
Hej,
druga część o wesołych stworkach i Andrzeju :) I tym razem też na konkurs ;)
Dziękuję betujacym za pomoc i życzę miłej lektury :)
Hej,
druga część o wesołych stworkach i Andrzeju :) I tym razem też na konkurs ;)
Dziękuję betujacym za pomoc i życzę miłej lektury :)
Andrzej podał flaszkę Januszowi. Obserwował wysiadających z matiza chłopaków.
– Posłuchaj, sprawę tego opla mamy załatwioną? – zapytał.
– Rozebrany na części – odpowiedział Janusz, wykrzywiając usta od szczypiącej wargi czystej wódki.
– Dobrze, a ci tam, to co za jedni?
– Nie mam pojęcia, zapewne przyjezdni.
Przez chwilę patrzyli, jak dwóch elegantów wchodzi do sklepu. Janusz pożegnał się, marudząc na cholerny śnieg, oddał flaszkę Andrzejowi i ruszył w stronę domu.
Po chwili dzwonek w drzwiach Żabki zabrzęczał, a w progu stanęło dwóch przyjezdnych i córka Andrzeja.
– Ojciec! – zawołała. – Panowie pytają o posiadłość Bórlinga!
Andrzej dał znak, by podeszli. Córka powiedziała do chłopaków coś jeszcze, wskazując palcem ojca, i wróciła do sklepu.
Przyjezdni mieli dziwny chód – szli zdecydowanie zbyt blisko siebie, niemal stykając się biodrami. Andrzej obserwował ich przez sypiący śnieg.
– Dzień dobry, nazywam się Paweł, to mój przyjaciel Aleks. – Podali mu ręce.
– Dobry – mruknął Andrzej, ściskając delikatne dłonie o wypielęgnowanych paznokciach.
– Szukamy kolegi. Nazywa się Jacek. Udało nam się ustalić, że ostatnio widziano go w tej okolicy.
– Ustalić? – zapytał Andrzej, zaciekawiony.
Ten o imieniu Aleks wyciągnął telefon i pokazał Andrzejowi zdjęcie Jacka przed posiadłością Bórlinga.
– Dostaliśmy taką wiadomość w dniu, w którym zniknął. Czy wie pan może, gdzie znajduje się ten dom? – zapytał Paweł.
Andrzej obserwował wysmarowane pomadką usta chłopaka, długi płaszcz zwisający na szczupłych ramionach i buty, zdecydowanie nie pasujące do pory roku. Ten o imieniu Aleks był ubrany podobnie, ale zachowywał się, jak na oko Andrzeja, bardziej męsko.
– A wiecie, że mieszkam niedaleko tego domu? Jeśli mnie podrzucicie, chłopaki, to wam go pokażę – powiedział, uśmiechając się nieprzyjemnie.
*
Andrzej usiadł na tylnym fotelu matiza. Prowadził Aleks, Paweł zajął miejsce pasażera.
– To gdzie mamy jechać? – zapytał Paweł.
Andrzej skrzywił się, na dźwięk zniewieściałego głosu. Niemal usłyszał na końcu pytania „kochaniutki?”. Oparł ręce o zagłówki przednich foteli i wsunął głowę między przyjezdnych.
– Widzisz ten las przed znakiem z nazwą miejscowości? – Wskazał Aleksowi kierunek. – Na pewno musieliście tamtędy przejeżdżać. No chyba że jechaliście od strony Krakowa.
– Tak – odpowiedział krótko Aleks i cofnął głowę w stronę okna.
– Jechaliśmy od strony Katowic – potwierdził Paweł, zasłaniając dłonią nos.
Andrzej uśmiechnął się, wiedział, że jedzie mu z ust nieprzetrawionym alkoholem, i bawiła go wrażliwość ciot.
– No, to tuż przed linią drzew musisz skręcić w lewo, na drogę prowadzącą wzdłuż lasu. Teraz jest niewidoczna pod warstwą śniegu, ale uwierzcie mi, chłopaki, że tam jest.
Matiz ruszył powoli we wskazanym kierunku, a Andrzej wyciągnął niedopitą flaszkę i zaproponował Pawłowi.
– Nie, dziękuję – odpowiedział, wciąż zasłaniając usta i nos.
Andrzej pomyślał, że ma piękną cerę, niemal kobiecą. Spod fioletowej czapki Pawła wystawały czarne włosy sięgające ramion, rzęsy i brwi też miał ciemne – Andrzej był pewien, że zostały pomalowane.
– Tu? – zapytał Aleks.
– Dokładnie. – Andrzej wskazał zasypaną śniegiem drogę pełną kolein i innych nierówności.
Aleks zredukował do dwójki i ostrożnie zjechał z ulicy. Prowadził po męsku – w opinii Andrzeja – miał też mniej zniewieściałe ruchy, w przeciwieństwie do podskakującego na fotelu pasażera Pawła. Nie miał tak zadbanej cery i nosił kilkudniowy jasny zarost. Andrzej był pewien, że to Aleks jest mężczyzną w tym związku. Zastanawiał się też, czy Jacek należał do ich trójkąta. Nie sprawiał takiego wrażenia, do samego końca, ale kto go tam wie. W dzisiejszych czasach każdy w końcu był tym, kim chciał być, co nie pocieszało Andrzeja. W jego opinii każdy powinien być tym, kim się urodził – wtedy, i tylko wtedy świat funkcjonował właściwie.
Zastanawiał się też, czy uprzedzać chłopaków przed zbliżającym się pniem, teraz spoczywającym pod sporą zaspą. Doszedł do wniosku, że jest zdecydowanie zbyt jasno, a wolałby dojechać do domu Bórlingów dopiero po zachodzie słońca, więc opadł tylko na oparcie i obserwował, jak Aleks radzi sobie z polną drogą.
– Ostrożnie – zapiszczał Paweł, próbując zapiąć pas.
Andrzej dopił i upuścił flaszkę na podłogę, gdzie szybko zniknęła pod siedzeniami. Złapał oparcie pasażera i zaparł się nogami. Widział już, że Aleks, próbując ominąć koleiny, wjechał na pole. Zderzenie było nieuniknione. Matiz podskoczył, gdy przednie koło najechało na pień. Podwozie zazgrzytało, ocierając się o drzewo. Szarpnęło samochodem, gdy tylne koła uderzyły w skrytą w zaspie przeszkodę. Andrzej był przygotowany, a i tak przygrzmocił czołem w zagłówek. Paweł, wciąż szarpiący pas, poleciał twarzą na deskę rozdzielczą. Rozległ się nieprzyjemny trzask. Aleks podskoczył na fotelu i wyrżnął głową w sufit, wtedy silnik daewoo zgasł.
– Jezusieńku – wymruczał Andrzej i sięgnął ręką pod czapkę uszatkę.
Po czole na nos spłynęła mu biało-czerwona maź. Wyciągnął rozgnieciony obły kształt. Z tułowia i odwłoka pokrytych białą skórą wychodziły wnętrzności wraz mazią, która teraz ściekała również po twarzy Andrzeja. Osiem długich ramion zgięło się do wnętrza tułowia, drgając konwulsyjnie, a małe dłonie na końcach odnóży zaciskały i rozwierały palce, jakby próbowały coś pochwycić.
Z siedzenia pasażera rozległ się wrzask Pawła. Puchowa kurtka Andrzeja zafalowała, to spod niej dobiegały gniewne szepty.
– Przepraszam – wyszeptał Andrzej.
– Mój nos! Boże, jak boli! – wrzeszczał Paweł.
Kurtka Andrzeja znów na chwilę ożyła, a szepty nabrały oskarżycielskiego tonu.
– To nie moja wina – usprawiedliwił się Andrzej.
– Nie twoja?! Mówiłeś, że droga jest przejezdna! – zawył Paweł.
– Mówiłem, że musicie uważać – tłumaczył Andrzej.
Kurtka wciąż falowała, a szepty zdawały się nie być usatysfakcjonowane takim tłumaczeniem.
– Miałeś nas poprowadzić! – wył Paweł. – Boże, ile krwi!
– Cisza! Nikt wam nie kazał ze mną iść! – Andrzej miał już dość tej dziecinady. – A teraz zamknąć się!
Szepty ustały, a kurtka zastygła w bezruchu. Na Pawła przemowa też podziałała, bo zaczął cicho łkać.
Andrzej wyszedł z samochodu i upuścił jeszcze drgającego stwora, następnie wgniótł go w śnieg podeszwą gumofilca. Obszedł matiza, którego przednie koła wisiały w powietrzu, a podwozie wbiło się w pień.
– No ładnie – wymruczał. – Będzie trzeba dzwonić do Janusza po holownik.
Otworzył drzwi kierowcy i przystawił dłoń do ust Aleksa.
– Oddycha – stwierdził.
Andrzej spojrzał na pasażera. Chłopak zakrywał usta i nos dłońmi czerwonymi od krwi, wypływającej spomiędzy palców i kapiącej na piękny, pewnie nie tani płaszcz. Lewe oko Pawła zakrywała opuchlizna, drugie dopiero puchło, a do tego łzawiło.
– Niech pan coś powie, do cholery! – wrzasnął Paweł.
– Zaraz do ciebie przyjdę – powiedział spokojnie Andrzej.
– Przepraszam… ja nic nie widzę.
Andrzej przeszukał kieszenie Aleksa. Gdy znalazł portfel i telefon powiedział:
– Koledze nic się nie stało, jest tylko nieprzytomny.
– Skąd pan może wiedzieć…?
Andrzej zamknął drzwi, urywając narzekania chłopaka i schował znaleziska do kieszeni kurtki. Podszedł do daewoo od strony pasażera. Podniósł garść śniegu, otworzył drzwi i złapał Pawła za nadgarstek. Chłopak drgnął.
– Spokojnie, młody. Muszę zobaczyć, co z twoją twarzą.
Odsunął dłonie Pawła. Z przemieszczonego w prawo nosa pociekła ciemna struga krwi, a oczy zakrywała, nabierająca koloru dojrzałego jabłka, opuchlizna.
– Masz – powiedział Andrzej, przykładając śnieg do twarzy chłopaka. – Przytrzymaj, aż się rozpuści i za chwilę zrobimy drugi okład.
Andrzej przypomniał sobie, jak śliczny był chłopak jeszcze przed chwilą. Ta myśl go rozbawiła.
– No, pięknisiu, chodź, pomogę ci wyjść.
Złapał Pawła pod ramię i wydostał go z matiza.
– No, pokaż teraz to ryło.
Paweł stał z opuszczonymi rękami, z czerwonymi grudkami śniegu przyklejonymi do twarzy i wielką plamą krwi na płaszczu.
– Aleś się urządził – parsknął Andrzej, bijąc się otwartą dłonią w udo. – Wyglądasz jak bokser po dwunastu rundach… No, może nie wagi ciężkiej, powiedziałbym raczej koguciej.
– Może pan przestać? – poprosił Paweł, a z kącików opuchniętych oczu popłynęły łzy na policzki.
– Wybacz, no już, przestań się mazać. – Andrzej podniósł nową porcję śniegu i włożył ją w dłonie Pawła. – Poskładają ci facjatę. Teraz potrafią robić takie cuda, że będziesz jeszcze ładniejszy niż wcześniej.
– Dziękuję – wybąkał przez dłonie Paweł. – Trzeba zadzwonić po pogotowie.
– Stoimy tuż przy lesie. Uwierz mi, że stąd nigdzie się nie dodzwonisz. Ale jesteśmy już blisko mojego domu.
– A co z Aleksem? Nie możemy…
– Możemy, możemy – przerwał Andrzej. – Zamkniemy drzwi samochodu. Nic mu nie będzie. Twój kolega uderzył się w głowę, gdy matiz podskoczył na pniu. Żyje, ale jest nieprzytomny, mógł sobie coś uszkodzić, na przykład kręgosłup.
Andrzejowi opadły ręce, gdy zobaczył na twarzy Pawła napływającą nową falę rozpaczy.
– Posłuchaj, lepiej będzie go nie ruszać. Za piętnaście minut wyjdziemy z lasu i zadzwonimy, zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powiedział.
Paweł dalej łkał, gdy Andrzej złapał go pod ramię i zaczął prowadzić.
*
– Mówię ci, Aleks, że coś się musiało stać. – Paweł leżał na kanapie, wpatrzony w zdjęcie przesłane przez Jacka.
– Za bardzo się przejmujesz, jak zawsze. – Aleks robił pompki tuż obok choinki, ubrany w szorty i czapkę Mikołaja, a wszystko przy muzyce Simply Red lecącej z YouTube.
Paweł uwielbiał patrzeć, jak Aleks ćwiczy, jak pracują wszystkie mięśnie. A do tego ta czapka, którą dał mu jako dodatek do prezentu. Aleks uparł się, że będzie w niej chodził przez całe święta. Teraz biały pompon podskakiwał w rytm piosenki, a Simply śpiewał – “I'd give it all up for you (yes, I would)”. Paweł uśmiechnął się mimo złego przeczucia.
– To moja wina. – Paweł zwalczył w sobie podniecenie na widok muskulatury kochanka. – Umówiliśmy się, że przyjdzie po pracy. Przecież nie miał z kim spędzić świąt, chciałem, by był z nami przynajmniej w Wigilię.
– Byłeś przy nim, gdy zostawiła go dziewczyna, wyciągnąłeś z dołka, gdy się zalewał w trupa. – Aleks sprawnie obrócił się na plecy i zaczął wykonywać brzuszki. – Gdy trzeźwiał, dbałeś, by nie pił. Zadbałeś o niego wystarczająco. Nie musisz się obwiniać.
– Zgadza się! – Paweł wstał z kanapy. – Bo to twoja wina, że go z nami nie było.
– Skąd mogłem wiedzieć, że tuż przed Wigilią pokłóci się z ojcem?
– Nie mogłeś tego wiedzieć, ale też nie musiałeś mnie namawiać, bym kłamał!
– Daj spokój, chciałem spędzić ten czas z tobą i tylko z tobą. – Aleks wykonywał serię brzuszków coraz szybciej. – Powiedziałeś, że jesteś chory. Wielkie mi halo, chyba też możesz być czasem chory.
– Gdybym nie kłamał, to Jacek spędziłby Wigilię z nami i nic by się nie stało.
– A masz pewność, że się stało?
– Nie odzywa się od dwóch dni. Nigdy wcześniej tak nie robił.
– Pewnie znowu pije.
– Przestań! – Paweł usiadł okrakiem na brzuchu Aleksa, zatrzymując go w połowie ćwiczenia. – Spójrz.
Aleks zerknął na ekran telefonu. Fotografia przedstawiało Jacka na tle starego ośnieżonego domu, zdjęcie wykonano w nocy.
– Kto w Wigilię po pracy jedzie w takie miejsce? No kto?
– Myślisz, że mógł sobie coś zrobić?
– Nie wiem. Ale wiem, że pokłócił się z ojcem o mnie. Bronił naszej przyjaźni. Wybrał nas zamiast własnej rodziny, więc jesteśmy mu coś winni.
– Wybrał ciebie, nie nas. – Aleks wykrzywił usta.
– Mówiłem ci, że to tylko kolega.
– Tak?
– Tak! I to heteroseksualny! – Paweł założył ręce na piersi i wydął dolną wargę.
Nie panował nad tym dziecinnym odruchem. Nie dość, że wyglądał głupio (choć Aleks twierdził, że uroczo), to jeszcze zdradzał się z emocjami. A obiecał sobie, że będzie nad tym panował.
– Chodź tu bliżej. – Aleks złapał go za ramiona i pociągnął ku sobie.
Paweł zaparł się, ale nie miał szans z umięśnionym kochankiem, który zbliżył usta do jego ucha. Poczuł, jak jasny zarost kłuje go delikatnie w policzek, a ciepły oddech muska małżowinę. Zadrżał, ponownie wściekły na siebie, że nie panuje nad sobą.
– Dobrze – wyszeptał Aleks.
Paweł położył dłonie na muskularnych piersiach i przycisnął Aleksa do maty.
– Co, dobrze?
– Może uda się zlokalizować telefon Jacka i pojedziemy go poszukać.
– Naprawdę?
– Naprawdę – potwierdził Aleks, wsuwając dłonie pod koszulkę Pawła, który znów stracił panowanie nad sobą i dał się ponieść rosnącemu podnieceniu.
*
Aleks otworzył oczy. Kierownica, deska rozdzielcza i biały krajobraz za szybą zlewały się ze sobą. We wnętrzu głowy rozkwitał ból, niczym rozkładający płatki pąk, wypełniał czaszkę pomału przybierając na sile. Metaliczny dźwięk ciął mózg jak nóż. Aleks kątem oka dostrzegł, że to klucz uderza o szybę daewoo. Stukający zaglądał do środka pojazdu z dziwnym niesmakiem wymalowanym na pokrytej rudą szczeciną gębie. Widział, że kierowca otworzył oczy, mimo to klucz wciąż rytmicznie uderzał w szkło.
Aleks odpiął pas, otworzył drzwi i pchnął je z całej siły, tak że wyrżnął w udo mężczyzny.
– Hej! Spokojnie, kochasiu, co cię ugryzło? – Facet mówił podniesionym tonem, ale bez śladu emocji, trochę jak policjant do zatrzymanego.
Aleks wyszedł z samochodu, ale zaraz upadł. Dłonie zniknęły w śniegu. Przeszywające zimno przywracało pomału świadomość.
– Nieźle przypierdoliłeś w ten pieniek, kochasiu.
Aleks wyciągnął dłoń pełną śniegu i roztarł go po twarzy.
– Samochód jest do kasacji. Chyba będziesz potrzebował holownika.
– Był ze mną przyjaciel – powiedział Aleks i wypluł śnieg z kawałkami trawy.
– Nikogo tu nie widziałem. Miałeś szczęście, bo rzadko ktoś tędy chodzi, a już na pewno nie jeździ. To było głupie, kochasiu.
Aleks podniósł się błyskawicznie tuż obok faceta, który był wyższy o głowę. Dryblas miał na twarzy wymalowane coś na wzór uśmiechu, ale małe, niebieskie oczy pozostawały zimne, jak otaczający ich grudniowy krajobraz.
– Nie mów tak do mnie – warknął Aleks, świadom, że w tym stanie ten kawał chłopa z pewnością by go powalił.
To jednak nie miało znaczenia. Odżyły dawne czasy, gdy tylko ból mógł ukoić żarzący się w nim gniew. Porządny wpierdol. Taki był, zanim poznał Pawła. Myśli o ukochanym momentalnie go otrzeźwiła. Stary nałóg schował się pod naporem racjonalnego spojrzenia na sytuację.
Dryblas też odpuścił, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. Przesunął wierzchem dłoni po zaroście, poprawił kaszkiet i wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów. Wysunął jednego w stronę Aleksa.
– Zapalisz? – zapytał.
– Tak. – Aleks wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął.
To kolejne ze złych przyzwyczajeń, które porzucił na rzecz Pawła.
– Rzuciłem – powiedział już spokojniej.
– Tak, jasne. Wybacz, nie chciałem cię zdenerwować. – Dryblas zapalił i wypuścił dym w twarz Aleksa, być może przypadkowo. – Do wszystkich tak mówię.
Facet uśmiechnął się szerzej – brakowało mu dwójki, w miejscu której teraz tkwił filtr papierosa.
– Muszę odnaleźć kolegę – powiedział Aleks, mimowolnie rozkoszując się zapachem dymu.
– Dobra. Gdzie jechaliście?
Aleks sięgnął do kieszeni, by pokazać zdjęcie przesłane przez Jacka.
– Kurwa! – Zaczął nerwowo przeszukiwać płaszcz.
– Coś nie tak? – Słowo "kochasiu" zawisło w powietrzu niewypowiedziane.
Aleks zajrzał do samochodu.
– Kurwa! Zgubiłem portfel i telefon! – Aleks rąbnął drzwiami matiza, aż szyba pękła i rozleciała się w drobny mak.
– Niedobrze, bo będziesz musiał zadzwonić po pomoc, nerwy nic tu nie pomogą – powiedział spokojnie dryblas. – Mam telefon, ale tu, między jednym a drugim lasem, nie złapiemy zasięgu.
– Jechaliśmy z facetem od Żabki do takiego starego domu… Jak się ten gość nazywał? Taki gruby z siwym wąsem, w uszatce i gumofilcach. Dziewczyna ze sklepu, zdaje się, była jego córką.
– A, to wiem, o kogo chodzi. Ten facet mieszka tam, za lasem. – Dryblas wskazał zasypaną drogę ciągnącą się między polem a linią drzew. – Pewnie poszedł tam z twoim kolegą, by zadzwonić po pomoc. Widzisz, już pomalutku wszystko zaczyna się układać.
– Możesz mnie tam zaprowadzić? – zapytał Aleks.
– Jasne. – Dryblas wystrzelił palcami niedopałek.
– Poważnie? Będę naprawdę wdzięczny. Może mój telefon i portfel zabrał przyjaciel. Jak tylko go znajdziemy, zapłacę.
– Tak. To brzmi uczciwie.
Aleks widział, że coś się zmieniło w twarzy dryblasa. Przypominała te, które pamiętał z dawnych lat, gdy człowiek zrobił już wszystko, by zabić w sobie ludzkie odruchy.
– Dziękuję – powiedział ostrożnie Aleks.
– Jasne, nie ma sprawy. – Na twarzy dryblasa znów pojawiła się karykatura uśmiechu.
Ruszyli przez pole w stronę lasu po lewej, oddalając się od linii drzew, wzdłuż której jechał Aleks.
– Chwila, mówiłeś, że ten facet spod Żabki mieszka w tamtym kierunku – powiedział Aleks, zrównując się z miejscowym.
– Tak powiedziałem. Ale dalej droga zakręca w lewo. Jak przejdziemy przez tamten zagajnik, to skrócimy sobie drogę. No i między drzewami tak kurewsko nie wieje.
Szli, brodząc w zaspach. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zamieniając chmury w krwistoczerwone plamy na tle zachodzącego purpurą nieba.
*
Paweł czuł śnieg pod nogami, słyszał głos Andrzeja, który ciągle coś gadał, czasem do siebie, czasem do niego, a czasem miał wrażenie, że do kogoś innego. Paweł jednak niewiele rozumiał przez wyjący wiatr. Pogrążony w myślach pozwolił się prowadzić. Co jakiś czas stawał, by nabierać w dłonie nową porcję śniegu i obłożyć nią twarz. Wtedy też próbował coś zobaczyć przez opuchnięte oczy, jednak obraz wciąż był zamazany.
– Słyszysz?
Głos Andrzeja przerwał potok nieprzyjemnych myśli.
– Słyszysz!?
Andrzej ścisnął mocniej biceps Pawła, który pomyślał, że zostanie mu siniak, a po chwili przypomniał sobie o rozwalonej twarzy. Prychnął, rozrzucając czerwony śnieg.
– Z czego się śmiejesz? – dopytywał Andrzeja.
Paweł tak bardzo chciał być gdzieś indziej, z dala od tego śmierdzącego wódką grubasa, z dala od zimna i pulsującego bólu. Tak bardzo brakowało mu Aleksa. Rozpłakał się, gdy uświadomił sobie, że to wszystko jego wina.
– Kurwa, pięknie, znowu ryczysz – głos Andrzeja był niewzruszony. – Nie przestrasz się, wchodzimy do mojego mieszkania. Słyszysz!? Chciałem cię tylko uprzedzić.
– Zrozumiałem – wybąkał Paweł.
Usłyszał trzask, następnie wiatr ucichł. Ustało skrzypienie śniegu, zastąpione trzeszczeniem desek i szuraniem krzesła. Andrzej posadził go przy stole, na którym Paweł oparł przemarznięte dłonie. Usłyszał kroki i kolejny trzask, chyba zasuwanej szuflady. Wyczuł coś ciężkiego i zimnego w dłoniach.
– Masz to i przystaw do twarzy, zaraz wracam – powiedział Andrzej.
Paweł słyszał kroki, skrzypienie zawiasów, a po chwili odgłos rozmowy dobiegającej z innego pomieszczenia.
Otworzył lewe oko, obraz był nieco zamazany, ale widział już wyraźniej. W dłoniach trzymał nóż. Siedział w ciemnej kuchni. Wyglądała, jakby nikt jej od dawna nie używał, a przypominała tę z jednego programu kulinarnego Makłowicza – z piecem kaflowym służącym jako kuchenka, drewnianymi meblami i obrazami świętych na ścianach. Paweł wstał i podszedł do zlewu, ściskając w dłoni nóż. Obmacał opuchnięte oko, było wielkości jabłka.
– Muszę coś widzieć, muszę… – wycedził przez zęby.
Poczuł, jak coś w nim pęka. Drżącą dłonią podniósł nóż i przystawił zimną stał do spuchniętego łuku brwiowego. Zagryzł wargi i przejechał ostrzem wzdłuż brwi. Z rozciętej skóry nad prawym okiem buchnęła krew, obryzgując okno za rdzewiejącym kranem. Paweł pochylił głowę. Strumień leciał nieprzerwanie, brudząc zlew. Patrzył na powiększającą się kałużę, powoli ściekającą do odpływu.
– Przestań lecieć – jęknął. – Proszę, przestań już.
Nieznośna myśl nie dawała mu spokoju – a co jeśli przeciął którąś z żył albo naruszył jakiś nerw i straci wzrok. Zacisnął zęby.
– Nie będziesz płakał – wycedził.
Wszystko na próżno – łzy zaczęły kapać do zlewu, wpadając w plamę krwi. Zacisnął powieki i upuścił nóż. Ostrożnie dotknął łuku brwiowego. Poczuł, że ucisk nad prawym okiem zelżał, a gdy otworzył powieki – widział, wciąż lekko niewyraźnie, ale obojgiem oczu. Przystawił rękaw płaszcza do brwi. A gdy krwotok nieco ustał, spojrzał na odbicie w szybie. Wykrzywił usta na widok zmasakrowanej twarzy. Otarł łzy z policzków i zamarł. Za oknem zmierzch zabarwił chmury na czerwono. Słońce zachodziło za niewielkim wzniesieniem, na którym stał dwupiętrowy dom. Paweł wyciągnął telefon i otworzył wiadomość od Jacka. To był ten sam budynek i ta sama zasypana śniegiem okolica.
– No proszę, chyba już czujemy się lepiej.
Paweł stłumił wyrywający się krzyk, gdy obok własnego odbicia w szybie dostrzegł wąsatą twarz Andrzeja. Odwrócił się i oparł o szafkę.
Andrzej stał tuż przed nim, ewidentnie zadowolony z siebie.
– Nie słyszałem, kiedy pan skończył rozmawiać – powiedział Paweł.
– Ani jak podszedłem, co? – Andrzej wyszczerzył się i sięgnął do rękawa zasłaniającego brew Pawła, odsunął rękę i popatrzył z uznaniem. – No proszę, a tego to się po tobie nie spodziewałem.
– Przepraszam, zabrudziłem panu zlew – przyznał lekko zawstydzony Paweł.
– Dałem ci nóż, byś kontynuował okładanie rany, ale widzę, że lepiej go wykorzystałeś.
– Pan tu mieszka? – zapytał Paweł, patrząc na puste szafki.
– Tak. – Andrzej stał zdecydowanie za blisko, a wyraz dyskomfortu malujący się na twarzy Pawła najwyraźniej go bawił.
– Zadzwonił pan na pogotowie?
– Taaaak. – Andrzej wyglądał, jak człowiek biorący udział w niezwykle zabawnym przedstawieniu, z zachwytem wpatrzony w twarz Pawła.
– I co po… – Paweł dostrzegł wełniane obszycie uszatki.
– Taaaak?
– Przepraszam bardzo, ale skąd ma pan… tę czapkę?
Uśmieszek zniknął z twarzy Andrzeja, wyglądał na lekko zmieszanego – zrobił pół kroku w tył, gdy Paweł wyciągnął rękę w stronę obszycia czapki.
– Uszyła mi ją miejscowa krawcowa. A co?
– Ta wełna, którą jest podszyta, jest lekko srebrzysta, wygląda na wysokiej jakości.
– Znasz się na wełnie. – Andrzej zmrużył oczy i odchrząknął.
– Tak trochę. Interesuję się modą. A takiej wełny używają najlepsze i najdroższe marki, które znam.
– Masz do tego oko – przyznał Andrzej.
– Dziękuję.
– Tak, siedzę w przemyśle włókienniczym i faktycznie rozsyłam mój… – Coś poruszyło się pod puchową kurtką Andrzeja. – Właściwie to nasz produkt.
Paweł otworzył usta, gdy kurtka Andrzeja zafalowała. Chciał się cofnąć, ale w efekcie tylko wsadził rękę do zlewu, mocząc dłoń we własnej krwi. Andrzej ruszył wzdłuż stołu.
– Tacy jak ty, dobrze się znają na tych sprawach, co nie? – zapytał zdenerwowany.
– Tacy jak ja? Na tych sprawach? – dopytywał Paweł.
Nie mógł oderwać oczu od wciąż poruszającej się puchowej kurtki.
– No, na modzie – warknął Andrzej.
– Tak, interesuję się tym, ale nie zawodowo – przyznał Paweł.
Chciał wyciągnąć rękę ze zlewu, ale palcem zahaczył o ostrze noża, odnalazł rękojeść i ścisnął ją w dłoni.
– A twój kolega?
– Mój kolega? Nie. On nie interesuje się modą – przyznał Paweł, obserwując, jak Andrzej coraz bardziej nerwowo krąży po kuchni.
– Doprawdy, a niby czym?
– Jest wojskowym.
Andrzej stanął i z wyraźnym trudem przełknął ślinę.
– Pracuje w administracji? Jest księgowym dla armii?
– Nie, jest czynnym żołnierzem. A dokładnie sierżantem.
Andrzej wyciągnął z kieszeni telefon, jak się zdawało Pawłowi, zrobił to bezwiednie.
– Z kim pan rozmawiał? – wyjąkał Paweł.
*
Aleks musiał przyznać, że między drzewami nie wiało. Szli w milczeniu. Dryblas paląc papierosy, a Aleks pogrążony w myślach.
Słońce jeszcze nie zaszło, ale las był już ciemny i cichy. Wiatr, gdzieś w koronach drzew kołysał ogołoconymi z liści gałęziami.
Aleks dojrzał cień mężczyzny, który wyszedł zza drzewa po tym, kiedy dryblas został nieco w tyle. Aleks stanął, dryblas zatrzymał się tuż za nim. W ciszy słychać było, jak żar trawi tytoń zawinięty w bibułkę. Cień ruszył w ich kierunku, w prawej dłoni trzymał coś na kształt łomu. Ciszę przerwała muzyka – to była “Oda do radości”. Cień stanął jak wryty. Dryblas wyciągnął telefon, światło ekranu w ciemnym lesie było niczym flesz z aparatu. Aleks kątem oka ocenił odległość do faceta z telefonem i błyskawicznie wyrżnął go łokciem w mostek. Obrócił się na pięcie i uderzył hakiem prosto w nos zgiętego wpół dryblasa. Druga pięść trafiła w zęby. Rudobrody stanął na piętach, by po chwili runąć w śnieg.
Aleks usłyszał, jak biały puch trzeszczy pod butami cienia. Błyskawicznie stanął w pozycji bokserskiej. Tamten zawahał się. Aleks ruszył wprost na niego. Cień uniósł łom nad głowę, spojrzał na leżącego dryblasa, znów się zawahał. Aleks skrócił dystans, balansując ciałem. Łom runął ale chybił celu. Pięści Aleksa wystrzeliły. Trafił prosto w splot słoneczny. Cień stęknął. Ciosy spadały na policzki, nos, szczękę, a ostatni trafił w jabłko Adama. Cień zacharczał i osunął się obok drzewa. Aleks podniósł łom i stanął nad charczącym mężczyzną. Facet ściskał gardło, z wywalonym na zewnątrz językiem, ze złamanego nosa ciekła krew. Adrenalina przestała szumieć w uszach Aleksa i zaczął się zastanawiać co zrobi jeśli facet zejdzie.
– Kurwa, taki kawał chłopa, a zdechnie od kilku uderzeń – wycedził przez zęby. – Oddychaj, no, oddychaj!
Mężczyzna przekręcił się na bok, charczenie ustało, oddychał z trudem, ale oddychał. Aleks ścisnął łom oburącz, wziął zamach i zdzielił faceta w kolano. Chrupnęło, a las przeszył dziki wrzask. Podszedł do gramolącego się w śniegu dryblasa. Podniósł telefon i odczytał SMS-a od Andrzeja: „Uważaj, to jakiś wojskowy”.
– Słyszysz?! – wrzasnął do ucha dryblasa. – Jak twój kolega dobrze się bawi!? Chcesz do niego dołączyć?!
Ten pod drzewem zawodził niczym wilk. Aleks podstawił łom pod rudą brodę i pokazał dryblasowi SMS-a.
– A teraz pokażesz mi, gdzie jest ten skurwiel.
– Spokojnie, pokażę – wysapał dryblas, ocierając rękawem krew cieknącą po brodzie.
*
– Z kim rozmawiałem? – Andrzej wydął wargi. – Ze znajomymi, by zaopiekowali się twoim kochasiem.
– Ty skurwielu – syknął Paweł.
– O ho, ho! I co mi zrobisz…
Paweł doskoczył i z rozmachem wbił nóż w pierś Andrzeja.
– Ty… Ty mały skurwysynie – wycedził przez zaciśnięte zęby Andrzej.
Kurtka nagle ożyła, każdy jej fragment od ściągaczy przy pasie po rękawy poruszał się. Paweł chciał zrobić krok w tył, ale Andrzej złapał go za nadgarstek ręki, w której ściskał nóż. Paweł usłyszał dochodzące spod kurtki szepty. Dziesiątki głosów. Mówiły równocześnie, niemal synchronicznie. Paweł szarpnął rękę, ale palce Andrzeja zacisnęły się niczym imadło. Mężczyzna drugą ręką rozpiął kurtkę. Szepty narastały:
– Zaaabił, zaaabił.
Paweł dostrzegł ostrze, które przebiło materiał i utkwiło w czymś, co przypominało pająka z ludzką głową o dwóch parach czarnych oczu. W miejscu policzków wyrastały chelicery, które teraz poruszały się, jakby stwór próbował zaczerpnąć powietrza. Osiem odnóży, zakończonych małymi dłońmi szukało podparcia, gdy stwór wisiał na ostrzu noża.
Paweł zaczął gwałtownie wciągać powietrze. Kolejne stwory wypełzały zza kurtki. Cały strój Andrzeja ożył, jakby dziesiątki podobnych stworzeń żyły pod ubraniem. Paweł poczuł ukłucia na kciuku. Zawył, widząc pajęczaka, który wyszedł z rękawa kurtki i wbił zakończone dwoma kłami chelicery w palec. Paweł puścił rękojeść noża, który wisiał teraz wetknięty w materiał. Andrzej lewą ręką błyskawicznie złapał nos Pawła, ściskając go między zgiętym palcem wskazującym a środkowym. Upiorny ból eksplodował pod czaszką Pawła, gdy przemieszczona chrząstka w nosie chrupnęła, w oczach mu pociemniało i nie czuł już niczego.
*
Aleks dopalił papierosa i zatrzymał dryblasa przed domem Andrzeja. Drzwi były otwarte. Obaj zauważyli ślady w śniegu, prowadzące od wejścia w kierunku wzgórza, na którym stał stary dom.
– Tam – warknął Aleks i pchnął dryblasa.
– Nie. – Facet pobladł nagle.
Aleks dostrzegł, jak nieogolona gęba zmieniła wyraz, dryblas patrzył wzrokiem obitego kundla, nad którym wisi zwinięta w rulon gazeta.
– Idziemy – warknął Aleks.
– Nie – wyjąkał dryblas.
Dolna warga mężczyzny drgała jakby miał zaraz się popłakać. Aleks zrozumiał, że nie zmusi go już do niczego więcej.
Stare żądze nie znikają, czają się gdzieś w zakamarkach serca i czekają na dogodną chwilę, by zaatakować, jak pająk czyhający na ofiarę w kącie pokoju. Aleks ryknął i wyrżnął dryblasa łomem w czoło. Nie wiedział, czy go zabił, ani kiedy wyrzucił łom. Biegł w stronę muru obrośniętego bluszczem.
Dopadł stalowej bramy. Była otwarta. Pod dachem zobaczył małe okrągłe okno, w którym paliło się pomarańczowe światło. Ślady butów prowadziły do drzwi – wpadł w nie barkiem. Framuga pękła i wleciał do wąskiego przedpokoju. Za nim korytarz wypełniała biała wełna, a wnętrze domu lśniło srebrną poświatą, bijącą z kłębowiska. Aleks usłyszał krzyki Pawła dochodzące gdzieś z piętra. Wbiegł w skołtunione nici. Z trudem doszedł do poręczy schodów, brnąc w przędzy i zrywając kolejne nici zwisające ze sufitu. Ledwie stawiał krok za krokiem, mozolnie wspinając się po schodach, które sprawiały wrażenie utkanych z srebrzystej przędzy. Z obrazu wiszącego naprzeciwko balustrady William Burling obserwował każdy krok Aleksa, surowe oblicze dawnego właściciela domu spoglądało nienawistnie na intruza.
Aleks wszedł na piętro – krzyki dochodziły z ostatniego pokoju na końcu korytarza. Pot cienkimi strużkami spłynął po skroniach Aleksa, gdy jak oszalały rękoma odgarniał wełnę, drapiącą, gryzącą skórę. Drzwi były otwarte, pomarańczowe światło wylewało się na kołtuńsko.
– Idę! Andrzej! Słyszysz?! Idę po ciebie! – wrzeszczał Aleks.
Dzika wściekłość zalewała go falami, jak kiedyś, gdy przemierzał ulice w poszukiwaniu walki, w poszukiwaniu bólu.
Wszedł do pomieszczenia. Pod sufitem wisiały dziesiątki kokonów. Jedne pękate, pokryte czerwonymi plamami, inne zapadnięte, z tych wystawały kości. Po lewej stał utkany z przędzy tron, a na nim spoczywał szkielet ubrany w starodawny, elegancki garnitur. Naprzeciw groteskowego siedziska dojrzał Andrzeja z rękami w kieszeni kurtki, to spod niej wydobywał się krzyk przypominający głos Pawła, który wisiał nieco dalej nad okrągłym oknem, szczelnie opięty srebrzystymi nićmi, spomiędzy których wystawała tylko sina twarz.
– Witam w domu Bórlingów – powiedział Andrzej.
Aleks ryknął niczym tur, zacisnął pięści i ruszył na mężczyznę. Wyjąc, brnął przez wełnę. Widział tylko uśmiechniętą gębę Andrzeja, która wypełniła cały świat Aleksa. Pragnął już tylko niszczyć, rozgnieść tę twarz, wymazać drwiące spod siwego wąsa usta.
Pot i łzy zlały się w jeden potok, spływający po twarzy, gdy stanął przed Andrzejem, który nie wyciągając dłoni z kieszeni kurtki, rozłożył ręce, odsłaniając tors pokryty dziesiątkami Bórlingów. Kotłowały się na mężczyźnie niczym młode pająki na odwłoku pajęczycy, wychodziły zza paska spodni, rękawów i czapki Andrzeja. Aleks poczuł, jak furia cofa się gdzieś w głąb serca, a jej miejsce zastępuje dławiący strach, panika odbierająca zmysły.
Przędza otaczająca Aleksa ożyła, setki odnóży zaczęły wyłazić spomiędzy nici. Poczuł, jak małe dłonie chwytają materiał spodni. Bórlingi wspinały się po ciele Aleksa, obłażąc go z każdej strony. Poczuł, jak kły na końcach chelicerów przechodzą przez ubranie i przekłuwają skórę. Zaczął strącać stwory, machając rękoma na wszystkie strony. Aleks nie zauważył, kiedy Andrzej podszedł i przyciskając mu ręce do tułowia, mocno go obejmując, jak ojciec dawno niewidzianego syna. Wtedy Bórlingi kłębiące się pod kurtką oblazły intruza, wyjącego spod setek pajęczych ciał.
*
Andrzej wyszedł z Żabki i podszedł do stojących na parkingu mężczyzn. Janusz stał o kulach. Z rozbitego nosa wystawały dwa waciki, a opuchnięte gardło przyprawiało o dreszcze. Zbigniew wyglądał nieco lepiej z gazą na środku czoła owiniętą bandażem, choć wargi, wystające spomiędzy rudej szczeciny, były tak opuchnięte, że przypominały dwie tłuste fioletowe dżdżownice. Andrzej bez słowa wsadził flaszkę do wewnętrznej kieszeni kurtki Janusza, a drugą podał Zbigniewowi.
– Będziesz musiał sam zająć się daewoo… – zaczął Janusz.
– Nic nie musisz mówić więcej, kluczyki do holownika są…
– W schowku, tak jak zwykle – dokończył Janusz i zaczął kuśtykać w stronę domu.
– Wybacz, ale za późno przeczytałem SMS-a – powiedział Zbigniew.
– Nie ma sprawy – Andrzej zobaczył, jak Zbigniew przygląda się etykiecie na flaszce. – To whisky, a nie jakaś tam siwucha na życie.
– Rany, dzięki. – Zbigniew rozciągnął dżdżownice w coś na kształt uśmiechu.
– A pieniądze… – zaczął Andrzej.
– Nie ma o czym gadać. Andrzej, ty nigdy nie zawodzisz, a pieniądze, jak będą, to będą.
Andrzej poklepał Zbigniewa po rudym policzku i uśmiechnął się serdecznie.
– A teraz idę zapić ten cholerny ból pod czaszką – powiedział Zbigniew.
– Na zdrowie, Zbeniu. – Andrzej patrzył, jak odchodzi.
Słońce miło przygrzewało, a śnieg pomału topniał. Pomyślał, że przy roztopach trudniej będzie odholować matiza na złomowisko. Andrzej wyciągnął szynkę kupioną u córki w Żabce. Otworzył opakowanie i wyciągnął wszystkie plastry. Ostrożnie włożył je pod kurtkę, spod której usłyszał ciche mlaskanie dziesiątek gęb. Pomyślał, że czeka go jeszcze dużo roboty, ale to nic, bo zapowiadał się piękny dzień, a będzie też miał towarzystwo.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do (zawsze – tylko do przemyślenia):
– To dobrze, a ci tam, to co za jedni? – powtórzenie, może drugie „to” pominąć?
Przez chwile patrzyli, jak dwóch elegantów wchodzi do sklepu. – literówka?
Andrzej dał znak (przecinek?) by podeszli.
Ten o imieniu Aleks był ubrany podobnie (i tu?)ale zachowywał się, jak na oko Andrzeja, bardziej męsko.
Andrzej skrzywił się, słysząc zniewieściały ton kierowcy. Niemal usłyszał na końcu pytania „kochaniutki?”. – powtórzenie?
Matiz ruszył powoli w wskazanym kierunku, a Andrzej wyciągnął niedopitą flaszkę i zaproponował Pawłowi. – we?
W jego opinii każdy powinien być tym, kim się urodził – wtedy, i tylko wtedy, świat funkcjonował właściwie. – zbędny ostatni przecinek?
Zastanawiał się też, czy uprzedzać chłopaków przed zbliżającym się pniem, teraz spoczywającym pod sporą zaspą (zbędna spacja?) . Doszedł do wniosku, że …
Paweł uwielbiał patrzeć, jak Aleks ćwiczy, jak pracuje wszystkie mięśnie. – literówka?
Przeszywające zimno przewracało pomału świadomość. – i tu?
– Był ze mną przyjaciel – powiedział Aleks i wypluł trawę i resztki igliwia. – tu dopytam – w sensie: trawę ze śniegiem?
– Samochód jest do kasacji. Chyba będziesz potrzebował holownika.
– Był ze mną przyjaciel – powiedział Aleks i wypluł trawę i resztki igliwia.
– Nikogo tu nie widziałem. Miałeś szczęście, bo rzadko ktoś tędy chodzi, a już na pewno nie jeździ. To było głupie, kochasiu. – w tym fragmencie pierwszy i trzeci akapit mają wcześniej spację
Na razie tyle, akcja niesamowita, ale Ty masz pomysły, brawa! :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Witaj. :)
Kolejna część wątpliwości (do przemyślenia):
Dryblas miał na twarzy wymalowane coś na wzór uśmiechu (przecinek?) ale małe, niebieskie oczy pozostawały zimne, jak otaczający ich grudniowy krajobraz.
Myśli o ukochanym momentalnie przywróciły mu trzeźwość myślenia. – trzeba zmienić, bo wyszło masło maślane?
– Rzuciłem – powiedział już spokojniej.
– Tak, jasne. Wybacz, nie chciałem cię zdenerwować. – tu znowu drugi akapit ma o jedną spację za dużo z przodu
– Kurwa! – Zaczął nerwowo przeszukiwać płasz. – dwie literówki?
– Jasne, nie ma sprawy. – Na twarzy dryblasa znów pojawiła się karykatura uśmiechu. Dryblas ruszył przez pole w stronę lasu po lewej, oddalając się od linii drzew, wzdłuż której jechał Aleks. – Chwila, mówiłeś, że ten facet spod Żabki mieszka w tamtym kierunku – powiedział Aleks, zrównując się z dryblasem.
– Tak powiedziałem. Ale dalej droga zakręca w lewo. Jak przejdziemy przez tamten zagajnik, to skrócimy sobie drogę. – powtórzenia?
Szli powoli, brodząc w zaspach. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zamieniając chmury w krwisto czerwone plamy na tle zachodzącego purpurą nieba. – powtórzenie?
Co jakiś czas stawał (przecinek?) by nabierać w dłonie nową porcję śniegu i obłożyć nią twarz.
Paweł tak bardzo chciał być gdzieś indziej, z dala od tego śmierdzącego wódką grubasa, z dala od zimna i pulsującego bólu. Tak bardzo brakowało mu Aleksa. – powtórzenia?
Z rozciętej skóry nad prawym okiem buchnęła krew, obryzgując okno za rdzewiejący kranem. – literówka/i?
Proszę (przecinek?) przestań już.
Andrzej ruszył, wzdłuż stołu. – zbędny przecinek?
Ciszę przerwała muzyka – to była Oda do radości. – nie mam pewności, czy tytuł nie powinien być ujęty w cudzysłów/albo kursywą?
Rudobrody stanął na piętach (przecinek?) by po chwili runąć w śnieg.
Cień uniósł łom nad głowę, spojrzał na leżącego dryblasa (i tu?) znów się zawahał.
Adrenalina przestała szumieć w uszach Aleksa i zaczął się zastanawiać co zrobi jeśli facet zejdzie. – gdzieś przy końcu zdania chyba powinien być przecinek, ale za skarby świata nie wiem, czy przed „co”, czy przed „jeśli”?
Podszedł do gramolącego się z śniegu dryblasa. – literówka, albo miało być „ze”, albo „w”?
W miejscu policzków wyrastały chelicery, które teraz poruszały się, jakby stwór próbował zaczerpnąć powietrza. Osiem odnóży, zakończonych małymi dłońmi, próbowało znaleźć podparcie, gdy stwór wisiał na ostrzu noża. – powtórzenie
Biegł w stronę muru obrośniętego powojem, pokrytym białym puchem. – ta końcówka mi nie pasuje, jakby inna część zdania, stylistycznie brzmi źle?
Aleks usłyszał krzyki Pawła – dochodzący gdzieś z piętra. – tu też literówki, albo krzyki dochodzące, albo krzyk dochodzący? i ten myślnik też chyba zbędny?
(jeszcze wrócę, bo sporo tego, ale akcja jest niesamowita!)
Pecunia non olet
Witaj. :)
Kolejna część wątpliwości (do przemyślenia):
Z trudem doszedł do poręczy schodów, brnąc w przędzy. Zrywając kolejne nici zwisające z sufitu, z trudem wyciągał nogi, by wspinać się po schodach, które sprawiały wrażenie utkanych z srebrzystej przędzy. – powtórzenie?; literówka – „ze”?
Po lewej stał utkany z przędzy tron, a na nim spoczywał szkielet ubrany w starodawny, elegancki garnitur. Naprzeciw groteskowego siedziska stał Andrzej z rękami w kieszeni kurtki, to spod niej wydobywał się krzyk przypominający głos Pawła, który wisiał nieco dalej nad okrągłym oknem, szczelnie opięty srebrzystymi nićmi, spomiędzy których wystawała tylko sina twarz – powtórzenie i na końcu zdania brak kropki?
Aleks nie zauważył, kiedy Andrzej podszedł i przyciskając mu ręce do tułowia. – brak dokończenia zdania?
Pomyślał, że czeka go jeszcze dużo roboty (przecinek?) ale to nic (i tu?) bo zapowiadał się piękny dzień, a będzie też miał towarzystwo.
Dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)
Pięknie manipulując emocjami, stopniowo prowadzisz fabułę, rozkręcając akcję, to wielki plus opowiadania grozy. :)
Przez moment łudziłam się, że obu kochanków oszczędzisz i to oni wygrają. :)
Makabryczne i wstrząsające opisy bójek oraz mordów także na plus. :) Czytałam przerażona. :) Bardzo dobry horror, jestem pod wielkim wrażeniem, Bardjaskierze! :) BRAWA! :)
Podwójny klik ode mnie, powodzenia w konkursie i przy Piórku. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Edit, nominacji jeszcze nie mogę wpisać, bo brak wątku, zaraz o niego zapytam w styczniowym, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hej bruce :)
Dziękuję za tak szybkie odwiedziny, komentarz, wyłapanie błędów, klika,nominację… ufff :) Normalnie ekspresowo wpadłaś w ten tekst :).
Błędy poprawione :), kilka wyjaśnień :
Z trudem doszedł do poręczy schodów, brnąc w przędzy. Zrywając kolejne nici zwisające z sufitu, z trudem wyciągał nogi, by wspinać się po schodach, które sprawiały wrażenie utkanych z srebrzystej przędzy. – powtórzenie?; literówka – „ze”?
Tak tu trochę trzeba było przebudować :)
Biegł w stronę muru obrośniętego powojem, pokrytym białym puchem. – ta końcówka mi nie pasuje, jakby inna część zdania, stylistycznie brzmi źle?
Poniosło mnie :D, końcówka usunięta :)
Adrenalina przestała szumieć w uszach Aleksa i zaczął się zastanawiać co zrobi jeśli facet zejdzie. – gdzieś przy końcu zdania chyba powinien być przecinek, ale za skarby świata nie wiem, czy przed „co”, czy przed „jeśli”?
To zostawiam dla eksperta od interpunkcji, jeśli takowy się zjawi :)
Paweł tak bardzo chciał być gdzieś indziej, z dala od tego śmierdzącego wódką grubasa, z dala od zimna i pulsującego bólu. Tak bardzo brakowało mu Aleksa. – powtórzenia?
Tu na razie zostawiam zależy mi na podkreśleniu emocji :)
– Jasne, nie ma sprawy. – Na twarzy dryblasa znów pojawiła się karykatura uśmiechu. Dryblas ruszył przez pole w stronę lasu po lewej, oddalając się od linii drzew, wzdłuż której jechał Aleks. – Chwila, mówiłeś, że ten facet spod Żabki mieszka w tamtym kierunku – powiedział Aleks, zrównując się z dryblasem.
– Tak powiedziałem. Ale dalej droga zakręca w lewo. Jak przejdziemy przez tamten zagajnik, to skrócimy sobie drogę. – powtórzenia?
Tak, tu zdecydowanie trzeba było pozbyć się powtórzeń :)
– Kurwa! – Zaczął nerwowo przeszukiwać płasz. – dwie literówki?
Płaszcz mam, ale drugiej nie widzę :)
– Był ze mną przyjaciel – powiedział Aleks i wypluł trawę i resztki igliwia. – tu dopytam – w sensie: trawę ze śniegiem?
Tak tu też zaszarżowałem ;) Poprawione :)
– Był ze mną przyjaciel – powiedział Aleks i wypluł śnieg z kawałkami trawy.
Bardzo dziękuję za łapankę – szczególnie za wyłapanie tych powtórzeń :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Wiesz, Bardjaskierze, ja zawsze pytam, bo często ktoś mi pisze – “powtórzenie jest celowe”, ok, Autor decyduje, chylę czoła i przyjmuję, bo tylko zaznaczyłam, co mi zgrzytało podczas czytania, ale zawsze wszystko jedynie do przemyślenia, to jest wizja Autora, nie moja. :)
Z tym “płaszczem”, to chodziło mi o dwie litery, w sensie literówka razy dwa. :)
Cała przyjemność po mojej stronie, znakomity horror, chętnie takie czytam, zatem to ja Ci dziękuję. :)
A te powtórzenia i przecinki są zmorą także moją, niby czytam tyle razy przed publikacją, a zawsze jeszcze sporo wpadnie w moich tekstach, niestety. :) Jak Ci zawsze pisałam, nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. :)
Powodzenia, pozdrawiam serdecznie! :)
Pecunia non olet
Ekspertem nie jestem, ale czytało się dobrze. Pozdrawiam
Znakomita opowieść, budząca szczerą grozę z pomocą chityny i tych szczęk do żucia;)
Oplatanie czytelnika przędzą jest zabiegiem tworzącym duszną i klaustrofobiczną atmosferę.
Bohaterowie super, ciekawi i różnorodni.
Podobało i się zwarcie miejscowych pijaczków, z obcymi gejami. Znakomicie opisujesz domy, las, zakazane mordy, matizy no i wełnę;) To są takie opisy, których nie chce się kończyć.
Generalnie super.
Jedyny zarzut, że w odróżnieniu od pierwszego pajęczaka ten jest już znany. Przeraziłeś mnie, choć do końca liczyłam, że złamiesz schemat.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Misja Search and Rescue w Matizie? To się nie mogło udać :)
Druga część Bórlingów nie zawodzi, a nawet imho jest lepsza od pierwszej.
Akcja jest bardziej dynamiczna i, pomimo rozdzielenia bohaterów, bardzo spójna. Na dodatek zmniejszyłeś zawartość horroru w horrorze, co mi bardzo odpowiada. Mogłaby to być zwykła historia kryminalna, gdyby nie te pajęczaki pod kurtką Andrzeja :) I to właśnie najbardziej mi się spodobało.
Odsunąć się! Będę klikał :)
Hej,
Adexx – dziękuję za odwiedziny i komentarz miło mi, że dobrze się czytało.
Ambush – dziękuję za betę, komentarz i klika :). Tak, o przełamaniu schematu już pisaliśmy na becie, mam pewien palna na dalszy ciąg historii i dlatego właśnie Aleks i Paweł też musieli trafić do domu Bórlingów :).
czeke – dziękuję za odwiedziny i komentarz, miło mi, że druga cześć nie zawodzi :). Tak, wydaje mi się, że dynamika w opowiadaniu dużo robi i brakowało jej trochę w pierwszej odsłonie. A teraz się odsuwam by zrobić miejsce na klikanie :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej :D
Bardzo przyjemnie się czytało, a opisy są naprawde dość groteskowe miejscami. Fajnie prowadzisz narracje, zmieniając między perspektywami Pawła i Aleksa. Scena jak burlingi wyłażą z kurtki Andrzeja to chyba mój faworyt. Jedyny, zresztą drobny, zarzut to brak jakiegoś zaskoczenia co do toku wydarzeń przez znajomość pierwszej części – ale to już pisałem przy becie :) Z niecierpliwością czekam na kontynuacje.
Pozdrawiam i klikam :)
Hej pnzrdiv.117 – dziękuję za betę, komentarz i klika :) Tak, w tej odsłonie raczej stawiałem na to jak nowi bohaterowie poradzą sobie z Andrzejem oraz rozwinąć kilka wątków z pierwszej części:). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej!
Nagadaliśmy się na becie więc będzie krótko :)
Czytało się fajnie i szybko i jako całość wydała mi się lepsza niż część pierwsza :) Dobrze Ci wychodzi taki horror bliskiego zasięgu.
Pozdrawiam i klikam :)
Hej Edward Pitowski,
dzięki za betę, komentarz i klika :) Też mi się wydaje, że druga odsłona jest bardziej… atrakcyjna ;).
pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Nie zawiodłem się drugą odsłoną przygód pajączków i ich “opiekunów”. Nadal dobry horror – straszy, bawi i cieszy czytelnicze oko.
Jedyny niedosyt był związany z konkursem – w pewnym momencie miałem nadzieję, że bohaterowie dogadają się i założą interes z pajęczą przędzą, lub pajączki podejmą decyzję o podboju świata mody… wyobrażam sobie przyjazd kolejnych klientów na przymierzanie ekskluzywnych strojów, oraz walkę ferrari lub tesli ze słynną drogą – chyba że modniś przyjedzie Cybertruckiem, wtedy Andrzej musiałby wyszukać gorszy objazd…
Hej marzan, miło mi, że się podobało:). Jeśli chodzi o konkurs , to jest to zawsze dobry pretekst by napisać opowiadanie, a zasady konkursu…hmmm napiszę tak – staram się tekst do nich dostosować czasem wychodzi mi to lepiej, a czasem mi nie wychodzi;). Tym razem jest chyba nie najgorzej :). Twoja propozycja jest ciekawa ale obawiam się, że w takiej wersji musiał bym zmienić tag groza na humor;). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć,
no ja mam pewien problem z tym tekstem. Jak już wcześniej pisałem jest dla mnie za bardzo schematyczny względem poprzedniej części. Zabrakło mi jakiegoś mocniejszego urozmaicenia. No bo małe jest :)
To nie znaczy, że betowało/ czytało się źle. Miło spędziłem czas przy lekturze, ale mam pewien niedosyt fabularny. Dla mnie zbyt podobne. Gdybym nie znał poprzedniej odsłony to ten tekst byłby o wiele lepszy.
2P dla ciebie i klikam :)
Kto wie? >;
Hej skryty, tak zarzut słuszny jeśli liczysz za każdym razem historia będzie Cię zaskakiwać czymś nowym. Trochę nad tym myślałem i wydaje mi się, że wolę rozwijać już raz stworzone historie niż pisać coś nowego :). Dziękuję za betę i klika i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie, nie lubię horrorów, zupełnie nie moja bajka. Ale przeczytałem, a co.
To jak potrafisz zbudować napięcie jest absolutnie genialne, znakomicie balansujesz humorem i powagą, tworzysz stopniowo grozę przez drobne elementy, ot choćby to, że Paweł wsadza rękę do zlewu z krwią. Niby drobna rzecz, ale jak dodaje klimatu. Takich fragmentów jest wiele. Znasz się na rzeczy i potrafisz to pokazać.
Jestem pod wrażeniem i trzymam kciuki za konkurs i za piórko!
Pozdrawiam!
Hej Realuc i beeeecki – dziękuję za odwiedziny :) beeeecki – bardzo się cieszę, że opowiadanie się podobało oraz za miłe słowa :) Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Czyżby kontynuacja? ;-)
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Hej :) no coś tak jakby. Bardziej kolejna odsłona;)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Miałam nadzieję, Bardzie, że to nie będzie powtórka z rozrywki i nie zawiodłam się.
Choć to dalszy ciąg tej samej historii, dziejącej się w tym samym miejscu i z udziałem znanych już postaci, to tym razem opowieść, moim zdaniem, okazała się ciekawsza. Przypuszczałam, że rozwścieczony Aleks pójdzie za ciosem, odnajdzie Pawła i załatwi Andrzeja, ale okazało się, że miałeś inny, bardziej satysfakcjonujący, pomysł na zakończenie.
I teraz zastanawiam się, czy ktoś będzie szukał Aleksa i Pawła… Choć z drugiej strony, myślę sobie, może lepiej już nie przeciągać struny.
Andrzej usiadł na tylnym siedzeniu matiza. → Nie brzmi to najlepiej.
Andrzej wskazał na zasypaną śniegiem drogę… → Andrzej wskazał zasypaną śniegiem drogę…
Wskazujemy coś, nie na coś.
Złapał za oparcie pasażera i zaparł się nogami. → Złapał oparcie pasażera i zaparł się nogami.
– No, pokaż teraz te ryło. → – No, pokaż teraz to ryło.
…zamieniając chmury w krwisto czerwone plamy… → …zamieniając chmury w krwistoczerwone plamy…
Trzeszczenie desek zastąpiło skrzypienie śniegu. Szuranie krzesła. → Nie bardzo wiem czy trzeszczenie desek zastąpiło skrzypienie śniegu, czy skrzypienie śniegu zastąpiło trzeszczenie desek.
Proponuję: Ustało skrzypienie śniegu, zastąpione trzeszczeniem desek i szuraniem krzesła.
…widział, wciąż lekko niewyraźnie, ale na oboje oczu. → …widział, wciąż lekko niewyraźnie, ale obojgiem oczu.
…prosto w nos zgiętego w pół dryblasa. → …prosto w nos zgiętego wpół dryblasa.
Łom runął w dół, ale chybił celu. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy łom mógł runąć w górę?
– O cho cho, i co mi zrobisz… → – O ho, ho! I co mi zrobisz…
Biegł w stronę muru obrośniętego powojem. → Chyba miało być: Biegł w stronę muru obrośniętego bluszczem.
Powój jest pnączem, ale to roślina zimą bezlistna i trudno, zwłaszcza po ciemku zorientować się, co porasta mur. Natomiast bluszcz jest rośliną zimozieloną, nie gubi liści i o wiele łatwiej rozpoznać, że to on porasta mur.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej regulatorzy :)
dziękuję za odwiedziny i pomocny komentarz – wszystko poprawione ;).
Tak, to trochę ryzykowny zabieg by znów czytelnika wsadzać do tej samej wody historii, ale postanowiłem skupić się bardziej na rozwinięciu kilku wątków, rzucenie więcej światła na ludzi mieszkających w miejscowości oraz na wprowadzeniu większej dynamiki. Cieszę się, że to wystarczyło by historia okazała się lepsza od pierwszej odsłony :). Obawiam się, że już nikt nie przybędzie ratować bohaterów, bo już wszystkich mam tam gdzie chciałem mieć ;). Ale możliwe, że pojawi się opowiadanie o dalszych losach Jacka, Pawła i Aleksa oraz o tym jakie jeszcze niecne plany mają Zbigniew, Janusz i Andrzej :).
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Zaciekawiłeś, Bardzie. Mam nadzieję, że pomysł jest już w miarę dojrzały, ale musi się jeszcze uleżeć. Intrygujące mogą być dalsze losy chłopaków, że o niecnych miejscowych nie wspomnę. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak, pomysł jest, teraz tylko trzeba go zrealizować :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Poczekam, Bardzie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ładna kontynuacja. Do końca nie było wiadomo, czym to się skończy, więc udało Ci się utrzymać napięcie.
Bohaterowie interesujący. Żołnierz-gej to chyba rzadko spotykany typ postaci. A lokalsi są naprawdę wredni.
Fajne zagranie z pająkami tworzącymi ubranie. A czym im samym nie jest zimno, tak na mrozie? Stawonogi chyba nie są jakoś nadmiernie wytrzymałe na niskie temperatury.
Czytało się całkiem przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Hej Finklo:). Bardzo się cieszę, że się podobało. A wiesz, że miałem napisać, że Andrzej ma sweter z wełny Bórlingow :) ale jakoś zapomniałem, zostało w głowie :). Z drugiej strony siedzą pod puchową kurtką i pod czapką z wełny Bórlingow;). No i czy Bórlingi to stawonogi? Hmmm nie wiem, może ;). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Ooo, a ja zrozumiałam, że one tę kurtkę tworzyły z siebie, a nie że się pod nią ukrywały.
Aha, zapomniałam wspomnieć, że jak na konkurs ubraniowy, to kurtka wydaje mi się raczej rekwizytem. Gdyby to był plecak albo snopek słomy pod pachą, niewiele by się zmieniło.
Babska logika rządzi!
No tak, konkursow można by bardziej poszaleć :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej!
Od początku wiedziałam, co tam się ukrywa pod kurtką Andrzeja, więc trochę szkoda, że zabrakło elementu zaskoczenia. No i wiadomo, jakie ma zamiary Andrzej, co chce zrobić. Ale czyta się dobrze, masz fajne dialogi i perspektywę Andrzeja, w którego skórę wchodzimy.
Za to pojawienie się dryblasa wprowadziło taki powiew świeżości – kolejny psychopata? Ciekawe… :)
Scena Paweł-Andrzej w domu – brrr, no groza pierwsza klasa. Najpierw ta scena z rozcinaniem łuku, nadejście Andrzeja, szukanie noża w zlewie pełnym krwi, rozmowa o czapce, jej poruszenie, informacja, że Aleks jest sierżantem. Każdy element taki wyrazisty, mocno odznaczający się na tle tego mrocznego, ponurego domu.
Łom runął ale chybił celu.
Łom runął, ale chybił celu.
Później to już dość szybka akcja z wpadnięciem do domu i atakującymi Bórlingami. Koniec akurat dość przewidywalny – stworzenia ponownie nasyciły swój głód.
– Nic nie musisz mówić więcej, kluczyki do holownika są…
Trochę za ładnie, może bardziej:
– Nie gadaj tyle, kluczyki do holownika są…
Albo:
– Dobra, wiem, kluczyki do holownika są…
Ogólnie podobało mi się, choć szkoda, że nie było dodatkowego zaskoczenia na koniec. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Hej, dziękuję Ananke za odwiedziny i komentarz – dodam przecinek i pomyślę nad dialogiem :), miło mi, że się podobało :). Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad pewnym problemem. Chodzi o świeżość tekstów. Z jednej strony wszyscy oczekują czegoś nowego z drugiej wymyślanie nowych fabuł i porzucanie ich na forum zdaje się być strasznym marnotrawstwem. Jest to specyfika portalu, która jest dla mnie zrozumiała ale z każdym miesiącem bardziej uciążliwa.
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad pewnym problemem. Chodzi o świeżość tekstów. Z jednej strony wszyscy oczekują czegoś nowego z drugiej wymyślanie nowych fabuł i porzucanie ich na forum zdaje się być strasznym marnotrawstwem.
Bardzie, to też zależy, co chcemy przeczytać. Jeśli ktoś lubi zbiorki opowiadań, taka formuła na forum mu nie przeszkadza. Ja lubię różne zbiory opowiadań i chętnie czytam pod rząd dwadzieścia historii, z czego każda inna. Podobnie z filmami – też można obejrzeć kolejne części, ale są filmy, które się kończą i tyle. :)
Jest to specyfika portalu, która jest dla mnie zrozumiała ale z każdym miesiącem bardziej uciążliwa.
Jeśli chcesz pisać historie w obrębie jednego uniwersum – to żaden problem, na pewno czytelnicy zainteresowani uniwersum będą czytać, jedynie dla nowych osób może to być problematyczne, tzn. jak już zrobisz z 5-6 opowiadań w jednym świecie, a ktoś odkryje to 6, to niekoniecznie będzie chciał czytać 6 poprzednich. ;)
Ale to już zawsze Twoja decyzja. :)
Pozdrawiam :)
Chyba masz rację :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Known some call is air am
To jak jest Barney, to mam nadzieję, że komentarz będzie "legendarny" :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Fajne zagranie z pająkami tworzącymi ubranie. A czym im samym nie jest zimno, tak na mrozie? Stawonogi chyba nie są jakoś nadmiernie wytrzymałe na niskie temperatury.
Finklo,
Na jakąkolwiek górę wchodzę, spotykam żywe pająki w śniegu. Nawet za kręgiem polarnym, na Kebnekeise znalazłem dwa, ruszające się całkiem żwawo.
Bardzie,
Z jednej strony wszyscy oczekują czegoś nowego z drugiej wymyślanie nowych fabuł i porzucanie ich na forum zdaje się być strasznym marnotrawstwem. Jest to specyfika portalu, która jest dla mnie zrozumiała ale z każdym miesiącem bardziej uciążliwa.
Mam podobne przemyślenia, ale i tak wymyślam cykl ze swojego uniwersum, przeznaczony tylko dla forum. Nie sądzę, żeby wyczerpały mi się rozwiązania fabularne, dopóki czytelnicy będą mieli cierpliwość je czytać. Mam okazję, żeby przećwiczyć pewne konstrukcje i sprawdzić, jak są odbierane.
Większym zgryzem jest limit znaków, nie dam rady w każdym opowiadaniu wprowadzać bohaterów od nowa, bo zużywam na to minimum 2000 znaków. W Funtastyce było to 10% tekstu. Zatem czytelnicy kolejnych części albo doczytają te początkowe, albo będą kląć na biały pokój.
OK, odnotowałam kolejny powód, żeby nie pchać się za krąg polarny – tam straszą pająki. Dzięki za ostrzeżenie.
A patrz, nie miałam pojęcia. Owady zimą jakby gdzieś znikały…
Babska logika rządzi!
marzan
Większym zgryzem jest limit znaków, nie dam rady w każdym opowiadaniu wprowadzać bohaterów od nowa, bo zużywam na to minimum 2000 znaków. W Funtastyce było to 10% tekstu. Zatem czytelnicy kolejnych części albo doczytają te początkowe, albo będą kląć na biały pokój.
Tak, opisywanie bohaterów co odcinek to tylko jeden z problemów prowadzenia cyklu ;) – można ich ie opisywać budować ich poprzez dialogi lub wydarzenia. Przemycać to tu to tam jakieś detale charakterystyczne dla danej postaci :). Powodzenia :)
Finkla
A patrz, nie miałam pojęcia. Owady zimą jakby gdzieś znikały…
One nie znikają, one knują, jak uderzyć z większa mocą wraz z nadchodzącą wiosną ;)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Podejrzewam, że masz rację. Wszystko się zgadza. ;-)
Babska logika rządzi!
Cześć!
Bohaterowie – muszę powiedzieć – są antypatyczni. Co do jednego. Ale wciągnęło mnie, bo fabuła skonstruowana jest naprawdę dobrze, a potworki pająki są wystarczająco obrzydliwe, żeby się bać. Udane opowiadanie.
Pozdrawiam!
Hej, dziękuję za odwiedziny i komentarz, miło mi, że opowiadanie się podobało:). Faktycznie moi bohaterowie raczej nie wzbudzają sympatii i to nie tylko w tym opowiadaniu ale też w innych, na dodatek więcej uwagi poświęcamy antagonistą niż bohaterom…. Hmm …. No cóż, będę musiał nad tym pomyśleć lub iść z tym do psychologa ;). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć, Bardzie!
Bórlingi, część 2.
Nie jestem obiektywny, ale udało Ci się stworzyć sequel, który nie wymaga przeczytania pierwowzoru – szacun, bo to trudna rzecz.
Operujesz trochę stereotypowym podejściem, ale dzięki temu budujesz klimat totalnego zadupia, gdzie funkcjonuje, jakby nie patrzeć, zorganizowana grupa przestępcza, o małym zasięgu, ale strasznie pokręconych możliwościach XD
Nie podobała mi się, jak również uważam ją za zbędną, scena rozmowy Pawła i Aleksa z czasu przed wyruszeniem na poszukiwanie Jacka. Lepsze napięcie i klimat zrobiła by rozmowa przy stole, nad herbatą parującą w literatce w wiklinowym koszyczku.
Od strony technicznej poleciłbym popracować nad dynamicznymi scenami. Masz tam całe akapity, które są wypełnione zdaniami „Paweł to. Andrzej to. Paweł tamto. Andrzej siamto”. To cholernie trudna rzecz, szczególnie, w chwili konfrontacji w zwarciu, ale dobre wykonanie takiego fragmentu dodaje sporo punktów uznania, które czytelnik wykorzystuje na pakiety przymykania oczu na inne potknięcia ;)
Natomiast najbardziej podobało mi się wykorzystanie domu Burlinga jako czegoś złego, do czego historia zmierza. Wiemy, że musimy się tam w końcu znaleźć, że będzie tam źle, a na pewno nie znajdziemy Jacka, ale proces dotarcia tam jest wysoce satysfakcjonujący, stopniowy, co dobrze buduje napięcie.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej,
dziękuję Krokusie za odwiedziny i komentarz :)
Nie jestem obiektywny, ale udało Ci się stworzyć sequel, który nie wymaga przeczytania pierwowzoru – szacun, bo to trudna rzecz.
Bardzo mi miło :)
Od strony technicznej poleciłbym popracować nad dynamicznymi scenami. Masz tam całe akapity, które są wypełnione zdaniami „Paweł to. Andrzej to. Paweł tamto. Andrzej siamto”. To cholernie trudna rzecz, szczególnie, w chwili konfrontacji w zwarciu, ale dobre wykonanie takiego fragmentu dodaje sporo punktów uznania, które czytelnik wykorzystuje na pakiety przymykania oczu na inne potknięcia ;)
Cenna uwaga, będę nad tym pracował :)
Natomiast najbardziej podobało mi się wykorzystanie domu Burlinga jako czegoś złego, do czego historia zmierza. Wiemy, że musimy się tam w końcu znaleźć, że będzie tam źle, a na pewno nie znajdziemy Jacka, ale proces dotarcia tam jest wysoce satysfakcjonujący, stopniowy, co dobrze buduje napięcie.
No i to mnie cieszy, bo mam czytelnika tam gdzie chciałem go mieć :), fajnie, że ten pomysł wyszedł i się podoba :).
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."