
Dla większości Wolnych Miast inwazje, pożary, zamieszki i mordy rytualne to wydarzenia, które mogłyby wypełnić grafik katastrof na co najmniej kilka lat. Dla Tisidal to był czwartek, po prostu czwartek.
To właśnie dlatego komendant Straży Elodorius Tupperbin niemal codziennie czuł się, jakby świat właśnie walił mu się na głowę.
Pod jego nogami leżało dekapitowane ciało denata, który trzymał w dłoni własną głowę. Obok znajdowały się drugie zwłoki. Były wilgotne, jakby ktoś dopiero wyciągnął je z wody. Wokół niego leżały przedmioty tak mocno do siebie niepasujące, że aż oczy łzawiły – kostka półprzezroczystego mydła, rękawiczka, cała szyba, długa na cztery metry poręcz i tors posągu, który, po dokładnych oględzinach sierżanta Spoonera, zidentyfikowano jako należący do kobiety.
– Mnie to wygląda na porachunki gangów – powiedział Spooner, zażywając tabaki.
Strzelał w ciemno, ale i tak pewnie miał rację. W mieście bezprawia, którym było Tisidal, dziewięć na dziesięć przypadków przestępstw można było zaliczyć do porachunków lokalnych gangów. To by znaczyło, że na posterunku pojawił się ktoś z bardzo grubym mieszkiem albo bardzo ostrym mieczem, a śledztwo było nierozwiązywalne.
– Naprawdę? A może jeszcze mi powiesz, kto go tak urządził? – spytał Elod.
– Zręczny Perklyn i jego banda. To ma sens, panie komendancie. Jest poręcz, rękawiczka, mydłem myje się ręce, wszystko się zgadza, bo Perklyn też ma przydomek Zręczny. Może trup miał za kogoś poręczyć, okazał się wtyką Straży i teraz gryzie piach. Zręczny, poręczyć, ręka, poręcz, rękawiczka.
Elod zamknął oczy, w myślach policzył do dziesięciu i powiedział:
– Nie wydaje mi się, żeby to była jakaś akcja Straży.
– A dlaczego?
– Bo to my jesteśmy Strażą, Spooner, a gdybyśmy organizowali jakąś akcję, to pewnie byśmy o niej wiedzieli.
– To może w takim razie samobójstwo.
Komendant popatrzył na podwładnego z powątpiewaniem. Ktoś taki jak on marnował się w Straży. Powinien zostać politykiem.
– Spooner, on trzyma własną głowę w ręku. To nie mogło być samobójstwo. Słuchaj, nie za to nam płacą.
Czasem zdarzało się, że jedna czy druga osoba potrząsała mieszkiem po to, by śledztwo trafiło na złe tory, albo żeby w ogóle na tory nie trafiało. Z drugiej strony ratusz nagradzał jedynie strażników, którzy faktycznie jakieś sprawy rozwiązywali. Jeśli więc Elod mówił, że nie za to im płacą, to chodziło mu o to, że z tego trupa kasy nie będzie. Ale sprawę wypadało rozwikłać, nawet jeśli nie da się ukarać sprawcy.
– Dobrze, zacznijmy od początku. Wiemy co to za jeden i skąd się tu wziął?
– Okazuje się, że wiemy o nim całkiem sporo. Nazywał się Simmer…
*
Alistair Simmer, świeżo wydalony członek Gildii Magów i jeszcze świeższy nabytek Gildii Złodziei, potarł nerwowo czoło, gdy czekał na swojego partnera. Nemrod Tupping, członek najliczniejszego i najbiedniejszego gangu w mieście miał dla niego zlecenie, dzięki któremu ustawi się do końca życia. Do spotkania zostało jeszcze trochę czasu, Simmer mógł więc przygotować się do swojej roli.
– Hasło – burknął nagle ktoś za jego plecami.
– N-nie umawialiśmy się na żadne hasło – wyjąkał Alistair, czując, jak jeżą mu się włosy na karku.
– Bardzo dobrze… – Nemrod Tupping wyszedł z cienia. – Zawsze warto się upewnić dwa razy. Nikt cię nie śledził?
– Nie.
– Błąd. Ja cię śledziłem. I to od dobrych dwudziestu minut. Nie rokujesz mi najlepiej, chłopie. Odrobiłeś chociaż pracę domową?
– Oczywiście. Byłem w Lordowskim Muzeum Magicznym dzisiaj rano i zrobiłem mały rekonesans. Z tych informacji, które dostałem wcześniej od pańskiego zwierzchnika, interesuje nas Ręka Maga, zabezpieczona na najwyższym piętrze.
– Ręka Maga? O ręce wisielca to słyszałem, ponoć przynosi szczęście złodziejom, ale po kiego grzyba komuś łapa czarodzieja?
– To nie prawdziwa ręka, ale kostur. I to bardzo potężny. Zwiększa natężenie esencji magicznej wokół osoby dzierżącej, przyciąga moce żywiołów i ułatwia czerpanie, przez co zwiększa się wydolność…
– Możesz jaśniej?
– Umożliwia czarowanie osobom, które nie potrafią czarować, a ci, którzy potrafią, robią to o wiele lepiej.
– Świetnie. No, ale skoro ktoś chce za to płacić… – Dla wielu osób uzyskanie zdolności magicznych było marzeniem, ale Tuppingowi magia kojarzyła się z nauką, a nauką gardził.
– Jest praktycznie bezcenna.
– Dobrze, dobrze. Rzecz w tym, że te magiczne eksponaty bywają nieprzewidywalne, dlatego potrzebuję kogoś, kto zna się na magii. Jak się spiszesz, ty i ja będziemy ustawieni do końca życia.
*
– Ten drugi to niejaki Nemrod Tupping. Z tych Tuppingów. – Patolog wyrósł za ich plecami jak spod ziemi. – Przyczyna śmierci: utonięcie. Powierzchowne rany na dłoni świadczą o tym, że próbował się czegoś złapać zanim spadł do wody, dodatkowo ma przetrącone kolano i poparzone plecy, co sugeruje bliskie spotkanie z golemem parowym. Przypadkiem jedyne takie egzemplarze w mieście znajdują się w Lordowskim Muzeum Magicznym, tym samym, z którego próbowano ukraść jakiś artefakt.
– I potrafisz coś takiego wyczytać na pierwszy rzut oka? – spytał Elod.
– Nie, jego ciało jeszcze dziś rano znajdowało się w naszej kostnicy. – Patolog zachował taki spokój, jakby zaginięcia ciał były czymś zupełnie naturalnym. – Wczoraj wieczorem skończyłem go badać. Na palcu ma nawet etykietkę.
– Chcesz powiedzieć, że ktoś włamał się do was w nocy i zwędził ciało?
– Mało prawdopodobne. Kostnica była zamknięta na cztery spusty. Ale nie to jest najdziwniejsze.
– A co? – Elod wiedział, że pożałuje tego pytania.
– To… – Patolog wskazał głowę spoczywającą w dłoni drugiego denata. – To musiał zrobić ktoś, kto się znał na magii. Bardzo czyste cięcie. Tylko raz w życiu widziałem coś takiego, jak w siedemdziesiątym siódmym staremu Garvo zamknął się portal, gdy przez niego przechodził. Widok jak z podręcznika anatomii.
Elod potarł czoło i zaklął pod nosem.
– Wolałem tego uniknąć, Spooner, ale nie mamy wyjścia. Będziemy musieli iść do maga.
*
– Miałem to dosłownie przed chwilą w ręku. Ach, no tak. Momencik.
Genitivus Gregorius Salavardi nie mógł być mistrzem w sztuce magicznej, w innym wypadku nie wyściubiłby nawet nosa z Magostratury. Musiał być co najwyżej miernym studentem, skoro świeżo po ukończeniu Uniwersytetu zgłosił się do pracy w Straży.
Salavardi wymamrotał kilka niezrozumiałych słów i pstryknął palcami. Rozległ się trzask, błysnęło niebieskie światło, a w jego dłoni zmaterializowała się filiżanka z herbatą, która jeszcze przed chwilą stała na biurku. Mag odstawił ją na miejsce i pstryknął znowu. Ponownie trzasnęło, błysnęło, a między palcami pojawiła się teczka.
– Niezła sztuczka, co? Można przywołać po kolei przedmioty, które ostatnio miało się w ręku. Teraz robi furorę na konwentach, a panie to uwielbiają. Trzeba tylko uważać, bo niewłaściwa inkantacja może doprowadzić do…
– Wystarczy! – Elod słyszał już legendy o magicznych sposobach na podryw wymyślanych przez ludzi, którzy przez cały okres dojrzewania byli zamknięci w murach uczelni. – Możemy przejść do sedna?
– Ach, tak… Poza Lordowskim Muzeum Magicznym mieliśmy jeszcze kilka przypadków tajemniczych zniknięć. Chyba rozumiecie, że Magostratura traktuje sprawy magicznych anomalii bardzo poważnie. Czarodzieje, którzy nie podołają morderczemu szkoleniu, nie powinni być zostawiani samopas. Zwykle daje im się jakieś mniej ambitne zajęcie, jak doradzanie jakiemuś wielmoży albo urzędnikowi gdzieś na zadupiu. Uniwersytet pozbywa się niechcianego elementu, a paniątka mogą poczuć się jak wielcy królowie, bo mają maga w radzie.
– Albo w Straży.
– Rozumiem, że dalej poradzicie sobie sami – odpowiedział Salavardi po dłuższej przerwie, po czym wcisnął im teczkę z adresem.
*
– Czemu nie pójdziemy od razu do Muzeum? – spytał Spooner.
– Bo morderstwo ma większą szkodliwość społeczną czynu niż kradzież.
– Ale z całym szacunkiem… ciało już znaleźliśmy, a artefaktu jeszcze nie. Ktoś go może właśnie wywozić z miasta.
Elod spojrzał na podwładnego. Albo ktoś mu za to płacił, albo do Straży przyjmowano teraz każdego. Z dwojga złego wolał chyba tę pierwszą perspektywę.
– Spooner, dziękuję za to spostrzeżenie, ale nie myśl już więcej. Z doświadczenia wiem, że tam, gdzie pracują ludzie w kryzach, każdy bardziej szanuje miejsce przestępstwa. Mniejsze szanse na zatarcie śladów.
– Wielcy bogowie, jak tu śmierdzi. – Spooner wyglądał tak, jakby miał za chwilę zwymiotować. Elod pomyślał, że ktoś, kto pod koniec każdej zmiany stawia skarpetki obok pryczy, nie powinien narzekać na smród.
Malutki sklepik Widło i Pomydło, wciśnięty między sklep rybny i zakład pogrzebowy, faktycznie pachniał dosyć specyficznie. Czuć od niego było świeżością, co nie zdarzało się zbyt często w Tisidal, a także silnymi środkami, które wywabiają plamy razem z materiałem. Jego właściciel, drobny człowieczek z rękami aż do łokci upstrzonymi kredowobiałymi plamami śmierdział nimi tak bardzo, że powietrze wokół niego zdawało się falować.
– W czym mogę pomóc? W tym miesiącu płaciłem już na Fundusz Przyszłych Wdów i Sierot. Nic się nie zmieniło.
Fundusz był inaczej zwyczajową tisidalską łapówką dla gangów, które dbały o to, by żony kupców nie owdowiały zbyt szybko.
– My nie o tym… Doszły nas słuchy, że doszło tu ostatnio do kradzieży.
– A i owszem, był tu ten cały Simmer, do niedawna wielka szycha, czarodziej jakich mało. No i koniecznie chciał kupić pomydło, ale nie miał czym zapłacić.
– Pomydło?
– Widzi pan te półprzezroczyste kostki? To właśnie pomydło, mój wynalazek na bazie roślin temporalnych. Służy do czyszczenia plam, które dopiero mają powstać w przyszłości. Bardzo skuteczny, bo nie tyle czyści, co przywraca do stanu sprzed kilku minut. Można tym na przykład wyczyścić pęknięcie lustra albo złamanie nogi od stołu. Bardzo popularne u wszelkiego rodzaju wróżbitów i jasnowidzów. W każdym razie, doszło do zuchwałej kradzieży i aktu wandalizmu. Gdy rano otworzyłem sklep, odkryłem, że moje pomydło zniknęło, a wraz z nim cała sklepowa szyba. Jeśli to nie jest sprawka tego, pożalcie się bogowie, francowatego maga, to ja jestem święty. Wie pan, trochę się wcześniej posprzeczaliśmy. Jak złapał się za to pomydło, to mu powiedziałem…
*
– …trzydzieści srebrnych groszy za kostkę, więc z łaski swej odłóż to na miejsce, Simmer.
– Jeszcze tydzień temu chciałeś dwadzieścia trzy, a miesiąc temu miałem u ciebie otwarty kredyt – warknął mag, odkładając kostkę na piramidkę.
– Zniżka dla studentów Magostratury. A ciebie już chyba wywalili, Simmer, co? Po co ci to w ogóle, chcesz sobie wysprzątać celę na zapas?
– Nic tu po nas, Simmer – odezwał się Nemrod, który stał pod drzwiami, jak by spodziewał się, że lada chwila pojawi się Straż – Wejdziemy tam bez pomydła.
– Ach… czyli o to chodzi. Chcecie pozacierać ślady? Po moim trupie, nic wam nie sprzedam, nawet za złoto! I won stąd!
Nemrod szybko zgarnął Simmera i wyszli ze sklepu.
– Oszalałeś, teraz na pewno nas zapamięta.
– I tak by nas zapamiętał, niewdzięcznik. Widzisz? – Przytknął palec do sklepowej witryny. – Tam ma rogi jednorożca, jak myślisz, skąd? No przecież, że z Katedry Opieki Nad Zwierzętami. A tam szkielet ludzki, Katedra Biologii, tam księgi z Biblioteki a tam… tam. – Postukał palcami w szybę. – Nawet nie wiem, skąd to wziąłem. Przynosiłem mu różne fanty z Uniwersytetu przez lata, a teraz, gdy przestało mu się opłacać, próbuje się ode mnie odciąć. Wie, że gdyby mnie wsypał, to ja mógłbym o nim sporo powiedzieć.
*
– Czyli mówi pan, że Simmer naprawdę nie żyje? – spytał właściciel sklepu.
– Dla mnie bardziej sztywny być nie może, skoro nie ma głowy. – Elod nawet nie odrywał się od notatki służbowej. – Niezła kolekcja rogów jednorożca.
– Dziękuję, osobiście je zbierałem. Za młodu zwiedziłem chyba z pół świata.
– Bardzo ładnie. Nie będziemy pana więcej niepokoić, gdyby coś się pojawiło, proszę dać znać. Spooner, idziemy, czeka nas jeszcze wizyta w Lordowskim Muzeum Magicznym.
*
Muzeum wyglądało jak mały, otoczony fosą zameczek ze strzelistymi basztami. Architekt, który je projektował, musiał mieć fantazję. Elod i Spooner nie zostali wpuszczeni do środka, zamiast tego kustosz przyjął ich na zwodzonym moście, w towarzystwie dwóch golemów parowych.
– Sam pan rozumie, środki ostrożności. W Muzeum mamy cenną kolekcję magicznych artefaktów, a niektóre z nich bywają nieco niestabilne i trzeba je ponownie… okiełznać.
– Czy dałoby radę je wyłączyć na czas rozmowy? – Elod nie czuł się zbyt pewnie, patrząc na dwie kilkutonowe kupy stali w kształcie ogrów, które aż drżały od nagromadzonej w środku pary.
– Niestety, sam pan rozumie, kwestie bezpieczeństwa. Po wczorajszym włamaniu postawiliśmy wszystko w stan najwyższej gotowości.
– Świetnie, wprost bajecznie. No dobrze, w takim razie… Rozumiem, że skradziony został artefakt, Ręka Maga.
Golemy parowe poruszyły się niespokojnie na dźwięk nazwy. Elod wolał ich nie drażnić.
– Technicznie rzecz biorąc, artefakt nie został skradziony, właśnie jesteśmy na etapie odzyskiwania. Widzi pan, kostur wpadł do fosy.
Nagle, jakby sobie coś przypomniał, kustosz ruszył się o krok i zdjął tym samym stopę z długiego przewodu, który doprowadzał powietrze do stroju nurka.
– Ale w protokole mamy wpisaną kradzież.
– Tak… No cóż… jakby to powiedzieć, faktycznie doszło do kradzieży drobnego detalu… poręczy schodów prowadzących piętro niżej.
– Rozumiem… – Elod przypomniał sobie poręcz, którą znaleziono przy ciele niedoszłego złodzieja. – Czy poręcz miała jakieś… funkcje?
Kustosz zamrugał szybko i poprawił szkła na nosie.
– Tak, pomagała dostać się starszym osobom na wyższe kondygnacje. Do tego zwykle służą poręcze.
– Chodziło mi raczej o jakieś funkcje magiczne.
– Poza tym, że zniknęła na naszych oczach? Nie, wcześniej nie przejawiała żadnych innych mocy, ale musi mi pan wybaczyć, jestem kustoszem zaledwie od trzydziestu lat, być może któryś z moich poprzedników odkrył, do czego tak naprawdę może służyć poręcz.
Elod zaczął masować skronie.
– Dobrze, niech mi pan powie, czemu ten… obiekt jest tak cenny.
– Och, długo by wymieniać. Dość powiedzieć, że należała niegdyś do samego Marmariona.
Elodowi to imię niewiele mówiło, ale z doświadczenia wiedział, że ci, którzy nie używali nazwisk byli albo bardzo pretensjonalni, albo bardzo potężni.
Kustosz trafnie odczytał wyraz twarzy komendanta i znowu podjął wątek.
– Artefakt wzmacnia potencjał magiczny osoby, która nim włada, a nawet umożliwia rzucanie czarów komuś, kto nie ma talentu. Wystarczy go potrzymać przez moment w dłoni, a magia aż tętni w żyłach.
– Rozumiem, a czy korzystanie z artefaktu wywołuje jakieś skutki uboczne?
– Sam w sobie nie, ale obłożyliśmy go glifami strażniczymi, które nasi wczorajsi goście raczyli zdetonować. Widzi pan, panie komendancie, magia jest naprawdę nieokiełznanym żywiołem, a w nieodpowiednich rękach pozostawia widoczne…
*
– …ślady, Nemrod, ślady. Po to było nam pomydło. Gdybyśmy przejechali nim po szybie, nie byłoby nawet ryski.
– I zamknęlibyśmy za sobą drogę ucieczki, dziękuję bardzo.
– Gdy tylko dostanę Rękę Maga, wystarczy minuta, żeby nas stąd teleportować.
– O ile będziemy mieli minutę. Skup się na tym, żeby zgarnąć ten cholerny kostur, a resztę zostaw mnie. Załóż rękawiczki, żeby nie zostawić jeszcze więcej śladów.
Simmer posłuchał rady towarzysza i ruszył za nim w mrok. Para złodziei przemykała od galerii do galerii niczym dwa cienie. Szło im całkiem sprawnie, bez problemu minęli jednego śpiącego strażnika i drugiego, który był zajęty oglądaniem pergaminów z wydekoltowanymi białogłowami.
Gdy minęli kilka pomniejszych sal, ich uwagę przykuła gablota na podwyższeniu. Na poduszeczce leżał najbrzydszy i najmniej imponujący magiczny kostur, jaki obaj w życiu widzieli.
– Otwieraj gablotę, zabieraj fant i wiejemy – powiedział Nemrod.
Simmer rzucił jeszcze proste zaklęcie wykrycia magii, by upewnić się, że na gablotę nie zostało nałożone żadne czary ochronne. Wzruszył ramionami, po czym otworzył zamek i wyciągnął kostur ze środka. Spodziewał się jakiegoś przepływu mocy, czegokolwiek, ale nic się nie wydarzyło.
– Nic dziwnego, że ten skok był taki prosty – burknął Nemrod – to ma być ta cała Ręka Maga?
– Dziwne, wygląda na to, że na kostur i na gablotę nie nałożono żadnych zabezpieczeń…
Coś za ich plecami poruszyło się, a podłoga zadrżała od kroków. Wielki, prawie czterometrowy golem parowy kroczył ciężko przez korytarz, nie zwracając uwagi na takie detale jak zdobione arkady czy futryny.
– …ale na poduszkę chyba tak.
– Chodu – warknął Nemrod, złapał czarodzieja za kołnierz i pociągnął za sobą w stronę drzwi. Nim dobiegli do klamki, ta wyszła im na spotkanie razem z resztą drzwi, staranowanych przez kolejnego golema.
Niewiele myśląc, dali nura między szeroko rozstawionymi nogami maszyny, która wystrzeliła w ich stronę strumień gorącej pary. Simmer wyszedł bez szwanku, ale Nemrod zawył z bólu.
Gdy biegli przez galerię, po obu ich stronach pojawiły się portale, z których wychylali się wyraźnie zaspani strażnicy w niepełnym umundurowaniu. Jeden nawet zdzielił Tuppinga w kolano, ale nie zdołał zrobić nic więcej, bo po przejściu przez portal zaplątał się we własne spodnie.
– Trzymaj kostur, ja wyczaruję portal! – ryknął Simmer, oddając Rękę Maga wspólnikowi. Wcale nie czuł się na siłach, by wyczarować stabilne przejście, które zabierze ich daleko stąd, ale musiał spróbować.
Udało mu się tylko w połowie. Portal był stabilny, ale prowadził za okno wprost do fosy okalającej Muzeum. Nemrod wpadł w magiczny krąg, a Simmer zauważył, że dolna połowa ciała kompana znalazła się za oknem.
Ta górna, która znajdowała się bliżej niego, próbowała wygramolić się z dziury. Nieszczęśnik złapał Simmera za kostkę i powoli ciągnął za sobą w przepaść.
– Ty cholerny głupcze. Chcesz się mnie pozbyć?
Nie było sensu tłumaczyć, że to artefakt nie działał tak, jak tego chcieli. Simmer zdołał jakoś ściągnąć rękawiczkę i wymamrotać magiczną formułę. Jego ręka nagle pokryła się szronem, a renegat przycisnął palec do dłoni Tuppinga, która wpiła się boleśnie w kostkę.
Złodziej zawył z bólu, puścił stopę i runął w przepaść razem z kosturem.
Simmer nie tracił czasu. Nie oglądając się, pognał przed siebie. Trzeba było jak najprędzej się stąd wydostać. Dobiegł do schodów, złapał za poręcz i dopiero wtedy poczuł, że moc wreszcie zaczęła kondensować się wokół niego. Wyszeptał magiczną formułę, otworzył pod stopami kolejny portal i wskoczył w nicość.
*
– Kolejne zgłoszenie, tym razem z Katedry Świętej Damazji. Podejrzenie profanacji i obrazy uczuć religijnych. – Spooner pokazał Elodowi krótką wiadomość od gońca.
– Świetnie, idziemy.
Gruby kapłan już czekał na nich przed wejściem do katedry. Był wyraźnie roztrzęsiony.
– Świętokradcy zbezcześcili posąg Świętej Damazji, a potem wrócili w nocy i go ukradli za pomocą magicznych sztuczek.
– Jak do tego doszło?
– Odprawialiśmy wieczorne nabożeństwo, gdy na czubku rzeźby pojawił się jakiś obdartus. Złapał za pewne… części świętej i nie bacząc na nikogo wybiegł z katedry. Gdy wróciliśmy do mszy, rozległ się trzask, a posąg zniknął. No… jego najważniejsza część. Głowa, ręce i nogi leżą pod cokołem, ale ktoś zabrał tors! To była magia, niech Wszechstwórca mi świadkiem. Pogańska magia!
– Trzask? – Zrezygnowany Elod nagle się ożywił.
– Tak, trzask i błysk niebieskiego światła.
– Spooner! – Komendant zwrócił się do kompana. – Miałeś rację od samego początku.
– Jak to, szefie?
– To było samobójstwo.
– Rytualne?
– Nie, klasyczne. To znaczy niezwiązane z religią. Najmocniej przepraszamy, sprawa nadal jest w toku. Posąg już się odnalazł.
– Ale jak to samobójstwo? Niczego nie rozumiem, szefie.
– Spooner, powiem tylko dwa słowa…
*
Ręka Maga.
Zaklęcie genialne w swojej prostocie, ostatnio stanowiło spory krzyk mody na konwentach. Inkantacja była skomplikowana, ale skoro Simmerowi udało się wyczarować stabilny portal i przy tym nie zginąć, być może teraz też mu się uda. Stanął w ciemnej uliczce, wymruczał inkantację i nic.
*
– Salavardi! – Elod wpadł do gabinetu maga jak burza. Czarodziej kończył właśnie trzecie śniadanie i omal nie spadł z krzesła, gdy drzwi trzasnęły o ścianę. – Jakie są skutki uboczne tego zaklęcia, którym przywoływałeś przedmioty do swojej dłoni?
– Ręki Maga? No cóż. Zaklęcie trzeba wypowiedzieć bardzo dokładnie, bo inaczej może się zapętlić, trochę to przypomina magiczną czkawkę. Zamiast przywoływać przedmioty na pstryknięcie palców, same pojawiają się w dłoni. Na szczęście efekt jest krótkotrwały i mija po kilku minutach, a pole przywołania jest coraz mniejsze.
– A jeśli przywoła tylko połowę jakiegoś przedmiotu? Na przykład posągu.
– To reszta zostanie na swoim miejscu. Zaklęcie w ogóle ma bardzo ograniczony zasięg. Nie przeniesie przecież całej cholernej katedry w Untharze, ale mniej doświadczeni ode mnie magowie mogą zrobić spory bałagan. Zobaczcie.
Czarodziej dotknął palcem ściany gabinetu, potem wymamrotał kilka słów, trzasnęło, błysnęło niebieskie światło, a kawałek muru zniknął i pojawił się przed jego wyciągniętą dłonią, a następnie spadł na podłogę.
Z dziury spoglądał na nich patolog, którego cała sytuacja nawet trochę nie zdziwiła.
– Serio, Salavardi? Znowu?
– No… tak to właśnie wygląda.
– Dzięki, Sal, to nam wiele wyjaśniło.
– Nie ma sprawy. A tak przy okazji, to pomydło z depozytu już wam się nie przyda, prawda?
*
Wszystko w porządku, powtarzał sobie Simmer. Zaraz zacznie działać.
Pierwszą rzeczą, która pojawiła się po pstryknięciu palcami, był tors rzeźby z katedry, na której wylądował po wyjściu z portalu. O mały włos nie przygniotłaby mu stopy. Zastanowił się, czego jeszcze dotykał, zanim dotknął Ręki Maga. Powinien zachować ostrożność. Pstryknął jeszcze raz i obok niego pojawiła się czterometrowa poręcz z muzeum.
Gdy pstryknął po raz kolejny, o mało nie podskoczył. Przed nosem pojawił się Nemrod Tupping, mokry i ociekający wodą i z całą pewnością martwy.
Gdy złożył palce do kolejnego pstryknięcia, w dłoni pojawiła się…
Rękawiczka, którą założył, zanim weszli do muzeum.
Nie mógł w to uwierzyć. Ze względów bezpieczeństwa nie dotykał Ręki Maga gołą dłonią.
Nagle w dłoni pojawiła się szyba, w którą stukał po wyjściu z Widła i Pomydła.
Zaklęcie się zacięło. Gorączkowo zastanawiał się, czego mógł dotykać wcześniej.
W dłoni pojawiła się kostka pomydła.
Przypomniał sobie, że tuż przed rozmową z Tuppingiem potarł dłonią czoło…
A potem nie było już nic.
*
– Najmocniej przepraszamy za niedogodności. Gdybyśmy jeszcze mogli się do czegoś przydać, wystarczy powiedzieć.
– Ależ nie, wszystko jest w najlepszym porządku. – Kustosz wyglądał tak, jakby bardziej interesowała go poręcz niż to, co stało się ze złodziejem. – Teraz możemy wziąć się do sprzątania tego bałaganu – powiedział i zamknął Elodowi drzwi przed nosem.
Gdy upewnił się, że strażnicy poszli, położył poręcz na podłodze i wymacał fałszywy sęk, przekręcił go, a z boku otworzyła się niewielka klapka. Wyciągnął z niej kostur, taki sam jak Ręka Maga, z tym że kamień umieszczony na czubku gałki świecił delikatnym światłem.
– Świetnie… nawet się nie rozstroił. Teraz tylko trzeba trochę posprzątać.
– Panie kustoszu, a co z tym? – Jeden z antykwariuszy pokazał ociekający wodą i mułem kostur niemal identyczny z tym, który miał historyk.
– Umyć i do gabloty. Prędzej czy później jakiś bęcwał znowu spróbuje go ukraść.
Bardzo podobały mi się zgrabne, napisane ze swadą dialogi. Kilka uwag technicznych:
Pod jego nogami leżało dekapitowane ciało denata, który trzymał w dłoni własną głowę. Obok niego leżały drugie zwłoki, które wyglądały jak świeżo wyciągnięte z wody. Wokół układał się stosik przedmiotów, które tak mocno do siebie nie pasowały, że aż oczy łzawiły – kostka półprzezroczystego mydła, rękawiczka, cała szyba, długa na cztery metry poręcz i tors posągu, który, po dokładnych oględzinach sierżanta Spoonera, zidentyfikowano jako klatka piersiowa kobiety płci żeńskiej.
Któroza. Poza tym, nie zetknąłem się nigdy z kobietami płci męskiej, chociaż czasy mamy takie, jakie mamy.
Elod zamknął oczy, w myślach policzył do dziesięciu i dopiero wtedy odezwał się.
Jakoś tak… niezgrabnie to brzmi. Może tak: “Elod zamknął oczy, w myślach policzył do dziesięciu i powiedział:” Pozbywamy się niniejszym “dopiero wtedy” (wynika z kontekstu) i zamykającego zdanie “się”.
– To… – Patolog wskazał na głowę spoczywającą w dłoni drugiego denata
Wskazał głowę.
w jego dłoni zmaterializowała się filiżanka z herbatą, która jeszcze przed chwilą stała na biurku. Mag odłożył ją na swoje miejsce i pstryknął znowu. Ponownie trzasnęło, błysnęło, a w dłoni zmaterializowała się teczka, która wcześniej leżała na kredensie.
Powtórzenie i łagodny przypadek którozy.
Musicie chyba zrozumieć, że Magostratura traktuje sprawy magicznych anomalii bardzo poważnie.
Dziwnie to brzmi. Może: “Musicie zrozumieć, że (…)” albo “Chyba rozumiecie, że (…)”.
Gdy rano otworzyłem sklep, odkryłem, że moje powidło zniknęło, a wraz z nim cała sklepowa szyba.
A nie pomydło?
– Nic tu po nas Simmer
– Nic tu po nas, Simmer
– Ładna kolekcja rogów jednorożca.
– Dziękuję, osobiście je zbierałem. Za młodu zwiedziłem chyba z pół świata.
– Bardzo ładnie.
Powtórzenie.
Elod nie czuł się zbyt pewnie, patrząc na dwie kilkutonowe kupy stali w kształcie ogra,
Ogrów? Chociaż później golem jest jeden, więc dlaczego dwie kupy stali?
Czy poręcz miała jakieś… funkcje.
Czy poręcz miała jakieś… funkcje?
Skup się na tym, żeby zgarnąć ten cholerny kostur, a resztę zostaw mi.
Mnie.
Wielki, prawie czterometrowy golem pary
“Golem pary” brzmi nienaturalnie (jak “widelec stali”). Może: “Parowy golem, wielki, prawie czterometrowy (…)”
pojawiły się portale, przez które przechodzili wyraźnie zaspani strażnicy w niepełnym umundurowaniu. Jeden nawet zdzielił Tuppinga w kolano, ale nie zdołał zrobić nic więcej, bo w chwili przejścia przez portal próbował włożyć obie nogi do tej samej nogawki kalesonów.
Czym tak właściwie strażnik zdzielił Tuppinga, skoro ręce miał zajęte kalesonami? Oprócz tego powtórzenie.
– Trzymaj kostur, ja wyczaruję portal – ryknął Simmer oddając Rękę Maga wspólnikowi.
(…) ryknął Simmer, oddając (…)
zaczął biec, nie oglądając się w tył.
Myślę, że to byłoby warte podkreślenia dopiero, gdyby zaczął oglądać się w przód. ;) Proponuję: “Nie oglądając się, pobiegł przed siebie.”
W dłoni pojawiła się kostka Pomydła.
Wcześniej pomydło było zapisywane małą literą. Nie twierdzę, że to źle, ale warto byłoby zdecydować, czy to nazwa własna czy nie i konsekwentnie się tego trzymać.
Ogólnie, całkiem mi się podobało. Dzięki!
I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.
Cieszę się, że Ci się podobało i serdeczne dzięki za komentarz, poprawiłem wszystko zgodnie z uwagami i teraz faktycznie czyta się przyjemnej. Zrezygnowałem też z tych nogawek i torsu, żeby było bardziej przejrzyście.
Hej, a ja dodam, że świetne:). Z marchwi wstanie już było dobre, ale tu znów pokazałeś, że wiesz jak rozśmieszyć czytelnika. A przy scenie z przywoływaniem przedmiotów śmiałem się, tak jak to bywało przy czytaniu Pratchetta :). I tak, czuć tu ducha Pratchetta subtelny absurd z ciekawą fabułą, opartą na śledztwie i retrospekcji wydarzeń no i mydło, które od razu skojarzyło mi się z winem, które najpierw powoduje kaca ;). Genialnie poprowadziłeś, niełatwą fabułę, a do tego w naprawdę zabawny sposób. Nominuję do piórka jak tylko pojawi się wątek :). Pozdrawiam i mam nadzieję, że będziesz częściej odwiedzał portal :).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzo dobre opowiadanie. Widać, że nie na rympał, tylko skrzętnie zrealizowane zamierzenia. Inteligentny humor. Jeśli podobny jest w Pratthecie, muszę kiedyś sięgnąć.
@Bardjaskier
Serdeczne dzięki za miłe słowa. Dodatkowo cieszę się, że pamiętasz Z marchwi wstanie, bo jednak trochę czasu minęło :) Masz rację, powinienem zaglądać tu częściej. Cały czas to sobie obiecuję.
@Canulas
Również dzięki za komentarz. Pratchetta polecam z całego serca, tylko trzeba uważać, bo wciąga jak rzeka Ankh!
Czołem Fladrif! Zręczne, sympatyczne i z kreatywnym pomysłem. Osobiście nie przepadam za tak częstymi przejściami między wątkami, ale zrobiłeś to bardzo sprawnie, w sposób rzeczywiście prachettowy. Przyjemny, zgrabny tekst.
Pozdrawiam!
@beeeecki
Serdeczne dzięki za komentarz. Masz rację, opowiadanie może sprawiać wrażenie nieco poszatkowanego, przez co wkradł się pośpiech.
Znakomite opowiadanie. Na początku mamy supeł, który z gracją i humorem rozplątujesz. Ciekawy pomysł i dobra zabawa.
Nie ma co się rozpisywać, idę klikać :)
Czytałam już kilka Twoich opowiadań, ale nigdy się jeszcze tak nie ubawiłam.
Zwykle doceniałam światotwórstwo, ale raziło mnie zbytnie zadęcie i zagmatwanie.
A tutaj znajduję brawurową, lekką akcję. Smaczki takie, że aż łzy w oczach się kręcą.
Mięsne, ciut ohydne postacie. No i magię, wyspę występku, czyli wszystko to, co się chętnie czyta (przynajmniej jak się jest mnąl).
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
@czeke
Cieszę się, że tekst dostarczył zabawy i że udało się wyjść z twarzą, bo zwykle mam tendencję do nadmiernego plątania i pozostawiania luźnych, niepołączonych sznurków :D
@Ambush
Zagmatwane to jeszcze zrozumiem, ale zadęte? No dobra, może troszeczkę ;)
Cieszę się, że Ci się podobało i że pamiętasz jeszcze poprzednie teksty. Teraz postanowiłem nieco odchudzić opowiadanie przed publikacją i trochę bałem się, że mu tym zaszkodzę, ale chyba mogło wyjść gorzej.
Witaj!
To jest KOMENTARZ W PREZENCIE, który otrzymujesz w ramach świątecznej zabawy na portalu! :)
Tekst bardzo mi się podobał, narracja nie była prowadzona liniowo, przez co czytało się z zainteresowaniem, a przejścia płynnie zmieniały czas i miejsce opowieści. Bardzo na plus. Kilka sformułowań naprawdę świetnych, wysoki poziom tekstu. Dobrze się bawiłam, śledztwo wciągało a zagadka ładnie się rozwiązywała. Gratuluję! :)
Poniżej kilka drobiazgów, które znalazłam w czasie lektury. :)
„To oznaczało, że nawet nie trzeba pisać protokołu, bo na posterunku niedługo zjawi się ktoś z grubym mieszkiem – lub mieszek został wręczony odpowiednio wcześnie.”
To bym przeredagowała, różne podmioty, różne czasy wprowadzają bałagan. Jeszcze strona bierna na końcu. A jak już nie chcesz ruszać, to chociaż ostatnie słowo zmieniłabym na „wcześniej”
„Alistair Simmer, świeżo wydalony członek Gildii Magów i jeszcze świeższy nabytek Gildii Złodziei, potarł nerwowo czoło gdy czekał na swojego partnera.”
Przecinek przed „gdy”
„– N-nie umawialiśmy się na żadne hasło – wyjąkał Alistair czując, jak jeżą mu się włosy na karku.”
Przecinek przed „czując”
„– Przyczyna śmierci, utonięcie.”
Zmieniłabym.
– Przyczyna śmierci: utonięcie.
„– Genitivus Gregorius Salavardi nie mógł być mistrzem w sztuce magicznej, w innym wypadku nie wyściubiłby nawet nosa z Magostratury.”
Bez dialogowego myślnika na początku.
„Elod słyszał legendy o magicznych sposobach na podryw magów, którzy przez cały okres dojrzewania byli zamknięci w murach uczelni.”
„Podryw magów” jest wieloznaczny.
Elod słyszał legendy o magach, którzy przez cały okres dojrzewania byli zamknięci w murach uczelni i ich magicznych sposobach na podryw.
Lub inaczej…
„Czarodzieje, którzy nie podołają morderczemu szkoleniu nie powinni być zostawiani samopas.”
Przecinek przed „nie powinni”.
„Jeśli to nie jest sprawka tego pożalcie się bogowie maga, to ja jestem święty.”
Przecinki.
Jeśli to nie jest sprawka tego, pożalcie się bogowie, maga, to ja jestem święty.
„Jak złapał się za to mydło to mu powiedziałem…”
Przecinek.
„Golemy parowe poruszyły się niespokojnie na dźwięk nazwy. Elod wolał go nie drażnić.”
Chyba miało być „ich”…
„Załóż rękawiczki żeby nie zostawić jeszcze więcej śladów.”
Przecinek.
„Na poduszeczce leżał najbrzydszy i najmniej drogocenny magiczny kostur, jaki obaj w życiu widzieli.”
Tu mnie zatrzymało. Czy wcześniej nie pisałeś, że jest bezcenny?
Wydaje mi się jeszcze, że Ręka Boga, będąca kosturem, w trakcie opowiadania zmieniła się w czar… Czy coś pomieszałam?
Udaję się do klikani, bo chyba Ci brakuje jeszcze klika, a tak nie może być! Wesołych świąt! :)
No i nie napisałam o humorze! Humor był świetny! :)
KOMENTARZ W PREZENCIE
Dla większości Wolnych Miast inwazje, pożary, zamieszki i mordy rytualne to wydarzenia, które mogłyby wypełnić grafik katastrof na co najmniej kilka lat. Dla Tisidal to był czwartek, po prostu czwartek.
To właśnie dlatego komendant Straży Elodorius Tupperbin czuł, jakby świat właśnie walił mu się na głowę.
Pod jego nogami leżało dekapitowane ciało denata, który trzymał w dłoni własną głowę. Obok znajdowały się drugie zwłoki.
Pierwszy akapit to bardzo zgrabne, przykuwające uwagę rozpoczęcie. Mam zastrzeżenie do drugiego akapitu – jeżeli w Tisidal jest tak okropnie na co dzień, to dlaczego komendantowi straży (jak mniemam: w Tisidal) świat wali się na głowę, skoro, można by powiedzieć, dla niego to dzień jak co dzień?
Wokół układał się stosik przedmiotów tak mocno do siebie nie pasujących, że aż oczy łzawiły – kostka półprzezroczystego mydła, rękawiczka, cała szyba, długa na cztery metry poręcz i tors posągu, który, po dokładnych oględzinach sierżanta Spoonera, zidentyfikowano jako należący do kobiety.
Układał się w czasie rzeczywistym, na oczach sierżanta? Czy raczej inne orzeczenie powinno zostać tutaj użyte?
W mieście bezprawia, którym było Tisidal, dziewięć na dziesięć przypadków [+czego?] można było zaliczyć do porachunków lokalnych gangów.
To oznaczało, że nawet nie trzeba pisać protokołu, bo na posterunku niedługo zjawi się ktoś z grubym mieszkiem – lub mieszek został wręczony [+komu?] odpowiednio wcześnie.
– A czemu to miałyby być porachunki, a nie na przykład kłótnia małżeńska? – spytał Elod.
Bo dosłownie akapit wyżej stoi, że 9 przypadków na 10 to porachunki gangów, więc skoro to sprawa tak oczywista, to statystyka powinna być mieszkańcom znana i takie pytanie raczej by nie padło. Swoją drogą też poprzednia wypowiedź „mi to wygląda na porachunki gangów” wygląda w tym kontekście drętwo, ekspozycyjnie – lepiej wypadłoby np. utyskiwanie Spoonera, że znowu go wezwano do porachunków gangów i tym samym przerwano mu coś tam.
– Przez poręcz. Może trup miał za kogoś poręczyć,
Czy to celowe?
– Spooner, on trzyma własną głowę w ręku. To nie mogło być samobójstwo.
– Ale skąd wiemy, że głowa i ciało należą w ogóle do jednej osoby?
Hm. Fakt, że ciało i głowa mogą należeć do różnych osób przecież też nie przemawia za samobójstwem.
Czasem zdarzało się, że jedna czy druga osoba potrząsała mieszkiem po to, by śledztwo trafiło na złe tory, albo żeby w ogóle na tory nie trafiało. Z drugiej strony ratusz nagradzał jedynie strażników, którzy faktycznie jakieś sprawy rozwiązywali. Jeśli więc Elod mówił, że nie za to im płacą, to chodziło mu o to, że z tego trupa kasy nie będzie. Ale próbować warto.
Skoro korupcja jest tak silnie rozwinięta w mieście i Spooner ma mocne przesłanki twierdzić, że Elod dostał łapówkę, by umorzyć śledztwo, to co ma znaczyć „Ale próbować warto”? Bezpośredni przełożony zamierza sabotować śledztwo, być może je zamknąć, bo dostał w łapę, a ratusz nie zapłaci bez rozwiązania sprawy, do którego nie dojdzie z powodów jak wyżej. To co próbować zamierza Spooner?
Rzecz w tym, że te muzealne wihajstry bywają nieprzewidywalne,
Zapożyczenie z niemieckiego, nie pasuje do konwencji, zamieniłbym na bardziej uniwersalny synonim.
Czuć od niego było świeżością, co jest rzadkością
Aliteracja.
Czuć od niego było świeżością, co jest rzadkością w Tisidal, a także silnymi środkami, które wywabiają plamy razem z materiałem. Jego właściciel, drobny człowieczek, którego dłonie były aż do łokci upstrzone kredowobiałymi plamami,
Jak złapał się za to [+po?]mydło to mu powiedziałem…
– … trzydzieści srebrnych groszy za kostkę, więc z łaski swej odłóż to na miejsce[+,] Simmer.
Muzeum wyglądało jak mały, otoczony fosą zameczek ze strzelistymi basztami. Nic dziwnego, wszak był kiedyś letnią rezydencją samego króla.
Pozbywanie się własności do takich budynków i oddawanie ich społeczeństwu to raczej domena ustrojów, z których monarchia zniknęła lub została w nich zmarginalizowana. W quasi-średniowiecznym settingu taki budynek miałby zbyt wielką wartość, by po prostu zamieniać go w muzeum. Inna sprawa, że muzeum wymagałoby kilku sal i magazynu, a letnia królewska rezydencja jednak wiązałaby się z olbrzymią ilością pomieszczeń.
Golemy parowe poruszyły się niespokojnie na dźwięk nazwy. Elod wolał go nie drażnić.
Ich?
Rozumiem, a czy artefakt ma jakieś skutki uboczne?
A czy korzystanie z artefaktu wywołuje jakieś skutki uboczne?
Wiem, że to wypowiedź postaci, ale wygląda dość pokracznie, przy czym ten bohater nie wypowiadał się dotąd w taki sposób.
– Rozumiem, a czy artefakt ma jakieś skutki uboczne?
– Sama w sobie nie, ale obłożyliśmy ją glifami strażniczymi, które nasi wczorajsi goście raczyli zdetonować.
Tu chodzi o, zgodnie z rodzajem zaimków, poręcz, czy o, zgodnie z kontekstem rozmowy, kostur i zaimki powinny być męskie?
Niewiele myśląc[+,] dali nura między szeroko rozstawionymi nogami maszyny
Nie oglądając się, pobiegł przed siebie. Trzeba było jak najprędzej się stąd wydostać. Dobiegł do schodów, złapał za poręcz
Niczego nie rozumiem[+,] szefie.
Cześć, Fladrifie! Niezobowiązująca była to historyjka, początkowo poprowadzona dość sztampowo, choć muszę przyznać, że rozwiązanie intrygi wywinęło się schematom i dało satysfakcję. Pojawiający się znienacka, nienachalny humor dodał wydarzeniom przyjemnego smaczku, ale jego poziom mimo wszystko wypadł nierówno, choć z przewagą żartów trafionych.
Główne postaci nieciekawe, takie klasyczne plot devices, które raczej nie popychają fabuły do przodu, ale są przez nią poniewierane, by pokazać kolejne sceny. Z drugiej strony postaci drugoplanowe odebrałem jako bardziej intrygujące, sami złodzieje także wypadli bardziej interesująco od pary strażników prowadzących śledztwo. W ogóle dwie, dynamicznie się zmieniające chronologie, nadały opowiadaniu wartkości, dzięki której czytanie zrobiło się prawdziwie przyjemne.
Podsumowując, bawiłem się całkiem fajnie podczas lektury tekstu, choć kolebiący się początek tego nie zapowiadał. Pozdrawiam!
@JolkaK
Hej, serdeczne dzięki za komentarz i łapankę, oczywiście wszystko od razu poprawiłem. Co do drogocennego kostura też masz rację, zmieniłem na bardziej dosadne słowo. Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu, bo trochę się bałem, że lecę na łeb na szyję z fabułą i te przeskoki zamiast przykuwać uwagę będą raczej irytować użytkownika. Szkoda, że spóźniłem się na świąteczną zabawę, wcześniej mi mignęła na portalu, ale myślałem, że trwa do samych Świąt.
@MrBrightside
Cześć, cieszę się, że mimo sztampowego początku zechciałeś doczytać do końca (i że potem nie żałowałeś). Jeśli chodzi o nieciekawe postacie, to tu biję się w pierś, bo już kilka razy słyszałem, że je zaniedbuję. Następnym razem postaram się bardziej do nich przyłożyć. Dzięki za uwagi do treści, każda z nich jest cenna i gdy patrzę z innej perspektywy, do opowiadania wkradło się sporo głupotek.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty (tylko do przemyślenia):
Patolog wskazał głowę spoczywającą w dłoni drugiego denata (brak kropki?) – To musiał…
Z dwojga złego wolał chyba tą pierwszą perspektywę. – gramatyczny – tę?
– Widzi Pan te półprzezroczyste kostki? – małą literą?
Jeśli to nie jest sprawka tego, pożalcie się bogowie,f maga, to ja jestem święty. – literówka lub brak części zdania?
A Ciebie już chyba wywalili, Simmer, co? – małą?
A tak przy okazji, to pomydło z depozytu już Wam się nie przyda, prawda? – i tu?
– Nic tu po nas, Simmer – odezwał się Nemrod, który stał pod drzwiami, jakby spodziewał się, że lada chwila pojawi się tu Straż (brak kropki?) – Wejdziemy tam bez pomydła. – powtórzenie?
A tam szkielet ludzki, Katedra Biologi, tam księgi z Biblioteki (brak przecinka?) a tam… tam. – Postukał palcami w szybę. – nawet (po kropce wielka litera w dialogu?) nie wiem, skąd to wziąłem. – gramatyczny – błędna odmiana/literówka
Gdybyśmy przejechali nim po szybie, nie byłoby na nim nawet ryski. – powtórzenie?
Simmer rzucił jeszcze proste zaklęcie wykrycia magii, by upewnić się, że na gablotę nie zostało nałożone żadne zaklęcie obronne. – i tu?
Coś za ich plecami poruszyło się, a podłoga zadrżała od kroków. Wielki, prawie czterometrowy golem parowy kroczył w ich stronę przez korytarz, nie zwracając uwagi na takie detale jak zdobione arkady czy futryny. – i tu?
– Panie kustoszu, a co z tym? – Jeden z antykwariuszy pokazał ociekający wodą i mułem kostur niemal identyczny z tym, który miał historyk. – i tu?
– Trzymaj kostur, ja wyczaruję portal – ryknął Simmer, oddając Rękę Maga wspólnikowi. – brak wykrzyknika, skoro ryczy?
Wielkimi zaletami Twojego opowiadania są: arcyciekawa fabuła, znakomity humor, oryginalne imiona i nazwiska bohaterów (np. łaciński Dopełniacz), świetne dialogi i nieprzewidywalne zakończenie. :)
„comiesięczne wpłaty na Fundusz Przyszłych Wdów i Sierot” – powalające!
Napisać dobry, trzymający w napięciu kryminał jest naprawdę bardzo trudno! :)
Powodzenia, podwójny klik, pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za Piórko. :)
Pecunia non olet
Początkowo miałam wrażenie niejakiego pogmatwania, ale w miarę czytania rzecz stawała się coraz jaśniejsza, a na koniec wszystko podwiązało się w logiczną całość, w dodatku, jak to zwykle u Ciebie, nasyconą świetnej jakości humorem. :)
I tylko szkoda, że wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
– Mi to wygląda na porachunki gangów… → – Mnie to wygląda na porachunki gangów…
Choć zdaję sobie sprawę, że sierżant Spooner nie musiał wyrażać się poprawnie.
– Naprawdę? A może jeszcze mi powiesz, kto go tak urządził – spytał Elod. → Skoro spytał, przydałby się pytajnik: – Naprawdę? A może jeszcze mi powiesz, kto go tak urządził? – spytał Elod.
…zmaterializowała się filiżanka z herbatą, która jeszcze przed chwilą stała na biurku. Mag odłożył ją na swoje miejsce… → Czy dobrze rozumiem, że mag ustąpił swego miejsca filiżance z herbatą? Obawiam się też, że nie położył filiżanki, bo z położonej wylałaby się herbata.
Proponuję w drugim zdaniu: Mag odstawił ją na miejsce…
Elod spojrzał na swojego podwładnego. → Czy zaimek jest konieczny?
…wolał chyba tą pierwszą perspektywę. → …wolał chyba tę pierwszą perspektywę.
– Widzi Pan te półprzezroczyste kostki? → – Widzi pan te półprzezroczyste kostki?
Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
…pożalcie się bogowie,f maga… → Nie bardzo wiem, co chciałeś powiedzieć.
– … trzydzieści srebrnych groszy za kostkę… → Zbędna spacja po wielokropku.
A Ciebie już chyba wywalili… → A ciebie już chyba wywalili…
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Postukał palcami w szybę. – nawet nie wiem, skąd to wziąłem. → Postukał palcami w szybę. – Nawet nie wiem, skąd to wziąłem.
– Tak… No cóż… jakby to powiedzieć… → – Tak… No cóż… jak by to powiedzieć…
– Rozumiem, a czy korzystanie z artefaktu wywołuje jakieś skutki uboczne?
– Sama w sobie nie, ale obłożyliśmy go glifami strażniczymi… → Piszesz o artefakcie, który jest rodzaju męskiego, więc: – Sam w sobie nie, ale obłożyliśmy go glifami strażniczymi…
– … ślady, Nemrod, ślady. → Zbędna spacja po wielokropku.
– Dziwne, wygląda na to, że na kostur ani gablotę nie nałożono żadnych zabezpieczeń… → – Dziwne, wygląda na to, że ani na kostur, ani gablotę nie nałożono żadnych zabezpieczeń… Lub: Dziwne, wygląda na to, że na kostur i na gablotę nie nałożono żadnych zabezpieczeń…
– … ale na poduszkę chyba tak. → Zbędna spacja po wielokropku.
…a renegat przycisnął palec do dłoni Tuppinga, która zaciskała się… → Nie brzmi to najlepiej.
…to pomydło z depozytu już Wam się nie przyda… → …to pomydło z depozytu już wam się nie przyda…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@bruce
Serdeczne dzięki za komentarz, łapankę i kliki, wszystkie uwagi przyjmuję na klatę i posypuję głowę popiołem. Tekst przeleżał w szufladzie kilka miesięcy, żebym mógł spojrzeć na niego bardziej krytycznym okiem, ale faktycznie powinienem jeszcze kilka razy solidnie go przejrzeć.
@regulatorzy
Cieszę się, że nie zawiodłem i serdeczne dzięki za łapankę. Troszkę się obawiałem, że tekst będzie za bardzo poplątany, bo zawsze mam z tym problem, ale cieszę się, że jednak udało się z tego wyplątać :)
Tak to już jest, Fladrifie, że czytelnik czuje satysfakcję, kiedy splątana opowieść rozplątuje się w trakcie lektury. ;)
Miło mi, że łapankę uznałeś za przydatną, a skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To ja bardzo dziękuję, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Fladrif
Podobają mi się pomysły magiczne, jakie tu przemyciłeś, sama intryga i to jak ją przedstawiłeś też w porządku. Dobrze się uśmiałem. I tytuł przewrotny ;-)
Do mnie, moja puento..!
Fladrifie, pomysłowe i fajne. Magiczny kryminał, z zabawnym rozwiązaniem i zakończeniem. Więcej nie piszę, żeby nie spojlerować. Dobre na poprawę humoru rano, gdy się człek obudzi zbyt wcześnie. Klik :)
Fladrifie, bardzo pomysłowe i zabawne opowiadanie, z przyjemnością przeczytałam. To co najbardziej wzbudziło mój podziw, to, że właściwie można się było domyślić finału po sztuczce Salavardiego, ale wszystko było tak zręcznie przedstawione, że się nie domyśliłam i zakończenie było bardzo satysfakcjonujące :). Pomysł na pomydło też był świetny!