- Opowiadanie: Canulas - Wronie baśnie

Wronie baśnie

Tym razem próba napisania czegoś z gatunku baśni. W założeniu mam zamiar natrzaskać dwanaście. Mam cztery. Wrzucam pierwszy tekst z tego mini projektu. Teoretycznie tekst zawiera dwie mini baśnie, ale dla pełnego zrozumienia oraz zamknięcia w zgodzie z założeniem, muszę to wrzucić w takiej właśnie formie.

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Wronie baśnie

 

 

Dziecięce rączki ogień wzniecały,

sprzedając ludziom zapałki.

A w ciemnym lesie wilk ostrozęby

Kapturkiem leczył migdałki.

W kolejnym domku siedmiu ich było

w chwili, gdy ona spała.

Jedli z jej miski. Pili z jej kubka.

I używali jej ciała.

 

*

Na skraju sosnowego lasu umierał kaleki dom. Stara zagrzebana w ziemi rudera o łypiących smutkiem oczach okien i krzywym nosie oblodzonych drzwi. Gnijący karczoch obsypywany igliwiem drzew, przychętnych go wchłonąć. Zawilgocona ruina trupiejąca od siarczystości mrozu i płacząca wielogłosem skrzypnięć wiatru.

Pohukiwały o tym miejscu sowie drogowskazy. Diable kaprysy wytyczały kursy ku jarom i nieświętym czerniom, do których prowadziły długie wstęgi głębokich kolein. Umarznięte błota z pewnością kolebałyby ciałami wędrowców, gdyby takowi skądkolwiek nadeszli, jednak od dawna nie miało to miejsca.

W chałupinie tej mieszkały zaledwie dwie osoby, dziadek i jego wnuk. A noce, jak to noce, były czarne.

– Musisz odpocząć, mój drewniany chłopcze – zawyrokował senior podczas jednej z takich właśnie nocy. Nocy kłębiastej w chmury i warkliwej w przyleśne pogłosy. – Zależeć to. Wygrzać. Przepędzić do siedmiu czortów. Będę ci towarzyszył, jeśli chcesz.

Nie wiemy, czy chłopczyk rzeczywiście chciał, ale biorąc pod uwagę upiorną smolistość tej zimowej nocy wydaje się to cokolwiek prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste. W każdym razie dziadek przy nim usiadł, rozkładając na kolanach tomik Wronich Baśni. Przysunął zielony kikut topniejącej świecy.

 

Za chwilę ci przeczytam trzy króciutkie baśnie.

Kraczą wrony, że po trzeciej każde dziecko zaśnie.

Jeśli jednak krnąbrne i zasnąć nie zdoła,

jak leśna wieść niesie, wnet upiora zwoła.

Ten przygarnie. Przytuli. Już żałuj bieduli,

bo w tych pieszczot pląsach Śmiercicha się dąsa.

I jeśli nad swym grobem nie spieszno ci stać

najpóźniej po trzeciej smacznie musisz spać.

 

*

Baśń I

– O wodzu kasztanowej armii

Historia, którą zaraz ci opowiem, wydarzyła się podczas potwornie srogiej zimy, ochrzczonej później Zimą Trzydziestoletnią. To, co teraz mamy za oknami jest niczym wobec tamtego nielichego mrozu. Ludzie zamarzali we własnych domach, wtuleni w siebie niczym bezpańskie psy. Psy natomiast przymarzały do bud, tworząc upiorne rzeźby uwięzione w wieczności na łańcuchach. Ptaki lodowaciały przyszyte potęgą mrozu do gałęzi lub spadały z nieba jak kamienie. A koty… cóż, koty najpewniej zamarzały również.

Na całym miasteczku Ovinkenn zacisnęły się straszne szpony mrozu. Polne wiatry o niespotykanej dotąd sile kładły trupem po równi bydło, jak i nieroztropnych pasterzy. Ponoć nawet przerażone dnie oddały nocom lwią część swego czasu, przez co mieszkańcy ciągle mieli wrażenie, że żyją w bezustannym półmroku. Wychodził taki rankiem natopić śniegu na wywar czy zalewajkę, a kiedy wracał, już go goniła noc.

Bieda i głód zajrzały ludziom do okien.

Elra, drogi chłopcze, była dokładnie w twoim wieku, kiedy zmarła jej babcia, przymarzając do nieheblowanej ramy łóżka. Płacz i próby obudzenia martwej kobiety na niewiele się zdały. Pozostały dwie możliwości. Położyć się obok i umrzeć albo spróbować jakoś dalej żyć.

Ziemia była zbyt twarda, by w niej kopać, więc dziewczynka przykryła staruszkę chustą i opuściła izbę. Cały dzień przepłakała, siedząc przy oknie w kuchni, aż łzy wymroziły jej twarz. Wiedziała, że jeśli chce przeżyć, od samego rana musi zacząć racjonalnie działać. Siedziała, płakała i rozmyślała nad możliwościami. W końcu zmęczona – zasnęła.

Być może rozwiązanie przyszło do niej we śnie albo miała je w sobie cały czas. W każdym razie jeszcze przed nastaniem świtu włożyła płaszcz i otuliła twarz cienkim pasmem szala. Następnie wyszła, kierując kroki w stronę lasu.

Tutaj, drogi chłopcze, muszę trochę historię skrócić. Dość ci wiedzieć, że tego dnia, a także kilku następnych, Elra weszła w posiadanie wielu pięknych kasztanów i żołędzi, z których w tym samym domu, ze zmarłą babcią ciągle leżącą obok, zrobiła armię niebywale pięknych żołnierzyków. Karabiny z leszczynowych gałązek. Palta z przewleczonych liści. Trąby z muszelek zamarzniętych ślimaków.

Pod koniec czwartego lub piątego dnia miała dokładnie sto trzydzieści osiem sztuk. Dopiero wtedy, głodna i wycieńczona, pozwoliła sobie na kilkugodzinny sen.

Nazajutrz jeszcze przed świtem spakowała wszystko do drewnianej skrzynki i wyruszyła w kierunku targowiska. Nie był to czas, kiedy wzięciem cieszyły się zabawki, ale w ogóle o tym nie myślała.

Na samym targowisku rozłożyć się zresztą nie mogła, gdyż należało wnieść opłatę. Handlowy podatek wynosił jedynie miedziaka, ale dla kogoś, kto nie ma nic, nawet niewiele jest wszystkim. Tak więc dziewczynka rozstawiła kramik w niezbyt ciekawej, przyportowej okolicy.

Przez wiele godzin zupełnie nic się nie działo. Elra marzła na kość, a wstrętny wiatr co rusz porywał figurki, dziesiątkując kasztanową armię. Ręce siniały, gdy próbowała osłaniać skrzyneczkę przed jego lodowatymi podmuchami. Powieki ciążyły z głodu oraz zmęczenia. Wkrótce Elra zasnęła.

Zbudziła się nagle albo raczej, coś ją wybudziło. Za kotarą z mgły dostrzegała kontury dobrze odzianej, srogo barczystej postaci. Uszy jednak tak zdominował szum, że dolatywały do niej jedynie strzępy słów.

– Słucham? – pisnęła, wciąż obejmując rękoma poszczerbioną skrzynkę. – Kim pan jest?

– Kimś, kto przybył w samą porę, drogie dziecko. Co tu robisz?

Obraz nabrał ostrości. Na ołowianych nogach wstała i się skłoniła, widząc, że ma przed sobą bardzo dystyngowanego jegomościa. Człowieka dużo starszego od niej, ale jednak nieco młodszego od babci. Gościa o pociągłej twarzy, w bardzo wysokim cylindrze i małych okularach na nosie.

– Próbuję sprzedać… – zaczęła i nagle zbladła. Wyglądało na to, że wiatr musiał porwać wszystkie figurki, gdy spała. Po chwili jednak spostrzegła żołnierzyka z leszczynową lufą karabinu, który jakimś sposobem zakleszczył się pomiędzy deseczkami.

Wysoki mężczyzna czerwoną chustką otarł z jej twarzy łzy.

– Gdybym przybył pół godziny później, byłabyś martwa. Co ty do ciężkiego licha tu wyprawiasz? Gdzie masz rodziców, braci? Gdzie mieszkasz? Ktoś się o ciebie martwi?

Dygocząc z zimna, odpowiedziała na wszystko. Gdy skończyła, mężczyzna golnął z piersiówki solidny łyk alkoholu.

– A umiesz ty może czytać, młoda panno?

Elra pokręciła smutno głową, szepcząc, że umie prać, prasować, a i niestraszne jej rąbanie drewna, czy rozpalanie w piecu, ale z takimi mądrymi rzeczami nigdy się nie obyła.

– Kiedy właśnie to dobrze, że nie umiesz. Bardzo dobrze.

– Bardzo dobrze, że nie umiem czytać? – powtórzyła z wątpliwością w głosie. – Jak dobrze może być czegoś nie umieć?

– No może, może. – Tajemniczy jegomość znów pociągnął z piersiówki. – Ja na przykład cenię sobie dyskrecję. Wręcz, można by powiedzieć, chorobliwie. A tak się akurat składa, że mam do doręczenia pilny list. Do tego strasznie kuleję i mimo że adresat mieszka niedaleko, obawiam się, że zajmie mi to wieki. Może moglibyśmy nawzajem sobie pomóc?

– Pomóc? Jak? – zapytała. – Chce pan, bym zaniosła go za pana?

– Oczywiście nie za darmo, młoda panno. I teraz skoro już się poznaliśmy, nie jestem dla ciebie żaden pan. Mów mi, doktorze Garmel.

– Doktorze czego? – wymknęło się Elrze. Przestraszona, zasłoniła dłońmi buzię. Doktor Garmel jedynie się uśmiechnął.

– Wilka złego, wilka złego, dziecko. – Wskazał na zakleszczonego w skrzynce żołnierzyka. – Ile sobie liczysz za te cuda?

Dziewczyna spojrzała na ostatnią figurkę i nic, ale to naprawdę nic, nie chciało jej przyjść do głowy. Doktor kontynuował:

– Musisz wiedzieć, po ile coś sprzedajesz. Powinnaś znać wartość danej rzeczy. Inaczej ktoś łatwo cię może okpić. Pojmujesz ty w ogóle wartość pieniądza?

– Znam pensy. Kiedyś na końskim jarmarku widziałam też srebrne szylingi. Cały stos, długi niemal na rękę. Połyskiwały w słońcu, gdy wielmożowie dobijali targu na kobyłki.

Mężczyzna machnął dłonią i ponownie siorbnął duży łyk. Następnie donośnie czknął, tak zupełnie nie po doktorskiemu.

– Bujdy.

– Nie, naprawdę – zaoponowała Elra. – Byłam wtedy z babcią i…

– Wierzę ci, wierzę. Mówiąc "bujdy", miałem na myśli wielmożność rzeczonych chłopków. Sam srebrny szyling nie jest również końcem świata, prawda. Jest coś… więcej.

I nim dziewczynka zdołała choćby pomyśleć, doktor Garmel wydobył z kieszeni małą złotą monetę, która lśniła w ledwie co migoczącym świetle lampy.

– Wiesz, co to jest? – spytał. I o ile nigdy w życiu nie widziała takiej monety na żywo, to oczywiście o jej potędze słyszała.

– Czy to złota…?

– Tak – wszedł w słowo, najwyraźniej zadowolony, że połyskujący okrąg wywołuje aż tak ogromne wrażenie. – To jest złota korona. Co więcej, właśnie taką jedną dostaniesz, kiedy tylko zaniesiesz dla mnie list. Jestem człowiekiem honoru, którego nigdy nie splamiłem kłamstwem. Byś jednak poczuła się pewniej, podaj domowy adres, a najpóźniej jutro cię odwiedzę i wówczas wyrównamy rachunki. Co ty na to?

Zapewne, drogi chłopcze, rozumiesz, że Elra na propozycję przystała. Była to dla niej nieodwracalna szansa na poprawę nieszczęśliwego losu. Starannie schowała zalakowaną kopertę za pazuchę dwustukrotnie cerowanego płaszcza i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła. Nawet niechcący, ale jak się zaraz okaże, bardzo słusznie, zabrała ze sobą ostatniego kasztanowego żołnierzyka. Wpierw zbiegła portowym molem, a później popędziła wybrukowanymi ulicami. Biegła i pędziła. Pędziła i biegła, ciągle w głowie utrwalając przekazany przez doktora adres.

Souliveen dwadzieścia trzy.

Souliveen 23.

SOULIVEEN…

23

 

*

Ze znalezieniem kamienicy trochę jej zeszło. Krążyła, krążyła i nic. Do piętrowego domu ceglanego przytwierdzono numer 21. Z kolei na małym drewnianym baraku widniał numer już 25. Gdzie więc podziała się ta wstrętna chałupina z numerem 23 – myślała. Przecież oba budynki odgradza jedynie spalona do czerni rudera z podziurawionym dachem. Czy to możliwe, aby…?

– O zdanie nikt mnie nie pyta, ale gdyby ktoś spytał, odparłbym, że nie powinnaś tam w ogóle wchodzić. To może być niebezpieczne.

Rozejrzała się po pustym, ciemnym skwerku.

Nic.

Zrobiła krok w kierunku czerni, jaka ziała po wyrwanym oknie. Nie wiedzieć czemu, wronie ptactwo upodobało sobie ten zniszczony dom, dziesiątkami obsiadając dach. Faktycznie nad wyrwanymi z zawiasów drzwiami rdzewiały koślawe liczby. Dwójka oraz trójeczka.

– To naprawdę nie najlepszy pomysł.

Tym razem głos był donioślejszy i bardziej zirytowany.

– Kto to powiedział? – zapytała wszechobecną ciemność. – Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?

Znowu nic się nie stało. Elra zapytała zatem czterokrotnie, kierując spojrzenie w cztery strony świata. A całość wyglądała tak:

– Czy jesteś kimś, kto łypie na mnie od północnej strony? – Spojrzała na północ.

Nic.

– A może jesteś kimś, kto obserwuje mnie z południowej strony? – Odwróciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni.

Pustka.

– No to… może ktosiu, podglądasz mnie od zachodu?

Tylko ciemność.

– Więc zapewne chcesz czegoś, przychodząc do mnie ze wschodu – zawyrokowała pewnie, gdyż tylko ten kierunek już się ostał.

Jedynie mrok oraz cisza.

Musiało mi się przesłyszeć – pomyślała i ruszyła prosto pod zniszczone wejście ruiny pod adresem Soulivenn 23, a wtedy…

– Aaauuu.

Instynktownie otworzyła dłoń i kasztanowy żołnierzyk poleciał w dół. Szczęściem stała w miejscu, gdzie śniegu leżało minimum na pół łydki, więc po sekundzie wydobył się z puchu cały i zdrów, choć z nieco przekrzywioną lufą.

– Niewiele brakowało – pisnął bez żadnej pretensji w głosie i zadarł ku niej żołędziową główkę.

Dziewczynka wpadła w panikę.

– Ty, ty, ty… – powtarzała. – To pewnie z głodu… sen…

– Proszę cię, Elra, nie idźmy w tym kierunku! – krzyknął mały żołnierzyk, otrzepując listki z drobin puchu. – Podnieś mnie, proszę, bo już nie mam siły zdzierać gardła. Tylko tym razem ostrożnie.

W strachu i z pewnymi oporami podniosła figurkę na wysokość swej rumianej twarzy. Wtedy żołnierzyk wyprostował patyczki, przyjmując pozycję "na baczność". Po chwili spoczął i odezwał się tymi oto słowy:

– Źle ta chałupa wygląda, moja droga, a i sama rozmowa z tamtym człowiekiem również była dziwaczna. Podsłuchiwałem cały czas uważnie. Co więcej, niecności jego zamiarom dodaje fakt, że kiedy spałaś, zakradł się cicho i wrzucił w rzeczną toń ponad setkę moich wojowników. Utopił wszystkich i nie drgnęła mu przy tym powieka. Nie wiem, jakie względem ciebie ma zamiary, ale to na pewno podły człowiek. Miejsce, do którego cię wysłał, również wygląda posępnie. Nie sądzisz?

Teraz kiedy spojrzała na skryty w mroku dom, dokładnie tak uważała.

– Masz rację kasztanowy żołnierzyku. Głód i chłód ogłupiły mnie do tego stopnia, że na chwilę postradałam rozum. Teraz jednak widzę, że masz rację. Jest jeszcze szansa wykręcić się z tej kabały? Co ja, nieszczęsna, mam począć?

Ożywiony człowieczek zamyślił się, a dziecięce dłonie na czas tych rozmyślań osłoniły go od porywistej siły wiatru. Po mniej więcej pięciu minutach, które małej wydawały się wiecznością, przemówił.

– Normalnie poleciłbym ci natychmiast stąd uciekać i nigdy więcej nie wracać. Nawet podczas słonecznego dnia. Tyle że nieopatrznie podałaś mu swój adres i stawiam swoją żołędziową głowę na karmę dzikom, że kiedy wrócisz do domu, będzie na ciebie czekał. Tak więc trzeba załatwić to inaczej.

Jak pewnie wiesz, mój ty drewniany chłopcze, pytanie o to "jak", musiało po prostu paść ze zmarzniętych ust małej dziewczynki. A skoro musiało, to padło. Kasztanowy żołnierzyk tym razem zamyślił się na dziesięć długich minut, co dla Elry było czasem równym dwóm wiecznościom. W końcu rzekł:

– Najpierw musimy poznać treść tego tajemniczego listu, co to go trzymasz pod płaszczem. Ja, podobnie jak ty, czytać nie umiem, ale za to tuż obok, na Governichen trzydzieści dwa mieszka stary nauczyciel Klaus Gotchlich. Zabierz mnie do niego i stukaj w drzwi tak długo, aż otworzy. Kiedy to w końcu nastąpi, dokonaj wszelkich starań, żebym trafił do jednej z jego rąk. Wtedy szybko poproś o odczytanie listu i…

– I…? – powtórzyła zasłuchana dziewczynka. – Co dalej?

– Po prostu nie zapomnij mnie na końcu zabrać.

 

*

Jak zaplanowali, tak właśnie zrobili, choć nie należało to do najłatwiejszych zadań. Klaus Gotchlich najpierw długo spał, a kiedy już się wybudził, równie długo złorzeczył, wyzywając gości od przybłędów i strasząc strażą. W końcu jednak dał za wygraną i zszedł. A jako że był zaspany, wciśnięcie w dłonie kasztanowego ludzika nie stanowiło kłopotu.

– Proszę mi to przeczytać, panie Klaus.

Nauczyciel najpierw zakręcił młynka rozczochraną głową, później donośnie sapnął, a na końcu wsadził binokle na nos.

"Przysyłam wam żywe mięso – STOP – Cena ta sama – STOP – Widzimy się na targu".

Elrę przeraziły usłyszane słowa. Zdołała jednak opanować drżenie rąk, wyrwała kasztanowego żołnierzyka i razem uciekli w noc. Następne pół godziny przepłakała, siedząc na rzecznym kamieniu pośród łąk. W tym czasie kasztanowy ożywieniec myślał nad rozwiązaniem. Sześć długich wieczności później podjął temat.

– Ten podły kanibal zapewne jest teraz u ciebie w domu. Usłyszał o babci, więc na moją żołędziową głowę, po nią ruszył. Bez broni nie podołamy. Na szczęście na rynku pod adresem Usliveenn czterdzieści sześć mieszka stary rzeźnik, Olaf Mordke. Pójdziemy tam i powtórzymy całą akcję jeszcze raz. A kiedy już mnie pochwyci w swoje wielkie zakrwawione łapy, każ mu oddać najostrzejszy tasak, jaki ma. Wtedy mnie szybko drapnij i wiejemy.

Jak uradzili, tak też wykonali, drogi chłopcze i po kolejnych dwudziestu minutach, z lśniącym tasakiem w jednej i małą kasztanową figurką w drugiej rączce, Elra przybiegła pod ten sam kamień.

– No dobrze, młoda damo – uznał za rozsądne wtrącić trzy grosze kasztanowy wojak. – To teraz fechtuj.

– Że zrobić mam co?

– No fechtować, ciąć, rąbać. Odstaw mnie na ten kamień i potrenuj. Pościnaj chwasty. Porozrąbuj powietrze. Pokaż, na co cię stać.

Zrobiła, jak polecił. Już po pierwszym nieporadnym ciosie niemal nie urąbując sobie nogi.

– Chyba tego nie przemyśleliśmy – wygłosił opinię ludzik, drapiąc gałązkową rączką żołędziową skroń. – Znów muszę pomyśleć.

Tym razem Elra nie liczyła wieczności, które jej upływały na oczekiwaniu w wielkiej trwodze. Żołnierzyk dumał i dumał. Zaczynał, przerywał, ciągle drobił kółeczka wokół kamienia. Czasem przystawał i wędrował znowu. Noc miała się w zasadzie ku końcowi, kiedy zupełnie bez entuzjazmu podjął:

– Szansę mamy tylko jedną. Będzie też niezwykle ryzykowna, ale musimy spróbować. Słuchasz mnie?

Anemicznie skinęła, opierając policzek na trzonku od tasaka. To jednak miniaturowemu wojakowi wystarczyło.

– Tam, gdzie teraz pójdziemy, nie będzie nawet adresu. Po prostu cię pokieruję. Miejsce to nazywają Norą Wilhelma Dziurawca. To, jak zapewne wiesz, największy zbir tych okolic. Rozłupywacz czaszek i zarazem pożeracz niewieścich serc. Zaprowadzę cię do jego kryjówki, ale musisz działać bardzo szybko i bez najmniejszego zawahania. Ten kanibal w twoim domu to betka w porównaniu do szelmostwa Dziurawca. Kundelek naprzeciw wilka. Tak jak poprzednio, jedyne co masz zrobić, to spowodować, żebym trafił w jego ręce. Potem już pójdzie z górki. Wręczysz mu tasak i wskażesz cel, a on wykona robotę. Rozumiemy się?

Niechętnie skinęła, choć z niewyspania, zimna oraz głodu, nie do końca wszystko rozumiała. Następnie kasztanowy żołnierzyk zaprowadził ją aż na obrzeża Ovinkenn, gdzie wśród ruczaju i mateczników kryło się leże złoczyńcy Wilhelma Dziurawca. Tam zaskoczony olbrzym o przynajmniej niedźwiedziej posturze i byczym karku, dał sobie wcisnąć w dłoń małą figurkę i już po chwili był na jej usługach.

Ruszyli w drogę powrotną.

 

*

Przez całą podróż gigant nie wypluł słowa. Dziewczynka wręcz przeciwnie. Niezwykle drobiazgowo opisywała, jakich to niecności ma się podjąć względem każdego intruza, którego zastaną na miejscu. Świtało i świat tonął w gęstym mleku mgły, kiedy stanęli pod jej małym domkiem. Przed samym wejściem Elra w kilku słowach jeszcze raz poinstruowała towarzysza.

– Utnij mu palce, ręce oraz nogi, a jakby krzyczał zbyt cicho, także nos oraz uszy. Następnie wyjmij oczy, a na sam koniec oddziel od ciała głowę. Rozumiesz mnie?

Odpowiedź mogła być równie dobrze bulgotem brzucha co chrząknięciem. W każdym razie to, że z nią tu był, że szedł posłusznie piekielnie długi kawał drogi, jasno dowodziło tego, że ma Wilhelma Dziurawca na swe usługi.

– Teraz zacznij czynić o co ciebie proszę! – nakazała i rzeczywiście zaczął. A było co.

Doktor Garmel faktycznie siedział u niej przy stoliku. Co więcej, Elra nie dostrzegła nigdzie babci. Łóżko puste, równiusieńko zasłane. W domu porządek i nawet ogień w piecu.

Czyli musiał już zacząć – pomyślała i przykazała Wilhelmowi nie szczędzić dziadowi mąk. Dziurawiec rozciągnął twarz w podłym uśmiechu, co przyjść mu musiało z niezwykłą wręcz łatwością i wzbił się na wyżyny zadawania bólu. Cały dom wypełniły krzyki ćwiartowanego mężczyzny. Najpierw palce, jak chciała, potem dłonie i dalej, aż do barków. Następnie stopy i w górę. Wszędzie krew.

Kiedy jednak oprawca zaczynał odcinać doktorowi uszy, coś przykuło jej wzrok. Podeszła do okna, przyjrzała się i… tak. Na podwórzu za domem w świeżo skopaną ziemię wbito krzyż. A skoro wbito, to…

 

*

Dziadek zawiesił głos. Chłopczyk odczekał dłuższą chwilę. W końcu dopytał cichym, króciutkim "to?"

– Mój mały, drewniany chłopcze. – Bajarz pogłaskał smyka po rozpalonej od gorączki głowie. – Wtedy Elra wreszcie zrozumiała, czego się niestety dopuściła. Na co skazała niewinnego człowieka, który chciał tylko pomóc odmienić jej podły los.

– Co zrobiła dalej? Nie próbowała odebrać kasztanowego żołnierzyka z rąk Wilhelma Dziurawca?

Dziadek nalał kompotu do dwóch glinianych kubków. Jeden postawił przed leżącym chłopcem. Z drugiego siorbnął sam. Przeciągał przy tym finał opowieści, z radością obserwując rozpalone lica swego wnuka. W końcu postawił kubek na komódce.

– Próbowała – rzucił tym jednym słowem. A kiedy uznał, że drewniany chłopczyk zupełnie nic z tego nie rozumie, poprawił już pełnym zdaniem. – Wierz mi, że próbowała.

– Czyli że co? – nie dawał za wygraną wnuk. – Jak to się skończyło?

– Wilhelma Zbójcę nazywano Dziurawcem nie dlatego, że dziurawił swe ofiary, ale że notorycznie wszystko gubił. Tak samo było z kasztanowym żołnierzykiem, którego również posiał gdzieś po drodze. Na początku miał pewnie zamiar zrobić dziewczynce coś złego, ale kiedy z taką zajadłością instruowała go w sprawach mordu… cóż, prawdopodobnie z najzwyklejszego zaciekawienia poszedł dalej. No i od tego czasu, chłopcze, nikt już nie widywał więcej Elry ni jej babki. Czy jednak tak było naprawdę albo, czy kasztanowy żołnierzyk w ogóle istniał, nie mam pojęcia. Może cała historia jest zmyślona, a obie po prostu umarły z wychłodzenia. Nie wiem i myślę, że tak naprawdę nie wie nikt. No i to koniec historii. To była pierwsza z trzech. Masz ochotę na drugą?

Rozespany chłopczyk kiwnął głową.

– No to słuchaj – przykazał dziadek. – Historię tę nazwałem: "Fatalna pomyłka sióstr".

 

 

Ostatnia panna w domu być miała

nie później niż przed północą.

Się zagadała. Skrótem wracała,

lecz niebezpiecznie jest nocą.

 

Królewicz za nią na łowy ruszył,

bo biegnąc, trzewik zgubiła.

Gdy pannę znalazł, bucik założył,

choć od tygodnia nie żyła.

 

*

Baśń II 

– Fatalna pomyłka sióstr

– Jak już ci chłopcze zdradziłem – rozpoczął starzec, poprawiając się wygodniej na fotelu – rzecz będzie dotyczyła pewnego siostrzanego nieporozumienia. W niektórych wiejskich domach bajka ta jest stosunkowo znana, choć z reguły występuje w dużo bardziej ugrzecznionej wersji. Rodzice kłamią dzieciom, dziadkowie wnukom. Nie wiem czemu. Może znajdują w mówieniu nieprawdy jakieś większe pokłady dobra czy szlachetności. Ja nie mam zamiaru kłamać ci i ugrzeczniać, bo i po cóż? Wszak nie jesteś nawet prawdziwym chłopcem, a jedynie ożywionym drewnem i jako takie nie masz choćby bijącego serca, które mogłoby cokolwiek czuć. Prawda, powstałeś z pracy moich rąk, ale to nie oznacza, że mam cię teraz chronić przed wszystkimi podłościami tego świata. No bo, gdybym na ten przykład umarł, jak babcia Elry i musiałbyś radzić sobie sam, przecież wychowany na banialukach, w świętej wierze, że wszystkie baśnie zawsze kończą się dobrze i szczęśliwie, prędko zostałbyś zraniony lub oszukany. To tak jak z tym twoim noskiem, który zawsze zdradzał zamiary, kiedy tylko… – Staruszek zawiesił myśl, bacznie obserwując zagrzebanego pod pierzyną chłopca. Kiedy nabrał pewności, że jego twarz jest już dostatecznie przerażona, a z oczu wypłynęła odpowiednia porcja łez… – No ale nie bolało tak bardzo, prawda? – dodał i nie czekając na odpowiedź, rozpoczął snucie drugiej opowieści.

 

*

Ta historia wydarzyła się w Pervo, mieście kontrastów. Bogaci, jak to bogaci, mieszkali w pałacach i pięknie zdobionych domach w centrum miasta, klasa średnia prosperowała wokół centralnej części, świadcząc przeróżne usługi, a najbiedniejsi zasiedlali obrzeża. I to właśnie takiej biednej rodziny tyczą się poniższe wydarzenia. Posłuchaj, drewniany chłopcze. Było tak:

Jak czasem w życiu bywa wszystko poprzedziła wielka wojna, ale nie o wojennych losach pragnę ci opowiedzieć. Chcę jedynie zaznaczyć, że dotyczyła dwóch zwaśnionych krajów, trwała bardzo długo i była nad wyraz krwawa, przez co obie krainy cierpiały na niedobór męskiej części populacji. Rodzinę Zdunów Smolańkich zbrojny konflikt również odarł z mężczyzn, pochłaniając zarówno ojca, jak i dwójkę synów-bliźniaków, na straży dwuizbowego domku zostawiając jedynie same kobiety, seniorkę rodu Khellę, jej córkę Zdunkę Khellennę oraz trzy dorastające wnuczki Khellennianki: Rudą, Czarną i Blond.

W zasadzie lwia część opowieści nie różni się zbytnio od tego, co opowiadają chłopscy dziadkowie swoim chłopskim wnukom, a diabeł, jak to diabeł ma w zwyczaju, ukrywa się zwykle w szczególe.

Prawdą jest, że czwórkę z piątki kobiet cechowała wyjątkowa podłość. Babka, jej córka oraz obie wnuczki męczyły straszliwie Rudą, wykorzystując dziewczynę, kiedy tylko się da.

Jak mógłbyś, chłopcze podsłuchać od innych dzieci, gdybyś oczywiście mógł się z nimi bawić, spotkanie u księcia również miało w tej historii swoje miejsce. Noo… może nie do końca u księcia, bo w Pervo najwyższą funkcję sprawował generał, ale cała reszta to najświętsza prawda. Prawdą również był bal, na który zaproszono wszystkie kobiety z miasta i okolic. A ściślej mówiąc: "Bal Śmierci", w którym chodziło o to, że…

 

*

– Więc jak to dokładnie jest? – syknęła stara Khella, mocując się z czarną kiecą. – Jeden zgon, to jedna szansa na taniec z generałem, tak?

Córka odwróciła twarz od potrzaskanego lustra, przy którym od dobrej godziny próbowała zapudrować plamy z sadzy i oparzenia powstałe na skutek obcowania z piecem.

– Taaaa-aa. Zasady Loterii-Śmierci mówią jasno. Jeden padły na wojaczce chłop, to jeden los do wielkiego słoja. Ze Zgono-Kronik wiemy, że czeka nas przynajmniej jedna szansa.

– Jedna szansa to gówno, a nie szansa – odparła babka, sadzając wielki kuper na koślawym stołku. – Niechby chociaż jedno z bliźniąt zbłąkana kula odnaleźć zechciała, szansa by uległa podwojeniu.

– Albo najlepiej obu – zawtórowała rechotem jej jedyna córka. Zaraz jednak pobladła, przypominając sobie, że u sąsiadów wieść o zgonach pięciu synów przyszła. Pobladła, dłonie ścisnęła w pięści i jak to zwykle podczas napadów złości bywało, zawezwała Rudą, by jej jakieś zadanie do natychmiastowego wykonania przygotować. Najlepiej straszliwie trudne, co by i pretekst do obicia się znalazł albo w ciemnej piwnicy tydzień cały, bez choćby kromki chleba przetrzymania.

– Fakt, nieudaczniki jedne. Mogliby zdechnąć naraz wszyscy trzej – dodała babka. I zaraz zakrzyknęła ku dwóm swoim ulubionym wnuczkom, żeby niechybnie zbiegły, co by im jarzębinową biżuterią niedomyte szyje przyozdobić.

Wkrótce czwórka kobiet na generalską loteryję wyruszyła, na wyjściu Rudej w złości przykazując, że gdy tylko krew z nosa obcieknie, ta ma natychmiast za całego domu zabrać się sprzątanie i lepiej, żeby wszystko pięknie lśniło, to może cięgów uniknie. Następnie zostawiając po sobie grzechotniczy syk przemielony z żabim rechotem, wszystkie ku najtańszym dorożkom pocwałowały. A że każda z nich przynajmniej o połowę ponad swoje od dawna ważyła, już można było żałować zaprzęgniętych zwierząt.

Ruda została sama.

 

*

Nie będę ci chłopcze bzdetów opowiadał, że niby wiem jakim to sposobem i Ruda wkrótce na Loterię Śmierci przyjechała. Chłopstwo tak się lubujące w czaro-marach przypisuje to zasłudze tajemniczej chrzestnej, której to pojawienie się miało niby niebożę nawymodlić. Tyle że ja już swoją drogę na tym padole aż nadto obszedłem i wiem, że na żadne modły nikt tam z góry nam nie odpowiada. Ciumulstwo durne wierzy w rozmamłane zabobony oraz głupi ślepo kurzy los i dlatego z bido-nędzą po ostatni dzień na ziemi pozostanie. Ja ci kłamać nie będę, bo nie wiem, w jaki sposób maltretowane dziewczę przybyło i do tego tak ślicznie odziane. Zakładam jednak bardziej przyziemny scenariusz w postaci albo kradzieży ubrań z przyrzecznego targu, albo sprzedaży wdzięków. W każdym razie Ruda na Loteryję-Śmierci zajechała i dopiero wtedy się zaczęło.

A miało to miejsce już dobrze po kilkunastu generalskich tańcach, kiedy sekretarz-krzykacz ostatnią kolumnę zgonów odczytywał. Niektóre niewiasty, zwłaszcza te, co już wcześniej mężczyzn potraciły, siedziały teraz ze smutkiem na twarzach, próbując utopić zaprzepaszczone szanse w kubkach wypełnionych procentami. Te, którym się w rodzinie jeszcze jacyś "jajeczni" ostali, nasłuchiwały każdego z wyczytywanych nazwisk, wstrzymując z emocji dech.

 

*

– Biorne-Kovalson! – kontynuował komisarz-krzykacz caluśki upocony. – Południowe wzgórza. Rozerwany od pocisku armatniego. Zmarł, nim upaść zdołał, a z racji kalibru, upadał niczym deszcz. Lekka śmierć.

Kronikarz naprędce stosowne pokreślił na podłużnym pasie papirusu, by po chwili zagnieść całość w kulkę i wrzucić do słoja. Skinął, że można dalej.

– Vladko Mrosłav. Szyją próbował ostrze szabli płoszyć. Głowy nie ma. Poznany po butach. Lekka śmierć.

Kolejna kulka do słoiczka hop.

– Ostatni to… – Komisarz-krzykacz rozejrzał się po wielkim zgromadzeniu, obserwując setki wpatrzonych w niego jak w obrazek twarzy. – Olaf-Smolnik. Drugi z braci tak samo podobnych, bliźniaczym zwany. Umarł z żalu za pierwszym, co to go ziemia przyjęła raptem kilkanaście minut wcześniej. – Skonfundowany, powiódł wzrokiem na samego pana Generała. – To się liczy? – dopytał. – Można tak?

Generał czuł już niebywałe umęczenie. Do tego stopy miał solidnie podeptane przez próbujące uwieść go maszkarki, ale kiedy tylko spojrzał na zgromadzony, wyczekujący tłum…

– Ostatni taniec – zawyrokował niebywale męskim, nieznoszącym sprzeciwu głosem. – A że zgon podwójny i dotyczy braterskiej śmierci z żalu, co jawi mi się niebywałą miłością do naszego kochanego Pervo, tym razem obejdziemy się bez słoja. Pragnę ostatni taniec wyświadczyć każdej z sióstr, które utraciły aż tak miłujących ojczyznę braci. Jeśli zatem takowe są, niech natychmiast wystąpią.

Ma się rzecz jasna rozumieć, Blondyna pospołu z Czarną jęły się przepychać przez tłum rozdecybelowanej w pomrukach gawiedzi. Generał jednak umiał bardzo dobrze tonować nastroje społeczne.

– Wszystkim, którzy buczą, uznając, że śmierć z żalu za ojczyzną nie zasługuje na szczególne wyróżnienie, nakazuję niezwłocznie stanąć po mojej prawej stronie. Tak, żeby Katowska Milicja Opresyjna mogła z każdym na osobności przedyskutować arkana patriotyzmu. A siostrę albo i siostry poległych braci, niezwłocznie zapraszam na środek.

 

*

Jak zapewne drogi chłopcze wiesz, niewielu śmiałków zasiedliło prawicę generała. Zakładam nawet, że żaden. Co zaś tyczy się sióstr, to i owszem, dotarły w końcu na sam środek placu, tak chętne oddać się pląsom w ramionach tego najmężniejszego z pozostałych mężczyzn. A dalej prawdopodobnie było tak:

Czarna, mniej tęga, ale tęga również, strasznie stopy partnera podeptała. Tak, że ten jedynie przez wzgląd na żałobę nie przykazał strażom ukręcić jej łba. Za to drugiej, co to wyglądała niczym dwie i pół blondyny zaklętej w blondynie, niemożebnie wręcz śmierdziało z ust, czym podwójnie generała umęczyła. Trzecia natomiast, bo jeśli słyszałeś choćby cząstkę historii, wiesz, że zatańczyła z nim i trzecia, pląsała nader zwiewnie, pachniała znośnie i nie przypominała czterodrzwiowej szafy.

Podobno dziewczyna obwiązała rude włosy chustą i tak samo postąpiła z twarzą, jednak nadmierna mądrość nie leżała w kanonie jej zalet. Częste bicie oraz jeszcze częstsze poniżanie, spowodowały pewien rodzaj umysłowej dysproporcji, względem niedającego się podważyć piękna. Uważała bowiem, że wystarczy zakryć jedynie włosy oraz twarz i niebezpieczeństwo rozpoznania znika. Jednakże generalski skryba przed dopuszczeniem na środek domagał się okazania karty mieszkańca Porvo, argumentując, że: "Na gębę to każda by chciała figli posmakować".

I tak oto kamuflaż przydał Rudej seksownej tajemniczości, ale kompletnie nie sprawdził się względem dwójki zapłakanych sióstr, rozgniewanej matki, czy wręcz wściekłej babki. Te już planowały straszną zemstę i mimo że Ruda pod koniec tańca po prostu wyrwała się z generalskich objęć i uciekła, późniejsze tłumaczenia nienawistnej czwórce niewiele przyniosły. Dziewczyna została po prostu skatowana. Siostry w napadzie szału wyrwały jej niemal wszystkie włosy, a matka przypiekała rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem. Następnie wtrącili Rudą do piwnicy, by – jak określiła seniorka rodu – wstrętna dziewucha przemyślała sobie wszystko przez tydzień albo i dwa.

Dziewiątego dnia otrąbiono wszem, a i podobno nawet także wobec, że od czasu tajemniczej ucieczki generał o niczym innym nie myśli, jak tylko o tej, co dała drapaka. Ponoć nawet całkiem przestał sypiać i nie tyle, że z kimś, ale i w ogóle. Snuje się jedynie po koszarach, wściekłe psy dokarmia kaszanką. A jak już nawet i komuś od bidy maczetą łeb zetnie, to miast do kolejnego delikwenta skoczyć, przystaje i krwią wyrysowuje na śniegu serduszka. Słowem… z zakochania zdziczał i zwariował.

No i rozniosło się echo babskiego krakania. Przekupki targowe – kumom akuszerkom, maglarki – praczkom, kurtyzany – wielmożnym paniczom. Wszystkie poczęły legendzie doprawiać:

– że tajemna dziewczyna skradła przed ucieczką pocałunek,

– że zgubiła bucik,

– że odleciała, dziarsko dosiadując jednorożca,

– że to,

– że tamto,

– że generał będzie panny szukał,

Cóż, drogi chłopcze. W każdej historii bywa ziarno prawdy. Ruda naprawdę zawróciła żołdakowi w głowie i odwiedziny faktycznie planował. Tyle że tradycyjnie pojmowana bajka tutaj w kłamstwa odnogę zakręca. Panna faktycznie podczas ucieczki coś tam upuściła, jednak generał nie musiał królestwa objeżdżać, gdyż przecież przed tańca początkiem każda pannica legitymację mieszkanki Porvo okazać musiała. Tak więc adres znał i wraz z całym orszakiem zapowiedział się w niedzielę na zapoznawczą wizytę.

Tyle że…

 

*

Małą chałupinę od samego rana wypełniały wrzaski i pokrzykiwania zrodzone z mocno skołatanych nerwów. A słowa przy tym padały tak strasznie paskudne, że i marynarz zapewne chciałby zakryć uszy. Słowem i popiołem działo się.

– Wliz? – dopytała Zdunka blondwłosą córuchnę, będąc cała w nerwach. – Wliz na gicę czy nie?

Zapocone dziewczę o rumianej twarzy zagryzło w złości wargę, po czym przypuściło kolejny szturm, celując grubym kopytkiem w kaloszowy wlot. Nic te starania nie dały. Noga była po prostu zbyt wielka.

– No ni wlos, ni wlos – załkała Blondyna. – Mame, co robić? Włosy na nodze starannie przycięte, stopa wytaplana w margarynim śluzie. Czasu brak. Co spojrzeć, zara kukułka zegara wygdacze południe. Ratujta że mnie.

W tymże samym czasie babka dopingowała czarnowłose dziewczę do podobnych, zajadlejszych zmagań.

– Wciskaj kopyto, pajęcza paskudo, bo ci zara ubryndzole palec. To twoja, tfu, nasza szansa na poprawę losu i raz na zawsze opuszczenie tej zatęchłej nory. Wpychaj śmierdzące szkicicho do środka, bo już mniej niż kwadrans nam pozostał. Generał niechybnie cwałuje przez rynek. Pchaj kopyto w but!

– To na nic – rzuciła przez pokój jej córa Khellenna. – Tak się spasły maciory przeklęte, że nawet wiadro za maleńkie będzie.

Babka Khella odpłynęła myślą w jakąś bliżej niepojętą dal. Po dłuższej chwili wróciła, omiatając izbę wściekłym wzrokiem.

– Obie do mnie! – przykazała, a z jej rozbieganych oczu biło najprawdziwsze wręcz szaleństwo. – Ustawić się na jednej nodze, drugą zgiąć pod kuper i tak stać! A ty, Khellenna, prędko pędź po Rudą.

– A na co nam ta… – rozpoczęła Zdunka, jednak od razu ruszyła wypełnić jej wolę. Po minucie wydobyła z ciemni nieprzytomną dziewczynę, przypominającą obklejony cienką skórą szkielet.

Blondyna nie ustała testu jednej nogi i łupnęła z hukiem, niszcząc w drobiazgi kąpielową balię.

– Wypadasz z gry. Idź do sieni, przynieś prędko sznury. Ty zaś – babka wskazała zakrzywionym palcem Czarnowłosą – bierz z podwórza czym prędzej siekierę. Czeka wbita w pieniek zaraz za obejściem.

– A ja? – spytała Zdunka, wciąż trzymając zamęczoną Rudą, która miała już właściwie niewiele z rudości. – Co mam robić?

– Kładź ją na ławę!

Po chwili wszystkie wypełniły polecenia starej. Blondyna trzymała w łapach kłęby sznura, Czarna opierała łokieć o wielką siekierę, a dawna Ruda, lecz obecnie bardziej krwawo-łysa, spoczywała na plecach na samiutkim środku wielkiej ławy.

– I teraz babciu co? – zapytały obie wnuczki naraz, wpatrując się w seniorkę z żarliwością papieża oglądającego boskie malowidła.

– Pewnie trza ją do ławy przywiązać – zawyrokowała Zdunka, matka obu dziewuch, ale babka pokręciła głową. Po chwili przystąpiła do wyjaśnień:

– Ty. – Wskazała paluchem czarnowłosą wnuczkę. – Podwiniesz nogę pod samiuśkie dupe, a blondyna zawiąże sznurami wokoło, że jak nawet ci kopytko ścierpnie, chcąc nie chcąc, wytrzymasz. Następnie siądziesz na fotel okryta kocem od brzucha do ziemi, żeby wystawał tylko kawał stopy. Na łeb, rzecz jasna, chusta. Generał zajedzie, znaleziony kaloszek na nogę nasadzi i od razu zakrzyknie, żeś jego.

Cała trójka wlepiała gały w siedzącą staruszkę. Po durnych minach widać było, że jeśli coś pojęły, to tylko szczątkowo. W końcu Zdunka Khellenna odważyła się dopytać babki.

– A pasującą nogę skąd weź… – Urwała nagle, spoglądając to na leżącą eks Rudą, to na ogromną siekierę.

– Najlepiej pod kolanem. – Uznała za stosowne doprecyzować staruszka. – Ale najpierw rozwalcie kopciuchowi łeb, bo być może żyje. Chodzi nam jedynie o kawałek nogi. Resztę ścierwa szczurom do piwnicy.

Jak postanowiły, chłopcze, tak dokładnie zrobiły. Podobno, kiedy matka unosiła do ciosu mordercze narzędzie, z oczu jej Rudej córki ciągle jeszcze wypływały łzy. No ale stało się. Głowa pękła na dwie równe części, a zaraz po niej przyszła kolej na odcięcie nogi, którą później – i naprawdę w ostatnim momencie – dowiązano sznurem do kolana Czarnej. Dosłownie sekundy po zapleceniu węzłowej kokardki wybrzmiały dźwięki trąb. Później zaś rozległo się pukanie.

– Tak? – wyskrzypiała nieszczere pytanie starucha, bo przecież dobrze wiedziała, kogo diabli niosą. – Kogo nam… aniołowie tu nasłali?

– Generał Poghrno – doleciała zwrotna informacja przez zamknięte drzwi. – Przybyłem, jak obiecywałem, chcąc sprawdzić, czy faktycznie zagubiona rękawiczka na rączkę pasuje.

Wszystkie cztery zbladły tak jak stały. Zdunka ponownie uniosła siekierę.

 

 

W kolejnym lesie bardziej posępnym

jeszcze od tego pierwszego

Babcia rencistka imieniem Jaga

uwiodła dzieci na Lego.

 

Potem je w klatkach pozamykała

i koniec końców upasła.

Pewnego Wojtka ogień dogonił

Cyk – iskiereczka zgasła.

 

*

Siedząca w fotelu postać dała dziecku kilka chwil na przetrawienie ostatnich słów baśni o Kopciuszku. Kiedy jednak usta ciągle drżały, a łzy spływały ciurkiem z twarzy malca, istota otarła mu je. Następnie z błyszczącymi od szaleństwa oczami i niemal pionowym uśmiechem na twarzy, podjęła:

– No już dobrze, ożywione drewienko. Już wszystko w porządku. Dobrze. – Pogłaskała smyka. – Okrutna śmierć rudowłosej dziewuchy kończy drugą bajkę i myślę, że już pora na ostatnią. Jest tu pieruńsko zimno, za oknami słychać wycie wilków, a ogień w piecu ledwie co się tli. A ty… ty. Posłuchaj zatem drewniany chłopczyku. Posłuchaj ostatniej historii. A nosi ona tytuł…

I wtedy stało się coś niespodziewanego. Leżący pękł, przerywając wywód.

– Wycie wilków?! – krzyknął, próbując szamotaniną poluzować sznury. – Wycie, kurwa, wilków?! To nie żadne, pierdolone, wycie wilków, tylko policja! W końcu kurwa! Nareszcie! Ty pierdolona wariatko! Ty zjebana, pokurwiała suko. Uprowadziłaś mnie. Porwałaś. Przebrałaś w to, kurwa, coś i uwięziłaś. Ale już koniec. Są. Znaleźli mnie. Zamkną cię, kurwa, u czubków. Rozumiesz pierdolona psychopatko?! Zgnijesz w pieprzonym szpitalu. W psychiatryku!

Pomarszczona, przebrana za dziada starucha ponownie umocowała knebel w ustach wychudzonego mężczyzny. Następnie poczłapała wolniutko pod okno i ostrożnie wyjrzała zza firany. W tym czasie uwięziony wciąż usiłował krzyczeć. Szarpał sznury, na których dawno zaschnięta krew przypominała plamy starej rdzy.

– To tylko wilczek – zawyrokowała jędza, biorąc spod drzwi ogromną siekierę. – Jedynie zwyczajny sierściuch nieudolnie przebrany za Kapturka. Wilczurek, który myśli, że łatwo można wyrolować samotną starą kobietę. Ale nie jest łatwo, chłopcze. O nie. Nie jest łatwo przebrać się za babcię. Czekaj tu!

Oczywiście nie czekał. Próbował walczyć. Szarpał więzy, choćby za cenę odarcia skóry aż do samej kości, czy też nawet połamania rąk. Szarpał, ile mógł.

Wróciła szybko. Blada niczym mgła i o mocno podrapanej twarzy. Zwierciadlana siostrzyczka Jane Austin. Bardzo dumna. Bardzo uprzedzona.

– Przestrzegałam ich. – Zarechotała starucha, unosząc za włosy oberżniętą głowę gościa w średnim wieku. Pomachała nią. Następnie rzuciła czerep wprost do cuchnącej miski, wypełnionej kałem i uryną. Chlapnęło na pokój.

– Pierhuol uie – wypełzo spod knebla. – Pierhuol uie tyu jehbauna suuo.

– Przestrzegałam ich – powtórzyła już dużo spokojniej, ciągle patrząc w zaokienną dal. – Prosiłam wszystkich, mój ty mały, wciąż drewniany chłopcze. Wszystkich. Wszyściutkich. Caluteńką wieś. Błagałam zwłaszcza sołtysa. Mawiałam: Mój dom, moje sprawy, sołtysie. I jeśli nie jesteś autokanibalem, to się nie wpierdalaj. Apelowałam prosto do sumienia. Zaklinałam. A teraz jest po wszystkim, drogi chłopcze.

Kiedy szalona wiedźma w końcu podeszła, mężczyzna instynktownie zaprzestał dalszego wierzgania. Była ranna, a oglądana z bliska plama krwi w okolicy biodra dawała uwięzionemu blady cień nadziei.

Zbyt mało.

– Kopciuszku, kochana Elro, Kapturku – wyliczyła, unosząc nad głowę półkoliste ostrze. – Wreszcie, drewniany chłopczyku, który nigdy nie powiedziałeś prawdy. Kochany Pinokio. Jest zimno. Na zewnątrz pada śnieg. Ty powstałeś z pracy moich rąk.

Jakimś cudem przegryzł lichy knebel i będąc na krawędzi zwariowania, zawył. Nic to starą wiedźmę nie obeszło.

– Ogień dogasa, ty zaś jesteś z drewna…

Opuściła ostrze.

 

Kiedy zarąbali Babę Jagę, kotku

Jaś odnalazł zamiast mózgu zwykły piernik w środku.

 

*

Gdy przyjechali, mężczyzna ciągle żył. Dwa radiowozy. Karetka na sygnale. Tropiące psy i cała masa ludzi.

Weszli ostrożnie, świecąc latarkami i otwierając lufami długiej broni każde drzwi. Żadnych duchów i żadnych upiorów. Zamiast tego zaduch długo niewietrzonego domu i piekielny smród palonego mięsa.

Na pierwsze trupy trafili na parterze. Starą kobietę rozpłatano tak, że bardziej przypominała breję, niż człowieka. Następnie, być może wciąż żywą, wepchnięto do niewyobrażalnie wręcz maleńkiej klatki, gdzie zamarzła na kość. Obok niej, na łańcuchach przypiętych do ściany wisiała kilkunastoletnia dziewczyna o rozerżniętym gardle i wykłutych oczach, w które morderca lub mordercy, powbijali gałązki leszczyny. Zwłoki nagie z widocznymi śladami oparzeń, prawdopodobnie od narzędzia znakującego bydło oraz dziesiątkami cięć, pokrywającymi niemal całe ciało.

Ale to był dopiero początek.

Mężczyznę odnaleźli na piętrze. Siedział oparty plecami o ramę brudnego łóżka i uśmiechnięty, bełkotał coś do trzymanej w dłoniach głowy. Młodszy się przeżegnał. Starszy podszedł i po przyłożeniu ucha bliżej, wyłowił sens.

– Zabrała jedynie nogi – usłyszał bełkotliwe słowa umęczonego szaleńca. – Musiała. Ciepło idzie od nóg.

Jeden z mężczyzn podniósł stary zeszyt Wronich Baśni.

Otworzył i przyświecił.

– Baśń trzecia – przeczytał. – Spór o rzekę.

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Już sam wierszyk wprowadzający jeży przysłowiowy włos na głowie. :)

Inne wierszowane wstawki jeszcze dodawały smaczku. :)

Drewniany chłopczyk mieszkający ze staruszkiem przypomniał mi od początku Pinokia. :)

Trochę ciężko mi było sobie wyobrazić, jak dziewczynka w śnieżnej zimie znalazła wszystkie elementy na figurki oraz – czemu nie umiała rąbać tasakiem, skoro umiała rąbać drwa, ale w końcu to baśń… :)

Szczegółowy nakaz dziewczynki rozprawienia się z przybyszem – makabryczny.

Zakończenie pierwszej baśni – szokujące.

Ten dziadek/przebrana babcia to też niezły sadyst(k)a. :)

Cała druga baśń – wstrząsająca…

O reszcie nawet nie ma co mówić, takie przerażające. :)

 

Zgrzytają mi fragmenty , przy których zatrzymałam się podczas lektury(do przemyślenia):

Pod koniec dnia lub piątego dnia miała dokładnie sto trzydzieści osiem sztuk.

Ruszyli w drogę powrotną. Przez całą drogę gigant nie wypluł słowa.

 

Z interpunkcją też bym zadziałała nieco, ale trudno mi stwierdzić, czy się nie mylę. :)

Warto zaznaczyć wulgaryzmy.

Opowieść osobliwa, treści miejscami przerażająco makabryczne, sadysta ściga sadystę i na sadyście ćwiczy; fantastyki naprawdę bardzo dużo, trupów i krwi oraz obłędu – jeszcze więcej. :)

Klik, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hejo.

Niezmiernie dziękuje za czytanie tych moich wypocin :)

 

“Trochę ciężko mi było sobie wyobrazić, jak dziewczynka w śnieżnej zimie znalazła wszystkie elementy na figurki oraz – czemu nie umiała rąbać tasakiem, skoro umiała rąbać drwa, ale w końcu to baśń… :)” – jeśli coś razi to konwencja baśni nie jest czynnikiem łagodzącym, a pewnie skopałem sprawę. Co do rąbania, chodziło mi o fechtunek. A co do znalezienia w zimie komponentów, trochę racja.

 

“Pod koniec dnia lub piątego dnia miała dokładnie sto trzydzieści osiem sztuk.” – edytowałem i widocznie zjadło mi czwartego zamiast “dnia”.

 

“Ruszyli w drogę powrotną. Przez całą drogę gigant nie wypluł słowa”. – dziwne, u kogoś widzę, u siebie nie.

 

“Z interpunkcją też bym zadziałała nieco, ale trudno mi stwierdzić, czy się nie mylę. :)” – na pewno, bo jam koślawy w interpunkcję.

“Warto zaznaczyć wulgaryzmy”. – są otagowane.

 

Dzięki wielkie. Faktycznie trochę tu przemocy, ale u mnie to dość częste :)

To ja bardzo dziękuję, tekst jest niezwykle ciekawy. :)

Wulgaryzmy to moje skrzywienia, takie starcze dziwactwo, wszystkich się czepiam, wybacz. :)

Co do tasaka i rąbania oraz elementów na żołnierzyki, czepiam się także, aby skierować uwagę, bo może warto nieco podrasować/uzupełnić, ale to tylko sugestia, wedle uznania Autora. :)

To, że łatwiej dostrzec coś u kogoś w tekście ze spraw językowych, niż u siebie, znamy tu wszyscy, norma. :) Też tak mam. :) Co do interpunkcji – jest odwieczną zmorą każdego z nas. :) 

Makabryczne masakry oraz trup ścielący się często i gęsto w żadnym wypadku nie są zastrzeżeniem, absolutnie! To jedynie stwierdzenia faktu. Ja bardzo lubię horrory; dodatkowo inne i tak niezwykle pomysłowe spojrzenie na znane baśnie to też moje ulubione klimaty, wszystko na plus. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Z tym powtórzeniem, już wiem. Gdzie indziej wstawiałem w częściach i po prostu jedna część kończyła się słowem “dom”, a druga zaczynała.

 

“Makabryczne masakry oraz trup ścielący się często i gęsto w żadnym wypadku nie są zastrzeżeniem, absolutnie! To jedynie stwierdzenia faktu”. – nie odebrałem tego jako zastrzeżenie, więc luz. 

Dzięki za przeczytanie, bo tekst dość długi :)

To ja dziękuję, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Canulasie, tyle na dzisiaj, reszta jutro.

 

Nad skrajem sosnowego lasu umierał kaleki dom. → Czy rzeczony dom unosił się w powietrzu?

A może miało być: Na skraju sosnowego lasu umierał kaleki dom.

 

Całe miasteczko Ovinkenn zacisnęły straszne szpony mrozu.Na całym miasteczku Ovinkenn zacisnęły się straszne szpony mrozu. Lub: Całe miasteczko Ovinkenn ścisnęły straszne szpony mrozu.

 

otuliła twarz cienkim pasmem szalu. → …otuliła twarz cienkim pasmem szala.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika szal.

 

spakowała wszystko do dużej drewnianej skrzynki… → Skrzynka jest mała z definicji, więc może wystarczy: …spakowała wszystko do drewnianej skrzynki

 

ale kompletnie o tym nie myślała. → Raczej: …ale w ogóle o tym nie myślała.

 

Przez wiele godzin kompletnie nic się nie działo. → A może: Przez wiele godzin zupełnie nic się nie działo.

 

Gościa o długiej pociągłej twarzy, małych okularach na nosie i bardzo wysokim cylindrze. → Zbędne dookreślenie – twarz pociągła jest podłużna z definicji. Czy dobrze rozumiem, że gość był o małych okularach na nosie i o bardzo wysokim cylindrze?

A może: Gościa o pociągłej twarzy, w bardzo wysokim cylindrze i małych okularach na nosie.

 

schowała zalakowaną kopertę pod poły dwustukrotnie cerowanego płaszcza… → Obawiam się, że nie mogła schować kopert pod poły.

Proponuję: …schowała zalakowaną kopertę w zanadrze/ za pazuchę dwustukrotnie cerowanego płaszcza

 

Musiało mi się przesłyszeć – pomyślała… → Wcześniej myślenie zapisywałeś kursywą. Proponuję konsekwentnie pozostać przy takim zapisie: Musiało mi się przesłyszeć – pomyślała…

 

cały i zdrów, choć nieco przekrzywionej lufie. → …cały i zdrów, choć z nieco przekrzywioną lufą.

 

na czas tych rozmyśleń osłoniły go… → …na czas tych rozmyślań osłoniły go

 

– Ten podły kanibal zapewne jest u ciebie teraz w domu. – Ten podły kanibal zapewne jest teraz u ciebie w domu.

 

jasno dowodziło temu… → …jasno dowodziło tego

 

W końcu postawił kubek na serwantce.Serwantka służy do eksponowania w niej naczyń/ bibelotów. Nie wydaje mi się aby mogła służyć jako stolik.

Proponuję: W końcu postawił kubek na komódce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej. Kłania… eee, łagodnie dygam w nieznacznym ukłonie, jednoczenie salutując ubłoconą nóżką. A tak bez udziwnień, to dzięki wielkie, że chciało Ci się przekopywać przez ten koszmarek.

 

“Nad skrajem sosnowego lasu umierał kaleki dom. → Czy rzeczony dom unosił się w powietrzu?

A może miało być: Na skraju sosnowego lasu umierał kaleki dom”. – racja

 I… patrzyłem dalej, gdzie mógłbym się drapieżnie powykłócać, ale takim miejsc nie ma. Machnę poprawni od razu.

 

 

Canulasie, ostrożnie z kłanianiem się – pamietaj o zakwasach!

Cieszę się, że nie jesteś w kłótliwym nastroju i zabieram się do lektury kolejnych baśni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…próba napisania czegoś z gatunku baśni. W założeniu mam zamiar natrzaskać dwanaście.

No i trzasnąłeś mnie tym tekstem tak, że w czasie lektury włos się jeżył na głowie, a kiedy sobie uświadomiłam, że to zaledwie część planowanego dzieła, to trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób wykorzystasz kolejne baśnie.  

Lubię horror i chętnie czytam opowieści tego gatunku, ale nie ukrywam, że od opisów rąbanych ciał i litrów płynącej krwi wyżej sobie cenie teksty kładące nacisk na niesamowity klimat, na to tajemnicze coś, czego nie widać, ale co każe się bać i spodziewać najgorszego.

 

dodał i kompletnie nie czekając na odpowiedź… → …dodał i nie czekając na odpowiedź

 

próbowała zapudrować plamy z sadzy i powstałe na skutek obcowania z piecem oparzenia. → A może: …próbowała zapudrować plamy z sadzy i oparzenia, powstałe na skutek obcowania z piecem.

 

Wszystkie poczęły legendzie doprawiać.Wszystkie poczęły legendzie doprawiać:

Ponieważ następuje wyliczenie, zamiast kropki postawiłabym dwukropek. Natomiast w rzeczonym wyliczeniu, zamiast kropek, stawiałabym przecinki.

 

– Tak? – zaintonowała nieszczere pytanie starucha… → Czy na pewno zaintonowała?

 

i niemal pionowym uśmiechem na twarzy… → Moja wyobraźnia wysiadła – nijak nie umiem imaginować sobie pionowego uśmiechu.

 

– Okrutna śmierć rudowłosej dziewuchy kończy następną bajkę i myślę, że już pora na ostatnią. → Czy tu aby nie miało być: – Okrutna śmierć rudowłosej dziewuchy kończy bajkę i myślę, że już pora na ostatnią.

 

I jeśli nie jesteś auto kanibalem… → I jeśli nie jesteś autokanibalem

 

mężczyzna instynktownie zaprzestał dalszych wierzgań. → …mężczyzna instynktownie zaprzestał dalszego wierzgania.

 

otwierając lufami długiej broni każdy pokój. → A może: …otwierając lufami długiej broni drzwi każdego pokoju.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ave, Canulasie! 

 

Muszę przyznać, że solidny kawał antybajki nakreśliłeś… Wierszyk na start solidnie zbudował klimat, a dalej jest tylko lepiej. Dobrze, że w przedmowie wskazałeś, że będą kolejne baśnie, bo bez tego opowiadanie mogłoby sprawiać wrażenie urwanego. A tak otrzymaliśmy wstęp do intrygująco zapowiadającego się świata baśni w krzywym zwierciadle. Apetyt na więcej został rozbudzony.

 

Jakbym miał się czegoś przyczepić, to troszkę w samej końcówce zbyt współczesny zrobił się język narracji. Paradoksalnie roboty nie zrobiło też nagromadzenie wulgaryzmów, bo wydźwięk sceny po drugiej baśni przeszedł niebezpiecznie w kierunku groteski. Wydaje mi się, że nie taki był zamiar.

 

Niemniej, czytałem z żywym zainteresowaniem i nie mogę się doczekać kolejnych baśni, czyli siadło porządnie. Dziękuję za podzielenie się nietuzinkową lekturą i biegnę kliknąć.

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej,

 

szczędzić dziadowi mąk – męk?

Zwłoki nagie – ja bym dał raczej ‘nagie zwłoki’

Połączenie znanych baśni z horrorem zawsze mnie urzeka :D Ciekawie prowadzisz historię, aż nie mogłem oderwać wzroku przy czytaniu. Wstawki wierszy świetnie komponują z całokształtem tekstu.

 

Spodziewałem się jakiegoś twistu, ale akurat nie takiego, więc to mnie zaskoczyło. Makabryczne opisy z domu jakże przemiłej starszej pani robią mocne wrażenie. 

 

Pozdrawiam :)

…szczędzić dziadowi mąk – męk?

Pnzrdiv.117, tu znajdziesz odmianę rzeczownika męka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuje za poprawienie mojej fatalnej pomyłki o.o polski to jednak trudny język

Pnzrdiv.117, zgadzam się z Tobą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W końcu znalazłem czas, by się nad tym pochylić.

Powiem krótko. Majstersztyk baśniowej zbrodni.

 

OSTRZEŻENIE:

Jeśli ma ich być dwanaście, czytając dziecku po jednej na miesiąc, to w ciągu roku wychowasz seryjnego.

regulatorzytak, w planach jest dwanaście, ale u mnie pomiędzy zaplanowaniem, a wykonaniem jest iście przepastna jama, pełna rozmaitych perypetii. Na razie mam chyba cztery lub pięć, ale jako same baśnie, bez spoiw pomiędzy nimi, czyli tych bajań narratorskich. 

Dziękować. (bez ukłoniasa). Zabieram się do poprawek.

 

cezary_cezary – hejo.

Nie twierdzę, że końcówka udana jest językowo, ale jest ( z mojego punktu widzenia) zasadna. W założeniu miał to być upiorny plot twist, a czy wyszedł, trudno wyczuć. Kolejne będą, ale chyba nie chcę spamować jedna po drugiej, choć może to błąd.

 

 pnzrdiv.117 – wielkie dzięki. Chyba muszę pogodzić się z tym, że podobają się teksty, które dla mnie są dość neutralne, a te, które uważam za dobre, przelatują ledwie zauważone. 

Ukłonias.

 

MichałBronisław – Taaa jest. Będzie mały Ed Gein :)

Dzięki za wpad

Lubię antybajki, więc podobało mi się. Wersji gore w przeróbkach nie kojarzę, więc masz plusa za oryginalność, acz wolę łagodniejsze historie.

IMO, zgrabnie wykorzystałeś motywy baśni.

Babska logika rządzi!

Miło.

Dzięki wielkie za ślad.

…tak, w planach jest dwanaście, ale u mnie pomiędzy zaplanowaniem, a wykonaniem jest iście przepastna jama, pełna rozmaitych perypetii. Na razie mam chyba cztery lub pięć…

W takim razie, Canulasie, będę musiała powściągnąć ciekawość i wykazać sporo cierpliwości.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka