Era siedziała za sterami, słuchając swojego oddechu i cichego odgłosu pracy maszyny, brzydkiej i poniszczonej, ale jeszcze umiejącej oderwać się od ziemi.
Pociągnęła gałki i powoli wzniosła się w powietrze. Przez szybę widziała fałdy czerwonego piasku, spod którego udawało się wychylić jedynie niektórym skałom. Lubiła te pustkowia. Naparła mocniej na dźwignię, latacz zatrząsł się z wysiłku, ale przyśpieszył. Minęła kolejne połacie planety, której znaczną część zajmowały pustynie. Co jakiś czas pojawiały się na niej również większe miasta, jednak nie wyglądały na gęsto zaludnione. Dopiero ostatnio zaczęło przybywać więcej ludzi, ale byli to ci, którzy uciekali z systemów niszczonych przez wojnę i myśleli, że może tutaj znajdą schronienie.
Era przygryzła wargę. Szarpnęła dźwignie, a latacz wyskoczył do przodu z pełną prędkością. Leciała tak długą chwilę, czując drgania rozchodzące się po ścianach i szybie, by znów zmniejszyć prędkość, a potem całkowicie wyhamować. Znalazła się na obrzeżach ogromnego wysypiska, większego niż największe miasto, jakie kiedykolwiek widziała. Odpady walały się wszędzie. Pośród części z zardzewiałego metalu kryły się poniszczone drony, rozpadające się latacze, z których wyjęto już najważniejsze części. A jeśli człowiek poszukał, to mógł znaleźć znacznie więcej. Na wysypiskach było po prostu wszystko.
Latacz zaczął powoli opadać i w końcu osiadł na czerwonym piasku pomieszanym z odpadami. Era wstała z fotelu, podeszła do drzwi i jeszcze zanim wyszła na zewnątrz, upewniła się, że ma przy sobie pistolet. Stary to był grat, ale własnoręcznie zmodyfikowany i właśnie z tego powodu nie zamierzała się go pozbywać. Pluł zwykłym metalem, a nie plazmą, jak zwykła broń krótka, co wcale nie oznaczało braku skuteczności. Przynajmniej tak twierdziła.
Gdy znalazła się na zewnątrz, uderzył w nią wiatr, niosący zapach śmieci. Głęboko odetchnęła ciężkim powietrzem. Siostra zawsze mówiła, że to miejsce jest straszne, ale Era lubiła te porozrzucane wszędzie graty, z których można było wyciągnąć coś ciekawego.
Weszła na małe wzniesienie usypane ze sterty śmieci i rozejrzała się wokoło. Było względnie czysto, jedynie gdzieś w oddali dostrzegła dwunożnego powykrzywianego stwora, ale nawet gdyby ten w jakiś sposób do niej przydreptał, nie przeżyłby zderzenia z pociskiem. Ruszyła w dół, by poszukać tego, po co tu przyszła.
Stanęła przy podziurawionym kadłubie starego latacza i zajrzała do środka, jednak nie było tam już nic ciekawego, jedynie od dziurawych ścian bzycząc, odbijał się regenkowiec, mały owad. Dotknęła lasera na klatce piersiowej. Kiedyś strzelała do tych stworków, paliła je wiązką, a te wówczas przepalone wpół spadały na czerwony piasek, by po kilku godzinach znów zrosnąć się w całość bez śladu uszkodzeń. Lubiła obserwować to zjawisko. Na pustyni poza przetrwaniem nie było zbyt wiele do roboty, pozostawała zabawa w konstruowanie ciekawych mechanizmów, obserwowanie zjawisk i zastanawianie się, do czego można to wszystko wykorzystać.
Oddaliła się od latacza w miejsce, gdzie kabli, jak zgadywała, będzie pod dostatkiem. Miała jeszcze trochę czasu, ale wolała się pospieszyć i nie testować swojego szczęścia. Na wysypisku zbyt wolne tempo czasem kończyło się pojawieniem nieprzyjemnych typów.
***
Siedziała na czerwonym piasku, wpatrując się w niebo. Niedługo miały się na nim pojawić statki niosące zagładę, duże, czarne, uzbrojone bestie, palące planety, niszczące życie. Nie dało się ich powstrzymać, ale miała jeszcze trochę czasu, by skończyć swoje ostatnie dzieło.
Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak mocno drżą jej ręce. Wsadziła je do kieszeni bluzy. W niczym to nie pomogło. Pozostało czekanie. Jeszcze raz spojrzała na dwie kapsuły, o których siostra mówiła, że przypominają trumny. Era się nie zgadzała. Nie były w końcu trumnami, nie do tego miały służyć, ale siostra nie znała ich przeznaczenia, myślała, że to jeden z kolejnych głupkowatych wynalazków, których Era stworzyła setki, robiła to już w końcu od najmłodszych lat.
Dzieciństwo było przyjemne. Proste życie, ale było co jeść, z czego tworzyć i miała widoki na przyszłość. Wszystko to, dopóki nie wybuchła wojny. Najpierw Era nie rozumiała, co to oznacza, później myślała, że szybko się skończy i dopiero gdy połowa Imperium upadła, a wróg nie słabł, zrozumiała, co ją czeka. Nie była już wtedy dzieckiem.
Wzięła w ręce piasek i przesypała go między palcami. Pamiętała, jak z siostrą wychodziły na górę i kładły się, patrząc w niebo i opowiadając niestworzone historie. Miały wtedy też taką swoją grę…
Zagryzła wargę i spojrzała na stary dom. Nie taki nowoczesny jak w tych wielkich miastach, ale to był jej dom, w którym tworzyła nowe przedmioty i tak, czasem coś wybuchło, czasem coś rozpadło się na małe kawałki, jednak nikt się za to nie gniewał… Wstała, nie mogła już dłużej usiedzieć. I ruszyła przed siebie. Gomi powinien już być tak, jak obiecał.
Nie zdążyła zrobić kilku kroków, gdy usłyszała buczenie. Stanęła i spojrzała w niebo; statek rozmiarów średniej fregaty powoli hamował. A więc Gomi wywiązał się z umowy. Mimo to nie odetchnęła z ulgą, nawet nie była pewna, czy ją to cieszy.
W bezruchu obserwowała nowoczesną maszynę, dopóki ta nie wylądowała i ze środka nie wyszedł Gomi. Czarna grzywka opadała mu na czoło, bystre oczy rozglądały się na wszystkie strony, a strój pełen klejnotów świadczył, że do biednych nie należał. Rok starszy od jej siostry wyglądał na dużo młodszego, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.
– Witaj, Ero – rzucił, sunąc powoli w jej stronę.
Na jego ustach błąkał się nieznaczny uśmiech, zupełnie tak, jakby było się z czego cieszyć, a może po prostu próbował dodać sobie odwagi. Niespecjalnie ją to interesowało.
– Ustawiłeś koordynaty?
Pokiwał głową.
– Planeta Ziemia? Prawda? – zapytał.
Potwierdziła gestem.
– I na pewno tak ustawiłeś?
Zmierzył ją wzrokiem.
– Bezludna Planeta Ziemia, miliony lat świetlnych stąd. Chyba wiem, co robię…
Pokazała mu dłonią, by ruszył za nią. Czasem denerwowała ją ta jego pewność siebie, to obruszanie się na uwagi, jednak był on jedyną osobą, która miała pieniądze i chciała je zainwestować w Erę. W takim wypadku wszystko inne przestawało się liczyć. Chodziło już tylko o ukończenie projektu, bo co innego pozostało?
Gdy stanęli przy kapsułach, Gomi przyklęknął i najpierw spojrzał na tę zamkniętą. Przez chwilę jej się przyglądał, a potem jakby ze strachem odwrócił wzrok i zaczął badać wnętrze tej otwartej.
– Czyli jak to działa? – zapytał pozornie swobodnym tonem, w którym jednak Era wyczuła napięcie.
– Kładziesz się w tym i… – Wzruszyła ramionami. – Widzisz tę szklaną długą butlę z rurką zakończoną igłą? To, co jest w środku sprawi, że dotrzesz żywy do celu.
Poruszył się niespokojnie.
– A… co… jest w tej butli?
Przez chwilę zastanawiała się, czy jest sens mówić. Spojrzała w niebo. Czasu chyba nie było już zbyt wiele.
– Wiesz, co to regenkowce? – Poczekała, aż skinie głową. – Gdy znajdziesz się blisko Ziemi, ich płyn… Nie do końca płyn, to będzie połączenie…
Ze zdenerwowaniem przełknął ślinę.
– Nie wiesz, jak to do końca działa, prawda?
Rzuciła mu nieprzyjemne spojrzenie.
– W regenkowcach znajdują się mikroorganizmy, które… To one odbudowują ciała, tworzą swoje kopie, nadbudowują się, regenerują tkanki… Przez igłę wpadną do twojego krwiobiegu.
Znów przełknął ślinę i szybkim ruchem przeczesał włosy.
– Do tego momentu będę jak martwy?
Potwierdziła skinieniem.
– Mikroorganizmy będą jeszcze przez kilka pokoleń w waszych ciałach, ale w każdym kolejnym człowieku będzie ich coraz mniej, aż w końcu całkiem znikną. Jednak przez trzysta, może czterysta lat ludzie nie powinni chorować ani ginąć od obrażeń fizycznych.
Wstał i uśmiechnął się, a Era pomyślała, że chyba jeszcze nigdy nie widziała takiej niepewności w zwykłym uśmiechu.
– Musimy je przenieść – powiedziała.
– Tak, tak – potwierdził i chwycił od dołu kapsułę.
– Nie w ten sposób – podeszła i pokazała mu duży uchwyt, który wcześniej najwidoczniej przegapił.
Jeszcze raz się uśmiechnął i poprawił chwyt. Kapsuły były ciężkie, ale w końcu dotargali obie do wnętrza statku.
Gomi nie wyglądał na zmęczonego, bardziej zagubionego, jakby stracił całą pewność siebie. Stał przy kapsule w czarnym pomieszczeniu i kręcił głową.
– Musimy zaczynać, nie wiemy, ile zostało nam czasu – powiedziała, uważnie mu się przyglądając.
Otrząsnął się i spojrzał na nią przerażonymi oczami.
– Nie chcę… lecieć. – Głos mu się urywał, nie został w nim nawet ślad dawnej pewności.
Wzruszyła ramionami i wyciągnęła mały gadżet z lufą. Gomi zatrząsł się, ale nie uciekał. Nie miał gdzie.
– To samo zrobiłaś siostrze? Ona też nie chciała wchodzić do tej… trumny… tak? – W oczach pojawiły mu się łzy. – Ty…
Nie dokończył. Era chwilę jeszcze stała z gadżetem w dłoniach, patrząc na nieprzytomne ciało Gomiego. W końcu otrząsnęła się, przetargała go do środka kapsuły, podłączyła wszystko i zatrzasnęła wieko. Weszła do środka sterowni i ustawiła start na za pięć minut, a potem szybkim krokiem wyszła ze statku.
Niemal biegła, dopóki nie wdrapała się na wzgórze. Tam stanęła, czując rwanie w płucach. Wbiła wzrok w statek, oddychając wolniej i wolniej.
Za pięć, dziesięć lat Gomi i jej siostra może będą ostatnimi ludźmi. Kapsuły musiały działać. Pracowała przecież nad każdym szczegółem, wszystkiego dopilnowała. Najdłużej szukała odpowiedniej planety. W końcu nie dość, że musiała ona być daleko stąd, to jeszcze za kilkadziesiąt milionów lat posiadać przyjazną atmosferę. Padło na taką, którą w tym momencie zamieszkiwały przerośnięte jaszczury.
Więc siostra powinna dotrzeć na Ziemię. Tylko co potem? Era pociągnęła nosem i położyła się na piasku, wzrokiem sunąc po niebie, które niebawem miały zakryć statki niosące zagładę.