- Opowiadanie: MichałBronisław - Za garść srebrników

Za garść srebrników

Opo­wia­da­nie za­in­spi­ro­wa­ne sztur­ma­mi mię­sny­mi, ży­ciem po śmier­ci i Ju­da­szem Iska­rio­tą. Czy da się od­ku­pić winy?

 

Za betę dzię­ku­ję Jol­kaK i kra­r85.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Za garść srebrników

 „Pój­dziesz z tym co masz”.

Anioł Pań­ski do Ge­de­ona

 

 

 Stoję przed rampą, serce wali jak osza­la­łe, od­po­wied­nik ad­re­na­li­ny pul­su­je w ży­łach. W dłoni dzier­żę broń, sły­szę od­li­cza­nie, na­kła­dam ba­gnet. Roz­glą­dam się, obok takie same skur­wy­sy­ny jak ja. Nie tak mia­łem skoń­czyć – myślę. – Mia­łem po pro­stu umrzeć.

 

***

 

Ten drugi leży na ziemi tuż obok. Do­ty­kam dło­nią brzu­cha, rącz­ka noża ster­czy w kie­run­ku gwiazd, wska­zu­je Pas Orio­na, ciem­na po­so­ka wy­le­wa się ze mnie na chod­nik. Umrę, to tylko kwe­stia czasu, ten ciem­ny kolor, nie wy­li­żę się z tego. Jakaś ko­bie­ta krzy­czy, inni od­wra­ca­ją wzrok, ktoś pró­bu­je za­dzwo­nić po ka­ret­kę. Wiem, że umrę, jest za późno. Ciem­nie­je mi przed ocza­mi. Czy byłem do­brym czło­wie­kiem? A jakie to ma zna­cze­nie? Jest mi coraz zim­niej, za­le­wam be­to­no­wy chod­nik ka­łu­żą krwi. Zimno i coraz ciem­niej, ci­szej. Ciem­ność.

 

***

 

Widzę świa­tło i wiem, że mam prze­je­ba­ne. Nie byłem do­brym czło­wie­kiem, nie wie­rzy­łem w życie po śmier­ci. Pod­cho­dzę, wiem, że tak trze­ba. Trwa to se­kun­dy, może lata, w ni­co­ści nie ma punk­tu od­nie­sie­nia.

Prze­ni­ka mnie blask, świa­tło wdzie­ra się wszę­dzie, nie po­zo­sta­wia miej­sca, by coś ukryć. Nie po­tra­fię kła­mać.

Mó­wi­li, że po śmier­ci życie prze­wi­ja się przed ocza­mi jak film. Nie­praw­da. Czas prze­sta­je być cza­sem. Je­stem we wszyst­kich mo­men­tach naraz, wy­da­rze­nia two­rzą jeden obraz. Do­ko­na­ne wy­bo­ry są jak po­je­dyn­cze po­cią­gnię­cia pędz­la. Obraz życia, który na­ma­lo­wa­łem, nie mogę na niego pa­trzeć, jest pa­skud­ny.

Oce­niam, nie je­stem dobry, nie byłem dobry. Świa­tło od­wra­ca się, od­da­la, wiem, że tak musi być. Zro­bił­bym wszyst­ko, żeby do niego wró­cić. Tak, wiem, że mia­łem czas i go zmar­no­wa­łem.

Świa­tło się za­trzy­mu­je.

Wszyst­ko? – sły­szę w gło­wie. Nie, nie w gło­wie, nie mam głowy, nie mam ciała.

– Wszyst­ko – od­po­wia­dam.

Roz­bły­ska ja­śniej niż ty­siąc słońc. Ślep­nę, roz­pa­dam się w ni­cość.

 

***

 

Łapię pierw­szy od­dech, budzę się w innym ciele, gdzie in­dziej.

– Bacz­ność, kurwa! Ru­szać się, za pięć minut od­pra­wa – sły­szę słowa w nie­zna­nym ję­zy­ku, ale ro­zu­miem ich zna­cze­nie.

Po­dą­żam za in­ny­mi, je­stem nagi, ubie­ram się w to, co po­zo­sta­li. Na ciele mam wy­ta­tu­owa­ny numer, to on de­cy­du­je, gdzie mam po­dą­żyć. Idąc mam wra­że­nie, że coś mi prze­szka­dza, zaj­mu­ję jakby zbyt dużo miej­sca.

Wąski ko­ry­tarz, po bo­kach prze­szkle­nia, przy­po­mi­na­ją ro­ze­ty w ka­te­drze. Spo­glą­dam przez nie, widzę gwiaz­dy, pla­ne­tę. Jeśli je­ste­śmy w prze­strze­ni ko­smicz­nej, to skąd gra­wi­ta­cja?

Otwie­ra się ko­lej­na śluza, tra­fiam na od­pra­wę, mie­sza­ją nas z we­te­ra­na­mi. W ich spoj­rze­niach do­strze­gam po­gar­dę. Wy­czu­wam w po­wie­trzu, że nad­cho­dzi jej czas.

– Twój pierw­szy raz, pię­cio­pal­cy?

Pa­trzę na isto­tę obok, do­pie­ro teraz za­uwa­żam, że je­stem tro­chę inny niż resz­ta.

– Pię­cio­pal­cy? – pytam, uży­wa­jąc ję­zy­ka, któ­re­go nie znam.

– Zie­miec, jak Ju­dasz, nasz pa­tron.

Teraz za­uwa­żam, że więk­szość istot ma czte­ry palce, twa­rze inne niż ludz­kie, rogi. Gła­dzę głowę za skro­nia­mi i czuję, że też je mam. Po­dą­żam dło­nią za krzy­wi­zną, są skrę­co­ne w dół a na­stęp­nie do przo­du. Do tego do­cho­dzą skrzy­dła, dziw­ne uczu­cie, to nimi cią­gle o coś za­wa­dza­łem. Ciało zmie­ni­ło się, ale wciąż, bar­dziej niż inni, przy­po­mi­nam czło­wie­ka.

– Trzy­mać się mnie bli­sko, a może prze­żyć swój pierw­szy raz – mówi ro­ga­ty z pła­skim nosem, wska­zu­je na­szy­te dzie­więć srebr­ni­ków na ra­mie­niu.

Kiwam głową, uda­jąc, że ro­zu­miem.

– Je­stem Rag z Cy­ru­sa 4b.

Wy­cią­ga dłoń w moją stro­nę.

– Je­stem Zie­miec z Ziemi.

Po­da­ję swoją, za­ci­skam na ol­brzy­miej łapie Raga.

– Rag pa­mię­tać inny pię­cio­pal­cza­sty i wie­dzieć, że wy się tak do­ty­kać. – Uśmie­cha się, jak dobra isto­ta, ale mam wra­że­nie, że tacy tu nie tra­fia­ją.

 

***

 

Spa­ce­ru­je przed nami ro­ga­ty anioł niż­szej rangi, jego skrzy­dła fa­lu­ją ni­czym łany psze­ni­cy na wie­trze. W gło­wie wciąż mi dzwo­ni to, co po­wie­dział: karny od­dział Storm J, mię­sny szturm, macie, na co za­słu­ży­li­ście.

– Ale ja nie je­stem go­to­wy, nigdy nie wal­czy­łem – szlo­cha ktoś po pra­wej.

– Po­wie­dział Anioł Pań­ski do Ge­de­ona „Pój­dziesz z tym co masz” – cy­tu­je ro­ga­ty i wali ma­ru­dę w twarz kolbą. Ten pada pła­sko i już się nie pod­no­si. – Ktoś jesz­cze nie jest go­to­wy?

Cisza.

– Teraz kon­kre­ty. Dzię­ki flo­cie do­tar­li­śmy do ukła­du Orio­na. – Robi ukłon w stro­nę anio­ła po pra­wej. Ten w ga­lo­wym mun­du­rze wy­glą­da jak pie­przo­ny ad­mi­rał Nel­son. My dla kon­tra­stu wy­glą­da­my jak gówno.

– Prze­pro­wa­dza­jąc de­sant z or­bi­ty, wy­zwo­li­my pla­ne­tę ska­li­stą Czy­ściec 3b. Na­szym celem jest zdo­być przy­czó­łek, znisz­czyć trony i prze­jąć pa­no­wa­nia. Jeśli się uda, przy­bę­dą ar­cha­nio­ło­wie, jeśli nie, są go­to­wi nas po­świę­cić. Idzie­my w pierw­szym sztur­mie mię­snym, a ja za­bi­ję każ­de­go, kto spró­bu­je się cof­nąć.

Spo­glą­dam na Raga, mam na­dzie­ję, że to żart.

– Sier­żant za­bi­je – po­twier­dza, znów się do mnie uśmie­cha.

– Pie­kiel­ni mają prze­wa­gę, są silni. Ale po­wie­dział anioł do Ge­de­ona "Pój­dziesz z tym co masz” – po­wta­rza się ro­ga­ty. – Ale bez niego – do­da­je, wska­zu­jąc na wąt­pią­ce­go, któ­re­go roz­wa­lił kolbą.

Widzę, jak od­cią­ga­ją zwło­ki za nogi, zo­sta­wia­jąc krwa­wy ślad. Tyle zo­sta­ło po braku go­to­wo­ści. Jakiś prze­błysk, wspo­mnie­nie. Przy­po­mi­na­ją mi się słowa kie­row­cy F1, mó­wią­ce­go po nie­uda­nym wy­ści­gu, że nie je­ste­śmy tu, gdzie chcie­li­by­śmy być.

– Je­ste­śmy po­tę­pie­ni, ale jest dla nas na­dzie­ja. – Sier­żant wska­zu­je pal­cem sztan­dar. Wid­nie­je na nim szu­bie­ni­ca oto­czo­na trzy­dzie­sto­ma srebr­ni­ka­mi.

Pró­bu­ję tam do­strzec na­dzie­ję, ale widzę tylko sznur z wę­złem wi­siel­ca.

– Teraz mówię do no­wych. Bę­dzie­cie mieć szczę­ście, jeśli prze­ży­je­cie pierw­szy szturm. Nie przy­zwy­cza­jaj­cie się do istot obok was. Dla ponad po­ło­wy to ostat­ni de­sant, stra­ci­cie duszę.

Mi­mo­wol­nie spo­glą­dam na isto­tę obok.

– On tak za­wsze – szep­ce Raga.

– Osiem sztur­mów temu byłem taki jak wy. Prze­ży­łem i je­stem teraz sier­żan­tem! – krzy­czy ro­ga­ty anioł i po­ka­zu­je na­szyw­kę na ra­mie­niu z ośmio­ma srebr­ni­ka­mi. – Za każdy szturm jedna. Jeśli zbie­rze­cie trzy­dzie­ści, od­ku­pi­cie swoje winy, tak jak nasz pa­tron Ju­dasz Iska­rio­ta.

– Raga silny, od­ku­pi winy.

– Ru­szać się psy, na barki de­san­to­we. Za dwa­dzie­ścia roz­bły­sków sta­wi­cie czoła prze­zna­cze­niu.

Ob­ra­ca­my się w bok, idzie­my jeden za dru­gim. Pod­bie­gam, zrów­nu­ję się z ol­brzy­mem.

– Rag, za­cze­kaj.

Zwal­nia, spo­glą­da na mnie z góry.

– Co się sta­nie, jeśli zginę jako anioł?

Raga prze­ły­ka ślinę, roz­glą­da się, po czym od­cią­ga mnie na bok.

– Uwierz mi, nie chcesz tego wie­dzieć. Po pro­stu prze­żyj – szep­ce.

– Muszę…

Łapa Raga lą­du­ję na moich ustach.

– Nie tu, nie dzi­siaj, pię­cio­pal­cy.

 

***

 

Nie tak mia­łem skoń­czyć – myślę.

Jest cia­sno, je­ste­śmy ści­śnię­ci jak mięso w ta­niej kon­ser­wie, opa­ko­wa­ni ka­wał­kiem me­ta­lu. Spa­da­my na pla­ne­tę, jak w urwa­nej win­dzie, jak bo­ha­te­ro­wie ta­nie­go hor­ro­ru. Wpa­da­my w at­mos­fe­rę, wiatr, wstrzą­sy, sły­szę wy­bu­chy, szarp­nię­cie otwie­ra­nych spa­do­chro­nów.

Barka de­san­to­wa opada na Czy­ściec 3b, ude­rza z głu­chym hu­kiem. Na chwi­lę obraz spo­wal­nia, stoją obok mnie isto­ty z róż­nych epok, świa­tów, ci, któ­rzy nie za­słu­ży­li na nic lep­sze­go za życia. Wiem, że za nami stoi ro­ga­ty sier­żant ze skrzy­dła­mi. Wiem, że za­bi­je każ­de­go, kto nie ruszy do ataku.

– Ba­gnet na broń! – roz­ka­zu­je ro­ga­ty.

Na­kła­dam ba­gnet, wszy­scy na­kła­da­my. Boję się jak skur­wy­syn, to nie­praw­da, że po śmier­ci nie ma stra­chu. Jest nas trzy­dzie­stu, znam sta­ty­sty­ki, ponad po­ło­wa zgi­nie w ciągu naj­bliż­szych minut.

Za­pa­la się czer­wo­ne świa­tło, rampa opada. Widzę bla­do­ró­żo­we niebo, dwa małe słoń­ca, las cze­goś co przy­po­mi­na me­du­zy, wy­bu­chy, bie­gną­cych skrzy­dla­tych żoł­nie­rzy z in­nych barek, po­roz­rzu­ca­ne ciała.

– Skur­wy­sy­ny, do ataku! Za srebr­ni­ki!

Tak, to do nas.

Świst, kula urywa głowę Ra­go­wi z Cy­ru­sa 4b. Krew bry­zga na tych co stali za nim. Pada też ktoś w dru­gim i trze­cim sze­re­gu.

Ru­sza­my. Bie­gnę przed sie­bie, mam skrzy­dła i ba­gnet na broni. Gnam i ma­sa­kru­ję wroga, wal­cząc pod sztan­da­rem Ju­da­sza Iska­rio­ty. Za­bi­ję każ­de­go za garść srebr­ni­ków. To ja będę tym skur­wy­sy­nem, który je zbie­rze i od­ku­pi duszę – myślę dźga­jąc ro­ga­tych i dep­cząc po cia­łach współ­to­wa­rzy­szy.

 

***

 

Skrzy­dła uma­za­ne krwią, si­nia­ki, rany. Prze­ży­li­śmy, ja i dwu no­wych. Sier­żant kie­ru­je nas na wzgó­rze, po dro­dze znika. Zbie­ra­my się wokół sztan­da­ru, obok pali się ogni­sko. We­te­ra­ni się uśmie­cha­ją, two­rzą aniel­ski krąg. Zo­sta­je­my we­wnątrz, jak osa­czo­ne zwie­rzę­ta, sta­je­my do sie­bie ple­ca­mi.

Pod­no­szę gardę.

– Który, kurwa, pierw­szy! – krzy­czę.

Śmie­ją się, my nie. Może cho­dzi o to, że nie ude­rzą po­je­dyn­czo.

– Teraz je­ste­ście jed­ny­mi z nas. Pierw­szy szturm od­dzie­la ziar­na od plew.

Biorę od­dech, chyba za wcze­śnie, bo za­czy­na­ją się roz­bie­rać. Znów przyj­mu­ję po­zy­cję obron­ną.

– Zrób­cie to samo, od pasa w górę. Za­słu­ży­li­ście.

Po­wie­dział od pasa w górę czy w dół? Nie­waż­ne. Pier­do­lę taką ini­cja­cję. Za­ci­skam pię­ści. Roz­wa­lę pierw­sze­go, który się zbli­ży.

Nie za­uwa­ży­łem, kiedy przy­był sier­żant. Zbli­ża się do ogni­ska, wy­cią­ga z niego roz­grza­ne że­la­zo. Łączę krop­ki, opusz­czam gardę. Teraz ro­zu­miem, skąd mają opa­rze­nia na przed­ra­mio­nach i pier­siach. Wy­ko­nu­ję po­le­ce­nie, pod­cho­dzę.

– Żebyś pa­mię­tał ból, w któ­rym go wy­wal­czy­łeś – mówi sier­żant.

– Nie ma od­ku­pie­nia bez cier­pie­nia! – krzy­czą.

– Nie ma od­ku­pie­nia bez cier­pie­nia – po­wta­rzam.

Za­ci­skam zęby. Czuję, jak go­rą­ce że­la­zo wy­pa­la od­cisk na skó­rze. Pierw­szy srebr­nik. Po po­licz­kach ciek­ną łzy bólu i ra­do­ści.

– Na mun­dur na­szy­je­my póź­niej. Ubra­nie może spło­nąć, pięt­no zo­sta­nie z tobą na za­wsze. Na­stęp­ny! – krzy­czy sier­żant.

Staję w kręgu obok we­te­ra­nów. Ci po­kle­pu­ją mnie po ra­mie­niu. Do sier­żan­ta pod­cho­dzi ko­lej­ny anioł.

– Nie ma od­ku­pie­nia bez cier­pie­nia!

 

***

 

Do­ty­kam świe­że­go śladu po wy­pa­le­niu srebr­ni­ka, boli, ale tylko żywi mogą tego do­świad­czyć. Żyję, mimo że umar­łem. Jak to w ogóle brzmi? – za­sta­na­wiam się. – Nie­waż­ne.

Sie­dzi­my przy ogniu, jak pie­prze­ni har­ce­rze, nawet do­sta­łem od­zna­kę. Może nie do końca, bo mamy skrzy­dła, a nasz za­stę­po­wy, szko­da mówić. Po­da­ją coś do pa­le­nia, nie wie­dzia­łem, że anio­ły palą.

– Co to? – pytam.

– Praw­dzi­we gówno, ale nie martw się. Są inne rze­czy, które bar­dziej chcą cię zabić – śmie­je się czte­ro­srebr­ni­ko­wiec.

Wcią­gam, za­trzy­mu­ję w płu­cach.

– O, kurwa – mówię wy­pusz­cza­jąc dym.

– Tylko nie rób nic głu­pie­go.

– Co to było?

– Guano pa­no­wa­nia. – Śmie­je się.

– Co?

– Prze­cież mó­wi­łem, że gówno. – Brech­ta, ci obok rów­nież.

Ich twa­rze są znie­kształ­co­ne, śmiech spo­wol­nio­ny. Pa­trzę na dłoń.

– Mów­cie mi sied­mio­pal­cy – za­no­szę się śmie­chem.

– Ktoś chce zo­ba­czyć pa­no­wa­nia?

Wsta­ją, ja rów­nież. Idzie­my, chwi­la­mi się po­ty­kam, nie tylko ja mam pro­ble­my z utrzy­ma­niem rów­no­wa­gi. Coraz bar­dziej mnie cie­ka­wi, co wy­pro­du­ko­wa­ło ten towar.

Do­cho­dzi­my do staj­ni, straż­ni­cy za­stę­pu­ją nam drogę.

– Stać!

– Zdo­by­li­śmy je, chcę im tylko po­ka­zać, po co prze­le­wa­li krew – mówi do star­sze­go stop­niem.

Straż­nik roz­glą­da się do­oko­ła, kiwa głową do pod­wład­ne­go. Ten opusz­cza broń.

– Macie jedną klep­sy­drę – szep­ce.

Wcho­dzi­my do ja­ski­ni, zbli­ża­my się do krat. Pod­cho­dzą z dru­giej stro­ny, sie­dem sztuk. Są smu­kłe, silne, bo­skie.

– O kurwa, jakie pięk­ne.

Wy­cią­gam dłoń, chcę do­tknąć.

– I za­bój­cze, trzy­maj­cie się z da­le­ka od ogro­dze­nia.

– Weź konia arab­skie­go, po­mnóż przez ty­siąc i dalej bę­dzie mało – mówię.

– Co to jest koń? – pyta pła­sko­no­sy.

– Coś nie war­te­go uwagi przy tym – od­po­wia­dam.

– Są dłu­go­wiecz­ne, ale nie rodzą się czę­ściej niż jeden na mi­le­nium – tłu­ma­czy.

Za­bi­ja­li się przez He­le­nę Tro­jań­ską, czemu nie z po­wo­du pa­no­wań – myślę. Gdy­bym po­tra­fił ma­lo­wać, uwiecz­nił­bym je. Zresz­tą one już są dłu­go­wiecz­ne.

Opusz­cza­my staj­nie, wra­ca­my do ognia. Szczę­śli­wie nikt nie za­uwa­żył, że prze­my­ci­łem cał­kiem sporo tego gówna. Może pa­no­wa­nia są bez­cen­ne, ale ich guano na pewno da się wy­ce­nić, a ja zro­bię wszyst­ko by prze­żyć. Obie­ca­łem to Ra­go­wi.

Sia­dam, zaj­mu­ję miej­sce obok spe­cja­li­sty od pa­no­wań.

– Skąd tyle o nich wiesz?

– Mamy czas po­mię­dzy sztur­ma­mi, czę­sto trze­ba do­le­cieć do celu, a to trwa, cza­sa­mi lata. Prze­ży­łeś, po­ka­za­łeś war­tość, wy­bierz ja­kieś szko­le­nie.

Nie do­wie­rzam, to jakaś pie­przo­na kor­po­ra­cja.

 

***

 

Wpi­sa­łem się na dwa kursy. Na „Ba­gne­ty”, mogę uczęsz­czać od zaraz. Tak też robię. Na „Opa­da­nie sztur­mo­we, śmierć z prze­stwo­rzy” tra­fiam na listę ocze­ku­ją­cych. Im wię­cej srebr­ni­ków tym ła­twiej się do­stać, ja mam, kurwa, jeden.

 

***

 

Dwa lata ba­gne­tów, ko­lej­ny szturm, prze­ży­wam. Mam drugi srebr­nik, bli­zna jest jesz­cze świe­ża.

Leżę w ka­ju­cie, gdy pod drzwi ktoś wsuwa pry­wat­ną wia­do­mość. Otwie­ram zwój. Zwol­ni­ło się miej­sce na „Opa­da­niu sztur­mo­wym”. Na Cy­ru­sie zgi­nę­ło trzech z kur­san­tów. Je­steś chęt­ny?

– Jasne, że tak – szep­cę.

Uśmie­cham się, nie po­wi­nie­nem, ale cze­ka­łem na to dwa lata. Z dwoma srebr­ni­ka­mi cze­kał­bym jesz­cze dłu­żej, ale guano pa­no­wa­nia jako wa­lu­ta spra­wia cuda.

 

***

 

Za­uwa­żam, że nowi wpa­tru­ją się w moje trzy srebr­ni­ki. Je­stem dla nich jak wzór, trak­tu­ją mnie tak, jak­bym miał prze­pis na nie­śmier­tel­ność. Pró­bu­ją się trzy­mać bli­sko. Nie ro­zu­mie­ją, że to tak nie dzia­ła.

Sto­imy na szczy­cie pia­sko­wej wydmy. W jej cen­trum stoi wbity sztan­dar. Ota­cza­my go, po­dob­nie jak srebr­ni­ki na fla­dze ota­cza­ją szu­bie­ni­cę.

– Od­nie­śli­śmy suk­ces na po­zio­mie tak­tycz­nym, zdo­by­li­śmy przy­czó­łek – mówi Ge­de­on.

Tak na­zy­wa­my sier­żan­ta. Nie­na­wi­dzę go.

Flaga ło­po­cze na wie­trze, osła­niam chu­s­tą twarz przed wci­ska­ją­cym się wszę­dzie pia­chem.

– Nie­ste­ty innym nie po­szło tak do­brze. Na po­zio­mie stra­te­gicz­nym po­nie­śli­śmy po­raż­kę, mu­si­my oddać ten świat.

– Kurwa. – Za­ci­skam pię­ści, aż bolą mnie knyk­cie.

Widzę, jak po­zo­sta­li spusz­cza­ją głowy, za­ci­ska­ją zęby, ktoś splu­wa na zie­mię.

– Za pięć­dzie­siąt roz­bły­sków ewa­ku­acja z kwa­dran­tu G7. A teraz ru­szać dupy, mamy za­da­nie do wy­ko­na­nia. Ktoś musi dobić ran­nych.

Przy­po­mi­nam sobie, jak zabił mło­de­go przed pierw­szą misją. Na­praw­dę go nie­na­wi­dzę.

– Pój­dziesz ze mną – mówi Ge­de­on, jakby czy­ta­jąc mi w my­ślach.

Idzie­my dwój­ka­mi po pu­sty­ni, co­fa­jąc się po śla­dach bitwy, którą sto­czy­li­śmy. Czuję, jak skrzy­dła lepią mi się od krwi. Po­zwa­lam sier­żan­to­wi, robić ro­bo­tę. Mam już dość.

– Oni zro­bi­li­by to samo – mówi Ge­de­on i dźga ko­lej­ne­go.

– Wiem.

Za­uwa­żam ślady krwi, pro­wa­dzą­ce do wnę­trza bun­kra. Pod­no­szę rękę do góry, a na­stęp­nie wska­zu­ję wej­ście.

Sier­żant rusza w moją stro­nę.

– Dam radę.

Ge­de­on za­trzy­mu­je się. Wy­cią­ga ko­ścia­ną fajkę.

– Pój­dziesz z tym co masz – mówi, na­stęp­nie siada na ka­mie­niu nie­opo­dal.

Po­wo­li od­su­wam właz, wcho­dzę do środ­ka. Widzę w ciem­no­ści, ślady pro­wa­dzą do dru­gie­go po­miesz­cze­nia.

Za­uwa­żam go. Sie­dzi na ziemi w ka­łu­ży krwi, za­ci­ska opa­skę uci­sko­wą na udzie. Opie­ra się ple­ca­mi o be­to­no­wą ścia­nę bun­kra. Ma po­ła­ma­ne skrzy­dła i cha­rak­te­ry­stycz­ny uła­ma­ny lewy róg.

Pod­cho­dzę i kie­ru­ję ba­gnet w jego klat­kę pier­sio­wą. Pod­no­si głowę i pa­trzy mi w oczy. Trzę­sie się. Łzy ciek­ną mu po twa­rzy. Za­ci­ska po­wie­ki.

Mi­ja­ją se­kun­dy, a ja ob­ser­wu­ję ko­lej­ne kro­ple zma­te­ria­li­zo­wa­ne­go stra­chu.

– Czy tylko ja nie widzę róż­ni­cy po­mię­dzy wami, a nami? – szep­cę.

Le­żą­cy pod ścia­ną otwie­ra oczy.

Od­kła­dam broń, przy­kła­dam palec wska­zu­ją­cy do ust, po czym od­wra­cam się i wy­cho­dzę. Po chwi­li znów je­stem na po­wierzch­ni. Widzę sier­żan­ta, jak wsta­je z ka­mie­nia i prze­cią­ga się, pro­stu­jąc skrzy­dła. Chowa fajkę do we­wnętrz­nej kie­sze­ni mun­du­ru.

– Za­ła­twi­łeś? – pyta, dmu­cha­jąc mi dymem w twarz.

– Nie zdą­ży­łem, sam się wy­krwa­wił – kła­mię, pa­trząc mu pro­sto w oczy.

Ru­sza­my w stro­nę barek de­san­to­wych. W duchu się uśmie­cham. Może dźwi­gam kłam­stwo, ale pierw­szy raz od dawna czuję się do­brze. Stra­ci­li­śmy ten świat. W za­mian od­zy­ska­łem tro­chę czło­wie­czeń­stwa.

 

***

 

Sto­imy na­prze­ciw­ko rampy, barka opada ina­czej niż po­przed­nio. Wiem, że nie do­tknie­my ziemi. Mam za­mknię­te oczy i przy­po­mi­nam sobie słowa z od­pra­wy: Babel 2, woda w sta­nie sta­łym, niska gra­wi­ta­cja, skrzy­dła nie są tylko ozdo­bą.

Sły­szę ostrzał ba­te­rii prze­ciw­lot­ni­czych. Pew­nie je­stem tak blady, jak po­zo­sta­li. Pierw­sza eks­plo­zja szar­pie barką. Za­czy­na się.

– Przy­go­to­wać się, skur­wy­sy­ny! – roz­ka­zu­je Ge­de­on.

Nie mam po­ję­cia, dla­cze­go cały czas mnie pil­nu­je.

Rampa barki się opusz­cza. Lo­do­wa­te po­wie­trze wpada do środ­ka, czuję jak kost­nie­ją mi dło­nie.

Pa­trzę w dół, lo­do­we szpi­kul­ce ster­czą w naszą stro­nę, wy­bu­chy w po­wie­trzu i na po­wierzch­ni. Po pra­wej na ziemi widzę kilka roz­trza­ska­nych barek.

– Za srebr­ni­ki! – krzy­czy sier­żant.

Zo­sta­ło kil­ka­set me­trów. Wy­ska­ku­je pierw­szy sze­reg. Je­stem w dru­gim, nasza kolej. Robię krok i wy­bi­jam się z pra­wej nogi, roz­kła­dam ręce, spa­dam głową w dół. To jak pie­przo­ne bunji, tylko, że nie ma liny. Spa­dam jak pier­do­lo­ny ka­mień.

Roz­kła­dam skrzy­dła, szarp­nię­cie. Gwał­tow­nie ha­mu­ję i za­czy­nam kon­tro­lo­wać opa­da­nie. Przy­po­mi­nam sobie słowa in­struk­to­ra: nie za szyb­ko, bo się roz­trza­ska­cie, nie za wolno, bo was zdej­mą.

Szarp­nię­cie. Ból. Spa­dam. Ude­rze­nie. Ciem­ność.

 

***

 

Budzę się, czuję jak prze­su­wa mi pa­znok­cie po ra­mie­niu, leży za mną. Jej palce są cie­płe, przy­jem­ne, wło­ski stają mi dęba. Czuję ku­sze­nie, jest sub­tel­ne. Ko­cham ją, tak bar­dzo chciał­bym zo­stać.

– Muszę le­cieć. – Od­su­wam jej dłoń, nie po­zwa­lam się do­ty­kać.

– Zo­stań, pro­szę.

Po­wi­nie­nem.

Pod­no­szę się z łóżka, wcią­gam spodnie i pa­trzę na nią z góry. Ma ciem­ne włosy i pie­go­wa­tą skórę. Jej twarz jest jakaś roz­my­ta, nie mogę sobie przy­po­mnieć jak wy­glą­da.

– Nie mogę, mam coś do za­ła­twie­nia.

Czuję, jak ramię za­czy­na palić.

– Nigdy nie mó­wisz, czym się zaj­mu­jesz.

Łzy na­pły­wa­ją jej do oczu.

Mil­czę. Nie od­po­wia­dam, że to praca jak każda inna, tylko, że trze­ba być skur­wy­sy­nem, ja­kich mało. Nie po­wiem też, że to dzień taki, jak każdy inny, tylko ostat­ni. Pa­trzę na nią i widzę, jak się roz­pły­wa.

Budzę się, boli jak skur­wy­syn. Jed­nak nie wsta­łem z łóżka. Spo­glą­dam wzdłuż ciała, pół wy­glą­da, jakby ktoś zbyt długo zo­sta­wił mięso na gril­lu.

Ktoś się nade mną po­chy­la i po­ka­zu­je coś okrą­głe­go, trzy­ma to w łapie. Mrużę oczy, pró­bu­ję zła­pać ostrość, nie widzę za do­brze.

– Srebr­nik, też do­sta­łeś.

Uśmie­cham się mi­mo­wol­nie.

– Co ze skrzy­dłem? – Wska­zu­ję głową w bok, poza pole wi­dze­nia.

– Am­pu­to­wa­li.

Za­ci­skam zęby. Uwiel­bia­łem szy­bo­wać, ko­cha­łem opa­dać na świa­ty o małej gra­wi­ta­cji. Ma­rzy­łem, że jeśli prze­ży­ję, to zo­sta­nę in­struk­to­rem. Teraz nawet to stra­ci­łem.

– Jakim cudem żyję?

– Ge­de­on cię wy­cią­gnął. To było pie­kło.

Łza ście­ka mi po twa­rzy. Nie­na­wi­dzę skur­wy­sy­na.

 

***

 

Od­naj­du­ję sier­żan­ta, nie biegł za nami od ja­kie­goś czasu. Leży w ka­łu­ży krwi. Pró­bu­ję go opa­trzyć, ale wiem, że jest za późno.

– Nie­na­wi­dzę cię! – kła­mię.

Pod­no­si reszt­ka­mi sił głowę.

– Za mło­de­go?

Kiwam głową.

– Przez ta­kie­go jak on, zgi­nął cały mój od­dział, tylko ja oca­la­łem. On miał osła­niać szturm z prze­ję­te­go bun­kra, pro­wa­dzić ogień za­po­ro­wy, ale za­miast tego siadł na ziemi i be­czał. Bez wspar­cia ognio­we­go, wy­strze­la­li nas wszyst­kich jak kacz­ki. Żaden z na­szych nie do­biegł nawet do linii oko­pów prze­ciw­ni­ka. To było pie­kło.

Mrużę oczy, marsz­czę czoło. Coś mi nie pa­su­je w tej hi­sto­rii.

– Jak prze­ży­łeś? – pytam.

– To ja byłem tym, który za­wiódł, prze­ze mnie wszy­scy zgi­nę­li.

– O, kurwa – szep­cę.

– Wtedy nikt się o tym nie do­wie­dział, zro­bi­li ze mnie bo­ha­te­ra. Je­dy­ny, który prze­żył z ca­łe­go za­stę­pu. Po­trze­bo­wa­li­śmy bo­ha­te­rów, zo­sta­łem sier­żan­tem.

Widzę, jak pła­cze, łzy mie­sza­ją się z krwią, która wy­cie­ka z ust. Prze­sta­ję go opa­try­wać, prze­sta­ję okła­my­wać sie­bie.

– Po­sta­no­wi­łem od­ku­pić swoje winy i ura­to­wać tak wiele istot, jak to moż­li­we. Za­bi­łem mło­de­go, bo był taki jak ja.

Nie­na­wi­dzę go, ale wie­rzę mu.

Widzę, jak cięż­ko łapie od­dech. Chwy­tam go za rękę. Prze­cież go nie­na­wi­dzi­łem. Po co mi to wszyst­ko opo­wie­dział? Dla­cze­go mnie?

Prze­ły­ka krew i pa­trzy mi w oczy.

– Wiem, że tam w bun­krze, on żył, nie do­bi­łeś go – mówi Ge­de­on.

Pa­ra­li­żu­je mnie strach. Co zro­bić? Drżą mi ręce, łapię jakąś szma­tę, chcę go udu­sić.

– Ale nie bój się, odej­dę z tym co wiem.

Od­rzu­cam ją na bok. Wstyd mi, brzy­dzę się sam sie­bie.

– Prze­pra­szam – mówię.

Kiwa głową.

– Moja fajka, za­trzy­maj ją – wy­szep­tu­je te­sta­ment.

W mil­cze­niu mi­ja­ją ko­lej­ne roz­bły­ski, jego ostat­nie. Sier­żant za­my­ka oczy, pusz­cza moją dłoń.

Łkam, trud­no mi zła­pać od­dech. Po po­licz­kach ciek­ną aniel­skie łzy. Wiem, że Ge­de­on, był lep­szym anio­łem niż ja.

 

***

 

– Bacz­ność, skur­wy­sy­ny!

Prze­cha­dzam się na­prze­ciw­ko istot róż­nych ras, róż­ne­go po­cho­dze­nia. Szu­kam ja­kie­goś twar­dzie­la. Ci nowi pła­czą, ci sta­rzy głu­pio się uśmie­cha­ją. Jed­nak, gdy ich mijam i czują po­wiew oca­la­łe­go skrzy­dła, wtedy za­sty­ga­ją w bez­ru­chu.

– Kie­dyś byłem taki, jak wy – mówię do mło­dych. – Po sze­ściu sztur­mach mię­snych zo­sta­łem sier­żan­tem. Teraz mam ich na kon­cie je­de­na­ście. – Wska­zu­ję pal­cem srebr­ni­ki na ra­mie­niu. – Tra­fi­łem tu, bo za­słu­ży­łem na to. Nikt nie tra­fia tu przez przy­pa­dek. Nie ob­cho­dzi mnie ja­ki­mi skur­wy­sy­na­mi by­li­ście za życia i co zro­bi­li­ście. Jeśli prze­trwa­cie trzy­dzie­ści mię­snych sztur­mów, spła­ci­cie swoje winy.

Staję na­prze­ciw­ko no­we­go, zgry­wa twar­dzie­la. Pa­trzę mu w oczy, jest wyż­szy. Je­stem jed­nym z nie­wie­lu pię­cio­pal­cych jak na­zy­wa­ją ludzi, je­ste­śmy drob­ni przy ta­kich jak on.

– Kilku z was nie opu­ści barki de­san­to­wej, w cza­sie pierw­sze­go sztur­mu zgi­nie ponad po­ło­wa. Nie przy­zwy­cza­jaj­cie się do sie­bie – mówię po­wo­li, spo­koj­nie, pa­trzę mu w oczy.

Broda za­czy­na mu dy­go­tać jak nie­mow­la­ko­wi, któ­re­mu zbie­ra się na płacz, opusz­cza wzrok. Łamię go, za­wsze jed­ne­go łamię, taka rola sier­żan­ta aniel­skie­go za­stę­pu.

– Jeśli ktoś spró­bu­je ucie­kać, będę stał z tyłu, my się nie co­fa­my. – Uśmie­cham się krzy­wo, nie byłem nigdy do­brym czło­wie­kiem, nie je­stem do­brym anio­łem.

 

***

 

Sto­imy na od­pra­wie. Za­pa­mię­tu­ję: Sy­riusz 2a, wodny świat, jedna mała wyspa, wy­so­ka gra­wi­ta­cja, słabe siły wroga. Tak miało być, ale stra­ci­li­śmy kon­takt z jed­nost­ką, która lą­do­wa­ła tam kil­ka­set roz­bły­sków temu. Mamy zro­bić de­sant, do­ko­nać prze­ła­ma­nia, prze­jąć tron. Do­dat­ko­wy cel, od­zy­skać kon­takt z pierw­szą grupą, spraw­dzić dla­cze­go nie od­po­wia­da­ją.

Opa­da­my, nie sły­chać ostrza­łu, cisza jest prze­ra­ża­ją­ca. Barka jest wy­po­sa­żo­na w więk­sze spa­do­chro­ny niż za­zwy­czaj, gra­wi­ta­cja i tak spra­wia, że opa­da­my szyb­ciej niż nor­mal­nie. Skrzy­dła sta­no­wią tutaj tylko zbęd­ny ba­last, zresz­tą ja i tak już nigdy nie po­le­cę.

Opa­da­my na brzeg plaży, to je­dy­ne miej­sce, gdzie jest wy­star­cza­ją­co równo.

Głu­che ude­rze­nie, piach czę­ścio­wo po­chła­nia impet lą­do­wa­nia.

Rampa opada. Na końcu plaży wi­dzi­my ni­skie, grube ro­śli­ny o czer­wo­nych li­ściach, za nimi wzgó­rze i nasz cel. Ko­niec po­dej­ścia jest stro­my, od­sło­nię­ty. Widać, gdy Pan two­rzył ten świat eony temu, kie­ro­wał się pięk­nem, a nie wa­run­ka­mi w ja­kich przyj­dzie nam dzi­siaj sztur­mo­wać.

– Za srebr­ni­ki, skur­wy­sy­ny! – mo­ty­wu­ję.

Ru­sza­my, bie­gnie­my, mam ich przed sobą. Pa­trzę w bok, gdzieś w od­da­li widzę drugą barkę, ma otwar­ty właz, nie widzę ciał na plaży. Do­bie­ga­my do linii drzew, prze­dzie­ra­my się po­mię­dzy nimi. Teraz naj­trud­niej­sze. Moi lu­dzie prą do przo­du, z tru­dem wspi­na­jąc się na wznie­sie­nie.

Ad­re­na­li­na, wrzesz­czy­my jak osza­la­li, pró­bu­je­my biec do linii umoc­nień, wspi­na­my się na nią, wska­ku­je­my do środ­ka i nic.

Za­sadz­ka? – za­sta­na­wiam się.

W oko­pie jest pusto, nie ma ich. Nie ma na­szych z pierw­sze­go sztur­mu, nie wi­dzi­my prze­ciw­ni­ka.

Pod­no­szę palce, po­ka­zu­ję dwa i kie­ru­nek, póź­niej wy­ko­nu­ję po­dob­ny gest w drugą stro­nę.

Dwie grupy ru­sza­ją na zwiad.

– Resz­ta, za­cho­wać pełną ostroż­ność, ob­sa­dzić sta­no­wi­ska i cze­ka­my.

Mi­ja­ją ko­lej­ne roz­bły­ski, czuję, że stało się coś złego. Małe czer­wo­ne słoń­ce jest coraz niżej, zbli­ża się zmierzch. Wi­dzi­my w ciem­no­ści, ale nikt nie lubi mroku, to uni­wer­sal­ny lęk, nie­za­leż­ny od świa­ta, z któ­re­go po­cho­dzi­my.

Trzask. Za­uwa­ża­my, że kłosy ro­ślin się po­ru­szy­ły. Mija kilka se­kund, znów, tro­chę bli­żej.

– To po­ru­sza się przy ziemi!

Przy­wie­ra­my do ścian oko­pów, cze­ka­my z ba­gne­ta­mi go­to­wy­mi do obro­ny. Pró­bu­ję kon­tro­lo­wać od­dech, za­ci­skam zęby, są coraz bli­żej.

– To nasi!

Dwój­ka zwia­dow­ców wska­ku­je do środ­ka, roz­kła­da­jąc skrzy­dła, by choć mi­ni­mal­nie za­mor­ty­zo­wać lą­do­wa­nie.

– Czy­sto! – mel­du­ją. – Opu­ści­li pla­ne­tę, zie­mia jest jesz­cze cie­pła po star­cie. Nie ma co zdo­by­wać, tron ewa­ku­owa­li ze sobą.

– Kurwa.

Coś jest nie tak. Czuję to, jak ból w ko­ściach zanim na­dej­dzie deszcz. Nie­któ­rzy tak mają, ja tak mam.

Druga grupa zwia­du wraca, wska­ku­je do oko­pów.

– Zna­leź­li­śmy ich!

– Na­szych?

Kiwa głową. Po jego minie, wiem, że moje prze­czu­cia się wła­śnie spraw­dza­ją.

– Bar­dzo obe­rwa­li?

Zwia­dow­ca nie od­po­wia­da, drugi wy­glą­da, jak obłą­ka­ny.

Idzie­my, jest już cał­kiem ciem­no, wszy­scy opu­ści­li­śmy okopy, nie ma czego bro­nić. Mi­ja­ją ko­lej­ne roz­bły­ski.

– Tam, w wą­wo­zie, po dru­giej stro­nie wzgó­rza.

Pod­cho­dzę, staję, nogi ugi­na­ją się pode mną. Nikt nic nie mówi, od­wra­ca­ją wzrok. Zna­leź­li­śmy ich, są tu wszy­scy. Wiszą po­przy­bi­ja­ni do krzy­ży, po­na­bi­ja­ni na pale, nie­któ­rzy wciąż się ru­sza­ją.

– Skró­cić ich cier­pie­nia! – roz­ka­zu­ję.

Kim trze­ba być, żeby zro­bić coś ta­kie­go?

– Sier­żan­cie, czy mamy…

Pod­no­szę dłoń, prze­ry­wam mu.

Od­su­wa się na bok, mil­czy.

Od­wra­cam się ple­ca­mi do wą­wo­zu, do swo­ich ludzi, do tego co zo­ba­czy­łem. Scho­dzę w stro­nę plaży. Po dro­dze po­włó­czę no­ga­mi, stopy stają się coraz cięż­sze z każ­dym kro­kiem. Osu­wam się na ko­la­na. Łzy cięż­ko opa­da­ją na pia­sek, po chwi­li do­łą­cza­ją do nich pierw­sze kro­ple desz­czu. Nawet potop nie dałby rady zmyć tego, co zo­ba­czy­łem.

 

***

 

Kil­ka­na­ście roz­bły­sków temu po raz ostat­ni wbi­łem ba­gnet w ciało wroga, po raz ostat­ni pro­wa­dzi­łem za­stęp do bitwy. Misja na Ha­de­sie, moja ostat­nia, koń­czy kru­cja­tę od­ku­pie­nia.

Two­rzy­my aniel­ski krąg. Ze wzglę­du na pa­nu­ją­ce zimno i, że prze­ży­ło tylko dwu­na­stu, sta­je­my bli­żej ognia niż zwy­kle. Wy­cią­gam że­la­zo, wy­pa­lam ko­lej­ne srebr­ni­ki.

Na końcu po­da­ję że­la­zo na­stęp­cy. Ma do­pie­ro, czte­ry srebr­ni­ki, ale poza mną nikt dłu­żej nie prze­żył. Wiem, że bę­dzie do­brym sier­żan­tem. Wska­zu­ję mu miej­sce na pier­si, na bra­ku­ją­cy srebr­nik.

– Nie ma od­ku­pie­nia bez cier­pie­nia! – krzy­czą.

– Nie ma od­ku­pie­nia bez cier­pie­nia – po­wta­rzam spo­glą­da­jąc w górę.

Za­ci­skam zęby i z ra­do­ścią przyj­mu­ję ból. Na­stęp­nie biorę odro­bi­nę śnie­gu i przy­kła­dam do rany.

Wi­wa­tu­ją, nikt tego nie mówi, ale je­stem do­wo­dem, że od­ku­pie­nie jest moż­li­we. Myślę o tych, któ­rzy po­le­gli i za­sta­na­wiam się, dla­cze­go aku­rat ja prze­ży­łem?

Wy­cią­gam reszt­kę guano pa­no­wa­nia, na­bi­jam do fajki. Przy­pa­lam że­la­zem, za­cią­gam się i po­da­ję dalej. Przy­naj­mniej tyle mogę im ofia­ro­wać.

Po kil­ku­dzie­się­ciu roz­bły­skach staje nade mną anioł po­sła­niec. Wy­cią­gam fajkę w jego stro­nę. Od­ma­wia.

– Pan się z tobą spo­tka, za dwa lata od teraz. Rano wy­ru­szysz z flotą w po­dróż do miej­sca, gdzie wszyst­ko się za­czę­ło.

Po­sła­niec jest jakiś nie­wy­raź­ny, mieni mi się przed ocza­mi, ale za­pa­mię­tu­ję.

 

***

 

Po­wra­cam na Czy­ściec 3b, mi­nę­ły sto dwa­dzie­ścia trzy lata. Przy­po­mi­nam sobie emo­cje z nim zwią­za­ne: strach pod­czas lą­do­wa­nia, gniew, gdy Ra­go­wi urwa­ło głowę, dumę, gdy znisz­czy­li­śmy trony i od­zy­ska­li­śmy pa­no­wa­nia. Dziś wra­cam jako bo­ha­ter, wy­ku­ty w ogniu bitew, drugi po na­szym pa­tro­nie, który ze­brał trzy­dzie­ści srebr­ni­ków.

Prom ła­god­nie opada na po­wierzch­nię pla­ne­ty, bez wstrzą­sów, eks­plo­zji, nie sły­chać wy­strza­łów, krzy­ków. Je­dy­ne co się nie zmie­ni­ło, to las cze­goś co przy­po­mi­na me­du­zy, widzę go w od­da­li przez bocz­ny wi­zjer. Pod­cho­dzę do wyj­ścia, staję wy­pro­sto­wa­ny, rampa się opusz­cza. Jak okiem się­gnąć, widzę aniel­skie za­stę­py.

Sam Iska­rio­ta czeka na lą­do­wi­sku, by wrę­czyć mi ostat­ni srebr­nik. Gdy pod­cho­dzę, drżą mi nogi i mię­śnie skrzy­dła, czuję, jak roz­sa­dza mnie duma, nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem ar­cha­nio­ła. Jest niski, niż­szy niż my­śla­łem. Jego mun­dur jest pięk­ny, ale sub­tel­ny, zu­peł­nie nie w stylu pie­przo­ne­go ad­mi­ra­ła Nel­so­na. Jest ar­cha­nio­łem, pro­mie­niu­je siłą woli, opusz­czam wzrok. Wtedy z bli­ska do­strze­gam ślad po szu­bie­ni­cy na jego szyi. Pan mu wy­ba­czył, a póź­niej go wy­wyż­szył.

Iska­rio­ta robi krok do przo­du i oso­bi­ście przy­szy­wa mi ostat­ni srebr­nik. Chwi­la­mi prze­bi­ja igłą skórę, ale to nic. Na­stęp­nie po­da­je rękę, pię­cio­pal­cza­stą, taką jak moja.

– Do­chra­pa­łeś się trzy­dzie­stu srebr­ni­ków, warto było? – pyta. Pew­nie widzi kikut skrzy­dła, bli­zny na twa­rzy i opa­rze­nia na ciele.

– Tak.

Wiem, że nigdy nie za­po­mnę tej chwi­li.

Pod­jeż­dża ry­dwan, cią­gną go czte­ry pa­no­wa­nia czy­stej krwi, wsia­da­my. Nie można było tej chwi­li uczcić w bar­dziej pod­nio­sły spo­sób. Są to isto­ty tak rzad­kie, że toczą się o nie wojny. We­dług jed­nej z ksiąg ar­cha­nioł Mi­chał spro­wa­dził taką isto­tę na Zie­mię i to ona stała się praw­dzi­wą przy­czy­ną, za­bi­cia Abla. Jed­no­cze­śnie pa­no­wa­nia są dzi­kie, w szale po­tra­fią roz­szar­pać całe za­stę­py wro­gów lub swo­ich. Zda­rza się, że anioł ginie, pod­czas prób po­wo­że­nia, nie dając rady spro­stać pa­no­wa­niu nad tymi isto­ta­mi. Stąd ich nazwa.

Po­wo­żą­cy anioł strze­la lej­ca­mi, kwa­dry­ga rusza, koła ryt­micz­nie stu­ka­ją na ko­cich łbach. In­tu­icyj­nie staję na bacz­ność, wy­py­cham klat­kę pier­sio­wą do przo­du i po­zdra­wiam tłum, ma­cha­jąc ręką. Je­dzie­my po­mię­dzy re­gi­men­ta­mi w stro­nę tro­nów i zwierzch­no­ści, On tam na nas czeka. Mi­ja­my po dro­dze od­dzia­ły sto­ją­ce na bacz­ność, cały ol­brzy­mi plac jest nimi wy­peł­nio­ny.

Iska­rio­ta kła­dzie mi rękę na ra­mie­niu, wy­ry­wa z za­my­śle­nia.

– Wiesz? Je­steś w po­rząd­ku.

Chcę coś po­wie­dzieć, ale za­pie­ra mi dech w pier­siach.

– Prze­gra­łem za­kład. Nie wie­rzy­łem, że ko­mu­kol­wiek to się uda, te sztur­my, nikt nie miał prawa prze­żyć – kon­ty­nu­uje ar­cha­nioł.

– Za­kład? Z kim? – pytam.

– Z Nim. – Wska­zu­je ocza­mi w górę. – On za­wsze w cie­bie wie­rzył.

Bóg we mnie wie­rzył. Pa­trzę na in­nych z góry, chciał­bym to wy­krzy­czeć, po­wstrzy­mu­ję się ostat­kiem sił.

Do­jeż­dża­my, ry­dwan się za­trzy­mu­je. Scho­dzę na zie­mię i ob­ra­cam się w stro­nę Iska­rio­ty.

– Pój­dziesz sam, pój­dziesz z tym co masz – mówi i wska­zu­je mi kie­ru­nek.

Idę środ­kiem wiel­kich scho­dów, wspi­nam się na górę. Czy to za­wsze musi być góra? Przy­po­mi­nam sobie pismo, Ara­rat, gdzie wy­lą­do­wa­ła Arka Noego, Synaj, gdzie Moj­żesz wykuł ta­bli­ce za­wie­ra­ją­ce przy­ka­za­nia, Tabor, gdzie do­szło do prze­mie­nie­nia i w końcu Gol­go­tę, miej­sce eg­ze­ku­cji ska­zań­ców. Tak, musi – od­po­wia­dam. Je­stem coraz bli­żej, cze­ka­łem na to sto dwa­dzie­ścia trzy lata, zro­bię jesz­cze te kilka kro­ków.

Widzę świa­tło, klę­kam, tak bar­dzo chcia­łem do niego wró­cić.

– Wstań.

– Boże mój – mówię.

Nie prze­sa­dzaj – sły­szę śmiech w gło­wie. – Prze­cież nigdy nie wie­rzy­łeś w Boga. Za to ja wie­rzy­łem w cie­bie.

– Uwie­rzy­łem, gdy zo­ba­czy­łem cię po śmier­ci.

– Zo­ba­czy­łeś świa­tło, je­stem Nio­są­cym Świa­tło. Muszę przy­znać, że wier­nie mi słu­ży­łeś za życia i jesz­cze le­piej po śmier­ci, za­bi­łeś wielu wro­gów w moim imie­niu. Zro­bi­łeś wszyst­ko, żeby do mnie wró­cić.

Przy­po­mi­nam sobie obiet­ni­cę, którą zło­ży­łem, widzę wszyst­ko, co wy­da­rzy­ło się od tam­tej chwi­li. Czuję, jak­bym stra­cił duszę. Nie ro­zu­miem. Nagle w ob­li­czu świa­tła wszyst­ko się ukła­da, ostat­ni z puz­zli tra­fia na miej­sce, jest jak owoc po­zna­nia dobra i zła.

– Prze­cież nigdy nie byłeś do­brym czło­wie­kiem, jak mo­głeś są­dzić, że mo­żesz być do­brym anio­łem? – mówi Lu­cy­fer.

– Nieee! – krzy­czę i opa­dam bez­wład­nie na zie­mię.

Reszt­ka­mi sił od­wra­cam głowę w stro­nę wi­wa­tu­ją­ce­go tłumu i w świe­tle Pana widzę ich praw­dzi­we ob­li­cza. Skrzy­dla­te po­two­ry, takie same skur­wy­sy­ny jak ja.

 

***

 

– Nie krzycz, bła­gam!

Zry­wam się z łóżka, zrzu­cam koł­drę, do­ty­kam się po ple­cach, gła­dzę dło­nią nad usza­mi. Rogi, nie ma ich.

Dziew­czy­na ucie­ka pod ścia­nę, pa­trzy na mnie, jak na sza­leń­ca.

– Chcia­łam cię tylko obu­dzić, rzu­ca­łeś się po łóżku, coś krzy­cza­łeś. Nic nie ro­zu­mia­łam – mówi ła­mią­cym się gło­sem.

Jest wy­raź­na, ma piegi, bladą twarz. Jak ja ją ko­cham.

– Ko­cham cię.

Jest zdez­o­rien­to­wa­na, pró­bu­je się uśmiech­nąć, ale dalej cała drży.

– Mia­łem zły sen, tyko sen.

– Nie bę­dziesz wię­cej krzy­czał?

Pod­cho­dzę, daję jej bu­zia­ka w czoło, ca­łu­ję. Jak mi bra­ko­wa­ło de­li­kat­no­ści ko­bie­cych ust. Od jutra wszyst­ko się zmie­ni. Ja się zmie­nię.

– Prze­my­ję twarz i zaraz do cie­bie wra­cam.

Ukła­dam po­ściel na łóżku. Chcę dać jej chwi­lę, na uspo­ko­je­nie.

W ła­zien­ce od­krę­cam kurek, prze­my­wam twarz. Widzę w lu­strze, jak kro­ple po­wo­li po niej ście­ka­ją. Robię kilka po­wol­nych wde­chów i wy­de­chów. Jest le­piej.

Za­sta­na­wia mnie tylko, dla­cze­go mam ocho­tę za­pa­lić, prze­cież nigdy tego nie ro­bi­łem. Otwie­ram szu­fla­dę i obok szczo­tecz­ki do zębów, znaj­du­ję ko­ścia­ną fajkę. Tę fajkę. Wid­nie­je na niej nie­zro­zu­mia­ły napis, ale wiem co tam jest na­pi­sa­ne. Za garść srebr­ni­ków. Pój­dziesz z tym co masz.

 

Koniec

Komentarze

smiley

Ekscytujące, gratuluję… Ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Tylko jedna (?) literówka.

Rogi, ie ma ich.

Pójdziesz z tym co masz”. Świetne motto, choć wolę drugą wersję:

 

“Nie weźmiecie stąd nic co nagromadziliście, zabierzecie tylko to, co daliście innym.”

Czy jakoś tak…

yes Pozdrawiam.

dum spiro spero

Z komentarzem przybywam, pobetowym.  Wg mnie od początku to była dobra historia, wymagała tylko wypolerowania. Jest nastrój, czyta się z rosnącym zainteresowaniem, podoba mi się też sama konstrukcja opka. Autor długo pracował nad dopieszczeniem tekstu i zrobiło to dobrze opowiadanej historii. Gratuluję i klikam.  smiley

Hej, bardzo intensywny tekst, który trzyma przy lekturze. Konsekwentnie trzymasz czytelnika w tym wojskowo – anielsko – piekielnym – pobojowisku :). Ma to swój specyficzny klimat, który mi się spodobał. Może to moje dziwactwo że wszędzie widzę Warhammer ale jednak tekst kojarzył mi się z blood angelsami przedstawionymi dosłownie :). Ale to działało tylko na plus w moim odczuciu. Jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę – to, że tekst jest chyba trochę za długi. Na krótką chwilę odczułem znużenie historią, chyba o jedną scenę walki było za dużo. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie mi się podobało i klikam oraz pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fascynator

Dzięki.

Zgubioną literkę poprawiłem.

“zabierzecie tylko to, co daliście innym.”

O to jest świetne i takie prawdziwe.

 

JolkaK

Jeszcze raz dzięki za pomoc w dopieszczeniu. Wiem, że nie było łatwo, bo ciągle coś dopisywałem. Uwagi, sugestie, nie tylko poprawiły opko, ale sporo mnie nauczyły.

Dzięki za klika.

 

Bardjaskier

Wh40k nie jest mi obce. Moi kapelani lata temu prowadzili odziały black templars przeciwko chaosowi, a nawet dark angelsom. Nie można im ufać, coś ukrywają i wiem, że wiesz co mam na myśli.

Tu jednak inspiracje były inne. Dawno temu przeczytałem “Biblię w obrazkach dla najmłodszych”, to na niej nauczyłem się czytać. Później zastanawiałem się, czy skoro wiadomo było, że Judasz miał zdradzić, to był zły? A może taką miał misję? Co by się stało, gdyby w nagrodę został archaniołem? Taki ktoś od brudnej roboty. Nieważne.

Główną inspiracją były szturmy mięsne na Ukrainie, odwieczne przesądzenie każdej, ze stron, że to my jesteśmy tymi dobrymi.

Do tego ostatni składnik. Bagnety. Lubię je, ale nie chciałbym takim dostać ;)

Dzięki za klika.

A widzisz jest teoria, że Judasz był najwierniejszy, bo przecież Jezus musiał zginąć na krzyżu, a Judasz był jedyny, który to rozumiał i na polecenie nauczyciela wskazał miejsce ostatniej wieczerzy, wiedząc, że zostanie za to potępiony przez wiernych. A Dark angels to pierwsza armia którą zbierałem do 40k :). A na koniec dodam, że wolałbym dostać mieczem łańcuchowym od Astartes niż bagnetem w bebechy od człowieka ;). Pozdrawiam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Sprawnie napisane. Czyta się bardzo dobrze. Historia wciąga, mimo że przewidywalna. Ci, co przeżyli śmieć kliniczną, opowiadają o świetle, które widzieli. Czyżby zetknęli się tam z Niosącym Światło?

 

Klikam. Pozdrawiam.

 

W y b i t n e, srebrnik ode mnie!

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

AP

Dwa lata temu prawie byłem po drugiej stronie, ale niewiele pamiętam, odcięło mi zapis.

Dzięki za klika.

 

Andyql

Srebrnik (klika) przyjmuję z radością. Wypalaj.

cool

A widzisz jest teoria, że Judasz był najwierniejszy, bo przecież Jezus musiał zginąć na krzyżu, a Judasz był jedyny, który to rozumiał i na polecenie nauczyciela wskazał miejsce ostatniej wieczerzy, wiedząc, że zostanie za to potępiony przez wiernych.

Teoria z gruntu fałszywa. Nie było żadnego “polecenia” tylko ujawnienie wydarzenia, które

miało nastąpić w wyniku ludzkiej słabości… Współcześnie nazywa się to prekognicją a według

wybitnych fizyków jest jednym z niemożliwych zjawisk w naszym Wszechświecie.

Trzymając się dalej dogmatów – nikt też nie kazał Piotrowi zapierać się trzykrotnie znajomości.

Po to dostaliśmy wolną wolę, aby wszelkie naciski ze sfer niebieskich czy piekielnych były

tylko sugestiami a nie przymusem… Tyle “smrodku dydaktycznego”…

smiley

 

EDIT

Dwa lata temu prawie byłem po drugiej stronie, ale niewiele pamiętam, odcięło mi zapis

Też byłem, zapis do końca – pozytywnego. Może coś wrzucę…heh 

 

dum spiro spero

Dwa lata temu prawie byłem po drugiej stronie

Coś wspominałeś przy okazji Twojego pierwszego opowiadania na tym portalu. A piszę o tym, bo oba teksty łączy Clint Eastwood. Przypadek?

smiley

Jako zdeklarowany kompatybilista nie wierzę w przypadki. A wolna wola… Cóż,

prawda pewnie jak zwykle leży sobie gdzieś pośrodku – na dowolnie wybranym boku…

wink

Sorki za dygresję…

dum spiro spero

AP

I tak i nie. Uwielbiam Clinta jako aktora i reżysera, ale gdy zacząłem pisać opko, tytuł roboczy na laptopie był inny: “Trzydzieści srebrników tylko nie płacz proszę”. Później przypomniał mi się film Sergio Leone i zmieniłem.

Zrobiłem kilka notatek z pomysłami na kolejne opowiadanie i zapisałem pod pewną nazwą. Wiem, że jeśli powstanie, to już znasz tytuł.

Mi­chał­Bro­ni­sław

 

Wypalaj.

Pójdziesz z tym, co masz. Do biblioteki. wink

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Cześć,

Podobało się. Stworzyłeś ciekawy melanż wątków Si-Fi, biblijnych i apokryficznych :) Tekst wciąga i dobrze się go czyta. Brawo.

Przyznam jednak, że ja nie dałbym bohaterowi szansy na przebudzenie w ostatnim akapicie. Zostawiłbym go w miejscu, które sobie wywalczył , wśród “takich samych skurwysynów jak on”.

 

Nie przepadam za historiami taktującymi o walkach, ale Twoją opowieść, Michale, okazała się całkiem zajmująca i czytało się ją nieźle, choć wykonanie mogło być lepsze.

 

Nie tak miałem skończyć – myślę. – Miałem po prostu umrzeć. → Druga półpauza jest zbędna; przed myśleniem nie stawia się półpauzy

Proponuję: Nie tak miałem skończyć – myślę. Miałem po prostu umrzeć.

Uwaga dotyczy zapisu myślenia także w dalszych fragmentach opowiadania.

…sterczy w kierunku gwiazd, wskazuje pas Oriona… → …sterczy w kierunku gwiazd, wskazuje Pas Oriona

 

Wszystko? – słyszę w głowie.– Wszystko? – słyszę w głowie.

 

jestem nagi, ubieram to, co pozostali. → Co ubiera i dlaczego???

Domyślam się, że masz na myśli odzież, a tę można włożyć, założyć, przywdziać, okryć się nią, ubrać się w nią, ale nie można jej ubrać!

Proponuję: …jestem nagi, ubieram się w to, co pozostali.

 

Sierżant wskazuje palcem na sztandar. Sierżant wskazuje palcem sztandar.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

…to nie prawda, że po śmierci nie ma strachu. → …to nieprawda, że po śmierci nie ma strachu.

 

– Który kurwa pierwszy! – krzyczę. – Który, kurwa, pierwszy! – krzyczę.

 

– Coś nie wartego uwagi przy tym… → – Coś niewartego uwagi przy tym…

 

Stoimy na szczycie piaskowej wydmy. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy wydma może być inna, nie piaskowa?

 

a następnie wskazuję na wejście. → …a następnie wskazuję wejście.

 

To jak pieprzone bunji, tylko, że nie ma liny. → Pewnie miało być: To jak pieprzone bungee, tylko że nie ma liny.

 

Drżą mi ręce, łapię za jakąś szmatę… → Drżą mi ręce, łapię jakąś szmatę…

 

Łkam, ciężko mi złapać oddech. Łkam, trudno mi złapać oddech.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Moi ludzie prą do przodu, ciężko wspinając się na wzniesienie. Moi ludzie prą do przodu, z trudem wspinając się na wzniesienie.

 

– Tam, w wąwozie, pod drugiej stronie wzgórza. → Literówka.

 

Przypalam żelazem, zaciągam i podaję dalej. → Chyba miało być: Przypalam żelazem, zaciągam się i podaję dalej.

 

minęło sto dwadzieścia trzy lata. → …minęły sto dwadzieścia trzy lata.

 

Idę środkiem wielkich schodów, wspinam się pod górę. → Masło maślane – czy mógł wspinać się w dół?

Proponuję: Wspinam się środkiem wielkich schodów.

 

Arkę Noego lądującą na Ararat… → Arkę Noego lądującą na Araracie

 

wszystko się układa, ostatni puzzel trafia na miejsce… → …wszystko się układa, ostatni z puzzli trafia na miejsce

Puzzle nie mają liczby pojedynczej.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/92688/puzzle/5231364/ukladanka

 

fajkę. fajkę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Nie przepadam za historiami taktującymi o walkach, ale Twoją opowieść, Michale, okazała się całkiem zajmująca i czytało się ją nieźle, choć wykonanie mogło być lepsze.

MB: Dziękuję za dobre słowo jak i uwagi.

Poprawki naniosłem, za wyjątkiem uwag dotyczących zapisu myśli.

Nie tak miałem skończyć – myślę. – Miałem po prostu umrzeć. → Druga półpauza jest zbędna; przed myśleniem nie stawia się półpauzy

Proponuję: Nie tak miałem skończyć – myślę. Miałem po prostu umrzeć.

Uwaga dotyczy zapisu myślenia także w dalszych fragmentach opowiadania.

MB: Wygląda, że we wszystkich opowiadaniach stosowałem zły zapis. Do tej pory myślałem, że półpauza dotyczy tylko pierwszego słowa, a następnie używa się zapis jak w dialogu. Zajmę się tym, ale dziś już nie dam rady.

 

Wszystko? – słyszę w głowie. → – Wszystko? – słyszę w głowie.

MB: Tu koniecznie chcę zastosować zapis bez półpauzy. Bohater słyszy myśli, a nie dźwięki. Dodatkowo to obce myśli, wtłoczone mu do głowy. To taki niespotykany na ziemi atak polegający na “hakowaniu umysłu”.

 

 

czeke

Początkowo, tak to opowiadanie się kończyło.

Dziękuję bardzo, cieszę się że trafiłem z tekstem.

 

 

Bardzo proszę, Michale Bronisławie. Miło mi, ze mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

No proszę, zakończenie nieco się zmieniło… Przez co tekst – imho – zyskał. Takie zmiany perspektywy to zawsze ryzykowny zabieg, ale tutaj całkiem się udał. Z dłuższym komentarzem wpadnę jutro (albo w piątek… muszę wymyślić, czego jeszcze nie napisałem na becie ;-) ), póki co doklikuję bibliotekę i życzę kolejnych, przynajmniej równie dobrych tekstów.

EDIT: Zdecydowanie nie brakuje tu akcji i wydarzeń. Krótko pokazujesz bohatera, dostajemy dosłownie urywki, nim trafiamy na odprawę rodem z Żołnierzy Kosmosu. Jak w wojsku: dostajemy tylko tyle, ile jest konieczne. Strach, wykonywanie rozkazów, ulga, znowu strach… Całkiem sprawnie oddajesz perspektywę żołdaka, człowieka idącego po srebrniki bez zbędnych pytań czy wątpliwości. Miejscami nieco zabrakło mi większe głębi, szerszego spojrzenia, refleksji ale to raczej kwestia gustu niż wada tekstu. Końcówka spodziewana (poza ostatnia sceną), bez zaskoczenia, jednak spójna i do pewnego stopnia trzymająca w napięciu. Ostatnia scena przynosi nutę weirdu: czy to była podróż w głąb siebie, czy też zaczynamy kolejny z piekielnych kręgów?

Całkiem udany tekst, bez fajerwerków, ale udany.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krar85,

 

Sporo mnie nauczyłeś, a i zostało mi kilka zadań do przerobienia.

Zakończenie pozwalam interpretować dowolnie.

Dzięki za klika.

 

 

Podobało mi się. Historia wciągnęła mnie od samego początku. Ciekawy pomysł.

Śmierć Gedeona wydała mi się trochę zbyt patetyczna, ale to tylko moje odczucia.

Dobrze napisane, czytało się bez zgrzytów.

Cześć pusia,

 

Gdyby Gedeon został uduszony tą szmatą, byłoby mniej patetycznie, a nie wiele brakowało ;)

Jest pewna szansa, że jeszcze spotkasz Ziemca z Ziemi.

Miło słyszeć, że historia cię wciągnęła.

 

Michale

 

Mroczny świat. Jak nie lubię historii inspirowanych kulturą biblijną, tak niektóre się bronią – i ta jest jedną z nich. Nieco odstawał sen po utracie skrzydła, w ogóle opis desantu tuż przed tym bardzo krótki, cały fragment mnie zdezorientował, ale może takie miałeś założenie. Scena gdzie bohater pada na kolana i płacze wypadłaby moim zdaniem lepiej w dłuższej formie, gdzie jest czas na wyhamowanie napięcia i więcej kontekstu emocjonalnego. Poza tym przy panowaniach i Ablu chyba jest zbędny przecinek.

Brzmię trochę jakbym się czepiał, ale czytało mi się dobrze. Kreatywne podejście i twist z Lucusiem na końcu. ^^

Do mnie, moja puento..!

aeoth

Nie chcę grzebać już w tym tekście, bo poszedł z tym co miałem ;) Wyhamowanie pewnie by pomogło, był na to czas, ale nie chciałem już rozciągać tekstu. Niemniej dorzuciłem jedno zdanie, po tym jak bohater pada na kolana i płacze. Uważam, że twoja uwaga jest trafna, a scena jest teraz lepiej zakończona. Ciekawe tylko, czy myśleliśmy o tej samej scenie?

Dzięki i cieszę się, że spodobał ci się świat, który stworzyłem. Jest szansa, że powstanie jeszcze jedno opowiadanie.

Tak, chyba tak – zdanie o potopie jeśli się nie mylę. Mój rozumek bardziej to aprobuje teraz, chyba że to nie ten fragment i zadziałało placebo xD

Do mnie, moja puento..!

aeoth

Dodałem zdanie o potopie :)

Był jak brakujący puzzel.

“– Piekielni mają przewagę, są silni. Ale powiedział anioł do Gedeona "Pójdziesz z tym co masz” – zajebiście mi się takie coś podoba. Zwraca uwagę.

 

“– Uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć. Po prostu przeżyj – szepce.” – tutaj widzę pewną niekonsekwencję w wysławianiu się Ragi. Raz Raga widzieć, raz normalnie.

 

 

“Wpisałem się na dwa kursy. Na „Bagnety”, mogę uczęszczać od zaraz. Tak też robię. Na „Opadanie szturmowe, śmierć z przestworzy” trafiam na listę oczekujących. Im więcej srebrników tym łatwiej się dostać, ja mam, kurwa, jeden”. – kolejne “złoto opis”. Absolutnie me gusta. Już teraz trafiasz do mojego ścisłego top-3 juzerów, których należy doglądać.

 

“Istariota robi krok do przodu i osobiście przyszywa mi ostatni srebrnik”. – Iskariota.

 

No i po seansie. Na ten moment zawija w czapkę wszystko, co u Ciebie przeczytałem, a w skali portalu utrzymuje się w pierwszej piątce.

 

“Pójdziesz z tym, co masz” – to jest taki uber sztos. Bardzo zwracam uwagę na pojedyncze myśli. Na obrys choćby jednego, celnie napisanego zdania. Jestem czymś takim skażony. Mam sajko na taki deseń.

Tekst wyborny.

Canulas

Tekst napisałem w dwa wieczorki. Później długo poprawiałem, żeby każde zdanie pasowało i miało znaczenie. Fajnie jak ktoś to zauważy.

 

Zostało sporo materiału, mam rozgrzebane kolejne opowiadanie w tym brutal angel SF.

No tak, tak, poprawia się długo, ale trzeba to lubić. Zakładam, że lubisz. “Pójdziesz z tym co masz” – trafi do kanonu

Wciągnęło. Przeczytałem, chociaż nie moje klimaty. Doceniam konstrukcję, logikę i konsekwencję budującą spójność. Słusznie w Bibliotece. Pozdrawiam. :)

Dziękuję bardzo Koalo za ciepłe słowa na Mikołaja.

" Wąski korytarz po bokach przeszklenia, …". Hmmm … Mamy więc PRZESZKLENIE, po którego bokach (l.m.) znajduje się wąski korytarz (l.p. ?) . "… , przypominają rozety …". Kto (co) przypomina rozety ? I komu przypominają ?  A może "Wąski korytarz, przeszklenia po bokach przypominają rozety …) ? Albo "Wąski korytarz. Przeszklenia po bokach przypominają …) ?

SPW,

Dzięki, dodałem przecinek.

Nowa Fantastyka