- Opowiadanie: BrunoSiak - Pasożyt

Pasożyt

Jako że tak pięknie obrodził konkurs Polski Horror ja też napisałem swoje opowiadanie. Na tym kanale ciągle mnie chwalą, a przecież mi też należą się bęcki. Opowiadania nie ma jeszcze na kanale :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy

Oceny

Pasożyt

Marek włożył klucz do zamka drzwi swojego mieszkania i poczuł, że coś jest nie tak. Serce zabiło nierównym rytmem i ciało ogarnęło dziwne zniechęcenie, a nawet zawód. Nim przekręcił klucz zrozumiał skąd te wszystkie niepokojące odczucia. Zazwyczaj po przyjeździe z urlopu, a już szczególnie z tak długotrwałej, bo trzytygodniowej podróży jego pies skomlał z radości w przedpokoju, poszczekiwał i gdy mężczyzna tylko otwierał drzwi rzucał się na niego uszczęśliwiony. Tym razem jednak w mieszkaniu dźwięczała dziwna cisza, nienaturalna cisza. Pchnął delikatnie drzwi jakby pies jednak za nimi stał, natychmiast zapalił światło i zobaczył go. Wszystko wydawało się w porządku. Karas, zwykły podpalany, ale słusznych rozmiarów kundel podobny nieco do owczarka australijskiego siedział na końcu korytarza i patrzył na swojego pana przekrzywiając łeb. Miał zamknięty pysk, otwarte oczy, postawione uszy i wydawał się go widzieć, ale nie reagował.

Marek poczuł, że serce mu przyspiesza. Przygarnął Karasa ze schroniska cztery lata wcześniej i chociaż pierwsze dwa miesiące były trudne, potem pies obdarzał go miłością i zaufaniem i wybaczał mu dwa lub trzy wyjazdy w roku. To był nie pierwszy raz i na pewno się już do nich przyzwyczaił.

– Karas poznajesz, pana?

 Pies machnął ogonem i oblizał się, ale nie ruszył się z miejsca. Nigdy się tak nie zachowywał. Czy był obrażony?

 Marek zaniepokoił się i w pierwszej chwili pomyślał, że pies jest chory. Kiedy jednak zamknął za sobą drzwi czworonóg zerwał się gwałtownie na powitanie pana. Zaskomlił i skoczył na niego, próbując polizać po twarzy. Mężczyzna pozwolił psu, by oparł łapy o jego uda, a potem schylił się i uścisnął pupila. 

– Co ty biedaku nie poznałeś mnie? – pytał ucieszony, a kamień spadł mu z serca. – Zapach się pewnie zmienił, co? Trzy tygodnie to dla ciebie za dużo? Wiem, że za dużo, ale musiałem, bo jak się jedzie tak daleko to trzeba skorzystać maksymalnie, rozumiesz. Kto jedzie do Ameryki Południowej na tydzień? Dwa tygodnie to też mało. Ja wiem, wiem, że tęskniłeś, ale przecież Marta się tobą zajmowała. Znasz Martę. Źle ci z nią było? No przecież nie. Już z nią zostawałeś. 

Im dłużej mówił do Karasa tym bardziej pies zaczynał okazywać radość. Machał zamaszyście ogonem, kręcił się wokół mężczyzny skomląc, odbiegał na chwilę, by zaraz wrócić szczekając i domagając się pieszczot. 

Marek poczuł jak ciężar spada mu z serca. Odetchnął.

– Najwidoczniej trzy tygodnie to za długo – mruknął do psa i podrapał go po szyi i łbie. – To będzie ostatni taki wyjazd, obiecuję. Następne maksymalnie dwa tygodnie i ani dnia dłużej. A jak dłużej to zabieram cię ze sobą i basta. Co ty na to? Będziesz podróżnikiem. Pies, który jeździł koleją i który latał samolotem…

Karas odpowiedział kilkoma piśnięciami i gwałtowniejszym machaniem ogonem. 

– Zaraz się przywitamy porządnie przyjacielu, tylko przyciągnę walizkę i zamknę drzwi – zapewnił Marek. – Przecież nie chcemy pobudzić sąsiadów. Już po dwudziestej trzeciej, a ty piszczysz jak opętany. Jak mała dziewczynka na widok ulubionych chłopaków z boysbandu. Ale nie żeby mnie to martwiło. Super, że się cieszysz. Miałeś jakąś dziwną zawieszkę co? A może się obraziłeś? Co? Obraziłeś się?

Mężczyzna zamknął drzwi, zdjął buty i wszedł do salonu ciągnąc za sobą walizkę. Zatrzymał się na chwilę i wciągnął powoli nosem powietrze. Miał wrażenie, że poczuł lekki swąd dymu. Poza tym własne mieszkanie dziwnie mu pachniało. Miał wrażenie, że czuje zapach kadzidła. Zaraz jednak znalazł wyjaśnienie. To pewnie sąsiad w domku jednorodzinnym obok jak zawsze rozpoczął już sezon grzewczy od palenia starych malowanych farbą kawałków mebli, sklejki, zadrukowanej tektury i najtańszego, słabej jakości węgla. Czekał z tym zawsze do nocy, by nikt nie dostrzegł czarnego słupa dymu wznoszącego się do nieba. Jedynym dowodem był roznoszący się wokół duszący smród. 

Marek podszedł do uchylonego okna i zamknął je. Potem zapalił światło w salonie. Odniósł dziwne wrażenie jakby nie wrócił do domu, ale do jakiegoś obcego miejsca. Nigdy jeszcze nic takiego mu się nie zdarzyło. Zmarszczył brwi i rozejrzał się powoli wokół. Salon wyglądał jak zawsze. Było to największe pomieszczenie w mieszkaniu. Specjalnie wyburzył jedną ze ścian i pokój miał co najmniej czterdzieści metrów kwadratowych. Przez zburzenie ściany trzypokojowe mieszkanie zamieniło się w dwupokojowe, ale nie lubił ciasnych przestrzeni. Oprócz salonu miał jeszcze mały pokój, w którym pracował, gdy nie musiał jechać do biura. Oprócz tego mała oddzielna kuchnia i łazienka. 

Karas usiadł na środku dywanu i wpatrywał się w swojego pana szklistymi oczami. Znieruchomiał, przestał piszczeć, a nawet poruszać ogonem. 

– Co znowu z tobą? – zapytał Marek, ale postanowił zająć się psem później. Coś mu nie pasowało w salonie. W pierwszej chwili pomyślał, że czegoś w pomieszczeniu brakowało, ale wszystko wydawało się na swoim miejscu. Mężczyzna nie lubił meblościanek i cały umeblowanie salonu stanowiły komody z szufladami, sięgająca niemal sufitu kolumna zegara z kukułką, antyku pochodzącego z tysiąc dziewięćset jedenastego roku, który należał do jego dziadka, łóżko stojące pod oknem, kanapa i mały stolik kawowy. Marek nie miał nawet telewizora.

Pokręcił głową. Wszystko było na swoim miejscu. Zresztą kto miałby go okradać? Sąsiadka, której dał klucze, by opiekowała się psem i podlewała dwie paprotki? Zajmowała się nim już kilka razy i nigdy nic nie ginęło, a Karas zawsze był zadowolony. 

Marek westchnął i pokręcił głową. Uznał, że to po prostu zmęczenie spowodowane jet lagiem. Nie spał już niemal trzydzieści godzin. Stwierdził, że jak odeśpi, to wszystko będzie w porządku. 

– Co tam Karas – podszedł do psa siedzącego na dywanie pośrodku pokoju i uklęknął przy nim. Kundel popatrzył na niego obojętnie. Nie zastrzygł nawet uszami, a ogon ani drgnął. Kiedy jednak mężczyzna przytulił psa ten znowu zaczął radośnie piszczeć.

 

*

 

– Dzień dobry panie Ambroży, chciałem się rozliczyć z Martą za opiekę nad moim psem. Jest może w domu?

Marek uśmiechnął się do mężczyzny stojącego w progu. To był jego jedyny sąsiad na piętrze. O ile imiona innych sąsiadów wypadały mu z głowy to imię pana Ambrożego zawsze pamiętał. To był jedyny Ambroży jakiego znał w życiu. 

– A tak… – mruknął mężczyzna w zamyśleniu. Wzrok utkwił w jakiś punkt za Markiem, gdzieś na ścianie klatki schodowej. Miał na sobie flanelową koszulę w kratę, lekko poplamioną, był nieuczesany i zamiast oddychać wydawał się za każdym razem wzdychać.

Marek zdał sobie sprawę jak jego sąsiad ostatnio bardzo się postarzał. Miał nie więcej niż czterdzieści pięć lat, a wyglądał jak sześćdziesięciolatek. W dodatku garbił się, pod oczami ciemniały mu niezdrowe plamy i jego wargi wydawały się lekko trząść gdy mówił. 

– No tak, Marta… – powtórzył bezradnie jakby nie był w stanie sam podjąć żadnej decyzji. Poruszył kilka razy szczękami nie wydając z siebie jednak żadnego dźwięku. – Za psa pan mówi… – Nagle urwał.

Marek zauważył, że Ambroży milczy zbyt długo. Stanowczo za długo. Pomyślał, że był chory, albo poprzedniego dnia za dużo wypił. Wiedział, że sąsiad czasami nadużywał alkoholu. Nie czuł od niego wódki, tylko zapach potu i wody kolońskiej, ale uznał, że to z powodu słabego węchu. Przypomniał sobie, że w sprawie psa kontaktował się bezpośrednio z córką Ambrożego i pomyślał, że mężczyzna może po prostu nie wiedzieć o całej sprawie i stąd jego dziwna reakcja.

– To ja może załatwię to z Martą, co – zaproponował Marek. – Bez pośredników. Zawsze płaciłem jej w gotówce, bo nie miała konta i…

– Tak, tato! Ja się tym zajmę… – Usłyszał nagle dziewczęcy głos za plecami Ambrożego. Mężczyzna drgnął jakby w plecy uderzył go zimny podmuch, wtulił głowę w ramiona, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. Odwrócił się do nadchodzącej córki i jeszcze raz westchnął. 

– Dobrze, dobrze Martuniu. To weź to załatw. Pan przyszedł i ten… – Ustąpił jej miejsca i pośpiesznie zniknął w głębi mieszkania. 

Marta w przeciwieństwie do swego ojca wyglądała wyjątkowo zdrowo. Zdał sobie sprawę, że ostatni raz widział ją dobre dwa lata wcześniej kiedy też zajmowała się Karasem. Kolejne kilka wyjazdów zostawiał go u dobrego przyjaciela, weterynarza, ale w tym roku też wyjeżdżał w tym samym terminie i nie mógł mu wyświadczyć tej przysługi. 

– I co stęsknił się piesek? – zapytała i uśmiechnęła się odsłaniając równe zęby z aparatem korekcyjnym. 

Zdał sobie sprawę, że na przestrzeni tych dwóch lat Marta zamieniła się w kobietę. Stała przed nim szesnastolatka w workowatych spodniach i dwa rozmiary za dużej bluzie. Farbowane na platynowy blond włosy miała rozpuszczone na ramiona, paznokcie starannie umalowane na różowo, a na szyi bujał jej się wisiorek z bursztynowym motylem. Nie była piękna, ot zwykła dziewczyna z małymi oczami, odstającymi uszami, które ukrywała rozpuszczając włosy, krzywym nosem i zbyt szeroką szczęką. Mogła się jednak podobać, szczególnie, że zaczęła już maskować niedoskonałości swojej urody makijażem.

– Stęsknił i chyba nawet trochę się obraził – odparł Marek, bo rano Karas nieco znormalniał. – Nie jest tak jak dawniej, ale liczę, że parę smakołyków mu poprawi humor.

Wyjął z tylnej kieszeni wyciągnięte rano z bankomatu pieniądze. Rzadko posługiwał się gotówką i odliczając banknoty czuł się trochę tak jakby robił coś nielegalnego.

– To było dwadzieścia dwa dni, a umówiliśmy się za dzień na cztery dychy, prawda – mruknął.

– Tak się umówiliśmy – potwierdziła i uśmiechnęła się. Miała wargi wymalowane błyszczykiem i lśniące zęby. Wydawało mu się, że wybielane. 

– Nie poznałbym cię na ulicy – zagadnął. Cisza, która między nimi zapadła była dla niego niezręczna. – Zmieniłaś się bardzo. 

– Zmieniłam – potwierdziła i znowu się uśmiechnęła. Nie patrzyła na pieniądze, ale w jego oczy. I jej wzrok był niepokojący. Wydawało mu się, że patrzyła na niego… z pożądaniem. Postąpiła krok do przodu i poczuł obłok jej słodkich po dziewczęcemu perfum. Oblizała językiem górne jedynki. Był to wyjątkowo seksualny, uwodzicielski ruch. Zmieszany, przeniósł wzrok na pieniądze. 

– Bo ostatnio cię w ogóle nie widziałem – wydukał, próbując brzmieć normalnie. Był grubo po trzydziestce i nie interesowały go takie dziwne relacje. Obiecał sobie, że już nigdy nie poprosi Marty o pomoc. W ogóle będzie unikał z nią kontaktu.

– Dwa lata – pospieszyła z wyjaśnieniem. – Wiedzieliśmy się ostatni raz jak opiekowałam się psem dwa lata temu. Szkoda, że załatwialiśmy wszystko przez telefon.

Otwierała szeroko usta gdy mówiła.

– No tak… W takim razie to będzie osiemset czterdzieści złotych – odliczył pieniądze i wręczył Marcie. Dotknęła końcówkami palców i paznokciami jego dłoni, chociaż wcale nie musiała. Nie przeliczyła tylko od razu schowała do kieszeni bluzy. Znowu się uśmiechnęła. 

– Jakby co to chętnie się nim jeszcze zajmę – zapewniła i znowu język prześlizgnął się po jedynkach. – Umiem się dobrze zająć… nie tylko psem. Można mi powierzyć więcej.

Marek był jednak całkowicie pewien, że nie będzie chciał czegokolwiek jej powierzać. Nie kierował oskarżeń wprost, ale miał wrażenie, że może mieć coś wspólnego z dziwnym zachowaniem Karasa. I jeszcze te aluzje, te spojrzenia, ten wzrok.

Pożegnali się i wrócił do mieszkania. Pies nawet go nie powitał. Siedział w fotelu i patrzył przez okno na ulicę.

– Ja pierdolę do czego to zmierza… – szepnął Marek. – To była zwykła dziewczyna, a teraz? Dokąd ten świat zmierza?

 

*

 

– Tak, wydaje się, że Karas jest nieco apatyczny i to zawsze nie jest dobry znak – zaczął Łukasz, gdy po skończonych oględzinach psa Marka usiadł za biurkiem. – Stary, można oczywiście zalecić całą baterię testów i wielu by tak właśnie zrobiło, szczególnie w tych nowoczesnych klinikach, których się namnożyło. – Słowo “nowoczesnych” Łukasz ujął w nawiasy, używając przy tym palców dłoni. Często korzystał z tego udogodnienia wskazując, gdzie używa sarkazmu. – Nie ma to jak właściciela zarzucić potrzebnymi badaniami – tutaj znowu pokazał cudzysłów przy słowie “potrzebnymi” – które pozwolą postawić, ale najczęściej tylko wykluczyć jakąś diagnozę.

Marek westchnął i popatrzył na przyjaciela, który sięgnął po chusteczkę i otarł zroszone potem czoło. Łukasz zmagał się otyłością i walkę przegrywał.

– To dlaczego on tak dziwnie reaguje? To nie jest ten sam pies.

Łukasz głaskał Karasa po grzbiecie, a pies machał lekko ogonem. Wydawał się być zadowolony. Przymknął oczy.

– Ale mówiłeś przecież, że są chwile kiedy jest tak jak dawniej, co?

– No tak, jest. Jak go przytulę, albo pozwolę poleżeć przy mnie na kanapie. Dobrze reaguje na dotyk.

Łukasz pokiwał głową.

– No wiesz psy też mogą mieć gorszy nastrój. Mogą mieć nawet depresję. Mówię ci. Jak ta dziewczyna przychodziła tylko, żeby dać mu jeść i wyprowadzić szybko na kupę i siku, a się z nim nie bawiła, to w połączeniu z tą naszą deszczową jesienią mogło mu się zrobić zwyczajnie źle. Pobiorę tylko krew do badań, by sprawdzić czy wszystko w porządku i radzę po prostu się nim mocniej zająć. Zamiast dwóch godzin spacerów zróbcie cztery. Porzucaj mu coś, pobawcie się, dawaj smakołyki. I tak co najmniej miesiąc. I to codziennie. Depresja to nie widzi mi się. Chciałeś egzotyki stary to teraz cierp. Musisz naprawić szkody. Ja nie jestem specjalistą od psychiki zwierząt, ale to pies schroniskowy i cholera wie, co go tam w młodości spotkało. Przecież mówiłeś, że zanim się na dobre z tobą zaprzyjaźnił to minęły dwa czy tam trzy miesiące i miałeś cały protokół.

– Tak było – przyznał Marek i podrapał Karasa po głowie. Pies zamerdał lekko ogonem. Był zaniepokojony, ale zawsze źle się czuł u weterynarza. 

– No dobra – sapnął Łukasz i wstał od biurka. – Trzeba będzie trochę golnąć łapkę i zaraz weźmiemy trochę krwi. Pobierałeś mu ją kiedyś?

– No tak, ale… Nie pamiętam kiedy.

– Powinieneś to robić corocznie. Ale sobie pewnie nie robiłeś z dziesięć lat co?

– No tak, sobie nie. Już dawno nie robiłem.

– Wiesz, że to naukowo dowiedzione, że ludzie bardziej dbają o zdrowie psa niż o swoje? Chociaż to przecież głupie, bo jak im się coś stanie to psa czeka z reguły naprawdę zły los. Nie tylko depresja. Dużo, dużo cierpienia. Ja jestem zdania, że to tak jak z maską tlenową w samolocie. Ludziom tłumaczą, że najpierw należy nałożyć sobie, a potem dziecku. Bo przecież dziecko samo sobie nie nałoży. Tak samo z ludźmi. Ja to mam taką innowację do zaproponowania – że nie możesz zrobić psu danego badania profilaktycznego o ile sam go sobie nie przeprowadziłeś. Sam nie masz krwi zbadanej – to nie zbadasz psu albo kotu i tak dalej. 

– I co to, by niby dało? – Marek uśmiechnął się na radykalny pomysł Łukasza. Ten przy każdym ich spotkaniu miał do wygłoszenia jakąś kontrowersyjną myśl.

– Chłopie, w ponad połowie gospodarstw domowych w Polsce jest pies albo kot. To oznacza, że zmusiłbyś do profilaktyki połowę obywateli. Ja już z robotą nie wyrabiam, może i mamy niż demograficzny, ale za to mamy wyż kociograficzny i psograficzny. Ludzie wolą koty i psy niż dzieci. Przynajmniej nie pyskują, kochają i wiadomo o co im chodzi.

– Mówisz to ze swojego doświadczenia?

– Jako ojciec dwóch nastoletnich córek, trochę tak. No to daj go na stół, połóż i głaszcz, to będzie wygodniej. 

Łukasz odwrócił się do szafki ze sprzętem do pobierania krwi, a Marek wskazał Karasowi stół, by na niego wskoczył. Pies nie wykonał polecenia mimo, że pan pokazał mu smakołyk. 

– Chyba wie co się święci – roześmiał się weterynarz. – Czuje, że ty się denerwujesz tym jak on będzie się zachowywał i przez to zachowuje się dokładnie tak jak się obawiasz. Taka samospełniająca się prognoza. Wszystko będzie ok, bez nerwacji. Jak wygolę malutko, byle byśmy tylko mieli sterylnie. No dawaj go tu, podnieś i połóż na stół, no dobrze, ostrożnie połóż i uspokój, bo widać, że się boi.

Marek głaskał psa po boku, a Łukasz wygolił miejsce na łapie i wkłuł się w żyłę. Pies zaskomlił cicho, ale nie poruszył się. 

– Zaraz będzie po wszystkim psinko – zapewnił weterynarz. – I… już… wyjmuję igłę. Super dzielny psiak – Przejechał dłonią po całym grzbiecie psa. Nagle zatrzymał rękę między łopatkami i pomacał. 

– Co tam jest? Kleszcz? – zaniepokoił się Marek.

– Nie no co ty, nie ta pora roku. Już nie ma kleszczy. Wydaje się, że jakaś blizna, poczekaj, zaraz zobaczymy – Łukasz ustawił ramię lampy przymocowanej do stołu tak, by oświetliła kark psa. – To mi wygląda na jakieś nacięcie. Rana cięta, jakieś trzy centymetry, ale dobrze się goi. Jeszcze trochę zgrubiała. Trudno wyczuć, ale jakoś mi się udało. Ma się te czułe paluszki. – Słowo “czułe” wziął w cudzysłów.

– Umiesz powiedzieć kiedy to było zrobione?

– Ta ranka? No tak z półtora tygodnia temu. A co to wtedy ta twoja sąsiadka się nim opiekowała. Ta nastolatka?

– No. Nic mi nie mówiła, żeby się zranił. 

– A dlaczego miała ci mówić? Jeszcze byś się pieklił i jej nie zapłacił. To tylko rana na skórze, nie ma żadnej opuchlizny. Trudno mi sobie wyobrazić skąd to się wzięło. Musiał się wpakować pod jakiś drut, jakieś ogrodzenie. Jak biegł to niewiele trzeba, żeby tak przeciąć skórę. Może jakiś gwóźdź. 

– Myślisz, że jej nie pytać. – Marek miał nadzieję, że Łukasz to właśnie doradzi. Nie miał ochoty spotkać się ponownie z Martą. Mogła sobie jeszcze pomyśleć, że szuka z nią kontaktu.

– A daj jej spokój, chłopie. Pewnie tam umiera ze strachu, że się wyda i ją oskarżysz o złe zajmowanie się psem. 

– Wątpię – mruknął Marek wspominając zachowanie nastolatki. – A może ta rana ma coś wspólnego z tym co się dzieje z psem?

– Nie. Mówię ci daj tej dziewczynie spokój. Pewnie nie za bardzo wykonywała swoje obowiązki, ale teraz trudno. Zdarza się. W końcu nie ma doktoratu z psichologii. Robiła jak umiała. 

– W porządku. Może masz rację… 

 

*

 

– Dzień dobry! – krzyknął pan Edward. – I co lepiej mu? 

Marek spojrzał w prawo i rozpoznał sąsiada z bloku obok. Staruszek w szarej ortalionowej kurtce i cyklistówce trzymał na smyczy owczarka niemieckiego i szedł szeroką ścieżką przez las. Pies miał kaganiec chociaż nie zachowywał się nigdy agresywnie. Marek znał go już kilka lat i nigdy takowych zachowań nie zaobserwował. Owczarek był wyjątkowo wesoły. Wbiegał w liście, a te spadające z drzew próbował chwycić zębami.

Marek podszedł z Karasem do sąsiada. Psy były do siebie przyjaźnie nastawione i w przeszłości często się bawiły. Owczarek przysiadł i zapiszczał, zachęcając do gonitwy, ale pies Marka odwrócił wzrok. Nie był zainteresowany. 

– Ale po czym mu lepiej? – zapytał Marek. – Widział pan, że był chory, panie Edwardzie?

– No był, był niedawno. Widziałem jak go wyprowadzała ta dziewczyna. To chyba pana sąsiadka. Imię mi wyleciało z głowy…

– Tu w lesie?

– No tak. W lesie ją widziałem. Ale pies dziwnie wtedy szedł, jakby go co bolało. Widziałem, że mu zrobiła opatrunek na karku.

– Nic mi o tym nie mówiła – mruknął Marek. Zdenerwował się lekko. Z drugiej strony, skoro była w lesie, to musiała zabierała psa na długie spacery, a był niemal pewien, że tego nie robiła.

– Tutaj łatwo o taką ranę. Mój Wolfer złapał się we wnyki. Słyszał pan to? To niemal miejski las, a jakiś idiota tu kłusuje. Takiego to normalnie tylko… Eh. Zresztą te wnyki nie mogły być daleko od ścieżki. Ja mojemu nie pozwalam głęboko wbiegać. Tutaj tylko obok czasem biega, sobie wącha, wie pan jak to psy lubią.

– Panie Edwardzie, pan mi powie jak ona się zajmowała tym moim psem? Bo pan widzi jaki on teraz. Taki jakby nie było w nim życia w ogóle.

– Jak się zajmowała? Ano chodziła z nim i nawet bez smyczy a Karas chodził jak po sznurku. Aż się zdziwiłem, że taki wyszkolony i tak jej słuchał. I biegał też. Ale taraz… – zerknął na psa Marka – No teraz, to rzeczywiście jakiś taki… A nie jest chory? Nie zeżarł czego? Normalnie je?

– Byłem u weterynarza i mówi, że nie. Nic go chyba też nie boli tylko nic go nie cieszy i czasem gdzieś tak patrzy w ścianę… Nie wiem. 

– A ile to trwa?

– No już trzeci dzień. Dzisiaj dostałem maila od weterynarza, że krew jest w porządku. Nic nie widać. Jedyna rzecz to ta rana na karku. Pan pewnie widział go zaraz po tym jak mu się to stało. Myśli pan, że to w tym lesie?

– No są tu jakieś tam druty. Ludzie wyrzucali tu śmieci i często nie wszystko jeszcze wyzbierali. Zresztą dotąd wwożą i wyrzucają szuje. Takich to bym ja… Eh co ja tam będę – Pan Edward machnął ręką zrezygnowany. Ludzie muszą stać się bogatsi to tylko pomoże, bo w żadne łapanie to ja nie wierzę. Społeczeństwa się zmieniają jak się bogacą. Tu odzywa się moja dusza starego ekonomisty i praktyka. Zapewniam pana, że Szwajcarzy też by wyrzucali śmieci do lasu, gdyby tylko byli odpowiednio biedni. To nie kwestia narodowości, ale portfela.

– I tylko raz widział pan Martę w lesie? – Marek jak najszybciej przerwał wywody pana Edwarda, bo wiedział, że staruszek potrafi o tym mówić godzinami.

– Z psem tak, ale normalnie to się tu włóczyła często z tymi dwoma chłopakami, Lechickim i Woźniakiem. Sobie tutaj pewnie te ruiny wynaleźli. Młodzież tam często pije. A odkąd ona do szkoły przestała chodzić to już w ogóle.

Marek wybałuszył oczy. 

– Jak to przestała chodzić? Ile ona ma? Szesnaście lat?

– No przestała, a co jej zrobisz? Podstawówkę skończyła i do tego liceum o tu za lasem pochodziła z rok i jej się znudziło. Teraz to się szwenda tu i tam. A rodzice jej pozwalają i pieniądze dają to wie pan…

– Ja nie wiedziałem. 

– A bo pan pracuje to tak się panu w oczy nie rzuca. Ja to dużo chodzę po osiedlu z psem i w lesie z psem i w ogóle zakupy lubię robić małe, a nie takie wielkie. I tak w supermarkecie, bo taniej i te różne promocje można. Ja to teraz jestem specjalistą od promocji. Naprawdę może dwa razy taniej wyżyć. Trzeba tylko pomyśleć i przekalkulować. No i muszę się ruszać, bo do cna zdziadzieję. 

– Nie nie zdziadzieje pan. A z moim psem normalnie chodziła – zapytał Marek. – Czy jakoś dziwnie?

– Jak dziwnie?

– No nie wiem. Mówiłem panu, że nie jest taki jak zawsze. 

– No jak ja widziałem, to markotny nie był. Biegał normalnie i bez smyczy. Ale dlaczego był taki posłuszny to ja naprawdę nie wiem. Nawet pana tak nie słuchał.

 

*

 

 Marek nie mógł zasnąć. Był zmęczony, zbyt zmęczony, by ogarnął go sen. Rzucał się w łóżku, to odkrywał to przykrywał, czuł jak do spoconego ciała lepi się koszulka. Usta miał suche, a na piersi ciężar. Wstał, żeby otworzyć okno i wtedy zobaczył Karasa. Nie zasunął żaluzji i przez szyby wpadało światło latarni ulicznych, pozwalając widzieć wyraźnie psa. Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i wstrzymał oddech. Karas zachowywał się dziwnie. Szedł powoli przez salon lekko stukając pazurami o parkiet. Powinien być zamknięty w swojej klatce i spać w gabinecie, ale jakimś sposobem zdołał ją opuścić. A może Marek po prostu jej nie zamknął? Sam już nie był pewien. 

Pies zmierzał w stronę okna i chociaż musiał dostrzec pana nawet nie zareagował, ani nie zwolnił, ani nie pomachał ogonem. Szedł ze zwieszonym łbem i wbitymi w podłogę oczami. 

Początkowo Marek sądził, że zwierzę zatrzyma się przy oknie i wyjrzy na ulicę. Trzy okna w salonie sięgały od podłogi do sufitu i pozwalały psu oglądać podwórko między blokami, ale nie, Karas nawet nie doszedł do szyby tylko skręcił w lewo, oddalając się od pana. Marek nie próbował go wołać. Zaczął się zastanawiać czy psy też mogą lunatykować. Postanowił, że spyta o to Łukasza z samego rana. 

Ruszył za psem, klaszcząc spoconymi stopami o klepki parkietu. Karas doszedł do pierwszej komody i skręcił znowu w lewo, kierując się do następnej. Musiał słyszeć za sobą Marka, ale nie wywołało to żadnej reakcji. Szedł przed siebie, łapa za łapą wzdłuż ściany, minął drzwi do kuchni i podszedł do kolejnej komody. Marek myślał, że pies zatrzyma się przy korytarzu do przedpokoju, ale ten minął go obojętnie i podszedł do zegara, a potem zniknął w gabinecie, gdzie mieściła się jego klatka. Marek chciał wejść do gabinetu za Karasem, ale zanim stanął na progu pies zawrócił i znowu skierował się do salonu. Mężczyzna poczuł zimno na karku, gdy zobaczył oczy Karasa. Wydawały mu się całe czarne, jak oczy krowy czy konia i w dodatku mętne. Marek znieruchomiał, a potem cofnął się. Pies dalej szedł jak robot po zaprogramowanej przez kogoś ścieżce – po wyjściu z gabinetu ruszył do szafki nocnej, wyminął ją i skierował się do okna. Marek poczuł lekkość w głowie, zawsze pojawiała się, gdy przeżywał wielki stres. Świat wydawał mu się wtedy lekko nierzeczywisty, miał wrażenie, że jest aktorem w filmie i że to co widzi nie dzieje się naprawdę. Po chwili uczucie minęło i zostało tylko walące serce, spocone dłonie i dziwny, gorzki smak w ustach. 

– Karas – wychrypiał w stronę psa, ale zwierzę nie zareagowało. Kontynuowało swój monotonny obchód salonu. Mężczyzna słyszał jedynie stukanie jego pazurów o parkiet i świszczący oddech. Ogon był nadal nieruchomy, ale coś wydawało się pełzać po grzbiecie psa. Marek zamrugał powiekami, a potem zmrużył oczy by dobrze się przyjrzeć. Nie, nie mylił się po czarnym pasku sierści pokrywającym kręgosłup psa coś wydawało się pełzać, jakieś ledwo widoczne zgrubienie nie większe niż włoski orzech, ale widział je wyraźnie gdy pies stanął na tle białej ściany. Orzech toczył się powoli pod skórą Karasa od karku w stronę ogona. Marek podszedł do psa jak najbliżej i upewnił się, że to nie żadne przywidzenie. Tak, to tam było, ciemny kształt, jak napęczniały od krwii kleszcz. 

Nie miał zamiaru zapalać światła, zbliżył się do psa, wyciągnął rękę i zacisnął palce na jego grzbiecie gotowy uwięzić pasożyta pełzającego pod skórą Karasa. Wyczuł coś miękkiego, lecz elastycznego jak guma. Mężczyzna zacisnął silnie pięść, by nie uciekło. Zrobił to instynktownie i nie przemyślał konsekwencji. Pies zaskomlał, obrócił w jego stronę łeb i rzucił się na mężczyznę. Nie próbował nawet złapać zębami jego ręki tylko od razu skoczył do gardła jakby chciał go zabić. Marek był zaskoczony, ale odruchowo zasłonił się przedramieniem, a pies zatopił w nie zęby. Mężczyzna poczuł ukłucie bólu i ciepłą krew spływającą po skórze. Natychmiast puścił grzbiet zwierzęcia pozwalając zgrubieniu uciec i drugą ręką chwycił psa za pysk, próbując rozewrzeć mu szczęki. 

 – Karas! – wrzasnął. – Karas, puść! 

 Pies przez chwilę nie reagował patrząc na swojego pana czarnymi przekrwionymi oczami, warcząc i szarpiąc łbem, ale okrzyki człowieka w końcu dotarły do niego, rozwarł szczęki i cofnął się skomląc i kuląc pod siebie ogon. Pies był przerażony, położył uszy, trząsł się na całym ciele i opróżnił pęcherz ze strachu na środku pokoju. Kiedy Marek wyciągnął ku niemu rękę uciekł do gabinetu.

 

*

 

Łukasz wszedł do salonu i usiadł na kanapie obok Marka, który miał już opatrzoną i zabandażowaną rękę.

– Stary jeszcze nigdy nie przyjechałem na nocną wizytę. – Weterynarz westchnął ciężko, stęknął i przeciągnął się. – Druga w nocy. Ale przecież po coś ma się przyjaciół, nie? Ty też byś przyjechał… jakbym poprosił.

– I co z Karasem? – zapytał Marek. Patrzył w ścianę z zasępioną miną.

 – No co ma być. Dla mnie tam wygląda normalnie. Siedzie w klatce i nie chce wyłazić. Tam się czuje bezpiecznie. Chyba wie, że źle zrobił, ale ja bym tego psiska nie winił. Z tego co opisałeś co się stało, to na pewno lunatykował. Nie uwierzysz, ale psy też na to cierpią. Wybudziłeś go gwałtownie i zareagował agresją. Ludzie też tak robią. Działa instynkt. Kto wie, gdzie przebywał jego umysł. Mógł wtedy śnić jakiś dziwny koszmar i nie zarejestrował w porę, że ty to ty. Ja bym tego psiaka nie winił, szczególnie, że to schroniskowiec i nie wiesz co przeżył przez pierwsze lata. Przecież mówiłeś, że miał stany lękowe i nerwice. I koszmary.

 – No miał. 

– No właśnie. Taka moja diagnoza. Ale wiesz co? – Weterynarz sięgnął po swoją torbę i wyjął z niej pistolet pneumatyczny. – Tak na wszelki wypadek dam ci ten pistolet i dwie strzałki ze środkiem usypiającym. Tutaj mam dawkę dla takich czterdziestokilowych psów, ale temu też nie zaszkodzi większa dawka. Wożę to dla bezpieczeństwa, żeby mi się tam żadna chora akcja nie zdarzyła, bo koledzy opowiadali różne rzeczy. Trzymaj to gdzieś pod ręką, jakby się jakieś dziwne rzeczy działy. Ty go przecież szczepiłeś normalnie?

– No tak, wszystkie szczepienia ma. 

– No właśnie. Ja bym to zwalił na lunatykowanie. Psina miała już wcześniej kłopoty i to się wszystko nawarstwiło. Idź tam do niego, pogłaszcz potem i zaufaj. Ale trzymaj pod ręką pistolet i obserwuj. No i na noc zamykaj tę klatkę. I tak powinieneś zamykać. On się tam czuje bezpiecznie.

– Wydawało mi się, że zamknąłem. Przysiągłbym, że zamknąłem. On przecież nie może jej otworzyć. 

– Dokup jakąś małą kłódeczkę na wszelki wypadek. Tak dla pewności i spokojnego snu. I pistolet trzymaj przy sobie. Wiesz różnie ludzie robią. Większość to już nie ufa psu, który próbował im się rzucić do gardła i nawet bym się nie zdziwił jakbyś chciał go uśpić. Może być niebezpieczny dla ciebie. No i na spacerach go nie spuszczaj ze smyczy lepiej. Depresja depresją, ale taki atak – pokręcił głową. – Możesz spróbować, ale… nie wiem czy tu już nie jest za późno. Trochę dużo tego – depresja, lunatykowanie… Nie wiadomo, czy to się nie przekształci w omamy. I nie spuszczaj go ze smyczy na spacerach. Ani na chwilę. 

– Nie no, rozumiem, no pewnie. Ale ten… To co widziałem, to na grzbiecie…

Weterynarz westchnął głęboko. Oderwał oczy od Marka. 

– Moim zdaniem tylko ci się zdawało. Sorry stary, ale byłeś niewyspany, było ciemno, zdenerwowałeś się i łatwo mogłeś pomylić jeżącą się na karku sierść z jakimś pasożytem. I uwierz mi jak się złapie odpowiednio skórę, a zwierzę dziwnie napnie mięśnie to może się wydawać, że coś tam jest. To mógł być mięsień, kość lub fałdy skóry, uwierz mi zdawało ci się. Pod skórą mogą być jakieś nicienie, nawet ludzie mogą to złapać, ale to egzotyka cholerna gdzieś tam w Azji, nie ma szans by twój Karas się takim czymś zaraził. A nawet jakby miał to takiego nicienia nie wyczujesz. Wydawało ci się uwierz mi. Takie pasożyty nie istnieją.

Marek pokiwał głową chociaż nie był do końca przekonany. 

– To wyglądało tak realnie. Bo to nie była chwila. To pełzło co najmniej kilkanaście sekund. Wędrowało sobie od karku do ogona i z powrotem, tak wiło się jak jakaś larwa. 

– Mówię ci, to był jakiś dreszcz, jeżąca się sierść. Albo refleks światła, może samochód przejeżdżał i reflektory dały taki efekt, światło się odbiło i to dawało wrażenie ruchu.

– Ale to nacięcie. Pomyślałem, że tamtędy ta larwa weszła. Ale skoro mówisz, że to niemożliwe, to pewnie niemożliwe.

– Nie ma takich pasożytów co by wskakiwały ci na kark, rozcinały skórę i wpełzały do środka. To w jakichś horrorach tylko. Zresztą to widać było po tej ranie, że to jakieś ostre narzędzie, drut czy coś. Żadna larwa, by nie zrobiła takiego równego i czystego nacięcia. Ona by się wgryzła. Rana byłaby inna. Sam mówiłeś, że to się stało raczej w tym twoim lesie. To mi się wydaje najbardziej prawdopodobne. 

Marek westchnął głęboko i zważył w ręce pistolet.

– Jak się tego dokładnie używa?

– Daj to na chwilę. Zrobię ci instruktaż.

 

*

 

 Marek zamknął laptop i spojrzał na zegarek. Pracował dwie godziny dłużej niż zwykle, bo musiał nadrobić zaległości. Miał wrażenie, że nigdy nie wygrzebie się z maili po trzytygodniowej nieobecności. Popatrzył na Karasa zwiniętego w kłębek na fotelu. Pies uniósł łeb i postawił uszy. Wiedział, że jeśli trzasnęła pokrywa laptopa to jest możliwe, że jego pan pójdzie na spacer. Zerwał się z fotela i po chwili wrócił ze smyczą w zębach. Podbiegł do Marka i nieco nieśmiało złożył ją u jego stóp. 

– No chodź bliżej, brachu – Mężczyzna pogłaskał psa po łbie i karku. Nie mógł się powstrzymać, by nie badać jego skóry, ale od trzech dni nic nie wyczuwał pod palcami. W jego sercu nadal pozostawała niepewność, ale powoli przekonywał się do zdania Łukasza, że uległ złudzeniu. 

Pogłaskał psa i przytulił go. Karas wystawił język i zaskomlał. 

– Zaraz, zaraz, tylko coś zjem i wychodzimy – zapewnił psa i ruszył do kuchni, by zrobić sobie kawę. Karas podreptał za nim ze spuszczoną głową, ciągnąc za sobą smycz.

Po uruchomieniu ekspresu Marek usiadł z kawą na fotelu naprzeciwko okna i zaczął sączyć podwójne espresso. Do zmroku zostały jedynie dwie godziny i postanowił nic nie jeść, by Karas dostał odpowiednią porcję ruchu. Pies położył się na środku dywanu ze smyczą i przez chwilę leżał, łypiąc błagalnie na pana. Marek sączył kawę i patrzył przez okno. Zegar za plecami zaczął bić czwartą po południu. Mężczyzna przez chwilę wsłuchiwał się w dźwięk obwieszczanej pełnej godziny i obrócił się w fotelu by spojrzeć na zegar. Zmarszczył brwi.

Wydało mu się, że antyk stoi przekrzywiony. Zawsze, gdy oglądał się, by spojrzeć na jego tarczę mógł podziwiać przez szkło mechanizm, odważniki i koła zębate. Tym razem zauważył, że zegar nie był ustawiony idealnie prostopadle do ściany. Zawsze dbał, żeby tak było. Odstawił kawę na stolik i podszedł do mebla. Tak, zdecydowanie nie stał na swoim miejscu. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Może to mu tak bardzo nie pasowało zaraz po przyjeździe?

Położył ostrożnie dłonie na bocznej ściance mebla i pomagając sobie nogą przesunął zegar na miejsce. Już miał odejść z powrotem pod kanapę, gdy dostrzegł na podłodze rysę. Początkowo myślał, że sam zarysował parkiet przesuwając zegar, ale gdy się pochylił zauważył, że rysa biegnie w innym kierunku i nie mógłby jej spowodować.

– Co do cholery… – mruknął. Odsunął zegar bliżej środka salonu. Otworzył usta ze zdumienia. Rys było więcej i początkowo wydawało mu się, że winowajcą jest Karas, bo wyżłobione w lakierze i głębiej w drewnie kreski wydawały się niczego nie przedstawiać, ale gdy pochylił się i przyjrzał dokładniej linie zaczęły się układać we wzór. Zmarszczył brwi i dotknął podłogi. Niektóre zadrapania były widoczne z każdej strony, ale inne, te płytsze widział jedynie gdy patrzył pod ostrym kątem. Wstał i spojrzał w stronę okna. Wstrzymał oddech. Poczuł, że włosy stanęły mu na karku. Karas nie leżał już pod kanapą, ale siedział na środku dywanu i wyglądał przez okno w identycznej pozycji jak pierwszego dnia. Nigdy wcześniej tak nie robił. Marek poczuł, że serce mu przyspiesza. 

– Karas, idziemy – próbował go przywołać, ale pies nie zareagował. Nawet nie zastrzygł uszami. Patrzył przez okno i Marek znowu miał wrażenie, że po jego grzbiecie coś powoli pełźnie pod skórą w stronę karku. Zamknął na chwilę oczy i na nowo je otworzył. Wybrzuszenie wielkości orzecha włoskiego pełzło nadal w stronę karku i tam się zatrzymało. Mężczyzna zaczął powoli iść w stronę psa. Zwierzę nie reagowało. Gdy był już o krok od niego przysiągłby, że gula na karku rozpłaszcza się gwałtownie jak przekłuty balon.

– Co do cholery… – mruknął. – Karas! – próbował ponownie przywołać psa. – Idziemy do lasu! Zwierzę jednak nie zareagowało. Nadal patrzyło przez okno gdzieś na podwórko.

Marek obszedł psa i stanął naprzeciw niego zasłaniając to na co tamten patrzył. Oczy Karasa były czarne, jak u krowy i w dodatku pokryte cienką, mleczną warstwą. Pies nigdzie nie patrzył, niczego nie śledził wzrokiem wydawało się że oślepł lub jest znowu w jakiegoś rodzaju transie. Marek przełknął z trudem ślinę i powoli przeszedł do gabinetu. Nie chciał wybudzić psa. Obawiał się, że wtedy może znowu stać się agresywny. 

Z szuflady wyjął miękki ołówek, którym czasami szkicował dla przyjemności. Włożył go do kieszeni i popatrzył przez chwilę na pistolet z załadowaną strzałką ze środkiem usypiającym. Wyciągnął rękę, ale po chwili pokręcił głową. Postanowił nie brać broni, bo obawiał się, że Karas wyczuje, do czego służy pistolet i to wydłuży jego powrót do zdrowia. 

Marek wrócił do salonu i stwierdził, że pies nadal siedział jak posąg na środku dywanu. Mężczyzna podszedł do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał zegar i ukląkł w taki sposób, by mieć przed sobą psa. Zaczął delikatnie zamalowywać ołówkiem parkiet, by odcyfrować co wydrapano pod zegarem tak jak detektyw chcący poznać napis na spodniej kartce notesu. Szybko skończył. Rysy były głębokie i nie miał wątpliwości co przedstawia rysunek. 

Miał przed sobą trzypalczastą, schematyczną dłoń, środkowy palec był dwa razy dłuższy niż te po bokach. Dłoń nie miała kciuka i wskazywała na środek pomieszczenia. 

Marek miał wrażenie, że to nie przypadek. Podszedł do łóżka i pociągnął je za ramę. Nogi były podklejone flanelą, więc łóżko łatwo się przesunęło. Wydrapana dłoń była jeszcze lepiej widoczna niż ta pod zegarem. Nie musiał nawet zamalowywać białych rys na lakierze ołówkiem. Trzecia trzypalczasta dłoń znajdowała się tak jak przypuszczał pod fotelem. Dłonie wskazywały najdłuższymi palcami okrągły dywanik przed kanapą na którym siedział Karas, znajdowały się co sto dwadzieścia stopni na okręgu o średnicy około pięciu metrów.

– Co ty gówniaro tu robiłaś – warknął Marek. – Nie miał wątpliwości, że rysunki wykonała Marta, może z jakimiś pomocnikami, a ofiarą ich dziwnych zabaw padł pies. Przyszło mu na myśl, że mogli odurzać go jakimiś chemikaliami, może w jakiś sposób się nad nim znęcali?

Poszedł do gabinetu i wziął z biurka pistolet ze środkiem usypiającym. Prawe przedramię, które i tak było zabandażowane, owinął grubo kocem. Kiedy podchodził do psa ten nie reagował. Na karku przesuwało się coś wielkości karaczana. Pełzło pod skórą bezczelnie jakby chciało zakpić z Marka. Mężczyzna pochylił się i chwycił w palce prawej ręki dywanik. Lewą miał przygotowaną do ewentualnego strzału. Czuł jak gardło zaciska mi się ze zdenerwowania. Dłoń trzymająca rękojeść pistoletu stała się wilgotna. Mężczyzna pociągnął delikatnie dywanik i ten razem z psem zaczął sunąć w stronę łóżka. Zwierzę początkowo nie reagowało, ale kiedy dywan odsłonił wydrapany na deskach parkietu rysunek wstało i na nim usiadło. Przyjęło identyczną pozycję jak poprzednio. Wydawało się, że patrzy przez okno.

Marek długo studiował okrąg, w którym siedział pies. Miał po trzy wypustki wyglądające jak usta skierowane w kierunku rysunku z palcami. W środku okręgu natomiast wydrapano rysunek przedstawiający coś wyglądającego na oko z dziewięcioma wijącymi się jak węże mackami.

 

*

 

 Marek bez problemu dostał kolejny tydzień urlopu. Udał ból korzonków. Rzadko robił takie numery, ale znajomy lekarz powiedział mu, że sprawa jest nie do udowodnienia. Żeby sprawdzić kogo boli, a kogo nie boli należałoby zbadać krew i obecność substancji wskazujących na ból, a i to nie było stuprocentowym dowodem. W dodatku takich badań się w Polsce nie przeprowadzało.

Przez trzy dni obserwował Martę i jej rodziców. Pan Edward miał rację, dziewczyna nie chodziła do szkoły. Od środy do piątku ani razu nie widział jej z plecakiem albo torbą wyglądającymi na to, że idzie do szkoły. Rodzice opuszczali mieszkanie regularnie o wpół do siódmej. Marek pojechał za nimi i ustalił, że ojciec odwoził matkę do szpitala, w którym kobieta pracowała jako pielęgniarka, a sam jechał dalej do starego budynku biurowego. Nie nosił garnituru i musiał pracować zmianowo, bo do domu przyjeżdżał często około dwudziestej drugiej. Matka też brała często dyżury. 

Markowi wystarczyły trzy dni obserwacji, by stwierdzić, że małżeństwo pracowało niemal bez przerwy chociaż nie prowadzili ekstrawaganckiego życia. Mieli starego opla, a wnętrze mieszkania również nie było wiele lat remontowane. Ubierali się w podniszczone płaszcze i kurtki, miejscami tak przetarte, że wyglądało to nieestetycznie. Twarze mieli wciąż zmęczone z podkrążonymi i czerwonymi oczami. 

Marek wysilił pamięć i przypomniał sobie, że jeszcze kilka lat temu tak nie było. Pan Ambroży był uśmiechnięty i często jeździł na rowerze. Wiele razy Marek spotkał go na schodach gdy znosił na parter kolarzówkę. Mężczyzna trzymał ją w domu, bo była wiele warta, choć dość leciwa. W soboty i w niedziele jeździł na trasy przekraczające sto kilometrów. 

Żona natomiast, pani Marzena, była zapaloną działkowiczką. Ich ogródek mieścił się blisko lasu i prowadząc Karasa na spacer często widywał ją gdy przycinała kwiaty lub drzewa owocowe. Oprócz małej drewnianej altanki na działce mieli tylko te dwa rodzaje roślin, żadnych warzyw, a jedynie drzewa owocowe i kwiaty. Teraz jednak z jakiegoś powodu działka stała odłogiem. Latem rosły tam wysokie do pasa chwasty i sąsiedzi narzekali, że rozsiewają się wszędzie i psują im uprawy na starannie pielonych grządkach. 

Im Marek dłużej przyglądał się Marcie tym bardziej dziewczyna przypominała mu pasożyta, zadowolonego, napęczniałego kleszcza wysysającego nie tylko krew, pieniądze, ale także wolę życia z rodziców. Dziewczyna codziennie wychodziła z domu około dziesiątej, lub jedenastej umalowana, ubrana w wyglądające na modne ubrania, pachnąca perfumami. Za każdym razem zamawiała taksówkę i raz Markowi udało się za nią jechać do miejsca docelowego, którym była galeria handlowa. Nie wyglądała na osobę, która by torturowała psa i wydrapywała dziwne inskrypcje na podłodze sąsiada. Z drugiej strony nie wyglądała też na taką, której potrzebne było parę stów za wyprowadzanie psa. Miała wszystko czego potrzebowała, a nawet więcej od rodziców. Stało się dla niego jasne, że podjęła się opieki nad Karasem nie z powodu pieniędzy. 

Marek przypominał sobie dzień kiedy poszedł do mieszkania Godeckich i zapytał czy Marta nie przypilnowałaby przez trzy tygodnie psa. Otworzył mu Ambroży. Wyglądał na wystraszonego i nie wiedział co odpowiedzieć na propozycję Marka. Marta jednak usłyszała ich rozmowę i krzyknęła z głębi mieszkania, że z chęcią zajmie się psem, ale teraz jest zajęta i że oddzwoni. Ojciec wydawał się nie mieć w tej sprawie nic do powiedzenia. 

Im dłużej Marek obserwował Martę Godecką tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dziewczyna ukrywała się jedynie pod kolorowymi rajstopami, krótkimi, czerwonymi kurtkami ze skóry, białymi topami z gwiazdami i cukierkowym makijażem. Ukrywała coś smoliście czarnego i cuchnącego. Coraz bardziej przypominała mu rottweilera, którego ktoś z uporem maniaka ubiera w sukienkę, zakłada na szyję obroże w stokrotki, a czarne zaślinione wargi usilnie próbuje zakryć czerwoną szminką. Rottweiler pozostaje jednak rottweilerem, obnaża zębiska i warczy w ten sam sposób i jest tak samo groźny dla otoczenia mimo szminek i stokrotek. 

Marta także patrzyła na wszystko wokół ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do warg, chichotała jak głupiutka nastolatka i nie wypuszczała prawie z rąk telefonu komórkowego, ale zdradzały ją oczy. Te były martwe, kalkulujące, przenikliwe i beznamiętne. Cały czas oceniały do czego może się posunąć, co ujdzie jej na sucho, a co nie. Marek był już pewien, że to co się wydarzyło w mieszkaniu, stało się nie tylko za jej pozwoleniem, ale również z jej inicjatywy. A może to on zwariował?

 

*

 

Marek westchnął i zapukał mocno do drzwi Godeckich. Przybrał marsową minę. Widział, że to co ma zamiar zrobić, będzie niegodziwe i brutalne, ale nie znalazł innego wyjścia, by uratować swojego psa. Poprzedniej nocy Karas ponownie lunatykował i trwało to siedem godzin aż omdlał ze zmęczenia. Marek bał się go zatrzymać, a nie chciał używać do tego środków usypiających. Rano pies kulał i skomlał. Bolały go nogi. 

Otwierane zamki zazgrzytały i w szparze uchylonych drzwi ukazała się poznaczona zmarszczkami twarz Marzeny Godeckiej. Marek niemal jej nie poznał. Pamiętał ją jako okrągłą kobietę, rumianą, energiczną i pogodną. Osoba przed nim stojąca miała obwisłe policzki, wyblakłe oczy i drżące suche wargi. Kobieta straciła co najmniej trzydzieści kilogramów co przy jej niewielkim wzroście zrobiło z niej zupełnie innego człowieka. 

– Dzień dobry – przywitała się i Marek nie poznał też jej głosu. Był ochrypły, słaby i drżący. Kobieta wydawała się słaniać ze zmęczenia. 

– Dzień dobry. Ja przyszedłem porozmawiać o czymś bardzo ważnym i to nie może czekać. 

Marek otworzył drzwi na oścież. Godecka cofnęła się o krok. Mężczyzna spodziewał się protestów, więc mówił głośno i wskazywał na ekran swojego smartfona. 

– Mam dowody, wszystko jest nagrane bo mam kamerę w domu. Będę musiał wezwać policję albo to wyjaśnimy tu i teraz i odzyskam swoją własność. 

– Proszę, proszę, niech pan wejdzie – wyszeptała kobieta. Jej przekrwione zmęczone oczy rozszerzyły się ze strachu. – Marta… coś… zrobiła? – zapytała. Głos jej się zmienił. Ledwo ją słyszał.

– Tak zrobiła, zrobiła i wszystko nagrane jest na telefonie! – krzyknął Marek i zamknął za sobą drzwi. 

Był w środku. Nie spodziewał się, że tak łatwo pójdzie. Wiedział, że Godecka jest w mieszkaniu sama. Marta wyjechała taksówką kilkanaście minut wcześniej najpewniej do galerii handlowej. Czuł jeszcze w przedpokoju jej cukierkowe perfumy. Ojciec wziął kolejną zmianę. Marzena Godecka właśnie wróciał z nocy i musiała odespać pracę trwającą niemal dwadzieścia cztery godziny. Widać było po niej zmęczenie. Ledwo stała na nogach. Mrużyła oczy by dojrzeć coś na ekranie smartfona, który pokazywał jej Marek.

– Gdzie jest Marta? – zapytał. – Muszę z nią porozmawiać. Mam dowody, niezbite dowody, że ukradła mi sygnet z diamentem. On jest wart dwadzieścia tysięcy złotych jak nie więcej. Należał do mojego dziadka, a na tym nagraniu o tutaj – wskazał ekran smartfona – widać wyraźnie jak go wyjmuje z pudełka i wkłada do kieszeni. Kamera uruchamia się na czujnik ruchu na szczęście. Dobrze, że się zabezpieczyłem.

Kobieta patrzyła na sąsiada osłupiała. 

– Ona ma wszystko – wybąkała ledwo słyszalnie. – Wszystko ma, co chce. Ona ma…

Marek machnął zniecierpliwiony ręką.

– To wspaniale, że gówniara ma wszystko! Rzeczywiście ma wszystko, a teraz wszystko plus, bo teraz jeszcze na dodatek mój sygnet. Ja tego nie przepuszczę! 

Mężczyzna przepchnął się do salonu, który łączył się z kuchnią. Zdziwił się gdyż zobaczył, że kanapa stojąca przed telewizorem jest rozłożona. To na niej najwyraźniej spali Godeccy. Ale ich mieszkanie liczyło trzy pokoje. Dlaczego nie spali w sypialni? Przez chwilę poczuł ukłucie niepewności. Czy to możliwe, że w mieszkaniu jeszcze ktoś jest? Może dziadkowie, chora matka Godeckiej lub Godeckiego i zajmuje jedną sypialnię? Przed wykonaniem swojego planu postanowił rozwiać wątpliwości.

– Ktoś tutaj jeszcze jest oprócz nas? – zapytał wprost. – Bo nie chcę by ktokolwiek jeszcze słyszał. Ja nie idę na policję tylko przez naszą kilkuletnią znajomość. Marta jest już w takim wieku, że to by narobiło jej kłopotów. To jest kradzież mienia o bardzo dużej wartości. Nie znam się na tym, ale to może dla niej oznaczać bezwzględne więzienie szczególnie jeśli już miała tego typu przestępstwa na koncie. Miała?

– Nie, chyba nie… – wyjąkała Godecka. Zbladła jeszcze bardziej. Markowi zrobiło się żal tej umęczonej kobiety. Ledwo się trzymała na nogach i musiała podeprzeć się o ścianę. Inaczej by upadła.

“Jak pasożyt” pomyślał Marek. “Ta dziewucha wyssała z nich wszystko”.

– To jak? Jest tu ktoś jeszcze czy mogę mówić?

– Nie, nie ma nikogo.

Marek położył delikatnie rękę na ramieniu kobiety. Chciał ją uspokoić.

– Jak znajdę ten sygnet u niej w pokoju to nie wezwę policji, ale jak nie to jeszcze dzisiaj tutaj będą. Ja tego nie popuszczę, bo traktuję ją normalnie, chcę pomóc, dać trochę zarobić dziewczynie, a ona mnie okrada? Jak to tak można. Jak można?

– Nie, ona na pewno nie… – zaczęła tłumaczyć kobieta. 

– Tu wszystko mam nagrane. – Marek wskazał swojego smartfona, uruchomił galerię i podał urządzenie kobiecie. Pani sobie sama zobaczy, a mnie powie gdzie jej pokój. Tutaj? – Nacisnął klamkę nie czekając na odpowiedź. Drzwi nie drgnęły. 

– Niech da pani klucz! Co ona zamknęła drzwi przed wyjściem?

– Nie, ja nie mam klucza. Ale niech pan wejdzie tam – wskazała uchylone drzwi. – Tamtego pokoju nie zamyka. 

– To ona ma tutaj dwa pokoje? – zdziwił się.

Kobieta nie odpowiedziała. Wydawała się zapadać w sobie. Zrobiła się jeszcze niższa, jeszcze chudsza, zgarbiła się i zachwiała tak mocno, że myślał że upadnie. Usiadła na fotelu. 

– Ma… – odparła niemal niesłyszalnie. – Ona potrzebuje…

Wszedł do otwartego pokoju, chociaż wiedział, że jeśli ma znaleźć coś użytecznego to będzie to za tamtymi zamkniętymi drzwiami. Wewnątrz sypialni znajdowało się łóżko z kolorową pościelą, biurko i półka z książkami. Ściany ozdabiały wielkie, oprawione w ramy plakaty ulubionych piosenkarzy i piosenkarek. Zdziwił go bałagan w pokoju. Wiele ubrań leżało na dywanie, nawet bielizna. Podszedł do szuflad biurka i otworzył je z trzaskiem. Za nim po cichu, na palcach wślizgnęła się pani Marzena i na kolanach zebrała rzuconą na podłogę piżamę, a także skarpetki, podkoszulki i biustonosz. 

– Pani za nią sprząta? – zdziwił się Marek, ale przecież nie powinien. Dziewczyna zmusiła swoich rodziców, by oboje spali w salonie, a sama zajmowała dwa pokoje z czego do jednego nie mieli wstępu. Sprzątanie za nastolatkę nie powinno nikogo dziwić.

– Nie, ja tylko tak… – Godecka nie miała śmiałości spojrzeć mu w oczy. Wzięła ubrania i wyniosła szybko do łazienki, by wrzucić do kosza na bieliznę. Potem wróciła i zaczęła ścielić łóżko dziewczyny. 

– Tu nie znajdę sygnetu – stwierdził i uderzył, niby ze złością o blat biurka. – Jak gdzieś jest to w tamtym zamkniętym pokoju i ja nie będę czekał na tą smarkulę. 

Wbiegł do salonu i jeszcze raz wściekle szarpnął klamkę. Naparł na drzwi jednocześnie kolanem i łokciem i stwierdził, że zamek jest jeden i to standardowy, lichy, wstawiony przez dewelopera lata temu.

– Co pan robi? Przecież mówiłam, że nie mam klucza. 

– Chce pani, by córka siedziała w więzieniu? – zapytał Marek i kobieta popatrzyła na niego w taki sposób, że nie był pewien, czy chce tego czy nie chce. Może chciała?

Odsunął się od drzwi na krok i kopnął potężnie pod zamek jak robili to w filmach. Coś trzasnęło, ale drzwi nie puściły od razu. Kopnął drugi raz mimo protestów Godeckiej i tym razem rozległ się głośny odgłos łamanego drewna i drzwi odskoczyły. Rąbnęły o ścianę z hukiem. 

Marek wbiegł do środka i poszukał włącznika światła. Wnętrze wyglądało jak pracownia i magazyn jednocześnie. Naprzeciwko drzwi stał ciągnący się od ściany do ściany regał z najróżniejszymi eksponatami godnymi domu strachów. Największe wrażenie robił rząd ludzkich czaszek na półce na wysokości oczu. Były kompletne, razem z żuchwą i nie tylko dorosłych, ale również dziecięce. Nie miał wątpliwości, że zostały wykopane z cmentarza lub jakichś bezimiennych grobów, których podobno wiele było w lesie nieopodal. 

– Boże… – stęknęła Godecka, widząc czaszki i dwulitrowe słoje z utopionymi w formalinie gałkami ocznymi zwierząt, organami wewnętrznymi, a nawet całymi osobnikami. Na najniższych półkach stały słoje i pudełka z czymś mniej oczywistym. Był tam brunatny proszek, kilka butelek z różnokolorowymi, mętnym płynami i duży gąsior, który wydawał się być wypełniony krwią. Na najwyższej półce stał rząd oprawionych w skóry książek bez tytułów na grzbietach, sterty pożółkłych papierów, a także kilkanaście krótkich, grubych świec, z nadpalonymi knotami i festonami wosku.

Okno nad biurkiem zasłaniały żaluzje. Biurko było jednak uporządkowane, leżał na nim jedynie zamknięty laptop – najnowszy model macbooka wraz z dołączonym zewnętrznym dyskiem SSD. Marek znalazł również odłożony na boku oprawiony w skórę notatnik z rodzaju z tych, jakie widuje się w starych filmach o wiedźmach. W kącie zauważył kamerę cyfrową wraz z zamocowanym nad nią źródłem oświetlenia stojącą na trójnożnym statywie . 

– Co to jest? – zapytał Marek. 

– Nie wiem, ja nie wiem… – wyjąkała Godecka. Stała ciągle na progu jakby bała się wejść do środka. – Ona nas tutaj nie wpuszcza, nigdy nie wpuszcza, nigdy… 

Marek miał dużo czasu, ale był pewien, że komputer był zabezpieczony hasłem, więc go nie włączał. Nie interesowała go też kolekcja szczątków ludzkich i zwierzęcych. Rezygnując z wszelkiej gry pozorów podbiegł do kamery. Spieszył się, bo zawsze istniało ryzyko, że Godecka obudzi się z szoku jaki wywołała jego wizyta, zechce zobaczyć jego rzekomy dowód kradzieży córki, a takiego przecież nie miał. Mogła go wtedy wyprosić z mieszkania i sama zadzwonić na policję. 

Znał model kamery na statywie, był wyposażony w mały ekran LCD, który pozwalał widzieć nagrywany materiał. Miał nadzieję, że Marta zapomniała skasować film z pamięci kamery, a nawet jeśli go skasowała, to mógł go odzyskać za pomocą odpowiedniego oprogramowania. To powinno być proste. Miał już za sobą kilka takich operacji. Kiedy spojrzał na ekran kamery okazało się jednak, że w pamięci wewnętrznej nadal są nagrania, w tym trzy z datami, kiedy przebywał w Ameryce Południowej. 

– Czego pan tam szuka? – odezwała się Godecka. – Tam przecież nie ma… – urwała jakby zapomniała co dokładnie ukradła jej córka. Nie dziwił się. Kobieta była półprzytomna ze zmęczenia. Nie potrafił zrozumieć jak była w stanie tak pracować w szpitalu. Zasłonił ciałem kamerę i wykręcił ją ze statywu. Odwrócił się do Godeckiej.

– Pani sprawdzi tutaj w biurku – wskazał szufladę. – Żeby pani nie mówiła, że sam podrzuciłem sygnet. Pewnie tam leży jak go jeszcze nie sprzedała. 

Kobieta weszła z wahaniem do pokoju. Kiedy pochyliła się nad biurkiem, Marek nie odwracając się w stronę statywu wyciągnął rękę i schował kamerę do kieszeni. 

– Nic tu nie ma – powiedziała kobieta. – Tylko słuchawki i… pieniądze.

Zanim podszedł do Godeckiej odpiął jeszcze od laptopa dysk SSD i również schował do kieszeni. 

Gwizdnął, widząc ściśnięte gumką recepturką stuzłotowe banknoty. 

– Chyba już sprzedała mój sygnet skoro ma tyle pieniędzy – warknął. – Gówniara pieprzona. 

Godecka spojrzała na Marka oczami wypełnionymi łzami. 

– Jak ja to jej wytłumaczę? – Wskazała drzwi i wyrwany zamek. Kobieta wydawała się bardziej martwić wyłamanym zamkiem niż czaszkami wykopanymi z grobów i kilkudziesięcioma tysiącami złotych w szufladzie córki. Ręce zaczęły jej się trząść. 

– Ona… ona przecież?

– Co pani zrobi córka? Pani się jej boi? 

Godecka wymusiła na usta coś co w jej mniemaniu miało być pewnie uśmiechem, ale Markowi wyglądało to na ostatni grymas skazańca.

– Wie pani co? Jeszcze przeszukam tę szufladę. – Włożył głęboko rękę i wypuścił delikatnie trzymany w palcach sygnet. Stęknął. – Mam za dużą dłoń, może pani sprawdzić, bo chyba coś tam jest.

Kobieta włożyła rękę do szuflady i wyjęła pierścień. Nie było na nim diamentu, ale umknął jej ten szczegół. Na jej twarzy pojawiły się łzy. Rzuciła pierścień na blat biurka jakby ją parzył. Marek nakrył go dłonią zanim spadł na podłogę i schował do kieszeni. 

– Boże… – Godecka uniosła dłoń do ust, by je zasłonić. – Znalazł się. Ona go ukradła. Po co jej… My jej wszystko, panie Marku, ja nie wiem co robić, my jej wszystko… a ona?

– Co ona?

– Ona jest taka – szepnęła Godecka.

– Jaka – dopytywał się Marek.

Kobieta pokręciła głową i z rozpaczą spojrzała w stronę wyłamanego zamka. Mężczyzna domyślił się, że bała się reakcji dziewczyny.

– Dobra. Pani się nie martwi. – Marek popchnął Godecką do wyjścia z pokoju. – Znalazłem sygnet to jak mówię, nie będę informował policji. Proszę jednak jej dać jakąś karę, bo nie może tak kraść po sąsiadach. Ruszył do przedpokoju. 

– Do widzenia – krzyknął na odchodne, nawet nie oglądając się za siebie. 

 

*

 

– Rozsypuj to dokładnie, debilu – syknęła Marta Godecka. Marek z łatwością rozpoznał jej głos, który dochodził zza kamery. W jego salonie nastoletni chłopiec zasłonił okna i pomieszczenie oświetlały jedynie świece rozstawione na środku pokoju. Otaczały wydrapany na podłodze czarny okrąg o średnicy nieco mniejszej niż dywanik przed stolikiem kawowym. Na środku okręgu znajdował się rysunek oka z dziewięcioma ramionami.

Ubrany w czarny dres i maskę chłopak posypał rysunek na podłodze brunatnym, gruboziarnistym proszkiem. Klęczał przy tym i nabierał go z dwulitrowego słoja łyżką stołową. 

– Tylko tak, żeby nie zasłonić linii – instruowała go nadal niewidoczna Godecka.

– A to też tym czarnym? – zapytał jakiś męski głos spoza kadru. 

– Tak, dziewięcioręki musi mieć wskazane miejsce, przynajmniej trzy punkty.

Marek zatrzymał nagranie. Pomyślał, że będzie musiał porozmawiać z tymi chłopakami, o których wspominał Edward. Zapomniał ich nazwiska, ale był niemal pewien, że właściciel owczarka niemieckiego na pewno mu przypomni. Postanowił, że złoży im wizytę jak będzie potrzebował odpowiedzi. Wyglądało jednak na to, że na wszystko odpowie film, który nagrała Godecka. 

– Już, przysypane – mruknął ten klęczący przy okręgu na środku salonu. – Marta, ale to śmierdzi. 

– To ludzkie, wyschnięte ciało, Jarek – odparła. – Myślisz, że takie coś pachnie jak stokrotki?

– Wykopałaś to na cmentarzu?

– Nie ja wykopałam. Mam do tego ludzi. On potrzebuje tego, by go zwabić.

– Jesteś pierdolnięta. Co ty myślisz, że tu coś naprawdę przyjdzie?

– Nie wiem. Dlatego chcę spróbować na psie. Dobra, a ty już skończyłeś rysować ramiona? Tylko mają być prosto! Mają prowadzić od palców na środek i wysyp ścieżki. Ta ostatnia źle zrobiona! – komenderowała dziewczyna. 

Nagle znalazła się w kadrze. Również miała maskę i była ubrana podobnie jak jej pomagierzy na czarno w leginsy i długą bluzę z kapturem. Twarz przesłaniała jej biała maska.

Wyrwała z ręki jednego z chłopaków butelkę i zaczęła ostrożnie wysypywać ścieżkę, jak domyślił się Marek od znaku pod jego łóżkiem aż do okręgu. Czarny pył był ciężki i opadał na podłogę jakby przyciągał go magnes. 

– No dobra, gotowe – Marta odstawiła butelkę poza kadr. 

– A będziesz coś inkantować jak wiedźma jakaś? – zapytał Jarek.

– Podobno nie trzeba. Wystarczy tylko mówić imię demona. Tylko nie gadać jakichś bzdur tylko macie powtarzać jego imię ze mną i równo. Tak się go przyzywa. Wystarczy, że zamkniemy krąg ciałami, ale najpierw pies. Na pewno się nie obudzi?

– Na pewno, zeżarł dwie tabletki – potwierdził chłopak. – Jak panna dostanie takie co w drinku to osiem godzin można z nią co się chce. Towar, że cmokać w zad.

– To weź go przynieś i połóż w kręgu, ale tak by nie rozwalić rysunku, rozumiesz. Cały ma być w kręgu i…

– Ta, ta mówiłaś już… Ciągle to pieprzysz. Czego tu nie rozumieć?

– Chyba coś ci się pomyliło. Mam puścić w obieg co mi zrobiłeś.

– Nic ci nie zrobiłem.

– Policja pomyśli inaczej, a ja będę płakać. No i mam nagranie.

Marek bezwiednie zacisnął ręce na kolanach gdy zobaczył jak dwóch, ubranych na czarno chłopców przyniosło Karasa. Trzymali go za łapy, a zwierzę miało zwieszoną głowę i wystający z pyska język. 

– Pierdolone gnoje – syknął.

– Połóżcie go ostrożnie w kręgu – instruowała Marta. – Powoli, żebyście mu karku nie skręcili. No dobra, może być.

– I co teraz? Łapiemy się za ręce? – zapytał Jarek.

– Tak. Ale czekaj. Krąg uszkodziłeś, debilu. Weź ze słoika i zasyp tę dziurę. Jakby ten krąg był niedomknięty to on się wydostanie.

– Kto?

– Nie powiem jego imienia, aż będziemy gotowi. Tak się go przyzywa.

– Co to jakiś Candyman?

– Nie Candyman. Candyman to bajka. To jest realna sprawa. Widziałam to. 

– A gdzie ty to niby widziałaś, Marta?

– Nauczyciel mi pokazał. Znalazł mnie i mi pokazał. Dobra, zamknij gębę i choć tutaj. – Godecka obróciła się i popatrzyła na kamerę. Wyjęła z kieszeni nóż i położyła go obok okręgu. Odetchnęła głęboko. 

– Łapiemy się za ręce i jak pojawi się szczelina nad ofiarą to mówimy dalej rozumiecie. Żeby mi tu żaden nie spierdolił i przerwał krąg. Wtedy będę bardzo zła.

Chłopcy zaburczeli coś niezrozumiałego. 

– To dajcie ręce, zamykamy krąg. 

Trójka złapała się za dłonie.

– I teraz powtarzajcie ze mną. Razem ze mną i w tym samym rytmie, by był chór, rozumiecie. 

– Dobra, szybciej no. 

Marta odetchnęła i opuściła głowę. Spojrzała na psa. 

– Novemus przyjdź – zaczęła, wymawiając słowa powoli i wyraźnie. – Novemus przyjdź. Novemus przyjdź. 

Chłopcy dołączyli do niej i powtarzali słowa monotonnie w rytmie nadawanym przez Martę.

Marek nachylił się nad ekranem komputera, na którym oglądał dziwny obrzęd, bo zobaczył, że nad głowami trójki wzywającej demona zarysował się kolejny krąg, tuż pod sufitem. Na początku wyglądał jak pojedynczy owad latający w kółko, ale po krótkiej chwili czarny okrąg był tak wyraźny, że owadów musiałoby być co najmniej kilkadziesiąt i zsynchronizowanych, lecących jeden za drugim. 

Marta zauważyła co dzieje się nad jej głową i zaczęła wypowiadać imię demona coraz głośniej. W jej głosie Marek wyczuł podekscytowanie. Jeden z chłopaków się na chwilę zaciął, najwyraźniej zaskoczony, a drugiemu głos podwyższył się ze strachu o oktawę. Kontynuowali jednak inkantacje, a okrąg zaczął zamieniać się w czarny, wiszący nad nimi dysk. Błyszczał w świetle świec jak oleista, zawieszona w powietrzu plama. 

– Novemus przyjdź, Novemus przyjdź, Novemus przyjdź.

W czarnym lśniącym dysku pojawiła się kropka, przez którą trysnęło czerwone światło. Kropka zamieniła się w pęknięcie, a na końcu szczelinę, z której wylewała się czerwona poświata, potężniejsza niż światła świec. Głosy obu chłopców stały się drżące i niepewne. Tylko Marta mówiła wyraźnie, głośno a jej słowa wznosiły się nad pozostałe. 

– Co to, kurwa – głos jednego z chłopców wyrwał się z chóru kiedy z dysku umieszczonego nad ich głowami zaczął wypływać gęsty jak melasa czarny sopel. Ukazał się na środku szczeliny i wydłużał się, by sięgnąć do psa. 

– Nie puszczaj ręki – warknęła Marta. – To działa widzicie! Będzie mój! Trzymać krąg debile pieprzone, bo was zasiedli. Chcecie, by wybrał, któregoś z was? Trzymać! Nie puszczać!

Czarny sopel skrzący się krwawymi refleksami czerwonego światła padającego ze szczeliny zatrzymał się jakby zniechęcony ustaniem, rytmicznego, chóralnego przyzywania. 

Marta szarpnęła ramionami chłopców, by do niej dołączyli i po kilku sekundach w pokoju znowu wybrzmiewał monotonny chór.

– Novemus przyjdź, Novemus przyjdź, Novemus przyjdź.

Sopel puchł. Wypączkował z niego drugi i trzeci. Potem czwarty i piąty. Gdy musnął tylną łapę psa liczył już dziewięć ramion. Nagle oderwał się od zawieszonego w powietrzu dysku i klapnął na sierść zwierzęcia przypinając się jak rzep. 

– Starczy! – krzyknęła Marta puściła ręce chłopców i chwyciła nóż. – Odsuńcie się by nie uszkodzić kręgu, bo sobie wybierze któreś z nas. 

Chłopakom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Odskoczyli jakby coś ich oparzyło. Dziewczyna sięgnęła do wijącego się i wymachującego odnóżami stworzenia. Też się bała. Ręka jej drżała. W końcu jednak chwyciła jedno z czarnych odnóży i pociągnęła je silnie, wyciągając poza krąg.

– Co ty, kurwa – wrzasnął jeden z chłopaków, widząc rozciągające się jak guma ciało stworzenia. Gdy tylko znalazło się poza kręgiem Marta odcięła je nożem i uniosła na wysokość twarzy. Zaczęło tracić swoją czarną barwę, blaknąć i umierać.

– Uratuję cię Novemusie, ale bądź mi posłuszny. 

 Marek zasłonił dłonią usta i kręcił bezwiednie głową, patrząc w ekran jakby chciał zaprzeczyć temu co się zdarzyło w jego mieszkaniu, ale wiedział, że to miało miejsce. Siedział z twarzą przyciśniętą do monitora. Nikt go nie oszukiwał. Serce waliło mu, a na gardle zapięła się lodowata klamra. 

 I wtedy stało się coś co spowodowało, że poczuł mdłości. Marta uniosła maskę, odsuwając ją na czubek głowy i włożył śliski, czarny kawałek stworzenia, które okaleczyła do ust. Z widoczną trudnością przełknęła. 

– Jesteś mój Novemusie, jesteś mój!

– Ja stąd spierdalam – wystękał jeden z chłopaków i zniknął z kadru. Po chwili słychać było na nagraniu szybkie kroki drugiego. Trzasnęły drzwi i przed kręgiem ze świec została tylko Marta. Szczelina, przez którą tryskało czerwone światło zasklepiała się powoli, zmieniła w szparę, kropkę i w końcu zniknęła. Marta kucała i obserwowała Karasa. Na początku zasłaniała plecami demona, ale po chwili odsunęła się na bok. Darowała sobie też maskę. Zdjęła ją i wyrzuciła poza kadr.

Czarny glut wybrzuszał się, kurczył i rozszerzał jak pełznąca larwa. Zmierzał w stronę karku nieprzytomnego psa. Był wielkości myszy. Z jego grzbietu wyrastały macki, którymi wspomagał się przy poruszaniu. 

Marek czuł jak boleśnie wbija sobie paznokcie w uda. Początkowo myślał, że to Marta użyje noża, ale stworzenie, które nazywała Novemusem zatrzymało się u nasady szyi Karasa i zaczęło samo wnikać pod skórę psa. Ta wybrzuszyła się i rozdęła i po krótkiej chwili czarny glut zniknął w niej całkowicie.

– Wiedziałem – wycedził Marek przez zęby. Miał teraz dowód, że coś żyje we wnętrzu jego psa. Ale żyło też we wnętrzu Marty. Przecież połknęła część tego stwora. Po co ona to zrobiła? Nie potrafił zrozumieć jaki miała w tym cel.

Godecka zgasiła świece i wyłączyła kamerę. 

 

*

 

 Marek drgnął, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Karas zerwał się z kanapy i stanął przed wejściem do korytarza. Nawet nie zawarczał, chociaż każdego gościa, dla zasady, zwykł witać szczekaniem. 

Mężczyzna podszedł do drzwi spokojnie. Ciało pulsowało mu z nerwów i czuł mdłości. Spodziewał się wizyty Marty, ale nie sądził, że odbędzie się to tak szybko. Ledwo zdążył ochłonąć po obejrzeniu rytuału.

 Gdy otworzył drzwi ujrzał ją w długiej bluzie i legginsach oraz wysokich, sznurowanych różowych butach. Znowu skojarzyła mu się z rottweilerem z kokardką i w sukience. Z jej wymalowanych różową, lśniącą pomadką ust zniknął uśmiech. Twarz wypłaszczyła się, a wzrok stał się ostry.

– Nie spodziewałam się tego po tobie, Marek – oznajmiła. – Co jak co, ale taki ruch… Mogę wejść? Przecież musimy się dogadać. Nie będziemy przecież tego robić na klatce. 

Marek ustąpił jej bez słowa i przeszła do salonu. Powlókł się za nią zaciskając zęby. Karas znowu zastygł w bezruchu i patrzył w okno jakby był robotem, któremu wyczerpała się bateria.

– Zawsze mi się podobało twoje mieszkanie, bo jest przestronne, a nie takie klitki. Wspaniałe miejsce na uroczystości, nieprawdaż? Można zebrać tu wielu gości.

– O czym ty mówisz? – odparł gospodarz i oderwał wzrok od dziewczyny, by spojrzeć na psa. Ten podszedł wolno do dywanu na środku pokoju i znowu zastygł w bezruchu. 

– Mówię o tym, że to ładny salon – odparła nastolatka i zachichotała. – Co ty po polsku nie rozumiesz?

Podeszła do fotela, usiadła na nim i założyła nogę na nogę. 

– Kochany mój sąsiedzie Marku… – rozpoczęła ze sztucznym uśmiechem. – Chciałam cię przeprosić, bo nie doceniłam twojego sprytu. Do czego to może doprowadzić miłość do pieska, piesulka… ooo… – Przytknęła palec wskazujący z długim polakierowanym paznokciem do policzka i zrobiła minę z rodzaju tych jakie widzi się u umalowanych na czterdziestolatki nastoletnich celebrytek. 

– Widziałem filmy na twoim dysku – odparł chociaż poczuł, że jej słowa spowodowały, że ścisnęło mu się gardło. 

– I co marszczyłeś przy nich freda? – zapytała niewinnie. 

– Nie, ale wiem jak ich szantażujesz. Rozumiem, że to będą oskarżenia o gwałt. 

– No tak… A o co? Wystarczy przecież krótki fragment, trochę wrzasków, bicie pięściami. Oni myśleli, że mnie to kręci, debile. Oczywiście nie wiem, czy to by na policji przeszło, ale wtedy mam piętnaście lat, młodziutka, to przecież nie byłabym zdolna do takiego czegoś jak szantaż.

– Nie szanujesz się…

– Co ty pieprzysz Marek – roześmiała się. – Szanowanie się? Przecież to tylko słowo, które wymyślili, żeby ludzie zachowali się od linijki – dotknęła czoła i wskazała przed siebie. – Przecież ty nie jesteś głupi Marek. Wiesz, że to wszystko pierdoły, to całe szanowanie. Szacunek dla siebie. Ja wykorzystuję moje ciało, by osiągnąć to co chcę. 

– Wykorzystujesz to, że nic nie czujesz psychopatko – warknął. – Nie masz żadnych uczuć? 

– Nie mam… – przyznała i wzruszyła ramionami. – Normalnie nie mam, ale czasami się pojawiają. Ale na moich zasadach. I jest nas więcej. Ty nazywasz nas psychopatami, a ja nazywam nas ultraracjonalistami. Dobre określenie co? Ultraracjonaliści?

– Będziesz psychopatką jakkolwiek tego nie nazwiesz. Uczucia to część człowieka i…

– Dobra, przestań już pieprzyć, mamy interes do zrobienia. Zakładam, że nie oglądałeś tylko materiałów trzymających w ryzach moje chłopaki, ale także to co było na kamerze, co?

– A twoi rodzice? – zapytał. – Na nich co masz?

– Na nich nic… Zwykłe takie. Depresja, samobójstwo, jestem ich jedynaczką. Do tego różnymi brudami grożę, a każdy ma jakieś brudy, a brudy swojej rodziny znam przecież najlepiej. Oni lubią kościółek i się tam modlą, o żarliwie modlą i wieczorami klękają i myślą, że wypędzą tym diabła z córki, ale nie wypędzą. Tym bardziej, że od niedawna mam w sobie coś bardzo, ale to bardzo przypominającego diabła. I podoba mi się to.

Dziewczyna otworzyła usta. I na chwilę na środku języka pojawiła się krótka, czarna niteczka, która natychmiast cofnęła się do środka. 

– Jezu… – stęknął Marek. Poczuł, że drżą mu ręce.

– Jaki Jezu, co ty z tym Jezusem? – parsknęła. – To nie Jezus tylko część Novemusa. To byt z drugiej drużyny myślę. Ten od diabła.

Marek poczuł się słabo. Podszedł na sztywnych nogach do kanapy i usiadł. Po plecach zaczęły ścigać się strużki potu.

– Skąd ty… Jak? – wydukał. 

– Marek, idioto, ja ci tu nie będę tłumaczyć i opowiadać, ale stawiać warunki. Znudziły mi się tłumaczenia. Powiem ci teraz czego od ciebie oczekuję. Po pierwsze oddasz mi kamerę i mój dysk, a potem pokażesz mi swój komputer i wszystkie konta, by udowodnić, że nie masz kopii. To mi nie zaszkodzi, ale nie chcę, żebyś to miał. Druga sprawa to opłata. Wyceniam cię na jakieś dziesięć tysięcy na czysto na miesiąc. Pewnie masz też oszczędności więc za dwa dni poproszę sto tysięcy złotych, a potem co miesiąc pięć. Za to piesek będzie sobie hasał jak do tej pory. 

Marek pokręcił głową. Otworzył usta, ale Marta uciszyła go gestem. 

– Popatrz na piesia. Chyba się budzi?

I rzeczywiście Karas wyrwał się z marazmu, rozejrzał się zaskomlał oblizał po pysku, a potem podbiegł do Marka. To był stary dobry Karas, oczy skrzyły się oddaniem i miłością. 

– Co ty z nim zrobiłaś? – wybąkał mężczyzna, ale Marta znowu przycisnęła palec wskazujący do różowych, lśniących ust. 

– Aaa, nie chciałam zaczynać od człowieka, bo to trzeba mieć zaufanych ludzi. Zresztą nauczyciel też prosił, by zacząć od zwierzęcia, zgrać się z moim towarzyszem i umieć wniknąć w przedłużenie. Co masz taką głupią gębę Marek? Nic jeszcze nie kumasz co? A wszystko masz na tacy. Nawet to widziałeś. Przyznaję też, że do tego chciałam trochę pieniędzy, bo moje życie zużywa coraz więcej tego zasobu. Przyjemności wymagają pieniędzy, niestety. A ja postawiłam sobie za cel, by połową mojego życia były przyjemności, a drugą połową – władza. Pragnę obu tych rzeczy. To wspaniałe afrodyzjaki. 

Marek nie wiedział co odpowiedzieć. Dziewczyna jednak znowu nabrała ochoty do wyznań. Miał wrażenie, że czerpie przyjemność z uczuć, które odmalowywały się na jego twarzy. Miała władzę nad nim i napawał się nią, więc postanowiła mówić dalej. 

– Novemus to demon, Marku. Demon z piekieł czy czegoś tam innego. Może nie piekieł, może istota, która nie występuje w tym wymiarze. To pasożyt. Wymaga nosiciela. W normalnych warunkach zasiedla żywe istoty i nimi steruje podług swojej woli. Gdy trafi na istotę rozumną pragnie przywołać więcej pasożytów. Tak to wygląda. Ale ktoś kiedyś wykombinował jak go wykorzystać. To było dawno, nauczyciel mówił mi kiedy, ale to mnie nie obchodziło. Tak jak człowiek oswoił konie, oswoił koty i nawet – zachichotała – psy, by działały dla niego, tak ktoś w jakiś sposób zrozumiał jak wykorzystać Novemusa. Widziałeś jak wygląda cała procedura na wideo. Widziałeś tak?

Marek pokiwał głową. 

– Dlaczego go zjadłaś? – wyszeptał ochryple.

– Nie zjadłam go, tylko podzieliłam. Z odrobiną wprawy można wtedy…

Marek usłyszał warknięcie pod nogami. Karas stał na równych nogach, zjeżył sierść na grzbiecie i obnażył kły. Patrzył na pana przekrwionymi oczami z taką nienawiścią jakby chciał mu przegryźć gardło. 

– Wystarczy tylko myśl, by rzucił się na ciebie – wytłumaczyła Marta. – Ja nim steruję rozumiesz? Może nie do końca precyzyjnie, ale idzie mi coraz lepiej. I umożliwia to właśnie Novemus w mojej głowie. Mogę sterować psem, albo go zostawić w spokoju.

Marek oblizał suche wargi. Zdecydował się zaryzykować.

– Trudno – wycharczał, patrząc z rozpaczą na Karasa. – To tylko pies. Uśpię go.

Marta roześmiała się. 

– Co ty pieprzysz? Jaki “tylko pies”? Ludzie dbają o swoje psy bardziej niż o siebie. Nawet już nie mówią, że zdychają, a że umierają. Jeszcze trzydzieści lat, a będą mieli więcej praw niż ludzie, a biznes karm będzie więcej wart niż jedzenia dla dzieci. Pamiętają o lekach swoich pupili, a swoich nawet nie wykupują. Głupie to, ale tak jest. Zapłacisz mi, zapłacisz, a ja obiecuję, że nie będę grzebać mu we łbie. Taki zrobimy sobie deal, co ty na to? Pieniądze za spokój, to przecież nie tak dużo. Stać cię.

Dziewczyna wstała z fotela. 

– Sto tysięcy i połowa pensji to przecież nie jest źle. Ja i tak długo tu nie pobędę. Pies to był test, a potem będzie człowiek. Na początku nie wierzyłam nauczycielowi, ale jak z psem się da to też z człowiekiem. Nie mogę się doczekać. Ale ty możesz się cieszyć. Minus Novemusa jest taki, że można mieć w głowie tylko jednego.

– I co się wtedy stanie jak zapłacę?

– Wtedy twój problem się skończy – zachichotała, ale wiedział, że dziewczyna kłamie. Nie chciała mu powiedzieć.

Karas przestał warczeć, oblizał pysk i zakwilił cicho. Położył się u stóp Marka jakby chciał przeprosić za to, że obnażył na swego pana kły. 

– Teraz oddaję ci pieska – powiedziała Marta i rozkołysanym, kobiecym krokiem udała się do okna. – Czekam na sto tysiączków za dwa dni. Proszę w gotówce w dwustuzłotowych lub stuzłotowych banknotach. Potem płatności od następnego miesiąca w ten sam sposób. Wrzucaj w skrzynkę pocztową w kopercie i zaadresowane na mnie. Zrozumiałeś Marek?

Nic nie odpowiedział, ale ona nie oczekiwała odpowiedzi.

– A teraz leć w podskokach do gabinetu po moją kamerę i dysk. No, raz dwa. 

Karas znowu obnażył kły i warknął. 

Marek wstał z kanapy i spełnił prośbę dziewczyny. Schowała dysk i kamerę do kieszeni bluzy. Potem ruszyła do przedpokoju. 

– A i żebyś sobie nie myślał, że będę cię wysysać do cna. Widziałeś pewnie moich starych. Nie bój się, nie czeka cię taki los. Wiem, że nawet miłość do psa ma swoje granice. Bolesne będzie tylko te pierwsze sto tysięcy, bo obiecałam nauczycielowi zapłatę za procedurę, ale potem będziesz znowu sobie wygodnie żył z pieskiem. Będę miała rękę na pulsie, ale nic mu nie będę robiła, nawet nie musimy się widzieć. Wrzucaj pieniądze do skrzynki i na tym to się skończy. I to nie do końca. Mówiłam ci. Nie chcę tego psa kontrolować długo. Najwyżej rok. Potem oddam ci go całego i zdrowego. I przestaniesz płacić.

“Znajdziesz innego nosiciela, pasożycie” pomyślał.

Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. Po chwili jednak jej twarz znowu stężała. Wlepiła w Marka swoje beznamiętne oczy psychopaty.

– I pamiętaj, że jeśli jeszcze raz przyjdziesz do mnie do pokoju, to stoczycie z psem walkę na śmierć i życie. A ten który wygra też długo nie pożyje. Obiecuję ci to. 

 

*

 

Łukasz wytrzeszczał oczy na ekran laptopa. 

– To na pewno nie fotomontaż? Nie wkręcają cię te dzieciaki?

– Nie, stary. To niemożliwe. I to nie są dzieciaki.

– W twojego psa wlazło coś takiego i… to było to, co mu pełzało pod skórą? – Łukasz przeniósł wzrok na Karasa, który leżał na blaszanym stole umieszczonym na środku gabinetu weterynarza.

– To nadal pełza, Łukasz. Jak się przyjrzysz odpowiednio długo to zobaczysz. 

Weterynarz otarł palcem wskazującym pot z górnej wargi, nabrał głęboko powietrza i wypuścił je. 

– I po co przyjechałeś z tym psem?

– Jest uśpiony tym środkiem, który mi dałeś. Zrobiłem to dopiero przed twoim domem. Chcę to wyjąć i spalić. Jak tego czegoś nie będzie w środku to pies wyzdrowieje. 

– A jest chory od tego?

Marek westchnął. Nie miał zamiaru mówić całej prawdy Łukszowi o tym, że jego sąsiadka jest w stanie kontrolować zwierzę i że mieszka w nim byt nazywany Novemusem. 

– Tak, jest chory i umrze. To na razie chodzi mu pod skórą, ale potem go zabije.

– Ale to spore jest i z tego filmu wynika, że jak się kawałek odetnie to, to jeszcze żyje dalej. Jak sobie wyobrażasz cały ten zabieg? To coś będzie się chwytać tkanki, psu zostanie olbrzymia rana. On może nawet nie przeżyć. Ja jestem zwykłym weterynarzem, a nie jakimś chirurgiem. Jak to będzie jakimś sposobem blisko ważnych organów to kaput. Pies się wykrwawi.

– Trudno. Ja mam wrażenie, że on cierpi. On wie, że coś nim steruje i cierpi. Czuję to. 

– Jak niby?

– Znam mojego psa, Łukasz. Ale najpierw trzeba przygotować jaką balię, czy słój wypełniony czymś łatwopalnym, żeby spalić to, co z niego wyjmiemy. Masz coś takiego? Trzeba to przytrzymać w płomieniach. To wtedy zdechnie. 

 – No znajdzie się.

 Łukasz zakręcił się po gabinecie i przyniósł blaszany basen. Nalał do niego spirytusu. W pokoju rozniósł się zapach alkoholu. 

 – Starczy?

– Powinno. I jeszcze coś żeby to zapalić, zapałki, albo zapalniczkę. Tylko to musisz mocno trzymać jak wyrwiesz. Nie można dopuścić by to uciekło, bo może się zagnieździć w tobie lub we mnie. To jest silne. Będzie chciało w nas wejść.

 Łukasz wybiegł z gabinetu, by zamknąć furtkę przed domem i wywiesić tabliczkę, że zamknięte. 

– Mam umówionego klienta dopiero za dwie godziny – wytłumaczył, gdy wrócił. Oparł dłonie na kolanach i pochylił się, by złapać oddech. – Oni przychodzą bardziej po południu, po pracy. Mamy dużo czasu. Wcisnąłeś mu całą dawkę, weszło wszystko ze strzałki?

– Tak, w udo poszło. 

– Dobrze. Nic nie powinien czuć. Ale stary ty wiesz… To będzie niebezpieczne. Będę musiał go potem zaszyć. Dużo krwi straci. Możliwe, że będzie go trzeba zawieźć potem na transfuzję. Ja nie wiem co…

– Dobra. Do nikogo innego z tym nie pójdę. Nie uwierzą, a w ogóle to nie mam czasu. Obawiam się, że to się w końcu wczepi w mózg, albo serce i wtedy już nie będzie ratunku – skłamał Marek. 

Łukasz biegał po gabinecie i kompletował sprzęt do przeprowadzenia operacji. Podjechał do psa ze stolikiem z aluminiową kasetą. Otworzył ją z brzękiem i ukazały się skalpele, zestaw cążek, klipsów, pęset, haków, kleszczy i innych narzędzi, których Marek nie potrafił nazwać.

– Tylko stary, ja tu robię jedynie zabieg. Ja rozcinam skórę, spróbuję to chwycić i wyciągnąć, może pociąć na kawałki jak się da. Nie będę go ciął głębiej, rozumiesz. Ja tu nie mam sali do tego… 

Weterynarz podszedł do umywalki i zaczął szorować ręce mydłem w wyuczony, dokładny sposób. Marek obserwował ze zniecierpliwieniem jak lekarz zakładał rękawice i fartuch. 

– Ty też umyj, bo…

– O tutaj jest, widzisz – przerwał mu Marek i błyskawicznym ruchem chwycił w dłonie wybrzuszający się kawałek skóry blisko karku psa. – Cholera wyrywa się!

– Trzymaj mocno. – Łukasz dopadł stolika i chwycił skalpel. – Najpierw trzeba by podgolić…

– Tnij! Trudno! Jak to się schowa to nie wyjdzie dwa dni! Tnij to do cholery, bo mi się palce rozwierają. 

Marek wbił paznokcie w skórę Karasa tak mocno, że poczuł pod palcami pot albo nawet krew. 

– Kurwa, nie wiem – Ręka Łukasz wisiała nad wybrzuszeniem, które ściskał Marek i drżała. 

– Głęboko! Tnij tego skurwiela.

– Już! – Łukasz przejechał skalpelem, robiąc na skórze psa dziesięciocentymetrowe nacięcie. W twarze trysnął im czarny płyn, a potem opadł znacząc ciało psa, podłogę i ubrania mężczyzn gęstymi kropkami. Po chwili, po sierści zaczęła spływać krew. 

– Kleszcze, szczypce, łap to! – wrzasnął Marek, widząc jak ze skóry wysuwa się czarny bąbel. – Uszkodziłeś to cholerstwo, szybko!

Łukasz rzucił skalpel, złapał w jedną rękę cążki, w drugą potężne szczypce i wraził je głęboko w ranę. Potem pociągnął. 

– Mocno, wyrwij to! 

Ręka Łukasza uniosła się, a chwycony w kleszcze stwór rozciągnął się jak guma. Marek też sięgnął po szczypce i złapał Novemusa z drugiej strony, wciskając lśniące stalowe szczęki w ranę wypełnioną krwią psa i czarnym śluzem. Próbował wyrwać czarne cielsko, ale uzyskał podobny efekt jak weterynarz. Novemus rozciągnął się, ale większość jego ciała była przyssana do grzbietu Karasa.

– Trzeba to odciąć – krzyknął Marek i sięgnął po skalpel, ale w tej samej chwili z ciała psa wypączkowały macki i wystrzeliły na wszystkie strony. Marek poczuł piekący ból na przedramieniu i zaskoczony puścił kleszcze. Po chwili odskoczył Łukasz . Na jego biały fartuch trysnęła krew z pociętych rąk. 

– Piecze – wrzasnął Łukasz i zaklął. – Musimy… Krwawię jak świnia. 

– I tak już za późno – warknął Marek, obserwując jak Novemus cofa swoje macki, rozpłaszcza się i znika pod skórą Karasa. – Cholera, za późno. Za późno…

 

*

 

 – A co ty? – wybąkała zaskoczona Marta, wyjmując klucz z zamka swojego mieszkania. Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Marek nacisnął spust pistoletu pneumatycznego ze środkiem usypiającym. Strzałka pokonała jedynie niecały metr, bo stał tuż za nią i wbiła się w udo. Krzyk zamarł na lśniących na różowo ustach dziewczyny, zachwiała się i wyciągnęła ręce, by nie upaść na ziemię. Ryzykował i był tego świadom, ale wystarczyło mu kilka sekund, by wciągnąć nastolatkę do swojego mieszkania. 

 Zamknął drzwi i czekał kilkadziesiąt sekund, patrząc przez wizjer. Czuł jak krople potu spływają mu po plecach. Karas skomlał prosząco w klatce w sypialni, ale zignorował nawoływanie psa. Spojrzał na nastolatkę leżącą na podłodze, potem chwycił ją za dłonie i przyciągnął do salonu. Położył ją za kanapą, ukląkł i wyjął z kieszeni klucze – dwa do mieszkania i jeden do jej pokoju. 

 Wiedział, że miał sporo czasu zanim się obudzi i jeszcze więcej zanim wrócą jej rodzice. Zmiana ojca kończyła się o dwudziestej drugiej, a matki dopiero następnego dnia. Na zegarku dochodziła jedenasta jedenaście. Zacisnął zęby. Wczoraj w nocy kiedy planował to co zrobi, wszystko wyglądało łatwiej, ale teraz, kiedy to miało się stać, jego plan wydawał się szaleństwem. 

 

*

 

– Już się przebudziłaś, nie udawaj… Marek szturchnął Martę boleśnie palcem w żebra. 

 – Co ty, kurwa – stęknęła. Środek usypiający często powodował mdłości, bóle głowy i uczucie rozbicia. – To ty, Marek? – przez chwilę składała wspomnienia i najwidoczniej brakowało tego bezpośrednio przed tym jak wystrzelił usypiającą strzałkę. Wykorzystał jej wahanie. 

– Jak będziesz wrzeszczeć to od razu cię zaknebluję – pokazał jej skórzany knebel z kulą – i to będzie nieprzyjemne. Zresztą nikt nie przyjdzie ci z pomocą, ludzie mają swoje sprawy, a moje mieszkanie jest wytłumione, nie lubię naszych blokowych wrzasków. 

W jej oczach, w których przez kilka chwil widział jedynie wahanie znowu pojawiła się buta. Twarz początkowo wściekła wypłaszczyła się. Dziewczyna szarpnęła się na łóżku i zdała sobie sprawę, że ma związane ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach.

– Co ty kombinujesz, Marek. Szafujesz życiem Karasa. Tak ci szkoda paru groszy? 

– Nie, nie szkoda. Przecież dałem ci wczoraj te sto tysięcy w stuzłotowych banknotach. Jeszcze nie zdołałaś wydać…

– Co? – Otworzyła usta ze zdziwienia i zgrzytnęła zębami. – Byłeś w moim pokoju? Mówiłam ci że… – umilkła pod wzrokiem Marka. Mężczyzna domyślił się, że dziewczyna uznała, że nieroztropne jest przypominanie mu teraz o karze jaką zapowiadała za ponowne wejście do jej mieszkania.

– I co Marek? Zabijesz mnie? – zapytała nadal wściekła. – Może porwiesz i będziesz trzymał gdzieś w piwnicy, głodził, torturował po to żebym nie kazała robić brzydkich rzeczy twojemu pieskowi. 

– Rozważałem to – przyznał. Usiadł na fotelu biurowym i długo na nią patrzył. Wyczuwała niepewność, ale źle ją zinterpretowała. Myślała, że był niepewny tego co zrobić, a on jedynie nie był pewien jakie jego czyny będą miały konsekwencje. 

– Tego twojego psa nie czuję – kontynuowała. – Pewnie go uśpiłeś tym świństwem co mnie, żebym nie mogła nim sterować. 

– Tak, śpi sobie smacznie i obudzi się jak wszystko się skończy. 

– Co się skończy Marek? Nie rozumiesz, że ja się nie cofnę. Co mi zrobisz? Żadne tortury mnie nie zmuszą do niczego. Musiałbyś mnie zabić, ale to ryzykowne. Zresztą ty nie jesteś człowiekiem, który jest do tego zdolny… Z powodu psa? Nie z powodu psa. Na pewno. Nie zabijesz mnie mięczaku. Ty masz te swoje uczucia i skrupuły, a ja jestem taka młoda…

– Posłuchaj mnie Marta – przerwał jej. Głos drżał mu ze zdenerwowania. Nie chciał robić tego co zaplanował i miał nadzieję, że dziewczyna ma rozwiązanie. – Zapytam tylko raz, bo nie mam czasu. Zresztą niedługo przyjdą chłopaki – na te słowa Marta zmarszczyła brwi i zauważył w jej oczach błysk strachu. Szybko się jednak opanowała.

– No, słucham cię, Marku – wycedziła. – Co masz takiego ważnego do powiedzenia?

– Czy jest możliwe, żebyś pozbyła się Novemusa i nie mogła już kontrolować Karasa?

Roześmiała się. 

– Dlaczego miałabym to robić?

Podniósł z biurka knebel i ścisnął go w pięści. 

– Odpowiedz lepiej teraz, bo później nie będziesz miała już szansy. Nie uwierzę ci.

Znowu błysnął w jej oczach strach, może nawet zrozumienie tego, co postanowił zrobić.

– Nic nie można zrobić. Jeden Novemus na jednego człowieka. 

– Właśnie to mnie pchnęło do mojego rozwiązania – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Na początku chciałem się zachować tak jak to przewidziałaś. Rzeczywiście sto tysięcy złotych i comiesięczne pięć tysięcy nie powaliłyby mnie na kolana. Mógłbym przeboleć to nawet dłużej niż przez rok, nawet przez trzy, pięć lat aż do naturalnej śmierci Karasa. W końcu to moja jedyna rodzina. Ale zacząłem wyobrażać sobie dzień kiedy zechcesz kontrolować najpewniej starannie dobranego i wpływowego człowieka. Takiego, który mógłby dać ci władzę. I co wtedy stałoby się z moim psem? No co by się stało?

Wzruszyła ramionami. 

– Novemus pozbawiony głowy przestałby robić cokolwiek – odparła. – Nadal by tam był jak nieczynny implant. Nie spełniałby żadnej funkcji.

– Nie wydaje mi się, niestety. Przeprowadziłem eksperyment kiedy byłaś nieprzytomna. Novemus przejmował kontrolę nad moim psem nawet kiedy nic nie mogło dochodzić od ciebie. Dlaczego tak się działo? 

– Nie dochodziło ode mnie tylko od mojego Novemusa. Przecież ja rozkazuję swojej cześci, a ona reszcie swojego ciała. Nie rozumiesz tego?

Marek pokręcił głową. 

– Przez chwilę też tak myślałem. Ale to przecież ma swoje konsekwencje. To oznacza, że mój pies będzie zawsze pod kontrolą albo Novemusa kontrolowanego przez ciebie, albo przez samego Novemusa. Bo nie sądzę, by ten którego masz w głowie wyszedł na twoją prośbę. Mówisz, że nie może wyjść z Karasa, to dlaczego ma niby wyjść ten z twojej głowy? A dwóch nie będziesz mogła kontrolować. Wspomniałaś tę zasadę na początku, można kontrolować tylko jednego.

– Ty jesteś debilem, rozwiąż mnie – warknęła. 

Marek drgnął, bo usłyszał pukanie do drzwi. Błyskawicznym ruchem złapał dziewczynę za gardło by uniemożliwić krzyk, a potem włożył jej knebel w usta. Zawiązał tak mocno, aż pociekły jej z oczu łzy. 

– Poczekaj bo mam gości.

Marek wrócił do niej w towarzystwie dwóch chłopaków. Znała ich dobrze. To byli Jarek i Kamil, ci sami którzy pomogli jej w przygotowaniach do obrzędu przywołania Novemusa. 

– Mówiłem ci, że się doigrasz, suko – mruknął Jarek chwytając ją za kostki. 

Dziewczyna zawyła coś niezrozumiale i poczerwieniała na twarzy, bo przechodzący nad nią Kamil obmacał jej piersi, kiedy Marek się odwrócił. Potem chwycił ją za nadgarstki i podnieśli dziewczynę z łóżka. 

– Trafiła w końcu kosa na kamień, nie? – dodał Kamil. – Myślała, że nas ma w kieszeni, głupia siksa. Mamy dla ciebie niespodziankę. Już nam dupy nie obrobisz, bo będziesz się słuchać jak trusia swojego nowego pana. Nieźle to wymyślił. Wezwiemy teraz nowego gluta, Novemus przyjdź, Novemus przyjdź i ten wejdzie ci prosto w dupę. Pan Marek odetnie kawałek, pożre i kochana będziesz chodzić jak po sznurku. On ciebie będzie miał w ręku i swojego pieska też. Może da ci spokój. To spoko kolo. Ale niegrzeczna już nie będziesz. 

Marek odprowadził chłopaków do salonu i westchnął. Czuł pot na plecach. Znowu się zawahał. Popatrzył na Kamila i Jarka układających Martę na środku salonu w tym samym miejscu, w którym poprzednio leżał Karas. Unieruchomili jej ręce i nogi, przywiązując do haków w podłodze. Obok leżały już słoiki z czarnym pyłem, białym proszkiem, a także cuchnącymi szczątkami martwych ludzi, świecami i innymi akcesoriami potrzebnymi do rytuału. Na wielkim telewizorze na ścianie czekał do wyświetlenia film z przywołania Novemusa do ciała Karasa.

Tym razem Marta nie była w stanie ukryć strachu. Zaczęła potrząsać głową, by nie robił tego co miał zamiar zrobić, wierzgała, próbowała krzyczeć, ale z ust wydobywał się jedynie wściekły pomruk. Marek nie reagował. Obiecał jej przecież, że w sypialni miała ostatnią szansę. Teraz nie było już odwrotu.

Koniec

Komentarze

Brunonie, opowiadanie liczące ponad 80000 znaków, nie wchodzi do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiąku go czytać. Tak długie opowiadanie, choćby było świetne i doskonale napisane, nie może też liczyć na nominację do piórka.

Możesz zostawić opowiadanie w obecnym kształcie, możesz też postarać się skrócić je do wymaganego limitu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorko, nie chcę obciążać na siłę dyżurnych więc może to i lepiej , że jak przeczytają to z własnej woli. A co do piórka to i tak w nie nie wierzę, bo moje opowiadania to taka codzienna szama, a nie frykasy, ale za to pożywna.

 

Pozdrawiam serdecznie, 

BS

 

OK, Brunonie, to Twoja decyzja, ale życzę Ci wielu czytelników. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

blush

Na tym kanale ciągle mnie chwalą, a przecież mi też należą się bęcki.

Nie ma sprawy, heh…

Horror (nie cierpię…) powinien stawiać włosy na głowie i mrozić krew,

a tu – sztampa i nuda. Prawie 90k jałowych dywagacji o glutach, posoce, kręgach,

etc…etc… Horror który usypia, to jak “Jacek i Agatka” puszczane na dobranoc

więźniom z pawilonu dla morderców. W dodatku pewne powtarzające się błędy

sugerują (moim zdaniem), że nie obyło się bez pomocy SI.

Czy jest możliwe, żebyś pozbył się Novemusa z siebie i nie mogła już kontrolować Karasa.

Niedoróbki…

chwycony w kleszcze stór rozciągnął się jak guma

 

Wwiercił w podłogę cztery haki

Haki się wbija, wkręca wkręty (i śruby) a wierci wiertłem… Od zawsze.

Tu wszsytko mam nagrane. – Marek wskazał swojego samrtfona, uruchomił galerią i podał urządzenie kobiecie. Pani sobie sama zobaczy, a mi powie gdzie jej pokój

 

No cóż, jest tego nieco więcej niestety.

 

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Fascynator, 

 

Fajnie, fajnie, że parę konkretnych błędów wskazałeś, to poprawiłem. 

Poprawiłem też inne błędy i myślę że jest lepiej. 

 

Ale o tym: “Na tym kanale ciągle mnie chwalą, a przecież mi też należą się bęcki.”

to ja nie wiem. Mam tam napisać mnie

 

Tylko wiesz co? Myślę, że nie powinieneś pisać w tak złośliwy sposób. Ja jestem uodporniony, ale kieruję tutaj wielu aspirujących autorów i nie chciałbym, by taki trafił na Ciebie, bo myślę, że to forum jest po to by wskazać błędy w sposób uprzejmy i zachęcić. Autorzy to delikatne stworzenia. 

 

Wzoruj się na regulatorzy, bo to co ona robi warte jest, jakby zebrać jej cierpliwe uwagi na tym forum chyba z 10 milionów złotych. To są uwagi z klasą, wyczerpujące i uprzejme, nie zniechające autora. 

 

Nie używaj proszę takich słów jak “sztampa i nuda”, nie sugeruj, że ktoś używa AI do pisania (tekst wygenrowany przez AI nie zawiera literówek tylko jest debilasty fabularnie), co pewnie też miało wbić szpilę, nie nazywaj czyjejś pracy “jałowymi dywagacjami” itp…

 

Nawet Twoje negatywne uczucia można przekazać w sposób konstruktywny lub wskazać konkrety (za co każdy autor powinien być wdzięczny).

 

Może miałeś zły dzień i to jednostkowa sprawa, wtedy spoko. 

 

No i jak nie cierpisz horrorów to po co je czytasz?

 

smiley

Heh, złośliwość? Każdy sądzi (podobno) według siebie… Po prostu, jak niejaki

Max Kolonko – mówię jak jest.

Nie musisz poprawiać mi, choć tam prosi się o silniejszy akcent – mnie.

Nie każdy jest wrażliwy na takie niuanse, fakt…

Ech…regulatorzy

 

… to klasa sama w sobie, najwyższa półka. Kudy mnie, biednemu żuczkowi. więc jest jak jest…

tekst wygenrowany przez AI nie zawiera literówek 

Nieprawda, pobiegaj trochę po portalach informacyjnych. Redaktorzy nawet nie silą się na poprawki.

Nie jestem kłótliwy (hehe), więc krótko:

No i jak nie cierpisz horrorów to po co je czytasz?

Siddhartha Gautama z rodu Śakjów zwykł pomijać tak niemądre pytania “szlachetnym milczeniem”.

Jam nie Budda, ale pomijam. Bowiem musiałbym zapytać (wzorem jezuitów odpowiadając

pytaniem na pytanie): skoro było – i może jeszcze są – tyle błędów, w dodatku taka “szama”

codzienna – to po co piszesz?…

Pytania nie było. Każdy ma ego jakie ma… 

wink

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Hej, poprzednie komentarze zostawiam bez komentarza:D. Choć… Faktycznie fascynacja Fascynatora wydaje się dość chorobliwa ;) Ja nie zauważyłem, żadnej interwencji AI a sam korzystam z tego narzędzia ( tak, tak nie do generowania fabuły, a do korekty :P), więc coś chyba powinno mi się rzucić w oczy :). Fabularnie jest dobrze, bardzo oryginalny stwór – demony. Ciekawa intryga Marty i równie ciekawe rozwiązanie Marka. Podobała mi się postać Marty ciekawie skonstruowana, bardzo wyrazista. Słabiej wypada bohater. Wiemy o nim, że lubi psy i jest sam. Dodatkowo, że może działać impulsywnie ale jakoś nie wynika to z opisu tej postaci. Przypuszczam, że może to być kolejna część Demonofila, co by tłumaczyło bark zagłębienia się w tego bohatera…choć nawet wtedy dobrze byłby trochę uwypuklić jego charakter. Podoba mi się swojskości opowiadania, czuć tu podwórko za oknem :). Mniej mi się podoba jak jest rozwleczona fabuła. Dużo elementów szczególnie z początku opowiadania ciągnie się, co przekłada się na tempo akcji i ostatecznie sprawia, że do finałowych scen dotarłem lekko zmęczony. Moim zdaniem, wszystko do chwili spotkania Marka z sąsiadem na spacerze może wyć brutalnie okrojone. To by przyspieszyło akcje i pozwoliłoby wejść płynnie czytelnikowi w klimat horroru. Ale generalnie opowiadanie na plus, klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Zajrzałem z ciekawości, ale początek niestety nieszczególnie zachęcający.

 

Choć przeczytałem tylko do pierwszej gwiazdki, opowiadanie wydaje się mi przegadane – nazbyt rozbudowana scena powitania z psem, za wiele mielenia tego samego z użyciem zbliżonych określeń (ciężar spadł z serca i kamień spadł z serca). Nadmiar zaimków (pięć “jego-psów” w obrębie kilku zdań), dziwnie wstawione przecinki (np. – Karas poznajesz, pana?).

Później detaliczna sekwencja wąchania. Wciąganie nosem, że dym, że kadzidło, że sąsiad. Metraż i wyposażenie domostwa. Znów pies. W mojej opinii takie coś rozwadnia treść i utrudnia zbudowanie klimatu. Jest po prostu statycznie i przez to nie czuć suspensu. Zbyt wiele piszesz, że Marek jest zaniepokojony, a zbyt mało tego uczucia pokazujesz.

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Fascynator:

Myślę, że jesteś na tyle mądry, oczytany i wrażliwy na niuanse, że jesteś w stanie naśladować Regulatorów, a nie Kolonkę.

Równanie jest proste: konkrety + życzliwość. 

Reklamuję to forum jako konkretne i życzliwe i chciałbym, żeby takie było.

 

CountPrimagen:

Dzięki. Przyjrzę się jego psom i kamieniom. Rozumiem Twój punkt widzenia, że rozwleczone tym bardziej, że BardJAskier też tak sądzi, ale mi to jakoś pasuje. Ciężko mi się wycina i jam mam wrażenie, że to jest dobre. 

 

Bardjaskier:

Ty to lubisz ciąć :) Pewnie i możnaby, ale ja jakoś lubię oglądać tego bohatera na początku. Taki już jestem rozwleczony i tego chyba nie zmienię. Co do charakteru Marka to może mógłbym go jakoś bardziej opisać, ale i tak to by nie miało znaczenia dla fabuły, a opowiadanie jeszcze bardziej by spuchło. Już wolę jak wącha zapachy i niepokoi się Karasem :)

 

No i git :). Każdy ma jakieś swoję dziwactwo literackie – mi zawsze mówią, że niepotrzebnie mieszam bohaterów, skaczę z jedynego na drugiego ale to moje skakanie i się będę go trzymał:) Jednak ciekawym zabiegiem jest beta – ingerencja osób trzecich może zepsuć tekst – czasem ale może też być bardzo ciekawym przeżyciem dla autora :). Nie wiem czy kiedyś korzystałeś, jeśli nie, to zachęcam bo to ciekawy i bardzo pouczający eksperyment na tekście:).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Bruno! ;)

 

Zgadzam się z Bardem, postac Marty jest fajnie nakreślona, zaś Markowi zdecydowanie przydałoby się trochę dodatkowych znaków. Mimo wszystko lubię coś wiedzieć o głównym bohaterze ;)

 

Tekst wyraźnie pisany pod kątem późniejszego przeczytania na kanale, stąd nie zgodzę się z zarzutami dotyczącymi budowania klimatu. 

 

Z uwagi technicznych, większość akapitów zaczynasz od "Marek", to nie jest stricte błąd, ale dość mocno rzuciło mi się w oczy ;)

 

Tekst długi, ale czytało się dobrze, więc kliknę;) Pozdrawiam!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć Cezary, 

 

No tak Marek to taki tajemniczy jest. Nie opisany ani wygląd, ani cechy charakteru i szczerze mówiąc nie zrobiłem tego celowo tylko samo się stało. Może i można byłoby o nim więcej napisać, ale możnaby poprzestać na tym, że jego życie to podróże, praca i pies. Szczerze mówić nie wiem co onim więcej ciekawego napisać :) Ale rozważę jakieś opisanie tego pana przynajmniej w paru słowach. 

 

Cieszę się, że nie uważasz tekst za rozwleczony. Jakbyś poparł przedmówców to musiałbym mocno rozważyć cięcia. Zresztą mam takie narzędzie na YT gdzie pokazuje jaki procent czytelników w trakcie opowiadania nadal słucha. I jak się okaże, że jakąs większa niż średnia odpada to musiałbym uznać, że odpadają z powodu nudy i rozwleczenia. Zbadam to i tak. Jakbyś chciał takiego screena z twojego opowiadania to dostarczę. Ale sens ma to dopiero jak opowiadania zbierze z 10 000 wyświetleń. Wtedy to jest dobra próbka i trudno się z tym spierać.

 

A kliknięcie to oznacza, że mi się pojawi numerek przy opowiadaniu?

 

Pozdrawiam, 

BS

 

 

 

A kliknięcie to oznacza, że mi się pojawi numerek przy opowiadaniu?

Docelowo tak. Nie posiadam jeszcze mocy przyznawania punktów bibliotecznych, więc "kliknę" oznacza zgłoszenie tekstu w odpowiednim wątku w hydeparku ;)

Jakbyś chciał takiego screena z twojego opowiadania to dostarczę.

Brzmi ciekawie, ale rzeczywiście poczekajmy do większej ilości wyświetleń (aktualnie pewnie ze 100 to moje wejścia, bo zawsze mnie zżera ciekawość, czy pojawiły się jakieś komentarze…)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Mam to samo :D pewnie generujemy 20% wyświetleń:P

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hehe, pamiętam jak opublikowałem na YT pierwsze opowiadanie, to pierwsze 100 wyswietleń to było w całości moje :D

A ten licznik nie rozróżnia numerów IP? I uważajcie, jak już zaczniecie słuchać, to do końca, bo Wam wskaźnik retencji spadnie.

Tak jest :) wyświetlenie to wyświetlenie i można sobie samemu je nabijać co ma negatywne konsekwencje dla obu wskaźników.

Okej, czyli sukcesywnie i nałogowo psułem sobie statystyki ;) Ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Okej, czyli sukcesywnie i nałogowo psułem sobie statystyki ;) Ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem;)

Jak coś to nie. Możesz z jednego konta jedynie kilkanaście wyświetleń nabić, później niby nadal będzie się na twoim komputerze licznik wyświetleń zwiększał, ale gdy odtworzysz film ponownie po jakimś czasie, to zobaczysz, że YT usunął nadmiarowe wejścia. Przynajmniej tak to działało, gdy prowadziłem kanał z rok temu. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Młody pisarzu

 

Tylko pytanie czy YT je usunie w ciągu tygodnia :) Jak tak to cc jest uratowany, a jak nie to sobie strzelał w stopę :D

Z tego co pamiętam to kwestia kilku godzin. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Jak na mój gust opowiadanie jest mocno przegadane, a przez to nieco nużące. Rozumiem, że miało straszyć, ale ani opisane rytuały, ani demon nie były w stanie wywołać we mnie szczególnych emocji – jakieś takie mało wiarygodny wydało mi się to wszystko.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Brunonie, Fascynatorze – dziękuję za tak dobre o mnie mniemanie. :)

 

jakby jego pies jednak za nimi stał… → Zbędny zaimek. Wiadomo, o czyim psie piszesz.

 

Jego pies, Karas… → Jak wyżej.

 

pomyślał, że jego pies jest chory. Kiedy jednak zamknął za sobą drzwi jego czworonóg… → Zbędne zaimki.

 

schylił się i uścisnął swojego pupila. → Zbędny zaimek.

 

tym bardziej jego pies zaczynał… → Jak wyżej.

 

rozwiązał buty i wszedł do salonu… → I nie potknął się o rozwiązane sznurowadła?

A może miało być: …zdjął buty i wszedł do salonu

 

i rozejrzał się powoli wokół siebie. → Zbędny zaimek.

 

Było to największe pomieszczenie w jego mieszkaniu. → Jak wyżej.

 

Przez zburzenie ściany jego trzypokojowe mieszkanie… → Jak wyżej.

 

wpatrywał się w swojego pana… → Jak wyżej.

 

pochodzącego z tysiąc dziewięcset jedenastego roku… → Literówka.

 

i podlewała jego dwie paprotki? → Zbędny zaimek.

 

Kundel popatrzył na niego jedynie oczami. → Czy zdarzało się, że pies patrzył czymś jeszcze, nie tylko oczami???

 

Nie zastrzygł nawet uszami, a jego ogon ani drgnął. → Zbędny zaimek.

Brunonie, przestaję wypisywać zbędne zaimki, bo jest ich mnóstwo – ufam, że sobie z nimi poradzisz.

 

– Za psa pan mówi… – nagle urwał. → Skoro urwał, to przestałmówić, więc: – Za psa pan mówi… – Nagle urwał.

 

Przypomniał sobie, ze w sprawie psa… → Literówka.

 

– Tak, tato! Ja się tym zajmę… – Usłyszałem nagle dziewczęcy głos… → Dlaczego nagle pierwsza osoba?

 

za plecami Amrożego.

Mężczyzna drgnął jakby w plecy uderzył… → Nie brzmi to najlepiej. Literówka

 

skulił głowę w ramiona… → Obawiam się, że głowy nie można skulić.

Proponuję: …wtulił głowę w ramiona

 

Zdałem sobie sprawę, że ostatni raz widziałem ją dobre dwa lata wcześniej kiedy też zajmowała się Karasem. Kolejne kilka wyjazdów zostawiałem go u mojego dobrego przyjaciela, weterynarza, ale w tym roku też wyjeżdżał w tym samym terminie i nie mógł mi wyświadczyć tej przysługi. → W tym fragmencie znów pojawia się pierwsza osoba – dlaczego?

 

na szyi bujała jej się wisiorek z bursztynowym motylem. → Wisiorek jest rodzaju męskiego, więc: …na szyi bujał się wisiorek z bursztynowym motylem.

 

słodkich po dziwczęcemu perfum. → Literówka.

 

Bo ostatnio cię wogóle nie widziałem… → – Bo ostatnio cię w ogóle nie wdziałem

 

Wogóle będzie unikał z nią kontaktu.W ogóle będzie unikał z nią kontaktu.

 

– No tak…. W takim razie… → Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Przecież mówiłeś, ze zanim… → Literówka.

 

Powienieneś to robić corocznie. → Literówka.

 

dziecko same sobie nie nałoży. → …dziecko samo sobie nie nałoży.

 

zachowuje się dokłądnie tak… → Literówka.

 

No tak ze półtora tygodnia temu.No tak z półtora tygodnia temu.

 

Taki jakby nie było w nim życia wogóle. Taki jakby nie było w nim życia w ogóle.

 

To nie kwestia narodowości, ale portela. → Literówka.

 

i wogóle zakupy lubię robić… → …i w ogóle zakupy lubię robić

 

Mężczyzna zatrzymał się wpół kroku… → Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku

https://nck.pl/en/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/w-pol-czy-wpol-

 

Morek zamrugał powiekami… → Literówka.

 

miał już zabandażowaną i opatrzoną rękę. → Raczej: …miał już opatrzoną i zabandażowaną i rękę.

 

Chyba wie, ze źle zrobił… → Literówka.

 

Przysiągłbym, ze zamknąłem. → Literówka.

 

A nawer jakby miał… → Literówka.

 

świało się odbiło… → Literówka.

 

to pewnie nie możliwe. → …to pewnie niemożliwe.

 

Do zmroku zostało jedynie dwie godziny… → Do zmroku zostały jedynie dwie godziny…

 

wsłuchiwał się w dźwięk obwieszczenej pełnej godziny… → Literówka.

 

przesunął zegar na swoje miejsce. → A może wystarczy: …przesunął zegar na miejsce.

 

Marek obszedł psa i stanął mu naprzeciw… → Marek obszedł psa i stanął naprzeciw niego

 

Nogi byłe podklejone flanelą… → Literówka.

 

Dłonie wskazywały najdłuższymi palcami na okrągły dywanik… → Dłonie wskazywały najdłuższymi palcami okrągły dywanik

Wskazuje się coś, nie na coś.

 

odurzać go jakimiś chemikaliami, może w jakiś sposób… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Prawe przedramię, która i tak była zabandażowana owinął sobie grubo kocem. → Przedramię jest rodzaju nijakiego, więc: Prawe przedramię, które i tak było zabandażowane, owinął grubo kocem.

 

gardło zaciska mi się ze zdenerwowania. Dłoń ściskająca rękojeść… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …gardło zaciska się ze zdenerwowania. Dłoń trzymająca rękojeść

 

Mężczyzna pociągnął delikatnie za dywanik… → Mężczyzna pociągnął delikatnie dywanik

 

Zwierzę początkowo nie regaowało… → Literówka.

 

Marek długo studiował na okrąg, w którym siedział pies. → Co robił Marek???

Pewnie miało być: Marek długo studiował okrąg, w którym siedział pies. Lub: Marek długo patrzył na okrąg, w którym siedział pies.

 

ale znajomu lekarz powiedział… →Literówka.

 

to co się stało w mieszkaniu stało się nie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Karas ponownie lunatykował i robił to siedem godzin… → A może: …Karas ponownie lunatykował i trwało to siedem godzin

 

Marek wcisnął nogę w próg mieszkania… → Obawiam się, że nie można wcisnąć nogi w próg.

Proponuję: Marek wsunął nogę między drzwi a framugę

 

– Marta… coś … zrobiła? – zapytała. → Zbędna spacja przed drugim wielokropkiem.

 

Mróżyła oczy by dojżeć coś na ekranie… → Mrużyła oczy by dojrzeć coś na ekranie

 

o tutaj – wskazał na ekran smartfona… → …o tutaj – wskazał ekran smartfona

 

traktuję ją normalnie, chce pomóc… → Literówka.

 

Pani sobie sama zobaczy, a mi powie… → Pani sobie sama zobaczy, a mnie powie

 

nie będę czekał na smarkulę. → …nie będę czekał na tę smarkulę.

 

wściekle szarpnął za klamkę. → …wściekle szarpnął klamkę.

 

lub jakiś bezimiennych grobów… → …lub jakichś bezimiennych grobów

 

kilkanaście niskich, grubych świec… → Raczej: …kilkanaście krótkich, grubych świec

 

z dołączonym zewnętrznym dyskiem ssd. → … z dołączonym zewnętrznym dyskiem SSD.

 

no¬tatnik z rodzaju z tych jakie widuje się… → …notatnik z rodzaju tych, jakie widuje się

 

Pod ścianą stała półka na płyty dvd. → Półka nie będzie stać pod ścianą, musi być przytwierdzona do ściany.

Proponuję: Na ścianie wisiała półka na płyty DVD.

 

zauważył stojącą trójnożnym statywie kamerę… → …zauważył kamerę stojącą na trójnożnym statywie

 

odpiął jeszcze od laptopa dysk ssd… → …odpiął jeszcze od laptopa dysk SSD

 

Wskazała na drzwi i wyrwany zamek. Wskazała drzwi i wyrwany zamek.

 

nabierał go z dwu litrowego słoja… → …nabierał go z dwulitrowego słoja

 

na wszystko odpowie film jaki nagrała Godecka. → …na wszystko odpowie film, który nagrała Godecka.

 

Tylko nie gadać jakiś bzdur… → Tylko nie gadać jakichś bzdur

 

dostanie takie co w drinku… → …dostanie takie coś w drinku

 

Trzymali go na łapy, a zwierzę miała zwieszoną… → Trzymali go za łapy, a zwierzę miało zwieszoną…

 

Dołączyli do niej obaj mężczyźni… → Nastoletni chłopcy to jeszcze nie mężczyźni.

 

po kilku sekundach po pokoju znowu wybrzmiewał… → …po kilku sekundach w pokoju znowu wybrzmiewał…

 

puściła ręce chłopców i chwyciła za nóż. → …puściła ręce chłopców i chwyciła nóż.

 

bo sobie wybierze któregoś z nas. → …bo sobie wybierze któreś z nas.

Któregoś, gdyby tam byli sami chłopcy.

 

zmieniła w szparę, kropkę i wkońcu zniknęła. → …zmieniła w szparę, kropkę i w końcu zniknęła.

 

Domyślał się co się zdarzy. Początkowo myślał, że… → Nie brzmi to najlepiej.

 

miała dwa kucyki jak Pipi Lansztrung… → …miała dwa kucyki, jak Pipi Langstrump

 

Znowu skojrzyła mu się… → Literówka.

 

z rottweilerem w kokardce i sukience. → …z rottweilerem z kokardkąw sukience.

Nie można być w kokardce.

 

…a oczy wbijały się jak szpilki. → Nie bardzo wiem, jak oczy mogą się w coś wbijać.

Proponuję: …a wzrok stał się ostry jak szpilki.

 

Ustąpiłem jej bez słowa i przeszła do salonu. Powlokłem się za nią… → Dlaczego pierwsza osoba?

 

zastygł w bezruchu i patrzył się w okno… → …zastygł w bezruchu i patrzył w okno…

 

podszedł wolno dywanu na środku pokoju… → …podszedł wolno do dywanu na środku pokoju…

 

dotknęła czoła i wskazał przed siebie… → Literówka.

 

– Będziesz psychopatką jak tego nie nazwiesz. – Będziesz psychopatką, jakkolwiek tego nie nazwiesz.

 

co ty z tym Jezusem? – parsknąła. → Literówka.

 

Po plecach zaczęły ścigać się stróżki potu. → Dlaczego po plecach ścigały się kobiety pilnujące potu???

Sprawdź znaczenie słów stróżka i strużka.

 

A wszsytko masz na tacy. → Literówka.

 

patrząc z rozpaczą na KArasa. → Literówka.

 

po moją kamerę i dysk ssd. → …po moją kamerę i dysk SSD.

 

I przestaniesz płącić. → Literówka.

 

Łukasz przeniósł wzrok na Karasa, które leżał… → Literówka.

 

otarł palcem wskazującej pot z górnej wargi… → Literówka.

 

Po pokoju rozległ się charakterystyczny zapach alkoholu… → Rozlegać mogą się dźwięki, nie zapach.

Proponuję: Po pokoju rozszedł się charakterystyczny zapach alkoholu

 

Oparł dłonie na kolana… → Oparł dłonie na kolanach

 

trzeba zawieść potem na transfuzję. → …trzeba zawieźć potem na transfuzję.

Sprawdź znaczenie słów zawieść i zawieźć.

 

biegał po gabinecie i komletował sprzęt… → Literówka.

 

– Najpierw trzebaby podgolić… → – Najpierw trzeba by podgolić

 

nakrapiając ciało psa, podłogę i ubrania mężczyzn gęstymi kropkami. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …znacząc ciało psa, podłogę i ubrania mężczyzn gęstymi kropkami.

 

Ręka Łukasza uniosła się w górę… → Masło maślane. Czy coś może unieść się w dół?

 

chwycony w kleszcze stór rozciągnął się… → Literówka.

 

Krew trysnęła przedramienia.Krew trysnęła z przedramienia.

 

kiedy wszystko planował wszystko wyglądało łatwiej… → Powtórzenie.

 

szturchnął Martę boleście palcem w żebra. → Literówka.

 

Szafujesz życiem Karasa.Tak ci… → Brak spacji po kropce.

 

patrzył na nią niepewnie. Wyczuwała niepewność, ale źle ją zinterpretowała. Myślała, że był niepewny tego co zrobić, a on jedynie nie był pewien… → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Czy jest możliwe, żebyś pozbył się Novemusa z siebie i nie mogła już kontrolować Karasa. → Literówka.

 

Mógłbym przeboleć to nawet więcej niż przez rok… → Mógłbym przeboleć to nawet dłużej niż przez rok

 

 To był Jarek i Kamil… → To byli Jarek i Kamil

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, 

 

Dziękuję, że się jednak pochyliłaś nad moim tekstem, chociaż nie musiałaś :)

Poprawki wprowadziłem w ogromnej większości, bo były oczywiście słuszne. Może ktoś będzie chciał jeszcze czytać i lektura będzie przyjemniejsza (jak dotrwa do końca).

 

Okazało się, że zostałem zainfekowany zaimkozą lub zawsze nosiłem w sobie jej pałeczki i się rozmnożyły i tu wspaniały feedback, który mi to uświadomił.

No i te ortografy i inne wstydliwe błędy, ajaj…

Jak będę tu jeszcze publikował, to nie pozwolę chociażby na literówki i ortografy. Zaimki też wytnę.

 

Pozdrawiam, BS

Bardzo proszę, Brunonie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne, a Twoje postanowienie dotyczące przyszłej twórczości, uważam za bardzo budujące. Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Był to wyjątkowo seksualny, uwodzicielski ruch.

Słowo “nowoczesnych” Łukasz ujął w nawiasy, używając przy tym palców dłoni. Często korzystał z tego udogodnienia wskazując, gdzie używa sarkazmu.

Kolejne kilka wyjazdów zostawiał go u dobrego przyjaciela, weterynarza, ale w tym roku też wyjeżdżał w tym samym terminie i nie mógł mu wyświadczyć tej przysługi.

 

Sorki, nie doczytałem do końca, wybił mnie overexplaining, jak dla mnie te same zachowania psa są powtarzane, zamiast się rozwijać w jakieś nowe (bardziej straszne) kontynuacje. Do trzeciej gwiazdki dotarłem

Ok, fajnie że próbowałeś. Pozdrawiam, BS

Cześć!

 

Jako że tak pięknie obrodził konkurs Polski Horror ja też napisałem swoje opowiadanie.

Ja swoje ciągle piszę… może do kolejnej edycji skończę ;-)

Zakolejkowałem i w weekend postaram się przeczytać.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć krar, Ciekawe co tam skrobiesz:) Na pasożyta uważaj, bo feedback jest w większości taki, że przegadane i nudne. Kręcą nosem jak cholera. Pozdrawiam, BS

Hej

Przychodzę po odsłuchaniu opowiadania na Twoim kanale :)

 

Podobnie jak przedmówcy muszę wspomnieć, że tekst jest mocno wydłużony. Np. sporo rozmów, które były w miarę naturalne nie wydały mi się zbyt wiele wnosić do tekstu.

 

Rzeczy które rozważyłbym by zmienić (pewnie już raczej przy innych opowiadaniach):

Bardziej rozwinąć bohatera. Mimo tego że poświęciłeś mu sporo miejsca nie wzbudził mojej sympatii ani antypatii. Okazał się również osobą bez żadnych relacji. Jak na tak długi tekst może warto byłoby wspomnieć dlaczego ma tylko psa? Bo chyba nie jest to nawet wspomniane w tekście, a jednak człowiek zazwyczaj prowadzi jakieś życie.

A jak nie prowadzi to warto byłoby o tym wspomnieć, może rozwinąć że jest samotnikiem bo się sparzył albo z wyboru. W każdym razie coś takiemu bohaterowi bym dodał.

Na plus że bohater pod koniec przejmuje inicjatywę. To zawsze dobry ruch. Ale z kolei zabrakło może trochę informacji na temat jego przeżyć z tym związanych. No bo skoro to normalny człowiek to już samo wtargnięcie do czyjegoś domu przepytanie starszej osoby i podrzucenie pierścienia wydaje mi się stresujące i emocjonująca dla zwykłego człowiek a co dopiero to co zrobiono później :)

Co do Marty to początek mi się podobał, ale potem miałem wrażenie, że stało się to mocno jednostronne. Była taką jednostronnie złą postacią bez jakiegoś rysu realnego więc trochę wydała mi się sztuczna.

Wydało mi się też, że szczególnie pod koniec sporo tłumaczysz. Może lepiej byłoby aby np. gdy Marek wszedł do jej pokoju Marty wykradł też notatnik czy jakąś czarną księgę gdzie opisany jest proceder i na tej podstawie by dowiedział się o alternatywnym przejęciu. No bo miałem szczególnie pod koniec wrażenie dużej ilości tłumaczenia co będzie robione.

W ogóle miałem wrażenie że jakaś jedna trzecia opowiadania jest bardziej atrakcyjna i lepiej przemyślana. A potem miałem wrażenie mocnego rozciągania historii, którą dałoby się mocno skrócić.

 

Ale to oczywiście tylko moje uwagi, które można spokojnie zignorować :)

 

Pozdrawiam!

Cześć, 

 

O miło, że zawitałeś, bo myślałem, że nikomu nie będzie się chciało. Cenię Twoje pisanie i się cieszę. 

 

Ja powiem szczerze, że gdy piszę nie zastanawiam się nad konstrukcją, ani bohaterem itp. Mam tylko rozpisany szczątkowy plan, który i tak w trakcie ulega najczęściej modyfikacjom. 

Pewnie jest tak jak mówisz, że postacie są mało realne i może płaskie, ale dodawanie im życia poprzez nieistotne dla fabuły opisy lub sceny wydawały mi się nudne (sam nie miałem ochoty o tym pisać, a mam taką prostą zasadę, że jak nudzi mnie pisanie o czymś, to tym bardziej czytelnika będzie nudziło czytanie :) Czasami jednak rozbudowuję bohatera. Ten wydawał mi się dość oczywisty, jedyną ważną rzeczą było jego przywiązanie do psa.

 

Badam moje opowiadania od lat na podstawie statystyk oglądalności. Chce po prostu przykuć słuchacza do historii i tutaj coś dziwnego. To opowiadanie ma jeden z największych współczynników retencji (85% osób które dotrwały do 4 minuty wysłuchało do końca). Z reguły ten wskaźnik wynosi około 60-70%. Sam się zdziwiłem. W nim coś jest.

 

I jeszcze jedna uwaga. Co do skracania opowiadania i rozciągania historii. Uważam, że tutaj nad tym formum wielu zbyt ufa w twierdzenie, że jak coś nic nie wnosi do opowiadania to powinno być wyrzucone / skrócone. Jest to podejście intelektualne, że opowiadanie ma być intelektualną układanką i nie ma tam miejsca na niepotrzebne elementy. 

Ja stoję na stanowisku, że większość czytelników szuka immersji / eskapizmu i emocji i jest miejsce na rzeczy niepotrzebna w fabule.

Sam nawet mam niedługo zamiar zrobić eksperyment i napisać opowiadanie “Korytarze”. Opowiadanie nie będzie miało żadnego sensu. Będzie o człowieku, który będzie szedł po korytarzach i nie wiadomo dlaczego aż do samiutkiego końca. Interesuje mnie jak wielu przykuje sama wędrówka. Nie wiem jak ten eksperyment literacki się skończy, może potwierdzi teorie o usuwaniu niepotrzebnego :)

 

Pozdrawiam, 

BS

 

 

 

Nowa Fantastyka