Płyniemy wzdłuż brzegu Styksu starą, długą łodzią. Judasz wiosłuje. Już wiele lat temu zajął miejsce Charona. Nie ma drugiego, który tak bardzo zasługiwałby, żeby wydawać ludzi temu najgorszemu. Długie, rude włosy lepią mu się do spoconej twarzy. Jest duszno jak diabli. Kto by się spodziewał, że w piekle będzie tak gorąco?
Na wstępie podałem mu trzydzieści srebrnych monet. Obol wyszedł z obiegu już dawno temu. Judasz wyszczerzył zepsute zęby. Śmierdział potem i dymem. Przyjął zapłatę i wrzucił pieniądze do skórzanego wora, który wisiał mu na szyi, na cienkiej linie. Sznur zacisnął się natychmiast – jak pętla wisielca. Judasz zacharczał. Dusił się. Chciałem mu pomóc, ale mnie odepchnął. Krew zaczęła spływać spod liny i plamić biały podkoszulek. Judasz szarpał się ze sznurem, z całych sił próbując odciągnąć go od szyi. Po chwili walki udało mu się uwolnić. Kaszlnął kilka razy. Lina magicznie straciła swoją moc i wór luźno opadł, by dotknąć jego wielkiego brzucha. Nie rozumiałem, co się dzieje. Wiedziałem tylko, że dusiło go coś innego, nie waga monet. Ciężar grzechu? Mogłem się jedynie domyślać – widocznie na tym polegała jego kara.
Widziałem czarne chaty na obu brzegach Styksu. Dachy jakby pokryte ciemną, wyschniętą, pękającą krwią i błonami podobnymi do skrzydeł nietoperza. Z niektórych chat dobiegały odgłosy szeptów, modlitw. Nad dachami unosiła się chmura ciężkiego dymu, który cuchnął przypalonym mięsem. Czasem któraś ze ścian poruszała się lekko, jakby oddychała. Ludzie w łachmanach nawet nie zwracali na nas uwagi. Ci nadzy też nie. Niektórzy myli się w brudnej, czerwonej wodzie. Jakiś staruszek raz po raz napełniał kubek w rzece i wypijał zawartość duszkiem. Dwoje dzieci taplało się na mieliźnie, chlapiąc na siebie nawzajem. Niby beztroska zabawa, ale na ich twarzach malował się smutek. Naga, wychudzona kobieta wrzuciła kamień do kotła, nad którym unosił się czerwony opar. Inna karmiła niemowlę piersią, a pierś ta wyglądała na pustą i pomarszczoną – jak pęknięty balon. Ludzkie ciała dryfowały na wodzie. Judasz musiał popychać niektóre z nich wiosłem, żeby utorować nam drogę. Powietrze było ciężkie, gęste od cierpienia, jakby każda cząsteczka niosła ze sobą czyjś jęk. Miałem ochotę odwrócić wzrok, ale coś – może strach, może ciekawość – kazało mi patrzeć dalej.

Nie rozmawialiśmy. Judasz postawił jasne warunki, zanim jeszcze wsiadłem do łodzi. Nie chciał wiedzieć, kim jestem ani jak się nazywam. Podobno tak łatwiej mu wydać człowieka w ręce Księcia Ciemności. Nauczył się na własnych błędach, że lepiej się nie przyjaźnić z tym, kogo trzeba zdradzić.
Płynęliśmy w ciszy przez krainę bólu, aż nagle za meandrem rzeki ujrzałem wrota, które, według legend, prowadziły do ostatniego kręgu piekła.
Dopłynęliśmy do brzegu.
– Tu się rozstajemy – oznajmił Judasz. – Ustaw się w kolejce i poczekaj. Pan cię przyjmie. Wyznaczy ci miejsce nad Styksem i karę na wieki wieków.
– Dziękuję – odpowiedziałem.
Wyciągnąłem dłoń na pożegnanie. Judasz uścisnął ją niepewnie, jakby był zdziwiony moją uprzejmością. Pospiesznie cofnął rękę i skrzywił się z niesmakiem. Odwrócił się i wsiadł do łodzi. Odepchnął ją od brzegu i popłynął odebrać kolejnego grzesznika. Stanąłem na końcu kolejki, liczącej setki, może tysiące ludzi. To chyba pierwsza część kary. Czekanie. Bez końca.
Dni mijały, a ja wciąż czekałem. Zbliżałem się, ale jeszcze wielu było przede mną. W końcu, kiedy czas stracił sens, zobaczyłem diabła wywołującego kolejnych ludzi, gdy nadchodziła ich kolej. Stał dumnie z papierosem w ustach. Miał rogi jak kozioł i masę kolczyków na twarzy, wbrew opowieściom, białej jak kartka papieru. Ubrany był w brązowe futro i skórzane spodnie. Gwiazda rocka się znalazła, pomyślałem.
– To nie tak, to nie był gwałt, ona tego chciała, przysięgam! – krzyczał mężczyzna przede mną.
Słyszałem tę historię, opowiadał ją wielokrotnie w kolejce. Nie wierzyłem w ani jedno słowo. Według mnie to zwykły drań, dobrze, że tu trafił. Jeśli piekło ma sens, to jest nim karanie takich gnoi, jak on.
Diabeł bez wahania wymierzył mu cios w twarz. Mężczyzna upadł i złapał się za nos, z którego leciała krew.
– Wypierdalaj, ludzkie ścierwo. Jazda! Pan nie będzie na ciebie czekał. – Wskazał palcem wrota w ścianie za sobą. Podniósł papierosa, który wypadł mu z ust przy uderzeniu i zaciągnął się głęboko.
Mężczyzna wstał przerażony i powlókł się w stronę drzwi. Oby tu zgnił. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę po stronie diabła. Cóż, nie sądziłem też, że jakiegoś spotkam.
Strażnik gestem zaprosił mnie do siebie. Spojrzał z obrzydzeniem, jakbym miał trąd. Ciekawe, czy widział siebie w lustrze, paskuda. Przybił pieczęć na jakimś świstku i wręczył mi go:
WIKTOR KUŚKA – SAMOBÓJSTWO.
– Zgadza się?
– Zgadza się.
– No to spieprzaj.
Podszedłem do drzwi. Zapukać? Wejść od razu? Cholera wie, zapukam. Puk, puk. Cisza. Dobra, wchodzę. Otworzyłem drzwi. Na końcu pomieszczenia – on. Szatan? Nie jestem pewien. Nazwijmy go tak. W każdym razie, kimkolwiek był, wyglądało na to, że sprawuje tutaj władzę, bo siedział na tronie z czaszek i kości. Kolejny brzydal, pomyślałem. Miał na sobie krwistoczerwone, długie futro. Twarz pokrywały blizny i kolczyki, a rogi wyglądały, jakby były utkane z cierni i żalu tysięcy potępionych dusz. Na palcach miał ciężkie sygnety z wygrawerowanymi symbolami, jakich nie widziałem nigdy wcześniej. Tron skrzypiał pod ciężarem olbrzymiego cielska. Szatan podpierał podbródek dłonią, jakby śmiertelnie znudzony, a każde jego westchnienie brzmiało jak łomot upadających łańcuchów. Wokół unosił się kurz i mdlący smród rozkładających ciał.
– Błagam, panie, nie! Litości! – wołał mężczyzna, który wcześniej był przede mną w kolejce.
– Zabieraj mi go stąd, Boruta – powiedział Szatan, nie ukrywając znudzenia.
Boruta, kolejny diabeł, był niski i krępy. Miał długi, spiczasty nos i jedno sztuczne, białe oko. Rogi opadały i zawijały się przy szczęce, jak u barana. Ubrany był w czarne, eleganckie futro. To jakaś moda tutaj? Uśmiechnął się i zaczął zmieniać jak Doppelgänger. Rósł na naszych oczach, aż w końcu przybrał postać olbrzymiego, umięśnionego mężczyzny. W jego dłoni pojawił się niespodziewanie spory śrubokręt.
– To chyba tego użyłeś podczas gwałtu na tej kobiecie, prawda? – zapytał Boruta, wyraźnie zadowolony. Wyszczerzył zęby.
– Nie, to nie tak… – Mężczyzna zwijał się na ziemi, zasłaniając twarz, bojąc się uderzenia.
– No cóż, wezmę go, pobawimy się. – Boruta oblizał wargi. – Czeka nas wiele długich nocy.
Złapał go za kark jak psa, podniósł bez wysiłku i zaczął ciągnąć przez kamienną posadzkę. Obcasy mężczyzny szorowały po ziemi, zostawiając smugi, a paznokcie zgrzytały po podłodze, aż zaczęły pękać i odłamywać się z trzaskiem. Jego piski i skamlenia wzbudziły we mnie wstręt. Dalej nie było mi go żal. Może piekło powinno przejąć polskie sądownictwo, tak byłoby lepiej dla nas wszystkich.
– Śmieć, oby pożałował tego, co zrobił – szepnąłem pod nosem.
– Ano. – Szatan przytaknął. – My też tu takich nie lubimy. Pobić kogoś? Czemu nie. Obrażać, kraść? Jak najbardziej. Ale zgwałcić? Zero litości. Czekaj no, pokazuj, co tam masz, może sam nie jesteś lepszy!
Podałem mu kartkę, którą otrzymałem od diabła przy wejściu. Spojrzał na nią i odchrząknął.
– Kuśka, co za beznadziejne nazwisko! – zarechotał Szatan, łapiąc się za brzuch.
Jakbym nie wiedział. Prostackie żarty towarzyszyły mi całe życie. Uśmiechnąłem się tylko, przewracając oczami.
– Coś przeskrobał, Kuśka? – Znów zerknął na kartkę, wyraźnie zadowolony. Niech się pośmieje, co mi zależy. – Cóż, z takim nazwiskiem też bym się zabił! – zakpił. Kolczyki na twarzy głośno dzwoniły przy każdym ruchu.
– Miałem trochę więcej powodów, ale dzięki za zrozumienie.
– Hmm, samobójcy zwykle przeżywają swoją śmierć w kółko. Całą wieczność. Co o tym sądzisz?
– Mało wyszukane. – Podrapałem się po głowie. – Nie najgorsza kara.
Szatan spojrzał zaskoczony.
– A jeśli do tego dołożyć ból psychiczny, który czułeś, popełniając samobójstwo? – zapytał, chyba szczerze zainteresowany.
– Wtedy będzie gorzej – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Czy są przewidziane dni wolne?
Szatan przyglądał mi się uważnie. Wyraźnie zastanawiał się, czy jestem aż tak bezczelny, czy może po prostu głupi. Sam się czasem nad tym zastanawiam.
– Słuchaj, Kuśka, skoro ja nie mam wolnego od wymyślania kar całymi dniami, to czemu ty miałbyś mieć?
– Coś w tym jest – przyznałem. Już miałem iść w stronę wyjścia, pokazać, że godzę się z losem, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju. A co mi tam, zapytam.
– Dlaczego nie masz dnia wolnego, skoro tu rządzisz? Pamiętaj, by dzień święty święcić, czy jakoś tak to było. W niebie chyba mają wolne.
Szatan podrapał się po policzku, po czym zawinął kozią bródkę wokół palca. Myślał.
– W sumie racja – przyznał. – Powinienem coś w tym kierunku zarządzić. Tylko też muszę wymyślić jakieś powiedzonko. Może – sobota bez robota? – zapytał, zadowolony z siebie.
– Trochę to pokraczne. Nie macie tu robotów, a nie słyszałem też, żebyście używali gwary. Diabeł tkwi w szczegółach, wymyślisz coś lepszego – odpowiedziałem.
– Czemu się nie boisz? Jesteś w piekle. Każdy tu pada na kolana i błaga o litość.
– Piekło miałem już na ziemi, a tu, jak na razie, wcale nie jest tak źle.
– Lubię cię, Kuśka.
Ja też go polubiłem, o ile można lubić diabła. Było mi bardziej żal jego, że musi tu siedzieć całą wieczność, niż tego gwałciciela.
– Dobrze jest czasem z kimś pogadać, zamiast słuchać lamentu tych nieudaczników, którzy myślą, że wcale nie zasługują na to, co ich spotkało – powiedział Szatan.
– To jak, znajdzie się i dla mnie jeden dzień wolny? Może będę zaglądać na kawę w sobotę, jak już wymyślisz ciekawe powiedzonko? – Zagrałem va banque.
– Ano, coś poradzimy. A co do kary, chyba mam już pomysł. – Uśmiechnął się i mrugnął do mnie.
***
– Cześć, Judasz.
– Cześć, Kuśka. – Przywitaliśmy się uściskiem dłoni.
– Naprawdę nie możesz mi mówić po imieniu? – zapytałem.
– Dobrze wiesz, że to nakaz z góry, żeby wołać cię po nazwisku. Zasady to zasady. – Judasz wcale nie wydawał się smutny z tego powodu, wręcz przeciwnie. – Ruszamy?
– Tak, musimy się pospieszyć, żebym zdążył na sobotę.
– Może być trudno, odkąd Szatan zaczął brać wolne, kolejki się wydłużają.
– Coś o tym wiem, dalej muszę w nich stać. Oczywiście nie narzekam, taka kara to nie kara. Myślałem, że najgorsza będzie śmierć raz w tygodniu i powrót na tę stronę rzeki, ale szczerze mówiąc, nie to jest problemem. Najgorsze jest słuchanie tych wybielających się kanalii.
– Pewnie masz rację. Wsiadaj.
Wskoczyłem do łódki. Odbiliśmy od brzegu i płynęliśmy Styksem, przez kolejne bramy piekła.
– On bardzo cię polubił, wiesz? – zapytał Judasz. – To się nigdy jeszcze nie zdarzyło, żeby Pan Ciemności przyjaźnił się z człowiekiem.
– Wiem, ja też nigdy nie kolegowałem się z diabłem. Nie jest taki straszny, jak go ludzie malują.
– Też się cieszę, że tu jesteś. Mam do kogo gębę otworzyć, skoro się już znamy.
Muszę porozmawiać z Szatanem o dniu wolnym dla Judasza. Facet ciężko pracuje. Jeszcze trochę i założę tu związki zawodowe. Kto by pomyślał, na ziemi nic mi nie wychodziło, a w piekle jestem kimś. Może dlatego, że w końcu przestało mi zależeć.
***
– Wiesz, Kuśka, ludzie myślą, że prowadzę ich do piekła za rękę, a ja ledwo kawę potrafię zrobić. – Szatan podał mi filiżankę.
Upiłem niewielki łyk. Poczułem, jak twarz wykrzywia mi się w grymasie.
– Rzeczywiście paskudna – odpowiedziałem, czując fusy między zębami. – Łatwiej wszystko zwalić na ciebie, niż przyznać, że samemu się spieprzyło.
– Jeszcze by brakowało kuszenia, jakby grzeszników było za mało! – syknął Boruta, wchodząc do pokoju. Wyrzucił śrubokręt do kosza. – A nawet gdyby, to jak niby mielibyśmy to robić? Podać pistolet, może go jeszcze odbezpieczyć, żeby strzelił sobie w łeb jeden z drugim? Dobre sobie.
– Kuśce to raczej kopniaka w taboret zasadzić! – zarechotał Szatan, a Boruta omal nie zadławił się śmiechem.
Uśmiechnąłem się mimo wszystko – podoba mi się ten wisielczy humor. Upiłem kolejny łyk kawy i spojrzałem w swoje odbicie w ciemnym, gęstym jak smoła płynie.
– Nie, mnie wystarczyło podać lustro – powiedziałem cicho.
Diabły spojrzały po sobie, niepewne, czy żartuję, czy się zwierzam. Zaśmiałem się pierwszy. Szatan i Boruta poszli w moje ślady. Nie pozwolę powrócić złym myślom, to one wszystko zepsuły na ziemi. Zresztą, nie warto psuć atmosfery – w końcu to sobota bez robota.