– Deser się należy, bo od wojny masz szok! – oznajmił głośno Lech, klepiąc swojego towarzysza Damiana w masywne plecy.
Po chwili obaj siedzieli już z kuflami gorzkiego piwa, zajadając suszone rodzynki i daktyle, a był to posiłek, który musiał poprawić humor każdego krasnoluda.
Deser faktycznie się należał. Członkowie oddziału GROM (Goblinowi Rozbić Oślizgłą Mordę) tego dnia znów dali popalić goblińskim hordom. Pokraczne stwory umknęły do ciemnych tuneli, z których wcześniej niespodziewanie wypełzły. Cała „kampania bliskowschodnia”, jak określił ją dowódca, przebiegała poprawnie, a Lech i Damian mieli w tym swój udział.
– Powiem ci, że mam tego trochę dość. – Damianowi daleko było do entuzjazmu, mimo zaspokojenia apetytu.
Wbił wzrok w pusty kufel i westchnął głęboko. Po prostu nie miał wrażenia, że to był dobry dzień. Podobnie sądził o całym minionym tygodniu.
Lech popatrzył podejrzliwie na kolegę. Każdy krasnolud, którego humoru nie poprawiały bitka, napitek i posiłek stanowił poważne odchylenie od normy.
– Czego „wszystkiego”? – Lech czknął głośno i odstawił trzeci kufel.
– Przybywamy do kolejnej doliny. Depniemy sobie ode wsi dode wsi, rozwalimy trochę goblińskich łbów, pochowamy kilku kolegów i tak to się kręci. Walczymy z nimi, ale ich nie pokonujemy! Zawsze wykopią nowy tunel i kolejna osada zostanie zaatakowana. Jak tak o tym myślę, to trochę… – Nie wiedział jak to ująć, zatem zamiast tego również czknął.
Lech pokiwał głową i obrócił w palcach zębatym kółkiem, które traktował jak amulet.
– Może masz i rację. Ale na skapcaniałą brodę mojego starego! Taka jest dola wojownika. Bić goblina, bronić swoich, a pewnego dnia polec w boju! – wyłożył na tyle prosto, na ile pozwalało mu wypite piwo.
– Hm… – mruknął Damian.
– Krasnolud jest tu i teraz, a nie kiedy indziej i gdzie indziej! – Lech uraczył go tradycyjnym przysłowiem i na tym zakończyli rozmowę tego dnia, udając się na nocleg.
Oddział GROM przebywał obecnie w uroczej mieścinie, nazywanej przez wszystkich Nerką. Zgodnie z legendą, niegdyś, podczas srogiej zarazy, przechodził tędy elficki medyk. Zlitował się nad umierającymi mieszkańcami i zaoferował swoją fachową pomoc, a by odkryć źródło choroby, przeprowadził sekcję zwłok jednego ze zmarłych. Na oczach całej osady pokazywał kolejne części ciała. Wreszcie, wyciągnął z nieboszczyka coś, co zupełnie przypominało kształt dolinki, w której miasteczko było położone i oznajmił, że jest to nerka i co więcej, że jest ona zupełnie zdrowa. Krasnoludom nie trzeba było więcej, by tak nazwać swoją miejscowość.
Gobliny ponoć nazywały całą dolinę „I’rak”, ale kogo obchodziły ich nazwy, wychrypiane ze zniekształconych gardeł.
Niespecjalnie szczęśliwy i bardzo zmęczony Damian wrócił do Rowe, dziarskiej kowalki w średnim wieku, która przyjęła go pod dach. Dzięki temu miał przyjemność słuchać walenia jej młota przez całą noc. Przeważnie nic tak nie usypiało, jak świadomość, że nazajutrz założy wyreperowaną zbroję, ale tego wieczora i tak miał problemy z zaśnięciem. Wiercił się w łóżku, bolały go plecy, a natarczywe myśli wciąż powracały.
Dlaczego to Trisha trafiła zatruta strzała, przecież zawsze chronił jego lewy bok i przez lata stał się dla niego jak brat… Jaki był sens całej tej wojny i doli wojownika…
Myśląc prawie całą noc, czuł się rano dość nieswojo, zupełnie jakby zrobił coś nielegalnego. Właściwie w krasnoludzkim społeczeństwie nie było miejsca na myśliciela. Uchodziło raczej, że zbyt dogłębne zastanawianie się nad czymkolwiek może prowadzić do strasznych konsekwencji. Każdy znał historię króla Urika, który zaczął tak dużo myśleć, że pewnego dnia się powiesił. Zwykło się nawet taką przypadłość nazywać „myśleniozą”.
Kiedy wreszcie udało mu się na chwilę zmrużyć oczy, miał sen, w którym niczym zwinny elf biegał bardzo szybko między tunelami, powstrzymując gobliny od wdarcia się na powierzchnię.
Rankiem odbyła się odprawa, na której ustalono, że wobec śmierci dwóch towarzyszy, patrole zostaną wzmocnione, by tym razem obyło się bez strat. Do obrony Nerki oddelegowano zaś tych, którzy nie zmieścili się do pięcioosobowych grup.
Damian od samego początku narady nie potrafił się skoncentrować, przez co zgłosił się odrobinę za późno i przypadło mu pozostanie w garnizonie Nerki.
– Flaga na maszt! – pocieszał go żeglarskim powiedzeniem Lech. – Kto wie, może akurat zaatakują Nerkę i zostaniesz bohaterem!
– Ta… – mruknął Damian, pocierając skostniałe knykcie.
– Jak zaatakują Nerkę, to raczej solidną armią, a wtedy zginiemy! – włączyła się entuzjastycznie do ich rozmowy Fulliekstra, koleżanka z oddziału, pozostająca w garnizonie razem z Damianem.
– To jeszcze pewniejsze zostanie bohaterami! – zawtórował jej bliźniak, Coolnamaks i grupka zaśmiała się głośno.
Damian udał, że bardzo go to bawi. Jakoś nie czuł się specjalnie chętny do umierania za Nerkę. Im dłużej się zastanawiał, tym posępniejsze miał wnioski. Wszyscy tryskali humorem, a przecież ryzykowali bardzo, wystawiając osadę na atak. Zresztą i patrole mogły natknąć się na armię goblinów. Pokraczne stwory ryły swoje tunele pod całymi górami i mogły pojawiać się niespodziewanie w różnych miejscach.
To kto przeżyje w dolinie I’rak, zależało od ślepego losu, a krasnolud za żadne skarby (a skarby lubi) nie jest skory ufać losowi.
GROM wyruszał koło południa.
– Ode wsi dode wsi, hehe! Przypilnuj tego dla mnie, co? – zaśmiał się Lech, wręczając mu zębate kółko. – Krasnolud jest tu i teraz, a nie kiedy indziej i gdzie indziej! Pamiętaj, hę?
Damian z bliźniakami podzielili osadę na części i ustalili kto, której pilnuje. Oprócz tego nie mieli zadań, więc, gdy wojownik naostrzył już i tak naostrzony topór, zaczął bawić się bezużyteczną zębatką od Lecha. Ot nic wielkiego, kółko z wypustkami, które tocząc się wydawało metaliczny stukot. Gdy się je odpowiednio potoczyło, nabierało naprawdę sporej prędkości i głośno uderzało o kamienną ścianę budynku po drugiej stronie placyku.
– Gdybym ja mógł się tak szybko toczyć – westchnął Damian, wspominając sen o szybkości.
Po wypowiedzeniu tak kontrowersyjnej, jak na krasnoluda, tezy, aż rozejrzał się, czy nikt tego nie słyszał.
– W piątkę moglibyśmy obstawić całą dolinę, a reszta mogłaby stworzyć większy oddział ze zwolnionymi z innych dolin. Mielibyśmy w końcu armię do zaatakowania, nie tylko do obrony. Zdobylibyśmy może I’ran albo Q’wejt. Czekałoby nas chwalebne zwycięstwo lub chwalebna śmierć… – zamyślił się nad możliwymi triumfami krasnoludów w sąsiednich dolinach.
Od myślenia rozbolała go głowa, co tylko pogorszyło sprawę, zatem udał się na krótki patrol po osadzie.
Gdy był na obrzeżu Nerki, dostrzegł, że kawałek poza miasteczkiem w ziemi wykopana jest niewielka dziura. A gdzie coś prowadziło pod ziemię, tam zawsze chodziło o gobliny.
– Coolnamaks, Fulliekstra! – zawołał i uderzył toporem o tarczę.
Zjawiła się tylko siostra, z mieczem w gotowości.
– Coolnamaks byłby tu szybciej – rzuciła poważnie. – Chyba, że miałby karambola.
– Co miałby?
– No karambola. Z goblinem no! – wyjaśniła poirytowana, machając rękami, tak, że jej miecz śmigał mu przed twarzą.
Damian nie żądał dalszych wyjaśnień.
Ruszyli z obnażonymi ostrzami. W pobliżu był goblin, a jedyny cel egzystencji tych stworów stanowiło zabijanie krasnoludów. „Czy z nami nie jest podobnie? Cóż, jestem tu tylko po to, by zabijać gobliny” zastanowił się Damian. Zaczął (o zgrozo!) myśleć ponownie, zatem, gdy Fulliekstra nie patrzyła, walnął solidnym krasnoludzkim czołem o kamienną ścianę budynku. Myśli na chwilę uleciały, ale zaraz wróciły z podwójną siłą.
– Myślenie kłuje w siedzenie – warknął pod nosem i ruszył dalej.
Znaleźli Coolnamaksa na wschodzie Nerki. Udało mu się zostać bohaterem, to znaczy zginąć z ręki goblina. W szyi miał głęboką ranę z charakterystyczną zieloną barwą, właściwą dla goblińskiego jadu.
Fulliekstra milczała chwilę, oddychając głęboko.
– Mówiłam. Karambol – warknęła wreszcie. – Znajdźmy tego goblina, przez którego mój brat jest już bohaterem.
Gobliny zwykle chowały się w cieniu, nie znosiły światła słonecznego, co zawężało poszukiwania. Nie rozdzielali się – krasnolud może i był o wiele silniejszy niż pojedynczy goblin, ale stwory miały dość sprytu, by zaskoczyć samotnego wojownika, czego świadkami byli przed chwilą.
Wpadli na trop rozmazanej cieczy na bruku ulicznym. Silną stroną, ale i wadą goblinów był zielonkawy, lepki kwas, trujący dla innych istot. Przeważnie skapywał on z ich niekształtnych gąb ze zbyt wielkimi kłami.
Damian dotknął palcem jeszcze świeżej mazi. Goblin był blisko.
Podążając za śladami kwasu na ulicy, zapuścili się w ciemny zaułek. Tam znaleźli stwora, którego żółte ślepia zdradzały desperację. Rzucił się na Damiana, nim ten zdążył podnieść tarczę, ale Fulliekstra była szybsza. Obaliła wroga i przycisnęła do ziemi.
– I’rak jest nasz! – syknął goblin i były to jego ostatnie słowa.
Wieczorem Damian wrócił zrezygnowany do domku Rowe.
Coolnamaks nie żył, wiele wskazywało na to, że gobliny planują generalny atak na dolinę, a oni nie mieli żadnego sposobu, by powiadomić resztę oddziału. Tyle problemów, tyle myśli! Istny dramat dla prostego wojownika! Wojna nie służyła do myślenia! Wojna służyła… no właśnie. Czemu służyła wojna?
Damian bał się położyć spać. Obawiał się, że i tak nie zaśnie, toteż zeszedł do pracowni Rowe, gdzie przy rytmicznym dźwięku uderzeń żelaza o żelazo i syku pary powstawała nowa broń i pancerze.
– Witaj! – zawołał. – Czy mogę ci jakoś pomóc? Mam natłok myśli i nie mogę spać.
– Hę? – Rowe przestała bić młotem i spojrzała na niego, jakby miał goblińskie kły w gębie.
– Chciałbym ci pomóc.
– To chciej – odparła. – Łap za miech, będziesz mi grzał piec.
Damian nie spodziewał się tak szybkiego obrotu spraw, ale posłusznie podszedł do pieca i zaczął nagrzewać żelazo.
Praca była monotonna i męcząca, ale przynajmniej tracił sen w produktywny sposób.
W pewnym momencie, przy zamaszystym ruchu miecha, z kieszeni Damiana wypadła zębatka, którą dostał od Lecha. Kółko potoczyło się z brzękiem po podłodze warsztatu i upadło wirując obok nogi Rowe. Kowalka przestała kuć i podniosła przedmiot z ziemi.
– A to co? Zębatka, hmm? – powiedziała głośno.
– To od towarzysza. Taka pamiątka – mruknął zawstydzony Damian.
Jako wojownik nie powinien zbierać sentymentalnych przedmiocików. Zdobyczny sztylet albo wspaniała blizna, to byłyby godne pamiątki.
– Taka pamiątka, która jest całkiem rzadka. Przez przypadek dostarczyłeś mi drugą. Jakby zawinąć na nie łańcuch to będzie zacny mechanizm – zastanowiła się, ścierając z twarzy pot.
– Mechanizm do czego? – Damian nie nadążał za jej tokiem rozumowania.
– A ja wiem? Dałeś mi część, teraz daj mi pomysł. Mówiłeś coś, że za dużo myślisz? – rzuciła, znów zawstydzając Damiana, który z lekką obawą pozwolił sobie pomyśleć.
O dziwo, myślenie akurat wtedy, gdy było to wymagane, nie okazywało się łatwe.
– Chciałbym być szybki, tak jak ta zębatka, gdy się toczy – powiedział wreszcie, choć wydało mu się to bardzo głupie.
Rowe zmarszczyła masywne brwi. Po kilku sekundach jej twarz wypogodziła się i zagościł na niej zadziorny uśmiech.
– Toczy, hmm? A może kręci? Nagrzej piec, mamy sporo roboty do rana, ale będziesz miał swoją szybkość!
Rzeczywiście roboty mieli bardzo dużo. Rowe w kuźni była niczym wojownik na polu bitwy – wydawała rozkazy, walczyła z żelazem i pokonywała jego żar wodą. Damian czuł się jej niegodnym pomocnikiem, ale gdy skończyli, kowalka wyglądała na zadowoloną. Obydwoje mieli twarze oklejone mieszanką brudu i potu, a sił brakowało im nawet na to, by usiąść.
– Dawno czegoś takiego nie zrobiłam – westchnęła zmęczona Rowe. – Dlatego nie mam męża. Żaden mężczyzna nie dałby mi w nocy tego co kuźnia – zachichotała, jak mała dziewczynka.
Dzieło ich nocnej pracy wyglądało pokracznie jak goblin.
Zębatki łączył lekki łańcuch. Tylną przynitowali do stalowego koła, którego piastę osadzili na jednym końcu ramy zrobionej ze stalowych rurek. Zamocowali także siodło dla jeźdźca oraz kierownicę, którą połączyli drewnianym trzonkiem z przednim kołem Do środkowej zębatki doczepili platformy, które roboczo nazwali pedałami, za pomocą których nogami wprawiało się cały mechanizm w ruch.
– Pamiętam legendę o krasnoludce imieniem Browa, od której wzięła się nazwa „browar”. Nie sądzisz, że powinniśmy to nazwać „rower”? – rzuciła wesoło Rowe, uderzając ramię Damiana pięścią, jakby był rozgrzanym kawałkiem żelaza.
– Rower. To jest świat – mruknął, zmęczony.
Niespodziewanie, gdy zaczynało świtać, jego myśli ułożyły się w spójną całość, a myślenioza zniknęła.
– Jeśli ten rower zadziała, to może zdołam powiadomić naszych, że gobliny mogą zaatakować Nerkę! – ucieszył się.
Próby roweru zaczęli na płaskim terenie przed Nerką. Osiągając nawet nieznaczną prędkość, Damian czuł się nieprzyzwoicie szybki jak na krasnoluda, ale powtarzał sobie wtedy, że robi to po to, by uratować towarzyszy i mieszkańców Nerki.
Jazda na rowerze wcale nie była łatwa. Damian zaliczył wiele wywrotek, a każdą z nich oglądająca go Fulliekstra kwitowała słowem „karambol”.
Za kilkunastym razem udało mu się przejechać prosto spory kawałek. Po całym dniu potrafił już w miarę szybko okrążyć Nerkę. Co więcej, jazda pozwalała zebrać myśli.
Tej nocy wreszcie spał głęboko i dobrze, a śnił o prędkości.
Rychło nadeszła chwila, by wyruszyć z Nerki na poszukiwanie towarzyszy.
– Wrócę z nimi najszybciej, jak się da – zapewnił poważnie.
– Ubierz się w obcisłe, bo to warto mieć styl! – okrzyczała go Rowe, w związku z czym został zmuszony, by ubrać obcisły, ale lekki pancerz, który dla niego przygotowała. Układał się dziwnie i wciskał tam, gdzie nie powinien.
– Znajdziesz towarzyszy szybko albo wcale – rzuciła proroczo Fulliekstra i z brzmieniem tych słów Damian wyruszył na rajd z czasem.
Podróż przebiegała przyjemnie, bowiem dolina była płaska i trawiasta. Damian obracał pedałami, oklejone drewienkami, stalowe koła kręciły się, a świat obok mknął szybciej, niż dla jakiegokolwiek krasnoluda dotychczas. Pierwszy rowerzysta mógł zatem rozkoszować się pędem powietrza oraz tym, że jego myśli znów zaczęły nabierać sensu. Nigdy dotychczas nie odczuwał takiej wolności, nie tylko ciała, ale też umysłu.
– Rower to jest świat! – krzyknął wesoło.
Przypomniał sobie także o prośbie Rowe, by używać tradycyjnego w dolinie zawołania.
– Ja! Nerka! – dodał rozbawiony.
Po tym okrzyku przewrócił się, gdy koło podskoczyło na kamieniu. Leżąc na ziemi roześmiał się serdecznie sam do siebie.
Pierwszy pododdział odnalazł pod wieczór.
Był zmęczony, bo ciągłe pedałowanie oraz twarde siodło mocno dały się we znaki nogom, a przede wszystkim siedzeniu. Ten, kto mówił, że krasnoludy są twarde, zaiste nigdy nie siedział na rowerze.
– Powiedział “I’rak jest nasz” – powtórzył towarzyszom słowa, które usłyszał od goblina.
Wojownicy spróbowali to rozważyć, ale ich niskie czoła nie wykazywały wielkiej aktywności intelektualnej.
– Jak dla mnie to jednoznacznie sygnał, że są pewni swego i będą atakować Nerkę! – wyjaśnił swoje obawy. – Gobliny są może sprytne, ale też i głupie. Ten zwiadowca zdradził nam ich plan!
Z braku lepszych pomysłów, postanowiono posłuchać Damiana. Następnego dnia oddział ruszył z powrotem ku Nerce, a rowerzysta pojechał szukać kolejnych grup. Jeśli mieli polec w boju, chcieli to zrobić całym oddziałem razem, jak na bohaterów przystało.
Podczas jazdy kolejnego dnia, znów zmartwienia i troski Damiana zniknęły. „Znajdę wszystkie oddziały, pojadę sam na zwiad, a potem razem obronimy Nerkę przed hordą goblinów lub zginiemy w walce” powtarzał sobie prosty plan. Rower okazywał się być najlepszym lekarstwem na myśleniozę. Podczas jazdy wszystko wydawało się możliwe do wykonania.
Udało mu się odnaleźć drugi i trzeci oddział, a towarzysze zgodzili się z nowym planem. Nawet w ocenie dowódcy Damian miał rację.
– W otwartym polu i podzieleni mamy mniejsze szanse, trzeba się zebrać w Nerce – przesądził oficer. – Damianie, spisałeś się, choć ten twój wynalazek, hm… – Było jasne, że jako krasnolud nieufnie podchodził do wszystkiego co szybkie.
– Kapitanie, dzięki temu was odnalazłem na czas. Z tą maszyną krasnolud nie ma ograniczeń! – zapewnił Damian.
– Żeby tylko nie wpadł w łapy goblinów – odparł dowódca. – Teraz jednak wrócisz z nami do Nerki, potrzebujemy każdego wojownika.
– Z rowerem mogę jeszcze wykonać parę patroli. Być może uda mi się zamknąć kilka tuneli, a zawsze bez problemu mogę uciec – powiedział z rozpędu Damian, mając ochotę jeszcze trochę pojeździć.
Dowódca zamyślił się ruszając wąsem.
– Skoro tak uważasz. Udowodniłeś, że zasługujesz na zaufanie. Wykonaj zatem kilka patroli, ale bądź w Nerce na czas. Oddział walczy i ginie razem.
Następnego dnia rano Damian wdział swój obcisły strój i wykonał krótką rozgrzewkę. Dalej bolał go tyłek i uda, ale dało się to jakoś rozruszać.
– Właściwie miałeś tego pilnować, nie? – zagadał do niego Lech, wskazując na zębatkę w rowerze.
– Właściwie, to pilnuję jej cały czas – odparł z uśmiechem Damian.
Był dumny z tego, że przyjaciel patrzy na niego z ciekawością i podziwem.
– W takim razie pilnuj też siebie i tego całego rowera… roweru? A niech to! Pilnuj!
– Będę pilnował! Całe szczęście, roweru jeszcze nikt w historii nie ukradł! – zaśmiał się Damian, klepiąc druha w plecy.
– Pilnuj też siebie – poważniej dodał Lech, ściskając mu dłoń. – Pamiętaj, krasnolud jest tu i teraz, a nie kiedy indziej i gdzie indziej! – Kolejny pożegnał go przysłowiem.
Oddział wyruszył ku Nerce, a Damian pojechał w przeciwną stronę.
Jego ciało powoli przyzwyczajało się do specyficznego wysiłku, przez co na rowerze czuł się coraz swobodniej. Zaryzykował jazdę z jedną ręką na kierownicy, by móc szerzej rozejrzeć się po okolicy. Góry były piękne jak nigdy, błyszcząc śniegiem na szczytach, a bezchmurne niebo swoim błękitem przypominało ocean.
Dni mijały, a patrol wydawał się aż zbyt łatwy dzięki rowerowi. Damian mógł spadać jak błyskawica na kołach na nieprzygotowanych strażników goblińskich tuneli i niweczyć ich nikczemne plany. Odnosił sukces za sukcesem.
„Dzisiaj pobiję rekord zawalonych tuneli! Dziesięć w jeden dzień. Damian, Wojownik Wart Dziesięciu!” myślał wieczorami, po dniach pełnych zwycięstw. “W taki sposób mógłbym sam obronić całą dolinę. Damian, Obrońca Doliny…”.
Nie zbliżał się co prawda do Nerki tak szybko, jak chciał tego dowódca, ale efekt warty był zwłoki. Gdyby nie on, być może do doliny I’rak dostałoby się kilkaset goblinów!
– To jest świat! – krzyczał jadąc, zachwycony rzeczywistością.
Rzeczywistość odpowiedziała na zawołanie w swoim czasie.
Piątego dnia wstał o świcie, przeciągnął się i ziewnął. Czuł, że tego dnia dokona kolejnych wielkich czynów. Z rowerem mógł wszystko i cała ta wojna nie wydawała się wcale taka straszna.
– Flaga na maszt! – powtórzył powiedzonko Lecha.
Lecz tego dnia, “Damian, Obrońca Doliny”, obudził się bez roweru przy boku. W miejscu, gdzie go położył, pozostały tylko odciśnięte ślady niewielkich, szponiastych stóp, sugerujące, że krasnolud nie tylko był pierwszym rowerzystą w krainie, ale również pierwszym okradzionym z dwukołowego cuda.
– Nie, nie, nie! – jęknął. – Nie można kraść roweru! – krzyknął z rozpaczy i huknął pięścią w ziemię, aż rozbolała go ręka.
Piękna rzeczywistość natychmiast się zmieniła. Myślenioza wróciła mocniejsza niż kiedykolwiek.
Towarzysze czekali na niego w Nerce, być może szykowali się do walki z hordą goblinów, a on był daleko od nich. Rowerem dałby radę, ale o nim mógł na ten moment zapomnieć. Jak mógł nie wpaść na to, że gobliny po prostu go okradną?!
– Brudne, pokraczne złodzieje… Przeklinam was! – warknął do niewidocznego wroga.
Biegiem ruszył w kierunku Nerki, lecz po chwili prawie skonał z bezdechu. Dobra kondycja rowerowa wcale nie oznaczała, że może przebiec cały dzień.
– Krasnoludy są zabójcze tylko na krótkich dystansach – wysapał znane powiedzenie, zatrzymując się, by uspokoić oddech.
Umysł nakazywał biec dalej i pomóc towarzyszom, ale ciało było zbyt słabe. Zaczął się potykać i przewracać, aż wreszcie, przez brak sił, musiał zwolnić do marszu.
Mimo bólu mięśni utrzymywał równe tempo, jednak marsz nie działał na niego tak jak rower. Myśli, wątpliwości i wyrzuty sumienia atakowały z każdej strony, a on zupełnie nie potrafił ich stłamsić.
– To był świat! – westchnął smutno, maszerując kolejny dzień bez przerwy.
Wycieńczony i niezdolny do walki dotarł do Nerki wieczorem, po wielu dniach i nocach nieustannego marszu. Przez mrok i zmęczenie nie widział dobrze, wystarczająco jednak, by zobaczyć, że osada płonie. Budynki były zniszczone, a w oddali słychać było tylko pijacki śpiew goblinów:
– Flaga na maszt! I’rak jest nasz!
Ciałem Damiana wstrząsnął dreszcz rozpaczy. Zawiódł jako wojownik, jako towarzysz i przyjaciel, zawiódł nawet jako rowerzysta! Nie miał nic, nie został bohaterem zwyciężając lub ginąc. Nie wypełnił losu wojownika.
Przytłoczony, upadł na ziemię i zapłakał głośno.
– Przez cały ten czas byłeś „kiedy indziej i gdzie indziej”, głupcze! – krzyknął, lecz głos nie przebił się przez trzask płomieni i śpiew goblinów.
– Flaga na maszt! I’rak jest nasz!