- Opowiadanie: Hesket - Zielonowłosa

Zielonowłosa

Zapraszam na nowe opowiadanie

Dziękuję Bruce, za pracę, jaką włożyła w to, żeby ten tekst miał ręce i nogi. Bez jej pomocy, motałbym się z tym długo.

Pozdrawiam

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Zielonowłosa

 

Noc była chłodna i wiał silny wiatr. Przewracał wątłe, suche drzewa, jak niewidoczny gigant, kroczący przez czerń lasu. Przed chwilą spadł deszcz, który na szczęście ustał.

Julek nie wziął parasola. Kilka minut ulewy wystarczyło, żeby przemókł. Szedł, trzęsąc się z zimna i marzył o tym, żeby być już na miejscu, ponieważ w domu czekał na niego Tolek – jego piesek.

Przecież wszystko mogło się potoczyć inaczej. To prawda, pokłócił się z Dorotą, tylko dlaczego zawsze musiało pójść o jakieś głupoty? Zaczynało się niewinnie, jak delikatny wietrzyk, który później zamieniał się w huragan. Byli ze sobą ponad dwa lata i wydawałoby się, że po takim czasie powinni dogadywać się coraz lepiej. Możliwe, że w książkach istniała wielka miłość, bez sprzeczek, piękna i łagodna, pachnąca, jak drzewa owocowe na wiosnę, ale życie pokazywało zupełnie co innego. Na początku czuł złość, później zastanawiał się, czy nie przesadził z reakcją, wychodząc bez słowa. Nawet na nią nie spojrzał, nie obejrzał się za siebie, po prostu opuścił pokój, w którym powietrze było dla niego zbyt gęste, żeby mógł nim oddychać. W głębi duszy pragnął, żeby zadzwoniła, albo chociaż napisała krótką wiadomość, ale równie dobrze wiedział, że to on zawalił sprawę.

Postawił kołnierz i, smagany wiatrem, krok za krokiem, zbliżał się do celu. Za sprawą wyjątkowych ciemności widział niewiele. Dopiero w mieście mógł liczyć na światło latarni. Jednak, żeby tam dotrzeć, musiał przejść przez las, a nocą wyobraźnia działa mocniej i cienie przybierają różne kształty.

Tylko że las, przez który miał przejść, nie należał do zwykłych…

Ludzie mówili różne rzeczy… Że tam straszy i widywano w nim dziwną, białą postać. Niektórzy utrzymywali, że wcale nie była biała, tylko czarna. Każdy z opowiadających dodawał do historii swoje trzy grosze, przez co nikt nie wiedział, jaka jest prawda. Faktem było, że trzech młodych chłopców zaginęło w nim bez śladu.

Julek nie chciał, aby historie o duchach, widmach i czarownicach, powstrzymywały przed pójściem drogą na skróty. Bo niby czego miał się bać? Ludzkich wymysłów? Nie był trzęsącym portkami ze strachu dzieckiem, a siedemnastolatkiem, który właśnie zmókł i chciał jak najszybciej wrócić do domu, by ogrzać się przy ciepłej herbacie. Pocieszał się myślą, że już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść przez las. Z każdym krokiem drżał coraz bardziej i to nie tylko z zimna. Musiał przyznać, że jednak trochę się bał.

Przestał rozmyślać w momencie, kiedy usłyszał głośny trzask; najwyraźniej jedna z grubych suchych gałęzi nie wytrzymała podmuchów wiatru. Miał do wyboru dwie opcje. Pierwsza – przejść wąską ścieżką, która była drogą najkrótszą, lub obejść las dookoła, co zajęłoby ponad trzy godziny. Perspektywa długiego marszu zniechęciła go na tyle, że pokonał strach i wszedł w ciemność. Zanim to zrobił, spojrzał na telefon – było tuż przed dwudziestą trzecią.

***

Ukończony, drewniany konik, wpatrywał się małymi oczkami w swojego twórcę – Heńka.

Chrapy zwierzęcia, zaznaczone przez artystę mocnymi cięciami dłuta, wykrzywiały się w uśmiechu – wyciosany z drewna, jakby śmiał się z człowieka, który nadał mu kształt. W świetle lampki, stojącej na warsztacie, każde wgłębienie i uwypuklenie nadawało martwemu przedmiotowi wyrazistości. Staruszek miał wątpliwości, czy jego dzieło jest dobre. Nie zdarzało mu się to często, ale tym razem nie był do końca zadowolony ze swojej pracy.

Muszę się z tym przespać – myślał. Jutro będę widział wszystko inaczej. Wzuł pantofle, zgasił światło i wyszedł z pracowni.

Miał siedemdziesiąt lat, był starym kawalerem i mieszkał z kotem o imieniu Rubin. Zaczął rzeźbić, gdy przeszedł na emeryturę. Przez blisko czterdzieści lat pracował jako kierowca ciężarówki. Stare czasy wspominał z uśmiechem,  najczęściej wracając do nich przed snem. Zapewne, gdyby nie mieszkał na uboczu pod lasem i spotykał częściej ludzi, podzieliłby się niejedną ciekawą opowieścią. Jedyną osobą, która odwiedzała go regularnie, był listonosz przynoszący emeryturę.

Gdy nadchodziła jesień i wieczory stawały się coraz dłuższe, czytał książki do późna. Kiedy czuł, że pieką go oczy, jakby ktoś zasypał je piaskiem, a powieki stawały się coraz cięższe, kładł się spać.

Był wyjątkowo zmęczony, a przecież to dopiero poniedziałek. Może się przeziębiłem? – myślał. Zdjął ubranie, położył się do łóżka, narzucił na siebie kołdrę i zgasił lampkę. Przy ścianie po prawej stał niedziałający od wielu lat wielki stary zegar z wahadłem.

Leżący na krześle Rubin, gdy tylko zgasło światło lampki, podniósł głowę, i widząc swojego pana na łóżku, dołączył do niego.

Kot musiał widzieć o wiele więcej niż człowiek. Najczęściej, tuż nad ranem, wybudzał się z kociego snu i śledził wielkimi ślepiami wnętrze pokoju, jakby coś w nim było. Poruszał szybko łebkiem na boki, a otwarte źrenice, jak dwa czarne talary, podążały za niewidocznym. Zdarzało się, że zaniepokojony zeskakiwał z łóżka i chował się pod stołem sycząc; wyprężony grzbiet i nastroszona sierść świadczyły o tym, że bardzo się boi.

Spał przy swoim panu, mrucząc, jak mały traktorek. Gdy staruszek przewracał się z boku na bok, wahadło zaczęło się kołysać. Dokładnie o pierwszej rozległo się głośne dzwonienie. Wyrwany z przyjemnego snu, zaświecił lampkę i nie wierzył własnym oczom – zegar działał.

***

Julek stawiał kroki ostrożnie, grzęznąc w błocie po kostki. Cały przemoczony, przecierał co chwilę twarz. Ubranie kleiło mu się do ciała. Zatrzymał się i rozebrał od pasa w górę. Koszulę i t-shirt zwinął i zawiązał sobie wokół bioder. Ruszył dalej z myślą, że jeszcze trochę i wyjdzie z tego przeklętego lasu. Przesilone od ciągłego napięcia uda piekły go jak wtedy, kiedy uczył się jeździć na nartach. Gdyby przewidział, jak bardzo zmieni się pogoda, nie zdecydowałby się na trampki. Trząsł się z zima – tym razem wyobrażanie sobie płonącego drewna w kominku irytowało bardziej, niż pomagało, dlatego postanowił skupić się na stawianiu kroków. W każdej chwili mógł się przewrócić i złamać sobie nogę, a tego by nie chciał.

Gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Wierzchołki drzew, targane silnym wiatrem, kołysały się w każdą możliwą stronę. W wyobraźni jawiły mu się, jako żywe stworzenia, kolosy, które zawodziły nieustannie nad jego głową. Chciały uwolnić swoje korzenie z ziemi i zmienić miejsce, w którym tkwiły od dziesiątków lat.

Zdławił w sobie płacz. Przypomniał sobie ostanie słowa, jakie wypowiedział, wychodząc z domu Doroty.

– Więcej nie mam zamiaru tutaj wracać. – Patrzył na nią, spodziewając się, że będzie chciała go zatrzymać. Mylił się, ponieważ dziewczyna odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Unosząc się dumą, opuścił mieszkanie i przez chwilę stał na ganku, zastanawiając się nad powrotem, ale jak to zwykle bywało, złość wzięła górę. Wybiegł na ulicę, trzaskając za sobą bramką tak mocno, że stara obdarta skrzynka na listy spadła na chodnik; wiedział o tym, ale nie miał zamiaru jej podnieść. I bardzo dobrze – pomyślał. Jednocześnie czuł dziwną, mroczną satysfakcję, że jutro rano Dorota będzie miała niespodziankę. Dotarło do niego, że zachował się jak dzieciak i miał to daleko gdzieś.

Gdyby nie ona, byłbym teraz u siebie, siedziałbym w fotelu z Tolkiem i oglądałbym dobry film – myślał. Widział światła latarni, które znajdowały się przy głównej drodze.

– Już niedaleko – powiedział.

I dokładnie w tym momencie poślizgnął się, uderzył potylicą o wystający z ziemi pień i stracił przytomność.

Obudził się z potwornym bólem głowy. Otworzył powoli oczy, ale promienie słoneczne były na tyle ostre, że musiał je szybko zmrużyć. Słyszał dobiegający z oddali śpiew. Dźwignął się do pozycji siedzącej. Rozmasowywał tył głowy, gdzie wyczuł sporej wielkości guza.

Nieźle się urządziłem – pomyślał.

Gdzieś w oddali kobiecy głos nucił piękną melodię. Gdy wstał, zawroty spowodowały, że musiał złapać się pobliskiej gałęzi. Starając się utrzymać równowagę, zmierzał w kierunku, skąd niósł się niebiański śpiew. Stawiał kroki najciszej jak potrafił.

W miejscu, gdzie las się kończył, powinien był zobaczyć miasto. Zdziwił się, gdy okazało się, że dotarł do rozległej polany. Niebo było czyste, jasnoniebieskie i nieskalane choćby najmniejszą chmurką. Słońce rozgrzewało wyjątkowo suche powietrze, co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że w nocy padał deszcz. Bzyczenie latających owadów oraz cykanie świerszczy nasiliło u Julka przekonanie, jakby wszedł w sam środek lata, lub jego końcówkę, co również wydawało się nienaturalne, ponieważ był dopiero początek maja. Zwolnił marsz i zatrzymał się – piękny głos przeplatany z muzyką łąki sprawiał, że czuł rozleniwienie i rodzaj błogości, porównywalny do stanu tuż przed zaśnięciem. Zastanawiał się, jak wygląda kobieta, której cudowny śpiew przyciągał go niczym magnes.

 

 

Przysłonił dłonią twarz, żeby lepiej widzieć. Zobaczył ją – naga, tańczyła na środku polany. Kręciła się dookoła, muskając dłońmi źdźbła wysokich traw. Gdy był coraz bliżej, delikatny dotąd wietrzyk nabrał na sile, a kwietne zapachy wraz z nasionami traw otoczyły go w kolistym wirze.

Zdawała się go nie dostrzegać – nie przestawała tańczyć. Urzeczony jej urodą przystanął, ponieważ po raz pierwszy miał przed sobą tak śliczną kobietę. Długie, czarne włosy połyskiwały zielenią, unoszone przez taniec i wiatr, przysłaniały subtelną twarz o ciemnej karnacji. Dziewczyna uśmiechała się nieustannie – dostrzegł w niej radość płynącą z chwili. Nieważne, co będzie jutro, wczoraj nie istniało, istotne było tylko tu i teraz. Sens życia, które można przeżyć tylko raz, bez złudnej nadziei na powtórkę, lub co gorsza – na wieczność.

Spojrzał w bok i to wystarczyło, żeby zniknęła mu z oczu. Śmiech i śpiew ustały. Zdezorientowany szukał jej wzrokiem. Unoszące się nad polaną cykanie świerszczy również ucichło, jakby łąka zamarła w chwili oczekiwania na coś strasznego.

– Gdzie jesteś?! – krzyknął, rozglądając się dokoła.

Przeszło mu przez myśl, że dziewczyna się z nim droczy i bawi w chowanego, dlatego postanowił ją odszukać. Zaschnięte błoto usztywniało trampki, dlatego ściągnął je i, trzymając w lewej ręce, sunął bosymi stopami po trawie, z której unosił się świetlisty pył, a w jego umyśle była tylko ona.

Po drugiej stronie polany ciemnym pasem rysował się las. Nie wiedział, jak długo szedł, ale nie miało to większego znaczenia. Dotarł do miejsca, w którym wysokie świerki znaczyły cieniem granicę, jak dwa istniejące obok siebie światy – ciemności i światła; zapewniały chłód i odpoczynek. Zmęczony, usiadł pod jednym z nich i zamknął oczy. Nie spodziewał się, że przejście przez łąkę będzie do tego stopnia wyczerpujące. Stan ukojenia mieszał się z szumem wiatru, który głaskał szczyty drzew, aż w końcu sprawił, że Julek zasnął.

W oddali rozległ się dziewczęcy śmiech.

***

Heniek wstał wcześnie, z niecierpliwością i ciekawością dziecka udał się do pracowni, chcąc zobaczyć efekty wczorajszej pracy. Kiedy tylko otworzył drzwi, dotarł do niego zapach świeżego drewna, który przypominał mu stolarnię jego dziadka. Spojrzał na wyrzeźbionego konika i stwierdził, że jednak nie wygląda tak źle, jak to sobie wyobrażał. Na tym etapie pozostało niewiele, wystarczyło przetrzeć papierem ściernym odpowiednie miejsca, a później zabejcować całość i polakierować. Zastanawiał się tylko, czy wykonać przecierki ponownie po malowaniu, ale ostatecznie zrezygnował. Zakończył wszystkie prace około południa.

Wrócił do domu i spojrzał przez okno kuchenne. Las, widywany wielokrotnie, dzisiaj wydawał się być inny. Przede wszystkim sprawiał wrażenie, jakby drgał, a cienie pomiędzy drzewami zgęstniały; jak żywa istota w swojej mnogości, która chce wystąpić z miejsca, w którym tkwiła od lat.  

Heniek wlał mleko do miseczki.

– Kici, kici. Rubinku! – zawołał. – Masz mleczko!

Kot leżący na łóżku podniósł leniwie łebek. Zmrużył ślepia, po czym zaczął oblizywać lewą łapkę.

– Co jest, przyjacielu? Nie jesteś głodny? Czy śniłeś koszmar i nie masz apetytu? – Heniek z troską spoglądał na pupila. W końcu wszedł do sypialni i podniósł kota. Wpatrywał się w jego zielone ślepia.

– Gagatku – powiedział. – Mam nadzieję, że nie zachorowałeś.

Rubin wyglądał na całkowicie znudzonego – fakt, że człowiek trzymał go na wysokości twarzy, również nie wzbudził w zwierzęciu większej reakcji. W momencie, kiedy postawił delikatnie czworonożnego przyjaciela na podłodze, ten wystrzelił jak z procy w stronę miski. Chlipał sobie mleko i gdy skończył, na jego długich wąsikach wisiało kilka kropel. Oblizał się, patrząc jednocześnie na swojego pana.

– O nie, koleżko – powiedział Heniek. – Wystarczy na dzisiaj. Teraz pójdziesz na dwór. Mężczyzna otworzył drzwi, po czym kiwnął głową w porozumiewawczym geście – co miało oznaczać: no, dalej! Śmigaj na zewnątrz.

Rubin wolnym, dostojnym krokiem, jakim tylko koty potrafią, opuścił dom nie oglądając się za siebie.

– Co za mości pan – podsumował staruszek i zamknął drzwi.  

Zdarzały się dni, że Heniek potrafił przewidzieć pogodę. Kiedy nadciągały deszcze, zanim jeszcze ciemne chmury pokryły niebo, on już wiedział. Podobnie i Rubin przeczuwał wiele, ale tego nie należało tłumaczyć – w końcu był kotem i może gdyby potrafił mówić ludzkim głosem, opowiedziałby mnóstwo ciekawostek – choćby taką, że w dzień, gdy Julek spotkał piękną dziewczynę, czas zwolnił, a dokładniej rzecz ujmując – wahadłowy zegar w sypialni Henryka.

– Kolejny dzień, w którym wydarzy się coś niedobrego. – Mężczyzna patrzył przez okno czując smutek. Wiedział, że nie może nic zrobić; nie jest w stanie zatrzymać przeznaczenia. Las skrywał swoje tajemnice i wszystko, co się w nim wydarzyło, nie mogło ujrzeć światła dziennego – cienie nie zmierzały ku światłu, a im bliżej do zachodu słońca, tym dłuższe się stawały. I nabierały mocy, rodząc światy i stworzenia, które uśpione, tkwiły w najgłębszych zakamarkach duszy.

***

 Julek, pogrążony w błogim śnie, nie słyszał łamiących się źdźbeł trawy. Obudził się dopiero, gdy poczuł słodki zapach kwiatów. Otworzył powoli oczy.

Stała przed nim, zjawiskowo piękna – przyglądała mu się z ciekawością. Długie, zielone włosy sięgające bioder, częściowo zakrywały krągłe, jędrne piersi. Nie chciał, żeby dostrzegła, że co chwilę spogląda na trójkątny cień niżej jej podbrzusza. Czarne, niczym dwa węgielki oczy, śledziły każdy jego ruch.

– Co tutaj robisz? – zapytała.

– Chyba się zgubiłem. – Dźwignął się i otrzepał spodnie. Zdał sobie sprawę, że od pasa w górę jest nagi.  

– Wstydzisz się?

– Nie – skłamał. Czuł się nieswojo, ale nie dlatego, że to on nie miał na sobie koszulki.

– Nie widziałeś nigdy nagiej kobiety?

– Widziałem – odpowiedział. – Wiele razy.

– Masz dziewczynę? – Po tym pytaniu jej wzrok znieruchomiał.

– Tak.

– Kochasz ją? – Zbliżyła się. Wyjątkowo chłodną dłonią dotknęła jego twarzy. Zapach kwiatów stał się wyrazisty.

Cudownie pachnie – pomyślał.

– Chodź! Zatańczmy. – Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę polany.

Powietrze drgało w dźwiękach owadzich. Wirowali w szaleńczym tańcu. Julek nie chciał przestać, pragnął, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Wszystkie troski odeszły w zapomnienie.

Zielonowłosa wczepiła się w jego usta całując namiętnie. Malinowy smak jej warg sprawiał, że z pożądaniem, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył, chciał wgryźć się w nie i smakować w nieskończoność. Otoczony kwiecistą wonią i nieskalanym błękitem nieba – boską źrenicą, okiem, które widzi wszystko, padł z wycieńczenia.

Sylwetka pięknej, rozmyta w oddali, zniknęła na tle lasu.  

***

Julek otworzył oczy – leżał na łóżku w obcym pokoju, przed sobą miał wielkiego kota siedzącego na krześle i oblizującego łapkę, którą pocierał łepek i uszka. Zaciekawiony zeskoczył na podłogę i równie szybko znalazł się na pościeli, majestatycznie krocząc w jego stronę. Kocisko było na tyle ciężkie, że kiedy przysiadło na klatce piersiowej chłopaka, oddychanie sprawiało nie lada wyzwanie.

 

 

– Złaź ze mnie – wysapał, równocześnie chcąc strącić kota z łóżka. Ostatecznie zwierzę ustąpiło, ale nie miało zamiaru opuścić pieleszy; zwinęło się w kłębek, zamknęło ślepia i zaczęło mruczeć. Wydawałoby się, że przeszło z aktywności w stan uśpienia w zaledwie kilka sekund.  

Julek czuł wyjątkową suchość w gardle. Spojrzał w prawo – na szafce nocnej stała karafka z wodą i szklanka. Gdy zaspokoił pragnienie, wstał z trudem z łóżka. Czuł drżenie nóg, jakby przebiegł wiele kilometrów. Usiłował przypomnieć sobie wydarzenia wczoraj. Jedyne, co pamiętał, to chwila wejścia do lasu.

Niespodziewanie do sypialni wszedł starszy człowiek i usiadł na krześle.

– Dzień dobry – powiedział.

– Kim pan jest i co tutaj robię? – zapytał Julek.

– Leżałeś na łące, która znajduje się niedaleko stąd i myślę, że leżałbyś do tej pory, gdybym cię nie zabrał ze sobą. Biorąc pod uwagę, że byłeś wycieńczony i najwyraźniej miałeś gorączkę, mogłeś umrzeć. – Heniek spojrzał przez okno. Słońce wschodziło, a feerie świetlistej rosy witały poranek.

Julek sięgnął dłonią za głowę. Pod palcami wyczuł niewielkiego guza. Przed oczami zrobiło mu się ciemno i gdyby nie łóżko, zapewne upadłby. Usiadł, po czym zwrócił się do mężczyzny:

– Nic nie pamiętam. Wszystko kończy się w momencie, kiedy postanowiłem skrócić drogę do domu.

– I poszedłeś przez las?

– Tak.

 Nastała chwila niezręcznej ciszy. W końcu, nie odrywając wzroku od widoku za oknem, Heniek zaczął mówić.

– Miałeś dużo szczęścia. Spotkałeś rusałkę leśną. Wyczuwają młodzieńców z daleka, szczególnie tych nieszczęśliwych. Zawiodłeś się w miłości?

Julek przez chwilę milczał, zaskoczony pytaniem. W pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć, że to zbyt osobiste, ale zdał sobie sprawę, że staruszek najprawdopodobniej uratował mu życie. Przynajmniej będzie wobec niego szczery.

– Trochę tak – odpowiedział.

– Dlatego byłeś dla niej łatwym celem. Przyciągnąłeś ją do siebie niczym magnes. Zastanawiam się tylko, dlaczego postanowiła cię oszczędzić.

***

Wraz z upływem czasu, Julek pamiętał coraz mniej. Bywały chwile, w których chciał odwiedzić staruszka, ale w końcu stwierdzał, że to nie ma sensu. Nie lubił wracać do przeszłości, chciał zmierzać przed siebie, w końcu życie dla niego dopiero się zaczynało.

Doszli do wniosku razem z Dorotą, że ich związek nie ma przyszłości. Różnica charakterów, zmienne i ciągłe nieporozumienia. Rozstali się w zgodzie… przynajmniej usilnie chcieli w to wierzyć.

Jedynie las był ten sam.

Podczas, gdy Julek przygotowywał się na imprezę ze znajomymi, Heniek kończył nową rzeźbę – wielką sowę. Zgasił światło w pracowni i wyszedł. Kiedy zamknął za sobą drzwi, za oknem, w oddali, rozległ się kobiecy śpiew.  

 

ilustracje: Bartłomiej Kalinowski/ Hesket

Koniec

Komentarze

Witam, witam, po becie tylko powtórzę: świetny klimat, doskonale oddane emocje, fajnie powiązane wątki, a do tego – jak się spodziewałam po takim Artyście przy publikacji opka – znakomite ilustracje, brawa! :)

Klik, pozdrawiam serdecznie i dzięki za zaproszenie do bety. :) 

Pecunia non olet

Pozdrawiam, Bruce. Dziękuję :-)

Twórz dalej, Heskecie, masz świetne pomysły i genialny talent artystyczny! :)

Pozdro! :)

Pecunia non olet

Hej,

wciągnąłeś mnie w to opowiadanie :)

 

Poczatek był nieco mylący, bo czytajac „Julek” i „piesek” miałam przed oczami małego chłopca wędrującego w deszczu do domu. A tu nagle sie okazało, że Julek to siedemnastoletni chlop! :)

 

Jest na początku kilka zdań, które można doszlifować. Oczywiście potraktuj poniższe zmiany tylko jako kwestie do przemyślenia :)

 

Chcąc być szczerym, musiał przyznać, że gdzieś w głębi duszy pragnął, żeby zadzwoniła, albo chociaż napisała krótką wiadomość, ale równie dobrze wiedział, że to on zawalił sprawę.

To zdanie jest bardzo długie, a niewiele wnosi. Zwłaszcza jego początek. Zostawiłabym: W głębi duszy pragnął, żeby zadzwoniła, albo chociaż napisała krótką wiadomość, choć wiedział, że to on zawalił sprawę.

Brzmi konkretniej.

 

Julek chciał wierzyć, że duchy, widma i czarownice, to tylko ludzkie wymysły, szczególnie teraz, kiedy rozważał pójście drogą na skróty. Bo niby czego miał się bać? Nie był dzieckiem, które trzęsie portkami ze strachu, a siedemnastolatkiem i czuł, że w końcu wziął życie w swoje ręce. Przynajmniej tak mu się wydawało. W gruncie rzeczy, nie chciał przyznać przed sobą, że trochę się boi. Może, gdyby siedział w ciepłym domu i popijał gorącą herbatkę, lęk byłby gdzieś daleko. Z zimna trząsł się i marzył tylko, żeby jak najszybciej wrócić. Pocieszał się myślą, że już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść przez las.

W tej części wiele się dzieje, mamy trzęsącego się Julka, który się nie boi, ale jednak trochę tak. Dalej jest jakaś herbata, znowu wspomnienie o domu… Osobiście trochę bym to uporządkowała.

 

Przykładowo:

Julek nie chciał, aby historie o duchach, widmach i czarownicach, powstrzymywały przed pójściem drogą na skróty. Bo niby czego miał się bać? Ludzkich wymysłów? Nie był trzęsącym portkami ze strachu dzieckiem, a siedemnastolatkiem, który właśnie zmókł i chciał jak najszybciej wrócić do domu, by ogrzać się przy ciepłej herbacie. Pocieszał się myślą, że już niedaleko. Wystarczyło tylko przejść przez las. Z każdym krokiem drżał coraz bardziej i to nie tylko z zimna. Musiał przyznać, że jednak trochę się bał…

 

Widziałam jeszcze kilka zapomnianych przecinków, ale nie zanotowałam od razu, a teraz mi pouciekały. Przepraszam.

 

Końcówka mnie zaskoczyła, bo myślałam, że będziemy wyprawiać Julkowi pogrzeb, a jednak go oszczędziłeś. Stosujesz ładne metafory, stworzyłeś niepokojący nastrój i klimatycznie wszystko zobrazowałeś. Nie tylko słowem :)

 

Serdecznie pozdrawiam!

Dzięki, Bruce. Nie mam zamiaru przestać. Pozdrawiam

 

Cześć, Marszawa

 Dzięki za sugestie i za konkret. Wprowadzę, jak będę przed kompem. Widzisz, bo tak się składa, że uśmierciłem go w początkowej wersji :-) 

Pozdrawiam

 

Dzięki, Bruce. Nie mam zamiaru przestać. Pozdrawiam

yes Trzymam kciuki. :) 

Pecunia non olet

Jest klimacik a historia, choć prosta, wciąga. Ilustracje nadają całości charakteru. Zwłaszcza domek i sama rusałka mają w sobie to coś.

 

Niektóre sceny, jak ta z rzeźbieniem konika, wydają mi się trochę zbędne – nie pchają fabuły do przodu. Ale z drugiej strony, budują klimat a nie można powiedzieć, żeby opowiadanie się dłużyło, bo jest po pierwsze raczej krótkie, a po drugie interesujące. Hmm…

 

Julek nie wziął parasola. Jednak kilka minut ulewy wystarczyło, żeby przemókł.

"Jednak" tu raczej nie pasuje, bo przemoknięcie w oczywisty sposób wynika z tego, o czym była mowa wcześniej.

 

Pozdrawiam

Cześć, GalicysjkiZakapior

 Poprawiłem. Dzięki za wskazanie błędu i za dobre słowa.

 Pozdrawiam

Cześć Hesket.

Trafiłeś tym opowiadaniem w moje klimaty, zwłaszcza motywem rusałki :)

Udało Ci się stworzyć fajną, zgrabnie napisaną, baśniową atmosferę.

Pozdrawiam i klikam.

Cześć, Sajmon15

Dzięki. Cieszy mnie, że Ci się podoba.

Pozdrawiam

Ja też na początku odniosłam wrażenie, że chłopak jest jeszcze mały.

I też nie widzę związku między rzeźbieniem a resztą tekstu.

Rusałka skojarzyła mi się z konopielką.

Ogólnie opowieść taka spokojna, płynie raczej leniwie niż tworzy wodospady, ale czytało się w miarę w porządku.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finkla

Cieszę się, że jest w porządku. Dzięki za klik. 

Pozdrawiam

Hej,

Niebie było czyste, jasnoniebieskie i nieskalane choćby najmniejszą chmurką. – Niebo

Bardzo przyjemny i malowniczy tekst, choć wstęp trochę mi się dłużył. Podoba mi się zmienianie między perspektywami bohaterów. Ilustracje są świetne :)

 

Pozdrawiam i klikam!

Cześć, pnzrdiv.117

Dziękuję. Cieszy mnie to, że opowiadanie Ci się podobało. Dzięki za klika. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka