- Opowiadanie: Bolly - Nocny patrol

Nocny patrol

Opowiadanie zainspirowane ilustracją stworzoną jakiś czas temu przez moją siostrę na konkurs Clip Studio, którego motywem przewodnim były wróżki. Treść nawiązuje do mojego szorta “Coś wspaniałego”.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

cezary_cezary, Użytkownicy III, NoWhereMan

Oceny

Nocny patrol

 

Kochanej siostrze

 

Florka mknęła przez pogrążony w nocnych ciemnościach las jak ognista strzała. Jej czerwono-złote skrzydełka, na których sieć żyłek tworzyła wzory przypominające obrazy malowane na oknach przez mróz, furkotały wściekle, gdy z wyrazem determinacji na twarzy lawirowała wśród drzew, pędząc w stronę Świetlikowej Polany. Zmrużyła oczy i zacisnęła w gniewie ząbki, gdy tuż nad ziemią wypatrzyła rozpięty pomiędzy łodyżkami dzwonków hamak, a w nim – małą postać śpiącego elfa o czerwono-złotych skrzydłach podobnych do jej własnych. Również włosy w kolorze lawendy pozwalały domyślać się łączącego ich pokrewieństwa.

Wróżka wylądowała wśród dzwonków i uniósłszy wyżej czarodziejską latarenkę, przyjrzała się z grymasem niezadowolenia rozpartemu w hamaku elfowi. Jego prawa ręka spoczywała na zaokrąglonym po obfitym śniadaniu brzuszku, lewa zwisała luźno ku ziemi. Podobnie swobodnie wisiała lewa noga, drugą zaś trzymał wyciągniętą przed siebie, od czasu do czasu z błogim uśmiechem przebierając przez sen palcami. Na kapeluszu służącego za stolik nocny muchomorka, obok jego własnej latarenki, piętrzyły się ponadgryzane jagody, poziomki i inne pozostałości owocowej uczty.

– Ty leniwe nic dobrego – mruknęła Florka, po czym wyciągnęła wolną rękę i zaczęła zapamiętale łaskotać brata w zadartą wysoko bosą stopę. Gwałtownie zbudzony z drzemki Florek wypadł z hamaka, zaliczając bolesny upadek.

– Ał… Chyba nabiłem sobie guza – jęknął, wstając niezdarnie i rozcierając potłuczoną głowę. – Florentyno! Co cię napadło, żeby robić mi takie rzeczy?

– Nie mów na mnie „Florentyna”… Florianie – syknęła poirytowana wróżka. – Zapomniałeś już, że mieliśmy tej nocy zastąpić Bukietkę i Krokusa na patrolu?

Florek zrobił bardzo głupią minę.

– No tak – odparł po chwili, spuszczając wzrok. – Faktycznie, zapomniałem.

– Obżerasz się i śpisz sobie w najlepsze, wałkoniu, a tymczasem koszmary wychodzą ze swoich kryjówek i szukają niewinnych ofiar! – zbeształa go Florka.

– Dobra, dobra. Szkoda czasu na kłótnie. Już biorę latarnię i lecimy.

– Wiesz, czasami mam wątpliwości, czy naprawdę jesteś moim bratem – warknęła wróżka, kiedy przyświecając sobie latarenkami, frunęli obok siebie ku majaczącej w oddali ciemnej ścianie lasu. – Może i na zewnątrz jesteśmy do siebie podobni, ale jak na rodzeństwo mamy ze sobą zadziwiająco mało wspólnego.

– To było niemiłe – naburmuszył się Florek. Nie sposób było jednak dyskutować z faktami – Florian i Florentyna różnili się między sobą, i to bardzo.

Choć przyszli na świat z jednego kwiatu Północnego Drzewa, wtuleni w siebie jak dwa śpiące kocięta, charaktery mieli całkowicie odmienne. Przesadnie obowiązkowa, pracowita i skrupulatna Florka stawiała sobie i innym wysokie wymagania, Florek zaś mało przejmował się powinnością Nocnego Ludku, nade wszystko ceniąc sobie spokój, wygody i dobre jedzenie. Nic więc dziwnego, że gdy trafiła im się wreszcie wolna noc, Florka, nie licząc się ze zdaniem brata, zaproponowała, że wylecą na patrol za chorą Bukietkę i Krokusa. Tak się jednak złożyło, że Florek wstał tego wieczoru nieco wcześniej, i zapomniawszy zupełnie o planowanym zastępstwie, natychmiast udał się na śniadanie do swojego kącika odpoczynku na Świetlikowej Polanie.

Dalej lecieli w milczeniu, którego żadne z nich nie przerwało nawet wtedy, gdy napotkali pierwszy koszmar. Przez las sunęła nisko, niczym smolna rzeka, czarna mgła z kłębiącymi się w jej wnętrzu niejasnymi, lecz bez wątpienia przykrymi obrazami, konkretną formę i treść mającymi przybrać dopiero w umyśle śpiącej ofiary. Skurczyła się jednak i rozwiała w okamgnieniu pod wpływem światła zaczarowanych latarenek, z których jedną każdy przedstawiciel Nocnego Ludku otrzymywał wkrótce po narodzinach od Pani Nocy, wraz z misją chronienia przed złymi snami rozumnych istot, w szczególności ludzkich dzieci.

Florek pamiętał, jakby to było wczoraj, gdy wspólnie z siostrą odbierali od odzianej w gwiaździsty płaszcz pięknej pani własne latarnie.

– To, co was łączy, jest wspaniałe – powiedziała wówczas czarodziejka. – Nigdy nie przestawajcie się kochać. To daje wam siłę.

Zapytany o to, czy kocha Florkę, elfik bez wahania odpowiedziałby twierdząco, jednak w chwilach takich, jak ta, powątpiewał w duchu, czy ona czuje do niego to samo. Nieustannie krytykowała go i okazywała mu pogardę, on zaś rzadko kiedy dawał po sobie poznać, jak bardzo go to boli.

– Tam! – zawołał nagle, wykonując zamaszysty gest latarnią. – Spójrz!

Z lewej, spomiędzy młodych dębów, wypełzał kolejny koszmar, jednak ten był o wiele potężniejszy od poprzedniego. Wiało od niego lodowatym zimnem i wilgocią, przyprawiającymi nocny patrol o ciarki. Rodzeństwo nigdy jeszcze nie widziało tak gęstej i strasznej nocnej mary – o podobnych słyszało jedynie z mrożących krew w żyłach opowieści innych wróżek i elfów. Zwyczajowe dwie latarenki mogły tu nie wystarczyć.

– Chyba powinniśmy wezwać wsparcie – zasugerował Florek.

– Daj spokój – odburknęła, ku jego przerażeniu, Florka. – Poradzimy sobie.

– Nie, nie poradzimy – zaoponował elf. – Florentyno, czy ty znowu próbujesz sobie coś udowodnić?

– Mówiłam ci już, żebyś nie nazywał mnie „Florentyną”! – krzyknęła wróżka. – Strach cię obleciał? W takim razie poradzę sobie sama, bez ciebie, śmierdzący tchórzu! – dodała, po czym bez ostrzeżenia ruszyła na nadciągający koszmar.

– Florka, nie! – zawył Florek, ale było już za późno. Zbliżając się do skłębionej mgły, wróżka niespodziewanie zwolniła lot, a kiedy znajdowała się już nad nią, jej osłabiona siłą przeciwnika rączka bezwiednie zwolniła uścisk na uchwycie latarni. Bezcenne magiczne światełko runęło ku ziemi, a tracąca przytomność Florka w ślad za nim. Latarenka zdążyła jeszcze rozproszyć niewielki fragment czarnych oparów, nim roztrzaskała się o ziemię. Mgła natychmiast odzyskała utracony grunt, w samą porę, by schwytać opadającą wróżkę w swoje chłodne objęcia.

Florka zaczęła śnić.

Atramentowe morze szumiało groźnie pod zachmurzonym niebem. Spienione fale rozbijały się z hukiem o brzeg, zagłuszając chrzęst mokrego piasku pod jej bosymi stopami, gdy szła plażą w stronę spoczywającego nieopodal kutra. Wiatr rozwiewał jej długie włosy, nie wiedzieć czemu nie fioletowe, a płomieniście rude. Nie czuła na plecach skrzydełek, a gustowną sukienkę z kwiatowych płatków zastąpił brzydki, połatany łachman.

– Gdzie idziesz, Una? Jest jeszcze wcześnie – dobiegł ją nagle zza pleców znajomy głos.

Odwróciła się gwałtownie. Stał przed nią Florek, lecz również w podobny sposób odmieniony. Jego skrzydła zniknęły, włosy miał rude jak ona, a za odzienie służyła mu prosta, wystrzępiona koszula z grubego płótna. Stał przygarbiony, na ugiętych nogach, grzbietem dłoni przecierając zaspane oczy.

– Aidan! Zapomniałeś już, że mieliśmy dziś wypłynąć na połów za ojca? – odparła, krzyżując ręce na piersi. – Spałeś, więc pomyślałam, że popłynę sama.

– Faktycznie, zapomniałem – Florek zrobił bardzo głupią minę. – Una… To nie jest dobry pomysł – dodał po chwili. – Wciąż uważam, że powinniśmy chociaż powiedzieć o tym ojcu. – Popatrzył na wzburzone morze, marszcząc brew. – Sama widzisz, że zbliża się sztorm. Wypływanie w taką pogodę nie jest bezpieczne.

Florka ogarnęła przelotnym spojrzeniem ubogą chatę rybacką, z której wiodły ślady stóp jej i brata.

– Ojciec na pewno by nam na to nie pozwolił. Nie docenia nas, nie wie, co potrafimy – powiedziała. – Ale on już zbyt długo choruje. Mam serdecznie dość jedzenia codziennie na śniadanie, obiad i kolację zupy z małży zamiast świeżej rybki, i ty pewnie też. Poza tym marzy mi się chleb, a nie będzie go na naszym stole, dopóki nie sprzedamy paru ryb. To co, płyniesz ze mną czy nie? Poradzimy sobie.

Florek oblizał łakomie usta, zaraz jednak opanował się.

– Nie, nie poradzimy – odrzekł, spoglądając na nią z powagą. – Una, czy ty znowu próbujesz sobie coś udowodnić?

– Strach cię obleciał? W takim razie poradzę sobie sama, bez ciebie, śmierdzący tchórzu! – odburknęła, po czym odwróciła się na pięcie, by na nowo podjąć marsz w kierunku łodzi.

Florek westchnął ciężko.

– Dobra, dobra. Już idę.

Florka naparła całym ciałem na kuter, próbując zepchnąć go na wodę, ale okazał się dla niej zbyt ciężki.

– Na co czekasz, wałkoniu? Pomóż mi – rzuciła do nadchodzącego brata, który natychmiast dołączył do niej. Wspólnymi siłami zdołali przesunąć łódź i już niebawem kołysali się w niej na falach.

– Florka, słyszysz mnie? Obudź się! Florka! – gdzieś z tyłu jej głowy rozległ się echem czyjś słaby, dziwnie znajomy głos, ale zignorowała go. Musiała się przesłyszeć.

Wypływanie na połów w taką pogodę w istocie nie było najszczęśliwszym pomysłem. Nie minęło wiele czasu, a ocean wzburzył się straszliwie, jakby chcąc okazać swój gniew na dwoje zuchwałych dzieci, które bez wiedzy ojca pożyczyły sobie jego kuter. Wiatr dął z przerażającą siłą, a gdzieś w oddali, na horyzoncie, migotały zygzaki błyskawic. Wysokie fale miotały łódką na wszystkie strony, grożąc wyrzuceniem za burtę jej przemokniętych do suchej nitki pasażerów.

Wtem nagłe szarpnięcie sprawiło, że uczepiona ławeczki łodzi Florka zwolniła uścisk, a w chwilę potem gwałtowny przechył cisnął nią w wodę jak szmacianą lalką i okrutne morze schwytało ją w swoje lodowate objęcia.

Niespodziewanie poczuła, jak w ciemności ktoś – Florek – łapie ją za rękę żelaznym uściskiem i z całej siły ciągnie ku górze. Udało im się złapać płytki oddech, zanim znów zostali wciągnięci pod powierzchnię – tym razem już na dobre. Ściskając dłoń ukochanego brata, nie przestawała walczyć z szalejącym żywiołem nawet wtedy, gdy poczuła, jak jej płuca opróżniają się z powietrza i wypełniają morską wodą, czemu towarzyszył potworny, rozdzierający ból…

– Florka, obudź się! Florka! Nie odchodź! – Znajomy głos odezwał się ponownie i tym razem brzmiał o wiele bardziej rozpaczliwie. – Florka, Florkaaa! O, Pani Nocy! Proszę, pomóż jej!

Półprzytomnych, umierających, fale rzuciły wreszcie na brzeg. Dobrą chwilę leżeli na wznak pod pociemniałym niebem ze splecionymi dłońmi, nim równocześnie zwrócili ku sobie głowy, patrząc na siebie z uczuciem. A potem odeszli.

Ale nie był to koniec. Kiedy wirowali w powietrzu jako dwie maleńkie, świetliste postacie – dusze dzieci zmarłych gwałtowną śmiercią – ktoś pochylił się nad nimi. Czy był to ojciec? Nie, ktoś inny – piękna pani w szacie wyszywanej w gwiazdy, z czarodziejską różdżką w ręce.

– Już dobrze, moi mali przyjaciele. Jesteście bezpieczni. Nie będziecie się tułać po świecie, nie owładnie was zło, nie staniecie się widmami ani błędnymi ognikami zwodzącymi wędrowców na moczarach. Ja sprawię, że zmienicie się w coś pięknego, coś wspaniałego…

Florka otworzyła oczy. Pochylał się nad nią zapłakany Florek – ten prawdziwy, skrzydlaty, o włosach w kolorze lawendy. Obok na ziemi stała jego zaczarowana latarenka. Po koszmarze nie było śladu.

– Florka, obudziłaś się! – Elf uśmiechnął się przez łzy. – Już myślałem, że cię straciłem…

W rzeczy samej niewiele brakowało, by doszło do tragedii, przekleństwem Nocnego Ludku jest bowiem to, że gdy któremuś z jego przedstawicieli przyśni się jego własna śmierć, wtedy ginie naprawdę.

– Florek… Uratowałeś mnie – bąknęła wróżka.

– Niezupełnie – odparł lekko speszony Florian. – Wyciągnąłem cię z koszmaru, ale to dzięki Pani Nocy żyjesz. Zjawiła się tu, gdy ją wezwałem. Rozproszyła go i przepędziła z twojej głowy. Moja latarenka kupiła ci tylko trochę czasu.

– Ale i tak ci dziękuję. Byłeś bardzo dzielny! – Podciągnąwszy się do pozycji siedzącej, Florentyna niespodziewanie objęła brata za szyję. Elfik odwzajemnił uścisk i przez chwilę trwali tak przytuleni, jak wtedy, gdy w ciepły, majowy wieczór rozwinęły się płatki ich kwiatu na Północnym Drzewie. – Przepraszam… Postaram się już nigdy więcej nie być taka wyrywna.

– Wiesz, ja… wszystko widziałem. Twój sen – wyszeptał nagle Florek. – Widziałem go w tkance koszmaru. To dziwne, ale ja… też czasem śnię o tym samym. Że jesteśmy dziećmi rybaka, i że wyruszamy podczas sztormu na połów. Tylko że w moim śnie zawsze cię ratuję i wszystko kończy się szczęśliwie.

Florka zadumała się.

– Czy myślisz, że to się naprawdę wydarzyło? Że naprawdę byliśmy kiedyś ludźmi i umarliśmy, a Pani Nocy zamieniła nas w duszki kwiatów?

– Nie wiem. Ale to chyba nie ma znaczenia – odparł po chwili Florek. – Najważniejsze, żebyśmy nigdy nie przestali się kochać. To daje nam siłę.

Koniec

Komentarze

Cześć, Bolly. Wzruszające opowiadanie i dobrze napisane. Wielka jest miłość rodzeństwa i to jest piękne. Pozdrawiam.

Cześć, Bolly! 

 

Fajny tekst. Motyw z unicestwianiem/odpędzaniem koszmarów skojarzył mi się z Yumi i malarz koszmarów Sandersona, czyli pozytywnie. Z rodzeństwem tak to już bywa, że można być dla siebie złośliwym, niemiłym, ale w momencie próby skoczy się w ogień, by uratować siostrę czy brata. 

 

Ładnie zarysowałeś świat Elfów i Pani Nocy. Na Twoim miejscu rozważyłbym osadzenie w nim jeszcze kilku historii ;)

 

Dzięki za podzielenie się lekturą!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cześć, Bolly.

Przeczytałem z przyjemnością. Relacja rodzeństwa, emocje do mnie przemawiają. Językowo w treści nic mi nie zgrzytało.

 

Co dla mnie wyróżniło się na minus, to sama końcówka, choć językowo jest poprawna:

Najważniejsze, żebyśmy nigdy nie przestali się kochać. To daje nam siłę.

To jest wyłożenie “kawa na ławę”, zbyt dosłowne. Nie brzmi to naturalnie.

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Przez las sunęła nisko, niczym smolna rzeka, czarna mgła z kłębiącymi się w jej wnętrzu niejasnymi, lecz bez wątpienia przykrymi obrazami, konkretną formę i treść mającymi przybrać dopiero w umyśle śpiącej ofiary.

Sugeruję przyjrzeć się temu zdaniu. Niby nie ma tu jasnego błędu, ale podmiot pojawia się nieco późno, metafora smolnej rzeki, jak i jej powiązanie z niskością, są nieco dziwne, zaś człon od “lecz” po pierwsze lepiej by chyba działał jako oddzielne zdanie, a poza tym jest nieco chropawy, szczególnie przez formę “mającymi”.

 

Skurczyła się jednak i rozwiała w okamgnieniu pod wpływem światła zaczarowanych latarenek, z których jedną każdy przedstawiciel Nocnego Ludku otrzymywał wkrótce po narodzinach od Pani Nocy, wraz z misją chronienia przed złymi snami rozumnych istot, w szczególności ludzkich dzieci.

Tutaj zaczynamy od krótkiego, dynamicznego opisu akcji, by przejść do dość długiego opisu lore. To też mogłyby być dwa zdania.

Zapytany o to, czy kocha Florkę, elfik bez wahania odpowiedziałby twierdząco, jednak w chwilach takich, [tu chyba za o przecinek za dużo] jak ta, powątpiewał w duchu, czy ona czuje do niego to samo.

Odwróciła się gwałtownie. Stał przed nią Florek, lecz również w podobny sposób odmieniony.

“W podobny sposób odmienny” nieco zgrzyta.

Udało im się złapać płytki oddech, zanim znów zostali wciągnięci pod powierzchnię

Nieco mi zgrzyta to złapanie płytkiego oddechu przez dwie osoby.

 

Bardzo zgrabnie napisany i mający swój urok tekst.

 

Dyżurny

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

“W podobny sposób odmienny” nieco zgrzyta.

“Odmieniony”, nie “odmienny”.

 

Dziękuję za wszystkie komentarze!

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Dobry, sympatyczny tekst o wyraźnej treści. Podoba mi się tworzony świat, tchnący dziecięcą prostotą i na tyle wyeksponowany, że wyraźnie widzę co i jak.

Bohaterowie są – i właściwie tyle mogę o nich powiedzieć. Nikt z nich nie zwrócił mojej uwagi, ale też jakoś negatywnie nie zapadł. Ok, ale bez szału.

Technicznie są zdania, które zgrzytały, ale całość czytało się w miarę ok.

Słowem ładny koncert fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka