- Opowiadanie: Fladrif - Gdzie nie sięga Maga Ręka

Gdzie nie sięga Maga Ręka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Gdzie nie sięga Maga Ręka

Dla więk­szo­ści Wol­nych Miast in­wa­zje, po­ża­ry, za­miesz­ki i mordy ry­tu­al­ne to wy­da­rze­nia, które mo­gły­by wy­peł­nić gra­fik ka­ta­strof na co naj­mniej kilka lat. Dla Ti­si­dal to był czwar­tek, po pro­stu czwar­tek.

To wła­śnie dla­te­go ko­men­dant Stra­ży Elo­do­rius Tup­per­bin nie­mal co­dzien­nie czuł się, jakby świat wła­śnie walił mu się na głowę.

Pod jego no­ga­mi le­ża­ło de­ka­pi­to­wa­ne ciało de­na­ta, który trzy­mał w dłoni wła­sną głowę. Obok znaj­do­wa­ły się dru­gie zwło­ki. Były wil­got­ne, jakby ktoś do­pie­ro wy­cią­gnął je z wody. Wokół niego le­ża­ły przed­mio­ty tak mocno do sie­bie nie­pa­su­ją­ce, że aż oczy łza­wi­ły – kost­ka pół­prze­zro­czy­ste­go mydła, rę­ka­wicz­ka, cała szyba, długa na czte­ry metry po­ręcz i tors po­są­gu, który, po do­kład­nych oglę­dzi­nach sier­żan­ta Spo­one­ra, zi­den­ty­fi­ko­wa­no jako na­le­żą­cy do ko­bie­ty.

– Mnie to wy­glą­da na po­ra­chun­ki gan­gów – po­wie­dział Spo­oner, za­ży­wa­jąc ta­ba­ki.

Strze­lał w ciem­no, ale i tak pew­nie miał rację. W mie­ście bez­pra­wia, któ­rym było Ti­si­dal, dzie­więć na dzie­sięć przy­pad­ków prze­stępstw można było za­li­czyć do po­ra­chun­ków lo­kal­nych gan­gów. To by zna­czy­ło, że na po­ste­run­ku po­ja­wił się ktoś z bar­dzo gru­bym miesz­kiem albo bar­dzo ostrym mie­czem, a śledz­two było nie­roz­wią­zy­wal­ne.

– Na­praw­dę? A może jesz­cze mi po­wiesz, kto go tak urzą­dził? – spy­tał Elod.

– Zręcz­ny Per­klyn i jego banda. To ma sens, panie ko­men­dan­cie. Jest po­ręcz, rę­ka­wicz­ka, my­dłem myje się ręce, wszyst­ko się zga­dza, bo Per­klyn też ma przy­do­mek Zręcz­ny. Może trup miał za kogoś po­rę­czyć, oka­zał się wtyką Stra­ży i teraz gry­zie piach. Zręcz­ny, po­rę­czyć, ręka, po­ręcz, rę­ka­wicz­ka.

Elod za­mknął oczy, w my­ślach po­li­czył do dzie­się­ciu i po­wie­dział:

– Nie wy­da­je mi się, żeby to była jakaś akcja Stra­ży.

– A dla­cze­go?

– Bo to my je­ste­śmy Stra­żą, Spo­oner, a gdy­by­śmy or­ga­ni­zo­wa­li jakąś akcję, to pew­nie byśmy o niej wie­dzie­li.

– To może w takim razie sa­mo­bój­stwo.

Ko­men­dant po­pa­trzył na pod­wład­ne­go z po­wąt­pie­wa­niem. Ktoś taki jak on mar­no­wał się w Stra­ży. Po­wi­nien zo­stać po­li­ty­kiem.

– Spo­oner, on trzy­ma wła­sną głowę w ręku. To nie mogło być sa­mo­bój­stwo. Słu­chaj, nie za to nam płacą. 

Cza­sem zda­rza­ło się, że jedna czy druga osoba po­trzą­sa­ła miesz­kiem po to, by śledz­two tra­fi­ło na złe tory, albo żeby w ogóle na tory nie tra­fia­ło. Z dru­giej stro­ny ra­tusz na­gra­dzał je­dy­nie straż­ni­ków, któ­rzy fak­tycz­nie ja­kieś spra­wy roz­wią­zy­wa­li. Jeśli więc Elod mówił, że nie za to im płacą, to cho­dzi­ło mu o to, że z tego trupa kasy nie bę­dzie. Ale spra­wę wy­pa­da­ło roz­wi­kłać, nawet jeśli nie da się uka­rać spraw­cy. 

– Do­brze, za­cznij­my od po­cząt­ku. Wiemy co to za jeden i skąd się tu wziął?

– Oka­zu­je się, że wiemy o nim cał­kiem sporo. Na­zy­wał się Sim­mer…

*

Ali­sta­ir Sim­mer, świe­żo wy­da­lo­ny czło­nek Gil­dii Magów i jesz­cze śwież­szy na­by­tek Gil­dii Zło­dziei, po­tarł ner­wo­wo czoło, gdy cze­kał na swo­je­go part­ne­ra. Nem­rod Tup­ping, czło­nek naj­licz­niej­sze­go i naj­bied­niej­sze­go gangu w mie­ście miał dla niego zle­ce­nie, dzię­ki któ­re­mu usta­wi się do końca życia. Do spo­tka­nia zo­sta­ło jesz­cze tro­chę czasu, Sim­mer mógł więc przy­go­to­wać się do swo­jej roli.

– Hasło – burk­nął nagle ktoś za jego ple­ca­mi.

– N-nie uma­wia­li­śmy się na żadne hasło – wy­ją­kał Ali­sta­ir, czu­jąc, jak jeżą mu się włosy na karku.

– Bar­dzo do­brze… – Nem­rod Tup­ping wy­szedł z cie­nia. – Za­wsze warto się upew­nić dwa razy. Nikt cię nie śle­dził?

– Nie.

– Błąd. Ja cię śle­dzi­łem. I to od do­brych dwu­dzie­stu minut. Nie ro­ku­jesz mi naj­le­piej, chło­pie. Od­ro­bi­łeś cho­ciaż pracę do­mo­wą?

– Oczy­wi­ście. Byłem w Lor­dow­skim Mu­zeum Ma­gicz­nym dzi­siaj rano i zro­bi­łem mały re­ko­ne­sans. Z tych in­for­ma­cji, które do­sta­łem wcze­śniej od pań­skie­go zwierzch­ni­ka, in­te­re­su­je nas Ręka Maga, za­bez­pie­czo­na na naj­wyż­szym pię­trze.

– Ręka Maga? O ręce wi­siel­ca to sły­sza­łem, ponoć przy­no­si szczę­ście zło­dzie­jom, ale po kiego grzy­ba komuś łapa cza­ro­dzie­ja?

– To nie praw­dzi­wa ręka, ale ko­stur. I to bar­dzo po­tęż­ny. Zwięk­sza na­tę­że­nie esen­cji ma­gicz­nej wokół osoby dzier­żą­cej, przy­cią­ga moce ży­wio­łów i uła­twia czer­pa­nie, przez co zwięk­sza się wy­dol­ność…

– Mo­żesz ja­śniej?

– Umoż­li­wia cza­ro­wa­nie oso­bom, które nie po­tra­fią cza­ro­wać, a ci, któ­rzy po­tra­fią, robią to o wiele le­piej.

– Świet­nie. No, ale skoro ktoś chce za to pła­cić… – Dla wielu osób uzy­ska­nie zdol­no­ści ma­gicz­nych było ma­rze­niem, ale Tup­pin­go­wi magia ko­ja­rzy­ła się z nauką, a nauką gar­dził.

– Jest prak­tycz­nie bez­cen­na.

– Do­brze, do­brze. Rzecz w tym, że te ma­gicz­ne eks­po­na­ty by­wa­ją nie­prze­wi­dy­wal­ne, dla­te­go po­trze­bu­ję kogoś, kto zna się na magii. Jak się spi­szesz, ty i ja bę­dzie­my usta­wie­ni do końca życia.

*

– Ten drugi to nie­ja­ki Nem­rod Tup­ping. Z tych Tup­pin­gów. – Pa­to­log wy­rósł za ich ple­ca­mi jak spod ziemi. – Przy­czy­na śmier­ci: uto­nię­cie. Po­wierz­chow­ne rany na dłoni świad­czą o tym, że pró­bo­wał się cze­goś zła­pać zanim spadł do wody, do­dat­ko­wo ma prze­trą­co­ne ko­la­no i po­pa­rzo­ne plecy, co su­ge­ru­je bli­skie spo­tka­nie z go­le­mem pa­ro­wym. Przy­pad­kiem je­dy­ne takie eg­zem­pla­rze w mie­ście znaj­du­ją się w Lor­dow­skim Mu­zeum Ma­gicz­nym, tym samym, z któ­re­go pró­bo­wa­no ukraść jakiś ar­te­fakt.

– I po­tra­fisz coś ta­kie­go wy­czy­tać na pierw­szy rzut oka? – spy­tał Elod.

– Nie, jego ciało jesz­cze dziś rano znaj­do­wa­ło się w na­szej kost­ni­cy. – Pa­to­log za­cho­wał taki spo­kój, jakby za­gi­nię­cia ciał były czymś zu­peł­nie na­tu­ral­nym. – Wczo­raj wie­czo­rem skoń­czy­łem go badać. Na palcu ma nawet ety­kiet­kę.

– Chcesz po­wie­dzieć, że ktoś wła­mał się do was w nocy i zwę­dził ciało?

– Mało praw­do­po­dob­ne. Kost­ni­ca była za­mknię­ta na czte­ry spu­sty. Ale nie to jest naj­dziw­niej­sze.

– A co? – Elod wie­dział, że po­ża­łu­je tego py­ta­nia.

– To… – Pa­to­log wska­zał głowę spo­czy­wa­ją­cą w dłoni dru­gie­go de­na­ta. – To mu­siał zro­bić ktoś, kto się znał na magii. Bar­dzo czy­ste cię­cie. Tylko raz w życiu wi­dzia­łem coś ta­kie­go, jak w sie­dem­dzie­sią­tym siód­mym sta­re­mu Garvo za­mknął się por­tal, gdy przez niego prze­cho­dził. Widok jak z pod­ręcz­ni­ka ana­to­mii.

Elod po­tarł czoło i za­klął pod nosem.

– Wo­la­łem tego unik­nąć, Spo­oner, ale nie mamy wyj­ścia. Bę­dzie­my mu­sie­li iść do maga.

*

– Mia­łem to do­słow­nie przed chwi­lą w ręku. Ach, no tak. Mo­men­cik.

Ge­ni­ti­vus Gre­go­rius Sa­la­var­di nie mógł być mi­strzem w sztu­ce ma­gicz­nej, w innym wy­pad­ku nie wy­ściu­bił­by nawet nosa z Ma­go­stra­tu­ry. Mu­siał być co naj­wy­żej mier­nym stu­den­tem, skoro świe­żo po ukoń­cze­niu Uni­wer­sy­te­tu zgło­sił się do pracy w Stra­ży.

Sa­la­var­di wy­mam­ro­tał kilka nie­zro­zu­mia­łych słów i pstryk­nął pal­ca­mi. Roz­legł się trzask, bły­snę­ło nie­bie­skie świa­tło, a w jego dłoni zma­te­ria­li­zo­wa­ła się fi­li­żan­ka z her­ba­tą, która jesz­cze przed chwi­lą stała na biur­ku. Mag od­sta­wił ją na miej­sce i pstryk­nął znowu. Po­now­nie trza­snę­ło, bły­snę­ło, a mię­dzy pal­ca­mi po­ja­wi­ła się tecz­ka. 

– Nie­zła sztucz­ka, co? Można przy­wo­łać po kolei przed­mio­ty, które ostat­nio miało się w ręku. Teraz robi fu­ro­rę na kon­wen­tach, a panie to uwiel­bia­ją. Trze­ba tylko uwa­żać, bo nie­wła­ści­wa in­kan­ta­cja może do­pro­wa­dzić do…

– Wy­star­czy! – Elod sły­szał już le­gen­dy o ma­gicz­nych spo­so­bach na pod­ryw wy­my­śla­nych przez ludzi, któ­rzy przez cały okres doj­rze­wa­nia byli za­mknię­ci w mu­rach uczel­ni. – Mo­że­my przejść do sedna?

– Ach, tak… Poza Lor­dow­skim Mu­zeum Ma­gicz­nym mie­li­śmy jesz­cze kilka przy­pad­ków ta­jem­ni­czych znik­nięć. Chyba ro­zu­mie­cie, że Ma­go­stra­tu­ra trak­tu­je spra­wy ma­gicz­nych ano­ma­lii bar­dzo po­waż­nie. Cza­ro­dzie­je, któ­rzy nie po­do­ła­ją mor­der­cze­mu szko­le­niu, nie po­win­ni być zo­sta­wia­ni sa­mo­pas. Zwy­kle daje im się ja­kieś mniej am­bit­ne za­ję­cie, jak do­ra­dza­nie ja­kie­muś wiel­mo­ży albo urzęd­ni­ko­wi gdzieś na za­du­piu. Uni­wer­sy­tet po­zby­wa się nie­chcia­ne­go ele­men­tu, a pa­niąt­ka mogą po­czuć się jak wiel­cy kró­lo­wie, bo mają maga w ra­dzie.

– Albo w Stra­ży.

– Ro­zu­miem, że dalej po­ra­dzi­cie sobie sami – od­po­wie­dział Sa­la­var­di po dłuż­szej prze­rwie, po czym wci­snął im tecz­kę z ad­re­sem.

*

– Czemu nie pój­dzie­my od razu do Mu­zeum? – spy­tał Spo­oner.

– Bo mor­der­stwo ma więk­szą szko­dli­wość spo­łecz­ną czynu niż kra­dzież.

– Ale z całym sza­cun­kiem… ciało już zna­leź­li­śmy, a ar­te­fak­tu jesz­cze nie. Ktoś go może wła­śnie wy­wo­zić z mia­sta.

Elod spoj­rzał na pod­wład­ne­go. Albo ktoś mu za to pła­cił, albo do Stra­ży przyj­mo­wa­no teraz każ­de­go. Z dwoj­ga złego wolał chyba tę pierw­szą per­spek­ty­wę. 

– Spo­oner, dzię­ku­ję za to spo­strze­że­nie, ale nie myśl już wię­cej. Z do­świad­cze­nia wiem, że tam, gdzie pra­cu­ją lu­dzie w kry­zach, każdy bar­dziej sza­nu­je miej­sce prze­stęp­stwa. Mniej­sze szan­se na za­tar­cie śla­dów.

– Wiel­cy bo­go­wie, jak tu śmier­dzi. – Spo­oner wy­glą­dał tak, jakby miał za chwi­lę zwy­mio­to­wać. Elod po­my­ślał, że ktoś, kto pod ko­niec każ­dej zmia­ny sta­wia skar­pet­ki obok pry­czy, nie po­wi­nien na­rze­kać na smród.

Ma­lut­ki skle­pik Widło i Po­my­dło, wci­śnię­ty mię­dzy sklep rybny i za­kład po­grze­bo­wy, fak­tycz­nie pach­niał dosyć spe­cy­ficz­nie. Czuć od niego było świe­żo­ścią, co nie zda­rza­ło się zbyt czę­sto w Ti­si­dal, a także sil­ny­mi środ­ka­mi, które wy­wa­bia­ją plamy razem z ma­te­ria­łem. Jego wła­ści­ciel, drob­ny czło­wie­czek z rę­ka­mi aż do łokci upstrzo­ny­mi kre­do­wo­bia­ły­mi pla­ma­mi śmier­dział nimi tak bar­dzo, że po­wie­trze wokół niego zda­wa­ło się fa­lo­wać.

– W czym mogę pomóc? W tym mie­sią­cu pła­ci­łem już na Fun­dusz Przy­szłych Wdów i Sie­rot. Nic się nie zmie­ni­ło.

Fun­dusz był ina­czej zwy­cza­jo­wą ti­si­dal­ską ła­pów­ką dla gan­gów, które dbały o to, by żony kup­ców nie owdo­wia­ły zbyt szyb­ko.

– My nie o tym… Do­szły nas słu­chy, że do­szło tu ostat­nio do kra­dzie­ży.

– A i ow­szem, był tu ten cały Sim­mer, do nie­daw­na wiel­ka szy­cha, cza­ro­dziej ja­kich mało. No i ko­niecz­nie chciał kupić po­my­dło, ale nie miał czym za­pła­cić.

– Po­my­dło?

– Widzi pan te pół­prze­zro­czy­ste kost­ki? To wła­śnie po­my­dło, mój wy­na­la­zek na bazie ro­ślin tem­po­ral­nych. Służy do czysz­cze­nia plam, które do­pie­ro mają po­wstać w przy­szło­ści. Bar­dzo sku­tecz­ny, bo nie tyle czy­ści, co przy­wra­ca do stanu sprzed kilku minut. Można tym na przy­kład wy­czy­ścić pęk­nię­cie lu­stra albo zła­ma­nie nogi od stołu. Bar­dzo po­pu­lar­ne u wszel­kie­go ro­dza­ju wróż­bi­tów i ja­sno­wi­dzów. W każ­dym razie, do­szło do zu­chwa­łej kra­dzie­ży i aktu wan­da­li­zmu. Gdy rano otwo­rzy­łem sklep, od­kry­łem, że moje po­mydło znik­nę­ło, a wraz z nim cała skle­po­wa szyba. Jeśli to nie jest spraw­ka tego, po­żal­cie się bo­go­wie, fran­co­wa­te­go maga, to ja je­stem świę­ty. Wie pan, tro­chę się wcze­śniej po­sprze­cza­li­śmy. Jak zła­pał się za to po­my­dło, to mu po­wie­dzia­łem…

*

– …trzy­dzie­ści srebr­nych gro­szy za kost­kę, więc z łaski swej odłóż to na miej­sce, Sim­mer.

– Jesz­cze ty­dzień temu chcia­łeś dwa­dzie­ścia trzy, a mie­siąc temu mia­łem u cie­bie otwar­ty kre­dyt – wark­nął mag, od­kła­da­jąc kost­kę na pi­ra­mid­kę.

– Zniż­ka dla stu­den­tów Ma­go­stra­tu­ry. A cie­bie już chyba wy­wa­li­li, Sim­mer, co? Po co ci to w ogóle, chcesz sobie wy­sprzą­tać celę na zapas?

– Nic tu po nas, Sim­mer – ode­zwał się Nem­rod, który stał pod drzwia­mi, jak by spo­dzie­wał się, że lada chwi­la po­ja­wi się Straż – Wej­dzie­my tam bez po­my­dła.

– Ach… czyli o to cho­dzi. Chce­cie po­za­cie­rać ślady? Po moim tru­pie, nic wam nie sprze­dam, nawet za złoto! I won stąd!

Nem­rod szyb­ko zgar­nął Sim­me­ra i wy­szli ze skle­pu.

– Osza­la­łeś, teraz na pewno nas za­pa­mię­ta.

– I tak by nas za­pa­mię­tał, nie­wdzięcz­nik. Wi­dzisz? – Przy­tknął palec do skle­po­wej wi­try­ny. – Tam ma rogi jed­no­roż­ca, jak my­ślisz, skąd? No prze­cież, że z Ka­te­dry Opie­ki Nad Zwie­rzę­ta­mi. A tam szkie­let ludz­ki, Ka­te­dra Bio­lo­gii, tam księ­gi z Bi­blio­te­ki a tam… tam. – Po­stu­kał pal­ca­mi w szybę. – Nawet nie wiem, skąd to wzią­łem. Przy­no­si­łem mu różne fanty z Uni­wer­sy­te­tu przez lata, a teraz, gdy prze­sta­ło mu się opła­cać, pró­bu­je się ode mnie od­ciąć. Wie, że gdyby mnie wsy­pał, to ja mógł­bym o nim sporo po­wie­dzieć.

*

– Czyli mówi pan, że Sim­mer na­praw­dę nie żyje? – spy­tał wła­ści­ciel skle­pu.

– Dla mnie bar­dziej sztyw­ny być nie może, skoro nie ma głowy. – Elod nawet nie od­ry­wał się od no­tat­ki służ­bo­wej. – Nie­zła ko­lek­cja rogów jed­no­roż­ca.

– Dzię­ku­ję, oso­bi­ście je zbie­ra­łem. Za młodu zwie­dzi­łem chyba z pół świa­ta.

– Bar­dzo ład­nie. Nie bę­dzie­my pana wię­cej nie­po­ko­ić, gdyby coś się po­ja­wi­ło, pro­szę dać znać. Spo­oner, idzie­my, czeka nas jesz­cze wi­zy­ta w Lor­dow­skim Mu­zeum Ma­gicz­nym.

*

Mu­zeum wy­glą­da­ło jak mały, oto­czo­ny fosą za­me­czek ze strze­li­sty­mi basz­ta­mi. Ar­chi­tekt, który je pro­jek­to­wał, mu­siał mieć fan­ta­zję. Elod i Spo­oner nie zo­sta­li wpusz­cze­ni do środ­ka, za­miast tego ku­stosz przy­jął ich na zwo­dzo­nym mo­ście, w to­wa­rzy­stwie dwóch go­le­mów pa­ro­wych.

– Sam pan ro­zu­mie, środ­ki ostroż­no­ści. W Mu­zeum mamy cenną ko­lek­cję ma­gicz­nych ar­te­fak­tów, a nie­któ­re z nich by­wa­ją nieco nie­sta­bil­ne i trze­ba je po­now­nie… okieł­znać.

– Czy da­ło­by radę je wy­łą­czyć na czas roz­mo­wy? – Elod nie czuł się zbyt pew­nie, pa­trząc na dwie kil­ku­to­no­we kupy stali w kształ­cie ogrów, które aż drża­ły od na­gro­ma­dzo­nej w środ­ku pary.

– Nie­ste­ty, sam pan ro­zu­mie, kwe­stie bez­pie­czeń­stwa. Po wczo­raj­szym wła­ma­niu po­sta­wi­li­śmy wszyst­ko w stan naj­wyż­szej go­to­wo­ści.

– Świet­nie, wprost ba­jecz­nie. No do­brze, w takim razie… Ro­zu­miem, że skra­dzio­ny zo­stał ar­te­fakt, Ręka Maga.

Go­le­my pa­ro­we po­ru­szyły się nie­spo­koj­nie na dźwięk nazwy. Elod wolał ich nie draż­nić.

– Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, ar­te­fakt nie zo­stał skra­dzio­ny, wła­śnie je­ste­śmy na eta­pie od­zy­ski­wa­nia. Widzi pan, ko­stur wpadł do fosy.

Nagle, jakby sobie coś przy­po­mniał, ku­stosz ru­szył się o krok i zdjął tym samym stopę z dłu­gie­go prze­wo­du, który do­pro­wa­dzał po­wie­trze do stro­ju nurka.

– Ale w pro­to­ko­le mamy wpi­sa­ną kra­dzież.

– Tak… No cóż… jakby to po­wie­dzieć, fak­tycz­nie do­szło do kra­dzie­ży drob­ne­go de­ta­lu… po­rę­czy scho­dów pro­wa­dzą­cych pię­tro niżej.

– Ro­zu­miem… – Elod przy­po­mniał sobie po­ręcz, którą zna­le­zio­no przy ciele nie­do­szłe­go zło­dzie­ja. – Czy po­ręcz miała ja­kieś… funk­cje?

Ku­stosz za­mru­gał szyb­ko i po­pra­wił szkła na nosie.

– Tak, po­ma­ga­ła do­stać się star­szym oso­bom na wyż­sze kon­dy­gna­cje. Do tego zwy­kle służą po­rę­cze.

– Cho­dzi­ło mi ra­czej o ja­kieś funk­cje ma­gicz­ne.

– Poza tym, że znik­nę­ła na na­szych oczach? Nie, wcze­śniej nie prze­ja­wia­ła żad­nych in­nych mocy, ale musi mi pan wy­ba­czyć, je­stem ku­sto­szem za­le­d­wie od trzy­dzie­stu lat, być może któ­ryś z moich po­przed­ni­ków od­krył, do czego tak na­praw­dę może słu­żyć po­ręcz.

Elod za­czął ma­so­wać skro­nie.

– Do­brze, niech mi pan powie, czemu ten… obiekt jest tak cenny.

– Och, długo by wy­mie­niać. Dość po­wie­dzieć, że na­le­ża­ła nie­gdyś do sa­me­go Mar­ma­rio­na.

Elo­do­wi to imię nie­wie­le mó­wi­ło, ale z do­świad­cze­nia wie­dział, że ci, któ­rzy nie uży­wa­li na­zwisk byli albo bar­dzo pre­ten­sjo­nal­ni, albo bar­dzo po­tęż­ni.

Ku­stosz traf­nie od­czy­tał wyraz twa­rzy ko­men­dan­ta i znowu pod­jął wątek.

– Ar­te­fakt wzmac­nia po­ten­cjał ma­gicz­ny osoby, która nim włada, a nawet umoż­li­wia rzu­ca­nie cza­rów komuś, kto nie ma ta­len­tu. Wy­star­czy go po­trzy­mać przez mo­ment w dłoni, a magia aż tętni w ży­łach.

– Ro­zu­miem, a czy ko­rzy­sta­nie z ar­te­fak­tu wy­wo­łu­je ja­kieś skut­ki ubocz­ne?

– Sam w sobie nie, ale ob­ło­ży­li­śmy go gli­fa­mi straż­ni­czy­mi, które nasi wczo­raj­si go­ście ra­czy­li zde­to­no­wać. Widzi pan, panie ko­men­dan­cie, magia jest na­praw­dę nie­okieł­zna­nym ży­wio­łem, a w nie­od­po­wied­nich rę­kach po­zo­sta­wia wi­docz­ne…

*

– …ślady, Nem­rod, ślady. Po to było nam po­my­dło. Gdy­by­śmy prze­je­cha­li nim po szy­bie, nie by­ło­by nawet ryski.

– I za­mknę­li­by­śmy za sobą drogę uciecz­ki, dzię­ku­ję bar­dzo.

– Gdy tylko do­sta­nę Rękę Maga, wy­star­czy mi­nu­ta, żeby nas stąd te­le­por­to­wać.

– O ile bę­dzie­my mieli mi­nu­tę. Skup się na tym, żeby zgar­nąć ten cho­ler­ny ko­stur, a resz­tę zo­staw mnie. Załóż rę­ka­wicz­ki, żeby nie zo­sta­wić jesz­cze wię­cej śla­dów.

Sim­mer po­słu­chał rady to­wa­rzy­sza i ru­szył za nim w mrok. Para zło­dziei prze­my­ka­ła od ga­le­rii do ga­le­rii ni­czym dwa cie­nie. Szło im cał­kiem spraw­nie, bez pro­ble­mu mi­nę­li jed­ne­go śpią­ce­go straż­ni­ka i dru­gie­go, który był za­ję­ty oglą­da­niem per­ga­mi­nów z wy­de­kol­to­wa­ny­mi bia­ło­gło­wa­mi.

Gdy mi­nę­li kilka po­mniej­szych sal, ich uwagę przy­ku­ła ga­blo­ta na pod­wyż­sze­niu. Na po­du­szecz­ce leżał naj­brzyd­szy i naj­mniej im­po­nu­ją­cy ma­gicz­ny ko­stur, jaki obaj w życiu wi­dzie­li.

– Otwie­raj ga­blo­tę, za­bie­raj fant i wie­je­my – po­wie­dział Nem­rod.

Sim­mer rzu­cił jesz­cze pro­ste za­klę­cie wy­kry­cia magii, by upew­nić się, że na ga­blo­tę nie zo­sta­ło na­ło­żo­ne żadne czary ochron­ne. Wzru­szył ra­mio­na­mi, po czym otwo­rzył zamek i wy­cią­gnął ko­stur ze środ­ka. Spo­dzie­wał się ja­kie­goś prze­pły­wu mocy, cze­go­kol­wiek, ale nic się nie wy­da­rzy­ło.

– Nic dziw­ne­go, że ten skok był taki pro­sty – burk­nął Nem­rod – to ma być ta cała Ręka Maga?

– Dziw­ne, wy­glą­da na to, że na ko­stur i na ga­blo­tę nie na­ło­żo­no żad­nych za­bez­pie­czeń…

Coś za ich ple­ca­mi po­ru­szy­ło się, a pod­ło­ga za­drża­ła od kro­ków. Wiel­ki, pra­wie czte­ro­me­tro­wy golem pa­ro­wy kro­czył cięż­ko przez ko­ry­tarz, nie zwra­ca­jąc uwagi na takie de­ta­le jak zdo­bio­ne ar­ka­dy czy fu­try­ny.

– …ale na po­dusz­kę chyba tak.

– Chodu – wark­nął Nem­rod, zła­pał cza­ro­dzie­ja za koł­nierz i po­cią­gnął za sobą w stro­nę drzwi. Nim do­bie­gli do klam­ki, ta wy­szła im na spo­tka­nie razem z resz­tą drzwi, sta­ra­no­wa­nych przez ko­lej­ne­go go­le­ma.

Nie­wie­le my­śląc, dali nura mię­dzy sze­ro­ko roz­sta­wio­ny­mi no­ga­mi ma­szy­ny, która wy­strze­li­ła w ich stro­nę stru­mień go­rą­cej pary. Sim­mer wy­szedł bez szwan­ku, ale Nem­rod zawył z bólu.

Gdy bie­gli przez ga­le­rię, po obu ich stro­nach po­ja­wi­ły się por­ta­le, z któ­rych wy­chy­la­li się wy­raź­nie za­spa­ni straż­ni­cy w nie­peł­nym umun­du­ro­wa­niu. Jeden nawet zdzie­lił Tup­pin­ga w ko­la­no, ale nie zdo­łał zro­bić nic wię­cej, bo po przej­ściu przez por­tal za­plą­tał się we wła­sne spodnie. 

– Trzy­maj ko­stur, ja wy­cza­ru­ję por­tal! – ryk­nął Sim­mer, od­da­jąc Rękę Maga wspól­ni­ko­wi. Wcale nie czuł się na si­łach, by wy­cza­ro­wać sta­bil­ne przej­ście, które za­bie­rze ich da­le­ko stąd, ale mu­siał spró­bo­wać.

Udało mu się tylko w po­ło­wie. Por­tal był sta­bil­ny, ale pro­wa­dził za okno wprost do fosy oka­la­ją­cej Mu­zeum. Nem­rod wpadł w ma­gicz­ny krąg, a Sim­mer za­uwa­żył, że dolna po­ło­wa ciała kom­pa­na zna­la­zła się za oknem.

Ta górna, która znaj­do­wa­ła się bli­żej niego, pró­bo­wa­ła wy­gra­mo­lić się z dziu­ry. Nie­szczę­śnik zła­pał Sim­me­ra za kost­kę i po­wo­li cią­gnął za sobą w prze­paść.

– Ty cho­ler­ny głup­cze. Chcesz się mnie po­zbyć?

Nie było sensu tłu­ma­czyć, że to ar­te­fakt nie dzia­łał tak, jak tego chcie­li. Sim­mer zdo­łał jakoś ścią­gnąć rę­ka­wicz­kę i wy­mam­ro­tać ma­gicz­ną for­mu­łę. Jego ręka nagle po­kry­ła się szro­nem, a re­ne­gat przy­ci­snął palec do dłoni Tup­pin­ga, która wpiła się bo­le­śnie w ko­st­kę.

Zło­dziej zawył z bólu, pu­ścił stopę i runął w prze­paść razem z ko­stu­rem.

Sim­mer nie tra­cił czasu. Nie oglą­da­jąc się, po­gnał przed sie­bie. Trze­ba było jak naj­prę­dzej się stąd wy­do­stać. Do­biegł do scho­dów, zła­pał za po­ręcz i do­pie­ro wtedy po­czuł, że moc wresz­cie za­czę­ła kon­den­so­wać się wokół niego. Wy­szep­tał ma­gicz­ną for­mu­łę, otwo­rzył pod sto­pa­mi ko­lej­ny por­tal i wsko­czył w ni­cość.

*

– Ko­lej­ne zgło­sze­nie, tym razem z Ka­te­dry Świę­tej Da­ma­zji. Po­dej­rze­nie pro­fa­na­cji i ob­ra­zy uczuć re­li­gij­nych. – Spo­oner po­ka­zał Elo­do­wi krót­ką wia­do­mość od gońca.

– Świet­nie, idzie­my.

Gruby ka­płan już cze­kał na nich przed wej­ściem do ka­te­dry. Był wy­raź­nie roz­trzę­sio­ny.

– Świę­to­krad­cy zbez­cze­ści­li posąg Świę­tej Da­ma­zji, a potem wró­ci­li w nocy i go ukra­dli za po­mo­cą ma­gicz­nych sztu­czek.

– Jak do tego do­szło?

– Od­pra­wia­li­śmy wie­czor­ne na­bo­żeń­stwo, gdy na czub­ku rzeź­by po­ja­wił się jakiś ob­dar­tus. Zła­pał za pewne… czę­ści świę­tej i nie ba­cząc na ni­ko­go wy­biegł z ka­te­dry. Gdy wró­ci­li­śmy do mszy, roz­legł się trzask, a posąg znik­nął. No… jego naj­waż­niej­sza część. Głowa, ręce i nogi leżą pod co­ko­łem, ale ktoś za­brał tors! To była magia, niech Wszech­stwór­ca mi świad­kiem. Po­gań­ska magia!

– Trzask? – Zre­zy­gno­wa­ny Elod nagle się oży­wił.

– Tak, trzask i błysk nie­bie­skie­go świa­tła.

– Spo­oner! – Ko­men­dant zwró­cił się do kom­pa­na. – Mia­łeś rację od sa­me­go po­cząt­ku.

– Jak to, sze­fie?

– To było sa­mo­bój­stwo.

– Ry­tu­al­ne?

– Nie, kla­sycz­ne. To zna­czy nie­zwią­za­ne z re­li­gią. Naj­moc­niej prze­pra­sza­my, spra­wa nadal jest w toku. Posąg już się od­na­lazł.

– Ale jak to sa­mo­bój­stwo? Ni­cze­go nie ro­zu­miem, sze­fie.

– Spo­oner, po­wiem tylko dwa słowa…

*

Ręka Maga.

Za­klę­cie ge­nial­ne w swo­jej pro­sto­cie, ostat­nio sta­no­wi­ło spory krzyk mody na kon­wen­tach. In­kan­ta­cja była skom­pli­ko­wa­na, ale skoro Sim­me­ro­wi udało się wy­cza­ro­wać sta­bil­ny por­tal i przy tym nie zgi­nąć, być może teraz też mu się uda. Sta­nął w ciem­nej ulicz­ce, wy­mru­czał in­kan­ta­cję i nic.

*

– Sa­la­var­di! – Elod wpadł do ga­bi­ne­tu maga jak burza. Cza­ro­dziej koń­czył wła­śnie trze­cie śnia­da­nie i omal nie spadł z krze­sła, gdy drzwi trza­snę­ły o ścia­nę. – Jakie są skut­ki ubocz­ne tego za­klę­cia, któ­rym przy­wo­ły­wa­łeś przed­mio­ty do swo­jej dłoni?

– Ręki Maga? No cóż. Za­klę­cie trze­ba wy­po­wie­dzieć bar­dzo do­kład­nie, bo ina­czej może się za­pę­tlić, tro­chę to przy­po­mi­na ma­gicz­ną czkaw­kę. Za­miast przy­wo­ły­wać przed­mio­ty na pstryk­nię­cie pal­ców, same po­ja­wia­ją się w dłoni. Na szczę­ście efekt jest krót­ko­trwa­ły i mija po kilku mi­nu­tach, a pole przy­wo­ła­nia jest coraz mniej­sze.

– A jeśli przy­wo­ła tylko po­ło­wę ja­kie­goś przed­mio­tu? Na przy­kład po­są­gu.

– To resz­ta zo­sta­nie na swoim miej­scu. Za­klę­cie w ogóle ma bar­dzo ogra­ni­czo­ny za­sięg. Nie prze­nie­sie prze­cież całej cho­ler­nej ka­te­dry w Untha­rze, ale mniej do­świad­cze­ni ode mnie ma­go­wie mogą zro­bić spory ba­ła­gan. Zo­bacz­cie.

Cza­ro­dziej do­tknął pal­cem ścia­ny ga­bi­ne­tu, potem wy­mam­ro­tał kilka słów, trza­snę­ło, bły­snę­ło nie­bie­skie świa­tło, a ka­wa­łek muru znik­nął i po­ja­wił się przed jego wy­cią­gnię­tą dło­nią, a na­stęp­nie spadł na pod­ło­gę. 

Z dziu­ry spo­glą­dał na nich pa­to­log, któ­re­go cała sy­tu­acja nawet tro­chę nie zdzi­wi­ła.

– Serio, Sa­la­var­di? Znowu?

– No… tak to wła­śnie wy­glą­da.

– Dzię­ki, Sal, to nam wiele wy­ja­śni­ło. 

– Nie ma spra­wy. A tak przy oka­zji, to po­my­dło z de­po­zy­tu już wam się nie przy­da, praw­da?

*

Wszyst­ko w po­rząd­ku, po­wta­rzał sobie Sim­mer. Zaraz za­cznie dzia­łać.

Pierw­szą rze­czą, która po­ja­wi­ła się po pstryk­nię­ciu pal­ca­mi, był tors rzeź­by z ka­te­dry, na któ­rej wy­lą­do­wał po wyj­ściu z por­ta­lu. O mały włos nie przy­gnio­tła­by mu stopy. Za­sta­no­wił się, czego jesz­cze do­ty­kał, zanim do­tknął Ręki Maga. Po­wi­nien za­cho­wać ostroż­ność. Pstryk­nął jesz­cze raz i obok niego po­ja­wi­ła się czte­ro­me­tro­wa po­ręcz z mu­zeum.

Gdy pstryk­nął po raz ko­lej­ny, o mało nie pod­sko­czył. Przed nosem po­ja­wił się Nem­rod Tup­ping, mokry i ocie­ka­ją­cy wodą i z całą pew­no­ścią mar­twy.

Gdy zło­żył palce do ko­lej­ne­go pstryk­nię­cia, w dłoni po­ja­wi­ła się…

Rę­ka­wicz­ka, którą za­ło­żył, zanim we­szli do mu­zeum.

Nie mógł w to uwie­rzyć. Ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa nie do­ty­kał Ręki Maga gołą dło­nią.

Nagle w dłoni po­ja­wi­ła się szyba, w którą stu­kał po wyj­ściu z Widła i Po­my­dła.

Za­klę­cie się za­cię­ło. Go­rącz­ko­wo za­sta­na­wiał się, czego mógł do­ty­kać wcze­śniej.

W dłoni po­ja­wi­ła się kost­ka po­my­dła.

Przy­po­mniał sobie, że tuż przed roz­mo­wą z Tup­pin­giem po­tarł dło­nią czoło…

A potem nie było już nic.

*

– Naj­moc­niej prze­pra­sza­my za nie­do­god­no­ści. Gdy­by­śmy jesz­cze mogli się do cze­goś przy­dać, wy­star­czy po­wie­dzieć.

– Ależ nie, wszyst­ko jest w naj­lep­szym po­rząd­ku. – Ku­stosz wy­glą­dał tak, jakby bar­dziej in­te­re­so­wa­ła go po­ręcz niż to, co stało się ze zło­dzie­jem. – Teraz mo­że­my wziąć się do sprzą­ta­nia tego ba­ła­ga­nu – po­wie­dział i za­mknął Elo­do­wi drzwi przed nosem.

Gdy upew­nił się, że straż­ni­cy po­szli, po­ło­żył po­ręcz na pod­ło­dze i wy­ma­cał fał­szy­wy sęk, prze­krę­cił go, a z boku otwo­rzy­ła się nie­wiel­ka klap­ka. Wy­cią­gnął z niej ko­stur, taki sam jak Ręka Maga, z tym że ka­mień umiesz­czo­ny na czub­ku gałki świe­cił de­li­kat­nym świa­tłem.

– Świet­nie… nawet się nie roz­stro­ił. Teraz tylko trze­ba tro­chę po­sprzą­tać.

– Panie ku­sto­szu, a co z tym? – Jeden z an­ty­kwa­riu­szy po­ka­zał ocie­ka­ją­cy wodą i mułem ko­stur nie­mal iden­tycz­ny z tym, który miał hi­sto­ryk.

– Umyć i do ga­blo­ty. Prę­dzej czy póź­niej jakiś bę­cwał znowu spró­bu­je go ukraść.

 

 

Koniec

Komentarze

Bar­dzo po­do­ba­ły mi się zgrab­ne, na­pi­sa­ne ze swadą dia­lo­gi. Kilka uwag tech­nicz­nych:

 

Pod jego no­ga­mi le­ża­ło de­ka­pi­to­wa­ne ciało de­na­ta, który trzy­mał w dłoni wła­sną głowę. Obok niego le­ża­ły dru­gie zwło­ki, które wy­glą­da­ły jak świe­żo wy­cią­gnię­te z wody. Wokół ukła­dał się sto­sik przed­mio­tów, które tak mocno do sie­bie nie pa­so­wa­ły, że aż oczy łza­wi­ły – kost­ka pół­prze­zro­czy­ste­go mydła, rę­ka­wicz­ka, cała szyba, długa na czte­ry metry po­ręcz i tors po­są­gu, który, po do­kład­nych oglę­dzi­nach sier­żan­ta Spo­one­ra, zi­den­ty­fi­ko­wa­no jako klat­ka pier­sio­wa ko­bie­ty płci żeń­skiej.

Któ­ro­za. Poza tym, nie ze­tkną­łem się nigdy z ko­bie­ta­mi płci mę­skiej, cho­ciaż czasy mamy takie, jakie mamy.

 

Elod za­mknął oczy, w my­ślach po­li­czył do dzie­się­ciu i do­pie­ro wtedy ode­zwał się.

 

Jakoś tak… nie­zgrab­nie to brzmi. Może tak: “Elod za­mknął oczy, w my­ślach po­li­czył do dzie­się­ciu i po­wie­dział:” Po­zby­wa­my się ni­niej­szym “do­pie­ro wtedy” (wy­ni­ka z kon­tek­stu) i za­my­ka­ją­ce­go zda­nie “się”.

 

– To… – Pa­to­log wska­zał na głowę spo­czy­wa­ją­cą w dłoni dru­gie­go de­na­ta

Wska­zał głowę.

 

w jego dłoni zma­te­ria­li­zo­wa­ła się fi­li­żan­ka z her­ba­tą, która jesz­cze przed chwi­lą stała na biur­ku. Mag odło­żył ją na swoje miej­sce i pstryk­nął znowu. Po­now­nie trza­snę­ło, bły­snę­ło, a w dłoni zma­te­ria­li­zo­wa­ła się tecz­ka, która wcze­śniej le­ża­ła na kre­den­sie.

Po­wtó­rze­nie i ła­god­ny przy­pa­dek któ­ro­zy.

 

Mu­si­cie chyba zro­zu­mieć, że Ma­go­stra­tu­ra trak­tu­je spra­wy ma­gicz­nych ano­ma­lii bar­dzo po­waż­nie.

Dziw­nie to brzmi. Może: “Mu­si­cie zro­zu­mieć, że (…)” albo “Chyba ro­zu­mie­cie, że (…)”.

 

Gdy rano otwo­rzy­łem sklep, od­kry­łem, że moje po­wi­dło znik­nę­ło, a wraz z nim cała skle­po­wa szyba.

A nie po­my­dło?

 

– Nic tu po nas Sim­mer

– Nic tu po nas, Sim­mer

 

Ładna ko­lek­cja rogów jed­no­roż­ca.

– Dzię­ku­ję, oso­bi­ście je zbie­ra­łem. Za młodu zwie­dzi­łem chyba z pół świa­ta.

– Bar­dzo ład­nie.

Po­wtó­rze­nie.

 

Elod nie czuł się zbyt pew­nie, pa­trząc na dwie kil­ku­to­no­we kupy stali w kształ­cie ogra,

Ogrów? Cho­ciaż póź­niej golem jest jeden, więc dla­cze­go dwie kupy stali?

 

Czy po­ręcz miała ja­kieś… funk­cje.

Czy po­ręcz miała ja­kieś… funk­cje?

 

Skup się na tym, żeby zgar­nąć ten cho­ler­ny ko­stur, a resz­tę zo­staw mi.

Mnie.

 

Wiel­ki, pra­wie czte­ro­me­tro­wy golem pary

“Golem pary” brzmi nie­na­tu­ral­nie (jak “wi­de­lec stali”). Może: “Pa­ro­wy golem, wiel­ki, pra­wie czte­ro­me­tro­wy (…)”

 

po­ja­wi­ły się por­ta­le, przez które prze­cho­dzi­li wy­raź­nie za­spa­ni straż­ni­cy w nie­peł­nym umun­du­ro­wa­niu. Jeden nawet zdzie­lił Tup­pin­ga w ko­la­no, ale nie zdo­łał zro­bić nic wię­cej, bo w chwi­li przej­ścia przez por­tal pró­bo­wał wło­żyć obie nogi do tej samej no­gaw­ki ka­le­so­nów.

Czym tak wła­ści­wie straż­nik zdzie­lił Tup­pin­ga, skoro ręce miał za­ję­te ka­le­so­na­mi? Oprócz tego po­wtó­rze­nie.

 

– Trzy­maj ko­stur, ja wy­cza­ru­ję por­tal – ryk­nął Sim­mer od­da­jąc Rękę Maga wspól­ni­ko­wi.

(…) ryk­nął Sim­mer, od­da­jąc (…)

 

za­czął biec, nie oglą­da­jąc się w tył.

Myślę, że to by­ło­by warte pod­kre­śle­nia do­pie­ro, gdyby za­czął oglą­dać się w przód. ;) Pro­po­nu­ję: “Nie oglą­da­jąc się, po­biegł przed sie­bie.”

 

W dłoni po­ja­wi­ła się kost­ka Po­my­dła.

Wcze­śniej po­my­dło było za­pi­sy­wa­ne małą li­te­rą. Nie twier­dzę, że to źle, ale warto by­ło­by zde­cy­do­wać, czy to nazwa wła­sna czy nie i kon­se­kwent­nie się tego trzy­mać.

 

Ogól­nie, cał­kiem mi się po­do­ba­ło. Dzię­ki!

I z tymi słowy krew­ki pan Josek przy­pa­lan­to­wał panią Łaję w gam­be­tę.

Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło i ser­decz­ne dzię­ki za ko­men­tarz, po­pra­wi­łem wszyst­ko zgod­nie z uwa­ga­mi i teraz fak­tycz­nie czyta się przy­jem­nej. Zre­zy­gno­wa­łem też z tych no­ga­wek i torsu, żeby było bar­dziej przej­rzy­ście.

Hej, a ja dodam, że świet­ne:). Z mar­chwi wsta­nie już było dobre, ale tu znów po­ka­za­łeś, że wiesz jak roz­śmie­szyć czy­tel­ni­ka. A przy sce­nie z przy­wo­ły­wa­niem przed­mio­tów śmia­łem się, tak jak to by­wa­ło przy czy­ta­niu Prat­chet­ta :). I tak, czuć tu ducha Prat­chet­ta sub­tel­ny ab­surd z cie­ka­wą fa­bu­łą, opar­tą na śledz­twie i re­tro­spek­cji wy­da­rzeń no i mydło, które od razu sko­ja­rzy­ło mi się z winem, które naj­pierw po­wo­du­je kaca ;). Ge­nial­nie po­pro­wa­dzi­łeś, nie­ła­twą fa­bu­łę, a do tego w na­praw­dę za­baw­ny spo­sób. No­mi­nu­ję do piór­ka jak tylko po­ja­wi się wątek :). Po­zdra­wiam i mam na­dzie­ję, że bę­dziesz czę­ściej od­wie­dzał por­tal :).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Widać, że nie na rym­pał, tylko skrzęt­nie zre­ali­zo­wa­ne za­mie­rze­nia. In­te­li­gent­ny humor. Jeśli po­dob­ny jest w Prat­the­cie, muszę kie­dyś się­gnąć.

@Bar­dja­skier 

Ser­decz­ne dzię­ki za miłe słowa. Do­dat­ko­wo cie­szę się, że pa­mię­tasz Z mar­chwi wsta­nie, bo jed­nak tro­chę czasu mi­nę­ło :) Masz rację, po­wi­nie­nem za­glą­dać tu czę­ściej. Cały czas to sobie obie­cu­ję.

 

@Ca­nu­las

Rów­nież dzię­ki za ko­men­tarz. Prat­chet­ta po­le­cam z ca­łe­go serca, tylko trze­ba uwa­żać, bo wcią­ga jak rzeka Ankh! 

Czo­łem Fla­drif! Zręcz­ne, sym­pa­tycz­ne i z kre­atyw­nym po­my­słem. Oso­bi­ście nie prze­pa­dam za tak czę­sty­mi przej­ścia­mi mię­dzy wąt­ka­mi, ale zro­bi­łeś to bar­dzo spraw­nie, w spo­sób rze­czy­wi­ście pra­chet­to­wy. Przy­jem­ny, zgrab­ny tekst.

Po­zdra­wiam!

@be­eeec­ki 

Ser­decz­ne dzię­ki za ko­men­tarz. Masz rację, opo­wia­da­nie może spra­wiać wra­że­nie nieco po­szat­ko­wa­ne­go, przez co wkradł się po­śpiech. 

Zna­ko­mi­te opo­wia­da­nie. Na po­cząt­ku mamy supeł, który z gra­cją i hu­mo­rem roz­plą­tu­jesz. Cie­ka­wy po­mysł i dobra za­ba­wa. 

Nie ma co się roz­pi­sy­wać, idę kli­kać :)

 

Czy­ta­łam już kilka Two­ich opo­wia­dań, ale nigdy się jesz­cze tak nie uba­wi­łam.

Zwy­kle do­ce­nia­łam świa­to­twór­stwo, ale ra­zi­ło mnie zbyt­nie za­dę­cie i za­gma­twa­nie.

A tutaj znaj­du­ję bra­wu­ro­wą, lekką akcję. Smacz­ki takie, że aż łzy w oczach się kręcą.

Mię­sne, ciut ohyd­ne po­sta­cie. No i magię, wyspę wy­stęp­ku, czyli wszyst­ko to, co się chęt­nie czyta (przy­naj­mniej jak się jest mnąl).

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

@cze­ke

Cie­szę się, że tekst do­star­czył za­ba­wy i że udało się wyjść z twa­rzą, bo zwy­kle mam ten­den­cję do nad­mier­ne­go plą­ta­nia i po­zo­sta­wia­nia luź­nych, nie­po­łą­czo­nych sznur­ków :D

 

@Am­bush

Za­gma­twa­ne to jesz­cze zro­zu­miem, ale za­dę­te? No dobra, może tro­szecz­kę ;)

Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło i że pa­mię­tasz jesz­cze po­przed­nie tek­sty. Teraz po­sta­no­wi­łem nieco od­chu­dzić opo­wia­da­nie przed pu­bli­ka­cją i tro­chę bałem się, że mu tym za­szko­dzę, ale chyba mogło wyjść go­rzej. 

 

Witaj!

To jest KO­MEN­TARZ W PRE­ZEN­CIE, który otrzy­mu­jesz w ra­mach świą­tecz­nej za­ba­wy na por­ta­lu! :)

Tekst bar­dzo mi się po­do­bał, nar­ra­cja nie była pro­wa­dzo­na li­nio­wo, przez co czy­ta­ło się z za­in­te­re­so­wa­niem, a przej­ścia płyn­nie zmie­nia­ły czas i miej­sce opo­wie­ści. Bar­dzo na plus. Kilka sfor­mu­ło­wań na­praw­dę świet­nych, wy­so­ki po­ziom tek­stu. Do­brze się ba­wi­łam, śledz­two wcią­ga­ło a za­gad­ka ład­nie się roz­wią­zy­wa­ła. Gra­tu­lu­ję! :) 

Po­ni­żej kilka dro­bia­zgów, które zna­la­złam w cza­sie lek­tu­ry. :) 

 

„To ozna­cza­ło, że nawet nie trze­ba pisać pro­to­ko­łu, bo na po­ste­run­ku nie­dłu­go zjawi się ktoś z gru­bym miesz­kiem – lub mie­szek zo­stał wrę­czo­ny od­po­wied­nio wcze­śnie.”

To bym prze­re­da­go­wa­ła, różne pod­mio­ty, różne czasy wpro­wa­dza­ją ba­ła­gan. Jesz­cze stro­na bier­na na końcu. A jak już nie chcesz ru­szać, to cho­ciaż ostat­nie słowo zmie­ni­ła­bym na „wcze­śniej”

 

„Ali­sta­ir Sim­mer, świe­żo wy­da­lo­ny czło­nek Gil­dii Magów i jesz­cze śwież­szy na­by­tek Gil­dii Zło­dziei, po­tarł ner­wo­wo czoło gdy cze­kał na swo­je­go part­ne­ra.”

Prze­ci­nek przed „gdy”

 

„– N-nie uma­wia­li­śmy się na żadne hasło – wy­ją­kał Ali­sta­ir czu­jąc, jak jeżą mu się włosy na karku.”

Prze­ci­nek przed „czu­jąc”

 

„– Przy­czy­na śmier­ci, uto­nię­cie.”

Zmie­ni­ła­bym. 

– Przy­czy­na śmier­ci: uto­nię­cie. 

 

„– Ge­ni­ti­vus Gre­go­rius Sa­la­var­di nie mógł być mi­strzem w sztu­ce ma­gicz­nej, w innym wy­pad­ku nie wy­ściu­bił­by nawet nosa z Ma­go­stra­tu­ry.”

Bez dia­lo­go­we­go myśl­ni­ka na po­cząt­ku. 

 

„Elod sły­szał le­gen­dy o ma­gicz­nych spo­so­bach na pod­ryw magów, któ­rzy przez cały okres doj­rze­wa­nia byli za­mknię­ci w mu­rach uczel­ni.”

„Pod­ryw magów” jest wie­lo­znacz­ny. 

Elod sły­szał le­gen­dy o ma­gach, któ­rzy przez cały okres doj­rze­wa­nia byli za­mknię­ci w mu­rach uczel­ni i ich ma­gicz­nych spo­so­bach na pod­ryw. 

Lub ina­czej…

 

„Cza­ro­dzie­je, któ­rzy nie po­do­ła­ją mor­der­cze­mu szko­le­niu nie po­win­ni być zo­sta­wia­ni sa­mo­pas.”

Prze­ci­nek przed „nie po­win­ni”. 

 

„Jeśli to nie jest spraw­ka tego po­żal­cie się bo­go­wie maga, to ja je­stem świę­ty.”

Prze­cin­ki. 

Jeśli to nie jest spraw­ka tego, po­żal­cie się bo­go­wie, maga, to ja je­stem świę­ty. 

 

„Jak zła­pał się za to mydło to mu po­wie­dzia­łem…”

Prze­ci­nek. 

 

„Go­le­my pa­ro­we po­ru­szy­ły się nie­spo­koj­nie na dźwięk nazwy. Elod wolał go nie draż­nić.”

Chyba miało być „ich”…

 

„Załóż rę­ka­wicz­ki żeby nie zo­sta­wić jesz­cze wię­cej śla­dów.”

Prze­ci­nek. 

 

„Na po­du­szecz­ce leżał naj­brzyd­szy i naj­mniej dro­go­cen­ny ma­gicz­ny ko­stur, jaki obaj w życiu wi­dzie­li.”

Tu mnie za­trzy­ma­ło. Czy wcze­śniej nie pi­sa­łeś, że jest bez­cen­ny? 

Wy­da­je mi się jesz­cze, że Ręka Boga, bę­dą­ca ko­stu­rem, w trak­cie opo­wia­da­nia zmie­ni­ła się w czar… Czy coś po­mie­sza­łam? 

 

Udaję się do kli­ka­ni, bo chyba Ci bra­ku­je jesz­cze klika, a tak nie może być! We­so­łych świąt! :)

 

 

No i nie na­pi­sa­łam o hu­mo­rze! Humor był świet­ny! :) 

KO­MEN­TARZ W PRE­ZEN­CIE

 

Dla więk­szo­ści Wol­nych Miast in­wa­zje, po­ża­ry, za­miesz­ki i mordy ry­tu­al­ne to wy­da­rze­nia, które mo­gły­by wy­peł­nić gra­fik ka­ta­strof na co naj­mniej kilka lat. Dla Ti­si­dal to był czwar­tek, po pro­stu czwar­tek.

To wła­śnie dla­te­go ko­men­dant Stra­ży Elo­do­rius Tup­per­bin czuł, jakby świat wła­śnie walił mu się na głowę.

Pod jego no­ga­mi le­ża­ło de­ka­pi­to­wa­ne ciało de­na­ta, który trzy­mał w dłoni wła­sną głowę. Obok znaj­do­wa­ły się dru­gie zwło­ki.

Pierw­szy aka­pit to bar­dzo zgrab­ne, przy­ku­wa­ją­ce uwagę roz­po­czę­cie. Mam za­strze­że­nie do dru­gie­go aka­pi­tu – je­że­li w Ti­si­dal jest tak okrop­nie na co dzień, to dla­cze­go ko­men­dan­to­wi stra­ży (jak mnie­mam: w Ti­si­dal) świat wali się na głowę, skoro, można by po­wie­dzieć, dla niego to dzień jak co dzień?

 

Wokół ukła­dał się sto­sik przed­mio­tów tak mocno do sie­bie nie pa­su­ją­cych, że aż oczy łza­wi­ły – kost­ka pół­prze­zro­czy­ste­go mydła, rę­ka­wicz­ka, cała szyba, długa na czte­ry metry po­ręcz i tors po­są­gu, który, po do­kład­nych oglę­dzi­nach sier­żan­ta Spo­one­ra, zi­den­ty­fi­ko­wa­no jako na­le­żą­cy do ko­bie­ty.

Ukła­dał się w cza­sie rze­czy­wi­stym, na oczach sier­żan­ta? Czy ra­czej inne orze­cze­nie po­win­no zo­stać tutaj użyte?

 

W mie­ście bez­pra­wia, któ­rym było Ti­si­dal, dzie­więć na dzie­sięć przy­pad­ków [+czego?] można było za­li­czyć do po­ra­chun­ków lo­kal­nych gan­gów.

 

To ozna­cza­ło, że nawet nie trze­ba pisać pro­to­ko­łu, bo na po­ste­run­ku nie­dłu­go zjawi się ktoś z gru­bym miesz­kiem – lub mie­szek zo­stał wrę­czo­ny [+komu?] od­po­wied­nio wcze­śnie.

 

– A czemu to mia­ły­by być po­ra­chun­ki, a nie na przy­kład kłót­nia mał­żeń­ska? – spy­tał Elod.

Bo do­słow­nie aka­pit wyżej stoi, że 9 przy­pad­ków na 10 to po­ra­chun­ki gan­gów, więc skoro to spra­wa tak oczy­wi­sta, to sta­ty­sty­ka po­win­na być miesz­kań­com znana i takie py­ta­nie ra­czej by nie padło. Swoją drogą też po­przed­nia wy­po­wiedź „mi to wy­glą­da na po­ra­chun­ki gan­gów” wy­glą­da w tym kon­tek­ście drę­two, eks­po­zy­cyj­nie – le­piej wy­pa­dło­by np. uty­ski­wa­nie Spo­one­ra, że znowu go we­zwa­no do po­ra­chun­ków gan­gów i tym samym prze­rwa­no mu coś tam.

 

– Przez po­ręcz. Może trup miał za kogoś po­rę­czyć,

Czy to ce­lo­we?

 

– Spo­oner, on trzy­ma wła­sną głowę w ręku. To nie mogło być sa­mo­bój­stwo.

– Ale skąd wiemy, że głowa i ciało na­le­żą w ogóle do jed­nej osoby?

Hm. Fakt, że ciało i głowa mogą na­le­żeć do róż­nych osób prze­cież też nie prze­ma­wia za sa­mo­bój­stwem.

 

Cza­sem zda­rza­ło się, że jedna czy druga osoba po­trzą­sa­ła miesz­kiem po to, by śledz­two tra­fi­ło na złe tory, albo żeby w ogóle na tory nie tra­fia­ło. Z dru­giej stro­ny ra­tusz na­gra­dzał je­dy­nie straż­ni­ków, któ­rzy fak­tycz­nie ja­kieś spra­wy roz­wią­zy­wa­li. Jeśli więc Elod mówił, że nie za to im płacą, to cho­dzi­ło mu o to, że z tego trupa kasy nie bę­dzie. Ale pró­bo­wać warto.

Skoro ko­rup­cja jest tak sil­nie roz­wi­nię­ta w mie­ście i Spo­oner ma mocne prze­słan­ki twier­dzić, że Elod do­stał ła­pów­kę, by umo­rzyć śledz­two, to co ma zna­czyć „Ale pró­bo­wać warto”? Bez­po­śred­ni prze­ło­żo­ny za­mie­rza sa­bo­to­wać śledz­two, być może je za­mknąć, bo do­stał w łapę, a ra­tusz nie za­pła­ci bez roz­wią­za­nia spra­wy, do któ­re­go nie doj­dzie z po­wo­dów jak wyżej. To co pró­bo­wać za­mie­rza Spo­oner?

 

Rzecz w tym, że te mu­ze­al­ne wi­haj­stry by­wa­ją nie­prze­wi­dy­wal­ne,

Za­po­ży­cze­nie z nie­miec­kie­go, nie pa­su­je do kon­wen­cji, za­mie­nił­bym na bar­dziej uni­wer­sal­ny sy­no­nim.

 

Czuć od niego było świe­żo­ścią, co jest rzad­ko­ścią

Ali­te­ra­cja.

 

Czuć od niego było świe­żo­ścią, co jest rzad­ko­ścią w Ti­si­dal, a także sil­ny­mi środ­ka­mi, które wy­wa­bia­ją plamy razem z ma­te­ria­łem. Jego wła­ści­ciel, drob­ny czło­wie­czek, któ­re­go dło­nie były aż do łokci upstrzo­ne kre­do­wo­bia­ły­mi pla­ma­mi,

 

Jak zła­pał się za to [+po?]mydło to mu po­wie­dzia­łem…

 

– … trzy­dzie­ści srebr­nych gro­szy za kost­kę, więc z łaski swej odłóż to na miej­sce[+,] Sim­mer.

 

Mu­zeum wy­glą­da­ło jak mały, oto­czo­ny fosą za­me­czek ze strze­li­sty­mi basz­ta­mi. Nic dziw­ne­go, wszak był kie­dyś let­nią re­zy­den­cją sa­me­go króla.

Po­zby­wa­nie się wła­sno­ści do ta­kich bu­dyn­ków i od­da­wa­nie ich spo­łe­czeń­stwu to ra­czej do­me­na ustro­jów, z któ­rych mo­nar­chia znik­nę­ła lub zo­sta­ła w nich zmar­gi­na­li­zo­wa­na. W qu­asi-śre­dnio­wiecz­nym set­tin­gu taki bu­dy­nek miał­by zbyt wiel­ką war­tość, by po pro­stu za­mie­niać go w mu­zeum. Inna spra­wa, że mu­zeum wy­ma­ga­ło­by kilku sal i ma­ga­zy­nu, a let­nia kró­lew­ska re­zy­den­cja jed­nak wią­za­ła­by się z ol­brzy­mią ilo­ścią po­miesz­czeń.

 

Go­le­my pa­ro­we po­ru­szy­ły się nie­spo­koj­nie na dźwięk nazwy. Elod wolał go nie draż­nić.

Ich?

 

Ro­zu­miem, a czy ar­te­fakt ma ja­kieś skut­ki ubocz­ne?

A czy ko­rzy­sta­nie z ar­te­fak­tu wy­wo­łu­je ja­kieś skut­ki ubocz­ne?

Wiem, że to wy­po­wiedź po­sta­ci, ale wy­glą­da dość po­kracz­nie, przy czym ten bo­ha­ter nie wy­po­wia­dał się dotąd w taki spo­sób.

 

– Ro­zu­miem, a czy ar­te­fakt ma ja­kieś skut­ki ubocz­ne?

– Sama w sobie nie, ale ob­ło­ży­li­śmy ją gli­fa­mi straż­ni­czy­mi, które nasi wczo­raj­si go­ście ra­czy­li zde­to­no­wać.

Tu cho­dzi o, zgod­nie z ro­dza­jem za­im­ków, po­ręcz, czy o, zgod­nie z kon­tek­stem roz­mo­wy, ko­stur i za­im­ki po­win­ny być mę­skie?

 

Nie­wie­le my­śląc[+,] dali nura mię­dzy sze­ro­ko roz­sta­wio­ny­mi no­ga­mi ma­szy­ny

 

Nie oglą­da­jąc się, po­biegł przed sie­bie. Trze­ba było jak naj­prę­dzej się stąd wy­do­stać. Do­biegł do scho­dów, zła­pał za po­ręcz

 

Ni­cze­go nie ro­zu­miem[+,] sze­fie.

 

Cześć, Fla­dri­fie! Nie­zo­bo­wią­zu­ją­ca była to hi­sto­ryj­ka, po­cząt­ko­wo po­pro­wa­dzo­na dość sztam­po­wo, choć muszę przy­znać, że roz­wią­za­nie in­try­gi wy­wi­nę­ło się sche­ma­tom i dało sa­tys­fak­cję. Po­ja­wia­ją­cy się znie­nac­ka, nie­na­chal­ny humor dodał wy­da­rze­niom przy­jem­ne­go smacz­ku, ale jego po­ziom mimo wszyst­ko wy­padł nie­rów­no, choć z prze­wa­gą żar­tów tra­fio­nych.

Głów­ne po­sta­ci nie­cie­ka­we, takie kla­sycz­ne plot de­vi­ces, które ra­czej nie po­py­cha­ją fa­bu­ły do przo­du, ale są przez nią po­nie­wie­ra­ne, by po­ka­zać ko­lej­ne sceny. Z dru­giej stro­ny po­sta­ci dru­go­pla­no­we ode­bra­łem jako bar­dziej in­try­gu­ją­ce, sami zło­dzie­je także wy­pa­dli bar­dziej in­te­re­su­ją­co od pary straż­ni­ków pro­wa­dzą­cych śledz­two. W ogóle dwie, dy­na­micz­nie się zmie­nia­ją­ce chro­no­lo­gie, nada­ły opo­wia­da­niu wart­ko­ści, dzię­ki któ­rej czy­ta­nie zro­bi­ło się praw­dzi­wie przy­jem­ne.

Pod­su­mo­wu­jąc, ba­wi­łem się cał­kiem faj­nie pod­czas lek­tu­ry tek­stu, choć ko­le­bią­cy się po­czą­tek tego nie za­po­wia­dał. Po­zdra­wiam!

@Jol­kaK

Hej, ser­decz­ne dzię­ki za ko­men­tarz i ła­pan­kę, oczy­wi­ście wszyst­ko od razu po­pra­wi­łem. Co do dro­go­cen­ne­go ko­stu­ra też masz rację, zmie­ni­łem na bar­dziej do­sad­ne słowo. Cie­szę się, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło Ci do gustu, bo tro­chę się bałem, że lecę na łeb na szyję z fa­bu­łą i te prze­sko­ki za­miast przy­ku­wać uwagę będą ra­czej iry­to­wać użyt­kow­ni­ka. Szko­da, że spóź­ni­łem się na świą­tecz­ną za­ba­wę, wcze­śniej mi mi­gnę­ła na por­ta­lu, ale my­śla­łem, że trwa do sa­mych Świąt. 

 

@Mr­Bri­ght­si­de

Cześć, cie­szę się, że mimo sztam­po­we­go po­cząt­ku ze­chcia­łeś do­czy­tać do końca (i że potem nie ża­ło­wa­łeś). Jeśli cho­dzi o nie­cie­ka­we po­sta­cie, to tu biję się w pierś, bo już kilka razy sły­sza­łem, że je za­nie­dbu­ję. Na­stęp­nym razem po­sta­ram się bar­dziej do nich przy­ło­żyć. Dzię­ki za uwagi do tre­ści, każda z nich jest cenna i gdy pa­trzę z innej per­spek­ty­wy, do opo­wia­da­nia wkra­dło się sporo głu­po­tek. 

Witaj. :)

Ze spraw tech­nicz­nych za­trzy­ma­ły mnie na­stę­pu­ją­ce frag­men­ty (tylko do prze­my­śle­nia):

Pa­to­log wska­zał głowę spo­czy­wa­ją­cą w dłoni dru­gie­go de­na­ta (brak krop­ki?) – To mu­siał…

Z dwoj­ga złego wolał chyba pierw­szą per­spek­ty­wę. – gra­ma­tycz­ny – tę?

– Widzi Pan te pół­prze­zro­czy­ste kost­ki? – małą li­te­rą?

Jeśli to nie jest spraw­ka tego, po­żal­cie się bo­go­wie,f maga, to ja je­stem świę­ty. – li­te­rów­ka lub brak czę­ści zda­nia?

A Cie­bie już chyba wy­wa­li­li, Sim­mer, co? – małą?

A tak przy oka­zji, to po­my­dło z de­po­zy­tu już Wam się nie przy­da, praw­da? – i tu?

– Nic tu po nas, Sim­mer – ode­zwał się Nem­rod, który stał pod drzwia­mi, jakby spo­dzie­wał się, że lada chwi­la po­ja­wi się tu Straż (brak krop­ki?) – Wej­dzie­my tam bez po­my­dła. – po­wtó­rze­nie?

A tam szkie­let ludz­ki, Ka­te­dra Bio­lo­gi, tam księ­gi z Bi­blio­te­ki (brak prze­cin­ka?) a tam… tam. – Po­stu­kał pal­ca­mi w szybę. – nawet (po krop­ce wiel­ka li­te­ra w dia­lo­gu?) nie wiem, skąd to wzią­łem. – gra­ma­tycz­ny – błęd­na od­mia­na/li­te­rów­ka

Gdy­by­śmy prze­je­cha­li nim po szy­bie, nie by­ło­by na nim nawet ryski. – po­wtó­rze­nie?

Sim­mer rzu­cił jesz­cze pro­ste za­klę­cie wy­kry­cia magii, by upew­nić się, że na ga­blo­tę nie zo­sta­ło na­ło­żo­ne żadne za­klę­cie obron­ne. – i tu?

Coś za ich ple­ca­mi po­ru­szy­ło się, a pod­ło­ga za­drża­ła od kro­ków. Wiel­ki, pra­wie czte­ro­me­tro­wy golem pa­ro­wy kro­czył w ich stro­nę przez ko­ry­tarz, nie zwra­ca­jąc uwagi na takie de­ta­le jak zdo­bio­ne ar­ka­dy czy fu­try­ny. – i tu?

– Panie ku­sto­szu, a co z tym? – Jeden z an­ty­kwa­riu­szy po­ka­zał ocie­ka­ją­cy wodą i mułem ko­stur nie­mal iden­tycz­ny z tym, który miał hi­sto­ryk. – i tu?

– Trzy­maj ko­stur, ja wy­cza­ru­ję por­tal – ryk­nął Sim­mer, od­da­jąc Rękę Maga wspól­ni­ko­wi. – brak wy­krzyk­ni­ka, skoro ryczy?

 

 

Wiel­ki­mi za­le­ta­mi Two­je­go opo­wia­da­nia są: ar­cy­cie­ka­wa fa­bu­ła, zna­ko­mi­ty humor, ory­gi­nal­ne imio­na i na­zwi­ska bo­ha­te­rów (np. ła­ciń­ski Do­peł­niacz), świet­ne dia­lo­gi i nie­prze­wi­dy­wal­ne za­koń­cze­nie. :)

„co­mie­sięcz­ne wpła­ty na Fun­dusz Przy­szłych Wdów i Sie­rot” – po­wa­la­ją­ce!laugh

Na­pi­sać dobry, trzy­ma­ją­cy w na­pię­ciu kry­mi­nał jest na­praw­dę bar­dzo trud­no! :)

 

Po­wo­dze­nia, po­dwój­ny klik, po­zdra­wiam ser­decz­nie i trzy­mam kciu­ki za Piór­ko. :)

Pe­cu­nia non olet

Po­cząt­ko­wo mia­łam wra­że­nie nie­ja­kie­go po­gma­twa­nia, ale w miarę czy­ta­nia rzecz sta­wa­ła się coraz ja­śniej­sza, a na ko­niec wszyst­ko pod­wią­za­ło się w lo­gicz­ną ca­łość, w do­dat­ku, jak to zwy­kle u Cie­bie, na­sy­co­ną świet­nej ja­ko­ści hu­mo­rem. :)

I tylko szko­da, że wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

 

Mi to wy­glą­da na po­ra­chun­ki gan­gów… → Mnie to wy­glą­da na po­ra­chun­ki gan­gów

Choć zdaję sobie spra­wę, że sier­żant Spo­oner nie mu­siał wy­ra­żać się po­praw­nie.

 

– Na­praw­dę? A może jesz­cze mi po­wiesz, kto go tak urzą­dził – spy­tał Elod. → Skoro spy­tał, przy­dał­by się py­taj­nik: – Na­praw­dę? A może jesz­cze mi po­wiesz, kto go tak urzą­dził? – spy­tał Elod.

 

zma­te­ria­li­zo­wa­ła się fi­li­żan­ka z her­ba­tą, która jesz­cze przed chwi­lą stała na biur­ku. Mag odło­żył ją na swoje miej­sce… → Czy do­brze ro­zu­miem, że mag ustą­pił swego miej­sca fi­li­żan­ce z her­ba­tą? Oba­wiam się też, że nie po­ło­żył fi­li­żan­ki, bo z po­ło­żo­nej wy­la­ła­by się her­ba­ta.

Pro­po­nu­ję w dru­gim zda­niu: Mag od­sta­wił ją na miej­sce

 

Elod spoj­rzał na swo­je­go pod­wład­ne­go. → Czy za­imek jest ko­niecz­ny?

 

wolał chyba pierw­szą per­spek­ty­wę.  → …wolał chyba pierw­szą per­spek­ty­wę

 

 – Widzi Pan te pół­prze­zro­czy­ste kost­ki? – Widzi pan te pół­prze­zro­czy­ste kost­ki?

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

po­żal­cie się bo­go­wie,f maga… → Nie bar­dzo wiem, co chcia­łeś po­wie­dzieć.

 

– … trzy­dzie­ści srebr­nych gro­szy za kost­kę… → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

A Cie­bie już chyba wy­wa­li­li… → A cie­bie już chyba wy­wa­li­li

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

Po­stu­kał pal­ca­mi w szybę. – nawet nie wiem, skąd to wzią­łem.Po­stu­kał pal­ca­mi w szybę. – Nawet nie wiem, skąd to wzią­łem.

 

– Tak… No cóż… jakby to po­wie­dzieć… → – Tak… No cóż… jak by to po­wie­dzieć

 

– Ro­zu­miem, a czy ko­rzy­sta­nie z ar­te­fak­tu wy­wo­łu­je ja­kieś skut­ki ubocz­ne?

Sama w sobie nie, ale ob­ło­ży­li­śmy go gli­fa­mi straż­ni­czy­mi… → Pi­szesz o ar­te­fak­cie, który jest ro­dza­ju mę­skie­go, więc: Sam w sobie nie, ale ob­ło­ży­li­śmy go gli­fa­mi straż­ni­czy­mi…

 

– … ślady, Nem­rod, ślady. → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

– Dziw­ne, wy­glą­da na to, że na ko­stur ani ga­blo­tę nie na­ło­żo­no żad­nych za­bez­pie­czeń…– Dziw­ne, wy­glą­da na to, że ani na ko­stur, ani ga­blo­tę nie na­ło­żo­no żad­nych za­bez­pie­czeń… Lub: Dziw­ne, wy­glą­da na to, że na ko­stur i na ga­blo­tę nie na­ło­żo­no żad­nych za­bez­pie­czeń

 

– … ale na po­dusz­kę chyba tak. → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

a re­ne­gat przy­ci­snął palec do dłoni Tup­pin­ga, która za­ci­ska­ła się… → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

to po­my­dło z de­po­zy­tu już Wam się nie przy­da… → …to po­my­dło z de­po­zy­tu już wam się nie przy­da

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@bru­ce

Ser­decz­ne dzię­ki za ko­men­tarz, ła­pan­kę i kliki, wszyst­kie uwagi przyj­mu­ję na klatę i po­sy­pu­ję głowę po­pio­łem. Tekst prze­le­żał w szu­fla­dzie kilka mie­się­cy, żebym mógł spoj­rzeć na niego bar­dziej kry­tycz­nym okiem, ale fak­tycz­nie po­wi­nie­nem jesz­cze kilka razy so­lid­nie go przej­rzeć. 

@re­gu­la­to­rzy

Cie­szę się, że nie za­wio­dłem i ser­decz­ne dzię­ki za ła­pan­kę. Trosz­kę się oba­wia­łem, że tekst bę­dzie za bar­dzo po­plą­ta­ny, bo za­wsze mam z tym pro­blem, ale cie­szę się, że jed­nak udało się z tego wy­plą­tać :)

Tak to już jest, Fla­dri­fie, że czy­tel­nik czuje sa­tys­fak­cję, kiedy splą­ta­na opo­wieść roz­plą­tu­je się w trak­cie lek­tu­ry. ;)

Miło mi, że ła­pan­kę uzna­łeś za przy­dat­ną, a skoro do­ko­na­łeś po­pra­wek, mogę udać się do kli­kar­ni. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

To ja bar­dzo dzię­ku­ję, po­wo­dze­nia, po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Fla­drif

Po­do­ba­ją mi się po­my­sły ma­gicz­ne, jakie tu prze­my­ci­łeś, sama in­try­ga i to jak ją przed­sta­wi­łeś też w po­rząd­ku. Do­brze się uśmia­łem. I tytuł prze­wrot­ny ;-)

Do mnie, moja pu­en­to..!

Fla­dri­fie, po­my­sło­we i fajne. Ma­gicz­ny kry­mi­nał, z za­baw­nym roz­wią­za­niem i za­koń­cze­niem. Wię­cej nie piszę, żeby nie spoj­le­ro­wać. Dobre na po­pra­wę hu­mo­ru rano, gdy się człek obu­dzi zbyt wcze­śnie. Klik :)

Fla­dri­fie, bar­dzo po­my­sło­we i za­baw­ne opo­wia­da­nie, z przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łam. To co naj­bar­dziej wzbu­dzi­ło mój po­dziw, to, że wła­ści­wie można się było do­my­ślić fi­na­łu po sztucz­ce Sa­la­var­die­go, ale wszyst­ko było tak zręcz­nie przed­sta­wio­ne, że się nie do­my­śli­łam i za­koń­cze­nie było bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce :). Po­mysł na po­my­dło też był świet­ny!

Nowa Fantastyka