Deszcz spływał strugami po stertach żelastwa na złomowisku, gdzie rdza i zapomnienie pochłaniały resztki dawnej technologii. Nad wszystkim unosił się metaliczny odór wilgoci, smaru i rozkładu.
– Jesteś pewny, że to tutaj? – zapytała zakapturzona postać w płaszczu, z nutą niepokoju w głosie.
– Na pewno. W końcu to wielkie złomowisko Krotakjabard. Wywalają tu wszystko – od starych narzędzi po rządowy złom. To dlatego wejścia strzegło tylu strażników.
Sjaak spojrzał w stronę wejścia, gdzie kilka minut temu zostawili ciała wartowników. Czuł mdłości na samą myśl o tym, co zrobili.
– Naprawdę musieliśmy ich zabijać?
Zakapturzony mężczyzna odwrócił się powoli w stronę swojego towarzysza, a błysk pioruna odsłonił jego surową, pomarszczoną twarz.
– Synu… – westchnął. – Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby móc ruszyć naprzód.
– Ale… – Sjaak nie zdążył dokończyć. Potężny grzmot rozdarł ciszę, a kilkaset metrów dalej, spod sterty złomu, coś zaczęło się poruszać. Najpierw słychać było odgłos przypominający trzęsienie ziemi, a potem spod zwałów żelastwa wyłoniła się olbrzymia postać.
Jej twarz – przypominająca kobiecą – wydawała się wyciosana z surowego kamienia, bez cienia emocji. Osadzona bez szyi na drobnym, zwierzęcym torsie. Cztery cienkie jak szpilki, zbyt długie jak na jej masę nogi uginały się pod nią. Mimo to poruszała się płynnie, niemal z gracją. Jej wzrost mógł sięgać nawet pięciu metrów. Na czole miała zamontowaną ogromną lampę, której oślepiający snop światła przeczesywał złomowisko w poszukiwaniu intruzów.
– Kryj się! – syknął starszy mężczyzna, popychając Sjaaka w stronę najbliższego stosu złomu.
------------
Johan był człowiekiem, który kiedyś wierzył w technologię. Pracował jako inżynier w Parowym Mieście, jednym z pierwszych bastionów ludzkiej myśli technicznej. Kochał swoją pracę. Każda nowa konstrukcja, każdy mechanizm był dla niego dziełem sztuki, dowodem na to, że człowiek jest w stanie ujarzmić naturę. Ale wtedy pojawiły się marionetki. Były doskonalsze, szybsze, bezbłędne. Ludzie szybko zaczęli je wykorzystywać – najpierw w fabrykach, potem w domach, aż w końcu w każdej możliwej dziedzinie życia. Wyparły człowieka ze świata, który sam stworzył, i metodycznie odbierały mu miejsce w społeczeństwie. W końcu i ręce Johana zostały zastąpione cynkiem i miedzią.
Stracił wszystko. Jego dawna praca była nie tylko źródłem utrzymania, ale także pasją i dumą. Teraz jego życie ograniczało się do jednej myśli: zemsta. Chciał pokazać światu, że marionetkom nie można ufać, nawet w kwestii bezpieczeństwa. Planował stworzyć własną maszynę – dzieło, które ostatecznie udowodni, że ta technologia jest śmiertelnym zagrożeniem.
Marzył o marionetce doskonałej – sprawiającej wrażenie niegroźnej; delikatnej i niewinnej, ale w rzeczywistości śmiertelnie niebezpiecznej. Tykająca bomba, która w decydującym momencie obróci się przeciwko swoim właścicielom i doprowadzi do masakry, z której miasto długo się nie podniesie.
Burza nad złomowiskiem miała się w najlepsze. Za horyzontem śmieci nadal można było usłyszeć patrolującą marionetkę której kroki brzmiały jak uderzenia młota w stal.
– Golem bojowy RXC9 – wyszeptał Johan, jakby samo wypowiedzenie tej nazwy przybliżało go do celu. – Usunięty z produkcji przez niestabilny system. Na ćwiczeniach wojskowych mylił przyjaciół z wrogami… Projekt, oczywiście, zatuszowano. Sjaak, podaj mi narzędzia! Wyciągamy szkielet.
------------
Po wielu miesiącach zdobywania części Johan wyjechał do Goldranch, małej, spalonej słońcem pustyni, dziury daleko za miastem. Tam, w miejscu zapomnianym przez bogów mógł w spokoju i ciszy pracować nad swoim opus magnum. Trzy lata. Tyle czasu zajęło mu zbudowanie marionetki. Jego syn widząc narastające w ojcu szaleństwo, porzucił plan i wyjechał.
Johan został sam. W tym czasie zdążył nawet przywiązać się do swojego dzieła – po kolorze włosów nazwał ją Purple. Spędzał godziny, ucząc ją czytać i pisać. Początkowo było to tylko częścią planu – chciał, by była przekonująca. Miała być narzędziem zemsty – głosem uciśnionych. Ale w miarę upływu lat sam zaczął w nią wierzyć. Zaczął traktować ją jak córkę. Stworzył coś więcej niż maszynę – stworzył istotę, która przypominała człowieka. Im bardziej ją poznawał, tym mocniejsze były wyrzuty sumienia.
Często łapał się na tym, że rozmawia z nią, jakby mogła go zrozumieć. Kiedy patrzył w jej puste oczy, miał wrażenie, że coś w nich drga – jakaś iskra świadomości, której tam przecież nie mogło być.
„Co ja robię?” – szeptał do siebie, kiedy patrzył, jak Purple porządkuje narzędzia albo pochyla się nad książką. Starość zaczęła odbierać mu siły, a moralne rozterki pochłaniały go coraz bardziej. W końcu podrobił certyfikat i z bólem serca zaniósł Purple do salonu w Krotakjabard. Z każdym krokiem czuł, jakby oddawał własną córkę.
W garażu znaleziono list, pisany drżącą ręką:
„Sjaak, Purple, wybaczcie mi. Nie jestem już tym człowiekiem, którym byłem. Zmieniła mnie. Może to ja stałem się marionetką w jej rękach? To, co miałem zrobić, straciło sens. Sprzedałem cię, ale to nie znaczy, że zapomniałem. Purple to więcej niż plan. To moja porażka. Kocham was. Sjaak, pieniądze, które otrzymałem, wystarczą ci na nowe życie. Żegnajcie”.
Obok listu, na belce, wisiało ciało Johana. Pod nogami leżał zegarek, który kiedyś dostał od żony – jedynej osoby, która byłaby w stanie go powstrzymać, gdyby jeszcze żyła.