- Opowiadanie: SzyszkowyDziadek - Pięć posklejanych pająków

Pięć posklejanych pająków

Moje opowiadanie z Nowej Fantastyki 04/24. Dziękuję Aleksandrze Klęczar za przyjęcie tekstu i redakcję.

Akcja opowiadania dzieje się w świecie Robaczywego miasta. Teksty są fabularnie niezależne, choć w kilku miejscach się splatają.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pięć posklejanych pająków

Przeklętą księżniczkę zamknięto w ponurej wieży i kazano czekać na wybawiciela. Na pięknolicego księcia, który przybędzie na alabastrowym rumaku i swym pocałunkiem prawdziwej miłości zdejmie urok.

Tyle, że Anetka nie była księżniczką, tylko jedyną córką pani prezydent. Nie nosiła także piętna klątwy, lecz żerującego w mózgu pasożyta. A zamiast książąt musiała znosić odwiedziny zwykle niezbyt pięknolicych specjalistów od odrobaczania. Miejsce baśniowego pocałunku prawdziwej miłości zajmowały zimne obcęgi, które przyjezdni lekarze i szarlatani ochoczo wkładali dziewczynie do nosa, usiłując wyciągnąć z niej robaka.

Anetka przeleżała w łóżku już trzeci tydzień, spędzając większość dnia na tępym gapieniu się w sufit. Miała nadzieję, że już wystarczająco uśpiła czujność strażników. Od kilku dni zaczęli lekceważyć obowiązki i zamiast strzec sypialni nie-księżniczki szli pogrywać w pokera w pokoju obok. W końcu jaki jest sens pilnować dziewczyny, która cały dzień gnije pogrążona w letargu? Równie dobrze mogliby spodziewać się brawurowej ucieczki kawałka brzozy.

Lecz dziewczyna udawała. Czuła oczywiście apatię, bezsens, wszystkojedność i inne słodkości, które pompował jej w mózg pasożyt. Jednak nie było aż tak źle, żeby nie mogła ruszyć się z łóżka. Anecie przyszło do głowy głupie pytanie, czy udawanie obojętności różni się czymkolwiek od samej obojętności.

Po krótkim namyśle stwierdziła, że w sumie jest jej to obojętne.

Najwyższa pora uciec z domu.

Powoli wyszła na korytarz, starając się nie wydawać nawet najmniejszego dźwięku. Drzwi pokoju po prawej były otwarte na oścież. Anetka dyskretnie wychyliła się i zerknęła, upewniając się, że strażnicy są bardzo zaabsorbowani partyjką pokera. Ubrani w te swoje fioletowe kombinezony z wmontowanymi wielgachnymi szkłami przypominali dziwacznych płetwonurków. Strażnik podniósł głowę znad kart.

Anetka szybko odchyliła się i poczuła, jak szybciej bije jej serce. Ale nikt nie opuścił pokoju. Bała się, nie chciała zostać przyłapana, co skończyłoby się koniecznością znoszenia histerycznych krzyków wściekłej matki. I, co gorsza, spowodowałoby wymianę strażników na bardziej zdyscyplinowanych.

Wzięła głęboki oddech. Zawahała się.

Nie bój się. Cokolwiek się stanie, to się stanie. I tak na końcu wszyscy umrzemy, więc czego tu się bać? – podpowiedziała jej optymistyczna i radosna myśl.

W sumie racja – przytaknęła w myślach Anetka i zwinnie przemknęła obok pokoju strażników.

Udało się! Po raz kolejny podziękowała swojemu kochanemu robaczkowi obojętności. Czuła, że wszystkojedność jest nie tylko cudowna – jest supermocą. 

Kiedy opuściła w końcu dom i powitała na twarzy powiew chłodnego nocnego powietrza, poczuła, że wolność wypełnia całe jej ciało. Nareszcie! Po czterech latach życia w kwarantannie może pójść dokądkolwiek zechce, bez obecności strażników.

Nie miała pojęcia, dokąd iść.

Plan nie był zbyt rozbudowany i obejmował tylko udawanie katatonii, uśpienie czujności strażników i samą ucieczkę.

Dokąd teraz… – zamyśliła się Anetka.

A co za różnica? I tak życie nie ma sensu – uczynnie odpowiedział mózgowy pasożyt.

Księżniczka poszła przed siebie.

Wędrowała tak dłuższy czas opustoszałymi o tej porze chodnikami Arszowa, starając się wymyślić jakiś cel. W końcu stanęła przed sporej wielkości kamiennym słupem z ogłoszeniami. Może po prostu zda się na los? Pójdzie w miejsce opisane na pierwszym z brzegu plakacie.

Pierwsza była siłownia, ale Anetka nigdy nie przepadała za ćwiczeniami fizycznymi. Postanowiła delikatnie nagiąć zasady przeznaczenia.

Kolejne ogłoszenie zachęcało do wzięcia pożyczki o nadzwyczajnie korzystnym oprocentowaniu. Dziewczyna i tym razem spasowała. Co prawda, przydałyby się jakieś pieniądze, ale pewnie sprawdziliby w bazie jej tożsamość. Pokornie jak kundle poinformowali panią prezydent. W niedługim czasie pod lokalem zaroiłoby się od limuzyn Ratusza. Cóż, pora na ciąg dalszy negocjacji z fatum.

Trzeci plakat sprawił, że Anetka aż zaśmiała się na głos. Zachęcał do odwiedzin gabinetu odrobaczania i przedstawiał segmentowego robaka z haczykami, szamoczącego się w metalowych obcęgach.

Poczuła pulsowanie przyjaciela pod czaszką.

Spokojnie, kochany, na pewno tam nie pójdziemy – uspokoiła pasożyta.

Podskórne ruchy stały się wolniejsze, aż w końcu ustały.

Kapryśna księżniczka odrzucała kolejne przeznaczenia, które jej nie pasowały, aż w końcu uśmiechnęła się szeroko i zerwała jeden z plakatów. Tak, to było to!

Obrazek przedstawiał złotą glistę wygiętą w kształt znaku zapytania. Sam znak kończył zaś następujące pytanie:

„Czy istnieją pozyty?”

Anetka czytała dalej:

„Głosy w głowie mówią nam, jacy jesteśmy beznadziejni, jak nikt nas nie lubi, o tym jacy jesteśmy skazani na samotność, o tym, że nie możemy mieć własnego zdania. Jak wiadomo, przyczyną tych myśli są żerujące w mózgu robaki. Trujące i obrzydliwe…”

To nie o tobie – pomyślała Anetka do swojego przyjaciela.

„…toksyczne, odrażające…”

Przewinęła wzrokiem wyliczankę i kontynuowała:

„Ale co z myślami pozytywnymi? Czy mogą istnieć dobre robaki, przyjaciele powtarzający, że wszystko jakoś się ułoży? Nasi mali wewnętrzni mówcy motywacyjni. Spędziłem trzydzieści lat życia w poszukiwaniu odpowiedzi, w poszukiwaniu hipotetycznego pozyta. Za jakąkolwiek informację przewiduję nagrodę finansową!”

To o tobie – pomyślała Anetka i skierowała się w stronę stacji metra.

 

***

 

Piotr zdążył się już przyzwyczaić do spojrzeń przepełnionych nieufnością i lękiem. Gdy wychodził po schodach z podziemnej stacji, usiłował jak zwykle okazać wyrozumiałość wobec gapiów. W końcu człowiek prowadzący na smyczy udomowionego mrówkojada to raczej niecodzienny widok. Tym gorzej, gdy ów zwierz był nie tyle mrówkojadem, co quasi-zoologicznym fenomenem, do niedawna wręcz mającym status kryptydy. I przedmiotem dyskusji, które miały miejsce częściej w kręgach zwolenników teorii spiskowych niż przyrodników.

Mężczyzna poprawił na nosie introspektor, dzięki któremu był w stanie widzieć brązowego cętkowanego futrzaka z podłużnym ryjkiem. Wszyscy mijający Piotra przechodnie mogli dostrzec jedynie lewitującą smycz i unoszący się w powietrzu absurdalnie wręcz długi kaganiec. Niewielu mieszkańców słyszało o istnieniu myślofagów. I pewnie „widząc” wielkiego niewidzialnego zwierzaka w uprzęży wyobrażała sobie, że to jakiś ekstremalnie spasiony mózgowy robak.

Rozważania Piotra przerwało ciche pytanie:

– Mogę pogłaskać pańskiego pieska?

Zaklinacz mrówkojadów odwrócił głowę w stronę na oko czternastoletniej dziewczynki w żółtej sukience. Najpierw zdziwił się, po co nastolatka udaje się na stację metra w środku nocy.

A potem zdziwił się jeszcze bardziej.

– Nie boisz się go? – spytał, gdy jakoś uporządkował sobie w głowie osobliwą sytuację.

– Przecież ma kaganiec. – Anetka przykucnęła, by podrapać myślofaga za uchem.

Quasi-zoologiczny fenomen położył się na trawniku i tarzał się, radośnie machając ryjkiem.

Piotr zdębiały obserwował zajście, przyglądając się twarzy dziewczynki. Po pierwsze dlatego, że wyglądała znajomo, jakby już kiedyś zobaczył ją w telewizji. Po drugie próbował zrozumieć, jakim cudem dziewczynka widzi to co niewidzialne bez pomocy szkieł introspektora! Nie nosiła żadnych okularów!

– Szkoda, że nie wzięłam smakołyków – stwierdziła ze smutkiem Aneta.

– Zapewniam cię, dziecko, że nie chciałabyś mieć przy sobie łakoci, które zajada mój… piesek.

Wtedy w głowie Anetki błysnęła myśl, że może za bardzo się narzuca i to nieuprzejmie tak miziać cudzego pieska, nawet gdy jest tak majestatyczny.

A co to ma za znaczenie? I tak wszyscy jesteśmy tylko bezdusznymi maszynami obleczonymi skórą i mięsem, robotami sterowanymi najprymitywniejszymi instynktami. Nic nie ma sensu i wszyscy umrzemy – pocieszył rozkoszny głos z wewnątrz.

Anetce od razu poprawił się nastrój, gdy usłyszała przyjaciela. Problem w tym, że nie tylko ona przechwyciła wiadomość.

W jednej chwili bardzo dziwny pies nadstawił uszu i płynnym ruchem zerwał się z trawnika. Ryjek bestii cofnął się i wystrzelił zwinnie niczym kobra w kierunku nosa dziewczynki. Długi jęzor myślofaga wysunął się przez szczelinę w kagańcu i musnął skórę Anetki.

Piotr w końcu się otrząsnął, chwycił smycz obiema rękami i wrył nogi w trawnik, niemalże tracąc równowagę.

– Zostaw! Nie wolno!

Przez kilka sekund mężczyzna obserwował przerażenie na twarzy dziewczynki.

– Najmocniej przepraszam – zaczął – ale to się nigdy wcześniej nie zdarzyło.

– Ja… przepraszam – wydukała nieśmiało Anetka. – Muszę już iść.

Pomachała ulotką i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę podziemnego przejścia.

Zaklinacz stał w milczeniu, starając się zrozumieć, czego właściwie był świadkiem. Przecież myślofagi nigdy nie atakują ludzi niesprowokowane. Istniało tylko jedno wytłumaczenie.

Dziewczynka musiała mieć przy sobie mrówkojadowe łakocie.

A raczej w sobie.

 

***

 

Piotr przechadzał się po scenie, wymachując ciemnozieloną laską. Rytmicznie stukał nią o podłogę, co pozwalało jakoś opanować tremę przed występem. Po raz kolejny zerknął w stronę publiczności, przeskanował pospiesznie wzrokiem twarze i stroje przybyłych. Westchnął, bo wszyscy wyglądali zwyczajnie. Piotr miał cichą nadzieję, że na występ przybędzie Ważna Osobistość. Gdyby, dajmy na to, wyciągnął obłego perfekcyjniaka z nosa celebrytki, ta zapewne rozpowiedziałaby wszystko tabloidom i poleciła znajomym Ważnym Osobistościom nową terapię mrówkojadową.

Od biedy zamiast celebrytki mógłby zjawić się ktoś z Uniwersytetu. Jakiś doktor w wymiętym swetrze z Katedry Dezynsekcji bądź Quasi-zoologii zaproponowałby zaklinaczowi udział w sowitym grancie. Choć może lepiej nie. Piotr słyszał, że kontakty akademików z myślofagami kończyły się najczęściej na stole do wiwisekcji.

Ostatni raz przeleciał wzrokiem po zgromadzonych Zupełnie Zwyczajnych Osobistościach. Każdy miał na nosie specjalne okulary. Na wynajęcie sali teatralnej oraz wypożyczenie trzydziestu introspektorów zaklinacz wydał sporą sumkę. Żywił więc nadzieję, że poniesione koszta zwrócą się w jakimś rozsądnym horyzoncie czasowym.

Gdy już nikt więcej się nie zjawił, Piotr odchrząknął pełnym rezygnacji chrząknięciem i zaczął spektakl.

– Podejrzewam, że wszyscy z państwa słyszeli tę historię. Koleś spędza całe życie w przekonaniu, że nie zasługuje na szczęście. Że odczuwanie ciągłego żalu jest równie naturalne jak potrzeba jedzenia i spania. Słyszy w głowie ponury głosik już od tak dawna, aż myli go ze swoim własnym. Nigdy nie idzie na odrobaczanie, pewien, że jesteśmy bandą szarlatanów. W końcu umiera, a tkwiący w mózgu smuteczek pospolity wypełza z nosa żywiciela w poszukiwaniu kolejnej ofiary.

Zaklinacz rozejrzał się po sali pełnej okularników i z żalem spostrzegł kilku ziewających gości. Potem spojrzał za siebie i zauważył, że tresowany myślofag również zaczyna przysypiać. Piotr gniewnie stuknął laską tuż obok włochatego ucha zwierzaka, ten zerwał się na równe nogi i zamrugał zaspanymi oczami.

– Albo inna sytuacja – kontynuował Piotr. – Pniesz się po szczeblach kariery, aż tu nagle pewnego dnia obezwładnia cię poczucie, że twoja opinia jest warta dużo mniej niż zdanie wszystkich innych ludzi. W końcu dajesz sobą pomiatać nawet stażystom i wywalają cię z kierowniczego stanowiska. Tracisz robotę, a żerująca w tobie larwa uległości tylko zaciera ze szczęścia pulchne odnóża. Że nie wspomnę o obłym perfekcyjniaku, który zatruwa mózg chorą żądzą doskonałości. A skoro nie możesz zrobić czegoś idealnie, nie robisz tego wcale…

Zbliżał się już do gwoździa programu, czuł narastającą tremę. Wyobraził sobie, jak stres niemal fizycznie oplata i krępuje mu język. Pomyślał, że może w drodze do teatru złapał jakieś świństwo w rodzaju fobika plamistego.

– Myślofag – zaczął powoli i wskazał na cętkowanego zwierzaka, który akurat leżał obok fotela i próbował drapać się po ryjku. Niestety pan nadal nie wyswobodził go z kagańca. – To majestatyczne stworzenie żywi się mózgowymi robakami. A w myśl zasady, że wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem, postanowiłem nieco się z nim zakumplować – stwierdził Piotr, po czym poklepał mrówkojada jak poczciwego labradora.

Stanął pośrodku sceny i przemówił z nieskrywaną emfazą:

– Otóż… Mój myślofag jest tresowany! Siad!

Mrówkojad posłusznie usiadł.

Piotr nie oczekiwał zbyt wiele, nie wymagał, by wszyscy od razu wstali podczas aplauzu. Jednak publiczność nie była zaskoczona pierwszym w historii udomowionym myślofagiem. I nadchodzącą rewolucją w teorii i praktyce dezynsekcji. Mężczyzna kontynuował coraz bardziej zniechęconym tonem.

– Wytresowanie myślofaga zajęło prawie pół roku. Zacząłem od prostych sztuczek, jak aportowanie czy udawanie martwego. Potem okazało się, że posiada talenty, których żal nie wykorzystać. Pewnego dnia wykopał mi w ogródku larwę uległości! Mrówkojad posiada jakiś szósty zmysł, pozwalający wykrywać robale, dużo ostatnio ćwiczyliśmy, łowiąc dzikie okazy i sprzedając kolekcjonerom.

 Piotr ponownie zerknął na znudzoną widownię i poczuł ogromne rozgoryczenie. Postanowił więc skrócić preludium i przejść do demonstracji.

– Będę potrzebował ochotnika! – wykrzyknął zaklinacz i wykonał chaotyczny ruch ręką. W zamierzeniu miało to być szołmeńskie machnięcie dłonią, ale chyba nie wyszło. Plany i zamierzenia rozmijały się tego dnia z rzeczywistością, biegły po równoległych szynach. Piotr przeleciał wzrokiem po okularnikach i zatrzymał się na siedzącym w drugim rzędzie mężczyźnie. Nieznajomy miał rozczochrane na wszystkie strony włosy a pod introspektorem nosił jeszcze grube szkła korekcyjne, przez co przypominał puchacza z wyłupiastymi oczami i nastroszonym pierzem. Podniósł rękę na ułamek sekundy, a potem szybko szarpnął w dół, jakby był marionetką na sznurku.

– Zapraszam. Proszę się nie bać…

Mężczyzna o wyglądzie sowy usiadł na fotelu na środku sceny i wbił wzrok w podłogę.

– Niech zgadnę – zaproponował Piotr i szeroko się uśmiechnął – cierpi pan z powodu panicznego lęku przed ludźmi, tak głębokiego, że to cud, że przyszedł pan na terapię, zwłaszcza tak… publiczną.

Człowiek o aparycji puchacza nieśmiało skinął głową.

– Brawa dla tego odważnego pana! – wykrzyknął Piotr i ucieszył się, gdy nareszcie usłyszał oklaski, nawet jeśli aplauz nie był zaadresowany do niego. – Z pana zachowania wnoszę, że mamy do czynienia albo z dojrzałym fobikiem plamistym, bądź z groźniejszym czerwiem unikania. Widział pan? Mój cętkowany przyjaciel aż oblizał się na sam dźwięk tych nazw. Ostatnio zgłodniał. Teraz muszę zdjąć kaganiec, mam nadzieję, że się pan go nie lęka?

– To dziwne, ale nie… Boję się ludzi… Ale zwierząt, nawet takich, wcale. Wygląda nawet sympatycznie.

– Doskonale! – Piotr ucieszył się i oswobodził mrówkojada z kagańca. Uwolniony ryjek wydłużył się na prawie ćwierć metra. Zaklinacz podniósł szmaragdową laskę, przekręcił zdecydowanym ruchem i wyjął ukryty w niej flet.

W sali teatralnej rozległa się piękna, choć poszarpana melodia. Muzyka fletu nadawała na częstotliwości słyszalnej dla wyczulonego ucha myślofaga, tylko od czasu do czasu wybijając się w rejony dostępne dla człowieka. Ale nawet te krótkie urywki wystarczyły, by dać się ponieść i poczuć jakąś nutkę sympatii do wypaczonej fauny myślowych robaków i mrówkojadów. Publiczność okularników siedziała jak zahipnotyzowana, lekko się kołysząc pod wpływem pieśni, a raczej jej okruszków. Gdyby wynaleziono analog introspektora, introfon, umożliwiający usłyszenie jej całej, zapewne skończyłoby się to dla słuchacza obłędem.

Zanurzeni w transie quasi-muzyki widzowie patrzyli na obrazek, który bez muzycznej narkozy wydawałby się makabryczny. Myślofag posłusznie usiadł ochotnikowi na kolanach, a ryjek rozwinął się prawie jak teleskop. Kołysał się i kręcił niczym wąż, w końcu przyczepił do nosa i zaczął przeszukiwanie. W tej jednej chwili zaklinacz i zwierzę stały się jednością. Piotr poczuł całą niecierpliwość głodnego mrówkojada.

Tak, to musiał być czerw unikania! Pełznął teraz pomiędzy fałdami, ale już za późno żeby się ukryć. Na szczęście ten gatunek robaka, choć bardzo toksyczny, nie posiadał żadnych rzepów, kolców, witek ani haczyków. Nie miał czym się zaczepić, ani w ostatnim akcie desperacji poćwiartować mózgu żywiciela.

Nagle jakby cięta nożem urwała się melodia fletu, a myślofag sprawnym pociągnięciem wyrwał bordowego spiralnego robala z nosa pacjenta. Pasożyt kręcił się jak świderek, szarpał na wszystkie strony, lecz nadaremnie. Po chwili czerw został całkowicie pochłonięty i unicestwiony przez kwasy w żołądku myślofaga.

Piotr uśmiechnął się triumfalnie, spojrzał na widownię i zamarł.

Musieli zjawić się w trakcie demonstracji, gdy zaklinacz był zbyt zabsorbowany, by dostrzec nowych gości. Co prawda marzył o wizycie Ważnych Osobistości, ale nie aż tak Bardzo Ważnych Osobistości. Dwóch ludzi w fioletowych strojach ochronnych stało z tylu widowni. Nie potrzebowali introspektorów, bo szkła mieli trwale wszyte w kombinezony. I choć, jak każdy mieszkaniec lękał się osobliwych nurko-strażników, to nie oni spowodowali atak paniki Piotra.

To byli tylko zwykli ochroniarze Adriana Pąsa, głównego sekretarza i reprezentanta Najważniejszej Osobistości – prezydent miasta. Adrian wyglądał nawet na wyższego niż w telewizji. Miał pociągłą twarz i ciemną kozią bródkę. Nie nosił kombinezonu, tylko turkusowy garnitur urzędnika Ratusza. Główny sekretarz podniósł ręce o nadzwyczaj długich palcach i… zaklaskał.

– Niech pan się tak nie uśmiecha – powiedział piskliwym głosem i przerwał aplauz, zanim dołączyłaby się do niego reszta widowni. – Klaskałem oczywiście ironicznie.

– Nie rozumiem – wydukał Piotr.

– To był nadzwyczaj cudowny pokaz wyciągania robaka – kontynuował Adrian, który najwidoczniej uwielbiał ironię aż do przesady. – Tylko, że jest pewien drobny szczegół. Wyciąganie czerwia unikania to proste ćwiczenie dla studenta trzeciego roku dezynsekcji. Klasyczna metoda z wysmarkiwaniem i wyrwaniem obcęgami sprawdza się wręcz znakomicie. I dużo szybciej, bez tej całej paskudnej muzyki, prawie mi uszy zwiędły. Zatem, czym pana metoda różni się od standardowych praktyk? W czym jest niby lepsza? Po co w ogóle tresować tę bestię?

– Cóż… Na pewno zaletą jest utylizacja, mrówkojady unicestwiają wessane robaki…

– Na to też są alternatywy. Już całkiem sporo myślofagów… poświęciło się na ołtarzu nauki. Uniwersytet dysponuje kadzią z sokiem żołądkowym tych potworów. Jakieś inne zalety?

– Nie wszystkie robaki daje się wyciągnąć obcęgami… – zaczął niepewnym głosem Piotr, nie chciał poruszać tego tematu.

– Tak? Umiałby pan za pomocą tej bestii wyssać z głowy na przykład… negata samobójczyka? I to zanim robak poharata głowę haczykami i zamieni żywicielowi mózg w sieczkę?

– Nie wiem… Nigdy nie ryzykowałem ze śmiertelnymi gatunkami, to niebezpieczne… Nie mam pojęcia, czy by się udało po kolei odczepiać haczyki samobójczyka, może kiedyś spróbuję na sztucznym mózgu…

– Interesujące – stwierdził sekretarz, Piotr nie potrafił wychwycić, czy i tym razem była to ironia. – A co z krzykaczem bezsensownikiem?

Piotr zbladł i głośno przełknął ślinę.

– Nigdy jeszcze nie udało się nikogo wyleczyć z bezsensownika. Mógłbym spróbować na…

– Mógłby pan spróbować? Dziękuję. Ta odpowiedź mi wystarczy. – Adrian zwrócił się do strażników w kombinezonach i coś im wyszeptał.

– Coś jeszcze? – spytał zaklinacz z irytacją w głosie. – Jakieś pytanie czy komentarz?

– Owszem – odparł sekretarz i szeroko się uśmiechnął. – Mam jeden komentarz. Pójdzie pan z nami. Jest pan aresztowany za posiadanie i tresurę nielegalnego gatunku!

 

***

 

Karola obudziło nachalne brzęczenie dzwonka do drzwi. Brzmiało tak jak zawsze, ale zdaniem mężczyzny każda wizyta, która przerywa mu drzemkę była nachalna i bezczelna.

– Czego… – zaczął i zniżył głowę do poziomu gościa – …sobie życzysz, dziewczynko?

– Ja w sprawie ogłoszenia – odparła Anetka i pomachała ulotką z wizerunkiem złotej glisty.

– Tak?! – Karol momentalnie się przebudził i zamrugał. – Wiesz coś na temat pozytów? Wejdź do środka, oczywiście. Przepraszam za bałagan, nie spodziewałem się gościa o tej porze.

Mieszkanie Karola rzeczywiście było zagracone, tym bardziej z punktu widzenia dziewczynki przyzwyczajonej do bogactwa i luksusów. Podłogę i ściany zajmowały bazgroły, szkice robaków oraz kserokopie quasi-zoologicznych artykułów. Kartki zamazano wielkimi znakami zapytania. Salon okazał się nie mniej zabałaganiony niż korytarz, tyle że zupełnie innym gatunkiem bałaganu. W pokoju znajdował się skromny stolik, dwa plastikowe taborety oraz regały pełne słoików z menażerią różnokolorowych i różnokształtnych robaków. Anetka przyglądała się w zachwycie obłemu perfekcyjniakowi, który opalizował i lśnił jak wypolerowany kamień szlachetny. Tuż obok wiła się zielona włochata niteczka lęczka wyolbrzymionego. W słoiku na najwyższej półce dziewczynka zobaczyła spiralną kluskę podpisaną jako „czerw unikania”. Potem odwróciła głowę w stronę zszokowanego mężczyzny.

– Mam pytanie… w zasadzie dwa pytania… – wydukał Karol. – Co jest zachwycającego w kolekcji pustych słoików?

– Pustych?

– No to drugie pytanie. Jakim cudem je widzisz? Nie nosisz introspektora!

– Intro… Nie rozumiem. Czy ma to związek z robakami? Wie pan, matka zakazała mi rozmawiać na te tematy, mówi, że to niebezpieczne…

– W sumie one są niebezpieczne…

– …tyle, że mojej matki tu nie ma – zauważyła Anetka i łobuzersko się uśmiechnęła. – Co to jest intro-cośtam?

– W zasadzie to za bardzo się nie znam, jestem tylko pasjonatem… kolekcjonerem. Introspektor to okularki do oglądania robaków, które normalnie są niewidzialne

Anetka zaklaskała, jakby ją olśniło.

– A więc to po to ludzie Adriana operowali mi oczy! Żebym mogła je widzieć! Matka niby chce mnie chronić, ale nic mi nie wytłumaczyła…

– Nie rozumiem – odparł kolekcjoner robaków i zmarszczył bujne brwi. – Kto ci operował oczy? Nie wiedziałem, że można zrobić taką operację, że w ogóle istnieje taka technologia.

– Myślę, że Ratusz dysponuje wieloma zabawkami, którymi nie dzieli się z innymi.

– Ratusz?

– No tak, Ratusz. Wbrew pozorom nie jest lekko być córką pani prezydent…

Karol na sekundę otworzył usta tak szeroko, że przypominał wyrzuconego z wody okonia.

– Ja… może przyniosę ci lemoniady – zaproponował.

– W porządku, ale nie radziłabym dzwonić do Ratusza. Nie dostanie pan za mnie żadnej nagrody. Poza tym, jeśli mnie zabiorą, nigdy panu nie opowiem o legendarnym pozycie, o mitycznej złotej gliście…

Kolekcjoner stanął w progu, widać było, jak obraca w głowie wszystkie za i przeciw. Potem wyszedł na kilka minut i wrócił, niosąc tackę z dzbankiem lemoniady i dwiema szklankami.

– Albo potrafi pan błyskawicznie dzwonić albo podjął pan słuszną decyzję – stwierdziła Anetka i wypiła łyk żółtego napoju.

– Muszę cię od razu uprzedzić, że nagroda za znalezienie pozyta jest raczej symboliczna. Zwłaszcza dla ciebie.

– No cóż, matka raczej nie sfinansuje mi ucieczki z domu.

– A dokąd właściwie chcesz uciec?

Anetka wbiła wzrok w stół.

– W zasadzie to jeszcze nie wiem… Może do Bonatyna? Słyszałam, jak matka rozmawiała o nim z Adrianem. Ale za nic w świecie nie chciała mnie wtajemniczyć. Wie pan coś o tym mieście?

– Słyszałem to i owo. Ale nie sądzę, by to było bezpieczne miejsce. W końcu nie bez powodu nazywają je robaczywym miastem.

– Piękna nazwa.

– No nie wiem… Podobno każdy mieszkaniec nosi tam w sobie robaka, a nawet kilka. Sam nie wiem, po co. Chyba je czczą. Mają nawet muzeum poświęcone pasożytom. Okropności.

– Muzeum robaków? Już wiem, dokąd chcę uciec!

Karol dokładnie przyjrzał się dziewczynce, w końca dostał olśnienia.

– Już wiem, skąd cię kojarzę. Z telewizji! Nazywała cię księżniczką!

Anetka prawie zakrztusiła się lemoniadą.

– Błagam, może matka tak na mnie mówiła w wywiadach zanim…

– Zanim zachorowałaś… – dokończył Karol.

– Miałam chyba dziesięć lat, gdy mojej matce odbiła szajba. Nie wiem dlaczego, bo jak zwykle niczego mi nie wyjaśniła, zawsze to samo, chce mnie chronić, ale o niczym mi nie mówi. Jak mam się chronić przed czymś o czym nie mam pojęcia?! Pamiętam tylko, że tamtego dnia było ciemno, jakieś problemy z prądem. Od tamtej chwili matka zachowywała się inaczej, miała obsesję na punkcie ochronienia mnie przed mózgowymi robakami. Ukryła przede mną, jakie są piękne. Kazała chodzić do szkoły w tym okropnym fioletowym kostiumie strażnika. Powiedzmy, że nie był to szczyt mody i musiałam znosić ciągłe docinki. Wyglądałam jak jakaś kosmitka. I tak się czułam, wyobcowana. Nie chciałam być popularna, tylko akceptowana. Kiedy poskarżyłam się matce, ta tylko skonsultowała się z tym lizusem Adrianem. I co? Stwierdził, że pewnie złapałam nakrapianego bąblaka kompleksów. – Dziewczynka ponownie skierowała wzrok na półki.

– Nie masz co szukać, bąblaka jeszcze nie zdobyłem – wtrącił Karol. – I pewnie jeszcze długo nie zdobędę. Ostatnio wydałem większość oszczędności na wyjątkowy rzadki okaz, może potem ci go pokażę.

– Bardzo chętnie! – Anetce zaświeciły się oczy, bardzo chciała dowiedzieć się wszystkiego na temat zakazanego owocu. – O czym to ja… Zatem ludzie Adriana zrobili skany, ale nie znaleźli robali w mózgu. Sekretarz bardzo chciał podlizać się mojej matce i wymyślił, że prewencyjnie przeprowadzą zabieg. Nic mi nie powiedzieli, nie spytali o zgodę. Tylko podali narkozę i zoperowali oczy. A ja cierpiałam dalej, łaziłam do szkoły w groteskowym uniformie, prześladowana przez rówieśników. Pojechaliśmy całą klasą na wycieczkę do parku narodowego. Jak zawsze szłam z tyłu z dala od grupy, bez żadnych koleżanek. I wtedy go ujrzałam… Z daleka wyglądał, jak zielona szyszka. Zwisał z sosny i kołysał się na wietrze. Z bliska… wyglądał jak obrotowy pająk.

– Obrotowy pająk?

– Tak, jakby wziąć pająka zawieszonego na nitce pajęczyny i poobracać, to wtedy zakreśli w powietrzu podobny kształt. Albo inaczej, jakby wziąć pięć pająków i posklejać tułowiami do kulki. Nie liczyłam, ale chyba nawet miał koło czterdziestu odnóży. Co się panu stało?

Twarz Karola była bardzo blada. Mężczyzna głośno przełknął ślinę.

– Powiedziałaś, że był zielony?

– Tak.

– W porządku. Kontynuuj.

– Zerwałam go z drzewa i od razu się ożywił, zaczął biegać po całym kombinezonie.Bardzo chciał się do mnie dostać. Przez całą wycieczkę bawiłam się z rozkosznym stworkiem, tak śmiesznie chodził, jakby jednocześnie biegał i się toczył. Pamiętam, jak koleżanki wyśmiewały mnie w autobusie, że mam wymyślonego przyjaciela. Teraz rozumiem… one go nie widziały! W domu nareszcie mogłam zdjąć ten ciasny kombinezon. I wtedy mój stworek rzucił się i włożył nogę do nosa! Cholernie bolało, zaczęłam się drzeć na całe gardło. Nurkowie wbiegli do pokoju, ale stworek wpełzł już do połowy. Jeden ze strażników spróbował chwycić obcęgami za odnóże, ale wtedy robak skurczył się chlasnął kończynami jak biczem. Niesamowite, pięciu specjalistów nie było w stanie sobie poradzić z pajączkiem. W końcu zanurkował do końca w nos, tamci próbowali jeszcze go wywabić, ale po jakimś czasie dali mi spokój. Zostawili mnie samą… to znaczy niekoniecznie samą. Usłyszałam najpiękniejszy głos, który wlał we mnie radość.

– Złapałaś pozyta? – upewnił się Karol głosem drżącym od emocji.

– Po to tu przyszłam.

– Z twojego opisu nie wyglądał zbyt miło. To w sumie zabawne, że twój pozyt z wyglądu bardzo przypomina rzadki rodzaj toksycznego robaka, którego niedawno udało mi się kupić: krzykacza bezsensownika.

– Co w tym zabawnego?

– Krzykacz bezsensownik to jeden z najgroźniejszych gatunków robaków. Współczynnik śmiertelności ma nawet większy niż negat samobójczyk, a to na swój sposób spore osiągnięcie. Kupiłem ostatnio krzykacza i trzymam osobno. Cóż… handel tym gatunkiem nie jest całkowicie legalny…

– Jak on wygląda? – zainteresowała się Anetka.

– No właśnie jak obrotowy pająk. Tyle, że czarny. A wspominałaś, że ten twój był zielony. Więc odetchnąłem z ulgą.

 

***

 

 Czarny, połyskujący pająk o czterdziestu odnóżach przestawiał nogi z tyłu na początek, toczył się ospale jak gąsienica czołgu. Widok pełzająco-wlokącego się robaka był trochę straszny i trochę śmieszny. Zaklinacz nigdy wcześniej nie widział krzykacza bezsensownika, nie licząc rycin w podręczniku do „Wstępu do dezynsekcji”.

– Bardzo dojrzały okaz – stwierdził zaklinacz.

Adrian zmarszczył czoło.

– Skąd pan wie, że dojrzały?

– Młode są zielone i dziesięć razy mniej niebezpieczne – wyjaśnił Piotr takim tonem, jakby tłumaczył oczywistości średnio rozgarniętemu studentowi.

Krzykacz skoczył w stronę wilgotnej, żółtej gąbki. Błyskawicznie oplótł witkowatymi kończynami sztuczny mózg i zaczął swój refren:

 Nic nie ma sensu! Wszyscy kiedyś umrzemy, więc po co grać w tę ustawioną, niesprawiedliwą grę. Czy nie lepiej cisnąć planszę o ścianę?! I tak wszyscy umrzemy!

Cisza. Ofiara nie odpowiadała.

Robak mocniej zacisnął się i oplótł atrapę mózgu. Ale syntetyczny umysł milczał.

Rozległa się melodia fletu.

Mrówkojad oblizał pysk długim jęzorem. Posłuszny hipnotyzującej muzyce wygiął ryjek w kształt peryskopu i zaczął wciągać powietrze. Wdychał i wydychał, sterując podmuchami z wręcz chirurgiczną precyzją. Odczepiał witkę po witce z szaloną subtelnością, starając się nie dopuścić do uszkodzenia sztucznego mózgu.

Adrian niecierpliwie dreptał w miejscu.

– Długo to jeszcze potrwa? Przypominam, że jeśli się nie uda, trafi pan do aresztu…

Piotr posłuszny rozkazom sekretarza dmuchał w flet, mrówkojad słuchając komend fletu wysysał krzykacza. Zaś robak sterowany podmuchami powietrza jak marionetka na sznurku, wypuścił z mózgu czterdziestą witkę.

Ostatni przeszywający powietrze dźwięk fletu, ostatnie szarpnięcie i robak wylądował w brzuchu myślofaga.

Piotr odwrócił się, gdy usłyszał za plecami bicie brawa. Jednak tym razem nie były to ironiczne oklaski Adriana. Mężczyzna zupełnie nie wiedział jak zareagować na widok Najważniejszej Osobistości. Nie miał pojęcia, czy powinien ukłonić się czy może lepiej uklęknąć. Przez co wykonał tylko bliżej nieokreślony ruch gdzieś w połowie pomiędzy tymi czynnościami.

Przypominała czarną świeczkę. Ubrana była w ciemny garnitur, a jej krótkie, rdzawe włosy wyglądały jak jarzący się płomień.

– Udało się? – spytała Anna, prezydent miasta, przewodnicząca Ratusza, zwierzchniczka sił zbrojnych Arszowa.

Piotr niepewnie skinął głową.

 

***

 

– A co mówi ofiarom ten krzykacz bezsensownik? – spytała Aneta, wyraźnie akcentując, że słowo „ofiarom” wolałaby wziąć w cudzysłów.

– Że życie, świat i kosmos nie mają żadnego sensu, że nic nie znaczysz i tym podobne straszne myśli – wyjaśnił Karol.

– Dlaczego niby straszne? Co ma być złego w takich myślach? Moim zdaniem są słodkie jak miodek.

– Są straszne, bo… to oczywiste, ludzie potrzebują sensu.

– Do czego? Sensem nie posmaruje się chleba. Czy pan nigdy nie kwestionował tego, co wydaje się oczywiste? Może to taki wiek, że ciągnie mnie do buntu, w końcu dopiero co uciekłam z domu. Ale proszę tylko, żeby się pan zastanowił. Czy obojętność nie jest darem? Nawet w tej chwili mój kochany pozyt sączy we mnie wyzwalający bezsens. Czy istnieje piękniejszy gest od wzruszenia ramion? Tamtej nocy, gdy po raz pierwszy usłyszałam mojego robaczka, nareszcie poczułam się szczęśliwa! Jak zwykle martwiłam się że koleżanki ze mnie szydzą. Wtedy właśnie usłyszałam cudowny głos, że to nie ma żadnego znaczenia. Mój słodki pozyt wyjaśnił, że wszyscy jesteśmy jedynie małym, nic niewartym paprochem w skali wszechświata! Że w perspektywie kosmosu wszyscy żyjemy króciutko jak jętki. No i, że wszyscy umrzemy. To refren tej uroczej piosenki.

Karol skrzywił się, wstał z taboretu i wykonał dwa kroki do tyłu.

– Wybacz, ale ten twój rzekomy pozyt naprawdę brzmi jak krzykacz bezsensownik.

– Może i ma pan rację. A co, jeśli to właśnie krzykacz bezsensownik jest legendarnym pozytem, którego szukał pan przez trzydzieści lat życia? Czy tak trudno uwierzyć, że najciemniej jest pod latarnią?

– Ale ty chcesz mi wmówić, że najciemniej jest na Słońcu! Krzykacz bezsensownik to toksyczny, obrzydliwy, trujący…

– Czy ja wyglądam na nieszczęśliwą? – Dziewczynka wykrzywiła usta w groteskowo szerokim uśmiechu.

– To absurd – wyszeptał Karol, ale w brzmieniu jego głosu Anetka wychwyciła wyraźne nuty wątpliwości. – To nie ma sensu.

– Nic nie ma sensu i o to właśnie chodzi – odparła dziewczynka.

Nic nie ma sensu – powtórzył skwapliwie niedojrzały pasożyt w jej głowie.

Karol odsunął się jeszcze dalej i oparł plecami o półki z kolekcją robaków.

– Przecież widzę, że się pan waha – kontynuowała Anetka, nie zdejmując z twarzy pastiszu uśmiechu. – Niech go pan chociaż przyniesie.

– Kogo?

– Krzykacza, chcę ocenić, czy to na pewno on.

Kolekcjoner przez chwilę stał w milczeniu, z zamyślonej miny widać było, że toczy burzliwą wewnętrzną dyskusję. W końcu umysł Karola podjął decyzję i kolekcjoner wyszedł na moment, gdy wrócił niósł pod pachą słój.

Nie licząc czarnej barwy i metalicznego połysku, krzykacz kolekcjonera wyglądał dokładnie tak, jak opisany przez dziewczynkę stworek. Jak pięć posklejanych pająków.

– To on! Tak, mam w głowie krzykacza bezsensownika! – oznajmiła triumfalnie dziewczynka. – Czyż nie jest cudowny? Ano tak, nie widzi go pan.

– Nie stać mnie na introspektor – wyjaśnił ponuro Karol i zwiesił głowę. – Czasami tylko je wypożyczam. Nadal nie jestem przekonany…

– A nie chciałby pan się przekonać? – Anetka oparła dłoń na słoju z dojrzałym krzykaczem. – Jestem tylko młodą dziewczyną, sama go nie odkręcę…

 

***

 

 Piotr potakiwał, w końcu obywatelska postawa wymaga zgadzania się z każdym słowem pani prezydent. Potem jednak maska posłuszeństwa spadła, a jej miejsce zajęło zupełnie szczere współczucie. Zaklinacz z przejęciem wysłuchiwał historii zranionej kobiety, która boleśnie przeżywa chorobę córki. Przez moment nie patrzył już na nią jak na Najważniejszą Osobistość, tylko jak na pogrążoną w desperacji matkę.

– Próbowałam wszystkiego, sprowadzałam do pałacu najlepszych odrobaczaczy z odległych miast, konsultowałam z profesorami z Uniwersytetu. Ale każdy w końcu rozkładał ręce i tłumaczył, że nie może nic zrobić z krzykaczem bezsensownikiem. Kiedy jeden z szarlatanów omal nie rozwalił Anetce nosa, kazałam testować wszystkie metody na modelu. I jeszcze nikomu nie udało się wyrwać krzykacza bez rozszarpania gąbki pseudomózgu na strzępy. Po tylu latach dał mi pan… nadzieję!

Zaklinacz uśmiechnął się. Odczuwał oczywiście dumę badacza, który dokonał niemożliwego, przesunął, bądź choćby lekko szturchnął granice quasi-zoologicznego poznania.

– Ja zawsze chciałam ją tylko chronić – kontynuowała polityk. – Zrobiłam wszystko, pozwoliłam Adrianowi na wszczepienie jej soczewki introspekcyjnej, by mogła zawsze dostrzec te potwory. Była na mnie zła, gdy kazałam chodzić do szkoły w kombinezonie ochronnym, ale to tylko mała dziewczynka, chciałam ją uratować, by nigdy nie była taka… jak ja.

– Może mi pani o wszystkim opowiedzieć.

– To było jeszcze w czasach mojej pierwszej kadencji, z trudem szło mi łączenie pracy z opieką nad Anetką, ale jakoś sobie radziliśmy. Dopóki nie złapałam tego ścierwa. W jednej chwili poczułam na sobie spojrzenia innych ludzi. Ostre jak sztylety. Gdy tylko słyszałam obok siebie śmiech, byłam pewna, że ktoś na pewno żartuje sobie ze mnie. Musiałam jak najszybciej uciec do domu, poczuć się swobodnie, z dala od ludzi, którzy mnie nienawidzą. Czułam się taka obca, jakbym była wykonana z innej materii niż wszyscy przechodnie wokół. Jakbym była ulepiona z parszywych atomów. Schowałam się w domu jak w fortecy, ale nie to było najgorsze. Najbardziej bałam się, co jeśli poczuję ten irracjonalny lęk przed własną córką, co jeśli będę zmuszona jej unikać. Ale na szczęście tak się nie stało. Gdy tylko ujrzałam Anetkę, przytuliłam ją. Zależy mi na niej tak bardzo, że nawet wszystkie kłamstwa…

– …czerwia unikania – odgadnął Piotr.

– Tak, ale wtedy o nim nie wiedziałam. Widzisz, robaki wyniszczają ludzi, są jak najgorsze możliwe ścierwo, ale wszyscy jakoś wstydzą się o tym mówić. Może dlatego, że ich nie widać, wolimy żyć w przekonaniu, że ich nie ma. Kilka dni przesiedziałam w izolacji, wydzwaniali z pracy, ale na samą myśl o rozmowie przez telefon zbierało mi się na wymioty. Pamiętam ten moment, który omal mnie nie złamał. Nie było wtedy prądu, paliłam świeczki w całym domu. Wcześniej bez problemu zadzwoniłabym do elektrowni, żeby dowiedzieć się, jak długo to potrwa. Ale wtedy po prostu nie byłam w stanie. Poprosiłam Anetkę, by zrobiła to za mnie, napisałam na kartce, co ma mówić. I wtedy wyobraziłam sobie, co by było, gdyby coś takiego stało się mojej małej… I obiecałam sobie, że nigdy nie dopuszczę, by złapała robaka, by czuła ten koszmar, który przeżyłam…

Usta Anny drżały, po chwili kontynuowała:

– Wtedy jakoś się przełamałam i poszłam na odrobaczanie, wykręcili mi ten syf z nosa. Odrobaczacz pozwolił przymierzyć introspektor i zobaczyć obrzydliwy świderek czerwia unikania. Spytał, czy chciałabym go zatrzymać… Odpowiedziałam, że chciałabym go zniszczyć, zmiażdżyć, rozmaślić prasą hydrauliczną… I wtedy dowiedziałam się, że nie ma sposobu na unicestwienie robaków za wyjątkiem tych, wtedy jeszcze na pół hipotetycznych na pół legendarnych stworzeń. Jedynym znanym miejscem, w którym robak mógł sczeznąć, był żołądek myślofaga. I wiesz co? Gdy w końcu Arszów wyłapał kolonię mrówkojadów, osobiście poszłam rzucić na pożarcie swojego czerwia. Zachowałam go tylko po to, by patrzeć jak kona. Zrobiłam absolutnie wszystko, by sprowadzić tu myślofagi, by przebadać na wszystkie możliwe sposoby, łudząc się, że w ich bebechach znajdę lekarstwo na krzykacza bezsensownika i uratuję Anetkę.

Prezydent ukryła twarz w dłoniach.

– Zrobiłam wszystko… – wyszeptała. – Zrobiłam straszną rzecz, byle tylko sprowadzić myślofagi. Ale jeśli istnieje choć cień szansy na uratowanie mojej małej, ja nie żałuję…

Anna podniosła głowę i przez chwilę wpatrywała się w milczeniu.

Ciszę przerwało skrzypnięcie drzwi i przybycie sekretarza. Po skrzywionej twarzy Adriana od razu można było poznać, że nie przyniósł dobrych wiadomości. Nachylił się i wyszeptał coś do ucha pani prezydent.

– Jak to uciekła?! Kiedy zamierzali mi o tym powiedzieć?!

 

***

 

Namawiała go, by odkręcił słoik i z własnej woli połknął najniebezpieczniejszy znany nauce gatunek robala, żeby samemu usłyszeć słodki śpiew obojętności.

Toż to szczyt absurdu. A jednak Karol się wahał.

Czuł, jak w głowie roi mu się od połyskujących złotych znaków zapytania. A może jednak? Może jednak popełniono monstrualny błąd i w przyszłości krzykacz zostanie zaklasyfikowany jako pozyt?

Może jednak? – powtarzał głos w głowie Karola. – Musisz znaleźć pozyta! To twoje przeznaczenie, dopóki nie poznasz odpowiedzi, nigdy nie zaznasz spokoju. 

Być może, gdyby Karol zamiast pokrywać artykuły quasi-zoologiczne wielkimi pytajnikami, po prostu je czytał, domyśliłby się, że od trzydziestu lat w jego mózgu gościł nicień obsesji, niewielki robak bynajmniej nie przypominający brokatowego znaku zapytania.

Czy będziesz w stanie żyć, wiedząc, że miałeś na wyciągnięcie ręki rozwiązanie problemu pozytów i po prostu stchórzyłeś?

– Więc jak będzie? – spytała Anetka i podsunęła słój z dorodnym obrotowym pająkiem pod nos Karola.

Mężczyzna głośno przełknął ślinę i położył drżącą dłoń na wieczku. Rozległo się ciche kliknięcie.

Tak, zrób to, musisz się dowiedzieć… – zawzięcie kibicował nicień obsesji. Nagle urwał, bo poczuł, że ma towarzystwo. Obserwował, jak czarne, lśniące witki oplatają mózg ofiary. Robak poczuł respekt zmieszany z lękiem, widząc ogrom dojrzałego krzykacza bezsensownika zmieniającego umysł Karola w pacynkę. Bardziej bałby się chyba tylko spotkania z myślofagiem.

Musisz się przekonać, czy istnieją pozyty… – spróbował ponownie nicień obsesji. Ale wtedy w głowie kolekcjonera zabrzmiał głos kilkadziesiąt razy mocniejszy. W porównaniu z wrzaskiem krzykacza, głosik nicienia był jedynie skromnym podszeptem. Robak skurczył się w sobie, pokornie ustępując miejsca witkom nowego lokatora. Wszak, abstrahując od tego, czy bezsensownik był pozytem czy też nie, nie było wątpliwości, że zasługiwał na miano krzykacza.

Karol złapał się za głowę, w której w jednym momencie gromadę znaków zapytania wyparł legion jaskrawych wykrzykników.

Anetkę przeszyły dreszcze, widząc kolekcjonera szamoczącego się na wszystkie strony, przewracającego słoiki, próbującego desperacko wyjąć sobie z nozdrzy pasożyta. Dziewczynka nie miała pojęcia, że zażycie dojrzałego krzykacza bezsensownika tak bardzo przypomina opętanie.

 

***

 

– Myślę, że dopóki jej nie znajdziemy, nie potrzebujemy pana pomocy. – Adrian skinął na nurków w fioletowych kombinezonach. – Zabrać go i jego potwora do aresztu.

Piotr rozglądał się niepewnie, kiedy przypomniał sobie dziewczynkę spotkaną na stacji metra, która pomyliła jego mrówkojada z psem. Wpadł na pewien pomysł.

– Czekajcie! Może ja i mój… potwór możemy się na coś przydać.

– Doprawdy? – Adrian zmarszczył czoło.

– Tak, mogę spróbować kazać myślofagowi go znaleźć.

– Co? Jak jakiś pies gończy? Niby w jaki sposób ma ją znaleźć?

– Nie ją, tylko robaka. Po tym, jak zeżarł tamtego ze sztucznego mózgu, mogę rozkazać mu szukać kolejnych krzykaczy bezsensowników. Jeśli dziewczyna nie oddaliła się zbytnio, powinno się udać.

Sekretarz skubał się w bródkę, myśląc nad propozycją zaklinacza. W końcu tylko skinął głową i razem z Piotrem i grupką nurków ruszyli na poszukiwanie.

Dla przechodnia wędrujący korowód prezentował się osobliwie. Na czele szedł flecista, grał dziwaczną melodię z innego świata i trzymał na smyczy lewitujący kaganiec. Za muzykiem podążał sekretarz w turkusowym uniformie w otoczeniu trzech strażników o wyglądzie nurków. Cała piątka miała na nosach ogromne szkła.

Szli długo. Adrian pierwszy wykazał zniecierpliwienie.

– Wie pan, ile to jeszcze potrwa? Już dłużej nie zniosę tej okropnej melodii.

– Nie mam pojęcia, ale myślofag złapał trop, czuję to – wyjaśnił krótko zaklinacz.

W końcu dotarli pod niepozorny blok z szarej cegły. Mrówkojad biegł po klatce schodowej coraz szybciej, pokonując po dwa stopnie naraz, ciągnąc za sobą Piotra. Uderzył kagańcem w drzwi mieszkania numer siedemnaście.

– To tutaj? – spytał cicho Adrian.

– Tak – odparł zaklinacz. – Myślofag bardzo wyraźnie odczuwa sygnaturę krzykacza…

– Coś nie tak?

– Krzykaczy bezsensowników – poprawił się Piotr.

– Kilku? Anetka ma w sobie jednego robaka!

– To może być fałszywy alarm. Jakiś handlarz sprzedający zakazane gatunki kolekcjonerom czy narkomanom.

Mrówkojad coraz bardziej zniecierpliwiony stukał o drzwi. Ale nikt nie odpowiadał. Wtedy usłyszeli okropny hałas.

Gdy wtargnęli do środka, stanęli jak wryci, próbując zrozumieć, na co właściwie patrzą.

Pokój był zagracony drewnianymi deskami z roztrzaskanych regałów. Po podłodze walały się słoiki z robakami, choć na kilku z nich widniały pajęczynki pęknięć, wszystkie przetrwały upadek. Pod rumowiskiem z drewna i szkła leżał mężczyzna.

– Nie wytrzymam tego!!! – krzyknął i uderzył z całej siły głową o podłogę pokrytą kawałkami szkła z dzbanka po lemoniadzie. Rytmicznie walił twarzą w okruchy, upodabniając się do jeża ze szklanymi kolcami. 

Nurkowie rzucili się na ratunek, ale było już za późno. Karol leżał w kałuży krwi, przygnieciony kolekcją, nad którą pracował przez trzy dekady.

– Czy ktoś mi łaskawie wyjaśni… – zaczął Adrian, ale urwał, widząc, że to nie koniec makabrycznego spektaklu.

Z zakrwawionego nosa kolekcjonera wyciekła niewielka brązowawa nitka. Przemierzyła ledwie kilka centymetrów, gdy jeden z nurków chwycił ją obcęgami i podniósł bliżej światła.

– Co? To niemożliwe, by nicień obsesji sprawił, że…

– Bo to nie był tylko nicień – uciął Piotr i rzucił się do odpięcia kagańca myślofagowi.

Z nosa ofiary wypełzła kolejna nitka, tym razem czarna i połyskująca, a za nią następne. Robak wyłaził z nozdrzy okrężnym ruchem, jak na obrotowego pająka przystało. Stanął na połowie odnóży, drugą połową wymachując w powietrzu. Krzykacz rozglądał się szklistymi oczkami w poszukiwaniu nowego żywiciela.

Skrzyżował spojrzenie z mrówkojadem.

Gdy kaganiec myślofaga upadł z hukiem, krzykacz czmychnął w przeciwnym kierunku. Zwinnie nurkował pomiędzy drewnem i szkłem, a robaki w słoikach wyraźnie ożywiły się, obserwując pościg.

Nurkowie i zaklinacz pomagali odgarniać przeszkody, torując drogę mrówkojadowi

– To ja lepiej zostanę tu na czatach – stwierdził sekretarz i poprawił na ramieniu emblemat urzędnika Ratusza.

Nie mogąc znieść badawczego spojrzenia obłego perfekcyjniaka i uporczywego łypania smuteczka pospolitego, Adrian schował do kieszeni introspektor.

Mrówkojad mknął przez korytarz, goniąc toczącego się gąsienicowato krzykacza bezsensownika. Dystans pomiędzy ścigającym a ściganym powoli topniał, ale nim zupełnie zniknął, robak ponownie wykorzystał swoją zwinność. Wypracowanym do perfekcji ruchem obrotowym wcisnął się pod drzwiami pokrytymi akrylową farbą.

Piotr szarpnął za klamkę, ale było zamknięte.

Zmroziło go, gdy usłyszał dziwnie znajomy dziewczęcy głos.

– Nie chciałam go skrzywdzić… Tak, wiem, że wszyscy umrzemy, ale gdyby nie ja, mógłby umrzeć później… Krzycz głośniej, od tego jesteś… Potrzebuję twojego krzyku…

Szept urwał się na ułamek sekundy. A potem znowu się rozległ.

– Witam cię, robaczku. Przed kim uciekasz? Chcesz się we mnie schować? Jesteś taki piękny, większy niż ten mój. Potrafisz głośniej krzyczeć? Zapraszam…

Wrzask dziewczynki zbiegł się w czasie z trzaskiem rozwalanego przez nurków zamka. Gdy wbiegli do środka zobaczyli, jak z nosa dziewczynki wystaje czarna rozgwiazda.

Piotr mocniej przytrzymał smycz mrówkojada, warunki nie były odpowiednie na przeprowadzenie zabiegu. Podniósł rękę, dając znak, by nurkowie także wstrzymali się od gwałtownych ruchów.

Dłonie dziewczynki mocno się zacisnęły, gdy kolejne witki pełzły do środka mózgu, oplatając percepcję misterną pajęczyną, uzupełniając niedojrzałą i trochę naiwną sieć młodszego, zielonego kolegi.

Anetka podniosła bladą twarz i uśmiechnęła niedorzecznie szerokim uśmiechem.

 

***

 

Zarobaczona księżniczka patrzyła tępo w sufit, licząc wszystkie pęknięcia. Tym razem nie udawała katatonii – nie musiała.

– Możemy chwilę porozmawiać? – Piotr usiadł na krawędzi łóżka.

– Tak – wyszeptała Anetka tonem zupełnie bezbarwnym, wypłukanym z emocji.

– Pamiętasz, że spotkaliśmy przy stacji metra? Powinienem się domyślić, że uciekłaś z domu. Czuję się winny…

– A ja nie.

– Słucham?

– Zabiłam go, prawda? – spytała głosem tak beznamiętnym, że Piotrowi zdawało się, że rozmawia z syntezatorem mowy. Jej twarz wydawała się zastygnięta, odlana z wosku.

– To nie twoja wina, miał w głowie krzykacza…

– Bo go namówiłam, widziałam, jak traci czas na szukanie sensu. Ja tylko chciałam się z nim podzielić słodkim głosem z głowy. Przecież, gdy masz czekoladę, to jasne, że chcesz się podzielić. Naprawdę nie wiedziałam, że tak zareaguje. Ja mam w sobie dwa krzykacze i jakoś żyję. Mój umysł przypomina babie lato… Może ten zielony mnie przyzwyczaił i dlatego nie oszalałam. Gdyby pan widział, jak ten mężczyzna się rzucał, jak wrzeszczał…

– Nie powinnaś się obwiniać.

– Nie czuję się winna. Nie czuję się żadna. Po co pan tu przyszedł? – dziewczynka mówiła tak cicho, że Piotr pochylił się bliżej leżącej, by cokolwiek słyszeć.

– Chciałem ci wyjaśnić, na czym będzie polegać zabieg. Uratujemy cię, żebyś znowu mogła czuć.

– A czy ktoś się mnie spytał, czy chcę cokolwiek czuć? Wy nigdy nie pytacie mnie o zdanie.

– Nie rozumiem.

– Czy pan naprawdę myśli, że spytali mnie o zdanie, gdy…

Anetka wykrzywiła się w okropnym grymasie i dźwignęła z łóżka. Widać było, jak każdy ruch mięśni sprawia jej ból.

– …gdy zrobili mi to?! – krzyknęła prosto w twarz Piotra, zbliżając oko, w którym błysnęły fioletowe refleksy tak charakterystyczne dla szkła introspektorów.

 

***

 

Adrian mocno przyciskał pięścią niebieską kopertę. Jakby zmniejszenie nacisku miało spowodować otrucie wszystkich ludzi w promieniu stu metrów.

– Czy mogę porozmawiać z Anną? – spytał Piotr, nie mogąc oderwać wzroku od tajemniczej koperty z jego nazwiskiem.

– Nie. – Adrian uśmiechnął się wyjątkowo sztucznie. – Nie może pan zobaczyć się z panią prezydent. Ale może pan za to porozmawiać ze mną. Będzie zdecydowanie łatwiej, gdy przejdziemy na ty – powiedział sekretarz i podał Piotrowi dłoń o bardzo długich palcach.

– Dobrze. Jak już wspominałem, uważam, że przeprowadzenie zabiegu jest zbyt niebezpieczne. Chodzi o usunięcie dwóch splątanych krzykaczy bezsensowników. Usuwanie kilku robaków naraz zawsze sprawia dodatkowe trudności.

– Pozwól, że ci tu przerwę – powiedział życzliwie sekretarz. Piotr wyczuł, że bierze udział w przesłuchaniu przez dobrego i złego policjanta. I że Adriana bardzo męczy, gdy musi przybrać maskę miłego gliny. – Mogę wykonać jeden telefon i przywiozą tu nawet tuzin krzykaczy. Możesz ćwiczyć do woli ze swoim zwierzaczkiem na atrapie mózgu.

– Nie sądzę, by się udało.

– Ale mógłbyś spróbować?

– Tak, ale…

– Jeśli jest jakieś ale, to znaczy, że chcesz się wycofać z innego powodu. Że istnieje jakaś inna przyczyna, dla której nie chcesz pomóc śmiertelnie chorej dziewczynce.

– Aneta nie chce, żeby jej pomóc. Tak mi powiedziała.

– Powiedziała, czy może wyrecytowała sparaliżowana na łóżku? Ona to powiedziała, czy może robak, który steruje nią jak marionetką?

– Robaki tak nie działają, nie potrafią kontrolować umysłów. Wolałbym porozmawiać o tym z kimś… – zaklinacz już chciał powiedzieć „kompetentnym”, ale ugryzł się w język – …innym. Nie mogę wykonać zabiegu bez zgody pacjenta. Nawet pomijając względy etyczne i przysięgę odrobaczacza, operacja nie wyjdzie, gdy pacjent nie będzie współpracował.

– A gdyby była nieprzytomna?

– To niedopuszczalne.

Adrian wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że ten argument go zupełnie nie przekonuje.

– To niebezpieczne – dodał Piotr. – Zrozum, to może ją zabić! A poza tym, nie zrobię zabiegu wbrew woli pacjenta! Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?

Sekretarz poczuł się swobodniej, gdy mógł przejść do roli złego policjanta. Przesuwał po biurku kopertę, wycierając nią kurz.

– Wyjaśnię ci, na czym polega rola sekretarza. Wiesz, Anna ma czasami problemy z podejmowaniem decyzji, zwłaszcza tych bardzo trudnych. I na tym właśnie polega mój obowiązek. Podejmuję bardzo trudne decyzje. Jestem specjalistą od spraw beznadziejnych. I sprawa zarobaczonej księżniczki ciągnie się zdecydowanie za długo. Miasto traci czas i środki na próby rozwiązania problemu, którego może nie da się rozwiązać.

– Czy jeśli ją zabiję, to będzie dla ciebie wystarczające rozwiązanie?!

Adrian zamiast odpowiedzieć, wyjął z koperty pierwsze zdjęcie. Fotografia przedstawiała zaklinacza odbierającego kijek z pyska mrówkojada. Zwierzę wyglądało bardzo niewyraźnie, utrwalenie na zdjęciu quasi-fauny stanowiło wyzwanie dla teorii i praktyki optyki introspekcyjnej.

– Jesteś bardzo interesującym człowiekiem, Piotrze. Przy czym słowa „interesujący” używam w podobnie eufemistycznym znaczeniu, co w przypadku, gdy ktoś opisuje tak czyjś wygląd. Wyglądasz interesująco oznacza to samo, co wyglądasz brzydko, tylko boimy się tak powiedzieć spętani przez kurtuazję.

– Obserwowaliście mnie?!

– Skądże znowu, zdjęcia przyniósł nam Święty Mikołaj – odparł Adrian, w myślach klepiąc się po plecach za kolejne mistrzowskie użycie ironii. – Naprawdę myślałeś, że nie wiemy o tym, że ktoś bawi się w tresurę myślofaga? Odczekaliśmy tylko, aż będziesz wystarczająco dobry, by spróbować na sztucznym mózgu. Warto wiedzieć jak najwięcej o swoich wspólnikach, zwłaszcza, gdyby chcieli się wycofać…

– Nic na mnie nie macie!

– Owszem i właśnie to jest w tobie interesujące, Piotrze. To, jak cieniutka jest twoja koperta. Żadnych przyjaciół, kochanek, kochanków zresztą też nie. Twoim jedynym kolegą jest ta dziwaczna istota, którą tu na zdjęciu uczysz aportowania. Najpierw pomyślałem, że może masz problemy z ludźmi, no wiesz, złapałeś jakiegoś fobika poplamionego…

– Plamistego.

– Wszystko jedno. Ale jako licencjonowany odrobaczacz musisz regularnie przechodzić skany mózgu. Nie było problemu do nich dotrzeć – Adrian wyjął kolejną kartkę z koperty – i jesteś czysty. Więc, tak po prostu z własnej woli wybrałeś towarzystwo bestii zamiast ludzi. Gdy mówię, że jesteś interesującym człowiekiem, mam na myśli, że jesteś… żałosny.

– Jeśli chcesz mi grozić, to osiągnąłbyś lepszy efekt, gdybyś tak nie przynudzał.

– Ale ja ci nie grożę – sekretarz zachichotał i wysypał z koperty ostatni zestaw zdjęć.

Fotografie były bardzo rozmazane, mgliste, Piotr musiał się przyjrzeć z bliska, żeby cokolwiek zrozumieć.

– Ja ci nie grożę… Grożę tylko twojemu jedynemu przyjacielowi.

Gdy Piotr rozpoznał noże do wiwisekcji i szczątki cętkowanego futra, poczuł, że zbiera mu się na wymioty.

 

***

 

Anetka przebijała się przez szuwary. Przyszło jej na myśl, jak bardzo pałka wodna przypomina parówkę w cieście. Próbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatnio ją jadła, ale pamięć miała dziurawą jak durszlak.

Podbiegła nad brzeg stawu i przejrzała się w tafli. Coś było nie tak z jej odbiciem. Przecież nigdy nie rosły jej wąsy. Mężczyzna w wodzie bardzo krzyczał, wywołując coraz silniejsze fale. Darł się i rzucał na wszystkie strony, jakby opętał go diabeł.

Dziewczynka próbowała zamknąć oczy, ale zabrakło jej powiek. Próbowała krzyczeć, ale nie potrafiła wydobyć najcichszego dźwięku. Próbowała uciec, ale woda otaczała ją już z każdej strony.

– Pomóż mi…

Zielony tatarak wystrzelił w górę, pokrył powierzchnię stawu. Jednak rósł zbyt rzadko, i spomiędzy łodyg prześwitywało ponure wspomnienie.

– Błagam…

I wtedy Anetka dostrzegła inne łodygi, większe, prawie czarne. Wyrosły ogromne jak drzewa, choć może bardziej przypominały odnóża kolosalnego pająka. Bez problemu zakryły cały staw.

Ale, nim dziewczynka zdążyła powiedzieć „Dziękuję”, kończyny zakryły też niebo, chmury, ziemię i całą resztę.

Anetka usiadła opleciona zewsząd lasem pajęczych, połyskujących nóg. Pogrążona w ciemności, otulona ciszą, stwierdziła, że tak będzie lepiej.

Minęło trochę czasu, nim ujrzała światełko. Kilka odnóży wycofywało się, przepuszczając przez szczeliny promyki słońca. Dziewczynka pocieszała się, że to tylko tymczasowe, że jej pająk-obrońca tylko zrzuca wylinkę, a potem wróci jeszcze piękniejszy w nowej skórze.

Kończyny wkręcały się z powrotem w ziemię, jedna po drugiej, w bardzo przemyślany sposób. Jakby ktoś rozbierał konstrukcję z bierek. Powoli i ostrożnie.

– Nie opuszczaj mnie! – Anetka rzuciła się na podkurczoną nogę pająka. Połyskująca kończyna ciasno oplotła jej dłoń, mocno szarpiąc i pociągając za sobą.

Dziewczynka zawyła z bólu, gdy kolejne odnóża zaciskały się na ciele.

Zbudziła ją melodia fletu.

 

***

 

 Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła Adriana opartego o parapet. Wyglądał na znudzonego. Ujrzała też matkę w otoczeniu dwóch fioletowych nurków. Anna mocno zaciskała kciuki, nie odrywając wzroku od dziewczynki. Anetka widziała także mężczyznę grającego na flecie, który coś jej obiecał, ale przecież zdążyła się już przyzwyczaić, że obietnice dorosłych są nic niewarte.

 Jednak nie zdążyła przyjrzeć się zgromadzeniu zbyt wyraźnie, bo pole widzenia zasłaniał długi ryjek dziwnego psa. Przymocowany do nosa Anetki jak odkurzacz wciągał powietrze. Sceneria była na tyle osobliwa, że dziewczynka najpierw pomyślała, że nadal śni. Jednak, gdy słodki wrzask obojętności w jej głowie cichł z każdym ruchem mrówkojada, z każdym poleceniem flecisty, zorientowała się w sytuacji. Z ogromnym bólem przełamała kajdany katatonii i wyszarpała ryjek.

 Dotąd uporządkowana melodia ustąpiła miejsca improwizacji. Gdyby wynaleziono dźwiękowy analog stroboskopu, kakofon, pewnie czyniłby podobny hałas. Szarpany, dziki, nie tyle pozbawiony harmonii, ale wręcz antyharmoniczny. Piotr próbował utrzymać więź z mrówkojadem, desperacko chwytał resztki synchronizacji. Gdzieś z tych okruchów odczytał jeszcze, jak krzykacz bezsensownik bierze dziewczynkę jako zakładniczkę, jak chlasta jej mózg z każdym podmuchem myślofaga. Jak ryje swoje inicjały na korze ruchowej…

 Melodia ucichła. Rozgwiazda witek podkurczyła się i wciągnęła z powrotem do zakrwawionego nosa dziewczynki. Anetka leżała nieprzytomna.

– Co robisz?! – wydarł się Adrian. – Miałeś je z niej wyjąć!

– One ją zabiją!

– Masz ją uratować, od tego tu jesteś!

Zaklinacz spojrzał w stronę nurków i pani prezydent. Anna siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie chciała podejmować trudnej decyzji.

Piotr odchrząknął i przyłożył usta do fletu. Krótkie szarpnięcie i mrówkojad posłusznie wygiął ryjek. Rwana melodia i dopasowane do niej kroki łap.

– Zabierz go ode mnie! – wrzasnął Adrian, cofając się w stronę parapetu.

Myślofaga od sekretarza dzieliło tylko pół metra. Wytresowany zwierz zgiął tylne nogi.

– Jak śmiesz mi grozić… – wyszeptał Adrian.

– To nie ja ci grożę… Tylko on.

– Zróbcie coś! – sekretarz krzyknął w stronę nurków piskliwym głosikiem.

Piotr uśmiechnął się.

– Może gdybyś bardziej wgłębił się w szczegóły wiwisekcji, wiedziałbyś, dlaczego żaden nurek ani odrobaczacz nie ujarzmi myślofaga. Już prędzej rzuciłby się w rój negatów samobójczyków. Na pewno słyszeli o dziwnych wypadkach, gdy mrówkojady wysysały z ludzi coś więcej niż robaki. Ludzka świadomość niezbyt im smakuje, jest trochę zbyt gorzkawa, ale gdy zostaną sprowokowane, nie pogardzą i tym.

– Nie wiesz, co robisz. Grozisz urzędnikowi Ratusza…

Spojrzał wzrokiem zbitego psa w stronę pani prezydent.

– Wyjdź – powiedziała Anna, po raz pierwszy w ciągu dwóch kadencji podejmując bardzo trudną decyzję wbrew woli osobistego sekretarza.

– Co…

– Wyjdź i pozwól mu pracować – powtórzyła Anna ostrzej.

– Ale, nie rozumiesz, on nie chce nic robić! To jest jego pomysł, zostawić ją zarobaczoną…

– Zatem… niech tak będzie.

 

***

 

Wytresowanie myślofaga, by nauczył się ignorować chodzące sklepy z łakociami, zajęło Piotrowi miesiąc. Zaklinacz odczuwał dumę z pupila, gdy ten grzecznie dreptał ulicami Bonatyna pomiędzy ludźmi z szumem w głowach. Podobno tamtejsi rekordziści hodowali w sobie roje złożone z nawet trzydziestu robaków. I potrafili chwalić się nimi niczym ogrodnik pokaźną dynią.

O dziwo, mieszkańcy robaczywego miasta nie tylko nie bali się niewidzialnego stworzenia w absurdalnie długim kagańcu, ale wręcz wyglądali na zafascynowanych. Niektórzy goście w muzeum myśleli, że zwierzę na smyczy jest elementem artystycznego performance’u. 

Piotr przyglądał się obrazowi przedstawiającemu staw zarośnięty ogromnym, czarnym tatarakiem. Wydawało mu się, że spomiędzy łodyg prześwituje zmasakrowana twarz. Jakby artysta celowo zamazał poprzednie makabryczne dzieło.

– Podoba ci się? – zabrzmiał głos syntezatora mowy.

Zaklinacz powoli się odwrócił. Gdy ją ujrzał, poczuł, jak kąsają go wyrzuty sumienia.

Elektryczny wózek podjechał bliżej. Plątanina kabli otaczająca czubek głowy Anety przypominała futurystyczną aureolę. Przewody leżały wzdłuż krawędzi wózka i były podpięte do monitora i głośnika. Ekran zajaśniał i powoli pokrywał się kolejnymi wyrazami:

„Witaj na wystawie. Cieszę się, że jednak przyszedłeś. Wybacz, że piszę, zamiast używać syntezatora. Ale nie lubię brzmieć jak robot”.

– Przepraszam… Nie powinienem nawet próbować operacji…

„Nie zadręczaj się, to już nie jest ważne. Nic nie jest ważne. Doskonale rozumiem, jak to jest, gdy zżera cię sumienie…”

Piotr aż cofnął się, gdy głośnik wydał serię wrzaskliwych trzasków, a ekran pokryła wiadomość:

„!!!”

Mężczyzna podbiegł bliżej, pewien, że coś się popsuło w aparaturze. W końcu jaskrawe wykrzykniki zniknęły.

„Już dobrze, robaczki, dziękuję za pomoc. Nic się nie stało, po prostu krzykacze czasami dość głośno krzyczą. Wiesz, wiele nauczyłam się w tym mieście, na przykład, jak żyć z nimi w symbiozie. To zabawne, ale czegoś nauczyłam się też od ciebie”.

– Co masz na myśli?

„Od jakiegoś czasu próbuję zostać zaklinaczką krzykaczy bezsensowników. Hahaha. To miał być mój śmiech, nie wiem, czy wyszedł”.

– Wyszedł znakomicie. Myślę, że będziesz wspaniałą zaklinaczką.

„Rozmawiałam ostatnio z mamą, oczywiście przez telefon, za nic w świecie nie chce przyjechać do Bonatyna. W każdym razie zastanawia się nad rezygnacją ze stanowiska. Ciekawe, czy gdy przestanie być panią prezydent, ludzie w końcu nie będą nazywać mnie księżniczką. Hahaha”.

Piotr roześmiał się razem z Anetką. Kolejne wyrazy na ekranie pojawiły się powoli, jakby dziewczynka się wahała.

„Mam jeszcze jedną prośbę”.

– Tak?

„Czy mogę pogłaskać pańskiego pieska?”.

Koniec

Komentarze

Hej, jest to opowiadanie ze złotym piórem, więc co może dodać taki bard jak jak :). Opowiadanie podobało się, barwny świat niewidzialnych istot i robaków żyjących w mózgach zarobaczonych ludzi. Piotr zaklinacz i jego stwór szczególnie przypadli mi do gustu. Choć fabuła wydaje się mroczna i straszna to opowiadanie raczej jest bajkowe, mogę zaryzykować stwierdzenie ciepłe :). To na pewno wyróżnia tekst. Gratuluję publikacji, w mojej ocenie jest zasłużona :). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dziękuję, Bardzie. Każdy głos jest cenny. Cieszę się, że tekst się spodobał. Faktycznie jest taki słodko-gorzki, bajkowo-ponury. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Opowiadanie czytałem na papierze i pamiętam, że bardzo mi się podobało :) 

Kto wie? >;

To ja dziękuję, bo opowiadanie podobało się i mnie, i – co wiem z różnych spotkań konwentowych i bibliotecznych – także czytającym :) 

ninedin.home.blog

Miło mi to słyszeć :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Witaj. :)

Serdecznie gratuluję Ci Złotego Piórka. :)

 

Podczas lektury zatrzymały mnie następujące sprawy (wyłącznie do przemyślenia):

Miejsce baśniowego pocałunku prawdziwej miłości zajmowały zimne obcęgi, którzy przyjezdni lekarze i szarlatani ochoczo wkładali dziewczynie do nosa, usiłując wyciągnąć z niej robaka. – czy tu nie miało być „które”?

Za jakąkolwiek informację przewiduję nagrodę finansową!” – brak kropki?

Niewielu mieszkańców słyszało o istnieniu myślofagów. I pewnie „widząc” wielkiego niewidzialnego zwierzaka w uprzęży wyobrażała sobie, że to jakiś ekstremalnie spasiony mózgowy robak. – niejasny podmiot – KTO sobie wyobrażał?

Nieznajomy miał rozczochrane na wszystkie strony włosy (przecinek?) a pod introspektorem nosił jeszcze grube szkła korekcyjne, przez co przypominał puchacza z wyłupiastymi oczami i nastroszonym pierzem.

– Niech pan się tak nie uśmiecha – powiedział piskliwym głosem i przerwał aplauz, zanim dołączyłaby się do niego reszta widowni. – zbędne?

Introspektor to okularki do oglądania robaków, które normalnie są niewidzialne – brak kropki?

Potem wyszedł na kilka minut i wrócił, niosąc tackę z dzbankiem lemoniady i dwoma szklankami. – gram. – dwiema, szklanka to rodzaj żeński

– Zerwałam go z drzewa i od razu się ożywił, zaczął biegać po całym kombinezonie.Bardzo chciał się do mnie dostać. – brak spacji między zdaniami

Jeden ze strażników spróbował chwycić obcęgami za odnóże, ale wtedy robak skurczył się (brak „i” lub przecinka?) chlasnął kończynami jak biczem.

– Dobrze.Jak już wspominałem, uważam, że przeprowadzenie zabiegu jest zbyt niebezpieczne. – brak spacji między zdaniami?

Anetka widziała także mężczyznę grającego na flecie, który coś jej obiecał, ale przecież zdążyła się już przyzwyczaić, że obietnice dorosłych są nic nie warte. – czy to na pewno osobno?

„Czy mogę pogłaskać pańskiego pieska?” – brak kropki?

 

Czasem po wielokropku jest spacja, a czasem jej brak.

 

Tekst jest niesamowicie przejmujący, bolesny, robi piorunujące wrażenie. Czyta się go jednym tchem. Makabryczna wizja. Niezwykły pomysł i niezwykła jego realizacja. Brawa! :)

Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze gratuluję. :)

Pecunia non olet

Dziękuję, Bruce. Spojrzę jeszcze na te literówki, możliwe że przekleiłem z jakiegoś starszego pliku niż wersja, która poszła do druku. :) Cieszę się, że opowiadanie zrobiło wrażenie :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

To ja bardzo dziękuję. Taki tekst to prawdziwa uczta dla wyobraźni oraz duszy. heart

Pozdrawiam serdecznie. smiley

Pecunia non olet

Hej,

Świetne opowiadanie, wydarzenia są wręcz przygnębiające i tekst doskonale oddaje ten klimat. Bardzo przyjemnie się czyta, dosłownie nie mogłem oderwać wzroku.

 

Świat przedstawiony prezentuje się bardzo interesująco, szczególnie koncept miasta tylko dla ludzi z pasożytami. 

 

– Zabierz go ode mnie! – wrzasnął Adrian, cofając się w stronę parapetu. – 

Myślofaga od sekretarza […]

tutaj chyba miało nie być półpauzy

 

W jednym miejscu zauwazyłem jeszcze brak spacji po kropce.

 

Pozdrawiam :)

Dziękuję. Co do miasta tylko z ludźmi z pasożytami, to zapraszam do poprzedniego opowiadania Robaczywe miasto :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dodane do kolejki :) 

Wspaniale

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Cześć Szyszkowy Dziadku,

Zacząłem czytać, gdy nagle obowiązki oderwały mnie od lektury. Wrócę, skomentuję.

Na dzień dobry wrzucę jednak to:

przybędzie na alabastrowym rumaku i swym pocałunkiem prawdziwej miłości zdejmie urok

Byłoby dziwne, gdyby zdjął urok pocałunkiem nie swym – czyli jedno słowo za dużo.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Niby tak, ale tak mi pasowało stylistycznie to pierwszego akapitu stylizowanego na baśń ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Mi się czytało dość nieprzyjemnie;) Wizja robaczywego mózgu ohydna, zwłaszcza że objawy mam zbliżone;P

Infantylna księżniczka pod koniec trochę mnie już znudziła, zwłaszcza że powiedzieć, że jej wybory życiowe były losowe to nic nie powiedzieć;) Za to oczarował mnie mrówkojad i tylko nie wiem, czemu nie mógł zjeść wszystkich robaczków, chociaż może to jeszcze przed nami;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dzięki, Ambush. Miło, że mrówkojad oczarował, a czy jeszcze poje robaczków zobaczymy. Może znowu będę mieć wenę na sequel ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Cześć, Szyszkowy Dziadku!

Postaram się choćby skrótowo podzielić wrażeniami. Lektura ciekawa i na ogół przyjemna, publikacja wydaje mi się w pełni zasłużona. Nie bardzo byłem w stanie przewidywać rozwój tekstu, potrafiłeś zaskoczyć. Pierwotnie spodziewałem się jakiegoś retellingu “Śpiącej Królewny”, może z dodatkowymi prztyczkami w kierunku tego czubka, którego Trump zamierza zrobić ministrem zdrowia. Potem nastawiłem się bardziej na alegoryczną krytykę psychochirurgii lub nawet całości psychiatrii instytucjonalnej. I to może pobrzmiewało gdzieś w tle, ale główną treścią okazały się przecież przygody i intrygi polityczne osadzone w barwnym fikcyjnym świecie.

Jasne zresztą, że to dobrze świadczy o konstrukcji tekstu: jeżeli rzeczywiście chciałeś zawrzeć jakieś przesłanie, na pewno lepiej podszyć nim wciągające czytelnika wydarzenia niż bić po oczach. Myślę, że najprędzej odczytałbym morał jako “terapie o poważnych skutkach ubocznych należy dobierać stosownie do oceny stanu klinicznego pacjenta”. To raczej nie stanowi przedmiotu debaty, trudno się z tym nie zgodzić.

Zakończenie zbiło mnie z tropu. Ciężkie kalectwo głównej bohaterki wydaje się nadawać zbyt minorowy ton w stosunku do reszty fabuły (nawet jeśli sama wciąż zgrywa Pollyannę ze spłaszczonym afektem). Oczywiście dociska to przesłanie, wcześniej mało eksponowane, tłumaczy też logicznie, dlaczego pani prezydent zgodziła się na wyjazd córki. W dodatku nie jestem pewien, jak interpretować to, że sugerujesz całkowity paraliż, a potem w ostatnim zdaniu dziewczyna pyta, czy może pogłaskać myślofaga… Mignęło mi nawet, że może ona symuluje (jak wcześniej symulowała katatonię), żeby matka pozwoliła jej wyemigrować, ale poza tym nic w tekście nie umożliwia takiej interpretacji.

Z drobnych błędów wychwyciłem jeszcze:

Musieli zjawić się w trakcie demonstracji, gdy zaklinasz był zbyt zabsorbowany

Chętnie doklikuję do Biblioteki i pozdrawiam ślimaczo!

Dzięki, Ślimaku! Co do jakiegoś przesłania, to ja ogólnie nie lubię pisać pod konkretny morał. Tutaj jest opowieść oczywiście okraszona różnymi tematami które mnie ciekawią od strony np. filozoficzniej jak na ile optymistyczny może być nihilizm. Anetka naturalnie nie może dosłownie pogłaskać pieska. A czemu tak mówi? Może to jej czarny humor a może chce żeby sam do niej podbiegł :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Fajny pomysł z tym mrówkojadem.

Wydaje mi się, że teraz przydałoby się miasto, które łączy zalety obydwu opisanych. Bo wydaje mi się, że ani paniczny strach przed robakami nie jest zdrowy, ani hodowanie ich na pokaz nie jest bezpieczne. Czy można zsyntetyzować kwas żołądkowy mrówkojada? Jakie niezwykłe substancje zawiera?

No, Twój świat jest bardzo ciekawy i ma ogromny potencjał.

Dobrze się czytało, z zainteresowaniem.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. Ciekawe pytania, kto wie, może mnie zainspirują do napisania trzeciej części :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Po to je zadałam… :-)

Babska logika rządzi!

Jaka interesowna :P

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

A jeszcze nawet nie wspomniałam o opłacie za wykorzystanie pomysłów… ;-)

Babska logika rządzi!

Opowiadanie jest złotopióre, więc cóż mogę powiedzieć poza tym, że nadal pozostaję pod ogromnym wrażeniem Twojej wyobraźni i umiejętności dzielenia się nią z czytelnikami. To była szalenie satysfakcjonująca lektura. :)

 

Miejsce baśniowego pocałunku prawdziwej miłości zajmowały zimne obcęgi, którzy przyjezdni lekarze i szarlatani ochoczo wkładali dziewczynie do nosa… → Piszesz o obcęgach, które są rodzaju żeńskiego, więc: Miejsce baśniowego pocałunku prawdziwej miłości zajmowały zimne obcęgi, które przyjezdni lekarze i szarlatani ochoczo wkładali dziewczynie do nosa

 

i zwinnie przeknęła obok pokoju strażników. → Literówka.

 

Dokąd teraz… –zamyśliła się Anetka. → Brak spacji po półpauzie.

 

Zaklinacz stał w milczeniu, starając zrozumieć, czego właściwie był świadkiem. → Pewnie miało być: Zaklinacz stał w milczeniu, starając się zrozumieć, czego właściwie był świadkiem.

 

Po sali teatralnej rozległa się piękna, choć poszarpana melodia. Muzyka fleta nadawała… → W sali teatralnej rozległa się piękna, choć poszarpana melodia. Muzyka fletu nadawała…

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika flet.

 

urwała się melodia fleta… → …urwała się melodia fletu

 

gdy zaklinasz był zbyt zabsorbowany… → Literówka.

 

zauważyła Anetka i łobuzersko uśmiechnęła. → Pewnie miało być: …zauważyła Anetka i łobuzersko się uśmiechnęła. Lub: …zauważyła Anetka i uśmiechnęła się łobuzersko.

 

niosąc tackę z dzbankiem lemoniady i dwoma szklankami… → niosąc tackę z dzbankiem lemoniady i dwiema szklankami…

 

stwierdziła Anetka i wzięła łyk żółtego napoju. → …stwierdziła Anetka i wypiła łyk żółtego napoju.

Napojów się nie bierze.

 

Rozległa się melodia fleta.Rozległa się melodia fletu.

 

mrówkojad słuchając komend fleta wysysał krzykacza. → …mrówkojad, słuchając komend fletu, wysysał krzykacza.

 

Ostatni przeszywający powietrze dźwięk fleta… → Ostatni przeszywający powietrze dźwięk fletu

 

Nie miał pojęcia, czy powinien ukłonić się czy może lepiej uklęknąć. Przez co wykonał tylko bliżej nieokreślony ruch gdzieś w połowie pomiędzy tymi gestami. → Gesty wykonuje się rękami, a Ty piszesz o zamiarze kłaniania się i klękaniu, które to czynności gestami nie są.

 

 Jeśli dziewczyna nie oddaliła się za daleko… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Jeśli dziewczyna nie oddaliła się zbytnio

 

Wtedy usłyszeli okropny hałas.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Pokój był zagracony drewnianymi sztachetami z roztrzaskanych regałów. → Sztacheta to element płotu, nie regału.

Proponuję: Pokój był zagracony deskami/ półkami z roztrzaskanych regałów.

 

przygnieciony kolekcją, nad którą pracował przez trzy dekady.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Gdy kaganiec myślofaga upadł z głośnym hukiem… → Zbędne dookreślenie – huk jest głośny z definicji.

 

robaki w słoikach wyraźnie ożywiły się, obserwując pościg.. → Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

stwierdził sekretarz i poprawił emblemat urzędnika Ratusza na ramieniu. → Czym jest Ratusz na ramieniu?

A może miało być: …stwierdził sekretarz i poprawił na ramieniu emblemat urzędnika Ratusza.

 

Anetka podniosła bladą twarz i uśmiechnęła niedorzecznie szerokim uśmiechem. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Anetka podniosła bladą twarz i rozciągnęła usta w niedorzecznie szerokim uśmiechu.

 

– Dobrze.Jak już wspominałem… → Brak spacji po kropce.

 

czy może robak, który steruje jak marionetką? → …czy może robak, który steruje nią jak marionetką?

 

Podbiegła nad brzeg stawu i przyjrzała tafli. Coś było nie tak z jej odbiciem. → Pewnie miało być: Podbiegła nad brzeg stawu i przejrzała się w tafli. Coś było nie tak z jej odbiciem.

 

zobaczyła Adriana opartego na parapecie. → Czy Adrian był na parapecie i o coś się opierał?

A może miało być: …zobaczyła Adriana opartego o parapet.

 

obietnice dorosłych są nic nie warte. → …obietnice dorosłych są nic niewarte.

 

Dotąd uporządkowana melodia zastąpiła miejsca improwizacji.Dotąd uporządkowana melodia ustąpiła miejsca improwizacji. Lub: Dotąd uporządkowaną melodię zastąpiła improwizacja.

 

– Zabierz go ode mnie! – wrzasnął Adrian, cofając się w stronę parapetu. – → Czemu służy półpauza po kropce?

 

Ale nie lubię brzmieć jak robot.”Ale nie lubię brzmieć jak robot”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

To zabawne, ale czegoś nauczyłam się też od ciebie.”To zabawne, ale czegoś nauczyłam się też od ciebie”.

 

To miał być mój śmiech, nie wiem, czy wyszedł.”To miał być mój śmiech, nie wiem, czy wyszedł”.

 

Hahaha.” Hahaha”.

 

„Mam jeszcze jedną prośbę.” „Mam jeszcze jedną prośbę”.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hejka. O ile opowiadanie jest napisanie świetnie i przeczytałam je jednym tchem, to jednak nie znoszę tematu robactwa, a już te plastyczne opisy wchodzenia przez nos…. brrrr. Jest w ogóle tag “robactwo”? Jeśli nie, to dałabym chociaż “horror”, żeby ustrzec kolejnyh nieświadomych przed koszmarami. Z drugiej strony wywołać koszmar po przeczytaniu opka… hm… do takiego efektu też trzeba talentu. 

Dzięki, Reg. Dzięki, Nova :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

SzyszkowyDziadku

Elektryzujące. Dokładnie rozplanowana quasi-entomologia robi wrażenie, tak samo myślofag. Postacie zachowują się naturalnie (może Adrian trochę przegięty), akcja ma swój realizm. Ciężkie wybory prowadzą do trudnego zakończenia. Całość jest satysfakcjonująco długa i pełna napięcia. Temat zmusza trochę do zastanowienia się nad zjawiskami w psychice i ich znaczeniem w życiu, co jest bardzo cenne – zwłaszcza w krótkich formach.

Bardzo spodobały mi się opisy dziwności zaklęć muzycznych granych na flecie (btw fletu, nie fleta), sam gram. Zdanie >Szarpany, dziki, nie tyle pozbawiony harmonii, ale wręcz antyharmoniczny.< pobudziło moją wyobraźnię do tego stopnia, że chciałem natychmiast wziąć flet do ręki i zacząć katować jakąś niestworzoną, frenetyczną melodię… xD

Nie wiem czy to Twoja pierwsza, ale gratuluję publikacji. Chętnie przeczytam też Robaczywe Miasto.

Do mnie, moja puento..!

Dzięki, Aeothu! W NF to moja pierwsza publikacja, cieszę się że pobudziła muzyczną wyobraźnię :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Haha, zgadza się. Scena z kolesiem o lasce z mrówkojadem na smyczy wychodzącym ze stacji metra miała jasną inspirację ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Tak coś mi się od razu skojarzyło :) Zacna inspiracja i zacne opowiadanie – gratuluję tekstu:)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Dzięki, Marcinie!

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nowa Fantastyka