- Opowiadanie: zygfryd89 - Park Księżycowy

Park Księżycowy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Park Księżycowy

Księżyc wyszedł zza chmur, więc już z daleka dostrzegli fragment toru największego rollercoastera. Pierwsze wyniesienie i niemal pionowy spadek, które Bartkowi skojarzyły się z kręgosłupem jakiejś gigantycznej wymarłej bestii. Niedługo potem konstrukcja zniknęła, zasłonięta przez drzewa.

– Przynajmniej wiemy, że nie zabłądziliśmy – powiedział Konrad, starszy brat Bartka.

A błądzili sporo. Trasa, która miała zająć sześć godzin, wydłużyła się do prawie ośmiu. Na przejściach granicznych poszło sprawnie, lecz kiedy zjechali z głównych dróg, nawigacja zaczęła wariować.

Była pierwsza w nocy, park ponoć otworzono godzinę temu.

Usłany kałużami gruntowy parking z pewnością nie wyglądał na miejsce, gdzie chciałoby się zostawić samochód. Stało na nim jednak kilka aut, wszystkie skryte w ciemności. Można by pomyśleć, że porzucone, gdyby nie kręciły się przy nich ciemne sylwetki.

Konrad przez chwilę trzymał palce na kluczyku, jakby wahał się, czy nie odjechać, w końcu jednak zgasił silnik. Cała czwórka wyszła z pojazdu. Klaudia, dziewczyna Konrada, zaklęła siarczyście, gdyż wdepnęła po kostki w kałużę. Aneta, kuzynka braci, długo wpatrywała się w panoramę parku, lecz nie skomentowała widoku ani słowem.

Nie mając pojęcia, gdzie jest wejście, poszli za trzema ciemnymi sylwetkami. Dotarli do ogrodzenia z siatki, za którym widać było niewyraźne kształty pobliskich budynków i trudnych do zidentyfikowania atrakcji. Kawałek dalej dostrzegli dziurę w płocie, przy której stał jakiś ubrany na czarno mężczyzna.

– To na pewno dobre wejście? – zapytała niepewnie Klaudia.

– Ci przed nami tędy przeszli – powiedział Konrad.

Zagadnął mężczyznę po angielsku, a ten potwierdził, że dobrze trafili. Zapłacili za bilety po trzydzieści dolarów od osoby, otrzymali za to cztery sfatygowane, papierowe mapy.

– Umieją zbudować nastrój – uznał Konrad.

Kiedy jednak Bartek przechodził przez ogrodzenie, naszła go myśl, że to wszystko jest oszustwem. Park zapewne okaże się opuszczony, a oni zapłacili jakiemuś gościowi mnóstwo forsy. Będzie cud, jeśli nikt ich nie potnie na organy.

– Dziwnie, co? – zapytał Anetę.

– Ta… – odpowiedziała kuzynka, jak zawsze oszczędzając słowa. Na głowie miała czapkę, choć przecież wcale nie było zimno, oraz olbrzymie okulary, które przypominały rusztowanie twarzy. W za dużej bluzie wyglądała, jakby próbowała się schować przed światem.

Szli błotnistą ścieżką obok zamkniętych budek i pustych ławek. Nie widzieli żywej duszy. Księżyc schował się za chmurami, więc o oglądaniu panoramy parku mogli już tylko pomarzyć. Konrad włączył latarkę w telefonie i rozłożył mapę. Poplamiona i pożółkła wyglądała, jakby przeszła przez ręce co najmniej stu odwiedzających.

– Jesteśmy chyba tu. – Wskazał miejsce obok brązowej plamy. – W którą stronę teraz?

Aneta wzruszyła ramionami. Klaudia studiowała mapę ze zmarszczonym czołem.

– A tu w ogóle coś działa? – zapytał Bartek.

Wówczas zobaczył światło. Zaciekawieni poszli w jego kierunku i stanęli przed karuzelą, która kręciła się niemal bezgłośnie. Zamiast różnokolorowego oświetlenia atrakcję spowijała słaba, blada poświata. W wagonikach o kształtach zwierząt siedziało tylko jedno dziecko, może trzyletni chłopiec. Płakał cicho. Nigdzie nie było widać żadnego dorosłego.

– Na to jesteśmy chyba za duzi – uznał Konrad bez cienia refleksji.

– Gdzie starzy tego kaszojada? – zastanawiała się Klaudia, lecz nikt jej nie odpowiedział.

– Powinniśmy mu pomóc? – zapytał Bartek.

– Jeśli chcesz się użerać z matką, która zaraz skądś wyskoczy i zrobi awanturę, proszę bardzo – powiedział Konrad. Odwrócił się i odszedł, a za nim Klaudia i Bartek.

Aneta jeszcze przez chwilę przyglądała się dziecku, po czym ruszyła za pozostałymi.

Aleja, którą wędrowali, przed laty przeznaczona była dla najmłodszych odwiedzających. Wszędzie widać było postacie z bajek oraz zwierzęta – niegdyś kolorowe, dziś zabrudzone i zniszczone. Tylko jedna na dziesięć latarni działała, ale i tak dawała niewiele światła. Robili zdjęcia, lecz niewiele na nich wychodziło. Większość sklepów okazała się zamknięta, poza jednym, przed którym stała kolejka trojga dzieciaków. Kiedy Bartek próbował przyjrzeć się sprzedawcy, dostrzegł jedynie ciemną, niewyraźną sylwetkę. Chwilę potem minął ich samotny akrobata chodzący na szczudłach tak chudy, że smukłe kije równie dobrze mogły być jego nogami.

– Spójrzcie, gabinet zwierciadeł! – ucieszyła się Klaudia. Poza nią lustra nikogo nie interesowały, mimo to postawiła na swoim. Wybranka Konrada była ładną dziewczyną, lecz jej apodyktyczny charakter nieustannie wkurzał Bartka.

Przeszli przez wysokie, smukłe drzwi i znaleźli się w dużej sali. Posadzka w biało-czarne kwadraty i stojące wszędzie lustra stanowiły iście psychodeliczne połączenie. Przynajmniej było jasno. W środku zauważyli jedną starszą kobietę patrzącą na swe odbicie w rogu sali.

Rozeszli się w różne strony. Bartek stanął przed jednym z luster i ujrzał siebie, zupełnie normalne odbicie. Wysoki, dobrze zbudowany młody mężczyzna. Tylko że nie miał głowy. Jego sylwetka kończyła się szyją.

Odwrócił wzrok od niepokojącego widoku i poszedł do stanowiska obok.

Kolejne lustro ukazało mu przygarbionego starca, schorowanego i zniszczonego. Miał pomarszczoną twarz o nieprzytomnym spojrzeniu i wielkie małżowiny uszne. Dopiero po chwili rozpoznał w nim siebie. Lęk spadł na niego tak nagle, że tym razem również odwrócił wzrok. Kiedy odchodził od lustra, wydawało mu się, że odbicie wciąż pozostało na miejscu.

Na zewnątrz natknął się na Anetę. Milczącą, ale jakoś bardziej niż zwykle. Nie odważył się zapytać, co widziała.

Klaudia i Konrad wyszli po chwili – ona wyraźnie zadowolona, on dość zmieszany.

– Dobra – odezwał się brat Bartka – poszukajmy czegoś mniej zjebanego. Może ten wielki rollercoaster, co go widzieliśmy z daleka?

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedział czyjś ochrypły głos.

Odwrócili się i ujrzeli staruszkę z gabinetu luster. Mówiła do nich po polsku.

– Czemu? – zapytała Klaudia.

– Ta kolejka to powód, dla którego zamknęli park. – Przez chwilę chłonęła ich zaciekawione spojrzenia. – To zdarzyło się już dobrych kilka lat temu, kiedy wszystko działało. Park był bardzo dochodowy i popularny. Kolejka, największa w całym kraju, uchodziła za główną atrakcję. Niestety, doszło do wypadku. Dwadzieścia cztery osoby cieszyły się przejazdem i nagle coś złego stało się z torem. Wagoniki zamiast wejść w zakręt, wypadły. Pędziły sto kilometrów na godzinę. Były czterdzieści metrów nad ziemią. Ponoć przeleciały połowę parku, wprawiając w osłupienie setki odwiedzających, nim rozbiły się w strefie dzikiego zachodu, zabijając przy okazji kolejnych siedmioro ludzi na ziemi. Gdzieś w okolicy biura szeryfa.

– Przejebane – uznał Konrad. – A zna pani jakieś atrakcje, które działają i nie zabijają?

– Jak pójdziecie prosto, wejdziecie w strefę cyrkową. Potem na prawo zobaczycie dom strachu. Działa, ale czy można stracić życie? Niewykluczone. W końcu to dom strachu.

Pożegnali się z kobietą i poszli zgodnie z jej wskazówkami.

W strefie cyrkowej wiele budynków przypominało pasiaste namioty, a wyszczerzone w upiornych uśmiechach twarze klaunów spoglądały z każdego zakamarka. Na ścieżce leżał akrobata, którego widzieli wcześniej. Stukał o ziemię jednym szczudłem.

– Przewrócił się? – zapytał Bartek i podszedł do niego.

Klęknął obok jego twarzy. Mężczyzna był stary i tak koszmarnie chudy, że wyglądał, jakby zmarł z niedożywienia.

– Hello? – Bartek zbliżył się, by sprawdzić, czy ten oddycha.

Nagle akrobata odepchnął go z taką siłą, że Bartek upadł na plecy. Zaskoczony, jęknął z bólu, gdy kamień wbił mu się w okolicę nerki. Nim zdążył się pozbierać, pojawił się przed nim klaun. Przepraszająco skinął głową, po czym złapał akrobatę za szczudła i pociągnął po ziemi w ciemny zaułek.

– To miejsce jest popieprzone – uznał Bartek, kiedy zdołał w końcu wstać.

Klaudia i Konrad wyglądali na ubawionych, a Aneta spoglądała na wszystko z niesmakiem.

– Wiedziałeś, na co się piszesz – przypomniał mu brat. – Było mówione, że to teraz park grozy.

– On mnie odepchnął – nie ustępował Bartek. – W jakim parku używa się przemocy?

– Jesteśmy w strefie cyrkowej – odparł Konrad. – Pewnie uznał, że to zabawne.

Kawałek dalej ujrzeli budynek wyglądający jak wielki, kolorowy wagon. Stał przed nim zaganiacz, mężczyzna w cylindrze i jaskrawym fraku. Machał zapraszająco, więc Klaudia złapała Konrada za ramię i pokierowała całą czwórkę ku tej nieznanej atrakcji.

– Skąd? – zapytał zaganiacz po angielsku.

– Polska – odparła Konrad.

– Zaprasiam na pokaz cykowy – powiedział, uśmiechając się pod olbrzymim wąsem. – Zaraz zaczyna.

Weszli do pogrążonego w ciemności budynku, kierując się w stronę odległego słabego światła. Dotarli na trybunę mogącą pomieścić co najmniej dwustu widzów, lecz siedzących dało się policzyć na palcach jednej ręki. Rzędy rozkładanych krzeseł skryte były w półmroku, podobnie jak widoczna na dole scena.

– Chodźcie do pierwszego rzędu – zaproponowała Klaudia.

Nie musieli długo czekać na rozpoczęcie występu. Scena rozjaśniła się delikatnie i wskoczył na nią umięśniony młody mężczyzna. Ubrany był jedynie w czerwone ogrodniczki, a na jego szyi wisiał najprawdziwszy wąż.

Później Bartek był świadkiem najobrzydliwszego spektaklu, jaki mógł sobie wyobrazić. Artysta zaczął od całkiem imponujących figur gimnastycznych – robił salta czy stawał na jednej ręce, trzymając się kija, lecz szybko mu się to znudziło i zaczął wymachiwać zwierzęciem. Następnie użył gada, by odegrać pełne seksualnych podtekstów scenki, raz nawet wsadził go sobie pod ubranie. Na zakończenie przebiegł przed pierwszym rzędem i Bartek o mało nie wyłamał plecami oparcia fotela, tak przestraszył się zwierzęcia.

Klaudia była wyraźnie zachwycona, zrobiła nawet kilka zdjęć telefonem. Aneta spoglądała bez specjalnej ekscytacji, jakby widziała to przedstawienie wiele razy.

Po powrocie na scenę mężczyzna zawiązał węża na supeł i się pożegnał.

– To chyba nie było prawdziwe zwierzę? – szepnął mu wstrząśnięty Konrad. – Zamęczyłby biedaka.

Bartek wiedział, jak brat lubi zwierzęta, więc wolał zachować milczenie.

Następnie na scenę weszła młoda i prześliczna kobieta. Niewysoka, ciemnowłosa i zupełnie naga, nie licząc białych baletek. Chwyciła zwisającą z sufitu obręcz i zaczęła skomplikowane akrobacje, co chwilę pokazując wszystko, co miała do zaprezentowania.

Bartek dostrzegł kątem oka, że Klaudia wyprowadza jego brata z widowni. Roześmiał się cicho, lecz mimo to mu współczuł.

Oglądał pokaz jak zahipnotyzowany, aż w pewnej chwili kobieta zeszła na widownię, rozejrzała się, chwyciła go za rękę i zaciągnęła na podwyższenie. Nim dotarło do niego, co się właśnie wydarzyło, stał już na scenie. Obrócił się natychmiast, by nikt nie widział jego podniecenia, lecz kobieta rozpięła mu rozporek i ściągnęła spodnie do samych kostek.

Nie miał pojęcia, jak to zrobiła, ale razem zawiśli na pierścieniu. Całe jego ciało było dziwnie wygięte, bolesne skurcze chwyciły go w kilku miejscach, miał wrażenie, że zaraz spadnie i się połamie. Wtedy jednak kobieta oplotła się wokół niego. Wszedł w nią, a wtedy wszystkie nieprzyjemne uczucia minęły. Unosił się w powietrzu, jakby nic nie ważył albo właśnie pokonał grawitację.

Pierścień zaczął się kręcić i kołysać. Bartek raz widział twarz kobiety i jej pomalowane białą farbą oczy, innym razem plątaninę nóg, sufit, widownię. Zauważył Anetę, która zakryła twarz dłońmi, najwyraźniej zażenowana.

Nie był przyzwyczajony do publicznych wystąpień, więc skończył szybko i była to najpiękniejsza chwila jego życia. Kobieta uśmiechała się albo śmiała z niego. Nie wiedział. Dotknął ziemi, a akrobatka pocałowała go na pożegnanie i skłoniła się przed niemal pustą widownią. Pamiętał, że klaskał, choć powinien najpierw podciągnąć sobie spodnie.

Kiedy wrócił na miejsce, rzucił znikającej kobiecie tęskne spojrzenie, po czym uciekł z widowni. Kuzynka podążyła za nim.

– Ciekawy pokaz – szepnęła do niego Aneta.

– Nie mów nikomu – poprosił. Ależ było mu wstyd. – Jak myślisz, ona często tu występuje?

– Pewnie codziennie.

– Muszę się przebadać po powrocie.

Konrad i Klaudia czekali przed wagonem. On wyraźnie naburmuszony, ona zniecierpliwiona. Bartek cieszył się, że nie byli świadkami tego… przestawienia.

– I co, podobało się? – zapytała dziewczyna.

– Bartkowi bardzo – powiedziała Aneta.

– Skoda ze wy nie widzieli do końca – odezwał się zaganiacz. – Trzeci artysta przyprowadzi niedźwiedzi.

Bartek spojrzał przerażony na wąsacza, po czym pogonił pozostałych w głąb strefy cyrkowej.

Udało im się zlokalizować łazienkę, więc miał nadzieję się odświeżyć. W żadnej z kabin nie było jednak drzwi, a w podłodze zionęła potężna dziura. Obmył tylko twarz i ruszył dalej z nadzieją, że kolejna toaleta zachowała się w lepszym stanie.

Nieopodal znaleźli stoisko gastronomiczne. Prowadził je otyły mężczyzna, z którym zupełnie nie potrafili się dogadać. Grillowane kawałki mięsa na patyku wydawały się zagadką nie do rozwiązania.

– Z czego to mięso? – pytali w trzech językach, lecz on tylko wskazywał na nich, a potem na siebie. Byli tak głodni, że mimo wszystko się skusili. Potrawa smakowała dziwnie, lecz nie była taka zła.

– Ten cały dom strachu jest gdzieś przed nami – uznał Konrad, studiując mapę. – Dodali tu, że to atrakcja ekstremalna, jeśli dobrze rozumiem.

– Ekstremalna? – zdziwiła się Klaudia. – Taka straszna?

– Nie wiem. Takich ekstremalnych jest więcej. Może powinniśmy wybierać właśnie je?

Niedługo potem stanęli przed wejściem do domu strachu. Umieszczono je w paszczy olbrzymiego lwa. W środku było ciemno, jedyne wątłe światło dawały atrapy pochodni wiszące na ścianach. Zeszli po schodach i stanęli przed torem, na którym stała kolejka z połączonych ze sobą wózków wyglądających na żywcem wyjęte ze starej kopalni.

Konrad, najwyraźniej obrażony na Klaudię, usiadł wraz z bratem w czwartym wagoniku, a dziewczyny w piątym. Poza ich czwórką w kolejce znajdowała się para, sądząc po języku Czechów lub Słowaków, zajmująca ostatnie miejsca, a także dwie dziwnie nieruchome sylwetki na samym początku.

Wagoniki ruszyły niemrawo, wjechały w słabo oświetlony, nisko sklepiony tunel. W powietrzu unosił się pył, w dodatku strasznie tu śmierdziało – stęchlizną, może nawet zgnilizną. Mijali cyrkowe dekoracje – trampoliny, armaty, obręcze dla zwierząt – wszystkie zniszczone, zużyte, pokryte kurzem i brudem.

Kiedy nieco przyspieszyli, ich siedziska zaczęły podskakiwać. Mimo to pasażerowie na samym przodzie wciąż się nie ruszali.

– To chyba manekiny – Bartek szepnął do brata.

Ten wskazał coś leżącego na ziemi. Była to górna połowa ciała człowieka ubranego w białą koszulę. Leżał w kałuży krwi, a w ręku wciąż trzymał bat.

– Nieźle ucharakteryzowany – uznał Konrad. – To chyba poskramiacz lwów, co nie?

Bartek o mało nie zwrócił ostatniego posiłku. Wnętrzności mężczyzny tworzyły ścieżkę o długości ponad dwóch metrów.

– Dom strachu powinien być straszny, nie obrzydliwy – poskarżył się.

Wagonik skręcił, przejechał obok truchła słonia, które oblazła grupa malutkich klaunów-padlinożerców. To mogły być roboty, choć poruszały się wyjątkowo realistycznie. Dalej gęsto zwisały poręcze gimnastyczne, co dziwnie podnieciło Bartka. Stojący pod nimi lew wyglądał jak prawdziwy.

– Nie łapię motywu przewodniego tego miejsca – stwierdził Konrad.

Lew spoglądał na nich świecącymi oczami, które, Bartek mógłby przysiąc, poruszyły się delikatnie. Zwierz potrząsnął grzywą, zaryczał i rzucił się w stronę kolejki.

Czesi, a może Słowacy, zajmujący ostatni wagonik krzyknęli, gdy bestia uczepiła się łapami burty. Mężczyzna wypadł z pojazdu, kobieta nie ruszyła się z miejsca. Olbrzymia paszcza chwyciła ją za brzuch i ściągnęła na ziemię.

Klaudia zaczęła krzyczeć, Bartek wbił dłonie w burtę wózka, a Konrad patrzył na to wszystko z szeroko otwartymi ustami. Aneta zachowała spokój. Podobnie jak pasażerowie pierwszego wagonika.

Lew zniknął im z oczu, gdy pokonali zakręt. Gdzieś z oddali dobiegł ich krzyk Czecha. A może Słowaka.

– Co to, kurwa, było? – wrzasnął Konrad, po czym nagle zatrzymał na czymś wzrok. – O ja pierdolę. Tam jest jeszcze jeden.

Przejechali obok drewnianej klatki, na której stała lwica. Kiedy koniec kolejki minął drapieżnika, ten zeskoczył dostojnie i ruszył za pojazdem.

Bartek zamknął oczy, próbując sobie wmówić, że to się nie dzieje naprawdę. Otworzył je, gdy brat potrząsnął jego ramieniem.

– Musimy przedostać się do przodu – powiedział przytomnie. – Jak najdalej od niej.

Lwica biegła kilka metrów za końcem kolejki. Ta na szczęście przyspieszyła, jakby próbowała utrzymać bestię na dystans. Mimo to zwierz powoli, lecz systematycznie ich doganiał.

Najpierw pomogli przejść dziewczynom. Przerwy pomiędzy wagonikami miały może pół metra, więc ich pokonanie nie było takie proste. Weszli do trzeciego wagonika, kiedy lwica zrównała się z ostatnim.

Siedzący na samym przodzie manekin nagle odwrócił głowę. Była czarna, oczy i usta wymalowano na niej farbą. Cała czwórka zamarła, obserwując, jak manekin wstaje z miejsca i rusza ku nim dziwnymi rwanymi ruchami, przypominając bohatera poklatkowej animacji.

– Trzeba go po prostu zrzucić – uznał Konrad i ruszył pierwszy.

Wszedł do drugiego wagonika w tej samej chwili co manekin. Konrad był potężnym mężczyzną, wyższym nawet od Bartka, i gdy rzucił się na istotę, wózek zachwiał się niebezpiecznie. Klaudia zaczęła krzyczeć.

Bartek chętnie pomógłby bratu, lecz pojazd był zbyt ciasny. Kątem oka dostrzegł, że lwica jest już bardzo blisko. Na ścianie natomiast ukazał się dziwny rysunek z człowiekiem bez głowy i strzałką skierowaną w dół. Bartek przypomniał sobie odbicie w lustrze, spojrzał przed siebie i zareagował w ostatniej chwili.

– Wszyscy głowy na dół! – ryknął.

Posłuchali go, nawet walczący Konrad. Manekin najwyraźniej nie znał polskiego, gdyż obniżony strop uderzył go z całej siły i wypchnął za burtę. Wcześniej jego los podzielił kolega siedzący na samym przodzie. Dwie czarne sylwetki uderzyły o ziemię z głuchym trzaskiem.

Dotarli do pierwszego wagonika w chwili, gdy lwica znalazła się na wysokości czwartego.

– Zwalniamy – zauważyła Aneta.

Rzeczywiście, przez chwilę tracili prędkość, a potem jakby ktoś zaciągnął ręczny hamulec. Pojazd zatrzymał się, spod kół posypały się iskry, o mało nie wypadli na zewnątrz. Bartek w końcu zrozumiał, że nie mają żadnych szans, lwica dorwie ich wszystkich. Spodziewał się ataku, lecz zwierz również się zatrzymał i czekał za pojazdem.

Szybko zrozumieli dlaczego. Po obu stronach toru, ułożonego na skalnym moście szerokości może metra, zionęła czarna otchłań.

Lew stanął nad krawędzią czeluści i obserwował ich uważnie. W końcu zdecydował się działać i ostrożnie wskoczył do ostatniego wagonika kolejki. A po chwili do kolejnego.

– Musimy zrzucić to w przepaść! – krzyknął Konrad, zeskoczył na ziemię i przyłożył ręce do burty.

Pozostała trójka dołączyła do niego. Zaczęli pchać wózek w stronę krawędzi, aż zawisł nad przepaścią. Doskoczyli do kolejnego.

Lwica była już w połowie długości kolejki.

Zepchnęli drugi wózek z torów. Wleciał do otchłani i pociągnął za sobą trzeci. A ten zabrał ze sobą czwarty. Razem z lwicą.

Zwierz próbował wyskoczyć ze spadającego pociągu, lecz zahaczył łapami o burtę i zniknął z ciemnościach wraz z resztą kolejki.

Dopiero po kilku sekundach usłyszeli odgłos uderzenia.

– Zbierajmy się, bo może być ich więcej – powiedział Bartek.

Pobiegli tunelem, cały czas słysząc zbliżające się pomruki lwów. Dotarli do stalowej bramy i przekroczyli ją w chwili, gdy trzy potężne zwierzęta wyskoczyły w ciemności. Udało im się zaryglować wyjście w ostatniej chwili, bestie zatrzymały się po drugiej stronie, mierząc ich wściekłymi spojrzeniami.

Przy wyjściu zobaczyli stanowisko pracownika. Niewysoki mężczyzna, cały ubrany na biało, siedział w starym, wytartym fotelu. Dostrzegłszy ich, westchnął, wstał i podniósł coś ze stolika. Wskazał lewą rękę i kazał ją odsłonić. Każdemu z czwórki przybił pieczątkę – literę X zamkniętą w kształcie, który musiał być pyskiem lwa. Byli w takim szoku, że nikt nie zaprotestował.

Wyszli z tunelu w nieznanym im miejscu parku, lecz wciąż w strefie cyrkowej. Bartek o mało nie zapłakał z ulgi, widząc księżyc. Klaudia próbowała zadzwonić, może na tutejszą policję, lecz smartfon nie umiał nawiązać połączenia.

– Zagryzły… zagryzły – powtarzała bez przerwy.

– Spierdalamy stąd – zarządził Konrad, gdy jego próba wybrania numeru również zakończyła się porażką. – Wracamy do wyjścia.

Bartek nogi miał jak z waty, lecz poszedł za bratem. Sprawdził telefon, lecz tak jak pozostali, nie miał zasięgu. Niepokoiła go też Aneta, szła z nieprzytomnym spojrzeniem, nie odezwała się ani słowem.

– Nie bój się – powiedział do niej. – Koniec wycieczki. Wracamy do domu.

– Myślisz, że tak po prostu można opuścić to miejsce? – zapytała.

Miała rację. Kiedy w końcu wrócili pod płot, bileter, który wcześniej ich wpuścił, zaczął wrzeszczeć, że to wejście, nie wyjście, a potem wycelował w nich strzelbę.

Uciekli w popłochu. Za zakrętem Konrad rozłożył mapę na najbliższym stoliku.

– Chyba tu jest wejście główne. – Wskazał coś w lewym górnym rogu.

– A nie tu? – zapytała Klaudia.

– Nie macie po co iść do wejścia – powiedział kobiecy głos. To była ta sama staruszka, którą poznali w gabinecie luster. – Wypuszczają tylko tych, którzy zgromadzili trzy pieczątki. I muszą być różne, pamiętajcie, bo to ważne.

– Ty stara kurwo! – ryknęła na nią Klaudia. – Namówiłaś nas na te strachy. O mało nie zeżarły nas jebane lwy!

– Zdobyliście pierwszą pieczątkę, zgadza się? – zapytała. – Powinniście mi podziękować.

– Za co? Powiedz lepiej, jak się stąd wydostać.

– Zaliczając kolejne atrakcje ekstremalne – oznajmiła spokojne.

– Kolejne? – głos Klaudii drżał. – Nie, nigdy więcej.

– Oczywiście, że więcej – nie ustępowała staruszka. – Musicie zaliczyć jeszcze dwie. Jeśli nie zdołacie tego zrobić do świtu, zostaniecie tu na zawsze. Radzę nie marnować czasu. – Uśmiechnęła się odpychająco.

– Co to znaczy, że zostaniemy? – dopytywał Bartek.

– Rozejrzyjcie się, durnie! Patrzcie uważnie!

Bartek dostrzegł stojącą na dachu lodziarni ludzką sylwetkę. I kolejną przechadzającą się pobliską alejką. I jeszcze jedną siedzącą pod zadaszeniem. Zrozumiał, dlaczego zwiedzając park, czuł się tak dziwnie.

– Nie żyją – wyszeptał.

– Brawo – wycedziła staruszka. – Nie chcecie do nich dołączyć. Postarajcie się zebrać te pieczątki. Wciąż mam sentyment do rodaków i chciałabym wam pomóc, ale nie mam prawa nic podpowiedzieć. Co noc robię tu za pieprzoną informację i tyle. – Wykrzywiła się, jakby powiedziała za dużo, po czym odeszła bez słowa.

Kiedy zostali sami, zaczęli spoglądać na siebie niepewnie.

– Jest druga dwadzieścia sześć – powiedziała Aneta. – Słońce wzejdzie pewnie o piątej.

– Chyba jej nie wierzycie? – zapytała Klaudia.

– Oczywiście, że wierzymy – odparła. – Jeśli chcecie przeżyć, trzeba działać.

– Zróbmy tak – Konrad przejął inicjatywę – rozdzielimy się i pójdziemy w dwie różne strony. Poszukamy wyjścia, przy okazji zobaczymy, co to za miejsca te inne ekstremalne. O trzeciej spotkamy się pod diabelskim młynem i postanowimy, co robić dalej.

Karuzelę, nieruchomą i ogromną, widać było z każdego miejsca parku, a jednocześnie według mapy stała w samym centrum. Wyglądała niczym gigantyczne oko spoglądające na nich z ciemności.

– Popytajmy też ludzi – dodał Bartek. – Może ktoś będzie wiedział, co się tu wyprawia.

On i Aneta ruszyli wzdłuż ogrodzenia parku, kierując się ku strefie dzikiego zachodu. Wysoki, koszmarnie trudny do sforsowania płot wyłonił się przed nimi z ciemności. Od czasu do czasu dostrzegali przy nim ciemne sylwetki kojarzące się z warującymi strażnikami. Nie mieli szans go pokonać.

Strefa dzikiego zachodu była nieco lepiej oświetlona – w tutejszych latarniach płonął prawdziwy ogień. Ścieżki wysypano piaskiem, a drewniane budynki tworzyły gęstą zabudowę, przypominając dawne amerykańskie miasteczko.

Nagle zza rogu wyłonił się galopujący koń, rżący i toczący pianę z pyska. Na jego grzbiecie nie było jeźdźca. Odskoczyli w ostatniej chwili.

– Pieprzony koszmar – mruknął Bartek, obserwując znikający w ciemności zad zwierzęcia. – Czyj to był pomysł, żeby tu przyjechać?

Aneta wzruszyła ramionami.

– Nie pamiętam – odpowiedziała i odwróciła wzrok.

Było mu naprawdę żal młodszej kuzynki. Ostatnimi czasy rzadko wychodziła między ludzi. Powiedziała kiedyś, że się boi, ponieważ ktoś nieustannie ją śledzi. Gdy w końcu udało im się wyciągnąć ją z domu, trafiła tutaj. Po powrocie do Polski pewnie zamknie się w pokoju na rok.

Przeszli obok saloonu, skąd dobiegała cicha muzyka, chyba grana na pianinie. Przez okno widać było poruszające się w środku sylwetki.

– O rety – wyszeptał Bartek, zauważywszy coś na ulicy – to chyba nie…

– Chyba tak.

Przed biurem szeryfa leżał wrak kolejki górskiej. Była niebieska, zdobiona w morskie motywy. Na przedzie, niby galion, znajdowała się rzeźbiona syrena. Sześć czteroosobowych wagoników wciąż było ze sobą połączonych mimo siły, z jaką uderzyły o ziemię. Tor, z którego wypadły, wił się po niebie bardzo daleko. Trudno było uwierzyć w odległość, którą pokonał pojazd.

– Dlaczego nikt tego nie uprzątnął? – zastanawiał się Bartek. Niepokoiło go, że wagoniki wyglądały, jakby rozbiły się wczoraj, a nie parę lat temu.

Kilkadziesiąt metrów dalej w kałuży zaschniętej krwi leżał człowiek. Bartek nie miał pojęcia, czy ciało ma coś wspólnego z rozbitym rollercoasterem, lecz wyglądało, jakby spadło z wysoka. Czując poruszenie w żołądku, odwrócił wzrok i zaczął wpatrywać się w niewielki staw otoczony głazami. Nie pomogło, bowiem wypatrzył kolejne ciało.

Aneta długo stała przy kolejce, nawet pogładziła jedno z siedzeń. W pewnym momencie otrząsnęła się i ruszyła szybkim krokiem, jakby chciała uciec z miejsca katastrofy.

Chwilę później dotarli do kolejnej ekstremalnej atrakcji. Było to wielkie koło przypominające sombrero, które huśtało się niczym olbrzymie wahadło, a dodatkowo kręciło wokół własnej osi. Bartkowi zebrało się na wymioty od samego patrzenia, nie cierpiał tego typu zabaw.

Kiedy urządzenie wychyliło się maksymalnie, niemal dotykając nieba, zauważyli, że trzy ludzkie sylwetki nie siedzą bezpiecznie zapięte w fotelach. Zwisały z konstrukcji, desperacko próbując nie spaść. Jedna z osób przegrała walkę, upadła z dobrych czterdziestu metrów i uderzyła o ziemię.

– Trudne – podsumowała Aneta.

– Pojebane. Na to na pewno nie wejdę.

Czekali, mając nadzieję, że ktoś zdoła zejść żywy z tej atrakcji, lecz pozostała dwójka również nie utrzymała się na kole. Sombrero w końcu przestało się obracać, wytraciło pęd i znieruchomiało.

Ruszyli dalej ścieżką obok kopalni złota. W przepływającym przez nią potoku stało kilku wychudłych starców. Wszyscy byli zupełnie nadzy, a w dłoniach trzymali sita, którymi przesiewali muł. Gdzieś w oddali słychać było strzały.

– Za pięć trzecia – sprawdził Bartek. – Musimy iść w stronę diabelskiego młyna.

Kawałek dalej przed nim na ścieżce pojawił się człowiek, który nie wyglądał ani dziwnie, ani upiornie. Umięśniony rudowłosy brodacz w ciemnej kurtce. Rzucił coś do nich w języku, którego nie rozumieli, po czym podszedł i podciągnął rękaw bluzy Bartka.

– Ej, odpieprz się! – rzucił do nieznajomego.

Widząc jedną pieczątkę, rudzielec zrobił rozczarowaną minę. Odsłonił również rękę Anety, a następnie oddalił się bez słowa.

– Kto to był? – zastanawiał się Bartek.

– Chyba odwiedzający, jak my.

– Czemu sprawdzał nasze pieczątki, zamiast porozmawiać?

– Mam przypuszczenie. Nie spodoba ci się.

– Powiedz, chyba nic mnie już…

– Hej! – krzyknęła do nich Klaudia. Za jej plecami pojawił się Konrad. – Znaleźliście coś ciekawego?

Bartek opowiedział im o rozbitej kolejce i przerażającym wahadle, a także spotkaniu z napastliwym mężczyzną.

– My byliśmy przy głównym wejściu – zrelacjonował brat Bartka – i nie da się tamtędy przedrzeć. W strefie egipskiej znaleźliśmy ekstremalną atrakcję. To labirynt w piramidzie, gdzie trzeba się przeciskać ciasnymi tunelami. Jest chwilowo nieczynny, bo usuwali ciała, które w nim utknęły. Z moim wzrostem na pewno tam nie pójdę. Za to spotkaliśmy trójkę Niemców, którzy też mieli jedną zaliczoną atrakcję ekstremalną. Wymieniliśmy się wiedzą. Również byli przekonani, że jeśli do świtu nie zaliczą trzech, to kaplica.

– Na której byli? – zapytała Aneta.

Konrad podniósł palec, wskazując diabelski młyn.

– Wiemy, o co w niej chodzi – wyjawił. – Może się udać.

Zdjął bluzę, przerzucił na plecy, wyciągnął rękawy przed siebie, włożył pod pachy i zrobił z nich supeł na wysokości piersi.

– Problem z tym kołem jest taki, że w podłogach gondoli znajdują się zapadnie. Musimy się trzymać poręczy, inaczej spadniemy. Można się jednak przywiązać, użyjemy własnych ciuchów.

– Utrzymają nasz ciężar? – zapytał Bartek.

– Powinny.

Wszyscy przećwiczyli zawiązywanie ubrań w taki sposób, by móc na nich zawisnąć. Diabelski młyn przed nimi tkwił w bezruchu. Był naprawdę wysoki, zapewne ponad sześćdziesiąt, może nawet siedemdziesiąt metrów. Księżyc znów wyszedł zza chmur, spoglądał na nich spomiędzy szprych olbrzymiego koła.

Kiedy uznali, że są gotowi, ruszyli powoli w stronę podwyższenia, na którym stał otyły mężczyzna ubrany na biało. Gestem ręki zaprosił ich do wiszącej najniżej gondoli przypominającej domek na prerii. Była przeszklona, brudna, bez siedzeń czy foteli, wyłącznie z miejscami stojącymi. Klaudia spanikowała i zaczęła spazmatycznie szlochać, lecz Konrad zdołał ją nieco uspokoić.

Weszli do środka i natychmiast zaczęli przywiązywać się do metalowych poręczy. Konrad i Klaudia do tej przy drzwiach, Aneta i Bartek do drugiej, w głębi gondoli. Bartkowi udało się jako pierwszemu.

– Możemy też zaczepić się nogami – zaproponował i zrobił to, choć z trudem. Pozostali poszli za jego przykładem.

Drzwi wagonika wciąż się nie zamknęły. Niespodziewanie pojawiła się w nich ludzka sylwetka – niewysoka kobieta o azjatyckich rysach twarzy i czarnych jak noc włosach. Stanęła pod poręczą pomiędzy wiszącymi Konradem i Klaudią, po czym obrzuciła wszystkich zaciekawionym spojrzeniem.

Wytłumaczyli po angielsku, co jej grozi, lecz wyraz twarzy kobiety nie zmienił się nawet na jotę.

Drzwi zamknęły się z ohydnym sykiem, ruszyli w górę.

Przemieszczali się bardzo wolno, a mimo to ziemia oddalała się wyjątkowo szybko. Bartek próbował zamknąć oczy, lecz wówczas było jeszcze gorzej. Zaczęły boleć go ręce, w dodatku nie ufał, że asekuracja z bluzy utrzyma jego wagę. Zaczął drżeć. Klaudia cicho kwiliła, Aneta milczała skupiona, a Konrad mówił cicho coś, co do Bartka nawet nie docierało. Obca kobieta uśmiechała się zagadkowo.

Wagonik pokonał ćwierć obwodu młyna i zatrzymał się w połowie jego wysokości. Bartek spoglądał na sufit, starając się ignorować coraz bardziej rozległy widok w dole, a także puste wagoniki powyżej i poniżej.

Podłoga zapadła się. Dwie klapy otworzyły się na oścież, ukazując kamienistą ścieżkę trzydzieści metrów niżej. Azjatka złapała poręcz jedną ręką, wisiała, wydawać by się mogło, bez wysiłku. Pozostali trzymali się dzielnie.

Bezruch gondoli wydawał się trwać całe wieki. Księżyc znów przykryły chmury. Nikt się nie odzywał. W końcu podłoga zamknęła się z trzaskiem, a wagonik ruszył.

Azjatka rzuciła coś w swoim języku, po czym stanęła na podłodze. Pozostali ani myśleli zmieniać pozycji. Wagonik sunął niespiesznie ku szczytowi diabelskiego młyna.

– Na pewno tylko jeden obrót? – zakwiliła Klaudia. – A co, jeśli nie zatrzyma się na dole?

Nikt nie miał pojęcia.

Poręcz boleśnie wbijała się w dłonie Bartka, lecz nie zamierzał iść śladem Azjatki i stanąć na podłodze. Po, mógłby przysiąc, jakimś roku wagonik dotarł na szczyt i zatrzymał się z paskudnym chrobotem. Bartek miał wrażenie, że gondola kołysze się jak wahadło, ale równie dobrze to on mógł się trząść.

Z tej wysokości dało się objąć wzrokiem cały park. Był słabo oświetlony, lecz ciemne kształty różnych atrakcji odcinały się wyraźnie, jakby ktoś poprawił pisakiem ich kontury. Kolejka górska, jedyny obiekt wyższy od koła, wyglądała majestatycznie. Odległa piramida po ciemku niewiele różniła się od tych w Gizie. Sombrero z tej wysokości wydawało się zaskakująco niewielkie.

Podłoga rozwarła się ponownie, odsłaniając widok na metalowy stelaż konstrukcji.

Azjatka złapała się poręczy w ostatniej chwili, znów tylko jedną ręką. Drugą chwyciła Klaudię i pociągnęła jej nogi w dół. Ta krzyknęła, zawisła jedynie na rękach i kurtce. Kobieta przybliżyła się do niej, zręcznie przekładając dłonie. Wyciągnęła prawą i zaczęła drapać palce Klaudii. Ta krzyknęła znowu, puściła się i utrzymała w powietrzu jedynie dzięki kurtce.

Konrad zbliżył się do nieznajomej i próbował kopnąć ją w plecy. Klaudia desperacko walczyła, by znów chwycić się poręczy.

Bartek patrzył na to z takim przerażeniem, że zapomniał o bolących dłoniach. Był to koszmarny błąd, gdyż puścił poręcz i zawisł jedynie na bluzie i nogach.

Wagonik ruszył powolutku w dół, lecz podłoga pozostała otwarta.

Konrad próbował uratować Klaudię, kopiąc Azjatkę coraz mocniej, aż w końcu sam zawisł jedynie na bluzie. Widząc to, napastniczka odwróciła się i ruszyła w jego stronę.

Głowa Bartka odchyliła się tak bardzo do tyłu, że widział wszystko niemal do góry nogami. Jego brat próbował odzyskać chwyt, lecz w tym samym momencie Azjatka zaczęła rozplątywać węzeł jego bluzy. Zrobiła to bardzo szybko, lecz Konrad zdołał złapać się poręczy. Kobieta rzuciła się na niego. To, że nie spadli od razu, musiało być jakimś żartem grawitacji.

Klaudia odzyskała pewny chwyt i zaczęła krzyczeć, obserwując gwałtowną szarpaninę. Próbowała zbliżyć się do walczących, lecz nie zdążyła.

Konrad i Azjatka odpadli od poręczy i przelecieli przez podłogę gondoli.

– Nie! Nie! – ryknęła Klaudia.

Bartek nie wierzył w to, co zobaczył. Wagonik jeszcze przez długi czas opadał, aż znieruchomiał i podłoga zamknęła się z paskudnym trzaskiem.

Drzwiczki otworzyły się, zapraszając ich do wyjścia. Bartkowi dłonie drżały tak bardzo, że nabrał pewności, iż nie zdoła się rozwiązać i zaraz przyjdzie mu wykonać kolejne okrążenie. Wygramolił się na zewnątrz i usiadł na podwyższeniu. Obsługujący diabelski młyn grubas przyłożył pieczątkę do jego przedramienia – umieścił na nim literę X w okręgu.

Bartek zaczął płakać. Klaudia zbiegła na dół i odnalazła ciało Konrada, lecz nie dała rady na to patrzeć. Aneta stała obok z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy, jakby nie dotarło do niej, czego była świadkiem.

– To wszystko przez ciebie! – ryknęła Klaudia na Anetę, powróciwszy na podwyższenie.

– Daj spokój – odezwał się Bartek, lecz nie zwróciła na niego uwagi.

– To był twój pomysł, żeby tu przyjechać! – Klaudia wpadła w furię i Bartek musiał ją przytrzymać, inaczej rzuciłaby się na jego kuzynkę.

– Możemy się kłócić – powiedziała spokojnie Aneta – albo iść dalej i to skończyć. Niedługo wzejdzie słońce.

– Ona ma rację – przyznał Bartek.

– Zostawicie go tu? – oburzyła się Klaudia. – Trzeba go zabrać!

Bartek schował twarz w dłoniach. Minęło kilka minut, nim odważył się spojrzeć.

Jego brat leżał w kałuży krwi niedaleko podwyższenia, wśród wysokiej trawy rosnącej pod diabelskim młynem. Nigdzie nie było widać ciała Azjatki.

– Wrócę po ciebie – obiecał Bartek i odwrócił się do Anety. – Idziemy.

Klaudia spojrzała na nich z oburzeniem, lecz gdy zaczęli się oddalać, dołączyła szybko.

Usiedli na odrapanych ławkach na granicy pomiędzy strefą dzikiego zachodu a Atlantydą i rozłożyli mapę.

– W Atlantydzie jest kolejna ekstremalna atrakcja – zauważyła Aneta. – Tu. – Wskazała północną część parku. 

– Przecież to ta kolejka górska – wydukał Bartek.

– Warto spróbować.

– Co? – Klaudia spojrzała na nią przerażona. – Tam jest pieprzony uszkodzony tor!

– Jest sposób, żeby nie zginąć – powiedziała Aneta. – Zawsze jakiś jest.

– Niby skąd wiesz? – Klaudia wstała i odsunęła się od nich. – Kolejka na pewno jest najgorsza ze wszystkich.

– Domyśliłam się, co tam trzeba zrobić – wyjawiła Aneta.

Klaudia zaczęła kręcić głową.

– Nie, nigdzie mnie już nie zaciągniecie. Nigdy więcej.

Odwróciła się i pobiegła w głąb strefy dzikiego zachodu.

– Jasny szlag – rzucił Bartek. – Biegniemy za nią?

Spojrzał na zegarek. Było już po czwartej.

– Popatrz na wschód – poleciła Aneta.

Przez chwilę nie wiedział, o co jej chodzi, lecz rozejrzał się po niebie i zrozumiał. Zaczęło jaśnieć. Zostało im naprawdę niewiele czasu.

Atlantyda, jak sama nazwa wskazywała, była strefą wodną. W powietrzu unosiła się wilgotna mgiełka, a ścieżkami przelewał się ściek sięgający kostek. Minęli statek piracki pochwycony przez drewnianego krakena oraz pełen małych wodospadów tor wodny, po którym nie płynęła żadna łódka. Ujrzeli mężczyznę w płaszczu, który łowił na wędkę w czymś, co wyglądało jak większa kałuża. W pewnej chwili wyciągnął z brudnej wody opasłego szczura i przyjrzał mu się z zainteresowaniem.

– Jaki jest ten plan? – zapytał Bartek, spoglądając na rosnącą z każdym krokiem konstrukcję górskiej kolejki.

– Powiem ci, jak wsiądziemy.

– Dlaczego? – Spojrzał w oczy kuzynki i po raz pierwszy zobaczył w nich strach. I tak podziwiał ją za spokój, który zdołała zachować do tej pory.

– Jeśli powiem ci teraz, uciekniesz jak Klaudia.

Szczerze to rozważał, lecz nie miał pojęcia, co zrobiłby potem. Zaszył się w jakimś kącie i czekał na świt? Choć coraz bardziej paraliżował go strach, wiedział, że musi wsiąść do tamtej kolejki.

Przeszli obok stawu zabudowanego rurami i steampunkowymi ustrojstwami. Na jego powierzchni Bartek dostrzegł dziwną rybę. Była duża, kolorowa i wyglądała jak dekoracja. W jej szeroko otwartym pysku dostrzegł ludzką twarz. Zaczęła się unosić, a pod nią z wody wyłoniła się sylwetka ociekająca wodą. To był człowiek z wielką rybą na głowie, zapewne jakaś wypaczona maskotka tego fragmentu parku.

Po tym, czego doświadczył do tej pory, Bartek nawet się nie zdziwił. Odwrócił głowę, gotowy ruszyć dalej, lecz przerażenie na twarzy kuzynki całkowicie go zmroziło.

– Biegniemy! – krzyknęła i pociągnęła go ze sobą.

Skręcili w lewo, potem w prawo i wpadli do jednej z drewnianych budek. Nad ich głowami wisiało mnóstwo różnej wielkości zabrudzonych pluszaków. Przykucnęli za długim stołem, na którym stały blaszane puszki.

– Cicho – szepnęła Aneta.

W ciemności nie widział jej twarzy, ale ton głosu bardzo mu się nie podobał. Dlaczego zareagowała tak gwałtownie, skoro wcześniej widzieli już tyle dziwacznych kreatur?

Aneta poruszyła się niespokojnie, gdy usłyszeli odgłos kroków. Ktoś zbliżył się do budki i zatrzymał niedaleko. Coś świsnęło w powietrzu, piłeczka uderzyła o ścianę przed nimi, a kilka puszek spadło na ich głowy. Kilka sekund później kolejna piłeczka strąciła dwie następne puszki. Jedna z nich upadła na szyję Bartka i przecięła mu skórę. Jęknął z bólu.

Silny uścisk złapał go za bluzę i wyciągnął zza stołu. Z bliska olbrzymia ryba wyglądało groteskowo, lecz twarz w środku nie była ani trochę zabawna.

– Czekaj – powiedziała Aneta po angielsku. Stanęła obok Bartka. – On jest ze mną. Idziemy na rollercoaster. Pozwól nam przejść. Proszę.

Nieznajomy odwrócił rybę w stronę młodej kobiety i długo mierzył ją wzrokiem. Dopiero teraz Bartek zauważył, że mężczyzna trzyma harpun.

– Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? – warknął po angielsku z silnym wschodnim akcentem. – Myślisz, że możesz mi rozkazywać, bo idziesz na jebaną kolejkę?

Aneta klęknęła.

– Bardzo cię proszę, puść nas.

– No dobrze – powiedział w końcu i rzucił Bartkiem o bruk. – Wypieprzać stąd.

Oboje odbiegli na wypadek, gdyby szaleniec postanowił zmienić zdanie.

– Skąd wiedziałaś, jak z nim rozmawiać? – zapytał.

– Improwizowałam.

Brama do kolejki wyglądała jak olbrzymia muszla. Aneta stanęła przed nią, westchnęła głęboko i przeszła na drugą stronę. Znaleźli się w korytarzu, w którym lata temu ustawiały się długie kolejki.

– Syreni śpiew – powiedziała cicho. – Tak nazywa się ta atrakcja.

Na podłodze widać było stare naklejki informujące, ile wynosi czas oczekiwania dla osób stojących w tym miejscu. Nie spotkali żywej duszy, więc bardzo szybko dotarli na miejsce startu.

Była tam. Sześć niebieskich wagoników ozdobionych rozgwiazdami, muszlami, konikami morskimi i rybami. Na przedzie pierwszego syrena z twarzą uniesioną ku niebu. Naprawdę wyglądała, jakby śpiewała, próbując zwabić jakichś nieszczęśników.

Kolejka pełna była ludzi, którzy czekali na opadnięcie zabezpieczeń, milczący i posępni. Bartek i Aneta znaleźli dwa puste miejsca niemal na samym końcu.

– Wiesz, że z tyłu jest najgorzej? – zapytała. – Wagoniki z przodu spadają z pierwszego wyniesienia z dużo mniejszą prędkością niż te z końca. To kwestia przyspieszenia.

– Bardziej martwiłbym się zepsutym torem.

– Wiem, próbuję czymś zająć myśli.

Usiedli na wolnych miejscach. Zabezpieczenia opadły chwilę potem, niemal unieruchamiając ich w fotelach. Panika eksplodowała w głowie Bartka. Oddałby wszystko, by się stąd wydostać, uciec gdzieś daleko, lecz było za późno. Ruszyli. Pojazd sunął cicho, nikt z pozostałych pasażerów nie odezwał się ani słowem.

– To jaki jest ten plan? – zapytał kuzynkę.

Spojrzała na niego w dziwny sposób. Wyglądała na przerażoną i podekscytowaną jednocześnie.

– Nie powiem – odparła.

Kolejka zaczęła piąć się pod znacznym kątem. Ziemia oddalała się w zastraszającym tempie.

– Czemu? – jęknął zaskoczony.

– Nie zorientowałeś się, prawda? – Uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. – Nie jestem twoją kuzynką.

Bartek patrzył na nią oszołomiony.

– Co?

– Prawdziwą Anetę dorwałam wczoraj w nocy. Nie martw się, ona żyje. Jeszcze. Związałam ją i zostawiłam w opuszczonej stodole przy lesie, obok takiego dziwnego budynku. Chyba ciepłowni?

Byli już na wysokości co najmniej trzydziestu metrów. Bartek zupełnie nie potrafił zebrać myśli.

– Kim jesteś?

– Jedną z pierwszych. Lata temu zginęłam na tej kolejce, podobnie jak wielu, którzy nam teraz towarzyszą. Dostaliśmy zadanie. Sprowadzać nowych ludzi do parku. Robimy to. Obserwowałam twoją kuzynkę, zajęłam jej miejsce i przyprowadziłam trójkę. Troje to niemało. Zostaniecie tu z nami. Jest nas coraz więcej. Niedługo park zapełni się cały. Wszystkie atrakcje będą oblegane przez odwiedzających!

Kolejka osiągnęła szczyt, wydawało się, że stanęła na chwilę, pozwalając Bartkowi poobserwować rozciągającą się poniżej panoramę parku.

I wtedy runęła w dół z szaleńczą prędkością. Przyspieszenie niemal wyrwało mu duszę z ciała. Czuł, że spada, nic nie waży, a jednocześnie przygniata go siła stu ton.

Nikt nie krzyczał. Kolejka sunęła bardzo płynnie. Pierwsza inwersja obróciła świat do góry nogami. Zamknął oczy i musiał zemdleć na sekundę lub dwie, gdyż kiedy się ocknął, byli już na kolejnym, mniejszym wyniesieniu.

Wiedział, że nie ma szans, by przeżyć, lecz nie poddał się i próbował znaleźć rozwiązanie. Musiało jakieś być.

– Cudowne! – wrzasnęła osoba wyglądająca jak jego kuzynka. – Mogłabym teraz umrzeć! – Śmiała się albo płakała, a może jedno i drugie.

Przywołał w pamięci obraz roztrzaskanej kolejki, który widział wcześniej. W środku nie znajdowały się ani jedne zwłoki, a zabezpieczenia były podniesione. Dwa ciała leżały daleko od miejsca katastrofy.

A więc wyleci z wagonika i roztrzaska się o ziemię, nie zginie w środku. A co, jeśli…

– Bez trzymanki! – Istota udająca Anetę podniosła ręce, gdy weszli w spiralę.

Rollercoaster ruszył po prostym fragmencie trasy. Dalej droga zakręcała w lewo.

To tam, zrozumiał Bartek. Wydawało mu się, że widzi uszkodzenia toru, lecz mogło to być tylko złudzenie.

Kolejka odbiła w lewo i wystrzeliła w noc.

Ujrzał częściowo zachmurzone niebo i ledwo widoczny księżyc. Park przesuwał się daleko w dole i zbliżał w zastraszającym tempie. Wydawało się, że pędzi, zmienia się, może nawet tańczy.

Bartek poczuł, że blokada zabezpieczenia fotela w końcu puszcza. Podniósł ją drżącymi dłońmi. Usłyszał rozgniewane:

– Co robisz?!

Spojrzał w dół, desperacko szukając zbiornika wodnego, przy którym poprzednio rozbiła się kolejka. Nie było to proste, lecz w końcu wypatrzył czarną, nieruchomą powierzchnię.

Skoczył.

Uderzył w wodę z taką siłą, że przez kilka sekund otoczyła go absolutna czerń. W końcu zabrakło mu tchu, spanikował i zaczął miotać się we wszystkie strony. Jakimś cudem zdołał przebić głową taflę wody.

Powoli dopłynął do brzegu. Nieopodal czekała ubrana na biało kobieta. W ręku trzymała pieczątkę.

Kilkadziesiąt metrów dalej kształt roztrzaskanej kolejki wyłonił się z chmury kurzu.

A co, jeśli to nie był żaden duch, lecz Aneta postradała rozum i właśnie zginęła? Być może powinni byli wyskoczyć razem.

Wyszedł z wody, lecz nie miał siły, by podejść do ubranej na biało kobiety. Usiadł na głazie i rozkaszlał się potwornie.

– Nie rób tego – poprosił znajomy głos.

Stanęła nad nim, cała i zdrowa, nawet bez drobiny pyłku na bluzie.

Natychmiast wstał i odsunął się gwałtownie.

– Znam tę akrobatkę ze strefy cyrkowej – powiedziała. – Na pewno wpadłeś jej w oko. Jeśli tu zostaniesz, przedstawię cię.

To było kuszące.

– Twój brat już nigdy nie opuści tego miejsca – kontynuowała. – Naprawdę chcesz odejść? Nie będziesz za nim tęsknić?

– Ja… – Naprawdę rozważał zostanie tutaj?

Kątem oka dostrzegł jakiś kształt na wodzie. Wielką rybę z otwartym pyskiem. Podbiegł do kobiety w bieli i podciągnął rękaw.

Ta przybiła mu trzecią pieczątkę – literę X pod dwoma trójkątami, które zapewne miały imitować góry.

Mężczyzna z rybą na głowie wyszedł na brzeg, lecz widząc, że Bartek skompletował trzy pieczątki, nie podszedł bliżej.

– To nie koniec – powiedziała istota udająca Anetę. – Są jeszcze ci twojego rodzaju.

Rzuciła mu smutny uśmiech i odeszła. Nie rozumiał, co znaczyły te ostatnie słowa.

Sprawdził mapę i powoli ruszył w kierunku głównego wejścia. Słońce zaczęło wychylać się zza horyzontu, przeganiając wszechobecny mrok. Park zmieniał się w oczach, odsłaniając wszystkie tajemnice. Ukryte w ciemności i tajemnicy miejsca w blasku słońca okazywały się opuszczonymi, brudnymi ruinami. Diabelski młyn wyglądał, jakby nie wprawiano go w ruch od wieków. Po pustych uliczkach hulał łagodny wiatr.

Był już blisko bramy, kiedy dostrzegł ludzką sylwetkę. Przez długi czas nie mógł uwierzyć własnym oczom.

– Klaudia?!

Dziewczyna odwróciła głowę, zaskoczona. Wzrok miała niespokojny i drżała. Tuliła coś do piersi.

– Zdobyłeś trzy pieczątki? – zapytała.

– Tak. Ty też?

Skinęła głową.

– Co z Anetą?

– Aneta jest w Polsce. To, co przyjechało z nami, to nie była ona.

Klaudia pokiwała głową, nie zadając żadnych pytań.

Bartek zbliżył się i zrozumiał, co kobieta trzyma w dłoniach. Była to ludzka ręka ucięta w okolicach łokcia.

– To nie tak, jak myślisz – powiedziała. – Ten rudy, on… zabił jakiegoś Niemca. Szłam i widziałam. U… uciął mu rękę. Więc wtedy pomyślałam. Trzeba zdobyć trzy pieczątki. Pokazać je na ręce. Więc zdjęłam pasek i podeszłam od tyłu… On był mordercą, więc… – Zaczęła przeraźliwie szlochać.

– Zbierajmy się stąd – powiedział Bartek.

Przy bramie stał ten sam mężczyzna, który wpuścił ich do parku, lecz tym razem ubrany na biało. Rzucił okiem na pieczątki, nie skomentował ani słowem tego, że Klaudia pokazała je na odciętej kończynie, po czym wskazał dziurę w murze.

– Kiedy Konrad spadł – wydukała Klaudia – poszłam do jego ciała i zabrałam kluczyki.

Ruszyli wzdłuż muru otaczającego park, aż dotarli na parking. Stało tam kilka aut, niektóre pozostawione bardzo dawno temu. Wsiedli do samochodu i Bartek odpalił silnik.

– Chyba możesz już wyrzucić tę rękę – powiedział do Klaudii.

 

EPILOG

– A po co on tam wszedł? – zapytał łamanym angielskim policjant. – Jak by nie wszedł, to by nie spadł.

Bartek opuścił głowę i wlepił wzrok w brudną podłogę, próbując się uspokoić. Od pół godziny próbował wytłumaczyć tym idiotom z posterunku, co naprawdę zaszło. Na dowód mieli tylko kilka zdjęć, które na funkcjonariuszach nie zrobiły żadnego wrażenia, pieczątki mogące znaczyć cokolwiek oraz mapy wyglądające na pamiątkę sprzed lat.

– Park jest zamknięty – powtarzał mundurowy. – Po co tam weszliście?

Uśmiechnął się szeroko. Bartek zauważył coś dziwnego na jego twarzy. Czy to resztki białej farby w kącikach ust i oczu? Chwycił oszołomioną Klaudię za rękę i uciekli z tego cyrku.

 

***

 

– Mamo, posłuchaj mnie! – ryczał do telefonu. Urządzenie zabrali jakiemuś dziecku idącemu do szkoły. Młody płakał, kopał i gryzł, lecz Klaudia obaliła go ziemię. – Aneta jest w opuszczonej stodole przy lesie obok ciepłowni, musisz zawiadomić policję!

– Słabo słyszę. Dobrze się bawicie? Kiedy wracacie?

– Będę za parę godzin – wyszeptał.

 

***

 

Pokazali paszporty, lecz strażnik graniczny w ogóle nie chciał ich oglądać.

– Podwińcie rękawy – rozkazał po angielsku.

Popatrzyli na siebie oszołomieni i wykonali polecenie.

– Pan ma trzy pieczątki, a pani tylko dwie – podliczył. – Nie przejedziecie. Żeby przejechać, trzeba mieć pięć pieczątek! Pięć na osobę!

– Co?

– Z parku wypuszczają z trzema, ale żeby wyjechać z kraju, potrzeba pięciu.

– Człowieku, ty nie rozumiesz… Moja kuzynka…

– Pięć! Nikt was nie wypuści bez pięciu! Zawracać! – Położył dłoń na kaburze pistoletu.

Zawrócili.

 

***

 

– Jest pięć pieczątek? – zapytał pogranicznik, gdy pół godziny później samochód Konrada ponownie zatrzymał się na przejściu. W środku siedziała tylko jedna osoba.

– T… tak – wydukał Bartek.

Podwinął rękaw i pokazał ramię. Potem podniósł odciętą kobiecą rękę o pomalowanych na czerwono paznokciach.

– W sumie jest pięć – podliczył mundurowy. Nie skomentował ani słowem widoku kończyny ani faktu, że młody mężczyzna jest cały we krwi. – Można ruszać.

Koniec

Komentarze

Hej, trochę mi się to wszystko skojarzyło z Sanitarium, Domem na nawiedzony wzgórzu i filmami Roba Zombieg – całości ma klimat filmów klasy B. Czwórka znajomych, w twoim przypadku krewnych plus dziewczyna ;), i nawiedzone miejsce, do którego wciskasz czytelnika od razu, bez zbędnego przeciągania, rozumiem, że to zabieg pod konkurs by słuchacze się nie nudzili:) W mojej ocenie impet grozy przez to się wytraca i na kolejne atrakcje już nie czekałem z takim napięciem. Za to końcówka… Heh rozbawiła mnie i zaskoczyła – ale pozytywnie, właśnie w stylu Roba Zombiego:). Pod konkurs, myślę, że to bardzo dobra pozycja i tekst będzie silną konkurencją dla innych. To komentarz na świeżo po przeczytaniu, muszę na spokojnie tekst przetrawić i może jeszcze wrócę :). A na razie zostawiam klika oraz pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Uch. Potrafisz zniechęcić do parku rozrywki.

Nie to że się bałam, bo to tylko literki, ale te zniekształcone wersje atrakcji lunaparkowych są okropne.

Chyba już Ci kiedyś mówiliśmy, że masz chorą wyobraźnię, prawda? Ale horrory piszesz świetne.

Wszystko zgodnie z regułami sztuki – jest grupka znajomych na wejściu, do wyjścia dociera mocno przerzedzona. Pod koniec można pomyśleć, że już po wszystkim, a tu niespodzianka. Dobre, dobre.

Twisty zaskakiwały, więc fabuła w porządku.

Wiadomo, że do bohaterów nie ma się co przywiązywać…

Edytka: Przydałyby się jakieś przerywniki, bo 50 kilo bez przerwy na picie i siku to jednak męcząca sprawa.

Babska logika rządzi!

"Wszystko zgodnie z regułami sztuki" – polecam pierwszy lepszy horror jeśli można go nazwać sztuką, raczej siła tekstu bazuje na barwnych opisach, a nie na zaskakującej historii ;)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Komentarz pobetowy. Moje zdanie już znasz, uważam, że to bardzo dobry horror. Mnie trudno jest przestraszyć, a Tobie się to udało, więc lecą słowa uznania i klik.

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych – wątpliwości (do przeanalizowania):

Zauważyłam, że dość często w całym tekście występuje forma „być”, czasem nawet w tym samym zdaniu – np.:

Jego sylwetka była tak chuda, że smukłe kije równie dobrze mogły być jego nogami.

 

Nie miała pojęcia, jak to zrobiła, ale razem zawiśli na pierścieniu. – literówka?

Nieopodal zaleźli stoisko gastronomiczne. – i tu?

Sombrero w końcu przestało się obracać, wytraciło pęd, aż w końcu znieruchomiało. – powtórzenie?

 

– My byliśmy przy głównym wejściu – zrelacjonował brat Marka – i nie da się tamtędy przedrzeć. – skąd Marek?

 

Ruszyli. Pojazd poruszał się cicho, nikt z pozostałych pasażerów nie odezwał się ani słowem. – powtórzenie?

– To jeszcze nie koniec – powiedziała istota udająca Anetę. – Są jeszcze ci twojego rodzaju. – i tu?

Nie skomentował ani słowem widoku kończyny ani fakt, że młody mężczyzna jest cały we krwi. – literówka?

 

 

Można wspomnieć o wulgaryzmach.

Znakomity tekst i pomysł. :) A zakończenie szokujące! Co tam się działo, szok! :)

Bohater numer jeden, czyli księżyc, jest mi szczególnie bliski, ponieważ przed laty stworzyłam kilka tomików baśni dla dzieci; w tytule każdego był także księżyc i pojawiał się on w każdej baśni. :)

 

Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)

Pecunia non olet

devil

Cos tu jest diabelskiego, pisałem komentarz późno w nocy (albo jak kto woli – bardzo

wczesnym rankiem), dość mozolnie i sumiennie, ale po akceptacji diabli wzięli…hehe.

Barany są uparte, więc powracam niestety… wink

Żaden horror ani groza – bardziej groteska, i to jak u przedpiśca: klasy B. Sytuacji nie

ratują nawet – wciśnięte jakby na siłę i nie anonsowane – wulgaryzmy, oraz przaśny erotyzm.

Wieje sztampową nudą, nie strachem. Napięcie spada jak w tamejszym systemie 

oświetleniowym. W dodatku jest nieco “baboli”:

złapał akrobatę za szczudła i pociągnął po ziemi w ciemny zaułek.

Na szczudłach stoi się swobodnie, to nie mocowana do kikuta proteza i nie da się za nie

kogokolwiek ciągnąć.

złapała Konrada z ramię i pokierowała

Takich i innych literówek tez jest trochę…

Bartek o mało nie przebił fotela plecami,

Hehe, jak to się robi?…

Nie miała pojęcia, jak to zrobiła,

Wyszło, jakby delikwent czytał jej myśli…

Nie był przyzwyczajony do publicznych wystąpień, więc skończył szybko

No, tu kawałek prawdziwego horroru…laugh

Przerwy pomiędzy wagonikami miały może pół metra, więc ich pokonanie nie było takie proste.

To naprawdę odległość nie do pokonania…wink

Stanęła pod poręczą pomiędzy wiszącymi Konradem i Klaudią,

Bez sensu, przecież podłoga jeszcze się nie zapadła…

I tak dalej… W dodatku nie wiadomo jak to się stało, że zamiast kuzynki, na długo przed wyjazdem

pojawił się jej klon. Baboli jest więcej niestety.

Może następny horror spowoduje drżenie serca i kończyn?…heh

 

EDIT:

Naprawdę jakieś ciemne siły tu działają, heh. Poprzedni komentarz pisałem dobrze po północy,

a w poczekalni figuruje:

| opowiadanie, horror | kom. Fascynator | 02.05.25, g. 22:07

Choć go nie ma. Ten jest, ale nie figuruje…laugh

 

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Czytając, miałem spory problem z zawieszeniem niewiary. Bohaterowie znajdują się w absurdalnej sytuacji, rodem nawet nie tyle z horroru, co z creepypasty i tak po prostu to akceptują. Konwencja creepypasty nie przeszkadza mi, ale moim skromnym bardzo zabrakło jakiegoś większego sprzeciwu wobec rządzących parkiem reguł, jak choćby faktycznej próby sforsowania płotu albo fizycznego ataku na obsługę, żeby uczynić całą fabułę bardziej wiarygodną.

 

Najmocniejszą stroną opowiadania są wartka akcja i jej zwroty, szczególnie w samej końcówce. Tekst ma 50k znaków, jest więc dość długi jak na portalowe standardy, a nawet nie zauważyłem, jak to minęło. Łyknąłem na raz jak szorta :O Także no mimo tej uwagi o wiarygodności, na plus. No i końcówka – bohaterowie opuszczają park, ale park wciąż ma ich w szponach. Miód malina.

 

Dwie techniczne niedoskonałości udało mi się wyłapać przy czytaniu:

 

> Wysoki, koszmarnie trudny do sforsowania płot wyłonił się przed nimi z ciemności. Od czasu do czasu dostrzegali przy nim ciemne sylwetki kojarzące się z warującymi strażnikami. Nie mieli szans go sforsować.

 

Powtórzonko

 

> Azjatka przytrzymała się poręczy jedną ręką, wisiała, wydawać by się mogło, bez wysiłku. Pozostali trzymali się dzielnie.

 

Technicznie rzecz biorą to są różne czasowniki, ale ja to odebrałem jako powtórzenie. Hm..

 

Pozdrawiam i klikam

To może pierwsze trzymanie zastąpić chwyceniem względnie zaciśnięciem ręki?

Babska logika rządzi!

Bardjaskier,

dzięki. Rzeczywiście jest w tym tekście coś z filmów klasy B.

 

---------------------------------------

Finkla,

również dzięki. Przerywniki lubię, ale tu nie miałem pomysłu, żeby gdzieś jakiś wsadzić. Poza akapitem nie ma przeskoków narracji.

 

---------------------------------------

HollyHell91, jeszcze raz dzięki za betę.

 

---------------------------------------

bruce,

dzięki za wszystkie poprawki, już wprowadzone. Ostrzeżenie o wulgaryzmach dodałem, może kogoś zachęci :) Tytuł ma być taką grą słów, a księżyc się wziął, bo lunapark.

 

---------------------------------------

Fascynator,

dzięki za poprawki i przeczytanie. Rzeczywiście typowej grozy jest tu niewiele. Wulgaryzmy są częścią naszego języka, czy chcemy, czy nie, i ich unikanie w potocznej rozmowie znajomych spędzających czas wolny nie wydaje mi się realistyczne. Co do erotyzmu – zawsze mnie ciekawi, dlaczego on kłuje w oczy, a nie na przykład przemoc.

 

Na szczudłach stoi się swobodnie, to nie mocowana do kikuta proteza i nie da się za nie

kogokolwiek ciągnąć.

Skoro wcześniej akrobata stukał szczudłami po obaleniu na ziemię, można przypuszczać, że ma je związane z kończynami. A może to jego kończyny?

 

Bez sensu, przecież podłoga jeszcze się nie zapadła…

Bohaterowie wisieli cały czas, co jest wspomniane w tekście, bo uznali to za bezpieczniejsze.

 

---------------------------------------

GalicyjskiZakapior,

dzięki. Zawieszenie niewiary rzeczywiście nie jest tu łatwe, sam to zauważyłem i próbowałem to złagodzić, ale nie było dla mnie proste. Nie chciałem, żeby opowiadanie zamieniło się z “bohaterowie zwiedzają kolejne atrakcje” na “bohaterowie próbują kolnych pomysłów na wydostanie się z parku” :)

Cześć!

 

Przeczytane, komentarz pobetowy jutro, póki co kliczek.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

Przede wszystkim gratuluję prędkiego trafienia do Biblioteki. Opowieść bardzo płynnie poprowadzona, zgodzę się, że wcale nie czuć tych pięćdziesięciu tysięcy znaków, czuć tylko dobry warsztat. Przy tych pochwałach – w sumie przy zwykłym zastrzeżeniu, że nie schodzisz poniżej pewnego poziomu, który ja niekoniecznie osiągam – muszę jednak przyznać, że w jakimś sensie tekst do mnie nie trafił. Nie przejąłem się losami bohaterów. Nie mogę zagwarantować, że to coś obiektywnego (w ogóle często mi się tak zdarza przy horrorach, nie jestem ich wdzięcznym odbiorcą, może to odruchowy mechanizm obronny), ale zobaczmy: dostajemy gościa, o którym wiemy, że klnie, aż uszy więdną, jego brata, o którym wiemy, że jest jego bratem, jego dziewczynę, o której wiemy, że jest jego dziewczyną, i jego kuzynkę, która od pierwszych słów wygląda na wampirkę czy coś w tym rodzaju – i wszyscy nie wiadomo po co idą do opuszczonego lunaparku, który okaże się sztampowo zabójczy – to czym tu się przejąć? Trudno mi to nawet porównać z głębią i dynamiką relacji społecznych choćby ze Skradzionych godzin, z serdecznością, którą budzili bohaterowie. A co do zakończenia: odczułem ułamek sekundy irytacji na diabolus ex machina, a potem pojawiła się pointa tak nieoczekiwana, że parsknąłem śmiechem. Nie wiem, czemu ono służy i do jakiego gatunku literackiego przynależy, ale na pewno bardzo się wyróżnia, czytelnik musi je zapamiętać na długo, więc poniekąd naprawdę udane.

W niektórych miejscach dobór słów wydał mi się mocno niedopracowany. Dwa dobitniejsze przykłady:

Zaskoczony, jęknął z bólu, gdy kamień wbił mu się w nerkę.

To brzmi jak bardzo ciężka rana.

– Musimy zrzucić to w przepaść! – krzyknął Konrad, zeskoczył na ziemię i przyłożył ręce do bocznej burty.

Wagoniki chyba nie mają burt przednich i tylnych.

Sięgasz też po styl sprawozdawczy tam, gdzie stanowczo warto byłoby nadać jakieś nacechowanie emocjonalne (nie przypominam sobie, żebym dopatrzył się kiedyś tego problemu w innych Twoich tekstach). Dajmy na to:

Nie był przyzwyczajony do publicznych wystąpień, więc skończył szybko i była to najpiękniejsza chwila jego życia.

Przecież to brzmi, jakbyś opisywał pioniera wygłaszającego odczyt o uprawie bawełny na XXVII Plenum Opolskiej Młodzieżówki PZPR.

Lwica biegła kilka metrów za końcem kolejki. Ta na szczęście przyspieszyła, jakby próbowała utrzymać bestię na dystans. Mimo to zwierz powoli, lecz systematycznie zaczął ich doganiać.

Najpierw pomogli przejść dziewczynom. Przerwy pomiędzy wagonikami miały może pół metra, więc ich pokonanie nie było takie proste. Weszli do trzeciego wagonika, kiedy lwica zrównała się z ostatnim.

Tutaj też w ogóle nie czuć emocji. Przy okazji odwróciłbym szyk trzeciego zdania (powolne, lecz systematyczne jest chyba doganianie, a nie zaczynanie).

 

Dziękuję za podzielenie się tekstem i serdecznie pozdrawiam!

Pozwolę sobie dopisać garść moich odczuć, bo początkowo nie zdążyłam. :)

Najbardziej w opowiadaniu urzekły mnie atrakcje parku, sam pomysł na park oraz na “polską Informację” w postaci starszej pani, do tego rewelacyjne zdobywanie pieczątek i same pieczątki jako jedyna możliwość wyjścia/wyjazdu. W sumie atrakcje parkowe były tak zaskakujące, że – mimowolnie, przepraszam, może to przesada – kojarzyłam je z moim tekstem (”Popożarowy …”) o genialnym artyście-malarzu, który miał niesamowitą wyobraźnię i przenosił niezwykłe, surrealistyczne sceny na fragmenty swoich dzieł, wykraczających daleko poza ramy epoki, w której żył. Szczególnie fragment jego tryptyku – “Piekło”, z makabrycznymi miejscami kaźni ludzi, uznałam za znakomite porównanie do tu zaprezentowanych przez Ciebie, całkowicie innych, ale – równie wstrząsających oraz surrealistycznych wydarzeń. :) Na przykład scena z lustrami, zwykle w takim gabinecie ludzie pękają ze śmiechu, tu było zgoła inaczej, i zostało to pokazane świetnie! :)

Kuzynka od początku przedstawiana była jako dziwnie milcząca, nienaturalna, bez emocji. Powiedziałeś jednak wcześniej słowami i myślami bohaterów, że ona wywoływała w braciach/jej kuzynach współczucie, była zawsze zamknięta w sobie i miała wrażenie śledzenia jej. Tu spodziewałam się, że ona ich celowo prowadzi do parku, w którym śledzący ją poprzednio, tajemniczy osobnik zechce zamordować całą trojkę, szantażując, że tylko w ten sposób da jej spokój. I że ona ich świadomie prowadzi na “nieuniknioną rzeź”. Pomyliłam się, poszedłeś inną drogą, dużo ciekawszą. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Ślimak Zagłady,

bardzo dziękuję za recenzję. Rzeczywiście, bohaterowie (zwłaszcza bracia) wyszli mi średnio. Do Skradzionych godzin nawet nie będę porównywać (uważam ten tekst za jedno z dwóch moich ulubionych opowiadań spośród wszystkich, które napisałem), no ale tam postacie były sercem opowiadania, tu zostali nieco w cieniu parku, który jest chyba najważniejszy.

 

Bruce,

bardzo dziękuję za te słowa :)

To ja dziękuję za tak doskonałe opowiadanie. Zawsze wyobrażam sobie tekst jako scenariusz/pierwowzór scenariusza filmu – w tym wypadku bardzo się bałam już .czytając, a co dopiero – gdybym to oglądała. :) Mroczny, zagadkowy, pełen tajemnic i zaskakujących zwrotów akcji horror – brawa! :)

Pozdrawiam, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Bardzo dobrze się czytało. Tekst wciąga, akcja toczy się wartko, jest napięcie i ciekawy klimat. Jedno nie daje mi spokoju… żeby wyjść z parku trzeba było mieć trzy różne pieczątki, a przy przekraczaniu granicy mogły się powtarzać. Wiem, że się czepiam, ale coś luźno podchodzą tam do regulaminu ;)

 

Powodzenia w konkursie

 

Pozdrawiam

BioHazard, dzięki za przeczytanie. Najwidoczniej strażnikowi nie przeszkadzały powtarzające się pieczątki. Może mają swój regulamin :)

Wtrącę, jeśli wolno… :) Tak to właśnie odebrałam, pisałeś, że nie zwracano szczególnej uwagi na powtarzające się pieczątki, ważna była tylko ich ilość. :)

Pecunia non olet

Do Skradzionych godzin nawet nie będę porównywać (uważam ten tekst za jedno z dwóch moich ulubionych opowiadań spośród wszystkich, które napisałem)

Nie wiedziałem, że oceniasz tamto opowiadanie tak wysoko, ale z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie zgłosiłem go wtedy do Piórka. O ile pamiętam, obawiałem się, że wygrzebuję z niego czy wręcz dopowiadam sobie treści, których inni czytelnicy nie będą mieli szans odnaleźć.

Hej! 

Po pierwsze, bardzo Ci dziękuję przywołanie starej traumy. Otrząsnęłam się już lata temu z obrazków w „Oszukaj przeznaczenie”, a tu znowu strach wejść do parku rozrywki. :D 

Trochę rozumiem przedmówców w komentarzach, że bohaterowie szybko zaakceptowali swój los. Może jakaś nieudana próba ucieczki dodałaby historii więcej realizmu, a przy okazji przetrzebiła nieco grupę? ( Ale wiem, limit jest brutalny! Jeśli miałeś już tyle pomysłów na mordercze atrakcje, to pewnie zabrakło znaków. 

Z drugiej strony jasne jest, że nie chciałeś stworzyć lunaparkowej wersji „Prison Break”. Taka bierna akceptacja absurdalnych zasad i znieczulenie bohaterów (najgorsze dla mnie było pozostawienie samego sobie trzyletniego chłopca) to też w zasadzie element grozy – budzi frustrację i nieprzyjemne mrowienie. Czyli to co od horroru chcemy :) 

 

Jest akcja, ciekawe atrakcje i twisty, których się nie spodziewałam. Końcówkę uwielbiam! 

Pozdrawiam :) 

Marszawa, dzięki za przeczytanie.

Jestem wreszcie z komentarzem pobetowym (dlaczego doba jest taka krótka…)!

Opko zdecydowanie pełne akcji, od początku dzieje się dużo, a chwile na złapanie oddechu są dosłownie chwilami. Wiedzeni ciekawością bohaterowie doświadczają nieco więcej, niż się spodziewali, a tak to bywa, jak ktoś wyjeżdża za granicę ;-)

W pamięć najbardziej zapadła mi scena w cyrku, z jednej strony niespodziewana, z drugiej doskonale zwiastująca, że park ma więcej do zaoferowania, niż może się wydawać. A potem pokazujesz, jak głęboka jest ta królicza nora… Końcówka nieco klasyczna i dosyć okrutna, ale groza ma swoje prawa i jakby więcej osób dożyło do końca, to odbiorca mógłby czuć się zawiedziony. Świetny tekst do słuchania do samochodu albo na samotny, deszczowy wieczór.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

 Nigdy nie lubiłam cyrku i wesołych miasteczek, tudzież oferowanych przez nie atrakcji, więc zjeżyłam się nieco, wiedząc że rzecz dzieje się w lunaparku, ale niechęć dość szybko minęła, kiedy okazało się, że to miejsce dość szczególne, a bohaterowie zjawiają się tam w nocy i już pierwsze wydarzenia sugerują, że normalnie to tu nie będzie. No i nie było – akcja okazała się bardzo żwawa, opisane wypadki krwawe, a osobliwy park, choć wiele wymagał od spragnionych rozrywki bohaterów, to zapewnił im moc niespodzianek.

Czytało się całkiem fajnie, a finał zaskoczył i usatysfakcjonował. ;)

 

W swej za dużej blu­zie wy­glą­da­ła… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Za­miast róż­no­ko­lo­ro­we­go oświe­tle­nia atrak­cję spo­wi­jał słaby, blady blask. → Sprzeczność –blask jest światłem mocnym i jaskrawym.

Proponuję: Za­miast róż­no­ko­lo­ro­we­go oświe­tle­nia atrak­cję spo­wi­jała blada poświata.

 

przed któ­rym stała ko­lej­ka trzech dzie­cia­ków. → …przed któ­rym stała ko­lej­ka trojga dzie­cia­ków.

 

Bar­tek o mało nie prze­bił fo­te­la ple­ca­mi… → A może: Bar­tek o mało nie wypchnął/ wyłamał plecami oparcia fo­te­la

 

Bar­tek wie­dział, jak jego brat lubi zwie­rzę­ta… → Czy zaimek jest konieczny? Wszak wiemy, że to bracia.

 

i skło­ni­ła się przed nie­mal pustą pu­blicz­no­ścią. → To nie publiczność była pusta, a widownia.

Proponuję: …i skło­ni­ła się przed nie­mal pustą widownią. Lub: …i skło­ni­ła się przed nieliczną pu­blicz­no­ścią.

 

Wska­zał na lewą rękę i kazał ją od­sło­nić. → Wska­zał lewą rękę i kazał ją od­sło­nić.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Drzwi zamknęły się z ohydnym sykiem, ruszyli w górę.

Poruszali się bardzo wolno… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Ko­lej­ka za­czę­ła piąć się w górę pod znacz­nym kątem. → Zbędne dookreślenie – czy mogła piąć się w dół?

 

Przy­wo­łał w pa­mię­ci widok roz­trza­ska­nej ko­lej­ki, który wi­dział wcze­śniej. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Przy­wo­łał w pa­mię­ci obraz roz­trza­ska­nej ko­lej­ki, który wi­dział wcze­śniej.

 

Ukry­te w ciem­no­ści i ta­jem­ni­cy lo­ka­cje w bla­sku słoń­ca oka­zy­wa­ły się opusz­czo­ny­mi, brud­ny­mi ru­ina­mi. → Czy to na pewno były lokacje?

Proponuję: Ukry­te w ciem­no­ści i ta­jem­ni­cy obiekty, w bla­sku słoń­ca oka­zy­wa­ły się opusz­czo­ny­mi, brud­ny­mi ru­ina­mi.

 

– Tak. Ty też?

Sik­nę­ła głową. → Przepiękna literówka. ;)

Choć z drugiej strony w Parku Księżycowym wszystko mogło się wydarzyć.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Krar85, dzięki, również pozdrawiam.

 

Regulatorzy, bardzo dziękuję, poprawki wprowadzone.

Bardzo proszę, Zygfrydzie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi się podobało, w horrorze naprawdę jesteś w topce tutaj. Jest atmosfera, jest groza, wciąga. Zakończenie moim zdaniem genialne, uwielbiam takie twisty. Nie komentowałem wcześniej, bo czytałem je chwilę przed założeniem konta, ale żeby nominować dodaje komentarz i mam nadzieję, że dostanie piórko!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Nowa Fantastyka