt stał się już jego częścią. Pozdrawiam. :)
Western? Ekstra, dodaję do kolejki! :)
I od razu klimat… dyliżans. I zaraz wysiądzie doktor Quinn. :)
Nie żeby to był jakiś zarzut, ale na początku XIX wieku taki pojazd nie mógł przyjechać z Colorado Springs. Miasta jeszcze kilkadziesiąt lat nie było. Dziki Zachód miał się dobrze.
Pozdrawiam i poczytam.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Andyql, rzeczywiście. Tego nie sprawdziłam. :)
zawsze do usług! :)
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Andyql, dziękuję. Już poprawiłam. :)
wiem, dzwonił Yemi Mobolade, jest zachwycony :D
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Hej!
Komentarz na bieżąco. ;)
kolana, co chwila
Bez przecinka.
przechodziła w róże
Czyli…?
Kiedy wzburzony oddech zatykający drogi oddechowe stał się coraz głębszy, odgarnął
Podmiot uciekł.
No to tak: fajne wprowadzenie, na początku jest dynamizm, ale trochę za dużo tu opisów tego samego, co spowalnia akcję.
Klapnął na nim, zapominając przesunąć pasa z bronią. Wykrzywił usta i unosząc lekko pośladki, wyszarpnął uwierającą kaburę, którą przesunął na biodro.
W tej scenie lepiej od razu napisać, że jak klapnął to wykrzywił usta i przesunął uwierającą kaburę. Bo inaczej poniekąd to samo wychodzi.
sprawka Indian? Warzą zioła, więc uśpienie woźnicy
Wydaje mi się, że w tym czasie Indianie byliby podejrzani o coś więcej niż tylko uśpienie woźnicy.
wygodnie w narożu
Naroże brzmi dziwnie. Tak się mówiło?
drogocennej rzeczy na widoku.
„Na pewno były w niej pieniądze albo inne drogocenne rzeczy
pech z samego rana, nie wróży
Bez przecinka.
Poza tym – ładne, staranne opisy. I czuć klimat tamtych czasów, jestem ciekawa, co takiego porywa ludzi z dyliżansu. :)
Dojrzał woźnicę mocującego się z bagażem panny Moore. Kiedy skończył i zeskoczył z powozu
Podmiot uciekł.
temperatury był zastanawiający. Wyjął z
Tu także.
Przecież dokładnie przyjrzał się wnętrzu i po jego wykrzywionych ustach, można było stwierdzić, że był pewien, iż okrycia w nim nie było.
Mało sensowne. ;)
Po plecach przeszedł dreszcz. Miał nieodparte wrażenie
Podmiot uciekł.
Oddech również stał się płytki i urywany.
Wytężył wzrok
Tu także. Polecam przejrzeć opowiadanie pod tym kątem, nie będę więcej wskazywać, bo trochę tego jest. I zaburza czytanie, powstaje chaos.
wnętrza skrzynki, a palce obejmują jednym z łańcuchów
Błędny zapis.
potrzepał głową
Potrzepał?
Matt złapał w okolice piersi.
?
Zamieszanie z podmiotami wybija z rytmu, ale sam nastrój grozy i paniki na plus. Fajnie pokazałaś te koce i skrzynkę, każdy widzi coś innego, ale skoro Matt dostaje koc, to znaczy, że skrzynka jest nie z tego świata i tylko on ma z nią coś wspólnego/może ją dostrzec.
Hm, scena z tym przenoszeniem do innego dyliżansu i płaceniem trochę średnia. Przecież niby zapłacił, tylko inaczej. Trudno jechać “na gapę” w tak małym pojeździe, to bardziej pasuje do pociągu. No i co zjawy mają z tego, że porywają ludzi, którzy jadą bez biletu?
potrzeby zanikają?
Sztucznie to brzmi.
oraz mniej tlenu przytłaczające kłęby zjaw pragnących jego duszy
Zabrakło przecinka.
– Pasażerami, którzy nigdy nie dotarli do celu. Nie kupiliśmy biletu, tak samo, jak ty.
Skojarzyło mi się z opowiadaniem na konkurs grozy jednej z użytkowniczek. ;)
Ale wyjaśnienia są bardzo proste. Matt pyta, kobieta odpowiada, wszystko tak bezproblemowo się wyjaśnia.
przemów męski
przemówił
grona tych, który przeoczył
którzy przeoczyli.
Myślę, że początek masz bardzo dobry, opisy robią robotę, tak do połowy jest intrygująco, mrocznie, dzieją się niepokojące wydarzenia. Ale nagle dostajemy nagromadzone i chaotyczne opisy tych wszystkich zjaw, klimat trochę siada, a proste wyjaśnienia rozczarowują. Szkoda, że dostajemy je tak na tacy, bez żadnego wysiłku, w formie szybkich pytań i szybkich odpowiedzi.
Pozdrawiam,
Ananke
Ananke, dziękuję za komentarz. Dzięki wskazaniu błędów, wiem nad czym muszę popracować, aby było lepiej. Przejrzę opowiadanie i poprawię wszystko, zwracając szczególną uwagę na podmiot.
Naroże – róg po prostu. Zjawy nie porywały ludzi, tylko były częścią dyliżansu, który więził dusze, karząc w ten sposób za słabą spostrzegawczość. Przy kolejnym opowiadaniu postaram się nie wykładać wszystkich odpowiedzi na tacy, jakoś inaczej rozpisać.
Muszę zwracać większą uwagę na takie szczegóły jak: jechałem na gapę, powtórzenia i określenia mówiące o tym samym, tylko inaczej przedstawione.
Niemniej cieszę się, że coś tam się jednak spodobało. Dużo pracy przede mną, więc do dzieła.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Cześć Tygrysico,
wysiadłem z dyliżansu cały i zdrowy, mimo, że bez biletu. Dziękuję za przejażdżkę po Dzikim Zachodzie. Komentujący przede mną właściwie napisali, to co przyszło mi do głowy w związku z lekturą.
Wyróżnienie za opisy! Bardzo plastyczne – bez trudu wyobrażałem sobie każdą z postaci i dyliżans. Przedstawienie panny Moore – super! Wydaje mi się, że byłabyś niezła w scenariusze. Potem opisów robi się nieco za dużo, co według mnie, przeszkadza. Nie, że zabija całą historię, ale nie pomaga w czytaniu. Opowiadanie ma spory potencjał i gdybyś nad nim jeszcze trochę popracowała, nabrałoby blasku.
Zauważyłem powtórzenie:
woźnica traktował zniecierpliwione konie batem, znikali w oddali i…
– Wysiadają po drodze, czy co? – zaczął zdenerwowany szeryf. – Może nasze miasteczko okryło się niesławą albo to sprawka Indian? Warzą zioła, więc uśpienie woźnicy nie stanowi dla nich najmniejszego problemu, a konie znają drogę i potraktowane batogiem gnają przed siebie.
A jedno zdanie jakoś mi nie pasuje w tym miejscu:
…Jeśli trafisz do grona tych, którzy docierają do celu po parogodzinnym opóźnieniu i będziesz w stanie to racjonalnie wytłumaczyć, awans cię nie ominie.
Nikt z takowych poza wersją, że musieli się przesiąść, nie miał nic więcej w tej sprawie do dodania.
Szeryf wstał, jego postura i zacięty wyraz twarzy sprawiły, że chłopaka przeszły dreszcze…
Ale ogólnie ok, miałaś pomysł i umiejscowiłaś opowieść w ciekawym miejscu i czasie. No i ta historia czegoś uczy: Kiedy jesteś na szlaku,uważaj, żeby nigdy nie przeoczyć numerka. Bo może być źle!
Powodzenia!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Andyql, dzięki za przeczytanie i komentarz. Już od drugiej osoby słyszę, że powinnam zacząć pisać scenariusze. Nad opkiem popracuję, bo teraz wiem, co je uwiera, jedynie co do nadmiaru opisów i których opisów, tego nie mogę wyłapać. Właśnie dzięki takim komentarzom jak twój i te powyżej, wiem, gdzie popełniam błędy.
Wskazane zdania poprawię albo usunę.
Cieszy mnie, że wysiadłeś w jednym kawałku i potwór cię nie rozszarpał. Pozdrawiam. :)
Dzięki wskazaniu błędów, wiem nad czym muszę popracować, aby było lepiej. Przejrzę opowiadanie i poprawię wszystko, zwracając szczególną uwagę na podmiot.
Nie ma problemu, daj znać, czy poprawiłaś błędy, żebym mogła zerknąć i kliknąć. ;)
Niemniej cieszę się, że coś tam się jednak spodobało. Dużo pracy przede mną, więc do dzieła.
Podobało się, bo masz bardzo ładne, klimatyczne opisy i stworzyłaś intrygujący klimat. W połowie zamieszanie z podmiotami psuło mi odbiór, a końcówka – no te szybkie odpowiedzi na minus, ale też nie stanowią całego opowiadania. Każdy z nas ma tu zawsze dużo do poprawy przy opowiadaniu, także powodzenia. :)
Pozdrawiam,
Ananke
Ananke, poprawiłam to, co wskazali wszyscy komentujący. Nie wiem, czy wyłapałam wszystkie podmioty, bo jak czytam, instynktownie wiem o kim mowa. Nie zmieniałam nic w końcowym wyjaśnieniu. To praca na dłuższy okres, bo praktycznie musiałabym zacząć od momentu, kiedy Matt zobaczył oczy za szybą.
W następnym tekście, który również będzie w westernowym klimacie, postaram się lepiej rozłożyć pytania bez odpowiedzi i tajemnice. Zaczęłam czytać opowiadania Kinga i Poe, aby wdrążyć się jak i kiedy stopniować pewne rzeczy. Pozdrawiam. :)
Nie wiem, czy wyłapałam wszystkie podmioty, bo jak czytam, instynktownie wiem o kim mowa.
Tak, zerknęłam na kilka, które kojarzyłam i widzę, że jest dobrze. :)
Nie zmieniałam nic w końcowym wyjaśnieniu.
Wiem, wiem, w przyszłości można myśleć o końcówce, ale tutaj przy gotowym opowiadaniu to już rozumiem, że trudno przerabiać te sceny, bo trzeba by było pisać od nowa. ;)
Klikam, bo całościowo czytało mi się dobrze, jest groza i napięcie, westernowy klimat, no i pomysł ze skrzynką jako domem, który widzimy już wcześniej. ;)
będzie w westernowym klimacie, postaram się lepiej rozłożyć pytania bez odpowiedzi i tajemnice.
Oo, w takim razie powodzenia. :)
Pozdrawiam,
Ananke
Ananke, dziękuję. :)
Wielce osobliwa była to podróż i brnęłam przez nią z trudem, albowiem wszystko okazało się tak pogmatwane, że nie zdołałam się zorientować, co tam się właściwie wydarzyło, nie wiem, w co wplątał się zastępca szeryfa. Podejrzewam, że Matt zszedł, ale kiedy, jak, dlaczego…?
Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Łapiąc łapczywie powietrze… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Łapiąc gwałtownie/ chciwie powietrze…
Kiedy wzburzony oddech zatykający drogi oddechowe stał się coraz głębszy… → Nie brzmi to najlepiej. Nie wydaje mi się, aby oddech mógł zatykać drogi oddechowe.
A może wystarczy: Kiedy wzburzony oddech stał się coraz głębszy…
Surowe rysy ściągnęły pomarszczoną twarz. → Można mieć twarz o surowych rysach, ale one nie będą jej ściągać.
Proponuję: Grymas ściągnął surowe rysy pomarszczonej twarzy.
…zmazywały sen z powiek większości stróżów prawa. → …spędzały sen z powiek większości stróżów prawa.
Powiedzenie spędzać sen z powiek to związek frazeologiczny będący formą ustabilizowaną, utrwaloną zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
Deresz i jego banda od dłuższego czasu siedziała w więzieniu… → Deresz i jego banda od dłuższego czasu siedzieli w więzieniu…
…nie mogli być w tylu miejscach w tak krótkim czasu. → …nie mogli być w tylu miejscach, w tak krótkim czasie.
Do najbliższej linii kolejowej było ponad pięćdziesiąt kilometrów. → Zdaje mi się, że Amerykanie podawali odległości w milach.
…do miasteczka miało przybyć pięcioro pasażerów, w tym zastępca tamtejszego szeryfa niejaki Crowl. Miał pomóc… → Powtórzenie.
Proponuję: …do miasteczka miało przybyć pięcioro pasażerów, w tym zastępca tamtejszego szeryfa niejaki Crowl, by pomóc…
…widok za oknem miał dać odpowiedzi na tysiące pytań, które miał obecnie w głowie. → Powtórzenie.
Proponuję: …widok za oknem miał dać odpowiedzi na tysiące pytań, które teraz kłębiły się w głowie.
…zdejmując mi i innym ciężar z barków. → …zdejmując mnie i innym ciężar z barków.
…aby puszczać na ten piach i kurz tak bogato zdobiony pojazd”? → …aby puszczać na ten piach i kurz tak bogato zdobiony pojazd?”
– W tobie ostatnia deska ratunku. → Albo: – W tobie ostatnia nadzieja. Lub: Albo: – Jesteś ostatnią deską ratunku.
…i wsiadł do środka. Rozsiadł się wygodnie w narożu… → Nie brzmi to najlepiej. Nie wydaje mi się, aby wewnątrz dyliżansu mogło być naroże.
Proponuję: …i wszedł do środka. Rozsiadł się wygodnie w kącie…
Stała w prawym narożu siedzenia… → Stała w prawym kącie siedzenia…
Okuta złotem i przyprószona srebrem, przykuła wzrok… → Nie brzmi to najlepiej.
Okuta złotem i przyprószona srebrem, przyciągnęła wzrok…
…złapała za uchwyt tuż pod dachem… → …złapała uchwyt tuż pod dachem…
…mocno ściskając dłońmi za uchwyty. → …mocno ściskając dłońmi uchwyty.
…wziął dwa łyki wody… → …wypił dwa łyki wody…
Łyków się nie bierze.
„Jego mogę zrozumieć, zaczytany, ale ona…”! → „Jego mogę zrozumieć, zaczytany, ale ona…!”
…znużone spojrzenie, jakie Matt zdążył zauważyć zanim woźnica odwrócił twarz… → …znużone spojrzenie, które Matt zdążył zauważyć zanim woźnica odwrócił głowę…
Obawiam się, że twarzy nie można odwrócić.
…towarzystwo w powozie skupiło się na sobie, nie wdając w dyskusję. → A może: …towarzystwo w powozie, skupione na sobie, nie wdawało się w dyskusję.
…jakikolwiek dźwięk wskazujący na to, że woźnica go otwierał. → …jakikolwiek dźwięk wskazujący, że woźnica go otwierał.
…i to właśnie wtedy wręczono kobiecie koc”? → …i to właśnie wtedy wręczono kobiecie koc?”
…wyjął zegarek na drobnym łańcuszku. → …wyjął zegarek na cienkim łańcuszku.
„Czyżby były wsadzone w tę, którą mężczyzna czytał”? – pomyślał. – Nie, zauważyłbym! → „Czyżby były wsadzone w tę, którą mężczyzna czytał?” – pomyślał. „Nie, zauważyłbym!”
Druga półpauzę jest zbędna. Przed „myśleniem” nie stawia się półpauzy.
…a włosy u nasady głowy uniosły się nieznacznie. → Co jest nasadą głowy?
A może miało być: …a włosy u nasady uniosły się nieznacznie.
Kobieta spojrzała na niego jak na wariata, zatrzepała rzęsami… → Obawiam się, że nie można zatrzepać rzęsami.
A może miało być: Kobieta spojrzała na niego jak na wariata, zatrzepotała rzęsami…
…drobne palce panny Moore obejmują jednym z łańcuchów… → Chyba miało być: …drobne palce panny Moore obejmują jeden z łańcuchów…
Serce tłukło, strasznie szybko pompując krew. → Co tłukło serce?
A może miało być: Serce tłukło się, strasznie szybko pompując krew.
…przyciągnął kolana pod brodę, naciągnął koc na głowę… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …przyciągnął kolana pod brodę, przykrył głowę kocem…
Matt szarpał za zasłonki… → Matt szarpał zasłonki…
Odwrócił się, aby strzepać popiół. → Odwrócił się, aby strzepnąć popiół.
…spytał Rabs, grzebiąc w kieszeni serdaka. → Czy tu aby nie miało być: …spytał Rabs, grzebiąc w kieszeni surduta.
Nie wydaje mi się, aby Rabs miał na sobie serdak.
„Ja, stróż prawa jadę na krzywy ryj” – pomyślał. Zawstydzony, spuścił głowę. – Jak najszybciej muszę zapłacić! → „Ja, stróż prawa, jadę na krzywy ryj” – pomyślał. Zawstydzony, spuścił głowę. „Jak najszybciej muszę zapłacić!”
Nie zamiarował niczego czytać. → Raczej: Nie zamierzał niczego czytać.
…i pod strachem patrzył na postać przewoźnika… → …i ze strachem patrzył na postać przewoźnika…
„To sen, tylko sen” – powtarzał Matt w myślach. Zrobił krok w przód. – Niech mnie ktoś obudzi, proszę! → „To sen, tylko sen” – powtarzał Matt w myślach. Zrobił krok w przód. „Niech mnie ktoś obudzi, proszę!”
Złapał oburącz za ramy i wychylił głowę. → Złapał się oburącz ramy i wychylił głowę.
– Aaaaaa – wrzasnął… → Skoro wrzasnął, przydałyby się wykrzykniki: – Aaaaaa!!! – wrzasnął…
…czarne palce zamiarowały zacisnąć się… → …czarne palce zamierzały zacisnąć się…
Nie było przestoi? → Nie było przestojów?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, dzięki. Długa lista, ale to dobrze, bo przynajmniej widzę, że utknęłam w miejscu i postępów nie widać, pomimo pracy. Może za rok, dwa, będzie lepiej. Co do zapisów pomyślunków, zapisywałam według jednego z pięciu wzorów znalezionych w necie.
Matt, jako stróż prawa okazał się mało spostrzegawczy i nie kupił biletu. Dyliżans go wchłonął. Chaotyczność, fakt, nie potrafię poprowadzić fabuły bez gmatwania, aby była klarowna i spójna.
Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki, że przeczytałaś do końca, pomimo męczarni. :)
Regulatorzy poprawiłam i zauważyłam, że gdzieniegdzie jest zła odmiana, koślawe zdania i literówki. Mam pytanie. Dlaczego znak zapytania znajduje się po cudzysłowie, a nie przed?
„Czyżby były wsadzone w tę, którą mężczyzna czytał”? – pomyślał. – Nie, zauważyłbym! → „Czyżby były wsadzone w tę, którą mężczyzna czytał?” – pomyślał. „Nie, zauważyłbym!”
Dlaczego bez za?
…złapała za uchwyt tuż pod dachem… → …złapała uchwyt tuż pod dachem…
…mocno ściskając dłońmi za uchwyty. → …mocno ściskając dłońmi uchwyty.
Bardzo proszę, Tygrysico. Miło mi, że mogłam się przydać.
W opowiadaniu są usterki, ale optymizmem napawa Twoje podejście do sprawy. Jestem pewna, że z czasem będziesz pisać coraz lepiej.
Dziekuję za wyjaśnienia i podrzucam link jak można zapisywać myśli bohaterów.
Powodzenia. :)
edycja
Dlaczego znak zapytania znajduje się po cudzysłowie, a nie przed?
Wręcz przeciwnie, Tygrysico. Pytajnik stawiamy na końcu pytania i po nim zamykamy cudzysłów. Mam nadzieję, że ta wypowiedź wyjaśni sprawę: zbieg znaków interpunkcyjnych – Poradnia językowa PWN
Dlaczego bez za?
Bo uchwytu nie ma za co złapać, uchwyt jest konstrukcją służącą do złapania/ chwycenia go, więc łapię uchwyt, nie za uchwyt. Mogę złapać się za głowę, kogoś za rękę, dzbanek na ucho, wiadro za uchwyt, ale łapię uchwyt, do chwytania przeznaczony.
Jeśli zechcesz serdecznie przywitać się z gronem przyjaciół, będziesz ściskać przyjaciół. Bo chyba nie powiesz, że ściskasz za przyjaciół.
Kiedy ktoś trzyma w dłoniach uchwyty, ściska uchwyty, nie za uchwyty.
Co prawda powszechnie mówi się np. o chwytaniu za broń, ale gdybym musiała, chwytałabym broń.
Nie wiem, czy wyjaśniłam rzecz zrozumiale, ale zważ, że nie jestem ani polonistką, ani językoznawczynią, jeno prostą kurą domową.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, dzięki za wyjaśnienia. Sorki, że tak późno odpowiadam, ale dopiero zauważyłam dopisek. Miłego dnia. :)
Bardzo proszę, Tygrysico. :)
I nie masz za co przepraszać – dość często tak się zdarza, kiedy komentarz jest edytowany.
Powodzenia. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciekawa historia, zagadka wciągnęła od samego początku.
Szkoda chłopaka, bo IMO niewiele zawinił. Wolę, kiedy kara spotyka kogoś, kto naprawdę zrobił coś złego, a nie tylko nie miał rentgena w oczach i nie widział, co jest po drugiej stronie drzwi. Chociaż fakt, że woźnica trochę mu podpowiadał…
Babska logika rządzi!
Finkla, dziękuję za komentarz. Cieszy mnie, że się podobało. Właśnie, podpowiadał. Chciałam w ten sposób pokazać, jak ludzie lekceważą wypowiadane w ich kierunku słowa. Jasne, że byłoby lepiej, aby był poważniejszy powód życia wiecznego we wnętrzu Dyliżansu, jednak demony są różne i mają swoje sposoby działania. Pozdrawiam. :)
Dzięki za punkcik do biblioteki.
Horror na Dzikim Zachodzie? Ekstra! Od razu przypomniały mi się opowieści niesamowite Ambrose’a Bierce’a. Setting, klimat i opisy są tutaj największymi plusami. Sama fabuła też jest ok, pcha czytelnika do poznania zagadki dyliżansu.
Jednak muszę przyznać, iż również miałem wrażenie chaosu w końcówce. Wszystko ładnie się ze sobą splatało, ale od momentu wybiegnięcia Matta z powozu i pojawienia się czarnej, trójpalczastej łapy nieco się zakręciłem. Choć może to mój czytelniczy defekt :)
Ogółem przyznam, że mimo wszystko czytało się z przyjemnością. Horror i western to jednak ciekawy mariaż.
Pozdrawiam ;)
Storm, dzięki za komentarz. Coś tam w końcówce kuleje, niemniej ja, jak czytam, rozumiem wszystko. Pisałam konkretną wizję, którą miałam “przed oczami” i mój przekaz może być zupełnie inny, niż faktyczny odbiór czytającego.
Nagromadzenie czasowników też może zakłócać płynność i odbiór sceny z atakiem zjaw.
Jednak cieszy mnie fakt, że coś się tam jednak spodobało. Pozdrawiam. ;)
Pomysł na opowiadanie bardzo mi się spodobał. Klimat udało Ci się wykreować bardzo ciekawy. Fabularnie jest trochę gorzej – co prawda wciąga, ale z wyjaśnienie zagadki i losu bohatera dało się wycisnąć trochę więcej.
zygfryd89, dzięki za komentarz i klika do biblioteki. Jeśli o fabułę chodzi, masz rację. Słabo idzie mi jej rozpisywanie, ale z czasem powinno być lepiej, do czego nieustannie dążę. Pozdrawiam serdecznie. Miłego dnia. :)
Tygrysico, słusznie tekst się znalazł w Bibliotece. Nietypowy klimat westernu i pomysł stanowią, że czyta się z zaciekawieniem. Opko leżało u mnie w kolejce, więc zdążyłaś poprawić wskazane miejsca, To bardzo dobrze, ale kilka miejsc budzi moje zastrzeżenia:
i zaczął zaglądać w najciemniejsze zakamarki ← zakamarki w (bogato wyposażonym) dyliżansie?
bukłak ← ? jakoś mi nie pasuje
stał pod drzwiami ← nie lubię tego zwrotu, jest przyjęty, ale śmieszny, wolę przy drzwiach
Powyższe bardziej na dowód, że dokładnie przeczytałem, niż dla korekty.
Koala75, dzięki za przeczytanie i komentarz. Poprawię to, co wskazałeś i mam świadomość, że są jeszcze błędy. Tekst nie jest w bibliotece, musiałeś źle spojrzeć. Miło mi, że się podobało i czytałeś z uwagą. Pozdrawiam. :)
Tygrysico, według mnie zasługuje, żeby go wstawić na biblioteczną półkę, więc na podstawie poprzedniego mojego komentarza klik.
Koala75, serdeczne dzięki. Miłego wieczoru. :)