- Opowiadanie: beeeecki - Dwa koła, wiele goblinów i jeszcze więcej wątpliwości

Dwa koła, wiele goblinów i jeszcze więcej wątpliwości

Pio­sen­ka: Lech Ja­ner­ka, “Rower”. Skrom­ny tek­ścik, ale może komuś się spodo­ba.

Tekst o wszyst­kim i ni­czym, woj­nie z ro­we­rem w tle, kra­sno­lu­dzie z kry­zy­sem oraz sen­sie lub bez­sen­sie życia. In­spi­ra­cję tek­stem sta­ra­łem sobie mocno wziąć do serca, a wspar­łem to wła­snym do­świad­cze­niem zwią­za­nym z co­dzien­ną po­dró­żą ro­we­rem :).

Oddać be­tu­ją­cym co be­tu­ją­cych: uczy­ni­li ten tekst o wiele lep­szym, za co chwa­ła im i cześć!

Po­zdra­wiam ser­decz­nie wszyst­kich!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Bardjaskier, Użytkownicy II, Finkla

Oceny

Dwa koła, wiele goblinów i jeszcze więcej wątpliwości

– Deser się na­le­ży, bo od wojny masz szok! – oznaj­mił gło­śno Lech, kle­piąc swo­je­go to­wa­rzy­sza Da­mia­na w ma­syw­ne plecy.

Po chwi­li obaj sie­dzie­li już z ku­fla­mi gorz­kie­go piwa, za­ja­da­jąc su­szo­ne ro­dzyn­ki i dak­ty­le, a był to po­si­łek, który mu­siał po­pra­wić humor każ­de­go kra­sno­lu­da.

Deser fak­tycz­nie się na­le­żał. Człon­ko­wie od­dzia­łu GROM (Go­bli­no­wi Roz­bić Ośli­zgłą Mordę) tego dnia znów dali po­pa­lić go­bliń­skim hor­dom. Po­kracz­ne stwo­ry umknę­ły do ciem­nych tu­ne­li, z któ­rych wcze­śniej nie­spo­dzie­wa­nie wy­peł­zły. Cała „kam­pa­nia bli­skow­schod­nia”, jak okre­ślił ją do­wód­ca, prze­bie­ga­ła po­praw­nie, a Lech i Da­mian mieli w tym swój udział. 

– Po­wiem ci, że mam tego tro­chę dość. – Da­mia­no­wi da­le­ko było do en­tu­zja­zmu, mimo za­spo­ko­je­nia ape­ty­tu.

Wbił wzrok w pusty kufel i wes­tchnął głę­bo­ko. Po pro­stu nie miał wra­że­nia, że to był dobry dzień. Po­dob­nie są­dził o całym mi­nio­nym ty­go­dniu.

Lech po­pa­trzył po­dejrz­li­wie na ko­le­gę. Każdy kra­sno­lud, któ­re­go hu­mo­ru nie po­pra­wia­ły bitka, na­pi­tek i po­si­łek sta­no­wił po­waż­ne od­chy­le­nie od normy.

– Czego „wszyst­kie­go”? – Lech czknął gło­śno i od­sta­wił trze­ci kufel.

– Przy­by­wa­my do ko­lej­nej do­li­ny. Dep­nie­my sobie ode wsi dode wsi, roz­wa­li­my tro­chę go­bliń­skich łbów, po­cho­wa­my kilku ko­le­gów i tak to się kręci. Wal­czy­my z nimi, ale ich nie po­ko­nu­je­my! Za­wsze wy­ko­pią nowy tunel i ko­lej­na osada zo­sta­nie za­ata­ko­wa­na. Jak tak o tym myślę, to tro­chę… – Nie wie­dział jak to ująć, zatem za­miast tego rów­nież czknął.

Lech po­ki­wał głową i ob­ró­cił w pal­cach zę­ba­tym kół­kiem, które trak­to­wał jak amu­let.

– Może masz i rację. Ale na skap­ca­nia­łą brodę mo­je­go sta­re­go! Taka jest dola wo­jow­ni­ka. Bić go­bli­na, bro­nić swo­ich, a pew­ne­go dnia polec w boju! – wy­ło­żył na tyle pro­sto, na ile po­zwa­la­ło mu wy­pi­te piwo.

– Hm… – mruk­nął Da­mian.

– Kra­sno­lud jest tu i teraz, a nie kiedy in­dziej i gdzie in­dziej! – Lech ura­czył go tra­dy­cyj­nym przy­sło­wiem i na tym za­koń­czy­li roz­mo­wę tego dnia, udając się na noc­leg.

Od­dział GROM prze­by­wał obec­nie w uro­czej mie­ści­nie, na­zy­wa­nej przez wszyst­kich Nerką. Zgod­nie z le­gen­dą, nie­gdyś, pod­czas sro­giej za­ra­zy, prze­cho­dził tędy el­fic­ki medyk. Zli­to­wał się nad umie­ra­ją­cy­mi miesz­kań­ca­mi i za­ofe­ro­wał swoją fa­cho­wą pomoc, a by od­kryć źró­dło cho­ro­by, prze­pro­wa­dził sek­cję zwłok jed­ne­go ze zmar­łych. Na oczach całej osady po­ka­zy­wał ko­lej­ne czę­ści ciała. Wresz­cie, wy­cią­gnął z nie­bosz­czy­ka coś, co zu­peł­nie przy­po­mi­na­ło kształt do­lin­ki, w któ­rej mia­stecz­ko było po­ło­żo­ne i oznaj­mił, że jest to nerka i co wię­cej, że jest ona zu­peł­nie zdro­wa. Kra­sno­lu­dom nie trze­ba było wię­cej, by tak na­zwać swoją miej­sco­wość.

Go­bli­ny ponoć na­zy­wa­ły całą do­li­nę „I’rak”, ale kogo ob­cho­dzi­ły ich nazwy, wy­chry­pia­ne ze znie­kształ­co­nych gar­deł.

Nie­spe­cjal­nie szczę­śli­wy i bar­dzo zmę­czo­ny Da­mian wró­cił do Rowe, dziar­skiej ko­wal­ki w śred­nim wieku, która przy­ję­ła go pod dach. Dzię­ki temu miał przy­jem­ność słu­chać wa­le­nia jej młota przez całą noc. Prze­waż­nie nic tak nie usy­pia­ło, jak świa­do­mość, że na­za­jutrz za­ło­ży wy­re­pe­ro­wa­ną zbro­ję, ale tego wie­czo­ra i tak miał pro­ble­my z za­śnię­ciem. Wier­cił się w łóżku, bo­la­ły go plecy, a na­tar­czy­we myśli wciąż po­wra­ca­ły.

Dla­cze­go to Tri­sha tra­fi­ła za­tru­ta strza­ła, prze­cież za­wsze chro­nił jego lewy bok i przez lata stał się dla niego jak brat… Jaki był sens całej tej wojny i doli wo­jow­ni­ka… 

My­śląc pra­wie całą noc, czuł się rano dość nie­swo­jo, zu­peł­nie jakby zro­bił coś nie­le­gal­ne­go. Wła­ści­wie w kra­sno­ludz­kim spo­łe­czeń­stwie nie było miej­sca na my­śli­cie­la. Ucho­dzi­ło ra­czej, że zbyt do­głęb­ne za­sta­na­wia­nie się nad czym­kol­wiek może pro­wa­dzić do strasz­nych kon­se­kwen­cji. Każdy znał hi­sto­rię króla Urika, który za­czął tak dużo my­śleć, że pew­ne­go dnia się po­wie­sił. Zwy­kło się nawet taką przy­pa­dłość na­zy­wać „my­śle­nio­zą”.

Kiedy wreszcie udało mu się na chwilę zmrużyć oczy, miał sen, w któ­rym ni­czym zwin­ny elf bie­gał bar­dzo szyb­ko mię­dzy tu­ne­la­mi, po­wstrzy­mu­jąc go­bli­ny od wdar­cia się na po­wierzch­nię.

Ran­kiem od­by­ła się od­pra­wa, na któ­rej usta­lo­no, że wobec śmier­ci dwóch to­wa­rzy­szy, pa­tro­le zo­sta­ną wzmoc­nio­ne, by tym razem obyło się bez strat. Do obro­ny Nerki od­de­le­go­wa­no zaś tych, któ­rzy nie zmie­ści­li się do pię­cio­oso­bo­wych grup. 

Da­mian od sa­me­go po­cząt­ku na­ra­dy nie po­tra­fił się skon­cen­tro­wać, przez co zgło­sił się odro­bi­nę za późno i przy­pa­dło mu po­zo­sta­nie w gar­ni­zo­nie Nerki.

– Flaga na maszt! – po­cie­szał go że­glar­skim po­wie­dze­niem Lech. – Kto wie, może aku­rat za­ata­ku­ją Nerkę i zo­sta­niesz bo­ha­te­rem! 

– Ta… – mruk­nął Da­mian, po­cie­ra­jąc skost­nia­łe knyk­cie. 

– Jak za­ata­ku­ją Nerkę, to ra­czej so­lid­ną armią, a wtedy zgi­nie­my! – włą­czy­ła się en­tu­zja­stycz­nie do ich roz­mo­wy Ful­liek­stra, ko­le­żan­ka z od­dzia­łu, po­zo­sta­ją­ca w gar­ni­zo­nie razem z Da­mia­nem.

– To jesz­cze pew­niej­sze zo­sta­nie bo­ha­te­ra­mi! – za­wtó­ro­wał jej bliź­niak, Co­ol­na­maks i grup­ka za­śmia­ła się gło­śno. 

Da­mian udał, że bar­dzo go to bawi. Jakoś nie czuł się spe­cjal­nie chęt­ny do umie­ra­nia za Nerkę. Im dłu­żej się zastanawiał, tym po­sęp­niej­sze miał wnio­ski. Wszy­scy try­ska­li hu­mo­rem, a prze­cież ry­zy­ko­wa­li bar­dzo, wy­sta­wia­jąc osadę na atak. Zresz­tą i pa­tro­le mogły na­tknąć się na armię go­bli­nów. Po­kracz­ne stwo­ry ryły swoje tu­ne­le pod ca­ły­mi gó­ra­mi i mogły po­ja­wiać się nie­spo­dzie­wa­nie w róż­nych miej­scach. 

To kto prze­ży­je w do­li­nie I’rak, za­le­ża­ło od śle­pe­go losu, a kra­sno­lud za żadne skar­by (a skar­by lubi) nie jest skory ufać lo­so­wi.

 

GROM wy­ru­szał koło po­łu­dnia.

– Ode wsi dode wsi, hehe! Przy­pil­nuj tego dla mnie, co? – za­śmiał się Lech, wrę­cza­jąc mu zę­ba­te kółko. – Kra­sno­lud jest tu i teraz, a nie kiedy in­dziej i gdzie in­dziej! Pa­mię­taj, hę? 

Da­mian z bliź­nia­ka­mi po­dzie­li­li osadę na czę­ści i usta­li­li kto, któ­rej pil­nu­je. Oprócz tego nie mieli zadań, więc, gdy wo­jow­nik na­ostrzył już i tak na­ostrzo­ny topór, za­czął bawić się bez­u­ży­tecz­ną zę­bat­ką od Lecha. Ot nic wiel­kie­go, kółko z wy­pust­ka­mi, które to­cząc się wy­da­wa­ło me­ta­licz­ny stu­kot. Gdy się je od­po­wied­nio po­to­czy­ło, na­bie­ra­ło na­praw­dę spo­rej pręd­ko­ści i gło­śno ude­rza­ło o ka­mien­ną ścia­nę bu­dyn­ku po dru­giej stro­nie pla­cy­ku.

– Gdy­bym ja mógł się tak szyb­ko to­czyć – wes­tchnął Da­mian, wspo­mi­na­jąc sen o szyb­ko­ści.

Po wy­po­wie­dze­niu tak kon­tro­wer­syj­nej, jak na kra­sno­lu­da, tezy, aż ro­zej­rzał się, czy nikt tego nie sły­szał.

– W piąt­kę mo­gli­by­śmy ob­sta­wić całą do­li­nę, a resz­ta mo­gła­by stwo­rzyć więk­szy od­dział ze zwol­nio­ny­mi z in­nych dolin. Mie­li­by­śmy w końcu armię do za­ata­ko­wa­nia, nie tylko do obro­ny. Zdo­by­li­by­śmy może I’ran albo Q’wejt. Cze­ka­ło­by nas chwa­leb­ne zwy­cię­stwo lub chwa­leb­na śmierć… – za­my­ślił się nad moż­li­wy­mi trium­fa­mi kra­sno­lu­dów w są­sied­nich do­li­nach.

Od my­śle­nia roz­bo­la­ła go głowa, co tylko po­gor­szy­ło spra­wę, zatem udał się na krót­ki pa­trol po osa­dzie.

Gdy był na obrze­żu Nerki, do­strzegł, że ka­wa­łek poza mia­stecz­kiem w ziemi wy­ko­pa­na jest nie­wiel­ka dziu­ra. A gdzie coś pro­wa­dzi­ło pod zie­mię, tam za­wsze cho­dzi­ło o go­bli­ny.

– Co­ol­na­maks, Ful­liek­stra! – za­wo­łał i ude­rzył to­po­rem o tar­czę.

Zja­wi­ła się tylko sio­stra, z mie­czem w go­to­wo­ści.

– Co­ol­na­maks byłby tu szyb­ciej – rzu­ci­ła po­waż­nie. – Chyba, że miał­by ka­ram­bo­la.

– Co miał­by?

– No ka­ram­bo­la. Z go­bli­nem no! – wy­ja­śni­ła po­iry­to­wa­na, ma­cha­jąc rę­ka­mi, tak, że jej miecz śmi­gał mu przed twa­rzą.

Da­mian nie żądał dal­szych wy­ja­śnień.

Ru­szy­li z ob­na­żo­ny­mi ostrza­mi. W po­bli­żu był go­blin, a je­dy­ny cel eg­zy­sten­cji tych stwo­rów sta­no­wi­ło za­bi­ja­nie kra­sno­lu­dów. „Czy z nami nie jest po­dob­nie? Cóż, je­stem tu tylko po to, by za­bi­jać go­bli­ny” za­sta­no­wił się Da­mian. Za­czął (o zgro­zo!) my­śleć po­now­nie, zatem, gdy Ful­liek­stra nie pa­trzy­ła, wal­nął so­lid­nym kra­sno­ludz­kim czo­łem o ka­mien­ną ścia­nę bu­dyn­ku. Myśli na chwi­lę ule­cia­ły, ale zaraz wró­ci­ły z po­dwój­ną siłą.

– My­śle­nie kłuje w sie­dze­nie – wark­nął pod nosem i ru­szył dalej.

Zna­leź­li Co­ol­na­mak­sa na wscho­dzie Nerki. Udało mu się zo­stać bo­ha­te­rem, to zna­czy zgi­nąć z ręki go­bli­na. W szyi miał głę­bo­ką ranę z cha­rak­te­ry­stycz­ną zie­lo­ną barwą, wła­ści­wą dla go­bliń­skie­go jadu.

Ful­liek­stra mil­cza­ła chwi­lę, od­dy­cha­jąc głę­bo­ko.

– Mó­wi­łam. Ka­ram­bol – wark­nę­ła wresz­cie. – Znajdź­my tego go­bli­na, przez któ­re­go mój brat jest już bo­ha­te­rem.

Go­bli­ny zwy­kle cho­wa­ły się w cie­niu, nie zno­si­ły świa­tła sło­necz­ne­go, co za­wę­ża­ło po­szu­ki­wa­nia. Nie roz­dzie­la­li się – kra­sno­lud może i był o wiele sil­niej­szy niż po­je­dyn­czy go­blin, ale stwo­ry miały dość spry­tu, by za­sko­czyć sa­mot­ne­go wo­jow­ni­ka, czego świad­ka­mi byli przed chwi­lą. 

Wpa­dli na trop roz­ma­za­nej cie­czy na bruku ulicz­nym. Silną stro­ną, ale i wadą go­bli­nów był zie­lon­ka­wy, lepki kwas, tru­ją­cy dla in­nych istot. Prze­waż­nie ska­py­wał on z ich nie­kształt­nych gąb ze zbyt wiel­ki­mi kłami. 

Da­mian do­tknął pal­cem jesz­cze świe­żej mazi. Go­blin był bli­sko. 

Po­dą­ża­jąc za śla­da­mi kwasu na ulicy, za­pu­ści­li się w ciem­ny za­ułek. Tam zna­leź­li stwo­ra, któ­re­go żółte śle­pia zdra­dza­ły de­spe­ra­cję. Rzu­cił się na Da­mia­na, nim ten zdą­żył pod­nieść tar­czę, ale Ful­liek­stra była szyb­sza. Oba­li­ła wroga i przy­ci­snę­ła do ziemi.

– I’rak jest nasz! – syk­nął go­blin i były to jego ostat­nie słowa.

 

Wie­czo­rem Da­mian wró­cił zre­zy­gno­wa­ny do domku Rowe.

Co­ol­na­maks nie żył, wiele wska­zy­wa­ło na to, że go­bli­ny pla­nu­ją ge­ne­ral­ny atak na do­li­nę, a oni nie mieli żad­ne­go spo­so­bu, by po­wia­do­mić resz­tę od­dzia­łu. Tyle pro­ble­mów, tyle myśli! Istny dra­mat dla pro­ste­go wo­jow­ni­ka! Wojna nie słu­ży­ła do my­śle­nia! Wojna słu­ży­ła… no wła­śnie. Czemu słu­ży­ła wojna?

Da­mian bał się po­ło­żyć spać. Obawiał się, że i tak nie zaśnie, toteż ze­szedł do pra­cow­ni Rowe, gdzie przy ryt­micz­nym dźwię­ku ude­rzeń że­la­za o że­la­zo i syku pary po­wsta­wa­ła nowa broń i pan­ce­rze.

– Witaj! – za­wo­łał. – Czy mogę ci jakoś pomóc? Mam na­tłok myśli i nie mogę spać.

– Hę? – Rowe prze­sta­ła bić mło­tem i spoj­rza­ła na niego, jakby miał go­bliń­skie kły w gębie.

– Chciał­bym ci pomóc.

– To chciej – od­par­ła. – Łap za miech, bę­dziesz mi grzał piec.

Da­mian nie spo­dzie­wał się tak szyb­kie­go ob­ro­tu spraw, ale po­słusz­nie pod­szedł do pieca i za­czął na­grze­wać że­la­zo. 

Praca była mo­no­ton­na i mę­czą­ca, ale przy­naj­mniej tra­cił sen w pro­duk­tyw­ny spo­sób.

W pew­nym mo­men­cie, przy za­ma­szy­stym ruchu mie­cha, z kie­sze­ni Da­mia­na wy­pa­dła zę­bat­ka, którą do­stał od Lecha. Kółko po­to­czy­ło się z brzę­kiem po pod­ło­dze warsz­ta­tu i upa­dło wi­ru­jąc obok nogi Rowe. Ko­wal­ka prze­sta­ła kuć i pod­nio­sła przed­miot z ziemi.

– A to co? Zę­bat­ka, hmm? – po­wie­dzia­ła gło­śno.

– To od to­wa­rzy­sza. Taka pa­miąt­ka – mruk­nął za­wsty­dzo­ny Da­mian.

Jako wo­jow­nik nie po­wi­nien zbie­rać sen­ty­men­tal­nych przed­mio­ci­ków. Zdo­bycz­ny szty­let albo wspa­nia­ła bli­zna, to by­ły­by godne pa­miąt­ki.

– Taka pa­miąt­ka, która jest cał­kiem rzad­ka. Przez przy­pa­dek do­star­czy­łeś mi drugą. Jakby za­wi­nąć na nie łań­cuch to bę­dzie zacny me­cha­nizm – za­sta­no­wi­ła się, ście­ra­jąc z twa­rzy pot.

– Me­cha­nizm do czego? – Da­mian nie na­dą­żał za jej to­kiem ro­zu­mo­wa­nia.

– A ja wiem? Dałeś mi część, teraz daj mi po­mysł. Mó­wi­łeś coś, że za dużo my­ślisz? – rzu­ci­ła, znów za­wsty­dza­jąc Da­mia­na, który z lekką obawą po­zwo­lił sobie po­my­śleć.

O dziwo, my­śle­nie aku­rat wtedy, gdy było to wy­ma­ga­ne, nie oka­zy­wa­ło się łatwe.

– Chciał­bym być szyb­ki, tak jak ta zę­bat­ka, gdy się toczy – po­wie­dział wresz­cie, choć wy­da­ło mu się to bar­dzo głu­pie.

Rowe zmarsz­czy­ła ma­syw­ne brwi. Po kilku se­kun­dach jej twarz wy­po­go­dzi­ła się i za­go­ścił na niej za­dzior­ny uśmiech.

– Toczy, hmm? A może kręci? Na­grzej piec, mamy sporo ro­bo­ty do rana, ale bę­dziesz miał swoją szyb­kość!

Rze­czy­wi­ście ro­bo­ty mieli bar­dzo dużo. Rowe w kuźni była ni­czym wo­jow­nik na polu bitwy – wy­da­wa­ła roz­ka­zy, wal­czy­ła z że­la­zem i po­ko­ny­wa­ła jego żar wodą. Da­mian czuł się jej nie­god­nym po­moc­ni­kiem, ale gdy skoń­czy­li, ko­wal­ka wy­glą­da­ła na za­do­wo­lo­ną. Oby­dwo­je mieli twa­rze okle­jo­ne mie­szan­ką brudu i potu, a sił bra­ko­wa­ło im nawet na to, by usiąść.

– Dawno cze­goś ta­kie­go nie zro­bi­łam – wes­tchnę­ła zmę­czo­na Rowe. – Dla­te­go nie mam męża. Żaden męż­czy­zna nie dałby mi w nocy tego co kuź­nia – za­chi­cho­ta­ła, jak mała dziew­czyn­ka.

Dzie­ło ich noc­nej pracy wy­glą­da­ło po­kracz­nie jak go­blin.

Zębatki łączył lekki łańcuch. Tylną przynitowali do stalowego koła, którego piastę osadzili na jednym końcu ramy zrobionej ze stalowych rurek. Zamocowali także sio­dło dla jeźdź­ca oraz kie­row­ni­cę, którą połączyli drewnianym trzonkiem z przed­nim kołem Do środkowej zębatki doczepili plat­for­my, które ro­bo­czo na­zwa­li pe­da­ła­mi, za po­mo­cą któ­rych no­ga­mi wpra­wia­ło się cały me­cha­nizm w ruch.

– Pa­mię­tam le­gen­dę o kra­sno­lud­ce imie­niem Browa, od któ­rej wzię­ła się nazwa „bro­war”. Nie są­dzisz, że po­win­ni­śmy to na­zwać „rower”? – rzu­ci­ła we­so­ło Rowe, ude­rza­jąc ramię Da­mia­na pię­ścią, jakby był roz­grza­nym ka­wał­kiem że­la­za.

– Rower. To jest świat – mruk­nął, zmę­czo­ny.

Nie­spo­dzie­wa­nie, gdy za­czy­na­ło świ­tać, jego myśli uło­ży­ły się w spój­ną ca­łość, a my­śle­nio­za znik­nę­ła.

– Jeśli ten rower za­dzia­ła, to może zdo­łam po­wia­do­mić na­szych, że go­bli­ny mogą za­ata­ko­wać Nerkę! – ucie­szył się. 

 

Próby ro­we­ru za­czę­li na pła­skim te­re­nie przed Nerką. Osią­ga­jąc nawet nie­znacz­ną pręd­kość, Da­mian czuł się nie­przy­zwo­icie szyb­ki jak na kra­sno­lu­da, ale po­wta­rzał sobie wtedy, że robi to po to, by ura­to­wać to­wa­rzy­szy i miesz­kań­ców Nerki. 

Jazda na ro­we­rze wcale nie była łatwa. Da­mian za­li­czył wiele wy­wro­tek, a każdą z nich oglą­da­ją­ca go Ful­liek­stra kwi­to­wa­ła sło­wem „ka­ram­bol”.

Za kil­ku­na­stym razem udało mu się prze­je­chać pro­sto spory ka­wa­łek. Po całym dniu po­tra­fił już w miarę szyb­ko okrą­żyć Nerkę. Co wię­cej, jazda po­zwa­la­ła ze­brać myśli.

Tej nocy wresz­cie spał głę­bo­ko i do­brze, a śnił o pręd­ko­ści.

Rychło na­de­szła chwi­la, by wy­ru­szyć z Nerki na po­szu­ki­wa­nie to­wa­rzy­szy.

– Wrócę z nimi naj­szyb­ciej, jak się da – za­pew­nił po­waż­nie.

– Ubierz się w ob­ci­słe, bo to warto mieć styl! – okrzy­cza­ła go Rowe, w związ­ku z czym zo­stał zmu­szo­ny, by ubrać ob­ci­sły, ale lekki pan­cerz, który dla niego przy­go­to­wa­ła. Ukła­dał się dziw­nie i wci­skał tam, gdzie nie po­wi­nien.

– Znaj­dziesz to­wa­rzy­szy szyb­ko albo wcale – rzu­ci­ła pro­ro­czo Ful­liek­stra i z brzmie­niem tych słów Da­mian wy­ru­szył na rajd z cza­sem.

Po­dróż prze­bie­ga­ła przy­jem­nie, bo­wiem do­li­na była pła­ska i tra­wia­sta. Da­mian ob­ra­cał pe­da­ła­mi, okle­jo­ne dre­wien­ka­mi, sta­lo­we koła krę­ci­ły się, a świat obok mknął szyb­ciej, niż dla ja­kie­go­kol­wiek kra­sno­lu­da do­tych­czas. Pierw­szy ro­we­rzy­sta mógł zatem roz­ko­szo­wać się pędem po­wie­trza oraz tym, że jego myśli znów za­czę­ły na­bie­rać sensu. Nigdy do­tych­czas nie od­czu­wał ta­kiej wol­no­ści, nie tylko ciała, ale też umy­słu.

– Rower to jest świat! – krzyk­nął we­so­ło.

Przy­po­mniał sobie także o proś­bie Rowe, by uży­wać tra­dy­cyj­ne­go w do­li­nie za­wo­ła­nia.

– Ja! Nerka! – dodał roz­ba­wio­ny.

Po tym okrzy­ku prze­wró­cił się, gdy koło pod­sko­czy­ło na ka­mie­niu. Leżąc na ziemi ro­ze­śmiał się ser­decz­nie sam do sie­bie.

 

Pierw­szy pod­od­dział od­na­lazł pod wie­czór. 

Był zmę­czo­ny, bo cią­głe pe­da­ło­wa­nie oraz twar­de sio­dło mocno dały się we znaki nogom, a przede wszyst­kim sie­dze­niu. Ten, kto mówił, że kra­sno­lu­dy są twar­de, za­iste nigdy nie sie­dział na ro­we­rze.

– Po­wie­dział “I’rak jest nasz” – po­wtó­rzył to­wa­rzy­szom słowa, które usły­szał od go­bli­na.

Wo­jow­ni­cy spró­bo­wa­li to roz­wa­żyć, ale ich ni­skie czoła nie wy­ka­zy­wa­ły wiel­kiej ak­tyw­no­ści in­te­lek­tu­al­nej.

– Jak dla mnie to jed­no­znacz­nie sy­gnał, że są pewni swego i będą ata­ko­wać Nerkę! – wy­ja­śnił swoje obawy. – Go­bli­ny są może spryt­ne, ale też i głu­pie. Ten zwia­dow­ca zdra­dził nam ich plan!

Z braku lep­szych po­my­słów, po­sta­no­wio­no po­słu­chać Da­mia­na. Na­stęp­ne­go dnia od­dział ru­szył z po­wro­tem ku Nerce, a ro­we­rzy­sta po­je­chał szu­kać ko­lej­nych grup. Jeśli mieli polec w boju, chcie­li to zro­bić całym od­dzia­łem razem, jak na bo­ha­te­rów przy­sta­ło.

Pod­czas jazdy ko­lej­ne­go dnia, znów zmar­twie­nia i tro­ski Da­mia­na znik­nę­ły. „Znaj­dę wszyst­kie od­dzia­ły, po­ja­dę sam na zwiad, a potem razem obro­ni­my Nerkę przed hordą go­bli­nów lub zgi­nie­my w walce” po­wta­rzał sobie pro­sty plan. Rower oka­zy­wał się być naj­lep­szym le­kar­stwem na my­śle­nio­zę. Pod­czas jazdy wszyst­ko wy­da­wa­ło się moż­li­we do wy­ko­na­nia.

Udało mu się od­na­leźć drugi i trze­ci od­dział, a to­wa­rzy­sze zgo­dzi­li się z nowym pla­nem. Nawet w oce­nie do­wód­cy Da­mian miał rację.

– W otwar­tym polu i po­dzie­le­ni mamy mniej­sze szan­se, trze­ba się ze­brać w Nerce – prze­są­dził ofi­cer. – Da­mia­nie, spi­sa­łeś się, choć ten twój wy­na­la­zek, hm… – Było jasne, że jako kra­sno­lud nie­uf­nie pod­cho­dził do wszyst­kie­go co szyb­kie.

– Ka­pi­ta­nie, dzię­ki temu was od­na­la­złem na czas. Z tą ma­szy­ną kra­sno­lud nie ma ogra­ni­czeń! – za­pew­nił Da­mian.

– Żeby tylko nie wpadł w łapy go­bli­nów – od­parł do­wód­ca. – Teraz jed­nak wró­cisz z nami do Nerki, po­trze­bu­je­my każ­de­go wo­jow­ni­ka.

– Z ro­we­rem mogę jesz­cze wy­ko­nać parę pa­tro­li. Być może uda mi się za­mknąć kilka tu­ne­li, a za­wsze bez pro­ble­mu mogę uciec – po­wie­dział z roz­pę­du Da­mian, mając ocho­tę jesz­cze tro­chę po­jeź­dzić.

Do­wód­ca za­my­ślił się ru­sza­jąc wąsem.

– Skoro tak uwa­żasz. Udo­wod­ni­łeś, że za­słu­gu­jesz na za­ufa­nie. Wy­ko­naj zatem kilka pa­tro­li, ale bądź w Nerce na czas. Od­dział wal­czy i ginie razem.

 

Na­stęp­ne­go dnia rano Da­mian wdział swój ob­ci­sły strój i wy­ko­nał krót­ką roz­grzew­kę. Dalej bolał go tyłek i uda, ale dało się to jakoś roz­ru­szać.

– Wła­ści­wie mia­łeś tego pil­no­wać, nie? – za­ga­dał do niego Lech, wska­zu­jąc na zę­bat­kę w ro­we­rze.

– Wła­ści­wie, to pil­nu­ję jej cały czas – od­parł z uśmie­chem Da­mian.

Był dumny z tego, że przy­ja­ciel pa­trzy na niego z cie­ka­wo­ścią i po­dzi­wem.

– W takim razie pil­nuj też sie­bie i tego ca­łe­go ro­we­ra… ro­we­ru? A niech to! Pil­nuj!

– Będę pil­no­wał! Całe szczę­ście, ro­we­ru jesz­cze nikt w hi­sto­rii nie ukradł! – za­śmiał się Da­mian, kle­piąc druha w plecy.

– Pil­nuj też sie­bie – po­waż­niej dodał Lech, ści­ska­jąc mu dłoń. – Pa­mię­taj, kra­sno­lud jest tu i teraz, a nie kiedy in­dziej i gdzie in­dziej! – Ko­lej­ny po­że­gnał go przy­sło­wiem.

Oddział wyruszył ku Nerce, a Da­mian pojechał w prze­ciw­ną stro­nę.

Jego ciało po­wo­li przy­zwy­cza­ja­ło się do spe­cy­ficz­ne­go wy­sił­ku, przez co na ro­we­rze czuł się coraz swo­bod­niej. Za­ry­zy­ko­wał jazdę z jedną ręką na kie­row­ni­cy, by móc sze­rzej ro­zej­rzeć się po oko­li­cy. Góry były pięk­ne jak nigdy, błysz­cząc śnie­giem na szczy­tach, a bez­chmur­ne niebo swoim błę­ki­tem przy­po­mi­na­ło ocean.

Dni mi­ja­ły, a pa­trol wy­da­wał się aż zbyt łatwy dzię­ki ro­we­ro­wi. Da­mian mógł spa­dać jak bły­ska­wi­ca na ko­łach na nie­przy­go­to­wa­nych straż­ni­ków go­bliń­skich tu­ne­li i ni­we­czyć ich nik­czem­ne plany. Od­no­sił suk­ces za suk­ce­sem.

„Dzi­siaj po­bi­ję re­kord za­wa­lo­nych tu­ne­li! Dzie­sięć w jeden dzień. Da­mian, Wo­jow­nik Wart Dzie­się­ciu!” my­ślał wie­czo­ra­mi, po dniach peł­nych zwy­cięstw. “W taki spo­sób mógł­bym sam obro­nić całą do­li­nę. Da­mian, Obroń­ca Do­li­ny…”.

Nie zbli­żał się co praw­da do Nerki tak szyb­ko, jak chciał tego do­wód­ca, ale efekt warty był zwło­ki. Gdyby nie on, być może do do­li­ny I’rak do­sta­ło­by się kil­ka­set go­bli­nów!

– To jest świat! – krzy­czał jadąc, za­chwy­co­ny rze­czy­wi­sto­ścią.

Rze­czy­wi­stość od­po­wie­dzia­ła na za­wo­ła­nie w swoim cza­sie.

Pią­te­go dnia wstał o świ­cie, prze­cią­gnął się i ziew­nął. Czuł, że tego dnia do­ko­na ko­lej­nych wiel­kich czy­nów. Z ro­we­rem mógł wszyst­ko i cała ta wojna nie wy­da­wa­ła się wcale taka strasz­na.

– Flaga na maszt! – po­wtó­rzył po­wie­dzon­ko Lecha.

Lecz tego dnia, “Da­mian, Obroń­ca Do­li­ny”, obu­dził się bez ro­we­ru przy boku. W miej­scu, gdzie go po­ło­żył, po­zo­sta­ły tylko od­ci­śnię­te ślady nie­wiel­kich, szpo­nia­stych stóp, su­ge­ru­ją­ce, że kra­sno­lud nie tylko był pierw­szym ro­we­rzy­stą w kra­inie, ale rów­nież pierw­szym okra­dzio­nym z dwu­ko­ło­we­go cuda.

– Nie, nie, nie! – jęk­nął. – Nie można kraść ro­we­ru! – krzyk­nął z roz­pa­czy i huk­nął pię­ścią w zie­mię, aż roz­bo­la­ła go ręka.

Pięk­na rze­czy­wi­stość na­tych­miast się zmie­ni­ła. My­śle­nio­za wró­ci­ła moc­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek.

To­wa­rzy­sze cze­ka­li na niego w Nerce, być może szy­ko­wa­li się do walki z hordą go­bli­nów, a on był da­le­ko od nich. Ro­we­rem dałby radę, ale o nim mógł na ten mo­ment za­po­mnieć. Jak mógł nie wpaść na to, że go­bli­ny po pro­stu go okrad­ną?!

– Brud­ne, po­kracz­ne zło­dzie­je… Prze­kli­nam was! – wark­nął do nie­wi­docz­ne­go wroga.

Bie­giem ru­szył w kie­run­ku Nerki, lecz po chwi­li pra­wie sko­nał z bez­de­chu. Dobra kon­dy­cja ro­we­ro­wa wcale nie ozna­cza­ła, że może prze­biec cały dzień.

– Kra­sno­lu­dy są za­bój­cze tylko na krót­kich dy­stan­sach – wy­sa­pał znane po­wie­dze­nie, za­trzy­mu­jąc się, by uspo­ko­ić od­dech.

Umysł na­ka­zy­wał biec dalej i pomóc to­wa­rzy­szom, ale ciało było zbyt słabe. Za­czął się po­ty­kać i prze­wra­cać, aż wresz­cie, przez brak sił, mu­siał zwol­nić do mar­szu. 

Mimo bólu mię­śni utrzy­my­wał równe tempo, jed­nak marsz nie dzia­łał na niego tak jak rower. Myśli, wąt­pli­wo­ści i wy­rzu­ty su­mie­nia ata­ko­wa­ły z każ­dej stro­ny, a on zu­peł­nie nie po­tra­fił ich stłam­sić.

– To był świat! – wes­tchnął smut­no, ma­sze­ru­jąc ko­lej­ny dzień bez prze­rwy.

 

Wy­cień­czo­ny i nie­zdol­ny do walki do­tarł do Nerki wie­czo­rem, po wielu dniach i nocach nieustannego marszu. Przez mrok i zmę­cze­nie nie wi­dział do­brze, wy­star­cza­ją­co jed­nak, by zo­ba­czyć, że osada pło­nie. Bu­dyn­ki były znisz­czo­ne, a w od­da­li sły­chać było tylko pi­jac­ki śpiew go­bli­nów:

– Flaga na maszt! I’rak jest nasz!

Cia­łem Da­mia­na wstrzą­snął dreszcz roz­pa­czy. Za­wiódł jako wo­jow­nik, jako to­wa­rzysz i przy­ja­ciel, za­wiódł nawet jako ro­we­rzy­sta! Nie miał nic, nie zo­stał bo­ha­te­rem zwy­cię­ża­jąc lub ginąc. Nie wypełnił losu wojownika. 

Przy­tło­czo­ny, upadł na zie­mię i za­pła­kał gło­śno.

– Przez cały ten czas byłeś „kiedy in­dziej i gdzie in­dziej”, głup­cze! – krzyk­nął, lecz głos nie prze­bił się przez trzask pło­mie­ni i śpiew go­bli­nów.

– Flaga na maszt! I’rak jest nasz!

Koniec

Komentarze

Hej, zacne :) doceniam też nawiązanie do Gimliego;) Ale to ile wyciągnąłeś z piosenki zasługuje na uznanie a to mnie rozwaliło Coolnamaksa i Fulliekstra ;) " – W takim razie pilnuj też siebie i tego całego rowera… roweru? A niech to! Pilnuj! – Będę pilnował! Całe szczęście, roweru jeszcze nikt w historii nie ukradł! – zaśmiał się Damian, klepiąc druha w plecy." Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Czołem Bardzie!

Dzięki za docenienie, cieszę się bardzo! A już szczególnie raduje się ma dusza, że przypadły Ci do gustu mnogie odwołania do tekstu piosenki i inne inspiracje przemycone kontrabandą do opka :)

Pozdrowionka!

Hej,

Przybywam po becie :) Bardzo przyjemnie sie czyta – jest zabawne, ale są też poważniejsze elementy. Duży plus za pomysł z obsadzeniem krasnoluda na rowerze (szkoda tylko, że te wścibskie gobliny go ukradły) oraz liczne nawiązania do tekstu wybranej piosenki. Powodzenia w konkursie!

Kilkam i pozdrawiam :D

Dywizjo Pancerna!

Dziękuję bardzo! Dużo daliście na becie, jeśli jest przyjemność z czytania, to dzięki Wam :).

oraz liczne nawiązania do tekstu wybranej piosenki

A to cieszy, bo faktycznie jest tego sporo, nie ukrywam.

Pozdrawiam!

Prime Video: The Ambush

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave Jurorzy,

piszący na konkurs pozdrawiają Was!

Zawsze zostanie wykopany nowy tunel i kolejna osada zostanie zaatakowana.

Powtórzenia

 

na tym zakończyli rozmowę tego dnia, wracając na nocleg.

Nie brzmi mi dobrze imiesłów w takiej roli

 

ale kogo obchodziły ich nazwy, wychrypiałe ze zniekształconych gardeł.

ale kogo obchodziły ich nazwy, wychrypiane ze zniekształconych gardeł.

 

Przez ten krótki moment, w którym udało mu się przespać, miał sen,

Kiedy wreszcie udało mu się na chwilę zmrużyć oczy, miał sen

 

Im dłużej nad tym myślał, tym posępniejsze miał wnioski.

Coś mi tu nie gra, ale na razie nie mam pomysłu, jak to zmienić.

 

Wiedział, że natłok okrutnych myśli nie da mu zasnąć (…)

Mam natłok myśli i nie mogę spać.

Miałem wrażenie deja vu, nie brzmi to zgrabnie

 

Zębatki połączono lekkim łańcuchem, a tylną z nich podpięto do stalowego koła. Całość połączono żelaznymi rurkami, dodano także przednie koło i siodło dla jeźdźca oraz kierownicę. Wreszcie do zębatki środkowej doczepiono platformy, które roboczo nazwali pedałami, za pomocą których nogami wprawiało się cały mechanizm w ruch.

Strona bierna denerwuje. Jaka środkowa zębatka? To jest jakaś przednia zębatka?

 

Może tak wybrnąć z tego inżynierskiego piekła (oczywiście to tylko propozycja):

Zębatki łączył lekki łańcuch. Tylną przynitowali do stalowego koła, którego piastę osadzili na jednym końcu ramy zrobionej ze stalowych rurek. {a próbowaliście kiedyś wykuć ręcznie żelazną rurę? dość upierdliwa czynność}. Z przodu ramy Rowe przymocowała widły, których trzonek służył za kierownicę, a między zębami osadzili koło. Do przedniej zębatki doczepili (…)

 

Podczas jazdy kolejnego dnia, znów zmartwienia i troski Damiana zniknęły, a myśli się poskładały

Hmmm, coś mi tu nie gra.

 

Góry były piękne jak nigdy, błyszcząc śniegiem na szczytach,

Góry były piękne jak nigdy, śnieg błyszczał na szczytach.

Choć można argumentować, że góry są jednocześnie piękne i błyszczą laugh

 

Czasu nie było wiele i nadeszła chwila

Trochę niezgrabne połączenie.

 

Pilnuj też siebie – poważniej dodał Lech, ściskając mu dłoń. – Pamiętaj, krasnolud jest tu i teraz, a nie kiedy indziej i gdzie indziej! – Kolejny pożegnał go przysłowiem.

Damian ruszył w przeciwną stronę.

W przeciwną, czyli w którą stronę? Pogubiłem się.

 

Mimo (…) braku tchu utrzymywał równe tempo,

Zombie? Cranberries nie było do wyboru :)

 

dotarł do Nerki wieczorem, po nieustannych dniach i nocach marszu.

po wielu dniach i nocach nieustannego marszu

 

Nie miał nic, nie został bohaterem zwyciężając lub ginąć. Nie zmienił losu. 

Literówka – ginąc.

Rozumiem sens pierwszego zdania, ale drugie brzmi dość pusto. Swojego losu czy losu innych? Skąd wiedział, że ich przeznaczeniem jest przegrana?

Może da się to jakoś ładniej opisać – jeśli krasnoludy mają Valhallę, to bohater może rozpaczać, że nie będzie w niej pił piwa. A drugie zdanie konkretniej – nie dał rady ocalić towarzyszy.

 

Te teraz “część artystyczna”:

– wykorzystanie piosenki moim zdaniem świetne, dużo ciekawych i nietrywialnych nawiązań

– dużo humoru

– lekki styl, bardzo przyjemnie się czyta

– odosobniony w zamyśleniu bohater budził moją ogromną sympatię

 

Przeczytałem tuż po przyjechaniu rowerem do domu, więc opowiadanie idealnie się wpasowało laugh

 

Rower jest dobry na wszystko. A kradzież roweru… Uch, niewykluczone, że takich goblinów powinno się karać jak niegdyś koniokradów na Dzikim Zachodzie.

Trochę zgrzytały mi imiona – z jednej strony interesujące jak Coolnamaks czy Fulliekstra, a z drugiej całkiem ludzkie i zwyczajne jak Lech i Damian. Nie lepiej się na coś zdecydować?

Lekki tekst, przyjemnie się czytało.

Babska logika rządzi!

 zwyczajne jak Lech i Damian

A nawiązania do piosenki?

Hmmm, nie znam piosenki, więc nic mi to nie mówi.

Babska logika rządzi!

Rower, Autor: Lech Janerka

 

Jadę na rowerze, słuchaj, do byle gdzie

Rower mam, posłuchaj, w taki różowy jazz

Może byś tak Damian wpadł popedałować (…)

Dobry wieczór, to po kolei

Marzanie

super, że wpadłeś i dałeś tak kompleksowe i celne uwagi. Odnosząc się do niektórych (gdzie bez dyskusji uwzględniłem to… no właśnie, bez dyskusji smiley):

Coś mi tu nie gra, ale na razie nie mam pomysłu, jak to zmienić.

“Im dłu­żej się zastanawiał, tym po­sęp­niej­sze miał wnio­ski” – tak zmieniłem, żeby tego “tym” nie było dwa razy, bo ani to tym-tym-rym-tym, ani Stanisław Tym.

Strona bierna denerwuje. Jaka środkowa zębatka? To jest jakaś przednia zębatka?

Wiem, że strona bierna brzmi jak opis z Decathlonu, ale ten fragment nawet ma taki być. Ale że Twoja sugestia była niezła, to trochę ją wykorzystałem. Swoją drogą szacunek, że tak popracowałeś wyobraźnią na cudzym tekście. Rozważę jeszcze te widły :).

Natomiast fachowo mamy tylną i przednią zębatkę w rowerze, ale że Damian nie musiał tego wiedzieć, to nazwałem ją środkową, ponieważ jest w środku długości rowera… roweru :)

Choć można argumentować, że góry są jednocześnie piękne i błyszczą laugh

Jest to pewien skrót myślowy, ale że jest to obserwacja prostego Damiana, którego myślenie boli w głowę, to dla niego góry mogą błyszczeć :)

Zombie? Cranberries nie było do wyboru :)

A szkoda, choć z tego co kojarzę Lao Che miało również utwór o takim tytule, więc nawet byłoby z polskim tekstem.

Rozumiem sens pierwszego zdania, ale drugie brzmi dość pusto. Swojego losu czy losu innych? Skąd wiedział, że ich przeznaczeniem jest przegrana?

Staram się to sugerować, choćby pisząc “Cze­ka­ło­by nas chwa­leb­ne zwy­cię­stwo lub chwa­leb­na śmierć… – za­my­ślił się nad moż­li­wy­mi trium­fa­mi kra­sno­lu­dów w są­sied­nich do­li­nach.” Ale delikatnie zmodyfikowałem na razie.

Może da się to jakoś ładniej opisać – jeśli krasnoludy mają Valhallę, to bohater może rozpaczać, że nie będzie w niej pił piwa. A drugie zdanie konkretniej – nie dał rady ocalić towarzyszy

Zastanowię się nad tym, muszę pomyśleć :)

Przeczytałem tuż po przyjechaniu rowerem do domu, więc opowiadanie idealnie się wpasowało laugh

I po to ten tekst powstał! A skądinąd powstawał po powrocie z pracy rowerem właśnie.

– odosobniony w zamyśleniu bohater budził moją ogromną sympatię

To cieszy, bo wydawało mi się, że to może być słabszy punkt, a tu proszę, komuś się podoba.

 

Finkalo

miło, że wpadłaś :)

Rower jest dobry na wszystko

110% zgody

Uch, niewykluczone, że takich goblinów powinno się karać jak niegdyś koniokradów na Dzikim Zachodzie.

Oj tak. Betujący Piotr_jbk zasunął zresztą bardzo fajną sugestią delikatnego nawiązania do filmu “Złodzieje rowerów”, w którym kradzież roweru jest takim punktem przełomowym dla bohatera i w dużej mierze przyczynia się do jego załamania psychicznego.

Nie miałem tej wątpliwej przyjemności być okradzionym z dwukołowca, ale zawsze zapinam go pancernym zapięciem :)

Trochę zgrzytały mi imiona – z jednej strony interesujące jak Coolnamaks czy Fulliekstra, a z drugiej całkiem ludzkie i zwyczajne jak Lech i Damian. Nie lepiej się na coś zdecydować?

W sumie Marzan ustanowił się już moim pełnomocnikiem w tej sprawie (nieodpłatnie mam nadzieję laugh). Rzeczywiście są to nawiązania do utworu, jak wskazał wyżej, zaś co do dziwacznych imion to:

 

“Ja jestem spoko kolarz

I mam na imie Trish

A oto ludu wola

Cool na maxa, full i ekstra

Z powodu karambola

Obsunął mi się strój

I nie wiem czemu wołam

Cool na maxa, full i ekstra”

 

Pozdrowionka dla Was, dzięki za komentarze :)

Nowa Fantastyka