- Opowiadanie: pzarzycki - Poznaj Smoka

Poznaj Smoka

Tworzenie tego opowiadania zajęło mi ponad 4 miesiące. Jest efektem całkowitego przepisania pierwszej wersji. Powstało w ramach naszego koła pisarskiego w korpo. Chcieliśmy zmierzyć się z archetypem: rycerz, smok, księżniczka. Chodziło o napisanie zupełnie nowej historii, bawiąc się trochę tą konwencją.

Swoją drogą doskonale porodził sobie z tym Andrzej Sapkowski łącząc postać księżniczki z postacią smoka w opowiadaniu o strzydze. Ja poszedłem trochę innym tropem, ale ze świadomością, że szli już tym szlakiem prawdziwi mistrzowie. 

 

Wrzucam ponownie po sugestii, aby opowiadanie dokładniej zredagować. Za sugestię bardzo dziękuję. Nie wiem czy ta wersja jest już dostatecznie dobra, ale myślę, że lepsza już nie będzie, biorąc pod uwagę moje doświadczenie w pisaniu.

 

Uwaga: kukla to nie literówka, a czapka błazna. Dwaj redaktorzy już się na to nabrali ;)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Poznaj Smoka

Piąte piwo z rzędu nie było już tak dobre jak pierwsze. Herdwid postawił kufel i zaczął przysłuchiwać się rozmowie błazna z emerytowanym żołnierzem.

– Daj mi spokój, nie rozmawiajmy już o tej gównianej nagrodzie – powiedział kuglarz, pochylając się powoli w kierunku rozmówcy.

– Jego córka to przecież bóstwo! Mój dowódca ją kiedyś widział. Niech spoczywa w pokoju. 

– Król mami i czaruje… – Błazen urwał na chwilę, sprawiając wrażenie, że przysnął. Jego głowa dotykała prawym uchem stołu, a kogucia kukla opadała na czoło.

Karczemny gwar koił psychikę Herdwida. Dopóki nikt nie darł ryja, atmosfera sprzyjała wyciszaniu emocji. Nigdy w pełni nie zrozumiał, dlaczego tak było. Gniew, strach, współczucie utrudniały mu wykonywanie rozkazów. Natomiast odwaga, siła, zdyscyplinowanie, po zakończeniu służby były mu kulą u nogi. Na szczęście – tak myślał – niechciane uczucia da się uciszyć kufelkiem piwa.

Przymknął oczy i dotknął dwoma palcami naszywki na ramieniu. Brakowało mu heroizmu i wojennych przygód. Był za stary, żeby brać udział w toczącej się obecnie wojnie. Wyśrubowane kryteria zapewniały bezpieczeństwo jego towarzyszy.

Zwrócił myśl ku zmarłemu Dawnemu Generałowi. Był jednym z czczonych przodków. Ci chętnie dawali odczuć swoją obecność oddanym wiernym. Chętnie słuchali mantry: honor, odwaga, wytrwałość, poświęcenie, pamięć o zmarłych. Podobne słowa wypowiedziane w myśli nad orężem zmieniały w ledwie dostrzegalny sposób broń. Podczas walki to miecz kierował człowiekiem, a nie na odwrót.

Nad pogrążonym w modlitwie Herdwidem pochylił się właściciel karczmy.

– Bądź zdrów Herd! Mogę ci zająć chwilę? – zapytał.

Były żołnierz ocknął się, ukazując zwężone źrenice i przeźroczyste gałki oczne. Po sekundzie oczy wyglądały już normalnie. Herdwid odezwał się:

– Jasne, Klein, dla ciebie zawsze znajdę czas.

– Wiesz… martwię się o swojego brata. Czekam na niego już miesiąc. Mówiłem mu, żeby tam nie jechał…

– Żeby gdzie nie jechał? Klein, po kolei!

– Pojechał w Żmijowe Góry. Pewnie go „to coś” pożre.

– Po co tam jechał?

– Chciał sprawdzić, czy opowieści króla Welera są prawdziwe. Myślę, że tak naprawdę zawróciła mu w głowie nagroda.

– Tak, dotarły do mnie różne sygnały z zamku. Wygląda na to, że królowi zależy najbardziej na tej całej Księdze Mocarstwa. 

– Za ten cholerny przedmiot parszywiec jest gotów oddać swoją córkę. A smoki, strzygi, to głupie legendy. Mam nadzieję… Bo jeśli coś je sprowadziło do naszego świata, to w zasadzie możesz wcale tam nie jechać. Biedak pewnie nie przeżył takiego spotkania.

– Nie panikuj Klein, stary ćwieku. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Poszukam go. Prawdę mówiąc, modliłem się o taką szansę.

– Będę ci wdzięczny do śmierci, Herdwid!

– A ja będę wdzięczny za bukłaczek… Wiesz czego? – Herdwid ściszył głos.

– Czystej Ognistej?

– Przecież beczki piwa ze sobą nie zabiorę. Tamto mogę rozcieńczać wodą. – Powiedział tak głośno, że błazen się obudził.

– Dałbyś już z tym spokój – powiedział Klein

– Bez łyczka nie zasnę – Herdwid znowu szepnął.

Wyszedł z karczmy. Chwiał się na opasłych nogach. Wysokie buty z podwójną podeszwą zanurzały się na dwa palce w błocie. Brudząca maź chlapnęła mu na szerokie, skórzane spodnie, spięte pasem, zakryte do uda peleryną. Łapiąc równowagę, rozłożył szeroko ręce, a potem przyłożył dłoń do czoła, aby przyjrzeć się drodze oświetlonej łuną księżyca. Jego długie przetłuszczone włosy były przewiązane wokół czaszki rzemieniem.

 

O szóstej rano słońce świeciło dość wysoko. Początek dnia był dla Herdwida bolesny. Były żołnierz pomimo dyskomfortu wstał i zaczął przygotowywać się do wyprawy. Zapakował do skórzanego worka bukłak z Ognistym Napojem, drugi z wodą, wędzone mięso, rękawicę Ralfa ̶ brata Kleina. Do worka wpadło też trochę chleba. Przewiesił pakunek przez plecy i zszedł po schodach Przybytku Pośredników Praojców, gdzie od kilku lat wynajmował pokój. Udał się do pobliskiej stajni po konia. Zwierzę na widok obładowanego Herdwida zaniepokoiło się. Weteran poklepał przyjaźnie rumaka po szyi i ostrożnie osiodłał. Szedł ulicą, trzymając konia za uzdę, mijając głównie prostych ludzi. Powoli dochodził do siebie. Dosiadł zwierza tuż przed bramą miasta. Wyjechał stępem za mury grodu i skierował się na królewski trakt.

Do wieczora nic szczególnego się nie wydarzyło, z wyjątkiem uszkodzenia podkowy. Gdy słońce zaszło, zajechał pod małą gospodę nieopodal głównej drogi. Właściciel nawet nie otworzył drzwi, tylko krzyknął przez kratkę:

– Mamy komplet!

Herdwid zawrócił konia.

– Niech cię ostrze przebije – mruknął do siebie

Wszedł z koniem w las i rozbił mały obóz. Rozpalił ognisko, aby odstraszyć zwierzęta i obserwować wijące się płomienie. Chciał poświęcić chwilę generałowi, zanim zapadnie w sen.

Kolejny świt był bezchmurny. Weteran wyruszył w drogę z bagażem lżejszym o połowę mięsa. Jechał spokojnie, wśród świerków rosnących kilka metrów od traktu. Przypominał sobie, co wie o strzygach i sposobach walki z nimi. Miecz spoczywał na plecach obok worka.

W kolejne dwie noce spał na dworze. Martwiła go uszkodzona podkowa oraz kurczące się zapasy mięsa. Rozglądał się za polami żyta licząc na to, że wytropi jakieś gospodarstwo.

Po tygodniu jazdy ujrzał rżysko i stojące snopy siana. Zjechał z drogi, po czym wjechał w pole. Na jego końcu była łąka. W jej głębi stała, zarośnięta mirabelką, niewielka chata. Zsiadł z konia i skierował się na podwórze przed drzwiami. Domu pilnował rudy wilk. Wodził wzrokiem za Herdwidem, ale siedział cicho. Podróżny wiedział, kiedy się zatrzymać, żeby nie wyprowadzić zwierzaka z równowagi. Lekko podniesionym głosem zawołał:

– Gospodarzu!

Nagle zza domu wychyliła się jasnowłosa dziewczyna. Mogła mieć około dwudziestu lat. Spojrzała na wędrowca i ponownie schowała się za domem. Po chwili zaczął narastać harmider. Słychać było podniesiony kobiecy głos, płacz dziecka i poirytowane ryknięcie mężczyzny. Chwilę potem w drzwiach ukazał się czterdziestoletni brodaty chłop w czarnym płóciennym odzieniu.

– No ja jestem gospodarzem. Czego wielmożny sobie życzy? – zwrócił się do Herdwida.

– Podkuć konia, dobrej strawy i noclegu.

– Proszę wejść!

Chata miała jedno pomieszczenie z dużym stołem i kamiennym paleniskiem. Rodzina była w trakcie przygotowywania obiadu. Jasnowłosa kobieta trzymała dziecko przy piersi i zasiadała właśnie do rozstawionych glinianych misek. Kilkunastoletni na oko chłopak, który wyłonił się z głębi chaty, przyniósł z paleniska kocioł z parującym posiekanym mięsem w ziołach i warzywach. Chłop w czarnym ubraniu też usiadł. Machnął zapraszająco w kierunku Herdwida. Wszyscy biesiadnicy przyglądali mu się z zaciekawieniem.

– Jestem Helw – powiedziała matka dziecka.

– Cicho kobieto, nie odzywaj się pierwsza! – burknął chłop.

– Matka Natura jest kobietą, gdyby czekała aż się odezwiesz, nigdy byś się nie narodził.

– Nie pyskuj!

– Jak w nocy pobiegnę na łąkę to pożałujesz. Jutro pełnia.

– Już dobrze Helw. Wiesz, że cię kocham.

– Czcicie naturę? – spytał niepewnie Herdwid.

– A co? Król tego nie zabrania?! – zadziornie krzyknęła Helw.

– Ale przodkowie nie chcieli, byśmy się do niej zwracali – odpowiedział Herdwid.

– My czcimy życie. Czcimy to, co czyni nas chętnymi do życia i to, co życie rozpoczyna. Wiesz, co mam na myśli. – Helw zmrużyła zalotnie oczy, patrząc w kierunku weterana.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz! Honor nie pozwala.

– Modlicie się do trupów! Do kości generałów! – krzyknął młody chłopak, który do tej pory tylko obserwował rozmówców. Nie czekając na reakcję zebranych, zaczął śmiać się na cały głos.

– Bluźnierstwo! – krzyknął Herdwid i zerwał się z ławy. Ciężkim krokiem skierował się ku winowajcy. Gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki, szybko owinął dłoń wokół przedniej części jego chudej szyi i zaczął go dusić. Chłopak próbował wstać. Jednocześnie złapał jedną ręką za kciuk weterana, a drugą za pozostałe palce, próbując rozluźnić uścisk. Po chwili zaczął charczeć głośniej, aż łzy mu zaczęły płynąć do oczu.

– Daruj mu, jest głupi. Tak jak jego matka. Wygoniłem ją dwa lata temu! – krzyknął chłop.

– To co powiedziałeś, nie ratuje sytuacji! – ryknął Herdwid, ale rozluźnił uścisk. W końcu puścił na wpół przytomnego chłopaka.

– Daruj nam życie, przybyszu! – powiedział zalękniony gospodarz.

Dziecko na rękach Helw wyło już od kilku minut. Dziewczyna wyszła z nim na dwór.

Nastał wieczór. Weteran leżał na posłaniu, ale nie mógł się skupić na mantrze. Biegał wzrokiem po ciemnej izbie, odwracając oczy od odblasków światła księżyca, odbijających się od metalowych przedmiotów. Już miał zamiar pociągnąć łyka z bukłaka, gdy źrenice same mu się zwężyły. Wtedy zdarzyło się coś, czego już dawno nie doświadczył. Usłyszał głos generała:

– Żołnierzu, co teraz czujesz?

– Gniew, czcigodny generale, dlatego chciałem zabić tego chłopaka.

– Nie pytam cię teraz co chciałeś, tylko o uczucie. Jak się potkniesz o kamień i poczujesz to samo, też będziesz chciał go rozbić? Czy zmniejszy to twój gniew?

– Rozumiem, generale!

– Nie bój się tego, co czujesz. Emocje mówią ci o tym, kim jesteś. Mówią w tym wypadku prawdę, ale nie są najlepszą wskazówką do działania! Przyjmij z pokorą to, co czujesz i nie walcz z tym.

Głos zamilkł. Herdwid leżał i obserwował złość, która w nim kipiała. Zaryzykował, by poddać się i zaakceptować ten stan. O dziwo, im bardziej był przychylnie nastawiony do gniewu, tym bardziej to uczucie słabło. Zasnął bez sięgania po alkohol.

Śniło mu się, że walczy w jakimś zamku ze strzygą. Gdy, po długim wyczerpującym pojedynku, pokonał stwora, ten niepostrzeżenie ukąsił go w nogę.

Odgłosy natury zbudziły Herdwida. Postanowił natychmiast wyruszyć w drogę. Zostawił gospodarzowi solidne wynagrodzenie i powiedział:

– Przepraszam za wczoraj. Nie powinienem był zachować się tak agresywnie.

Chłop schylił pokornie głowę i zszedł weteranowi z pola widzenia. Herdwid spojrzał po raz ostatni na podwórze przed chatą, osiodłał konia i wjechał na trakt.

Zostawił za sobą pola uprawne, kryjąc się w cieniu wysokich drzew liściastych, rosnących dość gęsto wokół drogi.

 

 

W południe dostrzegł młodego, najwyżej dwudziestoparoletniego żołnierza, idącego piechotą. Gdy zrównał się z nim, ten zagadał do Herdwida.

– Moje uszanowanie, czcigodny bracie. Zmierzamy w tym samym kierunku. Czyżbyś też jechał po nagrodę?

– Niezupełnie, ale bądź pozdrowiony.

– W zasadzie Żmijowe Góry osiągniemy już jutro.

– Tak, idąc pieszo. Konno pewnie dotarłbym jeszcze dziś wieczorem.

– W takim razie nie zatrzymuję.

– Nigdzie mi się nie spieszy – powiedział Herdwid, zdziwiony swoją łagodnością.

– Miło mi będzie iść w towarzystwie, ale czemu w takim razie nie zsiądziesz z konia? Łatwiej nam będzie rozmawiać.

Herdwid zeskoczył na ziemię, ale rozmowa w tym miejscu się urwała. Gdy droga zaczynała się lekko wznosić, młodzieniec odezwał się:

– Nazywam się Grist.

– A ja Herdwid.

– Może natura będzie dla nas łaskawa i nie spadnie deszcz.

– Niech to topór. Ciekawe co na to twój generał? Nie wypomina ci takich herezji na modlitwie?

– Niczego mi nie wypomina. Dobrze wie, kto jest dla mnie najważniejszy. Nie muszę tego ani manifestować, ani czuć się zbytnio skrępowany. Oni się chyba zmieniają po śmierci. Nie są tacy surowi, jak nam się wydaje. Chcą, żebyśmy w ich towarzystwie czuli radość, a nie strach. Nie chcą nas szybko wciągnąć do grobu ani nie pragną wojen. A zresztą, może jest też ktoś nad nimi? Skąd się wzięło to wszystko, co nas otacza? Kwiaty, wilki, burze…

– Hmm? – mruknął Herdwid.

Szli dalej, rozmawiając o wojnie, o nagrodzie, którą wyznaczył król, oraz o pięknie otaczającego świata, aż wreszcie nastał wieczór.

Rozbili mały obóz na polanie tuż pod lasem. Gdy zapłonęło ognisko, obaj usiedli naprzeciw siebie, patrząc w płomienie. Grist wyjął fujarkę pasterską i zaczął grać powolną, lekko dysharmonijną melodię.

– Hej, nie graj takich dziwnych dźwięków. Sprowadzisz na nas jakieś nieszczęście. Widać stąd już Żmijowe Góry.

Chłopak posłusznie schował instrument do torby, położył się i zasnął. Herdwid jeszcze przez jakiś czas nasłuchiwał odgłosów nocy. Prawie żaden dźwięk nie zakłócał cicho trzaskającego ogniska. Niespodziewanie rozległ się przeraźliwy ryk. Przypominało to głos łosia, kilkukrotnie większych rozmiarów. Potem był już spokój. Herdwid wkrótce zasnął.

Rano Herdwid dosiadł konia i pożegnał się z towarzyszem. Dotarł do miejsca, w którym kończył się trakt. Zsiadł. Pomyślał o Ralfie, który zapewne też tu dojechał.

Wyjął rękawicę brata Kleina i przyłożył ją do nozdrzy. Zamknął oczy, wciągnął powietrze i stał kilkanaście minut w bezruchu. Gdy podniósł powieki, ujrzał krajobraz pogrążony w półmroku. Rękawica za to świeciła blado błękitnym światłem. Gdy spojrzał na trawę, dostrzegł punkty świecące w tym samym kolorze. Przypominały jagody rozrzucone na ziemi. Przywiązał konia i ruszył w głąb lasu, kierując się tym, co widział. Zaczął wspinać się leśną drogą, prowadzącą ku widocznym z dołu skałom. Gdy minął drzewa i kosodrzewinę, szczyt znajdował się w odległości kilku minut wspinaczki po skałach.

Wtedy uderzył go intensywny zapach rozkładających się zwłok. Na samym środku grzbietu leżało martwe ciało człowieka. Świeciło się na blado niebieski kolor. Ślepa klacz. Mam dla ciebie złą wiadomość Klein – pomyślał Herdwid. Mam nadzieję, że to był niedźwiedź… I że to on mieszka w tej grocie tuż pod szczytem.

Weteran wdrapał się po niezbyt stromych skałach, aż dotarł do wejścia prowadzącego w głąb góry. Bez problemu wszedł do groty. Jej wnętrze było oświetlone przez główny otwór oraz liczne drobniejsze szczeliny na ścianach i suficie.

Pokonał całą szerokość jamy i ze zdziwieniem dostrzegł schody, prowadzące stromo w dół. Zszedł, stawiając kroki ostrożnie w nikłym świetle. Ludzka ręka to zbudowała? – pomyślał. Schody łączyły się z przestronnym pomieszczeniem. Światło przedostawało się przez sufit, który był gdzieniegdzie wykonany z półprzeźroczystych kryształów o ciepłej barwie. Wnętrze wyglądało jakby ktoś zawiesił żyrandole z woskowymi świeczkami i pomarańczowym abażurem. Herdwid poczuł się trochę nieswojo, jakby niespodziewanie znalazł się w pałacu ekscentrycznego księcia. Takich komnat mniejszych i większych było tu dość dużo.

Gdy nadszedł wieczór, postanowił się przespać i kontynuować rekonesans następnego dnia. Miejsce, które wybrał ani nie było wygodnie, ani bezpiecznie. Mniejsza o komfort, ale drugi aspekt mógł pozbawić go życia. Zajął więc jeden z narożników komnaty. Nie było go widać przez otwór głównego wejścia i było to dostatecznie daleko, by zareagować na wypadek czyjegoś nagłego wtargnięcia. W wejściu ustawił piramidkę z kamieni, kryształów i położył obok pusty bukłak. Zasnął, gdy w komnatach zrobiło się zupełnie ciemno.

Po otwarciu oczu, Herdwid spojrzał na łunę ciepłego światła na ścianie. Rozprostował obolałe kości i wrócił do przemierzania labiryntu. Zbadał kilka kolejnych komnat, aż dotarł do pomieszczenia, w którym znajdowały się stół i regał. Oba wykonane z drewna. Na półkach stały książki oprawione w skórę.

Przez szparę nad księgozbiorem, między okładkami widać było gruby i pożółkły papier. Herdwid przeleciał wzrokiem po grzbietach, aż dotarł do prawego brzegu mebla. Stały tam dwie pozycje: „Księga Mocarstwa” i „Spokojny Umysł”. Okładka pierwszej wyróżniała się szkarłatnym kolorem, a jej tytuł srebrzył się. Oprawa drugiej w ciekawy sposób łączył drewniane i skórzane elementy. Drewno nie było niczym zaimpregnowane. Widać było, że w celowy, organiczny sposób pokrywa je mech.

Herdwid sięgnął po pozycję, za którą była wyznaczona nagroda.

– Nie lepiej spytać, zanim sięgnie się po nieswoje? – usłyszał za sobą skrzekliwy głos.

Obrócił ostrożnie głowę. Zobaczył człekokształtną futrzaną postać. Miała ręce nieco dłuższe niż wskazywałyby na to ludzkie proporcje. Stała na lekko ugiętych nogach. Obie pary kończyn były chude, ale pokryte wyraźnymi ścięgnami i mięśniami. Twarz zdobił czarny, mięsisty nos jak u psa.

Herdwid wysunął lewą nogę do przodu i wydobył z za pleców miecz.

– Jesteś smokiem, który zabił Ralfa? Rozumiem, że teraz muszę cię zabić, żeby zabrać księgę? – odparł Herdwid.

– Zwariowałeś? A bierz ją sobie! Znam ją na pamięć!

Weteran przypomniał sobie, jak o mały włos nie zadusił chłopaka w chacie. Postanowił nie słuchać ślepo impulsów płynących z mięśni, które były gotowe pchnąć byłego żołnierza do błyskawicznej akcji. Wziął głęboki oddech i zorientował się, że nie odczuwał w ogóle stanu zagrożenia. To jeszcze nic nie oznaczało, ale ta istota mówiła przecież ludzkim głosem. Herdwidowi zrobiło się głupio. Czemu pomyślałem, że to smok? – skarcił się weteran. W tym samym momencie postać zrobiła kilka kroków do przodu i rozpostarła nietoperze skrzydła. Machnęła nimi raz, zamaszyście i podfrunęła do wędrowca.

– Chcesz może najpierw ją przeczytać, zanim ją zabierzesz? – spytał stwór.

– Nie mogę… zobowiązałem się oddać nietkniętą. To znaczy, król tego sobie życzył. Przestrzegał, że jest opieczętowana w niewidoczny sposób.

– To mogę ci ją opowiedzieć. To bardzo pomocne dzieło. Jest o sztuce wojny. O tym, jak przejąć władzę nad ponadprzeciętnym umysłem władcy czy jego doradcy.

– Opiera się o kult przodków?

– Tak opiera się, ale… raczej naszych niż waszych.

– Chyba mnie to nie interesuje. A ta pokryta mchem?

– To jakieś medyczne bzdury. Niech tu leży.

– Hmm. Traktuje o umyśle. Nie spotkałem się jeszcze z medycyną myśli, z wyjątkiem praktyk naszych przodków.

– To pisali wasi generałowie… Tak więc zanim rozpoczniesz wojnę pamiętaj, aby…

– Powiedziałem, że nie jestem zainteresowany. Nie słyszałeś…? Jak mam się do ciebie zwracać? Kim jesteś?

– Do niczego cię nie namawiam, chciałem tylko sprawdzić czy nie zmieniłeś zdania. Jestem Furtigiem. Ostatnim żyjącym, więc potraktuj to jako moje imię, Herdwid.

Weteran nie umiał ukryć zaskoczenia. Chciał jeszcze o coś spytać Furtiga, ale w końcu tego nie zrobił. Przyjrzał mu się tylko uważniej i dostrzegł, że pomimo uprzejmego języka, jest w nim coś niepokojącego. Sylwetka kudłacza była dość spięta. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego czarnych, pozbawionych białek oczu. Nie chciał już tego dalej analizować. Szybko przypomniał sobie, że pragnął zajrzeć do “Spokojnego Umysłu”. Otworzył księgę na pierwszej stronie:

Drogi czytelniku, masz w ręku niezwykłe dzieło, które uratowało życie i zdrowie wielu ludzkim istotom. Znajdziesz tu dokładne opisy flory występującej w labiryncie, a także charakterystykę ziół, owoców i innych roślin. Poznasz ich właściwości żywieniowe i regeneracyjne. Sposoby ich przyrządzania, mieszania i spożywania. Opisaliśmy tu też całą naszą wiedzę i filozofię postępowania świecie, w którym się znalazłeś. Bądź cierpliwy w jej poznawaniu i się nie zniechęcaj.

Herdwid trochę znudzony zamkną księgę i spojrzał na Furtiga.

– Mówiłem, że nie ma w niej nic ciekawego – powiedział kudłacz. – O, wiem! Pokażę ci labirynt! – Weteran rozejrzał się i kiwnął twierdząco głową. Zauważył, że następne komnaty są lepiej oświetlone i porośnięte roślinnością.

Furtig ruszył pierwszy. Szedł trochę niezdarnie. Stawiał nogi na ziemi, gniotąc wysokie łodygi trawy.

Weszli do kolejnego pomieszczenia. Herdwid dotykał ręką ścian, pokrytych naturalnie wyrzeźbionymi przez spływającą z sufitu wodę rowkami. Spojrzał na wysoki strop i zobaczył, że jest tam wiele otworów. Za dnia wpadło przez nie światło, a podczas deszczu woda. Przechodzili przez pomieszczenia, w których wilgotność, temperatura i ilość światła była zbliżona do warunków leśnych. Pod stopami mieli ubitą ziemię. Jedna z komnat była na tyle duża, że rosło w niej kilka dużych krzewów. Gałęzie, gdzieniegdzie oplatały kolumny i pięły się po nich, albo rozrastały na boki. Konstrukcje podtrzymujące strop były rzeźbione. Jedna z nich przedstawiała postać o wyglądzie pół kozła, pół człowieka.

– Kto zbudował ten labirynt? – spytał Herdwid.

– Myśmy zbudowali – odparł Furtig.

– Wy, czyli kto?

– Istoty takie jak ja albo ten faun. – Furtig pokazał palcem na rzeźbę.

– Dlaczego już was tu nie ma?

– Generałowie nas wykończyli. Nie umieli docenić naszego dobrego serca.

Herdwid dziwił się temu co słyszał. Czemu generałowi mieliby likwidować niewinne istoty? Postanowił lepiej poznać Furtiga.

Szli dalej w milczeniu. Zwiedzili już z dziesięć pomieszczeń. Niektóre z nich miały ściany porośnięte mchem, jadalnymi grzybkami i malutkimi roślinkami o wyglądzie małych, twardych bulw. Wędrowiec zerwał ich z tuzin. Nadeszła pora obiadowa, a wraz z nią żołądek zaczął dopominać się o swoje. Znaleźli się w mniejszym, bardziej przytulnym pomieszczeniu, o ścianach wykonanych z ociosanego kamienia. Weteran poznosił do środka komnaty kilka suchych gałęzi i ułożył je obok siebie w niewielki stożek i rozpalił małe ognisko. Pod drewnem zagrzebał w ziemi kilka bulw. Nie miał wody, żeby je ugotować, ale liczył, że pod wpływem temperatury staną się trochę bardziej miękkie i smaczne. Zjadł resztkę suszonego mięsa i po dziesięciu minutach wygrzebał gorące warzywa. Z wierzchu były trochę kruche, ale w środku jeszcze twarde.

– Nie jedz surowego, bo będziesz miał biegunkę… A! Zapomniałem, że masz przy sobie książeczkę uzdrowicielską – złośliwie rzucił Furtig.

Herdwid nie wpadł na żadną celną ripostę. W zamian wrócił do czytania.

Jak już zdążyłeś się zorientować rosną tu dzikie kiełkniaki, które są bardzo pożywne i możesz dzięki nim funkcjonować bez uczucia głodu, nawet przez cały dzień.

„Naprawdę, mądralo?” – pomyślał. – „Furtig miał rację. Nie ma tu nic ciekawego”. – Postanowił jednak doczytać rozdział do końca.

Rosną tu też rośliny wpływające na umysł, np. Lisia Gwiazda, która ma silne działanie uspokajające, różne odmiany ziół, mchów i grzybów, które mogą wywołać w tobie, poprzez trans, zanurzenie się w głąb własnej osoby. Jeśli zaczniesz je zażywać, możesz usunąć blokady, które tkwią w tobie w wyniku twoich dawnych wyborów. Tych uświadomionych jak i tych, o których nie zdajesz sobie sprawy. Prawda, z którą się skonfrontujesz, ma władzę zmienić twój umysł, uleczyć go z błędnego obrazu samego siebie i wskazać, do czego jesteś powołany. Poniżej znajdziesz przepisy, ale pamiętaj, że jeśli zdecydujesz się na tę podróż, to pod żadnym pozorem nie rozmawiaj z kudłatą istotą, którą mogłeś tu spotkać.

Herdwid zamknął książkę lekko zdziwiony i spojrzał ukradkiem na Furdiga Kim on do cholery jest? – pomyślał. Ugasił ognisko i udał się z tajemniczą kreaturą do następnych pomieszczeń. Rozglądał się za jakimś naczyniem, w którym mógłby nazbierać deszczówki i ugotować ziemniaki. Ukradkiem czytał księgę. Raz po raz, schylał się po liść, który pasował do opisu z książki. Starał się je zbierać stojąc za plecami Furtiga. Niepostrzeżenie zrywał zioła i chował do torby. Wieczorem znalazł kilkulitrowy blaszany garnek. Postawił go pod jedną z dziur w suficie i zaczął przygotowywać sobie legowisko. Furtig leżał już na ziemi i gryzł nieznany, kruchy, czerwony owoc. Weteran włożył sobie mięsisty liść do ust i zaczął żuć. Ogarnęła go senność i po chwili jego świadomość opuściła labirynt.

Sen sparaliżował mięśnie weterana. W tej fazie aktywność mózgu bardzo się wzmogła. Środki psychoaktywne zawarte roślinach sprowokowały do działania obszary odpowiedzialne za przechowywanie wspomnień niedostępnych dla świadomości. Rozmyte obrazy przed oczyma Herdwida powoli się krystalizowały. Zobaczył drewniany dworek, podobny do domu rodzinnego. Na zewnątrz czteroletni chłopiec bawił się z psem. Za chwilę z domostwa wyszedł zataczający się mężczyzna ubrany w kolczugę, trzymający w ręku miecz, którym szorował o ziemię. Gdy zobaczył chłopaka krzyknął:

– Mały warchlaku, zostaw tego kundla i przynieś mi butlę wina z piwnicy.

Chłopak przestraszył się i pobiegł do pomieszczenia gospodarczego znajdującego się naprzeciw dworku.

Herdwid spostrzegł, że scenę zaczynają zasłaniać spadające liście wielkości arkuszy papieru. Mieniły się żółcią i czerwienią. Skupiając na nich uwagę, utracił z pola widzenia dworek. Domostwo rozpłynęło się we mgle. Ojca to już w ogóle nie pamiętam – pomyślał i w tej chwili obudził się. Zobaczył rękę Furtiga sięgającą po „Spokojny Umysł”. Chwycił szybko za miecz, poderwał się i krzyknął:

– Mam ci odciąć rękę?! Czemu nie zniszczyłeś wcześniej tej księgi, jeśli jest dla ciebie taka kłopotliwa?!

– Wiesz, nie jestem do końca wolny. Generałowie już o to zadbali. Nie gniewaj się na mnie!

Herdwid stał z bronią w ręku jeszcze przez pół minuty, obserwując naostrzoną głownię. Cieszył się, że nie zrobił Furtigowi krzywdy, ale nie tak wyobrażał sobie bohaterską wyprawę. Ralf został zabity w niewyjaśnionych okolicznościach, linia frontu znajdowała się kilkaset kilometrów stąd, a on przemierzał labirynt w towarzystwie jakiegoś cudaka. Czemu armia pogardziła jego wieloletnim doświadczeniem? Czy te młode warchlaki są faktycznie skuteczniejsze? Poczuł żar ogarniającego go poczucia wyższości. Po chwili przypomniał sobie sympatycznego młodego wojaka ze szlaku i do pychy dołączyło poczucie winy. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nigdy wcześniej nie był tak świadom własnych uczuć. Postanowił wypić łyka z bukłaka. I przypomniał sobie sen. Pomyślał, że zachowuje się jak postać, którą zobaczył w wizji. Zorientował się, że pije, gdy ogarnia go bezradność. Jakby chciał dodać sobie animuszu. Przypomniał sobie słowa generała i zrozumiał, że bezradność jest czymś naturalnym – minie, gdy ją zaakceptuje.

– Czuć od ciebie alkoholem. Jesteśmy uzależnieni, prawda? – dogryzł Furtig.

– Nie jesteśmy. Tylko ja jestem uzależniony – powiedział Herdwid dumny z riposty.

Około południa rozpętała się ulewa. Strugi deszczu płynęły po ścianach i bezpośrednio z sufitu na ziemię. Herdwid podstawił pod jedną z nich garnek, który szybko napełnił się wodą. Dzięki temu udało się ugotować bulwy. Herd nie odzywał się do Furtiga. Wieczorem zadbał jedynie o to, aby móc kontynuować senne wizje, w które zaczął trochę wierzyć.

Gdy w labiryncie zrobiło się ciemno, sylwetka weterana leżała już rozłożona na posłaniu z liści i gałęzi. Jego ciało wierciło się pod wpływem wpinających się weń patyków. Po chwili wszystko się uspokoiło i dzięki spożytym ziołom przyszedł upragniony sen.

Podczas wizji zobaczył siebie. Jego postać zbliżyła się do kobiety ubranej w ludowy strój i pocałował ją w policzek. Odwróciła się i w pełnym wojennym rynsztunku wskoczyła na konia. Znikła na horyzoncie, nie oglądając się za siebie. Weteran patrzył na jeźdźca, a potem na kobietę. Miała ciemne, kręcone włosy i opaloną skórę. Obserwowała odjeżdżającego Herdwida, ocierając mokry policzek. To była tylko jedna noc. Potrzebowałem kobiety po trzech miesiącach pobytu na froncie – zreflektował się były żołnierz zupełnie świadomie. Patrzył z rodzącą się czułością na stojącą osobę. W ułamku senkundy rozpoczęła się intensywna śnieżyca, lecz on tym razem starał się nie stracić nikogo z pola widzenia. W pewnym momencie ściana śniegu zrobiła się tak gęsta, że widział tylko oczy kobiety. Biała zamieć ustała i znowu ujrzał Winewrę patrzącą w dal. Głaskała się delikatnie dłonią po nieco większym brzuchu.

Herdwid obudził się. Jestem ojcem?! – zdziwił się. Nie był na tę informację w żaden sposób przygotowany. Najpierw poczuł pustkę i lęk. Postanowił nie bronić się przed niczym, co zaraz może poczuć. Nagle nicość wytworzyła ogromną różnicę ciśnień, zasysając falę radości i czułości. Leżał i napawał się szczęściem.

O świcie zdecydował się mimo wszystko odezwać do Furtiga:

– Dokąd mnie prowadzisz?

– Do wyjścia, mój wędrowcze. Nie jesteś zbyt rozmowny. Pomyślałem, że jesteś znudzony mym towarzystwem.

Herdwid w pierwszej chwili zaprotestował w duchu. Zdążył już polubić Furtiga, ale trzymał się wytycznych księgi.

Kudłacz maszerował dość szybkim krokiem. Mijali kolejne komnaty. Futrzana istota nuciła pod nosem nieznany hymn – murmurando. Pogłos pieśni długo wybrzmiewał w salach, których akustyka była wzmocniona przez zaokrąglone sufity przypominające muszle.

– Chcesz to opowiem ci o swojej rodzinie – zaproponował Furtig. Herdwid nic nie odpowiedział.

– Moi rodzice byli porwani przez generałów i zabrani z labiryntu. Trzymali ich w zamku Białej Sowy. Byli przesłuchiwani, poddawani próbom duchowym, karmieni ziołowymi specyfikami, aby dzięki telepatii wydobyć ich ukryte motywy działania. Urodziłem się w niewoli. Uciekłem dzięki córce jednego z generałów, która bardzo mnie polubiła. Nazywała mnie “słodkim nietoperkiem”.

Herdwid wodził wzrokiem za Furtigiem. Zachowanie kudłacza miało w sobie coś dziecięcego a jednocześnie niepokojącego. Właził na wysokie gzymsy, udawał, że stąpa po rozciągniętej linie i nagle celowo się ześlizgiwał, krzycząc ze strachu. Tuż przy ziemi rozwijał skrzydła i bezpiecznie lądował. Czarne oczy futrzaka zaczęły weteranowi przypominać ślepka szczeniaka, a infantylne zachowanie budziło ojcowskie uczucia

Podczas obiadu weteran chciał poczęstować futrzaka bulwami, ale ten odmówił. Wędrowiec miał już dość tych posiłków. Gdy skończyło się suszone mięso, próbował doprawić posiłki ziołami. Efekt był połowiczny. Na szczęście weteran znalazł w labiryncie też inne warzywa: korzeń grycmura pospolitego i tocznicę czerwoną – fioletową roślinę pokrytą skórką wypełnioną miąższem i drobnymi pestkami.

W nocy sen zaprowadził go na front. Stał wraz z resztą oddziału naprzeciwko drewnianej chaty pokrytej strzechą. Wszyscy trzymali pochodnie i na sygnał rzucili je na dach. Słoma błyskawicznie zapaliła się, a po minucie cały dom stał w płomieniach. Tam nikogo nie było. Chata była przecież pusta. Nie mogłem wyłamać się z tłumu – tłumaczył się przed sobą Herdwid. Płonące ściany zrobiły się przeźroczyste. Zobaczył, że w kuchni, pod stołem stał koszyk na żywność przykryty kawałkiem materiału. Sukno zaczęło się poruszać i usłyszał płacz dziecka.

Zaskoczony i przerażony snem Herdwid błyskawicznie się wybudził. Nie chciał już dalej poznawać zakamarków swojej psychiki. Czekał na świt. Gdy zrobiło się widno zwrócił się do kudłacza:

– Hej, Furtigu. Muszę cię jednak o coś spytać. Wiesz… zacząłem przed snem brać te zioła, które tu znalazłem. Czy te sny, które po nich mam są prawdziwe? Przyśniło mi się, że nieświadomie zabiłem kiedyś kogoś niewinnego. Jest to możliwe?

– Niestety to tak właśnie działa. Nie chciałem, żebyś dowiedział się prawdy o sobie. Wiedziałem, że tego nie uniesiesz. Odradzałem ci, warchlaczku, czytanie tej księgi. Jak się teraz z tym czujesz?

– Gardzę sobą i nienawidzę. Nie wiem, jak się wybacza takie rzeczy. Czy ty byłbyś w stanie mi jakoś pomóc?

– Niestety ludzie honoru nie wybaczają ani sobie ani innym. Biorą konsekwencje swoich czynów na siebie. Bez upiększeń. Ja na szczęście mam sumienie czyste co daje mi prawo pilnować, aby spotkała cię sprawiedliwość.

– Mam nadzieję, że może zapomnę… A jeśli resztę życia przeżyję bez popełniania takich błędów?

– Nie zwrócisz w ten sposób nikomu życia.

– To prawda – nie zwrócę. Będę z tym uczuciem żył do końca?

– Mówiłem żebyś tego nie czytał. Uparłeś się. Ale to cierpienie nie musi trwać tak długo. Wiesz, są tu takie grzyby z czerwonym kapeluszem i białymi kropkami. Pewnie nie trafiłeś na nie podczas lektury, ale doskonale nadają się do tego, żeby skrócić sobie męczarnie.

Herdwid pobladł i otworzył szeroko oczy. Umrę i ból odejdzie. Jest w tym nawet jakaś nadzieja… ale sam nie wiem. Samobójstwo jest nieodwracalne… Ale po co miałbym tu wracać? A jeśli jednak spotka mnie coś co mi przywróci spokój? Mi, czyli komu? Zwierzęciu, które myśli tylko o sobie i zabija niewinnych? I tak moje życie jest puste i szare – pomyślał.

Mrok wypełnił jego umysł. Przestał już walczyć z rozpaczą. Podjął ostateczną decyzję. Cofnął się do minionej komnaty, gdzie rosło kilka małych iglaków. Przypadkiem zauważył tam czerwone kapelusze. Znalazł jeden egzemplarz, był niewielki, ale powinien wystarczyć. Pokroił go na bardzo drobne kawałki, które postanowił rozgotować do gęstej, ale ciekłej konsystencji. Maź zrobiła się szara. Poczekał aż lekko ostygnie. Przechylił garnek. Napełnił usta, ale zawahał się z przełykaniem. Coś go tknęło, żeby otworzyć jeszcze raz księgę. W losowym miejscu. Trafił na poniższy fragment:

Wybaczenie jest to najcenniejszy dar jaki możesz ofiarować. Możesz go dać sobie lub komuś innemu. Wybaczając sobie uczysz się wybaczać innym. I na odwrót. Pamiętaj zło, które uczyniłeś może zostać zapomniane przez generałów.

Herdwid wypluł wszystko co miał w ustach i wpadł w spazmatyczny płacz. Spojrzał z przerażeniem na chichoczącego Furtiga.

 

Gdy weteran trochę się uspokoił, postanowił uważnie przeczytać księgę do końca. Pod koniec dnia położył się na ziemi żując liść. Furtig tym czasem leżał odwrócony plecami do wędrowca. Do uszu Herdwida docierała irytująca piosenka, która trochę przypominała dziecięcą przyśpiewkę, a trochę wyliczankę. Wędrowiec zasnął. W trakcie zasypiania dopadło go uczucie zapadania się w otchłań. Krzyknął i szarpnął całym ciałem co spowodowało, że uniósł się kilka centymetrów na posłaniu. Chwilę potem był już spokojny i ujrzał znowu chatę, w której mieszkała Winewra z dzieckiem. Padał deszcz i błyskało piorunami. Błyskawica uderzyła w strzechę zapalając słomę. Deszcz hamował rozprzestrzenianie się pożaru, ale efekt był nieznaczny. Herdwid patrzył na to i chciał krzyczeć, ale ciało było sparaliżowane snem. Drzwi chaty upadły na ziemię i ujrzał siedmioletniego chłopca wyprowadzającego Winewrę na zewnątrz. Kobieta stała, kołysząc się na nogach i krztusząc się od dymu. Wędrowiec oniemiał, gdy ujrzał syna. Patrzył na niego z podziwem. Pomyślał, że poniekąd sam uratował Winewrę, zostawiając kobiecie, odważnego opiekuna. Z tą świadomością obudził się.

Gdy otworzył oczy, zobaczył twarz Furdiga. Siedział Herdwidowi na klatce piersiowej i patrzył na niego kręcąc z politowaniem głową i wydymając usta. Jak tylko zorientował się, że szewc się obudził i go widzi ryknął na cały głos:

– Hubraa de sa laaa!!!

Pomimo, że był czterokrotnie lżejszy od Herdwida, jednym szarpnięciem poderwał się do lotu ciągnąć za sobą wędrowca. Wzlecieli na wysokość pół metra i zaraz opadli. Herdwid uderzył boleśnie plecami o ziemię. Nie wiedział co będzie dalej. Zrozumiał, że nie ma z nim najmniejszych szans. Jego umysł zaczął napełniać się paniką. Miecz leżał kilka metrów od pola walki. Furtig z nienawiścią tłukł wędrowcem o posadzkę. Weteran zaciskał zęby z bólu i szukał jakiegoś wyjścia z sytuacji. Szybko przypomniał sobie fragment księgi.

Kudłata istota nie jest ci w stanie zrobić poważnej fizycznej krzywdy. Staje się dopiero niebezpieczna, gdy zaczniesz się jej bać.

Herdwid postanowił skupić się na raz na trzech bodźcach, jednym słuchowym, jednym zapachowym i jednym wzrokowym. Natychmiast jego mózg złapał kontakt z chwilą teraźniejszą. Emocje zaczęły się uspokajać. Zauważył, że żelazny uścisk Furdiga rozluźnił się. Herdwid momentalnie wyswobodził się i odskoczył od włochacza na dwa metry. Stwór wyprostował się i powiedział:

– Czeka cię jeszcze jeden pojedynek ze mną. Widzisz, gdzie jesteśmy?

Herdwid zobaczył, że znajdują się na ogromnym polu słoneczników. Z wyjątkiem ścian, które mieli za sobą, nie widać było żadnych innych. Widzieli tylko sufit, przez który dość gęsto przebijały się promienie słoneczne. Furdig rzekł:

– Będziemy teraz szli przez to pole. Droga będzie bardzo długa. Nie będziesz mógł zasnąć, bo nie rosną już tu te ziółka, które ćpasz. Jednak jak zwrócisz się do mnie o pomoc to ci pomogę. Jak dasz radę przejść bez mojej pomocy to dam ci spokój. Wygrana będzie twoja.

 

Herdwid i Furdig szli przez pole rosnące w niewyobrażalnie ogromnej sali labiryntu. Rzadko rozstawione kolumny, podpierające strop rozciągały się aż po horyzont. Były kilkukrotnie wyższe od najwyższych roślin. Słoneczniki rosły nierównomiernie. Rośliny, którym dano szansę wyrosnąć pod dziurą w stropie były wysokie i skierowane kwiatem ku górze. Pozostałe rosły pochylone a czasem mocno poskręcane. Te najbardziej poszkodowane przez los były niskie i kłaniające się ku trawie. Przez sam środek pola prowadziła tylko jedna droga. Była wyłożona piaskowcem przemieszanym z piachem i ziemią.

Herdwid, gdy czuł, że jest głodny, żywił się słonecznikiem. Wołał go zdecydowanie od ziemniaków. Pierwszej nocy faktycznie nie spał. Kolejny dzień był ciężki, ale udało mu się przejść mniej więcej tyle samo co poprzedniego dnia. Czuł, że jest brudny. Jedyną kąpiel na jaką mógł, sobie pozwolić to prysznic w strugach deszczu pod dziurą w stropie. Po trzech dniach zaczął mieć już halucynacje od niewyspania. Zdawało mu się, że widzi swojego konia przywiązanego do jednego ze słoneczników. Zwierzę gryzło trawę. Jednak w nocy, gdy się położył, przez minutę się zdrzemnął i przyśniły mu się zwłoki wierzchowca przywiązanego do gałęzi przy trakcie, gdzie go zostawił.

Szedł i tracił powoli rachubę czasu. Zarejestrował w pewnym momencie, że pada obficie śnieg. Zimne powietrze wywołało w nim dreszcze, ale zdążył już zobojętnieć na cierpienie. Myślał dużo o Winewrze i ich synu. Ta myśl dodawała mu sił. Miał poczucie, że toczy się teraz w jego życiu najważniejsza bitwa. Potem znowu spadł śnieg. Herdwid zorientował się, że włosy zakrywają mu już łopatki. Halucynację się nasilały. Miał wrażenie, że często śpi podczas marszu, czasem udawało mu się trochę zasnąć w nocy i nawet nic mu się nie śniło. Za to w pewnym momencie wizje w ciągu dnia stały się wyjątkowo intensywne, wprowadzające go w głęboka noc. Jedna z takich chwil rozpoczęła się wrażeniem, jakby ktoś głośno i płaczliwie zawodził na wiolonczeli. Potem ujrzał znajomą karczmę. Stała w płomieniach. Stali bywalcy byli w środku i pili do końca. Ujrzał budynek kompletnie zwęglony. Potem spadł kolejny śnieg i kolejny. Herdwid już sypiał normalnie. Któregoś dnia spostrzegł na horyzoncie długi mur rozciągający się od lewa do prawa w zakresie całej widoczności. Poczuł lekkie wzruszenie. Gdy byli już pod ścianą. Furdig rzekł:

– Wygrałeś. Nie pogadaliśmy sobie tyle ile chciałem. Wracam do swojej samotności. I co złego to nie ja! – krzyknął, a zaraz potem ryknął śmiechem i zniknął w kolejnym pomieszczeniu.

Herdwid stał przed wyjściem z sali, w której spędził tak wiele czasu. Widział korytarz i w oddali bardzo jasne światło. Ruszył w kierunku blasku. Gdy wyjście z labiryntu był już w odległości trzydziestu kroków zobaczył w nich sylwetkę młodej, wysokiej i bardzo smukłej kobiety. Gdy podszedł bliżej zauważył, że ma kręcone ciemne włosy, czarne oczy i śniadą skórę. Jej głowa była mokra. Gdy była już w odległości kilku kroków, uśmiechnęła się łagodnie.

– Kochany. Czekałam tu na ciebie. Pokonałeś tego potwora i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Chcę oddać ci całe swoje życie.

Herdwid oniemiał z zachwytu. Przez chwilę się nie odzywał. Poczuł jak bardzo był przez całe życie samotny i jak bardzo potrzebował teraz tej kobiety.

– Ty chyba nie jesteś prawdziwa. Dziwne rzeczy się mi tu przytrafiły – rzekł.

– Dotknij mnie i sam sprawdź. Niczego w ten sposób nie ryzykujesz.

Weteran zobaczył jak kropla wody spadła z kosmyka jej włosów na nos a potem na policzek, po którym spłynęła aż do lewej krawędzi twarzy. Stamtąd na obojczyk, pierś, żeby zniknąć za dekoltem.

– To chociaż weź mnie za rękę. Nie rozczarujesz się.

Herdwid zawahał się, ale w końcu uniósł lekko prawą dłoń. Zatrzymał ją i rzekł.

– Mam syna i chcę wrócić do kobiety, która jest jego matką.

– Oni nie czekają już na ciebie. Nauczyli się żyć swoim życiem. Koło losu toczy się dalej. Nie ma co wracać do przeszłości. Powtarzam: nie rozczarujesz się.

– Wiem, nie rozczaruję się. Teraz będzie mi z tobą dobrze, ale potem będę czuł się jak przez większość swojego życia. Cały efekt podróży, którą odbyłem pójdzie na marne.

Weteran opuścił gwałtownie ramię i cofnął się o krok. Dziewczyna padła na kolana i zaraz potem wpadła w spazmatyczny płacz, który przerodził się w dziki krzyk. Jej skóra pokryła się sierścią. Gdy podniosła głowę, wędrowiec ujrzał twarz Furtiga:

– Głupcze! Czemu wybrałeś wolność i spokój. Nie napełnisz nimi skarbca czy pustego brzucha! Nie zaspokoisz też swoich namiętności. Marny synu prochu! To co wybrałeś nie uchroni cię przed najeźdźcą, dżumą, atakiem wilków. Wybrałeś nicooooość…

Skóra Furtiga zaczęła się żarzyć jak węgiel w palenisku. Po chwili stwór stanął w płomieniach. Futro paliło się słoma. W końcu został na ziemi zwęglony kształt wielkości głazu narzutowego.

Herdwid ominął zwłoki Furtiga i dotarł do wyjścia. Gdy był na zewnątrz przeszedł go dreszcz. Spojrzał na błękit nieba i piękno drzew. Był na skalistym wzniesieniu. Widział u dołu dolinę z małym jeziorkiem. Postanowił zejść i dotrzeć do zbiornika wodnego, w którym mógłby się porządnie umyć. Poruszał się szybko. Serce biło mu mocniej nie tylko od wysiłku. Dotarł wreszcie do podnóża góry. Zobaczył, że przy jeziorku stoi kobieta w wiejskim stroju. Była mocnej budowy, lekko tęgawa. Miała ze sobą kosz z bielizną. Herdwid zapytał:

– Przepraszam, że niepokoję. Który mamy teraz rok? Wojna nadal trwa? Ukrywałem się.

– Mamy 2340 rok panie. Wojna skończyła się w tym roku.

Minęło pięć lat – pomyślał Herdwid.

– Weler pokonał Baren’a? – spytał weteran.

– Nie, przegrał, ale my nie żałujemy zmiany władcy.

Herdwid zdecydował się obejść jeziorko i stanąć na drugim jej brzegu. Zajrzał do torby. Zastanawiał się co zrobić z “Księgą Mocarstwa”, lecz zobaczył w środku czerwony i pomarańczowy proszek. “Spokojny Umysł” wciąż tam był. Wyrzucił jedynie bukłak z Czystą Ognistą.

Nachylił się nad taflą jeziora i przejrzał w odbiciu w wodzie. Był szczupły a twarz miał wręcz wychudzoną. Uśmiechnął się do swego odbicia i pomyślał:

Chcę odnaleźć Winewrę… I mojego syna.

 

Koniec

Komentarze

Hej!

 

– Daj mi spokój, nie rozmawiajmy już o tej gównianej nagrodzie – powiedział kuglarz, pochylając się powoli w kierunku rozmówcy.

Od nowej linijki.

 

niechciane uczucia, da się uciszyć kufelkiem piwa.

Bez przecinka.

 

– Jasne Klein

Jasne, Klein,

 

– A ja będę wdzięczny za bukłaczek…Wiesz czego?

Spacji brak.

 

Herdwid znowu szepnął.

Herdwid wyszedł z karczmy.

Wystarczy, że wyszedł z karczmy. Podmiotem jest Herdwid, więc wiemy, że on wychodzi.

 

Głowę zdobiły długie przetłuszczone włosy

Trudno, żeby przetłuszczone włosy były ozdobą.

 

– Ale przodkowie nie chcieli byśmy się do niej zwracali

– Ale przodkowie nie chcieli, byśmy się do niej zwracali

 

Liczy się wierność królowi i dobro ogółu.

– Modlicie się do trupów! Do kości generałów! – krzyknął młody chłopak, który do tej pory tylko uważnie się przysłuchiwał. Nie czekając na reakcję zebranych, zaczął śmiać się na cały głos.

– Bluźnierstwo! – krzyknął Herdwid i zerwał się z ławy. Ciężkim krokiem skierował się ku winowajcy. Gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki

Siękoza.

 

ten zaczynał słabnąć. Zasnął bez sięgania po alkohol.

A tu brakuje podmiotu. :)

 

–usłyszał za sobą skrzekliwy głos.

Brak spacji.

 

Furdig miał rację

Literówka.

 

Niechciał już

Literówka.

 

Nie chciałem żebyś dowiedział się prawdy o sobie.

Nie chciałem, żebyś dowiedział się prawdy o sobie.

 

Odradzałem ci warchlaczku czytanie tej księgi.

Odradzałem ci, warchlaczku, czytanie tej księgi.

 

Czy Ty byłbyś w stanie mi jakoś pomóc?

Z małej “ty”.

 

nadzieja…, ale sam nie wiem

Bez przecinka.

 

– Mamy 2340 rok Panie

– Mamy 2340 rok, panie

albo

– Mamy 2340 rok Pana

 

Wyrzucił jedynie bukłak z Czystą Ognistą

Brak kropki.

 

Na pewno nie wymieniłam wszystkich błędów, ale trochę wskazówek dałam.

Fabularnie… oj, no sporo tego, poplątane wątki, które zaczynasz i w sumie nie wiem dokładnie, co chcesz przekazać. Bohater rusza szukać brata Kleina, ale ten wątek się urywa, okazuje tylko pretekstem. Później widzimy rodzinę w chałupie, która czci naturę… Ale też nic z tego nie wynika, poza emocjonalnym podejściem Herdwida atakującego chłopaka. A potem wprowadzasz Girsta, żeby odjechał w swoją stronę, mamy wątek generałów, ale nie wykorzystujesz go w pełni… I Furtig, z którym też nie wiadomo do końca, o co chodzi, a na koniec syn i kobieta.

Czułam się przytłoczona dużą częścią przypadkowych scen.

 

Na plus na pewno Furtig, bo choć nie wykorzystałeś całego potencjału, stworzenie wyszło Ci oryginalne, dziwaczne, ciekawe i takie nietypowe, ze swoim światem.

 

Pozdrawiam,

Ananke

@Ananke dziękuję za przeczytanie i korektę. Postaram się jak najszybciej nanieść poprawki. Dzięki za docenienie postaci Furtiga. Fabularnie inspirowałem się trochę filmami drogi a w szczególności doskonałym Easy Rider. Tam często na różnych etapach podróży poznajemy wielu bohaterów którzy pojawiają się epizodycznie. Pytanie czy gdybym po prostu trochę rozbudował te wątki to czy by to wystarczyło może faktycznie powinienem pójść tym tropem?

@Ananke

Właśnie sobie przypomniałem, że gdy napisałem to opowiadanie to naszła mnie ochota na kontynuowanie opisu losów Herdwida. Miały to być kolejne opowiadania na wzór “Ostatnie Życzenie” Sapkowskiego. Planowałem wprowadzać kolejne postacie itp. Może faktycznie kontynuować historię, ale raczej oprzeć się na bohaterach, których już stworzyłem?

Witaj. :)

Co do spraw językowych, całość trzeba jeszcze szczegółowo sprawdzić i popoprawiać. Powstałe podczas czytania wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):

Zdarzają się powtórzenia, jak np.:

Był za stary, żeby brać udział w toczącej się obecnie wojnie. Kryteria były bardzo wyśrubowane, w trosce o bezpieczeństwo jego towarzyszy.

– Chcesz może najpierwprzeczytać, zanim zabierzesz? – spytał stwór.

Chłopak przestraszył się i biegiem udał się do pomieszczenia gospodarczego znajdującego się

naprzeciw dworku.

Cofnął się o kilka komnat, gdzie rosło kilka małych iglaków.

 

Czasem za dużo jest spacji, np.:

Zwrócił myśl  (tu) ku zmarłemu Dawnemu Generałowi.

… dzięki spożytym ziołom (tu)  przyszedł upragniony sen.

 

Część przecinków jest niepotrzebna, np.:

Podobne słowa wypowiedziane w myśli nad orężem zmieniały, w ledwie dostrzegalny sposób broń.

– Za ten cholerny przedmiot, parszywiec jest gotów oddać swoją córkę.

Jego długie przetłuszczone włosy, były przewiązane wokół czaszki rzemieniem.

Światło przedostawało się przez sufit, który był, gdzieniegdzie wykonany z półprzeźroczystych kryształów o ciepłej barwie.

 

Zdarza się, że zapis dialogów jest nieprawidłowy, np.:

– Bez łyczka nie zasnę – Herdwid znowu szepnął.

– Nie lepiej spytać, zanim sięgnie się po nieswoje? – usłyszał za sobą skrzekliwy głos.

 

Bywają usterki stylistyczne, np.:

Kolejne dwie noce przenocował na dworze.

Poczuł żar ogarniającego go poczucia wyższości.

 

W niektórych zdaniach brakuje przecinków, np.:

– No ja jestem gospodarzem.

– Jak w nocy pobiegnę na łąkę to pożałujesz.

Ciekawe co na to twój generał?

 

 

Bywają też literówki, np.:

Oprawa drugiej w ciekawy sposób łączył drewniane i skórzane elementy.

Opisaliśmy tu też całą naszą wiedzę i filozofię postępowania świecie, w którym się znalazłeś.

 

Zdarzają się błędy ortograficzne, np.:

Herdwid wysunął lewą nogę do przodu i wydobył z za pleców miecz.

Herdwid trochę znudzony zamkną księgę i spojrzał na Furtiga.

Furtig tym czasem leżał odwrócony plecami do wędrowca.

Herdwid postanowił skupić się na raz na trzech bodźcach, jednym słuchowym, jednym zapachowym i jednym wzrokowym.

 

Wyraz „K/kudłacz” czasem piszesz małą, a czasem wielką literą – trzeba to ujednolicić, bo niepotrzebnie powstaje tyle błędów ortograficznych.

 

Występują też usterki logiczne, np.:

Za dnia wpadło przez nie światło, a podczas deszczu woda. – czy na pewno czasownik dokonany?

Jak tylko zorientował się, że szewc się obudził i go widzi ryknął na cały głos… – bohater jest nam znany jako weteran, skąd nagle „szewc”?

 

Zdarza się, że nie ma kropki na końcu zdania, np.:

Herdwid zamknął książkę lekko zdziwiony i spojrzał ukradkiem na Furdiga Kim on do cholery jest? – pomyślał.

 

Mam też wątpliwość co do imienia głównego bohatera, bo czasem brzmi ono: „Herdwig”, a czasem „Herdwid”. Za każdym razem zatem jest to błąd rzeczowy (jest ich w tekście ponad 90!).

 

Bywają zdania, w których błędy językowe całkiem wypaczają sens, np.:

Pomimo, że był czterokrotnie lżejszy od Herdwiga, jednym szarpnięciem poderwał się do lotu ciągnąć za sobą wędrowca. – czy tu nie powinno być: „ciągnąc ze sobą”?

Wołał go zdecydowanie od ziemniaków.

Halucynację się nasilały.

Herdwid zdecydował się obejść jeziorko i stanąć na drugim jej brzegu.

 

Są także usterki składniowe, np.:

Jedyną kąpiel na jaką mógł, sobie pozwolić to prysznic w strugach deszczu pod dziurą w stropie.

Gdy wyjście z labiryntu był już w odległości trzydziestu kroków zobaczył w nich sylwetkę młodej, wysokiej i bardzo smukłej kobiety.

Futro paliło się słoma.

 

Czasem kropki są zbędne, np.:

Gdy byli już pod ścianą. Furdig rzekł:

 

Bywa, że brak pytajnika w pytaniu, np.:

Czemu wybrałeś wolność i spokój.

 

Świat, jaki stworzyłeś, jest interesujący i na pewno nadaje się na kanwę większej objętościowo powieści, lecz najpierw trzeba zadbać o poprawienie błędów. Dzieje głównego bohatera oraz jego emocje opisałeś bardzo realistycznie.

Daję klik za pomysł na oryginalną fabułę, lecz usterek językowych jest tu naprawdę dużo.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

@bruce Wielkie dzięki zarówno za korektę i wszystkie krytyczne uwagi jak i za motywację do dalszej pracy. A klik to mnie mnie mega zaskoczył! Dzięki!

To ja dziękuję. :)

To piękne uniwersum, twórz dalej, bo widzę olbrzymi potencjał. :)

Powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Co prawda zespół czepialczo-naprawczy już przeszedł;), ale mam jeszcze parę sugestii:

 

– Za ten cholerny przedmiot parszywiec jest gotów oddać swoją córkę. A te smoki, strzygi, to głupie legendy.

 

Skoro w pierwszym zdaniu ten, to może w drugim już nie ten teguj, tylko same smoki.

 

Nie podoba mi się brudząca masa, wiem że unikałeś błota, ale może starczy maź?

 

Zsiadł z konia i skierował się na trawiaste podwórze przed drzwiami.

Nie wiem o co chodzi z podwórzem przed drzwiami, ale skoro chata stoi na łące, a przed nią jest trawiaste podwórko, to po co tak utrwalać?

 

Jasnowłosa kobieta trzymała na ręku dziecko przy piersi i zasiadała właśnie do rozstawionych glinianych misek.

Po co na ręku i przy piersi? To brzmi jakby mieszała zupę, kręcąc chochlą.

 

Ciężkim krokiem skierował się ku winowajcy. Gdy zbliżył się na wyciągnięcie ręki, szybko owinął dłoń wokół przedniej części jego chudej szyi i zaczął go dusić. Chłopak próbował wstać. Jednocześnie złapał jedną ręką za kciuk weterana, a drugą za pozostałe palce, próbując rozluźnić uścisk. Po chwili zaczął charczeć głośniej, aż łzy mu zaczęły płynąć do oczu.

Tę scenę bym przeredagowała, bo odstaje od reszty.

 

wysokich drzew liściastych

Nazwałabym te drzewa.

 

– W zasadzie Żmijowe Góry osiągniemy już jutro.

W zasadzie? W dialogu dwóch wojaków?:P

 

Przypominało to głos łosia, kilkukrotnie większych rozmiarów.

Nie zrozumiałam.

 

Wrócę jeszcze.

 

A

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Rano Herdwid dosiadł konia i pożegnał się z towarzyszem.

Czemu, skoro mieli jechać razem?

 

 

Motyw z wąchaniem i kolorem super.

 Po napotkaniu pierwszych nierówności, przywiązał konia i zaczął wspinać się leśną drogą, prowadzącą ku widocznym z dołu skałom.

Pierwsze nierówności to są już w lesie. Ja bym tego konia zostawiła pod skałami, albo przed lasem.

Jeśli piszesz z dołu to patrzysz w górę, wiec one były pod szczytem.

 

I że to on mieszka w tej grocie tuż pod szczytem.

 

Wywaliłabym tej.

 

Jej wnętrze było oświetlone światłem padającym przez główny otwór oraz liczne drobniejsze szczeliny na ścianach i suficie.

Masło maślane.

 

Pokonał całą szerokość jamy i ze zdziwieniem dostrzegł schody, prowadzące stromo w dół, ku podnóżu wzniesienia.

Masz skłonność do przegadywania. Jak dla mnie końcówka zbędna.

Zszedł nimi, stawiając kroki ostrożnie w nikłym świetle.

 

Skoro zobaczył schody i zszedł, to wiemy że nimi.

 

Zobaczył człekokształtną futrzaną postać.

Raczej pokrytą futrem.

 

Opowieść w stylu wiedźmina, czyli nieco odtwórcza, ale mnie to zawsze dobrze nastraja;)

Masz sporo fajnych pomysłów, ale moim zdaniem lepiej by wyszło, gdybyś każdy z nich rozwinął w krótkie, zamknięte opowiadanie.

Wielokrotnie poczułam się zagubiona, miałam tez poczucie niewykorzystania wątków.

Biorąc pod uwagę warsztat, sugeruję betowanie. O betowaniu poczytasz tu: https://www.fantastyka.pl/loza/17

 

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

@Ambush dzięki za wszystkie uwagi. Następnym razem postaram się poprosić kogoś o betowanie. Zamiast pisać oddzielnych opowiadań chcę rozwinąć zaczęte wątki w kolejnych rozdziałach powieści. Zresztą miałem już trochę pomysłów na kontynuację zanim wrzuciłem tu to opowiadanie. Pozdrawiam.

Furtig jest bardzo ciekawy i fajne, że dałeś mu więcej miejsca w fabule. :) Jeśli chodzi o poznawanie bohaterów w trakcie drogi – jasne, ale jeśli pojawia się ich sporo i za wiele nie wnoszą, to trochę traci sens wprowadzanie ich. A przynajmniej dla mnie, bo dostaję bohatera i gdyby go nie było – nic by to nie zmieniło. ;) 

 

Na pewno zrobisz jak uważasz, jeśli chcesz dalej pisać w świecie – czemu nie, jest tu potencjał na ciekawe fantasy. :) 

@Ananke Dzięki!

Ciekawy świat, zainteresowała mnie zwłaszcza ta religia, w której człowiek ma jakiś kontakt ze zmarłymi dowódcami. Jak rozumiem, tymi, których znał wcześniej.

Też mam wrażenie, że poruszasz wiele wątków, które później porzucasz. Przepełniona gospoda, napotkany żołnierz. Bohater w zasadzie po znalezieniu trupa już więcej o nim nie myśli, nie wraca, żeby opowiedzieć zleceniodawcy, co się stało, tylko postanawia iść zwiedzać jaskinię.

Nie podoba mi się jego stosunek do konia. Najpierw pozwala, żeby zwierzę kilka dni szło z uszkodzoną podkową (koń po tym nie okulał?), a potem w ogóle przywiązuje go i oddala się na diabli wiedzą, jak długo. Zostawił konia na śmierć z głodu czy, żeby go ktoś ukradł?

Zachowanie faceta wydaje mi się mocno niefrasobliwe – o, leży trup znajomego, ciekawe, co go zabiło, pójdę sobie do tej jaskini i zdrzemnę się chwilkę.

No, ale plus za świat i końcową chyba wędrówkę po podświadomości.

Babska logika rządzi!

@Finkla, Dzięki

Straszliwie porwane opowiadanie i tak po prawdzie to nie wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Zaczynasz kolejne wątki i nie kontynuujesz ich, pojawiają się postaci, ale chyba tylko po to by zaraz zniknąć, starasz się pokazać przeszłość bohatera, ale to tylko wątłe epizody. Domyślam się, że chciałeś pokazać zmagania Herdwida z samym sobą, ale, moim zdaniem, nie wypadło to zbyt przekonująco.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia

 

rozmowie błazna z emerytowanym żołnierzem.

– Daj mi spokój, nie rozmawiajmy już o tej gównianej nagrodzie – powiedział kuglarz, pochylając się powoli w kierunku rozmówcy. → Nie brzmi to najlepiej. Czy w świecie tego opowiadania żołnierze na pewno przechodzili na emeryturę? Kto im ją wypłacał?

 

Podobne słowa wypowiedziane w myśli nad orężem zmieniały w ledwie dostrzegalny sposób broń. → A może: Podobne słowa, wypowiedziane w myśli nad orężem, w ledwie dostrzegalny sposób zmieniały broń.

 

Nad pogrążonym w modlitwie Herdwidem pochylił się właściciel karczmy. → A może wystarczy: Nad pogrążonym w modlitwie Herdwidem pochylił się karczmarz.

 

– Za ten cholerny przedmiot… → Czy jesteś pewien, że w opisanym świecie używano tego przekleństwa?

 

– Nie panikuj Klein, stary ćwieku. → Pewnie miało być: – Nie panikuj Klein, stary ćwiku.

Sprawdź znaczenie słów ćwiekćwik.

 

– Czystej Ognistej? → Dlaczego wielka litera?

 

Brudząca maź chlapnęła mu na szerokie, skórzane spodnie… → Zbędny zaimek.

 

Początek dnia był dla Herdwida bolesny. Były żołnierz… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Początek dnia okazał się dla Herdwida bolesny. Były żołnierz

 

bukłak z Ognistym Napojem… → Dlaczego wielkie litery?

 

rękawicę Ralfa ̶ brata Kleina. → Brak spacji przed półpauzą i po niej.

 

– Niech cię ostrze przebije – mruknął do siebie → Brak kropki po didaskaliach.

 

Jechał spokojnie, wśród świerków rosnących kilka metrów od traktu. → Skąd w świecie tego opowiadania wiedziano o metrach?

 

ujrzał rżysko i stojące snopy siana. → Czy siano na pewno stało w snopach?

A może miało być: …ujrzał rżysko i stojące kopy/ stogi siana.

 

Zjechał z drogi, po czym wjechał w pole. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Zboczył z drogi, po czym wjechał na pole.

 

Na jego końcu była łąka. W jej głębi… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Już miał zamiar pociągnąć łyka z bukłaka… → Już miał zamiar pociągnąć łyk z bukłaka

 

źrenice same mu się zwężyły. → Czy dobrze rozumiem, że źrenice przybrały kształt węży?

A może miało być: …źrenice same mu się zwęziły.

 

kryjąc się w cieniu wysokich drzew liściastych, rosnących dość gęsto wokół drogi. → Drzewa zazwyczaj mają liście. Nie wydaje mi się, aby drzewa rosły wokół drogi.

Proponuję: …kryjąc się w cieniu wysokich drzew, rosnących dość gęsto wzdłuż drogi.

 

– W zasadzie Żmijowe Góry osiągniemy już jutro. → A może: – W zasadzie do Żmijowych Gór dotrzemy już jutro.

 

Rozbili mały obóz na polanie tuż pod lasem. → Polana to niezadrzewione miejsce w lesie, więc pod lasem nie mogło być polany.

 

Rękawica za to świeciła blado błękitnym światłem. Gdy spojrzał na trawę, dostrzegł punkty świecące w tym samym kolorze. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Rękawica za to świeciła bladobłękitnie. Gdy spojrzał na trawę, dostrzegł punkty jaśniejące tym samym kolorem.

 

ruszył w głąb lasu, kierując się tym, co widział. Zaczął wspinać się leśną drogą… → Czy dookreślenie jest konieczne? Skoro był w lesie to zrozumiałe, że droga była leśna.

 

Świeciło się na blado niebieski kolor. Świeciło się na bladoniebieski kolor.

 

wszedł do groty. Jej wnętrze było oświetlone przez główny otwór oraz liczne drobniejsze szczeliny na ścianach i suficie. → Z tego co wiem, groty nie mają sufitu.

Proponuję w drugim zdaniu: …liczne drobniejsze szczeliny w ścianach i sklepieniu.

 

Światło przedostawało się przez sufit… → Światło przedostawało się przez sklepienie

 

– Nie lepiej spytać, zanim sięgnie się po nieswoje?– Nie lepiej spytać, zanim sięgnie się po nie swoje?

 

Zobaczył człekokształtną futrzaną postać. […] Obie pary kończyn były chude, ale pokryte wyraźnymi ścięgnami i mięśniami… → Skoro postać była pokryta futrem, to jak można było dostrzec jej ścięgna i mięśnie?

 

wydobył z za pleców miecz. → …wydobył zza pleców miecz.

 

– Chcesz może najpierw przeczytać, zanim zabierzesz? → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Weteran rozejrzał się i kiwnął twierdząco głową. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł kiwnąć przecząco?

 

pokrytych naturalnie wyrzeźbionymi przez spływającą z sufitu wodę rowkami. → A może: …pokrytych rowkami, naturalnie wyrzeźbionymi przez spływającą ze sklepienia wodę.

 

Jedna z komnat była na tyle duża, że rosło w niej kilka dużych krzewów. → Powtórzenie.

Proponuję: Jedna z komnat była na tyle duża, że rosło w niej kilka okazałych krzewów.

 

Furtig pokazał palcem na rzeźbę.Furtig pokazał palcem rzeźbę.

Pokazujemy coś, nie na coś.

 

malutkimi roślinkami o wyglądzie małych, twardych bulw. → Nie brzmi to najlepiej.

Wystarczy: …i malutkimi roślinkami o wyglądzie twardych bulw.

 

„Naprawdę, mądralo?” – pomyślał. – „Furtig miał rację. Nie ma tu nic ciekawego”. → Druga półpauza jest zbędna, przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

Wcześniej myśli zapisywałeś kursywą, dlaczego teraz ująłeś myślenie w cudzysłów? Dobrze byłoby stosować jednolity zapis, konsekwentnie w całym opowiadaniu.

 

rośliny wpływające na umysł, np. Lisia Gwiazda… → Dlaczego wielkie litery?

 

Tych uświadomionych jak i tych, o których nie zdajesz sobie sprawy. Tych uświadomionych jak i tych, z których nie zdajesz sobie sprawy.

 

Rozglądał się za jakimś naczyniem, w którym mógłby nazbierać deszczówki i ugotować ziemniaki. → Obawiam się, że w świecie tego opowiadania nie było ziemniaków.

Proponuję: Rozglądał się za jakimś naczyniem, w które mógłby nazbierać deszczówki i ugotować bulwy.

 

Wieczorem znalazł kilkulitrowy blaszany garnek. → Obawiam się, że w świecie tego opowiadania nikt nie miał pojęcia, czym jest litr.

Proponuję: Wieczorem znalazł spory blaszany garnek.

 

Weteran włożył sobie mięsisty liść do ust i zaczął żuć. → Zbędny zaimek.

 

Chwycił szybko za miecz… → Chwycił szybko miecz

 

linia frontu znajdowała się kilkaset kilometrów stąd… → W tym świecie nie znano kilometrów.

 

Postanowił wypić łyka z bukłaka.Postanowił wypić łyk z bukłaka.

 

Jakby chciał dodać sobie animuszu. Przypomniał sobie słowa generała… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Gdy w labiryncie zrobiło się ciemno, sylwetka weterana leżała już rozłożona na posłaniu… → Sylwetka to zarys postaci, a zdaje mi się, że na posłaniu był weteran.

Proponuję: Gdy w labiryncie zrobiło się ciemno, weteran leżał już na posłaniu

 

Jego postać zbliżyła się do kobiety ubranej w ludowy strójpocałował ją w policzek. → Jak w tym świecie wyglądał strój ludowy? Bo ja widzę Cepelię. Postać jest rodzaju żeńskiego, więc skoro się zbliżyła to także pocałowała.

Proponuję: Jego postać zbliżyła się do kobiety w stroju wieśniaczki/ chłopkipocałowała ją w policzek.

 

W ułamku senkundy rozpoczęła się… → Literówka.

 

wzmocniona przez zaokrąglone sufity… → …wzmocniona przez zaokrąglone sklepienia

 

miał już dość tych posiłków. Gdy skończyło się suszone mięso, próbował doprawić posiłki ziołami. → Powtórzenie.

Proponuję w drugim zdaniu: …próbował doprawić jedzenie ziołami.

 

Nie chciałem, żebyś dowiedział się prawdy o sobie. Wiedziałem, że tego nie uniesiesz. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: Nie chciałem, żebyś poznał prawdę o sobie.

 

Mi, czyli komu?Mnie, czyli komu?

 

Cofnął się do minionej komnaty, gdzie rosło…→ Nie wydaje mi sie, aby komnata mogła być miniona.

Proponuję: Cofnął się do komnaty, gdzie rosło

 

i wpadł w spazmatyczny płacz. → A może: …i począł spazmatycznie szlochać.

 

przeczytać księgę do końca. Pod koniec dnia położył się… → Powtórzenie.

 

Furtig tym czasem leżał… → Furtig tymczasem leżał

 

uniósł się kilka centymetrów na posłaniu. → Nie mógł się unieść kilka centymetrów, bo w tym świecie centymetrów nie było.

 

Padał deszcz i błyskało piorunami. Błyskawica uderzyła w strzechę zapalając słomę. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Grom uderzył w strzechę zapalając słomę.

 

Gdy otworzył oczy, zobaczył twarz Furdiga. Siedział Herdwidowi na klatce piersiowej i patrzył na niego kręcąc z politowaniem głową i wydymając usta. Jak tylko zorientował się, że szewc się obudził i go widzi… → Jaki szewc? Skąd tu szewc???

 

jednym szarpnięciem poderwał się do lotu ciągnąć za sobą wędrowca. → Literówka.

 

Wzlecieli na wysokość pół metra… → Nie mogli wzlecieć na wysokość, która w tym świecie nie istniała.

 

Miecz leżał kilka metrów od pola walki. → Rzeczona odległość nie może być podana w metrach.

 

Herdwid postanowił skupić się na raz na trzech bodźcach… → Herdwid postanowił skupić się naraz na trzech bodźcach

 

odskoczył od włochacza na dwa metry. → To nie były metry.

 

Widzieli tylko sufit… → Widzieli tylko strop

 

bo nie rosną już tu te ziółka, które ćpasz. → To słowo, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

były niskie i kłaniające się ku trawie. → …były niskie i kłoniły się ku trawie.

Ktoś może kłaniać się komuś/ czemuś, ale nie ku komuś/ czemuś. Rośliny w ogóle się nie kłaniają.

 

Wołał go zdecydowanie od ziemniaków. → Literówka. Tam nie było ziemniaków.

 

Kolejny dzień był ciężki, ale udało mu się przejść… → Kolejny dzień był trudny, ale udało mu się przejść

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

kąpiel na jaką mógł, sobie pozwolić to prysznic w strugach deszczu… → To słowo nie było znane w świecie tego opowiadania.

 

wprowadzające go w głęboka noc. → Literówka.

 

jakby ktoś głośno i płaczliwie zawodził na wiolonczeli. → Obawiam się, że nie mógł słyszeć wiolonczeli, bo tego instrumentu jeszcze nie było w czasach Twojego opowiadania.

 

Dziewczyna padła na kolana i zaraz potem wpadła w spazmatyczny płacz… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Dziewczyna padła na kolana i zaczęła spazmatycznie płakać

 

Futro paliło się słoma. → Pewnie miało być: Futro paliło się jak słoma.

 

W końcu został na ziemi zwęglony kształt wielkości głazu narzutowego. → Czyli jakiej wielkości? Bo nie wydaje mi się, aby głazy narzutowe miały jedną ustaloną wielkość.

 

– Mamy 2340 rok panie. – Mamy dwa tysiące trzysta czterdziesty rok, panie.

Liczebniki, zwłaszcza w dialogach, zapisujemy słownie.

 

Herdwid zdecydował się obejść jeziorko i stanąć na drugim jej brzegu. → Jeziorko jest rodzaju nijakiego, więc: Herdwid zdecydował się obejść jeziorko i stanąć na drugim jego brzegu.

 

Wyrzucił jedynie bukłak z Czystą Ognistą.Wyrzucił jedynie bukłak z czystą ognistą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy, dzięki za wszelkie uwagi. Porwane wątki postanowiłem rozwinąć w kolejnych opowiadaniach/rozdziałach.

Bardzo proszę, Pzarzycki. Miło mi, jeśli uwagi okazały się pomocne.

Życzę sukcesów w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wciągnęło mnie, niestety. Brak w tej podróży bohatera jakiejś myśli przewodniej, wątki się pojawiają i urywają, niewiele ostatecznie zostaje wyjaśnione.

Nowa Fantastyka