- Opowiadanie: JPolsky - Diabeł adwokata

Diabeł adwokata

Rzutem na taśmę przyłączam się do konkursu. Tekst sklecony w dość szybkim tempie, nie poddany betowaniu, więc wszelkie językowe poprawki wprowadzę na bieżąco.

Temat jest poważny, ale podany w osobliwej wersji humorystycznej, więc mam nadzieję, że nie zostanę za to wyklęty i skazany na wieczne potępienie:)

Zawiera mniej lub bardziej subtelne aluzje do popkultury i klasyki literacko-filmowej.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Diabeł adwokata

Pach! Pach! Pach! Drewniany młotek niemal rozleciał się na drobne kawałki, po tym jak przewodniczący składu sędziowskiego próbował powstrzymać nagły wybuch euforii, który właśnie opanował salę rozpraw.

– Cisza! Proszę o ciszę! Jeszcze nie skończyłem! A zatem sąd uznaje Jana K. winnym zarzucanego mu czynu i skazuje na karę dożywotniego pozbawienia wolności, z możliwością przedterminowego zwolnienia po upływie dwudziestu pięciu lat – ogłosił stary sędzia, litościwie patrząc w oczy obrońcy oskarżonego.

Na widowni ponownie rozległy się entuzjastyczne okrzyki, brawa i gwizdy. Młody adwokat pomyślał tylko: „Znowu to zrobiłem, znowu przegrałem. W końcu za to zapłacę”, po czym niechętnie, wyłącznie z poczucia obowiązku zerknął na klienta. Ten stał nieco dalej, a że ręce skute miał kajdankami i otaczało go dwóch postawnych funkcjonariuszy, swoją frustrację mógł wyrazić jedynie werbalnie:

– Zapłacisz mi za to! Zapłacisz, papugo! Obiecywałeś, że będzie zupełnie inaczej.

Istotnie, tym razem miało być zupełnie inaczej. Dowody zbrodni nie były zbyt mocne, alibi oskarżonego całkiem sensowne, a świadków brak. Mecenas Pawlak przygotował sobie rzekomo wyjątkowo skuteczną strategię obrony, w czym dopomóc miały również prywatne konszachty z co bardziej doświadczonymi podopiecznymi warszawskiej Temidy. Dylematy moralne schodziły na plan dalszy, gdyż liczyła się przede wszystkim kariera i poprawa nadwątlonej reputacji. Pomimo jego usilnych starań, skończyło się tak samo, jak zawsze. Totalną klapą.

Pawlak był beznadziejnym obrońcą z urzędu. Był bardziej beznadziejny, niż beznadziejne były sprawy, które mu odgórnie przydzielano. Kolegom po fachu zdarzało się uzyskiwać niskie wyroki dla jakichś poczciwych bandytów, gwałcicieli czy morderców, a czasami nawet któregoś z tych biedaków uniewinnić. Klientom Pawlaka najczęściej zasądzano jeszcze wyższe wyroki, niż domagali się tego prokuratorzy i pełnomocnicy ofiar. Prawnik pikował w dół z zawrotną prędkością, a spadochron bezpieczeństwa i tym razem się nie otworzył. Widział już oczyma wyobraźni, jak będzie musiał zajmować się niechcianymi sprawami rozwodowymi, czy prymitywnymi sąsiedzkimi waśniami.

Po opuszczeniu budynku sądu okręgowego, poszedł do pobliskiej kawiarni, gdzie chociaż na chwilę chciał zaszyć się przed wścibskimi pytaniami dziennikarzy, czy drwiącymi spojrzeniami znajomych z palestry. Nie zdążył upić jednego łyku ulubionego, podwójnego espresso, kiedy ni stąd, ni zowąd, jak z podziemi, wyrósł przy nim dziwny mężczyzna, o nieco orientalnej urodzie.

– Pan Pawlak?

– Tak, a z kim mam przyjemność?

– Miło pana poznać. Lou Cypher z tej strony, ale dla przyjaciół „Lucek” – oznajmił niezłą polszczyzną cudzoziemiec i podał Pawlakowi rękę.

– W czym mogę panu pomóc? – odparł zdziwiony mecenas, a tajemniczy przybysz pobłażliwie się uśmiechnął.

– Hmm… właściwie to ja chciałem panu pomóc.

– Pan? W jakiej sprawie?

– W pana sprawie… a dokładniej mówiąc, w sprawach.

– Dlaczego uważa pan, że potrzebuję pomocy? No, i z czego wynika ta bezinteresowna interwencja?

– Pierwsze pytanie z grzeczności przemilczę, a co do drugiego, to wcale nie taka bezinteresowna. Powiedzmy, że psuje mi pan biznes.

– Nic nie rozumiem. Biznes? Cóż to za firmę pan prowadzi?

– Zaraz wszystko pan zrozumie. Firmę piekielną! Zapewniam zresztą, iż całkiem nieźle funkcjonuję od jakichś kilku tysięcy lat.

Skonfundowany Pawlak nerwowo popijał kawę i jednocześnie z zaciekawieniem obserwował, jak jego towarzysz celebruje spożywanie przyniesionego przez kelnera jajka.

– No, dobra. Chodź Pawlak, przejdźmy się – zaproponował Lou Cypher, automatycznie porzucając formę grzecznościową.

Przeszli w milczeniu przez dwie przecznice. Pawlak nie śmiał cokolwiek powiedzieć, a „Lucek” najwyraźniej nie miał takiej potrzeby. Przy jednym ze skrzyżowań stał ambulans na sygnale, obok którego reanimowano jakiegoś zakrwawionego człowieka.

– Hmm… Ciekawe, co tutaj się stało? Kto wie, czy niedługo nie będę miał klienta? – stwierdził Pawlak.

– Hmm… Kto wie, czy mój klient już do mnie nie puka? – odpowiedział Lou Cypher.

Odeszli nieco na ubocze, unikając zbiegowiska. W końcu prawnik nie wytrzymał i zapytał:

– No dobrze, Cypher. Kim właściwie jesteś i na czym polegać ma nasza współpraca?

„O boże, że tak sobie zażartuję. Ten idiota nadal nic nie rozumie”, pomyślał rozmówca Pawlaka. Mimo to, wykazał się wyjątkową wyrozumiałością:

– Słyszałeś kiedyś o takich rzeczach, jak: zło, kara za grzechy, piekło czy szatan?

– Yyy… Nie jestem zbyt religijny, ale oczywiście obiło mi się co nieco o uszy.

„Do diabła… jest gorzej, niż myślałem”, zaklął w czarnej duszy „Lucek”, przewrócił oczyma niecierpliwie, po czym z irytacją kontynuował:

– No, dobrze. Wytłumaczę ci to, jak dziecku. Jestem wysłannikiem piekieł. Przegrywasz każdą sprawę, a przestępcy zamiast szerzyć zło na świecie, siedzą przez ciebie w więzieniach. To ja jestem również od wymierzania kar, u mnie w piekle, a nie wy ludzie, tu na ziemi. Kapisz?

Pawlak spoglądał z powagą na dziwnego mężczyznę, jednak po chwili wybuchnął śmiechem i omal się nie przewrócił. Zapalił papierosa, gdy już trochę się uspokoił. Uśmiech na jego twarzy szybko zniknął, kiedy Cypher zionął ogniem i wytrącił mu cygareta z ust. Przestraszony Pawlak poczuł uderzenie gorąca oraz… zapach cebuli. Lou Cypher odchrząknął, złapał się za brzuch i oznajmił:

– Sorry, po tych kebabach z dworca głównego zawsze mam zgagę.

Mecenas Pawlak stał jak wryty i chyba zaczynał wreszcie rozumieć. Cypher uśmiechnął się, podał mu rękę i zaproponował:

– To, co? Mamy spółkę? Ty przyjmiesz następną trudną sprawę, a ja pomogę ci ją wygrać.

Pawlak nic nie odpowiedział. Nadal był w szoku, ale raczej przystał na propozycję. Lou Cypher, którego już bez większych wątpliwości mógł od teraz nazywać Lucyferem mrugnął porozumiewawczo, a potem zaczął oddalać się w nieznanym kierunku.

– Aha! Nie będziemy podpisywać żadnego cyrogra… to znaczy umowy? – rzucił na odchodne Pawlak.

– Wyślę ci mailem. Piekło też jest już zinformatyzowane – odrzekł Lucyfer, po czym przeobraził się w chmarę czarnego ptactwa i rozproszył w powietrzu.

 

Kilka tygodni później Pawlak dojrzał Lou Cyphera na sali rozpraw warszawskiego sądu. Sprawa przedstawiała się bardzo źle. Jeszcze gorzej, niż zazwyczaj. Klient Pawlaka był recydywistą, oskarżonym o napad rabunkowy z bronią w ręku, a dodatkowo złapany został na gorącym uczynku. Beznadziejny, wręcz nieudolny przypadek. Groziło mu minimum osiem lat bezwzględnego więzienia. Młody prawnik podjął się w obrony tylko pod wpływem obiecanek Lucyfera. Ale czy gość, który większość czasu spędza w jakiś podziemnych czeluściach i jest zagorzałym fanem średniej jakości dworcowych kebabów może mieć jakąkolwiek wiarygodność?

Wkrótce wyszło na jaw, iż podający się za szatana typ jest całkiem prawdomówny, w przeciwieństwie do większości zwykłych śmiertelników. Przebieg procesu zaskoczył chyba wszystkich zgromadzonych, a na sali działy się rzeczy niesamowite. Pierwszy ze świadków doznał amnezji i nie dało się z niego nic wydusić. Drugi poczuł bóle w klatce piersiowej, a gdy już oprzytomniał, odmówił pomocy lekarskiej, po czym natychmiast wycofał niekorzystne dla oskarżonego zeznania. Nagranie z monitoringu okazało się kompletnie nieczytelnie, więc Pawlak bez problemu podważył ten materiał dowodowy. Wszelkie, zebrane wcześniej przez śledczych odciski palców na broni, ślady butów na miejscu zdarzenia, nagle wyparowały lub nie zgadzały się z tymi, które pobrane zostały od oskarżonego. Pawlak nie rozpoznawał nawet swojej końcowej przemowy i zastanawiał się, kto wsadza mu tak świetnie dobrane słowa w usta. Sędziowie mogli ogłosić tylko jeden werdykt. Niewinny.

Pełen sukces Pawlaka. Bandzior był nie mniej zaskoczony. Objął prawnika umięśnionymi i wytatuowanymi łapskami, podziękował ze wzruszeniem, a w ramach zadośćuczynienia zaproponował, iż chętnie podzieli się z nim kilkoma drogocennymi łupami z wcześniejszych napadów.

Mecenasa Pawlaka dopadły chwilowe wątpliwości. Wiedział doskonale, że wina jego klienta jest bezdyskusyjna, a podczas ostatniego zdarzenia tylko cudem nikt nie zginął, lub nie odniósł poważnego uszczerbku na zdrowiu. Z drobną pomocą sił nieczystych, zawodowy cel został jednak osiągnięty.

Pod gmachem sądu umówił się z żoną. Kobieta czekała w wyznaczonym miejscu, ale ku zdziwieniu Pawlaka przebywała w towarzystwie Lou Cyphera. Prawnik nie czuł zazdrości, jednak nieco się zaniepokoił. Wybranka jego serca preferowała wprawdzie klasycznych przystojniaków i kwestionowała znane powiedzonko: „że mężczyzna powinien być trochę piękniejszy od diabła”, to jednak nie sposób było przewidzieć, jaki urok może na nią rzucić sam diabeł.

– Gratulacje, kochanie. Twój kolega po fachu już mi o wszystkim opowiedział – przywitała męża.

– Kolega po fachu… – westchnął Pawlak.

– Gratuluję, gratuluję! Na mnie jednak już czas, bo i moi klienci czekają… Do zobaczenia! – oznajmił szeroko uśmiechnięty Lucyfer, po czym zniknął im z oczu, schodząc do najbliższej stacji metra.

– Miły i zabawny gość – stwierdziła Pawlakowa.

– Tak. Ma doprawdy diabelskie poczucie humoru.

 

Kariera Pawlaka nabrała rozpędu, gdy wygrał następną, teoretycznie niemożliwą do korzystnego rozstrzygnięcia sprawę. Oczywiście jego „szatański” pomocnik miał w tym niemały udział. Proces nie obfitował w tak spektakularne wydarzenia, jak za poprzednim razem, co było na rękę obu sprzymierzeńcom diabelskiego paktu, bo dzięki temu działalność prawnika nie wzbudzała nadmiernych podejrzeń u postronnych osób. Kolejny rzezimieszek uniknął sprawiedliwości.

Pawlak wyrobił sobie renomę, chociaż ci mniej życzliwi nazywali go najlepszym przyjacielem kryminalistów. Wątpliwości, co do słuszności tych działań miała również żona Pawlaka:

– Kochanie, czy kariera i pieniądze są naprawdę warte grzechu?

– To ludzie grzeszą, a ja tylko wykonuję swój zawód – ripostował.

Na brak zleceń nie mógł narzekać i zaczął przyjmować wyłącznie sprawy grubego kalibru od bardzo zamożnych klientów. Zwrócił się do niego o pomoc między innymi pewien dobrze znany w półświatku przestępczym gangster z podwarszawskiej miejscowości. Niezwykle śliski i nikczemny typ. Bandyta z krwi i kości. Zarzucano mu rozboje, wymuszanie haraczy, handel narkotykami, porwania dla okupu, a nawet zlecenia zabójstw. Akta sprawy liczyły dziesiątki tomów. Prokurator domagał się surowej kary, a materiał dowodowy był naprawdę mocny. Lou Cypher również stwierdził, iż tym razem trzeba będzie się mocno postarać o sukces. Sam oskarżony nie ułatwiał im zadania, gdyż cechowała go wyjątkowa arogancja i totalny brak skruchy.

– A więc oficjalnie prowadzi pan firmę sprzątającą, prawda? – zapytał oskarżonego prokurator.

– W rzeczy samej. Jesteśmy najlepszymi specjalistami od czyszczenia ulic aglomeracji z wszelkiego brudu – odpowiadał gangster.

– Zarzuca się panu między innymi obrót białym proszkiem… – kontynuował urzędnik.

– Jasne. Zimą sypiemy przecież sól na drogach, czy chodnikach, gdyż zdrowie i bezpieczeństwo mieszkańców jest dla nas priorytetem!

– Pan z zimną krwią niszczy ludziom życie!

– O nie, drogi panie prokuratorze. W moich żyłach płynie tylko gorąca krew, a ludzie niszczą sobie życie sami nawzajem!

Klient Pawlaka zaprzeczał wizerunkowi prymitywnego bandyty, ponieważ odznaczał się wysoką inteligencją, a przy tym pozował na dobrze prosperującego biznesmena.

Rozciągnięty w czasie proces przebiegał według ściśle określonego schematu. Obrońca bagatelizował zebrany materiał dowodowy, zeznania świadków były podważane, a Lou Cypher szatańskimi mocami manipulował oskarżycielami, ławnikami i sędziami.

Pawlak nawet na moment nie podważał swojej nieomylności i słuszności podjętego przedsięwzięcia, aż do chwili, w której prokuratorzy ujawnili zdjęcia potencjalnych ofiar, a także inne materiały, ukazujące przykre następstwa wieloletniej, bandyckiej działalności jego klienta. Skala problemu wydawała się porażająca, dlatego w sercu mecenasa wreszcie coś pękło. Zwątpił, pierwszy raz od dawna. Wrodzona wrażliwość i nieco melancholijne usposobienie w końcu dały o sobie znać.

Ostatecznie sąd pierwszej instancji wydał wyrok. Gangster nie został oczyszczony z zarzutów, ale otrzymał zatrważająco niski, śmieszny wręcz wyrok, z czego nie ukrywał radości. Prokuratura zapowiedziała apelację, jednak zgodnie z terminologią sportową, to przestępca wygrał pierwszą rundę.

 

Pawlak zszedł do ulokowanej w podpiwniczeniu warszawskiego sądu, kameralnej sali konferencyjnej i w samotności rozprawiał nad sensem wykonywania zawodu. Myślał o moralności, o granicach pomiędzy dobrem, a złem, o człowieczeństwie. Nie zauważył nawet, że nie jest sam. Kilka metrów dalej, w ciemnym kącie sali siedział Lou Cypher vel Lucyfer, który szybko przerwał niezręczną ciszę:

– Wreszcie przyszły, co? Rozterki, dylematy, wątpliwości…

– Zawsze przychodzą, prawda?

– Prawie zawsze. Widziałem to już setki razy. Nic, co ludzkie, nie jest mi obce, że tak się wyrażę.

– Nie mogę. Nie mogę dłużej tego robić. Nie chcę, aby niecne sprawki uchodziły tym ludziom na sucho. – Pawlak kręcił głową nerwowo.

– Wiem, wiem. O to mi właśnie chodziło.

– Co? Mówiłeś, że…

– Ciii… Kłamałem. Zresztą, przynajmniej dwukrotnie.

Zdziwiony Pawlak nie skomentował wyznania, które ewidentnie zaprzeczało dotychczasowemu, krystalicznemu wizerunkowi jego kompana, ale z zaciekawieniem słuchał, co samozwańczy przedstawiciel piekieł jeszcze ma do powiedzenia.

– Nie jestem Lucyferem, nazywanym również szatanem, a tylko wiernym sługą mego pana. Powiedzmy, że podpisałem z nim dożywotnią umowę B2B. Musiałem jednak trochę minąć się z prawdą, gdyż chciałem być bardziej wiarygodnym.

– Rozumiem, że szef jest zbyt zajęty, aby osobiście angażować się w takie sprawy. A to drugie kłamstwo? – dociekał Pawlak.

– Chodziło o cel mojej misji. Chciałem, abyś zrozumiał, że nie można postępować wbrew swojej naturze. A ty jesteś dobry z natury.

– Myślałem, że siłom piekielnym zależy na złu…

– I tak, i nie. Ciemna strona ludzkiej natury jest warunkiem naszej działalności, ale nie chcemy, aby poważni przestępcy, mordercy, czy inni zbrodniarze pozostawali bezkarni i panoszyli się po tym łez padole. No, a przynajmniej liczba takich osobników powinna być ściśle regulowana.

– Dlaczego?

– To proste. Na świecie jest mnóstwo ludzi o nieczystych intencjach, z których większość i tak do nas trafia. Lucjan ma ręce… Yyy, przepraszam kończyny, pełne roboty. A ten wasz… Jak to się mówi, raj na ziemi, nie może stać się przecież drugim piekłem. Dwa piekła to o jedno za dużo. Lucjan nie lubi opuszczać swoich wygodnych pieleszy w gorących podziemiach. Parę razy w historii pokłócił się zresztą o to, z tym tam, na górze – oznajmił nieco pogardliwie przybysz zza zaświatów i niedbale uniósł palec wskazujący nad głowę.

– W tym braku logiki jest jednak jakaś logika – przytaknął Pawlak.

– Cieszę się, że rozumiesz, a także z tego, iż miałem okazję cię poznać! Na mnie już czas. Żegnam i mam nadzieję… nie do zobaczenia!

 

Sługa szatana powoli znikał w ciemnościach, ostatecznie nie przedstawiając się z imienia. Mecenas Pawlak pragnął jednak za wszelką cenę zaspokoić ciekawość. Ciekawość, która według niektórych jest pierwszym stopniem do piekła. Zadał jeszcze jedno, ostatnie pytanie i dostał błyskawiczną odpowiedź:

 

– „Więc kimże w końcu jesteś?

Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.”

 

J. W. Goethe – „Faust”

 

Koniec

Komentarze

Zgrabnie napisane. Czyta się bardzo dobrze. Do końca zastanawiałem się, jaką oryginalną końcówkę do tej przecież znanej historii zaproponujesz. Wyszło nieźle.

Coś mi tam zazgrzytało, ale przyjrzałem się ponownie i nie jestem pewien, czy słusznie. Może tylko taki drobiazg:

a podczas ostatniego zdarzenia tylko cudem nikt nie zginął, lub nie odniósł poważnego uszczerbku na zdrowiu

Przecinek chyba zbędny. A poza tym może lepiej:

podczas ostatniego zdarzenia tylko cudem nikt nie zginął ani nawet nie odniósł poważnego uszczerbku na zdrowiu

Rzutem na taśmę przyłączam się do konkursu.

Gratuluję, ale termin został przedłożony do końca maja.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

Witaj. :)

Skupiona tylko za przezabawnej fabule i oryginalnym podejściu do tematyki konkursowej, tym razem nie wypisywałam kilku drobiazgów językowych, które gdzieś tam dostrzegłam. :) Bardzo fajny pomysł z tak “ludzkim” przedstawieniem wysłannika piekielnego. :) A i postać głównego bohatera jest świetna! :)

Klikam, powodzenia w konkursie. :) 

Edit, gratuluję jeszcze tytułu, nawiązującego do innego, bardzo znanego. :) 

Pecunia non olet

Cześć,

 

Wielkie dzięki za pierwsze komentarze.

 

AP – Fajnie, że doceniłeś nieco inne przedstawienie tej znanej historii i w miarę się podobało. Kurczę, ale mnie też przyłapałeś… Nawet nie przeczytałem komentarzy w wątku konkursowym i nie wiedziałem, że termin został przedłużony;) No ale może finalnie nawet dobrze, że tak się stało:)

 

bruce – Tym bardziej cieszę się, że opowiadanie Cię i rozbawiło i było całkiem oryginalne. Drobne błędy językowe na pewno są, poprawię w miarę możliwości. Tym razem tytuł od razu przyszedł mi do głowy:)

 

Pozdrawiam

Dzięki także, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć,

Fajne opowiadanie – trafiło w mój gust.

 Lucek – ludzki diabeł, a z Pawlakiem to wiadomo: „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być…”

 Pozdrawiam

rr

Gratulacje za pomysł i uczłowieczenie Lucka – sympatyczny główny bohater. Powodzenia w konkursie! Zostawiam klik. Pozdrawiam!

Cześć, chłopaki!

 

Robert Raks – dzięki za przeczytanie i opinię. Fajnie, że przypadło ci do gustu. Rzeczywiście to nazwisko głównego bohatera nie tak do końca z przypadku, odnośnik do polskiej klasyki filmowej tez musiał być:)

 

Adexx – również dzięki za przeczytanie i klika. Taki dokładnie to miało mieć wydźwięk, niby szatański ten tajemniczy pomocnik, a jednak ludzki. 

 

Pozdrawiam

Ogólnie dobry tekst, ale zakończenie mi się średnio podobało. Ta zmiana przyszła trochę za łatwo i za mało szczegółowo skupiasz się na tych rozterkach, jak na mój gust. Druga sprawa to perspektywa, w pewnym momencie bez żadnego rozdzielenia fragmentów zmieniasz punkt widzenia na Lucyfera i pokazujesz jego myśli, mimo że wcześniej tekst był z punktu widzenia Pawlaka. To raczej błąd.

Cześć, freki.

 

Dzięki za przeczytanie i opinię, czy wskazanie również tego, co się nie podobało.

Co do pierwszego zarzutu, to oczywiście, że nie skupiałem się szczegółowo na zmianach w psychice bohatera, ale jest to dość krótki, a przede wszystkim komediowy tekst, więc uznałem, iż pogłębianie jego psychologii zaburzyłoby humorystyczny efekt. Inna sprawa, że jest w tekście wspomniane, iż jest to “z natury dobry człowiek”, więc w gruncie rzeczy nie jest to jakaś wielka zmiana w psychice, a tylko dostrzeżenie i zaakceptowanie przez niego pewnych oczywistych faktów.

Z drugim zarzutem nie zgadzam się i nie widzę błędu. Całe opowiadanie ma perspektywę Pawlaka do samego końca, a jedynie w końcówce wywiązuje się naturalny dialog pomiędzy nim, a tajemniczym gościem z piekła (więc nie są to myśli, tylko słowa), w którym ów odpowiada na zadawane pytania i wyjaśnia swoje motywacje, cały czas jednak w odniesieniu do postępowania głównego bohatera.

 

Pozdrawiam

Ogólnie podobało mi się, bo lekkie, z humorem. Powodzenia w konkursie. Pewnie limit konkursowy nie pozwalał (nie sprawdzałem), ale chętnie bym czytał bardziej rozbudowane z nawiązaniem do nazwy konkursu. Pozdrawiam. :)

Cześć!

 

o granicach pomiędzy dobrem, a złem, o człowieczeństwie.

bez przecinka:

o granicach pomiędzy dobrem a złem, o człowieczeństwie.

 

Opowiadanie spodobało mi się. Pomimo krótkości tekstu udało Ci się dosyć plastycznie nakreślić głównego bohatera. Puenta mimo wszystko optymistyczna.

Pozdrawiam!

„Do diabła… jest gorzej, niż myślałem”, zaklął w czarnej duszy „Lucek”, przewrócił oczyma niecierpliwie, po czym z irytacją kontynuował:

„O boże, że tak sobie zażartuje. Ten idiota nadal nic nie rozumie”, pomyślał rozmówca Pawlaka.

Tu masz przykłady tego, o czym pisałem. Skoro tekst jest z perspektywy Pawlaka, to czemu mamy wgląd w myśli innego bohatera?

Cześć, JPolsky!

 

Cała historia ładnie przemyślana, ale bardzo sprawozdawczo napisana. Po lekturze aż sprawdziłem ile Ci brakło do limitu, bo tekst sprawia wrażenie umyślnie skracanego. Unikasz też szczegółów (np. „pewien dobrze znany w półświatku przestępczym gangster”), które pozwoliłyby zbudować klimat i sprawić, że świat zacząłby żyć.

No i takie opowieści o piekle bywają mocno oklepane, z bardzo podobnym humorem, który raz siądzie, raz nie, i jest między tymi dwiema opcjami naprawdę cieniutka granica. U Ciebie mi nie siadło, ale też nie czułem zażenowania.

Nie siedzę w prawniczym światku, ale Pawlak raz jest obrońcą z urzędu, a raz bierze swoje zlecenia, jakby pracował w prywatnej kancelarii. Kilka adwokackich rzeczy mi zgrzytnęło i warto tu przyłożyć się do research’u.

Zatem ogólny zamysł mi się podobał, podprowadziłeś historię do założonego końca i to się chwali, ale przydałoby się więcej życia w bohaterach i świecie.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

JPolski

 

Tekst przeczytałem w ramach rozruchu przy porannej kawie, nie odczuwałem przykrości z lektury. W sumie historia, jakich wiele, ale przedstawiona dość lekko i humorystycznie. Natomiast walkę z czasem (w sumie niepotrzebną, chyba się zagapiłeś z terminem :P) widać gołym okiem i opowiadanie mogłoby zyskać na dodatkowej czułości i wygładzeniu.

 

Krokusie

Nie siedzę w prawniczym światku, ale Pawlak raz jest obrońcą z urzędu, a raz bierze swoje zlecenia, jakby pracował w prywatnej kancelarii.

Spieszę wyjaśnić – prowadzenie własnej kancelarii (ale też praca na etacie, B2B z inną kancelarią, etc.) nie stoi w opozycji do wpisania się na listę pełnomocników z urzędu. Tyle tylko, że sprawy z urzędu potrafią być tak nisko opłacane, że człowiekowi się potem nawet nie chce wystawiać faktury, bo za dużo zachodu :P

 

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Tekst jest sympatyczny i nawet zabawny, ale choć krótki, wydał mi się dość przegadany. Mamy tu 15k znaków, a fabułę można by streścić w raptem kilku zdaniach.

 

Ciekawe, bo Krokus pisze, że wydał mu się umyślnie skracany. Może to ze mną jest problem.

 

Kilka drobnych uwag językowych do przemyślenia:

Pawlak nie śmiał cokolwiek powiedzieć, a „Lucek” najwyraźniej nie miał takiej potrzeby

Raczej "czegokolwiek"?

 

Uśmiech na jego twarzy szybko zniknął, kiedy Cypher zionął ogniem i wytrącił mu cygareta z ust.

"Cygaret" to chyba śląskizm? Wydaje mi się zbędny, bo reszta narracji jest prowadzona bez jakiejkolwiek regionalnej stylizacji. No i akcja nie ma miejsca na Śląsku.

 

krystalicznemu wizerunkowi jego kompanowi

Raczej "jego kompana".

 

 

Pozdrawiam serdecznie

 

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Spieszę wyjaśnić – prowadzenie własnej kancelarii (ale też praca na etacie, B2B z inną kancelarią, etc.) nie stoi w opozycji do wpisania się na listę pełnomocników z urzędu. Tyle tylko, że sprawy z urzędu potrafią być tak nisko opłacane, że człowiekowi się potem nawet nie chce wystawiać faktury, bo za dużo zachodu :P

A to cofam cały zarzut – powinienem się bardziej przyłożyć do research'u, zanim zacznę się wymądrzać XP

 

Zakapiorze,

Myślę, że z Tobą wszystko ok – ja po prostu wolałbym więcej czegoś innego – ot, oczekiwania każdego z nas ;)

 

Teraz dopiero zerknąłem na przedmowę – JPolsky, dałeś się nabrać na pierwotny termin :( faktycznie, gdybyś miał czas, tekst mógłby sporo zyskać 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Wszystkim!

 

Chwilę mnie nie było, a tu zrobił się całkiem spory ruch:) dzięki za opinie i przeczytanie.

 

Koala75, chalbarczyk – fajnie, że względnie się Wam podobało i rozbawiło.

 

Krokus, GalicyjskiZakapior – a no, to są właśnie te różne oczekiwania, dla jednego będzie to tekst za krótki i umyślnie skracany, a innemu wyda się przegadany. Tak, jak wspomniałem już w jakimś wcześniejszym komentarzu, nie doczytałem terminu faktycznie, ale najprawdopodobniej niewiele by to zmieniło, bo totalny brak czasu raczej nie pozwoliłby mi na większe zmiany, więc zostaje tak, jak jest;)

 

cezary – mimo Twoich mieszanych uczuć co do tekstu, dzięki za wyjaśnienie kwestii prawniczych, ja chyba też to tak widzę;)

Cześć JPolsky!

Mi też się wydawało w pewnych momentach, że tekst jest na siłę skracany, ale z drugiej strony lepiej może w tę stronę. Czytało mi się dobrze, lekko. Nazwisko idealnie pasuje do charakteru głównego bohatera, Pawlak i tyle! 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

You cannot petition the Lord with prayer!

Opowiadania o współpracy prawników z wysłannikami piekła zdarzyło mi się czytać już kilkakrotnie, ale Twój „Diabeł adwokata” na ich tle prezentuje się całkiem nieźle i tylko mogę żałować, że nie w pełni wykorzystałeś limit znaków, bo nie miałabym nic przeciw temu, by poznać więcej szczegółów tej kooperacji. ;)

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

ni­skie wy­ro­ki dla jakiś po­czci­wych ban­dy­tów… → …ni­skie wy­ro­ki dla jakichś po­czci­wych ban­dy­tów

 

Praw­nik pi­ko­wał w dół z za­wrot­ną pręd­ko­ścią… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł pikować w górę?

 

nie­źle funk­cjo­nu­ję od jakiś kilku ty­się­cy lat. → …nie­źle funk­cjo­nu­ję od jakichś kilku ty­się­cy lat.

 

„O boże, że tak sobie za­żar­tu­je. → Literówka.

 

mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo okiem… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł mrugnąć inaczej, nie okiem?

 

Klient Paw­la­ka był oskar­żo­nym o napad ra­bun­ko­wy z bro­nią w ręku re­cy­dy­wi­stą→ Klient Paw­la­ka był recydywistą, oskar­żo­nym o napad ra­bun­ko­wy z bro­nią w ręku

 

Ale czy go­ściu, który więk­szość czasu spę­dza w jakiś pod­ziem­nych cze­lu­ściach→ Ale czy go­ść, który więk­szość czasu spę­dza w jakichś pod­ziem­nych cze­lu­ściach

 

Pro­ces nie opie­wał w tak spek­ta­ku­lar­ne wy­da­rze­nia… → Obawiam się, że proces nie może w nic opiewać.

Pewnie miało być: Pro­ces nie obfitował w tak spek­ta­ku­lar­ne wy­da­rze­nia

 

kry­sta­licz­ne­mu wi­ze­run­ko­wi jego kom­pa­no­wi… → …kry­sta­licz­ne­mu wi­ze­run­ko­wi jego kompana

 

– „Więc kimże w końcu je­steś?

– Jam czę­ścią tej siły, która wiecz­nie zła pra­gnąc, wiecz­nie czyni dobro.” → Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów. Cytując, używamy albo kursywy, albo cudzysłowu. Jeśli będzie to cudzysłów, kropkę stawia się po jego zamknięciu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

MichaelBullfinch – super, że tekst przypadł Ci do gustu i oczywiście, że Pawlak miał być typowym Pawlakiem:)

 

regulatorzy – Jeśli tekst prezentuje się całkiem nieźle to już jest coś! Dlaczego jest taki krótki i nie wykorzystałem limitu wyjaśniałem w przedmowie, niestety czasu brak:( Poprawki naniesione, jak zawsze dzięki za ich wskazanie.

 

Pozdrawiam

 

Bardzo proszę, JPolsky. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. Pozostaję z nadzieją na kolejne fajne opowiadanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kto wie? >;

Pomysł super. Ubawiłam się śledząc perypetie Pawlaka. 

Natomiast troszkę rozczarowała mnie końcówka. Jakaś taka moralizatorska wyszła i jak dla mnie oklapnięta.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej, dobre, zgrabnie napisane opowiadanie, które naprawdę przyjemnie mi się czytało. Poruszasz ważne tematy w lekkiej, przystępnej formie, co bardzo działa na plus. Jedynie zakończenie wydało mi się trochę zbyt dosłowne, przyspieszone i podane trochę za bardzo wprost. Z drugiej strony trudno się tego czepiać, bo mam świadomość, że to raczej świadomy wybór wynikający z przyjętej konwencji. Klikam i życzę powodzenia w konkursie.

Cześć,

 

Ambush – Fajnie, że rozbawiło. Aj no może i oklapnięta ta końcówka, no i brak czasu na rozbudowę opowiadania zrobił swoje.

 

ośmiornica – Dzięki za opinię, za to że się przyjemnie czytało i że ta lekka forma, odnoszącą się do w sumie dość ważnych tematów przypada Ci do gustu. Na temat końcówki pisałem w poprzednich komentarzach i rzeczywiście taką konwencję z góry sobie założyłem.

 

Pozdrawiam

Cześć JPolsky wink

 

Przyjemnie się czytało. Szybko i sprawnie, więc ogólnie na plus. Jedynie koniec mógłby być bardziej rozwinięty, ale skoro był pozytywny, to i rozciągania treści nie powinienem oczekiwać, bo w przeciwnym razie mógłby popsuć zamierzony efekt. 

 

Pozdrawiam

- Jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej, co? - Prowadź, pomyślałem. Pójdziemy w kierunku przeciwnym.

Przyjemne podejście do konkursu. 

Mnie też przypomniał się ten cytat z “Samych swoich”. Pasuje do tekstu. 

Końcówka faktycznie trochę dziwna – w połowie drogi bohater rozmyślił się i zawrócił. To jakby podważało treść tekstu. Bo po co to wszystko było.

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Cześć,

 

Kolekcjoner Liter, Finkla – dzięki za przeczytanie, opinie i za to że w miarę się podobało. Co do generalnych uwag, dotyczących końcówki, odnosiłem się do tego przy poprzednich komentarzach, więc pozwolicie, że nie będę się powtarzał:) 

Dzięki i pozdrawiam.

Nowa Fantastyka