- Opowiadanie: Zeppelin - Świat W

Świat W

Opowiadanie będzie częścią antologii, tak więc pozostawiam jedynie jego fragment.

Oceny

Świat W

Wstępniak w gazecie był o tym dzieciaku, piętnastoletniej dziewczynie, co się przykuła kajdankami do pomnika Ryszarda Zdobywcy, konkretnie do jego wyobrażonego w kamieniu miecza. Czytałem z niesmakiem oraz znużeniem; rzeczy takie już raczej spowszedniały, nie wiadomo, czemu żurnaliści wciąż o nich piszą. Ot, dziewczyna przykuła się i połknęła kluczyk, nie zarejestrowałem nawet, czego dokładnie dotyczył jej protest, po czarnym druku redakcyjnych kolumn prześlizgnąłem się wzrokiem niedbale, byle zabić piątkową nudę. Zaciekawiła mnie dopiero końcówka sprawozdania, finał całej tej miejskiej afery. Panna Laura, bo tak brzmiało jej imię, niemądrze zwróciła na siebie uwagę prasy, po czym zażądała bezwzględnego poszanowania jej prawa do nietykalności cielesnej, zakomunikowała to na przyniesionym ze sobą kartonie. Siły policyjne nie miały wyboru, musiały odizolować zabytkowy pomnik od gromadzących się na obrzeżach placu, zwykłych obywateli, zgodnie z konstytucją Zjednoczonego Królestwa zagwarantować dziewczynie należyte poszanowanie jej wolności do bycia.

Zmarła po niecałym tygodniu. Minęła jeszcze doba, nim do ciała dopuszczono służby medyczne, w drugiej kolejności śledczych. Być może w ostatnich chwilach, osłabiona i wyziębiona, panna Laura wołała do obserwujących o pomoc, lecz slogan na kartonie okazał się głośniejszy, zakazywał dotykać.

Dalej w gazecie jak zwykle: wrzeszczące w oczy nagłówki, pod nimi miałka, rozczarowująca treść…

Konsekwentnie robią ze mnie idiotę.

GrrrrrrrDYŃ! – rozdzwonił się telefon – GrrrrrrrDYŃ!

Dopiłem herbatę, wzułem tureckie papcie; jedną stopę natychmiast wysunąłem – dziura w skarpecie, kiedy się pojawiła?

GrrrrrrrDYŃ!

Dźwignąwszy się z fotela, przypadkiem szturchnąłem kolanem stolik; o szklany blat zagrzechotała podstawka filiżanki, wraz z serwetą przesunęła się kryształowa popielnica, zminiaturyzowany zegar zwrócił się cyferblatem w niewłaściwą stronę; poprawię to później. Poszurałem do przedpokoju, ale już wiedziałem, co po podniesieniu słuchawki mnie czeka. Zakląłem pod nosem, że znów na mój koszt, na tarczy telefonu wskazującym palcem wykręciłem 2-2, połączenie zwrotne.

Rozmówczyni odebrała z aurą desperacji w głosie:

Halo?

– Dulemain, oddzwaniam.

Och, panie oficerze, tak się cieszę, że…

– Wystarczy: inspektorze. Po co szanowna pani telefonuje? Co do sprawy wyraziłem się chyba jasno?

Proszę wybaczyć, ale ja nie wytrzymam nerwowo… Pan musi mi dać wiarę, pan jedyny…

– Proszę do rzeczy, pani Crux. Czy pojawiły się jakieś nowe szczegóły?

Nie, ale…

– Więc rozumie pani, że dłużej nie mogę. Połączenie jest na mnie…

Obiecuję, że się to panu opłaci! Dotąd nie korzystałam z tego argumentu, ale nie daje mi pan wyboru. Nie bacząc na inspektora uczciwość, proponuję sowite wynagrodzenie…

Poraziło mnie w ambicję.

– Pani mnie obra…

Wiem, panie inspektorze, wiem! Ale jak bezsilna kobieta ma się jeszcze bronić? Ja nie proszę więcej jak o dłuższą z panem rozmowę. Jutro w południe, na placu marszałka Roshella. Jestem majętna, dla mnie to żaden wydatek, a wobec dzisiejszych urzędniczych stawek…

– Proszę mnie nie poniżać, pani Crux – uniosłem się, po czym dodałem przez zaciśnięte zęby: – Ale nie mam chyba wyboru… Pojawię się na pół godziny. I nie chcę słyszeć o żadnych pieniądzach.

Nawet pan nie wie, jaką mi pan wyświad…

– Dobrze, rozumiem. Kończmy już, bo połączenie jest na mnie.

Do zobaczenia, panie inspektorze.

Odłożyłem słuchawkę.

– Mądry ty – sarknąłem w stojące naprzeciw lustro.

W sumie i tak nie miałem żadnego zajęcia na sobotę, równie dobrze mogłem spotkać się z podstarzałą milionerką, której zaczynało mieszać się w głowie. Początkowo nagabywała departament stanu; jako że nazwisko było słuszne, nie odrzucili jej sprawy z marszu, spychali ją coraz niżej i niżej, przez prokuraturę po najpodlejszy, lokalny pion wykonawczy Inspektoratu Technologii Nabytej, a kiedy ów gorący kartofel został już przewalony od biurka do biurka, od dyrektora po referentów, skończył na samym spodzie biurokratycznego łańcucha pokarmowego – bądź wydalniczego, w zależności, z której strony kto patrzy – i spadł mi prosto na głowę bez jakiejkolwiek szansy na unik. Z litości zwolnili mnie na ten czas z biura, poklepali po plecach, dali znać z przymrużeniem oka, że wystarczy tylko odpowiednio zamortyzować, udobruchać arystokratkę przy zachowaniu wszelkich procedur.

Myślałem, że załatwię to listownie, szybko odhaczę wszystkie formalne etapy, ale kobieta okazała się niezwyciężona. Jak nie groziła, to brała na litość, odwoływała się do swej rodowej godności, a przede wszystkim zasypywała mnie zgromadzonymi dotychczas dowodami, szantażem moralnym i wreszcie przekupstwem – doprawdy, przekupstwem! Sobota zapowiadała się komediowo, choć miało to również potencjał tragiczny, bowiem nikt nie pragnął narażać się panu Vincentowi Crux, małżonkowi petentki, Amandy Crux, jednocześnie osobie przez nią denuncjowanej.

Pochyliłem się bliżej lustra, spojrzałem sobie w lewą źrenicę. Może to tylko wrażenie, ale z wiekiem obie tęczówki wydają się ciemniejsze. Z kieszeni rozpiętej marynarki wydobyłem grzebyk; rozczesałem kwadratowo strzyżony wąsik, grzywkę zawinąłem bardziej na lewo. Ile jednak bym się nie starał – nie ścierpię własnego odbicia, dostrzegam w nim zbyt wiele zmarnowanych szans i rozwianych nadziei.

Zrobiło mi się nagle smutno na sercu jak po jakimś emocjonalnym zawale, wróciłem do cichego salonu. Stałem przez chwilę w progu, z irracjonalnym lękiem bezcelowo spoglądając na okna; przypomniałem sobie o bałaganie – poprawiłem serwetę, popielnicę oraz zegar na stoliku, zapadłem się głęboko w fotel. Chciałem wrócić do gazety, ale nie kusiła już tak bardzo. Choć od pory obiadowej dzieliła mnie jeszcze godzina, dla poprawy humoru postanowiłem zamówić coś gorącego. Po krótkim przejrzeniu sekcji ogłoszeń na tyle gazety wybór padł na ramen, nippoński rosół z nudlami oraz jajkiem, egzotycznie przyprawiony, dotłuszczony kawałkami szarpanej wołowiny; coś, czego w naszym betonowym mieście nie sposób było skosztować.

Zerwałem się z fotela; znów w porywie potrąciłem stolik, ale kto by się przejmował? Dopadłem do telefonu, numer wykręciłem z pamięci.

Natychmiast odezwał się zimny, z brzmienia kobiecy głos. Bardzo odległy, nawet jak na telepołączenie. „Rozmowa jest nagrywana. Proszę złożyć zamówienie ze wskazaniem najbliższego KwaZero. Dyspozytor ani nadawca nie ponoszą odpowiedzialności za potencjalnie powstałe szkody. Czy zgadzasz się z zapisami regulaminu?”.

– Zgadzam się – fuknąłem w słuchawkę, wprost w ucho bezdusznej kobiety.

Po podaniu numeru osobistego oraz potwierdzeniu miejsca pobytu mogłem wreszcie złożyć zamówienie. Odbiór jak zwykle miałem na wyższym piętrze, w nieużywanej gościnnej sypialni, bo jak tłumaczyli technicy zaraz po wykupieniu abonamentu, tam tylko można było pociągnąć złącze, w naszej galaktycznej strefie było to najniżej położone parabolium. Najpewniej w tym drugim, lustrzanym świecie, który stanowił ostatni węzeł przepustowy do naszego świata, parter mojego budynku mieścił się wiele metrów pod powierzchnią ziemi.

Gotowe towary materializowały się w KwaZero niemal natychmiast, na posiłek musiałem odczekać przynajmniej kwadrans, czyli czas przygotowania w innoświatowej kuchni. Mimo wszystko ruszyłem już do górnej sypialni niczym niecierpliwe dziecko. Miałem tam proste krzesło ustawione przed stalowo-szklanym ustrojstwem, pękatą banią wyższą nawet ode mnie, którą wmontowali mi w murowaną ścianę. Wiązki ściśniętych ze sobą kabli wpuścili bezpośrednio w sufit – szły tamtędy ku następnym piętrom, aż do zainstalowanych na dachu akumulatorów oraz neutrinowych przekaźników. Rzecz niezwykle kosztowna, dostępna jedynie dla najbogatszych poddanych Królestwa, ale bycie urzędnikiem InTechu ma swoje nieoczywiste zalety.

Mimo wszystko nic nie było za darmo, abonament potrafił wywlec na drugą stronę wszystkie moje kieszenie.

Za rozsuwaną szybką w tej chwili było pusto, ale oczami wyobraźni widziałem już moją misę z gorącym daniem. Na wyświetlaczu pojawił się czerwony, ostrzegawczy komunikat: NIE OTWIERAĆ. TRANSFER W TRAKCIE. Powietrze w środku zgęstniało, zawrzało, przeobraziło się na moment w czarny, kosmaty kłąb, falujący niczym ogień w stanie próżniowej lewitacji. Zaraz po tym błysnęło z wnętrza intensywnym światłem i wszystko wróciło do normy. Wyświetlacz rozpłomienił się na zielono, pozwolił otworzyć, wydobyć z KwaZero parujący, okraszony sieczką pietruszki ramen.

Po schodach do salonu schodziłem ostrożnie, starając się nie myśleć, jak szczupłe jest już moje konto oszczędnościowe, raz za razem obciążane podobnymi luksusami. Uważałem, by nie potknąć się na stopniach i nie stłuc malowanej w żurawie porcelany, którą musiałem nadać zwrotnie pod groźbą naliczenia dodatkowych, wcale niemałych kosztów.

Dotarłem szczęśliwie do stolika. Znalazłszy łyżkę, zabierałem się do jedzenia, kiedy nagle:

DUT-DUT-DUT!

Ktoś załomotał mi do drzwi.

Stanowcze pukanie powtórzyło się dwukrotnie, zanim, nieco zirytowany, dotarłem do przedpokoju i zerknąłem przez wyziernik na korytarz. Stały tam dwie zniekształcone przez optykę sylwetki w szarych garniturach, oczekiwały mojej reakcji.

– W jakiej sprawie? – zapytałem podniesionym głosem.

– Do pana Roberta Dulemain. Wizyta służbowa.

– Z jakiej instytucji?

– Z Agencji Kosmicznej.

Początkowo, gdy przekręcałem gałkę zamka, ogarnęło mnie przemożne zdziwienie, prędko jednak otrząsnąłem się z wrażenia i połączyłem fakty. W końcu Vincente Crux był awangardą podboju kosmicznej przestrzeni, jego wielobranżowa firma realizowała państwowe kontrakty wydobywcze na Wenus, Marsie czy na większości księżyców Jowisza; ci ludzie musieli pojawić się u mnie z jego prywatnej inicjatywy.

 

Koniec

Komentarze

Dobrze napisany tekst, czytało się bez zgrzytów. Polubiłam głównego bohatera. Czuję lekki niedosyt, osobiście wolałabym trochę dłuższe śledztwo, głębsze wejście w ten świat, żeby zobaczyć, jak on funkcjonuje. Zakończenie jest, w moim odczuciu trochę urwane, ale to tylko moja opinia. Generalnie mi się podobało.

Dzięki za uwagę. Praca była tworzona z myślą o konkursie i wykorzystałem w niej limit znaków do cna, więc dłuższa nie mogła być. Jeśli chodzi o zakończenie, celowo zmierzałem do takiego rozwiązania, żeby pozostawić czytelnika z dylematem bohatera, choć oczywiście mogło to wyjść w sposób nieudany. Tak czy inaczej mile słyszeć, że miałaś niedosyt, to jest na pewno lepsze od zmęczenia materiałem.

Dobra historia kryminalna. Bohater wydaje mi się taki trochę Chandlerowski (zwłaszcza w pierwszej części), chociaż kwadratowy wąsik i grzywka w lewo kojarzą mi się z kimś zupełnie innym :).

Ciekawie i spójnie zbudowany świat. Intryga zaciekawia i tylko na samym końcu, gdy już wiadomo przed jakim dylematem postawiono Dulemaina, w moim odczuciu zmalało napięcie. Wiem, że był limit, ale wolałbym, żeby wykorzystać go na pokazanie rozterek bohatera (nawet bez rozstrzygnięcia) niż na “prezentację oferty”. 

W tekście nie było nic, co by mnie wybiło z rytmu. W paru miejscach może użyłbym innych sformułowań, ale to subiektywne odczucie. Zauważyłem tylko jeden drobiazg do poprawki:

nie ważne, w jak piękne frazesy postaramy się ją ubrać,”

Podsumowując, dobry tekst. Przeczytałem z przyjemnością.

 

 

 

 

 

Dzięki za komentarz.

 

chociaż kwadratowy wąsik i grzywka w lewo kojarzą mi się z kimś zupełnie innym :)

 

słusznie, do tego się odnosiłem, zresztą gdyby nie ten, którego imienia nie należy z szacunkiem wymawiać, a którego świat przedstawiony nie zaznał, stylówka może nadal byłaby popularna

 

Wiem, że był limit, ale wolałbym, żeby wykorzystać go na pokazanie rozterek bohatera (nawet bez rozstrzygnięcia) niż na “prezentację oferty”. 

Podobne uczucie “urwania” miała poprzednia komentująca, więc może rzeczywiście w tym tkwi największy problem tekstu – ktoś mógłby odczuć, że nie jest tak naprawdę skończone, myślałem, że pytanie, jakie pada, zostawi dla czytelnika rebus, czy po wiadomym rysie charakterologicznym bohatera, który musi z natury budzić sympatię, powinien on się zgodzić, czyli postąpić wbrew samemu sobie po przelicytowaniu; ostatecznie pointa w kompozycji jest sensowniejsza.

Jak będę w przyszłości poprawiał, wezmę to pod uwagę i postaram się dodać chociaż trzy zdania o wewnętrznej batalii bohatera – tak czy inaczej cenne są wasze uwagi.

 

A jeszcze jakbym miał sam siebie w tej końcówce przeanalizować, to najbardziej zaintrygował mnie ów zasugerowany spadek napięcia – rzeczywiście w procesie twórczym przy końcu mocno zajarałem się rozmówczynią i teraz dzięki tobie pojąłem, że podświadomie bardziej przekierowałem się na nią, niż zostałem z bohaterem. Ogólnie ja jak piszę, to sobie mocno sceny wyobrażam, no i wyobraziłem sobie ją… Cholera, fajna po prostu laska była i jak typowy samiec z wywalonym na wierzch jęzorem skupiłem się na niej, zamiast dopieścić tego, z którym przez cały tekst starałem się zżyć czytelnika. Tak to sobie tłumaczę,.

 

 

 

Cześć, Zeppelinie

Zamieściłeś w nd, więc sprobuję w komentarz, chociaż nie wiem, czy sprostam oczekiwaniu zawartym w przedmowie. Raczej nie, więc potraktuj poniższe jako wrażenia pojedynczego czytelnika, a nie, "broń boże", poważną recenzję itd. itp. Nie mam pewności, chyba zmienił się w pffnie skład jury, więc kryteria mogły ulec zmianie.

Zacznę od początku, czyli nicku – jest wyśmienity, gdyż uwielbiam zegarki, sterowce sunące majestatycznie po niebie przyciągnęły mnie do książek Twardocha,  Zeppelinów słucham i lubię, poza tym kojarzę zielonogórzackich literatów  (Groźny czy marsowy). 

Jednakże ad rem, bo nie czas tarzać się w swoich wspomnieniach.

 

Hmm, jak na chandlerowskiego bądź bohatera D. Hammeta ów za dużo myśli, rozważa, debatuje sam ze sobą odnośnie miałkości świata, w którym żyje. Koncentruje się na sobie, a tak w ogóle – z czego facet żyje, jeśli nie chce przyjmować zleceń? Tłumaczysz zrywy i reakcje bohatera, nie robiłabym tego.

Np. zerknij tutaj, spróbowałam mechanicznie wyciąć pewien rodzaj "rozjaśniania", ozdobniki:

"Gdy kobieta przemówiła otwarcie do gości, przeszła kolejną metamorfozę, stała się nagle ujmująca, samym swym prześlicznym uśmiechem zapadająca ludziom w serca.

– Wszystkich zebranych tutaj państwa pragnę za bieżący incydent gorąco przeprosić. O tej próbie sabotażu byliśmy informowani przez służby już wcześniej, ale, jak widać, nie wywiązaliśmy się ze swych zadań. Jako organizatorka zdarzenia biorę na siebie pełną odpowiedzialność, zapewniam jednocześnie, że wyciągniemy wnioski i na przyszłość wdrożymy odpowiednie procedury.

W swym głosie oraz manierze miała coś takiego, że nikomu nie przyszło do głowy polemizować. Nawet ja, oczarowany i wystraszony jednocześnie, skłonny byłem uwierzyć w każde jej słowo. Poddałem się zupełnie. Z opuszczoną głową ruszyłem we wskazane przez nią miejsce, odczułem nawet głęboki wstyd za swoje dotychczasowe zachowanie. Odprowadzały mnie liczne zbulwersowane spojrzenia, sam Vincent Crux odetchnął jakby z ulgą".

Ostatnia scena w oranżerii stanowiąca wyjaśnienie zagadki z początku tekstu – chyba nią nie jest, lecz  chwytem na zakończenie. Szkoda.

 

Bardzo dobrze posługujesz się piórem/klawiaturą, po pierwsze. Po drugie – czyta się płynnie, szybko i jednocześnie wraz z rozwojem fabuły narastały we mnie watpliwości, o co chodzi? Zaczęłam od  historii o kobiecie, która tak pokochała wolność, że zabroniła ingerencji nawet w przypadku zagrożenia życia, a świat w którym żyła – instytucje jej to zagwarantowały, a potem doszło do koszmaru. Pytanie dlaczego, skąd się wziął ten świat, jakie są jego reguły. Następnie przechodzisz do małżeństwa Cruxów, bo jego małżonka prosi o pomoc. Dziwna babka, jak klientka z "Sokoła maltańskiego". W gruncie rzeczy nie rozumiem zachowań głównego bohatera i jego dziwactw. Ten z Sokoła maltańskiego się miotał, jego metodą była prowokacja, działanie, które miało wywołać kolejny ruch drugiej strony, zaś u Ciebie bohater jest powolny, refleksyjny, zaskakiwany przez wydarzenia. Bez mocy, bezwolny. Jeśli myśli, niechże idzie za tym, ryzykuje, bądź się nie wychyla. Po trzecie – wyjściowy pomysł oraz rozwiązanie podoba mi się, są naprawdę ok, natomiast droga dojścia 1…5 niekoniecznie, przynajmniej w niektórych odsłonach.

 

Podsumowując: ograniczyłabym "ozdobniki", eksponując jedynie te, które odnoszą się do charakterów postaci; skoncentrowałabym się na rozwijaniu fabuły i zagadki zapowiedzianej w początku; wzbogaciłabym kontekst świata; odpuściłabym stany wewnętrzne bohatera, gdyż w większości są przerywnikami w tekście, spróbowałabym ekstrapolować główną ideę i za tym pójść. Kurcze, jeszcze nie tak! Może lepsza byłaby metafora biologiczna – przygotować preparat i wsadzić pod szkiełko.

Nie wiem.

Również nie wiem, dlaczego odrzucono tekst, co o tym zdecydowało, jaka była większość, mniejszość, jak debatowano.

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za ten szalony komentarz!

Aż mi wiatr zawiała we włosy:)

Witaj. :)

 

Nie wiem, o jaki konkurs chodzi, bo nie brałam nigdy udziału, ale poszperałam w necie i tak myślę – czy limit znaków zawsze jest do 50 tysięcy? Twoje opowiadanie mieści się? Według jakiego licznika jest liczone tam? Bo u nas chyba ma ponad, tak?

 

Co do moich wątpliwości w kwestiach językowych, powstałych podczas czytania, mam następujące (zawsze – tylko do przemyślenia):

 

Pojawiło się istotne zagrożenie dla interesów Królewskiej Kompani Wydobywczej, a co za tym idzie dla bezpieczeństwa skarbu państwa. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu?

Wiemy o finansowej propozycji, jaka w pół godziny temu została złożona panu telefonicznie. – czy tu celowo ta litera?

Mimo rażącego bólu w płucach, skroni tętniących żarem, że własną głowę czułem niczym do oporu nadęty balon, przedzierałem się tłumem głośno skandujących ludzi. – czy tu celowo ten wyraz?

Wcześniej nie obyło się bez próby korupcji, która miała miejsce wczoraj w moim prywatny mieszkaniu. – literówka?

Mimo iż odznaczała się wybitnie dziewczęcą urodą, o wysoko spiętych, (zbędny przecinek?) blond włosach i młodziutkiej twarzy, to powaga oraz groza, które w tym momencie od niej biły, mogły zjeżyć włosy na karku. – celowe powtórzenie?

Zatkało mnie na ten moment, tym bardziej, iż nieznajoma przeszyła mnie dosadnym spojrzeniem, które dawało do zrozumienia, że mam milczeć albo kula w głowę będzie najmniejszym moim zmartwieniem. – tu też?

Jakby pragnąc to podkreślić, rozpuściła sobie nawet włosy, także spłynęły teraz złotawym potokiem na jej zgrabne plecy oraz ramiona. – ort. – osobno?

Niestety, rzeczywistość pozostaje brutalna, nie ważne, w jak piękne frazesy postaramy się ją ubrać, efekt zaś jest taki, że nieświadomie podpisaliście cyrograf z diabłem. – tu już chyba poprzednio wspomniane w komentarzach – ort. – razem?

 

Ciekawa fabuła, świetny pomysł na świat, całkiem nieoczywiste zakończenie. :) Sama końcówka mocno przyspieszyła. 

Klikam, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Arigato gosaimasu. Niestety, nie mam pojęcia, jak tu można edytować tekst.

 

Opowiadanie korygowałem później, więc coś się dopisało, pierwotnie mieściło się w 50k chyba bez dwóch znaków.

Wiem, że rozmaite liczniki rozmaicie liczą, ale tak pomyślałam, że może to było powodem odrzucenia, bo tekst jest przecież bardzo dobry (?). 

Pecunia non olet

Znalazłem i poprawiłem te szkolne błędy. Wstyd mi najbardziej za Kompani, a przecież to oczywiste i jeszcze z wielkiej u mnie pisane – kthgiywst!!!

 

Z tych, co wymagają komentarza:

włosach i młodziutkiej twarzy, to powaga oraz groza, które w tym momencie od niej biły, mogły zjeżyć włosy na karku. – celowe powtórzenie? – zmienione na od tego mogła ścierpnąć skóra na karku

 

w pół godziny i że własną… celowe, takie okraszniki

 

Zatkało mnie na ten moment, tym bardziej, iż nieznajoma przeszyła mnie – również celowe powtórzenie, każde inne określenie byłoby udziwnieniem (jak np moją osobę), dla mnie jest różnica pomiędzy powtórzeniem zaimkowym a np. czasownikowym, czyli takie light version powtórzenia, które dla ułatwienia odbioru zdania jest wskazane. Ale wiadomka, że czasem trzeba wpisać oraz zamiast i dla uniknięcia powtórzeń, więc ogólny kierunek jest wskazany,

 

I najważniejsze, chciałbym poznać tu opinię jeszcze kogoś, bo sam dużo nad tym myślałem:

także spłynęły teraz złotawym potokiem

 

Są dwie wersje i ja to czuję intuicyjnie. Była śliczna, tak że on nie miał wyboru; aka była tak śliczna, że on nie miał wyboru

Także u mnie akcent był inny.

Ale gdyby “rozpuściła włosy, tak że spłynęły"

 

Czy dobrze myślę?

 

:<<<kurde, ale mi się to forum zwiesza co chwilę

Nie jestem językoznawcą, nie potrafię doradzić, wskazówki wypisuję zawsze “na czuja”, bo mi coś nie pasuje podczas czytania, ale mogę się mylić; decyzję zawsze podejmuje Autor. Można też co do wątpliwych zdań zapytać w wątku do tego przeznaczonym w HP. 

Kompanii pisałeś wszędzie indziej dobrze prócz tego jednego zdania. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zgodzę się, że opowiadanie jest w ogólnym ujęciu dobrze napisane, bohaterowie wyraziści, za akcją podąża się płynnie, warstwa językowa też nie razi. Co do sprawy ortograficznej: także znaczy “również”, tak że jako spójnik zestawiony “więc, przez co” (i przynależy raczej stylowi potocznemu). Wobec tego z trzech wystąpień “także” w tekście jedno jest prawidłowe, dwa wymagają rozdzielenia. Może też się zdarzyć, że tak wiąże się składniowo i logicznie z poprzedzającym zdaniem, a nie ze spójnikiem, wtedy przecinek oczywiście staje po nim:

Ujrzawszy wynikowe “także” zapisane łącznie, redaktorka pobiła mnie tak, że dwa tygodnie przeleżałem w szpitalu.

Wobec wstępu skupię się na tym, co moim zdaniem w tekście nie zagrało i mogło potencjalnie zrazić jury. Zastrzegam oczywiście, że w ich głowach nie siedzę, nie znam typowego poziomu przysyłanych opowiadań, nie zajmuję się profesjonalnie oceną literatury – zawsze więc jest to jednostkowa opinia w miarę zainteresowanego tematem amatora, a nie wyrocznia.

Przede wszystkim początek tekstu: przez dłuższą chwilę miałem obawy graniczące z pewnością, że nadziałem się na jakąś apologetykę dewastacji planety i brutalnych rozpraw z aktywistami (ponieważ “zostawić ich tam, gdzie się przykuli” to żądanie formułowane w dyskusjach stale i wyłącznie przez faszystowskich trolli). Nie mogę wykluczyć, że oceniający, nabrawszy tejże pewności, nie czytali dalej. Oczywiście w dalszej części lektury to wrażenie nie powraca i mogę sądzić przeciwnie, że ta pierwsza scena w zamyśle miała wstępnie pokazać niegodziwość świata przedstawionego. A jednak dany reżim musiałby być nie tylko zbrodniczy, ale i wyjątkowo głupi, żeby w takim stylu kreować przeciw sobie męczenników. A pokazujesz ich potem inaczej, jako sitwę, która sprawnie trzyma na wszystkim łapy i utrzymuje fasadę demokracji.

Całkiem ubocznie wyławiam z tego początkowego akapitu dwa drobne problemy czy niespójności. Jeden, że trudno ocenić, czy “pomnik Ryszarda Zdobywcy” w “Zjednoczonym Królestwie” to pierwszy sygnał, że historia tego świata toczyła się inaczej od naszej, czy rażący błąd rzeczowy (Wilhelm Zdobywca, Ryszard Lwie Serce). Drugi, że panna Laura zdążyłaby ten kluczyk ze trzy razy wydalić.

W dalszym rozwoju opowieści główną kwestią, która wydała mi się wyraźnie nieudana, jest wątek Amandy Crux. Otóż natychmiast zobaczyłem, że opisujesz ją jak osobę z poważnymi problemami natury psychiatrycznej (może schizofrenią paranoidalną), że pomimo to, bez wyraźnej przyczyny, inspektor postanowi jej zaufać i że będzie miał rację, ona okaże się zdrowa, a jej obawy uzasadnione. Przypuszczam, że czujesz smutny wpływ takiej krzyżówki przewidywalności i niewiarygodności na poziom zanurzenia czytelnika w Twoim świecie.

Wolałbym także, aby dało się zawczasu dostrzec wskazówki co do kolonialnego charakteru opisanej populacji. Odbiorca mógłby odczuć zadowolenie, po pojawieniu się pozaziemskiej przybyszki wracając myślami do tropów, które wskazywały na taki rozwój akcji. Naturalnie nie wykluczam, że w istocie coś takiego próbowałeś zaszyć i bardziej wyrobiony czytelnik mógłby to znaleźć. W każdym razie wydaje mi się, że Asylum powyżej pisała mniej więcej o tym samym. Jej szkoła skracania tekstu jest trochę ekstremalna, ale zawsze godna uwagi.

Co do zakończenia, niektórzy lubią takie porzucenie bohatera na progu decyzji, a inni zupełnie nie, więc rzucanie takiej kości jury o nieznanych preferencjach to zawsze ryzyko.

Bądź co bądź uważam, że utwór na Bibliotekę niewątpliwie zasługuje. Pozdrawiam!

Dzięki, twój komentarz jest bardzo wartościowy.

 

Żeby źle mnie nie zrozumieć, komentarz Azylum też dał do myślenia, ale pęd był taki, że czułem się, jakby wiatr mi wiał we włosy – może źle się wyraziłem w odpowiedzi.

 

Czekałem, aż ktoś zwróci uwagę na kwestię ideologiczną. Nie podejrzewam, że to było przyczyną, ale jakiś procent możliwości obijał się o wnętrze czaszki – nagrzani są dzisiaj zarówno prawicowi fanatycy, jak i lewicowi. Może źle to wybrzmiało, ale pod koniec daję pewną konkluzję na temat ten temat.

 

Ryszard Zdobywca jak najbardziej zamierzony i właśnie w zasugerowanym przez ciebie celu. Rzeczywiście w pierwszej scenie mogłem użyć zbyt dużo absurdu jak na późniejsze racjonalizowanie świata, ale chciałem uderzyć w te polityczne tony, nawiązujące do dzisiejszych sentymentów i resentymentów. Panią Crux zrobiłem nieco zwariowaną, owszem, ale ona w pierwszych zdaniach rozmowy z głównym zdradza całą tajemnicę, więc potrzeba było uczynić ją mało wiarygodną.

 

Dzięki za wartościowe przemyślenia.

 

Przeczytałem. Tak ogólnie to taki średniak. Nie złapał mnie za serce, nie zachwycił ale też nie razi za bardzo po oczach. 

 

w naszej galaktycznej strefie było to najniżej położone parabolium.

 

– Co to jest “parybolium”? Perycentrum, peryhelium, parabola, to wiem co to jest. Ale o “parabolium” to pierwszy raz słyszę. 

 

 

Ogólnie nie przepadam za tekstami pisanymi w pierwszej osobie. To moje osobiste preferencje i wiadomo, każdy może mieć swoje. Większość tekstów pierwszoosobowych jakie czytałem jest napisana tak jakby autor uwielbiał słuchać własnego głosu i swojego odpowiednika w tekście. A ja niekoniecznie podzielam ten samozachwyt. Rzadko trafiam na teksty które są ciekawie napisane. W tym wypadku oceniam to bliżej do tego pierwszego wariantu. 

 

Z początku zapowiadało się ciekawie. Uniwersum co wygląda jak nasz świat ale z nutką tajemnicy, czegoś niecodziennego, może nawet niesamowitego. Zastanawiałem się inspektorem jakiej służby jest główny bohater. Bo zapowiadało się na jakieś kryminalno – detektywistyczne opowiadanie. I ten początek mnie kupił, był niezły i wciągający. To jest plus tego opowiadania. 

 

Natomiast wizja multiwersum mnie rozczarowała. Kolejne wariacje tego samego świata. Okey to już było grane, czasem lepiej zrobione czasem gorzej. Ale po całkiem ciekawym początku spodziewałem się jakichś innowymiarowców, może kosmitów, innych cywilizacji itd. A nie Ziemii 2.0, Ziemii 3.0, Ziemii 4.0 itd. Mnie bardziej pociągają wizje obcych cywilizacji, czegoś nieznanego do zbadania, fascynującego może niebezpiecznego a kolejne skórki ludzkości rzadko w moich oczach wychodzą interesująco. To jedno z moich większych rozczarowań tym tekstem. Widocznie miałem inne oczekiwania po początku tekstu niż autor. No bywa, po prostu się rozjechaliśmy w tym punkcie. 

 

Sama główna postać nie przypadła mi do gustu. Prawdopodobnie miał być to detektywistyczny twardziel i cwaniak. Tak sądze bo tym jak się zachowuje względem swojej głównej klientki. Przerywa jej w rozmowie telefonicznej i ogólnie zachowuje się jak burak. Pewnie, może się tak zachowywać, autor ma prawo kreować postać i świat wedle uznania ale czytelnik ma prawo kreować swoją opinię i interpretację tekstu wedle uznania. I dla mnie inspetkor zachowuje się jak buc a ja za bucami nie przepadam. 

 

Nie widze też jego sukcesów w rozkimach. Co on takiego osiągnął? Buracko wysłuchał swojej głównej zlecedoniawczyni i umówił się z nią na spotkanie. Na spotkaniu znów jej wysłuchał tylko dłuższej wersji. Dała mu bilecik wstępu do rezydencji. W drodze przez miasto fartem uniknął strzału zamachowca. Fartem więc nie ma w tym żadnej jego zasługi. Do rezydencji dostał się dzięki bilecikowi od milady więc nie ma w tym żadnej jego zasługi no chyba, że samo pofatygowanie się do luks-barokowej-wypaśnej rezydencji w jakiej nigdy nie był i gdyby nie bilecik od milady to by się pewnie nie dostał. W rezydencji pod wpływem strachu i emocji wydarł ryja na hrabiego. Nie widzę w tym żadnej przenikliwości, planowania czy strategii, raczej emocjonalną impulsywność. To zachowanie akurat mi się podoba bo wydaje mi się dość naturalne, jako silna reakcja do silnej akcji > próby zabójstwa. Jednak przenikliwości i inteligencji w tym nie ma. I na koniec dostaje zaproszenie od królowej balu z romansem jako bonus. Więc? Gdzie tu ta detektywistyczna przenikliwość i inteligencja bohatera? Bo ja jej nie widzę. Mnie niczym nie zaimponował. 

 

No i z tym wiąże się też królowa balu z końcówki opowiadania. Czym takim inspektor jej zaimponował? Bo nie kumam. Zaczął węszyć wokół jej hrabiowskiego słupa okey. Ale jeszcze nic nie odkrył. Skoro podsłuchiwała rozmowy hrabiny powinna wiedzieć jak “chętnie” się inspektor zajął jej sprawą. Jaki był życzliwy i “profesjonalny”. Mogła też wysłać ludzi aby śledzili jego spotkanie z hrabiną w kawiarni. No i co z tego? Jeszcze nic z tego nie wynika. Ot, wziął questa od hrabiny. I za to królowa balu kazała go sprzątnąć? Jeśli tak to nie jest zbyt bystra. Środki w ogóle nie są dobrane do zagrożenia. Aha wcześniej wysłała dwóch agentów z próbą przekupstwa. To już jest sensowniejsze ale próba zabójstwa to raczej ostatni krok, niesie ze sobą wiele ryzyka choćby to, że zamach się nie uda. A nie, że jak ktoś odmówi łapówy to od razu dostaje kulkę. Nie kupuję takiej logiki. I tym jej zaimponował? Że odmówił łapówy? Czyli co? To taka rzadkość w tym świecie? 99% populacji bierze w łapę? Bo to chyba jedyny punkt w jakim inspektor wykazał się czymś pozytywnym – silną wolą i uczciwością. I jeszcze na koniec królowa balu przekazuje mu bilet do superświatów oraz siebie samą jako bonus. Czyli przy pierwszym kontakcie właściwie bez żadnych negocjacji i warunków dziewczę oddaje mu za frika pełną pulę wygranej. Co ona jeszcze by mogła dorzucić jako bonus? Z tekstu nie widze co. Słaba z niej negocjatorka. No chyba, że od pierwszego wejrzenia zabujała się w inspektorze i kompletnie straciła dla niego rozum. Ale jak jest tak płocha i kochliwa to chyba nie ma kwalifikacji na odpowiedzialną fuchę jaką zajmuje. Więc jej zachowanie mnie nie przekonuje i wydaje mi się mało wiarygodna. Czyli minus dla opowiadania tak samo jak za inspektora. 

 

Na plus bym dał starą hrabinę. Ona z tej głównej trójki postaci zachowuje się najbardziej wiarygodnie do opisanych w tekście sytuacji. To jest najlepiej zaprojektowana postać w tekście. 

 

Niezbyt też kupuję tekst o ludzkiej cywilizacji wyprzedzającej o lata świetlne ten świat w jakim dzieje się akcja. To po co im taki zacofany świat? To trochę jak z mitami o paelokosmitach. Cywilizacja co jest zdolna do lotów międzygwiezdnych miałaby przylatywać na Ziemię i rękami ludzi budować kamienno-ziemne cosie. Gdy mogłaby użyć swoich technologii aby postawić te klocki szybciej, precyzyjniej i wedle uznania. Po co tym zaawansowanym światom jakieś zacofany świat? Po co podmieniać ludzi z tego świata? Jeśli różnica jest tak kosmiczna między cywilizacjami to po co blokować rozwój zacofańcom? No coś tu się nie zgadza. To trochę jakby dzisiejsze USA co ma F-22 i atomowe lotniskowce blokowało rozwój jakiemuś plemieniu w amazońskiej dżungli co wciąż używa łuków i dzid. No dla mnie bez sensu. 

 

Więc dużym minusem jest zachowanie/logika świata przedstawionego oraz 2 z 3 głównych postaci (inspektor i królowa balu). Na plus jest starsza milady i sam pomysł przenikania się innych cywilizacji z tą na jakiej dzieje się akcja. Żeby naprawić te minusy raczej trzeba by przeprojektować całe opowiadanie bo są jego filarami. Widać też samozachwyt autora nad postacią inspektora co niekoniecznie jest zaletą. Dla mnie aż tak to nie powinno być widoczne no ale to moje zdanie. Znów na plus jest moment paniki inspektora gdy drze japę do hrabiego. Jeden z niewielu momentów gdy inspektor się zachowuje naturalnie do sytuacji, jak żywy człowiek z emocjami. 

 

 

Co bym zalecał od siebie:

 

– Więcej inności z innych światów skoro to ma być gwóźdź programu + wyjaśnienia ocb

– Więcej emocji u inspektra a mniej sztucznego cwaniakowania/twardzielowania

– Więcej logiki zdarzeń, akcji i konsekwencji, obecnie to b. słaby punkt tekstu

 

 

Opowiadanie ma potencjał, tak samo jak świat przedstawiony oraz postacie i intryga. No ale w obecnej formie rzeczy się dzieją bo autor tak chce. Trzeba by nad tym popracować. W obecnej formie tekst mnie nie zachwyca, postacie nie wzbudzają mojej sympatii ani zainteresowania, intryga to railroad. 

 

 

Tyle ode mnie. Powodzenia przy stukaniu w klawiaturę :)

Dzięki za uwagi. Będę natomiast bronił do umarłego jednego:

 

parabolium

 

Też nie słyszałem, zanim nie stworzyłem/

 

A i jako pierwszy wskazałeś na element, który po czasie i ja uznałem za niezbyt fortunny, czyli to nakierowanie na klimat detektywistyczny, co było zupełnie zbędne, a zmaterializowało się właśnie w określeniu “inspektor”; na dobrą sprawę miał to być urzędas państwowy.

 

Co mnie natomiast cieszy, to że choć na początku tekst cię kupił. Lepiej zwabić i oszukać, niż od pierwszej chwili odstręczyć.

 

pzdr

Szkoda, że limit zmusił Cię wtedy do takiego zakończenia, nagłego i pozostawiającego czytelnika z apetytem na więcej. Tym razem nie musiałeś się ograniczać, ale rozumiem, że powrót do tekstu, który nie uzyskał spodziewanej aprobaty, był trudny. Szkoda, że zostawiłeś go takim, bo czytało się nieźle. :)

Nowa Fantastyka