- Opowiadanie: Bardjaskier - Bórlingi: Kurtka Andrzeja

Bórlingi: Kurtka Andrzeja

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Bórlingi: Kurtka Andrzeja

An­drzej podał flasz­kę Ja­nu­szo­wi. Ob­ser­wo­wał wy­sia­da­ją­cych z ma­ti­za chło­pa­ków.

 – Po­słu­chaj, spra­wę tego opla mamy za­ła­twio­ną? – za­py­tał.

 – Ro­ze­bra­ny na czę­ści – od­po­wie­dział Ja­nusz, wy­krzy­wia­jąc usta od szczy­pią­cej wargi czy­stej wódki.

 – Do­brze, a ci tam, to co za jedni?

 – Nie mam po­ję­cia, za­pew­ne przy­jezd­ni.

Przez chwi­lę pa­trzy­li, jak dwóch ele­gan­tów wcho­dzi do skle­pu. Ja­nusz po­że­gnał się, ma­ru­dząc na cho­ler­ny śnieg, oddał flasz­kę An­drze­jo­wi i ru­szył w stro­nę domu. 

Po chwi­li dzwo­nek w drzwiach Żabki za­brzę­czał, a w progu sta­nę­ło dwóch przy­jezd­nych i córka An­drze­ja.

 – Oj­ciec! – za­wo­ła­ła. – Pa­no­wie py­ta­ją o po­sia­dłość Bór­lin­ga!

An­drzej dał znak, by po­de­szli. Córka po­wie­dzia­ła do chło­pa­ków coś jesz­cze, wska­zu­jąc pal­cem ojca, i wró­ci­ła do skle­pu. 

Przy­jezd­ni mieli dziw­ny chód – szli zde­cy­do­wa­nie zbyt bli­sko sie­bie, nie­mal sty­ka­jąc się bio­dra­mi. An­drzej ob­ser­wo­wał ich przez sy­pią­cy śnieg.

 – Dzień dobry, na­zy­wam się Paweł, to mój przy­ja­ciel Aleks. – Po­da­li mu ręce.

 – Dobry – mruk­nął An­drzej, ści­ska­jąc de­li­kat­ne dło­nie o wy­pie­lę­gno­wa­nych pa­znok­ciach.

 – Szu­ka­my ko­le­gi. Na­zy­wa się Jacek. Udało nam się usta­lić, że ostat­nio wi­dzia­no go w tej oko­li­cy.

 – Usta­lić? – za­py­tał An­drzej, za­cie­ka­wio­ny.

Ten o imie­niu Aleks wy­cią­gnął te­le­fon i po­ka­zał An­drze­jo­wi zdję­cie Jacka przed po­sia­dło­ścią Bór­lin­ga.

 – Do­sta­li­śmy taką wia­do­mość w dniu, w któ­rym znik­nął. Czy wie pan może, gdzie znaj­du­je się ten dom? – za­py­tał Paweł.

An­drzej ob­ser­wo­wał wy­sma­ro­wa­ne po­mad­ką usta chło­pa­ka, długi płaszcz zwi­sa­ją­cy na szczu­płych ra­mio­nach i buty, zde­cy­do­wa­nie nie pa­su­ją­ce do pory roku. Ten o imie­niu Aleks był ubra­ny po­dob­nie, ale za­cho­wy­wał się, jak na oko An­drze­ja, bar­dziej męsko.

 – A wie­cie, że miesz­kam nie­da­le­ko tego domu? Jeśli mnie pod­rzu­ci­cie, chło­pa­ki, to wam go po­ka­żę – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się nie­przy­jem­nie.

 

*

 

An­drzej usiadł na tyl­nym fo­te­lu ma­ti­za. Pro­wa­dził Aleks, Paweł zajął miej­sce pa­sa­że­ra.

 – To gdzie mamy je­chać? – za­py­tał Paweł.

An­drzej skrzy­wił się, na dźwięk znie­wie­ścia­łe­go głosu. Nie­mal usły­szał na końcu py­ta­nia „ko­cha­niut­ki?”. Oparł ręce o za­głów­ki przed­nich fo­te­li i wsu­nął głowę mię­dzy przy­jezd­nych.

 – Wi­dzisz ten las przed zna­kiem z nazwą miej­sco­wo­ści? – Wska­zał Alek­so­wi kie­ru­nek. – Na pewno mu­sie­li­ście tam­tę­dy prze­jeż­dżać. No chyba że je­cha­li­ście od stro­ny Kra­ko­wa.

 – Tak – od­po­wie­dział krót­ko Aleks i cof­nął głowę w stro­nę okna.

 – Je­cha­li­śmy od stro­ny Ka­to­wic – po­twier­dził Paweł, za­sła­nia­jąc dło­nią nos.

An­drzej uśmiech­nął się, wie­dział, że je­dzie mu z ust nie­prze­tra­wio­nym al­ko­ho­lem, i ba­wi­ła go wraż­li­wość ciot.

 – No, to tuż przed linią drzew mu­sisz skrę­cić w lewo, na drogę pro­wa­dzą­cą wzdłuż lasu. Teraz jest nie­wi­docz­na pod war­stwą śnie­gu, ale uwierz­cie mi, chło­pa­ki, że tam jest.

Matiz ru­szył po­wo­li we wska­za­nym kie­run­ku, a An­drzej wy­cią­gnął nie­do­pi­tą flasz­kę i za­pro­po­no­wał Paw­ło­wi.

 – Nie, dzię­ku­ję – od­po­wie­dział, wciąż za­sła­nia­jąc usta i nos.

An­drzej po­my­ślał, że ma pięk­ną cerę, nie­mal ko­bie­cą. Spod fio­le­to­wej czap­ki Pawła wy­sta­wa­ły czar­ne włosy się­ga­ją­ce ra­mion, rzęsy i brwi też miał ciem­ne – An­drzej był pe­wien, że zo­sta­ły po­ma­lo­wa­ne.

 – Tu? – za­py­tał Aleks.

 – Do­kład­nie. – An­drzej wska­zał za­sy­pa­ną śnie­giem drogę pełną ko­le­in i in­nych nie­rów­no­ści.

Aleks zre­du­ko­wał do dwój­ki i ostroż­nie zje­chał z ulicy. Pro­wa­dził po męsku – w opi­nii An­drze­ja – miał też mniej znie­wie­ścia­łe ruchy, w prze­ci­wień­stwie do pod­ska­ku­ją­ce­go na fo­te­lu pa­sa­że­ra Pawła. Nie miał tak za­dba­nej cery i nosił kil­ku­dnio­wy jasny za­rost. An­drzej był pe­wien, że to Aleks jest męż­czy­zną w tym związ­ku. Za­sta­na­wiał się też, czy Jacek na­le­żał do ich trój­ką­ta. Nie spra­wiał ta­kie­go wra­że­nia, do sa­me­go końca, ale kto go tam wie. W dzi­siej­szych cza­sach każdy w końcu był tym, kim chciał być, co nie po­cie­sza­ło An­drze­ja. W jego opi­nii każdy po­wi­nien być tym, kim się uro­dził – wtedy, i tylko wtedy świat funk­cjo­no­wał wła­ści­wie.

Za­sta­na­wiał się też, czy uprze­dzać chło­pa­ków przed zbli­ża­ją­cym się pniem, teraz spo­czy­wa­ją­cym pod sporą zaspą. Do­szedł do wnio­sku, że jest zde­cy­do­wa­nie zbyt jasno, a wo­lał­by do­je­chać do domu Bór­lin­gów do­pie­ro po za­cho­dzie słoń­ca, więc opadł tylko na opar­cie i ob­ser­wo­wał, jak Aleks radzi sobie z polną drogą.

 – Ostroż­nie – za­pisz­czał Paweł, pró­bu­jąc za­piąć pas.

An­drzej dopił i upu­ścił flasz­kę na pod­ło­gę, gdzie szyb­ko znik­nę­ła pod sie­dze­nia­mi. Zła­pał opar­cie pa­sa­że­ra i za­parł się no­ga­mi. Wi­dział już, że Aleks, pró­bu­jąc omi­nąć ko­le­iny, wje­chał na pole. Zde­rze­nie było nie­unik­nio­ne. Matiz pod­sko­czył, gdy przed­nie koło na­je­cha­ło na pień. Pod­wo­zie za­zgrzy­ta­ło, ocie­ra­jąc się o drze­wo. Szarp­nę­ło sa­mo­cho­dem, gdy tylne koła ude­rzy­ły w skry­tą w za­spie prze­szko­dę. An­drzej był przy­go­to­wa­ny, a i tak przy­grzmo­cił czo­łem w za­głó­wek. Paweł, wciąż szar­pią­cy pas, po­le­ciał twa­rzą na deskę roz­dziel­czą. Roz­legł się nie­przy­jem­ny trzask. Aleks pod­sko­czył na fo­te­lu i wy­rżnął głową w sufit, wtedy sil­nik da­ewoo zgasł.

– Je­zu­sień­ku – wy­mru­czał An­drzej i się­gnął ręką pod czap­kę uszat­kę.

Po czole na nos spły­nę­ła mu bia­ło-czer­wo­na maź. Wy­cią­gnął roz­gnie­cio­ny obły kształt. Z tu­ło­wia i od­wło­ka po­kry­tych białą skórą wy­cho­dzi­ły wnętrz­no­ści wraz mazią, która teraz ście­ka­ła rów­nież po twa­rzy An­drze­ja. Osiem dłu­gich ra­mion zgię­ło się do wnę­trza tu­ło­wia, drga­jąc kon­wul­syj­nie, a małe dło­nie na koń­cach od­nó­ży za­ci­ska­ły i roz­wie­ra­ły palce, jakby pró­bo­wa­ły coś po­chwy­cić.

Z sie­dze­nia pa­sa­że­ra roz­legł się wrzask Pawła. Pu­cho­wa kurt­ka An­drze­ja za­fa­lo­wa­ła, to spod niej do­bie­ga­ły gniew­ne szep­ty.

 – Prze­pra­szam – wy­szep­tał An­drzej.

 – Mój nos! Boże, jak boli! – wrzesz­czał Paweł.

Kurt­ka An­drze­ja znów na chwi­lę ożyła, a szep­ty na­bra­ły oskar­ży­ciel­skie­go tonu.

 – To nie moja wina – uspra­wie­dli­wił się An­drzej.

 – Nie twoja?! Mó­wi­łeś, że droga jest prze­jezd­na! – zawył Paweł.

 – Mó­wi­łem, że mu­si­cie uwa­żać – tłu­ma­czył An­drzej.

Kurt­ka wciąż fa­lo­wa­ła, a szep­ty zda­wa­ły się nie być usa­tys­fak­cjo­no­wa­ne takim tłu­ma­cze­niem.

 – Mia­łeś nas po­pro­wa­dzić! – wył Paweł. – Boże, ile krwi!

 – Cisza! Nikt wam nie kazał ze mną iść! – An­drzej miał już dość tej dzie­ci­na­dy. – A teraz za­mknąć się!

Szep­ty usta­ły, a kurt­ka za­sty­gła w bez­ru­chu. Na Pawła prze­mo­wa też po­dzia­ła­ła, bo za­czął cicho łkać.

An­drzej wy­szedł z sa­mo­cho­du i upu­ścił jesz­cze drga­ją­ce­go stwo­ra, na­stęp­nie wgniótł go w śnieg po­de­szwą gu­mo­fil­ca. Ob­szedł ma­ti­za, któ­re­go przed­nie koła wi­sia­ły w po­wie­trzu, a pod­wo­zie wbiło się w pień.

 – No ład­nie – wy­mru­czał. – Bę­dzie trze­ba dzwo­nić do Ja­nu­sza po ho­low­nik.

Otwo­rzył drzwi kie­row­cy i przy­sta­wił dłoń do ust Alek­sa.

 – Od­dy­cha – stwier­dził.

An­drzej spoj­rzał na pa­sa­że­ra. Chło­pak za­kry­wał usta i nos dłoń­mi czer­wo­ny­mi od krwi, wy­pły­wa­ją­cej spo­mię­dzy pal­ców i ka­pią­cej na pięk­ny, pew­nie nie tani płaszcz. Lewe oko Pawła za­kry­wa­ła opu­chli­zna, dru­gie do­pie­ro pu­chło, a do tego łza­wi­ło.

 – Niech pan coś powie, do cho­le­ry! – wrza­snął Paweł.

 – Zaraz do cie­bie przyj­dę – po­wie­dział spo­koj­nie An­drzej.

 – Prze­pra­szam… ja nic nie widzę.

An­drzej prze­szu­kał kie­sze­nie Alek­sa. Gdy zna­lazł port­fel i te­le­fon po­wie­dział:

 – Ko­le­dze nic się nie stało, jest tylko nie­przy­tom­ny.

– Skąd pan może wie­dzieć…?

An­drzej za­mknął drzwi, ury­wa­jąc na­rze­ka­nia chło­pa­ka i scho­wał zna­le­zi­ska do kie­sze­ni kurt­ki. Pod­szedł do da­ewoo od stro­ny pa­sa­że­ra. Pod­niósł garść śnie­gu, otwo­rzył drzwi i zła­pał Pawła za nad­gar­stek. Chło­pak drgnął.

– Spo­koj­nie, młody. Muszę zo­ba­czyć, co z twoją twa­rzą.

Od­su­nął dło­nie Pawła. Z prze­miesz­czo­ne­go w prawo nosa po­cie­kła ciem­na stru­ga krwi, a oczy za­kry­wa­ła, na­bie­ra­ją­ca ko­lo­ru doj­rza­łe­go jabł­ka, opu­chli­zna.

– Masz – po­wie­dział An­drzej, przy­kła­da­jąc śnieg do twa­rzy chło­pa­ka. – Przy­trzy­maj, aż się roz­pu­ści i za chwi­lę zro­bi­my drugi okład.

An­drzej przy­po­mniał sobie, jak ślicz­ny był chło­pak jesz­cze przed chwi­lą. Ta myśl go roz­ba­wi­ła.

– No, pięk­ni­siu, chodź, po­mo­gę ci wyjść.

Zła­pał Pawła pod ramię i wy­do­stał go z ma­ti­za.

– No, pokaż teraz to ryło.

Paweł stał z opusz­czo­ny­mi rę­ka­mi, z czer­wo­ny­mi grud­ka­mi śnie­gu przy­kle­jo­ny­mi do twa­rzy i wiel­ką plamą krwi na płasz­czu.

– Aleś się urzą­dził – par­sk­nął An­drzej, bijąc się otwar­tą dło­nią w udo. – Wy­glą­dasz jak bok­ser po dwu­na­stu run­dach… No, może nie wagi cięż­kiej, po­wie­dział­bym ra­czej ko­gu­ciej.

– Może pan prze­stać? – po­pro­sił Paweł, a z ką­ci­ków opuch­nię­tych oczu po­pły­nę­ły łzy na po­licz­ki.

– Wy­bacz, no już, prze­stań się mazać. – An­drzej pod­niósł nową por­cję śnie­gu i wło­żył ją w dło­nie Pawła. – Po­skła­da­ją ci fa­cja­tę. Teraz po­tra­fią robić takie cuda, że bę­dziesz jesz­cze ład­niej­szy niż wcze­śniej.

– Dzię­ku­ję – wy­bą­kał przez dło­nie Paweł. – Trze­ba za­dzwo­nić po po­go­to­wie.

– Sto­imy tuż przy lesie. Uwierz mi, że stąd ni­g­dzie się nie do­dzwo­nisz. Ale je­ste­śmy już bli­sko mo­je­go domu.

– A co z Alek­sem? Nie mo­że­my…

– Mo­że­my, mo­że­my – prze­rwał An­drzej. – Za­mknie­my drzwi sa­mo­cho­du. Nic mu nie bę­dzie. Twój ko­le­ga ude­rzył się w głowę, gdy matiz pod­sko­czył na pniu. Żyje, ale jest nie­przy­tom­ny, mógł sobie coś uszko­dzić, na przy­kład krę­go­słup.

An­drze­jo­wi opa­dły ręce, gdy zo­ba­czył na twa­rzy Pawła na­pły­wa­ją­cą nową falę roz­pa­czy.

– Po­słu­chaj, le­piej bę­dzie go nie ru­szać. Za pięt­na­ście minut wyj­dzie­my z lasu i za­dzwo­ni­my, zo­ba­czysz, wszyst­ko bę­dzie do­brze – po­wie­dział.

Paweł dalej łkał, gdy An­drzej zła­pał go pod ramię i za­czął pro­wa­dzić.

 

*

– Mówię ci, Aleks, że coś się mu­sia­ło stać. – Paweł leżał na ka­na­pie, wpa­trzo­ny w zdję­cie prze­sła­ne przez Jacka.

– Za bar­dzo się przej­mu­jesz, jak za­wsze. – Aleks robił pomp­ki tuż obok cho­in­ki, ubra­ny w szor­ty i czap­kę Mi­ko­ła­ja, a wszyst­ko przy mu­zy­ce Sim­ply Red le­cą­cej z YouTu­be.

Paweł uwiel­biał pa­trzeć, jak Aleks ćwi­czy, jak pra­cu­ją wszyst­kie mię­śnie. A do tego ta czap­ka, którą dał mu jako do­da­tek do pre­zen­tu. Aleks uparł się, że bę­dzie w niej cho­dził przez całe świę­ta. Teraz biały pom­pon pod­ska­ki­wał w rytm pio­sen­ki, a Sim­ply śpie­wał – “I'd give it all up for you (yes, I would)”. Paweł uśmiech­nął się mimo złego prze­czu­cia.

– To moja wina. – Paweł zwal­czył w sobie pod­nie­ce­nie na widok mu­sku­la­tu­ry ko­chan­ka. – Umó­wi­li­śmy się, że przyj­dzie po pracy. Prze­cież nie miał z kim spę­dzić świąt, chcia­łem, by był z nami przy­naj­mniej w Wi­gi­lię.

– Byłeś przy nim, gdy zo­sta­wi­ła go dziew­czy­na, wy­cią­gną­łeś z dołka, gdy się za­le­wał w trupa. – Aleks spraw­nie ob­ró­cił się na plecy i za­czął wy­ko­ny­wać brzusz­ki. – Gdy trzeź­wiał, dba­łeś, by nie pił. Za­dba­łeś o niego wy­star­cza­ją­co. Nie mu­sisz się ob­wi­niać.

 – Zga­dza się! – Paweł wstał z ka­na­py. – Bo to twoja wina, że go z nami nie było.

 – Skąd mo­głem wie­dzieć, że tuż przed Wi­gi­lią po­kłó­ci się z ojcem?

 – Nie mo­głeś tego wie­dzieć, ale też nie mu­sia­łeś mnie na­ma­wiać, bym kła­mał!

 – Daj spo­kój, chcia­łem spę­dzić ten czas z tobą i tylko z tobą. – Aleks wy­ko­ny­wał serię brzusz­ków coraz szyb­ciej. – Po­wie­dzia­łeś, że je­steś chory. Wiel­kie mi halo, chyba też mo­żesz być cza­sem chory.

 – Gdy­bym nie kła­mał, to Jacek spę­dził­by Wi­gi­lię z nami i nic by się nie stało.

 – A masz pew­ność, że się stało?

 – Nie od­zy­wa się od dwóch dni. Nigdy wcze­śniej tak nie robił.

 – Pew­nie znowu pije.

 – Prze­stań! – Paweł usiadł okra­kiem na brzu­chu Alek­sa, za­trzy­mu­jąc go w po­ło­wie ćwi­cze­nia. – Spójrz.

Aleks zer­k­nął na ekran te­le­fo­nu. Fo­to­gra­fia przed­sta­wia­ło Jacka na tle sta­re­go ośnie­żo­ne­go domu, zdję­cie wy­ko­na­no w nocy.

 – Kto w Wi­gi­lię po pracy je­dzie w takie miej­sce? No kto?

 – My­ślisz, że mógł sobie coś zro­bić?

 – Nie wiem. Ale wiem, że po­kłó­cił się z ojcem o mnie. Bro­nił na­szej przy­jaź­ni. Wy­brał nas za­miast wła­snej ro­dzi­ny, więc je­ste­śmy mu coś winni.

 – Wy­brał cie­bie, nie nas. – Aleks wy­krzy­wił usta.

 – Mó­wi­łem ci, że to tylko ko­le­ga.

 – Tak?

 – Tak! I to he­te­ro­sek­su­al­ny! – Paweł za­ło­żył ręce na pier­si i wydął dolną wargę.

Nie pa­no­wał nad tym dzie­cin­nym od­ru­chem. Nie dość, że wy­glą­dał głu­pio (choć Aleks twier­dził, że uro­czo), to jesz­cze zdra­dzał się z emo­cja­mi. A obie­cał sobie, że bę­dzie nad tym pa­no­wał.

 – Chodź tu bli­żej. – Aleks zła­pał go za ra­mio­na i po­cią­gnął ku sobie.

Paweł za­parł się, ale nie miał szans z umię­śnio­nym ko­chan­kiem, który zbli­żył usta do jego ucha. Po­czuł, jak jasny za­rost kłuje go de­li­kat­nie w po­li­czek, a cie­pły od­dech muska mał­żo­wi­nę. Za­drżał, po­now­nie wście­kły na sie­bie, że nie pa­nu­je nad sobą.

 – Do­brze – wy­szep­tał Aleks.

 Paweł po­ło­żył dło­nie na mu­sku­lar­nych pier­siach i przy­ci­snął Alek­sa do maty.

 – Co, do­brze?

 – Może uda się zlo­ka­li­zo­wać te­le­fon Jacka i po­je­dzie­my go po­szu­kać.

 – Na­praw­dę?

 – Na­praw­dę – po­twier­dził Aleks, wsu­wa­jąc dło­nie pod ko­szul­kę Pawła, który znów stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą i dał się po­nieść ro­sną­ce­mu pod­nie­ce­niu.

 

*

Aleks otwo­rzył oczy. Kie­row­ni­ca, deska roz­dziel­cza i biały kra­jo­braz za szybą zle­wa­ły się ze sobą. We wnę­trzu głowy roz­kwi­tał ból, ni­czym roz­kła­da­ją­cy płat­ki pąk, wy­peł­niał czasz­kę po­ma­łu przy­bie­ra­jąc na sile. Me­ta­licz­ny dźwięk ciął mózg jak nóż. Aleks kątem oka do­strzegł, że to klucz ude­rza o szybę da­ewoo. Stu­ka­ją­cy za­glą­dał do środ­ka po­jaz­du z dziw­nym nie­sma­kiem wy­ma­lo­wa­nym na po­kry­tej rudą szcze­ci­ną gębie. Wi­dział, że kie­row­ca otwo­rzył oczy, mimo to klucz wciąż ryt­micz­nie ude­rzał w szkło.

Aleks od­piął pas, otwo­rzył drzwi i pchnął je z całej siły, tak że wy­rżnął w udo męż­czy­zny.

 – Hej! Spo­koj­nie, ko­cha­siu, co cię ugry­zło? – Facet mówił pod­nie­sio­nym tonem, ale bez śladu emo­cji, tro­chę jak po­li­cjant do za­trzy­ma­ne­go.

Aleks wy­szedł z sa­mo­cho­du, ale zaraz upadł. Dło­nie znik­nę­ły w śnie­gu. Prze­szy­wa­ją­ce zimno przy­wra­ca­ło po­ma­łu świa­do­mość.

 – Nie­źle przy­pier­do­li­łeś w ten pie­niek, ko­cha­siu.

Aleks wy­cią­gnął dłoń pełną śnie­gu i roz­tarł go po twa­rzy.

– Sa­mo­chód jest do ka­sa­cji. Chyba bę­dziesz po­trze­bo­wał ho­low­ni­ka.

– Był ze mną przy­ja­ciel – po­wie­dział Aleks i wy­pluł śnieg z ka­wał­ka­mi trawy.

– Ni­ko­go tu nie wi­dzia­łem. Mia­łeś szczę­ście, bo rzad­ko ktoś tędy cho­dzi, a już na pewno nie jeź­dzi. To było głu­pie, ko­cha­siu.

Aleks pod­niósł się bły­ska­wicz­nie tuż obok fa­ce­ta, który był wyż­szy o głowę. Dry­blas miał na twa­rzy wy­ma­lo­wa­ne coś na wzór uśmie­chu, ale małe, nie­bie­skie oczy po­zo­sta­wa­ły zimne, jak ota­cza­ją­cy ich gru­dnio­wy kra­jo­braz.

– Nie mów tak do mnie – wark­nął Aleks, świa­dom, że w tym sta­nie ten kawał chło­pa z pew­no­ścią by go po­wa­lił.

To jed­nak nie miało zna­cze­nia. Od­ży­ły dawne czasy, gdy tylko ból mógł ukoić ża­rzą­cy się w nim gniew. Po­rząd­ny wpier­dol. Taki był, zanim po­znał Pawła. Myśli o uko­cha­nym mo­men­tal­nie go otrzeź­wi­ła. Stary nałóg scho­wał się pod na­po­rem ra­cjo­nal­ne­go spoj­rze­nia na sy­tu­ację.

Dry­blas też od­pu­ścił, jakby nagle o czymś sobie przy­po­mniał. Prze­su­nął wierz­chem dłoni po za­ro­ście, po­pra­wił kasz­kiet i wy­cią­gnął z kie­sze­ni spodni pacz­kę pa­pie­ro­sów. Wy­su­nął jed­ne­go w stro­nę Alek­sa.

– Za­pa­lisz? – za­py­tał.

 – Tak. – Aleks wy­cią­gnął rękę, ale zaraz ją cof­nął.

To ko­lej­ne ze złych przy­zwy­cza­jeń, które po­rzu­cił na rzecz Pawła.

– Rzu­ci­łem – po­wie­dział już spo­koj­niej.

– Tak, jasne. Wy­bacz, nie chcia­łem cię zde­ner­wo­wać. – Dry­blas za­pa­lił i wy­pu­ścił dym w twarz Alek­sa, być może przy­pad­ko­wo. – Do wszyst­kich tak mówię.

Facet uśmiech­nął się sze­rzej – bra­ko­wa­ło mu dwój­ki, w miej­scu któ­rej teraz tkwił filtr pa­pie­ro­sa.

– Muszę od­na­leźć ko­le­gę – po­wie­dział Aleks, mi­mo­wol­nie roz­ko­szu­jąc się za­pa­chem dymu.

 – Dobra. Gdzie je­cha­li­ście?

Aleks się­gnął do kie­sze­ni, by po­ka­zać zdję­cie prze­sła­ne przez Jacka.

– Kurwa! – Za­czął ner­wo­wo prze­szu­ki­wać płaszcz.

 – Coś nie tak? – Słowo "ko­cha­siu" za­wi­sło w po­wie­trzu nie­wy­po­wie­dzia­ne.

Aleks zaj­rzał do sa­mo­cho­du.

– Kurwa! Zgu­bi­łem port­fel i te­le­fon! – Aleks rąb­nął drzwia­mi ma­ti­za, aż szyba pękła i roz­le­cia­ła się w drob­ny mak.

 – Nie­do­brze, bo bę­dziesz mu­siał za­dzwo­nić po pomoc, nerwy nic tu nie po­mo­gą – po­wie­dział spo­koj­nie dry­blas. – Mam te­le­fon, ale tu, mię­dzy jed­nym a dru­gim lasem, nie zła­pie­my za­się­gu.

– Je­cha­li­śmy z fa­ce­tem od Żabki do ta­kie­go sta­re­go domu… Jak się ten gość na­zy­wał? Taki gruby z siwym wąsem, w uszat­ce i gu­mo­fil­cach. Dziew­czy­na ze skle­pu, zdaje się, była jego córką.

 – A, to wiem, o kogo cho­dzi. Ten facet miesz­ka tam, za lasem. – Dry­blas wska­zał za­sy­pa­ną drogę cią­gną­cą się mię­dzy polem a linią drzew. – Pew­nie po­szedł tam z twoim ko­le­gą, by za­dzwo­nić po pomoc. Wi­dzisz, już po­ma­lut­ku wszyst­ko za­czy­na się ukła­dać.

 – Mo­żesz mnie tam za­pro­wa­dzić? – za­py­tał Aleks.

– Jasne. – Dry­blas wy­strze­lił pal­ca­mi nie­do­pa­łek.

 – Po­waż­nie? Będę na­praw­dę wdzięcz­ny. Może mój te­le­fon i port­fel za­brał przy­ja­ciel. Jak tylko go znaj­dzie­my, za­pła­cę.

 – Tak. To brzmi uczci­wie.

Aleks wi­dział, że coś się zmie­ni­ło w twa­rzy dry­bla­sa. Przy­po­mi­na­ła te, które pa­mię­tał z daw­nych lat, gdy czło­wiek zro­bił już wszyst­ko, by zabić w sobie ludz­kie od­ru­chy.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział ostroż­nie Aleks.

– Jasne, nie ma spra­wy. – Na twa­rzy dry­bla­sa znów po­ja­wi­ła się ka­ry­ka­tu­ra uśmie­chu.

Ru­szy­li przez pole w stro­nę lasu po lewej, od­da­la­jąc się od linii drzew, wzdłuż któ­rej je­chał Aleks.

– Chwi­la, mó­wi­łeś, że ten facet spod Żabki miesz­ka w tam­tym kie­run­ku – po­wie­dział Aleks, zrów­nu­jąc się z miej­sco­wym.

 – Tak po­wie­dzia­łem. Ale dalej droga za­krę­ca w lewo. Jak przej­dzie­my przez tam­ten za­gaj­nik, to skró­ci­my sobie drogę. No i mię­dzy drze­wa­mi tak ku­rew­sko nie wieje.

Szli, bro­dząc w za­spach. Słoń­ce po­wo­li chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, za­mie­nia­jąc chmu­ry w krwi­sto­czer­wo­ne plamy na tle za­cho­dzą­ce­go pur­pu­rą nieba.

 

*

Paweł czuł śnieg pod no­ga­mi, sły­szał głos An­drze­ja, który cią­gle coś gadał, cza­sem do sie­bie, cza­sem do niego, a cza­sem miał wra­że­nie, że do kogoś in­ne­go. Paweł jed­nak nie­wie­le ro­zu­miał przez wy­ją­cy wiatr. Po­grą­żo­ny w my­ślach po­zwo­lił się pro­wa­dzić. Co jakiś czas sta­wał, by na­bie­rać w dło­nie nową por­cję śnie­gu i ob­ło­żyć nią twarz. Wtedy też pró­bo­wał coś zo­ba­czyć przez opuch­nię­te oczy, jed­nak obraz wciąż był za­ma­za­ny.

– Sły­szysz? 

Głos An­drze­ja prze­rwał potok nie­przy­jem­nych myśli.

– Sły­szysz!?

An­drzej ści­snął moc­niej bi­ceps Pawła, który po­my­ślał, że zo­sta­nie mu si­niak, a po chwi­li przy­po­mniał sobie o roz­wa­lo­nej twa­rzy. Prych­nął, roz­rzu­ca­jąc czer­wo­ny śnieg.

– Z czego się śmie­jesz? – do­py­ty­wał An­drze­ja.

Paweł tak bar­dzo chciał być gdzieś in­dziej, z dala od tego śmier­dzą­ce­go wódką gru­ba­sa, z dala od zimna i pul­su­ją­ce­go bólu. Tak bar­dzo bra­ko­wa­ło mu Alek­sa. Roz­pła­kał się, gdy uświa­do­mił sobie, że to wszyst­ko jego wina. 

– Kurwa, pięk­nie, znowu ry­czysz – głos An­drze­ja był nie­wzru­szo­ny. – Nie prze­strasz się, wcho­dzi­my do mo­je­go miesz­ka­nia. Sły­szysz!? Chcia­łem cię tylko uprze­dzić.

– Zro­zu­mia­łem – wy­bą­kał Paweł.

 Usły­szał trzask, na­stęp­nie wiatr ucichł. Usta­ło skrzy­pie­nie śnie­gu, za­stą­pio­ne trzesz­cze­niem desek i szu­ra­niem krze­sła. An­drzej po­sa­dził go przy stole, na któ­rym Paweł oparł prze­mar­z­nię­te dło­nie. Usły­szał kroki i ko­lej­ny trzask, chyba za­su­wa­nej szu­fla­dy. Wy­czuł coś cięż­kie­go i zim­ne­go w dło­niach.

– Masz to i przy­staw do twa­rzy, zaraz wra­cam – po­wie­dział An­drzej.

Paweł sły­szał kroki, skrzy­pie­nie za­wia­sów, a po chwi­li od­głos roz­mo­wy do­bie­ga­ją­cej z in­ne­go po­miesz­cze­nia.

 Otwo­rzył lewe oko, obraz był nieco za­ma­za­ny, ale wi­dział już wy­raź­niej. W dło­niach trzy­mał nóż. Sie­dział w ciem­nej kuch­ni. Wy­glą­da­ła, jakby nikt jej od dawna nie uży­wał, a przy­po­mi­na­ła tę z jed­ne­go pro­gra­mu ku­li­nar­ne­go Ma­kło­wi­cza – z pie­cem ka­flo­wym słu­żą­cym jako ku­chen­ka, drew­nia­ny­mi me­bla­mi i ob­ra­za­mi świę­tych na ścia­nach. Paweł wstał i pod­szedł do zlewu, ści­ska­jąc w dłoni nóż. Ob­ma­cał opuch­nię­te oko, było wiel­ko­ści jabł­ka. 

– Muszę coś wi­dzieć, muszę… – wy­ce­dził przez zęby.

Po­czuł, jak coś w nim pęka. Drżą­cą dło­nią pod­niósł nóż i przy­sta­wił zimną stał do spuch­nię­te­go łuku brwio­we­go. Za­gryzł wargi i prze­je­chał ostrzem wzdłuż brwi. Z roz­cię­tej skóry nad pra­wym okiem buch­nę­ła krew, obry­zgu­jąc okno za rdze­wie­ją­cym kra­nem. Paweł po­chy­lił głowę. Stru­mień le­ciał nie­prze­rwa­nie, bru­dząc zlew. Pa­trzył na po­więk­sza­ją­cą się ka­łu­żę, po­wo­li ście­ka­ją­cą do od­pły­wu. 

– Prze­stań le­cieć – jęk­nął. – Pro­szę, prze­stań już. 

Nie­zno­śna myśl nie da­wa­ła mu spo­ko­ju – a co jeśli prze­ciął któ­rąś z żył albo na­ru­szył jakiś nerw i stra­ci wzrok. Za­ci­snął zęby.

– Nie bę­dziesz pła­kał – wy­ce­dził. 

Wszyst­ko na próż­no – łzy za­czę­ły kapać do zlewu, wpa­da­jąc w plamę krwi. Za­ci­snął po­wie­ki i upu­ścił nóż. Ostroż­nie do­tknął łuku brwio­we­go. Po­czuł, że ucisk nad pra­wym okiem ze­lżał, a gdy otwo­rzył po­wie­ki – wi­dział, wciąż lekko nie­wy­raź­nie, ale oboj­giem oczu. Przy­sta­wił rękaw płasz­cza do brwi. A gdy krwo­tok nieco ustał, spoj­rzał na od­bi­cie w szy­bie. Wy­krzy­wił usta na widok zma­sa­kro­wa­nej twa­rzy. Otarł łzy z po­licz­ków i za­marł. Za oknem zmierzch za­bar­wił chmu­ry na czer­wo­no. Słoń­ce za­cho­dzi­ło za nie­wiel­kim wznie­sie­niem, na któ­rym stał dwu­pię­tro­wy dom. Paweł wy­cią­gnął te­le­fon i otwo­rzył wia­do­mość od Jacka. To był ten sam bu­dy­nek i ta sama za­sy­pa­na śnie­giem oko­li­ca.

– No pro­szę, chyba już czu­je­my się le­piej.

Paweł stłu­mił wy­ry­wa­ją­cy się krzyk, gdy obok wła­sne­go od­bi­cia w szy­bie do­strzegł wą­sa­tą twarz An­drze­ja. Od­wró­cił się i oparł o szaf­kę.

 An­drzej stał tuż przed nim, ewi­dent­nie za­do­wo­lo­ny z sie­bie.

– Nie sły­sza­łem, kiedy pan skoń­czył roz­ma­wiać – po­wie­dział Paweł.

– Ani jak pod­sze­dłem, co? – An­drzej wy­szcze­rzył się i się­gnął do rę­ka­wa za­sła­nia­ją­ce­go brew Pawła, od­su­nął rękę i po­pa­trzył z uzna­niem. – No pro­szę, a tego to się po tobie nie spo­dzie­wa­łem.

– Prze­pra­szam, za­bru­dzi­łem panu zlew – przy­znał lekko za­wsty­dzo­ny Paweł.

– Dałem ci nóż, byś kon­ty­nu­ował okła­da­nie rany, ale widzę, że le­piej go wy­ko­rzy­sta­łeś.

– Pan tu miesz­ka? – za­py­tał Paweł, pa­trząc na puste szaf­ki.

– Tak. – An­drzej stał zde­cy­do­wa­nie za bli­sko, a wyraz dys­kom­for­tu ma­lu­ją­cy się na twa­rzy Pawła naj­wy­raź­niej go bawił.

– Za­dzwo­nił pan na po­go­to­wie?

– Ta­aaak. – An­drzej wy­glą­dał, jak czło­wiek bio­rą­cy udział w nie­zwy­kle za­baw­nym przed­sta­wie­niu, z za­chwy­tem wpa­trzo­ny w twarz Pawła. 

– I co po… – Paweł do­strzegł weł­nia­ne ob­szy­cie uszat­ki.

– Ta­aaak?

– Prze­pra­szam bar­dzo, ale skąd ma pan… tę czap­kę?

Uśmie­szek znik­nął z twa­rzy An­drze­ja, wy­glą­dał na lekko zmie­sza­ne­go – zro­bił pół kroku w tył, gdy Paweł wy­cią­gnął rękę w stro­nę ob­szy­cia czap­ki.

– Uszy­ła mi ją miej­sco­wa kraw­co­wa. A co?

– Ta wełna, którą jest pod­szy­ta, jest lekko sre­brzy­sta, wy­glą­da na wy­so­kiej ja­ko­ści.

– Znasz się na weł­nie. – An­drzej zmru­żył oczy i od­chrząk­nął.

– Tak tro­chę. In­te­re­su­ję się modą. A ta­kiej wełny uży­wa­ją naj­lep­sze i naj­droż­sze marki, które znam.

– Masz do tego oko – przy­znał An­drzej. 

– Dzię­ku­ję.

– Tak, sie­dzę w prze­my­śle włó­kien­ni­czym i fak­tycz­nie roz­sy­łam mój… – Coś po­ru­szy­ło się pod pu­cho­wą kurt­ką An­drze­ja. – Wła­ści­wie to nasz pro­dukt.

Paweł otwo­rzył usta, gdy kurt­ka An­drze­ja za­fa­lo­wa­ła. Chciał się cof­nąć, ale w efek­cie tylko wsa­dził rękę do zlewu, mo­cząc dłoń we wła­snej krwi. An­drzej ru­szył wzdłuż stołu.

– Tacy jak ty, do­brze się znają na tych spra­wach, co nie? – za­py­tał zde­ner­wo­wa­ny.

– Tacy jak ja? Na tych spra­wach? – do­py­ty­wał Paweł.

Nie mógł ode­rwać oczu od wciąż po­ru­sza­ją­cej się pu­cho­wej kurt­ki.

– No, na mo­dzie – wark­nął An­drzej.

– Tak, in­te­re­su­ję się tym, ale nie za­wo­do­wo – przy­znał Paweł.

Chciał wy­cią­gnąć rękę ze zlewu, ale pal­cem za­ha­czył o ostrze noża, od­na­lazł rę­ko­jeść i ści­snął ją w dłoni.

– A twój ko­le­ga?

– Mój ko­le­ga? Nie. On nie in­te­re­su­je się modą – przy­znał Paweł, ob­ser­wu­jąc, jak An­drzej coraz bar­dziej ner­wo­wo krąży po kuch­ni.

– Do­praw­dy, a niby czym?

– Jest woj­sko­wym.

 An­drzej sta­nął i z wy­raź­nym tru­dem prze­łknął ślinę.

– Pra­cu­je w ad­mi­ni­stra­cji? Jest księ­go­wym dla armii?

– Nie, jest czyn­nym żoł­nie­rzem. A do­kład­nie sier­żan­tem.

An­drzej wy­cią­gnął z kie­sze­ni te­le­fon, jak się zda­wa­ło Paw­ło­wi, zro­bił to bez­wied­nie.

– Z kim pan roz­ma­wiał? – wy­ją­kał Paweł.

 

*

Aleks mu­siał przy­znać, że mię­dzy drze­wa­mi nie wiało. Szli w mil­cze­niu. Dry­blas paląc pa­pie­ro­sy, a Aleks po­grą­żo­ny w my­ślach.

 Słoń­ce jesz­cze nie za­szło, ale las był już ciem­ny i cichy. Wiatr, gdzieś w ko­ro­nach drzew ko­ły­sał ogo­ło­co­ny­mi z liści ga­łę­zia­mi.

 Aleks doj­rzał cień męż­czy­zny, który wy­szedł zza drze­wa po tym, kiedy dry­blas zo­stał nieco w tyle. Aleks sta­nął, dry­blas za­trzy­mał się tuż za nim. W ciszy sły­chać było, jak żar trawi tytoń za­wi­nię­ty w bi­buł­kę. Cień ru­szył w ich kie­run­ku, w pra­wej dłoni trzy­mał coś na kształt łomu. Ciszę prze­rwa­ła mu­zy­ka – to była “Oda do ra­do­ści”. Cień sta­nął jak wryty. Dry­blas wy­cią­gnął te­le­fon, świa­tło ekra­nu w ciem­nym lesie było ni­czym flesz z apa­ra­tu. Aleks kątem oka oce­nił od­le­głość do fa­ce­ta z te­le­fo­nem i bły­ska­wicz­nie wy­rżnął go łok­ciem w mo­stek. Ob­ró­cił się na pię­cie i ude­rzył ha­kiem pro­sto w nos zgię­te­go wpół dry­bla­sa. Druga pięść tra­fi­ła w zęby. Ru­do­bro­dy sta­nął na pię­tach, by po chwi­li runąć w śnieg.

Aleks usły­szał, jak biały puch trzesz­czy pod bu­ta­mi cie­nia. Bły­ska­wicz­nie sta­nął w po­zy­cji bok­ser­skiej. Tam­ten za­wa­hał się. Aleks ru­szył wprost na niego. Cień uniósł łom nad głowę, spoj­rzał na le­żą­ce­go dry­bla­sa, znów się za­wa­hał. Aleks skró­cił dy­stans, ba­lan­su­jąc cia­łem. Łom runął ale chy­bił celu. Pię­ści Alek­sa wy­strze­li­ły. Tra­fił pro­sto w splot sło­necz­ny. Cień stęk­nął. Ciosy spa­da­ły na po­licz­ki, nos, szczę­kę, a ostat­ni tra­fił w jabł­ko Adama. Cień za­char­czał i osu­nął się obok drze­wa. Aleks pod­niósł łom i sta­nął nad char­czą­cym męż­czy­zną. Facet ści­skał gar­dło, z wy­wa­lo­nym na ze­wnątrz ję­zy­kiem, ze zła­ma­ne­go nosa cie­kła krew. Ad­re­na­li­na prze­sta­ła szu­mieć w uszach Alek­sa i za­czął się za­sta­na­wiać co zrobi jeśli facet zej­dzie.

– Kurwa, taki kawał chło­pa, a zdech­nie od kilku ude­rzeń – wy­ce­dził przez zęby. – Od­dy­chaj, no, od­dy­chaj!

Męż­czy­zna prze­krę­cił się na bok, char­cze­nie usta­ło, od­dy­chał z tru­dem, ale od­dy­chał. Aleks ści­snął łom obu­rącz, wziął za­mach i zdzie­lił fa­ce­ta w ko­la­no. Chrup­nę­ło, a las prze­szył dziki wrzask. Pod­szedł do gra­mo­lą­ce­go się w śnie­gu dry­bla­sa. Pod­niósł te­le­fon i od­czy­tał SMS-a od An­drze­ja: „Uwa­żaj, to jakiś woj­sko­wy”.

– Sły­szysz?! – wrza­snął do ucha dry­bla­sa. – Jak twój ko­le­ga do­brze się bawi!? Chcesz do niego do­łą­czyć?!

 Ten pod drze­wem za­wo­dził ni­czym wilk. Aleks pod­sta­wił łom pod rudą brodę i po­ka­zał dry­bla­so­wi SMS-a.

– A teraz po­ka­żesz mi, gdzie jest ten skur­wiel.

– Spo­koj­nie, po­ka­żę – wy­sa­pał dry­blas, ocie­ra­jąc rę­ka­wem krew ciek­ną­cą po bro­dzie.

 

*

– Z kim roz­ma­wia­łem? – An­drzej wydął wargi. – Ze zna­jo­my­mi, by za­opie­ko­wa­li się twoim ko­cha­siem.

– Ty skur­wie­lu – syk­nął Paweł.

– O ho, ho! I co mi zro­bisz…

Paweł do­sko­czył i z roz­ma­chem wbił nóż w pierś An­drze­ja.

– Ty… Ty mały skur­wy­sy­nie – wy­ce­dził przez za­ci­śnię­te zęby An­drzej.

Kurt­ka nagle ożyła, każdy jej frag­ment od ścią­ga­czy przy pasie po rę­ka­wy po­ru­szał się. Paweł chciał zro­bić krok w tył, ale An­drzej zła­pał go za nad­gar­stek ręki, w któ­rej ści­skał nóż. Paweł usły­szał do­cho­dzą­ce spod kurt­ki szep­ty. Dzie­siąt­ki gło­sów. Mó­wi­ły rów­no­cze­śnie, nie­mal syn­chro­nicz­nie. Paweł szarp­nął rękę, ale palce An­drze­ja za­ci­snę­ły się ni­czym ima­dło. Męż­czy­zna drugą ręką roz­piął kurt­kę. Szep­ty na­ra­sta­ły:

– Za­aabił, za­aabił.

 Paweł do­strzegł ostrze, które prze­bi­ło ma­te­riał i utkwi­ło w czymś, co przy­po­mi­na­ło pa­ją­ka z ludz­ką głową o dwóch pa­rach czar­nych oczu. W miej­scu po­licz­ków wy­ra­sta­ły che­li­ce­ry, które teraz po­ru­sza­ły się, jakby stwór pró­bo­wał za­czerp­nąć po­wie­trza. Osiem od­nó­ży, za­koń­czo­nych ma­ły­mi dłoń­mi szu­ka­ło pod­par­cia, gdy stwór wi­siał na ostrzu noża.

 Paweł za­czął gwał­tow­nie wcią­gać po­wie­trze. Ko­lej­ne stwo­ry wy­peł­za­ły zza kurt­ki. Cały strój An­drze­ja ożył, jakby dzie­siąt­ki po­dob­nych stwo­rzeń żyły pod ubra­niem. Paweł po­czuł ukłu­cia na kciu­ku. Zawył, wi­dząc pa­ję­cza­ka, który wy­szedł z rę­ka­wa kurt­ki i wbił za­koń­czo­ne dwoma kłami che­li­ce­ry w palec. Paweł pu­ścił rę­ko­jeść noża, który wi­siał teraz we­tknię­ty w ma­te­riał. An­drzej lewą ręką bły­ska­wicz­nie zła­pał nos Pawła, ści­ska­jąc go mię­dzy zgię­tym pal­cem wska­zu­ją­cym a środ­ko­wym. Upior­ny ból eks­plo­do­wał pod czasz­ką Pawła, gdy prze­miesz­czo­na chrząst­ka w nosie chrup­nę­ła, w oczach mu po­ciem­nia­ło i nie czuł już ni­cze­go.

 

*

Aleks do­pa­lił pa­pie­ro­sa i za­trzy­mał dry­bla­sa przed domem An­drze­ja. Drzwi były otwar­te. Obaj za­uwa­ży­li ślady w śnie­gu, pro­wa­dzą­ce od wej­ścia w kie­run­ku wzgó­rza, na któ­rym stał stary dom.

– Tam – wark­nął Aleks i pchnął dry­bla­sa.

– Nie. – Facet po­bladł nagle.

 Aleks do­strzegł, jak nie­ogo­lo­na gęba zmie­ni­ła wyraz, dry­blas pa­trzył wzro­kiem obi­te­go kun­dla, nad któ­rym wisi zwi­nię­ta w rulon ga­ze­ta.

– Idzie­my – wark­nął Aleks.

– Nie – wy­ją­kał dry­blas.

Dolna warga męż­czy­zny drga­ła jakby miał zaraz się po­pła­kać. Aleks zro­zu­miał, że nie zmusi go już do ni­cze­go wię­cej.

 Stare żądze nie zni­ka­ją, czają się gdzieś w za­ka­mar­kach serca i cze­ka­ją na do­god­ną chwi­lę, by za­ata­ko­wać, jak pająk czy­ha­ją­cy na ofia­rę w kącie po­ko­ju. Aleks ryk­nął i wy­rżnął dry­bla­sa łomem w czoło. Nie wie­dział, czy go zabił, ani kiedy wy­rzu­cił łom. Biegł w stro­nę muru ob­ro­śnię­te­go blusz­czem.

 Do­padł sta­lo­wej bramy. Była otwar­ta. Pod da­chem zo­ba­czył małe okrą­głe okno, w któ­rym pa­li­ło się po­ma­rań­czo­we świa­tło. Ślady butów pro­wa­dzi­ły do drzwi – wpadł w nie bar­kiem. Fra­mu­ga pękła i wle­ciał do wą­skie­go przed­po­ko­ju. Za nim ko­ry­tarz wy­peł­nia­ła biała wełna, a wnę­trze domu lśni­ło srebr­ną po­świa­tą, bi­ją­cą z kłę­bo­wi­ska. Aleks usły­szał krzy­ki Pawła do­cho­dzą­ce gdzieś z pię­tra. Wbiegł w skoł­tu­nio­ne nici. Z tru­dem do­szedł do po­rę­czy scho­dów, brnąc w przę­dzy i zry­wa­jąc ko­lej­ne nici zwi­sa­ją­ce ze su­fi­tu. Le­d­wie sta­wiał krok za kro­kiem, mo­zol­nie wspi­na­jąc się po scho­dach, które spra­wia­ły wra­że­nie utka­nych z sre­brzy­stej przę­dzy. Z ob­ra­zu wi­szą­ce­go na­prze­ciw­ko ba­lu­stra­dy Wil­liam Bur­ling ob­ser­wo­wał każdy krok Alek­sa, su­ro­we ob­li­cze daw­ne­go wła­ści­cie­la domu spo­glą­da­ło nie­na­wist­nie na in­tru­za.

 Aleks wszedł na pię­tro – krzy­ki do­cho­dzi­ły z ostat­nie­go po­ko­ju na końcu ko­ry­ta­rza. Pot cien­ki­mi struż­ka­mi spły­nął po skro­niach Alek­sa, gdy jak osza­la­ły rę­ko­ma od­gar­niał wełnę, dra­pią­cą, gry­zą­cą skórę. Drzwi były otwar­te, po­ma­rań­czo­we świa­tło wy­le­wa­ło się na koł­tuń­sko.

– Idę! An­drzej! Sły­szysz?! Idę po cie­bie! – wrzesz­czał Aleks.

 Dzika wście­kłość za­le­wa­ła go fa­la­mi, jak kie­dyś, gdy prze­mie­rzał ulice w po­szu­ki­wa­niu walki, w po­szu­ki­wa­niu bólu.

 Wszedł do po­miesz­cze­nia. Pod su­fi­tem wi­sia­ły dzie­siąt­ki ko­ko­nów. Jedne pę­ka­te, po­kry­te czer­wo­ny­mi pla­ma­mi, inne za­pad­nię­te, z tych wy­sta­wa­ły kości. Po lewej stał utka­ny z przę­dzy tron, a na nim spo­czy­wał szkie­let ubra­ny w sta­ro­daw­ny, ele­ganc­ki gar­ni­tur. Na­prze­ciw gro­te­sko­we­go sie­dzi­ska doj­rzał An­drze­ja z rę­ka­mi w kie­sze­ni kurt­ki, to spod niej wy­do­by­wał się krzyk przy­po­mi­na­ją­cy głos Pawła, który wi­siał nieco dalej nad okrą­głym oknem, szczel­nie opię­ty sre­brzy­sty­mi nićmi, spo­mię­dzy któ­rych wy­sta­wa­ła tylko sina twarz.

– Witam w domu Bór­lin­gów – po­wie­dział An­drzej.

Aleks ryk­nął ni­czym tur, za­ci­snął pię­ści i ru­szył na męż­czy­znę. Wyjąc, brnął przez wełnę. Wi­dział tylko uśmiech­nię­tą gębę An­drze­ja, która wy­peł­ni­ła cały świat Alek­sa. Pra­gnął już tylko nisz­czyć, roz­gnieść tę twarz, wy­ma­zać drwią­ce spod si­we­go wąsa usta.

 Pot i łzy zlały się w jeden potok, spły­wa­ją­cy po twa­rzy, gdy sta­nął przed An­drze­jem, który nie wy­cią­ga­jąc dłoni z kie­sze­ni kurt­ki, roz­ło­żył ręce, od­sła­nia­jąc tors po­kry­ty dzie­siąt­ka­mi Bór­lin­gów. Ko­tło­wa­ły się na męż­czyź­nie ni­czym młode pa­ją­ki na od­wło­ku pa­ję­czy­cy, wy­cho­dzi­ły zza paska spodni, rę­ka­wów i czap­ki An­drze­ja. Aleks po­czuł, jak furia cofa się gdzieś w głąb serca, a jej miej­sce za­stę­pu­je dła­wią­cy strach, pa­ni­ka od­bie­ra­ją­ca zmy­sły.

 Przę­dza ota­cza­ją­ca Alek­sa ożyła, setki od­nó­ży za­czę­ły wy­ła­zić spo­mię­dzy nici. Po­czuł, jak małe dło­nie chwy­ta­ją ma­te­riał spodni. Bór­lin­gi wspi­na­ły się po ciele Alek­sa, ob­ła­żąc go z każ­dej stro­ny. Po­czuł, jak kły na koń­cach che­li­ce­rów prze­cho­dzą przez ubra­nie i prze­kłu­wa­ją skórę. Za­czął strą­cać stwo­ry, ma­cha­jąc rę­ko­ma na wszyst­kie stro­ny. Aleks nie za­uwa­żył, kiedy An­drzej pod­szedł i przy­ci­ska­jąc mu ręce do tu­ło­wia, mocno go obej­mu­jąc, jak oj­ciec dawno nie­wi­dzia­ne­go syna. Wtedy Bór­lin­gi kłę­bią­ce się pod kurt­ką ob­la­zły in­tru­za, wy­ją­ce­go spod setek pa­ję­czych ciał.

 

*

An­drzej wy­szedł z Żabki i pod­szedł do sto­ją­cych na par­kin­gu męż­czyzn. Ja­nusz stał o ku­lach. Z roz­bi­te­go nosa wy­sta­wa­ły dwa wa­ci­ki, a opuch­nię­te gar­dło przy­pra­wia­ło o dresz­cze. Zbi­gniew wy­glą­dał nieco le­piej z gazą na środ­ku czoła owi­nię­tą ban­da­żem, choć wargi, wy­sta­ją­ce spo­mię­dzy rudej szcze­ci­ny, były tak opuch­nię­te, że przy­po­mi­na­ły dwie tłu­ste fio­le­to­we dżdżow­ni­ce. An­drzej bez słowa wsa­dził flasz­kę do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki Ja­nu­sza, a drugą podał Zbi­gnie­wo­wi.

– Bę­dziesz mu­siał sam zająć się da­ewoo… – za­czął Ja­nusz.

– Nic nie mu­sisz mówić wię­cej, klu­czy­ki do ho­low­ni­ka są…

– W schow­ku, tak jak zwy­kle – do­koń­czył Ja­nusz i za­czął kuś­ty­kać w stro­nę domu.

– Wy­bacz, ale za późno prze­czy­ta­łem SMS-a – po­wie­dział Zbi­gniew.

– Nie ma spra­wy – An­drzej zo­ba­czył, jak Zbi­gniew przy­glą­da się ety­kie­cie na flasz­ce. – To whi­sky, a nie jakaś tam si­wu­cha na życie.

– Rany, dzię­ki. – Zbi­gniew roz­cią­gnął dżdżow­ni­ce w coś na kształt uśmie­chu.

– A pie­nią­dze… – za­czął An­drzej.

– Nie ma o czym gadać. An­drzej, ty nigdy nie za­wo­dzisz, a pie­nią­dze, jak będą, to będą.

An­drzej po­kle­pał Zbi­gnie­wa po rudym po­licz­ku i uśmiech­nął się ser­decz­nie.

– A teraz idę zapić ten cho­ler­ny ból pod czasz­ką – po­wie­dział Zbi­gniew.

– Na zdro­wie, Zbe­niu. – An­drzej pa­trzył, jak od­cho­dzi. 

Słoń­ce miło przy­grze­wa­ło, a śnieg po­ma­łu top­niał. Po­my­ślał, że przy roz­to­pach trud­niej bę­dzie od­ho­lo­wać ma­ti­za na zło­mo­wi­sko. An­drzej wy­cią­gnął szyn­kę ku­pio­ną u córki w Żabce. Otwo­rzył opa­ko­wa­nie i wy­cią­gnął wszyst­kie pla­stry. Ostroż­nie wło­żył je pod kurt­kę, spod któ­rej usły­szał ciche mla­ska­nie dzie­sią­tek gęb. Po­my­ślał, że czeka go jesz­cze dużo ro­bo­ty, ale to nic, bo za­po­wia­dał się pięk­ny dzień, a bę­dzie też miał to­wa­rzy­stwo.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Ze spraw tech­nicz­nych mam wąt­pli­wo­ści co do (za­wsze – tylko do prze­my­śle­nia):

 – To do­brze, a ci tam, to co za jedni? – po­wtó­rze­nie, może dru­gie „to” po­mi­nąć?

Przez chwi­le pa­trzy­li, jak dwóch ele­gan­tów wcho­dzi do skle­pu. – li­te­rów­ka?

An­drzej dał znak (prze­ci­nek?) by po­de­szli.

Ten o imie­niu Aleks był ubra­ny po­dob­nie (i tu?)ale za­cho­wy­wał się, jak na oko An­drze­ja, bar­dziej męsko.

An­drzej skrzy­wił się, sły­sząc znie­wie­ścia­ły ton kie­row­cy. Nie­mal usły­szał na końcu py­ta­nia „ko­cha­niut­ki?”. – po­wtó­rze­nie?

Matiz ru­szył po­wo­li w wska­za­nym kie­run­ku, a An­drzej wy­cią­gnął nie­do­pi­tą flasz­kę i za­pro­po­no­wał Paw­ło­wi. – we?

W jego opi­nii każdy po­wi­nien być tym, kim się uro­dził – wtedy, i tylko wtedy, świat funk­cjo­no­wał wła­ści­wie. – zbęd­ny ostat­ni prze­ci­nek?

Za­sta­na­wiał się też, czy uprze­dzać chło­pa­ków przed zbli­ża­ją­cym się pniem, teraz spo­czy­wa­ją­cym pod sporą zaspą (zbęd­na spa­cja?) . Do­szedł do wnio­sku, że …

 

Paweł uwiel­biał pa­trzeć, jak Aleks ćwi­czy, jak pra­cu­je wszyst­kie mię­śnie. – li­te­rów­ka?

Prze­szy­wa­ją­ce zimno prze­wra­ca­ło po­ma­łu świa­do­mość. – i tu?

– Był ze mną przy­ja­ciel – po­wie­dział Aleks i wy­pluł trawę i reszt­ki igli­wia. – tu do­py­tam – w sen­sie: trawę ze śnie­giem?

 

– Sa­mo­chód jest do ka­sa­cji. Chyba bę­dziesz po­trze­bo­wał ho­low­ni­ka.

– Był ze mną przy­ja­ciel – po­wie­dział Aleks i wy­pluł trawę i reszt­ki igli­wia.

 – Ni­ko­go tu nie wi­dzia­łem. Mia­łeś szczę­ście, bo rzad­ko ktoś tędy cho­dzi, a już na pewno nie jeź­dzi. To było głu­pie, ko­cha­siu. – w tym frag­men­cie pierw­szy i trze­ci aka­pit mają wcze­śniej spa­cję

 

Na razie tyle, akcja nie­sa­mo­wi­ta, ale Ty masz po­my­sły, brawa! :)

Po­zdra­wiam. :)

 

Pe­cu­nia non olet

Witaj. :)

Ko­lej­na część wąt­pli­wo­ści (do prze­my­śle­nia):

Dry­blas miał na twa­rzy wy­ma­lo­wa­ne coś na wzór uśmie­chu (prze­ci­nek?) ale małe, nie­bie­skie oczy po­zo­sta­wa­ły zimne, jak ota­cza­ją­cy ich gru­dnio­wy kra­jo­braz.

Myśli o uko­cha­nym mo­men­tal­nie przy­wró­ci­ły mu trzeź­wość my­śle­nia. – trze­ba zmie­nić, bo wy­szło masło ma­śla­ne?

 

 

– Rzu­ci­łem – po­wie­dział już spo­koj­niej.

 – Tak, jasne. Wy­bacz, nie chcia­łem cię zde­ner­wo­wać. – tu znowu drugi aka­pit ma o jedną spa­cję za dużo z przo­du

 

– Kurwa! – Za­czął ner­wo­wo prze­szu­ki­wać płasz. – dwie li­te­rów­ki?

– Jasne, nie ma spra­wy. – Na twa­rzy dry­bla­sa znów po­ja­wi­ła się ka­ry­ka­tu­ra uśmie­chu. Dry­blas ru­szył przez pole w stro­nę lasu po lewej, od­da­la­jąc się od linii drzew, wzdłuż któ­rej je­chał Aleks. – Chwi­la, mó­wi­łeś, że ten facet spod Żabki miesz­ka w tam­tym kie­run­ku – po­wie­dział Aleks, zrów­nu­jąc się z dry­bla­sem.

 – Tak po­wie­dzia­łem. Ale dalej droga za­krę­ca w lewo. Jak przej­dzie­my przez tam­ten za­gaj­nik, to skró­ci­my sobie drogę. – po­wtó­rze­nia?

Szli po­wo­li, bro­dząc w za­spach. Słoń­ce po­wo­li chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, za­mie­nia­jąc chmu­ry w krwi­sto czer­wo­ne plamy na tle za­cho­dzą­ce­go pur­pu­rą nieba. – po­wtó­rze­nie?

Co jakiś czas sta­wał (prze­ci­nek?) by na­bie­rać w dło­nie nową por­cję śnie­gu i ob­ło­żyć nią twarz.

Paweł tak bar­dzo chciał być gdzieś in­dziej, z dala od tego śmier­dzą­ce­go wódką gru­ba­sa, z dala od zimna i pul­su­ją­ce­go bólu. Tak bar­dzo bra­ko­wa­ło mu Alek­sa. – po­wtó­rze­nia?

Z roz­cię­tej skóry nad pra­wym okiem buch­nę­ła krew, obry­zgu­jąc okno za rdze­wie­ją­cy kra­nem. – li­te­rów­ka/i?

Pro­szę (prze­ci­nek?) prze­stań już. 

An­drzej ru­szył, wzdłuż stołu. – zbęd­ny prze­ci­nek?

Ciszę prze­rwa­ła mu­zy­ka – to była Oda do ra­do­ści. – nie mam pew­no­ści, czy tytuł nie po­wi­nien być ujęty w cu­dzy­słów/albo kur­sy­wą?

Ru­do­bro­dy sta­nął na pię­tach (prze­ci­nek?) by po chwi­li runąć w śnieg.

Cień uniósł łom nad głowę, spoj­rzał na le­żą­ce­go dry­bla­sa (i tu?) znów się za­wa­hał.

Ad­re­na­li­na prze­sta­ła szu­mieć w uszach Alek­sa i za­czął się za­sta­na­wiać co zrobi jeśli facet zej­dzie. – gdzieś przy końcu zda­nia chyba po­wi­nien być prze­ci­nek, ale za skar­by świa­ta nie wiem, czy przed „co”, czy przed „jeśli”?

Pod­szedł do gra­mo­lą­ce­go się śnie­gu dry­bla­sa. – li­te­rów­ka, albo miało być „ze”, albo „w”?

W miej­scu po­licz­ków wy­ra­sta­ły che­li­ce­ry, które teraz po­ru­sza­ły się, jakby stwór pró­bo­wał za­czerp­nąć po­wie­trza. Osiem od­nó­ży, za­koń­czo­nych ma­ły­mi dłoń­mi, pró­bo­wa­ło zna­leźć pod­par­cie, gdy stwór wi­siał na ostrzu noża. – po­wtó­rze­nie

Biegł w stro­nę muru ob­ro­śnię­te­go po­wo­jem, po­kry­tym bia­łym pu­chem. – ta koń­ców­ka mi nie pa­su­je, jakby inna część zda­nia, sty­li­stycz­nie brzmi źle?

Aleks usły­szał krzy­ki Pawła – do­cho­dzą­cy gdzieś z pię­tra. – tu też li­te­rów­ki, albo krzy­ki do­cho­dzą­ce, albo krzyk do­cho­dzą­cy? i ten myśl­nik też chyba zbęd­ny?

 

(jesz­cze wrócę, bo sporo tego, ale akcja jest nie­sa­mo­wi­ta!)

 

Pe­cu­nia non olet

Witaj. :)

Ko­lej­na część wąt­pli­wo­ści (do prze­my­śle­nia):

Z tru­dem do­szedł do po­rę­czy scho­dów, brnąc w przę­dzy. Zry­wa­jąc ko­lej­ne nici zwi­sa­ją­ce z su­fi­tu, z tru­dem wy­cią­gał nogi, by wspi­nać się po scho­dach, które spra­wia­ły wra­że­nie utka­nych sre­brzy­stej przę­dzy. – po­wtó­rze­nie?; li­te­rów­ka – „ze”?

Po lewej stał utka­ny z przę­dzy tron, a na nim spo­czy­wał szkie­let ubra­ny w sta­ro­daw­ny, ele­ganc­ki gar­ni­tur. Na­prze­ciw gro­te­sko­we­go sie­dzi­ska stał An­drzej z rę­ka­mi w kie­sze­ni kurt­ki, to spod niej wy­do­by­wał się krzyk przy­po­mi­na­ją­cy głos Pawła, który wi­siał nieco dalej nad okrą­głym oknem, szczel­nie opię­ty sre­brzy­sty­mi nićmi, spo­mię­dzy któ­rych wy­sta­wa­ła tylko sina twarz – po­wtó­rze­nie i na końcu zda­nia brak krop­ki?

Aleks nie za­uwa­żył, kiedy An­drzej pod­szedł i przy­ci­ska­jąc mu ręce do tu­ło­wia. – brak do­koń­cze­nia zda­nia?

Po­my­ślał, że czeka go jesz­cze dużo ro­bo­ty (prze­ci­nek?) ale to nic (i tu?) bo za­po­wia­dał się pięk­ny dzień, a bę­dzie też miał to­wa­rzy­stwo.

 

 

Dzię­ku­ję za ozna­cze­nie wul­ga­ry­zmów. :)

Pięk­nie ma­ni­pu­lu­jąc emo­cja­mi, stop­nio­wo pro­wa­dzisz fa­bu­łę, roz­krę­ca­jąc akcję, to wiel­ki plus opo­wia­da­nia grozy. :)

Przez mo­ment łu­dzi­łam się, że obu ko­chan­ków oszczę­dzisz i to oni wy­gra­ją. :)

Ma­ka­brycz­ne i wstrzą­sa­ją­ce opisy bójek oraz mor­dów także na plus. :) Czy­ta­łam prze­ra­żo­na. :) Bar­dzo dobry hor­ror, je­stem pod wiel­kim wra­że­niem, Bar­dja­skie­rze! :) BRAWA! :)

Po­dwój­ny klik ode mnie, po­wo­dze­nia w kon­kur­sie i przy Piór­ku. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

 

Edit, no­mi­na­cji jesz­cze nie mogę wpi­sać, bo brak wątku, zaraz o niego za­py­tam w stycz­nio­wym, po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Hej bruce :)

 

Dzię­ku­ję za tak szyb­kie od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz, wy­ła­pa­nie błę­dów, klika,no­mi­na­cję… ufff :) Nor­mal­nie eks­pre­so­wo wpa­dłaś w ten tekst :). 

 

Błędy po­pra­wio­ne :), kilka wy­ja­śnień : 

 

Z tru­dem do­szedł do po­rę­czy scho­dów, brnąc w przę­dzy. Zry­wa­jąc ko­lej­ne nici zwi­sa­ją­ce z su­fi­tu, z tru­dem wy­cią­gał nogi, by wspi­nać się po scho­dach, które spra­wia­ły wra­że­nie utka­nych sre­brzy­stej przę­dzy. – po­wtó­rze­nie?; li­te­rów­ka – „ze”?

Tak tu tro­chę trze­ba było prze­bu­do­wać :) 

 

Biegł w stro­nę muru ob­ro­śnię­te­go po­wo­jem, po­kry­tym bia­łym pu­chem. – ta koń­ców­ka mi nie pa­su­je, jakby inna część zda­nia, sty­li­stycz­nie brzmi źle?

 

Po­nio­sło mnie :D, koń­ców­ka usu­nię­ta :)

 

Ad­re­na­li­na prze­sta­ła szu­mieć w uszach Alek­sa i za­czął się za­sta­na­wiać co zrobi jeśli facet zej­dzie. – gdzieś przy końcu zda­nia chyba po­wi­nien być prze­ci­nek, ale za skar­by świa­ta nie wiem, czy przed „co”, czy przed „jeśli”?

To zo­sta­wiam dla eks­per­ta od in­ter­punk­cji, jeśli ta­ko­wy się zjawi :) 

 

Paweł tak bar­dzo chciał być gdzieś in­dziej, z dala od tego śmier­dzą­ce­go wódką gru­ba­sa, z dala od zimna i pul­su­ją­ce­go bólu. Tak bar­dzo bra­ko­wa­ło mu Alek­sa. – po­wtó­rze­nia?

Tu na razie zo­sta­wiam za­le­ży mi na pod­kre­śle­niu emo­cji :) 

 

 

– Jasne, nie ma spra­wy. – Na twa­rzy dry­bla­sa znów po­ja­wi­ła się ka­ry­ka­tu­ra uśmie­chu. Dry­blas ru­szył przez pole w stro­nę lasu po lewej, od­da­la­jąc się od linii drzew, wzdłuż któ­rej je­chał Aleks. – Chwi­la, mó­wi­łeś, że ten facet spod Żabki miesz­ka w tam­tym kie­run­ku – po­wie­dział Aleks, zrów­nu­jąc się z dry­bla­sem.

 – Tak po­wie­dzia­łem. Ale dalej droga za­krę­ca w lewo. Jak przej­dzie­my przez tam­ten za­gaj­nik, to skró­ci­my sobie drogę. – po­wtó­rze­nia?

 

Tak, tu zde­cy­do­wa­nie trze­ba było po­zbyć się po­wtó­rzeń :)

 

– Kurwa! – Za­czął ner­wo­wo prze­szu­ki­wać płasz. – dwie li­te­rów­ki?

Płaszcz mam, ale dru­giej nie widzę :) 

 

 

– Był ze mną przy­ja­ciel – po­wie­dział Aleks i wy­pluł trawę i reszt­ki igli­wia. – tu do­py­tam – w sen­sie: trawę ze śnie­giem?

Tak tu też za­szar­żo­wa­łem ;) Po­pra­wio­ne :) 

– Był ze mną przy­ja­ciel – po­wie­dział Aleks i wy­pluł śnieg z ka­wał­ka­mi trawy.

 

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za ła­pan­kę – szcze­gól­nie za wy­ła­pa­nie tych po­wtó­rzeń :) 

 

Po­zdra­wiam :)

 

 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Wiesz, Bar­dja­skie­rze, ja za­wsze pytam, bo czę­sto ktoś mi pisze – “po­wtó­rze­nie jest ce­lo­we”, ok, Autor de­cy­du­je, chylę czoła i przyj­mu­ję, bo tylko za­zna­czy­łam, co mi zgrzy­ta­ło pod­czas czy­ta­nia, ale za­wsze wszyst­ko je­dy­nie do prze­my­śle­nia, to jest wizja Au­to­ra, nie moja. :) 

Z tym “płasz­czem”, to cho­dzi­ło mi o dwie li­te­ry, w sen­sie li­te­rów­ka razy dwa. :)

 

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie, zna­ko­mi­ty hor­ror, chęt­nie takie czy­tam, zatem to ja Ci dzię­ku­ję. :) 

A te po­wtó­rze­nia i prze­cin­ki są zmorą także moją, niby czy­tam tyle razy przed pu­bli­ka­cją, a za­wsze jesz­cze sporo wpad­nie w moich tek­stach, nie­ste­ty. :) Jak Ci za­wsze pi­sa­łam, nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. :) 

Po­wo­dze­nia, po­zdra­wiam ser­decz­nie! :)

Pe­cu­nia non olet

Eks­per­tem nie je­stem, ale czy­ta­ło  się do­brze. Po­zdra­wiam 

Zna­ko­mi­ta opo­wieść, bu­dzą­ca szcze­rą grozę z po­mo­cą chi­ty­ny i tych szczęk do żucia;)

Opla­ta­nie czy­tel­ni­ka przę­dzą jest za­bie­giem two­rzą­cym dusz­ną i klau­stro­fo­bicz­ną at­mos­fe­rę.

Bo­ha­te­ro­wie super, cie­ka­wi i róż­no­rod­ni.

Po­do­ba­ło i się zwar­cie miej­sco­wych pi­jacz­ków, z ob­cy­mi ge­ja­mi. Zna­ko­mi­cie opi­su­jesz domy, las, za­ka­za­ne mordy, ma­ti­zy no i wełnę;) To są takie opisy, któ­rych nie chce się koń­czyć.

Ge­ne­ral­nie super.

Je­dy­ny za­rzut, że w od­róż­nie­niu od pierw­sze­go pa­ję­cza­ka ten jest już znany. Prze­ra­zi­łeś mnie, choć do końca li­czy­łam, że zła­miesz sche­mat.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Misja Se­arch and Re­scue w Ma­ti­zie? To się nie mogło udać :)

Druga część Bór­lin­gów nie za­wo­dzi, a nawet imho jest lep­sza od pierw­szej.

Akcja jest bar­dziej dy­na­micz­na i, po­mi­mo roz­dzie­le­nia bo­ha­te­rów, bar­dzo spój­na. Na do­da­tek zmniej­szy­łeś za­war­tość hor­ro­ru w hor­ro­rze, co mi bar­dzo od­po­wia­da. Mo­gła­by to być zwy­kła hi­sto­ria kry­mi­nal­na, gdyby nie te pa­ję­cza­ki pod kurt­ką An­drze­ja :) I to wła­śnie naj­bar­dziej mi się spodo­ba­ło.

Od­su­nąć się! Będę kli­kał :)

Hej, 

 

Adexx – dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz miło mi, że do­brze się czy­ta­ło.

 

Am­bush – dzię­ku­ję za betę, ko­men­tarz i klika :). Tak, o prze­ła­ma­niu sche­ma­tu już pi­sa­li­śmy na becie, mam pe­wien palna na dal­szy ciąg hi­sto­rii i dla­te­go wła­śnie Aleks i Paweł też mu­sie­li tra­fić do domu Bór­lin­gów :). 

 

czeke – dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz, miło mi, że druga cześć nie za­wo­dzi :). Tak, wy­da­je mi się, że dy­na­mi­ka w opo­wia­da­niu dużo robi i bra­ko­wa­ło jej tro­chę w pierw­szej od­sło­nie. A teraz się od­su­wam by zro­bić miej­sce na kli­ka­nie :) 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hej :D

 

Bar­dzo przy­jem­nie się czy­ta­ło, a opisy są na­praw­de dość gro­te­sko­we miej­sca­mi. Faj­nie pro­wa­dzisz nar­ra­cje, zmie­nia­jąc mię­dzy per­spek­ty­wa­mi Pawła i Alek­sa. Scena jak bur­lin­gi wy­ła­żą z kurt­ki An­drze­ja to chyba mój fa­wo­ryt. Je­dy­ny, zresz­tą drob­ny, za­rzut to brak ja­kie­goś za­sko­cze­nia co do toku wy­da­rzeń przez zna­jo­mość pierw­szej czę­ści – ale to już pi­sa­łem przy becie :) Z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na kon­ty­nu­acje.

 

Po­zdra­wiam i kli­kam :)

Hej pnzr­div.117 – dzię­ku­ję za betę, ko­men­tarz i klika :) Tak, w tej od­sło­nie ra­czej sta­wia­łem na to jak nowi bo­ha­te­ro­wie po­ra­dzą sobie z An­drze­jem oraz roz­wi­nąć kilka wąt­ków z pierw­szej czę­ści:). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hej!

Na­ga­da­li­śmy się na becie więc bę­dzie krót­ko :)

Czy­ta­ło się faj­nie i szyb­ko i jako ca­łość wy­da­ła mi się lep­sza niż część pierw­sza :) Do­brze Ci wy­cho­dzi taki hor­ror bli­skie­go za­się­gu.

Po­zdra­wiam i kli­kam :)

Hej Edward Pi­tow­ski,

 

dzię­ki za betę, ko­men­tarz i klika :) Też mi się wy­da­je, że druga od­sło­na jest bar­dziej… atrak­cyj­na ;). 

po­zdra­wiam :) 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nie za­wio­dłem się drugą od­sło­ną przy­gód pa­jącz­ków i ich “opie­ku­nów”. Nadal dobry hor­ror – stra­szy, bawi i cie­szy czy­tel­ni­cze oko.

Je­dy­ny nie­do­syt był zwią­za­ny z kon­kur­sem – w pew­nym mo­men­cie mia­łem na­dzie­ję, że bo­ha­te­ro­wie do­ga­da­ją się i za­ło­żą in­te­res z pa­ję­czą przę­dzą, lub pa­jącz­ki po­dej­mą de­cy­zję o pod­bo­ju świa­ta mody… wy­obra­żam sobie przy­jazd ko­lej­nych klien­tów na przy­mie­rza­nie eks­klu­zyw­nych stro­jów, oraz walkę fer­ra­ri lub tesli ze słyn­ną drogą – chyba że mod­niś przy­je­dzie Cy­ber­truc­kiem, wtedy An­drzej mu­siał­by wy­szu­kać gor­szy ob­jazd…

Hej ma­rzan, miło mi, że się po­do­ba­ło:). Jeśli cho­dzi o kon­kurs , to jest to za­wsze dobry pre­tekst by na­pi­sać opo­wia­da­nie, a za­sa­dy kon­kur­su…hmmm na­pi­szę tak – sta­ram się tekst do nich do­sto­so­wać cza­sem wy­cho­dzi mi to le­piej, a cza­sem mi nie wy­cho­dzi;). Tym razem jest chyba nie naj­go­rzej :). Twoja pro­po­zy­cja jest cie­ka­wa ale oba­wiam się, że w ta­kiej wer­sji mu­siał bym zmie­nić tag groza na humor;). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć,

 

no ja mam pe­wien pro­blem z tym tek­stem. Jak już wcze­śniej pi­sa­łem jest dla mnie za bar­dzo sche­ma­tycz­ny wzglę­dem po­przed­niej czę­ści. Za­bra­kło mi ja­kie­goś moc­niej­sze­go uroz­ma­ice­nia. No bo małe jest :)

To nie zna­czy, że be­to­wa­ło/ czy­ta­ło się źle. Miło spę­dzi­łem czas przy lek­tu­rze, ale mam pe­wien nie­do­syt fa­bu­lar­ny. Dla mnie zbyt po­dob­ne. Gdy­bym nie znał po­przed­niej od­sło­ny to ten tekst byłby o wiele lep­szy.

 

2P dla cie­bie i kli­kam :)

Kto wie? >;

Hej skry­ty, tak za­rzut słusz­ny jeśli li­czysz za każ­dym razem hi­sto­ria bę­dzie Cię za­ska­ki­wać czymś nowym. Tro­chę nad tym my­śla­łem i wy­da­je mi się, że wolę roz­wi­jać już raz stwo­rzo­ne hi­sto­rie niż pisać coś no­we­go :). Dzię­ku­ję za betę i klika i po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, nie lubię hor­ro­rów, zu­peł­nie nie moja bajka. Ale prze­czy­ta­łem, a co.

To jak po­tra­fisz zbu­do­wać na­pię­cie jest ab­so­lut­nie ge­nial­ne, zna­ko­mi­cie ba­lan­su­jesz hu­mo­rem i po­wa­gą, two­rzysz stop­nio­wo grozę przez drob­ne ele­men­ty, ot choć­by to, że Paweł wsa­dza rękę do zlewu z krwią. Niby drob­na rzecz, ale jak do­da­je kli­ma­tu. Ta­kich frag­men­tów jest wiele. Znasz się na rze­czy i po­tra­fisz to po­ka­zać. 

Je­stem pod wra­że­niem i trzy­mam kciu­ki za kon­kurs i za piór­ko!

Po­zdra­wiam!

Hej Re­aluc i be­eeec­ki – dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny :) be­eeec­ki – bar­dzo się cie­szę, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło oraz za miłe słowa :) Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Czyż­by kon­ty­nu­acja? ;-)

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Hej :) no coś tak jakby. Bar­dziej ko­lej­na od­sło­na;)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Mia­łam na­dzie­ję, Bar­dzie, że to nie bę­dzie po­wtór­ka z roz­ryw­ki i nie za­wio­dłam się.

Choć to dal­szy ciąg tej samej hi­sto­rii, dzie­ją­cej się w tym samym miej­scu i z udzia­łem zna­nych już po­sta­ci, to tym razem opo­wieść, moim zda­niem, oka­za­ła się cie­kaw­sza. Przy­pusz­cza­łam, że roz­wście­czo­ny Aleks pój­dzie za cio­sem, od­naj­dzie Pawła i za­ła­twi An­drze­ja, ale oka­za­ło się, że mia­łeś inny, bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy, po­mysł na za­koń­cze­nie.

I teraz za­sta­na­wiam się, czy ktoś bę­dzie szu­kał Alek­sa i Pawła… Choć z dru­giej stro­ny, myślę sobie, może le­piej już nie prze­cią­gać stru­ny.

 

An­drzej usiadł na tyl­nym sie­dze­niu ma­ti­za. → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

An­drzej wska­zał na za­sy­pa­ną śnie­giem drogę… → An­drzej wska­zał za­sy­pa­ną śnie­giem drogę

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

 

Zła­pał za opar­cie pa­sa­że­ra i za­parł się no­ga­mi. Zła­pał opar­cie pa­sa­że­ra i za­parł się no­ga­mi.

 

– No, pokaż teraz te ryło.– No, pokaż teraz to ryło.

 

za­mie­nia­jąc chmu­ry w krwi­sto czer­wo­ne plamy… → …za­mie­nia­jąc chmu­ry w krwi­sto­czer­wo­ne plamy

 

Trzesz­cze­nie desek za­stą­pi­ło skrzy­pie­nie śnie­gu. Szu­ra­nie krze­sła. → Nie bar­dzo wiem czy trzesz­cze­nie desek za­stą­pi­ło skrzy­pie­nie śnie­gu, czy skrzy­pie­nie śnie­gu za­stą­pi­ło trzesz­cze­nie desek. 

Pro­po­nu­ję: Usta­ło skrzy­pie­nie śnie­gu, za­stą­pio­ne trzesz­cze­niem desek i szu­ra­niem krze­sła.

 

wi­dział, wciąż lekko nie­wy­raź­nie, ale na oboje oczu. → …wi­dział, wciąż lekko nie­wy­raź­nie, ale oboj­giem oczu.

 

pro­sto w nos zgię­te­go w pół dry­bla­sa. → …pro­sto w nos zgię­te­go wpół dry­bla­sa.

 

Łom runął w dół, ale chy­bił celu. → Czy do­okre­śle­nie jest ko­niecz­ne? Czy łom mógł runąć w górę?

 

– O cho cho, i co mi zro­bisz…– O ho, ho! I co mi zro­bisz

 

Biegł w stro­nę muru ob­ro­śnię­te­go po­wo­jem. → Chyba miało być: Biegł w stro­nę muru ob­ro­śnię­te­go blusz­czem.

Powój jest pną­czem, ale to ro­śli­na zimą bez­list­na i trud­no, zwłasz­cza po ciem­ku zo­rien­to­wać się, co po­ra­sta mur. Na­to­miast bluszcz jest ro­śli­ną zi­mo­zie­lo­ną, nie gubi liści i o wiele ła­twiej roz­po­znać, że to on po­ra­sta mur.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej re­gu­la­to­rzy :)

 

dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i po­moc­ny ko­men­tarz – wszyst­ko po­pra­wio­ne ;).

 

Tak, to tro­chę ry­zy­kow­ny za­bieg by znów czy­tel­ni­ka wsa­dzać do tej samej wody hi­sto­rii, ale po­sta­no­wi­łem sku­pić się bar­dziej na roz­wi­nię­ciu kilku wąt­ków, rzu­ce­nie wię­cej świa­tła na ludzi miesz­ka­ją­cych w miej­sco­wo­ści oraz na wpro­wa­dze­niu więk­szej dy­na­mi­ki. Cie­szę się, że to wy­star­czy­ło by hi­sto­ria oka­za­ła się lep­sza od pierw­szej od­sło­ny :). Oba­wiam się, że już nikt nie przy­bę­dzie ra­to­wać bo­ha­te­rów, bo już wszyst­kich mam tam gdzie chcia­łem mieć ;). Ale moż­li­we, że po­ja­wi się opo­wia­da­nie o dal­szych lo­sach Jacka, Pawła i Alek­sa oraz o tym jakie jesz­cze nie­cne plany mają Zbi­gniew, Ja­nusz i An­drzej :). 

 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Za­cie­ka­wi­łeś, Bar­dzie. Mam na­dzie­ję, że po­mysł jest już w miarę doj­rza­ły, ale musi się jesz­cze ule­żeć. In­try­gu­ją­ce mogą być dal­sze losy chło­pa­ków, że o nie­cnych miej­sco­wych nie wspo­mnę. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tak, po­mysł jest, teraz tylko trze­ba go zre­ali­zo­wać :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Po­cze­kam, Bar­dzie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ładna kon­ty­nu­acja. Do końca nie było wia­do­mo, czym to się skoń­czy, więc udało Ci się utrzy­mać na­pię­cie.

Bo­ha­te­ro­wie in­te­re­su­ją­cy. Żoł­nierz-gej to chyba rzad­ko spo­ty­ka­ny typ po­sta­ci. A lo­kal­si są na­praw­dę wred­ni.

Fajne za­gra­nie z pa­ją­ka­mi two­rzą­cy­mi ubra­nie. A czym im samym nie jest zimno, tak na mro­zie? Sta­wo­no­gi chyba nie są jakoś nad­mier­nie wy­trzy­ma­łe na ni­skie tem­pe­ra­tu­ry.

Czy­ta­ło się cał­kiem przy­jem­nie.

 

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej Fin­klo:). Bar­dzo się cie­szę, że się po­do­ba­ło. A wiesz, że mia­łem na­pi­sać, że An­drzej ma swe­ter z wełny Bór­lin­gow :) ale jakoś za­po­mnia­łem, zo­sta­ło w gło­wie :). Z dru­giej stro­ny sie­dzą pod pu­cho­wą kurt­ką i pod czap­ką z wełny Bór­lin­gow;). No i czy Bór­lin­gi to sta­wo­no­gi? Hmmm nie wiem, może ;). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Ooo, a ja zro­zu­mia­łam, że one tę kurt­kę two­rzy­ły z sie­bie, a nie że się pod nią ukry­wa­ły.

Aha, za­po­mnia­łam wspo­mnieć, że jak na kon­kurs ubra­nio­wy, to kurt­ka wy­da­je mi się ra­czej re­kwi­zy­tem. Gdyby to był ple­cak albo sno­pek słomy pod pachą, nie­wie­le by się zmie­ni­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No tak, kon­kur­sow można by bar­dziej po­sza­leć :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Hej!

 

Od po­cząt­ku wie­dzia­łam, co tam się ukry­wa pod kurt­ką An­drze­ja, więc tro­chę szko­da, że za­bra­kło ele­men­tu za­sko­cze­nia. No i wia­do­mo, jakie ma za­mia­ry An­drzej, co chce zro­bić. Ale czyta się do­brze, masz fajne dia­lo­gi i per­spek­ty­wę An­drze­ja, w któ­re­go skórę wcho­dzi­my.

Za to po­ja­wie­nie się dry­bla­sa wpro­wa­dzi­ło taki po­wiew świe­żo­ści – ko­lej­ny psy­cho­pa­ta? Cie­ka­we… :)

 

Scena Pa­weł-An­drzej w domu – brrr, no groza pierw­sza klasa. Naj­pierw ta scena z roz­ci­na­niem łuku, na­dej­ście An­drze­ja, szu­ka­nie noża w zle­wie peł­nym krwi, roz­mo­wa o czap­ce, jej po­ru­sze­nie, in­for­ma­cja, że Aleks jest sier­żan­tem. Każdy ele­ment taki wy­ra­zi­sty, mocno od­zna­cza­ją­cy się na tle tego mrocz­ne­go, po­nu­re­go domu.

 

Łom runął ale chy­bił celu.

Łom runął, ale chy­bił celu.

 

Póź­niej to już dość szyb­ka akcja z wpad­nię­ciem do domu i ata­ku­ją­cy­mi Bór­lin­ga­mi. Ko­niec aku­rat dość prze­wi­dy­wal­ny – stwo­rze­nia po­now­nie na­sy­ci­ły swój głód.

 

– Nic nie mu­sisz mówić wię­cej, klu­czy­ki do ho­low­ni­ka są…

Tro­chę za ład­nie, może bar­dziej:

 

– Nie gadaj tyle, klu­czy­ki do ho­low­ni­ka są…

Albo:

– Dobra, wiem, klu­czy­ki do ho­low­ni­ka są…

 

Ogól­nie po­do­ba­ło mi się, choć szko­da, że nie było do­dat­ko­we­go za­sko­cze­nia na ko­niec. ;)

 

Po­zdra­wiam,

Anan­ke

Hej, dzię­ku­ję Anan­ke za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz – dodam prze­ci­nek i po­my­ślę nad dia­lo­giem :), miło mi, że się po­do­ba­ło :). Od ja­kie­goś czasu za­sta­na­wiam się nad pew­nym pro­ble­mem. Cho­dzi o świe­żość tek­stów. Z jed­nej stro­ny wszy­scy ocze­ku­ją cze­goś no­we­go z dru­giej wy­my­śla­nie no­wych fabuł i po­rzu­ca­nie ich na forum zdaje się być strasz­nym mar­no­traw­stwem. Jest to spe­cy­fi­ka por­ta­lu, która jest dla mnie zro­zu­mia­ła ale z każ­dym mie­sią­cem bar­dziej uciąż­li­wa.

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Od ja­kie­goś czasu za­sta­na­wiam się nad pew­nym pro­ble­mem. Cho­dzi o świe­żość tek­stów. Z jed­nej stro­ny wszy­scy ocze­ku­ją cze­goś no­we­go z dru­giej wy­my­śla­nie no­wych fabuł i po­rzu­ca­nie ich na forum zdaje się być strasz­nym mar­no­traw­stwem. 

Bar­dzie, to też za­le­ży, co chce­my prze­czy­tać. Jeśli ktoś lubi zbior­ki opo­wia­dań, taka for­mu­ła na forum mu nie prze­szka­dza. Ja lubię różne zbio­ry opo­wia­dań i chęt­nie czy­tam pod rząd dwa­dzie­ścia hi­sto­rii, z czego każda inna. Po­dob­nie z fil­ma­mi – też można obej­rzeć ko­lej­ne czę­ści, ale są filmy, które się koń­czą i tyle. :)

 

Jest to spe­cy­fi­ka por­ta­lu, która jest dla mnie zro­zu­mia­ła ale z każ­dym mie­sią­cem bar­dziej uciąż­li­wa.

Jeśli chcesz pisać hi­sto­rie w ob­rę­bie jed­ne­go uni­wer­sum – to żaden pro­blem, na pewno czy­tel­ni­cy za­in­te­re­so­wa­ni uni­wer­sum będą czy­tać, je­dy­nie dla no­wych osób może to być pro­ble­ma­tycz­ne, tzn. jak już zro­bisz z 5-6 opo­wia­dań w jed­nym świe­cie, a ktoś od­kry­je to 6, to nie­ko­niecz­nie bę­dzie chciał czy­tać 6 po­przed­nich. ;)

Ale to już za­wsze Twoja de­cy­zja. :)

 

Po­zdra­wiam :)

Chyba masz rację :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Known some call is air am

To jak jest Bar­ney, to mam na­dzie­ję, że ko­men­tarz bę­dzie "le­gen­dar­ny" :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Fajne za­gra­nie z pa­ją­ka­mi two­rzą­cy­mi ubra­nie. A czym im samym nie jest zimno, tak na mro­zie? Sta­wo­no­gi chyba nie są jakoś nad­mier­nie wy­trzy­ma­łe na ni­skie tem­pe­ra­tu­ry.

Fin­klo,

Na ja­ką­kol­wiek górę wcho­dzę, spo­ty­kam żywe pa­ją­ki w śnie­gu. Nawet za krę­giem po­lar­nym, na Keb­ne­ke­ise zna­la­złem dwa, ru­sza­ją­ce się cał­kiem żwawo.

 

Bar­dzie,

Z jed­nej stro­ny wszy­scy ocze­ku­ją cze­goś no­we­go z dru­giej wy­my­śla­nie no­wych fabuł i po­rzu­ca­nie ich na forum zdaje się być strasz­nym mar­no­traw­stwem. Jest to spe­cy­fi­ka por­ta­lu, która jest dla mnie zro­zu­mia­ła ale z każ­dym mie­sią­cem bar­dziej uciąż­li­wa.

Mam po­dob­ne prze­my­śle­nia, ale i tak wy­my­ślam cykl ze swo­je­go uni­wer­sum, prze­zna­czo­ny tylko dla forum. Nie sądzę, żeby wy­czer­pa­ły mi się roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne, do­pó­ki czy­tel­ni­cy będą mieli cier­pli­wość je czy­tać. Mam oka­zję, żeby prze­ćwi­czyć pewne kon­struk­cje i spraw­dzić, jak są od­bie­ra­ne.

Więk­szym zgry­zem jest limit zna­ków, nie dam rady w każ­dym opo­wia­da­niu wpro­wa­dzać bo­ha­te­rów od nowa, bo zu­ży­wam na to mi­ni­mum 2000 zna­ków. W Fun­ta­sty­ce było to 10% tek­stu. Zatem czy­tel­ni­cy ko­lej­nych czę­ści albo do­czy­ta­ją te po­cząt­ko­we, albo będą kląć na biały pokój.

OK, od­no­to­wa­łam ko­lej­ny powód, żeby nie pchać się za krąg po­lar­ny – tam stra­szą pa­ją­ki. Dzię­ki za ostrze­że­nie.

A patrz, nie mia­łam po­ję­cia. Owady zimą jakby gdzieś zni­ka­ły…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

ma­rzan 

Więk­szym zgry­zem jest limit zna­ków, nie dam rady w każ­dym opo­wia­da­niu wpro­wa­dzać bo­ha­te­rów od nowa, bo zu­ży­wam na to mi­ni­mum 2000 zna­ków. W Fun­ta­sty­ce było to 10% tek­stu. Zatem czy­tel­ni­cy ko­lej­nych czę­ści albo do­czy­ta­ją te po­cząt­ko­we, albo będą kląć na biały pokój.

 

Tak, opi­sy­wa­nie bo­ha­te­rów co od­ci­nek to tylko jeden z pro­ble­mów pro­wa­dze­nia cyklu ;) – można ich ie opi­sy­wać bu­do­wać ich po­przez dia­lo­gi lub wy­da­rze­nia. Prze­my­cać to tu to tam ja­kieś de­ta­le cha­rak­te­ry­stycz­ne dla danej po­sta­ci :). Po­wo­dze­nia :) 

 

 

Fin­kla

 A patrz, nie mia­łam po­ję­cia. Owady zimą jakby gdzieś zni­ka­ły…

One nie zni­ka­ją, one knują, jak ude­rzyć z więk­sza mocą wraz z nad­cho­dzą­cą wio­sną ;)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Po­dej­rze­wam, że masz rację. Wszyst­ko się zga­dza. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć!

Bo­ha­te­ro­wie – muszę po­wie­dzieć – są an­ty­pa­tycz­ni. Co do jed­ne­go. Ale wcią­gnę­ło mnie, bo fa­bu­ła skon­stru­owa­na jest na­praw­dę do­brze, a po­twor­ki pa­ją­ki są wy­star­cza­ją­co obrzy­dli­we, żeby się bać. Udane opo­wia­da­nie.

Po­zdra­wiam!

Hej, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz, miło mi, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło:). Fak­tycz­nie moi bo­ha­te­ro­wie ra­czej nie wzbu­dza­ją sym­pa­tii i to nie tylko w tym opo­wia­da­niu ale też w in­nych, na do­da­tek wię­cej uwagi po­świę­ca­my an­ta­go­ni­stą niż bo­ha­te­rom…. Hmm …. No cóż, będę mu­siał nad tym po­my­śleć lub iść z tym do psy­cho­lo­ga ;). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć, Bar­dzie!

 

Bór­lin­gi, część 2.

Nie je­stem obiek­tyw­ny, ale udało Ci się stwo­rzyć se­qu­el, który nie wy­ma­ga prze­czy­ta­nia pier­wo­wzo­ru – sza­cun, bo to trud­na rzecz.

Ope­ru­jesz tro­chę ste­reo­ty­po­wym po­dej­ściem, ale dzię­ki temu bu­du­jesz kli­mat to­tal­ne­go za­du­pia, gdzie funk­cjo­nu­je, jakby nie pa­trzeć, zor­ga­ni­zo­wa­na grupa prze­stęp­cza, o małym za­się­gu, ale strasz­nie po­krę­co­nych moż­li­wo­ściach XD

Nie po­do­ba­ła mi się, jak rów­nież uwa­żam ją za zbęd­ną, scena roz­mo­wy Pawła i Alek­sa z czasu przed wy­ru­sze­niem na po­szu­ki­wa­nie Jacka. Lep­sze na­pię­cie i kli­mat zro­bi­ła by roz­mo­wa przy stole, nad her­ba­tą pa­ru­ją­cą w li­te­rat­ce w wi­kli­no­wym ko­szycz­ku.

Od stro­ny tech­nicz­nej po­le­cił­bym po­pra­co­wać nad dy­na­micz­ny­mi sce­na­mi. Masz tam całe aka­pi­ty, które są wy­peł­nio­ne zda­nia­mi „Paweł to. An­drzej to. Paweł tamto. An­drzej siam­to”. To cho­ler­nie trud­na rzecz, szcze­gól­nie, w chwi­li kon­fron­ta­cji w zwar­ciu, ale dobre wy­ko­na­nie ta­kie­go frag­men­tu do­da­je sporo punk­tów uzna­nia, które czy­tel­nik wy­ko­rzy­stu­je na pa­kie­ty przy­my­ka­nia oczu na inne po­tknię­cia ;)

Na­to­miast naj­bar­dziej po­do­ba­ło mi się wy­ko­rzy­sta­nie domu Bur­lin­ga jako cze­goś złego, do czego hi­sto­ria zmie­rza. Wiemy, że mu­si­my się tam w końcu zna­leźć, że bę­dzie tam źle, a na pewno nie znaj­dzie­my Jacka, ale pro­ces do­tar­cia tam jest wy­so­ce sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy, stop­nio­wy, co do­brze bu­du­je na­pię­cie.

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Hej, 

 

dzię­ku­ję Kro­ku­sie za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz :) 

 

Nie je­stem obiek­tyw­ny, ale udało Ci się stwo­rzyć se­qu­el, który nie wy­ma­ga prze­czy­ta­nia pier­wo­wzo­ru – sza­cun, bo to trud­na rzecz.  

Bar­dzo mi miło :)

 

Od stro­ny tech­nicz­nej po­le­cił­bym po­pra­co­wać nad dy­na­micz­ny­mi sce­na­mi. Masz tam całe aka­pi­ty, które są wy­peł­nio­ne zda­nia­mi „Paweł to. An­drzej to. Paweł tamto. An­drzej siam­to”. To cho­ler­nie trud­na rzecz, szcze­gól­nie, w chwi­li kon­fron­ta­cji w zwar­ciu, ale dobre wy­ko­na­nie ta­kie­go frag­men­tu do­da­je sporo punk­tów uzna­nia, które czy­tel­nik wy­ko­rzy­stu­je na pa­kie­ty przy­my­ka­nia oczu na inne po­tknię­cia ;)

Cenna uwaga, będę nad tym pra­co­wał :) 

 

Na­to­miast naj­bar­dziej po­do­ba­ło mi się wy­ko­rzy­sta­nie domu Bur­lin­ga jako cze­goś złego, do czego hi­sto­ria zmie­rza. Wiemy, że mu­si­my się tam w końcu zna­leźć, że bę­dzie tam źle, a na pewno nie znaj­dzie­my Jacka, ale pro­ces do­tar­cia tam jest wy­so­ce sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy, stop­nio­wy, co do­brze bu­du­je na­pię­cie.

No i to mnie cie­szy, bo mam czy­tel­ni­ka tam gdzie chcia­łem go mieć :), faj­nie, że ten po­mysł wy­szedł i się po­do­ba :). 

 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nowa Fantastyka