– Centrala, proszę o raport!
– Na tuje i trąby, zero presji astralnej, panie kierowniku. Kompletny null! Absolutnie nic od dobrych trzynastu minut.
– Czy wy mi chcecie powiedzieć, że… – urwał. Gdzieś w tle rozległo się wycie.
– Tak przypuszczamy, na antylopy i anakondy! Proszę niezwłocznie przygotować swój oddział.
***
– Witaj, weekendzie! – Aleksander przygasił światło i wygodnie rozsiadł się w fotelu.
Jego lewa dłoń błądziła po podłodze, szukając paczki chipsów, podczas gdy prawa już energicznie operowała myszką, z każdym kliknięciem przybliżając go do upragnionego strumienia treści.
– Bucefał, a co ty tu robisz? – Aleksander oderwał wzrok od zajmującego jedną ze ścian ekranu i pogłaskał kota, przy okazji rozglądając się za słoną przekąską. – Wodę masz, żarło też. Uciekaj!
Kot zamruczał rozkosznie, ocierając się o dłoń swego człowieka. Nagły podmuch wiatru sprawił, że bębniący o parapet deszcz uderzył w szybę.
– Paskudna pogoda… To jest poważny serial akcji, kiciu. – Aleksander wskazał ekran. – Dla dorosłych, nie będziesz mógł po nim zasnąć, zresztą ja pewnie też. No gdzie są te chipsy, do cholery?
Bucefał miauknął i wskoczył mężczyźnie na kolana.
***
– Według procedur miałem być informowany przynajmniej godzinę przed incydentem! – wrzeszczał kierownik. – Czy pan wie, jak trudno jest…
– Działaliśmy według procedur przez trzy tygodnie, na raki i rakiety. Musimy ją wreszcie dopaść!
– Ją? Czyli wiecie już, kto to jest? O cholera!
– Też to odbieracie? Na nosorożce i nanożelki, skok do trzystu jednostek, krótkie załamanie i znowu rośnie. Niech serwer ma was w swojej opiece, ruszajcie!
– Tropicielu, wszystkie głodne bestie na stanowiska, ale już! – Kierownik oddalił telefon od twarzy i w niezbyt wyszukany sposób wydawał kolejne polecenia. – Do boju, ku chwale NetFreaks’a, premia kwartalna czeka!
***
Huknęło, aż szyby zadrżały. Aleksander jednak tego nie zauważył. Z piwem w dłoni i z kotem na kolanach bacznie śledził poczynania silnej i wyrazistej bohaterki na życiowym zakręcie, gromiącej hordy zombie dmuchawą do liści.
– Gdzie się podziały takie kobiety, Bucek? Tajemnicze, piękne, zdecydowane, przy tym małomówne i w głębi duszy spragnione głębokiej relacji z gotowym na poważny związek mężczyzną?
Kot prychnął. Bohaterka na ekranie sprytnie wymknęła się kolejnej zgrai prześladowców, rąbiąc grabiami niczym halabardą. W pokoju na chwilę zrobiło się jasno, kiedy kolejna błyskawica przecięła niebo.
– Tak się nie da oglądać. – Aleksander dźwignął się, by zasłonić okno.
Kiedy mozolił się z zasłoną, ekran nagle zafalował, zadrżał i zabulgotał, a po chwili wyskoczył z niego owczarek alzacki. Dolna szczęka Aleksandra grzmotnęła o podłogę. Pies stanął dostojnie na samym środku pokoju, szczeknął i zaczął merdać ogonem.
– Co do… – Aleksander zaniemówił, widząc kolejne psy, jeden po drugim wyskakujące z ekranu. – Bucek, kryj się, odwrócę ich uwagę! Dobre Szariki…
– Hau, hau! – Pierwszy z owczarków zlokalizował kota.
Bucefał, jak wystrzelony z procy, skoczył i wczepił się w zasłonę, za którą Aleksander próbował się ukryć. Co stało się później, tego Aleksander nie zobaczył (a szkoda, bo było co oglądać). Kiedy za oknem znów huknęło, w pokoju zapadła ciemność. Bucek miauczał, owczarki szczekały i warczały, w pogoni za kotem demolując pomieszczenie. Paczka chipsów została brutalnie podeptana, a puszka z piwem przewrócona, podobnie jak większość doniczek i mebli.
Wtem od strony szafy rozległ się dźwięk bębnów, skrzypnęły drzwi, a potem coś świsnęło w powietrzu. Bębnienie ustało nagle, zapachniało ogniskiem. Zapadła cisza.
– Ja mieć coś! Coś dobrego! – Obcy, władczy i obłędnie słodki, kobiecy głos popłynął z ciemności. – Ja mieć dużo! Dobre pieski!
Zapach palonego drewna zdominował wszystkie inne.
– Kto tu jest? – Aleksander podciągnął wyżej zasłonę, starając się zjednoczyć ze ścianą za plecami. – Pokaż się, kimkolwiek jesteś!
– Nikt tu nie być! – Kobiecy głos roześmiał się serdecznie. – Ty mieć dziś szczęście, zrobić dobry biznes. Ja zaraz zniknąć, oni dać ci złoty pakiet do końca świata za morda w kubeł. Oni nawet zrobić remont i znaleźć tobie szybko nowy kot.
– Kot? Nowy? Bucefał!
Światło wróciło. Aleksander zamrugał i wytrzeszczył oczy. Szafa była otwarta na oścież, ze środka buchał gęsty, aromatyczny dym. Pośrodku pokoju stała wysoka, ciemnowłosa Indianka w skąpym, obcisłym stroju, który pozostawiał naprawdę niewiele miejsca na domysły. Na głowie miała znoszony pióropusz, a w dłoniach ogromny worek, z którego sucha karma sypała się na dywan. Owczarki ucztowały, merdając ogonami. Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna dostrzegł na plecach dziewczyny wyplatany kosz, z którego spoglądała para kocich oczu.
– Bucefał! – Aleksander powoli wysunął się zza zasłony. – Oddaj kota! Ty… ty… jak ci na imię?
– Duchy mówią: czas wracać! – rozbrzmiało z szafy. Głos był niski i ochrypły. – Wracać!
– Wybacz, nieznajomy. – Indianka pewnie cisnęła worek karmy w kąt pokoju.
Aleksander rzucił się przed siebie, nie do końca pewny, co zrobi, kiedy złapie dziewczynę.
Wybawiła go od kłopotu. Zwinęła się jak łasica i z gracją wskoczyła do szafy. Mężczyzna runął na ziemię. Miał wrażenie, że tonie. Pyski, sierść, łapy i ogony pochłaniały go. Ciepły język co i raz lizał po twarzy. Z trudem dźwignął się na kolana, kierując dłoń w stronę szafy. Za późno. W akompaniamencie bębnów drzwi się zamknęły, a dym i zapach ogniska momentalnie zniknęły.
***
– Na idiomy i implikacje! To przez was nam uciekła, nie posłaliście wszystkich bestii do boju!
– Nie, to wasza wina! Teletransmisja ustała, kiedy na miejsce dotarł ledwie pierwszy pluton.
– Na nosorożce i naiady, a więc zdołała zablokować ekran, tylko jak? W żadnym ze światów, które podbiliśmy, nie stworzono broni zdolnej równać się z siłą przekazu strumieniem treści.
– Oczywiście, lecz to i tak wasza wina. Ale proszę się nie martwić, Tropiciel już zmierza na miejsce. Zakończymy to wreszcie!
***
Telefon dzwonił co chwila, ktoś dobijał się do drzwi, sąsiad z dołu walił w sufit. Skąd mogli wiedzieć, że to jedynie pogarsza sytuację? Owczarki, zaraz po tym, jak najadły się i oznaczyły teren, zaczęły wyć, jakby chcąc pocieszyć zrozpaczonego Aleksandra.
Mężczyzna siedział skulony pod ścianą, kołysząc się to w przód, to w tył. Co jakiś czas rozpaczliwie nawoływał kota, mając nadzieję, że to tylko zły sen. A potem podnosił wzrok, by popatrzeć na ekran. Toporek o kamiennym ostrzu pokrytym dziwnymi znakami tkwił wbity w sam środek, niemy dowód popełnionej zbrodni.
– Co ja im powiem? Że napadła mnie piękna koto-porywaczka? – Prędko skarcił się za myślenie o Indiance. – Że psy wyskoczyły z telewizora?
Z góry również rozległo się pukanie. Jeden z psów ucichł na chwilę i położył się przed Aleksandrem.
– Trzeba cię wyprowadzić, tak? – Mężczyzna dźwignął się niespiesznie. – Dobrze, wytrzymaj, idziemy już, ale to ty będziesz się tłumaczył pani Balbinie, Szariku z ekranu. I panu Areczkowi też.
Idąc w stronę drzwi, Aleksander jeszcze raz popatrzył na toporek.
– To przecież runy – szepnął. – Ale skąd runy na indiańskim toporku?
Dłoń mężczyzny dzieliło od rękojeści ledwie kilka centymetrów, kiedy z szafy ponownie rozległy się bębny. Nim drzwi otworzyły się, Aleksander ponownie tonął wśród owczarków.
Tym razem światło nie zgasło. Szafa otworzyła się powoli, wyszedł z niej Indianin, niski i krępy, również w pióropuszu. Jego pomarszczona twarz widziała już wiele wiosen.
– Kaar szu, tamahaac? Nu ga! – krzyknął, rozglądając się badawczo. W prawej dłoni ściskał nóż wyciosany z czarnego, przypominającego szkło kamienia.
Aleksander przełknął ślinę i, zasłaniając się jednym z owczarków, zaczął powoli przesuwać się w stronę szafy.
– Nu ga, nu ga! – Indianin wciąż lustrował okolicę. – Aaaaa! – spostrzegł toporek i spróbował go wyciągnąć. – Rwaaa! – Ostrze ani drgnęło.
Aleksander dotarł do szafy, z której wnętrza buchał gęsty, pachnący igliwiem dym.
– Raz się żyje – szepnął i wskoczył do środka.
Dym pochłonął go, podobnie jak przed chwilą owczarki. Miał wrażenie, że spada przez mrok, lub płynie z prądem gotującej się rzeki najczystszej czerni. Uszy atakowało na przemian szczekanie i miauczenie. W końcu wonny opar wypluł go i cisnął na ziemię.
– Bucefał? – wychrypiał, rozglądając się.
Leżał na trawie, ledwie kilka kroków od wielkiego ogniska. Nad głową miał rozgwieżdżone niebo.
– Nie wolno tak myśleć, brat! – Głos Indianki rozległ się gdzieś z mroku po lewej. – Ty już dorosły, musisz podjąć próba, stać się mężczyzna! Ja zrobiła to dla ciebie… – Dziewczyna zbliżała się, najwyraźniej nie sama.
Aleksander dostrzegł w mroku szałas, za który czmychnął, po drodze zabierając z ziemi coś, co uznał za gruby patyk.
– Strzelba – zdziwił się. Nie wiedział, czy broń działa, nie potrafił strzelać, ale znalezisko dodało mu otuchy.
– Siostra… – Nowy głos był wysoki i piskliwy. – Ja chcieć przejść próba, ale czuć strach. Od trzech wiosna prawie nikt nie przeżyć, prawie nikt nie wrócić!
Wyłonili się z mroku i zatrzymali przy ognisku. Indianka w pióropuszu i patykowaty wyrostek sięgający jej co najwyżej do powabnej piersi. Twarz chłopaka, choć oświetlana ciepłym światłem ogniska, wyglądała na bladą.
– Starszy brat, średni brat, wszyscy odejść. Zamarznąć, skręcić kark, albo nie trafić w łódź i utonąć, lub schwytani przez blade twarze…
– Zamilczeć, Dzielny Młody Jeleń! Zamilczeć i słuchać, co szaman powiedzieć.
– Szaman Skwantowany Dzik? A gdzie on być?
Dwójka Indian zaczęła obchodzić ognisko, starając się dojrzeć coś w mroku. Aleksander przywarł do ziemi, kiedy go mijali, a następnie najciszej jak potrafił, ruszył ich śladem.
– My oglądać siedem ostatnia próba – kontynuowała kobieta. – Ja i szaman. My wiedzieć już, gdzie tkwić problem, to być kolejny czar demony z gwiazd. My razem znaleźć rozwiązanie. Ty bezpieczny, ty przejść próba i zostać prawdziwa mężczyzna.
– Siostra, ale ja woleć grać na bęben…
– Zamilczeć!
– Siostra, ja rozumieć tragiczna sytuacja plemię…
– Ty móc walić w bęben, ale jak zostać mężczyzna!
Dzielny Młody Jeleń nie wyglądał na przekonanego. Indianka zatrzymała się i wyciągnęła coś ze sterty tobołów, obok której przystanęli. Serce Aleksandra zabiło szybciej, kiedy usłyszał cichutkie miauczenie przerywane pomrukami.
– Oto być koto-deska! – Indianka wysoko uniosła przecięty na pół pień grubego drzewa, do którego półokrągłej strony przymocowano koty. – Ty patrzeć i uczyć się!
Aleksander pisnął z przerażenia, kiedy Indianka cisnęła kawał drewna na ziemię, płaską stroną do góry, a następnie wskoczyła jak na deskorolkę. O dziwo, koto-deska nie upadła na ziemię. Przy akompaniamencie gniewnych miauknięć Indianka zaczęła krążyć wokół oszołomionego brata.
– To na spodzie, to być koty, święte zwierzęta ze świat za dym. Koty zaczarowane, koty zawsze spadać na cztery noga. – Indianka zawróciła, przemknęła tuż obok Aleksandra, najwidoczniej go nie zauważając, i zaczęła okrążać ognisko. – Więc ja ruszyć głowa, przywiązać koty łapy do góry i bęc, ja złamać system, wynaleźć koto-przeciw-grawitacja!
Dziewczyna najwyraźniej chciała podkreślić ostatnie słowo ostrym zwrotem, ale zbyt mocno przechyliła się i straciła kontrolę nad wynalazkiem.
– Rwa! – wrzasnęła, lądując tyłkiem na ubitej ziemi.
Deska upadła tuż obok, tym razem kotami do góry.
– Siostra, ja pełen szacunek dla twoja cudowna wynalazek, ale ty sama widzieć, miaucząca deska zbyt niebezpieczna, i ciężka, i głośna. Jak ja ją wnieść na drzewo, jak ukryć miauczenie przed blade twarze na łódź? Jak… – nie dokończył.
Padł na ziemię, uderzony w tył głowy kolbą. Z mroku wyłonił się Aleksander, ściskający w dłoniach strzelbę niczym maczugę.
– Oddaj kota, ty… koto-porywaczko! – wyrzucił przez zaciśnięte zęby. – Zwróć mi Bucefała, a wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie.
– Ty nazwać kot Bucefał?
– Tak, a co to ma do rzeczy?
– Niewolnik zza dym! Koto-posiadacz. – Wycelowała smukły palec w Aleksandra. – Skwantowany Dziku, intruz! La la la la! – zaczęła wrzeszczeć, na przemian zasłaniając i odsłaniając usta dłonią. – La la la!
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu Aleksander zrobił krok w stronę miauczącej deski, kiedy ona zrobiła krok w stronę nieprzytomnego brata. Potem był drugi krok, a po nim następne. Niewypowiedziany rozejm. Aleksander zajął się deską, jak tylko Indianka przyklęknęła przy Dzielnym Młodym Jeleniu.
– Bucefał, gdzie jesteś? – Spoglądał w kolejne kocie ślepia, wciąż nie mogąc zlokalizować pupila. – Bucefał, pomóż mi! – Aleksander odrzucił strzelbę i zaczął rozrywać plątaninę rzemieni.
– Ty naprawdę zwracałeś się do kota Bucefał, czy jaja sobie z nas robisz, człowieku? – rzucił nagle jeden z kotów.
– A on ci wygląda na takiego, co ma jaja? – miauknął kolejny sierściuch.
Szczęka Aleksandra kolejny raz grzmotnęła o podłoże.
– Ty… wy… mówicie!
– W tym świecie wszystkie zwierzęta mogą mówić, jeśli chcą, taki lajf.
– Gdzie jest mój kot?
– Twój? – zapytało jednocześnie kilka kotów.
– Mój!
– Lepiej byś się za tę pannę wziął, a nie zwierzęta męczysz. – Do rozmowy włączył się duży, pomarańczowy kocur o wyjątkowo rubasznym wyrazie mordki. – Ludzkie samce są tu jakieś nieteges, uważaj!
Aleksander w ostatniej chwili dostrzegł ruch i uchylił się przed ciosem.
– Demon zza dym! La la la la! – Indianka z głośnym wrzaskiem wyprowadziła kolejne uderzenie toporkiem.
Mężczyzna zablokował atak poderwaną z ziemi strzelbą.
– Plugawy wyznawca strumienia treści, jak się tu dostać?
Kolejny potężny cios rozciął strzelbę na dwie części.
– Przypadkiem! – wrzasnął Aleksander, rozpaczliwie cofając się w stronę ogniska. – Oddaj kota, a odejdę w swoją stronę…
– Odejść? Ty powalić moja strażnik! – Ataki dziewczyny jakby złagodniały. – Zgodnie ze zwyczajem ty teraz pokazać, co ty potrafić!
Próbował odskoczyć, kiedy Indianka podstępnie kopnęła go w kolano. Runął jak długi tuż obok żarzących się węgli. Odrzucił części strzelby i uniósł otwarte dłonie do góry, ale najwidoczniej dziewczyna nie znała tego gestu. Płomień błyskał na ostrzu toporka, kiedy ognisko huknęło.
Nagle wśród żaru pojawiła się prędko rosnąca, lśniąca wszystkimi kolorami tęczy, szczelina. Ogień przygasł, wonny dym wzbił się w powietrze, a potem ze szczeliny wypadły dwie kotłujące się postacie.
– NetFreaks stoi za mną murem! – wrzeszczał tęgi, brodaty mężczyzna, bijąc Indianina wielkimi pięściami.
– Mnie strzec duchy przodek – wydyszał szaman, okładając adwersarza krzemiennym toporkiem.
– Poczuj mojego Nelsona! – Brodacz sprytnie oplótł Indianina długimi nogami w niezbyt elegancki sposób.
– Ty poczuć moja stopa! – Szaman wygiął się i kopnął przeciwnika w twarz.
Na brodaczu nie zrobiło to jednak większego wrażenia. Wyprężył się i napiął nogi, pozbawiając przeciwnika tchu.
Indianka zostawiła Aleksandra, by dołączyć do walki. Jej toporek co i raz spadał na brodatą głowę, aż iskry leciały, jednak brodacz wciąż dusił szamana, na którego twarzy zaczął się malować wyraz przerażenia. Ze stale rosnącej szczeliny wyskakiwały owczarki.
– To koniec, rwa! – Piskliwy głos Dzielnego Młodego Jelenia sprawił, że owczarki zaczęły wyć. – To Tropiciel Zwierząt i jego Krwiożercze Wilki Zagłady! – My zgubieni! On trafiać Indianin z proca z pięć mil z zamknięte oczy!
Dzielny Młody Jeleń pomknął w mrok.
– Z siedmiu, gwoli ścisłości! – ryknął brodacz. – Mam też mordę ze stali! – Jakby na potwierdzenie tych słów schwycił ostrze toporka zębami i rozgryzł niczym orzech. – Nic mi nie możecie zrobić! Auuuu!
Szamanowi udało się resztką sił pochwycić jedną z nóg, podciągnąć i ugryźć Tropiciela w stopę. W tej samej chwili Indianka wyszarpnęła z ogniska płonącą szczapę i pchnęła brodacza w szeroko otwarte usta. Tropiciel, z okrutnym wrzaskiem, rozluźnił chwyt, pozwalając szamanowi złapać oddech. Uwolniony Indianin runął na ziemię. Dziewczyna zwinnie uchyliła się przed ciosem i sięgnęła już po kolejną szczapę, kiedy brodacz uderzył ją w kostkę, przewracając na ziemię.
– Do mnie, sforo! – Tropiciel przeturlał się i wstał jak prawdziwy karateka. – Musimy zabrać tych terrorystów do kwatery głównej, a wtedy… – Brodacz zaczął opowiadać o nieprzyjemnościach, jakie czekały na wszystkich wrogów NetFreaks’a, ważąc w dłoniach wydobyte z pochew maczety kukri.
Aleksander spoglądał to na Indiankę, to na Tropiciela. Brodacz najwyraźniej jeszcze go nie widział, za to dziewczyna co i raz posyłała pełne nadziei spojrzenia.
– Oddasz mi kota? – zapytał najspokojniej, jak potrafił.
– A ty kto? – Tropiciel spostrzegł Aleksandra, unosząc maczety do ciosu.
– Ona ci się oddać, jak ty pomóc! – Szaman nieoczekiwanie skoczył na Tropiciela, dzierżąc w dłoni toporek o kamiennym ostrzu.
Zdobiące głownię runy zalśniły, kiedy ostrze uderzyło w stalową mordę.
– Ale mi chodziło… – Aleksander chwycił oszołomionego Tropiciela od tyłu i pociągnął w stronę ogniska. – O kota.
– Kot być potrzebny! – Indianka z impetem pędzącego bizona uderzyła w Tropiciela, wpychając go w lśniącą pośrodku płomieni szczelinę. – Prędko, szaman!
Jak tylko brodacz zniknął w ognisku, Skwantowany Dzik zaczął jodłować, energicznie przeskakując z nogi na nogę. Rozrzucił szeroko ręce i wyprężył się, mało pióropusz nie zleciał mu z głowy. Szczelina zniknęła w tęczowym rozbłysku.
***
– Co z nim, na andromedy i astrolabia, kierowniku?
– Bez zmian, ciężko poparzony leży w śpiączce, coś wyjątkowo jadowitego ugryzło go w stopę. Tyle zdążył powiedzieć, nim osunął się na ziemię po powrocie zza dymu.
– Na pistacje i pawiany, a bestie?
– Ekipa sprzątająca w mieszkaniu tego modelowego konsumenta znalazła ledwie połowę plutonu. Reszta prawdopodobnie oddała życie za Tropiciela, podobnie jak ten biedny odbiorca.
***
– Nie wiedziałem… – Aleksander wpatrywał się w ognisko, nerwowo obracając w palcach małą, drewnianą fajkę.
Siedzieli przy ognisku, we troje. Indianka wprawnymi ruchami wiązała rozerwane przez Aleksandra rzemienie, koty obsiadły ją wokoło, łasząc się i mrucząc cichutko.
– To się zacząć trzy zima temu. – Twarz szamana, spoglądająca na mężczyznę przez płomienie, przywodziła na myśl rozgniewane, dalekowschodnie bóstwo. – Oni przybyć z gwiazd, przynosić prezenty, chcieć handlować. Brać skóry, brać rogi bizon… wszystko brać. A płacić tym. – Indianin rzucił Aleksandrowi zwykły smartfon. – Dawać darmowa subskrypcja jeden rok! – Głos szamana przeszedł w wycie. Indianin położył ręce na kolanach i zaczął kołysać się na boki.
– Na rok? – wypalił Aleksander.
Koty zamiauczały karcąco.
– Z początku my się cieszyć – przemówiła Indianka. – Wojownicy dzwonić z polowanie, starszyzna móc z wigwam wybrać bizon na obiad. Ale potem przyjść bieda. Wojownicy coraz rzadziej polować, siedzieć w telefon, polować zdalnie, na koniec wojownicy znikać. Mięso brakować, przyjść zima, my jeść korzonki, my chudzi, młodzi się bać, nie chcieć polować. Tylko NetFreaks i NetFreaks, ciągle siedzieć w telefon…
Aleksander wpatrywał się w dziewczynę, dopóki coś miękkiego nie naparło na jego plecy. Odwrócił się.
– No, co się tak gapisz? – Wielki, pomarańczowy kocur przeciągał się niespiesznie. – Szabla w dłoń i nacierasz, tylko lepiej bez kocich tematów, najlepiej będzie, jak…
– Ja wszystko słyszeć. – Indianka zawiązała ostatni rzemień.
Kot szelmowskim krokiem czmychnął w mrok.
– Demon zza dym ocalić nas przed Tropiciel. Czy pomóc nam teraz, widząc nasza tragedia? Widząc, dokąd sam zmierzać? – Płomień w oczach dziewczyny w niczym nie ustępował ognisku.
– Chcę z nim porozmawiać – wypalił po niezręcznie długiej ciszy Aleksander.
– Ale ty wiedzieć…
– Tak, nie obawiaj się, chcę go tylko zobaczyć.
***
Choć maszerowali w niemal absolutnej ciemności, Aleksander miał wrażenie, że wciąż widzi przed sobą zgrabną postać Indianki, bezszelestnie kroczącą w mroku. On ciężko stawiał stopy i często się potykał. Długo szli wzdłuż strumienia, aż wreszcie dotarli na brzeg niewielkiego jeziorka, w którym odbijały się zdobiące nieboskłon gwiazdy. W mroku po lewej rysował się wyraźny, jaśniejszy trójkąt, przywodzący na myśl górujący nad ścianą lasu wigwam.
– Zawołam go, nie przeszkadzajcie sobie. – Natrętny pomarańczowy kocur, który widocznie cały czas podążał ich śladem, przemknął Aleksandrowi między nogami.
– Jak masz na imię? – zapytał mężczyzna, wziąwszy kilka uspokajających oddechów.
– Tajemnica – rzuciła zalotnie.
Podeszła na skraj jeziorka i zaczęła wrzucać kamyki do wody.
– Ja nazywam się Aleksander. – On również sięgnął po kamień. – Zdradzisz mi swoje, jak wygram w kaczki? – Wybrał odpowiedni kamień i cisnął tak, że ten odbił się dwa razy, nim zniknął w toni.
– Demon nie czarować! Magia zza dym zła. Głód, jak ryby zdechnąć.
– Aleksander, nie demon. To nie jest żadna magia, a ja jestem takim samym człowiekiem, jak wy, tylko skórę mam jaśniejszą, jak wasze blade twarze, sama słyszałaś, jak Skwantowany Dzik to powiedział, dzieląc ze mną fajkę pokoju. Też jestem ich ofiarą, choć…
Spadająca gwiazda na mgnienie oka zalśniła na niebie. Tajemniczy jasny trójkąt okazał się rzeczywiście wielkim namiotem, otoczonym ostrokołem i ciernistymi krzewami. Od strony jeziora powiał chłodny wiatr, niosący woń lasu porastającego drugi brzeg.
– Ty nic nie wiedzieć! – Sądząc po plusku, dziewczyna wrzuciła do wody naprawdę duży kamień. – Oni być wszędzie. Kiedy Skwantowany Dzik podróżować z duchy przodków, zwiedzić dużo światy. NetFreaks być wszędzie, zniewolić wszystkich, zamienić w odbiornik strumień treści, mały Dzielny Młody Jeleń bać się próba! – Dziewczyna niespodziewanie objęła Aleksandra i przytuliła, mało nie gruchocząc kości. – A mój chłopak, Niezdecydowany Niedźwiedź, opuścić plemię, by robić kariera u te krwiopijce!
– Nie przeszkadzamy? – Kocur musiał znajdować się gdzieś blisko.
– Skądże… – wysapał Aleksander, próbując wyswobodzić się z iście niedźwiedziego uścisku. – Myśmy tylko…
– Aleksander zza dym być nasza ostatnia nadzieja – załkała Indianka. – Plemię umierać, coraz mniej wojownik kroczyć drogi przodków, duchy słabnąć. Przeklęty być dzień, kiedy zło zejść z gwiazdy!
– A gwiazdy dziś takie piękne – zamruczał pomarańczowy kocur. – Choć, Bystra Wodo, zanim zadusisz biednego demona, zobaczymy, czy tam za górką nie skryły się jakieś spóźnione bizony.
Aleksander odetchnął, kiedy dziewczyna rozluźniła chwyt. Minęła długa chwila, nim zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Z ciemności patrzyła nań para znajomych oczu.
– Bucefał?
– Pierwsza zasada lwa – Głos kota brzmiał jak milion paznokci trących o ścianę – już nigdy nie zwrócisz się do mnie w ten sposób przy innych kotach, zrozumiano? Ani przy ludziach, chomikach czy innych nutriach. Co innego, kiedy jesteśmy sami…
– Kumam. – Aleksander postąpił kroku, ale kot odskoczył, nie pozwalając mężczyźnie na skrócenie dystansu.
– Poczekaj, jeszcze widzę tę pannę. – Głos Bucefała przeszedł w pomruk. – Podbiłeś już do niej?
– Słucham? – Aleksander nagle poczuł silną potrzebę podrapania się po karku. – Zmówiliście się?
– Do Bystrej Wody, chłopie. Tej łebskiej, zgrabnej panny z toporkiem, co z fleksją jest trochę na bakier. Przecież ona jest dokładnie taka, jak te laski z seriali. Silna, zdecydowana…
– Zwariowałeś, przecież ona cię porwała!
– Wynajęła. – Kot otarł się o nogi mężczyzny. – Teren czysty.
Aleksander chwycił Bucefała i przytulił, jednocześnie drapiąc sierściucha po plecach. Potem uniósł kota na wysokość twarzy, robiąc groźną minę. Bucefał kilka razy machnął łapą, oczywiście nie wysuwając pazurów, po czym miauknął tryumfalnie, kiedy mężczyzna wyrzucił go wysoko w powietrze.
– Kot! – krzyknął Aleksander, pewnie łapiąc wracającego z niebios Bucefała.
– I jego człowiek. Miau! – Głos kota ponownie przeszedł w pomruk. – Miło cię widzieć, stary, też się stęskniłem, ale teraz chyba pora na smakołyk i czesanie…
– Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. – Pomarańczowy kocur musiał znajdować się naprawdę blisko. – Udam, że nie widziałem. Naprawdę. Bystra Woda prosiła, byście spotkali się z nią w pracowni, jak skończycie.
– Pracowni?
– To ten wielki wigwam.
– A co, tam naprawdę były bizony?
– Nie, ten wielki niedźwiedź musiał je spłoszyć.
– Niedźwiedź? – Bucefał wskoczył Aleksandrowi na ramię.
– Bez obaw. Ubiła go i niesie do wioski.
***
Wigwam-pracownia był naprawdę imponujący, a wydobywające się zeń radosne miauknięcia i pomruki aprobaty przypominały Aleksandrowi dom. Wewnątrz namiot zdawał się jeszcze większy, choć wolnego miejsca było naprawdę niewiele. Ściany wręcz uginały się od toporków, maczug i wszelkiej maści narzędzi, sprytnie przemieszanych z imponującą kolekcją trofeów myśliwskich. Niektórych okazów Aleksander kompletnie nie rozpoznawał, inne przywodziły na myśl kosmitów z hollywoodzkich filmów.
Jednak najciekawsze, jak to zwykle bywa, znajdowało się w samym środku, tuż nad wygasłym paleniskiem. Wolno obracająca się kula, złożona, jak się Aleksandrowi zdawało, wyłącznie z kotów, miała dobre dziesięć metrów średnicy.
– To być nasz ostatni oddech. As w rękaw. Wunderwaffe! – Bystra Woda wyszła zza przepierzenia.
Aleksander prędko spostrzegł, że Indianka zmieniła strój na zasłaniający jeszcze mniej, niż poprzednio.
– Koto-super-przeciw-grawitacyjna-kula-śmierci-trzy-tysiące! – Oświetlające wnętrze pochodnie aż przygasły na chwilę. – Początkowo ja pracować, by Dzielny Młody Jeleń przejść próba. Ale kiedy my odkryć, że za całe zło stać NetFreaks, że to oni stworzyć dylatacja czas dookoła drzewo, z którego Indianie skakać, by zostać wojownik, ja zrozumieć, że koto-deska to za mało. Nam nie być potrzebna mała tarcza, nam potrzebna wielka maczuga!
Dziewczyna pogłaskała kulę. Koty zamruczały i w ścianie pojawił się otwór, przez który Indianka wciągnęła Aleksandra do środka. Mężczyzna zdążył zauważyć, że ściana kuli składała się z faszyny i skórzanych rzemieni, których mocno trzymały się koty. Żadnego wiązania czy klejenia, pełne poszanowanie kocich praw. Dla każdego sierściucha przygotowano też dozownik z karmą i poidełko.
– To być serce statek. – Dziewczyna przycisnęła Aleksandra do siebie, wskazując na trzy skórzane siedziska otaczające czwarte, największe. – Ruch w przestrzeń opisywać trzy stopnie swobody. Jeden wojownik kontrolować jeden wektor. Wódz dowodzić wojownik. – Rozsiadła się w najbliższym fotelu i lekko pociągnęła za wystający spomiędzy wiklinowych gałązek czarny ogon.
– Hej, nie tak mocno, kierowniczko, już działamy.
Aleksander poczuł, że koto-kula powoli się wznosi.
– Widzieć, jakie to proste? Pomóc mi, Aleksander zza dym, pomóc pokonać zło z gwiazdy, a ja przekonać twoja kot, by wrócić do twoja. Oraz – zarzuciła nogę na nogę, jednocześnie prostując się w fotelu – zabrać twoja na nocne tropienie bizon, jeśli nadal być zainteresowana – uniosła brwi, uśmiechając się zmysłowo.
– Tylko żadnych niedźwiedzi! – Wyrzucił z siebie po niezręcznie długiej chwili milczenia. – Zastanawia mnie tylko ta ilość wektorów, jak je nazwałaś…
– Wektorów? Czyli ty zgadzać się? Doskonale! A Niezdecydowanym Niedźwiedziem zajmę się sama – syknęła, zaciskając dłonie w pięści. – Aleksander się nie obawiać. Teraz tylko musieć znaleźć kwatera główna NetFreaks!
Dziewczyna poderwała się z fotela i przemknęła obok Aleksandra, ocierając się o niego ramieniem. Mężczyzna podążył jej śladem, w biegu przyglądając się jeszcze misternej konstrukcji koto-kuli.
– A do czego służą te pokryte runami deski na suficie?
– Totem przodek. Na szczęście i dla ozdoba! – Bystra Woda zatrzymała się przy sporym kamiennym stole, na którym leżała wyprawiona skóra pokryta plątaniną kolorowych linii. – Teraz musieć znaleźć tylko kwatera główna…
– Ale przecież mamy kogoś, kto wie, gdzie ona jest. – Aleksander zerknął dziewczynie przez ramię. Wokoło niektórych linii nakreślone były runy.
– Jak to? – Odwróciła się, jej zaskoczone usta znajdowały się o cal od jego twarzy. – Czy ty wiedzieć, być kiedyś w NetFreaks?
– Nie, ja nie, skądże, ale…
– Kuj żelazo, póki gorące – szepnął Bucefał, ocierając się o nogi złapanego w niedźwiedzim uścisku Aleksandra.
***
– Nigdy, kociarzu! Hau! – Tubalny głos owczarka dowódcy przeszedł w warczenie. – Wasze działania są bezcelowe, wrrr, nigdy nie zdradzimy wam, wrrrr, gdzie mieści się kwatera główna. Możecie nas głodzić, topić, obdzierać ze skóry…
– Głodzenie, brrr! – Siedzący na ramieniu swego człowieka Bucefał nastroszył sierść. – Po co w ogóle rozmawiać o tak strasznych rzeczach? Może lepiej pomówmy o bizonach?
– Bizony! – Owczarek dowódca aż podskoczył, energicznie merdając ogonem. – Gdzie? Hau! Tu są bizony?
– O świcie otwierasz oczy i widzisz prerię, bezkresną równinę wilgotną od rosy, wyobraź to sobie. Ptaki dnia właśnie wzbijają się do lotu, wszystko paruje, wiatr gna po niebie niewielkie obłoki, a na brzegu rzeki, przy wodopoju stoją one…
– Ale gdzie jest ten wodopój? Hau! – Owczarek skoczył w lewo, potem w prawo. – Przecież jest noc, a nie ranek!
– Tak, ale za kilka godzin będzie świtać. – Aleksander przejął pałeczkę. – I tylko od ciebie zależy, czy będziesz mógł zacząć dzień od ganiania bizonów. Powiedz, gdzie…
Owczarek dowódca nie wahał się ani chwili dłużej.
***
– Nie podoba mi się to, panie kierowniku. Na irbisy i indory, poziom presji astralnej jest…
– Zerowy, wiem. Od ponad dwóch godzin. Szykują coś dużego, a my mamy ledwie dwa plutony w gotowości.
– Albo odpuścili, na samowary i stechiometrię! Tropiciel zapewnia, że srodze przetrzepał im skórę, nim go odesłali.
– Obudził się?
– Tak, na palniki i pale, my tu w centrali mamy sposoby na śpiochów. To jakieś dzikusy zza dymu, prymitywny lud prerii, którego szamani jakimś cudem poznali tajniki fizyki kwantowej i teleportacji między światami. Trzy lata temu wcisnęliśmy im… O cholera!
– Co się dzieje? Centrala!
– Kula! Znaleźli nas! Ale jak?
– Co?
– Kula. Z kotów.
***
Świat, nad którym lecieli, był z pozoru niezwykle podobny do tego, z którego pochodził Aleksander. Wioski i miasta, pola i lasy, wszystko wyglądało znajomo. Jednak wystarczał rzut oka w górę, by mężczyzna mógł przekonać się, że nie wrócił do domu. Niebo, jak okiem sięgnąć, pokrywały ekrany, większe, mniejsze, płaskie, zakrzywione… Większość wyświetlała chmury lub błękit, tylko na niektórych jarzyły się reklamy czy inne seriale.
– U was też chcieć tak zrobić. – Bystra Woda jakby odczytała myśli Aleksandra. – Zabrać wam niebo… Skwantowany Dzik, utrzymać wysokość! Brat, bardziej w lewo. Aleksander, bardzo dobrze, prosto na wróg! – Bystra Woda siedziała w fotelu dowódcy, przeglądając coś na telefonie. – Za chwila my osiągnąć cel.
– Oni już nas wykryć! Owczarki w powietrze! – zameldował szaman.
Aleksander popatrzył przez lornetkę umocowaną w koto-poszyciu. Z zaimprowizowanych wyrzutni startowały kolejne salwy Alzatczyków.
– Maczuga i miecz! – Dziewczyna zarzuciła nogę na nogę. – Oni myśleć, że rozproszyć koto-kula-śmierci owczarkami. Nie wiedzieć, że my mieć as w rękaw.
– W zasadzie to bizon i to nie jeden. – Aleksander pogłaskał trzymanego na kolanach Bucefała. – Owczarki tysiąc metrów!
– Zrzucać! – Bystra Woda szarpnęła za skórzany pas. Kocur zamiauczał.
Kula zatrzęsła się, kiedy oddział bizonów-spadochroniarzy opuścił pokład. Aleksander odetchnął, widząc jak owczarki, coraz żwawiej merdając ogonami, zmieniają kurs, by ścigać rogaciznę. Wtedy coś nim szarpnęło.
– Trafili nas? – jęknął Dzielny Młody Jeleń.
– Niemożliwe! – Bystra Woda poderwała się z fotela. Szybki obrót sprawił, że wylądowała na kolanach Aleksandra, a właściwie na siedzącym na nich kocie.
Kula wirowała coraz szybciej.
– Ostatni z bizonów… – sapał szaman. – Zawadził lewym rogiem o faszynę… Ja utrzymać wysokość, ale…
– Sześć! – Krzyknął Aleksander.
– Co sześć? – Indianka posłała mu gniewne spojrzenie.
– Ruch w przestrzeni opisuje sześć składowych, nie trzy. Nie mamy narzędzi kontroli obrotu.
***
– Trafiliśmy?
– Nie wiem, zrzucili bizony, żaden owczarek nie sięgnął celu, jednak zaczęli wirować. Może zwyczajnie nie mają narzędzi kontroli obrotu, ale ciągle się zbliżają!
***
Faszyna trzeszczała złowrogo. Aleksander próbował utrzymać kierunek lotu, rozpaczliwie wymachując ogonem przygniecionego Bystrą Wodą Bucefała. Na niewiele się to zdało. Przez lornetkę widział na przemian kwaterę główną i niebo, w dodatku faszyna trzeszczała coraz głośniej, a koty w okolicach wciąż kołyszącej się osi obrotu miauczały, jakby miały zaraz zwrócić karmę.
– Nie dolecimy! Już po nas… – wciąż jęczał Dzielny Młody Jeleń.
– Kocham cię! – Aleksander mocniej objął Indiankę, widząc jak koto-kula zaczyna się rozpadać. – I ciebie też, sierściuchu! – doprecyzował, czując jak pazury wczepiają się u nogi.
– Duchy mówić… – zaczął szaman, ale jego głos utonął w trzasku faszyny.
Aleksander objął Indiankę i zamknął oczy. Jaka śmierć jest piękniejsza od tej w objęciach wybranki, w dodatku z kotem na kolanach?
– Dosyć! Czy ja zawsze wszystko muszę robić sama, rwa! – Okrzyk Bystrej Wody sprawił, że czas jakby spowolnił.
Dziewczyna zerwała się z kolan Aleksandra i w jednym skoku dopadła centralnego fotela.
– Przejmuję stery!
Wielki, pomarańczowy kocur akurat miękko opadł na jej kolana.
– Brat, rwa, w którym budynku jest biuro zarządu? Skwantowany Dziku, stwórz anomalię grawitacyjną, nim nasza Gwiazda Śmierci się rozleci. I zapisz, rwa, by w kolejnym egzemplarzu dodać kontrolę obrotu.
– Przyjąłem! – zakrzyknęli unisono Indianie.
Kula wciąż wirowała, ale nagle koty przestały miauczeć, faszyna trzeszczeć, a Dzielny Młody Jeleń z pasją śmigał palcem po ekranie wyciągniętego zza opaski biodrowej telefonu.
– Wy mówicie! – Aleksander miał wrażenie, że jakaś tajemnicza siła zaczyna ściągać go w stronę Indianki. – Poprawnie. Ale jak to?
Nikt nie raczył odpowiedzieć.
– Szary biurowiec obok stawu, posiedzenie rady nadzorczej powinno się właśnie zaczynać – zameldował Dzielny Młody Jeleń.
– Wiem, rwa, która jest godzina! – Bystra Woda spiorunowała brata wzrokiem, wywijając kocim ogonem. – Szamanie?
Kulą szarpnęło, fotel Aleksandra przechylił się i obrócił. Mężczyzna znów miał przed oczami wprawioną w faszynę lornetkę, przez którą widział szybko rosnący, szary budynek.
– Zestroiliśmy się, są gotowi. Lądujemy za pięć, cztery. – Skwantowany Dzik odliczał na palcach, nucąc pod nosem.
– Zobaczymy… – Indianka najwyraźniej pozostawiła kocurowi pilotaż, bo sama wydobyła z podsufitki lusterko oraz cień do powiek i wykorzystała ostatnie sekundy lotu na poprawę makijażu.
Najpierw rozległ się huk, potem miauczenie, w końcu wszystko zaczęło wirować. Aleksander został wyrzucony z wnętrza kuli i razem z fotelem potoczył się przed siebie, prosto w narożnik sporej, pogrążonej w półmroku sali. Kiedy otworzył oczy, zobaczył okrągłą dziurę w ścianie, z której niespiesznie wyszła Bystra Woda, mocno stukając wysokimi na piętnaście centymetrów szpilkami. Indianka z gracją wskoczyła na długi, stojący pośrodku sali stół, przy którym siedziały trzy tuziny zastygłych z przerażenia korposzczurów.
W ślad za kobietą kroczył szaman. Misterny pióropusz okalał jego posągową twarz. Szeroko rozrzucił ręce, w jednej trzymał pokryty runami toporek, w drugiej obsydianowy nóż. Ostrza pozostawiały w powietrzu tęczowe ślady, stopniowo otwierając lśniące szczeliny. Gdzieś w oddali rozbrzmiały bębny. Zapachniało palonym igliwiem.
– Imersja, panie i panowie! – Bystra Woda zatrzymała się pośrodku stołu, celując palcem w sufit. – Oto, czego wam brakuje! Wygraliście, tak, strumień treści chłoszcze już wszystkie znane światy, zawłaszczając przestrzeń astralną, ale w obecnej postaci nic więcej nie zdziała. Dotarliście, że tak powiem, do ściany. Ekrany na niebie to ślepy zaułek.
Aleksander spostrzegł, że z otwartych przez szamana szczelin zaczęli wyskakiwać postawni mężczyźni w stalowych zbrojach i rogatych hełmach, dzierżący w dłoniach wielkie, zdobione runami topory.
– Wikingowie… – Szczęka Aleksandra po raz kolejny uderzyła o podłoże. – Ten toporek… Tęczowy most!
– Spójrzcie tylko na niego! – krzyk Bystrej Wody wyrwał Aleksandra z rozmyślań. – Jeszcze kilka dni temu zwykły odbiorca, a dziś? Odkrył inny świat, poznał mówiące zwierzęta i właśnie znalazł miłość swojego życia. Imersja, panie i panowie, oto przyszłość, oto dzieło mojego życia! La la la la! – zawyła, to zasłaniając, to odsłaniając usta. – Zamierzam przenieść rozrywkę na wyższy poziom! Tylko od was zależy, czy pojedziecie ze mną tym pociągiem…
Dopiero teraz Aleksander zauważył, że jedną z przeszklonych ścian zajmują cztery spore ekrany, na których wyświetlano jego niedawne przygody: uprowadzenie Bucefała, walkę przy ognisku, rozmowę nad jeziorem i wreszcie podróż koto-kulą.
– … bardzo nie chce mi się iść do konkurencji – zakończyła wreszcie Indianka.
– Przepraszam. – Niska, patykowata kobieta w szarej garsonce nieśmiało uniosła dłoń. – Ale my już nie mamy konkurencji…
– Dziki Niedźwiedziu! – Twarz Bystrej Wody poczerwieniała, kiedy Indianka oparła ręce na biodrach.
– Za Odyna! – Najroślejszy z wikingów w trzech krokach znalazł się obok kobiety w garsonce, uniósł topór i potężnym ciosem odrąbał jej głowę.
Pozostali woje uderzyli orężem o tarcze.
– Ktoś jeszcze stoi na drodze postępu i chce poznać gniew króla wikingów? – Bystra Woda położyła Dzikiemu Niedźwiedziowi dłoń na ramieniu. – Nie widzę. Doskonale. Cieszy mnie, że jesteśmy zgodni. Pakiet kontrolny akcji, fotel prezesa oraz miejsca w radzie nadzorczej dla mojego wuja. – Indianka skinęła na szamana. – Oraz staż dla mojego brata.
– Siostra, mogę już przestać walić w ten bęben? Ręce mnie bolą – zawołał wciąż kryjący się w resztkach kuli Dzielny Młody Jeleń.
– Nie, rwa! – wrzasnęła Indianka. – Ogłaszam koniec zebrania. Do roboty. Kierownik HR, natychmiast zwolnić mojego byłego chłopaka! Potrzebujemy przynajmniej stu atrakcyjnych stażystek, które zaopiekują się naszymi kluczowymi klientami. Sama je wyszkolę i przygotuję scenariusze. Kierowniczka infrastruktury, mój wuj potrzebuje dużego, naprawdę bardzo dużego namiotu, w którym będzie mógł dokonać dyfrakcji naszych dzielnych wikingów oraz stażystek. Dziki drab z toporem wychodzący z ekranu. – Indianka klasnęła w dłonie. – Odbiorczynie będą wniebowzięte. Musimy też prędko zorganizować jakieś wampiry i oczywiście czarującego wilkołaka! Kierownik ofensywy strumienia, zarządzam…
– A ja! – Aleksander odczekał, aż napięcie opadnie nieco, by wybić się ponad kakofonię nerwowych szeptów. – Co to ma być? Co ty sobie myślałaś? Co ty ze mną zrobiłaś? Z nami! – Wskazał na Bucefała, który mrużył ślepia i jeżył sierść, jakby gotując się do skoku u boku swego człowieka.
Dziki Niedźwiedź warknął i ruszył, ale Indianka gestem nakazała mu czekać.
– Zgodnie z umowa, oddaję ci kota, demon zza dym – zachichotała. – W podzięce za pomoc dorzucę też złoty pakiet. Za darmo. Na zawsze, proszę zaprotokołować! Sama jeszcze nie wiem, co będzie obejmował, ale nie powinieneś narzekać. – Mrugnęła, uśmiechając się figlarnie. – Może coś z sierściuchem podbijecie? A teraz wybacz, mam megakorporację do reorganizacji i kosmiczną ekspansję do przeprowadzenia. Ludzie Dzikiego Niedźwiedzia odprowadzą cię do hallu, a któraś z moich nowych asystentek zamówi taksówkę…
Drzwi otwarły się z hukiem. Przy akompaniamencie wycia i radosnego poszczekiwania do sali wkroczyły dwie rosłe postacie, otoczone wianuszkiem podekscytowanych owczarków. Pomimo licznych bandaży i opatrunków Tropiciel Zwierząt wyglądał na gotowego do walki, podobnie jak stojący obok niedźwiedziołak z pióropuszem na głowie.
– Z nami koniec, Niezdecydowany Niedźwiedziu. Zwolniłam cię. – Bystra Woda poprawiła włosy i założyła ręce na piersi.
– Bardzo Rozjuszony Niedźwiedziu, chciałaś powiedzieć. – Tropiciel uniósł procę i nałożył kamień.
Aleksander zauważył, że szaman oraz Dzielny Młody Jeleń zaczęli powoli się wycofywać, wikingowie unieśli tarcze. Reszta trwała na swoich miejscach, czekając na rozwój wydarzeń.
– Kto to jest? – zapytał król wikingów, ważąc topór w dłoni.
– Ktoś, rwa, kto zaraz posprzątać ten bajzel i ukręcić rogaty łeb! – ryknął niedźwiedziołak, rzucając się do przodu. – My mieć do pogadania, Skwantowany Dzik, ty mieć pilnować moja żona, kiedy ja robić kariera! Rwa, ona już nawet nie mówić jak poprawnie…
Zawołanie bitewne wikingów odbiło się echem od przeszklonych ścian, kiedy z uniesionymi toporami ruszyli do boju. Większość siedzących czmychnęła pod stół, skąd mogli bezpiecznie nagrywać starcie telefonami. Szaman rzucił się do ucieczki, ale celny strzał Tropiciela pozbawił go przytomności.
– Podbijasz, stary! – Pomarańczowy kocur z uniesionym wysoko ogonem otarł się o wstającego Aleksandra. – Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
– Gdzie wszyscy się biją, tam łatwo dostać w łeb. – Aleksander uchylił się przed nisko przelatującym wikingiem. Niedźwiedziołak nie brał jeńców. – Bucek, ewakuacja!
Nie czekając na odpowiedź, Aleksander chwycił kota i ruszył w stronę powalonego szamana. Pociski z procy Tropiciela zbierały okrutne żniwo. Mężczyzna wyrwał toporek z zaciśniętej dłoni Indianina i wślizgnął się pod stół.
– Pole walki jest tam! – Łysiejący okularnik wskazał drugi koniec sali, gdzie wciąż topniejąca grupa wikingów próbowała powalić Bardzo Rozjuszonego Niedźwiedzia. – To jest najlepsze posiedzenie, na którym byłem. Tylko Bożenki szkoda. Wie pan może, o której będzie lunch?
Aleksander pokręcił głową, przytulił kota i zaczął wymachiwać toporkiem. Pierwszych kilka ciosów jedynie przecięło powietrze, dopiero przy siódmym zamachu ostrze rozbłysło runami, otwierając w powietrzu szczelinę lśniącą wszystkimi kolorami tęczy.
– Było miło! – rzucił Aleksander, gramoląc się do zawieszonego w powietrzu otworu. – Lecz to nie moja bajka. Ale w sprawie pakietu trzymam za słowo!
***
Najpierw był oślepiający blask i smród dymu, potem smolista czerń, gęsta i lepka, w której lśnił znajomy, jasny prostokąt, otwarte drzwi szafy. Aleksander spróbował płynąć, na ile było to możliwe z kotem na jednej ręce i toporkiem w drugiej. Cel wydawał się na wyciągnięcie ręki, lecz minęła wieczność, nim wreszcie rąbnął twarzą o dywan. Znowu był we własnym pokoju.
– Miau! Miau! – Bucefał wyrwał się z uścisku i zaczął, na ile umiał, zamykać szafę.
– Racja! – Aleksander prędko zatrzasnął drzwi i zastawił je krzesłem, na którym pospiesznie usiadł. – Wystarczy gości na dzisiaj. – Szeroko rozłożył ręce i zaczął jodłować, aż tęczowy blask z szafy zniknął na dobre.
Pokój był wysprzątany jak nigdy, wszelkie ślady bytności owczarków zniknęły, nawet zajmujący jedną ze ścian ekran wymieniono na nieco większy i nowszy. Urządzenie włączyło się, najwyraźniej reagowało na ruch.
– Oj stary, jak dobrze znowu być w domu. – Aleksander pogłaskał kota za uszami. – Możesz nadal mówić?
– Miau! Miau! – Kot pokiwał głową.
– No trudno.
Na ekranie pojawiło się wielkie logo NetFreaks, a po chwili jego miejsce zajął obraz z sali, z której właśnie uciekli. Niedźwiedziołak został ranny, lecz nadal walczył z królem wikingów, kolejni rogaci woje padali, rażeni strzałami z procy Tropiciela, owczarki uganiały się za kotami, które zdołały wyplątać się z faszyny, a Bystra Woda, wciąż stojąc na stole, darła się na ukrytych pod spodem ludzi, którzy nieszczególnie się tym przejmowali, słuchając pomarańczowego kocura. Dzielny Młody Jeleń przyciągnął do rogu sali kilku korposzczurów oraz rannego wikinga i uczył ich gry na bębnie. Szaman, który dopiero co odzyskał przytomność, użył obsydianowego ostrza…
– Miau! – Kot otarł się o dłoń swego człowieka.
Aleksander z westchnieniem oderwał wzrok od ekranu i zobaczył, że Bucefał trzyma w pyszczku paczkę chipsów.
– Punkt dla ciebie, sierściuchu. – Mężczyzna chwycił przekąskę i zauważył, że obraz zatrzymuje się, kiedy odbiorca nie patrzy.
Uśmiechnął się półgębkiem. Ta funkcjonalność dostępna była tylko w złotym pakiecie.
– Szybcy są – westchnął, niespiesznie wstając z krzesła.
Przygotował kotu miskę świeżej wody, napełnił drugą karmą, po czym wydobył piwo z lodówki. Wydarzenia na ekranie potoczyły się dalej dokładnie w chwili, kiedy wygodnie rozparł się w fotelu.
– Nadludzko silna, diabelnie sprytna, zabójczo piękna, tajemnicza – wyliczał, głaszcząc leżącego na kolanach kota. – Powiem ci, Bucek, że takie kobiety zdecydowanie mają w sobie coś. Ale osobiście wolę oglądać je na ekranie.