- Opowiadanie: bruce - Pijanica

Pijanica

Dziś, 27 lu­te­go, wy­pa­da do­kład­nie 291 rocz­ni­ca uro­dzin pew­ne­go sław­ne­go ma­gna­ta Rze­czy­po­spo­li­tej. Po­sta­no­wi­łam zatem umie­ścić wspo­mnie­nie o nim w krót­kim szor­ci­ku, bę­dą­cym jed­no­cze­śnie skrom­nym upa­mięt­nie­niem moich wy­praw z Bab­cią Helą po ja­go­dy. :) Wszyst­kie wy­da­rze­nia, prócz ducha, au­ten­tycz­ne. :)

Za­pra­szam, dzię­ku­ję, po­zdra­wiam. :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pijanica

Dzień był ide­al­ny do zbie­ra­nia jagód: la­zu­ro­we niebo, żad­nej chmur­ki na ho­ry­zon­cie i bar­dzo niska, jak na czer­wiec, tem­pe­ra­tu­ra.

– Za­bierz dzban­ki – za­rzą­dzi­ła bab­cia, przy­glą­da­jąc się uważ­nie moim butom.

Wi­docz­nie oce­ni­ła je po­zy­tyw­nie na tak długą wę­drów­kę, bo po­ki­wa­ła głową.

– I pa­mię­taj o chu­st­ce na głowę! Słoń­ce jest o tej porze nie­bez­piecz­ne.

Ubra­ne, ni­czym na gór­ską eska­pa­dę, wy­ru­szy­ły­śmy o świ­cie w kie­run­ku od­le­głe­go lasu. Kiedy do­tar­ły­śmy do pierw­szych za­ro­śli, była już ósma rano. Bab­cia tra­dy­cyj­nie scho­wa­ła na skra­ju, pod krza­ka­mi, dwie bu­tel­ki „so­dów­ki”, kilka ka­na­pek oraz otwie­racz. To nasze za­słu­żo­ne, dru­gie śnia­da­nie, na potem, po za­koń­czo­nej, kil­ku­go­dzin­nej pracy.

We­szły­śmy w las. Zie­leń, spo­kój, cisza, tylko ptaki i my. Za­ro­śnię­tą dróż­ką do­szły­śmy do pierw­szych krze­wów.

Są! Ja­go­dy! Całe mnó­stwo!

– Do­brze, że zimno, bo muchy nie tną! – stwier­dzi­ła z za­do­wo­le­niem bab­cia.

Zry­wa­nie szło nad wyraz spraw­nie i szyb­ko, krzacz­ki były hoj­nie ob­sy­pa­ne doj­rza­ły­mi owo­ca­mi. Od czasu do czasu wy­peł­nio­na ku­lecz­ka­mi garść któ­rejś z nas wę­dro­wa­ła do ust i w ten spo­sób za­ja­da­ły­śmy się wy­bor­nym sma­kiem le­śnych skar­bów. Po kilku go­dzi­nach moje dzban­ki były już pełne. Za­czę­łam po­ma­gać babci w zry­wa­niu do wy­so­kich, cięż­szych wia­de­rek.

Szu­ka­jąc no­wych miejsc, do­szły­śmy do ską­pa­nej w słoń­cu po­la­ny, pach­ną­cej uj­mu­ją­co i ozdo­bio­nej wie­lo­ma krza­ka­mi peł­ny­mi sza­ro­nie­bie­skich owo­ców.

– Stój, Do­rot­ko! – upo­mnia­ła mnie bab­cia. – Tych nie zry­waj.

– Czemu? Takie duże i do­rod­ne. Szyb­ciej byśmy skoń­czy­ły.

– To ło­chy­nie.

– Wy­glą­da­ją jak więk­sze ja­go­dy.

– To praw­da, lecz nimi nie są. One mie­sza­ją umy­sły.

Nie­ocze­ki­wa­nie zza gę­stych krze­wów tuż za po­la­ną roz­legł się gło­śny po­mruk. Bab­cia zbla­dła. Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła i po­rwa­ła naj­więk­szą z ga­łę­zi, które le­ża­ły przy jej no­gach.

– Do­rot­ko, to naj­pew­niej dzik – szep­nę­ła prze­stra­szo­na, wpa­tru­jąc się cią­gle w krze­wy i schy­la­jąc. – Szyb­ko wskocz mi na barki, unio­sę cię i wspi­naj się na to drze­wo, a potem krzycz wnie­bo­gło­sy, ile tchu w pier­siach! Ja zaraz do­łą­czę i bę­dzie­my wrzesz­czeć. Może ktoś nas usły­szy.

– A ja­go­dy? – spoj­rza­łam ża­ło­śnie na nasze zbio­ry z wie­lo­go­dzin­nej pracy.

Bab­cia tylko głową po­trzą­snę­ła, dając znak, że to nie­waż­ne, zatem o nic wię­cej już nie py­ta­łam. Wdra­pa­łam się pręd­ko na jej sku­lo­ne plecy i wsko­czy­łam na drze­wo, a potem po­czę­łam wspi­nać się coraz szyb­ciej i szyb­ciej. Z góry pa­trzy­łam, jak bab­cia po­rzu­ca gałąź i wcho­dzi za mną.

Zza krza­ków znowu coś za­mru­cza­ło, za­ry­cza­ło, po czym uka­za­ła się po­stać na wpół prze­źro­czy­sta i nie­zmier­nie dzi­wacz­na. Przy­po­mi­na­ła ły­se­go, po­tęż­ne­go męż­czy­znę z su­mia­sty­mi wą­sa­mi, w wie­lo­barw­nym, osiem­na­sto­wiecz­nym stro­ju, jakby wy­po­ży­czył go z te­atru lub opery.

Bab­cia spo­glą­da­ła na niego z drze­wa cał­kiem stru­chla­ła.

– Kwik! – czknął gło­śno duch pi­ja­ne­go szlach­ci­ca. – A cóż to, do licha, za oko­li­ca?

Roz­glą­dał się czas jakiś nie­przy­tom­nym wzro­kiem, który nagle spo­czął na nas obu, sie­dzą­cych na drze­wie.

– Panie Ko­chan­ku! – krzyk­nął swoim zwy­cza­jem ulu­bio­ne po­wie­dzon­ko (bę­dą­ce z tej przy­czy­ny także jego prze­zwi­skiem), lecz zaraz po­miar­ko­wał się, wi­dząc nie­wia­sty, i po­pra­wił: – To jest, chcia­łem rzec, eee… Pani Ko­chan­ko! E… Panie Ko­chan­ki… Tfu! Da­ruj­cież. Witam i kła­niam. – Schy­lił z sza­cun­kiem głowę. – Wasz­mo­ścian­ki stąd?

Bab­cia przy­tak­nę­ła, nadal po­dejrz­li­wie mu się przy­pa­tru­jąc.

– A, wol­noż spy­tać, cze­mu­ście obie na drze­wie?

– Ucie­kły­śmy przed dzi­kiem! – od­po­wie­dzia­ła bab­cia, wska­zu­jąc głową krza­ki, zza któ­rych wy­szedł.

– Tu są dziki?! – Duch wrza­snął okrop­nie, roz­glą­da­jąc się z trwo­gą do­oko­ła. – Gdzie? Tam? E, nie, to tylko ja tam byłem!

Obie ze­szły­śmy po­wo­li, bacz­nie się roz­glą­da­jąc i na­słu­chu­jąc cią­gle po­dej­rza­nych od­gło­sów.

– A pan kto? – Bab­cia po­pa­trzy­ła zim­nym wzro­kiem na zjawę.

– Ha­ha­ha, da­li­bóg! Takem sław­ny, że jesz­cze też nikt nigdy mi po­dob­ne­go py­ta­nia nie zadał!

– No to ja pytam jako pierw­sza! – stwier­dzi­ła har­dym tonem babcia.

Duch ma­gna­ta wy­piął dum­nie pierś, po czym po­wie­dział z po­wa­gą:

– Jam jest wo­je­wo­da Karol Sta­ni­sław Onu­fry Jan Ne­po­mu­cen Ra­dzi­wiłł.

– Nie, to nie­moż­li­we! Nasz wo­je­wo­da ina­czej się na­zy­wa! – za­prze­czy­ła przy­tom­nie bab­cia.

– Lecz ja je­stem wi­leń­skim wo­je­wo­dą! Tyle, że za­błą­dzi­łem i tak tułam się po la­sach.

– Wi­leń­skim? Pan z Litwy? A, to cał­kiem w inne stro­ny trze­ba się skie­ro­wać. – Po­ka­za­ła ręką pół­noc­ny wschód.

– O, ja nie­szczę­sny!

– Tylko uwa­żaj pan, któ­rę­dy iść za­mie­rzasz. Le­piej trzy­maj się na­szej, pol­skiej gra­ni­cy, abyś cza­sa­mi nie wstą­pił na zie­mie Rosji.

– To wiel­ce istot­ne ostrze­że­nie, wdzięcz­ny nie­zmier­nie je­stem, Panie Ko­chan­ku, to jest… eee… Pani Ko­chan­ko, gdyż kraju tego nie­na­wi­dzę!!

– A dla­cze­goż tak wę­dru­jesz, bied­ny duchu? Tyle lat…

– Ta­jem­ni­cą to jest w Nie­bie­siech – zni­żył głos – że każdy duch od czasu do czasu tuła się po świe­cie, tak dla rzew­ne­go wspo­mnie­nia daw­nych cza­sów i po­rów­na­nia z te­raź­niej­szy­mi, tylko nie za­wsze śmier­tel­ni oba­czyć go mogą.

– Ro­zu­miem.

– Mnie zaś sa­me­go cie­ka­wość zże­ra­ła prze­ogrom­na, jak mają się obec­nie wło­ści moje.

– Wło­ści? A ileż tego mia­łeś, panie wo­je­wo­do? – Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się z po­li­to­wa­niem.

– Ma­ją­tek mój obej­mo­wał szes­na­ście miast, a także…

– A niech mnie! – Za­sko­czo­na bab­cia unio­sła brwi.

– …a także – kon­ty­nu­owa­ła dum­nie zjawa, wi­dząc nasze re­ak­cje – sześć­set osiem­dzie­siąt trzy wsie i dwa­dzie­ścia pięć wój­tostw.

Obie za­nie­mó­wi­ły­śmy z wra­że­nia.

– Kwik! – Duch znowu pi­jac­ko czknął, ła­piąc się po­spiesz­nie za usta i zer­ka­jąc na nas prze­pra­sza­ją­co.

Spoj­rza­ły­śmy na sie­bie, do­my­śla­jąc się po­wo­du tego odu­rze­nia.

– O prze­ba­cze­nie wasz­mo­ścia­nek usil­nie pro­szę – uspra­wie­dli­wił się szyb­ko – gdyż stru­dzo­nym wiel­ce, pa­łę­tam się już ko­lej­ny rok, bez jadła i na­po­ju, wresz­cie tu w lesie do­strze­głem doj­rza­łe owoce i po­pró­bo­wa­łem ich nieco… – Wska­zał na po­bli­skie krza­ki.

– Pi­ja­ni­ca! – Po­ki­wa­ła głową bab­cia.

– Wy­pra­szam sobie! Jak tak można?! – obu­rzył się duch.

– Nie, ja nie o panu, ja o owo­cach – uspo­ko­iła go z po­błaż­li­wym uśmie­chem.

– Tych jeść nie wolno, to ło­chy­nie, zwane pi­ja­ni­ca­mi! – po­wie­dzia­łam za­pa­mię­ta­ną wska­zów­kę.

– Matko Boska, my­śla­łem, że ja­go­dy zwy­czaj­ne, tylko nieco zsza­rza­łe i więk­sze! Kwik! – Prze­ra­żo­ny duch zła­pał się za gar­dło. – I co teraz? Czy ja umrę?!

– Nie, sza­now­ny panie. Upi­łeś się pan tylko, jak bela! – uspo­ko­iła go bab­cia.

– Chwa­ła Bogu! – Ode­tchnął z wy­raź­ną ulgą. – To aku­rat dla mnie nie pierw­szy­zna.

– Nie­trud­no zgad­nąć… – pod­su­mo­wa­ła ko­bie­ta, pa­trząc z prze­ką­sem na jego za­czer­wie­nio­ną, na­puch­nię­tą twarz i prze­krwio­ne oczy. – Pan po­zwo­li z nami, panie Ra­dzi­wiłł – po­wie­dzia­ła na­stęp­nie uprzej­mym tonem. – Chęt­nie po­czę­stu­je­my, czym tylko mo­że­my.

Po­pro­wa­dzi­ły­śmy go na skraj lasu, od­sło­ni­ły­śmy nasze je­dze­nie, po­zo­sta­wio­ne ran­kiem pod krza­ka­mi, roz­dzie­la­jąc spra­wie­dli­wie na trzy czę­ści ka­nap­ki oraz oran­ża­dy.

Duch ma­gna­ta z po­cząt­ku jadł po­dejrz­li­wie, lecz głód zwy­cię­żył i wkrót­ce szyb­ko po­chło­nął swoją por­cję.

A po­że­rał wszyst­ko, jakby był czło­wie­kiem z krwi i kości!

– Dzię­ku­ję wasz­mo­ścian­kom za tak nie­co­dzien­ną go­ści­nę, za wspo­mo­że­nie i to­wa­rzy­stwo pod­czas uczty w le­śnej głu­szy – po­że­gnał się, ca­łu­jąc nas uprzej­mie w dło­nie.

Póź­niej wrę­czył babci w po­dar­ku pięk­ną, mie­nią­cą się ko­lo­ra­mi brosz­kę. Bab­cia opie­ra­ła się i długo od­ma­wia­ła przy­ję­cia ta­kiej ozdo­by (która, ku na­sze­mu zdu­mie­niu, była praw­dzi­wa!).

– Nie może to być! Jakem Ra­dzi­wiłł, Panie Ko­chan­ku, za­wsze hoj­nym dla przy­ja­ciół i tego nawet śmierć nie zmie­ni!

Na­stęp­nie od­da­lił się na pół­noc­ny wschód, ku ro­dzin­nej Li­twie.

Po na­szym po­wro­cie z ja­go­do­bra­nia dzia­dek długo nie mógł uwie­rzyć w tłu­ma­cze­nia babci, ja­ko­by dro­go­cen­ny po­da­rek otrzy­ma­ła od pi­ja­ni­cy.

– Ło­chy­nia ci go dała? Bo­rów­ka ba­gien­na? To teraz owoce skar­by w la­sach roz­da­ją? A to cie­ka­we…

A bab­cia tylko uśmie­cha­ła się ta­jem­ni­czo na te słowa, puszcza­jąc do mnie oczko. 

 

Koniec

Komentarze

Bruce, czołem Waszmości! / problem wojewody:)/

Dobra historia, taka nieoczywista. I jeszcze broszka została. Może bohaterki jednak spróbowały łochyni? A broszka wtedy skąd? Dziadek swój rozum miał…

Trzeba chyba poprawić zawsze hojnym na hojnym zawsze, popatrz.

Pozdrawiam serdecznie:)

Pomyłka moja: zawszem hojny powinno być.

jako żywo, Twoje opowiadanie wskrzesiło moją babcię…

i powróciły wszystkie piękne kolory tamtych czasów;

dzięki :)

Zabawne i dobrze się czytało.

Ciekawe tylko, co się dzieje w przypadku śmierci ducha? Duch obawiający się śmierci rozbawił mnie podwójnie!

Dziękuję bardzo, Oblatywaczu. :)

Tak naprawdę bohaterki oczywiście także jadły łochynie, są smaczne i cierpkie. :) I broszka rzeczywiście została. :) A na drzewie tak na serio był tata mojego kolegi, przez kilka godzin darł się wniebogłosy, bo dziki go zaskoczyły podczas grzybobrania, inny grzybiarz usłyszał, powiadomił straż i ta pomogła. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

AS, dzięki, moją także i wspomnienia też powróciły. :) Uwielbiałam te wyprawy na jagody. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

To tak, Marzanie, jak z jego jedzeniem, czy poczuciem głodu – niby duch, a jednak – jak człowiek… :)

Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Po mahoniu pijanica to kolejne ziółko, o którym nie słyszałam.

A taka byłam dumna z mojej wiedzy;)

Bardzo podobają mi się sielskie opowieści regionalne, jest w nich dużo ciepła i mądrości.

Chociaż duchem mógłby być w sumie ktokolwiek od Kopernika, po króla Stasia;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej,

Są! Jagody! Całe mnóstwo! – znaznaczyłbym to jako myśli

A cóż to, do licha, za okolica? – Rozglądał się czas jakiś nieprzytomnym wzrokiem, który nagle spoczął na nas obu, siedzących na drzewie. – to chyba nie pasuje do didaskalii, ale nie jestem specjalistą od dialogów

A pożerał wszystko, jakby był człowiekiem z krwi i kości! – to chyba też myśli?

Bardzo ciekawe opowiadanie i definitywnie podoba mi się ukazanie ducha jako postać pozytywną. 

 

Pozdrawiam :)

Ha, Kochana Ambush, o ilu ziołach ja nie wiem! :)

Łochynie są w moich stronach bardzo popularne. :) Przypominają istotnie jagody. :)

 

(zdjęcie z netu)

Chociaż duchem mógłby być w sumie ktokolwiek od Kopernika, po króla Stasia;)

 

Sądzisz, że tylu mogłoby być pijanicami? Możliwe. :) 

Pozdrowionka, serdecznie dzięki. heart

 

Wielkie dzięki, Pnzrdiv.117, pozmieniam. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Bruce, dobrze, że piszesz i publikujesz teksty, które można przeczytać z uśmiechem. W których nie ma przemocy, krwi, flaków, postapo i grozy. Można przyjemnie odpocząć. Dziękuję Ci za to. :)

Zacna historia. A duch, mimo pewnej przezroczystości, całkiem jak żywy. ;)

 

porwała największą z gałęzi, jaka leżała przy jej nogach. → porwała największą z gałęzi, które leżały przy jej nogach.

 

– Szybko wskocz mi na barki, uniosę cię, a ty wspinaj się na to drzewo… → Czy drugi zaimek jest konieczny?

Proponuję: – Szybko wskocz mi na barki, uniosę cię i wspinaj się na to drzewo

 

A babcia tylko uśmiechała się tajemniczo na te słowa, mrugając do mnie okiem. → Czy istniała możliwość, aby babcia mrugała inaczej, nie okiem.

Proponuję: A babcia tylko uśmiechała się tajemniczo na te słowa, puszczając do mnie oczko

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nawet nie masz pojęcia, Koalo75, jak bardzo mnie korci, żeby popróbować krwawego horroru. devilWiem jednak, że nie podołam, bo najzwyczajniej takiego nie umiem… :) Przyznam, że też wolę czasem przysłowiową sielskość, anielskość… :)

Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)

 

Ogromne podziękowania, Regulatorzy, zaraz nanoszę wszystkie poprawki. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Cześć, bruce 

Szort bardzo dobry. Nie wiem, jak się sprawa miała z savoir vivre w czasach ducha Radziwiłła, ale dłoń całował mężczyzna przy powitaniu i kiedy kobieta wyciągała ją jako pierwsza (proszę sprostować, jeśli jest inaczej). 

Nie miałem okazji spotkać dzika w lesie, ale całą rodzinkę na polnych drogach. Na szczęście siedziałem w samochodzie. Była noc. Na początku myślałem, że to sfora psów się szlaja, a to dziki:-)

Pozdrawiam

Hesket, dzięki za odwiedziny i wpis. Hmmm… przyznam, w wielu źródłach znalazłam, że także na pożegnanie całowano/całuje się (np: https://czasemancypantek.pl/w-salonie/etykieta/powitanie; https://kielban.pl/2019/04/calowanie-raczek/ ), kobieta może podać rękę, lecz nie musi (np. https://instytutetykiety.pl/caluje-raczki-czy-w-dobrym-tonie-jest-calowanie-kobiety-w-dlon/ ) . U mnie w rodzinie/okolicy na pewno jest to tak właśnie przyjęte. :) Tutaj duch dodatkowo chciał pokazać dobre maniery. ;) Ogólnie przyjęte jest także, że opisane zachowanie oznacza podkreślenie wyższości osoby całowanej, a takie wrażenie chciał sprawić duch magnata. :) 

W naszych lasach (powiat będziński) jest bardzo dużo dzików. :) Sama także widziałam tylko z daleka spore stado, lecz, jak wspomniałam we wcześniejszym komentarzu, tata kolegi przez nie wylądował na drzewie i przesiedział tam wiele godzin, czekając na ratunek. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Lubię u Ciebie czytać, bo zawsze czegoś nowego się dowiem, a do tego świetnie dzielisz się wiedzą.

Pozdrawiam ciepłoheart

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Bruce, miło mi, że moglam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciepłe i miłe :) Przyjemnie się czytało :D

Kto wie? >;

Cieszę się ogromnie, GOCHAW. :)

Jak zawsze, Regulatorzy, Twoja pomoc jest nieoceniona. :) 

Miło mi, Skryty. :)

 

Bardzo Wam dziękuję i serdecznie pozdrawiam. heart

Pecunia non olet

Dziękuję, Bruce. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Lubię czytać twoje teksty. Szybko, króciutko i przyjemnie chodz nie mój klimat. Ja to jednak lubię jak jest krwawo. Pozdrawiam :D 

Tekst bardzo ciekawy. Pijanice są super, broszka też, Magnat w porządku.

Ale jeśli mogę pomarudzić, to powiem że wolę dłuższe twory Twojego pióra wink

 

Najciekawszym elementem dla mnie jest algorytm automatycznego rozpoznania epoki stroju, który zapewne ma wgrany narrator:

Przypominała łysego, potężnego mężczyznę z sumiastymi wąsami, w wielobarwnym, osiemnastowiecznym stroju, jakby wypożyczył go z teatru lub opery.

Chętnie bym sobie taki zainstalował laugh

 

Serdecznie Pozdrawiam!

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

To ja bardzo dziękuję, Regulatorzy. :) 

Adexx, miło mi niezmiernie; też lubię, gdy jest krwawo, lecz nie bardzo sama potrafię tak dobrze napisać horror. :) 

Piotr_jbk, haha, masz rację, narrator to chyba jasnowidz. :) Co do objętości tekstu, od zawsze tu lubię eksperymentować, pisząc różne, niemniej – ogromne dzięki, to wielki komplement dla mnie jako skromnej autorki. ;) 

Pozdrawiam Was serdecznie. heart

Pecunia non olet

Sympatyczny tekst. Ciekawe, czy prawdziwemu “Panie Kochanku” smakowałyby zwykłe kanapki. Po latach głodu i jagódek pewnie tak, ale ogólnie chyba był przyzwyczajony do dużej ilości przypraw – byle pieprzno i szafranno, mościa panno. ;-)

Babska logika rządzi!

O, tak, Finklo, zdecydowanie wolałby bardziej przyprawione frykasy, pełna zgoda. :) Mimo wszystko smak tamtych kanapek i zwyklej wody gazowanej był go wielogodzinnym zbieraniu jagód niepowtarzalny. :)

Dziś właśnie Babcia obchodziłaby imieniny. heartcrying

Pozdrawiam i dziękuję. :)

Pecunia non olet

Hej, zajrzałam i przeczytałam! Zrobiło się przyjemnie, niczym po fałszywych jagódkach! Wspomnienia napłynęły i to te najlepsze, bo z dzieciństwa, gdy ciocia wysyłała mnie i kuzynkę po poziomki, jagody, albo maliny a potem były z tego pierogi. Pyszne! 

Przyjemne opko, bardzo fajny klimat, postać ducha, który całuje kobiety jest ciekawym pomysłem! :)

Pozdrawiam serdecznie! :) 

Poklikam! :)

Wielkie dzięki, Jolu, za tak pozytywne odczucia. :) O, tak, poziomki to moje ulubione, jeżyny jeszcze, czerwonych borówek, mocno gorzkawych, nie lubiłam za to. :)

Pozdrawiam serdecznie. heart

Pecunia non olet

Ja również pozdrawiam, trzymaj się cieplutko! :)

Wzajemnie, Jolu. heart

Pecunia non olet

Witam :) Bardzo przyjemny tekst ;) Pozdrawiam

Cześć Bruce!

To była taka podróż w czasie, do dzieciństwa. Czytając szorcik przypomniałam sobie tajemnicze, trujące łochynie, rosnące między jadalnymi jagodami, a których nazwy onegdaj nie znałam, a których się strasznie bałam, dokładnie jak duch! Bardzo ciepła i sympatyczna historia.

Rzuciło mi się:

– No to ja pytam jako pierwsza! – stwierdziła hardym tonem kobieta.

narratorką jest wnuczka, więc to dziwne, że wprowadza dystans i mówi “kobieta”

myślę, że nawet by pasowało:

– No to ja pytam jako pierwsza! – stwierdziła hardym tonem moja babcia.

Pozdrawiam jagodowo :)

Witam serdecznie, Chalbarczyk; istotnie utwór jest powrotem do beztroskiego dzieciństwa oraz młodości. :) Ja łochynie wspominam bardzo sympatycznie, byle tylko nie jeść ich za dużo; w moich stronach nie były niebezpieczne, ani – tym bardziej – trujące. :)

Starałam się unikać powtarzania tego samego wyrazu, ale może faktycznie i tutaj dodam “babcię”. ;)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Heja, Bruce! ;)

 

Naprawdę sympatyczna scenka, która uśmiechnęła mnie na wieczór;) Pijany duch szlachcica jakoś tak obudził (pozytywne) skojarzenia z trzecia częścią Wiedźmina (grą). Językowo, jak zawsze, bardzo dobry tekst ;)

 

Kliknalbym, ale się spóźniłem ;)

 

Pozdrówka!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave, Cezarze, cieszę się, że scenka przypadła do gustu. :) Gry nie znam, ale tym mi milej, że takie skojarzenie. :)

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka