- Opowiadanie: adam_c4 - Świątynia

Świątynia

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Świątynia

Do­brze mi tu, gdzie je­stem. 

Za­wie­szo­na mię­dzy nie­bem a zie­mią.

Dawno temu pro­boszcz Szań­ca po­wie­dział na ka­za­niu:

– Bło­go­sła­wio­na Ka­ro­li­na pa­trzy na nas ze swo­je­go miej­sca pod su­fi­tem! Nie mówię tego po­waż­nie. Ona jest już wyżej. Dużo wyżej.

Gdyby pro­boszcz wie­dział, że mój umysł i dusza rze­czy­wi­ście tkwią w ścien­nym ma­lo­wi­dle, pew­nie byłby za­wie­dzio­ny. Prze­pa­da­łam za nim. Dużo wy­cier­piał, ale, dzię­ki Bogu, tylko cie­le­śnie. W duchu po­zo­stał rześ­ki i zdro­wy aż do końca, aż po ostat­nią mszę, którą od­pra­wił wspar­ty o laskę, le­d­wie przy­tom­ny z bólu. Nie wy­klu­czam, że tę­sk­nię za Szań­cą dla­te­go, że czę­sto o mnie mówił. Sy­ci­ło to moją próż­ność.

Kiedy zmarł, przy­szedł No­wac­ki. To był zły czas, lu­dzie prze­sta­li cho­dzić do ko­ścio­ła. A ksiądz mówił takie pięk­ne ka­za­nia. Mia­łam wra­że­nie, że słu­cham ja­kie­goś am­ba­sa­do­ra. Za ziem­skie­go życia spo­ty­ka­łam po­dob­nych ludzi, przy­jeż­dża­li do dworu mo­je­go pana, a on go­ścił ich po kró­lew­sku. Choć do­brze im z oczu pa­trzy­ło, a na od­chod­ne za­wsze wsu­wa­li mi do kie­sze­ni pie­nią­dze, to czu­łam się przy nich nie­swo­jo.

Naj­wię­cej do­wia­dy­wa­łam się z roz­mów, które to­czo­no przy sprzą­ta­niu ko­ścio­ła. To pa­ra­fia­nie dbali o świą­ty­nię, co ty­dzień dwie ko­lej­ne ro­dzi­ny wy­mia­ta­ły kurze, zmy­wa­ły pod­ło­gi, przy­stra­ja­ły oł­tarz świe­ży­mi kwia­ta­mi. Jak tra­fia­ło się dwóch chło­pów, to za­wsze roz­pra­wia­li na te­ma­ty po­li­tycz­ne, cza­sa­mi tak gło­śno, że gdy­bym mogła, po­ło­ży­ła­bym palec na ustach, żeby ich uci­szyć.

Ga­da­li, że No­wac­ki jest psem czer­wo­nych. Chcia­łam wie­rzyć, że to nie­praw­da, ale kiedy pew­ne­go dnia ksiądz spo­tkał się w ko­ście­le z ja­kimś obcym i dał mu ko­per­tę w za­mian za zwi­tek bank­no­tów, nie mo­głam dłu­żej się łu­dzić.

Potem za­czął no­ca­mi upi­jać się w ko­ście­le i choć przy­kro się na to pa­trzy­ło, to dzię­ki tym ża­ło­snym spek­ta­klom przy­naj­mniej umia­łam mu praw­dzi­wie współ­czuć. Mo­dli­łam się za niego, pa­trząc, jak krąży od ścia­ny do ścia­ny i zło­rze­czy. W ta­kich chwi­lach bar­dzo ża­ło­wa­łam, że Do­mi­nik Savio po mojej pra­wi­cy i pa­pież Kle­mens, któ­re­go mia­łam po dru­giej stro­nie, po­zo­sta­ją niemi. Cóż bym dała, by móc za­mie­nić słowo z jed­nym czy dru­gim! Gdyby przy­szło co do czego, pew­nie za­po­mnia­ła­bym ję­zy­ka w gębie, zu­peł­nie jak przy oso­bi­sto­ściach, które mój pan go­ścił w swoim dwor­ku.

Do dziś nie wiem, co się stało z No­wac­kim. Po pro­stu pew­ne­go dnia na pa­ra­fii po­ja­wił się nowy pro­boszcz i choć nie mówił tak pięk­nie, jak jego po­przed­nik, wier­ni wró­ci­li do ko­ścio­ła.

Ko­lej­ne lata były spo­koj­ne, aż w końcu przy­był do nas ksiądz Ol­szew­ski. To w czwar­tym roku jego po­słu­gi do­szło do tra­ge­dii, od któ­rej za­czę­ły się wszyst­kie okrop­no­ści.

Nad­szedł ad­went. Wszyst­ko się zmie­nia, wszyst­ko pły­nie, jak po­wie­dział kie­dyś ksiądz pro­fe­sor na re­ko­lek­cjach, a jed­nak czas przy­go­to­wań do świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia pod pew­ny­mi wzglę­da­mi za­wsze wy­glą­dał po­dob­nie. Nie cho­dzi mi o zwy­cza­je, takie jak stro­je­nie cho­in­ki, którą za­wsze sta­wia­no przy oł­ta­rzu wcze­śnie, już w po­ło­wie grud­nia. Każ­de­go roku w lu­dziach od­ży­wa­ła na­dzie­ja, i nie była to na­dzie­ja pod­szy­ta stra­chem, taka, która to­wa­rzy­szy nam w ciem­nych go­dzi­nach, kiedy wy­pa­tru­je­my iskier ja­śnie­ją­cych w mroku. Wszyst­kich prze­peł­nia­ła ra­dość i pły­ną­ce z głębi serc prze­ko­na­nie, że Bóg ma nas pod swoją opie­ką.

To wtedy, w tym ra­do­snym okre­sie, spo­tkał mnie wiel­ki za­szczyt.

W po­ło­wie ad­wen­tu ksiądz od­czy­tał list od bi­sku­pa. Moje imię i na­zwi­sko mu­sia­ło zo­stać po­wtó­rzo­ne trzy razy, bym na­praw­dę uwie­rzy­ła, że mowa o mnie.

Zo­sta­łam ogło­szo­na świę­tą. Dobry Boże. Moje imię stało się znane da­le­ko poza gra­ni­ca­mi pa­ra­fii, nawet poza gra­ni­ca­mi kraju. Do­stą­pi­łam naj­wyż­szej z moż­li­wych no­bi­li­ta­cji. Ja, nie­oby­ta dzie­wu­cha. Byłam w eu­fo­rii. Wszyst­ko cie­szy­ło mnie stu­krot­nie bar­dziej. Każda spo­wiedź i przy­ję­ta ko­mu­nia, każdy chrzest, ad­o­ra­cja, każdy uśmiech, wszyst­ko! Nie wy­obra­ża­łam sobie, że można być bar­dziej szczę­śli­wą.

Gdy­bym wie­rzy­ła w to, że Bóg jest okrut­ny, uzna­ła­bym, że ze­chciał mnie uka­rać. Uka­rać za to, że źró­dła mojej ra­do­ści biły nie tam, gdzie trze­ba. Ale Bóg nigdy nie skar­cił­by mnie w ten spo­sób. Nie. On nie miał z tym nic wspól­ne­go.

W Wi­gi­lię, po wcze­snej mszy, na którą przy­by­ła garst­ka wier­nych, wszy­scy po­spie­szy­li do swo­ich domów, by szy­ko­wać się do wie­cze­rzy. Nie spo­dzie­wa­łam się uj­rzeć ni­ko­go aż do pół­no­cy, kiedy wier­ni mieli przy­być na pa­ster­kę. Tym­cza­sem drzwi ko­ścio­ła otwar­ły się i wszedł przez nie męż­czy­zna z dra­bi­ną. Wi­dy­wa­łam go, ale rzad­ko, głów­nie na du­żych uro­czy­sto­ściach. Nie zna­łam jego imie­nia.

Po raz pierw­szy wi­dzia­łam taką dra­bi­nę, przy­wio­dła mi na myśl sta­lo­we­go pa­ją­ka. To złe po­rów­na­nie, ale wła­śnie tak sobie po­my­śla­łam. Nie trze­ba jej było nawet opie­rać o ścia­nę, a je­dy­nie od­po­wied­nio usta­wić i roz­su­wać, by rosła i rosła. Wy­so­ko, aż pod moje stopy.

Z za­kry­stii wy­ło­nił się ksiądz pro­boszcz. Był bar­dzo zły, po raz pierw­szy usły­sza­łam, jak pod­no­si głos. Zga­nił męż­czy­znę za to, że ten nie wy­wią­zał się z umowy. Już dawno temu obie­cał, że przyj­dzie i zrobi ma­lo­wa­nie. Przy­zna­ję, że nie od razu się do­my­śli­łam, o jaki ro­dzaj ma­lo­wa­nia cho­dzi. Zro­zu­mia­łam to do­pie­ro, kiedy męż­czy­zna, trzy­ma­jąc w dłoni pę­dzel, wspiął się na dra­bi­nę.

Napis u moich stóp gło­sił: Bł. Ka­ro­li­na. Skoro zo­sta­łam świę­tą, na­le­ża­ło to zmie­nić.

Ksiądz nie prze­sta­wał mówić. Grzmiał, że ro­bot­nik nie za­bez­pie­czył miej­sca pracy, że nie życzy sobie, by farba ska­pnęła na pod­ło­gę czy, nie daj Boże, na bocz­ny oł­tarz, nad któ­rym mnie na­ma­lo­wa­no.

To było jak ude­rze­nie w twarz, cios, który prze­szył mnie do głębi. Szare oczy ma­la­rza, znu­żo­ne i obo­jęt­ne, nagle wy­peł­ni­ły się ogniem. Pa­trzył na mnie ze wstrę­tem. Wy­cią­gnął rękę, a ja krzyk­nę­łam w duchu, bo nie ży­czy­łam sobie jego do­ty­ku.

Ma­larz za­chwiał się. Przez krót­ką chwi­lę wal­czył, by od­zy­skać rów­no­wa­gę, ale na próż­no. Runął w dół.

Przez ko­lej­ne dni, mie­sią­ce i lata byłam świad­kiem wielu dys­ku­sji na temat fa­tal­ne­go wy­pad­ku. Nie­któ­re były pełne nie­do­rzecz­no­ści. Po­wta­rza­no, że to ksiądz pro­boszcz zrzu­cił nie­szczę­śni­ka z dra­bi­ny. Nie­któ­rzy upie­ra­li się, że sko­czył on ce­lo­wo. Wielu na­praw­dę twier­dzi­ło, że włócz­nia ar­cha­nio­ła Ga­brie­la prze­szy­ła go na wylot, inni, na od­wrót, prze­sa­dza­li w drugą stro­nę, uwa­ża­jąc, że ta okrop­na hi­sto­ria zo­sta­ła w ca­ło­ści zmy­ślo­na.

Ma­larz na­praw­dę spadł na fi­gu­rę Ga­brie­la, dzier­żą­ce­go w dłoni po­sta­wio­ną na sztorc włócz­nię. Grot wbił się głę­bo­ko, ła­miąc mu żebra i po­wo­du­jąc krwo­tok we­wnętrz­ny. Fi­gu­ra ar­cha­nio­ła pękła na pół.

Po­dob­no ma­la­rzo­wi za­bra­kło szczę­ścia. Gdyby nie włócz­nia, prze­żył­by upa­dek.

Świę­ta spę­dzi­łam w pu­stym, za­pie­czę­to­wa­nym przez po­li­cję ko­ście­le. Nu­ci­łam sobie ko­lę­dy, bez końca od­twa­rza­jąc w pa­mię­ci nie­wy­obra­żal­ną tra­ge­dię.

Potem dzia­ło się wiele, na­praw­dę wiele. Do ko­ścio­ła przy­by­wa­li roz­ma­ici lu­dzie z mia­sta, wał­ku­ją­cy temat wy­pad­ku na nowo, w kółko, bez końca.

Po ja­kimś cza­sie pa­ra­fian wpusz­czo­no do świą­ty­ni. Ksiądz Ol­szew­ski znik­nął i wró­cił po wielu mie­sią­cach. Po­sta­rzał się i wy­chudł.

Lu­dzie mó­wi­li, że osza­lał.

Z to­czo­nych pół­gło­sem roz­mów usi­ło­wa­łam do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej, ale po­je­dyn­cze zda­nia, wy­mie­nia­ne w trak­cie mycia po­sadz­ki i ście­ra­nia kurzy, nie po­wie­dzia­ły mi zbyt wiele.

Minął rok, znów na­de­szła je­sień. W pierw­szą nie­dzie­lę ad­wen­tu ksiądz Ol­szew­ski ogło­sił pod­czas ka­za­nia, że po­dej­mu­je trwa­ją­cy aż do Wi­gi­lii post. Po­le­cił pa­ra­fia­nom zro­bić to samo.

– W in­ten­cji pew­nej za­gu­bio­nej duszy – po­wie­dział.

Ko­ściół wy­peł­nił szmer. Nie­któ­rzy zer­k­nę­li w moją stro­nę. Czyją duszę miał na myśli? Swoją? Nie mógł chyba mówić o duszy To­ma­sza? Tak miał na imię tra­gicz­nie zmar­ły ma­larz. Jego ro­dzi­ce już nie żyli, ro­dzeń­stwo roz­je­cha­ło się po kraju. Byli na po­grze­bie.

Tego roku nie ubra­no cho­in­ki. Pro­boszcz nie wy­ra­ził też zgody na po­sta­wie­nie szop­ki, zdo­bią­cej rok­rocz­nie drugi bocz­ny oł­tarz. Za­ka­zał or­ga­ni­ście wstę­pu na chór, pod­czas mszy nie wy­ko­ny­wa­no pie­śni, a gdy wier­ni sami zaczynali śpiewać, ka­płan ich uci­szał.

Na pa­ster­ce wy­glą­dał jak pół­ży­wy. Przy­po­mi­nał pro­bosz­cza Szań­cę na parę dni przed śmier­cią. Był tak wy­chu­dły i blady, że bla­dość tę wi­dzia­łam do­brze nawet ja.

– Zba­wi­ciel przy­szedł na świat. Ale wy i tak w to nie wie­rzy­cie.

Tak brzmia­ło ka­za­nie. Po jego wy­gło­sze­niu ka­płan udał się do za­kry­stii i już nie wró­cił. Przerwał mszę w po­ło­wie.

Na twa­rzach wielu pa­ra­fian, za­miast zdu­mie­nia, do­strze­głam mniej lub bar­dziej sze­ro­kie uśmie­chy.

Od no­we­go roku coraz mniej ludzi po­ja­wia­ło się w ko­ście­le, na co ksiądz Ol­szew­ski zda­wał się nie zwra­cać uwagi. W czasie sprzątania świątyni, wierni zupełnie przestali ze sobą rozmawiać. Mam na myśli tych, któ­rzy jesz­cze się do tego po­czu­wa­li – wiele ro­dzin mi­ga­ło się od obo­wiąz­ku. Po raz pierw­szy od… za­wsze.

Ksiądz od­pra­wiał msze jak za karę, da­ro­wał sobie gło­sze­nie ho­mi­lii. Nie udzie­lał chrztów. W maju nie od­by­ło się uro­czy­ste przy­ję­cie pierw­szej ko­mu­nii świę­tej. Dzie­ci, które miały do­stą­pić sa­kra­men­tu, zo­sta­ły pew­nie skie­ro­wa­ne do innej pa­ra­fii.

Znów nad­szedł ad­went. Na oka­za­łym wień­cu, usta­wio­nym przy oł­ta­rzu, za­pa­lo­no pierw­szą świe­cę. Przy­zna­ję, że nie po­tra­fi­łam się z tego cie­szyć. Stra­ci­łam na­dzie­ję. W moim sercu trwa­ła naj­czar­niej­sza z nocy.

Na porannej mszy zgromadziło się nie więcej niż pięćdziesiąt osób. Ksiądz nie wspo­mniał sło­wem o po­ście w in­ten­cji za­gu­bio­nej duszy. Bałam się, że ogło­si to na mszy o szes­na­stej, ale tak się nie stało. Wy­da­rzy­ło się coś dużo gor­sze­go.

Kiedy pro­boszcz udzie­lił bło­go­sła­wień­stwa, wier­ni wy­szli z ławek, ale za­miast skie­ro­wać się do wyj­ścia, ru­szy­li w stro­nę oł­ta­rza.

Drzwi ko­ścio­ła otwar­ły się z hu­kiem. Do środ­ka wkro­czy­ła prze­dziw­na pro­ce­sja. Mimo pa­nu­ją­ce­go na dwo­rze mrozu, ko­bie­ty i męż­czyź­ni ubra­ni byli kuso. Na twa­rzach mieli zwie­rzę­ce maski. Przo­dem szedł męż­czy­zna, dzier­żą­cy w dłoni smu­kły kij. Do­pie­ro po chwi­li do­strze­głam, że jest on zwień­czo­ny gro­tem.

– Precz! – krzyk­nął ksiądz. – Wy­no­ście się ze świą­ty­ni!

Męż­czy­zna rzu­cił się w jego stro­nę. Ksiądz pró­bo­wał ucie­kać, ale nie miał szans – prze­bie­ra­niec w masce kozła chwy­cił go za kark i po­wlókł ku wyj­ściu. Bluź­nier­cy ska­ka­li i tań­czy­li z ra­do­ści, wy­da­jąc z sie­bie zwie­rzę­ce ryki i piski.

Mimo ja­zgo­tu, usły­sza­łam krzyk. Męż­czy­zna w koź­lej masce wró­cił do ko­ścio­ła. Jego tors i dło­nie były czer­wo­ne, po­dob­nie jak grot włócz­ni. Zbli­żył się do oł­ta­rza i za­ci­snął mokre od krwi palce na go­re­ją­cym pło­my­ku świe­cy ad­wen­to­wej.

My­śla­łam, że nigdy nie do­świad­czę więk­sze­go prze­ra­że­nia niż w chwi­li, w któ­rej so­wiec­ki żoł­dak wy­cią­gnął pi­sto­let i wy­mie­rzył go wprost we mnie. Groza nie trwa­ła długo, umar­łam szyb­ko i bez­bo­le­śnie. Wo­la­ła­bym prze­żyć to po­wtór­nie, po wie­lo­kroć, niż do­świad­czyć tego, co wy­da­rzy­ło się w ko­lej­nych ty­go­dniach.

Tam­te­go wie­czo­ra, gdy za­mor­do­wa­no księ­dza Ol­szew­skie­go, bluź­nier­cy w zwie­rzę­cych ma­skach opu­ści­li świą­ty­nię, jed­nak wró­ci­li na­stęp­ne­go dnia. Przy­nie­śli ze sobą dra­bi­nę. Jeden z nich wspiął się do mnie i za po­mo­cą grze­cho­czą­cej pusz­ki na­ma­lo­wał dwa pół­okrę­gi, ma­ją­ce wy­obra­żać nagie pier­si. Nie oszczę­dził też Do­mi­ni­ka i Kle­men­sa, bez­czesz­cząc ich w spo­sób, któ­re­go nie śmiem opi­sać.

– To za brata To­ma­sza – po­wie­dział mój prze­śla­dow­ca, po czym uchy­lił maskę i splu­nął mi w twarz. Roz­po­zna­łam go. Był moim pa­ra­fia­ni­nem.

Prze­bie­rań­cy nie opu­ści­li już świą­ty­ni. Prze­by­wa­li w niej na okrą­gło, czy­niąc z niej swój nowy dom, czy ra­czej chlew.

Tuż przed Bożym Na­ro­dze­niem do ko­ścio­ła wbiegł męż­czy­zna w masce kozła i krzyk­nął, że zbli­ża się pani. Po­śród dzi­ku­sów za­pa­no­wał po­płoch wy­mie­sza­ny z eks­ta­zą. Ry­cze­li i ska­ka­li, do­pó­ki nie otwar­ły się drzwi. Za­mar­li, schy­la­jąc nisko grzbie­ty.

Była zu­peł­nie naga. Czar­ne jak smoła włosy spły­wa­ły aż po bio­dra. Nigdy nie wi­dzia­łam ko­bie­ty o tak ob­fi­tych kształ­tach, mia­łam wra­że­nie, że czuję słod­ki za­pach i cie­pło bi­ją­ce od jej pięk­ne­go ciała. Nawet naj­ro­ślej­szych męż­czyzn prze­wyż­sza­ła o głowę. Zbli­ży­ła się do oł­ta­rza, pod któ­rym bluź­nier­cy po­sta­wi­li żłó­bek. Pła­ka­łam, gdy pod­nio­sła dzie­ciąt­ko i rzu­ci­ła je o pod­ło­gę. Fi­gur­ka roz­pa­dła się na wiele ka­wał­ków.

Nikt nawet nie pi­snął. Ko­bie­ta od­wró­ci­ła się i skie­ro­wa­ła ku drzwiom. Na od­chod­ne rzu­ci­ła mi fi­glar­ne spoj­rze­nie, jakby to wszyst­ko miało być ma­ka­brycz­nym żar­tem.

Prze­bie­rań­cy rzu­ci­li się ku strza­ska­nej fi­gur­ce i po­rwa­li jej frag­men­ty. Boję się my­śleć, co z nimi zro­bi­li.

W Boże Na­ro­dze­nie od­pra­wi­li szy­der­czą mszę, prze­kli­na­jąc świę­tych i od­da­jąc cześć de­mo­nom. Wzno­si­li okrzy­ki, wiel­biąc imię swej pani: Lilit, Lilit, Lilit! Wspo­mi­na­li brata To­ma­sza, któ­re­go na­zwa­li jej naj­gor­liw­szym wy­znaw­cą. Potem prze­wró­ci­li oł­tarz, pili al­ko­hol i pa­rzy­li się jak zwie­rzę­ta. Mu­sia­łam na to pa­trzeć. Gdy­bym mogła uśmier­cić swą duszę jed­nym sło­wem, bez wa­ha­nia wy­krzy­cza­ła­bym je pod nie­bio­sa.

Pew­nej nocy, gdy dzi­ku­sy le­żały w swo­ich bar­ło­gach, ze snu, czy też al­ko­ho­lo­we­go za­mro­cze­nia, wy­rwał ich od­głos wy­bu­chu. Pod­nie­śli się z le­go­wisk i nad­sta­wi­li uszu. W końcu po­sta­no­wi­li ucie­kać. Nie­któ­rzy zabrali ze sobą bu­tel­ki z al­ko­ho­lem i reszt­ki je­dze­nia.

Już nie wró­ci­li. W ko­lej­nych dniach sły­sza­łam jesz­cze wię­cej wy­bu­chów, od jed­ne­go z nich ko­ściół za­trząsł się w po­sa­dach. Cóż mi po­zo­sta­ło, jak tylko się mo­dlić, choć, co przy­zna­ję z bólem, nie wie­rzy­łam w to, że Bóg przej­mu­je się moim losem.

Z cza­sem po­pa­dłam w dziw­ny stan, zna­la­złam się mię­dzy jawą a snem. Trwa­ło to i trwa­ło, aż do dnia, w któ­rym drzwi świą­ty­ni otwar­ły się po raz ko­lej­ny. Jak wiel­ka była moja ra­dość, gdy uj­rza­łam skrom­nie ubra­ną dziew­czy­nę. Gdy na mnie spoj­rza­ła, za­kry­ła usta dło­nią i wy­bie­gła ze świą­ty­ni. Gdy­bym mogła, zdar­ła­bym gar­dło, by ją do sie­bie przy­wo­łać. Nie chcia­łam znów zo­stać sama.

Nie cze­ka­łam na nią długo. Przy­pro­wa­dzi­ła sporą grupę ko­biet i męż­czyzn, któ­rzy wnie­śli na bu­tach błoto i śnieg.

Sta­nę­li po­środ­ku ko­ścio­ła i wpa­try­wa­li się we mnie. Ktoś przy­niósł dra­bi­nę. Wobec wszyst­kie­go, co mnie spo­tka­ło, było mi obo­jęt­ne, co zro­bią. Nie spo­dzie­wa­łam się, że okry­ją mnie zdję­tym z oł­ta­rza ob­ru­sem. Kiedy po niego się­gnę­li, w po­wie­trze wzbi­ła się ogrom­na chmu­ra kurzu.

Męż­czy­zna, który mnie okrył, do­tknął mo­je­go po­licz­ka. Przy­ło­żył palec do ust.

– Wiele wy­pła­ka­łaś, pani.

Obcy lu­dzie, o któ­rych szyb­ko za­czę­łam my­śleć jako o swo­ich no­wych pa­ra­fia­nach, szyb­ko uprząt­nę­li zbru­ka­ną świą­ty­nię. Z ich roz­mów do­wie­dzia­łam się, że zo­sta­ło rap­tem kilka dni do świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia. W Wi­gi­lię męż­czyź­ni przy­tar­ga­li ży­wy świerk i po­sta­wi­li go przy oł­ta­rzu, bli­sko miej­sca, gdzie za­wsze stała cho­in­ka. Ktoś zor­ga­ni­zo­wał bomb­ki i łań­cuch. Przy­stra­ja­li drzew­ko, śpie­wa­jąc ko­lę­dy.

W Boże Na­ro­dze­nie moi pa­ra­fia­nie uklęk­nę­li przy bocz­nym oł­ta­rzu i od­mó­wi­li skie­ro­wa­ną do mnie li­ta­nię.

– Włócz­nio aniel­ska, módl się za nami. Przez wieki pła­czą­ca, módl się za nami. Po­grom­czy­ni Lilit, módl się za nami…

Nie na­rze­kam na swój los. Do­brze mi tu, gdzie je­stem.  

Koniec

Komentarze

Miałem udać się już do łoża ale jakże szczęśliwym trafem postanowiłem w ostatniej chwili zerknąć na Twój tekst, adamie. 

Nie przeczytałem wszystkich konkursowych świątecznych, ale porównując Twój z tymi, na które trafiłem, ten jest najambitniejszy. Nietuzinkowy zamysł. Pomysł na głównego bohatera – zacny. Wplecenie wątku Lilit i powiązania jej kultu ze śmiercią malarza – również. Całość rozgrywa się statycznie, w jednym miejscu, ale na tę ilość znaków jest to odpowiednio skomponowane. No i opowiadanie jest porządnie napisane.

W związku z powyższym zgłaszam podwójnie.

Witaj.

Przejmujący tekst. Wiele dramatyzmu i wspaniale opisanych, tragicznych wydarzeń. Niezwykły pomysł! 

Jak rozumiem, pewne określenia: 

“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę. 

Opowiadanie jest mi tym bliższe, że to moja patronka. :)

Całkiem na marginesie:

Przypadło mi w udziale to szczęście, że w dzieciństwie miałam wybitnego Proboszcza parafii, pochodzącego z Kresów, który jako mały chłopiec był świadkiem bestialskiego wtargnięcia Rosjan podczas wojny na polskie ziemie i opowiadał o tym na katechezach. Mowa oczywiście o innej wojnie, lecz zachowanie tych żołdaków niewiele się zmieniło. Jego wspomnienia często cytowałam podczas lekcji historii. Tylko mieszkańcy tamtych ziem wiedzą ( w tym i część mojej Rodziny), przez jakie piekło przyszło im przejść… Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia. crying

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, dwa razy klik. :)

Pecunia non olet

Siema, adam_c4. Ciekawy pomysł z narracją kobiety z obrazu. Bardzo dobre opowiadanie. Piszesz konkretnie i sprawnie – widać dobry warsztat. Pozdrawiam i udaję się oddać klika.

Niecodzienny pomysł na bohaterkę! Czytając cały czas obawiałem się, że ktoś zmyje/zamaluje ją, albo (w końcowej części) podpali cały kościół, co również oznaczałoby jej koniec. Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem. Dobrze napisana historia i gładko się ją czyta.

Zastanowiłbym się, czy “Obcy w Święta” pasuje jako hasło. Niby jest Lilit i są nowi parafianie, określani jako “obcy”…

Przy drugim czytaniu zauważyłem, że w niektórych zdaniach można zredukować ilość zaimków:

 

Wobec wszystkiego, co mnie spotkało, było mi obojętne, co ze mną zrobią. Nie spodziewałam się, że okryją mnie zdjętym z ołtarza obrusem.

 

Bez “ze mną” zachowany zostanie sens zdania.

 

Jeden z nich wspiął się do mnie i za pomocą grzechoczącej puszki namalował dwa półokręgi, mające wyobrażać moje nagie piersi.

 

Ostatnie “moje” również można usunąć bez konsekwencji. Podoba mi się za to bardzo “grzechocząca puszka” jako określenie farby w aerozolu, pasuje do bohaterki która ma ograniczoną wiedzę o otaczającym świecie.

Cześć wszystkim!

 

Realucu,

i ja się ciszę, że przed zaśnięciem zajrzałeś do mojego tekstu :)

Bardzo mi miło, że przypadło Ci do gustu. Z początku chciałem opowiedzieć historię od zupełnie innej strony, ale strasznie mi się nie kleiło, więc postawiłem na taką a nie inną perspektywę.

Wielkie dzięki za podwójne zgłoszenie!

 

Bruce,

“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę. 

Tak, ale literówka też mi się wkradła :)

Przypadło mi w udziale to szczęście, że w dzieciństwie miałam wybitnego Proboszcza parafii, pochodzącego z Kresów, który jako mały chłopiec był świadkiem bestialskiego wtargnięcia Rosjan podczas wojny na polskie ziemie i opowiadał o tym na katechezach. Mowa oczywiście o innej wojnie, lecz zachowanie tych żołdaków niewiele się zmieniło. Jego wspomnienia często cytowałam podczas lekcji historii. Tylko mieszkańcy tamtych ziem wiedzą ( w tym i część mojej Rodziny), przez jakie piekło przyszło im przejść… Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia.

Nie jestem w żaden sposób rodzinnie związany z Kresami, ale znam świadectwa opisujące tragiczne wydarzenia, o których wspominasz. Rzeczywiście ściskają za serce.

Postać błogosławionej Karoliny z mojego tekstu inspirowałem postacią Karoliny Kózki, która również poniosła męczeńską śmierć.

Bardzo dziękuję za wizytę i podwójną nominację :)

 

Heskecie,

bardzo mi miło, dziękuję za lekturę i za klika!

 

marzanie,

Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem.

Na to liczyłem – że będzie niespodziewane :)

Zastanowiłbym się, czy “Obcy w Święta” pasuje jako hasło. Niby jest Lilit i są nowi parafianie, określani jako “obcy”…

Tak właśnie postanowiłem zinterpretować hasło – obcy są dzikusy w maskach, Lilit, ludzie, którzy na końcu ściągają do parafii. 

Podoba mi się za to bardzo “grzechocząca puszka” jako określenie farby w aerozolu, pasuje do bohaterki która ma ograniczoną wiedzę o otaczającym świecie.

Tak, o ile bohaterka może sporo wywnioskować czy wprost dowiedzieć się o pewnych rzeczach słuchając tego, co mówi się w kościele, to jej wiedza siłą rzeczy musi być mocno fragmentaryczna.

Dziękuję za lekturę i za wskazanie zbędnych zaimków, zaraz się za nie zabieram.

 

Pozdrawiam!

Cześć, Adamie! 

 

Nie chciałbym wyjść na malkontenta, ale jak na konkurs świąteczny, to trochę mało tych Świąt;) W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę. 

 

Pod względem językowym już mnie przyzwyczaiłeś do tekstów z najwyższej półki, więc na tym polu zawodu nie było ;)

 

Sam pomysł na opowiadanie, nietypową perspektywę narracji z punktu widzenia obrazu/rzeźby (nie mam pewności, które bardziej pasuje) kobiety – całkiem ciekawy. Szkoda tylko, że kult satanistów przemknął przez kościół w tempie błyskawicy. Pod względem fabularnym był to najfajniejszy element, ale ostatecznie poświęciłeś mu bardzo mało znaków.

 

Niemniej, pomimo pewnego marudzenia, czytało mi się dobrze ;)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie! ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

I ja dziękuję, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć, cezary!

Nie chciałbym wyjść na malkontenta, ale jak na konkurs świąteczny, to trochę mało tych Świąt;) W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę. 

W sporej mierze się z Tobą zgadzam. Mogę się tłumaczyć tym, że święta Bożego Narodzenia o tyle lepiej pasują do okoliczności tekstu, że utożsamia się je ze zmianą, przesileniem, rewolucją nawet, ale i nadzieją.

Szkoda tylko, że kult satanistów przemknął przez kościół w tempie błyskawicy. Pod względem fabularnym był to najfajniejszy element, ale ostatecznie poświęciłeś mu bardzo mało znaków.

Zastanawiałem się, czy inaczej nie wyważyć proporcji, ale w końcu zostawiłem tak :)

Fajnie, że czytało się dobrze, dziękuję za wizytę!

Hej,

 

Porywający tekst, bardzo podoba mi się narracja bohaterki. Dużo się dzieje, ale nie ma natłoku akcji. Szkoda tylko, że wątek satanistów nie jest dłuższy. Też fajnym aspektem jest to, że czczili Lilit, która jest rzadko wspominana (a przynajmniej ja nie widziałem wielu tekstów o niej). Spowiedzałem się nieszczęśliwego zakończenia, więc to akurat mnie zaszkoczyło, ale pasuje to do świątecznego klimatu szerzenia nadzieji. 

 

Pozdrawiam :)

No i takie cuś to ja rozumiem.

Czyta się dobrze… to mało powiedziane. Czytanie, skupienie na treści, ucisza szum płynący po chałupie. A jeśli jakiegoś uciszyć (tv) nie może, łapa sama sięga po stop na pilocie.

Odważony co do grama. Może słowo “przejmujący” jest trochę zbyt górnolotne, ale w tej chwili nie mam melodii szukać synonimu.

Najs łork, mesje.

(tak, jak w drugim członie Twojej ksywki) – wysadzone.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witajcie!

 

pnzrdiv.117,

Też fajnym aspektem jest to, że czczili Lilit, która jest rzadko wspominana (a przynajmniej ja nie widziałem wielu tekstów o niej).

Też mam takie wrażenie.

Dziękuję za podzielenie się wrażeniami z lektury, z wdzięcznością przyjmuję wszystkie komplementy i uwagi.

 

Canalusie,

Może słowo “przejmujący” jest trochę zbyt górnolotne, ale w tej chwili nie mam melodii szukać synonimu.

Niezmiernie miło mi to czytać!

(tak, jak w drugim członie Twojej ksywki) – wysadzone.

:D

Wielkie dzięki za miłe słowa!

 

Krokusie, witaj!

 

Pozdrawiam!

Nietypowe podejście do świątecznego konkursu, a i narratorka nietypowa, ale w dobrym znaczeniu. Podobało mi się pokazywanie wszystkiego jej oczami i wyszło to naprawdę naturalnie. Niewesoła historia i daleka od ciepłej świątecznej atmosfery, ale nie każde opowiadanie na konkurs musi takie być i nawet lepiej, że zdarzają się i te mroczniejsze. Wyjątkowy tekst i na pewno zapadnie mi w pamięć.

Cześć, Sonato!

Wyjątkowy tekst i na pewno zapadnie mi w pamięć.

To chyba najlepszy komplement, jaki autor może otrzymać :) Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!

Niesamowite jak dużo może się dziać, jeśli się chwilę poczeka;)

Ciekawa bohaterka i interesującym było patrzenie na świat jej oczami.

Swoją ścieżką, co by powiedzieli Ci, który powołali ja na ołtarze, gdyby wiedzieli, że ugrzęzła na ścianie prowincjonalnego kościoła.

No i Święta są obecne, mimo że historia trwa i trwa.

Piękna opowieść.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Fajny pomysł na narratorkę. Nietypowy punkt widzenia, spodobał mi się.

Zadziwiające, ile może dziać się w kościele. Fakt, że na przestrzeni lat.

Zgadzam się z CC, że święta słabo się wiążą z tekstem. Bo gdyby do przełomowych wydarzeń dochodziło w okolicy Bożego Ciała albo w dzień św. Karoliny, czy coś by się zmieniło?

Czytałam z zainteresowaniem.

Babska logika rządzi!

Cześć, Ambush!

Niesamowite jak dużo może się dziać, jeśli się chwilę poczeka;)

Mam nadzieję, że udało mi się zaskoczyć :)

Piękna opowieść.

Bardzo się cieszę, dziękuję!

 

Cześć, Finklo!

Zgadzam się z CC, że święta słabo się wiążą z tekstem. Bo gdyby do przełomowych wydarzeń dochodziło w okolicy Bożego Ciała albo w dzień św. Karoliny, czy coś by się zmieniło?

Prawda, przy czym chciałem się zaczepić tego, że okres świąt Bożego Narodzenia tradycyjnie (w wielu tradycjach) kojarzy się z szeroko rozumianym przesileniem, zmianą.

Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam!

No, trudno, żeby się nie kojarzyły, skoro wypadają tuż po solstycjum…

Babska logika rządzi!

No, trudno, żeby się nie kojarzyły, skoro wypadają tuż po solstycjum…

Otóż to :)

Hej!

 

Z jednej strony tekst to dość długie sprawozdanie, a z drugiej barwnie opisane. ;) Gdzieś w połowie poczułam, że wydarzenia przepływają przez bohaterkę i brakowało mi trochę emocji, zwłaszcza że kiedy umarła to w sumie nic się nie zmieniło. Na początku sporo wydarzeń, które niewiele wnoszą: taki ksiądz, taki, taki…

Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy? Bo zaczynasz od tego, że jej tu dobrze i wygląda, jakby to był początek. A w sumie nie mamy takiego ukazania, czy trafiła tu po śmierci, czy w jakiś inny sposób. No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D

Ale sam pomysł ciekawy i czytałam z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wątek satanistów opowiadany przez obraz doświadczający od nich upokorzenia – to był niesamowity, nietypowy zabieg.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Bardzo nietypowy pomysł na opowiadania świąteczne, ale mam wrażenie, że nie święta są tu najważniejsze, a raczej historia miejscowej parafii, kolejnych proboszczów i wiernych, potem tragicznego wypadku, a w finale opisane także poczynania niewiernych-obcych. Dobrze wypadło pokazanie wszystkiego oczami dawnej parafianki, zamordowanej w czasie I wojny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Ananke!

Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy?

Nie precyzuję kiedy i w jakich dokładnie okolicznościach jaźń bohaterki wlała się w naścienne malowidło. O niej samej mało wiadomo, właściwie tylko tyle, że zginęła. Można więc zakładać, że jej dusza wniknęła w kościelne mury.

W gruncie rzeczy zgadzam się z uwagą:

No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D

W tym opowiadaniu pozwoliłem sobie popuścić wodze fantazji w temacie tego, jak wygląda stan zbawienia duszy. Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary. Tak, mało tu ortodoksji, a sporo mojej inwencji :)

Ale sam pomysł ciekawy i czytałam z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wątek satanistów opowiadany przez obraz doświadczający od nich upokorzenia – to był niesamowity, nietypowy zabieg.

Fajnie, że ten zabieg do Ciebie przemówił :)

Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!

 

Cześć, reg!

Bardzo nietypowy pomysł na opowiadania świąteczne, ale mam wrażenie, że nie święta są tu najważniejsze

Tak, myślę, że to słuszna uwaga, choć starałem się, by święta i ich symbolika przewijały się przez tekst.

Dobrze wypadło pokazanie wszystkiego oczami dawnej parafianki, zamordowanej w czasie I wojny.

To cieszy :)

Dziękuję, pozdrawiam!

Bardzo proszę, Adamie_c4. Mam nadzieje, że nadchodzący rok przyniesie Ci jeszcze wiele nietypowych pomysłów. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie precyzuję kiedy i w jakich dokładnie okolicznościach jaźń bohaterki wlała się w naścienne malowidło. 

Wiem, chodziło mi też o to, że wątek obudzenia się w obrazie jest bardzo ciekawy (i czy nie sprawia, że można zwariować?), więc tego momentu może trochę mi zabrakło. ;) 

 

W tym opowiadaniu pozwoliłem sobie popuścić wodze fantazji w temacie tego, jak wygląda stan zbawienia duszy. Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary. 

Przemyślenia bardzo ciekawe, sam pomysł na czyściec w obrazie i możliwość poznawania świata z obrazu, bez ingerencji, samą obserwacją, też ma swój urok. ;) 

 

 

Mam nadzieje, że nadchodzący rok przyniesie Ci jeszcze wiele nietypowych pomysłów. :)

Też na to liczę, reg ;) Dzięki!

 

Ananke,

Wiem, chodziło mi też o to, że wątek obudzenia się w obrazie jest bardzo ciekawy (i czy nie sprawia, że można zwariować?), więc tego momentu może trochę mi zabrakło. ;) 

Choć jej sytuacja może wydawać się koszmarna, to myślę, że bohaterka (póki nie zaczęły się dziać naprawdę okropne rzeczy) była spokojna. Po śmierci trafiła do kościoła, więc – w jej mniemaniu – nie straciła pewność co do tego, że cały czas znajduje się pod Bożą opieką.

Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)

Przemyślenia bardzo ciekawe, sam pomysł na czyściec w obrazie i możliwość poznawania świata z obrazu, bez ingerencji, samą obserwacją, też ma swój urok. ;) 

Dzięki :)

Pozdrawiam!

Po śmierci trafiła do kościoła, więc – w jej mniemaniu – nie straciła pewność co do tego, że cały czas znajduje się pod Bożą opieką.

Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)

No ale nawet gorliwie wierząc, pobudka w obrazie jest na tyle nietypowa, że może każdego wpędzić w szaleństwo, zwłaszcza że chyba trwamy w bezruchu, w bezczasie, jako obserwator, jakby włączyć jeden kanał w tv i oglądać go bez końca, nie mogąc uciec. Trochę to przerażające, ale bardzo ciekawe. :)

Gyd myrning,

 

Przeczytane.

Hm, hm.

 

Podoba mi się oryginalny narrator, nietypowy punkt widzenia, jakim jest wizerunek na obrazie. Warsztatowo też oczywiście jest fantastycznie, jak zawsze u Ciebie, nie miałam się czego doczepić.

Zastanawiam się tylko, o czym właściwie było to opowiadanie? Bo to brzmi trochę jak relacja przypadkowych zdarzeń, które nie mają ze sobą wiele wspólnego, oprócz wątku malarza i satanistów. Co właściwie chciałeś nam przekazać?

I nie rozumiem też, dlaczego wypadek malarza aż tak znacząco wpłynął na całe otoczenie: dlaczego ludzi przychodziło na msze coraz mniej, dlaczego ksiądz tak bardzo schudł i dlaczego nie obchodzono Bożego Narodzenia. Przecież jak ktoś zginie na autostradzie to jej nie zamykają?

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Cześć, Adamie!

Dziękuję za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Horrory to nie moja para kaloszy i coś, co mnie nie rusza – tutaj też tej grozy jakoś mocno nie poczułem, bo chyba nie traktowałem zagrożenia dla Świętej jako czegoś realnego. W całym tekście zaginęły Święta – niby były, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Hasła również potraktowane bardzo luźno.

Co innego, jeśli chodzi o całą historię – ta jest trochę w stylu Prawieku Tokarczuk – jest dość rozległa czasowo opowieść, ale tu skondensowana w niewielkim limicie. To nie przeszkadzało, żeby pokazać bardzo ludzką stronę z perspektywy nietypowej, ale dobrze osadzonej i dzięki temu spójnej. Aż chciałoby się rozwinięcia niektórych wątków.

Wykonane starannie, a do tego z ciekawym narratorem, dającym ciekawe możliwości, jak również ograniczenia, z którymi sobie poradziłeś bardzo sprawnie.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ananke,

No ale nawet gorliwie wierząc, pobudka w obrazie jest na tyle nietypowa, że może każdego wpędzić w szaleństwo, zwłaszcza że chyba trwamy w bezruchu, w bezczasie, jako obserwator, jakby włączyć jeden kanał w tv i oglądać go bez końca, nie mogąc uciec.

Pełna zgoda. Można zakładać, że po śmierci zmienia się perspektywa, że to, co wydaje się koszmarem dla żyjących, nie jest już tak straszne dla tych, którzy są po drugiej stronie… ale niewykluczone, że tak się nie dzieje. Rzeczywiście – nieciekawa perspektywa.

 

Witaj, HollyHell!

 Zastanawiam się tylko, o czym właściwie było to opowiadanie? Bo to brzmi trochę jak relacja przypadkowych zdarzeń, które nie mają ze sobą wiele wspólnego, oprócz wątku malarza i satanistów. Co właściwie chciałeś nam przekazać?

Powiedziałbym, że głównym motywem tego opowiadania, z którym wiążą się dramatyczne i najważniejsze zwroty akcji, jest bluźnierczy kult Lilit, który przez lata rozwija się w niewielkie, wiejskiej parafii.

Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii. Trudno powiedzieć, czy od razu zaraził nim wielu parafian, czy zaczęto się nim bardziej interesować dopiero po śmierci malarza. Śmierci niewiarygodnej, filmowej wręcz. Przypuśćmy, że Tomasz zafascynował mrocznym kultem garstkę parafian. Jaka byłaby ich reakcja na fakt, że zginął w kościele, niemal przeszyty włócznią archanioła? Dramatyczna śmierć byłaby dobrym powodem do tego, by uwierzyć, że Bóg, uchodzący za dobrego i miłosiernego, postanowił zabić tego, który przeciwko niemu wystąpił. W takim wypadku pozostali bluźniercy mogliby z przerażeniem porzucić mroczny kult. Albo tym mocniej się z nim związać.

Jest więc parafia, w której, oprócz normalnej dla dzisiejszych czasów laicyzacji, postępuje rozwój mrocznej sekty, mającej swego męczennika. Ksiądz proboszcz wie, że coś jest nie tak. Może to przeczucie, może dolatują do niego jakieś plotki, w każdym razie po wypadku malarza nie jest w dobrym stanie, miota się między obojętnością a fanatyczną surowością, jego postawa z pewnością nie przyciąga ludzi do kościoła.

W końcu następuje przełom, to znaczy kultyści objawiają się wprost i przy okazji świąt Bożego Narodzenia, święta przesilenia, postanawiają przejąć świątynię. Wydaje się to czymś niewiarygodnym, ale… tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się poza świątynią. Jak wygląda obecna sytuacja gospodarczo-polityczna? Może doszło do jakiegoś dramatycznego kryzysu finansowego czy innej katastrofy, będącej katalizatorem gwałtownych przemian?

W końcu, po długim czasie, kultystów płoszą wybuchy. Co mogą one zwiastować, czego mogą być wynikiem? Wojna? Możliwe. Zwłaszcza, że w świątyni przez długi, długi czas nikt się nie pojawia. Pytanie, kim są ci, którzy w końcu do niej zaglądają. Możliwe, że to niedobitki ocalałe z potężnej wojny. Tak czy inaczej, przy okazji Bożego Narodzenia znów dochodzi do przesilenia – wierni wracają do świątyni.

Mniej więcej tak to widzę :)

I nie rozumiem też, dlaczego wypadek malarza aż tak znacząco wpłynął na całe otoczenie: dlaczego ludzi przychodziło na msze coraz mniej, dlaczego ksiądz tak bardzo schudł i dlaczego nie obchodzono Bożego Narodzenia. Przecież jak ktoś zginie na autostradzie to jej nie zamykają?

Odpływ wiernych z Kościoła jest pewną ogólną tendencją, ale bardzo możliwe, że w parafii, w której malarz poniósł śmierć, wykonując zbożną pracę, ten odpływ przybrał rozmiar prawdziwego tsunami. Zachowanie księdza było dziwaczne, myślę, że mocno zapadł na zdrowi, nie tylko fizycznym. Niechęć do celebrowania Bożego Narodzenia mogła być wynikiem traumy – w końcu to w Wigilię zginął malarz – ale mogła też wynikać z tego, że kapłan uznał parafię, w której oddawano cześć demonom, za niegodną przyjęcia nowonarodzonego Zbawiciela.

A po wypadku świątynia została zamknięta na czas śledztwa, w końcu doszło do zdarzenia, które mogło okazać się morderstwem.

Dziękuję Ci za wizytę, miłe słowa i dociekliwy komentarz :)

Pozdrawiam!

 

Cześć, Krokusie!

W całym tekście zaginęły Święta – niby były, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Hasła również potraktowane bardzo luźno.

No tak, no tak. Mogę się bronić tym, że święta Bożego Narodzenia, symbolizujące przesilenie, idealnie pasowały jako tło znaczących przemian, które zachodziły w parafii.

Tak czy inaczej cieszę się, że Twoja opinia jest raczej pochlebna :)Dziękuję za lekturę i za komentarz.

Pozdrawiam! 

Błogosławiona Karolina patrzy na nas ze swojego miejsca pod sufitem! Nie mówię tego poważnie. Ona jest już wyżej. Dużo wyżej.

… o ile proboszcz z poczuciem humoru zawsze w cenie, ten konkretny chyba powinien się skupić na prowadzeniu ksiąg parafialnych. Może ewentualnie chrzcić dzieci, bo przy tym się kazania nie wygłasza. Że żart nieśmieszny, to jedno, ale "nie mówię tego poważnie" to już lekka przesada w traktowaniu parafian jak głupków.

Przepadałam za nim.

Tutaj nie byłam pewna, do czego się odnosi zaimek.

Dużo wycierpiał, ale, dzięki Bogu, tylko cieleśnie.

Mmmm, nie do końca wiem, co próbujesz powiedzieć, bo cierpienie duchowe nie oznacza złamania ducha. Ale to za duże zagadnienie.

Syciło to moją próżność.

Troszkę jednak za wprost.

to zawsze rozprawiali na tematy polityczne

Trochę chwiejny ton. Rozumiem, że Karolina była służącą najpóźniej w XIX wieku, ale hmm. Nie wiem.

dzięki tym żałosnym spektaklom przynajmniej umiałam mu prawdziwie współczuć

Hmmmm.

mój pan gościł w swoim dworku

"Swoim" możesz wyciąć (ale nie musisz).

tak pięknie jak jego poprzednik

Tak pięknie, jak jego poprzednik.

Wielbiłam adwent.

Można wielbić Boga, ale w żadnym wypadku adwent, który nie jest osobą: https://wsjp.pl/haslo/do_druku/25916/wielbic

czas wiodący do świąt Bożego Narodzenia pod pewnymi względami zawsze wyglądał podobnie

Czas do niczego nie wiedzie (czyli nie prowadzi). Czas przygotowań do świąt, okres przygotowań, coś w tym stylu, tak.

w tym radosnym czasie

Okresie. Strasznie mnie drażni to wpychanie "czasu" w takie frazy, to chyba jakaś kalka – niedawno jeszcze się tego nie słyszało.

Moje imię i nazwisko musiało zostać powtórzone trzy razy, bym naprawdę uwierzyła, że mowa o mnie.

Hmm.

Dostąpiłam najwyższej z możliwych nobilitacji. Ja, nieobyta dziewucha. Byłam w euforii.

Rozumiem, że nieobyta dziewucha nasłuchała się przez lata mądrych słów w kazaniach, ale jednak…

W Wigilię, po wczesnej mszy, gromadzącej garstkę wiernych

Hmmmm. Gromadzącej?

Już dawno temu miał obiecać, że przyjdzie i zrobi malowanie

Miał obiecać – czy obiecał? Tj. dlaczego Karolina w to nie wierzy?

Zrozumiałam to dopiero, kiedy mężczyzna, trzymając w dłoni pędzel, wspiął się na drabinę.

A nie rozsądniej zdjąć obraz ze ściany i podmalować w pracowni? I wygodniej, i mniejsze ryzyko upadku z drabiny. Przecież ani portret nie jest umocowany na stałe (nie?) ani ten pan nie jest Michałem Aniołem, a to nie Kaplica Sykstyńska.

farba skapała na podłogę

Skapnęła.

na boczny ołtarz, nad którym mnie namalowano

Czyli jednak fresk? Ale dlaczego, u licha, ktoś namalował na ścianie kościoła portret służącej? Czy była już wtedy błogosławioną?

wielu dyskusji toczonych na temat fatalnego wypadku

"Toczonych" spokojnie można skasować. (A mówiłam, że BHP to podstawa?)

Niektórzy upierali się, że skoczył on celowo.

Hmm.

Święta spędziłam w pustym, zapieczętowanym przez policję, kościele.

To nie wtrącenie: Święta spędziłam w pustym, zapieczętowanym przez policję kościele.

Nuciłam sobie kolędy, bez końca odtwarzając w pamięci niewyobrażalną tragedię.

Hmmm. Dziwne to trochę…

wałkujący temat wypadku

Kolokwializm, czy pasuje do Karoliny?

Z toczonych półgłosem rozmów usiłowałam dowiedzieć się czegoś więcej

Hmm.

W pierwszą niedzielę adwentu ksiądz Olszewski ogłosił podczas kazania, że podejmuje trwający aż do Wigilii post. Polecił parafianom zrobić to samo.

Zależnie od dokładnego czasu akcji – do niedawna w adwencie w ogóle obowiązywał post jakościowy. Co prawda nie zauważyłam, żeby ktoś go przestrzegał (ale mam mało znajomych).

Jego rodzice już nie żyli, rodzeństwo rozjechało się po kraju. Byli na pogrzebie.

Kto był na pogrzebie i co z tego wynika? Czy chodzi o to, że wpadli tylko na pogrzeb i pojechali dalej?

wierni sami inicjowali śpiew

No, ale tak, to już nikt nie mówi: wierni sami zaczynali śpiewać.

Po jego wygłoszeniu kapłan udał się do zakrystii i już nie wrócił, przerywając mszę w połowie.

Czego nie robi imiesłów? Po jego wygłoszeniu kapłan udał się do zakrystii i już nie wrócił. Przerwał mszę w połowie.

Odczytałam to jako zły omen.

To zdanie osłabia niepokój, który wywołało poprzednie. Widać, że zły omen.

przestali komunikować się ze sobą

A nie mogli normalnie przestać rozmawiać?

Ksiądz odprawiał msze jak za karę,

Hmm.

Dzieci, mające dostąpić sakramentu

Lepiej: Dzieci, które miały dostąpić sakramentu.

Straciłam nadzieję. W moim sercu trwała najczarniejsza z nocy.

?

W trakcie porannej mszy, gromadzącej nie więcej niż pięćdziesięciu wiernych

Tu już na pewno nie może być "gromadzącej". Hmm.

Wydarzyło się coś dużo gorszego.

Zapowiadasz.

zwierzęce maski

Hmm. Maski przedstawiające zwierzęta?

Przebywali w niej na okrągło, czyniąc z niej swój nowy dom, czy raczej chlew.

Hmmm.

Czarne jak smoła włosy spływały nisko, aż po biodra.

Hmm. Może, gdyby wyciąć "nisko"…?

Nigdy nie widziałam kobiety o tak obfitych kształtach, miałam wrażenie, że czuję słodki zapach i ciepło bijące od jej pięknego ciała.

Mmmm, obfitych? https://wsjp.pl/haslo/podglad/301/obfity/3883088/biust I Karolina, choć aparat zmysłów ma chyba ograniczony, odczuwa takie rzeczy? Apage! :)

jakby to wszystko miało być makabrycznym żartem.

Trochę zapewniasz.

dzikusy leżeli

https://wsjp.pl/haslo/podglad/52182/dzikus/5169143/czlowiek-niecywilizowany Dzikusi leżeli; albo: dzikusy leżały. Co lepiej oddaje myśli narratorki.

Podnieśli się ze swych legowisk

Zaimek zbędny.

W końcu postanowili uciekać. Niektórzy w popłochu

Popłoch wyklucza postanowienie.

Z czasem popadłam w dziwny stan, znalazłam się między jawą a snem.

Hmmm?

zdarłabym sobie gardło

Zaimek zbędny.

zaczęłam myśleć jak o swoich nowych parafianach

Jako o swoich nowych parafianach.

przytargali żywego świerka

Świerk nieżywotny: przytargali żywy świerk.

odmówili skierowaną do mnie litanię

Hmm?

Pogromczynio Lilit, módl się za nami…

Pogromczyni.

 

Hmmm. Ciekawe. Trochę o cykliczności historii jakby. Ale coś słabo umocowane w świecie, bo skąd kult Lilit (zdaje się, bogini kannanejskiej) w dwudziestowiecznej (dobrze zgaduję, że to lata dziewięćdziesiąte? tj. główna część akcji?) Polsce? I czemu wypadek malarza na drabinie miałby mieć takie następstwa? Czyżby gdzieś w tle zaszło coś nieprzyjemnego, czego Karolina zobaczyć nie mogła, bo wisiała nad ołtarzem?

Niewątpliwie jest oryginalnie, emocjonalnie nośnie i poruszająco.

Można wiele przebaczyć, owszem, ale nie powinno się zapomnieć, głównie – ku przestrodze i z obawy o następne pokolenia. crying

Ech. Przebaczenie nie może być automatyczne. Nie przebacza się bez – przynajmniej – deklaracji, że grzesznik żałuje tego, co zrobił. Bo inaczej zrobi to znowu.

Czytając cały czas obawiałem się, że ktoś zmyje/zamaluje ją, albo (w końcowej części) podpali cały kościół, co również oznaczałoby jej koniec.

W sumie chyba nie, chociaż…

Prawdziwym cudem jest pozytywne zakończenie tak mrocznej opowieści, którego jako czytelnik się nie spodziewałem.

Mmm, ja też nie. Ciekawe, co się tam na zewnątrz stało…

Z początku chciałem opowiedzieć historię od zupełnie innej strony, ale strasznie mi się nie kleiło, więc postawiłem na taką a nie inną perspektywę.

Bywa. Nie zawsze udaje się taki tekst uratować, ale widzę, że Tobie się udało :)

“przytargali żywego świerka”, “włóczno anielska”, “pogromczynio Lilit” itp. są stylizowane na gwarę.

Oooo?

Tak właśnie postanowiłem zinterpretować hasło – obcy są dzikusy w maskach, Lilit, ludzie, którzy na końcu ściągają do parafii.

Ale ci ostatni stają się swoimi heart

Tak, o ile bohaterka może sporo wywnioskować czy wprost dowiedzieć się o pewnych rzeczach słuchając tego, co mówi się w kościele, to jej wiedza siłą rzeczy musi być mocno fragmentaryczna.

Jasne, i nie uległeś pokusie, żeby jej pozwolić wiedzieć więcej, niż powinna – dzięki temu tekst jest spójny.

W sensie, gdzieś tam się przewijają na dalszym planie, ale również dobrze mogłyby to być np. Wielkanoc, albo w ogóle dowolny okres w roku. I chyba fabularnie nic by się nie zmieniło, tak myślę.

W sumie prawda.

Mogę się tłumaczyć tym, że święta Bożego Narodzenia o tyle lepiej pasują do okoliczności tekstu, że utożsamia się je ze zmianą, przesileniem, rewolucją nawet, ale i nadzieją.

Argh, co to znaczy "utożsamiać", wrrr, wrrr, wrrr :P

Swoją ścieżką, co by powiedzieli Ci, który powołali ja na ołtarze, gdyby wiedzieli, że ugrzęzła na ścianie prowincjonalnego kościoła.

Nic by nie powiedzieli, bo co w tym niby złego? Zastanawiałaś się czasem, o co chodzi w tych świętach? https://www.youtube.com/watch?v=TmgN1WwzNm4

Rozumiem, że pokazywałeś jej punkt widzenia na przestrzeni lat, ale zastanawiam się, kiedy zyskała coś w stylu duszy?

Mmmm, jest dość jasno zasugerowane, że to duch miejscowej dziewczyny.

No i uwięzienie duszy w obrazie raczej średnio kojarzy się z chrześcijaństwem, raczej z magią i Harrym Potterem. :D

W sumie fakt :D

Choć może to nie do końca tak, może bycie uwięzioną w tym miejscu jest dla Karoliny formą czyśćcowej kary

To już bardziej :) zwłaszcza, że Karolina pozostaje w czasie, nie wychodzi poza niego.

i czy nie sprawia, że można zwariować?

Eee, bez przesady :D

Myślę że gdyby odpowiednio opisać moment, w którym narratorka budzi się jako naścienne malowidło, to byłby to mocny punkt opowiadania. Można to było w sumie przedstawić w retrospekcji :)

Ale czy by pasowało do tej konkretnej całości?

Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii.

Mmm, mówisz tylko, że był najgorliwszym wyznawcą, co nie oznacza, że sprowadził kult.

Dramatyczna śmierć byłaby dobrym powodem do tego, by uwierzyć, że Bóg, uchodzący za dobrego i miłosiernego, postanowił zabić tego, który przeciwko niemu wystąpił.

Cóż. Są tacy ludzie. To znaczy, ludzie, którzy tak myślą.

tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się poza świątynią

No, właśnie. Może zresztą tak jest lepiej, bo czytelnik może sobie dośpiewać cokolwiek, a w konkrety może wcale by nie uwierzył?

Możliwe, że to niedobitki ocalałe z potężnej wojny.

Możliwe. A może nie? Czasami lepiej zostawić niedopowiedzenie, więcej inteligentnie :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Tarnino

… o ile proboszcz z poczuciem humoru zawsze w cenie, ten konkretny chyba powinien się skupić na prowadzeniu ksiąg parafialnych.

Mało to takich proboszczów :D?

Mmmm, nie do końca wiem, co próbujesz powiedzieć, bo cierpienie duchowe nie oznacza złamania ducha.

Tutaj Karolina sugeruje, może zbyt naokoło, że ksiądz wolny był od prawdziwego, w jej mniemaniu, bólu. Czyli bólu duchowego. Cierpiał wyłącznie fizycznie. Wynikałoby z tego, że, jej zdaniem, ból nie osłabił jego wiary. Rzeczywiście pogmatwane.

w tym radosnym czasie

Okresie.

„Simply having a wonderful christmas TIME” :D Poprawione, poprawione…

Czyli jednak fresk? Ale dlaczego, u licha, ktoś namalował na ścianie kościoła portret służącej? Czy była już wtedy błogosławioną?

Tak, namalowano ją jako błogosławioną.

Zależnie od dokładnego czasu akcji – do niedawna w adwencie w ogóle obowiązywał post jakościowy. Co prawda nie zauważyłam, żeby ktoś go przestrzegał (ale mam mało znajomych).

Nie przekazałem dostatecznie jasno tego, co miałem na myśli – ksiądz sugerował, że podejmuje ścisły, drakoński post, miałem na myśli coś zbliżonego do głodówki.

Kto był na pogrzebie i co z tego wynika? Czy chodzi o to, że wpadli tylko na pogrzeb i pojechali dalej?

W sumie zastanawiałem się, czy ta informacja, rzucona mimochodem przez Karolinę, jest niezbędna, ale stwierdziłem, że można ją wcisnąć. Tak żeby zaznaczyć, ze Tomasz nie miał silnych więzów rodzinnych, mieszkał sam, że był, najpewniej, starym kawalerem.  

Mmmm, obfitych?

A w starej polszczyźnie, rodem z początku XX wieku, nie byłby to komplement? Sam nie wiem.

Niewątpliwie jest oryginalnie, emocjonalnie nośnie i poruszająco.

Cieszy mnie ta opinia!

Ale coś słabo umocowane w świecie, bo skąd kult Lilit (zdaje się, bogini kannanejskiej) w dwudziestowiecznej (dobrze zgaduję, że to lata dziewięćdziesiąte? tj. główna część akcji?) Polsce

Myślałem raczej o czasach bardziej współczesnych. A czemu malarz postanowił czcić właśnie tego demona? Jeśli zainteresował się ezoteryką i postanowił zgłębiać ten mało przyjemny temat, myślę, że dość szybko natknął się na postać Lilit. Inna sprawa, że jej kult mógł w tamtych czasach stawać się modny, bo:

 Czyżby gdzieś w tle zaszło coś nieprzyjemnego, czego Karolina zobaczyć nie mogła, bo wisiała nad ołtarzem?

Tak, zakładam, że w tak zwanym dużym świecie zaczęło dziać się źle. Bardzo źle.

Ciekawe, co się tam na zewnątrz stało…

Raczej nic przyjemnego.

Mmm, ja też nie. Argh, co to znaczy "utożsamiać", wrrr, wrrr, wrrr :P

Sam nie wiem, skąd mi się to utożsamić przyplątało…

Postać Tomasza, malarza, jest kluczowa o tyle, że – jak sugeruję – to on sprowadził ów kult do parafii.

Mmm, mówisz tylko, że był najgorliwszym wyznawcą, co nie oznacza, że sprowadził kult.

Racja, nie zaznaczyłem tego w ten sposób, może powinienem to doprecyzować. Chociaż, czy trzeba?

Cóż. Są tacy ludzie. To znaczy, ludzie, którzy tak myślą.

Ano tak.

 

Dziękuję Ci za wszystkie cenne rady i opinie! Babole poprawione, parę hmmmyhów muszę sobie przemyśleć.

Pozdrawiam!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ha, ha :) To, że coś jest w słowniku, to jeszcze nie znaczy, że zawsze można tak tłumaczyć heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, wpadłam i przeczytałam. Dobrze poprowadzona opowieść, nie nudzi, mimo że dzieje się w jednym miejscu. Zdążyłam polubić świętą i jej świątynię, zanim opko się skończyło. Trochę zabrakło mi powiązania tych obrazów w jakąś przyczynowość i skutek, ale jak to w życiu, nie zawsze tak jest, więc nie przeszkadzało bardzo. Wartościowy tekst, jak na konkurs świąteczny. Doceniam. 

Pozdrawiam serdecznie! 

Wartościowy tekst, jak na konkurs świąteczny.

A dlaczego świąteczny miałby nie być wartościowy?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Masz rację, źle się wyraziłam. Świąteczny konkurs kojarzy mi się ze świąteczną atmosferą, bożonarodzeniową. Zupełnie inną mają np. święta Wielkiejnocy. ( Czy był już jakiś konkurs wielkanocny? ) Ale nie każdy takie skojarzenia ma, więc faktycznie, konkurs i jego atmosfera nie mają tu nic do rzeczy. Tekst jest wartościowy i już. Dzięki, Tarnino, na zwrócenie uwagi. :)

 

Czy był już jakiś konkurs wielkanocny?

Chyba nie było… :3

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uuu, to mnie tu wtedy nie było :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, Anet, dzięki :)

 

Cześć, JolkoK 

Trochę zabrakło mi powiązania tych obrazów w jakąś przyczynowość i skutek, ale jak to w życiu, nie zawsze tak jest, więc nie przeszkadzało bardzo.

Cieszę się :) Dziękuję za wizytę!

( Czy był już jakiś konkurs wielkanocny? )

Kiedyś był: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/10983

Uuu, to mnie tu wtedy nie było :D

Prehistoria :) Konkurs szalony. Limit 6k znaków?? 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka