
Hej! Ostatni strzał - wstęp do historii tytułowego Erica, lidera gangu który podjął się pewnej niepozornie wyglądającej misji.
Będę wdzięczny za wszelkie uwagi - czego za dużo, czego za mało, a co jest kompletnie niepotrzebne lub niezrozumiałe.
Hej! Ostatni strzał - wstęp do historii tytułowego Erica, lidera gangu który podjął się pewnej niepozornie wyglądającej misji.
Będę wdzięczny za wszelkie uwagi - czego za dużo, czego za mało, a co jest kompletnie niepotrzebne lub niezrozumiałe.
To miało być proste zlecenie. Eskortować pociąg z kopalni morathu. Na miejscu zapyziały baron odbiera towar, my zgarniamy szmal i się rozchodzimy – proste jak to.
Nie mówiłem o tym zadaniu nikomu z gangu – jestem chciwy. Chciałem większy zysk – tylko dla siebie. Teraz, jak o tym myślę… cholera, może nie była to najlepsza decyzja.
ANIMALS – nazwij nas łowcami głów, najemnikami, bandytami… Ale robimy wszystko by przeżyć. Nie interesuje nas kim jesteś, w co wierzysz ani czym się kierujesz, za pieniądze odwalimy praktycznie każdą robotę.
No właśnie… praktycznie każdą… Chyba dlatego zgodziłem się eskortować te pieprzone kamienie.
Morath to surowiec używany głównie do utwardzania marionetek i niektórych maszyn. Mimo że napędza system którym gardzę, ma swoją cenę a jak to mówią – jeść coś trzeba.
Rano spakowałem wszystko co potrzebne: czysta woda, racje żywnościowe, krótka strzelba. Jakaś chusta i robocza kurtka – jako pragmatyk, wybrałem to, co sprawdzone.
Wyszedłem po cichu, by nie budzić matuli. Nie chciałem robić żadnego zamieszania. W końcu, lepiej, żeby to zlecenie pozostało tajemnicą.
Wyciągnąłem z garażu motocykl – dzieło mojego życia. Mechaniczny wierzchowiec poruszający się na dwóch kołach. Ujeżdżanie go zawsze napawa mnie niebywałą dumną. Zbudowałem tą bestię wspólnie z przyjacielem z dzieciństwa, Nikolą.
Nikola to chłopak, którego poznałem lata temu, podczas festiwalu nauki we Wschodniej Dzielnicy. Chodził do prestiżowej Akademii Orlando Huxwella, gdzie uczono alchemii. Dziedziny niedostępnej dla takiej biedoty jak ja.
Początkowo myślałem że Nikola będzie kolejnym nowobogackim pustakiem. Myliłem się – mimo iż pochodził z wyższych sfer to szybko złapaliśmy wspólny język. Łączyła nas pasja do majsterkowania i nauki. Ja wniosłem praktykę – on wiedzę. Przez wyraźną różnicę stanu, mieliśmy dwa całkiem różne spojrzenia. Wbrew pozorom przyniosło nam to wiele korzyści… Do czasu.
W trakcie naszych samozwańczych, wieloletnich badań odkryliśmy coś niezwykłego: Eter, mityczny Piąty Żywioł, o którym szeptano wśród uczniów Akademii. To substancja obecna w powietrzu, zdolna do przewodzenia energii, napędzania maszyn i jak nam się wydawało, zmiany naszego losu. Dzięki niemu stworzyliśmy prototyp mojego motocykla. Niestety, tamte badania przyniosły również pewne kłopoty. Po krótkim czasie od naszego odkrycia Nikola z niezrozumiałego powodu wpadł w paranoję. Cały czas bełkotał o jakimś syndykacie. W końcu całkiem urwał ze mną kontakt. Nigdy potem nie udało mi się zbudować kolejnego motocykla. Nigdy też nie odnalazłem przyjaciela. Mimo to, jego spuścizna nadal kreowała moją rzeczywistość. Dzięki naszemu wspólnemu wynalazkowi udało mi się założyć dobrze prosperujący gang i znacznie podnieść jakość życia.
Tego dnia, gdy opuszczałem miasto, dwukołowa machina była jedynym, co łączyło mnie z tamtymi czasami. Za jej sprawą mogłem przemierzyć pustynię w kilka godzin, dużo szybciej niż jakikolwiek konie.
Swoją drogą istnieje przesąd według którego przed wyjazdem w pustynię należy złożyć drobną daninę dla bogów. Ja jednak nie wierzę w zabobony… Wierzę że jedzenie kosztuje, a o pieniądz coraz ciężej.
Ruszyłem wzdłuż torów, którymi miałem wracać w towarzystwie parowego kolosa. Nie często zdarza się go widywać, tym bardziej z tak bliska więc myśl o zleceniu budziła we mnie niemałą ekscytację. Ciekawiła mnie jego mechanika – jak działa, jakie kryje tajemnice. Liczyłem że może uda mi się coś podejrzeć albo lub nawet ukraść kilka części do własnych wynalazków.
Wieczorem dotarłem do kopalni. Zimny wiatr pustyni dmuchał w odsłonięte fragmenty mojego zmęczonego ciała. Strażnicy otworzyli bramę. W holu – ogromnym, surowym pomieszczeniu – stał on: pociąg – potężne dzieło dzisiejszej kreatywności. Mój cel, moje objawienie… Gdybym tylko mógł zakraść się do środka.
Z marzeń wyrwał mnie emisariusz barona. Jak się okazało byłem ostatnim przybyłym członkiem eskorty. Miałem dołączyć do reszty ekipy w biurze.
Gdy wszedłem do środka, ujrzałem że czeka tam na mnie gang Western Wildsów. Samozwańczy szeryfowie pustyni – banda, hipokrytów którzy pod płaszczykiem prawa zabijają i rabują. Gardzę. Jednak to nie ich obawiałem się najbardziej. Wśród nich był ktoś kogo znam zapach budził grozę: Siwy Dutch. Białe, naznaczone wieków włosy, poprzecinana dziwnie rozmieszczonymi zmarszczkami twarz… I ten demoniczny dźwięk dochodzący z jego harmonijki.
Melodia którą grał rozbudziła wspomniana do których nie chciałbym już więcej wracać. Dutch i ja pracowaliśmy kiedyś podczas ogromnego skoku na bank Boeinga w Krotakjabard. To była istna katastrofa. Uparłem się że złamię zabezpieczenia sejfu, choć Dutch mnie ostrzegał. Nie posłuchałem i wyniku błędu cała zawartość została zniszczona, a ja zrujnowałem życie wielu ludzi. Jedną z ofiar była siostra Dutcha. Na wskutek ekonomicznej katastrofy najpierw straciła dom, później zachorowała i wkrótce zmarła.
Dutch patrzył na mnie z zimną nienawiścią. Wiedziałem, że mnie rozpoznał, choć podczas skoku zakrywałem twarz. Jego oczy sugerowały że ta pustynia jest zdecydowanie za mała na nas dwóch
"Tej nocy chyba nie zmrużę oka, nie dam sobie poderżnąć gardła o nie!"
Minęło trochę czasu. Z paplania emisariusza wyciągnąłem że pociąg będzie jechał dobę… – trudno, zdarzało mi się wytrzymywać dłużej – nie dam się zabić w nocy.
Zerknąłem na mojego oponenta. Był zajęty grą w karty i popijaniem alkoholu z West Wildsami. Chyba jak narazie podzielał mój pomysł odnośnie niespania.
Wykorzystawszy okazję jaką dała mi nieuwaga kolegów wymknąłem się obejrzeć pociąg. Był ogromny – z wierzchu pokryty czarną, połyskującą farbą. Majestatu dodawały mu złote ornamentowe zdobienia. Mnie jednak bardziej interesowała inna część – wnętrze.
Drzwi do lokomotywy były otwarte. Gdy tylko przekroczyłem próg, poczułem lekki dreszcz podniecenia. "Zapamiętać najwięcej, jak się da" – powtarzałem sobie w myślach. Od zawsze zastanawiało mnie, jaka siła jest w stanie napędzać takie bydle. Węgiel? Nafta? A może eter?
Moje rozmyślania szybko przerwał niespodziewany dźwięk otwieranych drzwi.
-Szabrujemy? – odezwał się znajomy, zachrypły głos.
Odwróciłem się powoli, zaciskając zęby. Cholera, to ten drań. Podszedł mnie w chwili, gdy dałem się pochłonąć ciekawości.
"Zachować spokój. Nie dać się sprowokować" – pomyślałem, biorąc głęboki wdech.
– Podziwiam dzieła sztuki – odparłem z wymuszonym spokojem, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie.
-Aha…
Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie, wymieniając spojrzenia. W jego oczach było coś, co nie pozwalało mi się odprężyć – mieszanka gniewu, kpin i… wyższości?
W końcu przerwał ciszę. Pociągnął nosem i zaczął głośno się śmiać… – wciąż nie spuszczając ze mnie oczu. Jego śmiech wypełnił ciasną przestrzeń i odbijał się bolesnym echem w mojej głowie. Kiedy odsłonił te swoje żółte, nierówne zęby – pękłem – musiałem odwrócić wzrok.
– Uspokój się, gamoniu – powiedział, nadal zachowując uśmiech.
– Możesz iść spać. Zanosi się na burzę piaskową – to będzie ciekawsze widowisko.
Obrócił się na pięcie i wyszedł, pozostawiając mnie w ciszy z falą nieuporządkowanych myśli.
Był jak pasożyt. Nawet gdy odszedł, dalej czułem jego obecność. Mimowolnie wyobrażałem sobie różne niepokojące scenariusze – "co, jeśli zdecyduje się mnie zaatakować? Nawet jeśli go pokonam, co z jego kolegami? Ludzie z Western Wilds uważają że zamiana ciała na mechanikę uczyni ich niezniszczalnymi. Wielu z nich celowo odcina sobie kończyny, żeby zastąpić je stalowymi protezami. To psychole!"
"No i ta burza piaskowa. Skąd on wie, że ma nadejść? Czy rzeczywiście się zbliża, czy może to tylko gra, żeby jeszcze bardziej mnie zdezorientować?"
W końcu zmęczenie wygrało. Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale obudziłem się rankiem, leżąc pod pociągiem. Cholera. Z myśliwego stałem się zwierzyną w ciągu jednej, krótkiej rozmowy. Sukinkot namieszał mi w głowie. Na tym polu odniosłem ogromną porażkę.
Wyszedłem na główną halę którą już od jakiegoś czasu oświetlały promienie porannego słońca. Reszta eskorty już czekała. Dutch zauważył mnie natychmiast. Złożył palce w kształt pistoletu i udawał, że strzela sobie w głowę.
Odwróciłem wzrok, ignorując ten widok, ale w środku gotowało się we mnie. Podszedłem do swojego motoru, by upewnić się, że nikt mi przy nim nie grzebał. Na szczęście wszystko wydawało się w porządku. Przetarłem czoło i zacząłem przygotowywać się do drogi.
Plan był prosty. Czterech najemników z przodu, czterech w środku i czterech na końcu. Podzieleni po równo z obu stron. Krótkie składy takie jak ten były łatwiejsze w obronie, zwłaszcza że poruszały się powoli. W razie problemów mogliśmy przesuwać ludzi między sekcjami. Ale był jeden problem – współpraca.
Z tymi ludźmi? Wątpliwe.
Wkrótce nadszedł moment, na który wszyscy czekali. Lokomotywa miała zaraz ruszyć. Wszyscy byli gotowi. Ciszę przerwał dźwięk kopyt dochodzący zza pobliskiego pagórka. Ten kto za nie odpowiadał nie czekał zbyt długo z ujawnieniem. Grupa masywnych mężczyzn wyjechała zza skał. Byli pokryci wojennymi barwami a na głowach mieli kolorowe piuropusze. Odrazu ich rozpoznałem. Barbarzyńcy – koczownicy z prymitywnych plemion, których spotkać można w prawe każdym zakątku świata. Kultura wojny i brak zdolności do porozumiewania się w sposób cywilizowany sprawiały, że ich pojawienie się nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.
Z grupy liczącej około dwudziestu mężczyzn wyjechali dwaj. Jeden, wyraźnie słabszy, przypominał nas – Ariów. Drugi, zdecydowanie silniejszy, nosił postawę lidera.
– Uklęknijcie, albowiem stoicie przed wodzem plemienia Kakuzów -
zuLamu! .
Ubrany w białą szatę Aryjczyk zaczął mówić. Wokół pociągu zapadła konsternacja. Nikt jednak, nie miał zamiaru klękać.
– Wódz zuLamu domaga się zwrotu skradzionego przedmiotu. Przedmiotu jakim jest posążek Matki Ziemi. Posążek który ukradliście z naszej świętej świątyni. – powiedział a drewnianą laską wskazał kopalnię z której niebawem miał wyjechać pociąg.
Siwy Dutch uniósł brew w posępnym uśmiechu.
– Mówisz o tym? Zaśmiał się chciwie. Człowieku ta kopalnia stoi tu od setek lat, nigdy nie było z nią żadnych problemów. – Powiedział i przełożył żutego kłosa zborza na drugą stronę ust. Był zdecydowanie zbyt wyluzowany.
– Nie mówię o waszej kopalni, a o tunelach którymi dokopaliście się do naszych jaskiń.
– Po pierwsze – nie ja się dokopałem, po drugie – w dupie mam wasze kamienne lalki a po trzecie – Dutch nabrał powietrza – zjeżdżaj stąd bo tracę cierpliwość! – Powiedział zsuwając rękę w stronę rewolweru na co barbarzyńcy zareagowali dobyciem broni.
Byłem już pewien, że coś tu mocno śmierdzi – i nie był to pot zgrzanych od słońca ludzi. Posążek Matki Ziemi? Nie przypominam sobie, by ktokolwiek wspominał o tym w zleceniu. Nie interesowałem się tymi pierdołami, ale jeden fakt był jasny: jeśli rzeczywiście coś ukradliśmy, ci barbarzyńcy nam nie odpuszczą.
Mówca plemienia Kakuzów uniósł dłoń, jakby chciał przerwać napiętą ciszę, zanim przeistoczy się w wystrzały.
– zuLamu nie jest cierpliwym wodzem, "Dutch", czy tak na ciebie mówią? Jeśli posąg nie zostanie zwrócony, możecie spodziewać się konsekwencji. Kakuzowie potrafią być… bardzo wytrwali w dochodzeniu swoich praw – oznajmił tonem, który bardziej przypominał ostrzeżenie niż groźbę.
– I co? Napadniecie nas na pustyni? Wasza banda nie wytrzyma pierwszego ostrzału, a nasz pociąg nie zatrzymuje się przed uzbrojonymi dzikusami – Dutch wypluł kłos zboża i splunął na ziemię.
Mówca, zupełnie niewzruszony, odwrócił się i spojrzał na wodza. Ten podniósł rękę i gestem przywołał pozostałych wojowników. Bez słowa, cała grupa zaczęła się wycofywać w stronę wzgórz. Ostatnie słowa Aria pozostawiły wszystkich w niepewności:
– Wódz zuLamu życzy wam dobrej podróży… póki jeszcze trwa.
Gdy barbarzyńcy zniknęli za pagórkiem, grupa eskortowa zebrała się w milczeniu wokół pociągu. Każdy czuł, napięcie wiszące w powietrzu. Nikt jednak nie odważył się powiedzieć tego głośno – przynajmniej do momentu, gdy Dutch, będący oczywistym liderem grupy, głośno zasygnalizował:
– Mamy towar do dostarczenia i ani czasu, ani chęci, by bawić się w dyplomatów. Jeśli któryś z was ma miękkie serce, może zostać tutaj i negocjować z dzikusami – rzucił wzrokiem, który wyraźnie dawał do zrozumienia, co myśli o takiej "postawie".
Lokomotywa wydała przeciągły gwizd, a parowe tłoki zaczęły z sykiem tłoczyć życie w metalowe monstrum. Członkowie eskorty zajęli swoje miejsca.
Witaj EternaUniverse,
Fragmenty nie cieszą się wielkim zainteresowaniem na forum (nigdy nie wiadomo czy będzie ciąg dalszy), jeśli możesz zebrać epizod losów Erica w jedną fabularną całość i opublikować w formie opowiadania, na pewno byłoby więcej chętnych by się z nią zapoznać i poddać dyskusji.
A jeśli postać Erica jest dla Twojego Universum kluczowa, sugerował bym wcześniejszą pracę warsztatem na opowiadaniach właśnie.
Wiem to z własnego doświadczenia, więc pomyślałem że się podzielę.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w tworzeniu Universum :)
Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...