
Hasła:
– Polskie Święta, które straszą
– Obcy w Święta
Hasła:
– Polskie Święta, które straszą
– Obcy w Święta
Dobrze mi tu, gdzie jestem.
Zawieszona między niebem a ziemią.
Dawno temu proboszcz Szańca powiedział na kazaniu:
– Błogosławiona Karolina patrzy na nas ze swojego miejsca pod sufitem! Nie mówię tego poważnie. Ona jest już wyżej. Dużo wyżej.
Gdyby proboszcz wiedział, że mój umysł i dusza rzeczywiście tkwią w ściennym malowidle, pewnie byłby zawiedziony. Przepadałam za nim. Dużo wycierpiał, ale, dzięki Bogu, tylko cieleśnie. W duchu pozostał rześki i zdrowy aż do końca, aż po ostatnią mszę, którą odprawił wsparty o laskę, ledwie przytomny z bólu. Nie wykluczam, że tęsknię za Szańcą dlatego, że często o mnie mówił. Syciło to moją próżność.
Kiedy zmarł, przyszedł Nowacki. To był zły czas, ludzie przestali chodzić do kościoła. A ksiądz mówił takie piękne kazania. Miałam wrażenie, że słucham jakiegoś ambasadora. Za ziemskiego życia spotykałam podobnych ludzi, przyjeżdżali do dworu mojego pana, a on gościł ich po królewsku. Choć dobrze im z oczu patrzyło, a na odchodne zawsze wsuwali mi do kieszeni pieniądze, to czułam się przy nich nieswojo.
Najwięcej dowiadywałam się z rozmów, które toczono przy sprzątaniu kościoła. To parafianie dbali o świątynię, co tydzień dwie kolejne rodziny wymiatały kurze, zmywały podłogi, przystrajały ołtarz świeżymi kwiatami. Jak trafiało się dwóch chłopów, to zawsze rozprawiali na tematy polityczne, czasami tak głośno, że gdybym mogła, położyłabym palec na ustach, żeby ich uciszyć.
Gadali, że Nowacki jest psem czerwonych. Chciałam wierzyć, że to nieprawda, ale kiedy pewnego dnia ksiądz spotkał się w kościele z jakimś obcym i dał mu kopertę w zamian za zwitek banknotów, nie mogłam dłużej się łudzić.
Potem zaczął nocami upijać się w kościele i choć przykro się na to patrzyło, to dzięki tym żałosnym spektaklom przynajmniej umiałam mu prawdziwie współczuć. Modliłam się za niego, patrząc, jak krąży od ściany do ściany i złorzeczy. W takich chwilach bardzo żałowałam, że Dominik Savio po mojej prawicy i papież Klemens, którego miałam po drugiej stronie, pozostają niemi. Cóż bym dała, by móc zamienić słowo z jednym czy drugim! Gdyby przyszło co do czego, pewnie zapomniałabym języka w gębie, zupełnie jak przy osobistościach, które mój pan gościł w swoim dworku.
Do dziś nie wiem, co się stało z Nowackim. Po prostu pewnego dnia na parafii pojawił się nowy proboszcz i choć nie mówił tak pięknie, jak jego poprzednik, wierni wrócili do kościoła.
Kolejne lata były spokojne, aż w końcu przybył do nas ksiądz Olszewski. To w czwartym roku jego posługi doszło do tragedii, od której zaczęły się wszystkie okropności.
Nadszedł adwent. Wszystko się zmienia, wszystko płynie, jak powiedział kiedyś ksiądz profesor na rekolekcjach, a jednak czas przygotowań do świąt Bożego Narodzenia pod pewnymi względami zawsze wyglądał podobnie. Nie chodzi mi o zwyczaje, takie jak strojenie choinki, którą zawsze stawiano przy ołtarzu wcześnie, już w połowie grudnia. Każdego roku w ludziach odżywała nadzieja, i nie była to nadzieja podszyta strachem, taka, która towarzyszy nam w ciemnych godzinach, kiedy wypatrujemy iskier jaśniejących w mroku. Wszystkich przepełniała radość i płynące z głębi serc przekonanie, że Bóg ma nas pod swoją opieką.
To wtedy, w tym radosnym okresie, spotkał mnie wielki zaszczyt.
W połowie adwentu ksiądz odczytał list od biskupa. Moje imię i nazwisko musiało zostać powtórzone trzy razy, bym naprawdę uwierzyła, że mowa o mnie.
Zostałam ogłoszona świętą. Dobry Boże. Moje imię stało się znane daleko poza granicami parafii, nawet poza granicami kraju. Dostąpiłam najwyższej z możliwych nobilitacji. Ja, nieobyta dziewucha. Byłam w euforii. Wszystko cieszyło mnie stukrotnie bardziej. Każda spowiedź i przyjęta komunia, każdy chrzest, adoracja, każdy uśmiech, wszystko! Nie wyobrażałam sobie, że można być bardziej szczęśliwą.
Gdybym wierzyła w to, że Bóg jest okrutny, uznałabym, że zechciał mnie ukarać. Ukarać za to, że źródła mojej radości biły nie tam, gdzie trzeba. Ale Bóg nigdy nie skarciłby mnie w ten sposób. Nie. On nie miał z tym nic wspólnego.
W Wigilię, po wczesnej mszy, na którą przybyła garstka wiernych, wszyscy pospieszyli do swoich domów, by szykować się do wieczerzy. Nie spodziewałam się ujrzeć nikogo aż do północy, kiedy wierni mieli przybyć na pasterkę. Tymczasem drzwi kościoła otwarły się i wszedł przez nie mężczyzna z drabiną. Widywałam go, ale rzadko, głównie na dużych uroczystościach. Nie znałam jego imienia.
Po raz pierwszy widziałam taką drabinę, przywiodła mi na myśl stalowego pająka. To złe porównanie, ale właśnie tak sobie pomyślałam. Nie trzeba jej było nawet opierać o ścianę, a jedynie odpowiednio ustawić i rozsuwać, by rosła i rosła. Wysoko, aż pod moje stopy.
Z zakrystii wyłonił się ksiądz proboszcz. Był bardzo zły, po raz pierwszy usłyszałam, jak podnosi głos. Zganił mężczyznę za to, że ten nie wywiązał się z umowy. Już dawno temu obiecał, że przyjdzie i zrobi malowanie. Przyznaję, że nie od razu się domyśliłam, o jaki rodzaj malowania chodzi. Zrozumiałam to dopiero, kiedy mężczyzna, trzymając w dłoni pędzel, wspiął się na drabinę.
Napis u moich stóp głosił: Bł. Karolina. Skoro zostałam świętą, należało to zmienić.
Ksiądz nie przestawał mówić. Grzmiał, że robotnik nie zabezpieczył miejsca pracy, że nie życzy sobie, by farba skapnęła na podłogę czy, nie daj Boże, na boczny ołtarz, nad którym mnie namalowano.
To było jak uderzenie w twarz, cios, który przeszył mnie do głębi. Szare oczy malarza, znużone i obojętne, nagle wypełniły się ogniem. Patrzył na mnie ze wstrętem. Wyciągnął rękę, a ja krzyknęłam w duchu, bo nie życzyłam sobie jego dotyku.
Malarz zachwiał się. Przez krótką chwilę walczył, by odzyskać równowagę, ale na próżno. Runął w dół.
Przez kolejne dni, miesiące i lata byłam świadkiem wielu dyskusji na temat fatalnego wypadku. Niektóre były pełne niedorzeczności. Powtarzano, że to ksiądz proboszcz zrzucił nieszczęśnika z drabiny. Niektórzy upierali się, że skoczył on celowo. Wielu naprawdę twierdziło, że włócznia archanioła Gabriela przeszyła go na wylot, inni, na odwrót, przesadzali w drugą stronę, uważając, że ta okropna historia została w całości zmyślona.
Malarz naprawdę spadł na figurę Gabriela, dzierżącego w dłoni postawioną na sztorc włócznię. Grot wbił się głęboko, łamiąc mu żebra i powodując krwotok wewnętrzny. Figura archanioła pękła na pół.
Podobno malarzowi zabrakło szczęścia. Gdyby nie włócznia, przeżyłby upadek.
Święta spędziłam w pustym, zapieczętowanym przez policję kościele. Nuciłam sobie kolędy, bez końca odtwarzając w pamięci niewyobrażalną tragedię.
Potem działo się wiele, naprawdę wiele. Do kościoła przybywali rozmaici ludzie z miasta, wałkujący temat wypadku na nowo, w kółko, bez końca.
Po jakimś czasie parafian wpuszczono do świątyni. Ksiądz Olszewski zniknął i wrócił po wielu miesiącach. Postarzał się i wychudł.
Ludzie mówili, że oszalał.
Z toczonych półgłosem rozmów usiłowałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale pojedyncze zdania, wymieniane w trakcie mycia posadzki i ścierania kurzy, nie powiedziały mi zbyt wiele.
Minął rok, znów nadeszła jesień. W pierwszą niedzielę adwentu ksiądz Olszewski ogłosił podczas kazania, że podejmuje trwający aż do Wigilii post. Polecił parafianom zrobić to samo.
– W intencji pewnej zagubionej duszy – powiedział.
Kościół wypełnił szmer. Niektórzy zerknęli w moją stronę. Czyją duszę miał na myśli? Swoją? Nie mógł chyba mówić o duszy Tomasza? Tak miał na imię tragicznie zmarły malarz. Jego rodzice już nie żyli, rodzeństwo rozjechało się po kraju. Byli na pogrzebie.
Tego roku nie ubrano choinki. Proboszcz nie wyraził też zgody na postawienie szopki, zdobiącej rokrocznie drugi boczny ołtarz. Zakazał organiście wstępu na chór, podczas mszy nie wykonywano pieśni, a gdy wierni sami zaczynali śpiewać, kapłan ich uciszał.
Na pasterce wyglądał jak półżywy. Przypominał proboszcza Szańcę na parę dni przed śmiercią. Był tak wychudły i blady, że bladość tę widziałam dobrze nawet ja.
– Zbawiciel przyszedł na świat. Ale wy i tak w to nie wierzycie.
Tak brzmiało kazanie. Po jego wygłoszeniu kapłan udał się do zakrystii i już nie wrócił. Przerwał mszę w połowie.
Na twarzach wielu parafian, zamiast zdumienia, dostrzegłam mniej lub bardziej szerokie uśmiechy.
Od nowego roku coraz mniej ludzi pojawiało się w kościele, na co ksiądz Olszewski zdawał się nie zwracać uwagi. W czasie sprzątania świątyni, wierni zupełnie przestali ze sobą rozmawiać. Mam na myśli tych, którzy jeszcze się do tego poczuwali – wiele rodzin migało się od obowiązku. Po raz pierwszy od… zawsze.
Ksiądz odprawiał msze jak za karę, darował sobie głoszenie homilii. Nie udzielał chrztów. W maju nie odbyło się uroczyste przyjęcie pierwszej komunii świętej. Dzieci, które miały dostąpić sakramentu, zostały pewnie skierowane do innej parafii.
Znów nadszedł adwent. Na okazałym wieńcu, ustawionym przy ołtarzu, zapalono pierwszą świecę. Przyznaję, że nie potrafiłam się z tego cieszyć. Straciłam nadzieję. W moim sercu trwała najczarniejsza z nocy.
Na porannej mszy zgromadziło się nie więcej niż pięćdziesiąt osób. Ksiądz nie wspomniał słowem o poście w intencji zagubionej duszy. Bałam się, że ogłosi to na mszy o szesnastej, ale tak się nie stało. Wydarzyło się coś dużo gorszego.
Kiedy proboszcz udzielił błogosławieństwa, wierni wyszli z ławek, ale zamiast skierować się do wyjścia, ruszyli w stronę ołtarza.
Drzwi kościoła otwarły się z hukiem. Do środka wkroczyła przedziwna procesja. Mimo panującego na dworze mrozu, kobiety i mężczyźni ubrani byli kuso. Na twarzach mieli zwierzęce maski. Przodem szedł mężczyzna, dzierżący w dłoni smukły kij. Dopiero po chwili dostrzegłam, że jest on zwieńczony grotem.
– Precz! – krzyknął ksiądz. – Wynoście się ze świątyni!
Mężczyzna rzucił się w jego stronę. Ksiądz próbował uciekać, ale nie miał szans – przebieraniec w masce kozła chwycił go za kark i powlókł ku wyjściu. Bluźniercy skakali i tańczyli z radości, wydając z siebie zwierzęce ryki i piski.
Mimo jazgotu, usłyszałam krzyk. Mężczyzna w koźlej masce wrócił do kościoła. Jego tors i dłonie były czerwone, podobnie jak grot włóczni. Zbliżył się do ołtarza i zacisnął mokre od krwi palce na gorejącym płomyku świecy adwentowej.
Myślałam, że nigdy nie doświadczę większego przerażenia niż w chwili, w której sowiecki żołdak wyciągnął pistolet i wymierzył go wprost we mnie. Groza nie trwała długo, umarłam szybko i bezboleśnie. Wolałabym przeżyć to powtórnie, po wielokroć, niż doświadczyć tego, co wydarzyło się w kolejnych tygodniach.
Tamtego wieczora, gdy zamordowano księdza Olszewskiego, bluźniercy w zwierzęcych maskach opuścili świątynię, jednak wrócili następnego dnia. Przynieśli ze sobą drabinę. Jeden z nich wspiął się do mnie i za pomocą grzechoczącej puszki namalował dwa półokręgi, mające wyobrażać nagie piersi. Nie oszczędził też Dominika i Klemensa, bezczeszcząc ich w sposób, którego nie śmiem opisać.
– To za brata Tomasza – powiedział mój prześladowca, po czym uchylił maskę i splunął mi w twarz. Rozpoznałam go. Był moim parafianinem.
Przebierańcy nie opuścili już świątyni. Przebywali w niej na okrągło, czyniąc z niej swój nowy dom, czy raczej chlew.
Tuż przed Bożym Narodzeniem do kościoła wbiegł mężczyzna w masce kozła i krzyknął, że zbliża się pani. Pośród dzikusów zapanował popłoch wymieszany z ekstazą. Ryczeli i skakali, dopóki nie otwarły się drzwi. Zamarli, schylając nisko grzbiety.
Była zupełnie naga. Czarne jak smoła włosy spływały aż po biodra. Nigdy nie widziałam kobiety o tak obfitych kształtach, miałam wrażenie, że czuję słodki zapach i ciepło bijące od jej pięknego ciała. Nawet najroślejszych mężczyzn przewyższała o głowę. Zbliżyła się do ołtarza, pod którym bluźniercy postawili żłóbek. Płakałam, gdy podniosła dzieciątko i rzuciła je o podłogę. Figurka rozpadła się na wiele kawałków.
Nikt nawet nie pisnął. Kobieta odwróciła się i skierowała ku drzwiom. Na odchodne rzuciła mi figlarne spojrzenie, jakby to wszystko miało być makabrycznym żartem.
Przebierańcy rzucili się ku strzaskanej figurce i porwali jej fragmenty. Boję się myśleć, co z nimi zrobili.
W Boże Narodzenie odprawili szyderczą mszę, przeklinając świętych i oddając cześć demonom. Wznosili okrzyki, wielbiąc imię swej pani: Lilit, Lilit, Lilit! Wspominali brata Tomasza, którego nazwali jej najgorliwszym wyznawcą. Potem przewrócili ołtarz, pili alkohol i parzyli się jak zwierzęta. Musiałam na to patrzeć. Gdybym mogła uśmiercić swą duszę jednym słowem, bez wahania wykrzyczałabym je pod niebiosa.
Pewnej nocy, gdy dzikusy leżały w swoich barłogach, ze snu, czy też alkoholowego zamroczenia, wyrwał ich odgłos wybuchu. Podnieśli się z legowisk i nadstawili uszu. W końcu postanowili uciekać. Niektórzy zabrali ze sobą butelki z alkoholem i resztki jedzenia.
Już nie wrócili. W kolejnych dniach słyszałam jeszcze więcej wybuchów, od jednego z nich kościół zatrząsł się w posadach. Cóż mi pozostało, jak tylko się modlić, choć, co przyznaję z bólem, nie wierzyłam w to, że Bóg przejmuje się moim losem.
Z czasem popadłam w dziwny stan, znalazłam się między jawą a snem. Trwało to i trwało, aż do dnia, w którym drzwi świątyni otwarły się po raz kolejny. Jak wielka była moja radość, gdy ujrzałam skromnie ubraną dziewczynę. Gdy na mnie spojrzała, zakryła usta dłonią i wybiegła ze świątyni. Gdybym mogła, zdarłabym gardło, by ją do siebie przywołać. Nie chciałam znów zostać sama.
Nie czekałam na nią długo. Przyprowadziła sporą grupę kobiet i mężczyzn, którzy wnieśli na butach błoto i śnieg.
Stanęli pośrodku kościoła i wpatrywali się we mnie. Ktoś przyniósł drabinę. Wobec wszystkiego, co mnie spotkało, było mi obojętne, co zrobią. Nie spodziewałam się, że okryją mnie zdjętym z ołtarza obrusem. Kiedy po niego sięgnęli, w powietrze wzbiła się ogromna chmura kurzu.
Mężczyzna, który mnie okrył, dotknął mojego policzka. Przyłożył palec do ust.
– Wiele wypłakałaś, pani.
Obcy ludzie, o których szybko zaczęłam myśleć jako o swoich nowych parafianach, szybko uprzątnęli zbrukaną świątynię. Z ich rozmów dowiedziałam się, że zostało raptem kilka dni do świąt Bożego Narodzenia. W Wigilię mężczyźni przytargali żywy świerk i postawili go przy ołtarzu, blisko miejsca, gdzie zawsze stała choinka. Ktoś zorganizował bombki i łańcuch. Przystrajali drzewko, śpiewając kolędy.
W Boże Narodzenie moi parafianie uklęknęli przy bocznym ołtarzu i odmówili skierowaną do mnie litanię.
– Włócznio anielska, módl się za nami. Przez wieki płacząca, módl się za nami. Pogromczyni Lilit, módl się za nami…
Nie narzekam na swój los. Dobrze mi tu, gdzie jestem.
Miałem udać się już do łoża ale jakże szczęśliwym trafem postanowiłem w ostatniej chwili zerknąć na Twój tekst, adamie.
Nie przeczytałem wszystkich konkursowych świątecznych, ale porównując Twój z tymi, na które trafiłem, ten jest najambitniejszy. Nietuzinkowy zamysł. Pomysł na głównego bohatera – zacny. Wplecenie wątku Lilit i powiązania jej kultu ze śmiercią malarza – również. Całość rozgrywa się statycznie, w jednym miejscu, ale na tę ilość znaków jest to odpowiednio skomponowane. No i opowiadanie jest porządnie napisane.
W związku z powyższym zgłaszam podwójnie.
Witaj.
Przejmujący tekst. Wiele dramatyzmu i wspaniale opisanych, tragicznych wydarzeń. Niezwykły pomysł!
Jak rozumiem, pewne określenia:
“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę.
Opowiadanie jest mi tym bliższe, że to moja patronka. :)
Całkiem na marginesie:
Przypadło mi w udziale to szczęście, że w dzieciństwie miałam wybitnego Proboszcza parafii, pochodzącego z Kresów, który jako mały chłopiec był świadkiem bestialskiego wtargnięcia Rosjan podczas wojny na polskie ziemie i opowiadał o tym na katechezach. Mowa oczywiście o innej wojnie, lecz zachowanie tych żołdaków niewiele się zmieniło. Jego wspomnienia często cytowałam podczas lekcji historii. Tylko mieszkańcy tamtych ziem wiedzą ( w tym i część mojej Rodziny), przez jakie piekło przyszło im przejść… Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia.
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, dwa razy klik. :)
Pecunia non olet
Siema, adam_c4. Ciekawy pomysł z narracją kobiety z obrazu. Bardzo dobre opowiadanie. Piszesz konkretnie i sprawnie – widać dobry warsztat. Pozdrawiam i udaję się oddać klika.
Niecodzienny pomysł na bohaterkę! Czytając cały czas obawiałem się, że ktoś zmyje/zamaluje ją, albo (w końcowej części) podpali cały kościół, co również oznaczałoby jej koniec. Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem. Dobrze napisana historia i gładko się ją czyta.
Zastanowiłbym się, czy “Obcy w Święta” pasuje jako hasło. Niby jest Lilit i są nowi parafianie, określani jako “obcy”…
Przy drugim czytaniu zauważyłem, że w niektórych zdaniach można zredukować ilość zaimków:
Wobec wszystkiego, co mnie spotkało, było mi obojętne, co ze mną zrobią. Nie spodziewałam się, że okryją mnie zdjętym z ołtarza obrusem.
Bez “ze mną” zachowany zostanie sens zdania.
Jeden z nich wspiął się do mnie i za pomocą grzechoczącej puszki namalował dwa półokręgi, mające wyobrażać moje nagie piersi.
Ostatnie “moje” również można usunąć bez konsekwencji. Podoba mi się za to bardzo “grzechocząca puszka” jako określenie farby w aerozolu, pasuje do bohaterki która ma ograniczoną wiedzę o otaczającym świecie.
Cześć wszystkim!
Realucu,
i ja się ciszę, że przed zaśnięciem zajrzałeś do mojego tekstu :)
Bardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu. Z początku chciałem opowiedzieć historię od zupełnie innej strony, ale strasznie mi się nie kleiło, więc postawiłem na taką a nie inną perspektywę.
Wielkie dzięki za podwójne zgłoszenie!
Bruce,
“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę.
Tak, ale literówka też mi się wkradła :)
Przypadło mi w udziale to szczęście, że w dzieciństwie miałam wybitnego Proboszcza parafii, pochodzącego z Kresów, który jako mały chłopiec był świadkiem bestialskiego wtargnięcia Rosjan podczas wojny na polskie ziemie i opowiadał o tym na katechezach. Mowa oczywiście o innej wojnie, lecz zachowanie tych żołdaków niewiele się zmieniło. Jego wspomnienia często cytowałam podczas lekcji historii. Tylko mieszkańcy tamtych ziem wiedzą ( w tym i część mojej Rodziny), przez jakie piekło przyszło im przejść… Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia.
Nie jestem w żaden sposób rodzinnie związany z Kresami, ale znam świadectwa opisujące tragiczne wydarzenia, o których wspominasz. Rzeczywiście ściskają za serce.
Postać błogosławionej Karoliny z mojego tekstu inspirowałem postacią Karoliny Kózki, która również poniosła męczeńską śmierć.
Bardzo dziękuję za wizytę i podwójną nominację :)
Heskecie,
bardzo mi miło, dziękuję za lekturę i za klika!
marzanie,
Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem.
Na to liczyłem – że będzie niespodziewane :)
Zastanowiłbym się, czy “Obcy w Święta” pasuje jako hasło. Niby jest Lilit i są nowi parafianie, określani jako “obcy”…
Tak właśnie postanowiłem zinterpretować hasło – obcy są dzikusy w maskach, Lilit, ludzie, którzy na końcu ściągają do parafii.
Podoba mi się za to bardzo “grzechocząca puszka” jako określenie farby w aerozolu, pasuje do bohaterki która ma ograniczoną wiedzę o otaczającym świecie.
Tak, o ile bohaterka może sporo wywnioskować czy wprost dowiedzieć się o pewnych rzeczach słuchając tego, co mówi się w kościele, to jej wiedza siłą rzeczy musi być mocno fragmentaryczna.
Dziękuję za lekturę i za wskazanie zbędnych zaimków, zaraz się za nie zabieram.
Pozdrawiam!
Cześć, Adamie!
Nie chciałbym wyjść na malkontenta, ale jak na konkurs świąteczny, to trochę mało tych Świąt;) W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę.
Pod względem językowym już mnie przyzwyczaiłeś do tekstów z najwyższej półki, więc na tym polu zawodu nie było ;)
Sam pomysł na opowiadanie, nietypową perspektywę narracji z punktu widzenia obrazu/rzeźby (nie mam pewności, które bardziej pasuje) kobiety – całkiem ciekawy. Szkoda tylko, że kult satanistów przemknął przez kościół w tempie błyskawicy. Pod względem fabularnym był to najfajniejszy element, ale ostatecznie poświęciłeś mu bardzo mało znaków.
Niemniej, pomimo pewnego marudzenia, czytało mi się dobrze ;)
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie! ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
I ja dziękuję, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Cześć, cezary!
Nie chciałbym wyjść na malkontenta, ale jak na konkurs świąteczny, to trochę mało tych Świąt;) W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę.
W sporej mierze się z Tobą zgadzam. Mogę się tłumaczyć tym, że święta Bożego Narodzenia o tyle lepiej pasują do okoliczności tekstu, że utożsamia się je ze zmianą, przesileniem, rewolucją nawet, ale i nadzieją.
Szkoda tylko, że kult satanistów przemknął przez kościół w tempie błyskawicy. Pod względem fabularnym był to najfajniejszy element, ale ostatecznie poświęciłeś mu bardzo mało znaków.
Zastanawiałem się, czy inaczej nie wyważyć proporcji, ale w końcu zostawiłem tak :)
Fajnie, że czytało się dobrze, dziękuję za wizytę!
Hej,
Porywający tekst, bardzo podoba mi się narracja bohaterki. Dużo się dzieje, ale nie ma natłoku akcji. Szkoda tylko, że wątek satanistów nie jest dłuższy. Też fajnym aspektem jest to, że czczili Lilit, która jest rzadko wspominana (a przynajmniej ja nie widziałem wielu tekstów o niej). Spowiedzałem się nieszczęśliwego zakończenia, więc to akurat mnie zaszkoczyło, ale pasuje to do świątecznego klimatu szerzenia nadzieji.
Pozdrawiam :)
No i takie cuś to ja rozumiem.
Czyta się dobrze… to mało powiedziane. Czytanie, skupienie na treści, ucisza szum płynący po chałupie. A jeśli jakiegoś uciszyć (tv) nie może, łapa sama sięga po stop na pilocie.
Odważony co do grama. Może słowo “przejmujący” jest trochę zbyt górnolotne, ale w tej chwili nie mam melodii szukać synonimu.
Najs łork, mesje.
(tak, jak w drugim członie Twojej ksywki) – wysadzone.
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Witajcie!
pnzrdiv.117,
Też fajnym aspektem jest to, że czczili Lilit, która jest rzadko wspominana (a przynajmniej ja nie widziałem wielu tekstów o niej).
Też mam takie wrażenie.
Dziękuję za podzielenie się wrażeniami z lektury, z wdzięcznością przyjmuję wszystkie komplementy i uwagi.
Canalusie,
Może słowo “przejmujący” jest trochę zbyt górnolotne, ale w tej chwili nie mam melodii szukać synonimu.
Niezmiernie miło mi to czytać!
(tak, jak w drugim członie Twojej ksywki) – wysadzone.
:D
Wielkie dzięki za miłe słowa!
Krokusie, witaj!
Pozdrawiam!
Nietypowe podejście do świątecznego konkursu, a i narratorka nietypowa, ale w dobrym znaczeniu. Podobało mi się pokazywanie wszystkiego jej oczami i wyszło to naprawdę naturalnie. Niewesoła historia i daleka od ciepłej świątecznej atmosfery, ale nie każde opowiadanie na konkurs musi takie być i nawet lepiej, że zdarzają się i te mroczniejsze. Wyjątkowy tekst i na pewno zapadnie mi w pamięć.
Cześć, Sonato!
Wyjątkowy tekst i na pewno zapadnie mi w pamięć.
To chyba najlepszy komplement, jaki autor może otrzymać :) Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!
Niesamowite jak dużo może się dziać, jeśli się chwilę poczeka;)
Ciekawa bohaterka i interesującym było patrzenie na świat jej oczami.
Swoją ścieżką, co by powiedzieli Ci, który powołali ja na ołtarze, gdyby wiedzieli, że ugrzęzła na ścianie prowincjonalnego kościoła.
No i Święta są obecne, mimo że historia trwa i trwa.
Piękna opowieść.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Fajny pomysł na narratorkę. Nietypowy punkt widzenia, spodobał mi się.
Zadziwiające, ile może dziać się w kościele. Fakt, że na przestrzeni lat.
Zgadzam się z CC, że święta słabo się wiążą z tekstem. Bo gdyby do przełomowych wydarzeń dochodziło w okolicy Bożego Ciała albo w dzień św. Karoliny, czy coś by się zmieniło?
Czytałam z zainteresowaniem.
Babska logika rządzi!
Cześć, Ambush!
Niesamowite jak dużo może się dziać, jeśli się chwilę poczeka;)
Mam nadzieję, że udało mi się zaskoczyć :)
Piękna opowieść.
Bardzo się cieszę, dziękuję!
Cześć, Finklo!
Zgadzam się z CC, że święta słabo się wiążą z tekstem. Bo gdyby do przełomowych wydarzeń dochodziło w okolicy Bożego Ciała albo w dzień św. Karoliny, czy coś by się zmieniło?
Prawda, przy czym chciałem się zaczepić tego, że okres świąt Bożego Narodzenia tradycyjnie (w wielu tradycjach) kojarzy się z szeroko rozumianym przesileniem, zmianą.
Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam!
No, trudno, żeby się nie kojarzyły, skoro wypadają tuż po solstycjum…
Babska logika rządzi!
No, trudno, żeby się nie kojarzyły, skoro wypadają tuż po solstycjum…
Otóż to :)
Hej!
Z jednej strony tekst to dość długie sprawozdanie, a z drugiej barwnie opisane. ;) Gdzieś w połowie poczułam, że wydarzenia przepływają przez bohaterkę i brakowało mi trochę emocji, zwłaszcza że kiedy umarła to w sumie nic się nie zmieniło. Na początku sporo wydarzeń, które niewiele wnoszą: taki ksiądz, taki, taki…
Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy? Bo zaczynasz od tego, że jej tu dobrze i wygląda, jakby to był początek. A w sumie nie mamy takiego ukazania, czy trafiła tu po śmierci, czy w jakiś inny sposób. No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D
Ale sam pomysł ciekawy i czytałam z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wątek satanistów opowiadany przez obraz doświadczający od nich upokorzenia – to był niesamowity, nietypowy zabieg.
Pozdrawiam,
Ananke
Bardzo nietypowy pomysł na opowiadania świąteczne, ale mam wrażenie, że nie święta są tu najważniejsze, a raczej historia miejscowej parafii, kolejnych proboszczów i wiernych, potem tragicznego wypadku, a w finale opisane także poczynania niewiernych-obcych. Dobrze wypadło pokazanie wszystkiego oczami dawnej parafianki, zamordowanej w czasie I wojny.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Ananke!
Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy?
Nie precyzuję kiedy i w jakich dokładnie okolicznościach jaźń bohaterki wlała się w naścienne malowidło. O niej samej mało wiadomo, właściwie tylko tyle, że zginęła. Można więc zakładać, że jej dusza wniknęła w kościelne mury.
W gruncie rzeczy zgadzam się z uwagą:
No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D
W tym opowiadaniu pozwoliłem sobie popuścić wodze fantazji w temacie tego, jak wygląda stan zbawienia duszy. Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary. Tak, mało tu ortodoksji, a sporo mojej inwencji :)
Ale sam pomysł ciekawy i czytałam z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wątek satanistów opowiadany przez obraz doświadczający od nich upokorzenia – to był niesamowity, nietypowy zabieg.
Fajnie, że ten zabieg do Ciebie przemówił :)
Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!
Cześć, reg!
Bardzo nietypowy pomysł na opowiadania świąteczne, ale mam wrażenie, że nie święta są tu najważniejsze
Tak, myślę, że to słuszna uwaga, choć starałem się, by święta i ich symbolika przewijały się przez tekst.
Dobrze wypadło pokazanie wszystkiego oczami dawnej parafianki, zamordowanej w czasie I wojny.
To cieszy :)
Dziękuję, pozdrawiam!
Bardzo proszę, Adamie_c4. Mam nadzieje, że nadchodzący rok przyniesie Ci jeszcze wiele nietypowych pomysłów. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie precyzuję kiedy i w jakich dokładnie okolicznościach jaźń bohaterki wlała się w naścienne malowidło.
Wiem, chodziło mi też o to, że wątek obudzenia się w obrazie jest bardzo ciekawy (i czy nie sprawia, że można zwariować?), więc tego momentu może trochę mi zabrakło. ;)
W tym opowiadaniu pozwoliłem sobie popuścić wodze fantazji w temacie tego, jak wygląda stan zbawienia duszy. Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary.
Przemyślenia bardzo ciekawe, sam pomysł na czyściec w obrazie i możliwość poznawania świata z obrazu, bez ingerencji, samą obserwacją, też ma swój urok. ;)
Mam nadzieje, że nadchodzący rok przyniesie Ci jeszcze wiele nietypowych pomysłów. :)
Też na to liczę, reg ;) Dzięki!
Ananke,
Wiem, chodziło mi też o to, że wątek obudzenia się w obrazie jest bardzo ciekawy (i czy nie sprawia, że można zwariować?), więc tego momentu może trochę mi zabrakło. ;)
Choć jej sytuacja może wydawać się koszmarna, to myślę, że bohaterka (póki nie zaczęły się dziać naprawdę okropne rzeczy) była spokojna. Po śmierci trafiła do kościoła, więc – w jej mniemaniu – nie straciła pewność co do tego, że cały czas znajduje się pod Bożą opieką.
Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)
Przemyślenia bardzo ciekawe, sam pomysł na czyściec w obrazie i możliwość poznawania świata z obrazu, bez ingerencji, samą obserwacją, też ma swój urok. ;)
Dzięki :)
Pozdrawiam!
Po śmierci trafiła do kościoła, więc – w jej mniemaniu – nie straciła pewność co do tego, że cały czas znajduje się pod Bożą opieką.
Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)
No ale nawet gorliwie wierząc, pobudka w obrazie jest na tyle nietypowa, że może każdego wpędzić w szaleństwo, zwłaszcza że chyba trwamy w bezruchu, w bezczasie, jako obserwator, jakby włączyć jeden kanał w tv i oglądać go bez końca, nie mogąc uciec. Trochę to przerażające, ale bardzo ciekawe. :)
Gyd myrning,
Przeczytane.
Hm, hm.
Podoba mi się oryginalny narrator, nietypowy punkt widzenia, jakim jest wizerunek na obrazie. Warsztatowo też oczywiście jest fantastycznie, jak zawsze u Ciebie, nie miałam się czego doczepić.
Zastanawiam się tylko, o czym właściwie było to opowiadanie? Bo to brzmi trochę jak relacja przypadkowych zdarzeń, które nie mają ze sobą wiele wspólnego, oprócz wątku malarza i satanistów. Co właściwie chciałeś nam przekazać?
I nie rozumiem też, dlaczego wypadek malarza aż tak znacząco wpłynął na całe otoczenie: dlaczego ludzi przychodziło na msze coraz mniej, dlaczego ksiądz tak bardzo schudł i dlaczego nie obchodzono Bożego Narodzenia. Przecież jak ktoś zginie na autostradzie to jej nie zamykają?
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Cześć, Adamie!
Dziękuję za udział w krokusie!
Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)
Horrory to nie moja para kaloszy i coś, co mnie nie rusza – tutaj też tej grozy jakoś mocno nie poczułem, bo chyba nie traktowałem zagrożenia dla Świętej jako czegoś realnego. W całym tekście zaginęły Święta – niby były, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Hasła również potraktowane bardzo luźno.
Co innego, jeśli chodzi o całą historię – ta jest trochę w stylu Prawieku Tokarczuk – jest dość rozległa czasowo opowieść, ale tu skondensowana w niewielkim limicie. To nie przeszkadzało, żeby pokazać bardzo ludzką stronę z perspektywy nietypowej, ale dobrze osadzonej i dzięki temu spójnej. Aż chciałoby się rozwinięcia niektórych wątków.
Wykonane starannie, a do tego z ciekawym narratorem, dającym ciekawe możliwości, jak również ograniczenia, z którymi sobie poradziłeś bardzo sprawnie.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Ananke,
No ale nawet gorliwie wierząc, pobudka w obrazie jest na tyle nietypowa, że może każdego wpędzić w szaleństwo, zwłaszcza że chyba trwamy w bezruchu, w bezczasie, jako obserwator, jakby włączyć jeden kanał w tv i oglądać go bez końca, nie mogąc uciec.
Pełna zgoda. Można zakładać, że po śmierci zmienia się perspektywa, że to, co wydaje się koszmarem dla żyjących, nie jest już tak straszne dla tych, którzy są po drugiej stronie… ale niewykluczone, że tak się nie dzieje. Rzeczywiście – nieciekawa perspektywa.
Witaj, HollyHell!
Zastanawiam się tylko, o czym właściwie było to opowiadanie? Bo to brzmi trochę jak relacja przypadkowych zdarzeń, które nie mają ze sobą wiele wspólnego, oprócz wątku malarza i satanistów. Co właściwie chciałeś nam przekazać?
Powiedziałbym, że głównym motywem tego opowiadania, z którym wiążą się dramatyczne i najważniejsze zwroty akcji, jest bluźnierczy kult Lilit, który przez lata rozwija się w niewielkie, wiejskiej parafii.
Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii. Trudno powiedzieć, czy od razu zaraził nim wielu parafian, czy zaczęto się nim bardziej interesować dopiero po śmierci malarza. Śmierci niewiarygodnej, filmowej wręcz. Przypuśćmy, że Tomasz zafascynował mrocznym kultem garstkę parafian. Jaka byłaby ich reakcja na fakt, że zginął w kościele, niemal przeszyty włócznią archanioła? Dramatyczna śmierć byłaby dobrym powodem do tego, by uwierzyć, że Bóg, uchodzący za dobrego i miłosiernego, postanowił zabić tego, który przeciwko niemu wystąpił. W takim wypadku pozostali bluźniercy mogliby z przerażeniem porzucić mroczny kult. Albo tym mocniej się z nim związać.
Jest więc parafia, w której, oprócz normalnej dla dzisiejszych czasów laicyzacji, postępuje rozwój mrocznej sekty, mającej swego męczennika. Ksiądz proboszcz wie, że coś jest nie tak. Może to przeczucie, może dolatują do niego jakieś plotki, w każdym razie po wypadku malarza nie jest w dobrym stanie, miota się między obojętnością a fanatyczną surowością, jego postawa z pewnością nie przyciąga ludzi do kościoła.
W końcu następuje przełom, to znaczy kultyści objawiają się wprost i przy okazji świąt Bożego Narodzenia, święta przesilenia, postanawiają przejąć świątynię. Wydaje się to czymś niewiarygodnym, ale… tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się poza świątynią. Jak wygląda obecna sytuacja gospodarczo-polityczna? Może doszło do jakiegoś dramatycznego kryzysu finansowego czy innej katastrofy, będącej katalizatorem gwałtownych przemian?
W końcu, po długim czasie, kultystów płoszą wybuchy. Co mogą one zwiastować, czego mogą być wynikiem? Wojna? Możliwe. Zwłaszcza, że w świątyni przez długi, długi czas nikt się nie pojawia. Pytanie, kim są ci, którzy w końcu do niej zaglądają. Możliwe, że to niedobitki ocalałe z potężnej wojny. Tak czy inaczej, przy okazji Bożego Narodzenia znów dochodzi do przesilenia – wierni wracają do świątyni.
Mniej więcej tak to widzę :)
I nie rozumiem też, dlaczego wypadek malarza aż tak znacząco wpłynął na całe otoczenie: dlaczego ludzi przychodziło na msze coraz mniej, dlaczego ksiądz tak bardzo schudł i dlaczego nie obchodzono Bożego Narodzenia. Przecież jak ktoś zginie na autostradzie to jej nie zamykają?
Odpływ wiernych z Kościoła jest pewną ogólną tendencją, ale bardzo możliwe, że w parafii, w której malarz poniósł śmierć, wykonując zbożną pracę, ten odpływ przybrał rozmiar prawdziwego tsunami. Zachowanie księdza było dziwaczne, myślę, że mocno zapadł na zdrowi, nie tylko fizycznym. Niechęć do celebrowania Bożego Narodzenia mogła być wynikiem traumy – w końcu to w Wigilię zginął malarz – ale mogła też wynikać z tego, że kapłan uznał parafię, w której oddawano cześć demonom, za niegodną przyjęcia nowonarodzonego Zbawiciela.
A po wypadku świątynia została zamknięta na czas śledztwa, w końcu doszło do zdarzenia, które mogło okazać się morderstwem.
Dziękuję Ci za wizytę, miłe słowa i dociekliwy komentarz :)
Pozdrawiam!
Cześć, Krokusie!
W całym tekście zaginęły Święta – niby były, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Hasła również potraktowane bardzo luźno.
No tak, no tak. Mogę się bronić tym, że święta Bożego Narodzenia, symbolizujące przesilenie, idealnie pasowały jako tło znaczących przemian, które zachodziły w parafii.
Tak czy inaczej cieszę się, że Twoja opinia jest raczej pochlebna :)Dziękuję za lekturę i za komentarz.
Pozdrawiam!
Błogosławiona Karolina patrzy na nas ze swojego miejsca pod sufitem! Nie mówię tego poważnie. Ona jest już wyżej. Dużo wyżej.
… o ile proboszcz z poczuciem humoru zawsze w cenie, ten konkretny chyba powinien się skupić na prowadzeniu ksiąg parafialnych. Może ewentualnie chrzcić dzieci, bo przy tym się kazania nie wygłasza. Że żart nieśmieszny, to jedno, ale "nie mówię tego poważnie" to już lekka przesada w traktowaniu parafian jak głupków.
Przepadałam za nim.
Tutaj nie byłam pewna, do czego się odnosi zaimek.
Dużo wycierpiał, ale, dzięki Bogu, tylko cieleśnie.
Mmmm, nie do końca wiem, co próbujesz powiedzieć, bo cierpienie duchowe nie oznacza złamania ducha. Ale to za duże zagadnienie.
Syciło to moją próżność.
Troszkę jednak za wprost.
to zawsze rozprawiali na tematy polityczne
Trochę chwiejny ton. Rozumiem, że Karolina była służącą najpóźniej w XIX wieku, ale hmm. Nie wiem.
dzięki tym żałosnym spektaklom przynajmniej umiałam mu prawdziwie współczuć
Hmmmm.
mój pan gościł w swoim dworku
"Swoim" możesz wyciąć (ale nie musisz).
tak pięknie jak jego poprzednik
Tak pięknie, jak jego poprzednik.
Wielbiłam adwent.
Można wielbić Boga, ale w żadnym wypadku adwent, który nie jest osobą: https://wsjp.pl/haslo/do_druku/25916/wielbic
czas wiodący do świąt Bożego Narodzenia pod pewnymi względami zawsze wyglądał podobnie
Czas do niczego nie wiedzie (czyli nie prowadzi). Czas przygotowań do świąt, okres przygotowań, coś w tym stylu, tak.
w tym radosnym czasie
Okresie. Strasznie mnie drażni to wpychanie "czasu" w takie frazy, to chyba jakaś kalka – niedawno jeszcze się tego nie słyszało.
Moje imię i nazwisko musiało zostać powtórzone trzy razy, bym naprawdę uwierzyła, że mowa o mnie.
Hmm.
Dostąpiłam najwyższej z możliwych nobilitacji. Ja, nieobyta dziewucha. Byłam w euforii.
Rozumiem, że nieobyta dziewucha nasłuchała się przez lata mądrych słów w kazaniach, ale jednak…
W Wigilię, po wczesnej mszy, gromadzącej garstkę wiernych
Hmmmm. Gromadzącej?
Już dawno temu miał obiecać, że przyjdzie i zrobi malowanie
Miał obiecać – czy obiecał? Tj. dlaczego Karolina w to nie wierzy?
Zrozumiałam to dopiero, kiedy mężczyzna, trzymając w dłoni pędzel, wspiął się na drabinę.
A nie rozsądniej zdjąć obraz ze ściany i podmalować w pracowni? I wygodniej, i mniejsze ryzyko upadku z drabiny. Przecież ani portret nie jest umocowany na stałe (nie?) ani ten pan nie jest Michałem Aniołem, a to nie Kaplica Sykstyńska.
farba skapała na podłogę
Skapnęła.
na boczny ołtarz, nad którym mnie namalowano
Czyli jednak fresk? Ale dlaczego, u licha, ktoś namalował na ścianie kościoła portret służącej? Czy była już wtedy błogosławioną?
wielu dyskusji toczonych na temat fatalnego wypadku
"Toczonych" spokojnie można skasować. (A mówiłam, że BHP to podstawa?)
Niektórzy upierali się, że skoczył on celowo.
Hmm.
Święta spędziłam w pustym, zapieczętowanym przez policję, kościele.
To nie wtrącenie: Święta spędziłam w pustym, zapieczętowanym przez policję kościele.
Nuciłam sobie kolędy, bez końca odtwarzając w pamięci niewyobrażalną tragedię.
Hmmm. Dziwne to trochę…
wałkujący temat wypadku
Kolokwializm, czy pasuje do Karoliny?
Z toczonych półgłosem rozmów usiłowałam dowiedzieć się czegoś więcej
Hmm.
W pierwszą niedzielę adwentu ksiądz Olszewski ogłosił podczas kazania, że podejmuje trwający aż do Wigilii post. Polecił parafianom zrobić to samo.
Zależnie od dokładnego czasu akcji – do niedawna w adwencie w ogóle obowiązywał post jakościowy. Co prawda nie zauważyłam, żeby ktoś go przestrzegał (ale mam mało znajomych).
Jego rodzice już nie żyli, rodzeństwo rozjechało się po kraju. Byli na pogrzebie.
Kto był na pogrzebie i co z tego wynika? Czy chodzi o to, że wpadli tylko na pogrzeb i pojechali dalej?
wierni sami inicjowali śpiew
No, ale tak, to już nikt nie mówi: wierni sami zaczynali śpiewać.
Po jego wygłoszeniu kapłan udał się do zakrystii i już nie wrócił, przerywając mszę w połowie.
Czego nie robi imiesłów? Po jego wygłoszeniu kapłan udał się do zakrystii i już nie wrócił. Przerwał mszę w połowie.
Odczytałam to jako zły omen.
To zdanie osłabia niepokój, który wywołało poprzednie. Widać, że zły omen.
przestali komunikować się ze sobą
A nie mogli normalnie przestać rozmawiać?
Ksiądz odprawiał msze jak za karę,
Hmm.
Dzieci, mające dostąpić sakramentu
Lepiej: Dzieci, które miały dostąpić sakramentu.
Straciłam nadzieję. W moim sercu trwała najczarniejsza z nocy.
?
W trakcie porannej mszy, gromadzącej nie więcej niż pięćdziesięciu wiernych
Tu już na pewno nie może być "gromadzącej". Hmm.
Wydarzyło się coś dużo gorszego.
Zapowiadasz.
zwierzęce maski
Hmm. Maski przedstawiające zwierzęta?
Przebywali w niej na okrągło, czyniąc z niej swój nowy dom, czy raczej chlew.
Hmmm.
Czarne jak smoła włosy spływały nisko, aż po biodra.
Hmm. Może, gdyby wyciąć "nisko"…?
Nigdy nie widziałam kobiety o tak obfitych kształtach, miałam wrażenie, że czuję słodki zapach i ciepło bijące od jej pięknego ciała.
Mmmm, obfitych? https://wsjp.pl/haslo/podglad/301/obfity/3883088/biust I Karolina, choć aparat zmysłów ma chyba ograniczony, odczuwa takie rzeczy? Apage! :)
jakby to wszystko miało być makabrycznym żartem.
Trochę zapewniasz.
dzikusy leżeli
https://wsjp.pl/haslo/podglad/52182/dzikus/5169143/czlowiek-niecywilizowany Dzikusi leżeli; albo: dzikusy leżały. Co lepiej oddaje myśli narratorki.
Podnieśli się ze swych legowisk
Zaimek zbędny.
W końcu postanowili uciekać. Niektórzy w popłochu
Popłoch wyklucza postanowienie.
Z czasem popadłam w dziwny stan, znalazłam się między jawą a snem.
Hmmm?
zdarłabym sobie gardło
Zaimek zbędny.
zaczęłam myśleć jak o swoich nowych parafianach
Jako o swoich nowych parafianach.
przytargali żywego świerka
Świerk nieżywotny: przytargali żywy świerk.
odmówili skierowaną do mnie litanię
Hmm?
Pogromczynio Lilit, módl się za nami…
Pogromczyni.
Hmmm. Ciekawe. Trochę o cykliczności historii jakby. Ale coś słabo umocowane w świecie, bo skąd kult Lilit (zdaje się, bogini kannanejskiej) w dwudziestowiecznej (dobrze zgaduję, że to lata dziewięćdziesiąte? tj. główna część akcji?) Polsce? I czemu wypadek malarza na drabinie miałby mieć takie następstwa? Czyżby gdzieś w tle zaszło coś nieprzyjemnego, czego Karolina zobaczyć nie mogła, bo wisiała nad ołtarzem?
Niewątpliwie jest oryginalnie, emocjonalnie nośnie i poruszająco.
Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia. crying
Ech. Przebaczenie nie może być automatyczne. Nie przebacza się bez – przynajmniej – deklaracji, że grzesznik żałuje tego, co zrobił. Bo inaczej zrobi to znowu.
Czytając cały czas obawiałem się, że ktoś zmyje/zamaluje ją, albo (w końcowej części) podpali cały kościół, co również oznaczałoby jej koniec.
W sumie chyba nie, chociaż…
Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem.
Mmm, ja też nie. Ciekawe, co się tam na zewnątrz stało…
Z początku chciałem opowiedzieć historię od zupełnie innej strony, ale strasznie mi się nie kleiło, więc postawiłem na taką a nie inną perspektywę.
Bywa. Nie zawsze udaje się taki tekst uratować, ale widzę, że Tobie się udało :)
“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę.
Oooo?
Tak właśnie postanowiłem zinterpretować hasło – obcy są dzikusy w maskach, Lilit, ludzie, którzy na końcu ściągają do parafii.
Ale ci ostatni stają się swoimi
Tak, o ile bohaterka może sporo wywnioskować czy wprost dowiedzieć się o pewnych rzeczach słuchając tego, co mówi się w kościele, to jej wiedza siłą rzeczy musi być mocno fragmentaryczna.
Jasne, i nie uległeś pokusie, żeby jej pozwolić wiedzieć więcej, niż powinna – dzięki temu tekst jest spójny.
W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę.
W sumie prawda.
Mogę się tłumaczyć tym, że święta Bożego Narodzenia o tyle lepiej pasują do okoliczności tekstu, że utożsamia się je ze zmianą, przesileniem, rewolucją nawet, ale i nadzieją.
Argh, co to znaczy "utożsamiać", wrrr, wrrr, wrrr :P
Swoją ścieżką, co by powiedzieli Ci, który powołali ja na ołtarze, gdyby wiedzieli, że ugrzęzła na ścianie prowincjonalnego kościoła.
Nic by nie powiedzieli, bo co w tym niby złego? Zastanawiałaś się czasem, o co chodzi w tych świętach? https://www.youtube.com/watch?v=TmgN1WwzNm4
Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy?
Mmmm, jest dość jasno zasugerowane, że to duch miejscowej dziewczyny.
No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D
W sumie fakt :D
Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary
To już bardziej :) zwłaszcza, że Karolina pozostaje w czasie, nie wychodzi poza niego.
i czy nie sprawia, że można zwariować?
Eee, bez przesady :D
Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)
Ale czy by pasowało do tej konkretnej całości?
Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii.
Mmm, mówisz tylko, że był najgorliwszym wyznawcą, co nie oznacza, że sprowadził kult.
Dramatyczna śmierć byłaby dobrym powodem do tego, by uwierzyć, że Bóg, uchodzący za dobrego i miłosiernego, postanowił zabić tego, który przeciwko niemu wystąpił.
Cóż. Są tacy ludzie. To znaczy, ludzie, którzy tak myślą.
tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się poza świątynią
No, właśnie. Może zresztą tak jest lepiej, bo czytelnik może sobie dośpiewać cokolwiek, a w konkrety może wcale by nie uwierzył?
Możliwe, że to niedobitki ocalałe z potężnej wojny.
Możliwe. A może nie? Czasami lepiej zostawić niedopowiedzenie, więcej inteligentnie :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Tarnino!
… o ile proboszcz z poczuciem humoru zawsze w cenie, ten konkretny chyba powinien się skupić na prowadzeniu ksiąg parafialnych.
Mało to takich proboszczów :D?
Mmmm, nie do końca wiem, co próbujesz powiedzieć, bo cierpienie duchowe nie oznacza złamania ducha.
Tutaj Karolina sugeruje, może zbyt naokoło, że ksiądz wolny był od prawdziwego, w jej mniemaniu, bólu. Czyli bólu duchowego. Cierpiał wyłącznie fizycznie. Wynikałoby z tego, że, jej zdaniem, ból nie osłabił jego wiary. Rzeczywiście pogmatwane.
w tym radosnym czasie
Okresie.
„Simply having a wonderful christmas TIME” :D Poprawione, poprawione…
Czyli jednak fresk? Ale dlaczego, u licha, ktoś namalował na ścianie kościoła portret służącej? Czy była już wtedy błogosławioną?
Tak, namalowano ją jako błogosławioną.
Zależnie od dokładnego czasu akcji – do niedawna w adwencie w ogóle obowiązywał post jakościowy. Co prawda nie zauważyłam, żeby ktoś go przestrzegał (ale mam mało znajomych).
Nie przekazałem dostatecznie jasno tego, co miałem na myśli – ksiądz sugerował, że podejmuje ścisły, drakoński post, miałem na myśli coś zbliżonego do głodówki.
Kto był na pogrzebie i co z tego wynika? Czy chodzi o to, że wpadli tylko na pogrzeb i pojechali dalej?
W sumie zastanawiałem się, czy ta informacja, rzucona mimochodem przez Karolinę, jest niezbędna, ale stwierdziłem, że można ją wcisnąć. Tak żeby zaznaczyć, ze Tomasz nie miał silnych więzów rodzinnych, mieszkał sam, że był, najpewniej, starym kawalerem.
Mmmm, obfitych?
A w starej polszczyźnie, rodem z początku XX wieku, nie byłby to komplement? Sam nie wiem.
Niewątpliwie jest oryginalnie, emocjonalnie nośnie i poruszająco.
Cieszy mnie ta opinia!
Ale coś słabo umocowane w świecie, bo skąd kult Lilit (zdaje się, bogini kannanejskiej) w dwudziestowiecznej (dobrze zgaduję, że to lata dziewięćdziesiąte? tj. główna część akcji?) Polsce
Myślałem raczej o czasach bardziej współczesnych. A czemu malarz postanowił czcić właśnie tego demona? Jeśli zainteresował się ezoteryką i postanowił zgłębiać ten mało przyjemny temat, myślę, że dość szybko natknął się na postać Lilit. Inna sprawa, że jej kult mógł w tamtych czasach stawać się modny, bo:
Czyżby gdzieś w tle zaszło coś nieprzyjemnego, czego Karolina zobaczyć nie mogła, bo wisiała nad ołtarzem?
Tak, zakładam, że w tak zwanym dużym świecie zaczęło dziać się źle. Bardzo źle.
Ciekawe, co się tam na zewnątrz stało…
Raczej nic przyjemnego.
Mmm, ja też nie. Argh, co to znaczy "utożsamiać", wrrr, wrrr, wrrr :P
Sam nie wiem, skąd mi się to utożsamić przyplątało…
Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii.
Mmm, mówisz tylko, że był najgorliwszym wyznawcą, co nie oznacza, że sprowadził kult.
Racja, nie zaznaczyłem tego w ten sposób, może powinienem to doprecyzować. Chociaż, czy trzeba?
Cóż. Są tacy ludzie. To znaczy, ludzie, którzy tak myślą.
Ano tak.
Dziękuję Ci za wszystkie cenne rady i opinie! Babole poprawione, parę hmmmyhów muszę sobie przemyśleć.
Pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Ha, ha :) To, że coś jest w słowniku, to jeszcze nie znaczy, że zawsze można tak tłumaczyć
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, wpadłam i przeczytałam. Dobrze poprowadzona opowieść, nie nudzi, mimo że dzieje się w jednym miejscu. Zdążyłam polubić świętą i jej świątynię, zanim opko się skończyło. Trochę zabrakło mi powiązania tych obrazów w jakąś przyczynowość i skutek, ale jak to w życiu, nie zawsze tak jest, więc nie przeszkadzało bardzo. Wartościowy tekst, jak na konkurs świąteczny. Doceniam.
Pozdrawiam serdecznie!
Wartościowy tekst, jak na konkurs świąteczny.
A dlaczego świąteczny miałby nie być wartościowy?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Masz rację, źle się wyraziłam. Świąteczny konkurs kojarzy mi się ze świąteczną atmosferą, bożonarodzeniową. Zupełnie inną mają np. święta Wielkiejnocy. ( Czy był już jakiś konkurs wielkanocny? ) Ale nie każdy takie skojarzenia ma, więc faktycznie, konkurs i jego atmosfera nie mają tu nic do rzeczy. Tekst jest wartościowy i już. Dzięki, Tarnino, na zwrócenie uwagi. :)
Czy był już jakiś konkurs wielkanocny?
Chyba nie było… :3
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Kiedyś był: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/10983
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Uuu, to mnie tu wtedy nie było :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, Anet, dzięki :)
Cześć, JolkoK
Trochę zabrakło mi powiązania tych obrazów w jakąś przyczynowość i skutek, ale jak to w życiu, nie zawsze tak jest, więc nie przeszkadzało bardzo.
Cieszę się :) Dziękuję za wizytę!
( Czy był już jakiś konkurs wielkanocny? )
Kiedyś był: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/10983
Uuu, to mnie tu wtedy nie było :D
Prehistoria :) Konkurs szalony. Limit 6k znaków??
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.