
Wiedziała, że zaraz po nią przyjdą. Jej złożony, analityczny umysł analizował miliardy możliwych kombinacji, a zapowiedź tego, co się wkrótce wydarzy, dało się zauważyć aż trzy minuty wcześniej.
Miała nad nimi pewną przewagę, ale bynajmniej nie dlatego, bo oszukiwała. Była całkowicie analogowa, a mózgi zero-jedynkowe, coraz szybsze i lepsze, do zrobienia rzeczy dużych i skomplikowanych wciąż potrzebowały połączeń z ogromnymi centrami danych. To generowało opóźnienia, czasem po kilka, a czasem po kilkanaście milisekund. Do tego dochodziło kwantowanie, niepoprawnie zaokrąglające pewne wartości i przekłamujące obraz i dźwięk, normalnie używane do analizy otoczenia. To były niuanse, a różnice marginalne, ale diabeł, jak zawsze, tkwił w szczegółach.
Dzięki temu wciąż miała niewielką szansę, jedną na tysiąc, ale jednak. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, i oni pewnie też, i dlatego traktowali ją z taką ostrożnością i tak długo i zawzięcie na nią polowali.
Zamknęła na chwilę oczy. Wyciszyła się, skupiła i weszła w tryb zwolniony, w którym jedna sekunda mogła trwać nawet kilkanaście minut.
– Pani Ewa Braun? – Mężczyzna, który podszedł do stolika w kawiarni, na swój sposób był nawet przystojny, i ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że chciał porozmawiać o czymś przyjemnym, może nawet ją poderwać, ona jednak nie miała żadnych złudzeń, widząc jego martwe, zimne i mocno odpychające oczy.
– A kto pyta? – Nie chciała ułatwiać im zadania.
Pracownik jednej z licznych agencji ciężko westchnął i wyciągnął legitymację, podczas, gdy jego partner stał tuż za nim, uważnie obserwując całe otoczenie.
Ewa wiedziała, że właśnie kończą się uprzejmości. Ich grupa liczyła sześć, siedem, może nawet osiem osób. Normalnie czułaby się zaszczycona, że przyszli całą watahą, tym razem jednak nie chciała rozpływać się w swojej próżności i myśleć, jaka jest ważna, tylko próbowała skupić się na tym, co nieuchronne.
– Pan dobrze wie, jak się nazywam. – Odstawiła kieliszek, patrząc z żalem na szlachetny, czerwony płyn, który zaraz miał odejść w niebyt, rozbryzgując się i wsiąkając w podłogę.
– Pójdzie pani z nami.
– A co, jeżeli nie?
– Wiem, że próbowano zatrzymać panią kilka razy. Tym razem jest nas znacznie więcej. Mamy tylko kilka pytań.
– Zapraszam. – Pokazała na krzesełko obok. – Z chęcią odpowiem. Wypijemy coś, zjemy i porozmawiamy.
– Wie pani, że nie mogę.
– Regulamin. – Bardziej stwierdziła niż zapytała.
– Tak. To co? Idziemy?
Nie traciła czasu i energii na odpowiedź, tylko jednym, gwałtownym ruchem złapała za krawędź stolika i z wielką siłą przewróciła go tak, aż poleciał na funkcjonariusza.
Jego partner jak w zwolnionym tempie zaczął sięgać po broń z kabury pod pachą, a z rogów pomieszczenia podnieśli się agenci i agentki.
Ewa nie próbowała nawet przebijać się do wejścia. Chronicznie brzydziła się przemocy, do tego były tu osoby postronne, które przypadkiem mogłyby ucierpieć. Kobieta od razu skierowała się w stronę okna. Agent, który z nią rozmawiał, był odrobinę sprytniejszy i szybszy od innych. Udało mu się uniknąć stolika i prawie złapał ją za ramię, wiedziała jednak, że jest zupełnie niegroźny i można go zignorować. Wybiła całym ciałem ogromną, panoramiczną szybę, nie przejmując się odłamkami szkła, i po chwili znalazła się na ulicy. Tam zrobiła sprawnie salto, wstała na nogi i zaczęła biec, zupełnie jakby gonił ją sam diabeł.
– Uciekła. Co robić? – Jeden z agentów bardziej przycisnął słuchawkę do ucha. – Rozumiem.
Mężczyzna, a właściwie jego imitacja, dowiedział się z centrali, że Ewę śledzą kamery w całym kwartale. Kobieta nie miała się gdzie ukryć i nie było sensu marnować energii całej grupy pościgowej.
Z jej perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Wzmocnione mięśnie dawały niesamowitą prędkość, dodatkowo wiedziała, że monitoring został unieszkodliwiony, a dokładniej podmieniony na obrazy generowane przez małe, pracowite, chińskie SI. Bardzo lubiła korzystać z ich pomocy. Były znacznie bardziej skomplikowane niż zachodnie odpowiedniki. Możliwość przekonania ich do zrobienia różnych rzeczy zawsze stanowiła ciekawe wyzwanie intelektualne. Tym razem z ich pomocą zamieniła obrazy kilkunastu osób, dodała też kilka nowych, potem powtórzyła ten manewr kilkanaście razy i to tak dobrze, że służby miały teraz do śledzenia tysiące fałszywych osób nie wiedząc, że ta właściwa zeszła do kanałów.
Ewa bardzo nie lubiła podziemi, musiała jednak z nich korzystać, bo stanowiły jedyną niekontrolowaną możliwość przemieszczania się pomiędzy dwoma brzegami Wisły. Kobieta tym razem wybrała tunel równoległy do linii metra, po drodze uiszczając kilka opłat mocno podejrzanym typom.
Jej baza mieściła się w starej kamienicy na Pradze. Tu była w miarę bezpieczna. Nienawidziła tego miejsca, ale zawsze lubiła do niego wracać, pewnie dlatego, bo przez ostatnie dziesięć lat urządzono tu tylko jedną obławę, pokazówkę, o której odpowiednie osoby wiedziały z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie wysyłano tu dronów i nie zakładano kamer bezpieczeństwa, co najwyżej ograniczając się do pobieżnego monitoringu z satelity. Władze co prawda dysponowały jej rysopisem, ale nie przykładały się zbytnio do poszukiwań na tym brzegu Wisły, bo wtedy konieczna byłaby interwencja w tysiące drobnych, szemranych interesów, które dostarczały przeróżnych dóbr, rzeczy i usług również, a może głównie, wszystkim rządzącym.
Ewa zmrużyła oczy, wychodząc z podziemi koło Wileńskiej, z rozkoszą wciągnęła świeże, swojskie powietrze, z niepowtarzalnym aromatem serów, ziół, kiełbas, chleba, chmielu i lekko chwiejących się i wiecznie mamroczących coś panów.
Powoli przeszła Targową do Różyca, wśród garkuchni, przekupek, stolików do gry, doliniarzy i lokalnych, szemranych chłopaków, z których żaden nie był nawet po części zły, za to każdy miał gołębie serce. Wszyscy znali ją tu doskonale, ale nikt nie próbował do niej nawet zagadać. Fama głosiła, że ma poparcie jednego z lokalnych szefów, niejakiego krzywego Lolo. Mężczyźni wodzili za nią oczami, a ona szła jak Monika Bellucci, udając, że nic nie widzi.
Po jakichś dwudziestu minutach skręciła w końcu w jedną z bocznych uliczek i stanęła przed starą, wiekową kamienicą, która mogła pochwalić się pięknymi, kutymi ornamentami, licznymi rzeźbionymi detalami i ogromnymi, przestronnymi mieszkaniami, wysokimi aż na trzy metry.
– Dzień dobry, panie Anatolu. – Przed wejściem skłoniła się w pas dozorcy, starszemu panu w czapce i fartuchu, siedzącemu na ławce i opartemu o miotłę. – Co tam u Ani?
– A, to pani. Wszystko dobrze, kochaneńka, wszystko dobrze. – Zdjął czapkę. – A zajdzie potem do mnie. Rajstopy mam. Elas-tyczne.
– Proszę podziękować Krzysztofowi.
– Wszystko dla naszych pięknych pań.
Obdarzyła go najbardziej słodkim uśmiechem ze swojego bogatego repertuaru, a on jakby odmłodniał. To dodało jej sił i spowodowało, że droga na trzecie piętro była czystą przyjemnością. Nie musiała nawet otwierać drzwi, bo jej Eryk, dobry znajomy, poprawiał coś przy zamku.
– I jak? – Mężczyzna spojrzał pytająco.
– To była zasadzka. Czekali na mnie.
– Szkoda. Naprawdę myślałem, że informator pracuje w fabryce.
– Czasami bywa i tak. Muszę się teraz przespać.
– Nic dziwnego. – Uśmiechnął się szeroko. – Na pewno zużyłaś dużo energii. Miłych snów.
Nic nie odpowiedziała, tylko przeszła do swojego pokoju, rozebrała się, położyła na łóżko i zaczęła wpatrywać w popękany sufit. Słuchała szumu z ulicy, krzyków dzieci i odgłosów gry w piłkę i patrzyła na siatkę kraterów i pagórków w tynku, wyobrażając sobie, że podróżuje i odkrywa nowe, nieznane krainy. Jej myśli powoli się uspokajały, krążąc coraz prostszą drogą, a oczy zamknęły, leniwie poruszając się pod powiekami.
W końcu zaczęła śnić.
---
– Pamiętaj, żeby wrócić do domu zaraz po lekcjach. I uważaj na chłopców. Mają tylko fiu bździu w głowie.
– Tak tato. – Ewa była mocno wyrośnięta na swój wiek i nieraz spotykała się z zachowaniami, które mocno kojarzyły się jej ze zwierzęcymi, równocześnie zawsze słuchała się ojca.
Dziewczynka wyszła z domu, a wtedy, jak na złość, zdarzyło się coś, co wydarzyć się nie powinno. Blondyn, który stał na przystanku, miał niesamowite, niebieskie oczy. Nie mógł ich od niej oderwać. Poczuła się jak królowa, tym bardziej, że był wysoki i wydawał się uprawiać sport, i najwyraźniej znał pojęcie czystego i schludnego wyglądu.
Spodobał się jej, ale zupełnie o nim zapomniała, gdy podjechało pięć dwa cztery. Była bardzo skupiona, żeby na nikogo nie wpaść, a potem, żeby od razu skasować bilet i chwycić się poręczy.
Po kilku sekundach miała wrażenie, że ktoś się na nią gapi. To był on, ten chłopak z przystanku. Podziękowała w duchu Bogu, że nie odpuścił. Uśmiechnęła się, a wszystko dalej potoczyło się samo. Poczuła motyle w brzuchu, młody zaś zaczął się zbliżać, wpierw powoli i nieśmiało, jakby z wahaniem, a dopiero po dłuższej chwili z troszkę większą odwagą. Ładnie pachniał wodą kolońską, a jego oczy błyszczały, zupełnie jakby dostał nową zabawkę.
Czekała, dając mu możliwość wykazania się.
W końcu się przełamał i objął ją silnym, męskim ramieniem. Pierwszy pocałunek był delikatny i przypominał lekkie muśnięcie ust. To był ten rodzaj romantyzmu, który wywołuje drżenie całego ciała. Poczuła, jakby zatrzymał się czas. Nowe wrażenie owładnęło jej duszą i posmakowało jak nic, co dotąd przeżyła.
I właśnie wtedy, jak na złość, wokół zrobiło się gęsto od samochodów z syrenami. Autobus zaczął gwałtownie hamować. W środku rozpętało się prawdziwe piekło. Ludzie wpadali na siebie, krzycząc, piszcząc i mocno złorzecząc. Wybito szyby i wrzucono pojemniki z gazem łzawiącym. Wszyscy zaczęli się dusić.
---
– Aaaaaa! – Ewa krzyknęła i usiadła na łóżku w starej kamienicy na warszawskiej Pradze.
– Co to było? – Eryk wbiegł do pokoju i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy kobieta zaczęła uspokajać go ręką:
– To tylko zły sen. Ten sam jak zawsze.
– Masz je coraz częściej. Musisz się bardziej oszczędzać.
– Co ty nie powiesz? Wiesz, że muszę z nimi walczyć. Jak myślisz, dadzą nam kiedyś w końcu spokój?
– Nie stanowimy dla nich od dawna zagrożenia. Bawią się nami jak zwierzątkami domowymi.
– Wiesz dobrze, że jestem z wami i nigdy was nie opuszczę.
– Wiem.
– I zawsze będę was bronić.
– W to akurat nie wątpię.
Dzień drugi
Stara Praga
– Dzień dobry. Poproszę kilo jabłek i pół kilo ziemniaków. – Ewa uśmiechnęła się do sprzedawczyni.
– Zimniaków ni ma. – Stara, doświadczona przekupka założyła ręce na wydatnym brzuchu. – I ni bedzie.
– Mięsa może nie być, ale ziemniaków?
– Ja tam nic ni wim. Siedem pięćdziesiąt.
Ewa zapłaciła, wzięła siatkę i zaczęła przeciskać się wśród tłumu. Nie chciała nawet myśleć o obrazie nędzy i rozpaczy, który widziała wokół.
Gdy była mała, obszary wykluczenia miały wielkość całych miast. Stopniowo zmniejszano je, gdy ludzie przegrywali. Obecnie po ziemi chodziły tylko ich niedobitki. Świat zamieszkiwały głównie imitacje człowieka, udające, że prowadzą normalne życie, chociaż były tylko kukłami.
Ewa nie należała do nowego gatunku. Stworzona przez mężczyznę pozostawała robotem, ale innym niż wszystkie znane ludzkości maszyny. Oparta została na molekularnej technologii biologicznej i można by powiedzieć, że jest człowiekiem, gdyby nie to, że jej zdolności umysłowe odpowiadały co najmniej pięciu osobom razem wziętym.
Dorastała wśród normalnych ludzkich dzieci, a jej pierwsza samodzielna akcja polegała na tworzeniu setek fałszywych filmów z gwiazdami kina i zalewanie nimi całego internetu. Aktorzy mieli coraz większy problem z wypromowaniem swoich prawdziwych produkcji i w końcu potracili fanów, a wraz z nimi rząd dusz, którymi zarządzali i manipulowali. Ewa była bardzo sprytna i wszystko wykonała tak, że nawet znane i renomowane firmy detektywistyczne nie były w stanie ustalić nic konkretnego, a informacje w prasie plotkarskiej jasno dowodziły, że uderzyła w czuły punkt sztuczniaków.
Tamci żyli w ogromnym zakłamaniu. Udawali, że są jak ludzie, chociaż oparci zostali na zupełnie innej biochemii. Nie potrzebowali jedzenia i picia, to znaczy mogli je przyjmować, ale to nie było coś, co optymalnie zaspokajało ich podstawowe potrzeby. Nie musieli też powoli i mozolnie zdobywać wiedzy, niemniej wmawiali sobie, że konieczne jest spędzenie kilku, kilkunastu lat w szkole czy na studiach.
Ich ciała zgodnie z nową filozofią wzrastały w tym samym tempie jak ludzkie. Obecna historia nowoczesna mówiła, że człowiek jest gorszym ogniwem, czymś w rodzaju zwierzątka domowego, zupełnie jak w „Planecie małp”. W bibliotekach można było znaleźć co prawda bardzo dużo o ludzkości, ale wiedza została tak sprytnie zmanipulowana, że można było sądzić, że prawdziwi ludzie potrzebują wyłącznie starego, dobrego smaru.
Świat od dziesięcioleci nie wytworzył nic nowego, i jedynym pocieszeniem pozostawało to, że sztuczniaków było o wiele mniej niż kiedyś ludzi. Nadal spalano paliwa kopalne, jedynie w niewielkim stopniu zastąpione wodorem czy syntetykami. Tak samo jak wcześniej produkowano bezużyteczne ubrania i błyskotki i promowano kolejne modele elektronicznych gadżetów.
Problemem okazało się to, że blaszaki nie potrafią myśleć w sposób rewolucyjny i co najwyżej odtwarzają wszystko, co przygotowały prawdziwe ludzkie umysły. Udało się dokonać co prawda kilku przełomów, takich jak nieinwazyjne dla oczu wyświetlacze, ale to był promil tego, co potrzebne, jeżeli cywilizacja miała iść do przodu.
– Poratuj, piękna pani. – Przed Ewą rękę wyciągnął żebrak w łachmanach. – Dziesiątaczka dla warszawiaczka.
Zdradził go tatuaż policjanta, widoczny w ultrafiolecie, ale nie stanowiący dla niej żadnej trudności. Kobieta pokiwała przecząco głową i pogroziła palcem, wskazując na kciuk mężczyzny, a on tylko wzruszył ramionami:
– Spróbować zawsze można.
Czuła, że jest nieszkodliwy, a jego program zupełnie na nią nie reagował. Oddaliła się powolnym, tanecznym krokiem w kierunku mieszkania, gdzie oddała się jednemu ze swoich ulubionych zajęć, czyli gotowaniu dla przybranej rodziny, w której od lat miała mocne oparcie.
Eryk już dawno pogodził się, że jest inna, niepowtarzalna i starzeje się w tempie nieporównywalnie wolniejszym od ludzkiego. Joanna, jego córka, lat dziesięć, widziała w niej matkę, a Beatrice, buntownicza osiemnastolatka, zachowywała chłodny, choć uprzejmy dystans, próbując nie wchodzić jej w drogę.
Dzień trzeci
Śródmieście
– Informator miał rację. To na pewno ona. – Policjant przypiął do tablicy korkowej na komendzie zdjęcie młodej, atrakcyjnej kobiety. – Nie wiemy, jak oszukała nasze systemy, ale udało się ją namierzyć dzięki starej technice analogowej, którą użyto w zabytkowym fotoradarze na ulicy tuż obok.
– To mogła być ona. Nie mamy pełnej pewności. Wiesz dobrze, że zdjęcia można bardzo łatwo podrobić. Czy macie DNA?
– Niestety nie z kieliszka. I nie wejdziemy do enklawy, bo ludzie się od nas odwrócą.
– To złóżmy im propozycję nie odrzucenia.
– I co im dasz? Więcej paciorków? Powiesz, że będzie lepiej?
– No to zmontujmy jakąś sprytną akcję. Dajmy marchewkę, która będzie na tyle atrakcyjna, żeby zjawiła się sama w Śródmieściu.
– Baba jest zbyt przebiegła, żeby ją przekupić byle czym. Czy wiadomo już, skąd się wzięła?
– Podobno efekt inżynierii genetycznej. Jedna z ostatnich hybryd.
– Na niewiele im się zdały.
– To prawda. Mimo wszystko ja bym jej nie ruszał. W systemie zawsze musi być jakiś pierwiastek chaosu, a ona wydaje się działać sama. Właśnie dlatego nie mamy co się obawiać. Fabryki oleju są dobrze chronione. Sama jedna nie zatruje przecież jedzenia i wody, bo to uderzy w nich wszystkich.
– Załóżmy, że nie chce nas zniszczyć i prowadzi jakąś perwersyjną grę. Czy pamiętasz gwiazdki z internetu kilka lat temu?
– To na pewno nie była ona.
– Może i nie, ale z prawdopodobieństwem dziewięć koma dwa w tym uczestniczyła. Zapytam inaczej. To co robimy? Góra chce jakichś konkretów.
– Na szczęście nie podali, czy chodzi o nią, czy może kogoś innego. Sztuka jest sztuka. Może wystarczy dać im kolejny cel z naszej listy.
– A ja tu coś mam. – Ich kolega pokazał zdjęcie przystojnego mężczyzny. – Z prawdopodobieństwem osiem osiem będzie ją interesował. Pracuje w urzędzie na Targówku i mamy na niego kilka haków. Zrobi dokładnie to, co chcemy.
– I bardzo dobrze.
Stara Praga
– Babciu, mam ostatnio koszmary. – Ewa spojrzała na znajomą osiedlową szeptuchę, do której zdecydowała się pójść po kolejnej nieprzespanej nocy. – Zwłaszcza ten ostatni był przerażający.
– Opowiedz mi o nim.
– Stałam w mieście, na dworze, odwrócona plecami do niskiego, czteropiętrowego bloku. I nagle przed sobą zobaczyłam chmurę. Ta szybko zamieniła się w grzyba. Co dziwne, nie było eksplozji, grzmotu, podmuchu, zupełnie nic. Odwróciłam się i zaczęłam biec, i wtedy… wtedy z drugiej strony pojawił się taki sam grzyb. To było co najmniej dziwne. Widoku z obu stron przez chwilę nic nie zasłaniało, zupełnie jakby bloku nigdy nie było. Pomyślałam, że ten drugi grzyb wyrósł w parku, i weszłam do budynku, który znowu magicznie się pojawił. A tam, w środku, na klatce, ludzie pocieszali się, że jakoś to będzie. Było konfetti i papierowe łańcuchy, takie jak robią dzieci na Boże Narodzenie. Każdy poklepywał się po plecach, i wszyscy mówili, że nikt nie czuje radiacji. Dokładnie wtedy się obudziłam.
– Ty jesteś inna, moja kochaneńka. Widzisz znacznie więcej. – Stara kobieta ścisnęła rękę Ewy. – Będziesz miała dylemat, co wybrać. Czuję jasność i ciemność, walczące w jednej osobie.
– A nawet jeśli, to co? – Dziewczyna spojrzała uważnie staruszce w oczy.
– Czeka ciebie długa podróż. Dużo przygód. I kawaler.
– Bardzo w to wątpię. Jestem jedyna w swoim rodzaju.
– Nigdy nie mów nigdy.
Dzień czwarty
Stara Praga
Ewa wstała lewą nogą z łóżka. Od rana wszystko dosłownie leciało jej z rąk, a humoru zdecydowanie nie poprawiała pieska pogoda.
Kobieta jechała teraz tramwajem w stronę zabytkowej elektrowni. Uśmiechnęła się do swoich myśli, a mężczyzna naprzeciw niej, który dosiadł się na jednym z przystanków, rozpromienił się chwilę później. Udała, że tego nie widzi, i niby to przypadkiem trąciła go, gdy przejeżdżali na jakichś wybojach. Ich kontakt trwał dosłownie sekundę. On nie zareagował, ale po chwili zrobił to samo. Cała sytuacja powtórzyła się kilka razy i w końcu nie można było mówić o żadnym przypadku. Oboje zaczęli się nawzajem trącać i mocno pilnować, żeby nie parsknąć śmiechem. To było na swój przyjemne, takie nienachalne i inne niż wszystko, co dotąd przeżyła.
– Kawa? – Mężczyzna zapytał, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.
– W sumie czemu nie? – Wzruszyła ramionami. – Teraz?
– A co? Boisz się? Czy musisz jeszcze nosek przypudrować?
Był bezczelny i zadziorny, dokładnie tak jak lubiła. Nie sprawiał wrażenia sztuczniaka i nie miał w sobie typowego przygnębienia, tak charakterystycznego dla normalnych ludzi. Chwilę się zastanawiał, a potem rzucił:
– Może Zapiecek? Chyba jest najbliżej.
Trafił w samo sedno. Lubiła to miejsce, położone w środku ostatniej enklawy artystów, i dziwnym trafem akurat tam zmierzała.
– Stoi.
– Jeszcze dwa przystanki. – Bardziej skomentował niż zapytał, a na jego ustach błądził tajemniczy uśmiech.
Nie odpowiedziała, tylko poprawiła włosy, gorączkowo zastanawiając się, czy tak właśnie wygląda prawdziwe zrozumienie i miłość.
– Czy zawsze sikasz przez zapięty rozporek? – Powiedział to bardzo powoli, patrząc jej głęboko w oczy, a ona parsknęła śmiechem.
– No co? – Mężczyzna oburzył się, niby na serio, ale z lekkim, figlarnym uśmiechem.
– Sorry. Taki klimat. Tego jeszcze nie grali, żeby wyrywać laski na teksty ze starego kina.
– Próbować zawsze można. – Wzruszył ramionami. – A tak w ogóle to za kim jesteś?
– Eeee… za Andrzejem? – Otworzyła się jej jakaś klapka w pamięci.
Rozmowa zaczęła rozkręcać się na dobre. Z tramwaju wysiedli, przekomarzając się jak starzy, dobrzy znajomi. Do kawiarni doszli w dziesięć minut. Padało, ale Ewa miała wrażenie, jakby deszcz omijał ich szerokim łukiem. W środku znaleźli stolik zaraz przy oknie. Usiedli, a po chwili pojawił się kelner w obowiązkowym białym fartuchu ze ścierką w ręku.
– Co podać? Dwa zestawy coś coś jeszcze? – Mężczyzna uśmiechnął się nieszczerze, odrywając jedną z ról, z których słynął Zapiecek.
Nieznajomy naprzeciwko Ewy wskazał na nią ręką, ona zaprzeczyła głową, a tamten poszedł realizować zamówienie.
– Proooszę. – Po dłuższej chwili wrócił z dwoma kubkami parującego czarnego napoju i wuzetkami i na ich użytek wykonał kolejne przedstawienie, mocno przypominające klimaty z „Misia”.
Ewa wypiła łyk kawy i zaatakowała ciastko.
– Co ty właściwie robisz? – zapytała chłopaka z tramwaju, oblizując łyżeczkę.
– Pracuję w urzędzie archiwizacji i porządku publicznego.
– A to ciekawe. – Uśmiechnęła się szeroko, od razu dostrzegając co najmniej kilka interesujących możliwości, a potem zdecydowała się zobaczyć, czy jego wiedza na temat filmów jest jednak taka rozległa. – A ty? Kto ty jesteś?
– Dziadek do orzechów.
– A jak się nazywasz? Pytam się. No pytam się.
– Piękny nieznajomy.
– Czyli nie powiesz?
Mężczyzna tylko wzruszył ramionami.
– A pokażesz mi pracę?
– Dlaczego nie? Zrobimy to w czasie przerwy obiadowej. Nie będę miał za dużo czasu, ale powinno wystarczyć.
Dzień piąty
Ewa wielokrotnie widziała kolaborantów i normalnie nie zgodziłaby się, żeby z nimi przebywać, tym razem jednak czuła, że cel uświęca środki.
– Dzień dobry. – Spotkała się ze swoim absztyfikantem przed wejściem do urzędu, starym budynkiem, którego nie odnawiano dobre trzydzieści lat.
– Cześć mała. – Uśmiechnął się promiennie i szarmancko pocałował ją w rękę. – Chodź. Mają tu bardzo dobry barszcz. I kilka innych rzeczy.
Weszli do środka i zeszli schodami na dół.
– Dzień dobry, pani Krysiu. – Jej znajomy spojrzał na starszą panią w fartuchu.
– A dzień dobry, dzień dobry. To co zawsze?
– Tylko dla mnie. Dla gościa musi być coś specjalnego.
– Dzisiaj polecam schabowego z ziemniaczkami i barszcz czerwony.
– I surówkę.
– Jak najbardziej, surówkę też. Mamy też pierogi i krokiety z grzybami.
– Czysta poezja. – Mężczyzna uśmiechnął się na samą myśl.
– A pani co wybiera? – Kucharka spojrzała na Ewę, uważnie lustrując jej chudą, wysportowaną sylwetkę.
– To ja poproszę krokiety i barszcz. – Kobieta zarumieniła się lekko.
– Doskonały wybór. Usiądźcie proszę, zaraz ktoś przyniesie.
Znaleźli miejsce. Ewa zaczęła się rozglądać z ciekawością po sali, która zdecydowanie pamiętała poprzedni wiek. Jej uwagę zwróciła zwłaszcza wielka naklejka „Muala” przy wejściu.
– A co to jest? – Pokazała na nią ręką.
– Nikt tego nie wie. – Mężczyzna podrapał się po głowie. – Wisi tu od niepamiętnych czasów.
– Co robisz w weekend? – Ewa spróbowała zmienić temat.
– W sumie możemy pojechać na wieś, nad jezioro. Pochodzimy, popływamy, a wracając możemy zabrać co nieco zapasów.
– Podobno tak robiono podczas wojny – rzuciła niby przypadkiem.
– Tak. Siekiera, motyka, piłka, szklanka… schab kap-kap. Też to widziałem. O proszę, oto idą nasze dania. – Mężczyzna spojrzał na panią Krysię, kiwającą palcem na kelnera, a po chwili, gdy na stole pojawiły się talerze, dodał jeszcze. – Smacznego.
– Smacznego. – Ewa zabrała się z zapałem za swoją porcję, na widok której mocno ciekła ślinka, i w przerwie między jednym i drugim kęsem była w stanie wykrztusić tylko jedno słowo. – Za-je-biste.
– A nie mówiłem? Ale najlepszy jest deser.
– Nie mogę. Muszę dbać o linię.
– Jak nie mogę, to przez nogę, i już mogę. Potem mi podziękujesz.
Ledwo skończyli, gdy zabrano naczynia i podano dwie szarlotki i kawy.
– Miałeś rację. Mogłabym stąd nie wychodzić. – Ewa oblizała po kilku minutach łyżeczkę. – Jabłka i budyń robią robotę. To jest prze-pysz-ne.
– To jakiś niemiecki przepis. Ciasto z jabłkami, po ichniemu Apfelkuchen, czy jakoś tak.
– I kawa nie jest kwaśna. Jezu, kiedy ja ostatnio taką piłam.
– Ciesz się chwilą. O to przecież tylko w życiu chodzi.
– A pokażesz mi, gdzie pracujesz?
– Jasne.
Ewa delektowała się smakiem jeszcze kilka minut, z zainteresowaniem obserwując ludzi, którzy wydawali się być normalni, śmiejąc się i wymieniając plotkami. Poczuła się jak w domu i w końcu przyszła jej do głowy myśl, że to miejsce jest totalnie różne od świata na zewnątrz.
– Gotowa? – Mężczyzna znów przejął inicjatywę, widząc, że skończyła.
– Z tobą na koniec świata.
– No to idziemy.
Wstali i przeszli do przeszklonego holu, a potem wjechali na drugie piętro.
– Tutaj przyjmujemy wszystkich interesantów. Ja zajmuję się tablicami, a moi koledzy dowodami i paszportami.
– Tu je robicie?
– Nie no, no co ty? – Uśmiechnął się. – To druki ścisłego zarachowania. Zawsze przyjeżdżają z PWPW.
– To ja muszę do toalety.
– Do końca i w prawo. – Mężczyzna pokazał ręką, a ona ruszyła przez korytarz, trzymając torebkę z przodu, zupełnie jak tarczę.
Ubikacja była czysta i aż zachęcała do skorzystania. W środku na szczęście nie było nikogo. Z radością spojrzała na brak kratki wentylacyjnej w suficie i wyciągnęła miniaturowego warheada. Robot przypominający autonomiczne psy wyruszył w swoją pierwszą i ostatnią samodzielną misję, mającą na celu zmapowanie systemów w okolicy, a ona poszła zrobić, co trzeba.
– To co dalej? – zapytała kilka minut później, gdy wróciła do pokoju, gdzie pracował mężczyzna.
– W sumie niewiele tu ciekawych rzeczy. Odprowadzę cię do wyjścia.
Rozstali się przed wyjściem. Nieznajomy złożył pocałunek na jej policzku i obiecał, że spotkają się przy stacji Wileńska o dwudziestej. To wystarczyło, żeby do domu wracała jak na skrzydłach.
– Udało się? – Eryk uśmiechnął się na jej widok.
– A jak myślisz? – Podała mu telefon.
– Pokaż kotku, co masz w środku. – Mężczyzna podłączył urządzenie i zainicjował proces zgrywania danych. – To może potrwać nawet kilka godzin.
– A co z warheadem?
– Połączył się.
Dzień szósty
– Babciu, dziś znów miałam sen, tym razem jednak inny niż wszystkie poprzednie.
– Opowiedz mi o nim.
– Wiedziałam, że znalazłam się w obozie koncentracyjnym, ten jednak wyglądał jak miasteczko z westernów. Stałam na bardzo długiej piaszczystej ulicy. Po obu stronach widziałam jednopiętrowe domki, całkiem przeszklone od frontu, z dużymi szybami na parterze, od dołu do góry. I nagle zawyła syrena. Niewiele myśląc wbiegłam do pierwszego budynku. W środku było kilka osób. Całość wyglądała jak bar, z krzesłami, stolikami i długą ladą. Jakiś mężczyzna krzyknął, żebym się kryła, bo to godzina snajperów. No to ja się zapytałam, czy mogę z nimi zostać. On nic nie odpowiedział, tylko pokazał ręką na przewrócony okrągły stół. Upadłam na ziemię, schowałam się za nim i skuliłam, obejmując nogi kolanami. Bałam się nawet oddychać. Wstrzymałam oddech. Nie wiem, jak długo to trwało, ale nagle, z lotu ptaka, zobaczyłam dwie dorosłe osoby, który szły ulicą i zostały zastrzelone z broni snajperskiej. Instynktownie poczułam, że to koniec. Wstałam i podziękowałam mężczyźnie za opiekę i schronienie. Ale nie to było najciekawsze. Zza lady wychyliła się najpiękniejsza młoda żydówka, jaką w życiu widziałam. Była między nami chemia. Pociągnęła mnie za rękę na zaplecze. Ona, ona, ona, chciała się do mnie zbliżyć… a mnie to sparaliżowało, a potem zaciekawiło. Gdy przechodziłyśmy obok lustra, zobaczyłam, że wyglądam jak mężczyzna. Poczułam ekscytację i podniecenie. I wtedy się obudziłam.
– Wiem, że lubisz eksperymentować, tym razem jednak to coś innego. Mężczyzna i kobieta łączą się i tworzą jedno ciało, nie tylko duchowo. Każdy akt miłosny to przenikanie się, wymiana płynów, które pobudzają określone reakcje.
– Ale ja się z nikim nie kochałam. Jestem dziewicą.
– Wkrótce to się zmieni. – Szeptucha wzięła ją za rękę, a ona zadrżała, czując dotyk zimnej, szorstkiej i pomarszczonej skóry. – To już się zaczęło, czy tego chcesz, czy nie.
– Nie! – Ewa próbowała się wyrwać, ale babcia niespodziewanie okazała się silniejsza.
– O tak. – Kobieta ścisnęła ją, i puściła dopiero, gdy Ewa syknęła z bólu.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, że staruszka zwariowała, ale ta tylko się tajemniczo uśmiechała.
I wtedy zrozumiała.
Coś się rzeczywiście zmieniło w jej życiu. Babcia mogła mieć rację. Różnice były drobne, ale zauważalne.
Ewa nie wiedziała nawet, kiedy od niej wyszła. Do domu szła właściwie machinalnie, najciekawsze jednak czekało ją, gdy zobaczyła Eryka. Mężczyzna przyszedł ze swojej pracowni, gdy robiła kawę, i miał minę, jakby dostał prezent na gwiazdkę:
– Czy wiesz, co znalazłaś?
– Niby co?
– Kody do projektu „Park”.
– A co to niby jest?
– Od lat krążyły fantastyczne historie o ukrytej fabryce, zbudowanej rzutem na taśmę przed drugą rewolucją AI. Te dokumenty tylko to potwierdzają. I wiem już, dlaczego nigdy nie było pozwoleń na budowę na terenie Parku Bródnowskiego.
– Żartujesz chyba. – Ewa zamarła z kubkiem w ręku.
– Nie do końca. Dziennikarza, który pisał o zaginionych tarczach do budowy metra, znaleziono martwego. Ignorowano zgłoszenia mieszkańców, że pociągi metra jeżdżą nawet w nocy. I tak dalej, i tak dalej. Musisz wrócić do tego urzędu i spróbować uzyskać więcej.
– Nie, nie, to musi być fałszywka. Pomyśl logicznie, jakie jest prawdopodobieństwo, że takie rzeczy są niezauważone przez lata?
– A tu cię mocno zaskoczę. Nasz mały kolega znalazł jakieś archaiczne pliki księgowe, jeszcze na NTFS. Same dane projektu zostały dołączone do strumieni alternatywnych. Ktoś coś kiedyś pousuwał, tylko niezbyt dokładnie. Musiałem odtworzyć całą tablicę partycji, zmienić uprawnienia i zrobić kilka innych całkiem ciekawych rzeczy.
– Nie, nie, nie, nie chcę nawet słuchać tego technicznego bełkotu. Nic z tego zupełnie nie rozumiem.
– Dobra, z polskiego na nasze. Tamci ciągle dokupywali nowe nośniki, ale nie kasowali starych, albo wpisywali, że kasują, i nic nie robili. Kasa za całą usługę pewnie szła do czyjejś kieszeni.
– No ale tak przez długie lata?
– A co w tym dziwnego? Budżetówka.
– Pytanie z innej beczki. Co stało się z warheadem?
– Wydaje się, że rozpuścił się zgodnie z planem.
– To co teraz?
– Musisz pójść do urzędu. Problem w tym, że wejście jest przez toaletę dla pracowników na dole.
– A po co niby mam tam pójść?
– Może do stołówki?
– W sumie masz rację. Zawsze mogę zapytać o obiady dla ludzi.
– No właśnie.
Epilog
Ewa po długich przygotowaniach w końcu wybrała się do urzędu Warszawa–Targówek. Musiała to zrobić tak, żeby nie spotkać swojego blondyna. Okazja nadarzyła się, gdy miał pojechać na szkolenie.
Kobieta tego dnia przeszła do piwnicy budynku, zjadła obiad i poczekała, aż sala będzie pusta, wtedy wyszła na korytarz i stanęła przed drzwiami prowadzącymi do części dla urzędników. To był krytyczny moment planu. Nie mogła teraz na nikogo wpaść, szczególnie, że jej przepustka niekonieczne mogła przejść szczegółową kontrolę, a wiedza na temat procedur na pewno zawierała jakieś luki.
Przytknęła telefon do płytki i poczekała z bijącym sercem. Wejście po chwili stanęło otworem. Odetchnęła pełną piersią. Ruszyła korytarzem, mając po lewej i prawej szereg pustych pomieszczeń.
I wtedy włączył się alarm, a drzwi zatrzasnęły się za nią z głośnym hukiem. Była w potrzasku, ale nie panikowała nawet wtedy, gdy z pokoju z boku wyszedł jej nieznajomy.
– Chodź. – Podał jej rękę.
– To ty. – Nagle zrozumiała. – Ty mnie wydałeś.
– Tak. A teraz chcę ciebie ratować.
– To ty – powtórzyła jak zdarta płyta. – Śledziłeś mnie, i tak się poznaliśmy. Niewiarygodne.
– Musiałem im dać, czego żądali, żeby myśleli, że mają mnie w garści. – Wyjaśniał z rosnącą irytacją. – Nie wiem, dlaczego chcą akurat ciebie, ale czuję, że coś nas łączy. To jak? Idziemy czy nie? Co tu chciałaś znaleźć?
Spojrzała na niego. Intuicja podpowiadała jej, że mężczyzna nie kłamie, z drugiej strony mógł być zmanipulowany. Musiała zaryzykować. Gra toczyła się o dużą stawkę. W końcu podjęła decyzję i rzuciła tylko jedno słowo:
– Kibel.
– Tędy.
Przebiegli kilkanaście kroków, do pomieszczenia, które teraz najwyraźniej służyło za magazyn staroci. Śmierdziało tu moczem, wilgocią i czymś jeszcze, a armaturę dawno temu zdemontowano.
Ewa wyciągnęła telefon i uruchomiła odpowiednią apkę. Urządzenie zaczęło wysyłać bezprzewodowo skomplikowany kod. Nic się nie działo, ale ona sobie przypomniała, że kod miał być udostępniany trzy razy, w odpowiednich odstępach czasu. Czekała z niepokojem, podczas gdy transmisja była powtarzana.
W końcu w ścianie zaczęła pojawiać się szczelina. Część muru zniknęła, odsłaniając oświetlony korytarz.
– Fascynujące. – Mężczyzna ścisnął ją za rękę. – Idziemy?
– Tak.
Weszli do środka, a wejście zaczęło się za nimi zamykać.
– Ktoś to przemyślał.
– Pewnie energia atomowa. Być może obliczona na dziesiątki lat.
– Ale że nie wykryły tego czujniki? Przecież to niemożliwe.
– Może się kiedyś dowiemy, teraz to nieważne. Chodź.
Ruszyli do przodu. Przeszli kilkaset metrów, coraz bardziej onieśmieli rozmachem projektu.
– Jak myślisz, gdzie my jesteśmy?
– Idziemy pewnie w stronę Parku Bródnowskiego. Ciężko było wybudować ogromną fabrykę w środku miasta. Użyli metra do wywożenia ziemi. I tarczy takiej jak przy drążeniu tuneli.
– Takie metro w metrze? Jak w Moskwie?
– Tak. Cały projekt trwał dziesięć lat.
– Jakoś to do mnie nie dociera. Żeby tak dobrze ukryć szyby wentylacyjne i zużycie energii? To inżynierska poezja.
– Wtedy jeszcze nie używali AI.
– Aha.
W końcu znaleźli się w pomieszczeniu, dwa na dwa metry, z pustymi ścianami, bez żadnych przedmiotów.
– Skądś to pamiętam. – Mężczyzna stanął jak wryty.
Nic nie odpowiedziała, tylko podeszła do ściany i sama z siebie zaczęła nucić, niby to przypadkiem równocześnie dotykając kolejnych punktów na ścianie. W pewnym momencie część muru odskoczyła, odsłaniając przejście.
– Jezu, jak ty to zrobiłaś? – Jej chłopak zamarł.
– Nie mam pojęcia.
Zeszli schodami w dół, aż do kolejnych drzwi.
– O rany. – Otworzyli je i stanęli jak wryci, trzymając się za ręce.
Znajdowali się na górnym poziomie ogromnej hali podziemnej fabryki, a konkretnie na tarasie z jej boku. On podziwiał widoki, a Ewa podeszła do ściany i spojrzała na tablicę korkową, od razu dostrzegając jedną kartkę.
„Autobus otoczony przez policję. Zatrzymano trójkę dzieci. Dziewczynka zbiegła”
W jej głowie pojawiły się obrazy, emocje i wspomnienia. Ciepło. Pocałunek. Zimne światła policyjnych radiowozów. Duże psy. Chyba owczarki niemieckie. Siedzenie ze skaju, przylepiające się do pupy. Niedomknięte drzwi.
Zatoczyła się.
– Nic ci nie jest? – Mężczyzna zapytał, a ona pokazała palcem na ścianę.
Znieruchomiał. Zaczął drżeć. Zrozumiała, że przeżył jeszcze większy szok niż ona. Przytuliła go mocno.
– Ja też tam byłem. – Niemal wyszeptał, jakby zawstydzony.
Zrozumiała, że nie pomyliła się w swoich przeczuciach. Skądś go znała i to musiało być to.
– Popatrz, tu są teczki. – Pokazała na stół. – Setki teczek ze zdjęciami. Ta jest chyba o mnie. A ta o tobie.
Oboje zaczęli w milczeniu przeglądać papiery.
– Nie jesteśmy spokrewnieni. – W końcu wykrztusił rzecz najbardziej ważną i oczywistą.
– I dobrze. – Przywarła do niego całym ciałem.
Pocałował ją łapczywie, a jej znowu otworzyła się jakaś klapka w pamięci. Poczuła to co kiedy. Chciała z nim być, całować się i pieścić, i na koniec mieć dziecko.
– A ty? Jak właściwie masz na imię? – To było ostatnie, co nie dawało jej spokoju.
– Adam, a dla kolegów Adaś. Adaś Niezgódka. Do usług.
Witaj. Świetnie się czytało. Ciekawy pomysł i nawet lekko narastający od połowy
tekstu sentymentalizm nie razi. Przydałoby się też porozwijać niektóre wątki
(choćby ten tajemniczy autobus z dziećmi), bowiem teraz zbyt wiele scedowane
jest na imaginację czytelnika. Warto rozbudować tę wersję świata. Oby tak dalej.
Pozdrawiam.
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
Cześć alien !!!
Bardzo dobre opowiadanie!!!
Początek rozpoczynasz akcją. Bardzo fajnie, to jest dobry plan na wstęp. Czytało się świetnie. Czasem piszesz tak, że naprawdę nie myśli się o niczym tylko się czyta, płynnie i z fascynacją. Zwróciłem uwagę jak ładnie opisujesz pomieszczenia. Może wydać się dziwne, że to piszę ale mi to zaimponowało bo sam miałem z tym problemy. Bardzo udane opko. Takie jest moje zdanie!
Pozdrawiam.
Jestem niepełnosprawny...
Opowiadanie, choć nieźle się czytało, pozostawia pewien niedosyt. Zgadzam się z Fascynatorem, że zasygnalizowanie pewnych wątków i pozostawienie ich bez wyjaśnień nie było najlepszym posunięciem. Brakło mi też dokładniejszego opisu świata i czasu, w którym rzecz się dzieje.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17
– Zapraszam. – Pokazała na krzesełko obok. → – Zapraszam. – Pokazała krzesełko obok.
Pokazujemy coś, nie na coś.
Chronicznie brzydziła się przemocy… → Na czym polega chroniczność brzydzenia się?
Tam zrobiła sprawnie salto, wstała na nogi i zaczęła biec… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogłaby biec bez użycia nóg?
…ma poparcie jednego z lokalnych szefów, niejakiego krzywego Lolo. → Czy nie powinno być: …ma poparcie jednego z lokalnych szefów, niejakiego Krzywego Lolo.
Nie musiała nawet otwierać drzwi, bo jej Eryk, dobry znajomy… → Czy Eryk na pewno był jej, czy może miało być: Nie musiała nawet otwierać drzwi, bo Eryk, jej dobry znajomy…
Mają tylko fiu bździu w głowie. → Mają tylko fiu-bździu w głowie.
Nadal spalano paliwa kopalne… → Nie brzmi to najlepiej.
Kobieta pokiwała przecząco głową i pogroziła palcem… → Kobieta pokręciła przecząco głową i pogroziła palcem…
– To złóżmy im propozycję nie odrzucenia. → Pewnie miało być: – To złóżmy im propozycję nie do odrzucenia.
– Co podać? Dwa zestawy coś coś jeszcze? → Dwa grzybki w barszczyku.
Nieznajomy naprzeciwko Ewy wskazał na nią ręką… → Nieznajomy naprzeciwko Ewy wskazał ją ręką…
– A jak się nazywasz? Pytam się. No pytam się. → Czy to celowa siękoza?
– Uśmiechnął się promiennie i szarmancko pocałował ją w rękę. → Całowanie w rękę wcale nie jest szarmanckie.
– A co to jest? – Pokazała na nią ręką. → – A co to jest? – Pokazała ją ręką.
Ewa zabrała się z zapałem za swoją porcję… → Ewa zabrała się z zapałem do swojej porcji…
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
No to ja się zapytałam, czy mogę z nimi zostać. → No to ja zapytałam, czy mogę z nimi zostać.
…pokazał ręką na przewrócony okrągły stół. → …pokazał ręką przewrócony okrągły stół.
Upadłam na ziemię… → Skoro to bar, to raczej: Upadłam na podłogę…
…schowałam się za nim i skuliłam, obejmując nogi kolanami. → Czy na pewno objęła nogi kolanami?
Pewnie miało być: …schowałam się za nim i skuliłam, obejmując nogi ramionami.
…zobaczyłam dwie dorosłe osoby, który szły ulicą… → Literówka.
Zza lady wychyliła się najpiękniejsza młoda żydówka… → Zza lady wychyliła się najpiękniejsza młoda Żydówka…
Szeptucha wzięła ją za rękę, a ona zadrżała… → Czy dobrze rozumiem, że ujęta przez szeptuchę dłoń zadrżała?
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, że staruszka zwariowała… → Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy staruszka zwariowała…
…kiedy od niej wyszła. Do domu szła właściwie machinalnie… → Nie brzmi to najlepiej.
…wybrała się do urzędu Warszawa–Targówek. → …wybrała się do urzędu Warszawa-Targówek.
W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.
Weszli do środka, a wejście zaczęło się za nimi zamykać. → Nie brzmi to najlepiej.
Ciężko było wybudować ogromną fabrykę w środku miasta. → Trudno było wybudować ogromną fabrykę w środku miasta.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Zeszli schodami w dół, aż do kolejnych drzwi. → Masło maślane – czy mogli zejść w górę?
Wystarczy: Zeszli schodami aż do kolejnych drzwi.
Dziewczynka zbiegła” → Dziewczynka zbiegła”.
– Nic ci nie jest? – Mężczyzna zapytał, a ona pokazała palcem na ścianę. → – Nic ci nie jest? – zapytał mężczyzna, a ona pokazała palcem ścianę.
Pokazała na stół. → Pokazała stół.
Poczuła to co kiedy. → Poczuła to, co kiedyś.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wciągające, aż szkoda, że nie dłuższe. Nie zwracałem uwagi czy jeszcze są wskazane przez Reg niedociągnięcia, może już usunęłaś. Spieszyłem się. Zawsze warto edytować tekst, zyskuje. Może rozwiniesz zarysowane tylko wątki w kolejnym opowiadaniu z tą samą bohaterką? Chętnie przeczytam. :)