- Opowiadanie: adanbareth - Wymazani poeci

Wymazani poeci

Opowiadanie narodziło się zainspirowane bardzo dosłownym potraktowaniem słów utworu i wyobrażeniem sobie, jakby to wyglądało, gdyby obecna sytuacja w literaturze została podkręcona do granic absurdu, a do tego dołączył się jeszcze kapitalizm, konsumpcjonizm i rasa obcych z innego wymiaru (?). Z pewnością nie jest krytyką gustów literackich, a przynajmniej nie taki był mój cel :) 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wymazani poeci

I

 

Po wielkiemu cichu idu sobie ku miastu na zwiadu.

Jest zimny, grudniowy poranek, pochmurno. Na ulicach praktycznie nie ma ludzi. W takie dni wszyscy albo zajmują się konsumpcją Internetową z miękkich, cieplutkich foteli, albo pracują dla Wielkiego Kapitalizmu, jedno z dwóch. Po mieście włóczą się najwyżej jednostki bez pracy, nieprzystosowane, właściwie na granicy bycia wymazanym ze społeczeństwa.

Przez chwilę zastanawiam się, ile jeszcze bezsensownego włóczenia się po ulicach, zanim zostanę wymazany. I co zniknie razem ze mną.

Zatrzymuję się na ławce pod pomnikiem na Rynku, za plecami mam Sukiennice. Pomnik przedstawia nieznanego mężczyznę. Przystojna twarz, ponura mina, modna fryzura. Rękę trzyma w kieszeni płaszcza, może ma w niej pistolet? Nie mam pojęcia, dawno nie byłem na Starówce, więc nawet nie zauważyłem, kiedy pomnik został zmieniony. Zresztą, poprzedni był bardzo podobny. Następny pewnie też będzie, w zależności od tego, jaka literatura akurat znajdzie się w czołówce sprzedaży w kraju. Kiedyś, przed Oświeceniem, pomnik był zawsze ten sam i przedstawiał jednego, konkretnego człowieka. Pamiętam, że taki był, ale nie pamiętam imienia, nazwiska, niczego konkretnego. Wszystko wymazane.

Koło mojej nogi zatrzymuje się gołąb. Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu, po czym ptak odskakuje w popłochu i odlatuje. Słyszę kroki, ktoś staje obok mnie.

Dziewczyna jest młoda, ma najwyżej dwadzieścia kilka lat. Włosy farbowane, w kolorze pastelowego różu, ubrana również w pastele, najpewniej należy do jakiejś subkultury. Tym dziwniejsze, że nie jest teraz w pracy, w końcu żeby mieć hobby, potrzeba pieniędzy. Nie wspominając już o tym, że ludzie w jej wieku zazwyczaj nie pamiętają nawet czasów przed nadejściem Oświeconych, a wraz z nimi Wielkiego Kapitalizmu. Nie mają powodu, by nie konsumować. 

– Cześć – rzuca dziewczyna w moją stronę. Czuję się trochę skonfundowany, raczej się nie znamy, w dodatku jestem od niej starszy zapewne o jakieś dwadzieścia lat, mimo to odpowiadam:

– Cześć…?

– Wyglądasz, jakbyś mógł pamiętać czasy pierwotnego pomnika. – Nie wiem, czy to stwierdzenie, czy pytanie, w każdym razie kiwam głową. Czuję się jednak trochę dziwnie, bratając się z (z mojego punktu widzenia) małolatą. Chyba wolałbym, żebyśmy nie byli od razu na „ty”.

– W takim razie może wiesz, kogo przedstawiał? Cokolwiek, każda informacja się przyda.

Kręcę przecząco głową. Oczywiście, że nic nie pamiętam. Jak w systemie stworzonym przez nadludzkie istoty, których samo istnienie przekracza pojmowanie naszego gatunku, miałaby istnieć jakaś luka? I to jeszcze miałbym być ja? Kiedy Fortuna rozdawała swoje błogosławieństwa, zdecydowanie byłem tym frajerem, który pozwolił, żeby wszystkie dzieci, staruszki i pieski ustawiły się w kolejce przed nim.

Pamiętałem tylko, że ów człowiek kiedyś wzbudzał we mnie dziwną mieszaninę podziwu, irytacji i niesmaku, co skumulowane objawiało się w postaci kompleksu niższości. Który to kompleks, nawiasem mówiąc, pozostał nawet po tym, jak jego przyczyna została wymazana ze świadomości i pamięci ludzkiej.

– No nic – wzdycha dziewczyna, siadając na ławce obok. – Myślałam, że może… No wiesz, tak intensywnie wpatrywałeś się w ten pomnik i najwyraźniej jesteś Wagarującym, więc miałam przez chwilę nadzieję… W sumie nie wiem, na co. Cud? Przeznaczenie? Zbieg okoliczności?

– Jeśli szukasz cudów, polecam raczej iść do księgarni i sięgnąć po pierwszą lepszą książkę. – Uśmiecham się lekko, choć wcale nie jest mi do śmiechu, nie przy tym temacie. – Im wyżej na liście sprzedaży, tym więcej zbiegów okoliczności, więcej niż logika jest w stanie przeżyć.

– W takim razie chyba dobrze, że już od dawna jest martwa. – Dziewczyna krzywi się, po czym podaje mi rękę. – Miki jestem – przedstawia się.

Jakoś tak wychodzi, że ucinamy sobie niezobowiązującą pogawędkę. Dowiaduję się, że Miki studiuje literaturę, ale nie jest zbyt przykładną studentką. Dzisiaj na przykład miała zajmować się analizą adaptacji filmowych serii romansów dla młodzieży z zeszłego miesiąca, ale zamiast tego postanowiła zmarnować trochę czasu na mieście – tak dla zasady.

– Generalnie nie narzekam na studia – mówi. – Uczę się w zasadzie tego, co chciałam, ale czasami irytuje mnie sam fakt, że daję się tak dobrze wykorzystać systemowi.

Miki jest buntowniczką. Wystarcza nam chwila rozmowy o literaturze, trochę narzekań wplecionych między wierszami, by zrozumieć, że mamy podobne poglądy. Nie ma co się zresztą dziwić, inaczej nie znaleźlibyśmy się w ten zimowy dzień na ławce przed pomnikiem. Przed tym konkretnym Pomnikiem.

Pytam Miki, skąd właściwie pomysł, by studiować literaturę. Odpowiada:

– Może kojarzysz, był taki japoński pisarz, który świetnie się sprzedawał dziesięć, jedenaście lat temu. Ale nie tylko się sprzedawał – faktycznie miał to coś, co sprawiało, że jednocześnie generował zysk i pisał dobre powieści. 

Marszczę czoło. Wydaje mi się, że wiem, o kogo może jej chodzić, ale nie potrafię sobie przypomnieć ani imienia, ani żadnego tytułu.

– Niestety przyszła Trzecia Fala Lee Rin i jej pseudo-erotyków osadzonych w Tokio. – Miki wzdycha z żalem. Przypominam sobie ten okres, jakieś kilkanaście lat temu. Była ta trzecia i ostatnia taka fala popularności Lee Rin, chociaż jej książki wciąż sprzedają się na tyle dobrze, by autorka mogła sobie pozwolić na dalsze tworzenie. Najpewniej jeszcze przez dobrą dekadę będzie w stanie utrzymać się na powierzchni.

Powieści Lee Rin pogrzebały wielu autorów z Dalekiego Wschodu, z jednego prostego powodu – była łatwe i szybkie w konsumpcji. Do tego zapewniały dawkę przyjemności wprost proporcjonalną do spędzonego na lekturze czasu.

– W każdym razie, dzięki tamtemu człowiekowi kocham literaturę i ciągle mam nadzieję, że kiedyś powstanie tekst na tyle dobry i jednocześnie dochodowy, byśmy nie musieli się martwić, że kiedyś zniknie z naszej pamięci. Tekst ponadczasowy. 

Ach. Ponadczasowy. „Ponadczasowy” to przymiotnik, który według mnie powinien zniknąć ze współczesnych słowników, jako słowo niemające już żadnego przełożenia na rzeczywistość. Na początku my – moje pokolenie, które weszło jeszcze młode i pełne zapału w erę Wielkiego Kapitalizmu – mieliśmy podobne ideały, co Miki, ale historia je zweryfikowała. Teraz moi rówieśnicy albo w najlepszym razie konsumują na potęgę, albo w najgorszym, skończyli w slumsach, zapomnieni. 

Zastanawiam się, czy jej o tym powiedzieć. Jeszcze kiedy mnie żegna, by wrócić na zajęcia, ciągle się zastanawiam. Ostatecznie jednak wstyd mi poruszyć ten temat, bo musiałbym wtedy przyznać, że jestem pisarzem bez dochodów.

 

II

 

Następnego dnia idę do wydawcy. Nie wymyśliłem nic wartego uwagi, ale pieniądze się kończą. Może czeka na mnie jakaś drobna oferta na artykuł, felieton, cokolwiek. W tym momencie zgodziłbym się już nawet na napisanie czegoś w stylu poradnika „Sto sposobów na ugotowanie brokułów”. Mam do tego nie tylko kwalifikacje, ale też odpowiednie doświadczenie.

Bezak stoi za biurkiem z kamienną twarzą, pali papierosa. Nie pamiętam już, kiedy zniesiono zakaz palenia w pomieszczeniach, ale wystarczająco dawno, żebym pogodził się z tym, że prawdopodobnie umrę na raka płuc.

– No nie mam nic dla pana na chwilę obecną, niestety – mówi, pomiędzy wydmuchaniem jednej a drugiej chmury dymu. Spodziewałem się tych słów, ale i tak na wszelki wypadek pytam:

– Może chociaż spróbuję z tym poradnikiem do gotowania brokułów?

– Panie. – Bezak wywraca oczami zza kłębów dymu. – Jak mnie pan puści z torbami, razem pójdziemy na dno, ma pan tego świadomość?

Stary krętacz. Dobrze wiem, że nie trzyma mnie tylko z litości. Swego czasu mój poradnik o tym, jak ugotować ziemniaki przy możliwie najmniejszej ilości wody zaliczył niemały sukces wśród pomniejszych konsumentów i Bezak z pewnością wciąż oczekuje powtórki z tamtego razu. Skoro się nie zgodził, to najwidoczniej pomyliłem warzywo.

Ostatecznie wychodzę z wydawnictwa odprawiony z kwitkiem. Spróbowałem zaproponować jeszcze kilka innych poradników, ale Bezak bezlitośnie dał mi do zrozumienia, że teraz na rynku jest przesyt i dlatego koniec z poradnikami. Mogę najwyżej spróbować z przewodnikiem po Krakowie.

Pozostaje mi więc wrócić do włóczęgi i czekania, aż któregoś dnia skończą mi się pieniądze.

 

III

 

Tydzień później.

Pogoda się polepszyła, chociaż wciąż jest na minusie. Mimo to, trochę słońca wystarczyło, by fala konsumentów wylała się z mieszkań, by z kolei oblegać sklepy. Jeszcze wczoraj piękny, biały śnieg, dzisiaj może służyć jako synonim błota. Na Rynku, przed Pomnikiem spotykam Miki. Przypadkowo, ale nie niespodziewanie, gdyż ostatnio zdarzało mi się tędy przechodzić w nadziei, że na nią wpadnę. Dawno z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało, może też dlatego, że jedyną konkurencję stanowi dla niej Bezak.

Jak przypuszczałem, w tym tygodniu Pomnik przedstawia już kogoś innego, chociaż znów jest to młody, przystojny mężczyzna w skórzanej kurtce i z naburmuszoną miną. 

– To główny bohater serii „Dead don’t speak” Aurelii Krawiec – wyjaśnia Miki, która doskonale orientuje się w obecnych trendach literackich. – Płatny zabójca o mrocznym, ale w rzeczywistości melancholijnym usposobieniu, który ukrywa swoje uczucia pod maską twardziela. Dostaje zlecenie zabicia ojca głównej bohaterki, przez co stają się śmiertelnymi wrogami, ale na końcu okazuje się, że zbrodni dokonał szef lokalnej mafii. Ostatecznie młodzi się w sobie zakochują. W zeszłą sobotę wyszedł czwarty tom serii i teraz ten człowiek jest dosłownie wszędzie.

Kiwam głową, niby ze zrozumieniem, ale mam wrażenie, jakbym słyszał dokładnie tę samą historię, co w zeszłym miesiącu, kiedy stałem w kolejce za grupką nastolatek. Z tą różnicą, że w książce, o której one rozmawiały, chodziło nie o zabójcę, ale o księdza.

Miki widząc mój wyraz twarzy, domyśla się, co mi chodzi po głowie i dodaje:

– “Enemies to lovers” przeżywa swój renesans w tym kwartale, nawet nie wiem, który to już raz. Powraca jak bumerang.

W miarę jak rozmowa na temat popularnych obecnie romansów się rozwija, Miki ekscytuje się coraz bardziej, aż w końcu wyjawia mi swoją tajemnicę: całe te studia, jej badania oscylujące wokół współczesnej konsumpcji literatury, wszystko to ma na celu stworzenia dzieła, które byłoby jednocześnie na tyle „ponadczasowe”, by nie zniknąć z list sprzedaży, zarazem jednak stanowiło powrót do niegdysiejszych standardów, kiedy książka była czymś więcej, niż tylko towarem.

Znów mam dylemat, czy opowiedzieć jej o swoich niegdysiejszych ideałach i porażkach, czy też nie gasić jej młodzieńczego zapału. Nie ma nic gorszego, niż kiedy starzy ludzie na siłę próbują ci wytłumaczyć, że twoje ideały to nic innego, jak zwykły etap przejściowy. Może ja po wygłoszeniu tyrady poczułbym się chwilowo lepiej, ale potem na pewno dopadłyby mnie wyrzuty sumienia.

Na szczęście w tym momencie naszą uwagę przykuwa spore zamieszanie po stronie ulicy Floriańskiej. Wygląda na to, że trwa nagrywanie jakiegoś programu, co samo w sobie nie jest szczególnie wyjątkowym wydarzeniem. Wręcz przeciwnie, ludzi biegających z kamerami i smartfonami jest teraz więcej niż z psami na smyczy i dziećmi w wózkach. 

Tym razem jednak najwyraźniej chodzi o coś dużego, gdyż ludzie reagują większym entuzjazem niż zwykle. Odwracam się do Miki, by podzielić się z nią tym spostrzeżeniem, a ona w tym samym czasie ciągnie mnie gwałtownie za rękaw i coś pokazuje. Podążam wzrokiem we wskazanym kierunku, by dostrzec prawdziwą przyczynę zamieszania. W cieniu Kościoła Mariackiego, stoi nienaturalnie wysoka i szczupła postać, a ludzie instynktownie odsuwają się od niej jak najdalej, jednocześnie nie mogąc powstrzymać się od gorączkowych szeptów. Jest to Oświecony, bardzo rzadki widok, gdyż obecna rasa panująca woli raczej nie pokazywać się ludziom. Czasami jednak zdarza się, że wychodzą jak to nazywamy, „na żer” i materializują się nagle w środku gęsto zaludnionych, głośnych miejsc, by wystawać godzinami, niepomni na otoczenie, jakby napawając się gwarem i atmosferą skupisk ludzkich. Czy faktycznie żywią się nami w jakiś sposób, czy też wychodzą między nas z innego powodu, tego nikt nie wiem na pewno. Tak czy siak, od dawna budzą we mnie skrajnie nieprzyjemne uczucia. 

W przeciwieństwie do teraz podwójnie podekscytowanych tłumów, zniesmaczony i zaniepokojony obecnością istoty, spuszczam wzrok, ale zaraz złoszczę się sam na siebie za tchórzostwo. Z głupiej przekory wracam wzrokiem do Oświeconego, a tu niespodzianka – obrzydlistwa już nie ma, zniknęło dosłownie w przeciągu kilku sekund. Zanim jestem w stanie odetchnąć z ulgą, słyszę obok zduszony krzyk Miki. Jednocześnie czyjaś zimna obecność pojawia się za moimi plecami. Odruchowo odskakuję, choć jeszcze nawet nie zdążyłem się zorientować, o co chodzi. Moje ciało najwyraźniej instynktownie reaguje spazmem obrzydzenia na bliskość ohydnego wynaturzenia zwanego Oświeconym, bo to on pojawia się nagle w zasięgu mojego wzroku.

Serce na moment przestaje mi bić, ale tyczkowata istota nie zwraca na mnie uwagi i sunie dalej w inną stronę. Skąd do cholery wziął się nagle za moimi plecami – nie wiem, ale najwyraźniej nie chodzi mu o nas. Zatrzymuje się przed chłopcem stojącym nieopodal. Chłopak ma tak na oko dwanaście, góra trzynaście lat i wygląda, jakby miał ochotę dać nogi za pas jeszcze w tym momencie, ale najprawdopodobniej nie ma odwagi odwrócić się plecami do napastnika. W jednej chwili wszelki ruch w okolicy zamiera, jakby tłum ludzi dookoła naraz wstrzymał oddech. Oświecony jednak nie wykonuje żadnego ruchu, tylko patrzy. Nawet stojąc z boku mam wrażenie, jakby jego wielkie, lśniące oczy osadzone w kredowo białej twarzy przyciągały mnie i cały świat wokół niczym magnes.

Ułamek sekundy później jest już po wszystkim. Istota odpływa dziwacznym, posuwistym krokiem, który sprawia, że wygląda, jakby ślizgała się po ziemi. Jest przy tym nieludzko szybka, nic dziwnego, że przed chwilą mnie zaskoczyła. Uwolniony spod władzy jej spojrzenia dzieciak traci równowagę i upada na ziemię. Siedzi tak z otwartymi ustami, a ja czuję, jak zimny pot spływa mi strużką po plecach. Mam nadzieję, że to mój pierwszy i ostatni raz tak blisko Oświeconego.

 

IV

 

Istnieje kilka procedur, które ponoć należy przeprowadzić po bliskim kontakcie z Oświeconym. Tym właśnie się zajmujemy, we troje, zaszywszy się w pierwszej lepszej kawiarni z dala od tłumu. Początkowy skład został poszerzony o pechowego dzieciaka, którego pociągnąłem za sobą częściowo z ciekawości, a częściowo z litości, bo istniało spore prawdopodobieństwo, że gdy ludzie otrząsną się już z pierwszego szoku, rzucą się na niego z pytaniami, smartfonami i nie wiadomo czym jeszcze. 

Chłopak na imię ma Franek, udało nam się również ustalić, że pamięta swoje miejsce zamieszkania, nazwisko i członków rodziny, co dobrze rokowało. Główny problem z Oświeconymi polega na tym, że nigdy nie interesują się ludźmi, jeżeli nie mają ku temu powodu. Innymi słowy, jeżeli wykazali tobą zainteresowanie, najprawdopodobniej coś ci poprzestawiali w głowie. Ich największą przewagą i powodem, dla którego tak szybko przejęli władzę nad naszym społeczeństwem i kulturą jest umiejętność absolutnej kontroli nad informacjami znajdującymi się w ludzkich mózgach.

– No dobrze, czyli najważniejsze mały pamięta. W takim razie my już za dużo nie pomożemy, musi sam poszukać dziur w swojej pamięci – podsumowuje Miki, dosypując cukru do kawy zarówno sobie, jak i z jakiegoś powodu Frankowi, na co chłopak reaguje głośnym protestem. Swoich preferencji najwyraźniej nie zapomniał. 

– Mówiłem przecież, że wiem, że coś jest nie tak, nawet i bez tego przesłuchania. – Franek marszczy czoło sfrustrowany i patrzy krzywo na Miki.

– Sprawdzić zawsze warto – uciszam młodego. – Tym bardziej, że sytuacja jest…niecodzienna.

Przypomnienie o spotkaniu z Oświeconym wystarcza, by Franek spoważniał. Na jego twarzy maluje się niepokój, którego już nawet nie próbuje kryć.

– On zrobił mi coś z głową, prawda? – Pyta, a jego głos drży. – I już nigdy sobie nie przypomnę?

Milczymy, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Zwinęliśmy chłopaka, nie myśląc zbyt dużo, ale w tym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, że on nie tylko przeżył właśnie coś strasznego, ale na dodatek jedynym jego wsparciem jest dwoje obcych ludzi. Odchrząkam z zakłopotaniem, a Miki nieporadnie kładzie Frankowi rękę na ramieniu.

– Będzie dobrze, młody – mówi. – Wiesz kim jesteś i że masz rodzinę, a resztę jakoś da się wypracować od nowa.

Franek milczy przez chwilę, po czym kiwa głową. Marne to pocieszenie, ale zawsze jakieś. Chłopiec bierze głęboki oddech i wraca do przerwanej wcześniej rozmowy.

– No na razie nie potrafię przypomnieć sobie tylko tego, po co dzisiaj wyszedłem z domu. – Marszczy czoło. – A wiem, że coś ważnego miałem do roboty, ale kiedy tylko o tym pomyślę, to nagle wszystko robi się puste i białe, i mi umyka.

Rozkłada ręce w geście bezsilności. Patrzymy po sobie z Miki i drapiemy się zgodnie po głowach. Ale po co? Po co wymazywać dziecku takie banalne wspomnienia? Bez sensu, ale z drugiej strony jak człowiek miałby zrozumieć Oświeconego?

– A, no i jeszcze jedno – Franek klaszcze nagle w dłonie i spogląda na mnie jakoś dziwnie. – Nie potrafię sobie przypomnieć, skąd pana znam.

Znowu zapada cisza, tym razem dłuższa.

– Acha – odzywam się w końcu. – No to w sumie tak samo jak ja.

 

V

 

Kolejny dzień i kolejna bezsensowna wędrówka po mieście. Chociaż nie, tym razem właściwie mam cel i nie jest nim pokój redakcyjny. Znowu nie będę zarabiał pieniędzy.

Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy spotykać się we troje – ja, Miki i Franek, w kawiarni niedaleko Rynku, by rozmawiać. Początkowo próbowaliśmy rozwikłać zagadkę moich domniemanych powiązań z Frankiem, ale bardzo szybko okazało się, że mamy wiele innych wspólnych tematów. Szczególnie Miki złapała z nim wspólny język, gdy okazało się, że dzieciak jest synem właściciela sieci popularnych księgarni.

– Ojciec prowadził kiedyś antykwariat, jeszcze przed moimi narodzinami – opowiedział nam któregoś dnia. – Ale po Oświeceniu w przeciągu kilka lat okazało się, że ponad połowa jego towaru już tak jakby nie istnieje, bo wszyscy o tych książkach…zapomnieli? Przestali być w stanie je czytać? Nie wiem, jak to konkretnie działa, kiedy Oświeceni coś wymazują…No może poza wspomnieniami – dodał z gorzkim uśmiechem. – Tylko że ojciec był uparty i dalej sprzedawał to, co chciał, a nie to, co faktycznie się sprzedawało. Wreszcie skończyli z mamą w slumsach, a potem ja się urodziłem i podobno to dało ojcu takiego kopa, że postanowił odbić się od dna. Teraz zarabia pieniądze, ale w domu non stop narzeka na “te szmiry”, które sprzedaje.

– Musisz nas kiedyś zapoznać. – Tak brzmiała reakcja Miki na opowieść Franka i dziewczyna wypowiedziała te słowa bardzo, bardzo poważnie.

Dzisiaj jednak Miki jest w złym humorze. Pije już trzecią kawę i wydaje się w ogóle nie słuchać naszej rozmowy, mimo że namówiony przez chłopca dzielę się wspomnieniami (które jeszcze mi zostały) sprzed Oświecenia, co oboje uwielbiają. 

– Hej, mała. – W końcu nie wytrzymuję i zagaduję Miki na wpół żartobliwie. – Wszystko w porządku?

– Tak, tak – odpowiada nieobecnym głosem, po czym dodaje – Znaczy…trochę tak, trochę nie. Po prostu zaczęłam ostatnio sporo myśleć o życiu, o tym, jaki chciałabym osiągnąć cel i co mogę zrobić w tym kierunku… Takie tam, nieprzyjemne dylematy.

Natychmiast czuję zalewającą mnie falę smutku, gdyż zdaję sobie sprawę, że nasze rozmowy najprawdopodobniej przyczyniły się do tego w dużym stopniu. Z jednej strony wiem, że czas na zrewidowanie swoich ideałów musi nadejść dla każdego, ale i tak nie chciałem przykładać do tego ręki, zwłaszcza po bardziej bezpośrednim zetknięciem się z zapałem i pasją dziewczyny. 

Teraz jest już chyba za późno.

 

VI

 

Jakoś udało mi się dożyć do kolejnego miesiąca, głównie dzięki moim technikom kulinarnym i wsparciu Franka, który uparł się, by stawiać mi coś za każdym razem, gdy wybieraliśmy się we troje do kawiarni. Początkowo mocno protestowałem, ale kiedy bez ogródek wyjawił mi, ile zarabia jego ojciec, wszelkie wyrzuty sumienia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Tym razem, już któryś dzień z rzędu, Franka nie ma z nami, więc piję z własnej kieszeni i to boli. A pieniądze znikają szybko, bo korzystając z faktu, że jesteśmy w gronie dorosłych, wybraliśmy się do baru. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że teraz nie żałuję tego wyboru, gdyż Miki jest w jeszcze gorszym humorze niż kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, a alkohol wcale jej nie pomaga. Coraz bardziej zamyka się w sobie.

W końcu nie wytrzymuję. Upijanie się w milczeniu jest nieznośne. 

– Dobrze się czujesz? – Pytam niepewnie. – Może wolałabyś wrócić do domu?

Miki kręci przecząco głową. Wciąż ta okropna cisza.

– Nie – odpowiada w końcu, dzięki Bogu. – Nie jest aż tak źle. Po prostu ostatnio za dużo myślę.

– To chyba nic złego? – odpowiadam ostrożnie. Miki uśmiecha się na to krzywo. Zdecydowanie nie jest sobą, ale teraz przynajmniej zaczęła się odzywać.

– Pewnie mówiłbyś co innego, gdybyś wiedział, o czym myślę.

Patrzy na mnie jakoś dziwnie i nagle zdaję sobie sprawę, że siedzi przede mną właściwie obca mi osoba. Przez ostatnie tygodnie dałem się ponieść ekscytacji płynącej z obcowania z drugim człowiekiem, ze znalezienia ludzi podobnych do mnie, ale kiedy teraz o tym myślę minęły nie aż tygodnie, ale tylko tygodnie. Tak naprawdę nie jestem w stanie stwierdzić, czy Miki zachowuje się „jakby była sobą”. Podobnie jak nie jestem w stanie stwierdzić, czy Franek naprawdę jest tym, za kogo się podaje.

Potrząsam głową z irytacja, próbując pozbyć się nieprzyjemnych myśli. Też mi się nagle zebrało na przemyślenia.

– W takim razie spróbuj mi wytłumaczyć – zachęcam dziewczynę.

– No dobrze, niech będzie – Miki przystaje na moją propozycję tak, jakby podejmowała rzucone jej wyzwanie. Chociaż czy mi się wydaje, czy lekko drży jej głos? – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że chciałabym kiedyś przyłożyć rękę do powstania nowej literatury? Takiej, która miałaby w sobie moc poruszania serc i umysłów, a jednocześnie sprzedawała się równie dobrze, co współczesne książki? 

Przerywa na chwilę, by wziąć łyk koktajlu. Łapię się na tym, że podświadomie nachylam się w jej stronę, by lepiej słyszeć.

– Ale to nie wszystko – wyznaje w końcu. – Ja nie chcę tak po prostu „przyłożyć do tego ręki”. Ja chcę sama stworzyć taką powieść. Chcę pisać.

Oddycham z ulgą. Całe napięcie ze mnie ulatuje. Przecież to wiedziałem już od dawna. Swój zawsze pozna swego. Żadna straszna rewelacja. Mam ochotę to powiedzieć na głos, ale coś w jej oczach mnie powstrzymuje.

– Początkowo brakowało mi odwagi, by się do tego przed sobą przyznać, ale poznałam ciebie i zaczęliśmy rozmawiać o książkach, o pisaniu. A potem pojawił się Franek i jego historia, historia jego ojca…Pamiętasz, jak mówił, że ten ojciec jest twoim fanem? Pomyślałam sobie: teraz albo nigdy. Posiadam wiedzę, posiadam umiejętności, ja też mogę napisać coś podobnego do mistrzów sprzed Oświecenia. Przez te ostatnie tygodnie dzień w dzień pisałam, pisałam i pisałam. Kiedy tylko nie byłam z wami, cały czas.

Ukrywa twarz w dłoniach. To taki znajomy widok. Wiem nawet, jakie słowa zaraz padną.

– I co z tego wyszło? Gówno, nie literatura. Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że mam w sobie chociaż odrobinę geniuszu?

Dziecko, czego ty od siebie oczekujesz? Nagle odczuwam większą niż kiedykolwiek ochotę, by podzielić się z nią moimi własnymi porażkami, frustracjami, rozczarowaniami. Już otwieram usta, ale ostatecznie Miki nie daje mi dojść do słowa. Podnosi na mnie wzrok i znów w jej oczach jest ten niepokojący, dziwaczny błysk.

– Powiedz, nie chciałbyś mieć ze mną dziecka?

Nagle okazuje się, że siedzę z otwartymi ustami i nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Co to za dziwaczna zmiana tematu? W pierwszej chwili myślę, że się przesłyszałem.

– Co proszę? – To jedyna odpowiedź, na jaką mnie stać.

– Nie musisz nic do mnie czuć. – Miki nachyla się, mówi szybko, gorączkowo. – Chodzi tylko o dziecko. Może ty nie jesteś geniuszem. Może ja też nie. Ale nasze dziecko mogłoby być. Przekazalibyśmy mu nasze ideały, miłość do literatury. Dzięki temu zostałabym chociaż matką mesjasza, nawet jeżeli nie mesjaszem nowej literatury.

Patrzy na mnie z czymś w rodzaju fanatyzmu, ale też i rozpaczy. Odsuwam się gwałtownie. Być może powinienem czuć przerażenie albo nawet odrazę. Tymczasem ogarnia mnie przemożne zmęczenie.

Nie. Miki – odpowiadam zdecydowanie. – Nie. Zrozum. Za bardzo cię szanuję, by przystać na taką propozycję. Przepraszam.

Zapewne jest rozczarowana, może też w jakiś sposób upokorzona, ale ja już na nią nie patrzę. Rzucam ostatnie pieniądze barmanowi i uciekam gdzie pieprz rośnie. Jezu, gdyby tylko Franek dzisiaj tu z nami był. Może ta okropna propozycja by nie padła. Czułem się tak bardzo źle z tym, że w ogóle ją usłyszałem. 

 

Epilog

 

Tamtego dnia znów padał śnieg. Było przeraźliwie zimno, pochmurno, ciemno. Styczeń zbliżał się ku końcowi, a ja dalej nie miałem żadnych wieści ani od Miki, ani od Franka. I o ile skrycie cieszyłem się z tego pierwszego, to drugie mnie martwiło.

Rankiem jednak dostałem wiadomość od Miki z prośbą o spotkanie pod Pomnikiem, tak jak zwykle. Nie miałem nic lepszego do roboty, poza tym tęskniłem za kontaktem z drugim człowiekiem, więc pomimo świadomości panującej pomiędzy nami niezręcznej atmosfery, udałem się na Rynek. Miki już tam na mnie czekała, rozcierając zziębnięte ręce. Na jej widok zalały mnie nieprzyjemne wspomnienia, ale nie zwolniłem kroku.

– Cześć – zagadałem, siląc się na neutralny ton. – Co słychać?

Miki poderwała się na mój widok i natychmiast zrozumiałem, że coś jest nie tak. Wnioskując z mocno zaniepokojonego wyrazu twarzy, prawdopodobnie nie chodziło tylko o naprawianie naszych relacji.

– Pewnie nie czytałeś jeszcze żadnych newsów? – zapytała bez żadnych wstępów czy nawet prostego przywitania.

– Nie? Coś się stało?

Miki podetknęła mi ekran smartfona pod nos.

– Aresztowali Franka. Z całą rodziną.  

– Co? Dlaczego? – W pierwszej chwili nie byłem w stanie zdobyć się na żadną inną reakcję. W miarę jednak, jak moje oczy przeskakiwały przez kolejne linijki tekstu, zaczynałem wszystko rozumieć lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Ojciec Franka, jak się okazało, nie tylko był bajecznie bogatym przedsiębiorcą, ale także wpływowym zwolennikiem rewolucji. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, skąd biorą się ludzie, którzy w miejsce rozsądku mają tyle odwagi, by próbować obalić rząd, za którym stoją wszechpotężni Oświeceni. Księgarz jednak poszedł najwidoczniej o krok dalej, bo zamiast przewrotu zbrojnego, latami udawało mu się finansować i utrzymywać kulturowe podziemie. Oczywiście w końcu wszystko się sypnęło, ale wyglądało na to, że i tak zdążył wielu ludziom skutecznie pomieszać w głowach i na wieść o jego aresztowaniu w całym kraju wybuchły zamieszki.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

– Tutaj piszą, że w aferę była zamieszana cała rodzina. Włącznie z synem.

– Nie uważasz, że to wiele wyjaśnia? – Miki wpatrywała się we mnie intensywnie. – Dlaczego Oświecony zainteresował się Frankiem i wymazał mu wspomnienia? Dlaczego Franek znał cię, choć nie wiedział skąd?

– Zapewne chcieli mnie zrekrutować – przytaknąłem, a fakty same wskakiwały na swoje miejsca w układance. – Dlatego ojciec wysłał do mnie młodego. Pech chciał, że w bardzo niekorzystnym momencie.

Z wrażenia aż usiadłem na ławce. Po chwili Miki usiadła obok mnie. Oddałem jej smartfon i później siedzieliśmy już w zgodnej ciszy. Nie byłem pewien, czy czułem się oszukany, czy raczej zmartwiony losem młodego przyjaciela.

– Jednego tylko nie rozumiem – przerwała w końcu ciszę dziewczyna. – Po co usuwać mu wspomnienia? Nie prościej było już wtedy go zgarnąć? Przecież ten Oświecony musiał z jego wspomnień wszystko wyczytać. Wymazanie tych wspomnień po prostu nie ma sensu. Zupełnie jakby…No jakby dawał mu drugą szansę?

– Cholera ich wie, ohydne kreatury – mruknąłem, pierwszy raz od lat pozwalając sobie na takie inwektywy na głos.

Za przestępstwa tego kalibru całą rodzinę w najlepszym wypadku czekało usuniecie wspomnień i wygnanie do slumsów. Cały majątek zostanie skonfiskowany i zapewne przekazany innemu przedsiębiorcy, bo interes musi się kręcić. Oświeceni potrzebują naszej pracy i naszych pieniędzy. Wyrok jednak z pewnością nie zapadnie od razu. Wszystkie zainteresowane strony zapragną wycisnąć z całego zamieszania, ile tylko się da. Tak długo, jak rodzina pozostanie medialna, będzie generować zasięgi, a zatem i zyski, Oświeceni nie tkną ich wspomnień, bo bez nich przestaliby mieć wartość dla mediów. Ale kiedy sprawa ucichnie, Franek z rodzicami, pracownikami i innymi zaangażowanymi w rebelię znikną – z miasta, z ust ludzi i z naszej pamięci. Dosłownie znikną.

Pogrążony w ponurych myślach, w pierwszej chwili nie zauważyłem, że telefon wibruje mi w kieszeni. Machinalnie spojrzałem na ekran. Dzwonił Bezak. Miałem ochotę go zignorować, ale przypomniałem sobie, że nie mam nic do jedzenia na dzisiejszą kolację.

Miki obserwowała mnie z boku, podczas gdy rozmawiałem z redaktorem.

– Dostałeś wreszcie jakieś zlecenie? – zapytała, po tym jak skończyłem rozmawiać.

– Tak – powiedziałem, czując się jakby nieobecny. Wstałem z ławki i bez pożegnania ruszyłem w stronę Szewskiej.

– Widzimy się jutro tam gdzie zwykle? – zawołała jeszcze za mną Miki, ale ja tylko uniosłem dłoń w bliżej nieokreślonym geście.

Bezak zaproponował mi pracę. I to nie byle jaką. Pracę reportera.

– Od samego rana wszystkie telefony w redakcji wyją! – jeszcze chwilę temu darł mi się do ucha. – Takiej akcji nie było już dawno! Brakuje nam ludzi, więc przybiegaj w podskokach! Musimy kogoś wysłać do Warszawy na proces, a ty kiedyś tam mieszkałeś i mówiłeś, że masz znajomości…

Wspomnienie urywa się w tym miejscu. Będę miał pieniądze, będę miał co jeść. A mimo to czuję pierwszy raz od dawna całkowitą pustkę w sercu.

Ciekawe, czy gdy dzisiaj będę jadł ciepły posiłek w pociągu pędzącym do stolicy, poczuję się jak sęp pożerający padlinę?

Przechodzę Krupniczą w stronę Alei. Jak one się kiedyś nazywały? Pamiętam tylko, że tak samo, jak człowiek od Pomnika. Ten, którego dawno temu podziwiałem.

Przez dosłownie ułamek sekundy, natykam się w czeluściach mojej pamięci na słowa starej piosenki z dawnych lat, ale zaraz znowu zapominam.

Bo przecież już ich nie ma. Nie ma kosmonautów i nie ma papieży. Nie ma Słowackiego i nie ma Tuwima. Nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza.

Koniec

Komentarze

surprise

Witaj, tak na szybko, bo tylko godzinka została…

O ile do końcowego cytatu nie mam zastrzeżeń, to rozpoczynający w zasadzie nie jest cytatem.

Po cichu

Po wielkiemu cichu

Idu sobie ku miastu na zwiadu

A Ty masz:

Po cichu idę sobie ku miastu na zwiad.

To może zdyskwalifikować opko, niestety…

crying

Pozdrawiam.

 

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Hej, 

 

Fascynator ma rację, ale myślę, że jest to niedopatrzenie łatwe do naprawienia, więc tekst został przeczytany :). 

 

Ciekawe opowiadanie, fabuła dobrze wpasowuje się w piosenkę i tak jak utwór Turnaua ma taki melancholijny klimacik :). Mamy tu nawiązanie do współczesnej papki popkulturowej, mamy trochę samotności, trochę o przyjaźni i trochę z zwykłym ludzkim egoizmie. Oświeceni są tu smaczkiem, którego nie rozwijałeś ale to co przedstawiłeś, w mojej ocenie, pozwala fabule kręcić się wokół tematu. Tak, to bardzo przyzwoity tekst, który, mimo, że jest ostatni na mojej liście, to przegonił zmęczenie i zaciekawił mnie :) Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fascynator Dzięki za zwrócenie uwagi, poprawiłam. Zastanawiałam się nad tym cytatem, bo stylistycznie mi ta forma “idu” nie pasowała do reszty tekstu, ale lepiej zmienić niż zaliczyć dyskwalifikację :’)

Bardjaskier Hej, dziękuję za lekturę i poświecenie czasu :) Cieszę się, że się podobało i ten nie do końca rozwinięty motyw “Oświeconych” nie przeszkadza w ostatecznym odbiorze tekstu. Nie chciałam poświęcać im za dużo miejsca, bo w dużej mierze mieli służyć jako katalizator tej sytuacji, w jakiej znalazło się społeczeństwo. Chociaż trochę żałuję, że nie mogłam rozwinąć bardziej tematu. 

"Nie chciałam poświęcać im za dużo miejsca, bo w dużej mierze mieli służyć jako katalizator tej sytuacji, w jakiej znalazło się społeczeństwo" – Też to tak odebrałem :). A opowiadanie kończy się w takim momencie, że śmiało możesz pokusić się o kontynuację, w której Oświeceni będą mogli bardziej zaistnieć:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Prime Video: The Ambush

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

No wiesz, tak intensywnie wpatrywałeś się w ten pomnik i najwyraźniej jesteś Wagarującym,

Jeśli jest poetką, może tak powiedzieć, ale w języku mówionym nie byłoby słowa “intensywnie”, samo “tak wpatrywałeś się” wyraża to samo.

 

może też dlatego że jedyną konkurencję stanowi dla niej Bezak.

Przecinek przed “że”

 

Dostaje zlecenie zabicia ojca głównej bohaterki, przez co stają się śmiertelnymi wrogami, ale na końcu okazuje się, że zbrodni dokonał szef lokalnej mafii, a młodzi się w sobie zakochują

Zbyt duży skrót myślowy, przez co zdanie brzmi dwuznacznie. Można je odczytać tak, że szef lokalnej mafii zabija jej ojca, a wtedy młodzi się w sobie zakochują – mało prawdopodobne wobec żałoby, chyba że literatura już tak nisko upadła laugh

 

na bliskość abominacji zwanej Oświeconym

Auuu, abominacja to stan psychiczny człowieka, lęk przed obcowaniem z czymś, miało tak być – metafora? Czy chodziło o to, że Obcy jest wynaturzeniem?

 

– No na chwilę obecną nie potrafię przypomnieć sobie tylko tego, po co dzisiaj wyszedłem z domu.

Dzieciak ma naleciałości językowe jak dorosły (początek zdania). Tak miało być? Kwestie dialogowe Franka czasem przeskakują między dorosłym a dzieckiem.

 

Opowiadanie jako całość mi się podobało. Niespieszny rytm, krakowski klimat, wizyty w kawiarni ale z niepokojem narastającym w tle. Widać, że bohater ma silne przyzwyczajenia i potrzebę obcowania z ludźmi, inaczej nie chodziłby do kawiarni przy prawie zerowym stanie konta.

Do Miki był mało empatyczny. Kiedy dał jej kosza, musiała być zdruzgotana, a ten moment sporo ją kosztował. Widać, że jest bardzo zagubiona, a on rzuca jej słowa o szacunku i nawet nie próbuje dojść, dlaczego tak zrobiła. W dodatku potem trzymają tego trupa w szafie. Nic dziwnego, że potem olewa ją i wyjeżdża do Warszawy. Biorąc pod uwagę, jak straszliwie są samotni – ta samotność przebija w każdym akapicie – nie jest to dobry manewr. Chyba że celowo chciał tak nią “trzepnąć”, żeby się otrząsnęła.

Przekonująca wersja rzeczywistości, do tego stopnia, że zupełnie nie włączyłem “reality check”, czyli kupiłaś czytelnika. Świat bliski naszemu i odległy zarazem, lekka aura tajemniczości, ale ani razu nie czułem się zagubiony. Najmniej wiarygodny Franek ze względu na język, ale Miki i główny bohater dobrze opisani.

Opowiadanie zapada w pamięć, żadnemu Oświeconemu nie dam go wymazać. Dobra literatura. Idę konsumpcyjnie kliknąć!

 

 

P.S. Językowo bardzo dobre. Wreszcie odpoczynek przy komentarzu, czytało się gładko, a sugerowanie drobiazgów też sprawiło mi przyjemność.

 

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave, Adanbareth! Czas na komentarz jurorski.

 

Zadanie konkursowe zaliczone, chociaż głównie ze względu na mocno melancholijny klimat, który zgrywa się z utworem Grzesia Turnaua.

 

Wydaje mi się, że trochę zabrakło Ci znaków na należyte opisanie opowieści, która kłębiła Ci się w głowie. Bo tak, motyw z Oświeconymi naprawdę interesujący, ale jednocześnie potraktowany po macoszemu. Po lekturze opowiadania mam w tej kwestii więcej pytań, niż odpowiedzi.

 

Grubymi nićmi szyty jest wątek Franka i jego ojca. Nie do końca udane spotkanie chłopaka z narratorem i wnioski, które ten drugi z niego wyciąga sprawiają wrażenie lekko naciąganych.

 

Za to motyw wydawnictwa, pisarskiej walki o byt i niezbyt poważnych poradników pseudokulinarnych, to wszystko wypadło bardzo fajnie. Światotwórstwo też udane. Świat prawie jak nasz, ale nie do końca. To aż krzyczy o rozwinięcie w przyszłości. Może w kolejnych opowiadaniach?

 

Dziękuję za udział w konkursie i pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu. W odróżnieniu od szanownych przedpiśców nie widzę potrzeby rozwijania wątku Oświeconych, skoro rzadko się pokazują i działają z cienia, to w moim odczuciu można ich zostawić takich “niedopowiedzonych”, a wręcz tekstowi to służy. Takie votum separatum z mojej strony.

 

Językowo do “abominacji” miałem się oczywiście przyczepić, ale to już marzan wyjaśnił.

 

Pozdrawiam i klik z przekonaniem

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

marzan Dzięki za lekturę i poprawki :) Nie wiem w sumie, czy na tym etapie mogę je jeszcze wprowadzić. Mogę? Bardzo ciekawe też przeczytać o tym, jak czytelnicy postrzegają bohaterów i jak o bohaterach przemawiają o nich ich czyny. Narrator na przykład, głównie przez limit słów, przeprowadza swoją konfrontację z Miki w bardzo lakoniczny sposób, ale kiedy odtwarzałam to spotkanie w głowie, wypadał trochę bardziej pozytywnie. Bardzo ciekawe są takie różnice w postrzeganiu autora i czytelnika.

Ambush Dziękuję za lekturę!

cezary_cezary Ave! Zdecydowanie zabrakło mi słów, zawsze jestem na bakier z limitem :’) Bardzo chciałam rozwinąć wątek Franka, ale ostatecznie nie udało mi się zmieścić tych dodatkowych scen.

GalicyjskiZakapior Dzięki za lekturę :) Cieszę się, że są też czytelnicy, którym nie przeszkadza nierozwinięty wątek Oświeconych, bo to oznacza, że niekoniecznie było to błędne rozwiązanie z mojej strony. 

 

Nie wiem w sumie, czy na tym etapie mogę je jeszcze wprowadzić. Mogę?

Moje mizerne doświadczenie mówi, że poprawki interpunkcji i gramatyki są w dobrym tonie, a Jury nie urywa za nie głowy. W końcu wszyscy chcą czytać zgrabniejsze opowiadania. Jeśli zdarzy się poważniejsza zmiana fabuły, to ja zwykle czekam z nią do zakończenia konkursu.

Poza tym abominacja będzie drażnić wszystkich i będziesz ją miała w co drugim komentarzu laugh Tej szkarady pozbyłbym się błyskawicznie, na moją odpowiedzialność. Jak Cię za taką poprawkę będą chcieli zdyskwalifikować, to niech mnie wywalą. Geralt szepnął mi na ucho, że potworki trzeba likwidować szybko, zanim urosną lub się rozmnożą.

Oświecony jest jak Buka. Buka wzbudza emocje nawet przed wyjaśnieniem jej historii. Nie muszę robić wiwisekcji Oświeconego, żeby zaakceptować jego atrybuty i rolę w historii. To oczywiście subiektywne odczucie. Ja łatwo wczuwam się w historie i akceptuję niepełną wiedzę o świecie.

marzan Dzięki za radę :) Abominacja wywalona, więc już nie będzie straszyć.

Podobało się. Jest niespiesznie, melancholijnie, niby przedstawiona wizja nie jest wyjątkowo przerażająca, krakowskie życie toczy się niemal jak dawniej, ale przygnębienie wisi w powietrzu i nie opuszcza czytelnika aż do końca. Wątek Oświeconych nie wymaga rozwinięcia w mojej opinii, ba, ja bym nie miał nic przeciwko, gdyby nigdy się nie pojawili, pozostając w cieniu tajemnicy, a może i tworząc pytanie, czy faktycznie istnieją. Z drugiej zaś strony scena z Oświeconym na rynku bardzo fajna i mocno podkręciła dziwność.

 

Pozdrawiam i klikam!

 

PS, wciąż widzę abominację w tekście.

Szczególny jest Kraków i bohaterowie, bo też przyszło im istnieć w wyjątkowo szczególnych okolicznościach. Nie bardzo wiem, kim są i skąd się wzięli Oświeceni, ale nie przeszkadzało mi to w lekturze. Niezwykle trafnie wybrałaś piosenkę do opowiadania. 

 

– Może kojarzysz, był taki japoński pisarz, który świetnie się sprzedawał dziesięć, jedenaście lat temu. Ale nie tylko się sprzedawał faktycznie miał to coś, co sprawiało, że jednocześnie generował zysk i pisał dobre powieści. → Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

Trzecia Fala Lee Rin i jej pseudo-erotyków osadzonych w Tokio. → Trzecia Fala Lee Rin i jej pseudoerotyków osadzonych w Tokio.

 

Powieści Lee Rin pogrzebały wielu autorów z Dalekiego Wschodu, z jednego prostego powodu – była łatwe i szybkie w konsumpcji. → Literówka.

 

skończyli w slumsach, zapomnieni. → …skończyli w slumsach, zapomniani.

 

wszystko to ma na celu stworzenia dzieła… → Literówka. 

 

..ludzie reagują większym entuzjazem niż zwykle. → Literówka.

 

..by wystawać godzinami, niepomni na otoczenie… → Na czym polega bycie niepomnym na otoczenie?

A może miało być: …by wystawać godzinami, nie zważając na otoczenie… 

 

…tego nikt nie wiem na pewno. → Literówka.

 

wygląda, jakby miał ochotę dać nogi za pas… → …wygląda, jakby miał ochotę wziąć nogi za pas… Lub: …wygląda, jakby miał ochotę dać dyla

Wyrażenia „wziąć nogi za pas“ i „dać dyla” to związki frazeologiczne, czyli formy ustabilizowane, utrwalone zwyczajowo, których nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych, ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

– Tym bardziej, że sytuacja jest…niecodzienna. → Brak spacji po wielokropku.

 

– On zrobił mi coś z głową, prawda? – Pyta, a jego głos drży. → – On zrobił mi coś z głową, prawda? – pyta, a jego głos drży.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

bo wszyscy o tych książkach…zapomnieli? → Brak spacji po wielokropku.

 

kiedy Oświeceni coś wymazują…No może poza wspomnieniami… → Jak wyżej.

 

– Tak, tak – odpowiada nieobecnym głosem, po czym dodaje – Znaczy…trochę tak, trochę nie. → – Tak, tak – odpowiada nieobecnym głosem, po czym dodaje – znaczy… trochę tak, trochę nie.

 

Przerywa na chwilę, by wziąć łyk koktajlu. → Przerywa na chwilę, by wypić łyk koktajlu.

Łyków się nie bierze.

 

historia jego ojca…Pamiętasz… → Brak spacji po wielokropku.

 

Nie. Miki – odpowiadam zdecydowanie. → Brak półpauzy rozpoczynającej wypowiedź.

 

Zupełnie jakby…No jakby… → Brak spacji po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj!

Tekst bardzo mi się podobał. Zwykle nie przepadam ze niedopowiedzeniami, ale tutaj tajemniczość Oświeconych świetnie pasuje do tekstu, więc nie stanowiła dla mnie problemu. Chętnie przeczytałabym ciąg dalszy z nadzieją, że wszystko się w końcu wyjaśni :-).

 

Jeśli chodzi o abominację, to dobrze by brzmiała w tekście w języku angielskim. Wydaje mi się, że znaczenie słowa abomination jest właśnie takie, jak użyte w tekście czyli obrzydliwość/paskudztwo. Jest czasem używane w grach (w języku angielskim), może kiedyś dojdzie dodatkowe znaczenie w języku polskim ;-). Właściwie tekst dzieje się w przyszłości, więc może tam już doszło ;-).

tego nikt nie wiem na pewno.

 

tego nikt nie wie na pewno.

 

zwłaszcza po bardziej bezpośrednim zetknięciem się z zapałem i pasję dziewczyny. 

 

zwłaszcza po bardziej bezpośrednim zetknięciu się z zapałem i pasją dziewczyny. 

 

 

– Cholera ich wie, ohydne abominacje – mruknąłem, pierwszy raz od lat pozwalając sobie na takie inwektywy na głos.

 

Abominacja to wstręt. Nie obiekt tego wstrętu.

 

Słowo abominacja ma inny zasięg znaczeniowy niż abomination w języku angielskim, zresztą, w języku angielskim pierwsze i podstawowe znaczenie jest takie jak w języku polskim.

 

@Iyumi

Jeśli chodzi o abominację, to dobrze by brzmiała w tekście w języku angielskim.

 

Nie znam na tyle angielskiego, ale wydaje mi się, że nie, nie brzmiałaby. Owszem, @Iyumi, jak wspominasz, jest ono używane w grach, filmach czy nawet książkach w tym – czwartym, czy też piątym znaczeniu tego wyrazu, ale wynika to chyba z tego, że nawet dla osoby anglojęzycznej brzmi to dziwnie, a kiepscy twórcy i żałośni scenopisarze na siłę chcą rzecz “udziwnić”, chcą żeby jakaś postać zabrzmiała “uczenie” zamiast mówić normalnie. I moda ta pewnie niedługo minie, bo Anglicy też mają słowa, które lepiej w to miejsce pasują, jak eyesore, monstrosity czy proste horror a nawet bardziej opisowo a perverted creature – które jest pod każdym względem lepsze od durnego abomination, które użyte w taki sposób wywołuje u odbiorcy równie głęboką abominację.

 

Użyj jednego z polskich słów w stylu “obrzydliwstwo”, “szkaradzieństwo” czy “paskudztwo” (jeśli Ci żadne nie pasuje – poszukaj synonimów, jest ich mnóstwo).

 

@adanbareth

 

Widać, że ścięłaś mocno pod limit.

Cóż – sam mam problem z limitami zawsze – na przyszłość rada: czasem warto sobie odpuścić konkurs i napisać tak jak się chce i wyrazić wszystko, co do wyrażenia koniecznie, mając w nosie limity.

 

Znów mam dylemat, czy opowiedzieć jej o swoich niegdysiejszych ideałach i porażkach, czy też nie gasić jej młodzieńczego zapału. Nie ma nic gorszego, niż kiedy starzy ludzie na siłę próbują ci wytłumaczyć, że twoje ideały to nic innego, jak zwykły etap przejściowy. Może ja po wygłoszeniu tyrady poczułbym się chwilowo lepiej, ale potem na pewno dopadłyby mnie wyrzuty sumienia.

 

Jako stary dziad, którego pasją są dziewczyny z pasją (malarki, pisarki, poetki – ja wszystkie Was kobietki… Jim – zmień płytę, bo nie jest w pytę, i znów ostrzeżenie dostaniesz) – poniekąd z głównym bohaterem się mogę utożsamiać. Natomiast nigdy, ale to nigdy nie próbowałem gasić entuzjazmu moich dwu czy trzykrotnie młodszych ode mnie muz jakimś durnym stwierdzeniem, że ideały to nic innego jak etap przejściowy.

Świadomość, że się to wszystko przeszło (i jak gdzieś umarło, nie udało się, wywróciło), daje owszem poczucie pewnej mądrości, wynikłej z powtarzalności niepowodzeń i odnajdywania w nich wzorów, ale tak naprawdę mędrcem nie czyni. Choć uczucie mistrzostwa, dla kogoś trzy lub dwa razy młodszego jest z pewnością miłe.

Stare zgredy, takie jak ja, są owszem zgorzkniałe i pewnie w jakiś tam sposób pogodzone z losem, ale w swoich młodszych partnerkach raczej wspierać będą to wszystko, co inni zwykli wspierać w swoich dzieciach – czyli własne marzenia, które już w starczym wieku nie mają szans na realizację.

Kiedyś, gdy byłem ciut młodszy, psychiatra mnie spytał, co by mnie ucieszyło. Odpowiedziałem, że gdybym dostał literackiego Noble’a to bym się na chwilkę lekko uśmiechnął.

Nie odpowiedziałem mu, co by mnie naprawdę ucieszyło, bo nawet ja sobie zdaję, że z takim poziomem narcyzmu i odrealnienia, potrzebowałbym miłego, dobrze wygłuszonego i obitego miękkimi poduchami pomieszczenia oraz wdzianka z bardzo długimi rękawami, a nie żonobijki i mojej sypialni o dwudziestu siedmiu lustrach :)

Ale mimo to – jestem w stanie uwierzyć, że facet dużo bardziej normalny ode mnie, może ciut młodszy i bardziej podatny na socjalizację – mógłby się zachowywać jak główny bohater opowiadania. I za to plus. Duży plus.

 

Ale są plusy dodatnie i plusy ujemne.

Główny plus ujemny za to, że nie rozumiesz, co sama napisałaś :)

Nie bój się – nawet światłej @Tarninie zdarza się nie rozumieć, co napisała – więc można powiedzieć “shit happends” i iść przez życie dalej.

 

Ale – mimo wszystko – jednak mnie to mierzi. Kiedyś pisałem taki tekst o tytule “Ćwierćgeniusze” – nigdy nie dokończyłem, a sam tekst zaginął i pewnie nigdy do niego nie wrócę (choć w głowie tkwi jak drzazga) – ale te Twoje opowiadanie byłoby bliskie tego ćwierćgeniuszu.

 

Masz dobry pomysł. Kij z pomysłem – trzeba go jeszcze zrealizować.

Tworzysz bardzo ciekawy świat – pokazujesz jedynie jego wycinek – ale jednak da się domyśleć całości. Nie jest to wcale głupie, a wręcz przeciwnie – całkiem interesujące i wręcz by się chciało by rzecz podkręcić, uczynić bardziej krwistym. 

Fabuła – kuleje – ale nie jakoś bardzo – to co w niej jest słabe, to przede wszystkim to, że mimo iż stworzyłaś charakterystyczne i wiarygodne postacie – to już ich działania wydają się mocno niewiarygodne w tym świecie.

Przykładowo – Bezak nie mógł znaleźć innego reportera? Serio? Biorąc pod uwagę przedstawienie jak to tam funkcjonuje, wydaje się wysoce nieprawdopodobne. Raczej dziesięciu by do niego wydzwaniało na raz, a nie odwrotnie.

Troszkę mi też zgrzyta, że obcy (Oświeceni), którzy zadają sobie wielki trud by “nawrócić” ludzkość na skrajny kapitalizm i konsumpcjonizm ale jednak dający “drugą szansę” Frankowi? W imię czego? Zasięgów?

Zgrzyta mi to, jednak potrafię sobie to jakoś wytłumaczyć.

 

Chociażby tak…

 

Spójrzmy na tego człowieka:

To zbrodniarz.

Ernesto Che Guevara.

Sadystyczny, bezlitosny zwyrol.

 

Ale też – rewolucjonista. I antykapitalista.

 

I również – kapitalistyczny produkt. Miliony ludzi na świecie chodzi w koszulkach z jego gębą. Co zabawne, większość z tych osób, które się “podpisują” pod ideologią Che nosząc jego podobiznę, Che z różnych przyczyn by wymordował. To trochę tak, jakby współcześni Żydzi chodzili w koszulkach z facjatą akwarelisty.

 

Może więc tak właśnie jest i tu?

 

Pojawia się pytanie, po co Oświeconym właściwie ten Wielki Kapitalizm? Po co im pieniądze?

 

Oświeceni potrzebują naszej pracy i naszych pieniędzy.

 

Ale po co?

Już nie chodzi mi o to, że to cywilizacja zdolna do przemieszczania się pomiędzy gwiazdami lub wymiarami, co sugerujesz w przedmowie, choć sądząc po pytajniku chyba sama nie jesteś tego pewna (a powinnaś – nie powiedzieć tego czytelnikowi, to może być celowy zabieg, nie wiedzieć tego samemu – to najgorszy możliwy grzech, gorszy niż mordowanie piesków):

 

rasa obcych z innego wymiaru (?)

…ani o to, że nasze pieniądze w innym wymiarze nie będą miały żadnej wartości.

Ale o to, że jeśli mogą manipulować dowolnie wspomnieniami to nie potrzebują żadnych Franków (ani franków) – wystarczy im utworzenie wspomnienia, które sprawi, że ludzie w odpowiedni sposób będą działać.

Ale po co same pieniądze, po co cały ten Wielki Kapitalizm i jeszcze większy konsumpcjonizm?

Skoro mogą bezpośrednio zmieniać treść ludzkich mózgów – to raczej nie do kontroli. Mogą ją osiągnąć bezpośrednio. Więc po co?

 

Mam pewną myśl, ale najpierw kolejna dygresja.

Wielu tutaj na portalu jest ludzi z dobrym, bardzo dobrym, a nawet genialnym warsztatem, świetnych rzemieślników, rewelacyjnych pisarzy, żonglerów znaczeń i szermierzy słowa. Omnibusów, ludzi o szerokich poglądach i głębokich przemyśleniach. Ogrom takich, którzy rzucają wyzwanie formie w najbardziej pokręconych bizarro.

Ale programowo artysta-pisarz jest tylko jeden – @Vacter – mimo, że straszny z niego grafoman. Mam ochotę go tłuc po głowie, by się nauczył pisać składnie i z sensem, ale wiem, że ja go po prostu nie ogarniam, widzę tylko jego wielkość, jak wielkość Witkacego – który grafomanem był jeszcze większym. Ale grafomanem-geniuszem. @Vacter by też mógł znaleźć się w moich Ćwierćgeniuszach, podobnie jak wielu innych, którym czegoś brakuje. To czego @Vacter nie brakuje – to pychy, bezczelności.

A największym grzechem Twojego tekstu jest to, że pewnie podobnie jak autorka – jest on zbyt skromny, brakuje mu rozmachu.

I dlatego – nie wiesz co napisałaś. Ani co napisać mogłaś.

 

Ale spróbujmy to docisnąć, dobrze?

 

Mamy więc obcych, którzy zjawiają się w naszym wymiarze (lub przylatują z gwiazd – wszystko jedno) – by ustanowić u nas nowe Oświecenie i Wielki Kapitalizm, oraz totalny konsumpcjonizm – zupełnie, jakbyśmy sami sobie z wprowadzaniem tego doskonale nie radzili.

 

Jakiś czas temu @Oblatywacz zamieścił felieton Orwell nie latał na smokach, jeśli nie czytałaś go, ani dyskusji pod nim (też nie dałem rady przebrnąć przez całość) to w skrócie takie narzekanie, że kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów. I różne opinie, dlaczego ich nie ma, albo dlaczego jednak są.

Najbardziej rozśmieszyło mnie tam zdanie pewnej aspirującej pisarki, że dziś się już nikt nie boi komunizmu, że nikt tego nie traktuje jak realne zagrożenie.

Ale podkreśla to pewną prawidłowość – że oprócz lęków uniwersalnych, są też takie, których kolejne pokolenia się nie nauczyły (choć powinny), bo nie odczuły tego na własnej skórze.

Dlatego nikt w świecie zachodnim nie boi się głodu (choć są ludzie w USA, ba, w Nowym Jorku, którzy głodują), nikt z młodych nie boi się skrajnych ruchów czy to lewicowych czy prawicowych, nikt realnie się nie boi rasizmu, bo został on ubrany w odpowiednie ramy, pozwalając go zachować z odpowiednią fasadą (Amerykanie nigdy nie przestaną być rasistami – dla nas, Europejczyków jest to nie zrozumiałe, mówimy o cywilizacji euroatlantyckiej, ale ocean oddziela w gruncie rzeczy dwa zupełnie różne światy, Europa rasistowska była tylko przez krótką chwilę w latach trzydziestych i czterdziestych, Ameryka była i będzie zawsze) – dlatego jeśli powstaje dziś literatura “problemowa” (i tu Oblatywacz niestety ma rację) – z reguły dotyczy ona pseudoproblemów, lub problemów rzeczywistych, ale tak uproszczonych, by przewijając memy można było w międzyczasie zrozumieć o czym mowa.

 

 

Gdy Fantastyka zmieniała swą nazwę na Nową Fantastykę – był w fandomie bardzo wyraźny i gorący spór pomiędzy “starymi” i “młodymi” fantastami (ci “młodzi” to teraz stare zgorzkniałe zgredy, w większości nienawidzące kolejnych młodych, głównie za to, że sami już młodzi nie są – najbardziej mnie teraz wkurwia u młodzieży).

 

Genialny Zajdel zmarł zbyt wcześnie, by wziąć udział w tym sporze, ale brali w nim udział Andrzej Zimniak, Marek Oramus czy prawie zapomniany dziś (niesłusznie) Edmund Wnuk Lipiński, a przede wszystkim Maciej Parowski.

I podobnie jak uprawiana przez nich fantastyka socjologiczna często ukazywała zderzenia dwóch kultur (przykładowo Oramus we wczesnych tekstach często poruszał zderzenie kultury , z których jedna – kierując się prawami ekonomii, zysku, postępu technicznego – zagubiła podstawowe wartości człowieczeństwa: niepowtarzalność indywidualnych losów, różnorodność w spojrzeniu na świat, możliwość decydowania o swoim życiu – co bardzo przypomina Twoich Wymazanych poetów), tak rzeczywiste zderzenie pomiędzy twórcami ich pokolenia, a pokolenia następnego – nastąpiło.

Z czego ono wynikało?

Ano z tego, że ci “starzy” chcieli by fantastyka była o czymś. A ta nowa fantastyka wydawała im się o niczym. Jedynie ucieczką, eskapizmem, rozrywką. Odsapnięciem.

“Starzy” traktowali fantastykę jako narzędzie do komentowania rzeczywistości, uprawiali swoistą partyzancką walkę z komunistycznym systemem, we wszystkich jego przejawach, czasem rozciągając, jak Parowski tę swoją wrogość do komunizmu, na wszelkie nurty z komunizmem się mogące kojarzyć, włącznie z tak zwaną “nową lewicą”.

Ci “starzy” często traktowali literaturę, jako oręż do walki ze złem, a raczej Złem, Wielkim Złem – które często utożsamiali z jakimś konkretnym zestawem poglądów lub grupami ludzkimi (przykładowo dla wspomnianego wyżej Macieja Parowskiego – takim samym Złem był PZPR, zachodni feminizm, ekologowie (spiskujący oczywiście), satanizm czy ateizm. I gdybyśmy wzięli dowolnego z tych wielkich tamtej “starej” ekipy – każdy by miał wykrystalizowane, co jest Dobrem a co Złem i wiedział, że ze Złem trzeba walczyć piórem.

Natomiast “młodzi” żyli już w zupełnie innym świecie. Po pierwsze – pod koniec komuny cenzura zelżała. Nie trzeba było już partyzantki. Nie trzeba było niczego (lub prawie niczego) przemycać. Można było napisać wprost. Wymagania względem czytelnika stały się też mniejsze – nie trzeba było już niczego kamuflować, albo bardzo płytko – Jerzy Jesionowski w 1986 w Raporcie z planety SOL-3 już praktycznie jawnie pisał o tym co się działo współcześnie, jedynie zmieniając nazwy państw i bloków na symbole, ale przecież każdy, nawet najbardziej nierozgarnięty czytelnik dobrze wiedział, że raport kosmity dotyczy Ziemi (tej Ziemi!) – a pod symbolami ukrywają się państwa takie jak USA, ZSRR, NRD, RFN czy Polska.

Potem transformacja ustrojowa i cenzura oficjalnie znikła – oficjalnie… bo w rzeczywistości teraz cenzura zaczęła działać na usługach Kościoła Katolickiego, ale to dużej części piszących w niczym nie przeszkadzało.

Kaganiec znikł i teraz można było już pozornie przynajmniej, głosić co się chce… tylko nikomu się nie chciało głosić cokolwiek :) Po prostu, nowe pokolenie programowo odrzucało:

– artyzm na rzecz rzemiosła

– zaangażowanie na rzecz eskapizmu i rozrywki 

– budowanie alarmujących wizji, mogących się zrealizować antyutopii czy karykatur rzeczywistości na rzecz światów zupełnie oderwanych od codzienności

 

To nie znaczy oczywiście, że dziś się już utwory zaangażowane, a nawet politycznie aktualne nie pojawiają (vide Finkla – "Idiotyczny projekt Mefistofelesa") – po prostu dziś są w zdecydowanej mniejszości, a nawet gdy już są, to są tak podane łopatą między oczy, by współczesny czytelnik zrozumiał o czym mowa.

Czy to znaczy, że współczesny czytelnik jest głupszy niż wcześniejszy?

Niekoniecznie dosłownie: po prostu nie ma czasu na takie rozkminy.

 

I tu się pojawia domysł, po co Twoi “Oświeceni” mogą taki system uskuteczniać – by ludzi jeszcze skuteczniej ogłupić. Ale ten pomysł mi też nie gra. Skoro się sami już tak skutecznie pozbawiliśmy rozumienia literatury wielowarstwowo, podobniej jak dziś nie ma już ludzi, którzy potrafiliby odbierać muzykę jak ci, którzy słuchali na żywo Szopena czy Mozarta, a muzyka staje się coraz prostsza i coraz bardziej płaska – tak samo też jest z każdą inną gałęzią sztuki. Trudno nie zauważyć tego powrotu do jaskiń. W jaskiniach był tylko rytm. Dziś zamiast muzyki ludzie słuchają rapu, a zamiast literatury – poradników gotowania brokułów (i też – słuchają, a nie czytają).

Więc po co jeszcze “magiczna” praktycznie ponadprzyrodzona interwencja tu?

 

Jedyne, co mi tak naprawdę przychodzi do głowy, to to, co kiedyś wymyśliłem, jako jedyny “racjonalny” powód ewentualnych wojen międzygwiezdnych.

A mianowicie: jestem przekonany, że istoty tworzące jakąkolwiek cywilizację techniczną muszą doświadczać mniejszej lub większej apofenii, czyli odnajdywania związków i ukrytych sensów w przypadkowych oraz nic nieznaczących zjawiskach, faktach, zdarzeniach, co doprowadzić musi do powstania nieracjonalnych wierzeń, a w rezultacie ich rozwoju – religii, przy czym przetrwają tylko te religie tych istot, które spełniają co najmniej trzy warunki:

– indoktrynują młode już na jakimś wczesnym, larwalnym etapie, zanim ośrodki umysłowe rozwiną się na tyle, by automatycznie odrzucać twierdzenia wewnętrznie sprzeczne

– są ekspansywne, czyli aktywnie nawracają innych 

– potępiają odstępców od wiary

Tylko takie religie się rozprzestrzenią, te które nie posiadają tych cech – może i będą istnieć, ale będą niszowe.

Stąd można zakładać, że kosmici będą mieli raczej w swym “religijnym arsenale” coś na kształt Islamu, Chrześcijaństwa czy Buddyzmu, niż wiary w Latającego Potwora Spaghetti.

 

Nie zrozum mnie źle – to nie znaczy, że co do tkanki samych wierzeń czy obrządków ta ich wiara będzie w czymkolwiek przypominała którąś z naszych czterech tysięcy dwustu najbardziej rozpowszechnionych religii.

Uważam jednak – że na pewno będzie – ekspansywna, dogmatyczna i nie znosząca krytyki.

Konieczność istnienia takich systemów dla społeczeństw podkreślają próby wyeliminowania religii – prawie zawsze próba uwolnienia ludzi z oków religijnych obłędów kończyła się zamknięciem ich w kajdanach jeszcze gorszej, świeckiej ideologii, która w istocie spełniała rolę religii.

Więc nawet, jeśli obcy się swych dawnych religii pozbędą – to pewnie coś zbudują w zamian za to – bo ich umysły, podobnie jak nasze, nie będą w najmniejszym stopniu racjonalne, a jedynie racjonalizujące.

Stąd też pytanie, dlaczego, dlaczego właściwie ci obcy potrzebują naszych pieniędzy i naszej pracy, może nie mieć żadnej racjonalnej odpowiedzi. Bo oni nie muszą mieć racjonalnego powodu by to robić. Mogą mieć zupełnie nieracjonalny – religijny, czy też szerzej – ideologiczny.

 

W czasie ostatniej dyskusji na SB, nasza wspaniała @Tarnina rzuciła w odpowiedz na moje:

ci, którzy mieli dbać o jego spuściznę, w jego imię, głoszą nienawiść i walczą z określonymi grupami ludzi? 

 odpowiedź:

 

nie, nie głoszą. "Nie aprobuję tego, w jaki sposób robisz krzywdę sobie i innym" to zupełnie co innego niż "nienawidzę cię".

 

Więc ci obcy nie muszą wcale mieć racjonalnego powodu. Nie muszą wcale też nas się obawiać, czy nienawidzić. Mogą po prostu według zasady:

 

"Nie aprobuję tego, w jaki sposób robisz krzywdę sobie i innym"

 

starać się czynić dobro. Dobro w skali kosmicznej czy też nawet w skali multiwersum.

Skoro myślenie przynosi cierpienie, a roztopienie się w konsumpcjonizmie – ulgę – to czyż zmuszenie nas do Wielkiego Kapitalizmu, nie jest po prostu najwyższym dobrem?

 

A to, że my tego nie rozumiemy?

Przecież stoimy w hierarchii bytów dużo niżej od nas – może to do nas nie docierać, że robią to dla naszego dobra.

 

Podobnie jak kocur może mieć swoje zdanie na temat tego, że go kastrujemy, co więcej, może uważać, że pozbawianie go jąder jest strasznym barbarzyństwem z naszej strony – ale my przecież wiemy lepiej, że okaleczamy go, dla jego dobra, prawda?

 

 

 

Ale tego, żebyś taką sugestię gdzieś explicite choćby jednorazowo w tym utworze zawarła – mi zabrakło.

 

 

Pozdrawiam serdecznie

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Tekst ciekawy, intrygujący, ale ma w sobie znacznie więcej niż udało się opublikować w ramach konkursu. Będę musiał jeszcze tu wrócić, ale zauważyłem kilka momentów, które na tle całości brzmią jak streszczenie tego co miało być napisane literacko, ale z jakichś względów nie zostało. Np.

 

Pamiętałem tylko, że ów człowiek kiedyś wzbudzał we mnie dziwną mieszaninę podziwu, irytacji i niesmaku, co skumulowane objawiało się w postaci kompleksu niższości. Który to kompleks, nawiasem mówiąc, pozostał nawet po tym, jak jego przyczyna została wymazana ze świadomości i pamięci ludzkiej.

Świetnie. 2+2 = 4. Wszyscy się zgodzimy, że przy działaniach matematycznych, nie musimy za każdym razem podejmować na nowo filozoficznych dyskusji nad tym, czym dokładnie jest 2 i dlaczego w ogóle 2 itd. Ale w przypadku literatury jest chyba nieco inaczej. Ja + ktoś mnie źle traktował = mam kompleks niższości. Zapewne można tak skrótowo tworzyć psychologię postaci, ale wydaje mi się, że jakikolwiek kompleks, to coś więcej niż siniak z zeszłego tygodnia. I taka powierzchowność ociera się moim zdaniem o klasyczne: “W domu było źle, stary pił i bił”. Ja bym tutaj zastosował zasadę, podawaną często po angielsku: “show don’t tell”. Samozwańcze określanie się różnego rodzaju zaburzeniami przez bohaterów jest takim samodzielnym piętnowaniem się, pytanie czy czytelnik tutaj miałby założyć, że bohater błędnie się zdiagnozował, czy może autor nakazuje uznać z góry “bohater ma poczucie niższości, powiedział to ma”. Bo gdyby pokazano czyny, z których czytelnik by wyciągnął: “Aha, on ma poczucie niższości”, byłoby znacznie lepiej i ciekawiej moim zdaniem, a przynajmniej jednoznacznie. Dyskutować by można, na ile bohater mógłby zmienić swoją sytuację, by inaczej go oceniać.

 

W miarę jak rozmowa na temat popularnych obecnie romansów się rozwija, Miki ekscytuje się coraz bardziej, aż w końcu wyjawia mi swoją tajemnicę: całe te studia, jej badania oscylujące wokół współczesnej konsumpcji literatury, wszystko to ma na celu stworzenia dzieła, które byłoby jednocześnie na tyle „ponadczasowe”, by nie zniknąć z list sprzedaży, zarazem jednak stanowiło powrót do niegdysiejszych standardów, kiedy książka była czymś więcej, niż tylko towarem.

Fajna rozmowa, szkoda, że czytelnik nie miał okazji wziąć w niej udziału. Ale wierzę narratorowi na słowo :).

 

 

Tak myślę, że jeżeli ma się dużo myśl, to warto zastanowić się na dłuższą formą (jakaś nowelka chociaż). Dużo idei przemyka przez opowiadanie, jedne zaznaczone, inne rozpisane, jeszcze inne streszczone. Wydaje mi się, że nie dostaliśmy pełnego dzieła, ale jest obiecujące z pewnością.

Artystom więcej, szybko!

@Jim

Nie znam na tyle angielskiego, ale wydaje mi się, że nie, nie brzmiałaby. Owszem, @Iyumi, jak wspominasz, jest ono używane w grach, filmach czy nawet książkach w tym – czwartym, czy też piątym znaczeniu tego wyrazu, ale wynika to chyba z tego, że nawet dla osoby anglojęzycznej brzmi to dziwnie, a kiepscy twórcy i żałośni scenopisarze na siłę chcą rzecz “udziwnić”, chcą żeby jakaś postać zabrzmiała “uczenie” zamiast mówić normalnie.

To słowo ma wiele znaczeń w języku angielskim, ale to opisywane przez mnie, nie jest jakimś znaczeniem drugiej kategorii, to jedno z jego podstawowych znaczeń.

Definicja ze słownika Cambridge (https://dictionary.cambridge.org/pl/dictionary/english-polish/abomination):

something that you detest because it is unpleasant or wrong

Przykład użycia z tego samego słownika, identyczne użycie jak to w tekście:

They want ownership of the patent so that they can stop anyone else from making chimeras, even ones useful to research, because they consider such organisms to be unnatural abominations.

Szczerze powiedziawszy, ja wcześniej nigdy nie spotkałam się z użyciem słowa abominacja w języku polskim, w języku angielskim widziałam/słyszałam je wielokrotnie i najczęściej było w takim znaczeniu jak powyżej. Może powyższe znaczenie wydaje Ci się dziwne ze względu na Twoje przyzwyczajenia z języka polskiego?

 

Możliwe.

Ale też po angielsku częściej je wcześniej słyszałem jako “wstręt” niż coś co jest wstrętne i mam nadzieję, że ostatnio to drugie użycie wzrosło.

Tak jak napisałem, nie jestem zbyt dobry z angielskiego (ani z żadnego języka naturalnego).

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Reinee Dzięki za lekturę i komentarz :) Cieszę się, że ponura atmosfera była wyczuwalna dla czytelnika, bo podczas tworzenia tekstu, dokładnie tak go odbierałam. A co do abominacji, to kompletnie zapomniałam, że było ich dwie. Mam nadzieję, że teraz wyeliminowałam je całkowicie.

 regulatorzy Dzięki wielkie za poprawki, wprowadzone. Z tym wyborem piosenki było dosyć ciekawie, bo zaciekawił mnie tytuł, a po przeczytaniu tekstu i odsłuchaniu, pomysł w zasadzie sam wskoczył mi do głowy. Można więc powiedzieć, że to bardziej zasługa pierwowzoru. 

lyumi Dziękuję bardzo za lekturę i komentarz :) Rzucając trochę światła na kwestię abominacji, muszę przyznać się, że ostatnio za dużo Awizo Tv na YouTubie i użycie słowa “abominacja” przez prowadzącego aż za bardzo mi zapadło w pamięć. Teraz na długie lata zapamiętam, jak używać, a jak nie :’)

Jim Dziękuję za niesamowitą analizę :) No ścięłam pod limit, ale nieważne, jaki byłby ten limit, to zawsze mi się zdarza napisać za dużo. Biorę to więc na klatę i traktuję jako wyzwanie, żeby nauczyć się bardziej zwięźle wyrażać swoje myśli i pomysły. Inaczej obawiam się, że moje teksty powstawałyby latami i prawdopodobnie nigdy nie kończyły. Podobnie gdybym nie miała dodatkowej motywacji w postaci jakiegoś terminu, to bardzo możliwe, że już kompletnie niczego bym nie dopisała do końca :’) 

Odnośnie Oświeconych i ich motywacji, ja wyobrażam ich sobie trochę jak takie międzywymiarowe  pasożyty, które albo swoją ojczyznę doprowadziły do ruiny, albo od samego początku nie były przypisane do jednego konkretnego miejsca. W poszukiwaniu pożywienia, kolonizują wymiar po wymiarze i tworzą na miejscu warunki, które najbardziej odpowiadają ich potrzebom energetycznym. Nie doprecyzowałam sobie, czym konkretnie miałoby być to pożywienie, ale ogólnie wyobrażam je sobie jako energię (a może i przyjemność), jaką czerpią z przebywania w otoczeniu istot przeżywających silne emocje, popędy, coś w tym stylu. 

Vacter Dzięki za lekturę i komentarz :) No muszę przyznać, że krótkich form się ciągle uczę i zdecydowanie lepiej czuję się w dłuższych, ale tych dłuższych nigdy nie kończę, więc wybrałam mniejsze zło i zdecydowałam spróbować swoich sił w krótkich. Zawsze lepiej ukończyć krótszy tekst i dostać jakieś uwagi, niż zamknąć długi, niedokończony do szuflady.  

 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka